- Caroline Rockers
Re: Dormitorium dziewcząt z VII roku
Czw Maj 07, 2015 11:04 pm
Odległa, a jednak zarazem tak bliska! Myślisz, że trzymanie się tak blisko ziemi jest wystarczającym argumentem by stwierdzić, że nie ma zupełnie nic między nimi, co byłoby choć namiastką jakiegoś powiązania? Owszem, C. była szalona i niebezpieczna, a Lyrae obojętna i trzymająca się na uboczu, lecz...to nie było do końca tak. Widzisz to! I ja również to widzę!
Miejsc nie ma na tym świecie; zresztą on i tak niedługo miał odejść w zapomnienie, pochłonięty przez ten lodowy ogień. Więc Rockers pędziła, chcąc przebić się przez tłum ludzi, którzy jedynie potrafili stać w miejscu i na coś czekać. I tak ciągle i ciągle, karmiąc się jakimiś bzdurnymi ideałami i marzeniami. Nie mogła pozwolić sobie na to, by do nich dołączyć i się zatrzymać, bo straciła jedną z części samej siebie, a właściwie pozwoliła by jeden robaczek przedarł się przez jej bariery.
Była za dumna. Za bardzo przekonana o tym, że znaczy coś więcej, niż inni. Że posiada swoją unikatową koronę, która spoczywa na jej głowie. Była dzika. Działała niespójnie, nie trzymając się żadnych schematów. Nie interesowała się nikim, a zarazem nie trzymała się na uboczu, jak Lyrae.
Była właśnie taka. Taka, a nie inna żmija, do której nikt nie podchodzi w łagodny i normalny sposób. Zadbała przecież o to. Zapracowała przez te wszystkie lata.
Czy należało jej współczuć? Skądże znowu! Nigdy!
Nie potrzebuję niańki, Fletcher. Nie potrzebuję zbawienia. Ty przepadniesz, a ja zostanę. Taka jest kolej rzeczy.
Hah! Niby nie, ale może jednak..? Zawsze lepiej mieć kogoś po swojej stronie, niż działać samej. Nawet jeśli robiła to Rockers, to wystarczało tylko spojrzeć, jak na tym wychodziła. Sahir Nailah miał Collinsów, a Collinsowie Sahira Nailaha. Byli sprzymierzeńcami. A ona..? Czy ona kogokolwiek miała po swojej stronie?
Oczywiście, że nie! Nikt nigdy na dłuższą metę się o nią nie troszczył, bo nie dawała mu takiej szansy. Gdy już myślała, że jest na to gotowa...zawiodła się. Zawiodła się raz i to w najgorszy sposób. A kiedy zawiodła się po raz kolejny, myśląc że odnalazła kogoś z kim mogłaby kroczyć miękko po morskiej fali, ten ktoś odwrócił się i oddalił. Nie chciała tego.
To przychodziło samo.
Więc nauczyła się żyć bez zbędnych więzi, wyciszyć całkowicie ludzkie mechanizmy, zastępując to bezdusznością i krzykiem nienawiści, który ranił wszystkich po kolei. Pozwoliła by potwór rozwijał się w środku coraz bardziej, aż zaczął coraz częściej przejmować we władanie jej ciało i zachęcać do przekroczenia kolejnych granic.
Odpowiedni mężczyzna..? Zachęty, a właściwie rozkazy ze strony matki..? To zdawało się takie znajome! Takie...widoczne! Respekt wypracowany nienawiścią, bólem i żalem osiągał najlepsze wyniki. Dla niej tym odpowiednim ‘kimś’ miał być Rabastan Lestrange. Miał być jej drogą do szczęścia, o którym tak kochała mówić pani matka. Idealny dżentelmen!
Chcesz tego! Chcesz tego, córko! Chcesz! Chcesz! Chcesz! CHCESZ!
Nigdy tego nie chciałam. Moje życie miało kiedyś wyglądać inaczej, a teraz jedynie co mam to chaos...chaos który jest mi najbliższy.
To jest chore. Uczucia są chore, Fletcher. Zawsze będą chore. To słabość. To zniszczenie. Prawdziwe zniszczenie. Zaczynasz coś czuć i umierasz, tracisz wszystko na co pracowałaś. Świat i uczucia powinny zniknąć. Natychmiast.
Nie pamiętam już tego, jak to czuć...i nie chcę sobie o tym przypominać.
Niech spierdala.
Ale On jest taki uparty i nie chce..! Po prostu nadal tu jest, to takie pojebane. Nieludzkie. A jednak takie cudowne, kiedy się śmieje...
Wszystko, co ludzkie jest mi obce, przecież wiesz.
Nic w tym nie było możliwe, zapomniałaś? Jesteśmy chorymi wężami, które kryją się za swoimi maskami. Za swą obojętnością i nienawiścią i sarkazmem i złośliwością. Za swym sprytem i swą hipokryzją.
Moja dusza nie czuje, bo jej nie ma!
Igły mogą się więc wbijać dalej, próbować mnie rozwalić i oderwać ostatnie pióra z czarnych skrzydeł.
Nie odpowiedziała, zamiast tego jej lodowe tęczówki zapłonęły lodowym światłem. Bo kłamała, przecież C. doskonale wiedziała, że ta Ślizgonka, która była przeciw niej, chciała zwyczajnie zmusić ją do skruchy. Nie otrzyma jej. Bo on jest..!
Pięść Rockers pulsowała bólem, tak samo jak jej policzek, a klatka piersiowa podnosiła się szybko do góry, jakby dziewczyna odbyła właśnie maraton. Krew, która spływała po twarzy Lyrae, sprawiła że adrenalina niezdrowo podskoczyła do góry. Najchętniej rzuciłaby się na nią i biła dopóki nie zostałaby z niej krwawa plama. Rozprostowywała swoje palce i zaciskała, sprawdzając sprawność swojej dłoni – na szczęście nie było najgorzej, to chyba głównie dzięki treningom Quidditcha.
- Przyganiała suka suce. Zasłużyłaś na to, szyszymorowa wywłoko. Jeszcze raz powiesz, że go nie ma, a Cię zajebię! Zrozumiałaś mnie?! Jeszcze jeden pierdolony raz, a przysięgam Ci, że choćbym miała trafić do Azkabanu to Cię zapierdolę – warknęła zaciekle, czując jak druga łza spłynęła po zaczerwienionym policzku. Po chwili wzięła głębszy wdech i przymknęła powieki, próbując się uspokoić. Następnie otworzyła swoje oczy szeroko i położyła dłonie na jej ramionach. Pod wpływem jej słów jej długie palce wbijały się mocno w skórę Lyrae. Sama już nie wiedziała, co czuje, ale to nie było nic dobrego. Zupełnie nic.
- Więc dlaczego?! Powinnaś stąd spierdolić, póki masz czas, Fletcher! – Uśmiechnęła się szyderczo, czując jak pęka jedna z żaróweczek. – Dobrą stroną mózgu..?! O czym Ty pieprzysz?! On...może i umarł, ale jest! Nie zrozumiesz tego! Nie zrozumiesz tego jebanego uczucia. Zresztą...ciężko to wyjaśnić. Ale...ale... – uciekła na chwilę spojrzeniem, czując jakby nagle straciła wszystkie siły. Wewnętrzny ogień zgasł, a po nim została tylko ta głęboka pustka, która pochłaniała ją coraz bardziej. – Dałam mu wolność. Dałam mu wolność, bo na nią zasługiwał. Bo był...kimś więcej, niż Ty. Niż oni wszyscy. I przywitał mnie z otwartymi ramionami, jakby...jakby tylko na mnie czekał.
Zamilkła, czując jak coś zaczyna drażnić nieprzyjemnie jej gardło, jak głowa zaczyna nagle pulsować od nieznanego bólu, który czaił się w słowach, jakie właśnie wypowiedziała. Odsunęła się od niej i zaczęła powoli przesuwać się w stronę swojego łóżka.
- Nienawidzę litości, Fletcher. Nienawidzę. Więc jeśli tylko o to Ci chodzi, to się nią wypchaj i wypierdalaj.
Miejsc nie ma na tym świecie; zresztą on i tak niedługo miał odejść w zapomnienie, pochłonięty przez ten lodowy ogień. Więc Rockers pędziła, chcąc przebić się przez tłum ludzi, którzy jedynie potrafili stać w miejscu i na coś czekać. I tak ciągle i ciągle, karmiąc się jakimiś bzdurnymi ideałami i marzeniami. Nie mogła pozwolić sobie na to, by do nich dołączyć i się zatrzymać, bo straciła jedną z części samej siebie, a właściwie pozwoliła by jeden robaczek przedarł się przez jej bariery.
Była za dumna. Za bardzo przekonana o tym, że znaczy coś więcej, niż inni. Że posiada swoją unikatową koronę, która spoczywa na jej głowie. Była dzika. Działała niespójnie, nie trzymając się żadnych schematów. Nie interesowała się nikim, a zarazem nie trzymała się na uboczu, jak Lyrae.
Była właśnie taka. Taka, a nie inna żmija, do której nikt nie podchodzi w łagodny i normalny sposób. Zadbała przecież o to. Zapracowała przez te wszystkie lata.
Czy należało jej współczuć? Skądże znowu! Nigdy!
Nie potrzebuję niańki, Fletcher. Nie potrzebuję zbawienia. Ty przepadniesz, a ja zostanę. Taka jest kolej rzeczy.
Hah! Niby nie, ale może jednak..? Zawsze lepiej mieć kogoś po swojej stronie, niż działać samej. Nawet jeśli robiła to Rockers, to wystarczało tylko spojrzeć, jak na tym wychodziła. Sahir Nailah miał Collinsów, a Collinsowie Sahira Nailaha. Byli sprzymierzeńcami. A ona..? Czy ona kogokolwiek miała po swojej stronie?
Oczywiście, że nie! Nikt nigdy na dłuższą metę się o nią nie troszczył, bo nie dawała mu takiej szansy. Gdy już myślała, że jest na to gotowa...zawiodła się. Zawiodła się raz i to w najgorszy sposób. A kiedy zawiodła się po raz kolejny, myśląc że odnalazła kogoś z kim mogłaby kroczyć miękko po morskiej fali, ten ktoś odwrócił się i oddalił. Nie chciała tego.
To przychodziło samo.
Więc nauczyła się żyć bez zbędnych więzi, wyciszyć całkowicie ludzkie mechanizmy, zastępując to bezdusznością i krzykiem nienawiści, który ranił wszystkich po kolei. Pozwoliła by potwór rozwijał się w środku coraz bardziej, aż zaczął coraz częściej przejmować we władanie jej ciało i zachęcać do przekroczenia kolejnych granic.
Odpowiedni mężczyzna..? Zachęty, a właściwie rozkazy ze strony matki..? To zdawało się takie znajome! Takie...widoczne! Respekt wypracowany nienawiścią, bólem i żalem osiągał najlepsze wyniki. Dla niej tym odpowiednim ‘kimś’ miał być Rabastan Lestrange. Miał być jej drogą do szczęścia, o którym tak kochała mówić pani matka. Idealny dżentelmen!
Chcesz tego! Chcesz tego, córko! Chcesz! Chcesz! Chcesz! CHCESZ!
Nigdy tego nie chciałam. Moje życie miało kiedyś wyglądać inaczej, a teraz jedynie co mam to chaos...chaos który jest mi najbliższy.
To jest chore. Uczucia są chore, Fletcher. Zawsze będą chore. To słabość. To zniszczenie. Prawdziwe zniszczenie. Zaczynasz coś czuć i umierasz, tracisz wszystko na co pracowałaś. Świat i uczucia powinny zniknąć. Natychmiast.
Nie pamiętam już tego, jak to czuć...i nie chcę sobie o tym przypominać.
Niech spierdala.
Ale On jest taki uparty i nie chce..! Po prostu nadal tu jest, to takie pojebane. Nieludzkie. A jednak takie cudowne, kiedy się śmieje...
Wszystko, co ludzkie jest mi obce, przecież wiesz.
Nic w tym nie było możliwe, zapomniałaś? Jesteśmy chorymi wężami, które kryją się za swoimi maskami. Za swą obojętnością i nienawiścią i sarkazmem i złośliwością. Za swym sprytem i swą hipokryzją.
Moja dusza nie czuje, bo jej nie ma!
Igły mogą się więc wbijać dalej, próbować mnie rozwalić i oderwać ostatnie pióra z czarnych skrzydeł.
Nie odpowiedziała, zamiast tego jej lodowe tęczówki zapłonęły lodowym światłem. Bo kłamała, przecież C. doskonale wiedziała, że ta Ślizgonka, która była przeciw niej, chciała zwyczajnie zmusić ją do skruchy. Nie otrzyma jej. Bo on jest..!
Pięść Rockers pulsowała bólem, tak samo jak jej policzek, a klatka piersiowa podnosiła się szybko do góry, jakby dziewczyna odbyła właśnie maraton. Krew, która spływała po twarzy Lyrae, sprawiła że adrenalina niezdrowo podskoczyła do góry. Najchętniej rzuciłaby się na nią i biła dopóki nie zostałaby z niej krwawa plama. Rozprostowywała swoje palce i zaciskała, sprawdzając sprawność swojej dłoni – na szczęście nie było najgorzej, to chyba głównie dzięki treningom Quidditcha.
- Przyganiała suka suce. Zasłużyłaś na to, szyszymorowa wywłoko. Jeszcze raz powiesz, że go nie ma, a Cię zajebię! Zrozumiałaś mnie?! Jeszcze jeden pierdolony raz, a przysięgam Ci, że choćbym miała trafić do Azkabanu to Cię zapierdolę – warknęła zaciekle, czując jak druga łza spłynęła po zaczerwienionym policzku. Po chwili wzięła głębszy wdech i przymknęła powieki, próbując się uspokoić. Następnie otworzyła swoje oczy szeroko i położyła dłonie na jej ramionach. Pod wpływem jej słów jej długie palce wbijały się mocno w skórę Lyrae. Sama już nie wiedziała, co czuje, ale to nie było nic dobrego. Zupełnie nic.
- Więc dlaczego?! Powinnaś stąd spierdolić, póki masz czas, Fletcher! – Uśmiechnęła się szyderczo, czując jak pęka jedna z żaróweczek. – Dobrą stroną mózgu..?! O czym Ty pieprzysz?! On...może i umarł, ale jest! Nie zrozumiesz tego! Nie zrozumiesz tego jebanego uczucia. Zresztą...ciężko to wyjaśnić. Ale...ale... – uciekła na chwilę spojrzeniem, czując jakby nagle straciła wszystkie siły. Wewnętrzny ogień zgasł, a po nim została tylko ta głęboka pustka, która pochłaniała ją coraz bardziej. – Dałam mu wolność. Dałam mu wolność, bo na nią zasługiwał. Bo był...kimś więcej, niż Ty. Niż oni wszyscy. I przywitał mnie z otwartymi ramionami, jakby...jakby tylko na mnie czekał.
Zamilkła, czując jak coś zaczyna drażnić nieprzyjemnie jej gardło, jak głowa zaczyna nagle pulsować od nieznanego bólu, który czaił się w słowach, jakie właśnie wypowiedziała. Odsunęła się od niej i zaczęła powoli przesuwać się w stronę swojego łóżka.
- Nienawidzę litości, Fletcher. Nienawidzę. Więc jeśli tylko o to Ci chodzi, to się nią wypchaj i wypierdalaj.
- Lyrae Fletcher
Re: Dormitorium dziewcząt z VII roku
Pon Maj 11, 2015 11:17 am
Twoje myśli tak bardzo by się jej spodobały. Może nawet wywołałyby pobłażliwy uśmiech na dziewczęcej twarzy. O ile łatwiej było Ci żyć, Rockers, kiedy miałaś przekonanie o swojej ogromnej wartości. Sądziłaś, że będziesz królować, że zmierzysz się ze światem, że go pokonasz, że swoim pędzem spawisz, że wszyscy się zatrzymają. To godne podziwu, wspaniałe, ale nie unikatowe. Każda osoba nawet podświadomie myślała w ten sposób... Zatrzymam cały świat! Będę kimś wielkim! O wiele trudniej jest żyć ze świadomością, że tak naprawdę jest się pyłem... Nic nie znaczącym, który nic nie zmieni, który nie ma nawet dość sił, aby się sprzeciwić. Twoje podejście, Caroline, sprawiało, że mogłaś osiągnąć wielkie rzeczy, bo umiałaś je sobie wyobrazić...
A zaglądająca na świat z krańca ciemnych odchłani Lyrae nigdy niczego nie osiągnie.
Krzycz z nienawiści ile chcesz, ponieważ ona... ja ja będę tylko patrzeć, niewzruszenie i nie ucieknę, bo nie boję się krzyku bez poparcia. Jeszcze żaden krzyk nie stanął na drodze pyłu, niesionego wiatrem przez cały świat.
Patrzyłam na ciebie wzrokiem, który zaczynał sie gubić, jakby wkraczał w labirynt. Twoje słowa powoli zaczynały wprowadzać nową osobę w odmęty najdziwniejszego umysłu. Otwierałaś jedynie drzwi, a to, czy ucieknę przerażona krzykiem dochodzącym gdzieś z tych zawiłych ścieżek. Krzykiem, który nawoływał tylko jedno imię...
Wojna, wojna, wojna, wojna!
Zaczynam to pojmować. Patrzę w twój ciemny umysł, zaglądam w zwilżone pojedynczymi łzami oczy, paradokaslnie jasnymi jak lód. Wiem, dlaczego ja nigdy nie będę żywa. Bo jestem martwa. Bardziej niż on, choć nadal mogę się poruszać. Jestem martwa, bo uparcie nie chciałam mieć tego, co mieli wszyscy...
Nikt nigdy nie będzie krzyczał po mnie jak po niego. Odrzuciłam to. Jestem żywym trupem. Dlatego jesteśmy podobne. Nas obu nikt nie wspomni z uczuciem... Nikt nie będzie wspominać moich oczu tak jak ty wspominasz te jadowicie żółte oczy.
Chciałaś tego! Chcesz! Chcesz! Chcesz stąpać z kimś u boku, Rockers!
Chcesz stąpać przy nim.
Czego ja pragnę? Chciałam żyć. Chciałam tylko żyć.
Nie żyję. Tonę w odchłani własnych oczu.
Jestem pragnieniem, odwiecznym, najgorszym, śmiertelnym.
Za mało dumna, za mało silna, za mało zainteresowana... Ciągle za mało. Za mało śmierci, wojny, za mało zwycięstwa.
Wszystko zaczęło opadać. Czuła ból na twarzy, dosłownie i w przenośni, a jej ciemne oczy ciągle roniły nowe łzy, wściekłości, bezsilności, bólu, strachu. Nie chcę być taka sama jak Ty, Rockers. Zbyt blisko siebie są nasze umysły... Chcę uciec, uwolnić się...
Ale jestem głucha na twój krzyk... Dlaczego jestem głucha na twój krzyk?!
Przecież wiem, że krzyczysz!
Bo mnie on nie obchodzi... Nie obchodzi mnie ucieczka. Jestem trupem... Nic mnie nie skrzywdzi.
- Skrzywdziłam cię? Jakże mi przykro? - mocno wyczuwalny w jej głosie był sarkazm. Na ustach pojawił się krzywy uśmiech. Miała ochotę się śmiać, głośno i długo, nie ważne ile razy oberwałaby za to, śmiech cisnął się jej na usta. Nie patrzyła w oczy Caroline, zasłoniła się długimi pejsami ciemnej grzywki.
Dlaczego patrząc na Ciebie tyle lat nigdy tego nie zauważyłam? Byłam obecna obok, obserwowałam, widziałam więcej niż inni, a mimo to nadal zbyt mało, aby dostrzec Twoją głupotę. Głupotę, która sprawiała, że chciałabym być tobą...
I nie chcę być tobą.
I chcę tobą być.
Oddaj mi wszystko.
Obiecuję wezmę tyle, ile potrzeba, byś umarła.
- I tak trafisz do Azkabanu, idiotko. Nauczyciele sprawdzą twoją różdżkę. Powiedzieli mi. Szłaś korytarzami, nawołując do tego, aby poszli za tobą. Wszyscy dowiedzą się, że tam byłaś, skoro ja potrafiłam. - mówiła nadal głośnym, choć mniej przepełnionym emocjami tonem. Pociągnęła nosem.
Idiotka. Wszyscy są kimś więcej niż ja. Mają pragnienia. Ja pragnęłam życia. Ciągle pragnę. Ale co może zdziałaś zwykły pył? Może tylko zadbać, aby nadal płynąć na wietrze. I nigdy się nie zatrzymać.
Nie chciała już o nim mówić. Nie chciała w ogóle o nim wspominać...
- Mam gdzieś czy on siedzi gdzieś w twojej głowie czy nie. Mam gdzieś, rozumiesz? Dla Ciebie może istnieć nawet w krainie tęczy, leprokonusów i jednorożców, dla mnie... nigdy.
Przesunęła się pod swoje łóżko i oparła się o nie lekko. Z szafki wyciągnęła bawełnianą ścierkę i otarła spod obolałego nosa krew. Zdążyła już spłynąć na jej usta, zdążyła poczuć jej smak. Zerknęła w stronę Caroline.
Co zrobisz? Weźmiesz swoją różdżkę, prawda?
A zaglądająca na świat z krańca ciemnych odchłani Lyrae nigdy niczego nie osiągnie.
Krzycz z nienawiści ile chcesz, ponieważ ona... ja ja będę tylko patrzeć, niewzruszenie i nie ucieknę, bo nie boję się krzyku bez poparcia. Jeszcze żaden krzyk nie stanął na drodze pyłu, niesionego wiatrem przez cały świat.
Patrzyłam na ciebie wzrokiem, który zaczynał sie gubić, jakby wkraczał w labirynt. Twoje słowa powoli zaczynały wprowadzać nową osobę w odmęty najdziwniejszego umysłu. Otwierałaś jedynie drzwi, a to, czy ucieknę przerażona krzykiem dochodzącym gdzieś z tych zawiłych ścieżek. Krzykiem, który nawoływał tylko jedno imię...
Wojna, wojna, wojna, wojna!
Zaczynam to pojmować. Patrzę w twój ciemny umysł, zaglądam w zwilżone pojedynczymi łzami oczy, paradokaslnie jasnymi jak lód. Wiem, dlaczego ja nigdy nie będę żywa. Bo jestem martwa. Bardziej niż on, choć nadal mogę się poruszać. Jestem martwa, bo uparcie nie chciałam mieć tego, co mieli wszyscy...
Nikt nigdy nie będzie krzyczał po mnie jak po niego. Odrzuciłam to. Jestem żywym trupem. Dlatego jesteśmy podobne. Nas obu nikt nie wspomni z uczuciem... Nikt nie będzie wspominać moich oczu tak jak ty wspominasz te jadowicie żółte oczy.
Chciałaś tego! Chcesz! Chcesz! Chcesz stąpać z kimś u boku, Rockers!
Chcesz stąpać przy nim.
Czego ja pragnę? Chciałam żyć. Chciałam tylko żyć.
Nie żyję. Tonę w odchłani własnych oczu.
Jestem pragnieniem, odwiecznym, najgorszym, śmiertelnym.
Za mało dumna, za mało silna, za mało zainteresowana... Ciągle za mało. Za mało śmierci, wojny, za mało zwycięstwa.
Wszystko zaczęło opadać. Czuła ból na twarzy, dosłownie i w przenośni, a jej ciemne oczy ciągle roniły nowe łzy, wściekłości, bezsilności, bólu, strachu. Nie chcę być taka sama jak Ty, Rockers. Zbyt blisko siebie są nasze umysły... Chcę uciec, uwolnić się...
Ale jestem głucha na twój krzyk... Dlaczego jestem głucha na twój krzyk?!
Przecież wiem, że krzyczysz!
Bo mnie on nie obchodzi... Nie obchodzi mnie ucieczka. Jestem trupem... Nic mnie nie skrzywdzi.
- Skrzywdziłam cię? Jakże mi przykro? - mocno wyczuwalny w jej głosie był sarkazm. Na ustach pojawił się krzywy uśmiech. Miała ochotę się śmiać, głośno i długo, nie ważne ile razy oberwałaby za to, śmiech cisnął się jej na usta. Nie patrzyła w oczy Caroline, zasłoniła się długimi pejsami ciemnej grzywki.
Dlaczego patrząc na Ciebie tyle lat nigdy tego nie zauważyłam? Byłam obecna obok, obserwowałam, widziałam więcej niż inni, a mimo to nadal zbyt mało, aby dostrzec Twoją głupotę. Głupotę, która sprawiała, że chciałabym być tobą...
I nie chcę być tobą.
I chcę tobą być.
Oddaj mi wszystko.
Obiecuję wezmę tyle, ile potrzeba, byś umarła.
- I tak trafisz do Azkabanu, idiotko. Nauczyciele sprawdzą twoją różdżkę. Powiedzieli mi. Szłaś korytarzami, nawołując do tego, aby poszli za tobą. Wszyscy dowiedzą się, że tam byłaś, skoro ja potrafiłam. - mówiła nadal głośnym, choć mniej przepełnionym emocjami tonem. Pociągnęła nosem.
Idiotka. Wszyscy są kimś więcej niż ja. Mają pragnienia. Ja pragnęłam życia. Ciągle pragnę. Ale co może zdziałaś zwykły pył? Może tylko zadbać, aby nadal płynąć na wietrze. I nigdy się nie zatrzymać.
Nie chciała już o nim mówić. Nie chciała w ogóle o nim wspominać...
- Mam gdzieś czy on siedzi gdzieś w twojej głowie czy nie. Mam gdzieś, rozumiesz? Dla Ciebie może istnieć nawet w krainie tęczy, leprokonusów i jednorożców, dla mnie... nigdy.
Przesunęła się pod swoje łóżko i oparła się o nie lekko. Z szafki wyciągnęła bawełnianą ścierkę i otarła spod obolałego nosa krew. Zdążyła już spłynąć na jej usta, zdążyła poczuć jej smak. Zerknęła w stronę Caroline.
Co zrobisz? Weźmiesz swoją różdżkę, prawda?
- Caroline Rockers
Re: Dormitorium dziewcząt z VII roku
Czw Maj 14, 2015 5:36 pm
To wspaniale, że przydałyby do gustu! Oto przecież chodziło, czyż nie? Żeby dawać radość innym! Uśmiechy. Pełna paczka uśmiechów na specjalne okazje przeróżnego rodzaju – począwszy od tych fałszywych i wyćwiczonych, a skończywszy na tych, których nie chciałoby się nikomu pokazywać. Życie, ach życie! Cudowna bajeczna opowieść o tym, jak to jest egzystować wśród niezliczonej ilości robaków, które chciały Cię przytłoczyć swoim istnieniem, a Ty musiałaś udawać, że to doprawdy wspaniale być w pełni tolerancyjną i uprzejmą osobą, której zależy na dobru innych.
Gówno prawda, wiemy jaka jest prawda, co Fletcher? Nie wiem wprawdzie, jak to jest z Tobą, ale ze mną...nie zależy mi. Nie zależy mi na nich. Na Tobie. Rzadko kiedy...mi zależy naprawdę.
Wartość! Nadawanie jej było maszyną napędzającą cały ten chory plan, który przecież C. chciała zrealizować. Tylko, że te wartości, które wyznaczali sobie inni zdawali się być niczym...zmiennym żartem, który miał zero odzewu ze strony publiczności.
Królować będę nie nad światem, lecz nad jego zgliszczami – to byłby najpiękniejszy widok, nawet jeśli byłaby samotna. Do samotności się przecież przyzwyczaiła, to nie było coś, czego należałoby się obawiać.
Unikatowe..? Myślisz, że dbam o to? Myślisz, że istnieje ktoś, kto ma w głowie to, co ja? Kto jest w stanie poświęcić wszystko w imię swej idei? Naprawdę, ale to naprawdę wszystko? Kto wytrzyma bez sojuszników i mimo przeszkód pcha się, aż tak do przodu?
Zgaduj – zgadula, Lyrae.
Nie potrzebuję być kimś wielkim, bo już jestem. Wielka dla siebie, w obliczu maleńkiego świata. Nazwij to pychą i zarozumialstwem, przynajmniej będzie zabawnie.
Czy nadszedł czas, żebym zaczęła Ci współczuć? Żeby zawładnęło mną współczucie wobec pyłu, który nic nie znaczy? Twój wybór, robaczku. Cierpiąca za swą nicość...to takie okrutne!
Tylko, że takie podejście kosztowało sporo, jak mogła zauważyć. Pochłaniało wszystkie dobre rzeczy, które mogłyby zaistnieć w jej życiu – które kiedykolwiek zaistniały kiedyś tam w odległych czasach, kiedy to było prostsze i mniej skomplikowane na dobrą sprawę. Czy ona liczyła na wyciągniętą bladą rękę, która wyciągnie ją z tej otchłani? Liczyła na pomocną dłoń niszczycielskiego Zwycięstwa?
Mogłaś się srogo zawieść, Fletcher. Tak jak już wcześniej wspominałam...próżne są nadzieje wobec kogoś takiego, jak Królowa Śniegu. Nawet w obecnej sytuacji i przy jej wewnętrznej rozterce, która rozdzierała ją od środka i podrażniła potwora, umieszczając trzy swoiste żaróweczki, jako symbol o którym nie można było zapomnieć. Przy pęknięciu wszystkich trzech...nie byłoby już w niej nic ludzkiego. Chaos. Czysty chaos wyciągnięty na zewnątrz.
Będę krzyczeć! Będę kurwa głośno tak krzyczeć, że zagłuszę Twój obojętny wzrok, Twe niesłyszalne piśnięcia spękanej obojętności. Świat może i poniesie Cię daleko, ale nie uciekniesz, bo znajdę Cię...znajdę Cię nawet na końcu świata. I będę krzyczeć, dopóki nie wytrzymasz i nie znikniesz, figurko ulepiona z gorącego piasku, który tak szybko przemijał.
Uchyliła je tylko delikatnie. Ale zabezpieczenia były nadal. To przecież było wielce niewskazane by pozwolić komuś, aż tak wtargnąć na swój teren.
Kochana...Wojna! Kochana...WOJNA! Nie brat, nie ojciec, nie mąż, nawet nie kochanek...prędzej towarzysz.
Zgubna Wojna o jadowicie żółtych oczach, które płoną w ciemności.
Chwilę później ściera swoją słabość z jasnych policzków, a po niej nie zostaje żaden ślad – jeśli nie licząc dziwnie wilgotnych lodowych chmur, które wpatrują się nadal w Ślizgonkę.
Bądź więc martwa. Bardziej martwa, niż On. Zapragniesz, ach...gwarantuję, że zapragniesz coś mieć, coś posiadać. To przychodzi samo i atakuje znienacka, zadając paskudne rany, które nie potrafią się nigdy do końca zagoić. Wiemy obie, że uczucia są nie na miejscu – całkowicie niepotrzebne, niesatysfakcjonujące. One...nie są lekarstwem dla takich dusz.
Widzę ją! Widzę ją w Twoich oczach, pyle.
Ona jest. Pokryta szarością i cieniami. Jest dymem papierosowym, który wciąż tkwi w Twoich płucach.
Nie pierdol! Nie chcę! Nie chcę! Już nie chcę! Nie będę chcieć!
Zakazana ostatnia piosenka poleciała właśnie wtedy – pomiędzy nim a mną. To koniec, choć On nadal tu jest.
Koniec czegoś, co nie miało początku.
Żyj! Żyjesz! Żyjesz! Żyj! Żyjesz! Żyjesz!
Toniesz w czymś, co nie ma żadnego potwierdzenia. Pragnienie..? Ty...pragnieniem? Nie, nie jesteś nim, Fletcher. Jesteś zepsutym marzeniem, a to jest znaczne gorsze od pragnienia. Bo pragnienie da się zaspokoić, ale zepsutego marzenia...nie da się naprawić.
Żyj! Żyj! Żyjesz! Żyjesz! Żyj! Żyj!
Mało, za mało...wciąż Ci za mało, co? Niezaspokojona, niczym chaos w głowie C., bo wciąż za mało!
Opadła kurtyna. Zniknęły gierki i nie było żadnych scenariuszy dla dwóch Ślizgonek, a widzowie – zaraz, zaraz...jacy widzowie? – zniknęli!
Szyderczy uśmiech się powiększył, kiedy zauważyła jej łzy, które tak obficie teraz roniła. Więc nie bądź i tak nie będziesz, przynajmniej nie do końca.
Przerwij więc i uciekaj w siną dal! Bądź głucha, aż do momentu, kiedy ten krzyk sprawi, że Twoje uszy wybuchną. Wtedy już nie usłyszysz nic. Obojętność – ponoć najlepsza broń, ale w tym przypadku to za mało. To za mało, Fletcher. Będąc samą obojętnością nie wygrasz i przestaniesz żyć.
A skrzywdzić..? Oj, wierz mi. Wiele może Cię skrzywdzić, ale to nie rozmowa na dzisiaj.
Parsknęła krótkim histerycznym śmiechem na słowa Lyrae, jakby to niesamowicie ją bawiło. Ta cała poza i sarkazm, którym się dziewczyna posługiwała. Robiła to więc za nią...śmiała się.
Hej! Roześmiej się i Ty, dostarczysz mi tylko większej rozrywki dzisiejszego dnia!
Przekrzywiła głowę, kiedy w końcu jej śmiech zniknął, zastępując miejsca ciarkom, które niejednostajnie poruszały się po jej chudym i długim ciele.
Głupota, hah! Głupota Fletcher..! Widzisz mały wężyku, każda z Nas ją posiada. Czy to Królowa, czy pionek, a może nic nie znaczący robak, który akurat usiadł na szachownicy...wszyscy. Są jej różne rodzaje.
Być. Być. Być.
Nie ma Cię.
Nie być. Nie być. Nie być.
Nie będziesz.
Moje wszystko jest dla Ciebie niczym, przecież doskonale o tym wieesz, Fletcher!
A nawet gdybyś zabrała coś mojego, ja nie przepadnę i nie umrę. To ja decyduję, kiedy i w jaki sposób. Nie Ty i nie ktoś inny.
Na jej słowa drgnął mięsień w jej policzku; w sumie to nie było dla niej jakoś specjalnie szokujące, zanim Lyrae weszła do dormitorium, myślała nad tym wszystkim. Nad różdżką, nad kurtką i nad wspomnieniem...tego ostatniego raczej nie ruszą. A okrycie, które pachniało Collinsem..? Chyba już wiedziała, co z nim zrobi, ale jedyne, co jej nie pasowało, to właśnie...magiczny drzewiec. Różdżka, która nosiła w sobie za wiele śladów.
- Nie każdy potrafi tak łączyć fakty, jak Ty. Poza tym nie bądź tego tak pewna. Wymyślę coś, wymyślę..! – I jej gorączkowe spojrzenie przesunęło się na Omena, który wskoczył na jej łóżko, wydając z siebie ciche miauknięcie. Ciekawe, co w takiej sytuacji zrobiłby...Shane. Zawsze się jakoś wymykał, niczym wąż.
Tylko raz...jedyny raz...nie udało się.
Nie udało się.
Otrząsnęła się i wróciła wzrokiem do Lyrae, odgarniając swoje ciemne włosy. Ból powoli przechodził – może jedynie pięść nadal nim pulsowała, ale to nie było nic takiego. Przyzwyczaiła się. Do tego sżło się przyzwyczaić. Do innych rzeczy...już nie.
- Stul pysk, głupia idiotko. Jest bardziej realny od Ciebie, marny cieniu...teraz nagle zachciało Ci się wtrącać. A wcześniej siedziałaś tak cichutko, jak jebana myszka! – Warknęła zaciekle, kiedy się już od niej odwróciła i przeniosła na swoje łóżko, sięgając po różdżkę. Pierścień na jej palcu pulsował delikatnie, kiedy zaczęła palcami przejeżdżać po magicznym patyku, chmurne oczy płonęły lodowym ogniem, kiedy rzuciła jej przeciągłe spojrzenie.
- Skoro postanowiłaś zostać, to wspaniale! Udzielę Ci koleżeńskiej rady...jeszcze raz wspomnisz w taki sposób o Shanie, to udzielę Ci małej lekcji pokory. I wierz mi, nie będzie to przyjemne, wręcz przeciwnie! To jak? Zamkniemy ten temat, czy wolisz żebym się Tobą pobawiła, hm?
Gówno prawda, wiemy jaka jest prawda, co Fletcher? Nie wiem wprawdzie, jak to jest z Tobą, ale ze mną...nie zależy mi. Nie zależy mi na nich. Na Tobie. Rzadko kiedy...mi zależy naprawdę.
Wartość! Nadawanie jej było maszyną napędzającą cały ten chory plan, który przecież C. chciała zrealizować. Tylko, że te wartości, które wyznaczali sobie inni zdawali się być niczym...zmiennym żartem, który miał zero odzewu ze strony publiczności.
Królować będę nie nad światem, lecz nad jego zgliszczami – to byłby najpiękniejszy widok, nawet jeśli byłaby samotna. Do samotności się przecież przyzwyczaiła, to nie było coś, czego należałoby się obawiać.
Unikatowe..? Myślisz, że dbam o to? Myślisz, że istnieje ktoś, kto ma w głowie to, co ja? Kto jest w stanie poświęcić wszystko w imię swej idei? Naprawdę, ale to naprawdę wszystko? Kto wytrzyma bez sojuszników i mimo przeszkód pcha się, aż tak do przodu?
Zgaduj – zgadula, Lyrae.
Nie potrzebuję być kimś wielkim, bo już jestem. Wielka dla siebie, w obliczu maleńkiego świata. Nazwij to pychą i zarozumialstwem, przynajmniej będzie zabawnie.
Czy nadszedł czas, żebym zaczęła Ci współczuć? Żeby zawładnęło mną współczucie wobec pyłu, który nic nie znaczy? Twój wybór, robaczku. Cierpiąca za swą nicość...to takie okrutne!
Tylko, że takie podejście kosztowało sporo, jak mogła zauważyć. Pochłaniało wszystkie dobre rzeczy, które mogłyby zaistnieć w jej życiu – które kiedykolwiek zaistniały kiedyś tam w odległych czasach, kiedy to było prostsze i mniej skomplikowane na dobrą sprawę. Czy ona liczyła na wyciągniętą bladą rękę, która wyciągnie ją z tej otchłani? Liczyła na pomocną dłoń niszczycielskiego Zwycięstwa?
Mogłaś się srogo zawieść, Fletcher. Tak jak już wcześniej wspominałam...próżne są nadzieje wobec kogoś takiego, jak Królowa Śniegu. Nawet w obecnej sytuacji i przy jej wewnętrznej rozterce, która rozdzierała ją od środka i podrażniła potwora, umieszczając trzy swoiste żaróweczki, jako symbol o którym nie można było zapomnieć. Przy pęknięciu wszystkich trzech...nie byłoby już w niej nic ludzkiego. Chaos. Czysty chaos wyciągnięty na zewnątrz.
Będę krzyczeć! Będę kurwa głośno tak krzyczeć, że zagłuszę Twój obojętny wzrok, Twe niesłyszalne piśnięcia spękanej obojętności. Świat może i poniesie Cię daleko, ale nie uciekniesz, bo znajdę Cię...znajdę Cię nawet na końcu świata. I będę krzyczeć, dopóki nie wytrzymasz i nie znikniesz, figurko ulepiona z gorącego piasku, który tak szybko przemijał.
Uchyliła je tylko delikatnie. Ale zabezpieczenia były nadal. To przecież było wielce niewskazane by pozwolić komuś, aż tak wtargnąć na swój teren.
Kochana...Wojna! Kochana...WOJNA! Nie brat, nie ojciec, nie mąż, nawet nie kochanek...prędzej towarzysz.
Zgubna Wojna o jadowicie żółtych oczach, które płoną w ciemności.
Chwilę później ściera swoją słabość z jasnych policzków, a po niej nie zostaje żaden ślad – jeśli nie licząc dziwnie wilgotnych lodowych chmur, które wpatrują się nadal w Ślizgonkę.
Bądź więc martwa. Bardziej martwa, niż On. Zapragniesz, ach...gwarantuję, że zapragniesz coś mieć, coś posiadać. To przychodzi samo i atakuje znienacka, zadając paskudne rany, które nie potrafią się nigdy do końca zagoić. Wiemy obie, że uczucia są nie na miejscu – całkowicie niepotrzebne, niesatysfakcjonujące. One...nie są lekarstwem dla takich dusz.
Widzę ją! Widzę ją w Twoich oczach, pyle.
Ona jest. Pokryta szarością i cieniami. Jest dymem papierosowym, który wciąż tkwi w Twoich płucach.
Nie pierdol! Nie chcę! Nie chcę! Już nie chcę! Nie będę chcieć!
Zakazana ostatnia piosenka poleciała właśnie wtedy – pomiędzy nim a mną. To koniec, choć On nadal tu jest.
Koniec czegoś, co nie miało początku.
Żyj! Żyjesz! Żyjesz! Żyj! Żyjesz! Żyjesz!
Toniesz w czymś, co nie ma żadnego potwierdzenia. Pragnienie..? Ty...pragnieniem? Nie, nie jesteś nim, Fletcher. Jesteś zepsutym marzeniem, a to jest znaczne gorsze od pragnienia. Bo pragnienie da się zaspokoić, ale zepsutego marzenia...nie da się naprawić.
Żyj! Żyj! Żyjesz! Żyjesz! Żyj! Żyj!
Mało, za mało...wciąż Ci za mało, co? Niezaspokojona, niczym chaos w głowie C., bo wciąż za mało!
Opadła kurtyna. Zniknęły gierki i nie było żadnych scenariuszy dla dwóch Ślizgonek, a widzowie – zaraz, zaraz...jacy widzowie? – zniknęli!
Szyderczy uśmiech się powiększył, kiedy zauważyła jej łzy, które tak obficie teraz roniła. Więc nie bądź i tak nie będziesz, przynajmniej nie do końca.
Przerwij więc i uciekaj w siną dal! Bądź głucha, aż do momentu, kiedy ten krzyk sprawi, że Twoje uszy wybuchną. Wtedy już nie usłyszysz nic. Obojętność – ponoć najlepsza broń, ale w tym przypadku to za mało. To za mało, Fletcher. Będąc samą obojętnością nie wygrasz i przestaniesz żyć.
A skrzywdzić..? Oj, wierz mi. Wiele może Cię skrzywdzić, ale to nie rozmowa na dzisiaj.
Parsknęła krótkim histerycznym śmiechem na słowa Lyrae, jakby to niesamowicie ją bawiło. Ta cała poza i sarkazm, którym się dziewczyna posługiwała. Robiła to więc za nią...śmiała się.
Hej! Roześmiej się i Ty, dostarczysz mi tylko większej rozrywki dzisiejszego dnia!
Przekrzywiła głowę, kiedy w końcu jej śmiech zniknął, zastępując miejsca ciarkom, które niejednostajnie poruszały się po jej chudym i długim ciele.
Głupota, hah! Głupota Fletcher..! Widzisz mały wężyku, każda z Nas ją posiada. Czy to Królowa, czy pionek, a może nic nie znaczący robak, który akurat usiadł na szachownicy...wszyscy. Są jej różne rodzaje.
Być. Być. Być.
Nie ma Cię.
Nie być. Nie być. Nie być.
Nie będziesz.
Moje wszystko jest dla Ciebie niczym, przecież doskonale o tym wieesz, Fletcher!
A nawet gdybyś zabrała coś mojego, ja nie przepadnę i nie umrę. To ja decyduję, kiedy i w jaki sposób. Nie Ty i nie ktoś inny.
Na jej słowa drgnął mięsień w jej policzku; w sumie to nie było dla niej jakoś specjalnie szokujące, zanim Lyrae weszła do dormitorium, myślała nad tym wszystkim. Nad różdżką, nad kurtką i nad wspomnieniem...tego ostatniego raczej nie ruszą. A okrycie, które pachniało Collinsem..? Chyba już wiedziała, co z nim zrobi, ale jedyne, co jej nie pasowało, to właśnie...magiczny drzewiec. Różdżka, która nosiła w sobie za wiele śladów.
- Nie każdy potrafi tak łączyć fakty, jak Ty. Poza tym nie bądź tego tak pewna. Wymyślę coś, wymyślę..! – I jej gorączkowe spojrzenie przesunęło się na Omena, który wskoczył na jej łóżko, wydając z siebie ciche miauknięcie. Ciekawe, co w takiej sytuacji zrobiłby...Shane. Zawsze się jakoś wymykał, niczym wąż.
Tylko raz...jedyny raz...nie udało się.
Nie udało się.
Otrząsnęła się i wróciła wzrokiem do Lyrae, odgarniając swoje ciemne włosy. Ból powoli przechodził – może jedynie pięść nadal nim pulsowała, ale to nie było nic takiego. Przyzwyczaiła się. Do tego sżło się przyzwyczaić. Do innych rzeczy...już nie.
- Stul pysk, głupia idiotko. Jest bardziej realny od Ciebie, marny cieniu...teraz nagle zachciało Ci się wtrącać. A wcześniej siedziałaś tak cichutko, jak jebana myszka! – Warknęła zaciekle, kiedy się już od niej odwróciła i przeniosła na swoje łóżko, sięgając po różdżkę. Pierścień na jej palcu pulsował delikatnie, kiedy zaczęła palcami przejeżdżać po magicznym patyku, chmurne oczy płonęły lodowym ogniem, kiedy rzuciła jej przeciągłe spojrzenie.
- Skoro postanowiłaś zostać, to wspaniale! Udzielę Ci koleżeńskiej rady...jeszcze raz wspomnisz w taki sposób o Shanie, to udzielę Ci małej lekcji pokory. I wierz mi, nie będzie to przyjemne, wręcz przeciwnie! To jak? Zamkniemy ten temat, czy wolisz żebym się Tobą pobawiła, hm?
- Lyrae Fletcher
Re: Dormitorium dziewcząt z VII roku
Nie Maj 17, 2015 3:57 pm
Nawet kiedy pościel uginała się pod ciężarem jej ciała, kiedy mozolnie wdrapywała się na łóżko, to i tak wiedziała ciągle i niezaprzeczalnie, że to pusty ciężar, a ona jest niczym. Nie ma wpływu na ten świat, jest jedynie drobiną piasku pośród całej masy innych drobin. Ciągle i tak samo.
Opadła powolnie na zimną, białą pościel. Ciche westchnięcie rozniosło się po pokoju.
Kto może pchać się na siłę przez życie, ciągle, nieustannie, bez sojuszników? Kto mógłby tak robić? Kto był osobą, która odrzuciła wszystkich wokół, stroniła od nich... Ona, Caroline. Lyrae właśnie taka była. Ale nie myśl sobie, nie jesteście podobne. Nigdy nie będziecie.
Bo dlaczego?
Znasz swoją wartość, jest dla ciebie jedyna i wielka, dla niej jej własna wartość jest niczym, cały czas tylko niczym. Po cóż ona ma powtarzać ciągle to samo, co obie już wiecie. Tyle razy pragnęła już wielu rzeczy, uwagi, sposobów, życia, prób, ale to bez sensu. Z każdym dniem coraz bardziej bez sensu. Teraz wystarczył jej już tylko spokój, ułożenie się na łóżku i wsłuchiwanie się w jedyne, co mogła utrzymać, co pragnęła mieć. Swój własny, szeleszczący, żywy, niezatruty oddech. Oddech, który ktoś próbował zatruć sentymentem.
A litość. Litować to mogłaś się nad nią Ty, Rockers, bo twoje ambicje przerastały jej znacznie. Ale ty miałaś ambicje do władzy, to prób, do zwycięstwa. A jej ambicje - to życie. Ona nie miała ambicji do wygranej, bo jeśli tylko chciała próbować - wygrywała.
Ona była już pusta. Ciągle, z każdym przychodzącym marzeniem, które zduszała wewnątrz, coraz bardziej pusta.
Tylko dlaczego teraz ciągle porównują się do siebie. Lodowate niebo z czarną otchłanią prawie jakby siostrzenie próbowały znaleźć choć cień podobieństwa, jakby obie kurczowo chciały odnaleźć coś utraconego. Klucze do naprawy marzeń, żółte, trujące błyski w oczach, cień szarej trucizny. Nie ważne, co zostanie znalezione, Rockers... I tak obie się tego wyprzecie. Ona powie - nie potrzebuję tego. Ty powiesz to samo. I obie nawet przez chwilę, nawet podświadomie nie pomyślicie, że tego potrzebowałyście.
Rzygacie litością.
- Jak miło, że doceniasz moje umiejętności łączenia informacji, ale nie tylko ja w tej szkole mam mózg. Poza tym, zrobiłaś się zbyt impulsywna. Gdzie się podziała ta góra lodowa. Spłonęła?
Dłoń, którą wcześniej ułożyła na gorącym czole, przesunęła nieco do góry, aby spojrzeć na wpatrującą się w nią Ślizgonkę. Po chwili podniosła się do pionu, usiadła po turecku. Ból nadal był, ale nie tak nieznośny. Był tępy, niesilny i przeciągły, dało się z nim żyć. Przez chwilę nawet badała swój noc. Cholerne babsko, byłaś silna, ale go nie złamałaś. Całe szczęście. Inaczej byłyby kolejne powody, aby Cię stąd wywalić.
Jakby zabójstwo było za małym. Lyrae naprawdę nigdy nie chciała jakkolwiek próbować czegokolwiek ci ujmować. Czasami nawet podziwiała ten upór i ambicję w Rockers... Ale powiedzmy sobie szczerze, czasem ta Żmija była strasznie głupia. Działała bezmyślnie, choć wydawało jej się, że każdy aspekt wzięła pod uwagę.
Masz swój magiczny patyk, który stanie się twoim narzędziem zguby. Co z nim zrobisz? Zniszczysz? Zapytają, gdzie twoja różdżka, znajdą szczątki, to od razu sprawi, że będziesz podejrzana. Przesłuchają Cię. Słyszałaś o ostatnim dekrecie? Sądzisz, że skoro pozwalają używać niewybaczalnych, to będą bać się użyć na Tobie Verisaterum?
I zgnie twój płomyczek, bo czasem jesteś odrobinę za mało mądra.
I przestań być śmieszna. Gdyby Lyrae zginął ktoś ważny, nawet nie mrugnęłabyś okiem, dlaczego ona miałaby przejąć się śmiercią Shane'a. Nie przejęła się śmiercią Aidy i J.!
Egoistycznie, czyż nie? I zimno.
Wzruszyła ramionami i przewróciła tylko oczami.
Dlaczego w ogóle jeszcze tu była? I dlaczego przejmowała się losem mordercy? Losem Caroline?
- Ja jestem głupią idiotką, ale to nie ja pójdę do Azkabanu. - uśmiechnęła się półgębkiem. - Zrób coś lepiej, zamiast zawracać sobie głowę głupią idiotką.
Znów opadła na łóżko.
Opadła powolnie na zimną, białą pościel. Ciche westchnięcie rozniosło się po pokoju.
Kto może pchać się na siłę przez życie, ciągle, nieustannie, bez sojuszników? Kto mógłby tak robić? Kto był osobą, która odrzuciła wszystkich wokół, stroniła od nich... Ona, Caroline. Lyrae właśnie taka była. Ale nie myśl sobie, nie jesteście podobne. Nigdy nie będziecie.
Bo dlaczego?
Znasz swoją wartość, jest dla ciebie jedyna i wielka, dla niej jej własna wartość jest niczym, cały czas tylko niczym. Po cóż ona ma powtarzać ciągle to samo, co obie już wiecie. Tyle razy pragnęła już wielu rzeczy, uwagi, sposobów, życia, prób, ale to bez sensu. Z każdym dniem coraz bardziej bez sensu. Teraz wystarczył jej już tylko spokój, ułożenie się na łóżku i wsłuchiwanie się w jedyne, co mogła utrzymać, co pragnęła mieć. Swój własny, szeleszczący, żywy, niezatruty oddech. Oddech, który ktoś próbował zatruć sentymentem.
A litość. Litować to mogłaś się nad nią Ty, Rockers, bo twoje ambicje przerastały jej znacznie. Ale ty miałaś ambicje do władzy, to prób, do zwycięstwa. A jej ambicje - to życie. Ona nie miała ambicji do wygranej, bo jeśli tylko chciała próbować - wygrywała.
Ona była już pusta. Ciągle, z każdym przychodzącym marzeniem, które zduszała wewnątrz, coraz bardziej pusta.
Tylko dlaczego teraz ciągle porównują się do siebie. Lodowate niebo z czarną otchłanią prawie jakby siostrzenie próbowały znaleźć choć cień podobieństwa, jakby obie kurczowo chciały odnaleźć coś utraconego. Klucze do naprawy marzeń, żółte, trujące błyski w oczach, cień szarej trucizny. Nie ważne, co zostanie znalezione, Rockers... I tak obie się tego wyprzecie. Ona powie - nie potrzebuję tego. Ty powiesz to samo. I obie nawet przez chwilę, nawet podświadomie nie pomyślicie, że tego potrzebowałyście.
Rzygacie litością.
- Jak miło, że doceniasz moje umiejętności łączenia informacji, ale nie tylko ja w tej szkole mam mózg. Poza tym, zrobiłaś się zbyt impulsywna. Gdzie się podziała ta góra lodowa. Spłonęła?
Dłoń, którą wcześniej ułożyła na gorącym czole, przesunęła nieco do góry, aby spojrzeć na wpatrującą się w nią Ślizgonkę. Po chwili podniosła się do pionu, usiadła po turecku. Ból nadal był, ale nie tak nieznośny. Był tępy, niesilny i przeciągły, dało się z nim żyć. Przez chwilę nawet badała swój noc. Cholerne babsko, byłaś silna, ale go nie złamałaś. Całe szczęście. Inaczej byłyby kolejne powody, aby Cię stąd wywalić.
Jakby zabójstwo było za małym. Lyrae naprawdę nigdy nie chciała jakkolwiek próbować czegokolwiek ci ujmować. Czasami nawet podziwiała ten upór i ambicję w Rockers... Ale powiedzmy sobie szczerze, czasem ta Żmija była strasznie głupia. Działała bezmyślnie, choć wydawało jej się, że każdy aspekt wzięła pod uwagę.
Masz swój magiczny patyk, który stanie się twoim narzędziem zguby. Co z nim zrobisz? Zniszczysz? Zapytają, gdzie twoja różdżka, znajdą szczątki, to od razu sprawi, że będziesz podejrzana. Przesłuchają Cię. Słyszałaś o ostatnim dekrecie? Sądzisz, że skoro pozwalają używać niewybaczalnych, to będą bać się użyć na Tobie Verisaterum?
I zgnie twój płomyczek, bo czasem jesteś odrobinę za mało mądra.
I przestań być śmieszna. Gdyby Lyrae zginął ktoś ważny, nawet nie mrugnęłabyś okiem, dlaczego ona miałaby przejąć się śmiercią Shane'a. Nie przejęła się śmiercią Aidy i J.!
Egoistycznie, czyż nie? I zimno.
Wzruszyła ramionami i przewróciła tylko oczami.
Dlaczego w ogóle jeszcze tu była? I dlaczego przejmowała się losem mordercy? Losem Caroline?
- Ja jestem głupią idiotką, ale to nie ja pójdę do Azkabanu. - uśmiechnęła się półgębkiem. - Zrób coś lepiej, zamiast zawracać sobie głowę głupią idiotką.
Znów opadła na łóżko.
- Caroline Rockers
Re: Dormitorium dziewcząt z VII roku
Sro Maj 20, 2015 4:57 pm
Nawet jeśli była niczym to z własnego wyboru. Wszyscy przecież wokół mogliby mieć swoje zdanie, a ją mogłoby to nie obchodzić, tak jak zawsze, tylko w momencie, kiedy ona sama podpisywała się pod tym, że jej istnienie nie znaczy nic...sama wydawała na siebie wyrok. C. nie zamierzała ją poprawiać, litować się nad nią, zaprzeczać jakże pesymistyczno – realistycznym myślom Fletcher. Skoro ta uważała, że jest czymś mniejszym od robaków, które gorączkowo biegają od jednego kąta do drugiego, to no cóż...jej zasrana sprawa. Niech nie robi nic. Niech sobie stoi w miejscu i myśli o tym, jakże to być piaskiem, o którym każdy zapomina. Kołdra jednak wyczuwała ciepło ciała, które na nią opadło; pozwalała się schować komuś takiemu nieznaczącemu, jak Lyrae Fletcher.
Nie znikniesz, bo nadal jesteś człowiekiem Fletcher.
Ty i ja jesteśmy skrajnościami tego, co oznacza nie chcieć być ludzką istotą. Ja marzyłam o czymś lepszym – zresztą w mojej głowie, już tym kimś byłam, a Ty...ty chciałaś być czymś pozornie gorszym – co i już zadziałało pod burzą Twych ciemnych kosmyków.
Na drugim łóżku spoczywała Rockers, nadal obracając różdżkę w swoich palcach, jakby była to najbardziej fascynująca rzecz na świecie. Nie przeszkadzało jej to, że nie miała nikogo po swojej stronie, że nikt nie chciał jej wspomóc, nie uważał za godne swojej uwagi by stanąć tuż obok kogoś, kto na każdego patrzyła, jak na swój cel, który należy wyeliminować. Ale to powoli przemijało...te wszystkie wydarzenia wpływały na nią, mieszały w jej planach, przewracały lodowe wieżyczki, które postawiła w swym królestwie, które znajdowało się w jej głowie, każąc jej jednak sięgnąć po coś, czego starała się unikać za wszelką cenę. Po przysięgi, po pomoc, po inne narzędzia, niż własne słowa i różdżka. Była zaślepiona, ale nie głupia, choć w oczach Fletcher jawiła się w innym świetle. Czy wiedziała o tym, że wedle swojej współlokatorki, była jedynie głupią idiotką, której odpierdoliło do reszty? Nie. Mogłaby się dowiedzieć, gdyby przetestowała swoją nową umiejętność nad którą ciągle pracowała. I ze słabych umysłu lgnęły w jej strony wszelkie słowa, szepty, czasem i obrazy...czy tego chciała, czy nie. Zdarzało się i tak. Lecz głowa Fletcher nie była taka słaba! Tu należałoby się postarać. Nie chciała tego. Bo pomimo wszystkiego – choć to mogłoby brzmieć naprawdę śmiesznie w tych jadowitych ustach! – żywiła do niej coś na kształt...szacunku. Tak, dokładnie tak.
Boisz się tego, że choć trochę mogłybyśmy być podobne do siebie. Boisz się tego, Fletcher. Pomimo całej swej obojętności, pomimo tego, co uważasz i tym, że gardzisz mną...boisz się, że mogłaby być jakaś więź pomiędzy kimś takim, jak Ja i Ty.
Tkwij w tym swoim bezsensownym dnie, tak jak i ja tkwię w swym niszczycielskim chaosie. Doskonale wiesz, że obie nie potrzebujemy takich bzdurnych rzeczy, jak sentyment. Wbrew pozorom, nie kieruję się nim teraz. Nie wspominam chwil, które przeminęły, nie wspominam czegoś, co nie było...to były jakieś popieprzone zalążki. Z resztą poległych i tak nic mnie nie łączyło.
Uspokoiła się. Teraz chmurne oczy wracały powoli do swojego stanu uśpienia, nie zamierzając po raz kolejny pozwalać, by lód przedarł się przez burzowe obłoczki. Nie pora na to. Oddech również się uspokajał, choć ciało zdawało się być nadal w gotowości by zaatakować w razie potrzeby. W razie gdyby Lyrae przekroczyła któryś z nieodpowiednich progów.
Prędzej mogłabym Ci ofiarować pogardę, że pozwalasz się traktować, jak nic. Oj, wierz mi. Nadejdzie czas, kiedy będziesz tego żałować, kiedy Twój krzyk rozniesie się po całym zamku, byleby zwrócić czyjąś uwagę na Ciebie, ale...wiesz co? Nie stanie się nic. Nikt nie spojrzy, ani tym bardziej nie podejdzie. Będziesz tym, czym chciałaś być. Cieniem, który nie ma nic, bo w takim momencie to już nie będzie życie, tylko jakaś kiepska parodia. Rozczarowujące, co? Trzeba uważać na to, czego sobie życzysz. Nie znasz tej zasady? Smutne.
Zepsute marzenie, którego nikt nie chce mieć.
Zapomnienie. Zaprzeczenie. I pójście swoją własną ścieżką, oszukując się jak zawsze, że to nie było nic takiego.
Czasami rzyganie jest potrzebne; w końcu pozbędą się tego świństwa ze swojego organizmu.
Nawet jeśli litością gardzę.
- Ojej. Jaki cięty języczek, Fletcher! Uczą tego na kursie życiowych cipeczek? Jeszcze zobaczymy... – odpowiedziała ironicznie, rzucając jej przelotne spojrzenie. Przestała zwracać uwagę na ból w pięści, a nawet na to by sprawdzić, czy na jej policzku są jakieś ślady.
Niestety, przykro mi. Trochę się ze mną jeszcze musisz pomęczyć. Pewnie tego żałujesz, hm? Wolałabyś zostać z francuską praktycznie sam na sam? Jakże łatwo szło Cię przejrzeć!
Zawsze możesz podzielić się na głos ze swoimi przemyśleniami – nie ma sprawy! Tylko potem nie rozpaczaj, dobrze? Byłoby przecież...przykro! Bardzo, ale to bardzo przykro z tego powodu. Poradzę sobie, a to nie Twoja sprawa, jak to lubiłaś tak ładnie podkreślać. Jeśli chcesz być na bieżąco z moimi planami, to czemu nie zapytasz..? Tobie chętnie odpowiem! No chyba, że mnie wkurwisz – wtedy wsadzę Ci różdżkę do gardła.
Zawsze lubiłam te nasze koleżeńskie pogawędki!
Niech przesłuchują, Fletcher. Ja się nie boję...a Ty? Boisz się? Boisz się o mnie? Uważaj, bo się wzruszę! Powiedz jeszcze, że będziesz tęsknić.
Ach, przepraszam. Nicość przecież nie tęskni za nikim.
Tu nie chodzi o przejęcie się, Shane Collins otrzymał to, co chciał. Podarowałam mu ostatni prezent. Ważny..? Nie wiem. Może...ważny. Nie zmieniaj tematu, nie obracaj kota ogonem, nie igraj ze mną! Nie musisz się przejmować niczym. Ale nie traktuj go tak, jakby go nigdy nie było. I jakby...zupełnie go teraz nie było. Bo to kłamstwo.
Zawsze jest zimno, Fletcher. Zawsze.
Przynajmniej tutaj.
Nie musisz się przejmować, możesz spierdalać. Masz wybór, więc czemu nie skorzystasz z tej okazji?
- Jesteś tego pewna, jakbyś normalnie znajdowała się tam i zjadła wszystkie rozumy, Fletcher. Na Twoim miejscu opanowałabym języczek, bo wężyki, które za głośno syczą, są łatwo uciszane. Tak, jesteś głupią idiotką, a wiesz dlaczego? Bo myślisz coś innego i robisz coś innego, żadnej spójności. I nie kontrolujesz swojego życia, a teraz nagle Cię coś ruszyło i postanowiłaś zainteresować się tym, co się ze mną stanie. Pierdol się, Fletcher. Zdecyduj się w końcu! Albo masz wszystko w dupie i się nie wychylasz, albo postanawiasz się wpierdalać w to, co Cię nie dotyczy. W drugim przypadku może Cię to sporo kosztować, zwłaszcza jeśli zamierzasz rzucać takie teksty – warknęła, robiąc w swej wypowiedzi krótkie przerwy. Była już zmęczona i podirytowana zachowaniem Ślizgonki, a że nie chciała używać tym razem kolejnych argumentów za pomocą siły, dała jej ostatnią radę. Po chwili podniosła się, sięgając po kurtkę i różdżkę, i nie patrząc na dziewczynę, opuściła dormitorium, chcąc znaleźć miejsce, gdzie będzie mogła spokojnie pomyśleć.
[z/t]
Caroline Rockers: -2 PŻ (za siarczysty policzek)
Lyrae Fletcher: -4 PŻ (za uderzenie w nos)
Nie znikniesz, bo nadal jesteś człowiekiem Fletcher.
Ty i ja jesteśmy skrajnościami tego, co oznacza nie chcieć być ludzką istotą. Ja marzyłam o czymś lepszym – zresztą w mojej głowie, już tym kimś byłam, a Ty...ty chciałaś być czymś pozornie gorszym – co i już zadziałało pod burzą Twych ciemnych kosmyków.
Na drugim łóżku spoczywała Rockers, nadal obracając różdżkę w swoich palcach, jakby była to najbardziej fascynująca rzecz na świecie. Nie przeszkadzało jej to, że nie miała nikogo po swojej stronie, że nikt nie chciał jej wspomóc, nie uważał za godne swojej uwagi by stanąć tuż obok kogoś, kto na każdego patrzyła, jak na swój cel, który należy wyeliminować. Ale to powoli przemijało...te wszystkie wydarzenia wpływały na nią, mieszały w jej planach, przewracały lodowe wieżyczki, które postawiła w swym królestwie, które znajdowało się w jej głowie, każąc jej jednak sięgnąć po coś, czego starała się unikać za wszelką cenę. Po przysięgi, po pomoc, po inne narzędzia, niż własne słowa i różdżka. Była zaślepiona, ale nie głupia, choć w oczach Fletcher jawiła się w innym świetle. Czy wiedziała o tym, że wedle swojej współlokatorki, była jedynie głupią idiotką, której odpierdoliło do reszty? Nie. Mogłaby się dowiedzieć, gdyby przetestowała swoją nową umiejętność nad którą ciągle pracowała. I ze słabych umysłu lgnęły w jej strony wszelkie słowa, szepty, czasem i obrazy...czy tego chciała, czy nie. Zdarzało się i tak. Lecz głowa Fletcher nie była taka słaba! Tu należałoby się postarać. Nie chciała tego. Bo pomimo wszystkiego – choć to mogłoby brzmieć naprawdę śmiesznie w tych jadowitych ustach! – żywiła do niej coś na kształt...szacunku. Tak, dokładnie tak.
Boisz się tego, że choć trochę mogłybyśmy być podobne do siebie. Boisz się tego, Fletcher. Pomimo całej swej obojętności, pomimo tego, co uważasz i tym, że gardzisz mną...boisz się, że mogłaby być jakaś więź pomiędzy kimś takim, jak Ja i Ty.
Tkwij w tym swoim bezsensownym dnie, tak jak i ja tkwię w swym niszczycielskim chaosie. Doskonale wiesz, że obie nie potrzebujemy takich bzdurnych rzeczy, jak sentyment. Wbrew pozorom, nie kieruję się nim teraz. Nie wspominam chwil, które przeminęły, nie wspominam czegoś, co nie było...to były jakieś popieprzone zalążki. Z resztą poległych i tak nic mnie nie łączyło.
Uspokoiła się. Teraz chmurne oczy wracały powoli do swojego stanu uśpienia, nie zamierzając po raz kolejny pozwalać, by lód przedarł się przez burzowe obłoczki. Nie pora na to. Oddech również się uspokajał, choć ciało zdawało się być nadal w gotowości by zaatakować w razie potrzeby. W razie gdyby Lyrae przekroczyła któryś z nieodpowiednich progów.
Prędzej mogłabym Ci ofiarować pogardę, że pozwalasz się traktować, jak nic. Oj, wierz mi. Nadejdzie czas, kiedy będziesz tego żałować, kiedy Twój krzyk rozniesie się po całym zamku, byleby zwrócić czyjąś uwagę na Ciebie, ale...wiesz co? Nie stanie się nic. Nikt nie spojrzy, ani tym bardziej nie podejdzie. Będziesz tym, czym chciałaś być. Cieniem, który nie ma nic, bo w takim momencie to już nie będzie życie, tylko jakaś kiepska parodia. Rozczarowujące, co? Trzeba uważać na to, czego sobie życzysz. Nie znasz tej zasady? Smutne.
Zepsute marzenie, którego nikt nie chce mieć.
Zapomnienie. Zaprzeczenie. I pójście swoją własną ścieżką, oszukując się jak zawsze, że to nie było nic takiego.
Czasami rzyganie jest potrzebne; w końcu pozbędą się tego świństwa ze swojego organizmu.
Nawet jeśli litością gardzę.
- Ojej. Jaki cięty języczek, Fletcher! Uczą tego na kursie życiowych cipeczek? Jeszcze zobaczymy... – odpowiedziała ironicznie, rzucając jej przelotne spojrzenie. Przestała zwracać uwagę na ból w pięści, a nawet na to by sprawdzić, czy na jej policzku są jakieś ślady.
Niestety, przykro mi. Trochę się ze mną jeszcze musisz pomęczyć. Pewnie tego żałujesz, hm? Wolałabyś zostać z francuską praktycznie sam na sam? Jakże łatwo szło Cię przejrzeć!
Zawsze możesz podzielić się na głos ze swoimi przemyśleniami – nie ma sprawy! Tylko potem nie rozpaczaj, dobrze? Byłoby przecież...przykro! Bardzo, ale to bardzo przykro z tego powodu. Poradzę sobie, a to nie Twoja sprawa, jak to lubiłaś tak ładnie podkreślać. Jeśli chcesz być na bieżąco z moimi planami, to czemu nie zapytasz..? Tobie chętnie odpowiem! No chyba, że mnie wkurwisz – wtedy wsadzę Ci różdżkę do gardła.
Zawsze lubiłam te nasze koleżeńskie pogawędki!
Niech przesłuchują, Fletcher. Ja się nie boję...a Ty? Boisz się? Boisz się o mnie? Uważaj, bo się wzruszę! Powiedz jeszcze, że będziesz tęsknić.
Ach, przepraszam. Nicość przecież nie tęskni za nikim.
Tu nie chodzi o przejęcie się, Shane Collins otrzymał to, co chciał. Podarowałam mu ostatni prezent. Ważny..? Nie wiem. Może...ważny. Nie zmieniaj tematu, nie obracaj kota ogonem, nie igraj ze mną! Nie musisz się przejmować niczym. Ale nie traktuj go tak, jakby go nigdy nie było. I jakby...zupełnie go teraz nie było. Bo to kłamstwo.
Zawsze jest zimno, Fletcher. Zawsze.
Przynajmniej tutaj.
Nie musisz się przejmować, możesz spierdalać. Masz wybór, więc czemu nie skorzystasz z tej okazji?
- Jesteś tego pewna, jakbyś normalnie znajdowała się tam i zjadła wszystkie rozumy, Fletcher. Na Twoim miejscu opanowałabym języczek, bo wężyki, które za głośno syczą, są łatwo uciszane. Tak, jesteś głupią idiotką, a wiesz dlaczego? Bo myślisz coś innego i robisz coś innego, żadnej spójności. I nie kontrolujesz swojego życia, a teraz nagle Cię coś ruszyło i postanowiłaś zainteresować się tym, co się ze mną stanie. Pierdol się, Fletcher. Zdecyduj się w końcu! Albo masz wszystko w dupie i się nie wychylasz, albo postanawiasz się wpierdalać w to, co Cię nie dotyczy. W drugim przypadku może Cię to sporo kosztować, zwłaszcza jeśli zamierzasz rzucać takie teksty – warknęła, robiąc w swej wypowiedzi krótkie przerwy. Była już zmęczona i podirytowana zachowaniem Ślizgonki, a że nie chciała używać tym razem kolejnych argumentów za pomocą siły, dała jej ostatnią radę. Po chwili podniosła się, sięgając po kurtkę i różdżkę, i nie patrząc na dziewczynę, opuściła dormitorium, chcąc znaleźć miejsce, gdzie będzie mogła spokojnie pomyśleć.
[z/t]
Caroline Rockers: -2 PŻ (za siarczysty policzek)
Lyrae Fletcher: -4 PŻ (za uderzenie w nos)
- Lyrae Fletcher
Re: Dormitorium dziewcząt z VII roku
Czw Maj 21, 2015 11:22 pm
Chcesz stać się kimś lepszym? Piękne słowa. Szkoda, że przesadzone, nieprawdziwe, a nawet błędne. Królowa zniszczonego świata, który zniszczy swoją własną głupotą - to Królowa Niczego. W końcu to nic Cię zniszczy i korona sama Ci spadnie, kiedy wbijesz sztylet w jedyne bijące serce - w swoje własne. Marzenia gubią, to prawda. Zwłaszcza, gdy są skrajne. Ona, Lyrae, pragnęła zamknąć się we własnej otchłani, daleko od osądzających, ludzkich oczu, nie zadając sobie sprawy z możliwości szaleństwa, a Ty pragnęłaś królowania nad zniszczonym światem, nie zdając sobie sprawy, że to może odebrać Ci życie.
Nie ma nic gorszego od bycia ślepym i głupim. Na całe szczęście, choć oskarżałyście się o coś zupełnie odwrotnego, obie byłyście tylko ślepe. Ty, zaślepiona swoim własnym szaleństwem, ona - celowo zakrywała oczy od zawsze. Teraz jedynie wysiliła się, aby zajrzeć na ten świat przez palce i już miała dość. Może dlatego, że się bała. Może dlatego, że w jej oczach byłaś głupią idiotką, do której nic nie dociera. Może dlatego, że nigdy nie będzie umiała się przed tobą bronić, bo byłyście... Tak, byłyście zbyt podobne. Podobne na inny sposób. Szaleństwo i trzeźwość. Niebo i otchłań. Obie dalekie od ludzi. Obie krzywiłyście podobnie swoje zupełnie różne nosy. Obie nie chciałyście być usłyszane. Obie kiedyś zakrzyczycie z rozpaczy. Obie nie dostaniecie usłyszane. I tylko własna siła wtedy zadecyduje o przeżyciu. Wiesz dobrze, że gdyby nie jej podejście, nie wytrzymałabyś tego wtrącenia nosa w nie swoje sprawy. Jej wyuczone przez życie podejście nie pozwalało na nic innego.
Obie zostaniecie tylko cieniami, Rockers. Ty na zgliszczach świata, kiedy już nie będziesz miała kogo zabrać, ona - daleko od wszystkich. Byle najdalej.
Skrzywiła się mocno, kiedy usłyszała te słowa. Hoho, czyli takich słów wielkie szlachetne rody uczą swoje dzieci. Brawo dla nich, oby tak dalej.
Lyrae nigdy nie będzie bujać w chmurach. To nie ten rodzaj człowieka. To zupełnie inny człowiek, zupełnie inna historia.
- Proszę bardzo. Mam to gdzieś. - mruknęła w końcu, patrząc w sufit, aby chwilę później usłyszeć kroki brunetki. Wyszła z dormitorium.
Nic o niej nie wiesz, Rockers. Tak naprawdę nikt nic o niej nie wie. Do czego jest zdolna. Lyrae wprawdzie była zdystansowana i odległa od ludzi, ale gdy chciała mogła być jak benzyna. Jedna mała iskra i zapłonie ogniem tak silnym, że będzie mogła zmieść wszystko, co napotka na drodze. Może i udawała, że nic jej nie obchodzi. Tak jest łatwiej. Lepiej jest przeżywać w samotności, a ludzi zmieniać jak rękawiczki. Nie przyzwyczajać się. Znać tylko tych, których się potrzebowało. Ona także potrzebowała ludzi. Podobnie jak Rockers... Obie się tego wypierały.
Ale Lyrae kogoś miała.
Wstała powoli z łóżka, kiedy tylko upewniła się, że Caroline jest już daleko i nie usłyszy tego, jak ktoś przekręca klucz w zamku. Nie mogła pozwolić sobie, aby ktokolwiek teraz przekroczył próg dormitorium. Najpierw przywróciła siebie do porządku. Machnęła różdżką, aby pozbyć się ostatecznie ran na nosie, starła z twarzy krew, zaschnięte łzy i zaraz mogła spojrzeć w lustro tak, jakby to przed chwilą nigdy się nie wydarzyło. Jakby otchłań nie spotkała się z niebem.
To samo musiała zrobić kilka dni później. Kiedy nikogo nie było w dormitorium, na nowo przekręciła kluczyk w drzwiach. Następnie ułożyła się na podłodze, wczołgała pod łóżko, gdzie trzymała szkatułkę. Uchyliła niepewnie jej wieczko, a tam... Cóż, korespondowała z Mundungusem, tym głupkiem. Tym głupkiem, na którego przynajmniej można było liczyć. Zrobił to, o co poprosiła. Zapewnił jej zapas kompletnie niepotrzebnej jej ilości fajek... A potrzebowała zapewne tylko jednej, ewentualnie dwóch. Teraz musiała je dobrze ukryć, aby nikt nie odkrył tego przy przeszukiwaniu pokoi. Najpierw zamknęła szkatułkę na kluczyk, po czym wyciągnęła różdżkę i dotknęła jej końcem szkatułki, aby użyć na niej zaklęcia niewidzialności. Ów przedmiot zaczął znikać, a dziewczyna mogła wyczołgać się spod łóżka. Zaraz później wyciągnęła ze swojej szafy wielką walizkę, której używała przy przenosinach z domu do Hogwartu i wsunęła ją pod łóżko, aby zapewnić dodatkowy brak widoczności swojej małej tajemnicy. Walizka pod łóżkiem to nic dziwnego, wielu tak robiło.
Wyszła z dormitorium cicho i powoli. Jak zwykle. Było już tak jak zwykle.
[z/t]
Nie ma nic gorszego od bycia ślepym i głupim. Na całe szczęście, choć oskarżałyście się o coś zupełnie odwrotnego, obie byłyście tylko ślepe. Ty, zaślepiona swoim własnym szaleństwem, ona - celowo zakrywała oczy od zawsze. Teraz jedynie wysiliła się, aby zajrzeć na ten świat przez palce i już miała dość. Może dlatego, że się bała. Może dlatego, że w jej oczach byłaś głupią idiotką, do której nic nie dociera. Może dlatego, że nigdy nie będzie umiała się przed tobą bronić, bo byłyście... Tak, byłyście zbyt podobne. Podobne na inny sposób. Szaleństwo i trzeźwość. Niebo i otchłań. Obie dalekie od ludzi. Obie krzywiłyście podobnie swoje zupełnie różne nosy. Obie nie chciałyście być usłyszane. Obie kiedyś zakrzyczycie z rozpaczy. Obie nie dostaniecie usłyszane. I tylko własna siła wtedy zadecyduje o przeżyciu. Wiesz dobrze, że gdyby nie jej podejście, nie wytrzymałabyś tego wtrącenia nosa w nie swoje sprawy. Jej wyuczone przez życie podejście nie pozwalało na nic innego.
Obie zostaniecie tylko cieniami, Rockers. Ty na zgliszczach świata, kiedy już nie będziesz miała kogo zabrać, ona - daleko od wszystkich. Byle najdalej.
Skrzywiła się mocno, kiedy usłyszała te słowa. Hoho, czyli takich słów wielkie szlachetne rody uczą swoje dzieci. Brawo dla nich, oby tak dalej.
Lyrae nigdy nie będzie bujać w chmurach. To nie ten rodzaj człowieka. To zupełnie inny człowiek, zupełnie inna historia.
- Proszę bardzo. Mam to gdzieś. - mruknęła w końcu, patrząc w sufit, aby chwilę później usłyszeć kroki brunetki. Wyszła z dormitorium.
Nic o niej nie wiesz, Rockers. Tak naprawdę nikt nic o niej nie wie. Do czego jest zdolna. Lyrae wprawdzie była zdystansowana i odległa od ludzi, ale gdy chciała mogła być jak benzyna. Jedna mała iskra i zapłonie ogniem tak silnym, że będzie mogła zmieść wszystko, co napotka na drodze. Może i udawała, że nic jej nie obchodzi. Tak jest łatwiej. Lepiej jest przeżywać w samotności, a ludzi zmieniać jak rękawiczki. Nie przyzwyczajać się. Znać tylko tych, których się potrzebowało. Ona także potrzebowała ludzi. Podobnie jak Rockers... Obie się tego wypierały.
Ale Lyrae kogoś miała.
Wstała powoli z łóżka, kiedy tylko upewniła się, że Caroline jest już daleko i nie usłyszy tego, jak ktoś przekręca klucz w zamku. Nie mogła pozwolić sobie, aby ktokolwiek teraz przekroczył próg dormitorium. Najpierw przywróciła siebie do porządku. Machnęła różdżką, aby pozbyć się ostatecznie ran na nosie, starła z twarzy krew, zaschnięte łzy i zaraz mogła spojrzeć w lustro tak, jakby to przed chwilą nigdy się nie wydarzyło. Jakby otchłań nie spotkała się z niebem.
To samo musiała zrobić kilka dni później. Kiedy nikogo nie było w dormitorium, na nowo przekręciła kluczyk w drzwiach. Następnie ułożyła się na podłodze, wczołgała pod łóżko, gdzie trzymała szkatułkę. Uchyliła niepewnie jej wieczko, a tam... Cóż, korespondowała z Mundungusem, tym głupkiem. Tym głupkiem, na którego przynajmniej można było liczyć. Zrobił to, o co poprosiła. Zapewnił jej zapas kompletnie niepotrzebnej jej ilości fajek... A potrzebowała zapewne tylko jednej, ewentualnie dwóch. Teraz musiała je dobrze ukryć, aby nikt nie odkrył tego przy przeszukiwaniu pokoi. Najpierw zamknęła szkatułkę na kluczyk, po czym wyciągnęła różdżkę i dotknęła jej końcem szkatułki, aby użyć na niej zaklęcia niewidzialności. Ów przedmiot zaczął znikać, a dziewczyna mogła wyczołgać się spod łóżka. Zaraz później wyciągnęła ze swojej szafy wielką walizkę, której używała przy przenosinach z domu do Hogwartu i wsunęła ją pod łóżko, aby zapewnić dodatkowy brak widoczności swojej małej tajemnicy. Walizka pod łóżkiem to nic dziwnego, wielu tak robiło.
Wyszła z dormitorium cicho i powoli. Jak zwykle. Było już tak jak zwykle.
[z/t]
- Gwendoline Tichý
Re: Dormitorium dziewcząt z VII roku
Pon Cze 29, 2015 2:27 pm
Przeszukania już się zaczęły. Gwendoline słyszała jak Nauczyciele wraz z opiekunami domów oraz nadprogramową Aurorką zaczęli przetrzepywać bez pytania rzeczy młodszych roczków w Domach Orła oraz Lwa. Jak tylko skończą to przyjdzie kolej na Borsuki i Węże, i nawet jeśli w tym przypadku też zaczną od młodszych roczników, to nadal im szybciej się to załatwi, tym lepiej. To zmniejszy szansę znalezienia śladów do minimum i doprowadzi do automatycznego uszczuplenia marginesu błędu do granic możliwości. To nie było oczywiście pierwsze przeszukanie w życiu Gwendoline, dlatego stres jako taki nie sprawiał, że działała pod presją, wręcz przeciwnie: spokojnie i z rozmysłem. Przede wszystkim pod względem różdżki była czysta, mogli badać ją wzdłuż i wszerz – w końcu rodzice zadbali, aby ich córeczka przyjechała do Hogwartu z różdżką, pozbawioną pamięci dawnych zaklęć – czysta jak łza. Dodatkowo podczas ostatniego pojedynku w lochach z tamtym kundlem, używała zaklęć, jakie można by brać nawet za 'niepojedynkowe' i wiarygodnie podciągnąć pod codzienny użytek. Problemem była dopiero rana po kwasie na piersi Ślizgonki, którą póki co, szata dobrze zasłaniała, ale do tego rodzaju niedogodności blondynka też już miała dorobioną historię i zamierzała to załatwić w Skrzydle szpitalnym już na dniach, o ile sama sobie z tym nie poradzi.
Wracając jednak do przeszukiwań: była bezpieczna i bardzo dobrze zaopatrzona w narzędzia, jakie mają wiarygodnie ukryć prawdziwą naturę jej wizyty w tej szkole, ale przezorny i sprawdzający zabezpieczenia dealer, jest zawsze ubezpieczony i bardziej pewny stabilności swojego podłoża. Dlatego dziś postanowiła udać niewielką migrenę i niechęć do opuszczania Pokoju Wspólnego na tyle długo, aby jej psiapsiółki, niepocieszone jej brakiem ekscytacji na zbliżający się mecz Quidditcha (i możliwość zobaczenia chłopców z ich drużyny w akcji) zostawiły ją w końcu samą, pozostawiając po sobie tylko echo ich głupiego chichotu. Odczekała wtedy jeszcze chwilę i udała się do opustoszałego dormitorium. Zbliżyła się do komody obok swojego łóżka i zajrzała do najniższej i jednocześnie najgłębszej z szuflad, jaka po brzegi wypełniona była miejscowymi podręcznikami, zapasowymi pergaminami, paczką piór oraz hermetycznie pozamykanymi kałamarzami. Było nawet kilka zeszytów w książkowym stylu i kilka cienkich tomików poezji, które nie zawierały w sobie nic poza wierszykami o miłości. Przypominały jej w tej chwili pamiętnik Sahira, z jakim zdążyła się już zapoznać i nawet teraz zmarszczyła swój wdzięczny nosek na to wspomnienie. Ale tan pamiętnik, wraz z różdżką wampira, miała zawsze przy sobie, a tu przyszła przywitać się ze swoją małą skrytką, jaka warczała już rozjuszona na przerwanie jej snu. Potworna Księga Potworów łypała na nią swoimi wrednymi, małymi oczkami i jeżyła swoje wystające, wyglądające jak włochate paluszki, elementy, wzmacniając na brzmieniu kiedy dziewczyna wydobyła ją spod przygniatającego tomiszcza „Wielkich czarodziejów dziewiętnastego wieku” i skazała na starcie z promieniami wpadającego przez okno słońca.
- Cśśśś... - wiedziała jak się obchodzić z bestiami, nawet tak małymi. Kiedy jej palce miękko wodziły po lekko kującym futrze, warkot przeszedł w przeciągły, pełen ukontentowania pomruk i w końcu podręcznik zamilkł rozluźniając się i przymykając ślepia. Wtedy Francuzka odpięła pasek i ułożyła księgę na kolanach, otwartą na pierwszej stronie, dobywając różdżki i opierając jej koniec na papierze. - Portali – mruknęła i szybko oderwała drewno, żeby zobaczyć jak strona jarzy się delikatnym światłem. Dziewczyna ufnie zanurzyła w nim palce, na oślep znajdując niewielki, drewniany kuferek, który wydobyła na zewnątrz. Czuła na drewnie delikatny aromat zmysłowych perfum jej mamy, jakimi przesiąknęły już wszelkie meble domu. Otworzyła wieczko i tym razem zamiast wyciągać cokolwiek – umieściła tam w kąciku fiolkę wypełnioną krwią wampira oraz niewielką notatkę dla rodziców, pokrótce opisującą aktualny (całkiem pocieszający) stan jej handlu. Potem zamknęła wieczko i odłożyła kuferek na miejsce, puszczając, kiedy poczuła opór blatu znanego jej kawowego stoliczka z masy perłowej. Cofnęła dłonie i zakończyła zaklęcie krótkim 'Finite', po którym strona przestała świecić i znowu zachowywała się jak ciało stałe, a nie portal. Ślizgonka przekartkowała jeszcze podręcznik do do drugiej części okładki i oderwała ostatnią stronę, słysząc cichutki skowyt potwora, któremu automatycznie zamknęła przy okazji jadaczkę i na nowo spięła pasem.
Potworna Księga Potworów, która na nowo była tylko wolnym od wszelkich zaklęć, nudnym podręcznikiem, wylądowała z powrotem w komodzie, a oderwana strona, starannie pozaginana, została włożona do torby dziewczyny. W taki sposób wszelkie ślady zostały zatarte, a ona znowu mogła wrócić do Pokoju Wspólnego i umierać na migrenę.
***
Na czas przeszukiwań przełożyła do portalu różdżkę Sahira Nailah'a, nóż sprężynowy, oraz dotychczas noszony przy sobie, stalowy bicz.
Z/t
Wracając jednak do przeszukiwań: była bezpieczna i bardzo dobrze zaopatrzona w narzędzia, jakie mają wiarygodnie ukryć prawdziwą naturę jej wizyty w tej szkole, ale przezorny i sprawdzający zabezpieczenia dealer, jest zawsze ubezpieczony i bardziej pewny stabilności swojego podłoża. Dlatego dziś postanowiła udać niewielką migrenę i niechęć do opuszczania Pokoju Wspólnego na tyle długo, aby jej psiapsiółki, niepocieszone jej brakiem ekscytacji na zbliżający się mecz Quidditcha (i możliwość zobaczenia chłopców z ich drużyny w akcji) zostawiły ją w końcu samą, pozostawiając po sobie tylko echo ich głupiego chichotu. Odczekała wtedy jeszcze chwilę i udała się do opustoszałego dormitorium. Zbliżyła się do komody obok swojego łóżka i zajrzała do najniższej i jednocześnie najgłębszej z szuflad, jaka po brzegi wypełniona była miejscowymi podręcznikami, zapasowymi pergaminami, paczką piór oraz hermetycznie pozamykanymi kałamarzami. Było nawet kilka zeszytów w książkowym stylu i kilka cienkich tomików poezji, które nie zawierały w sobie nic poza wierszykami o miłości. Przypominały jej w tej chwili pamiętnik Sahira, z jakim zdążyła się już zapoznać i nawet teraz zmarszczyła swój wdzięczny nosek na to wspomnienie. Ale tan pamiętnik, wraz z różdżką wampira, miała zawsze przy sobie, a tu przyszła przywitać się ze swoją małą skrytką, jaka warczała już rozjuszona na przerwanie jej snu. Potworna Księga Potworów łypała na nią swoimi wrednymi, małymi oczkami i jeżyła swoje wystające, wyglądające jak włochate paluszki, elementy, wzmacniając na brzmieniu kiedy dziewczyna wydobyła ją spod przygniatającego tomiszcza „Wielkich czarodziejów dziewiętnastego wieku” i skazała na starcie z promieniami wpadającego przez okno słońca.
- Cśśśś... - wiedziała jak się obchodzić z bestiami, nawet tak małymi. Kiedy jej palce miękko wodziły po lekko kującym futrze, warkot przeszedł w przeciągły, pełen ukontentowania pomruk i w końcu podręcznik zamilkł rozluźniając się i przymykając ślepia. Wtedy Francuzka odpięła pasek i ułożyła księgę na kolanach, otwartą na pierwszej stronie, dobywając różdżki i opierając jej koniec na papierze. - Portali – mruknęła i szybko oderwała drewno, żeby zobaczyć jak strona jarzy się delikatnym światłem. Dziewczyna ufnie zanurzyła w nim palce, na oślep znajdując niewielki, drewniany kuferek, który wydobyła na zewnątrz. Czuła na drewnie delikatny aromat zmysłowych perfum jej mamy, jakimi przesiąknęły już wszelkie meble domu. Otworzyła wieczko i tym razem zamiast wyciągać cokolwiek – umieściła tam w kąciku fiolkę wypełnioną krwią wampira oraz niewielką notatkę dla rodziców, pokrótce opisującą aktualny (całkiem pocieszający) stan jej handlu. Potem zamknęła wieczko i odłożyła kuferek na miejsce, puszczając, kiedy poczuła opór blatu znanego jej kawowego stoliczka z masy perłowej. Cofnęła dłonie i zakończyła zaklęcie krótkim 'Finite', po którym strona przestała świecić i znowu zachowywała się jak ciało stałe, a nie portal. Ślizgonka przekartkowała jeszcze podręcznik do do drugiej części okładki i oderwała ostatnią stronę, słysząc cichutki skowyt potwora, któremu automatycznie zamknęła przy okazji jadaczkę i na nowo spięła pasem.
Potworna Księga Potworów, która na nowo była tylko wolnym od wszelkich zaklęć, nudnym podręcznikiem, wylądowała z powrotem w komodzie, a oderwana strona, starannie pozaginana, została włożona do torby dziewczyny. W taki sposób wszelkie ślady zostały zatarte, a ona znowu mogła wrócić do Pokoju Wspólnego i umierać na migrenę.
***
Na czas przeszukiwań przełożyła do portalu różdżkę Sahira Nailah'a, nóż sprężynowy, oraz dotychczas noszony przy sobie, stalowy bicz.
Z/t
- Caroline Rockers
Re: Dormitorium dziewcząt z VII roku
Pon Sie 03, 2015 12:34 am
Przesłuchiwania, przeszukiwania i tego typu rzeczy - właśnie to towarzyszyło wszystkim na każdym kroku i w końcu nadszedł dzień, w którym miało być sprawdzane jej dormitorium. Choć zdawało się, że miała trochę czasu to jednak płynął on niesamowicie szybko i zanim się spostrzegła, przyszedł czas na VII rocznik Slytherinu. To, co mogłoby w jakiś sposób rzucić na nią światło podejrzeń, schowała w miarę bezpiecznych miejscach, co skutkowało tym, że czuła się niemalże naga. Szczególnie związane było to z fiolką z wspomnieniem, które wracało do niej niemalże każdej nocy, sprawiając, że zatracała się w nieznanych dotąd pragnieniach, które niekoniecznie dobrze wpływały na jej chorą głowę. No i sprawa kurtki i intensywnego zapachu Wojny połączonego z czymś groźnym, czego nie dało się opisać słowami. Nie wiedziała też, co począć z rękoma, które chciały dotknąć naszyjnika, który przez większość czasu bywał na jej szyi - teraz go jednakże nie było z wiadomych powodów. Na razie mogła o tym zapomnieć, a wszystko to po to, by przejść jakoś przez kontrolę, choć i tak nie pozbyła się wszystkiego - na przykład takie Smocze Języki spoczywały w jej szufladzie i tylko czekały, aż ktoś je znajdzie. W razie czego rzuciła jeszcze na swój pamiętnik zaklęcie, które zmieniało treść. Rockers odgarnęła swoje ciemne kosmyki z czoła, podciągnęła nogi pod samą brodę na swoim łóżku i wlepiła spojrzenie w jedno z okien za którym przepływało jakieś morskie stworzenie.
Pozostało więc tylko czekać, aż to wszytko się skończy i będzie mogła odetchnąć z ulgą.
Choć raczej nie było możliwe.
Pozostało więc tylko czekać, aż to wszytko się skończy i będzie mogła odetchnąć z ulgą.
Choć raczej nie było możliwe.
- Gwendoline Tichý
Re: Dormitorium dziewcząt z VII roku
Wto Sie 04, 2015 10:09 am
I zaczęło się. W końcu do uszu Gwendoline doszła informacja, iż przeszukania dormitorium jej rocznika wybiją właśnie dzisiaj. Tę informację potwierdziła tylko wiadomość w Pokoju Wspólnym Slytherinu, jaką rankiem tego samego dnia zapewne zawiesił ich opiekun. Dziewczęta i chłopcy z VII rocznika, lepiej byście już zdążyli skrzętnie ukryć swoje tajemnice, bo w przeciwnym wypadku wściekła i nabuzowana Pani Auror dobierze wam się do waszych arystokratycznych pośladków. Tak, ta sama, która rzuca się na wszystko jak wściekła kuna i rozrzuca ubrania po pokojach, jakby nie miała żadnego szacunku do własności. Tichy nawet nie znała tej kobiety a z krótkich opowiadań dziewcząt z młodszych roczników, już czuła niechęć do jej metod. Madame Rhee.
Tuż po porannej kąpieli i oporządzeniu się oraz skończonym śniadaniu sama uznała, że nie w dobrym guście jest spóźniać się na tego typu wydarzenie, zwłaszcza, że uczniom faktycznie ginęły ich rzeczy, podczas gdy ci nie byli obecni. W ostatniej chwili Ślizgonka myślała nawet, by schować jeszcze gdzieś te 10 łajnobomb – tę durną wygraną w loterii, ale pomyślała, że to i tak bez sensu, w końcu naprawdę bardzo faktycznie można by uznać to za jawny dowód udziału w walce.
Na pewno.
Wspięła się wiec na schody i zanurzyła w przyjaznym już mroku komnaty sypialnej najstarszych dziewcząt, zauważając tylko Caroline, ale nie witając się z nią specjalnie. Skupiła się bardziej na ścieleniu łóżka.
Tuż po porannej kąpieli i oporządzeniu się oraz skończonym śniadaniu sama uznała, że nie w dobrym guście jest spóźniać się na tego typu wydarzenie, zwłaszcza, że uczniom faktycznie ginęły ich rzeczy, podczas gdy ci nie byli obecni. W ostatniej chwili Ślizgonka myślała nawet, by schować jeszcze gdzieś te 10 łajnobomb – tę durną wygraną w loterii, ale pomyślała, że to i tak bez sensu, w końcu naprawdę bardzo faktycznie można by uznać to za jawny dowód udziału w walce.
Na pewno.
Wspięła się wiec na schody i zanurzyła w przyjaznym już mroku komnaty sypialnej najstarszych dziewcząt, zauważając tylko Caroline, ale nie witając się z nią specjalnie. Skupiła się bardziej na ścieleniu łóżka.
- Nauczyciele
Re: Dormitorium dziewcząt z VII roku
Pon Sie 17, 2015 10:57 am
Aurorka weszła do pokoju Ślizgonek i obdarzyła dziewczęta tutaj siedzące suchym: dzień dobry, zanim skierowała się ku najbliższej szafce - zaczęła wszystko dokładnie przeszukiwać, poszukując jakichkolwiek podejrzanych przedmiotów, włącznie zresztą z torbami panienek...
Nie znosiła laleczek barbie, słodkich do porzygu dziewczątek - a takową właśnie jawiła jej się ta pannica z Francji, co przybyła tu na wymianę, z tego co dobrze pamiętała. Poświęciła przeszukiwaniu tej dziewczyny zdecydowanie więcej czasu, aniżeli poświęciła wcześniej normalnej uczennicy - aczkolwiek nic już nie znalazła. No, może ta jedna kartka nosiła na sobie dziwne pokłady magii, ale to tyle - nic niebezpiecznego nie dało się z niej wykryć. Zaczęła więc potem przeszukiwać rzeczy panny Rockers, jednej z głównych podejrzanych tego, co działo się na błoniach i to w sumie tutaj liczyła na to, że znajdzie coś ciekawego - ale znowu nic... No może oprócz krwawego pióra, które również zarekwirowała. Skrzywiła się, przeszukała resztę rzeczy i opuściła pomieszczenie.
[z/t]
Gwendoline Tichy: +2PD
Caroline Rockers: +2PD
Nie znosiła laleczek barbie, słodkich do porzygu dziewczątek - a takową właśnie jawiła jej się ta pannica z Francji, co przybyła tu na wymianę, z tego co dobrze pamiętała. Poświęciła przeszukiwaniu tej dziewczyny zdecydowanie więcej czasu, aniżeli poświęciła wcześniej normalnej uczennicy - aczkolwiek nic już nie znalazła. No, może ta jedna kartka nosiła na sobie dziwne pokłady magii, ale to tyle - nic niebezpiecznego nie dało się z niej wykryć. Zaczęła więc potem przeszukiwać rzeczy panny Rockers, jednej z głównych podejrzanych tego, co działo się na błoniach i to w sumie tutaj liczyła na to, że znajdzie coś ciekawego - ale znowu nic... No może oprócz krwawego pióra, które również zarekwirowała. Skrzywiła się, przeszukała resztę rzeczy i opuściła pomieszczenie.
[z/t]
Gwendoline Tichy: +2PD
Caroline Rockers: +2PD
- Gwendoline Tichý
Re: Dormitorium dziewcząt z VII roku
Pon Wrz 07, 2015 1:07 pm
Zadowolona po skończonych przeszukaniach pożegnała Panią Auror przyjemnym uśmiechem. Owszem odniosła wrażenie, że kobieta potraktowała ją gorzej i z większą uwagą niż resztę, nawet jeśli nie miała ku temu absolutnie żadnych powodów, w końcu Ślizgonka dotarła tu jakby nie patrzeć po wielkiej i sławnej rozróbie na błoniach, ale nic nie wykryła. Francuzce na moment tylko wyskoczyła żyłka, kiedy skośnooka wiedźma patrzyła nieufnie na wyrwaną z podręcznika kartkę, ale ostatecznie niczego nie zabrała.
Blondynka przesunęła dłonią po twarzy, widząc ubrania i kosmetyki powywalane niedbale ze swoich miejsc i zaczęła od nowa układać je pedantycznie, żeby wszystko znów było tak, jak być powinno. To zabrało jej dobre pół godziny i pozbawiło punktualnego pojawienia się na kolacji, co kosztowało ją zrezygnowanie z już zjedzonych przez innych przystawek.
Miała nadzieje, że w życiu już znowu nie spotka Panny Rhee.
Z/t
Blondynka przesunęła dłonią po twarzy, widząc ubrania i kosmetyki powywalane niedbale ze swoich miejsc i zaczęła od nowa układać je pedantycznie, żeby wszystko znów było tak, jak być powinno. To zabrało jej dobre pół godziny i pozbawiło punktualnego pojawienia się na kolacji, co kosztowało ją zrezygnowanie z już zjedzonych przez innych przystawek.
Miała nadzieje, że w życiu już znowu nie spotka Panny Rhee.
Z/t
- Gwendoline Tichý
Re: Dormitorium dziewcząt z VII roku
Sro Wrz 09, 2015 3:54 pm
To było po prostu nie do wiary, że pomagała Rockers i to przy tak delikatnej i niebezpiecznej sprawie jak przesłuchania – co najmniej kilkoro, jak nie kilkadziesiąt ludzi z tego domu wzięłoby ją za wariatkę. Ledwo się przeniosła i natychmiast chce złapać sztamę z kimś, od kogo powinna trzymać się z daleka. Zwłaszcza teraz. Jednak ta znajomość miała się opłacić – jedyne, na co należało tylko liczyć to-to, że spłaci się szybko i z nawiązką.
Francuzka poczekała, aż wszystkie uczennice z jej dormitorium udadzą się na Numerologię albo na spędzenie wolnego czasu w miejscu bardziej zajmującym niż ich wspólna sypialnia i w końcu znalazła się w niej całkiem sama. Zatrzasnęła za sobą drzwi i bez zwłoki zabrała się do wyciągania wszystkiego, co ukryła przed wścibską Azjatką. Przy pomocy Reparo naprawiła książkę, przyklejając do niej z powrotem urwaną uprzednio stronicę i wyciągnęła z portalu zarówno różdżkę Nailah'a, jak i swój bicz oraz nóż sprężynowy, jakie czekały tam nietknięte przez nikogo. Moment zajęło jej jeszcze zapisanie krótkiego tekstu na mniejszym pergaminie.
Mère,
envoyez-moi une formule sorts de nettoyage bâton. M. Lshandt la connaît.
Faites-le rapidement.
Jej ojczysty język znacznie lepiej pasował do misternego, pochyłego pisma, niż toporny angielski, ale mogła się tak porozumiewać jedynie z ludźmi z rodzimego kraju, oraz naprawdę mało wystającą ponad innych, garstką uczniów z wymiany, jakby zasiedlili tę szkołę.
Wsunęła liścik do portalu i odwołała go, po czym ponownie urwała kartkę ze szczegółowym opisem gatunku Langustnika Ladaco, chowając już cicho powarkujący podręcznik z powrotem do szafki. Wsunęła bicz do kufra, a nóż sprężynowy i różdżkę zabrała ze sobą. Musiała iść do sowiarni i znaleźć Madeline.
z/t
Francuzka poczekała, aż wszystkie uczennice z jej dormitorium udadzą się na Numerologię albo na spędzenie wolnego czasu w miejscu bardziej zajmującym niż ich wspólna sypialnia i w końcu znalazła się w niej całkiem sama. Zatrzasnęła za sobą drzwi i bez zwłoki zabrała się do wyciągania wszystkiego, co ukryła przed wścibską Azjatką. Przy pomocy Reparo naprawiła książkę, przyklejając do niej z powrotem urwaną uprzednio stronicę i wyciągnęła z portalu zarówno różdżkę Nailah'a, jak i swój bicz oraz nóż sprężynowy, jakie czekały tam nietknięte przez nikogo. Moment zajęło jej jeszcze zapisanie krótkiego tekstu na mniejszym pergaminie.
Mère,
envoyez-moi une formule sorts de nettoyage bâton. M. Lshandt la connaît.
Faites-le rapidement.
Jej ojczysty język znacznie lepiej pasował do misternego, pochyłego pisma, niż toporny angielski, ale mogła się tak porozumiewać jedynie z ludźmi z rodzimego kraju, oraz naprawdę mało wystającą ponad innych, garstką uczniów z wymiany, jakby zasiedlili tę szkołę.
Wsunęła liścik do portalu i odwołała go, po czym ponownie urwała kartkę ze szczegółowym opisem gatunku Langustnika Ladaco, chowając już cicho powarkujący podręcznik z powrotem do szafki. Wsunęła bicz do kufra, a nóż sprężynowy i różdżkę zabrała ze sobą. Musiała iść do sowiarni i znaleźć Madeline.
z/t
- Natalie Dark
Re: Dormitorium dziewcząt z VII roku
Pią Sty 01, 2016 8:55 pm
(przed południem) 03 maja 1978 roku
Nareszcie miała trochę wolnego i mogła zaszyć się dormitorium ślizgonów. Miała szczerze dość ludzi jak na tę chwilę i naprawdę się cieszyła, że będzie mogła zaznać nieco spokoju.
Jeszcze tylko kilka kroków i znajdzie się sama w swojej sypialni. To było okropne, że nawet tam nie zawsze mogła liczyć na prywatność. Hogwart był taki wielki, a uczniowie i tak musieli mieszkać w grupowych pokojach. Koszmar dla takiego odludka jak Natalie. Na szczęście, większość uczennic nie była fankami przesiadywania w lochach i pokój był przez dłuższy czas pusty.
Tylko ja, łóżko, książka i kot. Tak. Będę mogła nareszcie skończyć lekturę, a później wziąć się do nauki. Mam w końcu kilka zaklęć do przećwiczenia, a jakoś nie mam ochoty robić tego, kiedy dziewczyny wrócą. W ogóle, nie mam ochoty tu być kiedy wrócą. Może zaszyję się gdzieś indziej jeśli któraś zmieni zdanie i się pojawi?
Westchnęła z satysfakcją i chwyciła za klamkę. Otworzyła drzwi i weszła do środka...
Nareszcie miała trochę wolnego i mogła zaszyć się dormitorium ślizgonów. Miała szczerze dość ludzi jak na tę chwilę i naprawdę się cieszyła, że będzie mogła zaznać nieco spokoju.
Jeszcze tylko kilka kroków i znajdzie się sama w swojej sypialni. To było okropne, że nawet tam nie zawsze mogła liczyć na prywatność. Hogwart był taki wielki, a uczniowie i tak musieli mieszkać w grupowych pokojach. Koszmar dla takiego odludka jak Natalie. Na szczęście, większość uczennic nie była fankami przesiadywania w lochach i pokój był przez dłuższy czas pusty.
Tylko ja, łóżko, książka i kot. Tak. Będę mogła nareszcie skończyć lekturę, a później wziąć się do nauki. Mam w końcu kilka zaklęć do przećwiczenia, a jakoś nie mam ochoty robić tego, kiedy dziewczyny wrócą. W ogóle, nie mam ochoty tu być kiedy wrócą. Może zaszyję się gdzieś indziej jeśli któraś zmieni zdanie i się pojawi?
Westchnęła z satysfakcją i chwyciła za klamkę. Otworzyła drzwi i weszła do środka...
- Irytek
Re: Dormitorium dziewcząt z VII roku
Pią Sty 01, 2016 9:00 pm
A tam... zima!
Chwila, co? Jaka zima? Mają początek maja, niedługo wakacje i letni skwar, a cała sypialnia ślizgonek siódmego rocznika była pokryta szronem! Temperatura utrzymywała się mocno poniżej zera i ciepły oddech Darkówny szybko zmienił się w obłoczek pary. Jej biedny kot kisił się pod kołdrą o czym świadczyło wyraźne wybrzuszenie na łóżku. W lochach nie było okien, więc nie dało się nawet wpuścić światła słonecznego by zwalczyło tę niespodziewaną lodówę. No, ale trzeba przyznać, że poza pomyloną porą roku to raczej nic nie odbiegało od normy. Wszystko było na swoim miejscu, a w zasięgu wzroku żadnej żywej duszy. Ani nieżywej.
Chwila, co? Jaka zima? Mają początek maja, niedługo wakacje i letni skwar, a cała sypialnia ślizgonek siódmego rocznika była pokryta szronem! Temperatura utrzymywała się mocno poniżej zera i ciepły oddech Darkówny szybko zmienił się w obłoczek pary. Jej biedny kot kisił się pod kołdrą o czym świadczyło wyraźne wybrzuszenie na łóżku. W lochach nie było okien, więc nie dało się nawet wpuścić światła słonecznego by zwalczyło tę niespodziewaną lodówę. No, ale trzeba przyznać, że poza pomyloną porą roku to raczej nic nie odbiegało od normy. Wszystko było na swoim miejscu, a w zasięgu wzroku żadnej żywej duszy. Ani nieżywej.
- Natalie Dark
Re: Dormitorium dziewcząt z VII roku
Pią Sty 01, 2016 9:11 pm
Uchyliła drzwi, jak gdyby nigdy nic, zamierzając wejść do środka, gdy nagle uderzyła ją fala zimnego powietrza. Niby nic. Zwyczajne zjawisko fizyczne. Otworzyła drzwi, więc temperatura w dwóch pomieszczeniach zaczęła się wyrównywać. Z resztą, chłodne powietrze w lochach to nic nowego. Za to właśnie panna Dark je tak kochała. Był tylko jeden mały szczegół odbiegający tu od normy. To powietrze nie było zimne. Ono było lodowate!
- Co jest? - szepnęła do siebie, marszcząc brwi i popychając drzwi mocniej. Weszła do środka i poczuła się, jakby wchodziła do chłodni. Wszystko było oszronione, a w pomieszczeniu panował niemiłosierny chłód. Dziewczyna zadrżała, rozglądając się z lekkim zdezorientowaniem. Wtem, do jej uszu dobiegło miauczenie i szelest wywołany walką z ciężką kołdrą.
Panienka pospieszyła do wybrzuszenia na łóżku i odsunęła nieco pościel by odsłonić głowę kota, który wydawał się zdecydowanie niezadowolony całą tą sytuacją.
- No już, już moje biedactwo. - Uspokoiła zwierze, biorąc je na ręce i okrywając je jak i siebie leżącym nieopodal kocem.
Rozejrzała się jeszcze raz po pomieszczeniu, ale nie mogła zlokalizować źródła zimna. Jedno było pewne, to nie było naturalne. Magia.
- Co jest? - szepnęła do siebie, marszcząc brwi i popychając drzwi mocniej. Weszła do środka i poczuła się, jakby wchodziła do chłodni. Wszystko było oszronione, a w pomieszczeniu panował niemiłosierny chłód. Dziewczyna zadrżała, rozglądając się z lekkim zdezorientowaniem. Wtem, do jej uszu dobiegło miauczenie i szelest wywołany walką z ciężką kołdrą.
Panienka pospieszyła do wybrzuszenia na łóżku i odsunęła nieco pościel by odsłonić głowę kota, który wydawał się zdecydowanie niezadowolony całą tą sytuacją.
- No już, już moje biedactwo. - Uspokoiła zwierze, biorąc je na ręce i okrywając je jak i siebie leżącym nieopodal kocem.
Rozejrzała się jeszcze raz po pomieszczeniu, ale nie mogła zlokalizować źródła zimna. Jedno było pewne, to nie było naturalne. Magia.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|