- Neve Collins
Re: Stół Krukonów
Sro Paź 07, 2015 6:44 pm
Cisza – szelest kartek, palce badające strukturę wszechrzeczy, umysł zamknięty w zrozumieniu, któremu niepotrzebne było poznanie – znała, wiedziała, już zrozumiała, czy nie tak to wszystko napisałem? Cofnięcie się, ale nie w czasie – cofnięcie się do poprzedniego "teraz", w którym kartka została przerzucona na drugą stronę – odrabianie lekcji, tak prozaiczna czynność – dwa fijołki ze spokojem śledzące tekst – nic się nie działo, nic się nie dzieje, nic się nie wydarzy – orzekły się słowa niesłyszalne uszami śmiertelników, więc chodźcie, podejdźcie – pozwólcie się oczarować... znam parę zaklęć, które zabiorą was daleko stąd. Wytnę z kartek dom i postawię go na stole – zamieszkają w nim wróżki, które w nocach będą zaplatać z waszych włosów nicie przeznaczenia – to jedyna cena za wejście w unię światła, które porzuciło ciemność, by ćmić się pośród tłumu, niedotknięte ludzkim wypaczeniem – tu było właśnie to cofnięcie się, o tą ledwo jedną stronę – na poprzedniej był inny rozdział, tu zaczynał się kolejny – gwałtem i przemocą skleiły się karty, byśmy przeszli z rozdziału XI na XIII – cyfrę nieszczęść i niespodzianek, klękającą przed ogrodem w którym kwitły róże, w którym zawitała Wiosna – delikatna woń rozchodzi się po drewnianej ławie, po drewnianym stole, okala odziane w biel sukni ciało, którego ramiona nakrywa szata z emblematem dumnie prezentowanego domu – nie dotkniesz jej, choćbyś pragnął, nie sięgniesz, bo przecież nie jesteś stąd – nikt stąd nie pochodził – z oddalonego miliony mil od naszego świata państwa pośród gór, w których nie grzmiały lawiny i nie ginął żaden ptak wznoszący się do pierzastych chmur – dopasujemy ci ich skrzydła, nie martw się – dostaniesz cynowy garniec i pójdziesz zaczerpnąc kryształowej wody ze studni Życia – podlej wszystkie kwiaty, każdy z kołyszących się drzew – widzę każdy twój ruch... - nie zmęczysz się, rób to powoli, czas rozleniwiał się do potęgi w której nie kruszył podstaw świata i nie pożerał skóry, czyniąc na niej zmarszczki – jesteśmy tu razem, a zarazem osobno, blisko i daleko.
Wróżki zamieszkujące domek z papieru czekają w ścianach zapisanych słowami, lejącymi się prosto z głębin jestestwa, zadziwiająco lekkie, jak i one same lekkimi były – ich trzepotanie przejrzystych skrzydeł – wszystko to zaklęte było w tych fijołkowych oczętach.
Tak wiele i tak niewiele.
Sala rzeczywiście zaklęta była w ciszy i pustce – niewiele osób siedziało przy stołach swych domów, inni się porozsiadali, tworząc przestrzeń, w której widniało na krańcach przejście daleko stąd – w tym maleńkim świecie tlącego się blasku Śnieżnej Wiedźmy, która delikatnymi palcami oddawała honory literackiego dzieła, ulotne pióro na wietrze, ledwo iluzja i marzenie, co rozmywa się pod byle dotykiem – marzyć! - marzcie, lecz po marzenia nie sięgajcie – przecież one właśnie po to istnieją, byście mogli o nich śnić. W rzeczywistości spotka was tylko jego zawód. Gładkość lotu, subtelne unoszenie się w przestrzeni, nieśmiałe zawieszenie w niepozorach wszechbytu – pierwiastek eteru w swej idylliczności – zwieńczeniem muśniętych drugą dłonią, śnieżnych włosów, które na chwilę przysłoniły jej twarz, by zaraz zostać przywołanymi do porządku jednym machinalnym ruchem założenia ich za ucho.
Wróżki zamieszkujące domek z papieru czekają w ścianach zapisanych słowami, lejącymi się prosto z głębin jestestwa, zadziwiająco lekkie, jak i one same lekkimi były – ich trzepotanie przejrzystych skrzydeł – wszystko to zaklęte było w tych fijołkowych oczętach.
Tak wiele i tak niewiele.
Sala rzeczywiście zaklęta była w ciszy i pustce – niewiele osób siedziało przy stołach swych domów, inni się porozsiadali, tworząc przestrzeń, w której widniało na krańcach przejście daleko stąd – w tym maleńkim świecie tlącego się blasku Śnieżnej Wiedźmy, która delikatnymi palcami oddawała honory literackiego dzieła, ulotne pióro na wietrze, ledwo iluzja i marzenie, co rozmywa się pod byle dotykiem – marzyć! - marzcie, lecz po marzenia nie sięgajcie – przecież one właśnie po to istnieją, byście mogli o nich śnić. W rzeczywistości spotka was tylko jego zawód. Gładkość lotu, subtelne unoszenie się w przestrzeni, nieśmiałe zawieszenie w niepozorach wszechbytu – pierwiastek eteru w swej idylliczności – zwieńczeniem muśniętych drugą dłonią, śnieżnych włosów, które na chwilę przysłoniły jej twarz, by zaraz zostać przywołanymi do porządku jednym machinalnym ruchem założenia ich za ucho.
- Kyohei Takano
Re: Stół Krukonów
Sro Paź 07, 2015 9:05 pm
Spokój... jest zaiste ulotny, i to bardzo. A najbardziej lubi uciekać w chwili kiedy wydaje się nam, że nareszcie przyszedł do nas na stałe. Wtedy kochał tak nagle uciekać, a na jego miejsce przychodziły kolejne problemy. I pewnie nie było by to wcale takie straszne gdyby nie fakt, że wiele ludzi nie rozwiązuje ich, przez co tworzą się kolejne zakurzone stosy. W pewnej chwili zaczynają krępować nam coraz bardziej swobodę poruszania, i jeżeli w końcu nie weźmiemy się za porządki, ten cały nasz prywatny burdel nas przygniecie. Kyo jest idealnym tego przykładem. Ucieka od przeszłości, a co najgorsze próbuje ukryć się nawet przed przyszłością, a to jak wszyscy wiemy jest niemożliwe, przez co to wszystko jest jeszcze bardziej żałosne. Tak ten chłopak był żałosny i nie bójmy się tego słowa. Czy dojście na czworaka do kolejnego dnia możemy tak naprawdę nazwać prawdziwym życiem... nie, nie była to egzystencja którą mógł by się pochwalić, ale wiecie co... z biegiem czasu się do tego przyzwyczaił, przestał próbować wstać na nogi, po prostu pogodził się z tym, że jego miejsce jest na ziemi, a w najgorszym wypadku twarzą wylądował w jakimś błocie. Godził się na to, bo co innego mu pozostało. Swoje młode życie przechlapał tak naprawdę w przeciągu jednego dnia, przez jedną decyzję, która tak bardzo zaważyła na jego przyszłym życiu. Pytanie, czy gdyby wtedy wiedział jak to wszystko się potoczy zrobił by to samo. Wtedy przeżycie tego było by zdecydowanie trudniejsze, bo śmierć tej niewinnej dziewczyny nie była by wtedy nieszczęśliwym wypadkiem, ale wydaniem przez niego samego wyroku na nią, i wtedy już na pewno nie był by w stanie dalej egzystować nawet w tej nicości.
No, ale mówiłam wcześniej o spokoju, nawet Kyo go zaznał przez jakiś czas, ale tylko po to aby w przeciągu kilku minut dosłownie wszystko się zjebało. A sprawił to jeden człowiek... Kai... były przyjaciel Kyo który jak na złość trafił również do tej samej szkoły. To spotkanie od kilku dni chodziło za nim niczym czarny kot, sprawiając, że był znacznie bardziej spięty niż do tej pory. Tak w tej chwili był chodzącą bombą zegarową, dotknij go a wybuchnie. Tyle co wcześniej jego udręczona dusza nawet na krótką chwilę mogła odnaleźć spokój, tak teraz świadomość, że ten człowiek kręci się gdzieś po szkole nie dawała mu spokoju. Wszyscy pewnie powiecie, że Kyo może powiedzieć jak sprawy się mają, dlaczego postąpił tak a nie inaczej, ale jakim byłby wtedy przyjacielem, przecież obiecał, że nigdy nikomu nie powie co się tak naprawdę wydarzyło, i po tylu latach dotrzymywał obietnicy. Sama nie wiem jak to nazwać... poświęceniem... nie, zbyt mocno to powiedziane, głupotą? też nie, to określenie byłoby zaiste niesprawiedliwe dla niego... nazwałabym to po prostu czynem, czynem który w pewnym momencie wymknął się troszeczkę spod kontroli.
Takano wszedł do wielkiej sali, nie miał tak naprawdę ochoty na jedzenie... od kilku dni nie jadł nic, przez co znacznie osłabł i to było widać, podkrążone oczy, i niezdrowo blada skóra zdradzała nieprzespane noce, za to lekko posiniałe usta świadczyły o tym, że jeszcze trochę wysiłku i najpewniej padnie tutaj trupem. Szedł przed siebie, wlókł nogę za nogę, jedną rękę jak zwykle miał w kieszeni... nawet nie zauważył jak minął stół puchonów, wydawało się, że nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego gdzie w tej chwili się znajduje. W końcu przy stracie sił opadł na najbliższą ławkę i tak po prostu zastygł... nie zwrócił nawet uwagi obok kogo usiadł, czy to jego ciało i umysł pokierowało w to miejsce, jeżeli tak do jakim cudem trafił akurat na nią, czy tak bardzo utkwiła mu w pamięci. Naturalnie, że tak... przecież to wszystko co mówił... to była nieprawda... wszystko co zrobił, zrobił wbrew sobie... bo tak musiał.
No, ale mówiłam wcześniej o spokoju, nawet Kyo go zaznał przez jakiś czas, ale tylko po to aby w przeciągu kilku minut dosłownie wszystko się zjebało. A sprawił to jeden człowiek... Kai... były przyjaciel Kyo który jak na złość trafił również do tej samej szkoły. To spotkanie od kilku dni chodziło za nim niczym czarny kot, sprawiając, że był znacznie bardziej spięty niż do tej pory. Tak w tej chwili był chodzącą bombą zegarową, dotknij go a wybuchnie. Tyle co wcześniej jego udręczona dusza nawet na krótką chwilę mogła odnaleźć spokój, tak teraz świadomość, że ten człowiek kręci się gdzieś po szkole nie dawała mu spokoju. Wszyscy pewnie powiecie, że Kyo może powiedzieć jak sprawy się mają, dlaczego postąpił tak a nie inaczej, ale jakim byłby wtedy przyjacielem, przecież obiecał, że nigdy nikomu nie powie co się tak naprawdę wydarzyło, i po tylu latach dotrzymywał obietnicy. Sama nie wiem jak to nazwać... poświęceniem... nie, zbyt mocno to powiedziane, głupotą? też nie, to określenie byłoby zaiste niesprawiedliwe dla niego... nazwałabym to po prostu czynem, czynem który w pewnym momencie wymknął się troszeczkę spod kontroli.
Takano wszedł do wielkiej sali, nie miał tak naprawdę ochoty na jedzenie... od kilku dni nie jadł nic, przez co znacznie osłabł i to było widać, podkrążone oczy, i niezdrowo blada skóra zdradzała nieprzespane noce, za to lekko posiniałe usta świadczyły o tym, że jeszcze trochę wysiłku i najpewniej padnie tutaj trupem. Szedł przed siebie, wlókł nogę za nogę, jedną rękę jak zwykle miał w kieszeni... nawet nie zauważył jak minął stół puchonów, wydawało się, że nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego gdzie w tej chwili się znajduje. W końcu przy stracie sił opadł na najbliższą ławkę i tak po prostu zastygł... nie zwrócił nawet uwagi obok kogo usiadł, czy to jego ciało i umysł pokierowało w to miejsce, jeżeli tak do jakim cudem trafił akurat na nią, czy tak bardzo utkwiła mu w pamięci. Naturalnie, że tak... przecież to wszystko co mówił... to była nieprawda... wszystko co zrobił, zrobił wbrew sobie... bo tak musiał.
- Neve Collins
Re: Stół Krukonów
Czw Paź 08, 2015 4:30 pm
Dla innych tak zwyczajny, dla Niej tak wyjątkowy, cokolwiek by mu się nie wydawało – właśnie wtedy, kiedy tak czule ją przytulał, spoglądał na nią, kiedy czuła się wyjątkowa w sposób zupełnie inny, wypełniający codzienność jasnością i szczęściem, potencjalnie nieistniejącym w antyirracjonalnym ujęciu – serce wtedy potrafiło przyśpieszyć swój bieg, bić tylko dla jednego obiektu szaleństwa, w którym drzemało słodkie zauroczenie przeradzane w anielską, platoniczną miłość – byleby być, nie dla pieniędzy, nie dla korzyści fizycznych – byleby było tak jak dawniej – a co tak naprawdę się zmieniło? Teraz On idzie – zmęczony, wykończony życiem szarpiącym każdą z jego strun, blady niemal jak Księżna Śniegu, drobna niczym pojedynczy płatek opadający z szarej, ciemnej chmury zwiastującej burzy, odbijająca ostatnie promienie słoneczne wychylającej się Gwiazdy – tak, wtedy mogła być księżniczką – przecież zachowywał się tak szarmancko i obiecywał piękne przygody – dla innych tylko buntownik z wyboru, nieuzasadnienie sprzeciwiający się podwalinom świata, dla niej znacznie wyjątkowy mieszkaniem Lodowego Królestwa, którego ściany nigdy nie miały parzyć jego dłoni – a oparzyły, czyż nie? Wystarczyło, by chłodny wiatr wtargnął się do środka i Rycerz w Zardzewiałej Zbroi pojął, by aby chronić swą Królową przed zamarznięciem i rozpadliną świata rodzącego się na wiosnę musi odejść – nie było żadnego przepraszam – były ostre słowa dzierżące obustronny miecz – krew Rycerza i krew Królowej łączyła się pośród bieli podłoża, wciąż pozostała w pamięci ziemi tam, nad jeziorem, gdy Zdrada zwyciężyła, śmiejąc się z nich i wytykając palcami – Aniołek o pięknych włosach słyszał ten śmiech, lecz głowy nie zadzierał – bo tam, gdzie wznosi się codzienność, nagle nie było miejscem, do którego warto było wznosić się na swych skrzydłach o powyrywanych lotkach – ile razy można powtarzać, jak szalenie się kocha, jak się kochało i że pierwsza miłość wygasnąć nie może? Mówili sobie i tak pisali, że się nigdy nie opuszczą – więc tak łatwo łamać dane raz słowa ze strachu, pragnienia ochrony, przez swe własne przeświadczenie, że tak będzie lepiej – więc oszczędzę wam szczegółów, nie będę snuć opowieści – była ta różnica, że nadal myślała o Chłopaku, z tą różnicą...
Z jaką różnicą? Nadal nic nie musisz, drogi Kyo, nadal jednak pamiętasz drogę i wiesz, gdzie podążasz – tutaj, w tej odmiennej rzeczywistości, padasz u bram innego świata – witaj w domu, mój Rycerzu strudzony podróżą – nie pukasz, nie witasz się – nie musisz, nie wiesz, gdzie jesteś – podświadomość wiodła cię, byś padł na kolana – już nie tak samo, jak kiedyś, czy tą różnicę właśnie widzicie? I bez różnicy wychodzi na spotkanie Śnieżna Wiedźma z domatów swego powstawania, obtulona jedwabiem miękkości piór, kuca zaraz przy nim, wyciąga dłoń, która powiększa domek dla Wróżek z papieru, rozsyła wokół słowa i dźwięki, chociaż nic nie mówi, chociaż nie dotyka – podniosła jedynie swoje spojrzenie, specjalnie dla Niego, milczy, ale to milczenie nie kłuje uszu – pamiętasz? Pamiętasz, jak piękny był śnieg, którego nie lubiłeś, gdy razem leżeliście na dziedzińcu, niepomni na innych, nie martwiący się o to, co przyniesie przyszłość? Te różnice – jak wiele się w was zmieniło, Kyo?
- Mam wrażenie, że zaczęło padać. - Nie odezwała się od razu – splotła dłonie na stole i ułożyła na nich podbródek, odwrócona w stronę Kyoheia, obserwując jego twarz, znużoną, poznaczoną zmęczeniem i traumą goniących za nim padlinożerców – smród zgnilizny, bagna – czysta rzeka, która wydawała tak krystaliczne dźwięki, teraz zabrudzona przez jesień wnętrza – czy to może już zima, Kyohei? Pora zamarzania i zastygania w niebycie, w całej nicości...
Na dworze wcale nie padało.
Słońce świeciło wyjątkowo jasno, rzucając podłużne blaski na wnętrze Wielkiej Sali przez okna.
- O zardzewiałą zbroję deszcz dzwoni jesienny... I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny...
Wyrwana z kontekstu, unosząca się trzy metry ponad niebem – niebyt w swej fizyczności.
Czy cokolwiek się zmieniła?
Z jaką różnicą? Nadal nic nie musisz, drogi Kyo, nadal jednak pamiętasz drogę i wiesz, gdzie podążasz – tutaj, w tej odmiennej rzeczywistości, padasz u bram innego świata – witaj w domu, mój Rycerzu strudzony podróżą – nie pukasz, nie witasz się – nie musisz, nie wiesz, gdzie jesteś – podświadomość wiodła cię, byś padł na kolana – już nie tak samo, jak kiedyś, czy tą różnicę właśnie widzicie? I bez różnicy wychodzi na spotkanie Śnieżna Wiedźma z domatów swego powstawania, obtulona jedwabiem miękkości piór, kuca zaraz przy nim, wyciąga dłoń, która powiększa domek dla Wróżek z papieru, rozsyła wokół słowa i dźwięki, chociaż nic nie mówi, chociaż nie dotyka – podniosła jedynie swoje spojrzenie, specjalnie dla Niego, milczy, ale to milczenie nie kłuje uszu – pamiętasz? Pamiętasz, jak piękny był śnieg, którego nie lubiłeś, gdy razem leżeliście na dziedzińcu, niepomni na innych, nie martwiący się o to, co przyniesie przyszłość? Te różnice – jak wiele się w was zmieniło, Kyo?
- Mam wrażenie, że zaczęło padać. - Nie odezwała się od razu – splotła dłonie na stole i ułożyła na nich podbródek, odwrócona w stronę Kyoheia, obserwując jego twarz, znużoną, poznaczoną zmęczeniem i traumą goniących za nim padlinożerców – smród zgnilizny, bagna – czysta rzeka, która wydawała tak krystaliczne dźwięki, teraz zabrudzona przez jesień wnętrza – czy to może już zima, Kyohei? Pora zamarzania i zastygania w niebycie, w całej nicości...
Na dworze wcale nie padało.
Słońce świeciło wyjątkowo jasno, rzucając podłużne blaski na wnętrze Wielkiej Sali przez okna.
- O zardzewiałą zbroję deszcz dzwoni jesienny... I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny...
Wyrwana z kontekstu, unosząca się trzy metry ponad niebem – niebyt w swej fizyczności.
Czy cokolwiek się zmieniła?
- Kyohei Takano
Re: Stół Krukonów
Czw Paź 08, 2015 5:45 pm
Ten chłopak który teraz siedział, to ten sam którego poznałaś w sali nut, to on grał tą piękną melodię, i już wtedy zdawałaś sobie sprawę z tego, że ta znajomość wcale do prostych nie będzie należeć, on również o tym wiedział. Pytanie tylko co nim kierowało, że na to pozwolił... nie wtedy był po prostu spokojnym obserwatorem, z bezpiecznej dla siebie odległości patrzył na to wszystko, ale nie doceniał twoich możliwości. Zbyt szybko do niego się zbliżałaś, a on nie był w stanie wybudować dla ciebie blokady, która uniemożliwiłaby ci zbliżenie się do niego. I wtedy pojawiła się druga myśl... ta miłość nie będzie łatwa. Niestety tak jest. Możecie mówić, że to historia jakich sto... być może, ale tak naprawdę trzeba by to przeżyć aby zrozumieć jej tragizm. Bo muszę zauważyć, że oglądanie pięknego kwiatu z daleka, nie usatysfakcjonuje, po pewnym czasie człowiek chce poczuć jego zapach, dotknąć delikatnie płatków, niestety jakiś mądry człowiek postawił tabliczkę z napisem "szanuj zieleń" i marzenia o pięknym kwiatku zostały tym samym zamknięte w worku z napisem "nierealne".
Kiedyś mówił, że na zawsze będzie przy tobie, że nikt ciebie nie skrzywdzi. Co byś zrobiła gdyby ktoś ci wtedy powiedział jak to wszystko się potoczy. Czy uwierzyłabyś w to, że ten któremu oddałaś serce to swoje "na zawsze" będzie traktować tak lekko... nie nie było to nic lekkiego, pamiętał to wszystko co mówił, te obietnice mówione szeptem, to wszystko nie było łatwe, chociaż było wypowiedziane z olbrzymią łatwością, bo wtedy nikt nie wiedział, że to nie będzie miało odzwierciedlenia w rzeczywistości. Możecie powiedzieć, że były to rozmowy głupich nastolatków... ale przecież właśnie byli nastolatkami... nawet ja jako autorka tej postaci bardzo często o tym zapominam.
-Taaak- Zgodził się z nią... nie miał siły na sprzeciwy nie chciał się wymigiwać, że wszystko jest w należytym porządku, skoro tak naprawdę nic w jego życiu nie leżało na swoim miejscu... nawet jego serce, za miast spokojnie bić w jego piersi, to cały czas znajdowało się w posiadaniu tej dziewczyny o fiołkowych oczach. To była jedna z tych dziewczyn które potrafiły rzucić faceta na kolana, bez użycia jakiej kolwiek siły. Wystarczyło spojrzenie... jedno spojrzenie... i nawet Kyo był w stanie zrobić dosłownie wszystko.
Neve zawsze mówiła swego rodzaju zagadkami, ale Kyo mimo wszystko doskonale rozumiał, Neve jak mało kto potrafiła ująć sedno problemu w dwóch słowach, co więcej nie trzeba było jej mówić kiedy coś się działo... wyczuwała to jak nikt inny.
-Wszystko się popieprzyło bardziej niż bym tego chciał- Dosłownie wszystko poszło w nie tym kierunku. Miał skończyć tą szkołę bez żadnych znajomości, bez nikogo kto był mu bliski, teraz nie dość, że nie wiadomo czy ją skończy, to jeszcze przypałętał się Kai... Puchon oparł głowę o stół i przymknął oczy... był naprawdę zmęczony i to nie tylko fizycznie, ale też psychicznie, nie można w nieskończoność samemu walczyć z problemami, ale komu ja to mówię. On sam powinien był o tym wiedzieć najlepiej.
Kiedyś mówił, że na zawsze będzie przy tobie, że nikt ciebie nie skrzywdzi. Co byś zrobiła gdyby ktoś ci wtedy powiedział jak to wszystko się potoczy. Czy uwierzyłabyś w to, że ten któremu oddałaś serce to swoje "na zawsze" będzie traktować tak lekko... nie nie było to nic lekkiego, pamiętał to wszystko co mówił, te obietnice mówione szeptem, to wszystko nie było łatwe, chociaż było wypowiedziane z olbrzymią łatwością, bo wtedy nikt nie wiedział, że to nie będzie miało odzwierciedlenia w rzeczywistości. Możecie powiedzieć, że były to rozmowy głupich nastolatków... ale przecież właśnie byli nastolatkami... nawet ja jako autorka tej postaci bardzo często o tym zapominam.
-Taaak- Zgodził się z nią... nie miał siły na sprzeciwy nie chciał się wymigiwać, że wszystko jest w należytym porządku, skoro tak naprawdę nic w jego życiu nie leżało na swoim miejscu... nawet jego serce, za miast spokojnie bić w jego piersi, to cały czas znajdowało się w posiadaniu tej dziewczyny o fiołkowych oczach. To była jedna z tych dziewczyn które potrafiły rzucić faceta na kolana, bez użycia jakiej kolwiek siły. Wystarczyło spojrzenie... jedno spojrzenie... i nawet Kyo był w stanie zrobić dosłownie wszystko.
Neve zawsze mówiła swego rodzaju zagadkami, ale Kyo mimo wszystko doskonale rozumiał, Neve jak mało kto potrafiła ująć sedno problemu w dwóch słowach, co więcej nie trzeba było jej mówić kiedy coś się działo... wyczuwała to jak nikt inny.
-Wszystko się popieprzyło bardziej niż bym tego chciał- Dosłownie wszystko poszło w nie tym kierunku. Miał skończyć tą szkołę bez żadnych znajomości, bez nikogo kto był mu bliski, teraz nie dość, że nie wiadomo czy ją skończy, to jeszcze przypałętał się Kai... Puchon oparł głowę o stół i przymknął oczy... był naprawdę zmęczony i to nie tylko fizycznie, ale też psychicznie, nie można w nieskończoność samemu walczyć z problemami, ale komu ja to mówię. On sam powinien był o tym wiedzieć najlepiej.
- Neve Collins
Re: Stół Krukonów
Czw Paź 08, 2015 6:14 pm
Trzymała je w dłoni – tej drugiej, która nie dotykała twego jestestwa – słyszysz je przynajmniej teraz? Biłoby o wiele spokojniej, gdyby było wsunięte na swoje miejsce i akceptowalne – biłoby, lecz "by" nie jest sprawą rozsądzoną – jej paznokcie były szponami, choć w jej wzroku nie było mordu, nie było drapieżności – płynęła ta sama rzeka i ten sam jej rytm oderwał od słów budujących ściany i rozrastał je do niebotycznych rozmiarów – ta sama, która ściągnęła ją za pierwszym razem na ten padół, by nauczyć, czym jest życiem i że ludzie są zdradliwi, i ta, która miała już uwodzić jej wolę i duszę za każdym następnym razem – ten jeden, jedyny, któremu nie potrafiła się oprzeć i do którego zaglądała raz za razem, kiedy tylko usłyszała jego kroki na głównym gościńcu czy jakichkolwiek drogach pobocznych – wystarczył bór, las, który szumem względnie wszystko zagłuszał, co zamarzał u podstaw gór królestwa niedostępnego, jego obecność już na tych terenach - i jeden głos, jedna złamana gałązka – już zwracała tam swe spojrzenie łagodnych oczu, tak zadziwiająco wielkich, w których rodziły się wszystkie baśnie, jakie tylko mogą budować tak niesamowitą przestrzeń – promienie światła nie rażą tutaj, nie doskwiera upał, choć mróz mógł pokąsać skórę – nie przejmuj się nim, to tylko psotny śmiałek nie znający różnicy między wrogiem i przyjacielem...
Jak miał znać, gdy patrząc na Ciebie, kochany Kyo, nawet ta, która wyszła ci na powitanie, zamykając w szponach twoje serce, wciąż nienaruszone przez nią samą, choć odgrażała się, że je zmiażdży, nie wiedziała, na kogo teraz spogląda – na wroga czy na przyjaciela? Na kogoś, kogo mogła dotknąć, czy jedyną osobę, w której ramionach chciała się kryć, ale nie mogła..? Pierwszy raz spoglądać na coś, czego się pragnie, a nie móc po to wyciągać ramion... Wijący się, ten niepokorny wiatr, pomiędzy jej kostkami, zaplatający nurty bieli, niewinnej czystości, przeczesywał włosy Samotnego Rycerza, który powrócił z jednej z wielu wojen, jeszcze bardziej strudzony niż poprzednim razem – gdzieś zgubił swój hełm, na którym ongiś widniał pióropusz, gdy walczył o słuszną sprawę, z jego dłoni wypadł miecz – nie miał siły go już dźwigać, nagolenniki odpadły – i tak bajka snuła się pośród czystości, zasnuta w mitach o kryształowym kwiecie opatrzonym znakiem "nie dotykaj, chroń zieleń" i o tym, który ją chronił, chociaż tak bardzo chciał dotknąć – pro forma o zwykłych nastolatkach, którzy przecież doświadczali wszystkiego by poznawać i się uczyć – stąd ten szelest kartek, mityczny domek rozłożony nad waszymi głowami – namiot, który oddzielał was od innych, rozstawiony przez nią nad brzegiem rzeki, na której skraju przykucnęła, objęła rękoma nogi i wpatrywała się w jej nurt, chcąc dojrzeć własne odbicie – albo raczej odbicie istoty, której dusza wciąż powinna być zaklęta w tym miejscu Początku Pierwszego, Prologu co się zowie i Początku Drugiego, który miał być wstępem do drugiego tomu długiej, koniecznej do doświadczenia na własnej skórze opowieści o przeróżnych wątkach i znaczeniach.
- Znowu zapomniałeś zamknąć okna, kiedy nadeszła burza... - Przechyliła lekko główkę, opierając teraz policzek na swoich splecionych ze sobą, bladych palcach, gdy on oparł czoło o stół, zamykając swoją twarz za kotarą z dłuższych, prostych włosów i zaraz uniosła się bezszelestnie – dusza przenikała przez stół, niosła za sobą nieme, nierealne szaty, w które była przyodziana) i ściągnęła z ramion cienki sweterek, by nałożyć go łagodnie na ramiona Kyohei – biały, dłuższy, bo jej sięgający za uda, sweterek przesiąknięty jej zapachem. - Musiałeś bardzo zmarznąć... Gdy trzaskają błyskawice nie da się nawet rozpalić świecy zapałkami.
Jak miał znać, gdy patrząc na Ciebie, kochany Kyo, nawet ta, która wyszła ci na powitanie, zamykając w szponach twoje serce, wciąż nienaruszone przez nią samą, choć odgrażała się, że je zmiażdży, nie wiedziała, na kogo teraz spogląda – na wroga czy na przyjaciela? Na kogoś, kogo mogła dotknąć, czy jedyną osobę, w której ramionach chciała się kryć, ale nie mogła..? Pierwszy raz spoglądać na coś, czego się pragnie, a nie móc po to wyciągać ramion... Wijący się, ten niepokorny wiatr, pomiędzy jej kostkami, zaplatający nurty bieli, niewinnej czystości, przeczesywał włosy Samotnego Rycerza, który powrócił z jednej z wielu wojen, jeszcze bardziej strudzony niż poprzednim razem – gdzieś zgubił swój hełm, na którym ongiś widniał pióropusz, gdy walczył o słuszną sprawę, z jego dłoni wypadł miecz – nie miał siły go już dźwigać, nagolenniki odpadły – i tak bajka snuła się pośród czystości, zasnuta w mitach o kryształowym kwiecie opatrzonym znakiem "nie dotykaj, chroń zieleń" i o tym, który ją chronił, chociaż tak bardzo chciał dotknąć – pro forma o zwykłych nastolatkach, którzy przecież doświadczali wszystkiego by poznawać i się uczyć – stąd ten szelest kartek, mityczny domek rozłożony nad waszymi głowami – namiot, który oddzielał was od innych, rozstawiony przez nią nad brzegiem rzeki, na której skraju przykucnęła, objęła rękoma nogi i wpatrywała się w jej nurt, chcąc dojrzeć własne odbicie – albo raczej odbicie istoty, której dusza wciąż powinna być zaklęta w tym miejscu Początku Pierwszego, Prologu co się zowie i Początku Drugiego, który miał być wstępem do drugiego tomu długiej, koniecznej do doświadczenia na własnej skórze opowieści o przeróżnych wątkach i znaczeniach.
- Znowu zapomniałeś zamknąć okna, kiedy nadeszła burza... - Przechyliła lekko główkę, opierając teraz policzek na swoich splecionych ze sobą, bladych palcach, gdy on oparł czoło o stół, zamykając swoją twarz za kotarą z dłuższych, prostych włosów i zaraz uniosła się bezszelestnie – dusza przenikała przez stół, niosła za sobą nieme, nierealne szaty, w które była przyodziana) i ściągnęła z ramion cienki sweterek, by nałożyć go łagodnie na ramiona Kyohei – biały, dłuższy, bo jej sięgający za uda, sweterek przesiąknięty jej zapachem. - Musiałeś bardzo zmarznąć... Gdy trzaskają błyskawice nie da się nawet rozpalić świecy zapałkami.
- Kyohei Takano
Re: Stół Krukonów
Czw Paź 08, 2015 6:57 pm
Czego ty Kyo tak naprawdę się boisz, może to jest właśnie ten czas aby przeprowadzić tą spowiedź przed samym sobą w taki sposób w jaki powinna być przeprowadzona. Pozostaje tylko pytanie, czy po zakończeniu usłyszysz słowa "idź i nie grzesz więcej". To jak Kyo... czego się obawiasz? Tak uczucie wstydu, lęku, że ta miłość kiedyś straci sens, że będziesz musiał jeszcze raz podjąć próbę budowy, bałeś się tego, że ludzie was wyśmieją bo nie będą w stanie zrozumieć tego co między wami tak naprawdę było. A jeszcze widok tej drobinki, tej kobiety która wydawała się rozsypać w chwili kiedy ktoś tylko mocniej ściśnie jej dłoń... nie ona nie pasowała do takiego kręgu w jakim ty się obracałeś. Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że twoje życie było zbyt niestabilne, a na życzenie szczęścia ze strony jej rodziny nie miałeś co liczyć, a nawet jeżeli na chwilę o tym zapomniałeś, to ja pokieruję ciebie do twojego dormitorium i wykopiesz wtedy ten pognieciony list, który leżał gdzieś na dnie kufra. Tak wszyscy doskonale wiemy, że była to twoja nieudolna próba zapomnienia o tym wszystkim, ale równie dobrze wiemy, że nie możesz zapomnieć nie potrafisz... a może raczej nie chcesz. Pomimo tego, że w tej opowieści znajdziemy wiele cierni, oraz krwi, to były w niej fragmenty których warto nauczyć się na pamięć, i przypominać sobie od czasu do czasu. I znałeś te wersy na pamięć, ale dalej nie mogłeś uwierzyć w ich prawdziwość. Chciałeś zaznać tego blasku... niebiańskiego blasku, ale niestety bardzo szybko okazało się, że to nie było dla ciebie, nie miałeś do tego najmniejszego prawa. No, ale nie nazywał byś się Takano gdybyś nie wyrwał chociaż malutki fragmencik tego szczęścia, i zaznałeś tego blasku w chwili kiedy ta drobna dziewczyna, spojrzała na ciebie fiołkowymi oczami, już wtedy wiedziałeś, że więcej ci nie potrzeba... a mimo wszystko zapragnąłeś mieć ją całą, i cóż miałeś... ale niestety jak zawsze nie umiałeś tego docenić.
-A czego się po mnie spodziewałaś... że zrobię coś jak należy- On sam w to nie wierzył, co więcej nie umiał, jak miał sobie niby radzić z problemami skoro nikt mu nie powiedział jak, do wszystkiego dochodził sam, metodę życia sam dla siebie opracował bo musiał, w końcu był tutaj i nie mógł po prostu siedzieć w miejscu i czekać... no właśnie na co... na co chłopaku czekałeś tyle czasu, czego tak naprawdę chciałeś w tym życiu.
Po chwilce poczuł jak dziewczyna zarzuca mu coś na ramiona... ale nie chciał nawet patrzeć co, po prostu pozwolił aby ten zapach go otumanił, przez tą krótką chwilę pozwolił aby te problemy które do tej pory go dręczyły odeszły gdzieś dalej, ale wiedział, że kiedy tylko otworzy oczy one zaraz wrócą, dlatego też po prostu tak siedział w bezruchu z zamkniętymi oczami. Puchon kompletnie nieświadom tego co robi chwycił delikatnie jej dłoń i tak po prostu trzymał. Jego ciało samo zareagowało, nie walczył ze sobą, chciał jej dotknąć chociaż na chwilę, na te kilka sekund złamać ten zakaz który nie pozwalał mu zbliżyć się do tego kwiatu... w końcu taki powinien być buntownik z wyboru... chociaż czy nawet dla nich nie ma jakichś świętości... nawet oni mają zasady, i też jakichś reguł przestrzegają.
-Zostań tak na chwilę... proszę- Wymruczał cicho. Teraz widzisz co straciłeś, czujesz to, chciał byś się odwrócić przytulić ją mocno do siebie i nigdy więcej już puścić, pytanie tylko czy istnieje jeszcze jakaś droga powrotna.
-A czego się po mnie spodziewałaś... że zrobię coś jak należy- On sam w to nie wierzył, co więcej nie umiał, jak miał sobie niby radzić z problemami skoro nikt mu nie powiedział jak, do wszystkiego dochodził sam, metodę życia sam dla siebie opracował bo musiał, w końcu był tutaj i nie mógł po prostu siedzieć w miejscu i czekać... no właśnie na co... na co chłopaku czekałeś tyle czasu, czego tak naprawdę chciałeś w tym życiu.
Po chwilce poczuł jak dziewczyna zarzuca mu coś na ramiona... ale nie chciał nawet patrzeć co, po prostu pozwolił aby ten zapach go otumanił, przez tą krótką chwilę pozwolił aby te problemy które do tej pory go dręczyły odeszły gdzieś dalej, ale wiedział, że kiedy tylko otworzy oczy one zaraz wrócą, dlatego też po prostu tak siedział w bezruchu z zamkniętymi oczami. Puchon kompletnie nieświadom tego co robi chwycił delikatnie jej dłoń i tak po prostu trzymał. Jego ciało samo zareagowało, nie walczył ze sobą, chciał jej dotknąć chociaż na chwilę, na te kilka sekund złamać ten zakaz który nie pozwalał mu zbliżyć się do tego kwiatu... w końcu taki powinien być buntownik z wyboru... chociaż czy nawet dla nich nie ma jakichś świętości... nawet oni mają zasady, i też jakichś reguł przestrzegają.
-Zostań tak na chwilę... proszę- Wymruczał cicho. Teraz widzisz co straciłeś, czujesz to, chciał byś się odwrócić przytulić ją mocno do siebie i nigdy więcej już puścić, pytanie tylko czy istnieje jeszcze jakaś droga powrotna.
- Neve Collins
Re: Stół Krukonów
Czw Paź 08, 2015 7:22 pm
To były nasze najlepsze wersy w tej baśni snutek pośród szeptów i zgiełków traw, które zielenią morza otulały teraz te niebiosa – bardzo czyste, takie, jak je zapamiętałeś – no dobrze, może troszkę inne, bo przecież Wiosna zawsze musiała rozgościć się we wszystkich rejonach – przyjechała tutaj nie tak dawno na swych saniach zaprzężonych w białe konie – przyznam, że wraz z nią, gdy wyszeptała, że pora rozpuścić lodowce chociaż na jakiś czas, wypatrywała tam ciebie – gdzieś za lasami, gdzieś za górami, tam – za rzekami i dolinami, gdzie wznosiła się burza nad tobą samym – i tym jednym oknem, bo nigdy nie udało ci się postawić stabilnych ścian, ani wyposażyć drzwi w klamkę i framugę, dzięki której udałoby ci się chociaż trochę oddzielić od... siebie samego. Samemu w sobie być ucieczką – uciekać nawet przez promieniem Słońca, które spadało po długiej burzy na twą twarz – gdzie tu sens, Kyohei, gdzie jakakolwiek nagroda za starania? W drżeniu trwasz nieruchomo, w niemocy klęczysz z opuszczoną głową – dobrze, zostań tak, czas się na chwilę zatrzymał – powiedz, wierzysz w to? Nie odsuwa się, gdy ją złapałeś, nie wyrwała dłoni z twoich ciepłych palców, nie zapytała po co, dlaczego, co chcesz zrobić – tu, gdzie początek miał swoją teorię i zasady praktyki, w miejscu, gdzie już klęczałeś, by zostać pasowanym na Rycerza – jesteś tu znów, na progu życia swojego, na progu życia Pani Zimy, której obecność winna mrozić – i nic się złego nie dzieje – miast lody pochłaniać twoją sylwetkę, pochłaniały wszechświat na zewnątrz – nie obracaj się, nie ogląda za siebie – ciii, oddychaj cicho, by nie spłoszyć miękkich obłoków przywracających szansę istnienia raz już nadaną, cofając do łona matki, w którym zgięty kark nie był złamaną dumą, a wygięty kręgosłup symbolem ciężaru ramion – In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti – pragniesz rozgrzeszenia, Zagubione Dziecię, wtłoczone w bagno swego życia, zakopane sześć stóp pod glebą przez tych, których kochałeś i którzy, wydawało ci się, że kochali ciebie, przydeptany i potraktowany tak prozaicznie, niczym dywan niewart większej uwagi, wygryziony przez mole, podskubany przez polne myszy – gdzie tu dzieciństwo? - dzieciństwa upragnionego brak.
- Jesteś niemądry. Zamknęłabym je dla ciebie. - Zabić, zniszczyć, zmiażdżyć – oczy Śniegu miały to do siebie, że choć lśniły w promieniach słońca wyłonionych po długiej burzy, nadal były zimne i srogie – staram się przekroczyć reguły poznania i znaleźć tą srogość w jej spojrzeniu, pewność w opatrzonej szponami dłoni, którą miała rozgnieść serce – i nie znalazłem. Błądząc po oceanach, prąc pod prąd rzeki, zagubiony w katakumbach świadomości tej, która przypominała płomień świecy, której podczas burzy nie dało się zapalić, jedynej w swoim rodzaju – trwającej niewzruszenie w obojętności na moc Zefiru – tam nie było nienawiści, nie było gniewu, ni żalu, choć, wiesz o tym sam doskonale – gdy raz na sercu pojawiła się blizna, nie mogła odejść w zapomnienie – taką naukę wyciągamy od życia, by raz potknąwszy się – nie zrobić tego po raz drugi.
Lecz to się tak łatwo mówi...
Poruszyła się – ten ruch był odczuwalny przez intensywność kwiatowej, ulotnej woni i jej leciutkiego ciała, które przywarło do jego pleców, kiedy się do niego przytuliła, opatulając go ramionami i opierając głowę na jego ramieniu – jedwab włosów wodospadem rozsypał się po jego plecach, parę kosmyków zabłądziło na jego bark i zsunęło na mostek – zmieszała się woń jej i jego – ta, która koiła i dawała poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu, stabilne, niewzruszalne – tak i pięła się w górę skała podstaw wszechrzeczy, ustanawiając miękkość ruchu czasu i istnienia – w takich winna się obracać całą wieczność, czemuż temu przeczyłaś, droga Fortuno, zakładając ciernie na ciało Samotnego, Przegranego Żołnierza, który najcięższe bitwy wciąż echem odbijały się w jego uszach..?
- Jesteś niemądry. Zamknęłabym je dla ciebie. - Zabić, zniszczyć, zmiażdżyć – oczy Śniegu miały to do siebie, że choć lśniły w promieniach słońca wyłonionych po długiej burzy, nadal były zimne i srogie – staram się przekroczyć reguły poznania i znaleźć tą srogość w jej spojrzeniu, pewność w opatrzonej szponami dłoni, którą miała rozgnieść serce – i nie znalazłem. Błądząc po oceanach, prąc pod prąd rzeki, zagubiony w katakumbach świadomości tej, która przypominała płomień świecy, której podczas burzy nie dało się zapalić, jedynej w swoim rodzaju – trwającej niewzruszenie w obojętności na moc Zefiru – tam nie było nienawiści, nie było gniewu, ni żalu, choć, wiesz o tym sam doskonale – gdy raz na sercu pojawiła się blizna, nie mogła odejść w zapomnienie – taką naukę wyciągamy od życia, by raz potknąwszy się – nie zrobić tego po raz drugi.
Lecz to się tak łatwo mówi...
Poruszyła się – ten ruch był odczuwalny przez intensywność kwiatowej, ulotnej woni i jej leciutkiego ciała, które przywarło do jego pleców, kiedy się do niego przytuliła, opatulając go ramionami i opierając głowę na jego ramieniu – jedwab włosów wodospadem rozsypał się po jego plecach, parę kosmyków zabłądziło na jego bark i zsunęło na mostek – zmieszała się woń jej i jego – ta, która koiła i dawała poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu, stabilne, niewzruszalne – tak i pięła się w górę skała podstaw wszechrzeczy, ustanawiając miękkość ruchu czasu i istnienia – w takich winna się obracać całą wieczność, czemuż temu przeczyłaś, droga Fortuno, zakładając ciernie na ciało Samotnego, Przegranego Żołnierza, który najcięższe bitwy wciąż echem odbijały się w jego uszach..?
- Kyohei Takano
Re: Stół Krukonów
Czw Paź 08, 2015 7:48 pm
Nie ważne ile razy ten chłopak mógł by mówić, że nie chce się z tobą już więcej spotykać, nie ważne ile by kłamał, że nic do ciebie nie czuje... coś was po prostu przywiązało do siebie. Czy te wszystkie wydarzenia które miały miejsce były tylko po to aby doprowadzić do waszego spotkania, jeżeli tak było, i jeżeli w chwili poddaniu się tej woli jakiejś wyższej istoty chłopak miał nareszcie dopłynąć do tego upragnionego portu, zgodzi się na wszystko. Pod warunkiem, że nigdy więcej nie zazna już tego zagubienia, że jego ostoja nareszcie będzie zbudowana z solidnego kamienia, a nie paru deseczek jakie udało mu się znaleźć. Czy Kyo będzie na tyle odważny aby jeszcze raz postawić wszystko na jedną kartę. Gdybyście tylko wiedzieli jaka wojna w tej chwili odbywała się w głowie chłopaka, można to spokojnie przyrównać do tej walki z typu "być czy mieć". Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że aby być razem będzie musiał robić wiele rzeczy... rzeczy które nie koniecznie będą mu odpowiadać, ale czy w końcu nie na tym polega miłość. Prawdziwe zakochany człowiek w jej imieniu potrafił nawet zabić, i ty mój drogi puchonie od dawna to wiedziałeś. Gdyby ktoś skrzywdził tą królową, zabił byś gołymi rękami, nie patrząc na to czy był to ktoś jej bliski czy też nie. Po prostu byś nie odpuścił tego tak łatwo.
-N...- Zaczął, ale dalej nie mógł nic powiedzieć, jak miał wytłumaczyć to wszystko, jak powiedzieć co tak naprawdę się stało... zasługiwała na to aby poznać prawdę, nie umiał jej okłamywać nie chciał tego robić, ona mu nic złego nie zrobiła, wręcz przeciwnie... dała mu najpiękniejsze wspomnienia jakie posiadał w swojej głowie, a on odpłacił się w najgorszy możliwy sposób.
-Chyba czas powiedzieć ci prawdę- Powiedział i pogładził delikatnie jej dłonie, po czym powoli skierował ją ponownie na ławeczkę pokazując jej aby zasiadła na niej spokojnie. Kiedy to uczyniła przez pewien czas wpatrywał się w ziemię. Nie był w stanie spojrzeć jej w oczy, okazało się, że to on był tym tchórzem, on... ten który powinien był jej bronić, na jakiś czas pozostawił ją na pastwę losu, i chociaż doskonale wiedział, że sobie poradzi, to sam czyn powinien być karalny śmiercią.
-To co mówiłem wcześniej... nie wierz w to... mówiłem tak bo...- Tutaj urwał na chwilkę, nie łatwo było powiedzieć teraz prawdę, ale gdyby jeszcze dłużej ją ukrywał potem już nigdy by się na to nie odważył. Musi zmierzyć się z tym. Jeżeli ta porcelanowa laleczka wstanie, uderzy go z impetem w twarz i odejdzie mówiąc, że nigdy więcej nie chce go widzieć jak najbardziej zrozumie, i zaakceptuje, ale przynajmniej będzie lepiej się czuł.
-Twój ojciec... dowiedział się o tym, że jesteśmy razem. Wysłał do mnie list... wspomniał coś o dnie społecznym, ani o tym, że nie reprezentuje sobą nic wartościowego. Wtedy zrozumiałem, że coś w tym jest. Neve... przerywając czystość krwi u ciebie w rodzinie sama skażesz się na upokorzenie... a to jest ostatnią rzeczą jaką bym dla ciebie pragnął- Wyszeptał ściskając nadal delikatnie jej rękę. Ile razy słyszał już, że jest zerem... ba, że zero przy nim to naprawdę wysoka cyfra. Naprawdę nie reprezentował sobą dosłownie nic. Oraz również nic nie posiadał, nie miał niczego co by mógł jej dać.
-Nie zmieniło to, jednak faktu, że po prostu nie mogę... nie potrafię tak ciebie zostawić, przynajmniej do chwili kiedy nie będę przekonany o tym, że dasz sobie radę, że nie będę ci do niczego już potrzebny- Wtedy tak... usunie się w cień, ale czy zapomni... nie też nie, po prostu Krukonka kompletnie go omamiła, przejęła jego myśli, a on był za słaby aby ją wyrzucić.
-Zrozumiem, jeżeli odjedziesz... ale zrozum chciałem zrobić dla ciebie coś dobrego, a wydawało mi się, że najlepsze dla ciebie będzie wrócenie do swojego starego życia, które tak dobrze znasz- Nie tłumacz się bo to i tak nie ma sensu, zjebałeś i to na całej linii, uciekłeś wtedy kiedy powinieneś był uderzyć pięścią w stół... jeżeli tak zachowuje się prawdziwy facet to może nawet i lepiej, że twoja pierwsza miłość zginęła, przynajmniej mu musi patrzeć na to jaką rozlazłą kluchą się stałeś.
-N...- Zaczął, ale dalej nie mógł nic powiedzieć, jak miał wytłumaczyć to wszystko, jak powiedzieć co tak naprawdę się stało... zasługiwała na to aby poznać prawdę, nie umiał jej okłamywać nie chciał tego robić, ona mu nic złego nie zrobiła, wręcz przeciwnie... dała mu najpiękniejsze wspomnienia jakie posiadał w swojej głowie, a on odpłacił się w najgorszy możliwy sposób.
-Chyba czas powiedzieć ci prawdę- Powiedział i pogładził delikatnie jej dłonie, po czym powoli skierował ją ponownie na ławeczkę pokazując jej aby zasiadła na niej spokojnie. Kiedy to uczyniła przez pewien czas wpatrywał się w ziemię. Nie był w stanie spojrzeć jej w oczy, okazało się, że to on był tym tchórzem, on... ten który powinien był jej bronić, na jakiś czas pozostawił ją na pastwę losu, i chociaż doskonale wiedział, że sobie poradzi, to sam czyn powinien być karalny śmiercią.
-To co mówiłem wcześniej... nie wierz w to... mówiłem tak bo...- Tutaj urwał na chwilkę, nie łatwo było powiedzieć teraz prawdę, ale gdyby jeszcze dłużej ją ukrywał potem już nigdy by się na to nie odważył. Musi zmierzyć się z tym. Jeżeli ta porcelanowa laleczka wstanie, uderzy go z impetem w twarz i odejdzie mówiąc, że nigdy więcej nie chce go widzieć jak najbardziej zrozumie, i zaakceptuje, ale przynajmniej będzie lepiej się czuł.
-Twój ojciec... dowiedział się o tym, że jesteśmy razem. Wysłał do mnie list... wspomniał coś o dnie społecznym, ani o tym, że nie reprezentuje sobą nic wartościowego. Wtedy zrozumiałem, że coś w tym jest. Neve... przerywając czystość krwi u ciebie w rodzinie sama skażesz się na upokorzenie... a to jest ostatnią rzeczą jaką bym dla ciebie pragnął- Wyszeptał ściskając nadal delikatnie jej rękę. Ile razy słyszał już, że jest zerem... ba, że zero przy nim to naprawdę wysoka cyfra. Naprawdę nie reprezentował sobą dosłownie nic. Oraz również nic nie posiadał, nie miał niczego co by mógł jej dać.
-Nie zmieniło to, jednak faktu, że po prostu nie mogę... nie potrafię tak ciebie zostawić, przynajmniej do chwili kiedy nie będę przekonany o tym, że dasz sobie radę, że nie będę ci do niczego już potrzebny- Wtedy tak... usunie się w cień, ale czy zapomni... nie też nie, po prostu Krukonka kompletnie go omamiła, przejęła jego myśli, a on był za słaby aby ją wyrzucić.
-Zrozumiem, jeżeli odjedziesz... ale zrozum chciałem zrobić dla ciebie coś dobrego, a wydawało mi się, że najlepsze dla ciebie będzie wrócenie do swojego starego życia, które tak dobrze znasz- Nie tłumacz się bo to i tak nie ma sensu, zjebałeś i to na całej linii, uciekłeś wtedy kiedy powinieneś był uderzyć pięścią w stół... jeżeli tak zachowuje się prawdziwy facet to może nawet i lepiej, że twoja pierwsza miłość zginęła, przynajmniej mu musi patrzeć na to jaką rozlazłą kluchą się stałeś.
- Neve Collins
Re: Stół Krukonów
Czw Paź 08, 2015 10:41 pm
Możesz być i mieć – i tak zostałeś więźniem fijołkowych ocząt, skrytych za cienką powieką uwieńczoną linią ciemnych rzęs, co rzucały cienie na nisko osadzone kości policzkowe ciągnących się w dół przy jej niewielkiej głowie, zaokrąglone w półprofilu twarzy, okolone falami wyszytych przez Mojry włosów – teraz, dopóki trwa chwila uniesienia – bądź i miej – teraz, gdy twoje serce pulsuje w jej dłoni, teraz, gdy zatrzymuje się czas – to wszystko mizga się tu i teraz, nie dalej, nie za chwilę – czas nie będzie dla ciebie łaskawy, nie będzie tak często przystawał, gdy będzie spoglądał przed siebie, starając się dojrzeć, czy na twej drodze ułożono kamienie lub deski, które mogłyby być podwalinami twego domu – już mamy jakieś fundament, czy w ogóle zauważyłeś? - udało się wylać, tworząc zarys domu, w którym niestety jeszcze nie postanęły ściany i wisiało jedno okno, które miało cię oddzielać od wszystkiego – tylko pozornie, tylko w twej bujającej się, niekształtnej i chwiejnej wyobraźni, w którą wkradały się iskry destrukcji – oto Twój świat, z którego nie jesteś dumny, świat ozwany przez Ciebie Zatraconym, gdzie Jej nigdy wpuścić nie chciałeś, chociaż już tyle było pomysłów poruszania się po nim – bo zabrudzi sobie biel sukni, bo eteryczna biel lotek splami się czernią – nie, jednak ulegasz, Jej trucizna w twych żyłach, Twoje zniewolenie według jej każdego skinienia, które przemocą i gwałtem przełamałeś, pragnąc chronić – i co tak naprawdę uchroniłeś, drogi Kyo? Co żeś uczynił?
Oderwała się od zgarbionych pleców, od ramion przyciąganych do Ziemi siłą większą, niż byle grawitacja uzasadniona naturą – dość klęczenia, chowania głowy między rękoma – wciśnijmy play na tym odtwarzaczu i spójrzmy co się stanie pośród zgrabnej ciszy pieszczącej uszy dosłyszalnym biciem serca – nie w twej klatce piersiowej – i jej serca – nie w jej klatce piersiowej – tak i usiadła na ławce Panna Bieli przed człowiekiem, który zwabił ją wonią, duszą i umysłem, uważając, że nie ma nic, gdy ona widziała w nim tak wiele, pragnąc na niego patrzeć tak dłużącymi się godzinami w obliczu zamkniętego w kominku ognia otulającego ich ciała blaskiem pomarańczy, zmieniającym barwy całego świata i zapełniającym pustkę między nimi, by szczelniej zamknąć przestrzeń w czerni, w której mogła unosić się krocząc poza codziennością – Bogom winna duszyca nakrapiana ulotnością płatku magnolii – oto i ten, który ją zniewolił, obojętnie, czy zrobił to świadomie, czy nie – tak i ona gotowa była klęknąć przed nim i wyciągać ręce prosząc o wydumaną chwilę – lub właśnie prosząc o tą prawdę, która była przed nią zakryta za mgłą niepewności i niechęci wierzenia zgubnym maskom i zdolności ludzkiej do czynienia fałszu – to nie był ten odcień, który w pasteli powinien trafić do malowanego obrazka – w cieple miałby barwę chłodnego błękitu – ten znaczący kości lodu rozwlekane dookoła wystarczył, niech pozostanie tutaj pomarańcz – on i tylko odcień jego oczu, piękny Zwierciadeł, potrzaskanych, połamanych, w całej swej przepastności i zniszczeniu wspaniałych – mógłbym mówić, że lgnęła jak ćma do płomienia – nie, ty byłeś ćmą, ona płomieniem – ona lgnęła do ciebie jak każda z ulotnych, eterycznych gwiazd, do ciemności – by tam być tylko jedyną, zamkniętą w hebanie, otuloną i bezpieczną – lśniącą tylko dla Ciebie.
Dzięki Tobie.
Nie wydawała z siebie żadnego odgłosu – prawda, ta zapowiedziana, zakradała się do niej jak niespokojny cień, który zamierza miast wznosić Blask, to tłamsić go w jego zarodku – przygasała więc – stopień po stopniu, w procesie rozciągniętym na każde jego następne słowa w procesie niemal niedostrzegalnym z zewnątrz – czujecie, jak targa waszymi włosami rześki wiatr Wiosny..? Wkrada się weń złudny chłód pustki, on opatula, obejmuje szponami i skrobie o zewnętrzne progi duszy, by wkraść się w jej zakamarki i zasiąść w trzewiach, zasiewając swą niepewność i przejmujące dreszcze dążące do bezruchu – jej ramiona, ramiona Porcelanowej Lalki o szklanych oczętach, których tęczówki oblewane były jasnością rozkwitłych liliji – pośród nich drzemały czarne wysepki Zwierciadeł, jeszcze mniej stabilne od fijołkowego morza wokół nich, opadały powoli w dół, jej twarz bladła – ten stopień po stopniu, w tym nieuniknionym procesie – coś szeptało do ucho "wiedziałaś", coś rozbrzmiewało z drugiej strony "wiedział" – i zamykało się koło Przeznaczenia, które chciałaś wziąć we własne dłonie i ukształtować... Cisza zbyt dosłowna i nazbyt wymowna, w której uniosła lekko nader słabą dłoń, którą łamał jej własny ciężar – może rzeczywiście żeby cię uderzyć, gdy z jej perspektywy – i ze swojej – na to zasługiwałeś, bo odważyłeś się podjąć decyzję, która, jak sądziłeś, będzie jedyną rozsądną... To nie los tym razem, kochany Kyohei'u, miał ci dać nauczkę – lecz okazywało się, że Aniołek o śnieżnobiałych skrzydłach padł ci do kolan, jego dłoń opadła, niezdolna do zadania ciosu i przymknęła wreszcie oczęta, którymi niezdolna była nawet mrugać przez wydłużające się minuty, gdy głos ugrzązł w gardle... i fala emocji doprowadziła do tego, że się zachwiała, unosząc rękę na poziom serca, które tak boleśnie zaczęło się obijać w klatce piersiowej... Może więc była to ta szansa na zebranie swych pierwiastków i zebranie do kupy tego, co, jak twierdzisz, cię kiedyś budowało – jako mężczyznę.
Kiedyś trzeba wyrosnąć – strasznie brzmiało to przy Piotrusiu Panie.
- Słuchałam ukochanego szumu Rzeki, który stał się tak okrutnie przekłamany i nie pozwolił mi zostać, choć porwał z nurtem moje serce... - Ledwo mówiła, ledwo poruszała ustami – tak jak jej głos wkraczał na niepojętą skalę eteru, tak teraz ginął, niemal nie docierając do uszu – podpierała się o stół, niby kłos na wietrze – to mają kłosy do siebie, że w przeciwieństwie do dębów, nie łamią się, gdy przychodzi burza, a jedynie uginają pod naporem wiatru. - Moje życie nie będzie nigdy takie samo. Moja dusza woła do pieśni Rzeki. - Nieznacznie rozchyliła powieki – ten Aniołek o tak silnej duszy i tak kruchym ciele. - Chcesz zabić serce moje? Przecież się nie zabija... słowików...
Oderwała się od zgarbionych pleców, od ramion przyciąganych do Ziemi siłą większą, niż byle grawitacja uzasadniona naturą – dość klęczenia, chowania głowy między rękoma – wciśnijmy play na tym odtwarzaczu i spójrzmy co się stanie pośród zgrabnej ciszy pieszczącej uszy dosłyszalnym biciem serca – nie w twej klatce piersiowej – i jej serca – nie w jej klatce piersiowej – tak i usiadła na ławce Panna Bieli przed człowiekiem, który zwabił ją wonią, duszą i umysłem, uważając, że nie ma nic, gdy ona widziała w nim tak wiele, pragnąc na niego patrzeć tak dłużącymi się godzinami w obliczu zamkniętego w kominku ognia otulającego ich ciała blaskiem pomarańczy, zmieniającym barwy całego świata i zapełniającym pustkę między nimi, by szczelniej zamknąć przestrzeń w czerni, w której mogła unosić się krocząc poza codziennością – Bogom winna duszyca nakrapiana ulotnością płatku magnolii – oto i ten, który ją zniewolił, obojętnie, czy zrobił to świadomie, czy nie – tak i ona gotowa była klęknąć przed nim i wyciągać ręce prosząc o wydumaną chwilę – lub właśnie prosząc o tą prawdę, która była przed nią zakryta za mgłą niepewności i niechęci wierzenia zgubnym maskom i zdolności ludzkiej do czynienia fałszu – to nie był ten odcień, który w pasteli powinien trafić do malowanego obrazka – w cieple miałby barwę chłodnego błękitu – ten znaczący kości lodu rozwlekane dookoła wystarczył, niech pozostanie tutaj pomarańcz – on i tylko odcień jego oczu, piękny Zwierciadeł, potrzaskanych, połamanych, w całej swej przepastności i zniszczeniu wspaniałych – mógłbym mówić, że lgnęła jak ćma do płomienia – nie, ty byłeś ćmą, ona płomieniem – ona lgnęła do ciebie jak każda z ulotnych, eterycznych gwiazd, do ciemności – by tam być tylko jedyną, zamkniętą w hebanie, otuloną i bezpieczną – lśniącą tylko dla Ciebie.
Dzięki Tobie.
Nie wydawała z siebie żadnego odgłosu – prawda, ta zapowiedziana, zakradała się do niej jak niespokojny cień, który zamierza miast wznosić Blask, to tłamsić go w jego zarodku – przygasała więc – stopień po stopniu, w procesie rozciągniętym na każde jego następne słowa w procesie niemal niedostrzegalnym z zewnątrz – czujecie, jak targa waszymi włosami rześki wiatr Wiosny..? Wkrada się weń złudny chłód pustki, on opatula, obejmuje szponami i skrobie o zewnętrzne progi duszy, by wkraść się w jej zakamarki i zasiąść w trzewiach, zasiewając swą niepewność i przejmujące dreszcze dążące do bezruchu – jej ramiona, ramiona Porcelanowej Lalki o szklanych oczętach, których tęczówki oblewane były jasnością rozkwitłych liliji – pośród nich drzemały czarne wysepki Zwierciadeł, jeszcze mniej stabilne od fijołkowego morza wokół nich, opadały powoli w dół, jej twarz bladła – ten stopień po stopniu, w tym nieuniknionym procesie – coś szeptało do ucho "wiedziałaś", coś rozbrzmiewało z drugiej strony "wiedział" – i zamykało się koło Przeznaczenia, które chciałaś wziąć we własne dłonie i ukształtować... Cisza zbyt dosłowna i nazbyt wymowna, w której uniosła lekko nader słabą dłoń, którą łamał jej własny ciężar – może rzeczywiście żeby cię uderzyć, gdy z jej perspektywy – i ze swojej – na to zasługiwałeś, bo odważyłeś się podjąć decyzję, która, jak sądziłeś, będzie jedyną rozsądną... To nie los tym razem, kochany Kyohei'u, miał ci dać nauczkę – lecz okazywało się, że Aniołek o śnieżnobiałych skrzydłach padł ci do kolan, jego dłoń opadła, niezdolna do zadania ciosu i przymknęła wreszcie oczęta, którymi niezdolna była nawet mrugać przez wydłużające się minuty, gdy głos ugrzązł w gardle... i fala emocji doprowadziła do tego, że się zachwiała, unosząc rękę na poziom serca, które tak boleśnie zaczęło się obijać w klatce piersiowej... Może więc była to ta szansa na zebranie swych pierwiastków i zebranie do kupy tego, co, jak twierdzisz, cię kiedyś budowało – jako mężczyznę.
Kiedyś trzeba wyrosnąć – strasznie brzmiało to przy Piotrusiu Panie.
- Słuchałam ukochanego szumu Rzeki, który stał się tak okrutnie przekłamany i nie pozwolił mi zostać, choć porwał z nurtem moje serce... - Ledwo mówiła, ledwo poruszała ustami – tak jak jej głos wkraczał na niepojętą skalę eteru, tak teraz ginął, niemal nie docierając do uszu – podpierała się o stół, niby kłos na wietrze – to mają kłosy do siebie, że w przeciwieństwie do dębów, nie łamią się, gdy przychodzi burza, a jedynie uginają pod naporem wiatru. - Moje życie nie będzie nigdy takie samo. Moja dusza woła do pieśni Rzeki. - Nieznacznie rozchyliła powieki – ten Aniołek o tak silnej duszy i tak kruchym ciele. - Chcesz zabić serce moje? Przecież się nie zabija... słowików...
- Kyohei Takano
Re: Stół Krukonów
Nie Paź 11, 2015 4:05 pm
Mówił, i mówił, jak to zawsze czynił. Bardzo rzadko zwracał uwagę na sens tych słów które wypowiadał. Do tej pory nie potrafił zrozumieć tego jak wielki one maja wpływ na nasze życie. Jemu zawsze się wydawało, że to nasz czyny zmieniają naszą przyszłość w dobrą, lub złą... ale przecież nie tylko na tym życie polega. Czy zrobił dobrze, że w końcu odważył się na wyjawienie całej prawdy. Do pewnego momentu wydawało mu się, że tak, że nareszcie zrobił to co zrobić powinien, ale kiedy zobaczył jak jego skarb, jak ten malutki płatek śniegu opada z sił, zawahał się. Czy oby do tego dążył, czy właśnie tego się spodziewał nie... a więc czego? tego, że wszystko wróci do normy, chociaż Kyo tak naprawdę nie miał zielonego pojęcia czym ta norma jest. Czy może raczej tego, że Neve z uśmiechem na ustach powie, że nic się nie stało... Musisz drogi chłopcze wiedzieć, że miłość cierpliwa jest, ale każda cierpliwość się kończy. Gdybyś pierwszy raz przestał wciskać wszystkim kit, że wszystko co robisz jest przeznaczone dla innych. Mówisz, że chcesz chronić, ale nie masz zielonego pojęcia na czym ta ochrona polega. Chronić, to nie oznacz odejść w niebezpiecznym momencie. To jest właśnie pozostanie, i trwanie u boku tej jedynej osoby, to jest śmierć dla niej...
-I...- ciągnął dalej wbijając wzrok w ziemię. Czas wyłożyć karty na stół... a może raczej brak tych kart, bo ile można udawać, że coś w tej dłoni się ma. Pozbyłeś się ich wszystkich już przy pierwszym rozdaniu, a dalsza gra to była tylko stosunkowo dobra iluzja którą sam stworzyłeś, ale z czasem sam dałeś się w nią złapać, wierząc w to, że nadal możesz nazwać się "dumnym graczem" natomiast to ona wygrała, i ona ustalała reguły.
-Bałem się... zrozumiałem, że nagle ktoś coś od mojej osoby będzie wymagać, że muszę zostawić to co było za sobą, ale... nie mogłem... nie potrafię tego zrobić. Cały czas to wszystko wraca za każdym razem, codziennie, i każdej nocy- Tak Kyo nie umiał sobie wybaczyć, i tego wybaczenia nie znajdzie, również w oczach innych ludzi. Nie wiedzieć dlaczego wszyscy patrzyli na niego jak na kogoś winnego, a przecież to on był tutaj tak naprawdę tą niewinną ofiarą, ale przez swoją dobroć sam skazał się na swego rodzaju potępienie.
-Po prostu nie chciałem znowu czegoś schrzanić, sama wiesz, że mam do tego wielki talent. Nie wiem czy udało by mi się z tobą iść równym krokiem... nie wydaje mi się. A ty potrzebujesz kogoś kto jest bardziej pewny swojego życia, kto wie kim jest- Chciał ją dotknąć, przytulić, ale czy wtedy nie zapieczętował by do końca już swojego losu.
-Przepraszam cię... to naprawdę nie tak miało wyglądać- Czy mu na niej zależało... bardzo... była dla niego najważniejszą osobą w całej szkole... ba na całym świecie, ale jak to on nie potrafił się do tego przyznać wprost, za miast tego wolała wyszukiwać pierdyliard bezsensownych wymówek, które nie trzymały się ani kupy ani dupy.
-I...- ciągnął dalej wbijając wzrok w ziemię. Czas wyłożyć karty na stół... a może raczej brak tych kart, bo ile można udawać, że coś w tej dłoni się ma. Pozbyłeś się ich wszystkich już przy pierwszym rozdaniu, a dalsza gra to była tylko stosunkowo dobra iluzja którą sam stworzyłeś, ale z czasem sam dałeś się w nią złapać, wierząc w to, że nadal możesz nazwać się "dumnym graczem" natomiast to ona wygrała, i ona ustalała reguły.
-Bałem się... zrozumiałem, że nagle ktoś coś od mojej osoby będzie wymagać, że muszę zostawić to co było za sobą, ale... nie mogłem... nie potrafię tego zrobić. Cały czas to wszystko wraca za każdym razem, codziennie, i każdej nocy- Tak Kyo nie umiał sobie wybaczyć, i tego wybaczenia nie znajdzie, również w oczach innych ludzi. Nie wiedzieć dlaczego wszyscy patrzyli na niego jak na kogoś winnego, a przecież to on był tutaj tak naprawdę tą niewinną ofiarą, ale przez swoją dobroć sam skazał się na swego rodzaju potępienie.
-Po prostu nie chciałem znowu czegoś schrzanić, sama wiesz, że mam do tego wielki talent. Nie wiem czy udało by mi się z tobą iść równym krokiem... nie wydaje mi się. A ty potrzebujesz kogoś kto jest bardziej pewny swojego życia, kto wie kim jest- Chciał ją dotknąć, przytulić, ale czy wtedy nie zapieczętował by do końca już swojego losu.
-Przepraszam cię... to naprawdę nie tak miało wyglądać- Czy mu na niej zależało... bardzo... była dla niego najważniejszą osobą w całej szkole... ba na całym świecie, ale jak to on nie potrafił się do tego przyznać wprost, za miast tego wolała wyszukiwać pierdyliard bezsensownych wymówek, które nie trzymały się ani kupy ani dupy.
- Neve Collins
Re: Stół Krukonów
Wto Paź 13, 2015 6:59 am
Ha, no właśnie, mój kochany Kyo - norma - czym według ciebie była norma, skoro wszystko, co zrobiłeś, każdy skrawek ziemi, na której postanąłeś, było jednym, wielkim chaosem? Nie oszukuj się - w całej swej cierpliwości, jaką miłość daje i w potędze wybaczania, którą może oferować, nawet w jej pobłażliwości do czekania - jak sądzisz, co się dzieje, kiedy raz wbijasz nóż w ciało? Przecież już ci powiedziałem - twój obosieczny miecz ma dwojakie oddziaływanie, naprawdę sądziłeś, że ucieczka zmieni cokolwiek? Zrobiłeś to raz - zrobisz i drugi, zaś Neve nie była jedną z tych naiwnych niewiast, które rzucały się w ramiona wybranków tylko dlatego, że tyle na niego czekały w progach domu, gdy tamten szlajał się po nocach i nigdy nie wracał, gdy odrzucił i sponiewierał, wyrzucając zbyt wiele bolących spraw na wierzch, obrzucając z błotem - to właśnie zrobiłeś, mimo to wolisz sądzić, że to nie twoja wina, że to wina całego świata, bo jest przeciwko tobie, bo ojciec Neve posłał ci taki, a nie inny list - widzisz, związek ma to do siebie, że nie dzieli się na jeden, nie dzieli się na troje, ale właśnie na dwóch - i wszystko funkcjonuje na zasadzie współżycia w harmonii, by stawać naprzeciwko wszelakich wyzwań rzucanych przez rzeczywistość - najwyraźniej do tego nie dojrzałeś, Kyo. Może nigdy nie dojrzejesz. A może, w końcu nie bez przyczyny powstało to porzekadło - potrzebujesz jeszcze szansy - w końcu cuda się zdarzają i można spróbować na nie liczyć - pod warunkiem, że aby go dokonać, wkłada się sto procent pracy własnych rąk.
Neve trwała w tym zawieszeniu - chwilę jedną, drugą - czas nie miał tutaj znaczenia, czas zalegał pomiędzy jej bladymi palcami i skłaniał się do ulegania jej, przytrzymując was w tej fantazyjnej, szklanej kuli, by wpadające tu refleksy tworzyły tęczę nad waszymi głowami - tak i niewiasta pragnęła ją zobaczyć, więc zadarła głowę, cofając swe szpony znad potylicy Samotnego Żołnierza klęczącego u wejścia wrót jej Miniaturowego Ogrodu Kłamstw - rozszczepiające się słońce wyglądało tak pięknie... grało na równych cięciach otoczki tego świata niczym na krawędziach diamentu...
- Jak śmiesz mówić o tym, kogo i czego potrzebuję? - Śnieżna Wiedźma uniosła swoje spojrzenie, w których łagodne szkiełka przybrały formę diamentu, w których się zakochała i po którego teraz wyciągnęła swoje palce, ściągając go z niedostępnych piedestałów dla śmiertelnika nieba - wystarczy tylko podlecieć, to nic wielkiego, to nic wielkiego... - Przepraszasz, gdyż chcesz to naprawić, czy jest to jedno z wielu słów, które potrafią wypływać z twojego gardła nie mając żadnego pokrycia? - Och, Kyohei, miałeś naprawdę wyjątkowy talent do wytrącania tej Wiedźmy z równowagi... i zero instynktu samozachowawczego by się jej obawiać. I słusznie. Tobie jedynemu nie potrafiłaby wyrządzić jakiejkolwiek krzywdy.
Jedyna słabość Śnieżnej Księżnej.
Neve trwała w tym zawieszeniu - chwilę jedną, drugą - czas nie miał tutaj znaczenia, czas zalegał pomiędzy jej bladymi palcami i skłaniał się do ulegania jej, przytrzymując was w tej fantazyjnej, szklanej kuli, by wpadające tu refleksy tworzyły tęczę nad waszymi głowami - tak i niewiasta pragnęła ją zobaczyć, więc zadarła głowę, cofając swe szpony znad potylicy Samotnego Żołnierza klęczącego u wejścia wrót jej Miniaturowego Ogrodu Kłamstw - rozszczepiające się słońce wyglądało tak pięknie... grało na równych cięciach otoczki tego świata niczym na krawędziach diamentu...
- Jak śmiesz mówić o tym, kogo i czego potrzebuję? - Śnieżna Wiedźma uniosła swoje spojrzenie, w których łagodne szkiełka przybrały formę diamentu, w których się zakochała i po którego teraz wyciągnęła swoje palce, ściągając go z niedostępnych piedestałów dla śmiertelnika nieba - wystarczy tylko podlecieć, to nic wielkiego, to nic wielkiego... - Przepraszasz, gdyż chcesz to naprawić, czy jest to jedno z wielu słów, które potrafią wypływać z twojego gardła nie mając żadnego pokrycia? - Och, Kyohei, miałeś naprawdę wyjątkowy talent do wytrącania tej Wiedźmy z równowagi... i zero instynktu samozachowawczego by się jej obawiać. I słusznie. Tobie jedynemu nie potrafiłaby wyrządzić jakiejkolwiek krzywdy.
Jedyna słabość Śnieżnej Księżnej.
- Kyohei Takano
Re: Stół Krukonów
Czw Paź 15, 2015 6:54 pm
Jedno ze słów które nie mają pokrycia... te słowa zadzwoniły mu w uszach. Czy tak naprawdę było. Czy wszystko to co mówił autentycznie nie miało żadnego odbicia w rzeczywistości. Niby jedno zdanie, niby nic, a zakuło go prost w serce. W jego głowie teraz odpalił się jakiś dziwny film... w którym to ona była główną bohaterką. Doskonale wiedział, że jeżeli chciał zaznać trochę szczęścia, będzie musiał wyrzucić ze swojej głowy wszelkie "ale". Pierwszy raz pomiędzy sobą a tą krukonką postawić znak równości... przestać doszukiwać się coraz większej ilości różnić, ale bardziej skupić się na tym co ich łączy. Może czas zagrać nareszcie w otwarte karty...
-Neve... posłuchaj mnie- Przybliżył się do tej wątłej osóbki. Chciał ją objąć... po raz kolejny obiecać, że wszystko będzie dobrze, ale niestety to była jedyna rzecz której obiecać nie mógł.
-Kocham cię... i to wiem na sto procent...- Wyszeptał tak cicho aby tylko dziewczyna mogła to usłyszeć. Z resztą i tak czuł na swoich plecach spojrzenia innych uczniów, ale czy mu to w tej chwili przeszkadzało... nie po prostu ta sala i ci inni ludzie przestali w tej chwili istnieć, był tylko on i ta porcelanowa lalka którą tak delikatnie trzymał w swoich dłoniach.
-Nikt nas nie zaakceptuje, ani też nie zrozumie... ale mam teraz już to gdzieś. Chciałem iść swoją drogą, ale nie domyśliłem się, że każda droga prowadzi do ciebie. I nie ważne gdzie bym poszedł, i tak zawsze bym wrócił do ciebie.- Nie był dobry jeżeli chodzi o wyjawianie własnych uczuć, w szeptaniu ciepłych słówek również był beznadziejny, jak w samych tematach damsko-męskich.
-Wiem, że bałaganie często, i robię dużo zamętu... ale obiecuję ci... i tym razem jeżeli złamię tą obietnicę będziesz mogła odejść... daj mi tylko tą jedną ostatnią szansę. A zrobię wszystko abyś częściej się uśmiechała- Patrzyła teraz w te fiołkowe oczy, chciał je zapamiętać, ich każdy detal, każdy ognik który w nich tańczył.
-Neve... posłuchaj mnie- Przybliżył się do tej wątłej osóbki. Chciał ją objąć... po raz kolejny obiecać, że wszystko będzie dobrze, ale niestety to była jedyna rzecz której obiecać nie mógł.
-Kocham cię... i to wiem na sto procent...- Wyszeptał tak cicho aby tylko dziewczyna mogła to usłyszeć. Z resztą i tak czuł na swoich plecach spojrzenia innych uczniów, ale czy mu to w tej chwili przeszkadzało... nie po prostu ta sala i ci inni ludzie przestali w tej chwili istnieć, był tylko on i ta porcelanowa lalka którą tak delikatnie trzymał w swoich dłoniach.
-Nikt nas nie zaakceptuje, ani też nie zrozumie... ale mam teraz już to gdzieś. Chciałem iść swoją drogą, ale nie domyśliłem się, że każda droga prowadzi do ciebie. I nie ważne gdzie bym poszedł, i tak zawsze bym wrócił do ciebie.- Nie był dobry jeżeli chodzi o wyjawianie własnych uczuć, w szeptaniu ciepłych słówek również był beznadziejny, jak w samych tematach damsko-męskich.
-Wiem, że bałaganie często, i robię dużo zamętu... ale obiecuję ci... i tym razem jeżeli złamię tą obietnicę będziesz mogła odejść... daj mi tylko tą jedną ostatnią szansę. A zrobię wszystko abyś częściej się uśmiechała- Patrzyła teraz w te fiołkowe oczy, chciał je zapamiętać, ich każdy detal, każdy ognik który w nich tańczył.
- Neve Collins
Re: Stół Krukonów
Pią Paź 16, 2015 12:31 pm
Szemrały w Niebie Anioły, że czas został umorzony - że wygnały wszelkie ludzkie byty tam, gdzie nie mogły dosięgnąć ich wzrokiem - spoglądały te nieziemskie istoty i co widziały swym bystrym wzrokiem? - Niepewność, rozedrganie - wszystko co, co wstrząsało posadami świata - w fizycznej formie trwał niewzruszony, dlatego można było szeptać, że jest dobrze, nic nie jest w końcu rozburzane - nie sypie się kurz wojenny, nie odpada tynk ze ścian - ale w oczach tego jednego dziecka nic nie było takie, jak być powinno - gdzie stabilność, którą udało się już odzyskać? Wystarczyło nie spotykać się z tym, który zabrał serce - on je ciągle miał, w złotej szkatułce, w kieszeni - tylko czy zdawał sobie z tego sprawę? Chciałbym znać odpowiedź na to pytanie... Miast jednak odpowiadać, Anioły sypały swe śnieżne pióra - nie mogły posłać płatków śniegu, więc chociaż tak przykrywały barwy wybuchające pod nieboskłonem, które prowadziły do zachwiania wszystkiego - przysypywały czerwień, zieleń, żółć - wszystko, co raziło dwa szklane fijołki i prowadziło do utraty zmysłów - więc gdy on się przybliżał, co pozostawało prócz cofnięciem się? Nigdy niedostatecznie gotowa, by trafić w ludzkie dłonie, nigdy nie stworzona do tego, by wynurzać się z niebytu - to prawda, winna pozostać w odrębnym świecie - ale raz zakosztowany Zakazany Owoc zbyt wabił, zbyt mamił - nie dało się go po prostu zapomnieć. Cóż to za dramat! Co za prześmieszne miłostki młodzieńcze! - Tak drwić mogły diabełki szarpiące za rąbek szaty okrywającej ramiona Białej Księżniczki - nie kusiła się nawet o odganianie ich, koncentracja była wszak zbyt mocno rozproszona, gdy obiekt, w którego ramionach chciała trwać, był tak blisko - serce mówiło tak!, rozum zaś grzmiał złowieszczo: nie! - i którą drogę wybrać, za którą ze ścieżek podążyć? Kolejna rozterka, kolejna uszczelka w lodowym murze - niedawno był naprawiany, czemu więc znowu przyszło mu być prowadzonym na zatracenie?
- Musisz zapracować, Przegrany Żołnierzu, na zaufanie. - Uniosła znów na niego wzrok, nie cofając się przed nim ani trochę, chociaż drżała i trzęsła się jak osika - i, no właśnie - o ile to możliwe to pobladła jeszcze bardziej. - Kocham Cię, Kyoheiu Takano. W innym wypadku dawno bym odeszła. - Stróżka krwi ozdobiła jej twarz, gdy uciekła z jej nosa, a ona lekko pochyliła się do przodu, przysłaniając twarz dłonią.
- Musisz zapracować, Przegrany Żołnierzu, na zaufanie. - Uniosła znów na niego wzrok, nie cofając się przed nim ani trochę, chociaż drżała i trzęsła się jak osika - i, no właśnie - o ile to możliwe to pobladła jeszcze bardziej. - Kocham Cię, Kyoheiu Takano. W innym wypadku dawno bym odeszła. - Stróżka krwi ozdobiła jej twarz, gdy uciekła z jej nosa, a ona lekko pochyliła się do przodu, przysłaniając twarz dłonią.
- Kyohei Takano
Re: Stół Krukonów
Pią Paź 16, 2015 10:31 pm
Jak niby miał jej powiedzieć to wszystko co się wydarzyło, jak miał opowiedzieć o swoich uczuciach skoro sam ich tak naprawdę nie mógł w żaden sposób zidentyfikować. Nie rozumiał tego co się dzieje w jego sercu. Kochał... ale czy wiedział dlaczego, albo za co. Nie, kompletnie tego nie rozumiał. To uczucie w nim po prostu istniało, a on nie zastanawiał się nad jego sensem. Co więcej cały czas próbował z tym walczyć, tylko za każdym razem przegrywał, i zawsze wracał w to samo miejsce, czyli w te fiołkowe oczy. Był pewien, że rozumie już ten świat, że wie na czym ta gra polega, a mimo wszystko dalej nie umiał w to grać bez żadnych wpadek. Niestety jak na razie zdobył najmniej punktów ze wszystkich graczy. Bo widzicie on dalej stał na polu z napisem "start" i nie ruszał się ani w przód ani w tył. I chociaż wiele razy słyszał, że życie to nie jest sport dla widzów, to mimo wszystko jakoś nie potrafił wykonać kroku w przód. Powód był bardzo prosty... bał się... pójście przed siebie oznaczało podejmowanie decyzji, wszystko zaczęłoby się od nowa... i najpewniej skończyłoby się tak samo. W końcu historia kocha zataczać koła, więc dlaczego tym razem miało być inaczej. Nie był w stanie ochronić tamtej dziewczyny, czy będzie w stanie ochronić tą... przecież sam siebie nie potrafił bronić. Cóż po prostu wisiał tak gdzieś w przestrzeni, w ciemności... było to zaiste wygodne rozwiązanie. Nikt niczego od niego nie wymagał... tylko czy to można było nazwać życiem?
-Neve...[b]- Szepnął cicho i sięgnął po jedną serwetkę która leżała na stole. Chwycił ją delikatnie z podbródek i uniósł jej głowę, po czym zaczął delikatnie wycierać krew która w tej chwili zdobiła jej twarz.
-[b]Już wszystko dobrze... spokojnie- Wyszeptał z troską w głosie. Kiedy on się w końcu nauczy, że to nie jest jakaś szmaciana lalka którą można rzucać na lewo i prawo a jej i tak nic się nie stanie. To była prawdziwa porcelana z którą należy obchodzić się bardzo delikatnie. No, ale naprawdę oczekujecie, że on potrafi być delikatny. Tak naprawdę tylko kwestią czasu było to aż ponownie coś zawali, kiedy znowu upuści tą porcelanową lalkę, tylko pytanie czy ona kolejny upadek wytrzyma, czy może raczej rozleci się na milion malutkich kawałeczków.
-Neve...[b]- Szepnął cicho i sięgnął po jedną serwetkę która leżała na stole. Chwycił ją delikatnie z podbródek i uniósł jej głowę, po czym zaczął delikatnie wycierać krew która w tej chwili zdobiła jej twarz.
-[b]Już wszystko dobrze... spokojnie- Wyszeptał z troską w głosie. Kiedy on się w końcu nauczy, że to nie jest jakaś szmaciana lalka którą można rzucać na lewo i prawo a jej i tak nic się nie stanie. To była prawdziwa porcelana z którą należy obchodzić się bardzo delikatnie. No, ale naprawdę oczekujecie, że on potrafi być delikatny. Tak naprawdę tylko kwestią czasu było to aż ponownie coś zawali, kiedy znowu upuści tą porcelanową lalkę, tylko pytanie czy ona kolejny upadek wytrzyma, czy może raczej rozleci się na milion malutkich kawałeczków.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach