- Erin Potter
Re: Sala Wejściowa
Sro Sty 01, 2014 10:37 pm
Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Remus cały czas się na nią patrzy. Wciąż gdzieś w głębi serca pragnęła, by tu podszedł i z nią porozmawiał, nawet, jeśli miałby choćby dać jej w twarz - szczerze nie obchodziło ją to, w jaki sposób by to zrobił, pragnęła tylko jego obecności. Brzmi masochistycznie? Cóż, być może, ale czy przypadkiem nie godziła się na to już od początku, rozpoczynając i pogłębiając tą znajomość?
Z natłoku dziwnych myśli wyrwało ją pojawienie się Lily. Sylwetka przyjaciółki automatycznie wywołała na twarzy czarnowłosej lekki uśmiech - długo się z nią nie widziała, a jeśli już miała okazję ją gdzieś zobaczyć, to tylko z daleka, nie wymieniając przy tym ani słowa. W sumie to ostatnio właśnie tak wyglądały jej relacje z każdym - oparte były jedynie na spojrzeniach, krótkich wymianach zdań, a ostatecznie mijaniu się na korytarzach bez słowa.
- Cześć.
Widziała ból w jej oczach. Oh, przecież ją znała, znała lepiej niż siebie samą (ha, zwłaszcza ostatnio, niepoczytalna pani Potter), potrafiła z niej czytać jak z otwartej księgi. I mimo, że aktualnie żyła jakby na innej planecie, zdawała sobie sprawę z tego, co tworzyło się w głowie panny Evans. W sumie to w Hogwarcie aktualnie nie było chyba osoby, która nie miałaby pojęcia o hucznej kłótni Lily i Jamesa. A Erin, jako jedna z najbliższych im obu osoba, ZNOWU musiała stać pomiędzy młotem a kowadłem.
Wstała i, zbliżając się do rudowłosej na pewną odległość, wyrzekła:
- Lily... ja wiem, że faceci to ścierwo. Naprawdę zdaję sobie z tego sprawę, uwierz mi. Ale proszę... daj mu szansę. Przecież wiem, że nie jest Ci całkowicie obojętny, znam Cię...
Złapała ją za dłonie i ścisnęła delikatnie, po czym posłała jej całkowicie szczery i przyjazny uśmiech - a wierzcie mi, uczynienie tego było dla niej naprawdę trudnym wyzwaniem.
- Wszystko zależy od Ciebie. Wszystko jest w Twoich rękach. Musisz tylko po to sięgnąć... - dodała - W odróżnieniu ode mnie - zakończyła do siebie w myślach.
Puściła ją i zerknęła w kierunku Lupina. Był zajęty jakąś Ślizgonką... prędko zwróciła swój wzrok w kierunku McGonagall.
Gdy już odebrała swój los, okazało się, że tańczy nie z kim innym, jak z... Peterem. Jednocześnie uderzyły w nią dwa, całkowicie odmienne uczucia - ogromna ulga jak i zawód. Szybko jednak odepchnęła od siebie te myśli i wbiła spojrzenie w Petera. Zdecydowanie nie wyglądała na zadowoloną: lekko zmarszczyła brwi, a jej usta wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia.
- Masło sprzedaję... - mruknęła ni to do siebie, ni to do Lily; jedno było pewne: po próbach będzie musiała dość mocno dbać o higienę dłoni.
Z natłoku dziwnych myśli wyrwało ją pojawienie się Lily. Sylwetka przyjaciółki automatycznie wywołała na twarzy czarnowłosej lekki uśmiech - długo się z nią nie widziała, a jeśli już miała okazję ją gdzieś zobaczyć, to tylko z daleka, nie wymieniając przy tym ani słowa. W sumie to ostatnio właśnie tak wyglądały jej relacje z każdym - oparte były jedynie na spojrzeniach, krótkich wymianach zdań, a ostatecznie mijaniu się na korytarzach bez słowa.
- Cześć.
Widziała ból w jej oczach. Oh, przecież ją znała, znała lepiej niż siebie samą (ha, zwłaszcza ostatnio, niepoczytalna pani Potter), potrafiła z niej czytać jak z otwartej księgi. I mimo, że aktualnie żyła jakby na innej planecie, zdawała sobie sprawę z tego, co tworzyło się w głowie panny Evans. W sumie to w Hogwarcie aktualnie nie było chyba osoby, która nie miałaby pojęcia o hucznej kłótni Lily i Jamesa. A Erin, jako jedna z najbliższych im obu osoba, ZNOWU musiała stać pomiędzy młotem a kowadłem.
Wstała i, zbliżając się do rudowłosej na pewną odległość, wyrzekła:
- Lily... ja wiem, że faceci to ścierwo. Naprawdę zdaję sobie z tego sprawę, uwierz mi. Ale proszę... daj mu szansę. Przecież wiem, że nie jest Ci całkowicie obojętny, znam Cię...
Złapała ją za dłonie i ścisnęła delikatnie, po czym posłała jej całkowicie szczery i przyjazny uśmiech - a wierzcie mi, uczynienie tego było dla niej naprawdę trudnym wyzwaniem.
- Wszystko zależy od Ciebie. Wszystko jest w Twoich rękach. Musisz tylko po to sięgnąć... - dodała - W odróżnieniu ode mnie - zakończyła do siebie w myślach.
Puściła ją i zerknęła w kierunku Lupina. Był zajęty jakąś Ślizgonką... prędko zwróciła swój wzrok w kierunku McGonagall.
Gdy już odebrała swój los, okazało się, że tańczy nie z kim innym, jak z... Peterem. Jednocześnie uderzyły w nią dwa, całkowicie odmienne uczucia - ogromna ulga jak i zawód. Szybko jednak odepchnęła od siebie te myśli i wbiła spojrzenie w Petera. Zdecydowanie nie wyglądała na zadowoloną: lekko zmarszczyła brwi, a jej usta wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia.
- Masło sprzedaję... - mruknęła ni to do siebie, ni to do Lily; jedno było pewne: po próbach będzie musiała dość mocno dbać o higienę dłoni.
- Syriusz Black
Re: Sala Wejściowa
Czw Sty 02, 2014 4:36 pm
Szczęście było po jego stronie! Czy właśnie tego nie pragnął? Aida obiecała mu jeden taniec.. a teraz nawet nie będzie miała żadnych problemów, bo jakby nie było oni MUSZĄ razem zatańczyć. Syriusz był w siódmym niebie. Wyszczerzył się uroczo do swego losu i z namaszczeniem podał go Sprout, by mogła go zapisać na listę z AIDĄ i schował karteczkę do kieszeni. Nic, ani nikt nie zniszczą mu humoru! Nawet fakt, że... zmarszczył nieco brwi. Luniek był nie w sosie. Ewidentnie. Lecz nie tylko on. Po losowaniu wykorzystał chwilę nieuwagi i doskoczył do Lupina.
-Kłaczku Luniaczku, jakie to miłe, że czekałeś.
Oczywiście, miał w nosie, że jakaś Ślizgonka bezczelnie zaczepia jego kumpla.
I tak sobie poszła, zamiatając powietrze włosami.
-Czego chciała, jakaś wielbicielka? -zapytał go, wkładając ręce do kieszeni. -Chwal się, kogo upolowałeś? -wyszczerzył się ponownie, chcąc za wszelką cenę poprawić kumplowi humor. Nie widział nigdzie ani Rogacza ani Glizdka.
Za to były one dwie. Lily oraz Erin. Machnął do nich z daleka, świadomy tego, że go widzą.
Co do Erin, to chyba żywił do niej iście braterskie uczucie.. skoro James był jak brat, to jego rodzona siostra była dla Blacka również siostrzyczką. Przybraną. Musiał z nią pogadać po lekcjach tańca, coś mu się nasunęło ostatnio w mózgownicy i chciał to.. sprawdzić.
Poderwał głowę i rozejrzał się. Czy McGonagall wybrała JEGO? Ukrył cichy jęk, jaki mu się wyrwał. Przywołał na twarzy wątły uśmiech i podszedł do opiekunki. To była zemsta, był tego świadomy jak to, że dwa plus dwa to cztery!
-Jest pani pewna, pani profesor? Mogę panią uszkodzić.. nie jestem dobrym tancerzem... -bujda i granda zwykła, ale może była szansa się z tego wyrwać? Jednak jej stanowczy ton głosu i wzrok mówiły za siebie. Westchnął w myślach.
-Ofiaruje mi pani ten taniec? -jak zabawa to zabawa! Będzie szarmancki aż do porzygu. Ukłonił się nisko.
-Kłaczku Luniaczku, jakie to miłe, że czekałeś.
Oczywiście, miał w nosie, że jakaś Ślizgonka bezczelnie zaczepia jego kumpla.
I tak sobie poszła, zamiatając powietrze włosami.
-Czego chciała, jakaś wielbicielka? -zapytał go, wkładając ręce do kieszeni. -Chwal się, kogo upolowałeś? -wyszczerzył się ponownie, chcąc za wszelką cenę poprawić kumplowi humor. Nie widział nigdzie ani Rogacza ani Glizdka.
Za to były one dwie. Lily oraz Erin. Machnął do nich z daleka, świadomy tego, że go widzą.
Co do Erin, to chyba żywił do niej iście braterskie uczucie.. skoro James był jak brat, to jego rodzona siostra była dla Blacka również siostrzyczką. Przybraną. Musiał z nią pogadać po lekcjach tańca, coś mu się nasunęło ostatnio w mózgownicy i chciał to.. sprawdzić.
Poderwał głowę i rozejrzał się. Czy McGonagall wybrała JEGO? Ukrył cichy jęk, jaki mu się wyrwał. Przywołał na twarzy wątły uśmiech i podszedł do opiekunki. To była zemsta, był tego świadomy jak to, że dwa plus dwa to cztery!
-Jest pani pewna, pani profesor? Mogę panią uszkodzić.. nie jestem dobrym tancerzem... -bujda i granda zwykła, ale może była szansa się z tego wyrwać? Jednak jej stanowczy ton głosu i wzrok mówiły za siebie. Westchnął w myślach.
-Ofiaruje mi pani ten taniec? -jak zabawa to zabawa! Będzie szarmancki aż do porzygu. Ukłonił się nisko.
- Rabastan Lestrange
Re: Sala Wejściowa
Sob Sty 04, 2014 7:29 pm
Nie widział najmniejszego nawet powodu, by zaszczycać lekcje tańca swoją obecnością. Umiał tańczyć walca (i bynajmniej na nim nie poprzestawał). Zresztą nie tylko umiał, ale był w tym naprawdę dobry. Więc po jaką cholerę miał marnować czas w tej zbieraninie mniej i bardziej irytujących indywiduów? Komu to było potrzebne? Był pewny, że jego partnerka prędzej czy później go odnajdzie. Szczęśliwa dziewczyna nawet nie będzie musiała umieć tańczyć, wystarczy, że grzecznie da się poprowadzić po parkiecie w dzień balu.
Rabastan zaszył się w zaciszu swojego dormitorium i miał zamiar bezpiecznie przeczekać tam całe zamieszanie. W tłumie nikt zapewne nie zauważyłby jego nieobecności, a nawet jeśli - wykpiłby się pierwszą lepszą historyjką, których w zanadrzu miał zawsze przynajmniej pięć. Pech chciał, że zachciało mu się palić... i zamiast poczekać, uległ nałogowi i przez lochy wymknął się na dziedziniec. Miał szczęście, że nauczycielka Astronomii nie złapała go z papierosem w ręce tylko w momencie, gdy już wracał do swojej kryjówki. Popatrzyła na niego karcąco, a potem nie dając mu nawet dojść do słowa, odstawiła go prosto pod próg Sali Wejściowej. Wredna baba.
Zatrzymał się w drzwiach, oceniając najpierw sytuację. Nie było aż tak tłoczno jak się spodziewał, ale ów nieliczny tłum obfitował w persony, których nie miał ochoty oglądać. Grupka gryfonów, chyba jedna z jego byłych dziewczyn... no i Caroline. Nie mógł jej przecież pominąć! Posłał swojej słodkiej narzeczonej drwiący uśmieszek, a potem wmieszał się w tłum. Było mu zimno, bo nie zabrał na dzieciniec płaszcza, ale na szczęście szybko się rozgrzewał. Koszulę miał odrobinę wilgotną, bo zmoczył ją topiący się w kontakcie z jego skórą śnieg. Pachniał dymem z papierosa i zimowym wiatrem. I wyglądał na wyjątkowo znudzonego.
Zatrzymał się w miejscu, gdzie tłum był najmniejszy. Oparł się o ścianę i wcisnął ręce w kieszenie spodni. Szare oczy ślizgały się po twarzach zgromadzonych, nikomu nie poświęcając większej uwagi. Na dłużej zainteresował go tylko widok Black i vice dyrektorki (skwitował to nieco bardziej drwiącym uśmiechem). Co jakiś czas wracał też spojrzeniem do swojej narzeczonej, ale póki co nie wyglądało na to, by zamierzał do niej podchodzić. Obserwował ją tylko z daleka nie zdradzając swoich uczyć w nawet najmniejszym stopniu.
Rabastan zaszył się w zaciszu swojego dormitorium i miał zamiar bezpiecznie przeczekać tam całe zamieszanie. W tłumie nikt zapewne nie zauważyłby jego nieobecności, a nawet jeśli - wykpiłby się pierwszą lepszą historyjką, których w zanadrzu miał zawsze przynajmniej pięć. Pech chciał, że zachciało mu się palić... i zamiast poczekać, uległ nałogowi i przez lochy wymknął się na dziedziniec. Miał szczęście, że nauczycielka Astronomii nie złapała go z papierosem w ręce tylko w momencie, gdy już wracał do swojej kryjówki. Popatrzyła na niego karcąco, a potem nie dając mu nawet dojść do słowa, odstawiła go prosto pod próg Sali Wejściowej. Wredna baba.
Zatrzymał się w drzwiach, oceniając najpierw sytuację. Nie było aż tak tłoczno jak się spodziewał, ale ów nieliczny tłum obfitował w persony, których nie miał ochoty oglądać. Grupka gryfonów, chyba jedna z jego byłych dziewczyn... no i Caroline. Nie mógł jej przecież pominąć! Posłał swojej słodkiej narzeczonej drwiący uśmieszek, a potem wmieszał się w tłum. Było mu zimno, bo nie zabrał na dzieciniec płaszcza, ale na szczęście szybko się rozgrzewał. Koszulę miał odrobinę wilgotną, bo zmoczył ją topiący się w kontakcie z jego skórą śnieg. Pachniał dymem z papierosa i zimowym wiatrem. I wyglądał na wyjątkowo znudzonego.
Zatrzymał się w miejscu, gdzie tłum był najmniejszy. Oparł się o ścianę i wcisnął ręce w kieszenie spodni. Szare oczy ślizgały się po twarzach zgromadzonych, nikomu nie poświęcając większej uwagi. Na dłużej zainteresował go tylko widok Black i vice dyrektorki (skwitował to nieco bardziej drwiącym uśmiechem). Co jakiś czas wracał też spojrzeniem do swojej narzeczonej, ale póki co nie wyglądało na to, by zamierzał do niej podchodzić. Obserwował ją tylko z daleka nie zdradzając swoich uczyć w nawet najmniejszym stopniu.
- Riley Acquart
Re: Sala Wejściowa
Sob Sty 04, 2014 9:22 pm
Podczas losowania partnerów Riley przeczuwała, że trafi jej się ktoś zupełnie z innej bajki. Ktoś w barwach zgniłej zieleni. Nie myliła się. Numerek, który dostała skrywał chłopaka z domu Salazara Slytherina. Chłopaka o mocnym rodowodzie czarodziei czystej krwi.
- Black. Regulus Black – wyszeptała powoli jednocześnie zgniatając w dłoni wylosowany numerek. Zrobiła to mimowolnie, dając upust swojej bezsilności wobec losu, który znów zrobił sobie z niej jaja. Czyżby ponownie wpadła w kłopoty? Być może, jednak dużo zależeć będzie również od Regulusa i jego stosunków wobec nieczystej krwi Gryfonki. Dziewczyna nie znała tego młodzieńca, rzadko widywała na korytarzach, a mimo to wiedziała o nim całkiem sporo. Może nie konkretnie o nim, co o jego szlacheckiej rodzinie. Ojciec Riley był w końcu prawnikiem Wizengamotu, gdzie nazwisko Black często miało styczność z panującym prawem. A w zasadzie z łamaniem prawa. Zostawmy jednak uprzedzenia. Dajmy szansę losowi, w końcu to on wepchnął ją w szlacheckie, splamione krwią ramiona rodu Blacków.
- Black. Regulus Black – wyszeptała powoli jednocześnie zgniatając w dłoni wylosowany numerek. Zrobiła to mimowolnie, dając upust swojej bezsilności wobec losu, który znów zrobił sobie z niej jaja. Czyżby ponownie wpadła w kłopoty? Być może, jednak dużo zależeć będzie również od Regulusa i jego stosunków wobec nieczystej krwi Gryfonki. Dziewczyna nie znała tego młodzieńca, rzadko widywała na korytarzach, a mimo to wiedziała o nim całkiem sporo. Może nie konkretnie o nim, co o jego szlacheckiej rodzinie. Ojciec Riley był w końcu prawnikiem Wizengamotu, gdzie nazwisko Black często miało styczność z panującym prawem. A w zasadzie z łamaniem prawa. Zostawmy jednak uprzedzenia. Dajmy szansę losowi, w końcu to on wepchnął ją w szlacheckie, splamione krwią ramiona rodu Blacków.
- Nauczyciele
Re: Sala Wejściowa
Nie Sty 05, 2014 5:13 pm
- Och, nie pleć głupot, Black. Skoro tak zręcznie udaje Ci się wchodzić do klasy, kiedy jesteś spóźniony to i teraz sobie jakoś poradzisz - mruknęła zgryźliwie, po czym mimo wszystko się uśmiechnęła lekko, kiedy zaproponował jej taniec. Nie miała słów na tego chłopaka! Ciągle on i Potter ją zaskakiwali swym zachowaniem i na dodatek wciągnęli też w to Lupina i Pettigrewa. Nieraz przecież słyszała, jak nazywali siebie Huncwotami.
Chwilę później z twarzy Minerwy zniknął uśmiech i bez słowa podała mu rękę. Potem zaczęła głośno tłumaczyć, co powinien zrobić Syriusz i zaczęła pokazywać uczniom o co chodzi.
- Połóż rękę na mojej tali, Black - rzekła spokojnie McGonagall. - Proszę puścić muzykę, panie Filch.
I Argus Filch włączył gramofon, a po chwili rozległy się pierwsze dźwięki. Nauczycielka wraz ze swoim uczniem zaczęli powoli sunąć po parkiecie.
- Teraz niech każdy dopierze się w parę ze swoim wylosowanym partnerem. Ci, których partnerów nie ma niech tańczą z tymi, którzy również nie mają pary.
Powoli do profesor McGonagall i Blacka zaczęło dołączać coraz więcej par. Ach, czyż to nie był piękny widok?
Chwilę później z twarzy Minerwy zniknął uśmiech i bez słowa podała mu rękę. Potem zaczęła głośno tłumaczyć, co powinien zrobić Syriusz i zaczęła pokazywać uczniom o co chodzi.
- Połóż rękę na mojej tali, Black - rzekła spokojnie McGonagall. - Proszę puścić muzykę, panie Filch.
I Argus Filch włączył gramofon, a po chwili rozległy się pierwsze dźwięki. Nauczycielka wraz ze swoim uczniem zaczęli powoli sunąć po parkiecie.
- Teraz niech każdy dopierze się w parę ze swoim wylosowanym partnerem. Ci, których partnerów nie ma niech tańczą z tymi, którzy również nie mają pary.
Powoli do profesor McGonagall i Blacka zaczęło dołączać coraz więcej par. Ach, czyż to nie był piękny widok?
- Delancy Devin
Re: Sala Wejściowa
Nie Sty 05, 2014 9:34 pm
Żyjesz jedynie we własnej głowie.
Wystarczy, że zamkniesz oczy i już możesz być kimś innym. Uwolnić się z klatki klasy wyższej, porzucić wszystkie dobre maniery, przywdziać potargane jeansy. Devin przecież to całe twoje życie. Nie dosłownie oczywiście, przecież doskonale realizujesz się w roli przykładnej uczennicy – tylko pod maską chłodu i dystansu, gra ci w duszy muzyka. Jesteś zagadką i tajemnicą. Zazwyczaj stoisz wyniosła i niedostępna. Nienagannie ubrana, z idealnie uprasowanym kołnierzykiem i starannie ułożonymi włosami. Czy wtedy nie jesteś prawdziwa? Wręcz przeciwnie. Brak określenia jest sensem twojej egzystencji. Dla innych możesz być zaledwie nienamacalnym marzeniem, nieosiągalnym snem, zjawą w ludzkim ciele. Nie dotknęłaś ziemi ni razu. Nie brudzisz sobie rąk kontaktem z resztą świata. Odkręcasz kurki z gazem, śmiejesz się śmiechem szaleńca. Słyszysz, jak dobija się do drzwi, wołając cię po imieniu i jego wszystkimi możliwymi zdrobnieniami. Na próżno. Otwierasz je dopiero wtedy, gdy on bezsilnie osuwa się na ziemię z przekonaniem, że to już koniec. Że tym razem zabawa w twojego zbawiciela zakończy się tragicznie. Uwielbiasz patrzeć, jak za każdym razem traci nadzieję. Wychodzisz, uśmiechając się nieobecnie i zaczynasz bagatelizować wszystkie jego obawy. Bo przecież nic się nie stało. Bo to była tylko zabawa. I nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak nieporadna i bezsilna się teraz wydajesz.
Gonisz wiatr. Przez chwilę stoisz nieruchomo, nie zwracając najmniejszej nawet uwagi na otaczający cię świat; wodzisz wzrokiem za wirującymi w powietrzu, płatkami śniegu, które przylepiają się do ciebie tworząc różnorakie, kształty na twoim ubraniu. Niespodziewanie, wypuszczasz z rąk wełniany szalik, obserwujesz, jak kształtne płatki fruną unoszone przez silny, zimowy podmuch, po czym równie nagle budzisz się z letargu i rzucasz się w pogoń za nim. Po raz kolejny śmiejesz się sama do siebie i sprawiasz, że nie można oderwać od ciebie oczu. Jesteś zachwycająca w swym pięknie i przerażająca w szaleństwie. Budzisz w innych tak ambiwalentne uczucia, że obracasz w pył całą ich pewność siebie.
Masz w nosie to, że pora jest już zdecydowanie zbyt późna. Szaleństwo, czyste szaleństwo, ale co masz zrobić jeśli tylko zamkniesz oczy i widzisz tylko jedno - Krew.
Krew jest wszędzie: na jego i na jej dłoniach, na jego koszuli, na twarzy. Krwią pomazane są płytki i ściany. Krwią jest nasączony mały okrągły dywan, który teraz stał się ciemno czarny. Kiedyś był niebieski, ale już nigdy taki nie będzie. Niegdyś białe płytki teraz są czerwone. Klęczy w krwi. Nie miała pojęcia, że krew może być tak czerwona, tak jasnoczerwona: wielkie, rozproszone kropelki krwi niczym maki. Są piękne, piękne jak wiosenny dzień spędzany na słonecznej łące pod lasem... Do wiosny jeszcze daleko. Płytki są zimne i białe, białe jak śnieg, i jest zima. To twój koszmar, które widzisz każdej nocy, nadal ciebie prześladuje, widzisz go cały czas przed swoimi oczami, jakby ten koszmarny sen stał się twoją rzeczywistością i nie wiedziała nic innego po za nim. To czyste szaleństwo, ale nie potrafisz wymazać tego widoku. Nawet zimno i chłód nie pomogły ci wrócić, do jako takiego stanu używalności, pozwoliłaś sobie na te nie winno drzemkę i cierpisz, katusze jak zwykle gdy przychodzi sen. Musisz coś zrobić, żeby usunąć tę krew, to morze krwi, te czerwone, bezkresne, purpurowe fale, ceglastoczerwone grzbiety piany, te perliste barwy. Wszystko to krąży w twojej głowie!, Zamykasz oczy. Weź się w garść. Skoncentruj się. Co teraz trzeba zrobić? Co najpierw? Co jest najważniejsze?. Najważniejsze jest to, żeby nikt się nie dowiedział o twoich szaleństwach. Nie wiedziałaś ile czasu zajęła ci ta walka z samą sobą, ale musiałaś wrócić do rzeczywistości. Przypomnij sobie gdzie teraz powinnaś być i co robią inni uczniowie. A przenikliwe zimno i wyczuwalna w powietrzu mróz nie ułatwiał ci tego zadania. Spacer tego dnia, wydał się teraz najgłupszą rzeczą na jaką wpadłaś tego dnia, ale nie mogłaś już wytrzymać, musiałaś dać upust buzujących w tobie emocjom. Miałaś przeczycie, że coś się, w krótce wydarzy i będzie to coś znacznie poważniejszego i groźniejszego niż dzisiejsza, lekcje tańca. Na, które swoją drogą byłaś już cholernie spóźniona. Nie miałaś nawet najmniejszej ochoty uczestniczyć w tej szopce, ty nawet nie miałaś ochoty przyjść na ten żałosny bal, ale stchórzyła byś, jakbyś nie przyszła i dała sobie z tym spokój, a przecież jesteś w końcu Gryfonką, a strach i obawa nie należą do cech pożądanych wśród tak, zacnego i dumnego domu. Musiałaś użyć całego swojego wysiłku i bardzo dużo chęci, aby dotrzeć na próbę do Wielkiej Sali. Może taka prozaiczna rzecz jak taniec, uwolnią twoją głową od tych, kłębiących się w niej szaleńczych myślach. Była to zaledwie chwila, a dla ciebie do słownie wieczność, gdy przekroczyłaś próg Wielkiej Sali i próbując w mieszać się w tłum uczniów, które czekały na dalszą część zajęć, czekać na swoją kolei. Było to dosyć trudne bo od razu zwróciły na ciebie uwagę, zawsze wszystko wiedzące i widzącej oczy Profesor Mcgonagall, która nie była zbyt zadowolona twoim spóźnieniem, patrząc na ciebie surowym i karcącym jednocześnie spojrzeniem. – Przepraszam Pani Profesor za spóźnienie, ale zasiedziałam się w bibliotece – zaczęła się tłumaczyć, nie spuszczając z niej nawet na chwilę swojego wzroku, unikanie go tylko potwierdziło by kłamstwo, które wyszło prędzej z jej ust niż zdołała o nim nawet pomyśleć. Jednak musiała coś wymyśleć, aby się wytłumaczyć.
Wystarczy, że zamkniesz oczy i już możesz być kimś innym. Uwolnić się z klatki klasy wyższej, porzucić wszystkie dobre maniery, przywdziać potargane jeansy. Devin przecież to całe twoje życie. Nie dosłownie oczywiście, przecież doskonale realizujesz się w roli przykładnej uczennicy – tylko pod maską chłodu i dystansu, gra ci w duszy muzyka. Jesteś zagadką i tajemnicą. Zazwyczaj stoisz wyniosła i niedostępna. Nienagannie ubrana, z idealnie uprasowanym kołnierzykiem i starannie ułożonymi włosami. Czy wtedy nie jesteś prawdziwa? Wręcz przeciwnie. Brak określenia jest sensem twojej egzystencji. Dla innych możesz być zaledwie nienamacalnym marzeniem, nieosiągalnym snem, zjawą w ludzkim ciele. Nie dotknęłaś ziemi ni razu. Nie brudzisz sobie rąk kontaktem z resztą świata. Odkręcasz kurki z gazem, śmiejesz się śmiechem szaleńca. Słyszysz, jak dobija się do drzwi, wołając cię po imieniu i jego wszystkimi możliwymi zdrobnieniami. Na próżno. Otwierasz je dopiero wtedy, gdy on bezsilnie osuwa się na ziemię z przekonaniem, że to już koniec. Że tym razem zabawa w twojego zbawiciela zakończy się tragicznie. Uwielbiasz patrzeć, jak za każdym razem traci nadzieję. Wychodzisz, uśmiechając się nieobecnie i zaczynasz bagatelizować wszystkie jego obawy. Bo przecież nic się nie stało. Bo to była tylko zabawa. I nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak nieporadna i bezsilna się teraz wydajesz.
Gonisz wiatr. Przez chwilę stoisz nieruchomo, nie zwracając najmniejszej nawet uwagi na otaczający cię świat; wodzisz wzrokiem za wirującymi w powietrzu, płatkami śniegu, które przylepiają się do ciebie tworząc różnorakie, kształty na twoim ubraniu. Niespodziewanie, wypuszczasz z rąk wełniany szalik, obserwujesz, jak kształtne płatki fruną unoszone przez silny, zimowy podmuch, po czym równie nagle budzisz się z letargu i rzucasz się w pogoń za nim. Po raz kolejny śmiejesz się sama do siebie i sprawiasz, że nie można oderwać od ciebie oczu. Jesteś zachwycająca w swym pięknie i przerażająca w szaleństwie. Budzisz w innych tak ambiwalentne uczucia, że obracasz w pył całą ich pewność siebie.
Masz w nosie to, że pora jest już zdecydowanie zbyt późna. Szaleństwo, czyste szaleństwo, ale co masz zrobić jeśli tylko zamkniesz oczy i widzisz tylko jedno - Krew.
Krew jest wszędzie: na jego i na jej dłoniach, na jego koszuli, na twarzy. Krwią pomazane są płytki i ściany. Krwią jest nasączony mały okrągły dywan, który teraz stał się ciemno czarny. Kiedyś był niebieski, ale już nigdy taki nie będzie. Niegdyś białe płytki teraz są czerwone. Klęczy w krwi. Nie miała pojęcia, że krew może być tak czerwona, tak jasnoczerwona: wielkie, rozproszone kropelki krwi niczym maki. Są piękne, piękne jak wiosenny dzień spędzany na słonecznej łące pod lasem... Do wiosny jeszcze daleko. Płytki są zimne i białe, białe jak śnieg, i jest zima. To twój koszmar, które widzisz każdej nocy, nadal ciebie prześladuje, widzisz go cały czas przed swoimi oczami, jakby ten koszmarny sen stał się twoją rzeczywistością i nie wiedziała nic innego po za nim. To czyste szaleństwo, ale nie potrafisz wymazać tego widoku. Nawet zimno i chłód nie pomogły ci wrócić, do jako takiego stanu używalności, pozwoliłaś sobie na te nie winno drzemkę i cierpisz, katusze jak zwykle gdy przychodzi sen. Musisz coś zrobić, żeby usunąć tę krew, to morze krwi, te czerwone, bezkresne, purpurowe fale, ceglastoczerwone grzbiety piany, te perliste barwy. Wszystko to krąży w twojej głowie!, Zamykasz oczy. Weź się w garść. Skoncentruj się. Co teraz trzeba zrobić? Co najpierw? Co jest najważniejsze?. Najważniejsze jest to, żeby nikt się nie dowiedział o twoich szaleństwach. Nie wiedziałaś ile czasu zajęła ci ta walka z samą sobą, ale musiałaś wrócić do rzeczywistości. Przypomnij sobie gdzie teraz powinnaś być i co robią inni uczniowie. A przenikliwe zimno i wyczuwalna w powietrzu mróz nie ułatwiał ci tego zadania. Spacer tego dnia, wydał się teraz najgłupszą rzeczą na jaką wpadłaś tego dnia, ale nie mogłaś już wytrzymać, musiałaś dać upust buzujących w tobie emocjom. Miałaś przeczycie, że coś się, w krótce wydarzy i będzie to coś znacznie poważniejszego i groźniejszego niż dzisiejsza, lekcje tańca. Na, które swoją drogą byłaś już cholernie spóźniona. Nie miałaś nawet najmniejszej ochoty uczestniczyć w tej szopce, ty nawet nie miałaś ochoty przyjść na ten żałosny bal, ale stchórzyła byś, jakbyś nie przyszła i dała sobie z tym spokój, a przecież jesteś w końcu Gryfonką, a strach i obawa nie należą do cech pożądanych wśród tak, zacnego i dumnego domu. Musiałaś użyć całego swojego wysiłku i bardzo dużo chęci, aby dotrzeć na próbę do Wielkiej Sali. Może taka prozaiczna rzecz jak taniec, uwolnią twoją głową od tych, kłębiących się w niej szaleńczych myślach. Była to zaledwie chwila, a dla ciebie do słownie wieczność, gdy przekroczyłaś próg Wielkiej Sali i próbując w mieszać się w tłum uczniów, które czekały na dalszą część zajęć, czekać na swoją kolei. Było to dosyć trudne bo od razu zwróciły na ciebie uwagę, zawsze wszystko wiedzące i widzącej oczy Profesor Mcgonagall, która nie była zbyt zadowolona twoim spóźnieniem, patrząc na ciebie surowym i karcącym jednocześnie spojrzeniem. – Przepraszam Pani Profesor za spóźnienie, ale zasiedziałam się w bibliotece – zaczęła się tłumaczyć, nie spuszczając z niej nawet na chwilę swojego wzroku, unikanie go tylko potwierdziło by kłamstwo, które wyszło prędzej z jej ust niż zdołała o nim nawet pomyśleć. Jednak musiała coś wymyśleć, aby się wytłumaczyć.
- Syriusz Black
Re: Sala Wejściowa
Nie Sty 05, 2014 11:59 pm
Postawa wyprostowana, rama utrzymana... et cetera et cetera! Syriusz Black zachowywał się jak prawdziwy dżentelman.. bardzo zdecydowanie położył dłoń na talii profesor McGonagall i nawet wyszczerzył się do niej łobuzersko. Black musiał być czarujący dla każdej damy, obojętnie w jakim była by wieku.... i stanie fizycznym.
Gdy tylko pierwsze takty melodii puszczonej z nieco schorowanego gramofonu poszły w eter, Syriusz zaczął wirować z profesor McGonagall w lekkim walcu angielskim. Starał się jak tylko mógł... jako młodzieniec był przymuszany do lekcji walca i innych tańców towarzyskich na wielkich balach czy spotkaniach...
Róznie to bywa, Syriusz nie chciał deptać profesor McGonagall... lecz ze dwa razy nastąpił dosyć mocno na koniuszki jej palców...
-UPS! Niech mi pani wybaczy, pani profesor! -rzucił ze szczerą skruchą. Wirował niestrudzenie dalej... lecz i po jakimś czasie jego głowa zaczęła wysyłać niepokojące sygnały, jakoby się miało niedobrze robić. Zatrzymał się skołowany i spojrzał mętnym wzrokiem na profesor.
-W drugą stronę? Czuję się jak na karuzeli pani profesor, nie wiem jak pani. -zawsze uprzejmy pan Black. I jak tu nie ulec jego urokowi?
Gdy tylko pierwsze takty melodii puszczonej z nieco schorowanego gramofonu poszły w eter, Syriusz zaczął wirować z profesor McGonagall w lekkim walcu angielskim. Starał się jak tylko mógł... jako młodzieniec był przymuszany do lekcji walca i innych tańców towarzyskich na wielkich balach czy spotkaniach...
Róznie to bywa, Syriusz nie chciał deptać profesor McGonagall... lecz ze dwa razy nastąpił dosyć mocno na koniuszki jej palców...
-UPS! Niech mi pani wybaczy, pani profesor! -rzucił ze szczerą skruchą. Wirował niestrudzenie dalej... lecz i po jakimś czasie jego głowa zaczęła wysyłać niepokojące sygnały, jakoby się miało niedobrze robić. Zatrzymał się skołowany i spojrzał mętnym wzrokiem na profesor.
-W drugą stronę? Czuję się jak na karuzeli pani profesor, nie wiem jak pani. -zawsze uprzejmy pan Black. I jak tu nie ulec jego urokowi?
- James Potter
Re: Sala Wejściowa
Pon Sty 06, 2014 12:06 pm
Ach! No nie mogę się powstrzymać i przecież Potterka nie może zabraknąć na tak wyśmienitej imprezie, ale zanim dojdę do tego jak się tutaj znalazł, muszę oczywiście ponarzekać, bo jak wszyscy wiemy… James Potter przeżywa kryzys wieku młodzieńczego i bynajmniej nie ma ochoty na żadne balangi, bo jeśli już miałby brać udział w jakiejkolwiek to poszedłby pewnie w bajlango tak samo jak ostatnio z chłopakami. Pozdrawiam Syriusza i Remusa, alkohol był dobry, żale na baby jeszcze lepsze, no i przed wszystkim – takie męskie wieczory, że aż seks kipiał. W każdym razie… Potterek trzeźwiał trochę, dzięki czemu zdał sobie sprawę z tego, że jego serduszko jest jeszcze w gorszej formie niż mógł przewidzieć, ale przecież na Merlina, wiadomo, że taki seks Rogacz nie może przejmować się zbyt długo złamanym sercem, no bo facetowi – jeszcze takiemu jak on, po prostu nie przystoi beczeć. Zresztą dlaczego on beczał, a Evans nie? Głupia dziewucha… Ja to jej w ogóle nie rozumiem.
„Z nim źle, ale bez niego jeszcze gorzej…” – a pierdolenie kotka za pomocą młotka. Lily nie chciała z nim być i to fakt niepodważalny, dlatego też czas, żeby zacząć żyć bez niej, bo przecież nie na tych jednych cyckach świat się kończy. Chociaż spekulacje na tematów cycków rudej pozostawiają wiele do życzenia, w końcu – jeszcze ich nie sprawdzał. I widzisz, Potter nadal wierny swoim ideom, i temu, ze Evans będzie jego. No bo jak nie jego to niby czyja, co? Może mi jeszcze powiecie, że takiego… A bo ja wiem? Kto by ją tam chciał tak mocno jak James!
Zatem oczywiście dochodzimy już niemal do punktu kulminacyjnego, ale przecież trzeba jeszcze opisać jak cudowny James Potter biegł niemal przez cały zamek, bo raptem tak naprawdę od dziedzińca do wielkiej Sali, w której to niby miała być próba. Biegł tak, i biegł, i biegł… I cały czas biegł, chociaż już na pierwszym zakręcie dostał fenomenalnej zadyszki, w formie jelenia – bieganie wychodziło mu znacznie lepiej. To trochę przykre, jednak właśnie – na korytarzu, tuż przy Sali głównej, zaatakowało go stado małych gryffoników, które po prostu na niego wpadły. I co się jeszcze stało? A no po za tym, że to stado rozwrzeszczanych, durnych bachów wpadło w Pottera i go po prostu stratowało – to właściwie nic szczególnego się nie wydarzyło. Jedynie łapka Rogacza ucierpiała, bo jakaś dziewczynka z obcasem a’la kaczuszka, przebiegła po jego zgrabnej, i nieskazitelnej dłoni.
Jednak po kilku chwilach udało mu się ogarnąć i wpadł w końcu do sali i co się jego oczom ukazało? Ach, no właśnie – jego oczom ukazał się cudowny obraz Syriusza i pani McGonagall. Och, cudowna para…
-Dzień dobry, pani profesor! Przepraszam za spóźnienie, ale jako przykładny uczeń musiałem dopilnować porządku na korytarzu, jak widać nie wszyscy zapragnęli czynnie uczestniczyć w zajęciach z naszą ulubioną nauczycielką transmutacji! – Powiedział donośnie, rozkładając teatralnie ręce. Och, taki Potter kochany, żeby się przypodobać to zawsze potrafił powiedzieć to co kobiety chciały usłyszeć, nawet takie stare prukwy jak Minerwa, oczywiście z całym szacunkiem do Pani Profesor!
Jednak właśnie, tu skierował swój zgrabny tyłeczek w stronę Remusa, któremu porozumiewawczo kiwnął głową, i do tego nawet oczko mu puścił, bo w głowie Jamesa zradzał się fenomenalny pomysł wycięcia małego psikusa.
-Lunatyku, dobrą imprezę wyczuwam. I mam nadzieję, że nie damy mu o tym zapomnieć, co nie? – Uśmiechnął się szeroko, głową kiwając na Blacka. To było takie rozkoszne, że biedny Syriusz będzie pamiętał dzisiejszy dzień po wieczne czasy.
W dalszej części zobaczył swoją ukochaną siostrzyczkę Erin, którą trzeba było wybawić od masła, bo przecież maleństwo nie mogło cierpieć tak strasznych katuszy, a James? No cóż, James jest fenomenalnym tancerzem, co już nie raz i nie dwa udowodnił. Zwłaszcza po alkoholu.
-Cześć mała… - Uśmiechnął się do Erin, po czym wyciągnął do niej rękę, a kiedy ta już mu ją podała to oczywiście pocałował ją w wierzch dłoni, jak prawdziwy gentelman! No widzisz Lily… Taki z niego uroczy chłopaczek, a Ty go traktujesz jak skończonego buca. Wstydź się panno Evans, to doprawdy bezczelne.
-Czy uczynisz mi ten zaszczyt? – I oczywiście, Potter nie przyjmuje odmowy, bo potem zaburzy to mój cały sens dalszego posta, dlatego też wierzę w to, że Erin poszła oczywiście z uroczym rogaczem, no bo jakby nie poszła, to już Potter będzie musiał z nią inaczej porozmawiać. Kiedy tylko ruszyli w stronę głównego parkietu, James jeszcze na koniec odwrócił się dp Evans, chwycił za poły szaty i rozłożył je lekko ukazując tym samym swój tors, który teraz skryty był pod białą koszulą. Zaczął kiwać się lekko na boki, i z miną „na kozaka”, w końcu się odezwał.
-A mogłaś mieć toooo… - I kiedy skończył swój popis, oczywiście wrócił do kochanej siostry, by poćwiczyć z nią walca.
Widzicie, taki kochany z niego Rogaś!
„Z nim źle, ale bez niego jeszcze gorzej…” – a pierdolenie kotka za pomocą młotka. Lily nie chciała z nim być i to fakt niepodważalny, dlatego też czas, żeby zacząć żyć bez niej, bo przecież nie na tych jednych cyckach świat się kończy. Chociaż spekulacje na tematów cycków rudej pozostawiają wiele do życzenia, w końcu – jeszcze ich nie sprawdzał. I widzisz, Potter nadal wierny swoim ideom, i temu, ze Evans będzie jego. No bo jak nie jego to niby czyja, co? Może mi jeszcze powiecie, że takiego… A bo ja wiem? Kto by ją tam chciał tak mocno jak James!
Zatem oczywiście dochodzimy już niemal do punktu kulminacyjnego, ale przecież trzeba jeszcze opisać jak cudowny James Potter biegł niemal przez cały zamek, bo raptem tak naprawdę od dziedzińca do wielkiej Sali, w której to niby miała być próba. Biegł tak, i biegł, i biegł… I cały czas biegł, chociaż już na pierwszym zakręcie dostał fenomenalnej zadyszki, w formie jelenia – bieganie wychodziło mu znacznie lepiej. To trochę przykre, jednak właśnie – na korytarzu, tuż przy Sali głównej, zaatakowało go stado małych gryffoników, które po prostu na niego wpadły. I co się jeszcze stało? A no po za tym, że to stado rozwrzeszczanych, durnych bachów wpadło w Pottera i go po prostu stratowało – to właściwie nic szczególnego się nie wydarzyło. Jedynie łapka Rogacza ucierpiała, bo jakaś dziewczynka z obcasem a’la kaczuszka, przebiegła po jego zgrabnej, i nieskazitelnej dłoni.
Jednak po kilku chwilach udało mu się ogarnąć i wpadł w końcu do sali i co się jego oczom ukazało? Ach, no właśnie – jego oczom ukazał się cudowny obraz Syriusza i pani McGonagall. Och, cudowna para…
-Dzień dobry, pani profesor! Przepraszam za spóźnienie, ale jako przykładny uczeń musiałem dopilnować porządku na korytarzu, jak widać nie wszyscy zapragnęli czynnie uczestniczyć w zajęciach z naszą ulubioną nauczycielką transmutacji! – Powiedział donośnie, rozkładając teatralnie ręce. Och, taki Potter kochany, żeby się przypodobać to zawsze potrafił powiedzieć to co kobiety chciały usłyszeć, nawet takie stare prukwy jak Minerwa, oczywiście z całym szacunkiem do Pani Profesor!
Jednak właśnie, tu skierował swój zgrabny tyłeczek w stronę Remusa, któremu porozumiewawczo kiwnął głową, i do tego nawet oczko mu puścił, bo w głowie Jamesa zradzał się fenomenalny pomysł wycięcia małego psikusa.
-Lunatyku, dobrą imprezę wyczuwam. I mam nadzieję, że nie damy mu o tym zapomnieć, co nie? – Uśmiechnął się szeroko, głową kiwając na Blacka. To było takie rozkoszne, że biedny Syriusz będzie pamiętał dzisiejszy dzień po wieczne czasy.
W dalszej części zobaczył swoją ukochaną siostrzyczkę Erin, którą trzeba było wybawić od masła, bo przecież maleństwo nie mogło cierpieć tak strasznych katuszy, a James? No cóż, James jest fenomenalnym tancerzem, co już nie raz i nie dwa udowodnił. Zwłaszcza po alkoholu.
-Cześć mała… - Uśmiechnął się do Erin, po czym wyciągnął do niej rękę, a kiedy ta już mu ją podała to oczywiście pocałował ją w wierzch dłoni, jak prawdziwy gentelman! No widzisz Lily… Taki z niego uroczy chłopaczek, a Ty go traktujesz jak skończonego buca. Wstydź się panno Evans, to doprawdy bezczelne.
-Czy uczynisz mi ten zaszczyt? – I oczywiście, Potter nie przyjmuje odmowy, bo potem zaburzy to mój cały sens dalszego posta, dlatego też wierzę w to, że Erin poszła oczywiście z uroczym rogaczem, no bo jakby nie poszła, to już Potter będzie musiał z nią inaczej porozmawiać. Kiedy tylko ruszyli w stronę głównego parkietu, James jeszcze na koniec odwrócił się dp Evans, chwycił za poły szaty i rozłożył je lekko ukazując tym samym swój tors, który teraz skryty był pod białą koszulą. Zaczął kiwać się lekko na boki, i z miną „na kozaka”, w końcu się odezwał.
-A mogłaś mieć toooo… - I kiedy skończył swój popis, oczywiście wrócił do kochanej siostry, by poćwiczyć z nią walca.
Widzicie, taki kochany z niego Rogaś!
- Rabastan Lestrange
Re: Sala Wejściowa
Pon Sty 06, 2014 5:31 pm
Potter i Black jak zawsze urządzali przedstawienie. Merlinie, ależ oni go niesamowicie drażnili! Nie dość, że gryfoni, to jeszcze nieprzyzwoicie popularni. Czym nimi zasłużyli sobie na to uwielbienie tłumu? Głupimi wygłupami i niepoważnym zachowaniem. Takie to wszystko... gryfońskie. Brzmi jakby panicz Rabastan był odrobinę zazdrosny, prawda? Cóż, bo odrobinę był. Czuł się od nich o wiele lepszy (sprytniejszy, dojrzalszy, przystojniejszy - och można by tak jeszcze wymieniać i wymieniać!), ale jakimś cudem był niżej w tych nieistniejących sondażach popularności. Na szczęście przypominał sobie o tym tylko wtedy, gdy musiał na nich patrzeć, a jako iż unikał ich widoku - na ogół nie zaprzątało to jego rudej główki. Teraz pozwolił sobie jedynie na bardzo głośne, teatralne wręcz westchnięcie i odwrócił wzrok od środka sali. Rytuały godowe mieszkańców Gryffindoru to w tej chwili jego najmniejszy problem.
Rozejrzał się po sali, w poszukiwaniu dogodnej partnerki do tańca. Skoro już tu był, mógł przynajmniej się trochę zabawić, prawda? Caroline była odrobinę zbyt ekstremalną rozrywką na ten moment. Z pewnością jej zachowanie pobiłoby wybryki gryfonów, więc szybko porzucił myśl o porwaniu jej do walca. Zresztą będzie miał na to jeszcze calutki bal!
W oko wpadła mu za to panna White. Wyglądała... ponuro. Czyżby ktoś umarł? Bardzo niezręcznie, Rab. Lepiej nie zadawaj takich pytań - w Proroku pisali ostatnio o jakichś zgonach możliwe, że ktoś z jej krewnych był na tej liście. W ten sposób raczej nie zapunktujesz. Jego własne rozmyślania rozbawiły go do tego stopnia, że pięknie wykrojone usta drgnęły lekko i ułożyły się w leniwym uśmieszku. Cel obrany. Strzeż się panno White!
Z łatwością lawirując w tłumie szukających swoich par uczniów, dotarł do miejsca, w którym schroniła się Alex.
- Straszny pech. Mojej partnerki nigdzie nie widać. - westchnął, jednocześnie wyciągając w jej stronę dłoń. - Będzie pani tak uprzejma i dotrzyma mi towarzystwa na parkiecie, panno White? Byłbym zaszczycony. - posłał jej nadzwyczaj urokliwy uśmiech, któremu trudno było nie ulec. Tylko szare oczy jak zawsze pozostawały chłodne i obojętne. Nic nowego, prawda?
Rozejrzał się po sali, w poszukiwaniu dogodnej partnerki do tańca. Skoro już tu był, mógł przynajmniej się trochę zabawić, prawda? Caroline była odrobinę zbyt ekstremalną rozrywką na ten moment. Z pewnością jej zachowanie pobiłoby wybryki gryfonów, więc szybko porzucił myśl o porwaniu jej do walca. Zresztą będzie miał na to jeszcze calutki bal!
W oko wpadła mu za to panna White. Wyglądała... ponuro. Czyżby ktoś umarł? Bardzo niezręcznie, Rab. Lepiej nie zadawaj takich pytań - w Proroku pisali ostatnio o jakichś zgonach możliwe, że ktoś z jej krewnych był na tej liście. W ten sposób raczej nie zapunktujesz. Jego własne rozmyślania rozbawiły go do tego stopnia, że pięknie wykrojone usta drgnęły lekko i ułożyły się w leniwym uśmieszku. Cel obrany. Strzeż się panno White!
Z łatwością lawirując w tłumie szukających swoich par uczniów, dotarł do miejsca, w którym schroniła się Alex.
- Straszny pech. Mojej partnerki nigdzie nie widać. - westchnął, jednocześnie wyciągając w jej stronę dłoń. - Będzie pani tak uprzejma i dotrzyma mi towarzystwa na parkiecie, panno White? Byłbym zaszczycony. - posłał jej nadzwyczaj urokliwy uśmiech, któremu trudno było nie ulec. Tylko szare oczy jak zawsze pozostawały chłodne i obojętne. Nic nowego, prawda?
- Lily Evans
Re: Sala Wejściowa
Pon Sty 06, 2014 6:01 pm
Dziękowała Erin za to, że przy niej była, że mimo przeciwności, które spotykały zarówno Evans i Potter nadal o niej pamiętała i nie odwracała się do niej plecami. Tak naprawdę nie wiedziałaby, co bez niej zrobić - to wszystko było takie skomplikowane, chociaż przecież powinno być o wiele prostsze po uporządkowaniu pewnych spraw, a przy tym miała na myśli głównie sprawy Pottera. A jednak! Okazało się, że to nie będzie takie proste, że ten temat nie opuści jej życia i w jakiś sposób będzie w nim obecny. Już zawsze. Ale chyba wystarczy już tego smutku na dziś, czyż nie?
W końcu wielkimi krokami zbliżał się bal, a ona wylosowała prefekta Krukonów, czyli... nie najgorzej, ale mimo wszystko nie znała go zbytnio dobrze.
A kogo się spodziewałaś...?
Potrząsnęła rudą czupryną i szeroko otworzyła oczy, spoglądając nimi na przyjaciółkę. Wiedziała, że Rin chciała jej zwyczajnie pomóc zrozumieć, co w niej siedzi, że w jakiś sposób może to być nieuniknione. Te słowa pokrywały się przecież z tym, co wcześniej powiedział jej Remus, ale nadal była niepewna, nieufna wobec tego. Zagryzła dolną wargę i przytuliła do siebie czarnowłosą, chcąc dodać jej przy tym otuchy, a także sobie. Poza tym miała jej coś ważnego do przekazania.
- To nie wypali. On już mnie nienawidzi, ja nie wiem czego chcę - wyszeptała jej do ucha, siląc się na spokojny ton. - Ty spróbuj. Tobie prędzej się uda, widziałam Twój wzrok. Złap szczęście, Potter.
Dziwnie brzmiało to nazwisko stosowane wobec Erin, jakoś tak obco, ale nadal powodując ciarki, które przeszły jej po kręgosłupie.
A potem się wszystko rozpoczęło. Lily przyglądała się, jak Black tańczy z profesor McGonagall i nie mogła powstrzymać uśmiechu który zakradł się na jej wargi. Jeszcze trochę, a wybuchnie śmiechem. Jakże szybko kobiecie może zmienić się humor!
Objęła się ramionami i nie usłyszała, co mruczała Erin, bo wtedy wszedł no cóż... On we własnej osobie.
Nie chciała na Niego patrzeć, nie chciała słyszeć Jego głosu, ani nawet zwracać Jego uwagi na siebie, a zarazem nie mogła się powstrzymać. Jakby jakaś siła ciągnęła ją w stronę Jamesa, jakby to była wręcz wskazana rzecz.
Zadowolony jesteś, Potter? Powinieneś być.
Zignorował ją. No cóż, czego mogła się spodziewać...? Odwróciła szybko od niego głowę, koncentrując się na innych osobach przebywających w tym pomieszczeniu, jakby chciała sobie koniecznie coś jemu i sobie udowodnić. No cóż, Evans po prostu była cholernie upartą osobą, ale to już raczej wszyscy wiedzieli.
Nawinęła kosmyk rozpuszczonych rudych włosów na palec i mimo wszystko wróciła do niego kątem oka. Kiedy już odeszli kawałek dalej, Lily zaczęła rozglądać się za swoim partnerem, a przynajmniej za kimś z kim mogłaby zatańczyć na dzisiejszej próbie. Może Remus...? A co jej tam! Byli przecież przyjaciółmi, czyż nie? Podeszła do Gryfona i z nieco niezręcznym uśmiechem zapytała:
- Remusie, zatańczysz ze mną teraz? Twojej partnerki i mojego partnera, jak widać nie ma, a w sumie to i tak tylko próba.
Kiedy Lupin się zgodził, odetchnęła z ulgą i poszli razem na parkiet, tańcząc niedaleko Potterów. A potem co się stało? Otóż Potter postanowił jej coś udowodnić i kiedy już to zrobił, nie wiedziała co odpowiedzieć, jak zareagować. Zwyczajnie brwi Evans uniosły się wysoko do góry.
Skoro tak? W takim razie tak, panie Potter!
- Co mogłam mieć niby takiego, Potter? Bo jakoś nic nie widziałam - odgryzła się, odpychając na chwilę wszystkie uczucia do niego. O taaak, Lily istotnie była wredna. I to dopiero był początek.
W końcu wielkimi krokami zbliżał się bal, a ona wylosowała prefekta Krukonów, czyli... nie najgorzej, ale mimo wszystko nie znała go zbytnio dobrze.
A kogo się spodziewałaś...?
Potrząsnęła rudą czupryną i szeroko otworzyła oczy, spoglądając nimi na przyjaciółkę. Wiedziała, że Rin chciała jej zwyczajnie pomóc zrozumieć, co w niej siedzi, że w jakiś sposób może to być nieuniknione. Te słowa pokrywały się przecież z tym, co wcześniej powiedział jej Remus, ale nadal była niepewna, nieufna wobec tego. Zagryzła dolną wargę i przytuliła do siebie czarnowłosą, chcąc dodać jej przy tym otuchy, a także sobie. Poza tym miała jej coś ważnego do przekazania.
- To nie wypali. On już mnie nienawidzi, ja nie wiem czego chcę - wyszeptała jej do ucha, siląc się na spokojny ton. - Ty spróbuj. Tobie prędzej się uda, widziałam Twój wzrok. Złap szczęście, Potter.
Dziwnie brzmiało to nazwisko stosowane wobec Erin, jakoś tak obco, ale nadal powodując ciarki, które przeszły jej po kręgosłupie.
A potem się wszystko rozpoczęło. Lily przyglądała się, jak Black tańczy z profesor McGonagall i nie mogła powstrzymać uśmiechu który zakradł się na jej wargi. Jeszcze trochę, a wybuchnie śmiechem. Jakże szybko kobiecie może zmienić się humor!
Objęła się ramionami i nie usłyszała, co mruczała Erin, bo wtedy wszedł no cóż... On we własnej osobie.
Nie chciała na Niego patrzeć, nie chciała słyszeć Jego głosu, ani nawet zwracać Jego uwagi na siebie, a zarazem nie mogła się powstrzymać. Jakby jakaś siła ciągnęła ją w stronę Jamesa, jakby to była wręcz wskazana rzecz.
Zadowolony jesteś, Potter? Powinieneś być.
Zignorował ją. No cóż, czego mogła się spodziewać...? Odwróciła szybko od niego głowę, koncentrując się na innych osobach przebywających w tym pomieszczeniu, jakby chciała sobie koniecznie coś jemu i sobie udowodnić. No cóż, Evans po prostu była cholernie upartą osobą, ale to już raczej wszyscy wiedzieli.
Nawinęła kosmyk rozpuszczonych rudych włosów na palec i mimo wszystko wróciła do niego kątem oka. Kiedy już odeszli kawałek dalej, Lily zaczęła rozglądać się za swoim partnerem, a przynajmniej za kimś z kim mogłaby zatańczyć na dzisiejszej próbie. Może Remus...? A co jej tam! Byli przecież przyjaciółmi, czyż nie? Podeszła do Gryfona i z nieco niezręcznym uśmiechem zapytała:
- Remusie, zatańczysz ze mną teraz? Twojej partnerki i mojego partnera, jak widać nie ma, a w sumie to i tak tylko próba.
Kiedy Lupin się zgodził, odetchnęła z ulgą i poszli razem na parkiet, tańcząc niedaleko Potterów. A potem co się stało? Otóż Potter postanowił jej coś udowodnić i kiedy już to zrobił, nie wiedziała co odpowiedzieć, jak zareagować. Zwyczajnie brwi Evans uniosły się wysoko do góry.
Skoro tak? W takim razie tak, panie Potter!
- Co mogłam mieć niby takiego, Potter? Bo jakoś nic nie widziałam - odgryzła się, odpychając na chwilę wszystkie uczucia do niego. O taaak, Lily istotnie była wredna. I to dopiero był początek.
- Alex White
Re: Sala Wejściowa
Pon Sty 06, 2014 6:19 pm
Właśnie rozmyślała nad tym jak cholernie drażnią ją ci wszyscy ludzie na tym pieprzonym świecie, kiedy usłyszała męski głos, tuż obok niej. Niechętnie uniosła wzrok, napotykając twarz Rabastana. Czy ona przez całe swoje życie będzie natrafiać na Ślizgonów? Litości! Już wystarczyło jej to, że na balu będzie musiała tańczyć z Jonathanem. Oczywiście, jeśli jakimś cudem Avery się na nim pojawi. Odrzuciła do tyłu swoje kasztanowe loki, lustrując wzrokiem Rabastana.
- A mam jakiś wybór panie Lestrange?- prychnęła, podając mu niechętnie rękę i dygając teatralnie. Nie miała nastroju na te idiotyczne tańce. Wystarczyło już to, że widząc ile zamieszania robili wokół siebie Huncwoci, miała ochotę ich wszystkich oskalpować.- Tylko ostrzegam, że nie jestem dobrą tancerką.- dodała chłodno, patrząc mu w oczy. Wyobrażała sobie jak musiały wyglądać jej tęczówki. Jak zamarznięte jezioro, które lada chwila może pęknąć i wywołać potok łez. Usłyszała głos Pottera, gdzieś tam na sali i zerknęła w tamtą stronę.- Kretyn.- mruknęła pod nosem, by po chwili znów przenieść wzrok na Rabastana. Doprawdy zaczynała woleć Slytherin od Gryffindoru. Przy zielonych przynajmniej nie musiała udawać, że uważa ich za kogoś normalnego. No bo jakby nie patrzeć, np. taka Rockers jak dla niej, była psychopatką. Albo ten kolo, który chciał ją poćwiartować na szóstym piętrze. Wciąż przechodziły ją dreszcze jak o tym myślała. Swoją drogą, będzie musiała tam kiedyś wrócić. Ale nie dziś, ani nie jutro. Była zbyt rozbita, aby myśleć rozsądnie. Chwilowo potrafiła jedynie egzystować.
- A mam jakiś wybór panie Lestrange?- prychnęła, podając mu niechętnie rękę i dygając teatralnie. Nie miała nastroju na te idiotyczne tańce. Wystarczyło już to, że widząc ile zamieszania robili wokół siebie Huncwoci, miała ochotę ich wszystkich oskalpować.- Tylko ostrzegam, że nie jestem dobrą tancerką.- dodała chłodno, patrząc mu w oczy. Wyobrażała sobie jak musiały wyglądać jej tęczówki. Jak zamarznięte jezioro, które lada chwila może pęknąć i wywołać potok łez. Usłyszała głos Pottera, gdzieś tam na sali i zerknęła w tamtą stronę.- Kretyn.- mruknęła pod nosem, by po chwili znów przenieść wzrok na Rabastana. Doprawdy zaczynała woleć Slytherin od Gryffindoru. Przy zielonych przynajmniej nie musiała udawać, że uważa ich za kogoś normalnego. No bo jakby nie patrzeć, np. taka Rockers jak dla niej, była psychopatką. Albo ten kolo, który chciał ją poćwiartować na szóstym piętrze. Wciąż przechodziły ją dreszcze jak o tym myślała. Swoją drogą, będzie musiała tam kiedyś wrócić. Ale nie dziś, ani nie jutro. Była zbyt rozbita, aby myśleć rozsądnie. Chwilowo potrafiła jedynie egzystować.
- Rabastan Lestrange
Re: Sala Wejściowa
Pon Sty 06, 2014 6:43 pm
To było tak cudownie proste. Gra, której zasady znał i rozumiał. Nie tak jak w przypadku Rockers. Z nią każdy krok musiał być przemyślany tak dokładnie jak skomplikowany manewr wojskowy. Wszak toczyła się między nimi nieustanna wojna. Walka o wpływy. Zwycięstwo oznaczało władzę, przegrana mękę i poddaństwo wobec drugiej strony. On nie zamierzał przegrywać. Problem w tym, że ona też nie.
Póki co jednak nie zaprzątał sobie myśli narzeczoną, która czaiła się gdzieś w rogu sali. Miał obok siebie śliczną, choć smutną krukonkę, której oczy były niemal równie zimne co jego własne. Lubił niebieskie ptaszyny, potrafiły być zaskakująco drapieżne. A to (podobnie jak inteligencja i mała czarna) nigdy nie wychodzi z mody.
- Zawsze mogłabyś odejść. - odpowiedział bez chwili wahania, jednocześnie prowadząc ją na środek parkietu. Starał się trzymać jak najdalej od gryfonów i póki co szło mu nieźle. Nie miał ochoty na bliższy kontakt z tymi wybrykami natury i najwyraźniej jego partnerka również nie wyrażała takiej chęci. Z pewnością świadczącą o dużej wprawie, objął ją, a potem niemal niedostrzegalnym ruchem skorygował jej postawę. To też było proste. Rabastan naprawdę lubił tańczyć.
- Bez obaw. Sekret udanego walca tkwi w dobrym partnerze. Zrelaksuj się i pozwól, że Cię poprowadzę. - obdarzył ją kolejnym uroczym uśmiechem (jednym z tych, które w domyśle miały zmuszać kobiece serca do niespokojnego drżenia) i wsłuchawszy się w muzykę płynnie włączył ich w coraz większy tłum wirujących po parkiecie par. Nie musiał liczyć w myślach, by pozostać w rytmie - muzyka płynąca wokół zdawała się być dla niego równie oczywista co oddychanie. Jego kroki były pewne i pełne wdzięku, a walc wyraźnie sprawiał mu przyjemność.
Jej komentarz sprawił, że parsknął cicho śmiechem.
- Cóż za perfekcyjny komentarz, droga pani. - wymruczał z aprobatą. - Sam nie ująłbym tego lepiej. - oczywiście teraz kłamał. Miał bogaty słownik inwektyw i ten bynajmniej nie kończył się na słowie "Kretyn". Faktem jednak jest, że panna White zapunktowała w jego oczach.
- Jeśli możesz mi zdradzić - z kim będziesz miała przyjemność tańczyć w czasie balu? - zagadnął po części z ciekawości, po części po to, by nie trwać w niezręcznym milczeniu.
Póki co jednak nie zaprzątał sobie myśli narzeczoną, która czaiła się gdzieś w rogu sali. Miał obok siebie śliczną, choć smutną krukonkę, której oczy były niemal równie zimne co jego własne. Lubił niebieskie ptaszyny, potrafiły być zaskakująco drapieżne. A to (podobnie jak inteligencja i mała czarna) nigdy nie wychodzi z mody.
- Zawsze mogłabyś odejść. - odpowiedział bez chwili wahania, jednocześnie prowadząc ją na środek parkietu. Starał się trzymać jak najdalej od gryfonów i póki co szło mu nieźle. Nie miał ochoty na bliższy kontakt z tymi wybrykami natury i najwyraźniej jego partnerka również nie wyrażała takiej chęci. Z pewnością świadczącą o dużej wprawie, objął ją, a potem niemal niedostrzegalnym ruchem skorygował jej postawę. To też było proste. Rabastan naprawdę lubił tańczyć.
- Bez obaw. Sekret udanego walca tkwi w dobrym partnerze. Zrelaksuj się i pozwól, że Cię poprowadzę. - obdarzył ją kolejnym uroczym uśmiechem (jednym z tych, które w domyśle miały zmuszać kobiece serca do niespokojnego drżenia) i wsłuchawszy się w muzykę płynnie włączył ich w coraz większy tłum wirujących po parkiecie par. Nie musiał liczyć w myślach, by pozostać w rytmie - muzyka płynąca wokół zdawała się być dla niego równie oczywista co oddychanie. Jego kroki były pewne i pełne wdzięku, a walc wyraźnie sprawiał mu przyjemność.
Jej komentarz sprawił, że parsknął cicho śmiechem.
- Cóż za perfekcyjny komentarz, droga pani. - wymruczał z aprobatą. - Sam nie ująłbym tego lepiej. - oczywiście teraz kłamał. Miał bogaty słownik inwektyw i ten bynajmniej nie kończył się na słowie "Kretyn". Faktem jednak jest, że panna White zapunktowała w jego oczach.
- Jeśli możesz mi zdradzić - z kim będziesz miała przyjemność tańczyć w czasie balu? - zagadnął po części z ciekawości, po części po to, by nie trwać w niezręcznym milczeniu.
- Alex White
Re: Sala Wejściowa
Pon Sty 06, 2014 7:28 pm
Faktycznie był dobrym tancerzem. Prowadził ją zręcznie, a ona sama nie musiała wiele robić. Poruszała się mechanicznie, nawet nie wsłuchując w muzykę. W sumie Rabastan nie był taki zły. Choć to nie zmieniało faktu, że wolałaby być teraz w dormitorium i pogrążać się w rozpaczy. Nawet nie miała jeszcze sukienki na ten głupi bal.
Słysząc jego pytanie, uśmiechnęła się, trochę nieświadoma, że to robi. O ironio, tańczy z tym, z którym chciała porozmawiać już od dłuższego czasu. Los doprawdy lubił z niej kpić.
- Z panem Jonathanem Averym Uroczym II.- odparła ironicznym tonem, rozglądając się po sali. Nie było go tu. No, oczywiście, że go nie było! Inaczej już dawno to on by ją prowadził w tańcu. Choć może i lepiej, że był to Rabastan? Przynajmniej ani razu nie nadepnęła mu na stopę. Sukces!- Jak mnie wystawi, to poćwiartuję go i wrzucę do jeziora.- dodała nieco ciszej. Była to raczej głośno wypowiedziana myśl, ale Jonathanowi i tak się oberwie.
Kolejne kroki i obroty. Jak ona nienawidziła tańczyć. To było takie... Nudne! Zdecydowanie bardziej wolała grać w Quidditcha.
Nie, nie, nie! Nie myśl o tym! To ci przypomina o ojcu.
Znów coś ugodziło ją prosto w serce. Znów klatka piersiowa zdawała się zaciskać, zabierać dech. Ponownie powstrzymała łzy, starając wyglądać tak, jakby nic się nie działo.
Słysząc jego pytanie, uśmiechnęła się, trochę nieświadoma, że to robi. O ironio, tańczy z tym, z którym chciała porozmawiać już od dłuższego czasu. Los doprawdy lubił z niej kpić.
- Z panem Jonathanem Averym Uroczym II.- odparła ironicznym tonem, rozglądając się po sali. Nie było go tu. No, oczywiście, że go nie było! Inaczej już dawno to on by ją prowadził w tańcu. Choć może i lepiej, że był to Rabastan? Przynajmniej ani razu nie nadepnęła mu na stopę. Sukces!- Jak mnie wystawi, to poćwiartuję go i wrzucę do jeziora.- dodała nieco ciszej. Była to raczej głośno wypowiedziana myśl, ale Jonathanowi i tak się oberwie.
Kolejne kroki i obroty. Jak ona nienawidziła tańczyć. To było takie... Nudne! Zdecydowanie bardziej wolała grać w Quidditcha.
Nie, nie, nie! Nie myśl o tym! To ci przypomina o ojcu.
Znów coś ugodziło ją prosto w serce. Znów klatka piersiowa zdawała się zaciskać, zabierać dech. Ponownie powstrzymała łzy, starając wyglądać tak, jakby nic się nie działo.
- Rabastan Lestrange
Re: Sala Wejściowa
Pon Sty 06, 2014 8:01 pm
Kiedy Alex wspomniała jego kuzyna, jeden z kącików jego ust drgnął nieznacznie, ale koniec końców nie zmienił położenia. Rabastan niemal bezbłędnie zapanował na grymasem, który chciał wpełznąć na jego wargi. Może to i lepiej? Nie powinien się teraz rozpraszać mniejszymi czy większymi flirtami, gdy wróg był u bram. Szkoda, bo Alex była atrakcyjna i jak najbardziej w jego typie. Trochę ponura, ale jakoś by sobie z tym poradził (przynajmniej tak sądził). Ale pierwsza podstawowa zasada brzmiała: nie ruszasz dziewczyny przyjaciela. Nieważne czy była to wielka miłość aż do grobu, przelotny romans czy dziewczyna, z którą miał tańczyć walca na balu. Nie i już. Oczywiście nic w wypowiedzi Alex nie sugerowało, że są z Averym bliżej niż na odległość ramy w tańcu klasycznym, ale Rabastan znał się na kobietach dostatecznie dobrze (znał schematy ich zachowania, ale ich podłoże wciąż było zagadką!), by poznać, że nie będzie to ich pierwsze spotkanie.
- W imieniu jego rodziny mogę tylko prosić o litość, dla tego biednego głupca. - odpowiedział jej wciąż nienagannie uprzejmym tonem, w którym pobrzmiewała lekka nuta rozbawienia. - Jeśli z jakiegoś powodu nie pojawi się na balu, straci szansę tańca z uroczą partnerką. - dodał jednocześnie płynnie zmieniając kierunek tańca, by wyminąć parę, która tuż przed nimi wyraźnie sobie nie radziła i zablokowała część parkietu.
- Już to jest wystarczającą karą, szkoda by jeszcze zanieczyszczać jezioro jego szczątkami. - usta Rabastana rozciągnęły się w nieco szerszym uśmiechu. - Jeśli to mogłoby go uchronić przed Twoim gniewem, pani mógłbym go w razie konieczności zastąpić.
Nie wiedział jakim tokiem biegną jej myśli, ale z pewnością zboczyły na jakiś nieprzyjemny temat. O ile nad twarzą panowała doskonale i nie można było jej zarzucić nic prócz nagłego odwrócenia wzroku (dotąd bardzo dzielnie patrzyła mu prosto w oczy), to jej ciało okazało się zdradzicie. Lestrange, który obejmował szczupłe plecy krukonki bez trudu wyczuł napięcie, które przebiegło przez mięśnie jej ramion. Zupełnie tak jakby usiłowała zatrzymać jakiś nadciągający atak lub skulić się przed zderzeniem z podłożem. Jego brwi zmarszczyły się minimalnie, a szare oczy błyskawicznie przyjrzały się najpierw jej twarzy, a potem ich otoczeniu. Co wywołało zmianę?
- Wszystko dobrze? - zagadnął ostrożnie.
- W imieniu jego rodziny mogę tylko prosić o litość, dla tego biednego głupca. - odpowiedział jej wciąż nienagannie uprzejmym tonem, w którym pobrzmiewała lekka nuta rozbawienia. - Jeśli z jakiegoś powodu nie pojawi się na balu, straci szansę tańca z uroczą partnerką. - dodał jednocześnie płynnie zmieniając kierunek tańca, by wyminąć parę, która tuż przed nimi wyraźnie sobie nie radziła i zablokowała część parkietu.
- Już to jest wystarczającą karą, szkoda by jeszcze zanieczyszczać jezioro jego szczątkami. - usta Rabastana rozciągnęły się w nieco szerszym uśmiechu. - Jeśli to mogłoby go uchronić przed Twoim gniewem, pani mógłbym go w razie konieczności zastąpić.
Nie wiedział jakim tokiem biegną jej myśli, ale z pewnością zboczyły na jakiś nieprzyjemny temat. O ile nad twarzą panowała doskonale i nie można było jej zarzucić nic prócz nagłego odwrócenia wzroku (dotąd bardzo dzielnie patrzyła mu prosto w oczy), to jej ciało okazało się zdradzicie. Lestrange, który obejmował szczupłe plecy krukonki bez trudu wyczuł napięcie, które przebiegło przez mięśnie jej ramion. Zupełnie tak jakby usiłowała zatrzymać jakiś nadciągający atak lub skulić się przed zderzeniem z podłożem. Jego brwi zmarszczyły się minimalnie, a szare oczy błyskawicznie przyjrzały się najpierw jej twarzy, a potem ich otoczeniu. Co wywołało zmianę?
- Wszystko dobrze? - zagadnął ostrożnie.
- Erin Potter
Re: Sala Wejściowa
Pon Sty 06, 2014 8:12 pm
Gdy Lily ją przytuliła, czarnowłosa uśmiechnęła się delikatnie i odwzajemniła uścisk. W towarzystwie przyjaciółki czuła się naprawdę bezpiecznie, zupełnie tak, jakby odnalazła swoje miejsce na ziemi... a przynajmniej tymczasowo. Ostatnio zachowywała się wręcz jak zbity pies (ekhem, bez aluzji do Syriusza), błąkając się w tą i w tamtą. Przy Gryfonce odnalazła choć odrobinę spokoju.
Usłyszawszy słowa Lily, pokiwała głową z dezaprobatą i wywróciła oczami. Nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu, który zawitał na jej twarzy.
- Nie bądź rudą zołzą, Evans. Zdecyduj się w końcu, bo to szczęście, o którym mi mówisz i które sama już dawno złapałaś, teraz wysypuje Ci się z rąk.
Puściła jej oczko, po czym, słysząc jej komentarz na temat sytuacji jej samej, zagryzła lekko dolną wargę i przysunęła się do niej na tyle, by to, co miała zamiar powiedzieć, dotarło jedynie do Gryfonki.
- Wiesz, jak dla mnie pocałunek i wyznanie uczuć było wystarczającą próbą. Dla niego... cóż, najwyraźniej nie.
Właściwie to nie wiedziała, co ją, do cholery, podkusiło, by akurat teraz powiedzieć o tym Lily. Miała przecież zamiar nie wspominać o tym NIGDY nikomu, a teraz sama złamała sobie swą własną obietnicę...
Szybko jednak usprawiedliwiła samej sobie swoje zachowanie próbą ukazania przyjaciółce, że tak naprawdę to Potter ma tutaj o wiele bardziej przesrane niż ona. Nie miała nic do Lily, naprawdę!, ale jej niezdecydowanie doprowadzało ją do szewskiej pasji. Zawsze jej tego zazdrościła - ruda znajdowała się na naprawdę swobodnej pozycji: mogła dyrygować wszystkim jak tylko jej się podobało, wszystko zależało tylko i wyłącznie od niej samej... a Erin? Erin mogła jedynie ciąć się szarym mydłem... ewentualnie masłem.
Zanim została porwana do tańca przez własnego brata, posłała przyjaciółce ostatnie, lekko oskarżycielskie, orzechowe spojrzenie.
Nagle, dosłownie w jednym momencie, znalazła się na środku sali, trzymając się kurczowo Jamesa i gapiąc się na niego ze zdziwieniem. Najwyraźniej jeszcze nie zdążyła całkowicie zakodować tego, co właśnie się wydarzyło. Lekko zmarszczyła brwi, patrząc, jak Potter ponownie robi z siebie durnia - oh, cóż za nowość... - pozując przed Lily. Klepnęła się dłonią w czoło, wydając charakterystyczny dźwięk.
Nagle jednak dotarło do niej, z kim tak naprawdę tańczy jej przyjaciółka.
Serce niemal natychmiast podskoczyło jej do gardła - w pierwszym momencie zaczęła tępo gapić się na Lupina, lecz zaraz, gdy się otrząsnęła, odwróciła wzrok i uparcie wbiła go w ramię swego brata. Naburmuszyła się i zaczerwieniła, a następnie przypadkiem nacisnęła mu na stopę. Nie muszę chyba wspominać, że Erin na co dzień nosiła glany, prawda..?
- Wybacz! - po czym odskoczyła od niego szybko, nie chcąc staranować go ponownie - James, ja nie umiem tańczyć, cze-... ugh, co ja plotę. Co Ty odpierniczasz? Dlaczego nie zaprosiłeś Lily?!
To mówiąc, spojrzała mu w oczy i oskarżycielsko dźgnęła go palcem w tors. Była od niego niższa, ale to i tak w żadnym stopniu nie zmieniło jej pretensjonalnego tonu.
- Oboje zachowujecie się jak nienormalni... kochasz ją, ona na Ciebie leci, dlaczego zwyczajnie nie możecie się dogadać..? - mruknęła już nieco spokojniejszym, ale i zdecydowanie bardziej zrezygnowanym głosem. Westchnęła i oparła się czołem o jego klatkę piersiową.
Usłyszawszy słowa Lily, pokiwała głową z dezaprobatą i wywróciła oczami. Nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu, który zawitał na jej twarzy.
- Nie bądź rudą zołzą, Evans. Zdecyduj się w końcu, bo to szczęście, o którym mi mówisz i które sama już dawno złapałaś, teraz wysypuje Ci się z rąk.
Puściła jej oczko, po czym, słysząc jej komentarz na temat sytuacji jej samej, zagryzła lekko dolną wargę i przysunęła się do niej na tyle, by to, co miała zamiar powiedzieć, dotarło jedynie do Gryfonki.
- Wiesz, jak dla mnie pocałunek i wyznanie uczuć było wystarczającą próbą. Dla niego... cóż, najwyraźniej nie.
Właściwie to nie wiedziała, co ją, do cholery, podkusiło, by akurat teraz powiedzieć o tym Lily. Miała przecież zamiar nie wspominać o tym NIGDY nikomu, a teraz sama złamała sobie swą własną obietnicę...
Szybko jednak usprawiedliwiła samej sobie swoje zachowanie próbą ukazania przyjaciółce, że tak naprawdę to Potter ma tutaj o wiele bardziej przesrane niż ona. Nie miała nic do Lily, naprawdę!, ale jej niezdecydowanie doprowadzało ją do szewskiej pasji. Zawsze jej tego zazdrościła - ruda znajdowała się na naprawdę swobodnej pozycji: mogła dyrygować wszystkim jak tylko jej się podobało, wszystko zależało tylko i wyłącznie od niej samej... a Erin? Erin mogła jedynie ciąć się szarym mydłem... ewentualnie masłem.
Zanim została porwana do tańca przez własnego brata, posłała przyjaciółce ostatnie, lekko oskarżycielskie, orzechowe spojrzenie.
Nagle, dosłownie w jednym momencie, znalazła się na środku sali, trzymając się kurczowo Jamesa i gapiąc się na niego ze zdziwieniem. Najwyraźniej jeszcze nie zdążyła całkowicie zakodować tego, co właśnie się wydarzyło. Lekko zmarszczyła brwi, patrząc, jak Potter ponownie robi z siebie durnia - oh, cóż za nowość... - pozując przed Lily. Klepnęła się dłonią w czoło, wydając charakterystyczny dźwięk.
Nagle jednak dotarło do niej, z kim tak naprawdę tańczy jej przyjaciółka.
Serce niemal natychmiast podskoczyło jej do gardła - w pierwszym momencie zaczęła tępo gapić się na Lupina, lecz zaraz, gdy się otrząsnęła, odwróciła wzrok i uparcie wbiła go w ramię swego brata. Naburmuszyła się i zaczerwieniła, a następnie przypadkiem nacisnęła mu na stopę. Nie muszę chyba wspominać, że Erin na co dzień nosiła glany, prawda..?
- Wybacz! - po czym odskoczyła od niego szybko, nie chcąc staranować go ponownie - James, ja nie umiem tańczyć, cze-... ugh, co ja plotę. Co Ty odpierniczasz? Dlaczego nie zaprosiłeś Lily?!
To mówiąc, spojrzała mu w oczy i oskarżycielsko dźgnęła go palcem w tors. Była od niego niższa, ale to i tak w żadnym stopniu nie zmieniło jej pretensjonalnego tonu.
- Oboje zachowujecie się jak nienormalni... kochasz ją, ona na Ciebie leci, dlaczego zwyczajnie nie możecie się dogadać..? - mruknęła już nieco spokojniejszym, ale i zdecydowanie bardziej zrezygnowanym głosem. Westchnęła i oparła się czołem o jego klatkę piersiową.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach