- Kim Miracle
Re: Sala Wejściowa
Wto Wrz 09, 2014 6:59 pm
Patrzyła jak zahipnotyzowana w jego oczy. Zdawał się być przystojny, ale ona nigdy nie patrzyła na mężczyzn jak obiekt westchnień. Zwykle tylko była ofiarą, z której się kpiło, z którą się biło, której się nie szanowało. Zobacz. Wyśmiej. Sprowokuj. Uderz. Skop. Zhańb. Zostaw. Czemu musiała być pośmiewiskiem? Czemu nigdy się nie zakochała? Czemu nie potrafi pokochać, zaufać?
Ale moment.
Teraz jesteś z obcym chłopakiem w miejscu, w którym nie ma nikogo oprócz was. On ma strasznego węża, który może cię zabić. Jest późno w nocy - możesz mieć kłopoty, ale przecież ty lubisz kłopoty. Zawsze miałaś kłopoty i się z nich cieszyłaś. To sprawiało, że czułaś tą adrenalinę. A może to było spowodowane obecnością tych trzech mugoli, którzy zawsze zwracali na ciebie uwagę? Nigdy tego nie wiedziałaś, ale znowu myślisz o przeszłości, o świecie, do którego nie należysz.
Wróć do świata, w którym jesteś teraz i masz kłopoty.
Nie mogła oddychać, gdy tak się wpatrywała w jego oczy. Po jej drobny i chudym ciele przeszedł dreszcz. 157 cm i 50 kg ludzkiego ciała prawie go nie czuło z szoku, w którym zastygła. Przed chwilą wydawał się taki przerażający, a teraz powstała iluzja bezpieczeństwa, ale ona nie jest głupia. Tata mówił, że nie wszyscy z Slitherinu są źli, ale ten osobnik taki jest. Jest tego pewna, mimo że Collins wygląda teraz na miłego chłopaka, ale pozory przecież mylą, prawda? No odpowiedz jej. Pozory mylą? Muszę, bo ona jest zamknięta pod maską pozornego szczęścia.
Poczuła ciepły oddech na szyi i w końcu nabrała powietrza do ust. Tak, musi oddychać, aby nie stracić przytomności. Jej mózg potrzebuje tlenu, aby oceniać odpowiednio sytuację.
Nagle ktoś się pojawił. Skąd przybył? Kim był? Czego chciał? Znał Collinsa. Był taki jak on? Czy chciał dla niej źle?
Biblioteka jest na IV piętrze? Collins kłamał? – powiedziała do siebie w myślach. Wiedziała to od początku, ale dlaczego tak ją to zdziwiło? Przecież nie powinna ufać innym. Skoro na VI piętrze nie ma biblioteki, to dlaczego chciał ją tam zabrać?
Sahir – spojrzała na osobnika, który wyszedł przed nią. Chciał ją obronić? Wyglądał jakby chciał być jej prowizoryczną tarczą, ale na pewno? Może też chciał jej coś zrobić?
Za dużo pytań. Myśl racjonalnie. Dlaczego stałaś się taka słaba przez spotkanie jednego osobnika, wróć teraz już dwóch? Czujesz strach? To takie bardzo ludzkie, ale nie podobne do ciebie. Ale czego można się spodziewać w takiej sytuacji. Znalazłaś się między młotem, a kowadłem. Jesteś wśród dwóch chłopaków i to jedyną dziewczyną. Czy możesz czuć się bezpiecznie? Nie miało być pytań…
Miała stąd zmykać? W pierwszej chwili chciała uciec po słowach Sahira, ale odezwał się Collins i zastygła. Krew. Ekstaza. Jaki to ma związek z mężczyzną w czarnym płaszczu?
Przypominał jej mrocznego ducha pragnącego śmierci innych, ale nie godzącego się z swoim losem. Słusznie go oceniła, a może za szybko?
Co miała powiedzieć? Widziała między nimi małą wojnę, ale nie potrafiła i nie chciała się w nią mieszać.
Zawsze była pyskata, a teraz nie może nic powiedzieć. Uśmiechnęła się niepewnie nie chcą pokazać swojego zażenowania, strachu, szoku i skołowania.
Ale moment.
Teraz jesteś z obcym chłopakiem w miejscu, w którym nie ma nikogo oprócz was. On ma strasznego węża, który może cię zabić. Jest późno w nocy - możesz mieć kłopoty, ale przecież ty lubisz kłopoty. Zawsze miałaś kłopoty i się z nich cieszyłaś. To sprawiało, że czułaś tą adrenalinę. A może to było spowodowane obecnością tych trzech mugoli, którzy zawsze zwracali na ciebie uwagę? Nigdy tego nie wiedziałaś, ale znowu myślisz o przeszłości, o świecie, do którego nie należysz.
Wróć do świata, w którym jesteś teraz i masz kłopoty.
Nie mogła oddychać, gdy tak się wpatrywała w jego oczy. Po jej drobny i chudym ciele przeszedł dreszcz. 157 cm i 50 kg ludzkiego ciała prawie go nie czuło z szoku, w którym zastygła. Przed chwilą wydawał się taki przerażający, a teraz powstała iluzja bezpieczeństwa, ale ona nie jest głupia. Tata mówił, że nie wszyscy z Slitherinu są źli, ale ten osobnik taki jest. Jest tego pewna, mimo że Collins wygląda teraz na miłego chłopaka, ale pozory przecież mylą, prawda? No odpowiedz jej. Pozory mylą? Muszę, bo ona jest zamknięta pod maską pozornego szczęścia.
Poczuła ciepły oddech na szyi i w końcu nabrała powietrza do ust. Tak, musi oddychać, aby nie stracić przytomności. Jej mózg potrzebuje tlenu, aby oceniać odpowiednio sytuację.
Nagle ktoś się pojawił. Skąd przybył? Kim był? Czego chciał? Znał Collinsa. Był taki jak on? Czy chciał dla niej źle?
Biblioteka jest na IV piętrze? Collins kłamał? – powiedziała do siebie w myślach. Wiedziała to od początku, ale dlaczego tak ją to zdziwiło? Przecież nie powinna ufać innym. Skoro na VI piętrze nie ma biblioteki, to dlaczego chciał ją tam zabrać?
Sahir – spojrzała na osobnika, który wyszedł przed nią. Chciał ją obronić? Wyglądał jakby chciał być jej prowizoryczną tarczą, ale na pewno? Może też chciał jej coś zrobić?
Za dużo pytań. Myśl racjonalnie. Dlaczego stałaś się taka słaba przez spotkanie jednego osobnika, wróć teraz już dwóch? Czujesz strach? To takie bardzo ludzkie, ale nie podobne do ciebie. Ale czego można się spodziewać w takiej sytuacji. Znalazłaś się między młotem, a kowadłem. Jesteś wśród dwóch chłopaków i to jedyną dziewczyną. Czy możesz czuć się bezpiecznie? Nie miało być pytań…
Miała stąd zmykać? W pierwszej chwili chciała uciec po słowach Sahira, ale odezwał się Collins i zastygła. Krew. Ekstaza. Jaki to ma związek z mężczyzną w czarnym płaszczu?
Przypominał jej mrocznego ducha pragnącego śmierci innych, ale nie godzącego się z swoim losem. Słusznie go oceniła, a może za szybko?
Co miała powiedzieć? Widziała między nimi małą wojnę, ale nie potrafiła i nie chciała się w nią mieszać.
Zawsze była pyskata, a teraz nie może nic powiedzieć. Uśmiechnęła się niepewnie nie chcą pokazać swojego zażenowania, strachu, szoku i skołowania.
- Sahir Nailah
Re: Sala Wejściowa
Wto Wrz 09, 2014 8:25 pm
Właśnie – każda historia wyglądała tak samo żenująca, każda się powtarzała, co za żenada. Nawet Twój własny cień nachylał się nad tobą, szkoda tylko, że nie było widać jego spojrzenia – niestety, w końcu był jednostajnie szary, inaczej jestem pewien, ze oddałby to wszystko, co można o tobie myśleć – okazałby pobłażanie, pokręciłby głową, a ten wzrok odzwierciedlałby nawet nie pogardę. Na tak silną emocję nie zasługiwałeś. Byłoby to... współczucie. Pobłażliwe współczucie. Najgorsza opcja z możliwych dla kogoś, kto miota się, zaplątany w ciernie, co rusz rozrywa dopiero co zabliźnione rany, żeby tylko sięgnąć księgi opisanej mianem własnego jestestwa. Nigdy jej nie dosięgniesz. Będziesz się miotał dziś, jutro, za rok, za dwa lata – powtarzasz monotonną czynność, zapadasz się z rutyny w rutynę i po co? Chcesz poczuć się lepiej, chcesz, żeby ta otworzona dla Ciebie samego księga o Tobie samym przewracała swoje kartki od pomuchów wiatru wywołanych gwałtownymi ruchami ciała. Nie różnisz się niczym od sarny uwiezionej w pułapkę na niedźwiedzie... nie, poczekaj... Sarnę? Nawet Twe oczy, choć czarne, sarnich nie przypominają – nie ma w nich beznadziejnej bazbronności... nie dziś, nie tej godziny, nie tej minuty, nie w momencie, kiedy ramieniem odgradzałeś blond niewiastę od jadowitego węża w postaci Ślizgona – to nie tak, że uważałeś go za wroga... Przecież dotychczas kiedy z waszym udziałem działy się jakieś niepoprawne akcje stawaliście po tej samej stronie barykady, dlaczego teraz miałoby być inaczej? I dlaczego to dziewczę za twoimi plecami nadal stało w miejscu, zamiast już uciekać – nie rozumiała tego, co mogło się tutaj zaraz wydarzyć? Hogwart bezpiecznym miejscem... Hahaha, zabijcie mnie, nie chcę umierać długo przez ten głupi żart, ze śmiechu – Ty sam jeden wiedziałeś lepiej niż Dumbeldor jakim Piekłem stało się to miejsce, jakie jednostki do siebie ściągała – Voldemort ze swą kryjówką nie był tak przerażający jak ten zamek, zimny, wielki, który strzelał wieżami prosto w niebo, szydząc z samych bogów upiornąścią swej niewzruszalności i tajemnic. Chciałeś je odkryć i zostaniesz tutaj, kiedy wszystkich innych zabraknie, będzie dalej pędził masochizm do przodu, będziesz przelewał juchę...
Nie! Zatrzymaj się, nie zapędzaj tak daleko, naprawdę wyzywasz się od masochistów? Tak, bo czemu nie? Podejmujesz się rzeczy, które sprowadzają na ciebie ból – a ból istnieje tylko po to, żeby się upewnić, że jeszcze żyjesz, skoro nie udało ci się sięgać po rzeczy tak oczywiste, jak radość, czy szczęście. Dla kogo oczywiste, dla tego oczywiste... Pojmujecie to? Nie mieć żadnego światła? Rozumiecie, zadufane istoty, jak to jest zupełnie zabłądzić? Nie dlatego, że włącza się nam beznadziejne użalanie nad samym sobą, a dlatego, że nie potrafimy zaakceptować samych siebie i tego, czym jesteśmy, dlatego, że samo nasze istotnienie jest przekleńśtwem..!
Jesteśmy Przeklęci, ale Wygramy!
Bo MY nie mamy już nic do stracenia...
A Ty..?
Wykrzywiły się wargi, leciutku, z gracją, wiedz, Wężu, że nie masz do czynienia z pierwszym lepszym pierwszoroczniakiem, bądź świadom, z kim przychodzi ci zadzierać – oboje tego chcecie, obojgu wam krew gotuje się w żyłach – czy Kim nie była tylko pretekstem? Heh, Ja, kidy tak patrzę na was z Góry, Ja, Narrator, widzę w was małe dzieci, których zabawy w wojnę nabrały nowego wymiaru przestrzenno-fizycznego. Kim, Kim, Kim... Jesteś ich Księżniczką. Oto jest Czarny Jeździec o jadowitej barwie tęczówek, ze swym zdradliwym wężem, niegodzien zaufania, Oto jest i przed Tobą Czarny Rycerz, Demon, Przeklęty... Oboje warci tego, by uciec przed Nimi na drugi koniec świata... Czy ciekawość zmusi cię, by obserwowała, jak toczy się teatr?
Wstrzymałeś dech na krótki moment, dłonie ci zadrżały, a potem już powietrze ulatuje gładko z twoich płuc, gdy łypiesz spojrzeniem na Shane'a...
- Shane... - Ciężki ton, ktoś by się pokusił, że było to westchnienie, które utkwiło w sobie chłód groźby wzmaganej jeszcze cięższymi, srebrnymi promieniami księżyca, cisnącego się na głowy tych, którzy stali w przejściu wrót tego Piekła, nie mogąc się zdecydować, czy wkroczyć, czy też pozostać na tym bezludziu... Już i tak wszyscy do niego przynależeli. - Zwariowałeś..? - Starasz się zachować spokój, Ty nie chcesz zachowywać spokoju! On ma rację, chcesz wreszcie poczuć wolność, chcesz zrzucić z rzbietu ból przymusu kontrolowania się, chcesz poczuć krew – najłatwiej będzie się odwrócić i wgryźć w szyję blondynki – nawet by nie zauważyła, co się z nią dzieje, a już życie by z niej uciekało w zastraszającym tempie – i nie, nie chcesz tego robić – chcesz! - NIE! Lekko unosisz podbródek, mięśnie gładko przesuwają się pod skórą, kiedy wpatrujesz się w tego Ślizgona – szacunek kontra szacunek, perwersyjny i zbudowany na grozie tego, co prezentowały wasze najgorsze strony – i te wasze strony się rozumiały... rozumiały bardzo dobrze... na VI piętrze przecież nikt nie zauważy, jeśli coś tej dziewczynie zrobicie...
Nailah tak więc skończył, że opuścił rękę, którą blokował Shane'owi dojście do Puchonki, a chłód wokół niego tylko coraz bardziej tężał wraz z tym, jak znikał Sahir... jak godny szacunku Książę Nocy dochodził do prawowitej władzy. I zawsze przy niej powinien pozostać. Istota, która wie, co może, czego pragnie, która się nie waha...
Nie! Zatrzymaj się, nie zapędzaj tak daleko, naprawdę wyzywasz się od masochistów? Tak, bo czemu nie? Podejmujesz się rzeczy, które sprowadzają na ciebie ból – a ból istnieje tylko po to, żeby się upewnić, że jeszcze żyjesz, skoro nie udało ci się sięgać po rzeczy tak oczywiste, jak radość, czy szczęście. Dla kogo oczywiste, dla tego oczywiste... Pojmujecie to? Nie mieć żadnego światła? Rozumiecie, zadufane istoty, jak to jest zupełnie zabłądzić? Nie dlatego, że włącza się nam beznadziejne użalanie nad samym sobą, a dlatego, że nie potrafimy zaakceptować samych siebie i tego, czym jesteśmy, dlatego, że samo nasze istotnienie jest przekleńśtwem..!
Jesteśmy Przeklęci, ale Wygramy!
Bo MY nie mamy już nic do stracenia...
A Ty..?
Wykrzywiły się wargi, leciutku, z gracją, wiedz, Wężu, że nie masz do czynienia z pierwszym lepszym pierwszoroczniakiem, bądź świadom, z kim przychodzi ci zadzierać – oboje tego chcecie, obojgu wam krew gotuje się w żyłach – czy Kim nie była tylko pretekstem? Heh, Ja, kidy tak patrzę na was z Góry, Ja, Narrator, widzę w was małe dzieci, których zabawy w wojnę nabrały nowego wymiaru przestrzenno-fizycznego. Kim, Kim, Kim... Jesteś ich Księżniczką. Oto jest Czarny Jeździec o jadowitej barwie tęczówek, ze swym zdradliwym wężem, niegodzien zaufania, Oto jest i przed Tobą Czarny Rycerz, Demon, Przeklęty... Oboje warci tego, by uciec przed Nimi na drugi koniec świata... Czy ciekawość zmusi cię, by obserwowała, jak toczy się teatr?
Wstrzymałeś dech na krótki moment, dłonie ci zadrżały, a potem już powietrze ulatuje gładko z twoich płuc, gdy łypiesz spojrzeniem na Shane'a...
- Shane... - Ciężki ton, ktoś by się pokusił, że było to westchnienie, które utkwiło w sobie chłód groźby wzmaganej jeszcze cięższymi, srebrnymi promieniami księżyca, cisnącego się na głowy tych, którzy stali w przejściu wrót tego Piekła, nie mogąc się zdecydować, czy wkroczyć, czy też pozostać na tym bezludziu... Już i tak wszyscy do niego przynależeli. - Zwariowałeś..? - Starasz się zachować spokój, Ty nie chcesz zachowywać spokoju! On ma rację, chcesz wreszcie poczuć wolność, chcesz zrzucić z rzbietu ból przymusu kontrolowania się, chcesz poczuć krew – najłatwiej będzie się odwrócić i wgryźć w szyję blondynki – nawet by nie zauważyła, co się z nią dzieje, a już życie by z niej uciekało w zastraszającym tempie – i nie, nie chcesz tego robić – chcesz! - NIE! Lekko unosisz podbródek, mięśnie gładko przesuwają się pod skórą, kiedy wpatrujesz się w tego Ślizgona – szacunek kontra szacunek, perwersyjny i zbudowany na grozie tego, co prezentowały wasze najgorsze strony – i te wasze strony się rozumiały... rozumiały bardzo dobrze... na VI piętrze przecież nikt nie zauważy, jeśli coś tej dziewczynie zrobicie...
Nailah tak więc skończył, że opuścił rękę, którą blokował Shane'owi dojście do Puchonki, a chłód wokół niego tylko coraz bardziej tężał wraz z tym, jak znikał Sahir... jak godny szacunku Książę Nocy dochodził do prawowitej władzy. I zawsze przy niej powinien pozostać. Istota, która wie, co może, czego pragnie, która się nie waha...
- Shane Collins
Re: Sala Wejściowa
Wto Wrz 09, 2014 9:45 pm
Śmiech wypełnił jego trzewia, rozniósł się głuchym warkotem po kamiennych ścianach. Przechylił nieznacznie głowę jak to miał w zwyczaju, lustrując na przemian sylwetkę puchonki i Sahira, czekając na rozwój wydarzeń. Musiał przyznać, że pierwotny plan przelewu krwi wyglądał w tej chwili jak gratka dla małoletniego przedszkolaka. To co miało miejsce tu i teraz wydawało się spełnieniem wszelkich psychopatycznych marzeń. Nie mógłby wyśnić lepszego scenariusza.
Wyczuwał strach tej dwójki. Ten sam choć zupełnie różny. Nocny Łowca bał się samego siebie, w przeciwieństwie do Kim. Ta z kolei bała się o siebie. Zdawał sobie sprawę z opłakanej sytuacji w jakiej się znalazła, miała przed sobą widma rychłej śmierci. Przynajmniej tak długo jak pozwolą jej umrzeć. Czego żaden z nich jak Collins zakładał nie miał w planach. Przeniósł spojrzenie jadowitych tęczówek na Sahira, który artykułował jedynie pojedyncze słowa, najwyraźniej nie będąc dłużej w stanie podjąć logicznej wypowiedzi. Nie dziwił mu się. Widział jak człowieczeństwo gaśnie w jego oczach, jak przestaje być dłużej obrońcą uciśnionych a staję się ich własnym, prywatnym koszmarem. Uosobieniem wszystkiego czego w sobie nienawidził. I to musiał przyznać... było piękne.
- Lubię to... Choć chce mi się płakać.
Uśmiechnął się do siebie smutno, na dźwięk własnego, niskiego warkotu, który wydobywał się z rozluźnionej krtani. Tak jak krukon, tak i on miał pełna świadomość tego co własnie się z nim dzieję. Świadomość nieuchronnej przemiany, której nie chciał powstrzymywać. Czegoś co możliwe, że przez długi czas nie powróci do zakamarków jego umysłu.
W jednym odbitym od gładkiej ściany błysku świecy, przeniósł swoje spojrzenie na dziewczynę. Drżała niezauważalnie, pompowana adrenaliną która już jej nie pomoże. Słonko, mogłaś uciekać gdy tylko pojawił się Twój wybawca. Niestety, teraz abonent jest czasowo niedostępny.
Wąż oplótł jego dłoń, wciskając jedenastocalowy drzewiec w jego rozluźnione palce, gdy on miękko szepnął:
-Petrificus totalus.
Czerowny snop światła z cichym trzaskiem opuścił koniec różdżki, wycelowany w falującą nerwowym oddechem pierś dziewczyny. Nie miał prawa chybić celu oddalonego o mniej niż metr od jego twarzy. I nie chybił.
-Bierze i pijcie. To jest kielich krwi mojej - nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. - wyrecytował niemal głucho w oddalającą się świadomość. Shane Collins umarł. Jego miejsce zajęło coś o wiele gorszego. Coś, co nie boi się zwykłych modlitw, nie straszne mu dobro. Jego miejsce zajęło zło w czystej postaci, niezmącone dłużej pierwiastkiem ludzkim.
- Smacznego, przyjacielu.
Wyczuwał strach tej dwójki. Ten sam choć zupełnie różny. Nocny Łowca bał się samego siebie, w przeciwieństwie do Kim. Ta z kolei bała się o siebie. Zdawał sobie sprawę z opłakanej sytuacji w jakiej się znalazła, miała przed sobą widma rychłej śmierci. Przynajmniej tak długo jak pozwolą jej umrzeć. Czego żaden z nich jak Collins zakładał nie miał w planach. Przeniósł spojrzenie jadowitych tęczówek na Sahira, który artykułował jedynie pojedyncze słowa, najwyraźniej nie będąc dłużej w stanie podjąć logicznej wypowiedzi. Nie dziwił mu się. Widział jak człowieczeństwo gaśnie w jego oczach, jak przestaje być dłużej obrońcą uciśnionych a staję się ich własnym, prywatnym koszmarem. Uosobieniem wszystkiego czego w sobie nienawidził. I to musiał przyznać... było piękne.
- Lubię to... Choć chce mi się płakać.
Uśmiechnął się do siebie smutno, na dźwięk własnego, niskiego warkotu, który wydobywał się z rozluźnionej krtani. Tak jak krukon, tak i on miał pełna świadomość tego co własnie się z nim dzieję. Świadomość nieuchronnej przemiany, której nie chciał powstrzymywać. Czegoś co możliwe, że przez długi czas nie powróci do zakamarków jego umysłu.
W jednym odbitym od gładkiej ściany błysku świecy, przeniósł swoje spojrzenie na dziewczynę. Drżała niezauważalnie, pompowana adrenaliną która już jej nie pomoże. Słonko, mogłaś uciekać gdy tylko pojawił się Twój wybawca. Niestety, teraz abonent jest czasowo niedostępny.
Wąż oplótł jego dłoń, wciskając jedenastocalowy drzewiec w jego rozluźnione palce, gdy on miękko szepnął:
-Petrificus totalus.
Czerowny snop światła z cichym trzaskiem opuścił koniec różdżki, wycelowany w falującą nerwowym oddechem pierś dziewczyny. Nie miał prawa chybić celu oddalonego o mniej niż metr od jego twarzy. I nie chybił.
-Bierze i pijcie. To jest kielich krwi mojej - nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. - wyrecytował niemal głucho w oddalającą się świadomość. Shane Collins umarł. Jego miejsce zajęło coś o wiele gorszego. Coś, co nie boi się zwykłych modlitw, nie straszne mu dobro. Jego miejsce zajęło zło w czystej postaci, niezmącone dłużej pierwiastkiem ludzkim.
- Smacznego, przyjacielu.
- Kim Miracle
Re: Sala Wejściowa
Sro Wrz 10, 2014 4:43 pm
Przestała zwracać uwagę na Collinsa. Swoją uwagę skupiła na Sahirze. To on był jej jedyną nadzieją, aby wyjść z tego cało. Zarobił u niej plusa w momencie, gdy zasłonił ją przed Collinsem, który przyprawiał ją o nieprzyjemne dreszcze. Od razu czuła, że będzie jej zgubą i tej myśli wolała się trzymać, a szczególnie z dala od niego. Chciała coś powiedzieć, wiedziała przecież, że jeśli będzie im się przyglądać statycznie to zostanie ich celem, gdy uporają się ze swoimi problemami. Czemu nie uciekła wtedy, gdy miała okazję? Bo jesteś idiotką.
Tylko, że strach ją sparaliżował. Kiedyś taki wielki chojrak wśród mugoli, a teraz wśród tych czarodziejów strachliwa myszka. Czego ty się boisz? Przecież śmierć spotka każdego – zawsze tak powtarzałaś, a teraz? Teraz chcesz wrócić do swojego taty, chcesz go przytulić i powiedzieć mu, że go kochasz, chcesz, aby był z ciebie dumny. Nie jesteś gotowa i dlaczego myślisz teraz o śmierci? Przecież Collins to jest zwykły uczeń w twoim wieku?
Pamiętasz ten strach jaki miałaś, gdy wychodziłaś na spacery? Bałaś się, bo znowu przeżyjesz ten okropny ból pięści innych dzieci. Nie chciałaś chodzić do szkoły dla mugoli, ale twój tata był z ciebie taki dumny, że chodziłaś do jego szkoły zanim udał się do Hogwartu. Każdy krok w tamtym świecie był obawą, że znowu cię wyzwą, uderzą.
Dzisiaj wyszłaś dwie godziny temu i szukałaś głupiej biblioteki, bo chciałaś pokazać, że też potrafisz się uczyć, ale twoja duma ci nie pozwoliła zapytać o drogę i tak trafiłaś tu – spotkałaś Collinsa.
Jak zaczęła chodzić do tej szkoły nadal czuła się samotna, ale obiecała sobie, że nie pozwoli na to samo traktowanie jak wśród mugoli. Jest samotna, z nikim się nie zaprzyjaźniła. Czuła ciągle ten ból odrzucenia. Była tylko osobą, która potrafiła rozbawić, opowiedzieć ciekawy epizodzik z świata mugoli, ale nigdy nie była traktowana jak przyjaciółka.
Wróciła myślami do Sahira patrząc na niego uważnie, obserwując całą jego sylwetkę owiniętą w płaszcz mroku, siły i zła. Widziała w nim jednak coś więcej, niż tylko ten mrok. To była według niej iluzja, która miała ukryć przed innymi jego prawdziwą twarz, ale jaka ta twarz była? Przecież ona zna się na ludziach. Zawsze potrafiła rozgryźć człowieka, zapamiętać jego niemą historię wypisaną na twarzy, ale za to nie potrafiła odnaleźć się w różnych miejscach. Gdyby Collins jej nie zaskoczył to już po jego pierwszych słowach uciekłaby od niego, ale ten chłopak pojawił się znikąd, zagadał, a jego słowa i wygląd były tak dziwne, że nie mogła się skupić na odpowiedniej ocenie sytuacji.
Zrozumiała, że jeszcze niewiele wie o świecie czarodziei, że musi się wiele o nich nauczyć, a jeśli nie zareaguje odpowiednio w tym momencie, może źle się to skończyć.
- Proszę, pomóż mi – wyszeptała dosyć głośno nim zdążyła się powstrzymać. W jej oczach pojawiły się łzy, gdy pomyślała o swojej fatalnej sytuacji. Przecież jej tata będzie sam, a ona ma teraz umrzeć? Patrzyła uważnie na jego ruchy, na jego ciało i ramię, które opadło w dół dając Collinsowi większy dostęp do jej bezbronnego, marnego ciała. Łzy spłynęły jej po policzkach na czarną bluzę. Jeszcze tak niedawno odgradzał ją od węża, z którym zaczęła kojarzyć wężoustego. Mimo mroku, który rozsiewał wokół siebie Sahir, widziała w nim coś więcej, ale co to było? Zobaczyła zmianę w twarzy chłopaka, jej oczy jednak patrzyły na niego z nadzieją, że ta dziwna walka pomiędzy tymi osobnikami nie sprawi, że Sahir ulegnie pokusie, o której nastolatka nic nie wie. Cofnęła się do tyłu wpadając na cholerną ścianę, która jej teraz nie pomogła.
Popełniła największy błąd na świecie, nie zwracała zbytniej uwagi na Collinsa, a ten użył różdżki, trafił w nią czerwonym światłem, który mignął w jej niebieskich załzawionych oczach jak krew - trafił w nią, a ona poczuła jak jej ciało sztywnieje. Nie ma już dla niej nadziei? Czy teraz umrze? Jej drętwe ciało poleciało na ścianę i zsunęło się na bok, przez co uderzyła o twardą posadzkę. Nie potrafiła nic więcej powiedzieć, mogła jedynie poruszyć oczami, którymi spojrzała na Sahira, a potem na Collinsa na nim zatrzymała się dłużej. Chciała się poruszyć, ale teraz już było za późno. Czuła wściekłość. Dlaczego on się tak zachował? Pewnie gdyby była taka jak on nic by jej nie zrobił, bo przecież inne domy są niepotrzebne.
Nie, proszę, zostań. Ty masz władzę na swoimi żądzami. Nieważne kim jesteś, czy jesteś potworem, czy zaślepiony pożądaniem, ale masz siłę, własną wolę i możesz walczyć o siebie nie kierując się słowami i pragnieniami swoimi, czy też innych ludzi. To cię odróżnia od zwykłego zwierzęcia – możesz myśleć. Masz rozum, który pomoże ci zapanować nad swoją bestią. To rozum pomaga, porusza twoim ciałem, czyli Ty, Twoje jestestwo masz nad nim władzę. Ty możesz decydować o swoich wyborach. Nie przyglądaj się statecznie swoim problemom, walcz o swoje.
Przecież możesz jej pomóc. Zobacz jaka jest samotna. Chce być zauważona, wydostać się z wiecznych siniaków zostawianych przez tych co uważających się za lepszych. Pomożesz jej, a ona spróbuje ci się odwdzięczyć. Zawsze chciała pomóc innej osobie, ale nigdy nie potrafiła.
Co wybierzesz? Pozwolisz wygrać potworowi i staniesz po stronie wężowego kusiciela? Czy wybierzesz bezbronną, osamotnioną i zdezorientowaną nastolatkę?
Tylko, że strach ją sparaliżował. Kiedyś taki wielki chojrak wśród mugoli, a teraz wśród tych czarodziejów strachliwa myszka. Czego ty się boisz? Przecież śmierć spotka każdego – zawsze tak powtarzałaś, a teraz? Teraz chcesz wrócić do swojego taty, chcesz go przytulić i powiedzieć mu, że go kochasz, chcesz, aby był z ciebie dumny. Nie jesteś gotowa i dlaczego myślisz teraz o śmierci? Przecież Collins to jest zwykły uczeń w twoim wieku?
Pamiętasz ten strach jaki miałaś, gdy wychodziłaś na spacery? Bałaś się, bo znowu przeżyjesz ten okropny ból pięści innych dzieci. Nie chciałaś chodzić do szkoły dla mugoli, ale twój tata był z ciebie taki dumny, że chodziłaś do jego szkoły zanim udał się do Hogwartu. Każdy krok w tamtym świecie był obawą, że znowu cię wyzwą, uderzą.
Dzisiaj wyszłaś dwie godziny temu i szukałaś głupiej biblioteki, bo chciałaś pokazać, że też potrafisz się uczyć, ale twoja duma ci nie pozwoliła zapytać o drogę i tak trafiłaś tu – spotkałaś Collinsa.
Jak zaczęła chodzić do tej szkoły nadal czuła się samotna, ale obiecała sobie, że nie pozwoli na to samo traktowanie jak wśród mugoli. Jest samotna, z nikim się nie zaprzyjaźniła. Czuła ciągle ten ból odrzucenia. Była tylko osobą, która potrafiła rozbawić, opowiedzieć ciekawy epizodzik z świata mugoli, ale nigdy nie była traktowana jak przyjaciółka.
Wróciła myślami do Sahira patrząc na niego uważnie, obserwując całą jego sylwetkę owiniętą w płaszcz mroku, siły i zła. Widziała w nim jednak coś więcej, niż tylko ten mrok. To była według niej iluzja, która miała ukryć przed innymi jego prawdziwą twarz, ale jaka ta twarz była? Przecież ona zna się na ludziach. Zawsze potrafiła rozgryźć człowieka, zapamiętać jego niemą historię wypisaną na twarzy, ale za to nie potrafiła odnaleźć się w różnych miejscach. Gdyby Collins jej nie zaskoczył to już po jego pierwszych słowach uciekłaby od niego, ale ten chłopak pojawił się znikąd, zagadał, a jego słowa i wygląd były tak dziwne, że nie mogła się skupić na odpowiedniej ocenie sytuacji.
Zrozumiała, że jeszcze niewiele wie o świecie czarodziei, że musi się wiele o nich nauczyć, a jeśli nie zareaguje odpowiednio w tym momencie, może źle się to skończyć.
- Proszę, pomóż mi – wyszeptała dosyć głośno nim zdążyła się powstrzymać. W jej oczach pojawiły się łzy, gdy pomyślała o swojej fatalnej sytuacji. Przecież jej tata będzie sam, a ona ma teraz umrzeć? Patrzyła uważnie na jego ruchy, na jego ciało i ramię, które opadło w dół dając Collinsowi większy dostęp do jej bezbronnego, marnego ciała. Łzy spłynęły jej po policzkach na czarną bluzę. Jeszcze tak niedawno odgradzał ją od węża, z którym zaczęła kojarzyć wężoustego. Mimo mroku, który rozsiewał wokół siebie Sahir, widziała w nim coś więcej, ale co to było? Zobaczyła zmianę w twarzy chłopaka, jej oczy jednak patrzyły na niego z nadzieją, że ta dziwna walka pomiędzy tymi osobnikami nie sprawi, że Sahir ulegnie pokusie, o której nastolatka nic nie wie. Cofnęła się do tyłu wpadając na cholerną ścianę, która jej teraz nie pomogła.
Popełniła największy błąd na świecie, nie zwracała zbytniej uwagi na Collinsa, a ten użył różdżki, trafił w nią czerwonym światłem, który mignął w jej niebieskich załzawionych oczach jak krew - trafił w nią, a ona poczuła jak jej ciało sztywnieje. Nie ma już dla niej nadziei? Czy teraz umrze? Jej drętwe ciało poleciało na ścianę i zsunęło się na bok, przez co uderzyła o twardą posadzkę. Nie potrafiła nic więcej powiedzieć, mogła jedynie poruszyć oczami, którymi spojrzała na Sahira, a potem na Collinsa na nim zatrzymała się dłużej. Chciała się poruszyć, ale teraz już było za późno. Czuła wściekłość. Dlaczego on się tak zachował? Pewnie gdyby była taka jak on nic by jej nie zrobił, bo przecież inne domy są niepotrzebne.
Nie, proszę, zostań. Ty masz władzę na swoimi żądzami. Nieważne kim jesteś, czy jesteś potworem, czy zaślepiony pożądaniem, ale masz siłę, własną wolę i możesz walczyć o siebie nie kierując się słowami i pragnieniami swoimi, czy też innych ludzi. To cię odróżnia od zwykłego zwierzęcia – możesz myśleć. Masz rozum, który pomoże ci zapanować nad swoją bestią. To rozum pomaga, porusza twoim ciałem, czyli Ty, Twoje jestestwo masz nad nim władzę. Ty możesz decydować o swoich wyborach. Nie przyglądaj się statecznie swoim problemom, walcz o swoje.
Przecież możesz jej pomóc. Zobacz jaka jest samotna. Chce być zauważona, wydostać się z wiecznych siniaków zostawianych przez tych co uważających się za lepszych. Pomożesz jej, a ona spróbuje ci się odwdzięczyć. Zawsze chciała pomóc innej osobie, ale nigdy nie potrafiła.
Co wybierzesz? Pozwolisz wygrać potworowi i staniesz po stronie wężowego kusiciela? Czy wybierzesz bezbronną, osamotnioną i zdezorientowaną nastolatkę?
[nie wyszło tak jak chciałam *chlip*]
- Sahir Nailah
Re: Sala Wejściowa
Czw Wrz 11, 2014 5:24 pm
Ta ręka, którą opuszczasz, pracujesz jak maszyna, ktoś Cię nakręcił, owszem – JA Cię nakręciłem, Twój największy koszmar, koszmar wielu dzieci, jestem Demonem, choć możecie do mnie mówić per "narrator" – kto by zauważył różnicę? Nazwa miała być tylko nazwą – trzymam sznurki, na których zawiązano twe kończyny, przez co twa wola zostaje ograniczona – coraz bardziej i bardziej, próbujesz w sobie odnajdywać chociaż najmniejsze poblaski świadomości – iele razy to pisałem, napiszę to raz jeszcze, wielką prawdę wartą zapamiętania dla każdego, kto tylko się zbliży – bo jesteś zbyt naiwny, zbyt dobry, nie możesz pogodzić samego siebie... z drugim sobą, który został ci wpojony. Miałeś takie miłe życie i, ups! Musiałem je zepsuć, no musiałem, może kiedyś mi wybaczysz, chociaż nie oczekuję, że zrozumiesz. Twierdzisz, że mógłbyś zrozumieć wszystko, byle dano ci szansę, wyczuwasz napięcie za twoimi plecami, strach, twoja bestia kocha ten strach, żywi się nią... JA się nią żywię. Wyciskam emocje, wszystkie negatywne, bo to one sprawiają, że oliwa, którą zalałem świat, płonie jasno, dziko i wyraziście. Śmiech mi tego nie zaoferuje. Ciepłe uśmiechy mogą tylko mdlić, przesładzać... Czyli rozumiecie, drodzy czytelnicy, że Moje interesy, a interesy tego, który teraz, wciśnięty pomiędzy Węża o złotych ślepiach i jego ofiarę, są zupełnie inne? Nasze priorytety rozjeżdżają się na skryzżowaniu w zupełnie innych kierunkach... nie możemy znaleźć porozumienia... nie możemy odnaleźć drogi powrotnej... Wszystko pląsa się w kajdanach nocy i niewyraźnych wizji tego, co teraz ze sobą powinniśmy zrobić. Tak się właśnie czuł Sahir. Tak drgnął, kiedy słabe "proszę" dotarło do jego uszu, tak powracało zrozumienie Otchłani, które logiczniej na węża spojrzało, ale potem znowu nastała cisza, a im więcej bałaganu myślowego działo się w tej, która w oczy próbowała ci zajrzeć, tym bardziej powracałeś do stanu, w którym powinieneś pozostać do krańca dni swych istnienia, byśmy mogli się zrozumieć – Ty i Ja, Ciało i Cień. Jedno bez drugiego nie będzie istnieć, chybaże zatopisz swoje jestestwo w próżni całkowitej – dalej, próbuj... wydaje ci się, że takim sposobem uciekniesz ode mnie, że dostaniesz swą szansę? Wtedy będę cię opatulać ze wszystkich stron i śpiewał o zwycięstwie – dobie pozostanie płacz i zgrzytanie zębów. Na nic lepszego nie zasłużyłeś.
Kolejne mrugnięcie, czerwone światło przeleciało w powietrzu, minęło twe ramię – gdyby czar wycelowany był w ciebie nawet byś się nie zorientował, co się dzieje – zamienionyś w słup soli, tak oto działał na Ciebie dobry księżyc, który mącił w głowie... Nie zwalisz winy na Collinsa, na niego zadziałał jeszcze gorzej, niż na Ciebie, jest ofiarą tak, jak Ty. Dobrowolnie, czy niedobrowolnie? Jest jednym z tych, których winę przyjmowałeś i w duchu (w tych pogniecionych śmieciach) współczułeś, czy z tych, dla których szukałeś usprawiedliwienia? Co Ty tak naprawdę o tym chłopaku wiedziałeś, prócz tego, że należy do tych szalonych, tych o całkowicie zniszczonej jaźni? Był całkowicie spokojny, nie pobudzał zmysłów drapieżnika tak jak blondynka – czy tutaj jakiekolwiek wybory miały jakąkolwiek szansę bytu? Jesteś spragniony, szalenie spragniony, ale nie wolno ci przecież gryźć uczniów, nie, nie wolno, powinieneś się powstrzymać...
Demon złapał Shane'a za nadgarstek i zacisnął na nim palce, tworząc zeń kajdany, miażdżąc, zaciskał coraz mocniej, przymrużywszy oczy, w których pałętała się złość, pogarda, zdziwienie – ale nie pogarda wymierzona w Shane'a, och nie, to nie był ten rodzaj, wszak sprzeczne uczucia tańczyły w nim z niesamowitą siła... I tak, to była ta ręka, w której ciemnowłosy dzierżył różdżkę, sam zaś wyciągnął swoją różdżkę i wymierzył ją w blondynkę, rzucając nieme Finite Incantatem.
Na ten drobny moment spuścił wzrok z wężoustego, na ten drobny moment obrócił się w kierunku nieznanej mu Puchonki – może i powinien czuć się tak, jakby jej teraz bronił – wcale się nie czuł. Bohater? Żałosne stworzenie, które ledwo potrafiło panować nad swymi namiętnościami, które próbowały rwać go w kole życia i ciągnąć w dół.
Tak naprawdę to Kim go uratowała przed okrutną przepaścią.
Kolejne mrugnięcie, czerwone światło przeleciało w powietrzu, minęło twe ramię – gdyby czar wycelowany był w ciebie nawet byś się nie zorientował, co się dzieje – zamienionyś w słup soli, tak oto działał na Ciebie dobry księżyc, który mącił w głowie... Nie zwalisz winy na Collinsa, na niego zadziałał jeszcze gorzej, niż na Ciebie, jest ofiarą tak, jak Ty. Dobrowolnie, czy niedobrowolnie? Jest jednym z tych, których winę przyjmowałeś i w duchu (w tych pogniecionych śmieciach) współczułeś, czy z tych, dla których szukałeś usprawiedliwienia? Co Ty tak naprawdę o tym chłopaku wiedziałeś, prócz tego, że należy do tych szalonych, tych o całkowicie zniszczonej jaźni? Był całkowicie spokojny, nie pobudzał zmysłów drapieżnika tak jak blondynka – czy tutaj jakiekolwiek wybory miały jakąkolwiek szansę bytu? Jesteś spragniony, szalenie spragniony, ale nie wolno ci przecież gryźć uczniów, nie, nie wolno, powinieneś się powstrzymać...
Demon złapał Shane'a za nadgarstek i zacisnął na nim palce, tworząc zeń kajdany, miażdżąc, zaciskał coraz mocniej, przymrużywszy oczy, w których pałętała się złość, pogarda, zdziwienie – ale nie pogarda wymierzona w Shane'a, och nie, to nie był ten rodzaj, wszak sprzeczne uczucia tańczyły w nim z niesamowitą siła... I tak, to była ta ręka, w której ciemnowłosy dzierżył różdżkę, sam zaś wyciągnął swoją różdżkę i wymierzył ją w blondynkę, rzucając nieme Finite Incantatem.
Na ten drobny moment spuścił wzrok z wężoustego, na ten drobny moment obrócił się w kierunku nieznanej mu Puchonki – może i powinien czuć się tak, jakby jej teraz bronił – wcale się nie czuł. Bohater? Żałosne stworzenie, które ledwo potrafiło panować nad swymi namiętnościami, które próbowały rwać go w kole życia i ciągnąć w dół.
Tak naprawdę to Kim go uratowała przed okrutną przepaścią.
- Shane Collins
Re: Sala Wejściowa
Czw Wrz 11, 2014 8:34 pm
Był tak pewien swego. Zadufany w swoim przekonaniu o wygranej. Przepełniony ekstazą zwycięstwa, faktem że ujdzie mu cały występek na sucho i nikt nigdy nie zorientuje się co tak naprawdę spotkało Kim Miracle. Już widział jej martwe ciało wijące się w ostatnich konwulsjach po cruciatusie. Krew tworzy plamę na jej ubraniu i zimnej posadzce, gdy on - Shane Collins wymierza w nią ostatnie zaklęcie szepcąc do trupa: decollatio. Szczątki dziewczyny rozsypują się po całych błoniach, brutalnie oddzielone od ciała. Czarodzieje próbują je poskładać przez kolejnych kilka tygodni, ale nie mogą znaleźć ich wszystkich. Cudowna wizja, musiał przyznać.
Usłyszał słowa dziewczyny jak za szybą. Czuł się jakby dryfował na morzu spokoju, bujany falami do snu. Do snu, który tak naprawdę nie nadchodził. Ale czy to właśnie w snach nie było najlepsze? Ta chwila gdy zasypiasz, ale jednak zdajesz sobie sprawę, że jesteś jeszcze przytomny. Ta delikatna lekkość z jaką Twoje ciało unosiło się przy każdym oddechu. Teraz mgła łagodniała, odpływała z dala od jego ciała, a on chciał w niej trwać przez kolejne minuty. Upajać się swoim zwycięstwem nad ludzką stroną tak swoją jak i Sahira. Nie było mu to jednak dane. Proszę, pomóż mi. Czy ona naprawdę musiała się tak mazgaić? Nie żeby odbierało mu to radość ze znęcania się nad jej słabym i kruchym ciałem. Wręcz przeciwnie. Jednak mogłaby zachować odrobinę szacunku do samej siebie. W tym momencie jeszcze nie zdawał sobie sprawy z ciężaru tych słów. Okazały się brzemienne w kolejnej sekundzie, gdy poczuł na swoim nadgarstku żelazny uścisk dłoni chłopaka. Jednak zanim zdał sobie sprawę z powagi sytuacji, zanim objął swoim umysłem, który płynął wraz z prądem swoim psychopatycznych myśli, ogrom chwili w której się znalazł, zareagował On. Astaroth wystrzelił z rękawa kurtki, tego w którym chłopak dzierżył różdżkę, wbijając się głęboko w przedramie Sahira. Prawdopodobnie będzie martwy w ciągu następnych kilku sekund, choć Collins nie był tego taki pewien. W końcu jaka jest pewność, że ktoś kto jest nieumarłym, żywiącym się krwią podróżnikiem przez czas i przestrzeń, zemrze od jadu węża? Chłopak postanowił nad tym dłużej nie debatować. Ból był ogłuszający, każdy pojedynczy nerw jego ręki, od czubków palcy, aż po ramię krzyczał z bólu. Cruciatus, to przy tym jedynie pieszczota, a nie rzeczywista tortura. Resztkami woli wykręcił dłoń. Somnium Tempero. Bezgłośna inkantacja wyczarowała białą mgłę, która (prawdopodobnie, o ile jej nie zablokujesz w magiczny sposób) trafiła chłopaka w ramię. Poczęła owijać się wokół Sahira, pnąc w górę, prąc przed siebie, póki nie oplotła go całego, w psychodelicznym śnie.
Widzisz ten piękny, blond worek z krwią. Totalnie nic się nie stanie gdy go zjesz. Nikt się nie dowie, a Ty nasycisz się za wsze czasy, przyjacielu. Doskonale wiedział, że nie musi wypowiadać żadnych werbalnych haseł. Wystarczyły jego myśli, wizje jakie przekazywał mu były równie rzeczywiste co fakt, że w tej chwili łamie Collinsowi rękę.
A jak już się wgryziesz, możesz spokojnie puścić moją rękę. Skrzywił się, przypominając sobie o bólu jaki mu towarzyszył. Najbliższe sekundy w których świat realny zostanie zastąpiony ułudą, rozstrzygną zjedzenie małej, słodkiej puchonki.
Good luck!
Usłyszał słowa dziewczyny jak za szybą. Czuł się jakby dryfował na morzu spokoju, bujany falami do snu. Do snu, który tak naprawdę nie nadchodził. Ale czy to właśnie w snach nie było najlepsze? Ta chwila gdy zasypiasz, ale jednak zdajesz sobie sprawę, że jesteś jeszcze przytomny. Ta delikatna lekkość z jaką Twoje ciało unosiło się przy każdym oddechu. Teraz mgła łagodniała, odpływała z dala od jego ciała, a on chciał w niej trwać przez kolejne minuty. Upajać się swoim zwycięstwem nad ludzką stroną tak swoją jak i Sahira. Nie było mu to jednak dane. Proszę, pomóż mi. Czy ona naprawdę musiała się tak mazgaić? Nie żeby odbierało mu to radość ze znęcania się nad jej słabym i kruchym ciałem. Wręcz przeciwnie. Jednak mogłaby zachować odrobinę szacunku do samej siebie. W tym momencie jeszcze nie zdawał sobie sprawy z ciężaru tych słów. Okazały się brzemienne w kolejnej sekundzie, gdy poczuł na swoim nadgarstku żelazny uścisk dłoni chłopaka. Jednak zanim zdał sobie sprawę z powagi sytuacji, zanim objął swoim umysłem, który płynął wraz z prądem swoim psychopatycznych myśli, ogrom chwili w której się znalazł, zareagował On. Astaroth wystrzelił z rękawa kurtki, tego w którym chłopak dzierżył różdżkę, wbijając się głęboko w przedramie Sahira. Prawdopodobnie będzie martwy w ciągu następnych kilku sekund, choć Collins nie był tego taki pewien. W końcu jaka jest pewność, że ktoś kto jest nieumarłym, żywiącym się krwią podróżnikiem przez czas i przestrzeń, zemrze od jadu węża? Chłopak postanowił nad tym dłużej nie debatować. Ból był ogłuszający, każdy pojedynczy nerw jego ręki, od czubków palcy, aż po ramię krzyczał z bólu. Cruciatus, to przy tym jedynie pieszczota, a nie rzeczywista tortura. Resztkami woli wykręcił dłoń. Somnium Tempero. Bezgłośna inkantacja wyczarowała białą mgłę, która (prawdopodobnie, o ile jej nie zablokujesz w magiczny sposób) trafiła chłopaka w ramię. Poczęła owijać się wokół Sahira, pnąc w górę, prąc przed siebie, póki nie oplotła go całego, w psychodelicznym śnie.
Widzisz ten piękny, blond worek z krwią. Totalnie nic się nie stanie gdy go zjesz. Nikt się nie dowie, a Ty nasycisz się za wsze czasy, przyjacielu. Doskonale wiedział, że nie musi wypowiadać żadnych werbalnych haseł. Wystarczyły jego myśli, wizje jakie przekazywał mu były równie rzeczywiste co fakt, że w tej chwili łamie Collinsowi rękę.
A jak już się wgryziesz, możesz spokojnie puścić moją rękę. Skrzywił się, przypominając sobie o bólu jaki mu towarzyszył. Najbliższe sekundy w których świat realny zostanie zastąpiony ułudą, rozstrzygną zjedzenie małej, słodkiej puchonki.
Good luck!
- Kim Miracle
Re: Sala Wejściowa
Pią Wrz 12, 2014 2:38 pm
Leżała na ziemi i wiedziała, że jest to jej ostatni raz kiedy wychodzi sama z domu. Następnym razem weźmie ze sobą Lucka, bo on doprowadzi ją wszędzie. Ten kot zna chyba całą szkołę na pamięć.
Latała wzrokiem to od jednego chłopaka to do drugiego. Jej serce zabiło szybciej, gdy Sahir złapał Collinsa za nadgarstek. O nie oni się tu zaraz pozabijają, a ty... Bum, dostała zaklęciem, które ją zniwelowało poprzednie tym samym odzyskała władzę na swoim kochanym ciałem. Poruszyła dłonią i szybko odsunęła się od nich, aby w następnej chwili się podnieść i wycofać w stronę lochów.
- Dzięki za miły wieczór - szepnęła nieświadomie, nie minęło kilka sekund, a już jej nie było.
Pobiegła korytarzem prosto do swojego domu, aby dostać się do pokoju wspólnego Puchonów. Oparła się o ścinę i zamknęła oczy.
- Nigdy więc - mruknęła do siebie.
Latała wzrokiem to od jednego chłopaka to do drugiego. Jej serce zabiło szybciej, gdy Sahir złapał Collinsa za nadgarstek. O nie oni się tu zaraz pozabijają, a ty... Bum, dostała zaklęciem, które ją zniwelowało poprzednie tym samym odzyskała władzę na swoim kochanym ciałem. Poruszyła dłonią i szybko odsunęła się od nich, aby w następnej chwili się podnieść i wycofać w stronę lochów.
- Dzięki za miły wieczór - szepnęła nieświadomie, nie minęło kilka sekund, a już jej nie było.
Pobiegła korytarzem prosto do swojego domu, aby dostać się do pokoju wspólnego Puchonów. Oparła się o ścinę i zamknęła oczy.
- Nigdy więc - mruknęła do siebie.
[z/t]
- Sahir Nailah
Re: Sala Wejściowa
Pią Wrz 12, 2014 3:27 pm
Nie było krzyku, żadnego gwałtownego odgłosu, prócz szarpnięcia, gdy palce zacisnęły się ostatni raz mocniej na nadgarstku Collinsa, coś trzasnęło, może to kość, może to pęknięcie, może zwykłe naciągnięcie? Nie analizowałeś, nie miałeś takiej potrzeby - wziąłeś głębszy oddech, odwróciłeś się spowrotem do napastnika przodem, gdy już zaklęcie pozwoliło Kim na ruszanie się - oby była na tyle mądra i stąd uciekła, dopóki miała czas - wzniosłeś różdżkę, czując, jak bicie serca ci przyśpiesza, gładko przesuwając nią przed sobą (w tym samym momencie już robiłeś kolejne kroki w tył, czyżby ucieczka?) - zaklęcie Collinsa odbiło się na niewidzialnej tarczy, niknąc w mroku nocy. Wszystko, co się tutaj działo, powinno było pozostać słodką tajemnicą, wszystkie te niewiadome, które tworzyły kolejne znaki zapytania, które były zrozumiałe tylko dla Księcia Nocy i Księcia Szaleńców - och tak, oni rozumieli siebie wzajem, podświadomie dążyli do tego, by tańczyć u swego boku, tak jak im drugie natury nakazywały - tworzyli by parę doskonałą, której ukoronowaniem powinna być ta noc i ofiara, która właśnie pięknie podziękowała i zerwała się do biegu, by uciec. Nie pierwsza, nie ostatnia. Tak zazwyczaj się kończyło, kiedy własnym ciałem kogoś chroniłeś - a wiesz chociaż, czy ona była tego warta? Może powinieneś był ją złapać, pożywić się, jesteś głodny, wiecznie głodny...
Czarnowłosy zachwiał się, mając wrażenie, że jego ciało staje się boleśnie ciężkie, przyciąganie ziemskie się wzmaga - nigdzie nie ulecisz, Aniele Śmierci, nie uda ci się tak szybko stąd zabrać... Wycofujesz, kroczek za kroczkiem do tyłu, byle się odsunąć od Błazna niosącego posłanie od samego jeźdźca Trupiobladego konia, jednym ruchem odgarniasz rękaw na ręce, w której straciłeś już czucie - oto, co było powodem twojego wcześniejszego odskoczenia, oto bodziec winny wszystkiemu - niewielki ślad po dwóch kłach... Uderzasz barkiem o zimną ścianę, oddychasz coraz niespokojniej - bardziej w dół, bardziej w dół - tam właśnie chcą cię zaciągnąć, a ty nie zamierzasz na to pozwolić, za dużo masz spraw do zrobienia, za dużo rzeczy do zbadania i zbyt wiele jeszcze do przeżycia... Wampir, co się zowie, który w świecie swej rasy uchodził ledwo za marne, bezbronne niemowlę.
Zacisnąłeś zęby, unosząc rozeźlone spojrzenie na Ślizgona, nozdrza ci drżały, wyłapując miliony zapachów, z którego najbardziej pożądanym była woń krwi - ale krwi tu nie ma, nawet marnej kropelki, a niczego już nie zwojujesz, jeśli pozwolisz truciźnie rozprzestrzeniać się po twoim ciele - wolno, bo wolno, jakbyś był śmiertelnikiem już by cię pożarła - kolejna rzecz, która przemawiała za tym, żeby zostać w tym przeklętym ciele..? Powinieneś za to dziękować..? Nieee, przecież nie byłbyś wtedy sobą - będziesz raczej psioczyć na to, że dałeś się tak łatwo podejść.
Wzniosłeś różdżkę i gęsta mgła zalała korytarz, pozwalając ci zawrócić i bezszelestnie czmychnąć do przodu, uciekając przed tą... walką? Czy to w ogóle można było nazwać walką?
[z/t]
Podsumowanie:
Sahir Nailah -50% życia, +5PD
Shane Collins -15% życia, +5PD
Kim Miracle +3PD
Czarnowłosy zachwiał się, mając wrażenie, że jego ciało staje się boleśnie ciężkie, przyciąganie ziemskie się wzmaga - nigdzie nie ulecisz, Aniele Śmierci, nie uda ci się tak szybko stąd zabrać... Wycofujesz, kroczek za kroczkiem do tyłu, byle się odsunąć od Błazna niosącego posłanie od samego jeźdźca Trupiobladego konia, jednym ruchem odgarniasz rękaw na ręce, w której straciłeś już czucie - oto, co było powodem twojego wcześniejszego odskoczenia, oto bodziec winny wszystkiemu - niewielki ślad po dwóch kłach... Uderzasz barkiem o zimną ścianę, oddychasz coraz niespokojniej - bardziej w dół, bardziej w dół - tam właśnie chcą cię zaciągnąć, a ty nie zamierzasz na to pozwolić, za dużo masz spraw do zrobienia, za dużo rzeczy do zbadania i zbyt wiele jeszcze do przeżycia... Wampir, co się zowie, który w świecie swej rasy uchodził ledwo za marne, bezbronne niemowlę.
Zacisnąłeś zęby, unosząc rozeźlone spojrzenie na Ślizgona, nozdrza ci drżały, wyłapując miliony zapachów, z którego najbardziej pożądanym była woń krwi - ale krwi tu nie ma, nawet marnej kropelki, a niczego już nie zwojujesz, jeśli pozwolisz truciźnie rozprzestrzeniać się po twoim ciele - wolno, bo wolno, jakbyś był śmiertelnikiem już by cię pożarła - kolejna rzecz, która przemawiała za tym, żeby zostać w tym przeklętym ciele..? Powinieneś za to dziękować..? Nieee, przecież nie byłbyś wtedy sobą - będziesz raczej psioczyć na to, że dałeś się tak łatwo podejść.
Wzniosłeś różdżkę i gęsta mgła zalała korytarz, pozwalając ci zawrócić i bezszelestnie czmychnąć do przodu, uciekając przed tą... walką? Czy to w ogóle można było nazwać walką?
[z/t]
Podsumowanie:
Sahir Nailah -50% życia, +5PD
Shane Collins -15% życia, +5PD
Kim Miracle +3PD
- Neve Collins
Re: Sala Wejściowa
Wto Paź 14, 2014 7:16 pm
Mentalny miraż prowadzi cię drogą niestrudzonych wędrowców, choć nie jesteś wędrowczynią, choć nie jesteś niestrudzona - droga jest prosta, stawiasz ostrożne kroki, jeden za drugim, na ścieżce, z której ktoś miły odgarnął śnieg. Miły? Nie, nie miły - przestrzeń otwierała się przed tobą, bo nie dawałaś jej innego wyboru, drogi dla ciebie musiały być oczyszczone, nawet jeśli nikt nigdy nimi nie chodził - sama przemierzałaś je po raz pierwszy i nie zamierzałaś zbaczać tam, gdzie nie miałaś żadnych znaków, drewnianych tabliczek - tutaj istniał niewidzialny płot, po który sunęła twoja wyciągnięta dłoń - nie patrzyłaś przed siebie, głowę miałaś wbitą w ziemię, wargi, różane, blade jak cała porcelanowa skóra, rozchylone, co jakiś czas drżały, nie z zimna - szeptała coś do samej siebie? Jak każdy wędrowiec przyśpiewywała, a grała dla świata pieśń, której nikt nie mógł usłyszeć, tylko ona - Ona i Ci, co potrafili docenić i oddać swe serca Anielskim Bramom - bo ruch tych ust był kluczem, by je otworzyć. Była jak słodka obietnica wędrówki w błękitne niebiosa, których cienie otulały skromnym płaszczem jej wątłą sylwetkę, dla ochrony, dla pokuszenia, żeby sięgnąć po zamkniętą okładkę białej księgi, opisanej złotą, pochyłą czcionką jako "Śnieg"... Nie było autora, chociaż każdy, kto tylko odważył się wyciągnąć dłoń i okładkę odchylić, widział nazwisko Collinsów w środku - taki Cud, Szklany Anioł, nie mógł pozostawać bezpańskim psem - Cuda należało opisywać, by nikt nie miał wątpliwości, że można go przygarnąć. Nie można. Zaraz obok mglistych obiecanek wzniesienia się na skrzydłach i uniesienie ponad codzienność tkwiła czerwona tabliczka ostrzeżenia, wisząca na jej szyi, tworząca teraz czerwony płaszcz z puchatym kożuchem, którym się drobina opatulała - mówiła: patrz, ale nie dotykaj, podziwiaj, ale nie kosztuj, słuchaj, lecz nie mów nic... Przecież porcelana zawsze była taka krucha, tak łatwo było jej się rozkruszyć na miliony kawałków pod byle dotykiem...
Wzniósł Lalkowy Anioł spojrzenie, by ujrzeć swe kroczenie między śmiertelnymi - jednak żadnego wokół niej nie było, była sama - tylko ona i ten mróz, tylko ona i miliony śnieżnych płatków, które z miłością kochanka puszczały jej diamentowe, szklane oczka, wylegując się na poboczach i czekając, aż Księżniczka się po nie schyli - błyszczały wesoło, były jak oszlifowane kryształy, które pochłaniały blask latarni, jednak dziś nie dla nich był czas tej, która z zimą się spoufalała i została przygarniętą przezeń córką, nie dla piękna krajobrazu, nie dla ciepła i spokoju, który dawał - choć przecież temperatura sięgała srogo poniżej zera..! Dla niej licznik bił w dół tylko wtedy, kiedy zmniejszała odległość między otwartą przestrzenią a nieznanym jej murom. I im mniej metrów było, tym niżej spadała miarka, ukazująca liczby Celsjusza w szklanej fiolce. Anielskie serce uderzało mocniej, trzepotało jak motyl swymi skrzydłami, co zaplątała się w pajęczą sieć - wznosiła fijołkowe oczęta, dwie szklane kulki, w górującą nad nią budowlę, niemo przerażona - nie było zachwytu, nie było oczekiwanego szczęścia - jedynie strach i nieprzyjemny dreszcz, co jak zdradziecki skrytobójca przejeżdżał chłodnym sztyletem po szyi, mordował od wewnątrz, odbierając siłę ręką, nogą, sprawiając, że pozostawało tylko poddać się śmierci.
Przecież Anioły są nieśmiertelne.
Wzdrygnęła się, opuściła znów głowę, nim spojrzała to w lewo, to w prawo, powoli, szukając wzrokiem kogoś, kto miał się po nią stawić. Bagaż już dawno został zabrany do przydzielonego jej pokoju.
Wzniósł Lalkowy Anioł spojrzenie, by ujrzeć swe kroczenie między śmiertelnymi - jednak żadnego wokół niej nie było, była sama - tylko ona i ten mróz, tylko ona i miliony śnieżnych płatków, które z miłością kochanka puszczały jej diamentowe, szklane oczka, wylegując się na poboczach i czekając, aż Księżniczka się po nie schyli - błyszczały wesoło, były jak oszlifowane kryształy, które pochłaniały blask latarni, jednak dziś nie dla nich był czas tej, która z zimą się spoufalała i została przygarniętą przezeń córką, nie dla piękna krajobrazu, nie dla ciepła i spokoju, który dawał - choć przecież temperatura sięgała srogo poniżej zera..! Dla niej licznik bił w dół tylko wtedy, kiedy zmniejszała odległość między otwartą przestrzenią a nieznanym jej murom. I im mniej metrów było, tym niżej spadała miarka, ukazująca liczby Celsjusza w szklanej fiolce. Anielskie serce uderzało mocniej, trzepotało jak motyl swymi skrzydłami, co zaplątała się w pajęczą sieć - wznosiła fijołkowe oczęta, dwie szklane kulki, w górującą nad nią budowlę, niemo przerażona - nie było zachwytu, nie było oczekiwanego szczęścia - jedynie strach i nieprzyjemny dreszcz, co jak zdradziecki skrytobójca przejeżdżał chłodnym sztyletem po szyi, mordował od wewnątrz, odbierając siłę ręką, nogą, sprawiając, że pozostawało tylko poddać się śmierci.
Przecież Anioły są nieśmiertelne.
Wzdrygnęła się, opuściła znów głowę, nim spojrzała to w lewo, to w prawo, powoli, szukając wzrokiem kogoś, kto miał się po nią stawić. Bagaż już dawno został zabrany do przydzielonego jej pokoju.
- Lilith Collins
Re: Sala Wejściowa
Wto Paź 14, 2014 7:51 pm
Nie widziałam praktycznie nic. Śnieg sypał z nieba wielkimi kłębami płatków, które topniały i chłodziły w dotyku ze skórą. W zasadzie można by powiedzieć, że popełniały masowe samobójstwo. Nie byłam pewna, jak długo idę, zdając sobie sprawę, że podążam wydeptaną ścieżką, drogą którą chodzono już setki razy, a którą tak naprawdę dopiero teraz zobaczyłam. Moje ciało kierowało się samoistnie w kierunku postaci stojącej w drzwiach Sali Wejściowej. Zimno przenikało palce, gdy tylko wychyliły się zza połów płaszcza. Nie, nie był to jeden z tych skórzanych płaszczy do kostek z których słynęła cała moja rodzina. Uznaj to za bunt przeciwko przynależności do wielkiej familii Collinsów. Bliżej mu było do prochowca - w typowym brązowym kolorze, długim za kolano i z powiewającym u boków pasem. Jednym z tych które można zobaczyć na starych, włoskich filmach o mafii. Jedyna różnica była dość prosta i subtelna jednocześnie. Zamiast zwykłego kołnierza, sama doszyłam mu kaptur, głęboki, skrywający w zasadzie całą twarz za swoim rondem. Jedynie włosy powiewały na zimnym wietrze, wyrywane pasmami spod jego materiału. Było naprawdę lodowato, ciemno i śnieżnie, moje stopy zapadały się po kostki w puchu, wirującym w powietrzu i opadającym jak chora kołdra. Kolejna z tych popierdolonych rzeczy na tym zjebanym świecie.
Zziębnięta zatrzymałam się przed nią. Przed dziewczyną do której przyszła, przed dziewczyną którą miałam odebrać. W zasadzie pojęcie "dziewczyna" traciło na swojej wadze w jej przypadku. To była Collinsówna, choć nie tak blisko spokrewniona jak Julliet czy Shane. Nie tak chora, jak pozostali. Wynikało to pewnie z jej odmiennego sposobu popieprzenia. Nikt o tak jasnych oczach, przede wszystkim nikt z tym kolorem tęczówek, nie może być normalny. To jedna z cech genetycznych, którą dostaję się w pakiecie. Czy tego chcesz czy nie, to cyrograf, który podpisujesz przy narodzinach. Jasny znak dla wszystkich, że jesteś jedną z tych, których nikt nie chciałby spotkać.
- Neve. - wyszeptałam, a mój głos okazał się bardziej miękki i o wiele niższy, niż wskazywała by na to moja postura. Gardłowy i zmysłowy, jeden z tych, które można usłyszeć w starych filmach. Femme fatale we własnej osobie. Tak jak mój prochowiec, tak i mój głos był zupełnie nie z tej epoki. Niestety mamusia wydała mnie nieco za późno na ten cudowny świat, pełen miłości, magii i rozkoszy.
Szmata.
- Nie zmarzłaś, mała? - moje kąciki ust powędrowały ku górze w zmarzniętym uśmiechu. Pizgało jak zło, do stopnia w którym nawet moje mięśnie twarzy okazały się kompletnie zardzewiałe. Jakby wyszła z lodowatej kąpieli, męczona dreszczami, hipotermią i niespodziewanym brakiem rytmu serca. Zsunęłam nieco kaptur z głowy, by Collinsówna mogła mnie widzieć. Jeżeli ja nie przepadałam za rozmówcami, którzy nie pokazują oczu, to ona także musiała tego co najmniej nie tolerować. Jadowita zieleń moich tęczówek gryzła się z jej fioletem. Odcieniem fiołków tak intensywnym, że przypadkowi gawiedzie musieli uciekać od niego wzrokiem. Musiała przyznać. Jej siostra prezentowała się jak mały, śnieżny aniołek.
Zziębnięta zatrzymałam się przed nią. Przed dziewczyną do której przyszła, przed dziewczyną którą miałam odebrać. W zasadzie pojęcie "dziewczyna" traciło na swojej wadze w jej przypadku. To była Collinsówna, choć nie tak blisko spokrewniona jak Julliet czy Shane. Nie tak chora, jak pozostali. Wynikało to pewnie z jej odmiennego sposobu popieprzenia. Nikt o tak jasnych oczach, przede wszystkim nikt z tym kolorem tęczówek, nie może być normalny. To jedna z cech genetycznych, którą dostaję się w pakiecie. Czy tego chcesz czy nie, to cyrograf, który podpisujesz przy narodzinach. Jasny znak dla wszystkich, że jesteś jedną z tych, których nikt nie chciałby spotkać.
- Neve. - wyszeptałam, a mój głos okazał się bardziej miękki i o wiele niższy, niż wskazywała by na to moja postura. Gardłowy i zmysłowy, jeden z tych, które można usłyszeć w starych filmach. Femme fatale we własnej osobie. Tak jak mój prochowiec, tak i mój głos był zupełnie nie z tej epoki. Niestety mamusia wydała mnie nieco za późno na ten cudowny świat, pełen miłości, magii i rozkoszy.
Szmata.
- Nie zmarzłaś, mała? - moje kąciki ust powędrowały ku górze w zmarzniętym uśmiechu. Pizgało jak zło, do stopnia w którym nawet moje mięśnie twarzy okazały się kompletnie zardzewiałe. Jakby wyszła z lodowatej kąpieli, męczona dreszczami, hipotermią i niespodziewanym brakiem rytmu serca. Zsunęłam nieco kaptur z głowy, by Collinsówna mogła mnie widzieć. Jeżeli ja nie przepadałam za rozmówcami, którzy nie pokazują oczu, to ona także musiała tego co najmniej nie tolerować. Jadowita zieleń moich tęczówek gryzła się z jej fioletem. Odcieniem fiołków tak intensywnym, że przypadkowi gawiedzie musieli uciekać od niego wzrokiem. Musiała przyznać. Jej siostra prezentowała się jak mały, śnieżny aniołek.
- Neve Collins
Re: Sala Wejściowa
Wto Paź 14, 2014 8:12 pm
Aureola zardzewiała na alabastrowym czole, nie było jej wcale, dawno się musiała rozsypać, a mimo to możesz powiedzieć, że aureolę dostrzegasz - kąpała się w pomarańczowym blasku, a biel włosów wraz z płatkami, które na nich osiadały i miast topnieć, zbierały w coraz większych ilościach, odbijały złote blaski razem z pasmami, łagodnie zwracały na siebie uwagę skrajną różnicą między tą samotną sylwetką o wielkich oczach wpatrzonych w mury zamku, który dlań były obce i niegościnne, opływały złotem jakby sama Boska dłoń wyciągnęła się w kierunku swego Anielskiego posłańca i zetknęła w tym miejscu z ziemią, gdzie akurat drobina postanęła. Mały Anioł, którego grzechy nie odzywały się do tego, kto na nią patrzył, wydawało się ich nie być, jakby całe zło ominęło ją szerokim lukiem i podarowało jej łaskę trwania, spowiadając ją z tego, że odważyła się zerwać główkę kwiecia wczesną wiosną, nim dobrze zakwitnął, lub że wystraszyła wiewiórkę, która jesienią chciała zebrać żołędzie do swej nory - rzeczy tak błahe i nic nie znaczące, a jednak nie kładły mocniejszego cienia na tego, który je poznawał. Nie wywoływały myśli "jaki ja więc jestem", ani nie skłaniały do zastanowienia się, czy więc można się zadawać z kimś tak czystym i obleczonym nieskazitelną bielą, nie padało też w myślach pytanie, czy to możliwe, by ktoś taki istniał i nie poddawały wątpliwości, że jest realna. I że stoi właśnie tutaj, czekająca, aż przyjdzie po nią ta, która przyjść miała, mimo, że miała stawić się tak dobrą sprawę wcześniej, lecz zabłądziła - przecież bardzo łatwo o to było na tak wielkich połaciach terenu, jak to.
Pozory kochają mylić.
Dziewczyna drgnęła, kiedy usłyszała swoje imię i natychmiast spłoszone oczęta sarny skierowała tam, skąd śpiewny ton niosący myśli w krainy baśni dobiegał - tam, gdzie taką Księżniczkę spotykać powinno coś złego, bo niepotrzebnie postawiła swoje nóżki przed zamczyskiem złej wiedźmy, tyle że ten głos nie był zły, choć chował w sobie romantyczną obietnicę kolejnych dreszczy przychodzących wraz z wzniesieniem się księżyca ponad przeciętną linię, gdzie wolno mu było zaglądać i zapisywać w niewidzialnym pamiętniku historię ludzkich westchnień. Właśnie, jej głos nakłaniał do westchnienia i Neve poddała się temu tak, jak tylko ona potrafiła, delikatnie, jakby miał to być ostatni oddech, który złapie w swoim krótkim życiu, po czym dygnęła elegancko - ktoś pociągnął za sznurki Laleczki i nauczył jej, jak wykorzystywać swój łagodny urok, wcale jej nie uświadamiając tego, że ten urok posiadała, ona zaś sama nigdy nad tym nie dumała - pomiędzy trwaniem i lataniem nie było czasu, żeby takimi rzeczami się zajmować - czasu, który mijał ją bokiem, a ona żyła poza przestrzenią i prawami grawitacji.
- Nie... - Odparła, spoglądając w jadowite oczy swojej kuzynki, bo chyba tak najprawidłowiej było ją nazwać. Lilith. To była Lilith, prawda? To ona miała tutaj po nią przyjść z tego, co mówił Ci tata - i proszę, oto jest, nawet się uśmiecha... Byłaś zdecydowanie bardziej odporna na chłód, niż mieszkańcy Anglii, pośród chłodu wychowana. A może to nie miało znaczenia? - Dziękuję, że pani po mnie przyszła. - Nie wypadało przecież zwrócić się po imieniu, chociaż byłyście w fizycznym pojęciu rówieśniczkami, to wyuczony szacunek do wszystkich czarodziei rodów czystej krwi brał zawsze górę i... swoją drogą, że nie miałaś żadnego pojęcia o komunikacji między rówieśnikami.
Prawdziwa Księżniczka, którą wychowywano w zamkniętej wierzy, by świat jej nie uszkodził.
- W Transylwanii zawsze jest zimno... lubię śnieg. - Niemal nie mrugała, jej wzrok wydawał się głaskać wnętrze duszy tego, w kogo zwierciadła duszy spoglądała - właśnie... każdy w tej rodzinie był zdziwaczały, choć niektórzy na swoje sposoby.
Chyba wszystkie rody miały to do siebie.
- Zabłądziłam... - Przyznała się, tłumacząc jednocześnie, dlaczego nie przybyła wcześniej i oglądnęła do tyłu, na drogę, którą przebyła.
Pozory kochają mylić.
Dziewczyna drgnęła, kiedy usłyszała swoje imię i natychmiast spłoszone oczęta sarny skierowała tam, skąd śpiewny ton niosący myśli w krainy baśni dobiegał - tam, gdzie taką Księżniczkę spotykać powinno coś złego, bo niepotrzebnie postawiła swoje nóżki przed zamczyskiem złej wiedźmy, tyle że ten głos nie był zły, choć chował w sobie romantyczną obietnicę kolejnych dreszczy przychodzących wraz z wzniesieniem się księżyca ponad przeciętną linię, gdzie wolno mu było zaglądać i zapisywać w niewidzialnym pamiętniku historię ludzkich westchnień. Właśnie, jej głos nakłaniał do westchnienia i Neve poddała się temu tak, jak tylko ona potrafiła, delikatnie, jakby miał to być ostatni oddech, który złapie w swoim krótkim życiu, po czym dygnęła elegancko - ktoś pociągnął za sznurki Laleczki i nauczył jej, jak wykorzystywać swój łagodny urok, wcale jej nie uświadamiając tego, że ten urok posiadała, ona zaś sama nigdy nad tym nie dumała - pomiędzy trwaniem i lataniem nie było czasu, żeby takimi rzeczami się zajmować - czasu, który mijał ją bokiem, a ona żyła poza przestrzenią i prawami grawitacji.
- Nie... - Odparła, spoglądając w jadowite oczy swojej kuzynki, bo chyba tak najprawidłowiej było ją nazwać. Lilith. To była Lilith, prawda? To ona miała tutaj po nią przyjść z tego, co mówił Ci tata - i proszę, oto jest, nawet się uśmiecha... Byłaś zdecydowanie bardziej odporna na chłód, niż mieszkańcy Anglii, pośród chłodu wychowana. A może to nie miało znaczenia? - Dziękuję, że pani po mnie przyszła. - Nie wypadało przecież zwrócić się po imieniu, chociaż byłyście w fizycznym pojęciu rówieśniczkami, to wyuczony szacunek do wszystkich czarodziei rodów czystej krwi brał zawsze górę i... swoją drogą, że nie miałaś żadnego pojęcia o komunikacji między rówieśnikami.
Prawdziwa Księżniczka, którą wychowywano w zamkniętej wierzy, by świat jej nie uszkodził.
- W Transylwanii zawsze jest zimno... lubię śnieg. - Niemal nie mrugała, jej wzrok wydawał się głaskać wnętrze duszy tego, w kogo zwierciadła duszy spoglądała - właśnie... każdy w tej rodzinie był zdziwaczały, choć niektórzy na swoje sposoby.
Chyba wszystkie rody miały to do siebie.
- Zabłądziłam... - Przyznała się, tłumacząc jednocześnie, dlaczego nie przybyła wcześniej i oglądnęła do tyłu, na drogę, którą przebyła.
- Lilith Collins
Re: Sala Wejściowa
Wto Paź 14, 2014 8:35 pm
Wpatrywałam się w nią jak w obrazek, kompletnie nie pojmując jej zachowania. Może po prostu chłód zwarł moje styki pod czaszką i nie rozumiał zwykłe kurtuazji. Bo to przecież było po prostu dobre wychowanie, prawda? To wcale nie zakrawało na patologie i przemoc w rodzinie, która oprócz faktu, że wywiera presje na dziecku, że jest czystej krwi, to jeszcze maltretuje jej młodą świadomość savoir vivrem najwyższej półki. To na pewno było kompletnie normalne i zwyczajne i to ja jestem ta głupia.
- Mów mi Lilith.
Moje mięśnie pod wpływem wysiłku nieco się rozgrzały i tym razem na moich ustach wykwitł szczery uśmiech. Nie tandetna imitacja jak kilka sekund wcześniej, tym razem ukazała się biel zębów, a w terminologii można to nazwać uśmiechem. I tak na więcej bym się nie zebrała w obawie, że kuzynka odbierze to jako obnażanie zębów. Jeszcze pomyśli, że chce ją zagryźć. Tego tylko brakowało by odłamy Rodu pozabijały się nawzajem, bo uśmiechnęłam się za szeroko do kuzynki. Paranoja. I dlatego kurtuazje należy odstawić w kąt. Choć rodzeństwo wyznawało zupełnie inny system wartości i nawet ich bunt był przepełniony jakąś namacalną wyższością i arystokrackim zacięciem, to ja wolałam bezpośredniość. Wyciągnęłam do Neve dłoń w geście przywitania, na pewno nie zamierzałam dygać. Do reszty to mnie jeszcze nie pojebało.
- Też lubię śnieg. Ale szczególnie odporna na skrajne temperatury nie jestem. Pozwól, że wejdziemy do środka. Może i Ty się nie przeziębisz, ale ja to już zupełnie inna historia. -wskazał na drzwi prowadzące do zamku. Widziałam to spojrzenie, niepewne, wahające się jeszcze. Z pewnością przeskok z Transylwanii, aż do Hogwartu musiał być trudny. Była tutaj bez rodziny, jeżeli nie liczyć mnie i mojego chorego rodzeństwa. A to rodzina jak żadna inna. Dosłownie.
- Nie bój się, jesteś ze mną. Nawet zmarli Cię nie skrzywdzą. - teraz już pozwoliłam sobie na szeroki i pewny siebie uśmiech. To taki wewnętrzny dowcip, który uwielbiałam rzucać w przypadkowych rozmowach. Konsternacja i zaskoczenie z jakim ludzie reagowali na te słowa, były warte świeczki. Dzięki Ci bogini, że nie wiedzą o tych kilku truchłach zakopanych pod Zakazanym Lasem. I dzięki Ci za ich ignorancje. Gdyby wiedzieli o nekromanckich zapędach ich koleżanki z siódmego roku. Gdyby wiedzieli jakie umiejętności posiada krukonka, z pewnością nie byliby dłużej skorzy do rozmowy. Nie byłam pewna, ale świat magiczny chyba nie najlepiej przyjmował nekromantów, śmierciożerców, zabójców czystej rasy. Na szczęście należałam tylko do jednej z tych grup, ale kto wie co jeszcze przede mną. Mój wzrok spoczął na kuzynce, która była tak cholernie eteryczna, że bałam się ją objąć na powitanie. Chciałam by czuła się jak w domu, w końcu to także i mój dom. Ale kto wie, jak mocne pranie mózgu zrobili jej Collinsowie z Transylwanii.
- Mów mi Lilith.
Moje mięśnie pod wpływem wysiłku nieco się rozgrzały i tym razem na moich ustach wykwitł szczery uśmiech. Nie tandetna imitacja jak kilka sekund wcześniej, tym razem ukazała się biel zębów, a w terminologii można to nazwać uśmiechem. I tak na więcej bym się nie zebrała w obawie, że kuzynka odbierze to jako obnażanie zębów. Jeszcze pomyśli, że chce ją zagryźć. Tego tylko brakowało by odłamy Rodu pozabijały się nawzajem, bo uśmiechnęłam się za szeroko do kuzynki. Paranoja. I dlatego kurtuazje należy odstawić w kąt. Choć rodzeństwo wyznawało zupełnie inny system wartości i nawet ich bunt był przepełniony jakąś namacalną wyższością i arystokrackim zacięciem, to ja wolałam bezpośredniość. Wyciągnęłam do Neve dłoń w geście przywitania, na pewno nie zamierzałam dygać. Do reszty to mnie jeszcze nie pojebało.
- Też lubię śnieg. Ale szczególnie odporna na skrajne temperatury nie jestem. Pozwól, że wejdziemy do środka. Może i Ty się nie przeziębisz, ale ja to już zupełnie inna historia. -wskazał na drzwi prowadzące do zamku. Widziałam to spojrzenie, niepewne, wahające się jeszcze. Z pewnością przeskok z Transylwanii, aż do Hogwartu musiał być trudny. Była tutaj bez rodziny, jeżeli nie liczyć mnie i mojego chorego rodzeństwa. A to rodzina jak żadna inna. Dosłownie.
- Nie bój się, jesteś ze mną. Nawet zmarli Cię nie skrzywdzą. - teraz już pozwoliłam sobie na szeroki i pewny siebie uśmiech. To taki wewnętrzny dowcip, który uwielbiałam rzucać w przypadkowych rozmowach. Konsternacja i zaskoczenie z jakim ludzie reagowali na te słowa, były warte świeczki. Dzięki Ci bogini, że nie wiedzą o tych kilku truchłach zakopanych pod Zakazanym Lasem. I dzięki Ci za ich ignorancje. Gdyby wiedzieli o nekromanckich zapędach ich koleżanki z siódmego roku. Gdyby wiedzieli jakie umiejętności posiada krukonka, z pewnością nie byliby dłużej skorzy do rozmowy. Nie byłam pewna, ale świat magiczny chyba nie najlepiej przyjmował nekromantów, śmierciożerców, zabójców czystej rasy. Na szczęście należałam tylko do jednej z tych grup, ale kto wie co jeszcze przede mną. Mój wzrok spoczął na kuzynce, która była tak cholernie eteryczna, że bałam się ją objąć na powitanie. Chciałam by czuła się jak w domu, w końcu to także i mój dom. Ale kto wie, jak mocne pranie mózgu zrobili jej Collinsowie z Transylwanii.
- Neve Collins
Re: Sala Wejściowa
Wto Paź 14, 2014 9:03 pm
Tak jak Ty podziwiałaś to porcelanowe dzieło, które trudno było nazwać tworem wyprowadzonym spod ludzkich rąk, tak i Ona wpatrywała się w Ciebie - byłaś dla niej niewiastą ujętą w ramkę, kimś z jej rodu, kimś, kogo jeszcze do tej pory nie spotkała, kimś, kto wyciągnął pomocną dłoń, kiedy kazano jej przyjechać tutaj i tylko tutaj, by zdawać egzaminy, by do końca roku uczyć się między innymi uczniami, choć nigdy wcześniej nie była dalej niż we własnym ogrodzie, chociaż wcześniej nie miała żadnych innych kontaktów, prócz te ulotne z ojcem, starszym bratem i służbą, z którą przecież bratać się nie wypadało - służba to była służba, mieli wykonywać polecenia, a Ty miałaś im nie wchodzić w drogę, żeby nie przeszkadzać, więc chadzałaś ścieżkami przez samą siebie wytyczonymi... I gdy kazali ci z nich zboczyć, postawili przed tobą tą wysoką, smukłą, jasnowłosą niewiastę, której spojrzenia mogłabyś się zlęknąć, a miast strachu okazywałaś jedynie pełne uwielbienia oczekiwanie - tak właśnie z przestraszonych zmieniały się blaski w dwóch szkiełkach pustych, nieobecnych oczu Lalki rodziny Collinsów, którą postawiono przed istotą z krwi i kości - nagle ta lalka zapragnęła również się taką stać. Żywą. Z krwi i kości. Nie z porcelany. Lalka uwierzyła, bo wiara zawsze była domeną tych, co nie posiadali, a jedynie mogli polegać na swych imaginacjach i mocy pragnień, z tą drobną różnicą, że Śnieżna Księżniczka nigdy jeszcze niczego nie pragnęła, bo i mijały takie ludzkie odruchy jej zlodowaciałe, zastygłe w bezruchu serce, które teraz obijało się ze strachu w klatce piersiowej jak nigdy wcześniej. Strachu przed tym, co mogło ją tutaj czekać.
Skinęła głową, kiedy usłyszała, jak ma się zwracać do kobiety, bo chyba można ją było kobietą nazwać? Przy niej wydawałaś się jeszcze mniejsza, jeszcze bardziej bezbronna, jakby ktoś wyciągnął cię z najniższego rocznika i wrzucił na głębszą wodę - chyba by się zgadzało, wiedza przynajmniej się zgadzała... bo doświadczeniem pozostawała gdzieś daleko w tyle, na tych poziomach, na których dzieciaki przecież dawno biegały ze śmiechem, imprezowały, albo... mordowały. Tymczasem ona zastygła, zamarzła, okolona diamentową osłoną, która żadnemu bodźcowi nie pozwalała się do niej dostać, pozostawiając ją w mydlanej bańce, którą wypuściła dla niej rodzina, by pozostawała niezmienną i niepamiętną na młodzieńczą namiętności. Zbyt łatwo psuły one drogocenny materiał, z którego kuli tego Marmurowego Aniołka.
Spojrzenie ulotne i powoli, powolutku wypraszające strach ze swego wnętrza, przeniosło się z twarzy Lilith na jej dłoń, którą wyciągnęła - automatycznie cofnęła się o pół kroku, niepewna, choć przecież gest ten nie był jej obcy, znała go... znaczył jednak tak wiele... czy wolno się spoufalać? Rodzina, rodziną - więzy krwi nigdy nie znaczyły zbyt wiele w obliczu całej propagandy politycznej, jaką czystokrwiści prowadzili, gotowi powyrzynać siebie wzajem, byle tylko zyskać, lecz takie ziemskie namiętności mijały ją, nie chciała brać w nich udziału, choć wyboru nie miała... Nigdy nie miała żadnego wyboru i chyba najsmutniejsze było to, że nigdy nawet nie pomyślała, że jakiś mogłaby mieć.
Uniosła, na początku nieśmiało, drobną dłoń, która nawet nie była odziana w rękawiczkę - była zimna, bardzo zimna, ale mimo to nie drżała, wydawała się czuć swobodnie w tym mrozie, który osiadał na ziemi i przyczepiał do niej swe macki, coraz bardziej przygniatając tych lubujących się w cieple i blasku kominka.
W końcu dłoń Neve uścisnęła leciusieńko tą wyciągniętą w jej kierunku - przypatrywała się temu zjawisku z nieśmiało skrywanym doświadczeniem nowości i czegoś nietypowego. Tylko po tym, jak szeroko rozwarte były jej źrenice, można było zgadywać, że pod kopułą śnieżnych włosów działo się więcej, niż zastój, na który mógłby wskazywać zewnętrzny płaszcz zimowych dóbr i uroków. I... nawet na jej zarumienionych licach pojawił się ulotny uśmiech, kiedy usłyszała zapewnienia krewnej, ponownie spoglądając jej w oczy i cofając swoją rękę i ponownie skinęła na znak, że wejście do środka to zdecydowanie dobry pomysł.
- Dziękuję. Nigdy nie byłam tak daleko od domu. - Mówiła bardzo cicho, głos miała słaby, ale dało się ją usłyszeć bez większych problemów.
Jej smukły głos otulał przestrzeń jak jedność z dobrą ciemnością.
Skinęła głową, kiedy usłyszała, jak ma się zwracać do kobiety, bo chyba można ją było kobietą nazwać? Przy niej wydawałaś się jeszcze mniejsza, jeszcze bardziej bezbronna, jakby ktoś wyciągnął cię z najniższego rocznika i wrzucił na głębszą wodę - chyba by się zgadzało, wiedza przynajmniej się zgadzała... bo doświadczeniem pozostawała gdzieś daleko w tyle, na tych poziomach, na których dzieciaki przecież dawno biegały ze śmiechem, imprezowały, albo... mordowały. Tymczasem ona zastygła, zamarzła, okolona diamentową osłoną, która żadnemu bodźcowi nie pozwalała się do niej dostać, pozostawiając ją w mydlanej bańce, którą wypuściła dla niej rodzina, by pozostawała niezmienną i niepamiętną na młodzieńczą namiętności. Zbyt łatwo psuły one drogocenny materiał, z którego kuli tego Marmurowego Aniołka.
Spojrzenie ulotne i powoli, powolutku wypraszające strach ze swego wnętrza, przeniosło się z twarzy Lilith na jej dłoń, którą wyciągnęła - automatycznie cofnęła się o pół kroku, niepewna, choć przecież gest ten nie był jej obcy, znała go... znaczył jednak tak wiele... czy wolno się spoufalać? Rodzina, rodziną - więzy krwi nigdy nie znaczyły zbyt wiele w obliczu całej propagandy politycznej, jaką czystokrwiści prowadzili, gotowi powyrzynać siebie wzajem, byle tylko zyskać, lecz takie ziemskie namiętności mijały ją, nie chciała brać w nich udziału, choć wyboru nie miała... Nigdy nie miała żadnego wyboru i chyba najsmutniejsze było to, że nigdy nawet nie pomyślała, że jakiś mogłaby mieć.
Uniosła, na początku nieśmiało, drobną dłoń, która nawet nie była odziana w rękawiczkę - była zimna, bardzo zimna, ale mimo to nie drżała, wydawała się czuć swobodnie w tym mrozie, który osiadał na ziemi i przyczepiał do niej swe macki, coraz bardziej przygniatając tych lubujących się w cieple i blasku kominka.
W końcu dłoń Neve uścisnęła leciusieńko tą wyciągniętą w jej kierunku - przypatrywała się temu zjawisku z nieśmiało skrywanym doświadczeniem nowości i czegoś nietypowego. Tylko po tym, jak szeroko rozwarte były jej źrenice, można było zgadywać, że pod kopułą śnieżnych włosów działo się więcej, niż zastój, na który mógłby wskazywać zewnętrzny płaszcz zimowych dóbr i uroków. I... nawet na jej zarumienionych licach pojawił się ulotny uśmiech, kiedy usłyszała zapewnienia krewnej, ponownie spoglądając jej w oczy i cofając swoją rękę i ponownie skinęła na znak, że wejście do środka to zdecydowanie dobry pomysł.
- Dziękuję. Nigdy nie byłam tak daleko od domu. - Mówiła bardzo cicho, głos miała słaby, ale dało się ją usłyszeć bez większych problemów.
Jej smukły głos otulał przestrzeń jak jedność z dobrą ciemnością.
- Lilith Collins
Re: Sala Wejściowa
Nie Paź 19, 2014 8:36 pm
Nie wyobrażałam sobie nawet, jak można być tak mocno związanym z rodzicami, rodziną, która prała Twój mózg na wszystkie możliwe sposoby. Oczywiście, że bym na to nie pozwoliła w swoim przypadku, a poprawniej byłoby powiedzieć, że nie pozwoliłam. Nigdy nie dotarło do mnie całe to szemranie jakoby czystość linii rodu była najważniejsza, a resztę won do ognia. Ale najwyraźniej co odłam to obyczaj.
Obserwowałam delikatną zmianę na jej twarzy, gdy nasze dłonie zetknęły się w delikatnym uścisku. Bardzo możliwe, że to był pierwszy raz kiedy podała komuś dłoń. Jej oczy, wpatrzone w zaciskające się palce w niemym podziwie i ekscytacji, tylko mnie w tym upewniały. Wychowanie, wychowaniem, ale są pewne nieprzekraczalne granice zdrowia psychicznego, które należy uszanować. Ewidentnie, w tym wypadku nie brano poprawki na to co tak naprawdę chcę mała, Neve. Nigdy nie zainteresowano się nawet tym czy czegoś jej emocjonalnie nie brakuje. Materialnie, to już inna kwestia. Zapewne w przeciwieństwie do mnie, miała wszystko czego jej było potrzeba. Ja natomiast, z drugiej strony politycznej barykady rodu, nie miałam za wiele. A przynajmniej miałam tyle ile wywalczyłam sama, na własną rękę. Rodzeństwo było niezwykle pomocne w pierwszej fazie mojego usamodzielnienia, kiedy o życiu wiedziałam nie więcej co w tej chwili Neve. Im z kolei to zupełnie nie przeszkadzało. Pieprzeni materialiści. I jak teraz skończyli? Moja siostrunia, słodkie dziecię i pupilek tatusia, chlała i ciskała urokami na lewo i prawo, ściągając na siebie niepotrzebną uwagę. Braciszek, ostoja moralna i następczyni głowy tatusia? Och, on to już zupełnie nowy stopień pojebania. Zupełnie jakby ten wąż z którym, jak zgaduje musiał zawrzeć pakt, wypalił ostatnie resztki człowieczeństwa spod jego czaszki. Teraz chodzi jak zwykle napuszony w przerwach od siania mordu i pożogi. Cudowny rodowód, naprawdę. Warto umrzeć za taką rodzinę.
Przeszliśmy przez próg szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, opuszczając lodowy przedsionek. Śnieg wciąż się sypał przez otwarte na oścież wrota, ale przynajmniej nie zawiewał bezpośrednio na mnie. Wykopywanie zimnych, martwych ciał spod metrów ziemi to jedno, ale stanie i marznięcie bez powodu to inna bajka. Swoją drogą, nic dziwnego, że kuzynka czuła się nieswojo. Gdybym ja przyjechała z tak daleka, też byłabym w szoku. Kulturowym, osobistym, emocjonalnym. Nie mieć znajomych, bliskich, nie ważne jak chorych, z dala od znajomych miejsc... to zupełnie jak przeżywać po raz wtóry pierwszy rok szkoły. A dzieci adaptują się w nowym środowisku znacznie szybciej niż my - Ci starzy wyjadacze magicznej społeczności. Może przesadzam, ale w końcu siódma klasa to ostatnia klasa.
- Nie dziwię się, że czujesz się nieswojo. Zapewniam Cię jednak, że bez problemu znajdziesz w tych progach przyjaciół, bliskich i miłość jakiej potrzebujesz. Mi casa es tu casa.
Posłałam jej ciepły, matczyny uśmiech jakiego żadne z nas nigdy nie zaznało i pozwoliłam dziać się należności co jej.
[z/t dla obu]
Obserwowałam delikatną zmianę na jej twarzy, gdy nasze dłonie zetknęły się w delikatnym uścisku. Bardzo możliwe, że to był pierwszy raz kiedy podała komuś dłoń. Jej oczy, wpatrzone w zaciskające się palce w niemym podziwie i ekscytacji, tylko mnie w tym upewniały. Wychowanie, wychowaniem, ale są pewne nieprzekraczalne granice zdrowia psychicznego, które należy uszanować. Ewidentnie, w tym wypadku nie brano poprawki na to co tak naprawdę chcę mała, Neve. Nigdy nie zainteresowano się nawet tym czy czegoś jej emocjonalnie nie brakuje. Materialnie, to już inna kwestia. Zapewne w przeciwieństwie do mnie, miała wszystko czego jej było potrzeba. Ja natomiast, z drugiej strony politycznej barykady rodu, nie miałam za wiele. A przynajmniej miałam tyle ile wywalczyłam sama, na własną rękę. Rodzeństwo było niezwykle pomocne w pierwszej fazie mojego usamodzielnienia, kiedy o życiu wiedziałam nie więcej co w tej chwili Neve. Im z kolei to zupełnie nie przeszkadzało. Pieprzeni materialiści. I jak teraz skończyli? Moja siostrunia, słodkie dziecię i pupilek tatusia, chlała i ciskała urokami na lewo i prawo, ściągając na siebie niepotrzebną uwagę. Braciszek, ostoja moralna i następczyni głowy tatusia? Och, on to już zupełnie nowy stopień pojebania. Zupełnie jakby ten wąż z którym, jak zgaduje musiał zawrzeć pakt, wypalił ostatnie resztki człowieczeństwa spod jego czaszki. Teraz chodzi jak zwykle napuszony w przerwach od siania mordu i pożogi. Cudowny rodowód, naprawdę. Warto umrzeć za taką rodzinę.
Przeszliśmy przez próg szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, opuszczając lodowy przedsionek. Śnieg wciąż się sypał przez otwarte na oścież wrota, ale przynajmniej nie zawiewał bezpośrednio na mnie. Wykopywanie zimnych, martwych ciał spod metrów ziemi to jedno, ale stanie i marznięcie bez powodu to inna bajka. Swoją drogą, nic dziwnego, że kuzynka czuła się nieswojo. Gdybym ja przyjechała z tak daleka, też byłabym w szoku. Kulturowym, osobistym, emocjonalnym. Nie mieć znajomych, bliskich, nie ważne jak chorych, z dala od znajomych miejsc... to zupełnie jak przeżywać po raz wtóry pierwszy rok szkoły. A dzieci adaptują się w nowym środowisku znacznie szybciej niż my - Ci starzy wyjadacze magicznej społeczności. Może przesadzam, ale w końcu siódma klasa to ostatnia klasa.
- Nie dziwię się, że czujesz się nieswojo. Zapewniam Cię jednak, że bez problemu znajdziesz w tych progach przyjaciół, bliskich i miłość jakiej potrzebujesz. Mi casa es tu casa.
Posłałam jej ciepły, matczyny uśmiech jakiego żadne z nas nigdy nie zaznało i pozwoliłam dziać się należności co jej.
[z/t dla obu]
- Grey Leviathan
Re: Sala Wejściowa
Wto Lis 18, 2014 6:18 pm
Chłopak wszedł do sali wejściowej. A gdzie był? Nikt tego nie wie. Oprócz niego oczywiście. Choć jakby o tym pomyśleć, to Grey czasami sam nie wiedział gdzie jest i co robi. Był tak zabiegany, że nawet nie zwrócił uwagi, potrącał innych uczniów. Och... jak smutno. Wszyscy teraz zginiemy! "Szary" odchrząknął cicho i z braku lepszego zajęcia usiadł sobie pod ścianą. Gdzieś tam wcisnął się w kąt i obserwował przechodzących uczniów. Za jakiś czas śmiał się widząc kogoś... kto... no powiedzmy sobie szczerze. Nie wyglądał najlepiej. No i czasem też zagwizdał widząc jakąś ładną dziewczynę. Na szczęście nikt nie zwracał na niego większej uwagi. Nie o to w tym wszystkim chodziło. Grey nie chciał pokazywać swojej obecności. Śmiał się i gwizdał tylko dlatego, że miał pewność, że nikt go nie usłyszy. Uśmiechnął się do siebie delikatnie.
-Co ja robię ze swoim życiem. - spytał samego siebie wciąż się uśmiechając.
W końcu jedna podniósł swoje cztery litery. Gdzie się teraz udać? Do pokoju wspólnego? Nie... tam jest za głośno. Za dużo tam ludzi. Może do biblioteki? Jasne. Już pędzi... no to gdzie...?
-Co ja robię ze swoim życiem. - spytał samego siebie wciąż się uśmiechając.
W końcu jedna podniósł swoje cztery litery. Gdzie się teraz udać? Do pokoju wspólnego? Nie... tam jest za głośno. Za dużo tam ludzi. Może do biblioteki? Jasne. Już pędzi... no to gdzie...?
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach