- Joshua Hope
Re: Stół Puchonów
Sob Maj 23, 2015 5:24 pm
Jego szaty były w kompletnym nieładzie. Jeżeli rzecz jasna uznamy wymiętą koszulę (której nawet nie raczył zapiąć), podarte spodnie i tenisówki - za szatę. Ta właściwa, przyporządkowana złotem do Puchonów wisiała przewieszona przez jego prawe ramię. Włosy zdecydowanie już za długie jak na niego, opadały swobodnymi falami na jego policzki i zasłaniały oczy. Może to i lepiej? Okulary w grubej oprawie zsunęły się z jego nosa, wisząc niebezpiecznie na jego krawędzi, obnażając to co mają chronić. Tęczówki rozgorzały jakimś wewnętrznym płomieniem, którego do tej pory tam nie było, stateczność i ułożenie - to były właśnie cechy naszego puchona. Coś jednak się zmieniło, wewnętrzny pożar zagościł w tych do niedawna żółtych ślepiach. Teraz płonęły pomarańczem, mógłbym przysiąc, że ich blask widzę w odbiciu szklanych soczewek. Może dwa odcienie niżej, a skrajnie zmęczone spojrzenie nabrałoby... piekielnych zarysów. Nie zataczał się, choć wyraźnie można było wyczuć od niego whisky i coś jeszcze - korzenne, ciężkie zapachy. Te, które towarzyszą najczęściej urokom, a nie drobnym eliksirom. Magia sama w sobie, bez różdżki. Oprócz tego unosiła się wokół niego aura... bo ja wiem? Cmentarza? Możliwe, że był jedną nogą w dębowej trumnie, tuż obok ukochanej. Ale gdy już przebijesz się Czytelniku przez te wszystkie dominujące zapachy, wyczujesz coś jeszcze. Ledwie uchwytny pośród nich zapach kurzu i starego pergaminu. Coś co bardziej pasuje do starego profesora historii czarnoksięstwa, niż do chłopca z HUfflepuffu.
Półprzymknięte oczy skierował na mijaną dziewczynę z jego domu. Który to był rok? Nie pamiętał daty własnych urodzin, a miałby zapamiętać z którego kto jest roku? Pamięć ostatnio była wyjątkowo zwodnicza, wizje równie wyraźne co niedawne wspomnienia nawiedzały każdą spokojną chwilę, mieszały się tworząc odbarwione smugi na niegdyś czystym płótnie jego umysłu. No ale co pan poradzisz. Nic pan nie poradzisz.
Wąż, który sprawiał, że nagle chłopaka ogarnął dojmujący dreszcz wnikający w strukturę kości, oplatał jego lewy bark, jak przeciwwaga do szaty. A co jeżeli coś się zmieniło i nie należę już dłużej do Pufków? Czuję się... Przejebane Josh. Głupio nie mieć domu w miejscu w którym każdy go ma. Ale wiesz co jest gorsze? Naprawdę chce wiedzieć, czy może mi teg... Gorsze jest to, że właśnie zaczynasz pasować. Tylko nie koniecznie tam gdzie byś chciał.
Chłopak wziął głęboki, roztrzęsiony oddech, gdy dotarł do jednej z najdalszych ław Stołu Puchonów. Jego głowa mimowolnie opadła na złożone przedramiona.
Półprzymknięte oczy skierował na mijaną dziewczynę z jego domu. Który to był rok? Nie pamiętał daty własnych urodzin, a miałby zapamiętać z którego kto jest roku? Pamięć ostatnio była wyjątkowo zwodnicza, wizje równie wyraźne co niedawne wspomnienia nawiedzały każdą spokojną chwilę, mieszały się tworząc odbarwione smugi na niegdyś czystym płótnie jego umysłu. No ale co pan poradzisz. Nic pan nie poradzisz.
Wąż, który sprawiał, że nagle chłopaka ogarnął dojmujący dreszcz wnikający w strukturę kości, oplatał jego lewy bark, jak przeciwwaga do szaty. A co jeżeli coś się zmieniło i nie należę już dłużej do Pufków? Czuję się... Przejebane Josh. Głupio nie mieć domu w miejscu w którym każdy go ma. Ale wiesz co jest gorsze? Naprawdę chce wiedzieć, czy może mi teg... Gorsze jest to, że właśnie zaczynasz pasować. Tylko nie koniecznie tam gdzie byś chciał.
Chłopak wziął głęboki, roztrzęsiony oddech, gdy dotarł do jednej z najdalszych ław Stołu Puchonów. Jego głowa mimowolnie opadła na złożone przedramiona.
- Aberacius Lovegood
Re: Stół Puchonów
Pon Maj 25, 2015 10:42 am
Aberaciusie Etherlocie Lovegoodzie, ma pan wielkie kłopoty.
Już słyszał w głowie karzący głos jego matki, zupełnie jakby znów coś przeskrobał. Będąc w domu ten ton słyszał niemal codziennie, więc nie była to dla niego żadna nowość. Tym razem jednak zasnął nad książką, z której ponoć miał się uczyć... Bo mu kazali. Niedługo egzaminy, przydałoby się je chociaż dać, choć szczerze, miał ochotę opuścić już Hogwart. Nie miał zapewne szans na zdanie OWuTeMów, za to mógł przydać się jakoś w domu, pomóc rodzicom finansowo... SUMów nie miał takich złych... Znalazłby pracę gdzieś na pokątnej i byłby dumny z brata, który uczył się dużo lepiej...
Z drugiej strony był zbyt infantylny, aby wkraczać już w okres dorosłości.
Wpadł do Wielkiej Sali po cichu. Wprawdzie Dumbledore już zaczął przemówienie, jednak był to sam jego początek i nie ominął żadnej z późniejszych ważnych informacji. Zajął pierwsze lepsze miejsce z brzegu, cichutko.
Już słyszał w głowie karzący głos jego matki, zupełnie jakby znów coś przeskrobał. Będąc w domu ten ton słyszał niemal codziennie, więc nie była to dla niego żadna nowość. Tym razem jednak zasnął nad książką, z której ponoć miał się uczyć... Bo mu kazali. Niedługo egzaminy, przydałoby się je chociaż dać, choć szczerze, miał ochotę opuścić już Hogwart. Nie miał zapewne szans na zdanie OWuTeMów, za to mógł przydać się jakoś w domu, pomóc rodzicom finansowo... SUMów nie miał takich złych... Znalazłby pracę gdzieś na pokątnej i byłby dumny z brata, który uczył się dużo lepiej...
Z drugiej strony był zbyt infantylny, aby wkraczać już w okres dorosłości.
Wpadł do Wielkiej Sali po cichu. Wprawdzie Dumbledore już zaczął przemówienie, jednak był to sam jego początek i nie ominął żadnej z późniejszych ważnych informacji. Zajął pierwsze lepsze miejsce z brzegu, cichutko.
- Colette Warp
Re: Stół Puchonów
Pon Maj 25, 2015 2:10 pm
Lubił słuchać Dumbledora, lubił... jego wiarę. Tego, że nie załamywał się, trzymał odpowiedni poziom nawet pomimo tego, że w ciągu ostatnich kilku dni sytuacja wymsknęła mu się spod kontroli i spora grupa podlegających mu wychowanków po prostu odeszła i to w nie najlepszy sposób. Z tego i jego miny łatwo było wywnioskować, że nie jest mu łatwo, a dodatkowo wszyscy oczekują, że jak najszybciej i najsprawniej to naprawi, że weźmie za wszystko odpowiedzialność, że wytłumaczy się rodzicom poległych i Ministerstwu z tego, że jego wielkie, wszechmocne oko nie sięga nawet do jego ogródka. Skoro nie było winnych, to szukano ich dosłownie wszędzie i niestety dyrektor wychodził na pierwszy ogień – stąd wielki autorytet, jaki ten czarodziej miał w oczach młodego polaka. Nie uginał się, oglądał to wszystko na własne oczy, pamiętał każde nazwisko i czule spoglądał na resztę braci uczniowskiej, jaka miała pełne prawo nie czuć się już bezpiecznie. Colette poszedł niejako w ślady Albusa i sam przepłynął łagodnie wzrokiem po zasępionych twarzach, aż nie zatrzymał się na Puchonach, zaścielających żółcią cały, długi stół. Konkretnie zawiesił wzrok na pochylonej nad blatem Alice, siedzącej w towarzystwie blondwłosej, zawsze uśmiechniętej ptaszyny ich domu. Obie nie wyglądały najlepiej.
Chłopak zdecydował się ruszyć z miejsca i tuż po uroczystym zamknięciu przemowy przez dyrektora, wstał i przeszedł te kilka metrów, przystając tuz za krzesłem brunetki. Pochylił się cicho i jedną dłonią miękko zakrył jej górną część twarzy, a drugą objął ją ciasno jej ramiona.
- Masz podkrążone oczy, Alice. Niewysypianie się przed najważniejszymi egzaminami w twoim życiu chyba nie jest za zdrowe. - zauważył, siląc się na wepchnięcie miękkości w ton głosu, wydobywający się ze źródła nieco ponad uchem Puchonki. Dodatkowo jeszcze spojrzał na świecące oczka, wyglądające zza złotej burzy loków i puścił do Kim powitalne oczko.
Chłopak zdecydował się ruszyć z miejsca i tuż po uroczystym zamknięciu przemowy przez dyrektora, wstał i przeszedł te kilka metrów, przystając tuz za krzesłem brunetki. Pochylił się cicho i jedną dłonią miękko zakrył jej górną część twarzy, a drugą objął ją ciasno jej ramiona.
- Masz podkrążone oczy, Alice. Niewysypianie się przed najważniejszymi egzaminami w twoim życiu chyba nie jest za zdrowe. - zauważył, siląc się na wepchnięcie miękkości w ton głosu, wydobywający się ze źródła nieco ponad uchem Puchonki. Dodatkowo jeszcze spojrzał na świecące oczka, wyglądające zza złotej burzy loków i puścił do Kim powitalne oczko.
- Joshua Hope
Re: Stół Puchonów
Pon Maj 25, 2015 6:45 pm
Głos starca zagrzmiał, a jego serce zatrzęsło się w przedśmiertnym trzepocie.
Wspominał ich wszystkich. A przed zmęczonymi oczami chłopaka rysowała się każda kolejna sylwetka, utrwalona na wieki w jego pamięci. Każda. Uśmiechali się do niego, bo nie był złym człowiekiem. Lubił ich, a oni lubili jego, ponad podziałami koloru szaty, czy czystości krwi. Szczególnie lubił Collinsów, jakaś niewyjaśniona więź zawiązała się w ich czwórce, taka której nazwać nie potrafisz, ale zdajesz sobie sprawę z jej istnienia. Coś co zespoliło każdą z tak różnych dusz - a przynajmniej to porównanie będzie najbliższe prawdy.
Jak wiele nasz bohater mógł znieść zanim jego umysł dla własnego bezpieczeństwa odpłynie w błogą czerń w której nie ma twarzy jego bliskich? Jak wiele siły musi kosztować go pozostanie na świecie w którym nic go już nie trzyma? Pardon. Zemsta, nienawiść, śmierć, wojna. Tak, tak. Kierują w tej chwili każdą jego decyzją, nie pozwalają nawet na chwilę złapać tchu, popychając i szarpiąc swoimi niematerialnymi szponami jego krwawiącą świadomość i serce.
Idę o zakład, że jebnie jak atomówka. Tylko patrzcie i czekajcie. Ale w bezpiecznej odległości.
Dojmujący smutek sprawiał, że nieświadomie zmieniał swoje ciało. Drugi raz w życiu mu się to przytrafia i drugi raz w życiu nie może w pełni docenić pięknego i koszmarnego jednocześnie efektu. Popękane naczynka białka wreszcie nie odbiegają kolorem od jego tęczówek - te przybierają krwawą czerwień, emanując niezrozumiałym, wewnętrznym światłem. Włosy stają się jeszcze trochę dłuższe, czernieją w oczach sięgając najpierw szerokich barków, by zatrzymać się na łopatkach. Odgarnia je niedbałym ruchem, wciąż wpatrując się w Dumbledora, ale tak naprawdę go nie widząc - przed oczami ma Lilith, która chichoce cicho w kolejnym wspomnieniu, ruda poświata w czerni jego czaszki. Blednie, chorobliwie, jak wąż tuż przed zrzuceniem skóry. Delikatna szczecina zarostu równie ciemnego jak włosy porasta jego policzki. Pytanie za sto punktów Czytelniku. Kto jest kim w świecie w którym każdy jest każdym? Każdy jest nikim, a nikt jest wszystkimi? Co stanie się, gdy podstawowe zmysły węchu, smaku, słuchu i wzroku zawiodą? Czy po dotyku rozpoznamy tę jedną jedyną osobę na której nam zależy, czy nasze palce napotkają tylko słodki opór powietrza? Co jest prawdą, a co obłudą, gdy nie mamy już dłużej narzędzi poznawczych?
Bomba została uzbrojona.
Uśmiechnął się ciepło, gdy ich imiona padały z ust dyrektora. Co on mógł do cholery wiedzieć? Ale jak już wspomniałem, mógł wiedzieć wszystko i nic jednocześnie. Skomplikowane to wszystko się porobiło, ale wytrzymaj ze mną jeszcze chwilę. Dobiegamy do końca.
Ścięgna napinały szczękę, która zaciskała rytmicznie zęby. Te tarły o siebie powstrzymując krzyk rozpaczy i obłędu drący trzewia, próbujący opuścić zaciśnięte gardło.
Koniec przemowy. Koniec przedstawienia.
Ława, wielka dębowa na której z reguły spoczywa tuzin uczniów runęła na bok, poderwana nagłym ruchem chłopaka. Płyty Wielkiej Sali trzaskają sypiąc pyłem po wybuchu odbezpieczonego granatu jakim jest jego umysł. Nauczyciele zniknęli, ale w końcu wrócą. Jego przyjaciele zniknęli i bez pomocy na pewno nie wrócą. Chyba najwyższa pora przestać się mazgaić i wziąć wreszcie swój (i nie tylko) los we własne ręce.
Dawnośśśśśmy nie rozmawiali... co Jossssshua? Hope uśmiecha się na ten dźwięk, a ja już wiem, że obaj wracamy do gry. Kafel za obręczą, znicz złapany, koniec meczu. Zapinać rozporki i trzymać portki, bo ten pociąg właśnie rusza w trasę Donikąd.
Chyba na tę podróż zamiast tenisówek, powinieneś skołować sobie glany, co?
[z/t]
Wspominał ich wszystkich. A przed zmęczonymi oczami chłopaka rysowała się każda kolejna sylwetka, utrwalona na wieki w jego pamięci. Każda. Uśmiechali się do niego, bo nie był złym człowiekiem. Lubił ich, a oni lubili jego, ponad podziałami koloru szaty, czy czystości krwi. Szczególnie lubił Collinsów, jakaś niewyjaśniona więź zawiązała się w ich czwórce, taka której nazwać nie potrafisz, ale zdajesz sobie sprawę z jej istnienia. Coś co zespoliło każdą z tak różnych dusz - a przynajmniej to porównanie będzie najbliższe prawdy.
Jak wiele nasz bohater mógł znieść zanim jego umysł dla własnego bezpieczeństwa odpłynie w błogą czerń w której nie ma twarzy jego bliskich? Jak wiele siły musi kosztować go pozostanie na świecie w którym nic go już nie trzyma? Pardon. Zemsta, nienawiść, śmierć, wojna. Tak, tak. Kierują w tej chwili każdą jego decyzją, nie pozwalają nawet na chwilę złapać tchu, popychając i szarpiąc swoimi niematerialnymi szponami jego krwawiącą świadomość i serce.
Idę o zakład, że jebnie jak atomówka. Tylko patrzcie i czekajcie. Ale w bezpiecznej odległości.
Dojmujący smutek sprawiał, że nieświadomie zmieniał swoje ciało. Drugi raz w życiu mu się to przytrafia i drugi raz w życiu nie może w pełni docenić pięknego i koszmarnego jednocześnie efektu. Popękane naczynka białka wreszcie nie odbiegają kolorem od jego tęczówek - te przybierają krwawą czerwień, emanując niezrozumiałym, wewnętrznym światłem. Włosy stają się jeszcze trochę dłuższe, czernieją w oczach sięgając najpierw szerokich barków, by zatrzymać się na łopatkach. Odgarnia je niedbałym ruchem, wciąż wpatrując się w Dumbledora, ale tak naprawdę go nie widząc - przed oczami ma Lilith, która chichoce cicho w kolejnym wspomnieniu, ruda poświata w czerni jego czaszki. Blednie, chorobliwie, jak wąż tuż przed zrzuceniem skóry. Delikatna szczecina zarostu równie ciemnego jak włosy porasta jego policzki. Pytanie za sto punktów Czytelniku. Kto jest kim w świecie w którym każdy jest każdym? Każdy jest nikim, a nikt jest wszystkimi? Co stanie się, gdy podstawowe zmysły węchu, smaku, słuchu i wzroku zawiodą? Czy po dotyku rozpoznamy tę jedną jedyną osobę na której nam zależy, czy nasze palce napotkają tylko słodki opór powietrza? Co jest prawdą, a co obłudą, gdy nie mamy już dłużej narzędzi poznawczych?
Bomba została uzbrojona.
Uśmiechnął się ciepło, gdy ich imiona padały z ust dyrektora. Co on mógł do cholery wiedzieć? Ale jak już wspomniałem, mógł wiedzieć wszystko i nic jednocześnie. Skomplikowane to wszystko się porobiło, ale wytrzymaj ze mną jeszcze chwilę. Dobiegamy do końca.
Ścięgna napinały szczękę, która zaciskała rytmicznie zęby. Te tarły o siebie powstrzymując krzyk rozpaczy i obłędu drący trzewia, próbujący opuścić zaciśnięte gardło.
Koniec przemowy. Koniec przedstawienia.
Ława, wielka dębowa na której z reguły spoczywa tuzin uczniów runęła na bok, poderwana nagłym ruchem chłopaka. Płyty Wielkiej Sali trzaskają sypiąc pyłem po wybuchu odbezpieczonego granatu jakim jest jego umysł. Nauczyciele zniknęli, ale w końcu wrócą. Jego przyjaciele zniknęli i bez pomocy na pewno nie wrócą. Chyba najwyższa pora przestać się mazgaić i wziąć wreszcie swój (i nie tylko) los we własne ręce.
Dawnośśśśśmy nie rozmawiali... co Jossssshua? Hope uśmiecha się na ten dźwięk, a ja już wiem, że obaj wracamy do gry. Kafel za obręczą, znicz złapany, koniec meczu. Zapinać rozporki i trzymać portki, bo ten pociąg właśnie rusza w trasę Donikąd.
Chyba na tę podróż zamiast tenisówek, powinieneś skołować sobie glany, co?
[z/t]
- Sharon Gallagher
Re: Stół Puchonów
Sro Maj 27, 2015 3:37 pm
Skończyło się przemówienie dyrektora, więc należało iść dalej i zrobić cokolwiek z tymi drżącymi rękoma. Co więc zrobiła Sharon? Zaczęła jeść, nie zwracając uwagi na resztę ludzi; na uciekającą z Wielkiej Sali Ślizgonkę, na nietęgie miny swoich kolegów i koleżanek, którzy nie potrafili się zmusić do tego, by cokolwiek przełknąć. Ona jednak...potrafiła. To był jej sposób na ucieczkę, na to by się uspokoić i skupić się na czymś innym, niż na myśleniu o tych drastycznych przeżyciach. O śmierci tylu osób, w tym Puchonów. Jak to się stało, że w tym roku Hufflepuff miał jakiegoś pecha? Najpierw Elizabeth, a teraz Arianne, Anna, Flame...tyle twarzy, których już nie będzie dane im zobaczyć. Akurat gdy gryzła grzankę, coś huknęło na ziemię - okazało się, że tym czymś była ławka przewrócona przez bodajże...Josha, czy jak mu tam było. W sumie Gallagher nigdy się tym nie interesowała. Zwróciła oczy w tamtą stronę i zobaczyła, że Puchon zaczął się zmieniać i...Merlinie, czy on wygląda, jak tamten dziwny Ślizgon, co bodajże umarł na błoniach?! Szampon Wspaniały, aż przetarł oczy, nie mogąc w to uwierzyć! Z otwartą buzią patrzyła, jak mija ich i opuszcza Wielką Salę, a kiedy skończyła jeść, sama się podniosła i odeszła od stołu by ruszyć na Eliksiry, nawet jeśli nie miała na to za specjalnej chęci, ani nastroju do warzenia mikstur. Nie codziennie się dowiadywała, że ktoś umarł, prawda? To robiło jakieś wrażenie...jakiekolwiek.
[z/t]
[z/t]
- Alice Hughes
Re: Stół Puchonów
Czw Maj 28, 2015 9:15 pm
Dumbledore powstał a stopa Alice która jeszcze niedawno uderzała nerwowo w ziemię zamarła w bezruchu. Puchonka przełknęła ślinę, nie była jednak w stanie unieść głowy zbyt wysoko. Cała chęć usłyszenia prawdy zniknęła. Nie było już ciekawości. Nie było potrzeby potwierdzenia... Zamknęła oczy zaciskając jednocześnie ręce na blacie stołu by powstrzymać się przed przyłożeniem ich do uszu. Głos dyrektora odbijał się w jej głowie a myśli układały się tylko w jedno słowo. Dlaczego... Jedenaście osób. Jedenaście młodych, zdrowych, zdolnych osób. Dlaczego... I trzeba się z tym zmierzyć. Dlaczego?!
Nie miała na to siły. Nie znała odpowiedzi. Wszystko było nie tak...
Nie tak według czego...?
Uchyliła w końcu powieki a zmęczone oczy spoczęły na dyrektorze. Tym, który utrzymywał, że bezpieczeństwo podopiecznych jest dla niego priorytetem. I zawiódł. Kolejny już raz... A mimo to stał przed wszystkimi wyprostowany i - choć wyraźnie zmęczony - emanował energią, a może nadzieją? Nie potrafiła by wyobrazić sobie innego człowieka, który po tak wielu porażkach przemawiał by z tak wielkim przekonaniem. Jakkolwiek nie nazwać siły która z niego promieniowała, Hughes nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jedną z głównych jej podwalin jest wiara...
Wierzyłaś w ten świat... Wybawienie stało się piekłem...
Ogień da się ugasić.
Dumbledore zakończył przemowę a ona wlepiła wzrok w stół. Najbezpieczniejsze miejsce i rzeź. Świat który ukochała i wojna. Smierciożercy i ich chore wartości... Wszystko to było jak trucizna. Powolna i bardzo dokładna trucizna, która - nim w pełni okaże swoją siłę - najpierw upewnia się, że wypełnia dokładnie każdy fragment ciała. Bestia zawsze zaczynała od myśli, czając się między nimi i powoli w nie wplatając... Ale została zauważona. Być może w ostatnim momencie a być może na samym początku... Obojętnie jak było - wywleczona z ukrycia przestawała być groźna. Nie miała szans w konfrontacji. Chyba...
Nie poddasz się. - Zabrzmiał cichy choć stanowczy głos w jej głowie dopuszczając w końcu do zrezygnowanego umysłu promień światła. Dokładnie w momencie, gdy inny Jasny Promyczek zasłonił jej oczy i objął ramiona...
Uśmiechnęła się zanim zdążyła się wystraszyć. Odchylając się nieco do tyłu oparła się przez chwilę na chłopaku i w końcu zdjęła z oczu jego dłoń. Nie wypuszczając jej przesunęła się by zrobić mu miejsce i ignorując wszystkie zasady dobrego wychowania usiadła okrakiem by być na przeciwko Warpa. Gdzieś w środku miała ochotę warknąć, że gdzieś ma egzaminy. Tak jak wszystko inne. Ale była by to bzdura... Uśmiechnęła się więc po raz kolejny i wypuszczając dłoń Puchona przysunęła się nieco do przodu obejmując go w niedźwiedzim uścisku pozbawionym w rzeczywistości niedźwiedziej siły ale nadal pełnym puszystości.
- Za to ty jesteś śliczny jak zwykle. - Wyszeptała na wysokości uszu chłopaka z pełną świadomością, że epitet którym go określiła raczej nie przystawał do młodego mężczyzny. Lepiej było by nie usłyszał go nikt poza nim. Podkoloryzowała nieco wypowiedź. Colette wydawał się nieco nieobecny, ale wszystko to trwało już od dłuższego czasu. Puchonka miała więc nadzieję, że to co zaprząta jego myśli jest nieco zgrabniejsze niż stos trupów. Odsunęła się sięgając po kawę.
- I uważaj z takimi powitaniami na korytarzu. Zachodzenie ludzi od tyłu raczej nie będzie teraz mile przyjmowane. - Pociągnęła mocny łyk kawy przypatrując się młodszemu koledze. Colette. Jej prywatny dowód na to, że nawet na najgorszym ugorze można znaleźć piękny kwiat. Tylko nie nazywaj go kwiatkiem Hughes...
- Jak się czujesz?
Nie miała na to siły. Nie znała odpowiedzi. Wszystko było nie tak...
Nie tak według czego...?
Uchyliła w końcu powieki a zmęczone oczy spoczęły na dyrektorze. Tym, który utrzymywał, że bezpieczeństwo podopiecznych jest dla niego priorytetem. I zawiódł. Kolejny już raz... A mimo to stał przed wszystkimi wyprostowany i - choć wyraźnie zmęczony - emanował energią, a może nadzieją? Nie potrafiła by wyobrazić sobie innego człowieka, który po tak wielu porażkach przemawiał by z tak wielkim przekonaniem. Jakkolwiek nie nazwać siły która z niego promieniowała, Hughes nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jedną z głównych jej podwalin jest wiara...
Wierzyłaś w ten świat... Wybawienie stało się piekłem...
Ogień da się ugasić.
Dumbledore zakończył przemowę a ona wlepiła wzrok w stół. Najbezpieczniejsze miejsce i rzeź. Świat który ukochała i wojna. Smierciożercy i ich chore wartości... Wszystko to było jak trucizna. Powolna i bardzo dokładna trucizna, która - nim w pełni okaże swoją siłę - najpierw upewnia się, że wypełnia dokładnie każdy fragment ciała. Bestia zawsze zaczynała od myśli, czając się między nimi i powoli w nie wplatając... Ale została zauważona. Być może w ostatnim momencie a być może na samym początku... Obojętnie jak było - wywleczona z ukrycia przestawała być groźna. Nie miała szans w konfrontacji. Chyba...
Nie poddasz się. - Zabrzmiał cichy choć stanowczy głos w jej głowie dopuszczając w końcu do zrezygnowanego umysłu promień światła. Dokładnie w momencie, gdy inny Jasny Promyczek zasłonił jej oczy i objął ramiona...
Uśmiechnęła się zanim zdążyła się wystraszyć. Odchylając się nieco do tyłu oparła się przez chwilę na chłopaku i w końcu zdjęła z oczu jego dłoń. Nie wypuszczając jej przesunęła się by zrobić mu miejsce i ignorując wszystkie zasady dobrego wychowania usiadła okrakiem by być na przeciwko Warpa. Gdzieś w środku miała ochotę warknąć, że gdzieś ma egzaminy. Tak jak wszystko inne. Ale była by to bzdura... Uśmiechnęła się więc po raz kolejny i wypuszczając dłoń Puchona przysunęła się nieco do przodu obejmując go w niedźwiedzim uścisku pozbawionym w rzeczywistości niedźwiedziej siły ale nadal pełnym puszystości.
- Za to ty jesteś śliczny jak zwykle. - Wyszeptała na wysokości uszu chłopaka z pełną świadomością, że epitet którym go określiła raczej nie przystawał do młodego mężczyzny. Lepiej było by nie usłyszał go nikt poza nim. Podkoloryzowała nieco wypowiedź. Colette wydawał się nieco nieobecny, ale wszystko to trwało już od dłuższego czasu. Puchonka miała więc nadzieję, że to co zaprząta jego myśli jest nieco zgrabniejsze niż stos trupów. Odsunęła się sięgając po kawę.
- I uważaj z takimi powitaniami na korytarzu. Zachodzenie ludzi od tyłu raczej nie będzie teraz mile przyjmowane. - Pociągnęła mocny łyk kawy przypatrując się młodszemu koledze. Colette. Jej prywatny dowód na to, że nawet na najgorszym ugorze można znaleźć piękny kwiat. Tylko nie nazywaj go kwiatkiem Hughes...
- Jak się czujesz?
- Kim Miracle
Re: Stół Puchonów
Sob Maj 30, 2015 3:16 pm
Odgarnęła blond kłaczki z oczu i popatrzyła zaspanym wzrokiem na Alice. Nic jednak nie powiedziała, jedynie przywitała dziewczynę delikatnym, kimowym uśmiechem. W jej głowie coraz częściej pojawiał się Grey. Nie widziała go, nie miała od niego wiadomości. Teraz chciała tylko usłyszeć słowa Dumbledore’a i wrócić do dormitorium, do książek. Chciała w końcu być tak dobra jak jej tata. Musiała się postarać, musiała dać radę. Pokazać, że jest kimś. Wyprostowała się i spojrzała w stronę Dyrektora. Słuchała uważnie jego słowa, a na twarzy zawsze uśmiechniętej nastolatki pojawiło się zmartwienie i smutek. Może miała nadzieję, że to tylko mara senna, która się nie wydarzyła? Jednak to była prawda. Zginęli. Tyle uczniów. Nagle z ust profesora padło jedno nazwisko, przez które Kim aż sparaliżował strach.
On nie żyje!
On zmarł!
Nie ruszała się. Głos zamarł jej w krtani. Przecież mówił jej, że ją kocha! A Kim? Czy go kochała? Nie wiedziała tego. Mimo, że tyle lat zawsze byli obok siebie na lekcjach – nie znała go za dobrze, ale przywykła do jego obecności. Łzy pojawiły się w jej oczach, a przez ciało przeszła fala ciepła. Co miała teraz zrobić? Nie miała nawet osoby, z którą mogłaby porozmawiać. Nikomu się nigdy nie zwierzała. Nikt nie znał jej uczuć, jej środka, jej trosk. Każdy widział tylko uśmiech, ale ona czuła ból w sercu. Wytarla oczy i oparł głowę o blat stołu. Ciężko oddychała, ale nadal się nie odzywała. Nie usłyszała już reszty nazwisk, bo nie potrafiła słuchać. Jej oczy zarejestrowały ruch blisko niej i zobaczyła Colette, który zaczepił Alice. Zmusiła się do uśmiechu w kierunku chłopaka, ale jej szczęście już nie było prawdziwe. Nie potrafiła ukryć swojego zmęczenia, zmartwienia i strachu, a zwłaszcza smutku. Każdej nocy martwiła się o swojego tatę. Czasami miała ochotę zmusić go, aby siedział w domu.
- Cześć Colette, Alice – mruknęła do nich.
Też miała teraz ochotę się do kogoś przytulić, ale nie miała nawet siły, aby podnieść swojej głowy z ławki. Wiedziała, że wystarczy jeden jej ruch, a może się rozpłakać. Nie chciała tego. Chciała to zrobić w swoim łóżku.
Zastanawiała się, dlaczego ludzie umierają? Dlaczego pragną władzy? Dlaczego nie może być spokoju na świecie? Przecież to wszystko, co dzieje się wokół nich nie ma żadnego sensu.
On nie żyje!
On zmarł!
Nie ruszała się. Głos zamarł jej w krtani. Przecież mówił jej, że ją kocha! A Kim? Czy go kochała? Nie wiedziała tego. Mimo, że tyle lat zawsze byli obok siebie na lekcjach – nie znała go za dobrze, ale przywykła do jego obecności. Łzy pojawiły się w jej oczach, a przez ciało przeszła fala ciepła. Co miała teraz zrobić? Nie miała nawet osoby, z którą mogłaby porozmawiać. Nikomu się nigdy nie zwierzała. Nikt nie znał jej uczuć, jej środka, jej trosk. Każdy widział tylko uśmiech, ale ona czuła ból w sercu. Wytarla oczy i oparł głowę o blat stołu. Ciężko oddychała, ale nadal się nie odzywała. Nie usłyszała już reszty nazwisk, bo nie potrafiła słuchać. Jej oczy zarejestrowały ruch blisko niej i zobaczyła Colette, który zaczepił Alice. Zmusiła się do uśmiechu w kierunku chłopaka, ale jej szczęście już nie było prawdziwe. Nie potrafiła ukryć swojego zmęczenia, zmartwienia i strachu, a zwłaszcza smutku. Każdej nocy martwiła się o swojego tatę. Czasami miała ochotę zmusić go, aby siedział w domu.
- Cześć Colette, Alice – mruknęła do nich.
Też miała teraz ochotę się do kogoś przytulić, ale nie miała nawet siły, aby podnieść swojej głowy z ławki. Wiedziała, że wystarczy jeden jej ruch, a może się rozpłakać. Nie chciała tego. Chciała to zrobić w swoim łóżku.
Zastanawiała się, dlaczego ludzie umierają? Dlaczego pragną władzy? Dlaczego nie może być spokoju na świecie? Przecież to wszystko, co dzieje się wokół nich nie ma żadnego sensu.
- Colette Warp
Re: Stół Puchonów
Sob Maj 30, 2015 3:53 pm
Nie, nie... Alice nie mogła się zmienić, nie mogła się poddać i dać wymieść zdrowy rozsądek bandzie tłukących się między sobą uczniaków. Oczywiście nikt, a już zwłaszcza Colette, nie twierdził, że będzie to łatwe – w końcu widać było po pustostanach w dormitoriach, że ta tragedia odebrała im sporą ilość Puchonów – przyjaciół i przyjaciółek, zarówno samego Warpa jak i Panny Huges, a nawet samej Kimi. Znowu powtarzała się sprawa z niedawnych przemyśleń bruneta odnośnie zjawiska śmierci. Najpierw dochodzi do człowieka, że jego bliski umarł, a dopiero z czasem przychodzi stwierdzenie, że tamta osoba już nie żyje, a za nim ciągnęła się jak sznurem kawalkada przemyśleń na temat tego, że już nigdy nic. Nigdy się jej nie zobaczy, nie porozmawia, nie siądzie w parze na lekcji, ani nie usłyszy od niej suchego kawału na równie idiotyczny temat. Po prostu: nigdy. Spocznie pod metrami ziemi i będzie smętnie straszyć kamienną płytą na cmentarzu.
Ale dość już, on nie był tu od pogarszania już i tak ciężkiej, i zalegającej na przymykających się powiekach, atmosfery. Lica dwóch Puchonek, które ciałem, duchem i umysłem oddawały wszystkie te piękne, górnolotne i chwalebne cechy domu, do którego ich przydzielono, teraz były jak zwiędłe kwiatki, o których jakiś brutalny właściciel celowo zapomniał i upajał się widokiem tego jak ich łodyżki schylają się coraz niżej i skonają wraz z chwilą, kiedy ich płatki dotknął parapetu. Całe szczęście Colette nie był tego rodzaju brutalem i nie zamierzał tego tak zostawić. I chociaż pocieszycielem był kiepskim, to przy dobrych chęciach i otwartym dotyku mógł sprawę choć minimalnie polepszyć; dla całej trójki z nich. Usiadł więc chętnie obok na ławce i z cichym śmiechem przyjął na siebie te kulę uderzeniowa jaka zacisnęła na nim te silne ramiona, chcąc zmiażdżyć jego żebra. Celowo! Odruchowo przygarnął ją do siebie mocniej i zatopił palce w miękkich puklach kasztanowych włosów, niewielkimi, okrężnymi ruchami masując jej kark.
- Jeszcze chwila, a się zarumienię, a tego byśmy nie chcieli; Ślizgoni by mnie wyśmiali, nie możesz mi tego zrobić. - chwile pobujał się energicznie na boki, dodając temu niedźwiedziemu uściskowi jeszcze zabawniejszego akcentu i oparł na długą chwilę czoło o głowę Alice. - Nie smuć się. Jeśli ostaniesz przy tym postanowieniu, to pozwolę ci wziąć moją sowę i położyć ją na plecach, żeby smyrać po bezolu. - wyszczerzył się, zwalniając uścisk i zwracając Puchonce jej cenną wolność. Celowo wykorzystał sobie roztkliwiający widok jego Rademenesa, jaki bezbronny leży i czeka na pieszczoty. - Tobie również Kimi, on jest wyjątkowo smyraśnym stworzeniem.
Tak usłyszał to mruknięte powitanie ze strony wcześniej drzemiącej sobie na stole blondynki, ale kiedy mocniej zwróciła twarz ku już rozmawiającej dwójce, Warp mocniej odczuł jej bladość, nawet sięgającą granic jej lekko spierzchniętych, zaciśniętych warg. Oczy miała jakby bardziej błyszczące niż zwykle, ale od warstewki wilgoci a nie tlących się w środku iskierek. Chłopak odruchowo delikatnie zsunął bliżej swoje brwi i poruszył się niespokojnie – ciężkie nawet dla niego było pogodzenie się z faktem, ze jest zbyt mały, żeby naprawić poranione umysły wszystkich, którym chciał pomóc. Do najświętszych nie należał, ale Hufflepuff nie zasłużył sobie na to, co los mu sprezentował. Los albo Śmierć.
- Hm... co, ja? A, dobrze, dobrze. Bardzo dobrze, po prostu ostatnio ciężej śpię, ale sadze, ze nie tylko ja. - uniósł delikatnie kąciki ust i wychylił się na moment przez stół, żeby ciepłem palca przejechać łagodnie i łaskocząc po wierzchu dłoni Panienki Miracle. - Chodź do nas na ławkę. Mam wyjątkowo szerokie ramiona, wystarczające na zmieszczenie w sobie wraz z brunecią mendą jakiegoś Cuda. - kolejny, tym razem dużo szczerszy uśmiech i oczko puszczone do Alice. - Byłyście na wyjściu do Hogsmeade prawda? Opowiedzcie mi coś o tym, ponoć nauczyciele zrobili wam fajną niespodziankę.
Podjął bezpieczny temat, jaki ostatnio go zainteresował.
Ale dość już, on nie był tu od pogarszania już i tak ciężkiej, i zalegającej na przymykających się powiekach, atmosfery. Lica dwóch Puchonek, które ciałem, duchem i umysłem oddawały wszystkie te piękne, górnolotne i chwalebne cechy domu, do którego ich przydzielono, teraz były jak zwiędłe kwiatki, o których jakiś brutalny właściciel celowo zapomniał i upajał się widokiem tego jak ich łodyżki schylają się coraz niżej i skonają wraz z chwilą, kiedy ich płatki dotknął parapetu. Całe szczęście Colette nie był tego rodzaju brutalem i nie zamierzał tego tak zostawić. I chociaż pocieszycielem był kiepskim, to przy dobrych chęciach i otwartym dotyku mógł sprawę choć minimalnie polepszyć; dla całej trójki z nich. Usiadł więc chętnie obok na ławce i z cichym śmiechem przyjął na siebie te kulę uderzeniowa jaka zacisnęła na nim te silne ramiona, chcąc zmiażdżyć jego żebra. Celowo! Odruchowo przygarnął ją do siebie mocniej i zatopił palce w miękkich puklach kasztanowych włosów, niewielkimi, okrężnymi ruchami masując jej kark.
- Jeszcze chwila, a się zarumienię, a tego byśmy nie chcieli; Ślizgoni by mnie wyśmiali, nie możesz mi tego zrobić. - chwile pobujał się energicznie na boki, dodając temu niedźwiedziemu uściskowi jeszcze zabawniejszego akcentu i oparł na długą chwilę czoło o głowę Alice. - Nie smuć się. Jeśli ostaniesz przy tym postanowieniu, to pozwolę ci wziąć moją sowę i położyć ją na plecach, żeby smyrać po bezolu. - wyszczerzył się, zwalniając uścisk i zwracając Puchonce jej cenną wolność. Celowo wykorzystał sobie roztkliwiający widok jego Rademenesa, jaki bezbronny leży i czeka na pieszczoty. - Tobie również Kimi, on jest wyjątkowo smyraśnym stworzeniem.
Tak usłyszał to mruknięte powitanie ze strony wcześniej drzemiącej sobie na stole blondynki, ale kiedy mocniej zwróciła twarz ku już rozmawiającej dwójce, Warp mocniej odczuł jej bladość, nawet sięgającą granic jej lekko spierzchniętych, zaciśniętych warg. Oczy miała jakby bardziej błyszczące niż zwykle, ale od warstewki wilgoci a nie tlących się w środku iskierek. Chłopak odruchowo delikatnie zsunął bliżej swoje brwi i poruszył się niespokojnie – ciężkie nawet dla niego było pogodzenie się z faktem, ze jest zbyt mały, żeby naprawić poranione umysły wszystkich, którym chciał pomóc. Do najświętszych nie należał, ale Hufflepuff nie zasłużył sobie na to, co los mu sprezentował. Los albo Śmierć.
- Hm... co, ja? A, dobrze, dobrze. Bardzo dobrze, po prostu ostatnio ciężej śpię, ale sadze, ze nie tylko ja. - uniósł delikatnie kąciki ust i wychylił się na moment przez stół, żeby ciepłem palca przejechać łagodnie i łaskocząc po wierzchu dłoni Panienki Miracle. - Chodź do nas na ławkę. Mam wyjątkowo szerokie ramiona, wystarczające na zmieszczenie w sobie wraz z brunecią mendą jakiegoś Cuda. - kolejny, tym razem dużo szczerszy uśmiech i oczko puszczone do Alice. - Byłyście na wyjściu do Hogsmeade prawda? Opowiedzcie mi coś o tym, ponoć nauczyciele zrobili wam fajną niespodziankę.
Podjął bezpieczny temat, jaki ostatnio go zainteresował.
- Alice Hughes
Re: Stół Puchonów
Pon Cze 01, 2015 1:11 am
- Niech się któryś zaśmieje... Zaknebluje go jego własnymi skarpetami. - Mruknęła cicho pozwalając sobie puścić ciało totalnie bezwładnie i gibiać na boki. Przytulanie było fajne. Dobrze było czasem po prostu na kimś się oprzeć i nawet nie wdając się w szczegóły zauważyć, że organizm wciąż jest zdolny do odczuwania ciepła. Szkoda, że tak rzadko o tym pamiętała... I całe szczęście, że był obok taki Colette. Urwis o dwukolorowych oczach - ile razy miała ochotę pacnąć czymś w te dobroduszną twarzyczkę? - i sercu tak czystym, że sama jego obecność zdawała się przynosić spokój. Promyczek światła - nawet jeśli był bledszy niż zazwyczaj - przebił się przez chmury.
Poczuła jak chłopak opiera na niej głowę i przytuliła go jeszcze mocniej, pozwalając na to by cisza przechwyciła wszystkie te chore emocje. A było ich całkiem sporo... Przemowa dyrektora - oficjalne potwierdzenie tego wszystkiego co się wydarzyło - dotarła do każdego ucznia a każdy z nich reagował na nią inaczej. Jedni robili wszystko by opuścić salę jak najszybciej, inni zdawali się być nieco sparaliżowani i siedzieli w miejscu patrząc tępo przed siebie. Jeszcze inni poszukiwali bliskości.Podpierając siebie nawzajem zdawali się utwierdzać w przekonaniu, że nie wszystko jest jeszcze stracone, że cokolwiek się nie wydarzyło - na świecie nadal byli ludzie z którymi warto zostać. I to było chyba najlepsze wyjście z całej tej sytuacji... Trzymanie się razem. Samotni - przepadli by bardzo szybko.
Mrugnęła kilka razy i nieco skołowana uniosła głowę by spojrzeć w te tęczowe oczka.
- Mówiłam kiedyś, że uwielbiam to jak się wyrażasz? - Usta Hughes nieznacznie zadrgały. Nie tylko użyte przez Warpa słownictwo, ale też cały ton wypowiedzi zmuszał do uśmiechu. Bladego, ale szczerego. - I nie wiem o co chodzi ale zgodzę się na wszystko. O ile ta twoja Glizda... - Kawałek... Brrr - będzie gdzieś daleko. - Dodała w myślach i obróciła szybko głowę kiedy Colette zwrócił się do Kim. Posłała w stronę dziewczyny ciepły uśmiech i przerzucając nogę przez ławkę usiadła normalnie. Obydwoje wyglądali blado. O ile jednak Puchon zdawał się kryć całkiem nieźle to Puchonka... Alice przygryzła wargę, wściekła na sama siebie, że nie jest w stanie nic poradzić na ich samopoczucie.
Tylko razem...
Parsknęła w kubek z kawą a noga poderwała jej się automatycznie. W ostatniej chwili zatrzymała ją w powietrzu i sięgnęła po jedno z winogron, celując nim w chłopaka.
- Sam jesteś menda. - W niezwykle dojrzałym i pełnym otuchy geście pokazała mu język. Skierowała znów spojrzenie na bladą, ukrytą za burzą jasnych włosów twarzyczkę. - Chodź koniecznie. Inaczej ten tutaj przeciągnie cię po stole. - Mrugnęła do młodszego kolegi dając mu znać, że żartuje i mając jednocześnie świadomość, że zapewne bez problemu mógł się na to zdobyć. Dolała kawy do prawie pustego już kubka i wzruszyła ramionami. Wydawało jej się, że Hogsmeade opuścili już wieki temu.
- Ognisko, trochę historii i kilku naburmuszonych randkowiczow którzy chyba krępowali się obściskiwać pod okiem nauczycieli. - Wzniosła oczy do nieba powstrzymując się przed wydaniem kolegi.
Poczuła jak chłopak opiera na niej głowę i przytuliła go jeszcze mocniej, pozwalając na to by cisza przechwyciła wszystkie te chore emocje. A było ich całkiem sporo... Przemowa dyrektora - oficjalne potwierdzenie tego wszystkiego co się wydarzyło - dotarła do każdego ucznia a każdy z nich reagował na nią inaczej. Jedni robili wszystko by opuścić salę jak najszybciej, inni zdawali się być nieco sparaliżowani i siedzieli w miejscu patrząc tępo przed siebie. Jeszcze inni poszukiwali bliskości.Podpierając siebie nawzajem zdawali się utwierdzać w przekonaniu, że nie wszystko jest jeszcze stracone, że cokolwiek się nie wydarzyło - na świecie nadal byli ludzie z którymi warto zostać. I to było chyba najlepsze wyjście z całej tej sytuacji... Trzymanie się razem. Samotni - przepadli by bardzo szybko.
Mrugnęła kilka razy i nieco skołowana uniosła głowę by spojrzeć w te tęczowe oczka.
- Mówiłam kiedyś, że uwielbiam to jak się wyrażasz? - Usta Hughes nieznacznie zadrgały. Nie tylko użyte przez Warpa słownictwo, ale też cały ton wypowiedzi zmuszał do uśmiechu. Bladego, ale szczerego. - I nie wiem o co chodzi ale zgodzę się na wszystko. O ile ta twoja Glizda... - Kawałek... Brrr - będzie gdzieś daleko. - Dodała w myślach i obróciła szybko głowę kiedy Colette zwrócił się do Kim. Posłała w stronę dziewczyny ciepły uśmiech i przerzucając nogę przez ławkę usiadła normalnie. Obydwoje wyglądali blado. O ile jednak Puchon zdawał się kryć całkiem nieźle to Puchonka... Alice przygryzła wargę, wściekła na sama siebie, że nie jest w stanie nic poradzić na ich samopoczucie.
Tylko razem...
Parsknęła w kubek z kawą a noga poderwała jej się automatycznie. W ostatniej chwili zatrzymała ją w powietrzu i sięgnęła po jedno z winogron, celując nim w chłopaka.
- Sam jesteś menda. - W niezwykle dojrzałym i pełnym otuchy geście pokazała mu język. Skierowała znów spojrzenie na bladą, ukrytą za burzą jasnych włosów twarzyczkę. - Chodź koniecznie. Inaczej ten tutaj przeciągnie cię po stole. - Mrugnęła do młodszego kolegi dając mu znać, że żartuje i mając jednocześnie świadomość, że zapewne bez problemu mógł się na to zdobyć. Dolała kawy do prawie pustego już kubka i wzruszyła ramionami. Wydawało jej się, że Hogsmeade opuścili już wieki temu.
- Ognisko, trochę historii i kilku naburmuszonych randkowiczow którzy chyba krępowali się obściskiwać pod okiem nauczycieli. - Wzniosła oczy do nieba powstrzymując się przed wydaniem kolegi.
- Kim Miracle
Re: Stół Puchonów
Sro Cze 03, 2015 5:56 pm
Słuchała. Słuchała? Nie była pewna, ale coś słyszała. Rozmawiali. Tak beztrosko. Żartowali, a ona? Ona nie potrafiła. Pierwszy raz była tak blisko śmierci. Tak, babcia jej zmarła, ale miała wtedy 4 lata, a teraz jest dojrzała. Nie chciała tracić nikogo. Chciała mieć blisko każdego, kogo kochała, aby móc ich w przyszłości obronić. Grey zmarł i nie jest w stanie ją obronić. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego ona zawsze jest o krok w tyle?
Popatrzyła na nich uważnie i odgarnęła włosy do tyłu. Nie chciała ich związywać. Nie chciała, aby każdy widział jej czerwone policzki. Nie do końca była pewny dlaczego są czerwone, ale strasznie pulsowały. Uśmiech – krótki, blady, niepewny, ale taki typowy dla Kim pojawił się na jej pełnych, malinowych ustach, skierowała go do nich, aby mieli odrobinę ciepła. Jej dłoń drgnęła, gdy poczuła na niej palce Colette. Patrzyła na ich zmartwione twarze.
Przestańcie się zamartwiać. Przestańcie. Uśmiechnijcie się. Mamy przecież jeszcze jutro, a jutro może być lepiej – szkoda tylko, że ona nie wierzyła w te słowa. Tak bardzo by chciała ich spotkać jutro. Jutro potrafiłaby się już normalnie uśmiechać. Teraz śmierć Greya, była zbyt świeża. Ciekawe jak zginął? Myślał o niej? Pewnie nie, w końcu rozmawiali ze sobą bardzo krótko. Mało o sobie wiedzieli.
Przez chwilę wahała się przed przyjściem do nich i wtuleniem się w Warp’a, ale w końcu wstała, przeniosła swój kubek z kawą na drugą stronę stołu wraz z talerzykiem i zniknęła pod stołem. Spojrzała na ich nogi i uszczypnęła najpierw Alice, potem Colette, a następnie zmaterializowała się tuż przy młodszym chłopaku i bez słowa się do niego przytuliła. Kim taka już była. Jeśli potrzebowała się przytulić szukała tego, a w tej chwili nie musiała szukać. Colette sam to zaproponował.
- Aktualnie masz przy sobie dwie panie prefekt, jak się z tym czujesz?- zapytała cicho.- Tylko grzecznie panie Warp – uśmiechnęła się lekko i sięgnęła po swój kubek z kawą.
Co robiła w czasie wypadu do Hogsmeade? Nie chciała tam iść. Chciała się pouczyć. Miala w tym czasie spokój i ciszę, a poza tym obiecała sobie, że tam nie pójdzie, bo zapewne będzie tam Grey – jednak go tam nie było. Był na błoniach, a ona? Ona siedziała z nosem w książkach. Westchnęła jeszcze ciężej.
- Ja bym w pokoju, uczyłam się – odpowiedziała.- W końcu muszę zdać tą szkołę z porządnymi wynikami – odsunęła się niechętnie od chłopaka.- A ty… co robiłeś?- popatrzyła na niego uważnie.
Popatrzyła na nich uważnie i odgarnęła włosy do tyłu. Nie chciała ich związywać. Nie chciała, aby każdy widział jej czerwone policzki. Nie do końca była pewny dlaczego są czerwone, ale strasznie pulsowały. Uśmiech – krótki, blady, niepewny, ale taki typowy dla Kim pojawił się na jej pełnych, malinowych ustach, skierowała go do nich, aby mieli odrobinę ciepła. Jej dłoń drgnęła, gdy poczuła na niej palce Colette. Patrzyła na ich zmartwione twarze.
Przestańcie się zamartwiać. Przestańcie. Uśmiechnijcie się. Mamy przecież jeszcze jutro, a jutro może być lepiej – szkoda tylko, że ona nie wierzyła w te słowa. Tak bardzo by chciała ich spotkać jutro. Jutro potrafiłaby się już normalnie uśmiechać. Teraz śmierć Greya, była zbyt świeża. Ciekawe jak zginął? Myślał o niej? Pewnie nie, w końcu rozmawiali ze sobą bardzo krótko. Mało o sobie wiedzieli.
Przez chwilę wahała się przed przyjściem do nich i wtuleniem się w Warp’a, ale w końcu wstała, przeniosła swój kubek z kawą na drugą stronę stołu wraz z talerzykiem i zniknęła pod stołem. Spojrzała na ich nogi i uszczypnęła najpierw Alice, potem Colette, a następnie zmaterializowała się tuż przy młodszym chłopaku i bez słowa się do niego przytuliła. Kim taka już była. Jeśli potrzebowała się przytulić szukała tego, a w tej chwili nie musiała szukać. Colette sam to zaproponował.
- Aktualnie masz przy sobie dwie panie prefekt, jak się z tym czujesz?- zapytała cicho.- Tylko grzecznie panie Warp – uśmiechnęła się lekko i sięgnęła po swój kubek z kawą.
Co robiła w czasie wypadu do Hogsmeade? Nie chciała tam iść. Chciała się pouczyć. Miala w tym czasie spokój i ciszę, a poza tym obiecała sobie, że tam nie pójdzie, bo zapewne będzie tam Grey – jednak go tam nie było. Był na błoniach, a ona? Ona siedziała z nosem w książkach. Westchnęła jeszcze ciężej.
- Ja bym w pokoju, uczyłam się – odpowiedziała.- W końcu muszę zdać tą szkołę z porządnymi wynikami – odsunęła się niechętnie od chłopaka.- A ty… co robiłeś?- popatrzyła na niego uważnie.
- Colette Warp
Re: Stół Puchonów
Czw Cze 04, 2015 8:21 pm
Owszem, bycie śmieszkiem w tej chwili, w obliczu takich wydarzeń, wcale dobrze o Colette nie świadczyło, ale jednocześnie starał się mieć w tym wszystkim na tyle wyczucia, żeby żadna z koleżanek nie poczuła się bardziej zdołowana albo - co gorsza – potraktowana tak, jakby Warp miał gdzieś jej depresje i przejęcie szkolną rzeźnią. I chyba udało mu się tego wszystkiego uniknąć. Wnioskował to po tym, że nie miał jeszcze dwukrotnie obitego pyska. A zarobił jedynie winogronem w skroń i po drodze szczypawkę w kolano od blond kudłacza.
- Hej, hej! Dawaj jeszcze raz, tylko teraz celuj w usta. - rzucił do Alice, dźwigając palcami winogronka i pochłaniając go jednym kłapnięciem krwiożerczych szczęk. Następnie już miał się ustawić do łapania kolejnego jak tresowana wydra, ale musiał przyjąć na klatę coś zdecydowanie słodszego, choć mniej jadalnego. Zamknął Kim w objęciach, na moment nawet wciągając ją na kolana i trzymając blisko, nie dając tym samym nawet wziąć łyka drogocennej kawusi.
- Hmmm... dwie Panie Prefekt... - mruczał mrużąc złowróżbnie swoje dwukolorowe oczyska. - To zależy czy macie kajdanki czy nie. ...no i czy to obietnica czy groźba... AUA NIE BIJ! - dorzucił od razu na koniec, chowając twarz mocniej w burzy słomkowych włosów, żeby uchronić wyszczekaną gębę przed ciosem Alicesprawiedliwości. Ale do niczego nie doszło. ...nie doszło, prawda?
- Jestem grzeczny przeca... po prostu świadomie zachodzę bezbronne niewiasty od tyłu, a potem naruszam ich sferę osobista podczas posiłków. Taki tam... gwałciciel z ciemnego lasu. - puścił im po oczku i sięgnął prze stół o jedną malinkę, leżąca na półmisku w otoczeniu bananów i nektarynek, po czym skosztował ją, wysłuchując niesamowicie skróconego raportu z wyjścia do Hogs. - Żadnych pikantnych szczególików? Ci randkowicze brzmią całkiem ciekawie.
A więc jednak spudłował, a naprawdę sądził, że takie słoneczko jak Kimi wybierze się na taką wycieczkę, żeby oderwać się od smętnych murów i przyćmić blaskiem słodycze nawet w Miodowym Królestwie. Nie to, żeby uważał ją przez to za przewidywalną, wręcz akcentem nieprzewidywalności było to, że nie poszła... ciekawe tylko czemu. Puścił blondynkę wolno i opierając się jednym łokciem o stół zamyślił na moment.
- Zdążyłem potłuc się z Prefektem Gryffindoru: Remusem Lupinem, kojarzycie? Chciałem go poznać, bo jest jednym z najlepszych kumpli Jamesa Pottera, drogiego mi łosia, który robi w tej szkole furorę. Niemniej: początkowo wpadłem na pewną myśl, jaka wydawała mi się po prostu genialna! - zgarbił się, żeby jego opowiadanie miało zabrzmieć jeszcze bardziej konspiracyjnie. - Słuchajcie: zlokalizowałem go na dziedzińcu. Piękna, słoneczna pogoda, dookoła wszyscy się luzują i siedzą to tu, to tam. On: młody, przystojny, zanurzony pilnie w jakiejś lekturze, siedzi sobie na ławce. Ja: cwany i przebiegły, zakradam się doń z wiadrem w rękach. Bez ostrzeżenia zmówiłem błyskawiczny paciorek i wpakowałem mu to wiadro na łeb, po czym zacząłem bardzo szybko obijać w niego z dwóch stron drewnianymi łyżkami! - zasymulował na wyimaginowanym wiadrze to niecne zagranie. - Krzyknąłem: „Towariszu, baczność!” i jak ten tylko podniósł siedzenie z ławki, wcisnąłem mu w dłonie szczotę do podłóg. Mówię wam...! Stał tam jak zwycięsta, jak prawdziwy blaszany rycerz, z igrającym na jego przyłbicy blaskiem słońca...! A potem zaczął mnie gonić i o mało nie spuścił mi manta na środku korytarza.
- Hej, hej! Dawaj jeszcze raz, tylko teraz celuj w usta. - rzucił do Alice, dźwigając palcami winogronka i pochłaniając go jednym kłapnięciem krwiożerczych szczęk. Następnie już miał się ustawić do łapania kolejnego jak tresowana wydra, ale musiał przyjąć na klatę coś zdecydowanie słodszego, choć mniej jadalnego. Zamknął Kim w objęciach, na moment nawet wciągając ją na kolana i trzymając blisko, nie dając tym samym nawet wziąć łyka drogocennej kawusi.
- Hmmm... dwie Panie Prefekt... - mruczał mrużąc złowróżbnie swoje dwukolorowe oczyska. - To zależy czy macie kajdanki czy nie. ...no i czy to obietnica czy groźba... AUA NIE BIJ! - dorzucił od razu na koniec, chowając twarz mocniej w burzy słomkowych włosów, żeby uchronić wyszczekaną gębę przed ciosem Alicesprawiedliwości. Ale do niczego nie doszło. ...nie doszło, prawda?
- Jestem grzeczny przeca... po prostu świadomie zachodzę bezbronne niewiasty od tyłu, a potem naruszam ich sferę osobista podczas posiłków. Taki tam... gwałciciel z ciemnego lasu. - puścił im po oczku i sięgnął prze stół o jedną malinkę, leżąca na półmisku w otoczeniu bananów i nektarynek, po czym skosztował ją, wysłuchując niesamowicie skróconego raportu z wyjścia do Hogs. - Żadnych pikantnych szczególików? Ci randkowicze brzmią całkiem ciekawie.
A więc jednak spudłował, a naprawdę sądził, że takie słoneczko jak Kimi wybierze się na taką wycieczkę, żeby oderwać się od smętnych murów i przyćmić blaskiem słodycze nawet w Miodowym Królestwie. Nie to, żeby uważał ją przez to za przewidywalną, wręcz akcentem nieprzewidywalności było to, że nie poszła... ciekawe tylko czemu. Puścił blondynkę wolno i opierając się jednym łokciem o stół zamyślił na moment.
- Zdążyłem potłuc się z Prefektem Gryffindoru: Remusem Lupinem, kojarzycie? Chciałem go poznać, bo jest jednym z najlepszych kumpli Jamesa Pottera, drogiego mi łosia, który robi w tej szkole furorę. Niemniej: początkowo wpadłem na pewną myśl, jaka wydawała mi się po prostu genialna! - zgarbił się, żeby jego opowiadanie miało zabrzmieć jeszcze bardziej konspiracyjnie. - Słuchajcie: zlokalizowałem go na dziedzińcu. Piękna, słoneczna pogoda, dookoła wszyscy się luzują i siedzą to tu, to tam. On: młody, przystojny, zanurzony pilnie w jakiejś lekturze, siedzi sobie na ławce. Ja: cwany i przebiegły, zakradam się doń z wiadrem w rękach. Bez ostrzeżenia zmówiłem błyskawiczny paciorek i wpakowałem mu to wiadro na łeb, po czym zacząłem bardzo szybko obijać w niego z dwóch stron drewnianymi łyżkami! - zasymulował na wyimaginowanym wiadrze to niecne zagranie. - Krzyknąłem: „Towariszu, baczność!” i jak ten tylko podniósł siedzenie z ławki, wcisnąłem mu w dłonie szczotę do podłóg. Mówię wam...! Stał tam jak zwycięsta, jak prawdziwy blaszany rycerz, z igrającym na jego przyłbicy blaskiem słońca...! A potem zaczął mnie gonić i o mało nie spuścił mi manta na środku korytarza.
- Alice Hughes
Re: Stół Puchonów
Sro Cze 10, 2015 2:44 pm
Biedny Colette... Zapewne nie wiedział nawet jak bardzo postawa, którą tak dzielnie podtrzymywał była dla całej sytuacji zbawienna. Światełko którym był w tej chwili stanowiło źródło ciepła. Pojawiając się znikąd i nie rażąc w oczy - śmiało zapraszało do tego by skupić się tylko na nim, zapomnieć o mroku który opętał wiosenny poranek i pogodne duszyczki i podejść bliżej. Ktoś faktycznie mógł by uznać, że chichoczący i uśmiechający się przy stole Puchoni są nie na miejscu. Gdyby jednak ten ktoś poznał sytuację nieco dokładniej wiedział by, że cała ta trójka czuła się dotknięta... Każde na swój sposób, każde bardzo mocno... Ten cień normalności i swobody, nawet jeśli tylko połowicznie szczery, był im teraz niezbędny. Za znaczonymi żółtymi symbolami szatami kryło się zbyt wiele dobra i wrażliwości by wypiąć się na cały ten syf.
Tak samo Alice... Gdyby miała choć krztynę świadomości jak bardzo ten Jasny Promyczek na głowie którego nie raz zdarzyło jej się już wyszczerbić podręcznik do eliksirów czy czegokolwiek innego zmusza się do pozostania sobą... Gdyby wiedziała jak bardzo osobiście cierpi Kim - ta wiecznie uśmiechnięta i radosna dziewczynka... Zachowała by się pewnie zupełnie inaczej. Tymczasem uśmiechnęła się nieco kpiąco do młodszego Puchona i chwytając w garść kiść winogron wpakowała mu ją prosto w usta. Ledwie udało jej się umieścić ten słodki knebel - Urocza Puchonska Szczypawka zmaterializowała się obok nich.
Dwie Panie Prefekt i ucieleśnienie wszelkich NIEcnót pod postacią Pana Watrpa...
Gdy usłyszała ten słodki jęk parsknęła cicho. Oczywiście, że miała ochotę mu przywalić. Tak z miłości... Ale jeszcze większą ochotę miała na to by po raz kolejny wtulić się w to tyczkowate ciało. Podniosła się więc nieco i wpakowała na patykowate kolano opierając jednocześnie podbródek na ramieniu chłopaka.
- Ofiary nie będą się bronić. - Zaśmiała się i odchyliła wplatając jedną z dłoni w błąd loki Kim a drugą chwytając kubek z kawą.
- Powiedzmy, że nauczycielka mugoloznawstwa ma chyba adoratora z ministerstwa a jeden z gryfonów postanowił nieco zażegnać konflikt z gadzinkami. - Parsknęła po raz kolejny wspominając nietypową prośbę Remusa i pilnując się by go niechcący nie wydać. Kiedy jednak Warp zaczął swoją opowieść całą uwagę musiała skupić na tym by nie stracić oczu, które niebezpiecznie mocno wychodziły jej z orbit.
- Colette! - Naprawdę chciała zachować powagę... Naprawdę... - Jesteś... Jesteś... - Parsknęła wreszcie uśmiechając się całkowicie szczerze. - Jesteś pochrzaniony...
Elokwentnie Hughes...
Remus Lupin... Człowiek z garnkiem na głowie. I Colette Warp. Bard, który zapragnął orkiestry...
- Ale odpuść mu trochę, co? Inaczej będę musiała dać ci szlaban. - Wyszczerzyła się do chłopaka wiedząc, że raczej nigdy by jej się to nie udało.
Rozejrzała się po sali która pustoszała coraz bardziej. Spotkania w tym stylu powinny być organizowane wieczorem. Każdy miał by choć chwilę na to by się uspokoić i wszystko przemyśleć... Ale czy to by coś dało? Może lepiej, że zmuszeni byli do powrotu do obowiązków i zajęcia się codziennymi sprawami...
Nachyliła się nad Warpem chwytając Kim w objęcia.
- Jeśli będziesz chciała się przytulić to wiesz gdzie śpię. - Ucałowała ją w czoło i zeskoczyła z nóg kolegi. - Ty też wiesz, ale uważaj z tymi gwałtami. Nie wszyscy będą tak wyrozumiali.
Mrugnęła do niego tęskniąc za czasami w których mogli przez cały czas uśmiechać się beztrosko. Upiła ostatni łyk kawy i poszła na transmutację.
Życie jest podle...
Ale jest.
z/t
Tak samo Alice... Gdyby miała choć krztynę świadomości jak bardzo ten Jasny Promyczek na głowie którego nie raz zdarzyło jej się już wyszczerbić podręcznik do eliksirów czy czegokolwiek innego zmusza się do pozostania sobą... Gdyby wiedziała jak bardzo osobiście cierpi Kim - ta wiecznie uśmiechnięta i radosna dziewczynka... Zachowała by się pewnie zupełnie inaczej. Tymczasem uśmiechnęła się nieco kpiąco do młodszego Puchona i chwytając w garść kiść winogron wpakowała mu ją prosto w usta. Ledwie udało jej się umieścić ten słodki knebel - Urocza Puchonska Szczypawka zmaterializowała się obok nich.
Dwie Panie Prefekt i ucieleśnienie wszelkich NIEcnót pod postacią Pana Watrpa...
Gdy usłyszała ten słodki jęk parsknęła cicho. Oczywiście, że miała ochotę mu przywalić. Tak z miłości... Ale jeszcze większą ochotę miała na to by po raz kolejny wtulić się w to tyczkowate ciało. Podniosła się więc nieco i wpakowała na patykowate kolano opierając jednocześnie podbródek na ramieniu chłopaka.
- Ofiary nie będą się bronić. - Zaśmiała się i odchyliła wplatając jedną z dłoni w błąd loki Kim a drugą chwytając kubek z kawą.
- Powiedzmy, że nauczycielka mugoloznawstwa ma chyba adoratora z ministerstwa a jeden z gryfonów postanowił nieco zażegnać konflikt z gadzinkami. - Parsknęła po raz kolejny wspominając nietypową prośbę Remusa i pilnując się by go niechcący nie wydać. Kiedy jednak Warp zaczął swoją opowieść całą uwagę musiała skupić na tym by nie stracić oczu, które niebezpiecznie mocno wychodziły jej z orbit.
- Colette! - Naprawdę chciała zachować powagę... Naprawdę... - Jesteś... Jesteś... - Parsknęła wreszcie uśmiechając się całkowicie szczerze. - Jesteś pochrzaniony...
Elokwentnie Hughes...
Remus Lupin... Człowiek z garnkiem na głowie. I Colette Warp. Bard, który zapragnął orkiestry...
- Ale odpuść mu trochę, co? Inaczej będę musiała dać ci szlaban. - Wyszczerzyła się do chłopaka wiedząc, że raczej nigdy by jej się to nie udało.
Rozejrzała się po sali która pustoszała coraz bardziej. Spotkania w tym stylu powinny być organizowane wieczorem. Każdy miał by choć chwilę na to by się uspokoić i wszystko przemyśleć... Ale czy to by coś dało? Może lepiej, że zmuszeni byli do powrotu do obowiązków i zajęcia się codziennymi sprawami...
Nachyliła się nad Warpem chwytając Kim w objęcia.
- Jeśli będziesz chciała się przytulić to wiesz gdzie śpię. - Ucałowała ją w czoło i zeskoczyła z nóg kolegi. - Ty też wiesz, ale uważaj z tymi gwałtami. Nie wszyscy będą tak wyrozumiali.
Mrugnęła do niego tęskniąc za czasami w których mogli przez cały czas uśmiechać się beztrosko. Upiła ostatni łyk kawy i poszła na transmutację.
Życie jest podle...
Ale jest.
z/t
- Kim Miracle
Re: Stół Puchonów
Pią Cze 12, 2015 4:56 pm
Wręcz przeciwnie – uśmiech na waszych twarzach pomagał jej odrobinę. Sprawiał, że czuła się lepiej. Odrobinę cieplej. Dobry Colette. Kochany Colette. Inni nie są ważni, ważne jest to, że chociaż ktoś potrafi jeszcze znaleźć ten mały promyk ciepła, światła i siły w tak zimnych oraz ponurych czasach. Zaśmiała się z ich Winogronowych Wyczynów i wtuliła się w chłopaka pozwalając się wciągnąć na kolana. Cieplutko i miło. Może powinna takiego Warpa porwać i zatrzymać. Tak skurczyć i wcisnąć do kieszeni, a w momencie, gdy poczuje się smutna wyciągnie go i powiększy tuląc się do niego. Plan idealny, doskonały, ale niewykonalny.
- Kajdanki zawsze można zmajstrować, lub zaklęciem związać – wymruczała z zamkniętymi oczami. Jeszcze spała. Każdy wiedział, że Kim rannym ptaszkiem nie była. Trudno ją gdziekolwiek wyciągnąć z łóżka. Nie ważne jaka pora dnia, jeśli Kimi leży w łóżku to znaczy, że ma tam być, a teraz chciała tam być.
- Zamiast gwałciciela wolałabym tulibeara – spojrzała na nich z już lepszym uśmiechem. Podniosła się na duchu. Poczuła o wiele lepiej.
Słuchała go niedowierzając. Nie mogła w to uwierzyć. Zaśmiała się cicho i potargała włosy Colette. Bucnęła jego ramię lekko głową.
- Jesteś niemożliwy – powiedziała cicho. Słuchając tego naprawdę nie mogła, a uśmiech rozjaśnił jej bladą twarzyczkę jak promienie porannego światełka. Gdy sobie wyobraziła Lupinowego rycerza to było coś naprawdę zabanego.
- Co do słów Alice, ma rację. Spasuj, bo jeszcze się przejedziesz – wyszczerzyła się niewinnie. Gdy jednak popatrzyła na jego twarz stwierdziła, że mu nigdy nie mogłaby dać szlabanu. To jak odebrać dziecku lizaka.
Odwzajemniła uścisk Alice na chwilę przymykając oczy.
- Na pewno dzisiaj skorzystam – szepnęła jej na ucho z spokojem, a potem popatrzyła na odchodzącą brunetkę.
- Dziękuję – spojrzała na chłopaka.- Za to, że poprawiliście mi humor.
[jeśli chcesz Colette możemy dalej pisać, a jeśli nie to daj zt x2 ;) ]
- Kajdanki zawsze można zmajstrować, lub zaklęciem związać – wymruczała z zamkniętymi oczami. Jeszcze spała. Każdy wiedział, że Kim rannym ptaszkiem nie była. Trudno ją gdziekolwiek wyciągnąć z łóżka. Nie ważne jaka pora dnia, jeśli Kimi leży w łóżku to znaczy, że ma tam być, a teraz chciała tam być.
- Zamiast gwałciciela wolałabym tulibeara – spojrzała na nich z już lepszym uśmiechem. Podniosła się na duchu. Poczuła o wiele lepiej.
Słuchała go niedowierzając. Nie mogła w to uwierzyć. Zaśmiała się cicho i potargała włosy Colette. Bucnęła jego ramię lekko głową.
- Jesteś niemożliwy – powiedziała cicho. Słuchając tego naprawdę nie mogła, a uśmiech rozjaśnił jej bladą twarzyczkę jak promienie porannego światełka. Gdy sobie wyobraziła Lupinowego rycerza to było coś naprawdę zabanego.
- Co do słów Alice, ma rację. Spasuj, bo jeszcze się przejedziesz – wyszczerzyła się niewinnie. Gdy jednak popatrzyła na jego twarz stwierdziła, że mu nigdy nie mogłaby dać szlabanu. To jak odebrać dziecku lizaka.
Odwzajemniła uścisk Alice na chwilę przymykając oczy.
- Na pewno dzisiaj skorzystam – szepnęła jej na ucho z spokojem, a potem popatrzyła na odchodzącą brunetkę.
- Dziękuję – spojrzała na chłopaka.- Za to, że poprawiliście mi humor.
[jeśli chcesz Colette możemy dalej pisać, a jeśli nie to daj zt x2 ;) ]
- Colette Warp
Re: Stół Puchonów
Sob Cze 13, 2015 3:15 pm
Przytulił Alice na pożegnanie i odprowadził ją wzrokiem aż do wrót Wielkiej Sali po czym rozsiadł się z powrotem na ławce przodem do swojej Puchońskiej Róży, samemu sięgając po kielich i nalewając tam sobie soku jabłkowego ze szklanego dzbana obok. W końcu nigdy nie lubił kawy, a teraz jakiś ciepły płyn na żołądku zamiast go obudzić, prędzej doprowadziłby do tego, że Warp skuliłby się gdzieś na ciepłym dziedzińcu i przysnął na ławce jak ostatni menel. Upił więc orzeźwiający łyk czegoś zimnego i pogładził blondynkę wtuloną miękkim policzkiem w jego obojczyk. Czuł tak jak jej ciepły oddech muska nieco odsłoniętą skórę szyi (nigdy nie lubił dopinać szkolnej koszuli pod szyję) i zaczął jeździć palcami w dół, i w górę wzdłuż jej kręgosłupa czując jak przy takiej zabawnej torturze, dziewczynę męczą przyjemne dreszcze. Wielką stratą w takiej sytuacji byłoby zmniejszenie go - nie mógłby wtedy z kieszonkowymi gabarytami robić większości tych rzeczy. A w dzbanku soku pewnie by się utopił – zabawna wizja. No chyba, że faktycznie powiększanie również wchodzi w grę, ale nie należy zapominać o tej zboczonej stronie Colette, który pewnie szeptałby Kimi do ucha, by brała go ze sobą do szatni dziewcząt po treningu. Pheheeh... Plan idealny, szkoda, że niewykonalny.
- Tulibear?! - zaśmiał się szczerze i zaczął trząść, starając się sobie wyobrazić ogromnego Kotleta, który przez dziwne rozmowy, jakie toczył z różnymi ludźmi z gekona ewoluował w Świnio-Smoka z klasztoru benedyktynów, a teraz jest tulibearem. - Jestem ogromnym, opancerzonym w twarde łuski gadem, który porywa dziewice i pali wioski swoją zgaga, a dla ciebie to nadal bardzo tulaśne stworzenie? Byłabyś idealną księżniczką do pilnowania na wieży. Taki byłbym o ciebie zazdrosny, że paliłbym każdego, zapakowanego w puszkę absztyfikanta na białym rumaku, jaki nieudolnie zabiegałby o twoją atencję. - wypiął pierś dumnie i uszczknął sobie kawałek winogrona, żeby zapakować go sobie do tej krwiożerczej gęby.
Doprawdy ta burza loków zawsze była dla neigo zagadką, jak bardzo Kim musiała dbać o takie włosy, żeby wyglądały tak... tak?! Każdy loczek idealny... aż lśniący... można był ogonic wzrokiem za refleksami jakie pojawiały się na każdym zakręcie. Zatopił palce w tej burzy i pomasował jej skórę głowy tak, jak sam zawsze lubił.
- Niee... nie spasuje, nic mnie nie powstrzyma. Uspokoję się na ten czas, aby nie wyjść na nieczułego i niewzruszonego tą sytuacją dupka, ale nie przestanę. Ktoś musi być szkolnym błaznem. - puścił jej oczko. - Hmm... wiesz... jak by ci Alice nie wystarczyła, to mogę ci powiedzieć nawet, gdzie ja śpię. - zarechotał sobie jak na świntucha przystało, już czekając na kolejny cios od strażniczki cnót i prawości.
//Off: NJE dam ZT! @,@ //
- Tulibear?! - zaśmiał się szczerze i zaczął trząść, starając się sobie wyobrazić ogromnego Kotleta, który przez dziwne rozmowy, jakie toczył z różnymi ludźmi z gekona ewoluował w Świnio-Smoka z klasztoru benedyktynów, a teraz jest tulibearem. - Jestem ogromnym, opancerzonym w twarde łuski gadem, który porywa dziewice i pali wioski swoją zgaga, a dla ciebie to nadal bardzo tulaśne stworzenie? Byłabyś idealną księżniczką do pilnowania na wieży. Taki byłbym o ciebie zazdrosny, że paliłbym każdego, zapakowanego w puszkę absztyfikanta na białym rumaku, jaki nieudolnie zabiegałby o twoją atencję. - wypiął pierś dumnie i uszczknął sobie kawałek winogrona, żeby zapakować go sobie do tej krwiożerczej gęby.
Doprawdy ta burza loków zawsze była dla neigo zagadką, jak bardzo Kim musiała dbać o takie włosy, żeby wyglądały tak... tak?! Każdy loczek idealny... aż lśniący... można był ogonic wzrokiem za refleksami jakie pojawiały się na każdym zakręcie. Zatopił palce w tej burzy i pomasował jej skórę głowy tak, jak sam zawsze lubił.
- Niee... nie spasuje, nic mnie nie powstrzyma. Uspokoję się na ten czas, aby nie wyjść na nieczułego i niewzruszonego tą sytuacją dupka, ale nie przestanę. Ktoś musi być szkolnym błaznem. - puścił jej oczko. - Hmm... wiesz... jak by ci Alice nie wystarczyła, to mogę ci powiedzieć nawet, gdzie ja śpię. - zarechotał sobie jak na świntucha przystało, już czekając na kolejny cios od strażniczki cnót i prawości.
//Off: NJE dam ZT! @,@ //
- Kim Miracle
Re: Stół Puchonów
Nie Cze 14, 2015 2:05 pm
Kim zawsze lubiła ciepłe napoje. Jakoś do zimnego ją nigdy nie ciągnęło, ale jednak lubiła zimę. Lubiła lepić bałwany, a jak jej tata miał czas to w ferie często rzucali się śnieżkami. Kimi lubiła się śmiać i nie przejmowała się tym, że jest spostrzegana jako dziecko. Kiedyś usłyszała od swojej ciotki – kuzynki taty – słowa, które pamięta do tej pory. Było z nich dużo jadu i złości, bo córki tej kobiety powinny być damami, a nie jakimiś rozwydrzonymi bachorami, a Kim tylko bawiła się z nimi w berka. Co z tego, że miała wtedy 15 lat i już dawno powinna zachowywać się jak na dziewczynę przystało – porządnie i dostojnie. Jednak ona wolała być wesołym łobuzem i czerpać z życia tyle ile się da, aby nic nie żałować.
Zamknęła oczy. Mogłaby teraz zasnąć i spać tak długo jak tylko pozwoli jej organizm. Lubiła gdy ktoś ją tak smyrał po plecach, dlatego nie protestowała. Mruknęła cicho, a gdy dreszcze przeszły po jej ciele aż się wzdrygnęła.
- Zasnę przez ciebie – mruknęła i uszczypnęła go w brzuch.
Zaśmiała się na jego słowa, a gdy wspomniał o rycerzu w puszce przypomniał się jej Remus z wiadrem na głowie i jeszcze bardziej się roześmiała.
- Jesteś niemożliwy – powiedziała i miała zamiar mu to powtarzać wiele razy.- Jakbym miała co robić w tej wieży to chętnie bym się pozwoliła porwać – powiedziała z szerokim uśmiechem. Dzięki takiej rozmowie na chwilę zapomniała o swoim smutku.- Ile chciałbyś mieć takich księżniczek w swojej wieży?- zapytała z chytrym uśmiechem patrząc w jego dwukolorowe oczęta. Podobały się jej. Były takie inne niż wszystkie oczy. Nim chłopak zapakował sobie winogrono, Kimi mu go ukradła i sama zjadła.- Mmm… dobre – wyszczerzyła się szerzej.
Właśnie się od niego odsunęła, gdy chłopak zanurzył dłoń w jej włosach, więc Kimi bez żadnego protestu wtuliła się w niego z powrotem. Chyba nigdy się od niego nie uwolni.
- A jeśli ja wiem gdzie śpisz?- zapytała cicho kontrowersyjnym szeptem.- I każdej nocy zakradam się, aby obserwować ciebie młody człowieku – zaśmiała się cicho i jak gdyby nigdy nic wzięła sobie małe jabłko, które od razu ugryzła. Lubiła te owoce.
Cóż, jeśli chodziło o takie zżarty Kimi zawsze je podchwytywała. Dla niej one nie znaczyły zbyt wiele. Od zawsze przebywała wśród chłopaków, a oni często sobie właśnie w ten sposób żartowali. Szczególnie Daniel, jej przyjaciel, który już zniknął z jej życia.
Zamknęła oczy. Mogłaby teraz zasnąć i spać tak długo jak tylko pozwoli jej organizm. Lubiła gdy ktoś ją tak smyrał po plecach, dlatego nie protestowała. Mruknęła cicho, a gdy dreszcze przeszły po jej ciele aż się wzdrygnęła.
- Zasnę przez ciebie – mruknęła i uszczypnęła go w brzuch.
Zaśmiała się na jego słowa, a gdy wspomniał o rycerzu w puszce przypomniał się jej Remus z wiadrem na głowie i jeszcze bardziej się roześmiała.
- Jesteś niemożliwy – powiedziała i miała zamiar mu to powtarzać wiele razy.- Jakbym miała co robić w tej wieży to chętnie bym się pozwoliła porwać – powiedziała z szerokim uśmiechem. Dzięki takiej rozmowie na chwilę zapomniała o swoim smutku.- Ile chciałbyś mieć takich księżniczek w swojej wieży?- zapytała z chytrym uśmiechem patrząc w jego dwukolorowe oczęta. Podobały się jej. Były takie inne niż wszystkie oczy. Nim chłopak zapakował sobie winogrono, Kimi mu go ukradła i sama zjadła.- Mmm… dobre – wyszczerzyła się szerzej.
Właśnie się od niego odsunęła, gdy chłopak zanurzył dłoń w jej włosach, więc Kimi bez żadnego protestu wtuliła się w niego z powrotem. Chyba nigdy się od niego nie uwolni.
- A jeśli ja wiem gdzie śpisz?- zapytała cicho kontrowersyjnym szeptem.- I każdej nocy zakradam się, aby obserwować ciebie młody człowieku – zaśmiała się cicho i jak gdyby nigdy nic wzięła sobie małe jabłko, które od razu ugryzła. Lubiła te owoce.
Cóż, jeśli chodziło o takie zżarty Kimi zawsze je podchwytywała. Dla niej one nie znaczyły zbyt wiele. Od zawsze przebywała wśród chłopaków, a oni często sobie właśnie w ten sposób żartowali. Szczególnie Daniel, jej przyjaciel, który już zniknął z jej życia.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach