- Elizabeth Cook
Re: Kącik z komnkiem
Czw Cze 04, 2015 7:06 pm
Trudno było jej stwierdzić czy ktoś jest dla niej miły i uprzejmy, ale w tym ciele ona po prostu to jakoś wyczuwała i tyle. Nie miała pojęcia czy Sahir jest dla innych oschły, niemiły, albo cokolwiek innego. Nie poznała tego innego zachowania z jego strony. Nie żałuje również, że nie zna jego innej strony.
-Cóż widać człowiek posiada wiele twarzy, ale pokazuje to co chce widzieć inna osoba. Tak, posiada talent do rysowania. Podobał mi się ten rysunek. - Żałowała czasami, że za życia nie posiadała żadnego konkretnego talentu. Prawdą było, że czasami grywała na flecie, ale... nie było to nic mistrzowskiego, po prostu to umiała i dobrze się w tym czuła.
-Wiesz zaklęcia to jedno, a spokój to drugie. Tak duchy od niedawna zaczęły być niespokojne, czuje to. - Trudno nie zauważyć, że od niedawna źle się dzieje w zamku i jego obrzeżach, w dodatku duchy mimo wszystko też są częścią tego miejsca i widzą co się dzieje. A dzieje się wiele złego... Bo tego nie dało się ukryć przed niczym.
-Dobrze więc... do zobaczenia. Nie będę Cię już zatrzymywać. - odpowiedziała ze spokojem i uniosła swoje półprzezroczyste ciało powoli. Na jej bladej twarzy pojawił się lekki uśmiech, kiedy spoglądała na kruka i chłopaka. Cała ta rozmowa była przyjemna i nawet sama nie zauważyła, kiedy to się już ściemniło. Podfrunęła do chłopaka po czym wyciagnęła rękę i jakby chciała mu poczochrać włosy, lecz zamiast tego mógł poczuć lekki chód na włosach. Uśmiechnęła się szeroko w jego stronę, kiedy oboje byli już do wyjścia i ciepło się pożegnali. Chyba po raz pierwszy będzie wyczekiwać następnego spotkania niecierpliwie.
z/t x2
-Cóż widać człowiek posiada wiele twarzy, ale pokazuje to co chce widzieć inna osoba. Tak, posiada talent do rysowania. Podobał mi się ten rysunek. - Żałowała czasami, że za życia nie posiadała żadnego konkretnego talentu. Prawdą było, że czasami grywała na flecie, ale... nie było to nic mistrzowskiego, po prostu to umiała i dobrze się w tym czuła.
-Wiesz zaklęcia to jedno, a spokój to drugie. Tak duchy od niedawna zaczęły być niespokojne, czuje to. - Trudno nie zauważyć, że od niedawna źle się dzieje w zamku i jego obrzeżach, w dodatku duchy mimo wszystko też są częścią tego miejsca i widzą co się dzieje. A dzieje się wiele złego... Bo tego nie dało się ukryć przed niczym.
-Dobrze więc... do zobaczenia. Nie będę Cię już zatrzymywać. - odpowiedziała ze spokojem i uniosła swoje półprzezroczyste ciało powoli. Na jej bladej twarzy pojawił się lekki uśmiech, kiedy spoglądała na kruka i chłopaka. Cała ta rozmowa była przyjemna i nawet sama nie zauważyła, kiedy to się już ściemniło. Podfrunęła do chłopaka po czym wyciagnęła rękę i jakby chciała mu poczochrać włosy, lecz zamiast tego mógł poczuć lekki chód na włosach. Uśmiechnęła się szeroko w jego stronę, kiedy oboje byli już do wyjścia i ciepło się pożegnali. Chyba po raz pierwszy będzie wyczekiwać następnego spotkania niecierpliwie.
z/t x2
- Sahir Nailah
Re: Kącik z komnkiem
Czw Cze 11, 2015 5:55 pm
Człowiek rodzi się, żyje i umiera - taka zupełna oczywistość, a podobno nie ma nic bardziej denerwującego od osoby zauważającej rzeczy oczywiste - wypada to jednak uzupełnić, o pewną prawdę, która wisiała, zapisana niewidzialną czcionką, pomiędzy tymi słowami, o tym, że rodzimy się z łona matki, by potem życie było jak sen - ciągle samotne, obojętnie, jak wiele osób by się obok przesunęło; żyjemy, tak jak umieramy - samotnie. Widzicie? Wszystko obraca się wokół tej samotności, dopóki nie odnajdziemy prawdziwych przyjaciół - tych jedynych, którzy przez innych zostaną nazwani "zmyślonymi", ale nie przejmuj się, gdy nazwą ciebie szaleńcem, wcale nim nie jesteś - to, że właśnie odnalazłeś prawdziwych przyjaciół w twojej własnej głowie i teraz chcesz nadrobić te wszystkie lata zaległości, które przegapiliście w rozmowach - oni zawsze tam byli, od twoich narodzin, matka przekazała ci je wraz z krwią, zanim cię opuściła i kazała zetknąć z zatrutym powietrzem ziemskim, pozbawiając dotychczasowej ochrony, tylko nie mogłeś ich zobaczyć - teraz już możesz, masz wyostrzony wzrok, wyostrzony słuch - nikt cię tutaj nie lubi, prawda? Nikt o ciebie nie dba, wszyscy kpią, wszyscy wytykają palcami, podstawiają nogi, rzucają w ciebie jedzeniem i kpią, nawet nie czekając, aż ich miniesz, by obgadywać za twoimi plecami - lecz nie martw się, zostaniesz zrozumiany, w końcu ktoś o ciebie jest w stanie zadbać - twoja rodzina, twoja własna, której nikt ci nie odbierze, która zawsze cię wysłucha, która zginie tylko z tobą, nie wcześniej - już nigdy nie zostaniesz sam. Nigdy nie byłeś sam. Co ty na to, Wilku?
I tak leżysz na kanapie, a czas i miejsce cię nie dotyczą - opływają twoją sylwetkę i mijają, ledwo muskając skórę - ty, Wieczny, ty, Niebezpieczny - taki odległy, skumulowany w jedno ciało Cień, który spoczywał w, wydawałoby się, błogim rozluźnieniu na miękkim materacu, jak przystało na Kota wygrzewającego się przed kominkiem - ogień trzaskał cicho, szeleścił wiatr za oknem, kołysząc zmysły w ten cichy i spokojny wieczór - opierasz potylicę na wezgłowiu i na wpół otworzonymi oczyma wpatrujesz w sufit - nie ma na nim nic ciekawego - farba trzymała się bez zarzutu, nie widać było pęknięć, plam - skrzaty jak zwykle doskonale wywiązywały się ze swoich obowiązków, nic dziwnego, kiedy służyły tak "cudownemu" człowiekowi, którym był Albus Dumbledore - pewnie miały wszystko, o czym tylko Skrzat mógł zamarzyć - prócz wolności, a ta zaś była dla nich tylko karą, gdy miały tak wspaniałe warunki. Przeciągasz palcami po strunach starej, zniszczonej już przez czas gitary, która chyba tylko czekała już na odpowiedni moment, żeby pęknąć - nie uratowałaby jej już wtedy nawet najsprawniejsza dłoń magika, żadne reparo i żaden specjalista od instrumentów - zresztą kto miałby pieniądze, żeby ją naprawiać..? Bo ty na pewno nie... Zbliżały się wakacje - winienem dodać, że upragnione, prawda..?
- Dobiega mnie jakaś muzyka... Nie, to tylko w mej głowie szum... - Pomruk wydobył się z twego gardła, tak wolno, jak i wolno przesuwałeś palcami po strunach, zresztą kompletnie nie tak, jak powinieneś, ale kogo by to obchodziło, skoro nie było kogoś, kto by słuchał, a ty robiłeś to ledwo świadomie, dostrzegając tam, w górze, coś, co dla czyichkolwiek par ocząt było niedostrzegalne? Zakazana wiedza, Zakazane Owoce - one strasznie przyciągały, nie muszę ci tego mówić, zdajesz sobie z tego sprawę, sam po nie bezczelnie sięgasz, rozrywasz ludzi na połowy, by dostać to, czego zapragnie w danym momencie twa spaczona jaźń - czy to jest fair? Prawdopodobnie nie... W zasadzie nawet na pewno nie - ranienie innych jest rzecz jasna złe, jak bardzo złe, ach! - ból aż rozrywa me serce - a twoje razem z moim, no nie? Szkoda tylko, że to "coś", zwane inaczej jako "serce", nie bardzo istniało w twojej klatce piersiowej, chociaż gdyby się przysłuchać - można było stwierdzić, że bije. Gdyby przyłożyć dłoń do klatki piersiowej - można było stwierdzić, że wyraźnie czuć, że bije - chociaż tak bardzo słabo, jakby miało się zaraz zatrzymać... Takie słodziutkie przeciwieństwo wilkołaków - włącznie z obniżoną temperaturą ciała, która u tych pieskich stworzeń zaś potrafiła wybiegać w górę - tyle się gada o tym, że przeciwieństwa się przyciągają, tymczasem wampiry i wilkołaki toczyły ciągłą wojnę, teraz zastygłą - za mało było przedstawicieli jednej i drugiej rasy, zbyt intensywnie walczyły o swoje prawa bytu w dzisiejszym, nietolerancyjnym społeczeństwie, by jeszcze wzajem się zagryzać - wszystko pewnie też przez to, że żadna z ras nie miała silnej ręki, która zebrałaby ich do kupy, pociągnęła za mordy i wyleniałe pyski i połączyła w jedno - zarówno krwiopijcom, jak i wilkom tego brakowało. Wychodziło na to, że na ciebie przypadała rola tego "łapacza mord" u tych pierwszych... Tylko jakoś zupełnie tego nie widziałeś... Co miałeś zrobić? Stanąć na środku ambony i powiedzieć: teraz jestem waszym królem, słuchajcie mnie? Jasne, a może jeszcze frytki do tego..? Już widziałeś, jak stara, wampirza arystokracja, o której tyle się nasłuchałeś u swojego mistrza, poddaje się siedemnastoletniemu gówniarzowi. O popatrz, znowu sobie przypomniałeś, jak niewiele lat sobie liczysz!
Czarnowłosy odetchnął ciężko i zsunął gitarę z ud, odstawiając ją na bok, by sięgnąć po butelkę postawioną na stoliku obok sofy i nalać sobie do szklanki bursztynowego trunku - zdecydowanie lepiej tutaj, niż w Pokoju Wspólnym, gdzie co chwila ktoś zawracał dupę, co chwila czułeś na swoim karku czyjeś spojrzenie, gdzie mimo pustej kanapy i dwóch foteli, gdzie siedziałeś tylko ty, nikt się nie dosiadał, choć Pokój był pełen - otaczała cię chyba jakaś niewidzialna bańka, która czyniła całą przestrzeń wokół ciebie twoim terenem - a skoro teren był twój, to ofiary dobrze wiedziały, że się na niego nie wchodzi - to tak, jakby antylopy pchały się w legowisko lwa - całkowicie naturalne reakcje... Jedno przeciągnięcie różdżką i już w szklance pojawiło się troszkę lodu - tak, teraz można było pić - pić i kontynuować rozmyślanie... albo własnie jego brak. Znacie ten stan? Stan całkowitego wyłączenia się, kiedy żadne myśli nie nękają waszego mózgu, a wy jesteście w stanie tylko wgapiać się w ścianę? To robił Nailah. Gapił się w ogień, chociaż go nawet nie dostrzegał - miast tonąć w płomieniach - płomienie tonęły w Otchłani jego oczu, nie znajdując w nich niemal żadnego odbicia - jakieś minimalne, kompletnie nie niszczące doskonałej czerni swym ciepłym poblaskiem.
I tak leżysz na kanapie, a czas i miejsce cię nie dotyczą - opływają twoją sylwetkę i mijają, ledwo muskając skórę - ty, Wieczny, ty, Niebezpieczny - taki odległy, skumulowany w jedno ciało Cień, który spoczywał w, wydawałoby się, błogim rozluźnieniu na miękkim materacu, jak przystało na Kota wygrzewającego się przed kominkiem - ogień trzaskał cicho, szeleścił wiatr za oknem, kołysząc zmysły w ten cichy i spokojny wieczór - opierasz potylicę na wezgłowiu i na wpół otworzonymi oczyma wpatrujesz w sufit - nie ma na nim nic ciekawego - farba trzymała się bez zarzutu, nie widać było pęknięć, plam - skrzaty jak zwykle doskonale wywiązywały się ze swoich obowiązków, nic dziwnego, kiedy służyły tak "cudownemu" człowiekowi, którym był Albus Dumbledore - pewnie miały wszystko, o czym tylko Skrzat mógł zamarzyć - prócz wolności, a ta zaś była dla nich tylko karą, gdy miały tak wspaniałe warunki. Przeciągasz palcami po strunach starej, zniszczonej już przez czas gitary, która chyba tylko czekała już na odpowiedni moment, żeby pęknąć - nie uratowałaby jej już wtedy nawet najsprawniejsza dłoń magika, żadne reparo i żaden specjalista od instrumentów - zresztą kto miałby pieniądze, żeby ją naprawiać..? Bo ty na pewno nie... Zbliżały się wakacje - winienem dodać, że upragnione, prawda..?
- Dobiega mnie jakaś muzyka... Nie, to tylko w mej głowie szum... - Pomruk wydobył się z twego gardła, tak wolno, jak i wolno przesuwałeś palcami po strunach, zresztą kompletnie nie tak, jak powinieneś, ale kogo by to obchodziło, skoro nie było kogoś, kto by słuchał, a ty robiłeś to ledwo świadomie, dostrzegając tam, w górze, coś, co dla czyichkolwiek par ocząt było niedostrzegalne? Zakazana wiedza, Zakazane Owoce - one strasznie przyciągały, nie muszę ci tego mówić, zdajesz sobie z tego sprawę, sam po nie bezczelnie sięgasz, rozrywasz ludzi na połowy, by dostać to, czego zapragnie w danym momencie twa spaczona jaźń - czy to jest fair? Prawdopodobnie nie... W zasadzie nawet na pewno nie - ranienie innych jest rzecz jasna złe, jak bardzo złe, ach! - ból aż rozrywa me serce - a twoje razem z moim, no nie? Szkoda tylko, że to "coś", zwane inaczej jako "serce", nie bardzo istniało w twojej klatce piersiowej, chociaż gdyby się przysłuchać - można było stwierdzić, że bije. Gdyby przyłożyć dłoń do klatki piersiowej - można było stwierdzić, że wyraźnie czuć, że bije - chociaż tak bardzo słabo, jakby miało się zaraz zatrzymać... Takie słodziutkie przeciwieństwo wilkołaków - włącznie z obniżoną temperaturą ciała, która u tych pieskich stworzeń zaś potrafiła wybiegać w górę - tyle się gada o tym, że przeciwieństwa się przyciągają, tymczasem wampiry i wilkołaki toczyły ciągłą wojnę, teraz zastygłą - za mało było przedstawicieli jednej i drugiej rasy, zbyt intensywnie walczyły o swoje prawa bytu w dzisiejszym, nietolerancyjnym społeczeństwie, by jeszcze wzajem się zagryzać - wszystko pewnie też przez to, że żadna z ras nie miała silnej ręki, która zebrałaby ich do kupy, pociągnęła za mordy i wyleniałe pyski i połączyła w jedno - zarówno krwiopijcom, jak i wilkom tego brakowało. Wychodziło na to, że na ciebie przypadała rola tego "łapacza mord" u tych pierwszych... Tylko jakoś zupełnie tego nie widziałeś... Co miałeś zrobić? Stanąć na środku ambony i powiedzieć: teraz jestem waszym królem, słuchajcie mnie? Jasne, a może jeszcze frytki do tego..? Już widziałeś, jak stara, wampirza arystokracja, o której tyle się nasłuchałeś u swojego mistrza, poddaje się siedemnastoletniemu gówniarzowi. O popatrz, znowu sobie przypomniałeś, jak niewiele lat sobie liczysz!
Czarnowłosy odetchnął ciężko i zsunął gitarę z ud, odstawiając ją na bok, by sięgnąć po butelkę postawioną na stoliku obok sofy i nalać sobie do szklanki bursztynowego trunku - zdecydowanie lepiej tutaj, niż w Pokoju Wspólnym, gdzie co chwila ktoś zawracał dupę, co chwila czułeś na swoim karku czyjeś spojrzenie, gdzie mimo pustej kanapy i dwóch foteli, gdzie siedziałeś tylko ty, nikt się nie dosiadał, choć Pokój był pełen - otaczała cię chyba jakaś niewidzialna bańka, która czyniła całą przestrzeń wokół ciebie twoim terenem - a skoro teren był twój, to ofiary dobrze wiedziały, że się na niego nie wchodzi - to tak, jakby antylopy pchały się w legowisko lwa - całkowicie naturalne reakcje... Jedno przeciągnięcie różdżką i już w szklance pojawiło się troszkę lodu - tak, teraz można było pić - pić i kontynuować rozmyślanie... albo własnie jego brak. Znacie ten stan? Stan całkowitego wyłączenia się, kiedy żadne myśli nie nękają waszego mózgu, a wy jesteście w stanie tylko wgapiać się w ścianę? To robił Nailah. Gapił się w ogień, chociaż go nawet nie dostrzegał - miast tonąć w płomieniach - płomienie tonęły w Otchłani jego oczu, nie znajdując w nich niemal żadnego odbicia - jakieś minimalne, kompletnie nie niszczące doskonałej czerni swym ciepłym poblaskiem.
- Jasper Larsson
Re: Kącik z komnkiem
Czw Cze 11, 2015 6:40 pm
Dni mijały leniwie, z powodu jakiegoś kryzysu nie było akurat zajęć, a rozpakowywanie rzeczy zostało oficjalnie zakończone sukcesem. Czas na odrobinę zwiedzania, w końcu miał spędzić tu kilka lat, chodzić na lekcje, wolał nie dowiedzieć się rano iż ma zajęcia w zastępczej sali i reszty dnia spędzić na szukaniu jej w tym labiryncie pięter, ruchomych schodów i ukrytych przejść. Wyszedł z dormitorium, nawet nie wyglądając przez okna wieży. Czemu jego dom musiał mieć pokoje tak wysoko? Nie żeby wątpił w wytrzymałość budowli, czy swoje bezpieczeństwo (a powinien), ale kręciło mu się w głowie już od samej świadomości jak wysoko musi się znajdować. "Byle niżej. Może być najbliższe piętro." Zszedł żwawo po schodach, które ku jego uldze nie robiły psikusów i nie wywiozły go w jakieś zapomniane przez wszystkich zakątki. Zobaczmy, co my tu mamy? Nacisnął pierwszą klamkę - zamknięte. To była pewnie jedna z komnat lekcyjnych, to zrozumiałe, że w czasie wolnym była niedostępna dla uczniów. Niezrażony ruszył do kolejnych wrót. Te również nie chciały ustąpić, a młody gryfon nie zamierzał pchać się nigdzie na siłę, nawet jeśli wystarczyłoby jedno, proste zaklęcie. "Może nie powinienem tu w ogóle chodzić? Nie widzę na razie nikogo..." Nie przystając nawet na chwilę wystarczającą na zebranie myśli, kontynuował sprawdzanie pomieszczeń, aż wreszcie za którymś razem klamka ustąpiła, a on nieprzygotowany i wciąż zastanawiający się nad powrotem do Pokoju Wspólnego, oparty połowicznie o ścianę, częściowo o właśnie otwierane drzwi, wpadł do środka z hukiem, lądując twarzą na posadzce. Po głośnym spotkaniu z podłogą nastała chwila ciszy, którą przerwał dopiero niewyraźny pomruk wilka.
- Ugh... - niemrawo poruszył ręką, próbując znaleźć resztki swojej uroczej buziuchny, drugą przednią kończyną podnosząc się na kolana. Coś ściekało mu po twarzy, a ból piekł go najbardziej na skroni, w miejscu, które oberwało z największym impetem, pierwsze całując się z parkietem. - No, nie... - Jęknął, rozglądając się oszołomiony, nie widząc za wiele przez mroczki i płynącą strużką krew. Akurat dziś nie wziął ze sobą torby, serio, czego on się spodziewał? W jego przypadku nawet spacer piętro niżej od dormitorium mógł grozić poważnymi obrażeniami...
- Ugh... - niemrawo poruszył ręką, próbując znaleźć resztki swojej uroczej buziuchny, drugą przednią kończyną podnosząc się na kolana. Coś ściekało mu po twarzy, a ból piekł go najbardziej na skroni, w miejscu, które oberwało z największym impetem, pierwsze całując się z parkietem. - No, nie... - Jęknął, rozglądając się oszołomiony, nie widząc za wiele przez mroczki i płynącą strużką krew. Akurat dziś nie wziął ze sobą torby, serio, czego on się spodziewał? W jego przypadku nawet spacer piętro niżej od dormitorium mógł grozić poważnymi obrażeniami...
- Sahir Nailah
Re: Kącik z komnkiem
Czw Cze 11, 2015 7:13 pm
Rozpakowywanie rzeczy, przygotowywanie się do normalnego, szkolnego życia, no tak, oczywiście, zapomniałbym - Jasper już był do niego przystosowany, tylko że w Szwedzkiej szkole, zamiast angielskiej - ciekawym było, że kiedy ostatnim razem z nim rozmawiał, to nie słyszał żadnych nieprawidłowości związanych z jego akcentem, mówił jak rodowity anglik, może jedynie z tą specyficzną dokładnością i starannością języka, którą tutejsi raczej zlewali, kładąc nacisk na wygodę i to bulgotanie, jakby mieli kluski w gębie, zamiast dbać o język ojczysty - nie to, żebym unosił się teraz hipokretynizmem - w końcu Sahir tak bardzo kochał swoją ojczyznę, jak zeszłoroczny śnieg, a biorąc pod uwagę, że śnieg prowadził go prostą drogą do depresji i mieszał mu w umyśle, jak lekkie narkotyki - resztę więc możecie dopowiedzieć sobie sami - do tego dochodził fakt, że (jeszcze, a to bardzo ważne słowo) Nailah nie miał pojęcia, iż chłopak chodził do Durmstrangu - co mu tak zostało powiedziane..? Ach tak, że Jasper dopiero tutaj przybył - i znowu wracamy do tematu rozpakowywania się i przygotowywania do lekcji - jest niedziela, wieczór, chociaż jeszcze kawałek czasu zostało do sławetnej godziny policyjnej, o której z pewnością chłopaczek został poinformowany, kiedy już przekroczył próg tego wariatkowa - jeśli mam być szczery co do myśli tego wampira rozłożonego na kanapie, to ledwo pamiętał to spotkanie pod tym drzewem, na błoniach, fakt, że uratowany został przez jednego z profesorów, ledwo pamiętał, o czym rozmawiali - resetacja myśli wychodziła w stu procentach, ale w tym "ledwo", krył się ten procent, który doskonale zapisał się w jego pamięci, wkradając do biblioteki jego myśli - tej starej, na której w większości osiadł już kurz - wśród nich pojawiła się nowa, zarezerwowana specjalnie dla tej psiny, która przyciągnęła magią swoich oczu w zniewalającej szczerości spojrzenia, która poruszyła niebezpieczne (bardzo niebezpieczne) struny wampira, odpowiedzialne za pożądane piękno - te, po które się sięgało nie zważając na koszta, a które rozkwitało dopiero, kiedy zaciskało się dłonie wokół jego gardzieli i zanurzało kły w tętnicy, by trysnęła na ziemię jasno czerwona posoka, podlała ziarna, jakie zostaną zasiane - a już zostały. Ten jad, który posiadasz - on obejmuje natychmiastowo, ta gra, do której zapraszasz - hazard jest bardzo uzależniający, dlatego większość ucieka z krzykiem od stolika, kiedy uświadamia sobie, jak głęboko dojrzeć mogą Mistrza Rozdania, podczas gdy ten od niechcenia da w zamian jakąś drobnostkę, nic nie znaczącą, tylko dlatego, żeby czerpać jeszcze więcej zabawy z podłych gierek - tak, tak, to ranienie, o którym już pisałem - ono się nigdy nie skończy, nie ważne, ile przez to chora jaźń stworzy ran na tym wynalazku zwanym "sercem", które trwało zamknięte w szkatule i ktoś zdołał wyciągnąć je z oceanu, by schować w kieszeni swego płaszcza, ale ciii - nie zdradzę wam, kto, niech was to teraz tak bardzo nie interesuje - ważne, że wiem ja, ważne, że wie Sahir - to nasza słodka tajemnica...
Drzwi otworzyły się z hukiem - zamierasz z uniesioną szklanką, trzymaną w ręce opartej łokciem na podłokietniku, powracasz myślami na ziemię - uderzasz w nie równie mocno, co i mocny był hałas, który zmusił cię do zaprzestania lawirowania w przestworzach dla śmiertelnych niedostępnych, mimo to nawet nie drgnąłeś, słysząc następnie grzmotnięcie o podłogę upadającego ciała, jak drzwi się zamykają, a potem..? Potem głos, jęk bólu - głos już poznany, który rozbudza zmysły i podstawia ci pod nos odpowiednią twarz, jaka wyłania się z odpowiedniej karty, z odpowiedniej księgi - wszystko na swoim miejscu, wszystko dopasowane...
Wstajesz.
Chłodny podmuch wiatru zetknął się z ciepłem bijącym od kominka, rozwiewając twe krucze włosy, zagarniając je na oczy, uderzając w twoje plecy, kiedy bezszelestnym krokiem wyminąłeś kanapę, by stanąć nad łamagą, która postanowiła znaleźć cię sama...
- No proszę, jaki grzeczny Pies... - Odezwałeś się tym swoim mrukliwym, jakże spokojnym głosem (pierdolony mnich tybetański w jebanej oazie spokoju), rozszerzając nozdrza, by rozpoznać zapachy, kiedy twoje oczy namierzyły wąską stróżkę krwi wydostającą się z niewielkiego rozcięcia na skórze - może i niewielkiego, ale w dość niefartownym miejscu - cóż, w końcu to Pies, nie należy po nim oczekiwać wielkich akrobacji (w postaci chodzenia prosto i nie wywracania się na prostej drodze?). - ... Sam waruje... Powiesz, długo uczono cię tej komendy..? - I nie, nie słychać było kpiny, czy ironii, w samej intonacji, tak samo jak nie widać jej było po twojej mimice - uniosłeś szklankę do wąskich warg, by upić z niej łyka whiskey.
Drzwi otworzyły się z hukiem - zamierasz z uniesioną szklanką, trzymaną w ręce opartej łokciem na podłokietniku, powracasz myślami na ziemię - uderzasz w nie równie mocno, co i mocny był hałas, który zmusił cię do zaprzestania lawirowania w przestworzach dla śmiertelnych niedostępnych, mimo to nawet nie drgnąłeś, słysząc następnie grzmotnięcie o podłogę upadającego ciała, jak drzwi się zamykają, a potem..? Potem głos, jęk bólu - głos już poznany, który rozbudza zmysły i podstawia ci pod nos odpowiednią twarz, jaka wyłania się z odpowiedniej karty, z odpowiedniej księgi - wszystko na swoim miejscu, wszystko dopasowane...
Wstajesz.
Chłodny podmuch wiatru zetknął się z ciepłem bijącym od kominka, rozwiewając twe krucze włosy, zagarniając je na oczy, uderzając w twoje plecy, kiedy bezszelestnym krokiem wyminąłeś kanapę, by stanąć nad łamagą, która postanowiła znaleźć cię sama...
- No proszę, jaki grzeczny Pies... - Odezwałeś się tym swoim mrukliwym, jakże spokojnym głosem (pierdolony mnich tybetański w jebanej oazie spokoju), rozszerzając nozdrza, by rozpoznać zapachy, kiedy twoje oczy namierzyły wąską stróżkę krwi wydostającą się z niewielkiego rozcięcia na skórze - może i niewielkiego, ale w dość niefartownym miejscu - cóż, w końcu to Pies, nie należy po nim oczekiwać wielkich akrobacji (w postaci chodzenia prosto i nie wywracania się na prostej drodze?). - ... Sam waruje... Powiesz, długo uczono cię tej komendy..? - I nie, nie słychać było kpiny, czy ironii, w samej intonacji, tak samo jak nie widać jej było po twojej mimice - uniosłeś szklankę do wąskich warg, by upić z niej łyka whiskey.
- Jasper Larsson
Re: Kącik z komnkiem
Czw Cze 11, 2015 7:40 pm
Gdzieś tu miał chusteczki, plasterki... Coś czym mógłby się wytrzeć. Uh, ale bolało, mocniej niż zwykle, a zanim zdążył się ogarnąć, stanął przed nim... Jak on miał na imię? Nie-Zbliżaj-Się-Bo-Gryzę? Dziecko radosnego powitania obcokrajowca w nowej szkole, promyk słońca na pochmurnym niebie błękitnych oczu wilkołaka. "Technicznie rzecz ujmując ma trochę racji, mam w sobie krew psowatych." Pomyślał, gdy kropelka czerwonej cieczy spłynęła do jego ust. Skrzywił się lekko czując nieprzyjemny, metaliczny posmak. Jadł stanowczo za dużo mięsa.
- Uh, czy to znaczy, że nie masz przy sobie żadnego opatrunku? - podniósł głowę na wampira, uśmiechając się jak gdyby nic się nie stało. Mała miernota, próbował rozładować jakoś sytuację, wciąż pamiętając jak jego bezimienny kolega zareagował, gdy Jas ostatnio zajął miejsce za blisko niego. Teraz wprawdzie nie usiadł z własnej woli, tylko grawitacja przyciągnęła jego wielki, zakuty łeb, a wraz z nim resztę cielska. Mimo to miał nadzieję nie skończyć jako zupa pomidorowa, wiedząc z doświadczenia jak potrafią reagować rozeźlone wąpierze. Dodajmy do tego zapach i widok krwi... Ouć, niedobrze. Nie mając chusteczki ani żadnego bandaża, zaczął wycierać twarz rękawem swego beżowego sweterka, w efekcie rozmazując ją tylko bardziej i nanosząc na ubranie. Z niegroźnego, acz soczyście sikającego posoką skaleczenia, chłopak zdołał przeistoczyć się w męską wersję Elżbiety Batory, świeżo po kąpieli w szkarłacie swych ofiar. Ogarnął się z tym dopiero po fakcie i spojrzał swym wielkimi, psimi oczętami na stojącego nad nim niczym sama Śmierć chłopaka, zastanawiając się jak dawno jego towarzysz jadł i czy przypadkiem nie jest na diecie.
- Uh, czy to znaczy, że nie masz przy sobie żadnego opatrunku? - podniósł głowę na wampira, uśmiechając się jak gdyby nic się nie stało. Mała miernota, próbował rozładować jakoś sytuację, wciąż pamiętając jak jego bezimienny kolega zareagował, gdy Jas ostatnio zajął miejsce za blisko niego. Teraz wprawdzie nie usiadł z własnej woli, tylko grawitacja przyciągnęła jego wielki, zakuty łeb, a wraz z nim resztę cielska. Mimo to miał nadzieję nie skończyć jako zupa pomidorowa, wiedząc z doświadczenia jak potrafią reagować rozeźlone wąpierze. Dodajmy do tego zapach i widok krwi... Ouć, niedobrze. Nie mając chusteczki ani żadnego bandaża, zaczął wycierać twarz rękawem swego beżowego sweterka, w efekcie rozmazując ją tylko bardziej i nanosząc na ubranie. Z niegroźnego, acz soczyście sikającego posoką skaleczenia, chłopak zdołał przeistoczyć się w męską wersję Elżbiety Batory, świeżo po kąpieli w szkarłacie swych ofiar. Ogarnął się z tym dopiero po fakcie i spojrzał swym wielkimi, psimi oczętami na stojącego nad nim niczym sama Śmierć chłopaka, zastanawiając się jak dawno jego towarzysz jadł i czy przypadkiem nie jest na diecie.
- Sahir Nailah
Re: Kącik z komnkiem
Czw Cze 11, 2015 8:00 pm
Huh, czyżby wybrakowanie na podstawowe zaopatrzenie, panie Wilku? Skoro tak często robisz sobie krzywdę, powinieneś chociaż brać ze sobą coś, co potem tą krzywdę pozwoliłoby powstrzymać, bo jak na razie idzie ci to jak po gruzie - starasz się ogarnąć, podczas gdy Jeździec Śmierci, z samą Kostuchną przy ramieniu, okrywającą was woalem chłodu doznań, wpatruje się w ciebie, lecz nie w zupełnym bezruchu - śledzi Otchłanią każdy twój ruch, pochłania go - ma w sobie cierpliwość doskonałego drapieżnika, który wie, że nie ma po co się śpieszyć, czy kryć w krzakach przy tej konkretnej ofierze - znacznie ciekawiej jest, kiedy się pokazuje, nadstawia z wiatrem, by zaznaczać swą obecność własnym zapachem - serce zaczyna wtedy jakoś mocniej uderzać, na pewien sposób nieprzyjemnie, w jakimś niepokoju oczekiwania, by zrazu dodać, iż to oczekiwanie jest jak obietnica tego, co może po nim nastąpić - spokojnie, niech jeszcze Psina zawalczy o swoje, spróbuje wylizać się z rany, co jej ewidentnie nie wychodziło - być może zdawał sobie sprawę, że widok krwi cię drażnił, oj drażnił diabelnie, dlatego próbował ją zetrzeć - gdyby pachniał odrobinę bardziej apetycznie, już byś się na niego rzucił, ale dochodziła do tego ta specyficzna, pieska woń, już nie tak okropna, jak wtedy, podczas deszczu, ale nadal na tyle inna, by nie zostawała rozpoznana jako ludzka - nie miałeś pojęcia, czy krew wilkołacza nie jest czasem trucizną, jak dotąd nic o tym nie słyszałeś, ale też trudno powiedzieć, żebyś kręcił się w społeczeństwie Wyrośniętych Komarów, by pobierać od nich niezbędną do przetrwania wiedzę.
Nieudolność tego chłopaczka była niemal wzruszająca.
Ugh, kończyła ci się whiskey w szklance, a palenie w gardle i pragnienie coraz mocniej narastało, nie mając nic wspólnego z nadmiarem alkoholu, ani kacem, twoje własne serce, ciągle przyśpieszające, dudniło ci już w uszach, zagłuszając wszystkie inne dźwięki - nocnych stworzeń, wiatru, czy trzasku drwa - kiedy ostatnio się pożywiałeś..? Całkiem niedawno, ale od tego momentu przytrafiło się parę rzeczy, które zdążyły całkowicie pochłonąć tą odrobinę posoki w twym organizmie, znów pozostawiając cię ociężałego, powolnego i flegmatycznego. Znów rozbudzając cię, kiedy tylko czułeś tą charakterystyczną woń.
Nic nie odpowiedziałeś na jego słowa - świdrującym spojrzeniem przewiercałeś jego czaszkę, sięgając do jego duszy, już prawie ją dotykając, prawie wbijałeś w nią swoje szpony, kiedy chłopak, uświadomiony chyba w swoje porażce, uniósł na ciebie spojrzenie, konfrontując wasze Zwierciadła Dusz, kompletnie od siebie różne - mógłbyś przeglądać się w jego tafli, a jednocześnie nurkować w bezkresnym niebie, jaki ci oferował... Uciekłeś oczami w górę i zamknąłeś powieki, biorąc głębszy wdech - ten chłopak nie wydawał się takim, który byłby w stanie nad wyraz skutecznie się bronić, ale z drugiej strony - był wilkołakiem, a ty byłeś teraz słabym wampirem - lepiej nie lekceważyć przeciwnika, bo jakby ci się teraz odwinął, to pewnie całowałbyś podłogę, tym nie mniej nie mogłeś się powstrzymać - klęknąłeś i pochyliłeś się do niego, wolną ręką odgarniając jego włosy w tył, by nagle się pochylić i przejechać językiem po ranie i zaraz się odsunąć. Krew miała... dziwny smak - nie był zły, ale też nie nazwałbyś jej szczególnie dobrym - tak jak słodka była krew willi, choć może to kwestia gustów?
- Co za debil, rozsmarowywać na sobie całą krew... takie marnotrawstwo... - Wymruczałeś, unosząc się, by wrócić do miejsca, w którym siedziałeś i sięgnąć po butelkę, żeby pociągnąć z gwinta parę łyków, zanim nalałeś sobie do szklanki, ponieważ jebać logikę - nigdy nie byłeś dobry w logicznym rozumowaniu, które było dla ciebie kompletnie... nielogiczne. - Jesteś wilkołakiem, nie rób scen, to tylko zadrapanie.
Nieudolność tego chłopaczka była niemal wzruszająca.
Ugh, kończyła ci się whiskey w szklance, a palenie w gardle i pragnienie coraz mocniej narastało, nie mając nic wspólnego z nadmiarem alkoholu, ani kacem, twoje własne serce, ciągle przyśpieszające, dudniło ci już w uszach, zagłuszając wszystkie inne dźwięki - nocnych stworzeń, wiatru, czy trzasku drwa - kiedy ostatnio się pożywiałeś..? Całkiem niedawno, ale od tego momentu przytrafiło się parę rzeczy, które zdążyły całkowicie pochłonąć tą odrobinę posoki w twym organizmie, znów pozostawiając cię ociężałego, powolnego i flegmatycznego. Znów rozbudzając cię, kiedy tylko czułeś tą charakterystyczną woń.
Nic nie odpowiedziałeś na jego słowa - świdrującym spojrzeniem przewiercałeś jego czaszkę, sięgając do jego duszy, już prawie ją dotykając, prawie wbijałeś w nią swoje szpony, kiedy chłopak, uświadomiony chyba w swoje porażce, uniósł na ciebie spojrzenie, konfrontując wasze Zwierciadła Dusz, kompletnie od siebie różne - mógłbyś przeglądać się w jego tafli, a jednocześnie nurkować w bezkresnym niebie, jaki ci oferował... Uciekłeś oczami w górę i zamknąłeś powieki, biorąc głębszy wdech - ten chłopak nie wydawał się takim, który byłby w stanie nad wyraz skutecznie się bronić, ale z drugiej strony - był wilkołakiem, a ty byłeś teraz słabym wampirem - lepiej nie lekceważyć przeciwnika, bo jakby ci się teraz odwinął, to pewnie całowałbyś podłogę, tym nie mniej nie mogłeś się powstrzymać - klęknąłeś i pochyliłeś się do niego, wolną ręką odgarniając jego włosy w tył, by nagle się pochylić i przejechać językiem po ranie i zaraz się odsunąć. Krew miała... dziwny smak - nie był zły, ale też nie nazwałbyś jej szczególnie dobrym - tak jak słodka była krew willi, choć może to kwestia gustów?
- Co za debil, rozsmarowywać na sobie całą krew... takie marnotrawstwo... - Wymruczałeś, unosząc się, by wrócić do miejsca, w którym siedziałeś i sięgnąć po butelkę, żeby pociągnąć z gwinta parę łyków, zanim nalałeś sobie do szklanki, ponieważ jebać logikę - nigdy nie byłeś dobry w logicznym rozumowaniu, które było dla ciebie kompletnie... nielogiczne. - Jesteś wilkołakiem, nie rób scen, to tylko zadrapanie.
- Jasper Larsson
Re: Kącik z komnkiem
Czw Cze 11, 2015 8:30 pm
"Nie jedz mnie. Nie zabijaj. Jestem niesmaczny." - zdawały się mówić niebieskie ślepka ofiary jakże groźnego wypadku, która za swoją rolę w Proszeniu powinna zgarnąć co najmniej dwa schabowe. O nie, nadchodził. Jasper jak w zwolnionym tempie widział klękającego bruneta. Serce prawie mu stanęło, temperatura podniosła się diametralnie, w głowie zapanowała pustka. Już było po nim, tym razem nikt go nie uratuje. Nie skończy się na groźbach, czy upiornych zagadkach, tylko... Tylko... Odgarnął mu włosy? Przecież wampiry wgryzają się w szyję, a nie w głowy. On nie miał przecież zamiaru żeby... Miał. Zrobił to. Polizał go. SKOSZTOWAŁ. Jak tanią zupę, jak serek homogenizowany, jak swój najbliższy posiłek, tak dla upewnienia czy jest dostatecznie dosmaczony. Nie chciał tego przeżywać, gryzienia i rozrywania, picia. Widział to raz w sierocińcu i zawsze współczuł tamtemu chłopcu, który tak jak teraz Larsson, nie patrzył gdzie idzie i skończył z rozkwaszonym nosem. A potem już nie miał nosa.
Zaskomlał, trzęsąc się jak osika, zmawiając ostatni pacierz i próbując nie zejść wcześniej na zawał, ledwo utrzymując przytomność, gdy jego oprawca po prostu odszedł i przepił jego krew. Czyżby aż tak źle smakował? Czyżby świat aż tak go kochał by obdarzyć go paskudną posoką? Twarz mu się rozpromieniała, pomimo plam czerwieni, które ją teraz ozdabiały. Zachęcony do dalszego istnienia podniósł się szybko z podłogi i otrzepał spodnie, oraz sweter, choć w żadnym stopniu nie poprawiło to jego żałosnego wyglądu. Ale co tam, czuł się stuprocentowo bezpieczny. Miał niedobrą krew, żaden wampir mu nie straszny! Nie żeby jakoś specjalnie ich unikał czy lękał się, ale dobrze mieć świadomość takich spraw.
- Tak, wiem. Już prawie nie boli. - podrapał się po głowie z lekkim zażenowaniem. To wszystko okazało się zbędne, ale skąd mógł wiedzieć zawczasu? - Tak właściwie to jak ci na imię? - podszedł do niego, krzywiąc się lekko na zapach alkoholu. Nie przepadał za nim, ale nie miał zamiaru narzucać innym swego zdania. Podniesiony na duchu i zapoznany już nieco z nastolatkiem, oparł głowę o jego ramię, niczym rodowa psina.
Zaskomlał, trzęsąc się jak osika, zmawiając ostatni pacierz i próbując nie zejść wcześniej na zawał, ledwo utrzymując przytomność, gdy jego oprawca po prostu odszedł i przepił jego krew. Czyżby aż tak źle smakował? Czyżby świat aż tak go kochał by obdarzyć go paskudną posoką? Twarz mu się rozpromieniała, pomimo plam czerwieni, które ją teraz ozdabiały. Zachęcony do dalszego istnienia podniósł się szybko z podłogi i otrzepał spodnie, oraz sweter, choć w żadnym stopniu nie poprawiło to jego żałosnego wyglądu. Ale co tam, czuł się stuprocentowo bezpieczny. Miał niedobrą krew, żaden wampir mu nie straszny! Nie żeby jakoś specjalnie ich unikał czy lękał się, ale dobrze mieć świadomość takich spraw.
- Tak, wiem. Już prawie nie boli. - podrapał się po głowie z lekkim zażenowaniem. To wszystko okazało się zbędne, ale skąd mógł wiedzieć zawczasu? - Tak właściwie to jak ci na imię? - podszedł do niego, krzywiąc się lekko na zapach alkoholu. Nie przepadał za nim, ale nie miał zamiaru narzucać innym swego zdania. Podniesiony na duchu i zapoznany już nieco z nastolatkiem, oparł głowę o jego ramię, niczym rodowa psina.
- Sahir Nailah
Re: Kącik z komnkiem
Czw Cze 11, 2015 9:04 pm
Tak jak Sahir uwielbiał testować innych, spychać ich w kozi róg i sprawdzać, jak się zachowają, tak czasami pojawiał się impuls ciekawości, który nakazywał przetestować samego siebie - już coraz rzadziej, jakby ta ciekawość i chęć poznania świata, ongiś tak w nim mocno pulsująca, wygasła wraz z przygotowaniem rachunku sumienia, który wprowadził w świat dorosłości - chociaż nie wiem, czy słowo "wprowadził" jest tutaj najlepszym, jakiego mógłbym użyć - bardziej pasowałoby: wrzucił. Wepchnął. Brutalnie i boleśnie rzucił jak szmatą na autostradę, na której trzeba było biec, kompletnie nie przejmując się tym, że najpierw powinno być coś takiego jak kurs prawo jazdy - to była jazda bez trzymanki, od samego, jebanego początku... ale po co się nad tym rozwodzić..? Dziko urodzone Koty, takie jak on, Dachowce, nie były przyzwyczajone do ludzkiej ręki, to i wędrowały swoimi drogami, nie mając odpowiedniego wychowania, by przystosować się do życia w społeczeństwie, nie mając odpowiednich podkładów wyniesionych z domu... ale i taką samą, tylko pod innym kątem, kaleką był Jasper - tylko że Sahir był tym, który spuszczał wpierdol takim, jak Jasper, a Jasper był tym, który ten wpierdol dostawał - proszę bardzo, jaka idealna harmonia!
Skrzywiłeś się lekko, memląc w ustach posmak whiskey i próbując ogarnąć kubkami smakowymi, co to w zasadzie był za posmak - wiedział jedno: z pewnością nie będzie próbował się wgryzać w wilcze szyje, bo skoro nawet będąc spragnionych nie jesteś w stanie się do niej przemóc, to znaczy, że musi być z nią coś nie tak - dziwny dreszcz przeszedł ci po kręgosłupie, który zrazu tobą wstrząsnął, ale to już była reakcja na nagłe uderzenie chłodu, które niego otrząsnęło cię z tego na wpół narkotycznego haju, w jaki wdrożył widok szkarłatu rozmazanego po twarzy - ugh, doprawdy, cały ten weekend miał wyglądać inaczej, a wyszło, jak wyszło - praktycznie jak zawsze, przypominając ci o tym, dlaczego kiedy pewna osoba powiedziała, że jesteś tylko kotem przynoszącym samo nieszczęście - świetnie, że na samego siebie również to nieszczęście zsyłałeś...
- Tak jakby mnie obchodziło, czy cię boli, czy nie. - Przyłożywszy naczynie z zimnym trunkiem do czoła zamarłeś w bezruchu, przymykając oczy na krótki moment - w tym tygodniu odbędą się pewnie przesłuchania, będą sprawdzać różdżki, truć dupę, lekcje zapewne znowu będą w jednym, wielkim chaosie, pewnie czeka cię kolejna wizyta w Ministerstwie - wszystko wskazywało na to, że powinieneś odstawić alkohol, zamiast pretensjonalnie żłopać go coraz więcej, i skupić się na niedalekiej przyszłości, która miała zaważyć na wszystkim - przecież komuś obiecałeś... w zasadzie nie obiecałeś. Specjalnie nie złożyłeś głośnej obietnicy, by nie musieć jej dotrzymywać, ale - chciałeś. I to bardzo, bardzo tego pragnąłeś... Choć ile było w tym egoizmu - tego już pewien nie byłeś.
A kiedy nadeszła pora na kontakt fizyczny, zupełnie inny, niż ten, z nie twojej inicjatywy (tylko jedna osoba miała prawo go tykać bez groźby upierdolenia rąk), kiedy chłopak poczuł się zbyt pewnie w twoim towarzystwie - odskoczyłeś na bok jak oparzony, zderzając się łopatkami z rozgrzanym kamieniem kominka, rozlewając trochę whiskey na podłogę i wlepiłeś w niego szeroko otworzone ze zdumienia oczy, z wyraźną pretensją.
- Pojebało cię? Chcesz, żebym cię zabił?! - Lepiej nie porównywać kłów wampirzych do tych wilkołaczych - zdecydowanie pijawki tutaj przegrywały z kretesem i zapewne wielką ujmą byłoby dla nich wytknięcie tego faktu - z drugiej strony, patrząc na to, iż ci mieli skłonność uznawać się za najwspanialszą rasę świata, równie dobrze mogłoby to spaść na wagę "przynajmniej nie mamy paszczy jak zwierzęta", czy coś w tym goście.
Czarnowłosy odstawił z hukiem szklankę na stolik i obejrzał swoją czarną koszulę, czy czasem jej nie poplamił, otrzepując ją bardziej odruchowo, niż z wyraźnej potrzeby.
- Chyba coś ci się poprzestawiało w główce, Wilczku. - Raczył zauważyć chłodno. - Nie jestem twoim "kolegą". - Hooo, ostatnim, czego się spodziewałeś, było to, że Jasper do ciebie podejdzie i... tak o sobie oprze się o ciebie! To... było... to nawet nie było dziwne. To było kompletnie pojebane! Niedowierzanie ciągle odmalowywało się na twojej twarzy, kiedy na nowo podniosłeś wzrok na wilkołaka. - Nailah. Sahir Nailah... - Na cholerę w zasadzie ten dzieciak pyta? Jezu, on naprawdę był jak pies... Ciekawe, czy reagował na komendy..?
Czarnowłosy odetchnął głęboko, by wrócić na kanapę i zasiąść na niej.
- Jak mnie jeszcze raz dotkniesz, upierdolę ci rękę przy samej dupie. Zrozumiałeś?
Skrzywiłeś się lekko, memląc w ustach posmak whiskey i próbując ogarnąć kubkami smakowymi, co to w zasadzie był za posmak - wiedział jedno: z pewnością nie będzie próbował się wgryzać w wilcze szyje, bo skoro nawet będąc spragnionych nie jesteś w stanie się do niej przemóc, to znaczy, że musi być z nią coś nie tak - dziwny dreszcz przeszedł ci po kręgosłupie, który zrazu tobą wstrząsnął, ale to już była reakcja na nagłe uderzenie chłodu, które niego otrząsnęło cię z tego na wpół narkotycznego haju, w jaki wdrożył widok szkarłatu rozmazanego po twarzy - ugh, doprawdy, cały ten weekend miał wyglądać inaczej, a wyszło, jak wyszło - praktycznie jak zawsze, przypominając ci o tym, dlaczego kiedy pewna osoba powiedziała, że jesteś tylko kotem przynoszącym samo nieszczęście - świetnie, że na samego siebie również to nieszczęście zsyłałeś...
- Tak jakby mnie obchodziło, czy cię boli, czy nie. - Przyłożywszy naczynie z zimnym trunkiem do czoła zamarłeś w bezruchu, przymykając oczy na krótki moment - w tym tygodniu odbędą się pewnie przesłuchania, będą sprawdzać różdżki, truć dupę, lekcje zapewne znowu będą w jednym, wielkim chaosie, pewnie czeka cię kolejna wizyta w Ministerstwie - wszystko wskazywało na to, że powinieneś odstawić alkohol, zamiast pretensjonalnie żłopać go coraz więcej, i skupić się na niedalekiej przyszłości, która miała zaważyć na wszystkim - przecież komuś obiecałeś... w zasadzie nie obiecałeś. Specjalnie nie złożyłeś głośnej obietnicy, by nie musieć jej dotrzymywać, ale - chciałeś. I to bardzo, bardzo tego pragnąłeś... Choć ile było w tym egoizmu - tego już pewien nie byłeś.
A kiedy nadeszła pora na kontakt fizyczny, zupełnie inny, niż ten, z nie twojej inicjatywy (tylko jedna osoba miała prawo go tykać bez groźby upierdolenia rąk), kiedy chłopak poczuł się zbyt pewnie w twoim towarzystwie - odskoczyłeś na bok jak oparzony, zderzając się łopatkami z rozgrzanym kamieniem kominka, rozlewając trochę whiskey na podłogę i wlepiłeś w niego szeroko otworzone ze zdumienia oczy, z wyraźną pretensją.
- Pojebało cię? Chcesz, żebym cię zabił?! - Lepiej nie porównywać kłów wampirzych do tych wilkołaczych - zdecydowanie pijawki tutaj przegrywały z kretesem i zapewne wielką ujmą byłoby dla nich wytknięcie tego faktu - z drugiej strony, patrząc na to, iż ci mieli skłonność uznawać się za najwspanialszą rasę świata, równie dobrze mogłoby to spaść na wagę "przynajmniej nie mamy paszczy jak zwierzęta", czy coś w tym goście.
Czarnowłosy odstawił z hukiem szklankę na stolik i obejrzał swoją czarną koszulę, czy czasem jej nie poplamił, otrzepując ją bardziej odruchowo, niż z wyraźnej potrzeby.
- Chyba coś ci się poprzestawiało w główce, Wilczku. - Raczył zauważyć chłodno. - Nie jestem twoim "kolegą". - Hooo, ostatnim, czego się spodziewałeś, było to, że Jasper do ciebie podejdzie i... tak o sobie oprze się o ciebie! To... było... to nawet nie było dziwne. To było kompletnie pojebane! Niedowierzanie ciągle odmalowywało się na twojej twarzy, kiedy na nowo podniosłeś wzrok na wilkołaka. - Nailah. Sahir Nailah... - Na cholerę w zasadzie ten dzieciak pyta? Jezu, on naprawdę był jak pies... Ciekawe, czy reagował na komendy..?
Czarnowłosy odetchnął głęboko, by wrócić na kanapę i zasiąść na niej.
- Jak mnie jeszcze raz dotkniesz, upierdolę ci rękę przy samej dupie. Zrozumiałeś?
- Jasper Larsson
Re: Kącik z komnkiem
Czw Cze 11, 2015 9:34 pm
Ledwo ułożył łeb na chłodnym ramieniu, gdy po chwili prawie znów przywitał podłogę, skołowany niespodziewaną ucieczką wampirka. Był taki odważny i bezpośredni, sam potrafił bez ceregieli polizać kogoś po czole, a odskakiwał jak oparzony przez zwykłe oparcie głowy? Nawet nie próbował kryć swego szoku, co trochę rozbawiło Jaspera. "A jednak nie jest takim twardzielem." Pomyślał ciepło, bez słowa wysłuchując oskarżeń i gróźb Sahira, po których zajął miejsce obok wciąż oburzonego dziecka nocy.
- Zrozumiałem. - przytaknął rozsiadając się, ale tak by przypadkiem nie naruszyć znowu nietykalności Nailaha. - Nie zrobiłbym tego, gdybym wiedział jaki jesteś nieśmiały. Do tej pory nie wydawałeś się przejmować takimi rzeczami. - postawił sprawę jasno, tak by nie było niedomówień. Był typem mediatora, osoby niekonfliktowej i unikającej sprzeczek. Wolał od razu wyjaśnić co skłoniło go do takiego postępowania, niż ryzykować, że oburzony wampir dopowie sobie jakieś spiski, lub drugie dno. Jas spotykał już takie osobniki na swojej drodze i nauczył się od nich by nigdy nie pozostawiać miejsca na wątpliwości. To był według niego klucz do zrozumienia i dobrych relacji.
- Zrozumiałem. - przytaknął rozsiadając się, ale tak by przypadkiem nie naruszyć znowu nietykalności Nailaha. - Nie zrobiłbym tego, gdybym wiedział jaki jesteś nieśmiały. Do tej pory nie wydawałeś się przejmować takimi rzeczami. - postawił sprawę jasno, tak by nie było niedomówień. Był typem mediatora, osoby niekonfliktowej i unikającej sprzeczek. Wolał od razu wyjaśnić co skłoniło go do takiego postępowania, niż ryzykować, że oburzony wampir dopowie sobie jakieś spiski, lub drugie dno. Jas spotykał już takie osobniki na swojej drodze i nauczył się od nich by nigdy nie pozostawiać miejsca na wątpliwości. To był według niego klucz do zrozumienia i dobrych relacji.
- Sahir Nailah
Re: Kącik z komnkiem
Czw Cze 11, 2015 9:53 pm
Nieśmiały! Gdyby Jasper ci powiedział, że jesteś nieśmiały, to chyba rozniósłbyś jego z całym tym pomieszczeniem, a potem wziął się za resztą szkoły, bo błonia to było przecież za mało, to była marna rozgrzewka, po której nawet się nie spociłeś - ale dość tego naprężania mięśni, burmuszenia się - w całej swojej dorosłości i jakże wielkiej groźności, którą prezentowałeś, w fochach byłeś niedościgniony - wszystkie księżniczki całego świata mogłyby się od ciebie uczyć, tylko że ty... cóż... byłbyś taką... Spartańską wersją księżniczki, która jak strzela focha, to wybucha bomba atomowa i wszyscy muszą zapieprzać do schronów czym prędzej, żeby czasem nie nadziać się na któryś z mieczy wywijanych przez per "księżniczkę" - tak, tak, cały Sahir Nailah, którego zawsze widać najpierw z tych najbardziej negatyw stron, a dopiero, kiedy przetrwało się sztorm i nie zagubiło kompletnie w labiryncie Otchłani jego oczu, miało się szansę na dojrzenie czegoś bardziej ludzkiego, czegoś... łagodniejszego, za co nawet dałoby się go polubić - gdyby nie to, że zazwyczaj takiej słodyczy był miligram w porównaniu do całych kilogramów, albo i ton cynizmu, jakim opływał. Tym nie mniej rozluźnił połowicznie mięśnie i odgarnął włosy z czoła, by wyciągnąć przed siebie nogi i trącić przez przypadek lekko łokciem gitarę - nawet nie chciało mu się na nią oglądać, chociaż spotkanie z podłogą nie byłoby dla niej najłatwiejszym przeżyciem - na szczęście zatrzymała się na gryfie i nie zjechała dalej z podłokietnika, na którego kancie ją oparł - przeczesał kosmyki z rozdrażnieniem, jakie zaraz rozpadły się na wszystkie strony świata, żyjąc własnym życiem, który nazwałbym najtrafniej "twórczym nieładem", któremu artysta poświęca tyle czasu... co nic, a jednak nadal wygląda to o tyle znośnie, by nie nazywać tego szopą - to chyba wszystko przez ich prostą, jedwabną wręcz strukturę... W każdym razie - oto siedzą najwięksi, naturalni wrogowie, oboje na tej samej strukturze łańcucha pokarmowego, oboje czystej krwi w swej rasie - choć Jasper zdecydowanie prezentował status Omegi - smutne, bardzo smutne, ale na Alfę zapewne nie zwróciłbyś uwagi - ha, albo zwrócił... ale po to, żeby wypróbować swoich sił w starciu i zmieść go z powierzchni ziemi... albo zostać zmiecionym.
Nailah, jak gdyby nigdy nic, wyciągnął rękę i pierdolnął otwartą dłonią Jaspera w potylice, ale... nie po to, żeby wszcząć bójkę, czy dotkliwie go zranić w jakikolwiek sposób. Nawet nie miał ochoty na bójki. Nie miał na nie siły.
- Nie chcę tego słyszeć od kogoś, kto zamiast walczyć, poddaje się tyraństwu i szlaja z kąta w kąt jak zbity pies. - O dziwo... miałeś już spokojny głos. Nie patrzyłeś na niego - znowu powędrowałeś oczyma do sufitu, lekko zjeżdżając po oparciu sofy - nadal bolał cię bok, w zasadzie teraz wszystko cię bolało - a na wszystko, jak wiadomo, najlepszy jest alkohol - no hlus, kolejnego łyczka... - Ja, nieśmiały... - Prychnął po chwili zawiechy. - To żeś wymyślił, Psiaku.
Nailah, jak gdyby nigdy nic, wyciągnął rękę i pierdolnął otwartą dłonią Jaspera w potylice, ale... nie po to, żeby wszcząć bójkę, czy dotkliwie go zranić w jakikolwiek sposób. Nawet nie miał ochoty na bójki. Nie miał na nie siły.
- Nie chcę tego słyszeć od kogoś, kto zamiast walczyć, poddaje się tyraństwu i szlaja z kąta w kąt jak zbity pies. - O dziwo... miałeś już spokojny głos. Nie patrzyłeś na niego - znowu powędrowałeś oczyma do sufitu, lekko zjeżdżając po oparciu sofy - nadal bolał cię bok, w zasadzie teraz wszystko cię bolało - a na wszystko, jak wiadomo, najlepszy jest alkohol - no hlus, kolejnego łyczka... - Ja, nieśmiały... - Prychnął po chwili zawiechy. - To żeś wymyślił, Psiaku.
- Jasper Larsson
Re: Kącik z komnkiem
Czw Cze 11, 2015 10:24 pm
Lody zostały przełamane, a pakt przypieczętowany palnięciem w łeb. Czy Nailah chciał tego czy nie, został kolegą Jaspera.
- Walka nie zawsze jest najlepszym wyjściem. Zresztą, lepiej mieć sojuszników niż wrogów. - stwierdził z przekonaniem, rozmasowując uderzone miejsce, bardziej z przyzwyczajenia niż faktycznego bólu. Dopiero teraz zwrócił uwagę na gitarę, zastanawiając się jak mógłby brzmieć śpiew wampira, oraz jaką melodię zazwyczaj grał. Smutną? Ponurą? Na wesołe przyśpiewki z jego strony raczej nie liczył, choć samo wyobrażenie Sahira dającego czadu w stylu country, ze słomkowym kapeluszem na głowie i źdźbłem trawy między zębami, było godne lekkiego uśmiechu. - A jak nazwiesz swoją reakcję? Ledwo cię dotknąłem, a ty uciekłeś jak przed egzorcyzmem. - przeniósł spojrzenie na rękawy swego niegdyś beżowego sweterka, czując, że może się z nim pożegnać na zawsze. Nie ma szans by kiedykolwiek doprał tę zaschłą już krew... Zdjął go z siebie nieporadnie, prawie zaplątując się w materiał. Czy wszystko co robił musiało być urocze? - No, tak lepiej.- westchnął, zrzucając z siebie brudną odzież, odsłaniając nagi brzuch. No tak, było dość ciepło i trudno oczekiwać by pod puchowym pulowerem nosił dodatkowo koszulkę. Sam wybór swetra wiosną, po zamku był dostatecznie zaskakującym pomysłem, jednak Jass lubił ich miękkość, czuł się wtedy jak otulony futrem. Nie było mu jednak specjalnie zimno bez niego, a w zamkniętej komnacie nie musiał martwić się zgorszeniem innych. Był tu tylko Sahir, co się przejmować. - Tak przy okazji, mam na imię Jasper. - Pocieszenie dla wampira obok; tym razem Larsson nie był mokry, a wiedział również jak dbać o higienę, więc aktualnie pachniał truskawkowym żelem pod prysznic. Nie ma co opisywać licznych sińców i blizn na ciele, niewiadomego, acz łatwego do odgadnięcia pochodzenia. Jak gdyby nigdy nic wilczek oparł się wygodniej, oddychając pełną piersią. Był urodzonym naturystą, świetnie czuł się w swoim ciele i nie krępował się go pokazywać.
- Walka nie zawsze jest najlepszym wyjściem. Zresztą, lepiej mieć sojuszników niż wrogów. - stwierdził z przekonaniem, rozmasowując uderzone miejsce, bardziej z przyzwyczajenia niż faktycznego bólu. Dopiero teraz zwrócił uwagę na gitarę, zastanawiając się jak mógłby brzmieć śpiew wampira, oraz jaką melodię zazwyczaj grał. Smutną? Ponurą? Na wesołe przyśpiewki z jego strony raczej nie liczył, choć samo wyobrażenie Sahira dającego czadu w stylu country, ze słomkowym kapeluszem na głowie i źdźbłem trawy między zębami, było godne lekkiego uśmiechu. - A jak nazwiesz swoją reakcję? Ledwo cię dotknąłem, a ty uciekłeś jak przed egzorcyzmem. - przeniósł spojrzenie na rękawy swego niegdyś beżowego sweterka, czując, że może się z nim pożegnać na zawsze. Nie ma szans by kiedykolwiek doprał tę zaschłą już krew... Zdjął go z siebie nieporadnie, prawie zaplątując się w materiał. Czy wszystko co robił musiało być urocze? - No, tak lepiej.- westchnął, zrzucając z siebie brudną odzież, odsłaniając nagi brzuch. No tak, było dość ciepło i trudno oczekiwać by pod puchowym pulowerem nosił dodatkowo koszulkę. Sam wybór swetra wiosną, po zamku był dostatecznie zaskakującym pomysłem, jednak Jass lubił ich miękkość, czuł się wtedy jak otulony futrem. Nie było mu jednak specjalnie zimno bez niego, a w zamkniętej komnacie nie musiał martwić się zgorszeniem innych. Był tu tylko Sahir, co się przejmować. - Tak przy okazji, mam na imię Jasper. - Pocieszenie dla wampira obok; tym razem Larsson nie był mokry, a wiedział również jak dbać o higienę, więc aktualnie pachniał truskawkowym żelem pod prysznic. Nie ma co opisywać licznych sińców i blizn na ciele, niewiadomego, acz łatwego do odgadnięcia pochodzenia. Jak gdyby nigdy nic wilczek oparł się wygodniej, oddychając pełną piersią. Był urodzonym naturystą, świetnie czuł się w swoim ciele i nie krępował się go pokazywać.
- Sahir Nailah
Re: Kącik z komnkiem
Czw Cze 11, 2015 11:01 pm
Przełamanie lodów - to brzmi dosyć śmiesznie, wszystko przez zboczone skojarzenia autora, które pewnie i pan Nailah by miał, gdyby nie fakt, że nie siedział w głowie tego nowo przybyłego Gryfona, a tym bardziej narratora, który pomagał mu żyć własnym życiem i prowadził przez niezbadane ścieżki ponurego królestwa, które teraz nagle wyłagodniało - wszystko przez ospałość czarnowłosego, który nie miał siły na wściekanie się, wydumane przedrzeźnianie, dogłębsze analizowanie - spoczywał tutaj, na tej kanapie, jak kot, ze szklanką whiskey na powrót w dłoni, lekko podchmielony - ile godzin tutaj spędził, wie tylko on i cienie, które mu towarzyszyły, ci przyjaciele z jego głowy, którzy nigdy nie zawodzili - jedyni, którzy nie spętywali kajdanami, nie kazali się przywiązywać - można ich było rzucić w każdej chwili, i co? - i tak wracali, wciąż i namolnie, dotykając, szepcąc, przypominając o ciężarze, o łańcuchach, których nie można się było pozbyć, o podciętych lotkach - wszystkich tych przymiotach, które tworzyły tego spokojnego chłopaka tu i teraz, a o którym można było jedynie powiedzieć, że z pewnością nie należy do osób zrównoważonych emocjonalnie, potrafiąc zmienić nastrój z warkliwego, na całkowicie wyluzowany w przeciągu ułamka sekundy - drzemał w tym czysty chaos, żadnego schematu, w którym dało się przewidzieć, jak zareaguje na to a na to w tym, a tym momencie, w tej a tej sekundzie życia - pokiełbaszone? Może troszeczkę - ale jakichkolwiek pozorów by nie sprawiał, to, co drzemało w jego wnętrzu... oooch, lepiej tam nie wchodzić. Lepiej pozostać na obrzeżach otchłani i nie zaglądać w nią.
Jeszcze odpowiedziałaby spojrzeniem.
- Prawda nie warta złamanego knuta. - Wymruczał, badając jedną z nierówności w pokrytym farbą suficie, który można było zauważyć tylko dzięki rzucanego przez niego, malutkiego cieniowi - pewnie nikt się tym nie przejmował, ale z drugiej strony ciekawe, ile osób już tak badało ten sufit tak, jak ty, zamiast poświęcać czas nauce, skupić się na czymś pożytecznym..? - Zresztą to ty tu jesteś popychadłem, rób, jak uważasz. - Czy to w jakimkolwiek stopniu mogło dotknąć odpornego na wyzwiska i kąśliwe uwagi wilkołaka..? To była wypowiedziana na głos prawda, taka bardzo w jego stylu, rzucona prosto w oczy, choć on sam nie pozwalał nikomu mówić prawd o sobie, wpadając automatycznie w szał - taka ciekawostka dotycząca hipokretynizmu Nailaha, którego, połowa sukcesu, był przynajmniej świadom i widział negatywny algorytm w swych słowach, a jednak nie wahał się ich wypowiedzieć, zapijając Ognistą Kochanką - kolejna z przyjaciółek wiecznie obecnych w życiu - młodociany alkoholik, społaczny degenerat, siedział sobie obok wilczka, świeżo upieczonego ucznia Hogwartu, który nadawałby się na maskotkę domu, promieniując tą swoją pozytywnością i radością, tak ostro kontrastującą z ponurymi barwami Nailaha. To dobrze. Sahir lubił takie osoby, podziwiał ich czystość, napawał się ich wewnętrznym blaskiem i czystością serca - kolejny błędny algorytm, bo tak, jak chciał utrzymać takie osoby w ich idyllicznym, jeszcze ciągle dziecinnym świecie, tak samo mocno chciał je przełamać, zniszczyć, zrównać z ziemią, by przelać na nich całą swoją gorycz nazbieraną latami.
Niestety zazwyczaj zwyciężało to drugie, ale koniec końców... ludzie się podnosili przy Nailahu. Przywdziewali zbroję, których było im brak i chłonęli nową siłę płynącą z czystej prawdy, miast ułud gotowych rozprysnąć w każdej chwili po opuszczeniu zamku.
Sam nie wiem, jak to dokładnie było.
- Nie mam ochoty o tym z tobą rozmawiać. - Uciął kwaśno, jakże DELIKATNIE sugerując, by wilkołak sobie odpuścił - przynajmniej na tym poziomie, w tym konkretnym temacie - bo i nie czuł najmniejszej nawet potrzeby zwierzania się temu Gryfonowi... w zasadzie jak to się stało, że zaczęli jakoś... normalnie... rozmawiać? O ile rozmowy z Nailahem można było nazwać normalnymi, gdy przepełnione były poziome zgryźliwości i cynizmu, który raczej trudno było znieść. Były normalne?
Och, gdyby nie to, Sahir już by go pewnie stąd wykopał - koniec końców zapach truskawek mieszających się ze specyficzną dla tej rasy krwią był całkiem przyjemny - do tego whiskey i specyficzna woń palonego drwa - przedziwna mieszanka, która dawała przedziwne złudzenie tego, że jest bezpiecznie - bardzo, bardzo dziwne wrażenie, bardzo niebezpieczne wrażenie, na którym to rozluźnieniu przyłapałeś się dopiero po paru chwilach i poderwałeś potylicę z wezgłowia, przymrużając oczy, by przejechać nimi po ścianie naprzeciwko siebie - tylko że nic się nie zmieniło. Alkohol w twoich żyłach pewnie też już zaczął robić swoje.
- Pijesz? - Zapytałeś, wyciągając w jego kierunku szklankę. - Mówiłeś, że dopiero się tu przeniosłeś. Więc - skąd jesteś, Jasper? - Chyba naprawdę tego potrzebowałeś. Takiej spokojnej rozmowy z kimś nowym, z kimś promieniującym takim ciepłem, jakim promieniował ten osobnik, który w pewnym sensie, przez tą otwartość, budził więcej obaw, niż niejeden z wrogów - bo tak naprawdę posiadanie wrogów było o wiele prostsze. Przynajmniej wtedy masz pewność, że w każdym momencie możesz zarobić sztylet w plecy, a przy "znajomych"..? Jeden drugiego warci, człowiek człowiekowi wilkiem, co dopiero człowiek wampirowi, odmieńcowi, komuś, według ich poglądów, GORSZEMU, niż oni..? Oj tak, pod tym względem jechali z Jasperem na tym samym wózku - na wózku uprzedzeń wobec kogoś z domieszką krwi istot nieludzkich.
Jeszcze odpowiedziałaby spojrzeniem.
- Prawda nie warta złamanego knuta. - Wymruczał, badając jedną z nierówności w pokrytym farbą suficie, który można było zauważyć tylko dzięki rzucanego przez niego, malutkiego cieniowi - pewnie nikt się tym nie przejmował, ale z drugiej strony ciekawe, ile osób już tak badało ten sufit tak, jak ty, zamiast poświęcać czas nauce, skupić się na czymś pożytecznym..? - Zresztą to ty tu jesteś popychadłem, rób, jak uważasz. - Czy to w jakimkolwiek stopniu mogło dotknąć odpornego na wyzwiska i kąśliwe uwagi wilkołaka..? To była wypowiedziana na głos prawda, taka bardzo w jego stylu, rzucona prosto w oczy, choć on sam nie pozwalał nikomu mówić prawd o sobie, wpadając automatycznie w szał - taka ciekawostka dotycząca hipokretynizmu Nailaha, którego, połowa sukcesu, był przynajmniej świadom i widział negatywny algorytm w swych słowach, a jednak nie wahał się ich wypowiedzieć, zapijając Ognistą Kochanką - kolejna z przyjaciółek wiecznie obecnych w życiu - młodociany alkoholik, społaczny degenerat, siedział sobie obok wilczka, świeżo upieczonego ucznia Hogwartu, który nadawałby się na maskotkę domu, promieniując tą swoją pozytywnością i radością, tak ostro kontrastującą z ponurymi barwami Nailaha. To dobrze. Sahir lubił takie osoby, podziwiał ich czystość, napawał się ich wewnętrznym blaskiem i czystością serca - kolejny błędny algorytm, bo tak, jak chciał utrzymać takie osoby w ich idyllicznym, jeszcze ciągle dziecinnym świecie, tak samo mocno chciał je przełamać, zniszczyć, zrównać z ziemią, by przelać na nich całą swoją gorycz nazbieraną latami.
Niestety zazwyczaj zwyciężało to drugie, ale koniec końców... ludzie się podnosili przy Nailahu. Przywdziewali zbroję, których było im brak i chłonęli nową siłę płynącą z czystej prawdy, miast ułud gotowych rozprysnąć w każdej chwili po opuszczeniu zamku.
Sam nie wiem, jak to dokładnie było.
- Nie mam ochoty o tym z tobą rozmawiać. - Uciął kwaśno, jakże DELIKATNIE sugerując, by wilkołak sobie odpuścił - przynajmniej na tym poziomie, w tym konkretnym temacie - bo i nie czuł najmniejszej nawet potrzeby zwierzania się temu Gryfonowi... w zasadzie jak to się stało, że zaczęli jakoś... normalnie... rozmawiać? O ile rozmowy z Nailahem można było nazwać normalnymi, gdy przepełnione były poziome zgryźliwości i cynizmu, który raczej trudno było znieść. Były normalne?
Och, gdyby nie to, Sahir już by go pewnie stąd wykopał - koniec końców zapach truskawek mieszających się ze specyficzną dla tej rasy krwią był całkiem przyjemny - do tego whiskey i specyficzna woń palonego drwa - przedziwna mieszanka, która dawała przedziwne złudzenie tego, że jest bezpiecznie - bardzo, bardzo dziwne wrażenie, bardzo niebezpieczne wrażenie, na którym to rozluźnieniu przyłapałeś się dopiero po paru chwilach i poderwałeś potylicę z wezgłowia, przymrużając oczy, by przejechać nimi po ścianie naprzeciwko siebie - tylko że nic się nie zmieniło. Alkohol w twoich żyłach pewnie też już zaczął robić swoje.
- Pijesz? - Zapytałeś, wyciągając w jego kierunku szklankę. - Mówiłeś, że dopiero się tu przeniosłeś. Więc - skąd jesteś, Jasper? - Chyba naprawdę tego potrzebowałeś. Takiej spokojnej rozmowy z kimś nowym, z kimś promieniującym takim ciepłem, jakim promieniował ten osobnik, który w pewnym sensie, przez tą otwartość, budził więcej obaw, niż niejeden z wrogów - bo tak naprawdę posiadanie wrogów było o wiele prostsze. Przynajmniej wtedy masz pewność, że w każdym momencie możesz zarobić sztylet w plecy, a przy "znajomych"..? Jeden drugiego warci, człowiek człowiekowi wilkiem, co dopiero człowiek wampirowi, odmieńcowi, komuś, według ich poglądów, GORSZEMU, niż oni..? Oj tak, pod tym względem jechali z Jasperem na tym samym wózku - na wózku uprzedzeń wobec kogoś z domieszką krwi istot nieludzkich.
- Jasper Larsson
Re: Kącik z komnkiem
Czw Cze 11, 2015 11:32 pm
No, dobrze. Wiedział kiedy się zamknąć i odpuścić temat. Skończone, było i minęło. W przeciwieństwie do ich pierwszego, niefortunnego spotkania, teraz rozmawiali ze sobą niczym równy z równym, co było wyjątkowe i przyjemne dla wieczne odrzucanego Larssona. Może Anglicy faktycznie byli bardziej tolerancyjni? A może tylko bardziej porąbani? Nie robiło mu to różnicy dopóki mógł odpocząć, wyluzować się i otwarcie pogadać. Chociaż... on zawsze był do bólu szczery, tyle, że w łagodny, miękki sposób. Cecha, którą wbrew pozorom wielu brakuje.
- Zazwyczaj ograniczam się do zlizywania nadmiaru po dezynfekcji ran. - spojrzał na swoje pocięte, pełne szram przedramiona. Na lewym nadgarstku miał coś co wyglądało jak mała pieszczocha, jednak po bliższym zapoznaniu okazywało się psią obrożą. - Mam za słabą głowę żeby pić normalne ilości. - zamknął oczy w zamyśleniu nim zebrał się na odpowiedź na pytanie wampira. - Przybyłem z dalekich fiordów. Tam też uczyłem się magii w szkole wcale nie tak bardzo innej od tej. - Wiedział, że będzie tęsknił, ale nie było co rozpaczać. Za kilka lat, po ukończeniu nauki i pełnoletności mógł tam wrócić. Chociaż... Nikt właściwie na niego nie czekał.
- Zazwyczaj ograniczam się do zlizywania nadmiaru po dezynfekcji ran. - spojrzał na swoje pocięte, pełne szram przedramiona. Na lewym nadgarstku miał coś co wyglądało jak mała pieszczocha, jednak po bliższym zapoznaniu okazywało się psią obrożą. - Mam za słabą głowę żeby pić normalne ilości. - zamknął oczy w zamyśleniu nim zebrał się na odpowiedź na pytanie wampira. - Przybyłem z dalekich fiordów. Tam też uczyłem się magii w szkole wcale nie tak bardzo innej od tej. - Wiedział, że będzie tęsknił, ale nie było co rozpaczać. Za kilka lat, po ukończeniu nauki i pełnoletności mógł tam wrócić. Chociaż... Nikt właściwie na niego nie czekał.
- Sahir Nailah
Re: Kącik z komnkiem
Pią Cze 12, 2015 12:00 am
Może powinieneś się jednak zbuntować? Może to był tak naprawdę kolejny test, po którym zostaniesz zjechany, zrugany, za to, że coś zrobiłeś nie tak? Nie to, żeby była to nieprawdopodobna opcja, w końcu wampirowi mogło nagle coś odbić i przyjacielska pogawędka mogła znowu zamienić się w jakiś koszmar, z którego ciężko było wynieść się w jednym kawałku - jeśli nie psychicznie, to fizycznie - w najgorszym wypadku oba na raz. Na szczęście nic takiego się nie stało. Wampir jak siedział, tak siedział, popijając swój trunek bogów, ty siedziałeś na swoim miejscu, wszystko względnie CACY - względnie! O dziwo nie było tutaj żadnego haczyka - gwarantowana równowaga była zapewniona choćby dzięki ostrożnym krokom Jaspera - nie to, żebym oskarżał go o granie w podchody, czy traktowanie go jak zgniłego jajka, co pewna osoba jeszcze wczorajszego dnia uczyniła - to było dość zabawne, wiesz, widzieć, jak ludzie chcą na siłę unikać konfliktów, podczas gdy samemu było się ich prowokatorem, kiedy dolewało się kropelka po kropelce oliwy do ognia, by zagęszczać atmosferę - ta tutaj była, może nie do doskonale, ale czysta - tej nocy nie będzie żadnej gry, tylko chwila rozluźnienia, poudawania, że wszyscy jesteśmy normalni - bo bliżej Anglikom do świrów, niż do tolerancyjncyh - jeszcze się na tym przejedziesz, chłopcze, w końcu Piekło rozwarło przed tobą bramy i pochłonęło w swe wnętrzności.
- Ja na psa przystało. - Cofnąłeś szklankę - powoli zaczynało cię nudzić zaczepianie go w ten sposób, no bo ileż można, skoro nie ma żadnych reakcji, a zaraz obok tego pojawiła się kompletnie spaczona myśl, w której wszystko wskazywało na to, że skoro to ignoruje, to znaczy, że mu to nie przeszkadza, a skoro mu to nie przeszkadza, to można dalej nazywać rzecz po imieniu - a Jasper idealnie nadawał się na wierną psinę, która macha ogonem, kiedy właściciel wraca do domu. Dopiero teraz, kiedy na niego spojrzałeś, przejechałeś wzrokiem po jego ciele bez najmniejszego skrępowania, badając ułożenie mięśni, a najwięcej poświęcając bliznom, jakie na sobie nosił - automatycznie skrzywiłeś się do swoich myśli i wróciłeś oczyma do obserwacji płomieni. - Nawet obrożę nosisz? Czemu nie na szyi? - Uśmiechnąłeś się kątem warg z ledwo zauważalnym rozbawieniem. Ale to było smutne. Czemu ten chłopak daje się obrażać? Czy on w ogóle potrafiłby się obronić, gdybyś mu przypierdolił w twarz? Zgrozo, przecież był wilkołakiem, więc jakim cudem prezentował sobą taki styl bycia..?! Wilki były wszak dumnymi zwierzętami, dzikimi, miłującymi przestrzenie i więzi z naturą, pamiętające cudowną adrenalinę polowań..! Jak więc z tego chłopaka narodził się dywanowy pudelek..?
- Z całym szacunkiem: nie mam pojęcia, co to są te "fiordy". - O, twoja geografia ograniczała się do znajomości ulic Londynu i wielu, ale to wieelu sekretów tego zamku. Poza tym wiedziałeś tyle, co niezaprzeczalny fakt, że Anglia jest wyspą i otacza ją Ocean. Atlantycki bodajże. - Skąd ty się tu w ogóle wziąłeś? - Zapytałeś z jakimś rozdrażnieniem, znowu nawiązując z nim kontakt wzrokowy, zupełnie, jakbyś winił go za sam fakt pojawienia się w Hogwarcie, chociaż to nie była do końca prawda, bo tej winy nie celował bezpośrednio w Jaspera - wkurwiło go to, że sobie tak tu siedzą, jak jacyś starzy znajomi, ten na wpół rozebrany, w bliznach, jakby wyrwał się z dżungli... z dżungli..? Ten świat był dżunglą. Szkoda, że nie jesteś świadomy, jakby twoje ciało wyglądało, gdyby nie błogosławieństwo idealnej regeneracji wampirów, która usuwała nawet blizny. - I dlaczego siedzisz tutaj i udajemy koleżeńską rozmowę... - Oparłeś spowrotem na oparcie, wymrukując to zdanie dostatecznie głośno, by nie umknęło uszom Jaspera.
- Ja na psa przystało. - Cofnąłeś szklankę - powoli zaczynało cię nudzić zaczepianie go w ten sposób, no bo ileż można, skoro nie ma żadnych reakcji, a zaraz obok tego pojawiła się kompletnie spaczona myśl, w której wszystko wskazywało na to, że skoro to ignoruje, to znaczy, że mu to nie przeszkadza, a skoro mu to nie przeszkadza, to można dalej nazywać rzecz po imieniu - a Jasper idealnie nadawał się na wierną psinę, która macha ogonem, kiedy właściciel wraca do domu. Dopiero teraz, kiedy na niego spojrzałeś, przejechałeś wzrokiem po jego ciele bez najmniejszego skrępowania, badając ułożenie mięśni, a najwięcej poświęcając bliznom, jakie na sobie nosił - automatycznie skrzywiłeś się do swoich myśli i wróciłeś oczyma do obserwacji płomieni. - Nawet obrożę nosisz? Czemu nie na szyi? - Uśmiechnąłeś się kątem warg z ledwo zauważalnym rozbawieniem. Ale to było smutne. Czemu ten chłopak daje się obrażać? Czy on w ogóle potrafiłby się obronić, gdybyś mu przypierdolił w twarz? Zgrozo, przecież był wilkołakiem, więc jakim cudem prezentował sobą taki styl bycia..?! Wilki były wszak dumnymi zwierzętami, dzikimi, miłującymi przestrzenie i więzi z naturą, pamiętające cudowną adrenalinę polowań..! Jak więc z tego chłopaka narodził się dywanowy pudelek..?
- Z całym szacunkiem: nie mam pojęcia, co to są te "fiordy". - O, twoja geografia ograniczała się do znajomości ulic Londynu i wielu, ale to wieelu sekretów tego zamku. Poza tym wiedziałeś tyle, co niezaprzeczalny fakt, że Anglia jest wyspą i otacza ją Ocean. Atlantycki bodajże. - Skąd ty się tu w ogóle wziąłeś? - Zapytałeś z jakimś rozdrażnieniem, znowu nawiązując z nim kontakt wzrokowy, zupełnie, jakbyś winił go za sam fakt pojawienia się w Hogwarcie, chociaż to nie była do końca prawda, bo tej winy nie celował bezpośrednio w Jaspera - wkurwiło go to, że sobie tak tu siedzą, jak jacyś starzy znajomi, ten na wpół rozebrany, w bliznach, jakby wyrwał się z dżungli... z dżungli..? Ten świat był dżunglą. Szkoda, że nie jesteś świadomy, jakby twoje ciało wyglądało, gdyby nie błogosławieństwo idealnej regeneracji wampirów, która usuwała nawet blizny. - I dlaczego siedzisz tutaj i udajemy koleżeńską rozmowę... - Oparłeś spowrotem na oparcie, wymrukując to zdanie dostatecznie głośno, by nie umknęło uszom Jaspera.
- Jasper Larsson
Re: Kącik z komnkiem
Pią Cze 12, 2015 12:32 am
Znowu z tym psem, dało się przyzwyczaić. Nie brzmiało to nawet aż tak pretensjonalnie i zaczepnie jak za pierwszy razem, więc o tyle łatwiej było to zignorować. Zresztą, Jasper brał stronę Sahira w tym momencie; owszem, był psem, może i dzikim, ale jednak z tej samej rodziny co domowe pupile. Dlatego nie było o co się kłócić w tej sprawie.
- Nosiłem ją na szyi, gdy byłem młodszy. Teraz jest za mała. - Nie była to jakaś wielka tajemnica, a przynajmniej nie w jego dawnej szkole. Niby miał okazję na nowy wizerunek, zatajenie niektórych faktów z życia, ale nie zależało mu na tym. Był zbyt prostoduszny. Otworzył leniwie ślepia, patrząc się w przestrzeń przed nim. Było mu wygodnie i przytulnie, chyba polubi to miejsce. Cieszył się w duchu, że postanowił pozwiedzać w wolny od obowiązków dzień. - Fiordy to zatoki polodowcowe, są charakterystyczne dla mojego kraju. I piękne, choć zarazem bardzo niebezpieczne. - "Trochę jak ty." Przyszło mu na myśl, jednak był zbyt spokojny i stonowany w tym momencie by zareagować gwałtowniej na tak nieoczekiwane stwierdzenie własnej duszy. Zresztą, Sahir i tak go nie usłyszał. Na szczęście. Nie był raczej typem, który dobrze przyjąłby taki komentarz, a przynajmniej Jasper był o tym przekonany. Mimo wszystko spojrzał na bruneta w lekkim rozmarzeniu chwilą wypoczynku. Bez uśmiechu, ale z jakimś ciepłem i uczuciem w oczach, które zdawały się obdarzać zaufaniem każdego kto się w nie zagłębił. - Nie mam po co udawać. I mam nadzieję, że jeszcze kiedyś pogadamy. - Sięgnął po swój porzucony ciuch, zakładając go na powrót, przygotowując się do wyjścia. Nie było co dłużej się narzucać, wampirek widocznie chciał zostać wreszcie sam. Nim wstał, spojrzał mu prosto w oczy, twarzą w twarz, dodając najbardziej irracjonalne dla Nailaha, a jednak jak najprawdziwsze według Larssona zdanie: - Jesteś najmilszą osobą jaką do tej pory spotkałem. - posłał mu słodki uśmiech, taki, który pasował tylko i wyłącznie do jego ogromnych oczu o kolorze nieba. Następnie wstał i wyszedł, nie chcąc nadużywać cierpliwości nowego przyjaciela.
[zt]
- Nosiłem ją na szyi, gdy byłem młodszy. Teraz jest za mała. - Nie była to jakaś wielka tajemnica, a przynajmniej nie w jego dawnej szkole. Niby miał okazję na nowy wizerunek, zatajenie niektórych faktów z życia, ale nie zależało mu na tym. Był zbyt prostoduszny. Otworzył leniwie ślepia, patrząc się w przestrzeń przed nim. Było mu wygodnie i przytulnie, chyba polubi to miejsce. Cieszył się w duchu, że postanowił pozwiedzać w wolny od obowiązków dzień. - Fiordy to zatoki polodowcowe, są charakterystyczne dla mojego kraju. I piękne, choć zarazem bardzo niebezpieczne. - "Trochę jak ty." Przyszło mu na myśl, jednak był zbyt spokojny i stonowany w tym momencie by zareagować gwałtowniej na tak nieoczekiwane stwierdzenie własnej duszy. Zresztą, Sahir i tak go nie usłyszał. Na szczęście. Nie był raczej typem, który dobrze przyjąłby taki komentarz, a przynajmniej Jasper był o tym przekonany. Mimo wszystko spojrzał na bruneta w lekkim rozmarzeniu chwilą wypoczynku. Bez uśmiechu, ale z jakimś ciepłem i uczuciem w oczach, które zdawały się obdarzać zaufaniem każdego kto się w nie zagłębił. - Nie mam po co udawać. I mam nadzieję, że jeszcze kiedyś pogadamy. - Sięgnął po swój porzucony ciuch, zakładając go na powrót, przygotowując się do wyjścia. Nie było co dłużej się narzucać, wampirek widocznie chciał zostać wreszcie sam. Nim wstał, spojrzał mu prosto w oczy, twarzą w twarz, dodając najbardziej irracjonalne dla Nailaha, a jednak jak najprawdziwsze według Larssona zdanie: - Jesteś najmilszą osobą jaką do tej pory spotkałem. - posłał mu słodki uśmiech, taki, który pasował tylko i wyłącznie do jego ogromnych oczu o kolorze nieba. Następnie wstał i wyszedł, nie chcąc nadużywać cierpliwości nowego przyjaciela.
[zt]
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach