Go down
Alex White
Martwy †
Alex White

Sala Wejściowa - Page 4 Empty Re: Sala Wejściowa

Pon Sty 06, 2014 9:07 pm
Zaśmiała się cicho, ale rozbawienie nie dosięgło jej oczu. W sumie pomysł z zastąpieniem Averego był całkiem niezły. Odgoniła pochmurne myśli i zmusiła się do sztucznego uśmiechu. Uśmiechu, który nie przekonałby nawet ją samą.
-Ta... Tak, wszystko w porządku.- skłamała, starając się dotrzymać mu kroku.- Z przyjemnością przyjmę twoją propozycję.- dodała szybko, a w jej oczach można było zobaczyć wyraz ulgi.
A jednak nie do końca mu ufała. Tak samo jak nie ufała Averemu. Ani im, ani żadnemu innemu ślizgonowi. Znów spojrzała mu prosto w oczy, z trudem opierając się chęci patrzenia gdzieś indziej. Bała się, że coś z nich wyczyta. Pytanie tylko co by to było? Utrata bliskich? Całkowite zagubienie w uczuciach? Samotność? Strach przed Voldemortem? A może nienawiść do tego, który zabił jej ojca?
Niezależnie co by to było, zareagowałby dokładnie tak, jak Avery. Byli pod względem charakteru niesamowicie podobni.
Dobrze pamiętała jej rozmowę z Jonathanem i do teraz miała ciary jak o tym myślała. Stawiała dziesięć galeonów na to, że Avery pójdzie w ślady ojca. Właściwie wydawało jej się, że nie miał większego wyboru. Współczuła mu, ale co mogłaby na to poradzić? Miała dość własnych problemów, a wciąż przejmowała się innymi. Była zdecydowanie zbyt naiwna.
- Jesteście z Jonathanem bardzo podobni. Z tym, że ty masz poczucie humoru, a on wielkie ego.- powiedziała po chwili zastanowienia, przekrzywiając delikatnie głowę i przyglądając mu się. Czego szukała? Jakiegoś podobieństwa w wyglądzie? Nie, nie doszuka się. Byli zupełnie inni i za to powinna dziękować.
Remus J. Lupin
Oczekujący
Remus J. Lupin

Sala Wejściowa - Page 4 Empty Re: Sala Wejściowa

Pon Sty 06, 2014 10:16 pm
Zrozumiał, dlaczego ta Ślizgonka cieszyła się w szkole złą sławą. Myślała, że każdym można manipulować. Że wystarczy jej jedno spojrzenie, by obnażyć czyjąś duszę i wbić w nią głęboko swój sztylet nienawiści, goryczy, żalu. Jad sączył się z jej ust, z rozkoszą wdychała cierpienie swych ofiar, zaciągając się mocno, aż do samych płuc. Ale wiesz, Rockers, nie wszystkich obchodzi to, co o nich sądzisz. Kilka słów, które rzuciłaś w stronę Remusa… zabolało go to w jakiś sposób. Najbardziej duma – że pozwolił sobie na chwilę słabości i pokazał komuś przypadkowemu coś tak intymnego. Cząstkę siebie. Jednak przegrał tylko jedną, małą potyczkę słowną. Bitwę natomiast – Ty. Wypowiadając swe słowa, zdradziłaś się bardziej niż on. Potwierdziłaś jego domysły na swój temat. Czego tak bardzo się boisz, kto skrzywdził cię w przeszłości tak mocno, dlaczego tak szybko uciekasz? Powtarzasz puste frazesy o uczuciu, którego się wyrzekłaś. Nie chcesz przyznać, że w środku jesteś tylko przerażoną dziewczynką, która sama nie wie, co robi ze swoim życiem. Ale kiedyś, gdy miniecie się za kilka lat… Nie będzie miał do Ciebie żalu. Nie spojrzy już więcej z niechęcią, czy pogardą. Bo przecież wie, co to lęk przed miłością. Co to próba odizolowania się od świata. Co to bolesna przyszłość, definiująca to, kim jest się tu, teraz, po dziesięciu pełniach, po zaćmieniu księżyca, po czterdziestu pełniach. Choć księżyc nieubłaganie odbywa swą wędrówkę po niebieskich przestworzach, zdarza się tak, że upływ czasu nie wystarczy, by rany się zasklepiły.
Remus odprowadził ją wzrokiem, zaczynając błądzić myślami jak najdalej stąd. Myliła się. Miłość, zauroczenie, uczucie, zakochanie, jakkolwiek by tego nie nazwać – trudno przyrównać je do słabości. Wręcz przeciwnie, trzeba mieć niezwykły hard ducha i odwagę, by spróbować odsłonić wszystkie swe słabości, opowiedzieć swą historię  jednej jedynej osobie. By skosztować nieznanego. By nie myśleć o tym, co będzie, jeśli wszystko się skończy, jeśli rozstanie nas przytłoczy, jeśli stracimy swoją miłość, jeśli to tylko pomyłka. Nie każdego stać na ten krok. Niektórzy boją się szczęścia. Potrafią tylko zatracać się w marzeniach, a życie przecieka im przez palce.
Tchórzostwo, prawda, Remusie? Czy taka historia nie jest Ci całkiem bliska?
Lupin wzdrygnął się, odpędzając od siebie natrętne myśli. Miał wrażenie, że to już jakaś obsesja. Popadał w szaleństwo. Potrafił godzinami rozmyślać o błahostkach, roztrząsać bezsensowne pytania natury egzystencjalnej. I co mu po tym?
Dla odmiany postanowił poszukać wzrokiem kogoś znajomego. Konwersacji z nieznajomymi wystarczy jak na jeden dzień. Wyłowił z tłumu Lily, Dorcas i Mary, posłał nawet w ich stronę nieśmiały (kwaśny?) uśmiech, choć pewnie nawet tego nie zauważyły. Dobrze, że Łapa miał wybitne wyczucie czasu.
- A co, tęskniłeś?- zapytał Syriusza, gdy ten zaczął marudzić. Remus uśmiechnął się raz jeszcze. Tym razem jednak spontanicznie i szczerze. Ostatnio na tak promienny uśmiech pozwalał sobie tylko w towarzystwie przyjaciół. W żaden sposób nie zasłużył sobie na akceptację tej trójki natrętów, którzy nie spoczęli i dowiedzieli się o nim całej prawdy, nie zostawili samego. Ba, przyłączyli się do niego. Gdyby tylko grono pedagogiczne się o tym dowiedziało…
Skoncentrował się w końcu na słowach Kocicy, wyłapując swoje nazwisko. Wyczytane w parze z… Puchonką? Prawdopodobnie. Rozejrzał się po Sali, szukając jej wzrokiem, ale na tym się skończyło. Albo się go przestraszyła i teleportowała się do Puchonolandii, albo po prostu nie stawiła się na spotkaniu. Szybko dał sobie spokój, nie paliło mu się do tańczenia. Brak partnerki przyjął z ulgą. O wiele bardziej zafrapował go taniec Syriusza z McGonagall. Black jest niemożliwy, w każdej sytuacji, nawet w objęciach smoczycy, potrafił się wygłupiać. Na jego miejscu Remus umarłby z zażenowania. O ile przez przypadek nie zabiłby najpierw wychowawczyni, wbijając jej podczas zmiany stron łokcia w brzuch. Czy coś takiego.
Trzeba jednak przyznać, że większe poruszenie wywołało wielkie wejście Pottera i bezczelne kłamstwo, wypowiedziane z zawadiackim uśmiechem na ustach. Lupinowi nie trudno było w takich sytuacjach zrozumieć, czemu połowa Hogwartu podkochuje się skrycie w Łapie i Jelonku - dwóch niepokornych. Kobiety kochają takich facetów. Aczkolwiek nie popierał polowania na swoją osobę  i próśb o przekazanie króciutkiego liściku do wyżej wymienionych. Nie miał serca odmówić, a przecież oni nawet nie zaszczycali jednym spojrzeniem makulatury od fanek.
Lupin przywitał się z Jamesem krótkim skinieniem głową, nie odrywając spojrzenia od efektownego zakończenia tańca Syriusza i Kocicy. Dopiero po chwili przeniósł wzrok na przyjaciela, wyłapując w jego oczach niebezpieczne ogniki. I na Merlina, Remus doskonale wiedział, co one oznaczają.
- Czyżby szykowała się impreza w huncwockim stylu? – zapytał, chcąc się upewnić. I ocenić ewentualne straty. James ostatnio był niebezpieczny dla otoczenia, a szczególnie dla Evans. Definitywnie coś chodziło mu po głowie. A Remus koniecznie musi dowiedzieć się, co. Jimmy nie potrafił jednak długo ustać w miejscu i już chwilę później ruszył w stronę… Hm, Erin. Ba, teatralnym gestem poprosił ją do tańca. Lupin przewrócił oczami, pozostawiając to bez komentarza. Ale kąciki ust zadrgały mu nieznacznie, wyginając się jakby ku uśmiechowi.
Nie spodziewał się, że rudzielec będzie miał ochotę na przebywanie w jego towarzystwie dzisiaj, po ostatniej rozmowie. Dlatego uniósł lekko brwi ze zdumienia, widząc przedzierającą się w jego stronę Lily. A więc nie zdenerwował jej swym gadaniem?
Propozycja tańca nie była tym, czego oczekiwał, jednak, czy można odmówić damie? Evans pragnie zguby, najpewniej. Podał jej ramię i, obserwując, co robią inni uczniowie, usilnie starał się naśladować ich poczynania. Do czasu,
- SłodkiMerliniecholeraLilkabardzobardzoCięprzepraszam – wyrzucił na jednym wydechu, gdy nadepnął jej przez przypadek na palec. A wydawałoby się, że to takie proste. Raz, dwa i trzy, proste plecy, ramiona utrzymane w ramie, dumne spojrzenie, bliskość z partnerką. Po krótkiej chwili, gdy poczuł się zbyt pewnie, pomylił takt i skończyło się to w bolesny dla Evans sposób. Dlatego raptownie przerwał taniec, przyklęknął, tak jakby sam chciał zbadać, czy nie zmiażdżył jej palca. W tym momencie tańczącemu obok Potterowi (Remus wcześniej tak bardzo skoncentrował się na próbie niestratowania Lily, że dopiero w tym momencie to do niego dotarło) zachciało się małej dramy. Lupin obserwował sytuację pod tytułem ‘a mogłaś mieć tooo’ z podłogi. Zdusił parsknięcie, udając nagły atak kaszlu. Potter naprawdę to zrobił? Czy on kiedyś przestanie go zadziwiać? Remus niemal uszczypnął się, by sprawdzić, czy mu się to nie śni.
Groza sytuacji dotarła do niego, gdy Lily najeżyła się i zmrużyła oczy, ciskając zielonymi błyskawicami w stronę Jelonka. Lupin znalazł się w polu rażenia, a to niezbyt mu się uśmiechało. Szczególnie, że…
Podniósł głowę do góry, tym razem nie był w stanie się powstrzymać. Tuż obok stała przecież Ona. Ten głupi moment, gdy patrzyła na niego bez słowa, rozciągnął się w czasoprzestrzeni w niesamowity sposób. Dawno nie znajdował się tak blisko niej. Zdążył zaobserwować każdą, najmniejszą zmianę w jej mimice, chłód w oczach, zamaskowane cienie pod oczami i smutek, kryjący się pod codzienną porcją uśmiechu. Każdy z tych elementów widział już wcześniej, jednak teraz przytłoczyły go występując razem.
To ona odwróciła wzrok. Remus nie miał już na to siły. Czy istniała jeszcze szansa, żeby po prostu mogli normalnie zachowywać się? Przebywać razem w jednym pomieszczeniu? Wszystko pokomplikowało się przez jedną, cholerną rozmowę. Dlaczego tak trudno załatwić sobie zmieniacz czasu?
Rabastan Lestrange
Slytherin
Rabastan Lestrange

Sala Wejściowa - Page 4 Empty Re: Sala Wejściowa

Pon Sty 06, 2014 10:26 pm
Im lepiej kogoś znał tym łatwiej przychodziło mu odczytywanie jego humorów i myśli. Ludzi można było się uczyć, zupełnie tak jak nowych zaklęć - Rabastan wiedział o tym doskonale. Każdy człowiek miał specyficzny sposób mówienia, pewną liczbę uśmiechów i spojrzeń, a także ograniczoną zdolność panowania nad tym wszystkim. Niektórzy (tak jak on) radzili sobie lepiej w panowaniu nad swoimi ciałami. Z innych można było czytać jak z otwartej książki. Byli też tacy, którzy pod skórą chowali czyste szaleństwo i za nic nie można było znaleźć w nich konkretnego schematu. Oczywiście w każdym szaleństwie była jakaś metoda, bo i chaos - pozornie nieujarzmiony - kierował się pewnymi regułami (dlatego Rabastan wciąż czekał na moment, gdy odnajdzie klucz do osoby Caroline). Alex była gdzieś pomiędzy. Starała się jak mogła i może kogoś innego mogłaby zwieść. Może ktoś inny zwyczajnie zignorowałby jej nietypowe zachowanie. Ale panicz Lestrange był stworzeniem nad wyraz dociekliwym i ciekawskim. Lubił wiedzieć wszystko o wszystkich. Po co mu to było? To chyba oczywiste. Lubił zbierać informacje, które potem mógłby wykorzystać dla swoich celów. Szantaż, manipulacja... Ot, tak na wszelki wypadek.
- Och, to dobrze. Już się bałem, że może jakimś cudem nadepnąłem Ci na stopę. - mruknął żartobliwe, po to by rozładować napięcie i uśpić jej czujność. Nie oszukujmy się - prędzej zdeptałby ją któryś z tańczących niedaleko frajerów niż on. Nawet śpiąc miał w sobie więcej wdzięku niż oni wszyscy razem wzięci. No dobra, może Black dotrzymywał mu kroku, ale był słabszy technicznie!
- Będę zaszczycony. - dodał wyglądając przy tym na szczerze zadowolonego. Trudno orzec ile było w tym prawdy, a ile gry. Miała ładny kolor oczu. Zbliżony do jego własnego, może dlatego tak bardzo mu się podobał. Widział w jej oczach cień niepokoju, ale nie wiedział (jeszcze) czym mógł być spowodowany.
- To nie jedyna co nas różni. - odparł z uśmiechem. - Jestem też przystojniejszy. Lepszy w pojedynkach. Lepiej tańczę. - wyliczał po kolei, a z każdym kolejnym słowem jego uśmiech robił się coraz bardziej szelmowski. Nagle przyciągnął ją bliżej siebie i płynnie odsunął się przed dwójką puchonów, którym najwyraźniej pomyliły się kierunki i tańczyli pod prąd, tratując wszystkich po kolei. Pierś Rabastana zadrżała lekko od tłumionego śmiechu.
- No i oczywiście jestem dużo skromniejszy. - zamruczał jej miękko do ucha, by potem odsunąć ją na wcześniejszą odległość. - Ogromnie miło mi się z Tobą tańczy, panno White.
Alex White
Martwy †
Alex White

Sala Wejściowa - Page 4 Empty Re: Sala Wejściowa

Wto Sty 07, 2014 12:47 pm
Szło jej coraz lepiej. Pewniej stawiała kolejne kroki, dając się ponieść muzyce, która nagle zaczęła do niej docierać. Uniosła delikatnie podbródek i uśmiechnęła się szerzej. To było takie dziwne... Wydawało jej się, że nie robiła tego od wieków. Taki zwyczajny, szczery uśmiech, którym obdarzało się zazwyczaj dobrego przyjaciela. Jednak nie mogła tak po prostu zapomnieć, że tańczy z panem Lestrange.
Napięła mięśnie, czując jego oddech na swojej skórze. Tak, charakter mieli z Averym bardzo podobny. Uniosła lekko brwi i parsknęła śmiechem.
- Nawzajem, panie Lestrange.- odparła, starając się zachować powagę, ale kiepsko jej szło.
Jej wzrok, znów prześlizgną się po sali i tym razem napotkał sylwetkę Rockers. Zmarszczyła delikatnie brwi, lustrując dziewczynę wzrokiem. Wyglądała jak Królowa Śniegu we własnej osobie.
- Czy ona kiedykolwiek nie wyglądała, jakby chciała zamordować wszystkich w promieniu kilometra?- zapytała Rabastana, nie odrywając wzroku od ślizgonki.
Caroline ją przerażała. Alex nie mogła zrozumieć, jak można mieć w sobie tyle jadu. Ktoś, kto ją kiedyś poślubi, będzie miał przesrane. Facet targnie się na swoje życie, o ile Rockers go nie uprzedzi.
Caroline Rockers
Oczekujący
Caroline Rockers

Sala Wejściowa - Page 4 Empty Re: Sala Wejściowa

Wto Sty 07, 2014 7:26 pm
Gryfoni byli tacy...głupi! Zapatrzeni w swoją odwagę. Uważających, że pokonają każdą przeciwność świata stojącą im na drodze. Naprawdę uważali, że przetrwają wszystko? Ale przecież słodko-kwaśny Gryfonku, bitwa nawet się nie rozpoczęła! A Ty już decydujesz o jej losach, już wiesz, jak to wszystko się skończy?
Naiwny głupcze! Jesteś kolejnym z wielu! Nic nie znaczącym śmieciem, marną parodią siebie samego!
Nie, nie uważała się za lepszą od nich - ogólnie nie przepadała za rodzajem ludzkim, gardziła innymi. I sobą. I nic nie dało się zrobić. Nic zmienić.
Poznała kolejną z tajemnic, którą mogła wykorzystać, gdyby zaistniała taka potrzeba.
Strzeż się więc wilkołaczku, bo ja czysto grać nie zamierzam.
Przyglądała się obojętnym wzrokiem McGonagall, tańczącej z Blackiem, ignorując zupełnie wszystko co działo się wokoło.
Bo przecież... czy to miało jakikolwiek sens?
Jakiekolwiek znaczenie?
No właśnie.
Odrzuciła swoje długie ciemne włosy na plecy i kiedy rozejrzała się po sali zauważyła dobrze jej znaną rudą czuprynę. Uśmiechnęła się szyderczo, czując jak jej ciało powoli odmawiało jej kontroli.
Mój mały, biedny, zagubiony Lestrange. Kiedyś upadniesz, kiedyś zostaniesz zdeptany a ja nie odmówię sobie tej przyjemności by potraktować Cię bólem. Psychicznym i fizycznym, byś potem zdechł od mojej Avady.
Nawet teraz... przygruchałeś sobie małego niebieskiego ptaszka.
C. przekrzywiła głowę na bok, obserwując ich taniec. Objęła się ramionami i kiedy próba zaczęła dobiegać końca podeszła od tyłu do niego.
To ciągle gra.
Gra.
Gra.
Jedna wielka gra.
Nagły krzyk i uderzenie, a potem tylko oślepiająca światłość błysków z magicznego patyka.
Białe dłonie położyła na jego szyi i zbliżyła wargi do jego ucha.
- Jeden fałszywy ruch, a będziesz prosił mnie o Cruciatusa - wyszeptała zimno.
Nie spojrzała nawet na White, nie musiała, to wszak dotyczyło tylko Jej i Jego. Wiedział, jaka stawka była w ich wspólnej grze.
Pytanie czy był gotów poświęcić wszystko...?
Odsunęła się od niego i nie patrząc na nikogo opuściła Salę Wejściową.
[z/t]
Nauczyciele
Nauka
Nauczyciele

Sala Wejściowa - Page 4 Empty Re: Sala Wejściowa

Wto Sty 07, 2014 8:59 pm
No nie przesadzajmy już tak bardzo z tym wiekiem profesor McGonagall! No może nie należała do najmłodszych, ale dawała sobie radę wbrew różnym opiniom jej uczniów.  Ale cóż poradzić - już tacy są i nic tylko to zaakceptować!
Podziękowała Blackowi za taniec, ciesząc się że to już koniec. Jeszcze trochę a by coś temu chłopakowi zrobiła! Ale na szczęście ból już pomału przechodził.
- To już koniec próby! Możecie się rozejść!
Jesteście więc wolni i możecie ruszać na bal! Ku zabawie!
[z/t dla wszystkich]
Kim Miracle
Oczekujący
Kim Miracle

Sala Wejściowa - Page 4 Empty Re: Sala Wejściowa

Nie Wrz 07, 2014 5:20 pm
Początek

Szła przed siebie z szerokim uśmiechem na ustach i kierowała się do biblioteki. Po co tam szła? Bo potrzebowała jakiejś książki, ale nie wiedziała jeszcze jaka jest to książka. Ona może wszystko, więc nie oceniajcie.
W końcu była w dobrym humorze. Daniel nie dawał już listów jej tacie, a to postęp. Musiał się pogodzić, że ona go nie pokocha. Takie życie, koniec i kropka. Tak, kochała go, ale jak brata. On nie może wiedzieć o jej świecie, to dla jego bezpieczeństwa.
Zeszła po schodach w dół i zatrzymała się w sali wejściowej. Jak ona się tu znalazła? Przecież szła do biblioteki. Ta szkoła jest zdecydowanie za duża. To przecież nie dlatego, że ona nie ma żadnej orientacji w terenie i potrafi się zgubić między dormitoriami w jej domu. Zaczęła się kręcić w kółko i zastanawiając się, w którą stronę pójść. Oby nikogo nie spotkała, bo nie ma ochoty dzisiaj na kłopoty. Na pewno nie chodzi o jej lenistwo - nieee no co ty. To po prostu brak ochoty - taaak to to.
Przestała się kręcić i usiadła sobie na ziemi w centrum, bo czemu nie? Kto jej zabroni? Może robić co chce, a zdanie innych ją nie obchodzi. Siedziała po turecku i patrzyła na sufit, ale go nie widziała. Myślała o tym jakby to było mieć konika, który lata. To byłoby zabawne. Zaśmiała się do siebie.
Zaczęła cicho nucić pod nosem, ale tylko nuciła. Dziewczyna miała ładny głos i czasami nieświadomie coś śpiewała, ale tylko wtedy, gdy miała pewność, że nikogo nie ma w pobliżu. Przeczesała swoje blond włosy do tyłu zarzucając nimi lekko.
Shane Collins
Martwy †
Shane Collins

Sala Wejściowa - Page 4 Empty Re: Sala Wejściowa

Nie Wrz 07, 2014 5:43 pm
Szedł, a stukot jego butów wybijał rytm w kamiennych ścianach. Biel koszuli kontrastowała ze skórzana kurtką, której skóra marszczyła się przy każdym kroku. Wąż syczał cicho, wysuwając się nieznacznie z jego rękawa, niczym czujka, gotowa uprzedzić o nagłym ataku. W przeciwnej ręce dzierżył srebrną piersiówkę, nieodzownie połączoną zaklęciem z wnętrzem jego kufra. Jego żółte tęczówki omiotły spokojnie spojrzeniem korytarz, by wreszcie zatrzymać się na postaci siedzącej w sali wejściowej. Niby nic dziwnego, wielu uczniów wybierało to miejsce, jako najbardziej tłoczne, ale jednocześnie najbardziej anonimowe. Jednak mało, który uczeń siadał na zimnej, kamiennej posadce i nucił cicho do siebie.
Wiele rzeczy w tym świecie odbiega od normy, ale ta dziewczyna była swoistym zagięciem reali jakie panowały w tej szkole. Ze swoim szarmanckim uśmiechem, tak ostrym że może kaleczyć, podszedł do blondynki.
-Czemu siedzisz tutaj sama, dziecko? Nie wiesz, że w Hogwarcie nie jest już tak bezpiecznie jak się może wydawać?
Uniósł ciemną brew. Zbyt długie włosy zasłaniały większość jego twarzy, układając się niesfornymi kosmykami na policzkach i czole. Świat za nimi, mogłoby się wydawać ten sam, w chorym umyśle chłopaka pozostawał niezmienny. Zabić. Krew. Zabić. Ale to jeszcze nie pora obiadu.
Kucnął przed nią, odgradzając jedyną drogę ucieczki. Wąż wysunął się leniwie z obszernego rękawa jego kurtki, owinięty wokół różdżki swojego pana. Ta zgodnie z ruchem zimnokrwistego gada wślizgnęła się w zimne palce chłopaka. Odgarnął nią blond pukiel z policzka dziewczyny, gestem na poły delikatnym, a na poły ostrzegawczym.
-Więc co tutaj robisz, mon cheri?
Kim Miracle
Oczekujący
Kim Miracle

Sala Wejściowa - Page 4 Empty Re: Sala Wejściowa

Nie Wrz 07, 2014 6:28 pm
Przesunęła się trochę w stronę ściany, aby inni na nią nie wpadali, jakby się ktoś pojawił. Dalej nuciła tą dziwną piosenkę i patrzyła przed siebie. Miała ochotę na głaskanie swojego kota. To było jej ulubione zajęcie. Żałowała, że nie zabrała go ze sobą. Miałaby teraz pod dłonią jego czarne, mięciutkie i gładkie futerko. Za mknęła lekko oczy, a gdy usłyszała kogoś głos szybko usiadła prosto.
Słuchała jego słów z lekkim skołowaniem. Jej strachu nie było widać, bo była dosłownie zaskoczona. Nazwał ją dzieckiem? I co ma bezpieczeństwo Hogwartu do jej słabej orientacji w terenie? Wróć, Hogwart jest za duży, a ona jest wyśmienita w terenie. Co z tego, że kiedyś się zgubiła idąc na róg jej ulicy do sklepu po mleko. To tylko dlatego, że słońce świeciło jej w oczy i źle skręciła.
Powinna mu chyba odpowiedzieć, tak?
- Szukam biblioteki – odpowiedziała zanim zdążyła się powstrzymać.
Dopiero teraz się mu dobrze przyjrzała, gdy przed nią kucnął. Wyglądał dziwnie. Nie wiedziała, czy miała się go bać, czy może się do niego wyszczerzyć. W tej chwili chciała się mu przyjrzeć. Na szczęście twarze najlepiej zapamiętuje, a nóż będzie musiała go unikać. Nigdy nic nie wiadomo. Spojrzała na jego bladą twarz swoimi błękitnymi oczami, ale jej uwagę przykuł wąż, który wysunął mu się z rękawa. Jej usta z powodu małego szoku lekko się uchyliły. Opatuliła swoje nogi rękami ubranymi w za dużą, męską bluzę, co sprawiło, że przestała siedzieć po turecku na zimnej posadce. Coś jej w nim nie pasowało, ale co to było? Jego zachowanie było dziwne. Sprawiało, że nie wiedziała do miała zrobić.
- Jak mówiła, szukam biblioteki – uśmiechnęła się mimowolnie, bo on był jej nieodłącznym kompanem tak samo jak jej różdżka, którą miała ukryte w swoim prawym glanie.
- Wiesz, chyba powinnam iść – mruknęła z chęcią wstania.- A mógłbyś mi powiedzieć, gdzie ona jest? Nie żeby co, ale Hogwart jest za duży – znowu się uśmiechnęła, ale coś nie czuła, że sobie stąd tak szybko nie pójdzie, ale nigdy nic nie wiadomo. I zastanawiała się, czy dobrze zrobiła tyle paplając.
Spojrzała na jego kurtkę. Zawsze taką chciała mieć, ale nigdy nie miała okazji jej posiadać. Taki już jej los.
Shane Collins
Martwy †
Shane Collins

Sala Wejściowa - Page 4 Empty Re: Sala Wejściowa

Nie Wrz 07, 2014 7:22 pm
Roześmiał się gardłowo, jednym z tych niskich, zachrypniętych szeptów, które poświęcone są tylko dla uszu rozmówcy. Jego głowa delikatnie przechyliła się w lewo, a baczne spojrzenie żółtych ślepi świdrowało dziewczynę. Mogła być puchonką. Na pewno nie była ze Slytherinu. Nie zachowywała się tez jak gryfonka. Biblioteka podpowiadała Ravenclaw, ale wtedy z pewnością by się nie zgubiła w zamku.
Postanawia więc z godną sobie pewnością zdmuchnąć* resztki jej przeświadczenia o bezpieczeństwie.
- Oczywiście, ze mógłbym. - po tych słowach zamilknął, nie spuszczając z niej badawczego spojrzenia. Nie wydawała się groźna, a przynajmniej nie w prostym tego słowa znaczeniu. Mógłby nawet pokwapić sie na stwierdzenie, że byłaby idealną ofiarą, jedną z tych dziewczyn, które wszyscy znają, ale tak naprawdę nikt jej nie zna. Jednostką, która jest tylko szarym wypełnieniem magicznego świata, a która z pewnością mogłaby osiągnąć całkiem wiele, gdyby nie była martwa. Jednorazowa dziewczyna, jakby to ujął, gdyby chciało mu się to ubrać w słowa.
Wąż wił się bezszelestnie po śliskiej, kamiennej podłodze od której bił chłód. Dostojnie, bezdźwięcznie sunął na przemian to między ciężkimi butami Collinsa, to zbliżając się do glanów dziewczyny. I z powrotem. I z powrotem. Uśmiechnął się kącikiem ust widząc jej zaskoczenie. Wielu ludzi tak reagowało na Astarota, który lubił się bawić swoim jedzeniem.
- To mój pssssszyjaciel. - ostatnie słowo przerodziło się w syk, gdy chłopak pozwolił sobie na pokaz mowy węży. Możliwe, że w pewnych kręgach uchodziło to za swoiste faux pas, jednak chłopak nigdy nie przejmował się zbytnio tak lichymi konwenansami. Wąż niemal natychmiast zareagował, unosząc łeb kilka centymetrów nad posadzkę i wijąc się w karykaturze tańca. Jego oczy, równie żółte co chłopaka wpatrywały się to raz w niego, to w dziewczynę, zastanawiając się. Próbując zrozumieć. Słyszał wszystkie myśli gada w swojej głowie, w końcu nie była to zwykła relacja pan i zwierze. Bliżej im było do pana i sługi, choć granice te często się przenikały, płynnie zmieniając swoje miejsce. Nie raz w końcu chłopak tracił nad sobą kontrolę i zabijał w imię tego, co niektórzy chcieliby określić mianem zwykłego węża, ale jednak coś im na to nie pozwala.
- Poza oczywistym faktem wynikającym z jego natury, jakim jest jego jad potrafiący sparaliżować i zabić dorosłą osobę w mniej niż trzydzieści sekund... - rozpoczął znudzonym tonem typowo uczelniany wykład na temat anatomii Astarota. -... to zapewniam Cię, że o wiele gorsze są jego zachcianki.
Dwie pary żółtych ślepi, równie martwych co wnętrza ich posiadaczy, wpatrywały się nieruchomo w dziewczynę.


---
*zdmuchnąć (ang. puff, bo jest z hufflepufflepuffu)
Kim Miracle
Oczekujący
Kim Miracle

Sala Wejściowa - Page 4 Empty Re: Sala Wejściowa

Nie Wrz 07, 2014 8:05 pm
Westchnęła cicho. To trafiła na świra, cud*, miód, malina, a mogła siedzieć w swoim dormitorium, że też zechciało jej się iść do biblioteki, po głupią książkę. Przecież ona nie lubi czytać, no dobra lubi, ale nie lubi się uczyć. Popatrzyła się na węża, a potem na chłopaka. Spokojnie, przecież jej nie zabije, bo jak? Tutaj w szkole? Chyba go gniecie. To nie jest możliwe. Jakie szczęście, że spotkała go w szkole, a nie na zewnątrz.
Czuła na sobie jego badawczy wzrok, co sprawiło, że przez jej ciało przeszły nieprzyjemne dreszcze. Czy na pewno chciał, aby powiedział jej, gdzie jest biblioteka? A co jeśli jej skłamie i jeszcze bardziej zabłądzi?
- Było by miło - odpowiedziała.- Ale chyba już mi nie chce się iść do biblioteki. Pójdę do swojego domu - stwierdziła trąc swoje ramię, gdzie miała siniaka. Kiedyś można by było go uznać za pamiątkę po bojce, dzisiaj to nieostrożność na magicznych schodach.
Wężousty, czyli Ślizgon. Zajebiście. Tego jej jeszcze brakowało. Odgarnęła włosy z głowy do tyłu, bo znowu opadały jej na twarz. Powinna iść stąd. Przecież może szybko pobiec do swojego domu - to jedyne miejsce, do którego potrafi trafić, bo tam jest jej kotek i kuferek i listy od taty oraz Dan... Nie o nim nie myślimy. Ten człowiek musi zostać w Londynie, a tutaj musi być ona. Musi zostać Aurorem i być taka jak tatuś.
- Twój kto?- zapytała zanim się powstrzymała, ale spokojnie ona tak ma. Nawet w obliczu niebezpieczeństwa zachowuje się normalnie.- Pewnie swój pupilek, albo przyjaciel. Ja mam czarnego kotka i traktuję go jak przyjaciela, ale nie wiem jak ty traktujesz go - spojrzała na węża.
Nie widać po niej już zdenerwowania, prawda? Uspokoiła się, czyżby się go nie bała? Bzdura, w środku ma ochotę krzyczeć i uciekać tam gdzie pieprz rośnie.Mimowolnie zaczęła przyglądać się wężowi. Uważała je za zadziwiające stworzenia, dlatego, że poruszają się mimo braku kończyn, a także z powodu, tego iż wyglądają na niegroźne, a w rzeczywistości jest to nie prawda. Pozory mylą, ale teraz gdy na niego patrzyła, czuła się nieprzyjemnie. W jej gardle stawała ciężka gula. Co jeśli on go wykorzysta, aby ją ukąsił? Każdy uzna to zapewne za wypadek. Dobre kłamstwo nie jest złe.
Gdy chłopak zaczął swój drugi monolog spojrzała na niego słuchając go uważnie i wyłapała słowo klucz "zachcianki". Co ten osobnik planuje? Czego od niej chce i po jaką cholerę do niej podszedł? Tak, powinna o to spytać.
- Jestem Kim - przedstawiła się odruchowo i wstała opierając się o ścianę. Nie wygodnie jej było stać w tym miejscu, ale pomińmy ten fakt.- Dlaczego do mnie podszedłeś?- zapytała uprzejmym tonem głosu.

*cud - ang. miracle
Shane Collins
Martwy †
Shane Collins

Sala Wejściowa - Page 4 Empty Re: Sala Wejściowa

Pon Wrz 08, 2014 5:05 pm
Wyprostował się. Sprężyście uniósł swoje ciało, tak jak wąż szykuje się do ataku na swoją ofiarę. Astarot oplatał jego nogę, sunąc po gadziemu wzdłuż jego nogawki, dopóki nie zniknął pod połami skórzanej kurtki. Na ustach chłopaka wykwitł uroczy uśmiech, gdy jego głowa zawędrowała najpierw do lewego, potem do prawego ramienia przy wtórach głośnych trzasków jego kręgów. Zrobił jeden niewielki krok do tyłu i skłonił się nisko przed dziewczyną w jednym zamaszystym ruchu.
- Collins. - wymruczał, a jego sylwetka na powrót przyjęła pion.
- To mój przyjaciel. - posłał jej jeden nieobecny uśmiech, nie spuszczając z niej spojrzenia. Wspomniany przed sekundą gad, wychynął zza jego kołnierza, sunąć wzdłuż karku zimnym ciałem. Zarżnij ją wreszcie Ssssshane... Krewww... Węże rozkoszy... Pełzną po skórze mej głowy... Poczuł jak jego własne myśli, te które tak pieczołowicie chronił przed ludzkimi możliwościami legilimencji, wypływają teraz na światło jego świadomości. Przerażały go, tak samo jak przerażał go jego tak zwany przyjaciel. Gdzieś w tle jego własnego umysłu zdawał sobie sprawę jak chorym człowiekiem się stał. Posiadał przeświadczenie swojej ułomności, braku ludzkiego pierwiastka, który zniknął pewnego zimowego wieczoru przy dogasającym kominku. Tego wieczoru, kiedy pojawił się właśnie on, poproszony, choć nieproszony. Cisnął jego młodzieńczym móżdżkiem wgłąb czaszki, obezwładniając wszystkie słabości. A może wręcz przeciwnie? Może to właśnie teraz jest słaby.
- Z największą przyjemnością pokażę Ci bibliotekę. Znajduje się na szóstym piętrze. W opuszczonym korytarzu, szóste drzwi od lewej. To dobra okazja by się poznać, panno Kim.
Uśmiechnął się do niej ciepło. Ten uśmiech nie sięgnął jednak jego oczu, które pozostawały jadowicie żółte i zimne. Martwe jak oczy ryby, zimne jak gadzie. Cichy syk rozległ się za jego uchem, gdy wskazał dłonią drogę w górę schodów.
Krew.
Węże rozkoszy,
Pełzną po skórze mej głowy.
Pod włosami.
Wszystko jedno,
Może umrę dla tej chwili.
Wszystko jedno,
Nikt mi już teraz nie przeszkodzi,
Nikt mnie nie powstrzyma.
Lubię to,
Chociaż chce mi się płakać.
Kim Miracle
Oczekujący
Kim Miracle

Sala Wejściowa - Page 4 Empty Re: Sala Wejściowa

Pon Wrz 08, 2014 5:44 pm
Popatrzyła na niego niepewnie. Jej serce biło coraz szybciej. Nie chciała z nim rozmawiać. Chce wrócić do domu, do swojego kota - Luck'iego. Pogłaskać się i unikać każdego Ślizgona. Nie ma zamiaru z nimi przebywać. Skrzywiła się, gdy usłyszała tzw. dźwięk pękania kości. Nie lubiła tego. Wtedy ciarki przechodziły jej po plecach i czuła takie dziwne uczucie w palcach. Kiwnęła głową bardziej do siebie przyswajając sobie nazwisko chłopaka. Collins. Collins. Collins. - powtórzyła w myślach.
- Miło cię poznać - odpowiedziała swoim delikatnym i dźwięcznym głosem.
Był tak różny od jej osobowości i charakteru, od tych ciągłych bójek w jej przeszłości. Jej wygląd też był inny. Może wyglądała na miłą, szczęśliwą osobę, ale to tylko pozory, a człowiek nie powinien kierować się pozorami.
Zaczęła na niego patrzeć i znowu to dziwne uczucie, które kazało jej uciekać, biec daleko od tego mężczyzny. Poczuła skurcz żołądka, gdy usłyszała 6 piętro. Zastanawiała się, czy mówi prawdę. Tam nie jest czasem zakazany korytarz? Kiedyś o ktoś coś mówił, ale jej pamięć do miejsc jest słaba. Patrzyła na niego i szukała w jego twarzy chociaż jakiś ślad kłamstwa, ale nic nie znalazła. Najbardziej zaczęła bać się tego węża, ale nie wiedziała dlaczego. Zawsze miała takie przeczucia o niebezpieczeństwach, ale nigdy niczego się nie bała, bo zawsze był przy niej Daniel i reszta chłopaków. Ile by dała, aby oni tutaj byli.
- Chętnie bym z tobą poszła, ale muszę iść nakarmić swojego kota. Może innym razem?- zapytała drżącym głosem
Idiotko, nie pokazuj mu, że się boisz! - krzyknęła na siebie w myślach.- Do lochów, błagam chcę do lochów - nadal mówiła do siebie w myślach, patrząc na schody.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Sala Wejściowa - Page 4 Empty Re: Sala Wejściowa

Wto Wrz 09, 2014 5:33 pm
Uczniowie przechodzili obok, mijali się wzajemnie, pojedyncze zaledwie osoby, które śpieszyły się do swoich dormitoriów - może to dlatego wypełzłeś ze swej nory, po długim, męczącym dniu zajęć, na których w zasadzie brak ci było najmniejszej iskry energii, wyszedłeś prosto od pielęgniarki chcąc powiedzieć, że teraz już czujesz się lepiej i samopoczucie będzie już tylko rosło - niestety nie bardzo tak to wyglądało... Przejechałeś dłonią po włosach opadających na blade czoło, zagarnąłeś płynnym, mozolnym ruchem te nieposłuszne, układające się samoistnie w iście twórczy nieład, do tyłu, by obdarzyć tonący w półmroku korytarz spojrzeniem, które nikt do przyjemnych by nie zaliczył. Dobre samopoczucie, ha, dobre sobie, bardzo dziękuję, pani Szpitalna, ale nic z tego – to samopoczucie teraz tylko dryfowało w dół, po równi pochyłej, wprost równoległe do rosnącej mocy krążącej w żyłach – przepełniała Cię pieśń księżyca, którą czułeś na skórze pomimo dachu zawieszonego nad twoją głową – więzienie, tak nazwij te mury, nie szkolne, och nie, wy głuptasy, o czym wy myślicie? - Więzieniem było ciało, był umysł i wola ludzka, która próbowała zapanować nad cicho mruczącą w głębi gardła bestią – niebezpieczne były to dreszcze, które migotały mocą zdolną zwalić barykady... Wodza, trzymasz ją jeszcze? Samokontrola się wyginała, niczym guma próbowała dopasować do sytuacji i do twojego pragnienia, które sięgało zenitu, doprowadzając do szaleństwa. Mijałeś ofiary jedna, za drugą. Nie obdarzyłeś je nawet cieniem spojrzenia otchłani, którą stanowiły twe zwierciadła duszy – duszy? Ha – raczej marnych wypłuczyn, które miały ją przypominać – jakiś kompletny idiota spróbował nadać im kształt i wepchnąć w to blade ciało odziane czarnym do kostek płaszczem, spróbował potem nazwać rzecz inaczej, niż winna się nazywać – to było tak jak z niewiarą, że kiedy nazwiemy różę gównem, to nadal pozostanie róża różą i nadal będzie pachnieć tak samo. Czy więc śmieci mogły stanowić coś tak wartościowego, co składało się na miliony skomplikowanych części, łącząc z sercem i umysłem? W Twoim przypadku chyba tak – w końcu twoje serce ledwo bije, zaś jaźń błąka się tam, gdzie nie powinna, uciekając do przestrzeni poza człowieczym pojmowaniem – wszystko widziała w czerwieni, rozpalona od wewnątrz piekielnymi płomieniami wypełniającymi każdą komórkę ciała.
Oto jest Noc, Oto jestem i Ja, przybywam razem z moją Przyjaciółką, Luną – widzicie Ją? Dumna, nieosiągalna, siedzi pośród swego orszaku... Jestem Jej Księciem. Jestem Księciem Nocy.
- Nie pomyliło Ci się coś, Shane? - Słyszałeś ich już z daleka, głos niewieści i ten bardzo dobrze ci już znany – nie raz spotkaliście się w sytuacjach, które dalece odbiegały od pojęć bezpieczeństwa – owinięta mrokiem sylwetka zapadła się w świetle pochodni, gdy stanął tuż obok Puchonki – nie widzi Jej? Widzi? Ta czerń, która ledwo przyjmowała do siebie blaski i cienie, tolerując tylko mrok doskonały, na razie chłonęła spojrzenie Shane'a. Ślizgoni! Jakież to pomylone istoty były! Godne pogardy! Nie, nie, co Ty mówisz, o czym myślisz, jakiej pogardy? Czarnowłosy potrząsnął głową lekko, ledwo zauważalnie, wypadając z rytmu samego siebie. - Biblioteka jest na 4 piętrze. - Odwróciłeś głowę w kierunku nieznanej ci niewiasty, lecz zaraz tym spojrzeniem uciekłeś – przecież w sumie nie powinno być twoją sprawą, co ta dwójka tutaj robi, nie powinieneś był tutaj nawet podchodzić – zamiast martwić się o innych, lepiej zajmij się sobą! - Dwie tożsamości, tak skrajne i chwiejne, przepychały się wzajem w pustym wnętrzu, potrącając raz po raz śmieci i przyprawiając serce o nierówne bicie.
Lekko wyszedłeś przed blondynkę – pieprzony bohater się znalazł od siedmiu boleści, któremu zachciało się przelać kolejne ilości krwi, który był głodny, który był spragniony... I który tą krew bardzo chętnie upuści – zarówno sobie, jak i Shane'owi... Za bardzo uderzała ci ona już do głowy...
- Powinnaś stąd zmykać. - Szepnąłeś do dziewczęcia. - Tak jak ty, Collins. Zaraz będzie godzina policyjna. - Co z tego, żeś nie prefektem, jakiś pretekst musi być, może jeszcze da się rozejść, ale czy ty tego w ogóle chcesz? Wszystko w Tobie krzyczy, by ich tutaj zatrzymać, choćby siłą (najlepiej siłą!), by ich zmiażdżyć i patrzeć, jak gasną iskry w ich zwierciadłach duszy – wydawało im się, że mogą swobodnie stąpać w domenach twego królestwa? Cóż za nędzna pomyłka!
Shane Collins
Martwy †
Shane Collins

Sala Wejściowa - Page 4 Empty Re: Sala Wejściowa

Wto Wrz 09, 2014 6:10 pm
Pochylił delikatnie głowę w jej kierunku, zmniejszając dzielącą ich odległość, pozwalając by ich oczy znalazły się na tej samej wysokości. Wąż kołysał się leniwie na jego karku, gdy ten nieco wygięty przestawał być dlań podporą. Źrenice zimnych, żółtych ślepi rozszerzyły się, gdy usłyszał odpowiedź. Rysy jego twarzy złagodniały, na ustach wykwitł szczery uśmiech, który wielu brało za grymas roztargnienia. Żółć znikała pod naporem czerni, nikła tłamszona i przygnieciona. Oczy nabierały ludzkiego wyrazu, niemal jakby zaszła w nim natychmiastowa metamorfoza. Nie odrywał od niej spojrzenia, teraz ciepłego jak złoto, jak miód pitny trzymany w wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki. Ukazał perłowo białe zęby w radosnym rozbawieniu, a gonitwa brutalnych myśli, wyszukanych tortur, wizji krwawiącego ciała dziewczyny, wijącego się w konwulsjach na zimnej podłodze jej dormitorium, prysła jak bańka. Zmniejszył dzielący ich dystans do kilku centymetrów, nie przerywając spojrzenia, które nabierało mocy z każdą sekundą.
- Może innym razem. - wyszeptał, pozwalając by jego ciepły oddech, słodki od pitnego miodu, zatrzymał się na jej szyi.
Nie był pewien, czy najpierw wyczuł nadchodzący chłód, który otoczył jego ciało jak zimny prysznic, czy może usłyszał ostrzegawczy pomruk przy uchu. Astarot był wyraźnie zaskoczony. I to pozytywnie. Zbliżał się Książe Ciemności, Ponury Żniwiarz, który swoje kłosie zbierał w niewinnych ofiarach. Obrońca uciśnionych, który nie jest w stanie obronić się przed samym sobą. Pokrewna dusza, jeżeli tak można nazwać pozostałości bijące w nich samych. Gad wsunął się za jego kołnierz, by powrócić u wylotu jego czarnego rękawa. Oplótł różdżkę i zniknął wraz z nią, pozostając w swoim przeświadczeniu gotowości.
Chłopak cofnął powoli głowę i zrobił niewielki krok do tyłu, wiedząc jak wiele zabawy go za chwilę czeka. Jak wiele krwi może się przelać w ciągu najbliższych kilku sekund. Jak wiele. Choćbym miał zginąć, pójdę na dno wraz z Tobą. Odwiedzę Cie czasem, póki piekło nie pochłonie nas obu. Równie zniszczony, a jednak cały.
- Sahir.  - wymruczał czule w stronę przybyłego młodzieńca, ubranego w nieodzowny czarny płaszcz. Władca Ciemności w pełnej krasie.
- Z pewnością się nie pomyliłem. Piętro szóste, tam chciałem się udać z naszą zagubioną duszyczką. Chyba, że mam na Ciebie zaczekać... - rozbawienie skryte za pełnym szacunku obliczem, wykwitło na jego ustach. - Kiedy ostatnio porządnie coś... przekąsiłeś, przyjacielu? - uniósł brew do góry w geście niemego zaproszenia i kpiny. Oczywiście, wielki, waleczny postrach ślizgonów wkroczy do akcji. Uratuje damsel in distress, zbierze laury. Pewnie ją zerżnie w ramach zapłaty. To chyba było w jego stylu, prawda? Ach... a może wyszepce jej do ucha przy pełni, że nie jest w stanie dłużej nad sobą panować. Powinna odejść, trzymać się od niego z dala, w końcu jest niebezpieczny. To bardziej pasuje do opisu.
- Sahir... krew. Lubisz to. Choć chce Ci się płakać. Ale to minie... i powróci ekstaza. - ukłonił się nisko i zamaszyście.
Żółć i chłód zajęła miejsce ciemności. Powrócił nadworny błazen, by rozpocząć danse macabre.


Ostatnio zmieniony przez Shane Collins dnia Wto Wrz 09, 2014 8:45 pm, w całości zmieniany 1 raz
Sponsored content

Sala Wejściowa - Page 4 Empty Re: Sala Wejściowa

Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach