- Ventus Zabini
Re: Sala Wejściowa
Sob Kwi 11, 2015 2:55 pm
- Źle mnie zrozumiałaś, chcę zniknąć, ale nie mogę zmuszać ludzi do tego, aby o mnie zapomnieli, a nie będę w nich zaklęciami rzucał. Mogą mnie szukać, ale nikt mnie nie znajdzie.
Spojrzał nawet trochę zaskoczony w jej oczy. Znowu te zielone zwierciadła. Odejdźcie, przepadnijcie. Przestańcie go pochłaniać.
Nie.
Jednak bądźcie przy nim. Otoczcie go czułymi ramionami.
Ven, nie przesadzasz, chcesz być przecież wolny, a nie splątany przez tą dziewczynę. Tylko, dlaczego ona tak na ciebie działa. Jakby była syreną, która go ciągnie.
Nie odpowiedział na to pytanie. Nie chciał odpowiadać. czemu każdy go dręczy pytaniami, nad którymi nie chce się zastanawiać? nie chce znać na nie odpowiedzi? Nie rozumiał ludzi. Nigdy ich nie zrozumie. Te istoty niech żyją obok niego, nie będzie się do nich mieszał.
Siedział dosyć długo na schodku i patrzył w miejsce, gdzie podążyła cyganka. Jej słowa i głos dudnił mu w głowie. Dlaczego każdy miesza się w jego życie? Czy aż tak widać, że on potrzebuje ludzi, że chce aby byli blisko niego, że potrzebuje kogoś przy sobie? osoba, która zadba o niego, o jego serce...
W końcu się ruszył i skierował do lochów.
[z/t]
Spojrzał nawet trochę zaskoczony w jej oczy. Znowu te zielone zwierciadła. Odejdźcie, przepadnijcie. Przestańcie go pochłaniać.
Nie.
Jednak bądźcie przy nim. Otoczcie go czułymi ramionami.
Ven, nie przesadzasz, chcesz być przecież wolny, a nie splątany przez tą dziewczynę. Tylko, dlaczego ona tak na ciebie działa. Jakby była syreną, która go ciągnie.
Nie odpowiedział na to pytanie. Nie chciał odpowiadać. czemu każdy go dręczy pytaniami, nad którymi nie chce się zastanawiać? nie chce znać na nie odpowiedzi? Nie rozumiał ludzi. Nigdy ich nie zrozumie. Te istoty niech żyją obok niego, nie będzie się do nich mieszał.
Siedział dosyć długo na schodku i patrzył w miejsce, gdzie podążyła cyganka. Jej słowa i głos dudnił mu w głowie. Dlaczego każdy miesza się w jego życie? Czy aż tak widać, że on potrzebuje ludzi, że chce aby byli blisko niego, że potrzebuje kogoś przy sobie? osoba, która zadba o niego, o jego serce...
W końcu się ruszył i skierował do lochów.
[z/t]
- Sahir Nailah
Re: Sala Wejściowa
Wto Kwi 14, 2015 8:10 pm
Gdyby wszystko było cudowne, doskonale ułożone, gdyby mieć pewność, że w tym artyźmie, który objawiał się układaniem własnej roli w głowie, kiedy przemierzałeś wolno kolejne metry pustych błoni, nie będzie przesady, że wszyscy go kupią, gdyby tylko mieć pewność, że te kłamstwa nie będą miały dziur, że nauczyciele nie odnajdą na błoniach czegoś, czego znaleźć nie powinni – wszystko byłoby naprawdę cudowne i doskonałe. Niestety nie miałeś tej pewności. Lepiej więc, żeby Colette trzymał się w miarę daleko od tego, żeby nie był zamieszany w twoje zeznania, których nikt, jako tako, potwierdzić mógł nie będzie. Poza tym posiadały w sobie jedną, gigantyczną lukę w postaci Caroline Rockers i tego, co ona zamierzała powiedzieć. Nie zwali na ciebie, bo wtedy ty również powiesz co nie co o niej – poza tym ona musi bronić samej siebie, jakby nie patrzeć była główną prowokatorką, która zebrała za sobą tłumy, tak więc będzie miała równie przejebane, jak ty, jeśli coś wyjdzie na jaw – nie, ona będzie również zmuszona do krycia swoich pleców i pewnie będzie się starała od tego wykręcić jak najmocniej – ciekawe, co zrobi ze swoją różdżką..? Wykasuje jej pamięć, tak jak ty się nad tym zastanawiałeś? Beznadziejna opcja – mimo wszystko, nawet jeśli nazwy zaklęć przeminą, nadal będzie przepełniona emocjami, poza tym taka kasacja zawsze przyprawia o podejrzenia – pewnie znajdzie jakąś wygodną wymówkę... Cóż, w gruncie rzeczy znajdowaliście się w tej samej pozycji – nie doszukiwać się w tym ciekawości zdarzeń przyszłych byłoby wielkim nieporozumieniem i na pewno byś to docenił, gdyby nie to, że czułeś się jak kompletna spierdolina, nie mając na nic siły i ledwo się turlając po tej morkej od deszczu trawie. Wszedłeś w podziemne przejście, które poprowadziło cię do podziemi i stamtąd, przyszpilając do siebie koszulę, którą zakryłeś zapiętą, skórzaną kurtką, która dziurę miała tylko na plecach, ale w tym mroku i tak nie było to dostrzegalne, przeszedłeś do Pokoju Krukonów, gdzie od razu skierowałeś się do swojego dormitorium i zdjąłeś z siebie niepotrzebne szmaty – będziesz je musiał, niestety, dzisiaj spalić, ale, no cóż... zbyt wiele na to nie poradzisz. Chociaż kurtkę zostawisz – koszulę trzeba spalić, wyglądała jak psu z mordy wyjęta. Wszedłeś pod prysznic, by doprowadzić się do względnego porządku – jeśli mnie pytacie, to szczerze wam odpowiem, że nie, Nailah nie czuł się na siłach, by robić cokolwiek, by się w ogóle poruszać po szkole, co dopieor mówić o konfrontacji z nauczycielami – był trochę jak pijany, ledwo trzymał się na nogach i najsmutniejsze było to, że nie miał żadnych używek, którymi mógłby się wspomóc. Niestety, jak to mawiają, jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz, a jeśli o TEN sen chodzi, to mówimy tutaj o wygodzie na przynajmniej pół wieku... Owszem, jak widzicie – sprawa warta była wysilenia się, nawet jeśli wymagała wysiłu bardzo dużego pokroju.
Przebrał się w mundurek szkolny i zszedł na dół, szukając jakiegokolwiek nauczyciela – jakiegokolwiek prócz Liadona, oczywiście, który miał w zwyczaju oskarżać cię o wszystko, co tylko złego wydarzyło się w szkole, bo przecież co złego to nie wilkołaki, tylko wampiry, no jasne (nie, nie kapowałeś tego kretyńskiego sposobu rozumowania, ale tak jak kiedyś starałeś się to zrozumieć, czy też wpłynąć na niego, tak teraz miałeś to naprawdę głęboko w dupie) – najlepiej byłoby, gdybyś trafił na Flitwicka, albo kogoś równie spokojnego, kto współczuł biednym uczniom... Cholera, czułeś się, jakbyś miał zaraz umrzeć na środku korytarza, kiedy musiałeś mijać te całe tłumy szepczące nerwowo do siebie wzajem – tworzyły się całe grupki i kiedy tylko jakąś napotkałeś, to nawet przystawałeś, żeby podszepnąć parę słówek, by powiedzieć, że to poplecznicy Śmierciożerców, że było kilku Krukonów i jedna Puchonka, co próbowali nawet wyczarować mroczny znak i którzy miotali czarnomagicznymi zaklęciami – i takim właśnie sposobem zmieniało się rzeczywistość – plotkami, z twarzą zakrytą kapturem, dołączając swoje cztery grosze i diabelne podszepty – dziecinnie proste, a jednocześnie... jakże wyczerpujące.
Wszystko ku drodze, by każdy wiedział, do jakiego okropieństwa przyczynił się w samej szkole Czarny Pan i to nawet bez udziału samych Śmierciożerców!
- Pani Grisham..! Pani profesor! - Zawołałeś słabym głosem, opierając się ciężko o ścianę i biorąc głębszy wdech, przemawiając do samego siebie, by nie zemdleć – jeszcze sporo do roboty zostało, a ty nie mogłeś trafić do Skrzydła Szpitalnego, no dalej, weź się w garść... Colette w ciebie wierzył, prawda? Skoro już zdecydowałeś się z nim zostać, to na pewno z nim zostaniesz, jeśli on tylko tego chciał... a chciał, do cholery, chciał!
Przebrał się w mundurek szkolny i zszedł na dół, szukając jakiegokolwiek nauczyciela – jakiegokolwiek prócz Liadona, oczywiście, który miał w zwyczaju oskarżać cię o wszystko, co tylko złego wydarzyło się w szkole, bo przecież co złego to nie wilkołaki, tylko wampiry, no jasne (nie, nie kapowałeś tego kretyńskiego sposobu rozumowania, ale tak jak kiedyś starałeś się to zrozumieć, czy też wpłynąć na niego, tak teraz miałeś to naprawdę głęboko w dupie) – najlepiej byłoby, gdybyś trafił na Flitwicka, albo kogoś równie spokojnego, kto współczuł biednym uczniom... Cholera, czułeś się, jakbyś miał zaraz umrzeć na środku korytarza, kiedy musiałeś mijać te całe tłumy szepczące nerwowo do siebie wzajem – tworzyły się całe grupki i kiedy tylko jakąś napotkałeś, to nawet przystawałeś, żeby podszepnąć parę słówek, by powiedzieć, że to poplecznicy Śmierciożerców, że było kilku Krukonów i jedna Puchonka, co próbowali nawet wyczarować mroczny znak i którzy miotali czarnomagicznymi zaklęciami – i takim właśnie sposobem zmieniało się rzeczywistość – plotkami, z twarzą zakrytą kapturem, dołączając swoje cztery grosze i diabelne podszepty – dziecinnie proste, a jednocześnie... jakże wyczerpujące.
Wszystko ku drodze, by każdy wiedział, do jakiego okropieństwa przyczynił się w samej szkole Czarny Pan i to nawet bez udziału samych Śmierciożerców!
- Pani Grisham..! Pani profesor! - Zawołałeś słabym głosem, opierając się ciężko o ścianę i biorąc głębszy wdech, przemawiając do samego siebie, by nie zemdleć – jeszcze sporo do roboty zostało, a ty nie mogłeś trafić do Skrzydła Szpitalnego, no dalej, weź się w garść... Colette w ciebie wierzył, prawda? Skoro już zdecydowałeś się z nim zostać, to na pewno z nim zostaniesz, jeśli on tylko tego chciał... a chciał, do cholery, chciał!
- Prudence Grisham
Re: Sala Wejściowa
Wto Kwi 14, 2015 9:08 pm
Zamek jest bezpiecznym miejscem. Tak przynajmniej twierdzono, a Prue w to wierzyła. Właśnie z tego powodu przecież w nim była. Nie miała mieć styczności z niebezpieczeństwem, co by przypadkiem ludzie się za wiele nie dowiedzieli. Miało być życie, jak w Madrycie. A tu wyszło tak, jak zawsze, czyli niezbyt dobrze. Nauczyciele zaczynali mieć co raz więcej na głowie spraw, które wcale nie polegały na sprawdzaniu prac, czy pilnowanie dzieciaków na szlabanach. Jakoś uczniowie zaczęli potrzebować ratunku i to nie byle jakiego. Albo jakieś wyprawy w niedozwolone tereny, które kończyły się doprowadzeniem do stanu krytycznego, albo poważne sprzeczki... a teraz idzie sobie spokojnie i widzi ucznia, który jak na jej oko wygląda jakby go wyciągnęli ze środka pola bitwy. Po prostu typowe popołudnie przeciętnego nauczyciela. Nie była wybitną jednostką w udzielaniu pomocy, nie wspominając o tym, że nie mogła nawet zapytać co się wydarzyło, co boli... tak zdecydowanie z tego powodu byłaby najgorszym Uzdrowicielem na ziemi. Nie mogła go jednak zostawić. Może z zasady dba o własną skórę, ale nie jest bezwzględnym potworem. Ponad to jest dobrym człowiekiem na swój sposób. Nie groziło jej też raczej nic potwornego, jeśli zrobi to, co musi, czyli pozbiera tego człowieka do kupy. Do tego to jest czyn nie tylko słuszny, ale odpowiadający jej funkcji, zadaniu i człowieczeństwu, a w jej całym życiu chodziło o to, by zachowywać się tak, jak przystoi. W końcu gdyby uciekła to nikt nie spojrzałby na to przychylnie. Zwracanie uwagi zaś to ostatnia rzecz, jakiej by chciał. Zbliżyła się więc niemal natychmiast do ucznia. Krukon... tylko nazwisko... Czemu nie mogła sobie go przypomnieć? Mniejsza, to akurat nie wpłynie na nic. Nie stresowała się zbytnio i podeszła do sprawy na swój sposób - opanowana i pewna tego, co robi. Panika to najbardziej durny doradca, a biorąc pod uwagę to, że cudu nie zdziała to raczej powinna chociaż umieć nie rozsiewać strachu, że raczej jest mało odpowiednią osobą do wykonania takiego zadania. Obejrzała chłopaka wzrokiem i posłała w jego kierunku pytające spojrzenie. Modliła się tylko o to, by zdawał sobie sprawę z tego, że raczej nie pogadają z powodu jej kalectwa. Znał nazwisko, więc to jakiś postęp. Może i ten fakt jest mu znany? Sprawa byłaby prostsza. A w ogóle to najwspanialej by było, gdyby znał migowy, ale to już graniczyło z cudem. Nie pozwala sobie jednak na zbyt wiele marzeń. Zakładała, że nikt jej nie zna i cały świat składa się z raczej mało ogarniętych jednostek. Warto zapamiętać, aby z góry uznawać ludzi za idiotów. Jeśli się nimi okażą to przynajmniej nie poczujemy zawodu, jeśli przeciwnie to będzie jakiś powód do radości. Nie żeby użyła takich słów, oj nie. To poczciwa kobieta raczej, ale tak można skrócić jej nastawienie. Ubezpieczenie, jak to w jej przypadku zawsze bywa.
Pokiwała rękami w geście mówiącym: "Co Ci jest?" i liczyła na reakcję, bo chwilowo nie mieli co liczyć na lepsze warunki. Większość nauczycieli albo była gdzieś w głębi zamku albo już przed nim. Ona nie zdążyła go nawet opuścić, więc nie miała pojęcia o najnowszych zdarzeniach.
Pokiwała rękami w geście mówiącym: "Co Ci jest?" i liczyła na reakcję, bo chwilowo nie mieli co liczyć na lepsze warunki. Większość nauczycieli albo była gdzieś w głębi zamku albo już przed nim. Ona nie zdążyła go nawet opuścić, więc nie miała pojęcia o najnowszych zdarzeniach.
- Sahir Nailah
Re: Sala Wejściowa
Wto Kwi 14, 2015 9:30 pm
Bardzo dziwnym byłoby, gdyby tak kobieta go kojarzyła... chociaż nie, nie aż tak dziwnym, biorąc pod uwagę, że jego nazwisko błąkało się w tym roku ciągle po ustach wszystkich, nie tylko w tym pozytywnym sensie – zazwyczaj był to sens negatywny, w którym "Nailah znowu coś nabroił" – ale to w sumie ograniczało się do grona wychowawców domu, którzy mimo wszystko nie zważali na ciągle wydłużającą się kartę przewinień spoczywającą w kajeciku u Filcha i pozwalali temu wampirowi nadal być i trwać swoim stałym bytem, wyciągając z tego ledwo konsekwencje w postaci szlabanów... na których i tak nigdy Nailah się nie stawił, jakoś nie czując takiej powinności. Nitk nie wpadł na pomysł zmuszania go do czegokolwiek, Sahir miał wrażenie, że spoglądają na niego trochę przez palce, trochę z żalem, pewnie każdy znał jego historię – o dziwo jednak dotąd wcale tego celowo nie wykorzystywał, próbował ciągle, zwłaszcza Dumbledora, zmusić do jakiejś reakcji, do zwrócenia na niego uwagi, skoro nie mógł się do niego dostać, skoro ciągle go nie było, a gdy się pojawiał, to tylko po to, by sporządzić kolejne wielkie przemówienie, od którego to przewracało się w głowie, w chęci puszczenia wielkiego bełta... Tak, świetnie, że potrafił bawić się zdaniami i miał dar przekonywania – nawet ty się dałeś przekonać w jego zapewnieniu, że będzie lepiej, że wszystko było dobrze... I co, było? Proszę bardzo, w jakim miejscu się znaleźliśmy, jaka żałość okrywa dutanną mury tego wiekowego zamu, który powinien być rzeczywiście schronieniem od zła wszelakiego...
- Na błoniach... była bitwa... widziałem ją, BYŁEM tam... - Głos ci się trząsł, cały drżałeś, szeroko rozwierając powieki i wpatrując się w nauczycielkę – tak, wracając do sedna sprawy – dziwne by było, gdyby ona znała twoje nazwisko, ale ty jej znałeś, zawsze byłeś dobrze poinformowany – bez informacji nie ma manipulacji, bez informacji niczego nie można osiągnąć. - Byliśmy tam... z Collinsami... nagle jacyś Krukoni zaczęli wyciągać różdżki, zaczęli nas obrażać, zaczeli miotać zaklęciami... - Opuściłeś spojrzenie, obejmując się za ramiona i biegając oczami na boki, wspominając każdą scenę z tamtego zdarzenia, zaraz jednak spojrzenie to podniosłeś, mając świadomość, że nauczycielka nie będzie w stanie inaczej się z tobą porozumieć, jak na migi, czy samo spojrzenie – owszem, języka migowego nie znałeś. - Ktoś... profesor, jedna z uczennic tworzyła tam mroczny znak. - Zakończyłeś cały rozedrgany, ledwo trzymając pion. - Oni tam ginęli... Uczniowie tam zginęli! - Niemalże wykrzyczałeś.
- Na błoniach... była bitwa... widziałem ją, BYŁEM tam... - Głos ci się trząsł, cały drżałeś, szeroko rozwierając powieki i wpatrując się w nauczycielkę – tak, wracając do sedna sprawy – dziwne by było, gdyby ona znała twoje nazwisko, ale ty jej znałeś, zawsze byłeś dobrze poinformowany – bez informacji nie ma manipulacji, bez informacji niczego nie można osiągnąć. - Byliśmy tam... z Collinsami... nagle jacyś Krukoni zaczęli wyciągać różdżki, zaczęli nas obrażać, zaczeli miotać zaklęciami... - Opuściłeś spojrzenie, obejmując się za ramiona i biegając oczami na boki, wspominając każdą scenę z tamtego zdarzenia, zaraz jednak spojrzenie to podniosłeś, mając świadomość, że nauczycielka nie będzie w stanie inaczej się z tobą porozumieć, jak na migi, czy samo spojrzenie – owszem, języka migowego nie znałeś. - Ktoś... profesor, jedna z uczennic tworzyła tam mroczny znak. - Zakończyłeś cały rozedrgany, ledwo trzymając pion. - Oni tam ginęli... Uczniowie tam zginęli! - Niemalże wykrzyczałeś.
- Prudence Grisham
Re: Sala Wejściowa
Czw Kwi 16, 2015 4:30 pm
Prudence pewnie słyszała.
W sumie to do jej uszu dociera nawet dwa razy więcej informacji niż do przeciętnych ludzi. Kiedy ma się tylko ten zmysł i do tego usposobienie osoby typowo introwertycznej to byłoby nawet wyjątkowo niezwykłe takie zajście w drugą stronę. Trzeba wziąć jednak na poprawkę i jeszcze jedną rzecz, a mianowicie to, iż ona mało wsłuchiwała się w plotki i innego rodzaju nowinki. Gdyby jeszcze cudzym życiem zaprzątała sobie głowę to chyba kompletnie by oszalała, a tak miała spokój. Trzeba utrzymywać w życiu równowagę, a pilnowanie by monotonia operowała jej egzystencją również wymagała pewnego wysiłku. Bycie przeciętnym, nie rzucającym się w oczy nauczycielem to także sztuka. W ogóle bycie kimś takim to nie lada problem. Prawie porównywalnie arcytrudne zadania, jak rozmowa z jakże cenionym dyrektorem owego zamku. To jedno z tych czynności, które naprawdę graniczą z cudem i nie jest to ani trochę przesadzone stwierdzenie.
Zadaniem zaś z innej grupy była pomoc uczniowi. Prue odnajdywała się w takich sytuacjach, bo i nauczono ją, aby nie wpadała w stan w którym jedyne, co byłaby w stanie zrobić to biegać z pełnymi portkami. Patrzyła więc na chłopaka nie tyle z litością, co troską. Choć z zasady dba o siebie, bo życie ją do tego niejako przymusiło to nie miała nic przeciwko innym ludziom. Każdy los w końcu był coś warty. A każda straszna rzecz sprawia, że na duszach, które z początku były białe, pojawiają się czarne, nieusuwalne plamy. Nawet go osobiście przecież nie zna, nie powinno być jej przykro.
Tyle, że jeśli już nawet od środka zaczynają się konflikty to na zewnątrz jest jeszcze gorzej. Ryzyko, wszystko co przeżyła to bardzo krucha, krótka i cienka belka, która utrzymywała ją. Jednak jeśli ten chłopak mówi prawdę to zaczynało się coś gorszego. Mroczny Znak to ostatnia rzecz, jaką chciałaby kiedykolwiek zobaczyć. Informacje byłby teraz bardzo cenne, jak zwykle, prawda? Cóż, jak widać nie dla wszystkich są przeznaczone, a relacja w jej oczach przerażonego chłopaka była bardzo nieogarnięta. Później będzie musiała dowiedzieć się, co dokładnie się zdarzyło. Każdy szczegół jest istotny, ale... to potem. Na razie musiała się zatrzymać i nie chcieć biec do tej wiedzy i odpowiedzi na pytanie "co się tam wydarzyło?". Miała inne zajęcie. Gdy zakończył chwilowo (bądź i nie) wyrzucanie swoich emocji wykonała ruch, który każdy dostrzega w momencie, gdy ktoś próbuje ich uspokoić. Dłonie powolnie opadały do dołu, by uniosła je do góry i tak kilkakrotnie, przy przesadnych wdechach i jej rozszerzonych źrenicach rozszerzonych od złych wiadomości i skierowanych prosto na jego własne. Potem pokazała na podłogę i złapała go za ramiona napierając na nie lekko i samemu kucnęła. Brakowałoby tylko żeby tutaj zemdlał. Pomyślała, że jeśli się choć trochę uspokoi to będzie mogła wyjąć pióro i pergamin i wreszcie się do niego "odezwać". I oczywiście upewnić się, czy prócz szoku nie powinien trafić do Skrzydła Szpitalnego. Kto wie, co mu tam zrobili?
Kto wie, kto tam zginął? - odzywał się głosik w jej głowie...
W sumie to do jej uszu dociera nawet dwa razy więcej informacji niż do przeciętnych ludzi. Kiedy ma się tylko ten zmysł i do tego usposobienie osoby typowo introwertycznej to byłoby nawet wyjątkowo niezwykłe takie zajście w drugą stronę. Trzeba wziąć jednak na poprawkę i jeszcze jedną rzecz, a mianowicie to, iż ona mało wsłuchiwała się w plotki i innego rodzaju nowinki. Gdyby jeszcze cudzym życiem zaprzątała sobie głowę to chyba kompletnie by oszalała, a tak miała spokój. Trzeba utrzymywać w życiu równowagę, a pilnowanie by monotonia operowała jej egzystencją również wymagała pewnego wysiłku. Bycie przeciętnym, nie rzucającym się w oczy nauczycielem to także sztuka. W ogóle bycie kimś takim to nie lada problem. Prawie porównywalnie arcytrudne zadania, jak rozmowa z jakże cenionym dyrektorem owego zamku. To jedno z tych czynności, które naprawdę graniczą z cudem i nie jest to ani trochę przesadzone stwierdzenie.
Zadaniem zaś z innej grupy była pomoc uczniowi. Prue odnajdywała się w takich sytuacjach, bo i nauczono ją, aby nie wpadała w stan w którym jedyne, co byłaby w stanie zrobić to biegać z pełnymi portkami. Patrzyła więc na chłopaka nie tyle z litością, co troską. Choć z zasady dba o siebie, bo życie ją do tego niejako przymusiło to nie miała nic przeciwko innym ludziom. Każdy los w końcu był coś warty. A każda straszna rzecz sprawia, że na duszach, które z początku były białe, pojawiają się czarne, nieusuwalne plamy. Nawet go osobiście przecież nie zna, nie powinno być jej przykro.
Tyle, że jeśli już nawet od środka zaczynają się konflikty to na zewnątrz jest jeszcze gorzej. Ryzyko, wszystko co przeżyła to bardzo krucha, krótka i cienka belka, która utrzymywała ją. Jednak jeśli ten chłopak mówi prawdę to zaczynało się coś gorszego. Mroczny Znak to ostatnia rzecz, jaką chciałaby kiedykolwiek zobaczyć. Informacje byłby teraz bardzo cenne, jak zwykle, prawda? Cóż, jak widać nie dla wszystkich są przeznaczone, a relacja w jej oczach przerażonego chłopaka była bardzo nieogarnięta. Później będzie musiała dowiedzieć się, co dokładnie się zdarzyło. Każdy szczegół jest istotny, ale... to potem. Na razie musiała się zatrzymać i nie chcieć biec do tej wiedzy i odpowiedzi na pytanie "co się tam wydarzyło?". Miała inne zajęcie. Gdy zakończył chwilowo (bądź i nie) wyrzucanie swoich emocji wykonała ruch, który każdy dostrzega w momencie, gdy ktoś próbuje ich uspokoić. Dłonie powolnie opadały do dołu, by uniosła je do góry i tak kilkakrotnie, przy przesadnych wdechach i jej rozszerzonych źrenicach rozszerzonych od złych wiadomości i skierowanych prosto na jego własne. Potem pokazała na podłogę i złapała go za ramiona napierając na nie lekko i samemu kucnęła. Brakowałoby tylko żeby tutaj zemdlał. Pomyślała, że jeśli się choć trochę uspokoi to będzie mogła wyjąć pióro i pergamin i wreszcie się do niego "odezwać". I oczywiście upewnić się, czy prócz szoku nie powinien trafić do Skrzydła Szpitalnego. Kto wie, co mu tam zrobili?
Kto wie, kto tam zginął? - odzywał się głosik w jej głowie...
- Sahir Nailah
Re: Sala Wejściowa
Czw Kwi 16, 2015 6:04 pm
Ach, no właśnie – plotki! Plotki kochają być rozprzestrzeniane (co ty nie powiesz..?) - są jak wirus, którego wystarczy raz puścić i nigdy nikt nie dowie się, co jest prawdą, a co nie, jeśli jej źródło zostanie zakopane i wszystkie ewentualne dowody pogrzebią się wraz z zagubionym torem, po którym próbowali poruszać się śledczy. Istnieją kłamstwa doskonałe, które odpowiednio wiele razy powtarzane zamieniały się w rzeczywistość, rozmywając ze sfery fałszu – znacie takie przykłady? Dołożę wszelkich starań, abyście wraz z rozwojem wszystkich historii, które płynęły na nutach Magicznej Kołysanki, poznali chociaż jedną taką sprawę... Punktem pierwszym jest zawsze oszukanie samego siebie i uwierzenie, że to, co chce się przekazać innym, jest naprawdę realiami – przynajmniej realiami naszego świata – gdy się tego dokona, wszystko inne jest już pestką, którą można przełknąć nie bojąc się o to, że stanie ona w gardle. W tym wszystkim kwestia bycia przeciętnym była najsłodszą odmianą – nie koniecznie wskazywała na brak własnego zdania, nie koniecznie wskazywała na brak inteligencji – zazwyczaj takie osoby były najgroźniejsze, nazywane "szarymi eminencjami" czaiły się w mroku, by nie czynić nikomu krzywdy... dopóki nie wyczują dobrej okazji dla siebie. Czy Prudence taka była? Nailah, prócz tego, że była spokojną nauczycielką i nie potrafiła mówić, wiedział o niej tyle, co nic – i tak była jedną z najlepszych opcji, jeśli miałbym rozpatrywać możliwości natknięcia się na takiego Liadona na przykład, albo Charlesa... Nie, nie, chyba jest dobrze, chyba jest szansa na to, by było jeszcze lepiej – w oczach tej kobiety nie dostrzegasz wszak strachu, nie dostrzegasz pogardy – patrzysz na nią z nadzieją – nadzieją na to, że ci pomoże, że nie karze ci iść do Skrzydła, że cię wysłucha, że przystanie z tobą na tym dość zatłoczonym teraz korytarzu nieopodal wejścia – wszyscy uczniowiowie zbierali się jak mrówki, by szeptać o tym, co też stało się na błoniach – czy podawali konkrety? Raczej zadawali sobie to samo pytanie, co Prudence, raczej nie bardzo dochodziło do ich główek, że tam naprawdę poginęli uczniowie, że mógł tam zginąć ktoś z ich znajomych...
Czarnowłosy oddychał głęboko i zamknął powieki, czując lekki nacisk dłoni niewiasty na swoje barki, które bezsłownie nakazywały mu usiąść – nie musiał jej słyszeć, by rozumieć to, co chciała mu przekazać samym spojrzeniem – i wykorzystał to, by złapać oddech i odsapnąć – był wykończony, naprawdę wykończony, w jego umyśle jedna myśl goniła drugą, wszystko się plątało i nie było wiadomo, od czego zacząć, a na czym skończyć – nic więc dziwnego, że obsunął się po ścianie do pozycji siedziącej, by w końcu na nowo nawiązać po dłuższej chwili kontakt wzrokowy ze swoją rozmówczynią – czas leczy rany, jak to mówią, a nawet jeśli nie leczył ich do końca, to pozwalał ci się wyraźnie uspokoić, tak, jak to miała nadzieje Grisham, która cierpliwie trwała obok ciebie, spoglądając, czy czasem nie trzeba cię posłać do skrzydła szpitalnego – ale wszystko było z tobą w porządku, gdyby nie liczyć twojej bladości – dla człowieka nienaturalnej, dla ciebie, z racji bycia wampirem, całkowicie naturalnej... no, może poza tym, że byłeś głodny. Cholernie głodny.
- Dziękuję, pani profesor... - Odezwałeś się ciszej, już uspokoiwszy oddech, ale zaraz przez twoją twarz przeszedł grymas bólu, jakiegoś szoku, nie – nie tego fizycznego... tego psychicznego, który wiązał się z obrazami tańczącymi ci przed oczyma. W końcu... tam umarła przynajmniej jedna osoba ci bliska, na ten paradoksalny sposób. W końcu... tam mogło zginąć o wiele więcej osób, które znałeś, a które chciałbyś chronić – wyobrażenie ich twarzy wygiętych bólem... to bolało. To naprawdę cholernie bolało.
Więc, kiedy jeszcze chwilę z nią posiedziałeś i upewniłeś się, że pani profesor chce usłyszeć, co tam się stało – zacząłeś opowiadać. A opowiadałeś o tym, jak razem z trojaczkami Collinsami wyszliście skorzystać z ładnej pogody i jak usłyszeliście, że jakaś większa gromada za wami leci. Mówiłeś jej, jak cię to nie dziwiło, ponieważ wszyscy i tak w szkole cię nienawidzili, spodziewałeś się tego, że w końcu ktoś zechce się... z tobą rozliczyć... Dzierżyli różdżki, więc i ty wyciągnąłeś swoją, poniosły cię nerwy, straciłeś zimną krew – przyznałeś się bez pardonu, że rzuciłeś pierwsze zaklęcie Drętwoty w jednego z uczniów... I wtedy, nie wiedziałeś nawet, jak to się stało – zaklęcia zaczęły latać wszędzie. Rozdzieliłeś się z Collinsami, zamieszanie było zbyt wielkie – w jednej chwili zaczęli ginąć ludzie, jakaś ognista kula zabiła przynajmniej jednego ucznia, a potem jeszcze te pnącza... Byłeś zbyt zajęty próbą ucieczki, by zrozumieć, co tam się w ogóle działo – zobaczyłeś tylko, jak jakaś rudowłosa dziewczyna próbuje wyczarować Mroczny Znak i... i przyznałeś się, że użyłeś wobec niej zaklęcia niewybaczalnego oraz na Krukona, który stał tuż obok niej i chyba jej pomagał... chyba wzmacniał jej zaklęcia... I wraz z tym momentem nadeszła chwila twojego załamania się, w którym znowu możliwość mówienia została zamurowana za cegłami stworzonymi z niedowierzania i wspomnień wydarzenia...
- Tam było jeszcze kilku uczniów... Sądziłem... sądziłem, że jeszcze żyją, że uda mi się ich uratować... ale oni wszyscy... oni wszyscy już nie żyli..! - Znowu zacząłeś drżeć, znowu próbowałeś łapać powietrze głębokimi haustami, zupełnie jakbyś starał się dusić płacz w swym wnętrzu, przywołując w umyśle najgorsze wspomnienia, które przecinały twoje jestestwo ognistymi błyskami zniszczenia. - Ta ruda wiedźma... Ona... ona ich wszystkich zabiła! - Wykrzyczałeś, chowając twarz w dłoniach.
Czarnowłosy oddychał głęboko i zamknął powieki, czując lekki nacisk dłoni niewiasty na swoje barki, które bezsłownie nakazywały mu usiąść – nie musiał jej słyszeć, by rozumieć to, co chciała mu przekazać samym spojrzeniem – i wykorzystał to, by złapać oddech i odsapnąć – był wykończony, naprawdę wykończony, w jego umyśle jedna myśl goniła drugą, wszystko się plątało i nie było wiadomo, od czego zacząć, a na czym skończyć – nic więc dziwnego, że obsunął się po ścianie do pozycji siedziącej, by w końcu na nowo nawiązać po dłuższej chwili kontakt wzrokowy ze swoją rozmówczynią – czas leczy rany, jak to mówią, a nawet jeśli nie leczył ich do końca, to pozwalał ci się wyraźnie uspokoić, tak, jak to miała nadzieje Grisham, która cierpliwie trwała obok ciebie, spoglądając, czy czasem nie trzeba cię posłać do skrzydła szpitalnego – ale wszystko było z tobą w porządku, gdyby nie liczyć twojej bladości – dla człowieka nienaturalnej, dla ciebie, z racji bycia wampirem, całkowicie naturalnej... no, może poza tym, że byłeś głodny. Cholernie głodny.
- Dziękuję, pani profesor... - Odezwałeś się ciszej, już uspokoiwszy oddech, ale zaraz przez twoją twarz przeszedł grymas bólu, jakiegoś szoku, nie – nie tego fizycznego... tego psychicznego, który wiązał się z obrazami tańczącymi ci przed oczyma. W końcu... tam umarła przynajmniej jedna osoba ci bliska, na ten paradoksalny sposób. W końcu... tam mogło zginąć o wiele więcej osób, które znałeś, a które chciałbyś chronić – wyobrażenie ich twarzy wygiętych bólem... to bolało. To naprawdę cholernie bolało.
Więc, kiedy jeszcze chwilę z nią posiedziałeś i upewniłeś się, że pani profesor chce usłyszeć, co tam się stało – zacząłeś opowiadać. A opowiadałeś o tym, jak razem z trojaczkami Collinsami wyszliście skorzystać z ładnej pogody i jak usłyszeliście, że jakaś większa gromada za wami leci. Mówiłeś jej, jak cię to nie dziwiło, ponieważ wszyscy i tak w szkole cię nienawidzili, spodziewałeś się tego, że w końcu ktoś zechce się... z tobą rozliczyć... Dzierżyli różdżki, więc i ty wyciągnąłeś swoją, poniosły cię nerwy, straciłeś zimną krew – przyznałeś się bez pardonu, że rzuciłeś pierwsze zaklęcie Drętwoty w jednego z uczniów... I wtedy, nie wiedziałeś nawet, jak to się stało – zaklęcia zaczęły latać wszędzie. Rozdzieliłeś się z Collinsami, zamieszanie było zbyt wielkie – w jednej chwili zaczęli ginąć ludzie, jakaś ognista kula zabiła przynajmniej jednego ucznia, a potem jeszcze te pnącza... Byłeś zbyt zajęty próbą ucieczki, by zrozumieć, co tam się w ogóle działo – zobaczyłeś tylko, jak jakaś rudowłosa dziewczyna próbuje wyczarować Mroczny Znak i... i przyznałeś się, że użyłeś wobec niej zaklęcia niewybaczalnego oraz na Krukona, który stał tuż obok niej i chyba jej pomagał... chyba wzmacniał jej zaklęcia... I wraz z tym momentem nadeszła chwila twojego załamania się, w którym znowu możliwość mówienia została zamurowana za cegłami stworzonymi z niedowierzania i wspomnień wydarzenia...
- Tam było jeszcze kilku uczniów... Sądziłem... sądziłem, że jeszcze żyją, że uda mi się ich uratować... ale oni wszyscy... oni wszyscy już nie żyli..! - Znowu zacząłeś drżeć, znowu próbowałeś łapać powietrze głębokimi haustami, zupełnie jakbyś starał się dusić płacz w swym wnętrzu, przywołując w umyśle najgorsze wspomnienia, które przecinały twoje jestestwo ognistymi błyskami zniszczenia. - Ta ruda wiedźma... Ona... ona ich wszystkich zabiła! - Wykrzyczałeś, chowając twarz w dłoniach.
- Prudence Grisham
Re: Sala Wejściowa
Pią Kwi 17, 2015 6:50 pm
Ta kobieta jest nauczycielem innego typu. Dosyć niestandardowym, choć chyba można to powiedzieć o każdym pracowniku szkoły. Normalnością tutaj nie grzeszą. Tak więc nigdy nie czuła się w obowiązku komukolwiek rozkazywać. Mogła mówić (ha! "mówić", zabawne...) uczniom, że mają coś wykonać. Tylko z zasady nikt nie słucha nakazów. Bezcelowe działania to nie jej styl. Do tego zawsze słuchanie kojarzyło się jej z pomocą, a skoro chłopak nie krzyczał z bólu to nie dolegało mu nic poważnego. Taka logika - jeśli ktoś jest przytomny i nie krzyczy z powodu cierpienia to nie ma sensu zmuszać go do "rutynowego" przeglądu. Zdrowie to prywatna sprawa, a ona zna cenę prywatności. Gdy ktoś naruszał jej to również nie była zadowolona. Nie może go wziąć na swoje barki i zanieść. Na jakiś dziwny sposób to ta myśl ją bawiła. Jest, aż tak dziwnym człowiekiem, że po prostu słucha zamiast od razu bawić się w pielęgniarkę, wysyłać go do Skrzydła Szpitalnego, zgłaszać całe zajście. W zamieszaniu jednak była tylko jednym z wielu nauczycieli, a przecież tak się chociaż komuś przydała - słuchała. Tam pozostało już zbierać ciała, a żywi przecież są raczej w pierwszej kolejności na liście istotnych.
Skupiała się więc dalej na nim. Mówił, więc ktoś powinien być obok. Ludzie słowa powinny być przez kogoś przyjmowane.Chłonęła je więc i nie mogła uwierzyć, że takie konflikty zostały zignorowane.
Nikt nie zareagował.
To wszystko jest ich wina. Dorosłych, którzy sprawują pieczę nad tymi młodymi ludźmi. Tak zwyczajnie zawiedli. Pozwolili na to, bo nigdy nie znaleźli okazji, by posłuchać uczniów. Są im tak odlegli, że nawet nie chcieli im o tym powiedzieć, więc muszą być strasznymi nauczycielami, skoro nie mają do nich zaufania. Nie miała zamiaru osądzać tego chłopaka. Tak naprawdę to nie dziwiła się niczemu, co tam się wydarzyło, biorąc pod uwagę jego relację. Wierząc jego słowom mogła powiedzieć tylko jeden okrutny fakt - gdyby jej życie było zagrożone to pewnie sama nie zawahałaby się użyć niewybaczalnego. Oczywiście z jej kalectwem nie mogłaby, bo to po prostu by nie wyszło, ale gdyby mogła to... cóż, zrobiłaby wszystko by się chronić. Zabiłaby, tak. Pewnie to mało wychowawcze, ale nikt nie twierdził nigdy, że wśród nas są sami bohaterowie. Czarne charaktery również są potrzebne.
Jak mogła mu pomóc? Stwierdzić, że uważa, iż nie dokonał niczego złego? Nie mogła tego powiedzieć. W sumie to niczego, ale to inna sprawa. Pod względem ogólnego przekazu to nie istnieje po prostu żaden, który by mu pomógł. Nikt nie jest w stanie zabrać mu bólu psychicznego. Zdarzenia już ruszyły. Niewiele mogła zdziałać. Chyba, że znowu kłamać... Robi to całe życie, więc pomyślała, że jedno kłamstwa dla skrzywdzonego człowieka to nic w morzu jej wszystkich. Co ma do stracenia? Nic. Czy mu wierzyła? Tak. Może to jej błąd, ale życie nauczyło ją tego, że jest dla ludzi po prostu imieniem i nazwiskiem, które nie ma wielkich wpływów. Zawsze jest jakaś szansa, że pomaga temu dobremu. A jak nie to przynajmniej nie będzie się zastanawiać długo następnym razem, czy pomóc. Człowiek przecież uczy się na błędach.
Wyjęła prędko pergamin i pióro, które zawsze ma przy sobie i zaczęła skrobać.
Co się stało z Twoją różdżką? Kim jest ruda o której mówisz? Nie jesteś niczemu winny. - Nie rozpisała się zbytnio, pismo było o dziwo krzywe, co się jej nie zdarza. Pisała jednak w pośpiechu, by chociaż duchowo go wspierać. Nawet po tylu latach i wyćwiczonej dłoni w tej czynności nie potrafiła utrzymać pióra tak, by uskutecznić kaligrafię.
Planowała jednak znaleźć jego różdżkę i sprawić, by zginęła tajemniczo. Wtedy nikt nie dowiedziałby się o zaklęciach, które wyszły z jego ręki. Zgubił ją w całym zamieszaniu. A jeśli nie zdąży to może sama ją sprawdzać. I utrzymywać, że ostatnie zaklęcia wcale nie były tak brutalne. Albo chociaż próbować go bronić. Jej głos (jego brak!) nie jest wyjątkowo istotny, ale spróbować chociaż... Przecież to nie takie trudne podjąć próbę. A sami są winni temu wszystkiemu, a teraz cała wina spocząć ma na nastolatkach? To byłaby kpina. Choćby miała znaleźć sposób na to, by przemówić to nie pozwoli, by karali surowo dzieci.
Mogła kłamać, to prosta sprawa. O ile da się jej szanse. Nie miała go jednak za głupca. Po stroju widziała, że to Krukon. Taka wewnętrzna solidarność ze swoim domem. Lubiła zakładać, że to rzeczywiście wyjątkowo inteligentni ludzie. Pewnie sam o wszystko zadbał. Może mu uwierzą, że to zdarzenia wymusiły na nim takie czyny. Tylko skoro chciał się kryć to czemu jej powiedział? Czyży nie wiedział, że uczciwość nie popłaca?
Prue bowiem ma pewność, że prawda przynosi jedynie złe rzeczy. Przez nią ludzie kończą tak, jak kończą.
Tylko czy on wiedział, że Prue wie, jak to jest czuć się odrzuconą? Jak to jest być innym? Nie, nie mógł.
Nikt nie wiedział kim jest. Znają ewentualne historyjki, a o nie i tak trudno. Miał szczęście, że spotkał taką duszę, która po prostu wiedziała. Czasami wyjęcie ręki na zgodę skutkuję tylko tym, że zostaje odrąbana - do pokoju daleko po takim czymś. Nie zawsze złe rzeczy czyni się w złym celu. Ona to wie. Świat też powinien to zrozumieć.
Nawet jeśli sama nic nie zdziała, bo nie będzie mogła lub się nie uda to w duszy będzie liczyła na to, by jemu udało się przez to wszystko przejść. Miał kibica w swojej drużynie, choć o tym się nie dowie.
Podała mu papierzysko i złapała za rękę, którą miał przy twarzy, odciągając ją od niej.
Popatrzyła na niego - jak zwykle, bo co miała robić? Zostawało jej zaledwie nieme przekazywanie tego, co niewypowiedziane.
Skupiała się więc dalej na nim. Mówił, więc ktoś powinien być obok. Ludzie słowa powinny być przez kogoś przyjmowane.Chłonęła je więc i nie mogła uwierzyć, że takie konflikty zostały zignorowane.
Nikt nie zareagował.
To wszystko jest ich wina. Dorosłych, którzy sprawują pieczę nad tymi młodymi ludźmi. Tak zwyczajnie zawiedli. Pozwolili na to, bo nigdy nie znaleźli okazji, by posłuchać uczniów. Są im tak odlegli, że nawet nie chcieli im o tym powiedzieć, więc muszą być strasznymi nauczycielami, skoro nie mają do nich zaufania. Nie miała zamiaru osądzać tego chłopaka. Tak naprawdę to nie dziwiła się niczemu, co tam się wydarzyło, biorąc pod uwagę jego relację. Wierząc jego słowom mogła powiedzieć tylko jeden okrutny fakt - gdyby jej życie było zagrożone to pewnie sama nie zawahałaby się użyć niewybaczalnego. Oczywiście z jej kalectwem nie mogłaby, bo to po prostu by nie wyszło, ale gdyby mogła to... cóż, zrobiłaby wszystko by się chronić. Zabiłaby, tak. Pewnie to mało wychowawcze, ale nikt nie twierdził nigdy, że wśród nas są sami bohaterowie. Czarne charaktery również są potrzebne.
Jak mogła mu pomóc? Stwierdzić, że uważa, iż nie dokonał niczego złego? Nie mogła tego powiedzieć. W sumie to niczego, ale to inna sprawa. Pod względem ogólnego przekazu to nie istnieje po prostu żaden, który by mu pomógł. Nikt nie jest w stanie zabrać mu bólu psychicznego. Zdarzenia już ruszyły. Niewiele mogła zdziałać. Chyba, że znowu kłamać... Robi to całe życie, więc pomyślała, że jedno kłamstwa dla skrzywdzonego człowieka to nic w morzu jej wszystkich. Co ma do stracenia? Nic. Czy mu wierzyła? Tak. Może to jej błąd, ale życie nauczyło ją tego, że jest dla ludzi po prostu imieniem i nazwiskiem, które nie ma wielkich wpływów. Zawsze jest jakaś szansa, że pomaga temu dobremu. A jak nie to przynajmniej nie będzie się zastanawiać długo następnym razem, czy pomóc. Człowiek przecież uczy się na błędach.
Wyjęła prędko pergamin i pióro, które zawsze ma przy sobie i zaczęła skrobać.
Co się stało z Twoją różdżką? Kim jest ruda o której mówisz? Nie jesteś niczemu winny. - Nie rozpisała się zbytnio, pismo było o dziwo krzywe, co się jej nie zdarza. Pisała jednak w pośpiechu, by chociaż duchowo go wspierać. Nawet po tylu latach i wyćwiczonej dłoni w tej czynności nie potrafiła utrzymać pióra tak, by uskutecznić kaligrafię.
Planowała jednak znaleźć jego różdżkę i sprawić, by zginęła tajemniczo. Wtedy nikt nie dowiedziałby się o zaklęciach, które wyszły z jego ręki. Zgubił ją w całym zamieszaniu. A jeśli nie zdąży to może sama ją sprawdzać. I utrzymywać, że ostatnie zaklęcia wcale nie były tak brutalne. Albo chociaż próbować go bronić. Jej głos (jego brak!) nie jest wyjątkowo istotny, ale spróbować chociaż... Przecież to nie takie trudne podjąć próbę. A sami są winni temu wszystkiemu, a teraz cała wina spocząć ma na nastolatkach? To byłaby kpina. Choćby miała znaleźć sposób na to, by przemówić to nie pozwoli, by karali surowo dzieci.
Mogła kłamać, to prosta sprawa. O ile da się jej szanse. Nie miała go jednak za głupca. Po stroju widziała, że to Krukon. Taka wewnętrzna solidarność ze swoim domem. Lubiła zakładać, że to rzeczywiście wyjątkowo inteligentni ludzie. Pewnie sam o wszystko zadbał. Może mu uwierzą, że to zdarzenia wymusiły na nim takie czyny. Tylko skoro chciał się kryć to czemu jej powiedział? Czyży nie wiedział, że uczciwość nie popłaca?
Prue bowiem ma pewność, że prawda przynosi jedynie złe rzeczy. Przez nią ludzie kończą tak, jak kończą.
Tylko czy on wiedział, że Prue wie, jak to jest czuć się odrzuconą? Jak to jest być innym? Nie, nie mógł.
Nikt nie wiedział kim jest. Znają ewentualne historyjki, a o nie i tak trudno. Miał szczęście, że spotkał taką duszę, która po prostu wiedziała. Czasami wyjęcie ręki na zgodę skutkuję tylko tym, że zostaje odrąbana - do pokoju daleko po takim czymś. Nie zawsze złe rzeczy czyni się w złym celu. Ona to wie. Świat też powinien to zrozumieć.
Nawet jeśli sama nic nie zdziała, bo nie będzie mogła lub się nie uda to w duszy będzie liczyła na to, by jemu udało się przez to wszystko przejść. Miał kibica w swojej drużynie, choć o tym się nie dowie.
Podała mu papierzysko i złapała za rękę, którą miał przy twarzy, odciągając ją od niej.
Popatrzyła na niego - jak zwykle, bo co miała robić? Zostawało jej zaledwie nieme przekazywanie tego, co niewypowiedziane.
- Sahir Nailah
Re: Sala Wejściowa
Sob Kwi 18, 2015 3:25 pm
Być niestandardowym, innym, a przy tym wtapiać się w tło – nie, żeby obce mi były takie pojęcia, wręcz przeciwnie – uważam, że doskonale je rozumiem, więc – trudność z wyobrażeniem sobie? Nie było żadnych trudności. Wszak co Nailah robił jeszcze w zeszłym roku? - dokładnie to samo. Nie można było wpisać go w schemat, a mimo to scalał się z cieniami i pozostawał na niewidoku, nie potrafiąc i nie lubiąc wkraczać w centrum zainteresowania – wepchnięto go w nie mimo jego woli. Mógłbym powiedzieć, że jest to sztuka sama w sobie, naprawdę mi się podoba... i sądzę, że ta niewiasta mogłaby znaleźć z Nailahem... wspólny język (ba dum tss), gdyby tylko mieli okazję bliżej się poznać jeszcze przed tymi wszystkimi wydarzeniami, które z ucznia zrobiły potwora, jaki nie wahał się wyciągnąć różdżki i rzucić zaklęcia niewybaczalnego... swoją drogą bardzo śmieszna sprawa z tymi zaklęciami niewybaczalnymi – niby ongiś trafiało się za nie do Azkabanu i to wcale nie tak dawno temu, a jednak wiedza o nich nie była... tajemną. W zasadzie wszyscy wiedzieli, jak ich użyć, co robią i każdy znał ich działanie. Dlatego jakoś tobie wydawało się logcznym, by zezwolić na ich używanie – bo co, w obronie własnej rzucisz drętwotę i zaryzykujesz, że będzie na tyle silna, że zaraz Śmierciożerca nie wstanie ci za plecami i nie poderżnie gardła? Idiotyzm. Wiadomo, ze był to rodzaj najczarniejszej magii, samo zabieranie życia było okropne – przynajmniej dla większości. Dla Ciebie... chyba mogłeś powiedzieć, że zamieniło się to w coś tak naturalnego, jak ubieranie pidżamki do spania, prawda? Jednak jesteś tutaj, jednak drżysz, mówiąc, że zabiłeś dwójkę uczniów, jednak szkli się Otchłań twych oczu, która w swej ludzkości zaczyna nawet w miarę normalnie odbijać wszystkie blaski i sylwetki kłębiących się uczniów, którzy kompletnie obojętni na to,o czym mówisz, obojętni na to, że klęczy przy tobie nauczyciel, który wysłuchuje twych słów (masz rację, Prudence, wysłuchanie czasami jest najlepszym lekarstwem na wszystko, o wiele lepszym od prawienia morałów, które tylko potrafiły dobijać i niczego nie budowały) – świat był głuchy i ślepy. Od zawsze tak było. Wszystkie wieki, które przeminęły, nie zmieniły niczego w ludzkiej mentalności – Matka Ziemia musiałaby wybić wszystkie owieczki, co poruszają się z tłumem i przez to tracą własną osobowość, a to było niemożliwe, poza tym – kto kim by wtedy kierował? Nieee, nic się nie mogło zmienić – niech tak pozostanie – maleńkie, osobiste tragedie, obok ogólnego poruszenia, których nikt nie dostrzega – wszak Sahir nie był nikim więcej jak ziarnkiem piasku na pustyni, ginącym w obliczu wszystkich innych, nawet jeśli miał swoją alternatywną barwę... nawet jeśli potrafił być Otchłanią, która pochłaniała każde z ziarenek, które podeszło za blisko – wtedy ginął w czerni.
- Róż...dżką... - Powtórzyłeś nieco otępiale i wbiłeś cielęce spojrzenie w Prudence. - Różdżka... rozpadła mi się w dłoniach... po prostu wybuchła zaraz po tym, jak... jak... - Jak użyłem zaklęcia niewybaczalnego, ale to ci nie przeszło przez gardło, widać było, jak te słowa wręcz kłębią się w twoim gardle i zatykają je skutecznie, przyprawiając o bezdech. Wyciągnąłeś swoją prawą, poranią dłoń, w której było kilka drzazg – cóż poradzić... mogłeś nie ściskać tak mocno tego drewna, mogłeś puścić...
Oto więc jesteś – przerażająco realny w przerażająco sfałszowanym świecie.
- N... nie wiem... Nigdy wcześniej jej nie widziałem... Widziałem tylko, że na szacie ma emblemat Puchoński... - Ale równie dobrze mogła tą szatę komuś zwędzić, cóż, mówiłeś o tym, co widziałeś, a z czego trudno było mimo wszystko pozbierać myśli – wszak wiadomo, jak szybko musiała się ta bitwa potoczyć, ile musiało być tam krzyku, zamieszania, skoro dopiero na jej końcu pojawili się nauczyciele.
Oczywiście, Prudence, że nie wiedział, bo skąd miałby wiedzieć?
Skinąłeś głową w wyrazie niepewnej wdzięczności, jednak tragedia sama w sobie opatulała cię ciasnym kokonem wrażenia, iż nie koniecznie jesteś teraz w stanie się z tego otrząsnąć.
- Pani Profesor... ja... to znaczy... Profesor Dumbledore powinien się o tym dowiedzieć... - Dopowiedziałeś cicho.
- Róż...dżką... - Powtórzyłeś nieco otępiale i wbiłeś cielęce spojrzenie w Prudence. - Różdżka... rozpadła mi się w dłoniach... po prostu wybuchła zaraz po tym, jak... jak... - Jak użyłem zaklęcia niewybaczalnego, ale to ci nie przeszło przez gardło, widać było, jak te słowa wręcz kłębią się w twoim gardle i zatykają je skutecznie, przyprawiając o bezdech. Wyciągnąłeś swoją prawą, poranią dłoń, w której było kilka drzazg – cóż poradzić... mogłeś nie ściskać tak mocno tego drewna, mogłeś puścić...
Oto więc jesteś – przerażająco realny w przerażająco sfałszowanym świecie.
- N... nie wiem... Nigdy wcześniej jej nie widziałem... Widziałem tylko, że na szacie ma emblemat Puchoński... - Ale równie dobrze mogła tą szatę komuś zwędzić, cóż, mówiłeś o tym, co widziałeś, a z czego trudno było mimo wszystko pozbierać myśli – wszak wiadomo, jak szybko musiała się ta bitwa potoczyć, ile musiało być tam krzyku, zamieszania, skoro dopiero na jej końcu pojawili się nauczyciele.
Oczywiście, Prudence, że nie wiedział, bo skąd miałby wiedzieć?
Skinąłeś głową w wyrazie niepewnej wdzięczności, jednak tragedia sama w sobie opatulała cię ciasnym kokonem wrażenia, iż nie koniecznie jesteś teraz w stanie się z tego otrząsnąć.
- Pani Profesor... ja... to znaczy... Profesor Dumbledore powinien się o tym dowiedzieć... - Dopowiedziałeś cicho.
- Prudence Grisham
Re: Sala Wejściowa
Sob Kwi 18, 2015 7:13 pm
Chłopcze, o byś był tak mądry i skorzystał z braku różdżki. Tylko tego chciała ta nauczycielka. Dzięki temu szansa na to, że nikt się nie dowie była jeszcze większa. Wystarczy to dobrze rozegrać. Co do łatwych zadań nie należy z powodu jego stanu. Tak bardzo chciałaby coś zrobić, ale w obliczu tego co miało miejsce jest bezsilna. Do tego systemem jakim on się posługuje jest bliski, jak nie taki sam, jak jej. W życiu panuje przecież prosta zasada - albo ty zabijesz kogoś albo on zabije Ciebie. Trudne prawo, ale prawo. Natura ustaliła je dawno temu. Silni lub inteligentni przeżywają. Nikt nie powiedział, że cokolwiek jest sprawiedliwe. Trzeba się przyzwyczaić do chaosu w którym przychodzi każdemu z nas egzystować.
Puchonka? Oszustwo, podpucha? Kto tam wie... Jeśli to prawda to ponieśli wyjątkowo głęboko zakorzeniony błąd w procesie kształcenia swoich uczniów. Dom w którym chowano przyjacielskich, oddanych... to nie mieściło się w głowie, ale to nie pierwszy i nie ostatni raz, gdy staje w obliczu niezwykłych wieści. Lepiej je przyjmować, chłonąć informację, lecz dopiero przy uzbieraniu ich z różnych źródeł rozpatrywać. Chwilowo słucha jednej osoby, nie może powierzchownie snuć domysłów. Domysły bowiem są dla niepewnych i niedoinformowanych, a w takim przypadku nie mogła pozwalać sobie na zmyślanie i okazywanie własnej głupoty. Wymaga się od niej czegoś więcej i sama od siebie tego chce. Musi znaleźć odpowiedzi. Przyjdą jednak one w swoim czasie, gdy wyjdzie słońce po tej burzy. Gdy będzie czas na oglądanie powalonych drzew po tej wichurze i wysłuchanie ich niemej opowieści. Coś na czym się zna - patrzenie i słuchanie. Wreszcie na coś przydatne, szkoda, że w taki sposób, wielka szkoda...
Jakim cudem nie zauważyła jego dłoni? Czyżby była aż tak wielką ignorantką? Dała mu mówić, a w między czasie oderwała kawałek swojego odzienia, by móc ją opatrzyć. Gdy ma się ograniczone możliwości to człowiek uczy się wielu przydatnych rzeczy. Nie zapytała o zgodę, tylko zwyczajnie obwiązała jego dłoń kawałkiem owego materiału. Na moment, w zależności od jego następnych decyzji.
Znowu pisała, tym razem spokojniej i wróciła do równego zapisu.
Masz obecnie kilka opcji. Mogę sama zająć się Twoją ręką i dopiero potem poszukasz profesora, pójdziesz do Skrzydła Szpitalnego i tam się nią zajmą i potem spróbujesz go złapać albo już teraz wybierzesz się do profesora Dumbledore'a, ale przysięgniesz, że zajmiesz się nią potem i to natychmiast. Jeśli wybierasz ostatnią to czy mam pójść z Tobą? - Chłopak pewnie trochę się zastanawiał co takiego skrobie skoro trwa to jednak dłuższą chwilkę, a przynajmniej stosunkowo dłuższą niż wcześniejsze jej zapisy. Wreszcie jednak podała mu ją. Miał prawo wyboru w końcu to jego ręka. Do tego chciał pewnie szybko iść do dyrektora.
Puchonka? Oszustwo, podpucha? Kto tam wie... Jeśli to prawda to ponieśli wyjątkowo głęboko zakorzeniony błąd w procesie kształcenia swoich uczniów. Dom w którym chowano przyjacielskich, oddanych... to nie mieściło się w głowie, ale to nie pierwszy i nie ostatni raz, gdy staje w obliczu niezwykłych wieści. Lepiej je przyjmować, chłonąć informację, lecz dopiero przy uzbieraniu ich z różnych źródeł rozpatrywać. Chwilowo słucha jednej osoby, nie może powierzchownie snuć domysłów. Domysły bowiem są dla niepewnych i niedoinformowanych, a w takim przypadku nie mogła pozwalać sobie na zmyślanie i okazywanie własnej głupoty. Wymaga się od niej czegoś więcej i sama od siebie tego chce. Musi znaleźć odpowiedzi. Przyjdą jednak one w swoim czasie, gdy wyjdzie słońce po tej burzy. Gdy będzie czas na oglądanie powalonych drzew po tej wichurze i wysłuchanie ich niemej opowieści. Coś na czym się zna - patrzenie i słuchanie. Wreszcie na coś przydatne, szkoda, że w taki sposób, wielka szkoda...
Jakim cudem nie zauważyła jego dłoni? Czyżby była aż tak wielką ignorantką? Dała mu mówić, a w między czasie oderwała kawałek swojego odzienia, by móc ją opatrzyć. Gdy ma się ograniczone możliwości to człowiek uczy się wielu przydatnych rzeczy. Nie zapytała o zgodę, tylko zwyczajnie obwiązała jego dłoń kawałkiem owego materiału. Na moment, w zależności od jego następnych decyzji.
Znowu pisała, tym razem spokojniej i wróciła do równego zapisu.
Masz obecnie kilka opcji. Mogę sama zająć się Twoją ręką i dopiero potem poszukasz profesora, pójdziesz do Skrzydła Szpitalnego i tam się nią zajmą i potem spróbujesz go złapać albo już teraz wybierzesz się do profesora Dumbledore'a, ale przysięgniesz, że zajmiesz się nią potem i to natychmiast. Jeśli wybierasz ostatnią to czy mam pójść z Tobą? - Chłopak pewnie trochę się zastanawiał co takiego skrobie skoro trwa to jednak dłuższą chwilkę, a przynajmniej stosunkowo dłuższą niż wcześniejsze jej zapisy. Wreszcie jednak podała mu ją. Miał prawo wyboru w końcu to jego ręka. Do tego chciał pewnie szybko iść do dyrektora.
- Sahir Nailah
Re: Sala Wejściowa
Sob Kwi 18, 2015 7:40 pm
Ludzki umysł jest bardzo ciekawą sprawą, tak jak i ciekawa jest kwestia odwagi, jej braku lub też właśnie jej posiadania – ona zaś nie miała zbyt wiele wspólnego z panem Nailahem, u którego "strach" owszem, istniał, ale wszelakie decyzje podejmowane były zazwyczaj za pomocą chłodnej kalkulacji, która pozwalała mu na wybijanie się ponad tą omawianą przeciętność i bycia o krok przed większością, zaś jak wiadomo, w wyścigu, którym życie było, bycie pierwszym miało swe plusy i minusy – mimo tego, że nie widziało się pleców innych, to można było przygotowywać drogę i dzięki temu przyjmować prawdopodobne opcje wydarzeń... jednak nawet wróżbici nie są w stanie przewidzieć wszystkiego. Tak, zgadza się, to bardzo niebezpieczna zabawa, w której łatwo się przewrócić, a zdarte kolana to zaledwie kropla w całym oceanie, na którą nawet się nie zwraca uwagi, bo za często takie wywrotki się zdarzają. Największym zaś problemem jest to, co faktycznie za naszymi plecami się odbywa i to, czy za chwilę ostrze noża nie wyląduje między naszymi łopatkami. Wielce, wielce problematyczne...
Ależ dlaczego niby miałoby być to kłamstwo? Po co miałby kłamać? Skoro byłby winny, to właśnie siedziałby cicho, ukryty i nikt by się o niczym nie dowiedział... Gdyby kłamał – skąd pojawiłaby się zdarta skóra na dłoni, drzazgi w niej, krew – co, sam by sobie to zrobił? Gdyby kłamał – czy ktoś naprawdę może kłamać tak doskonale, by... wyglądać tak jak on? Czy mogą istnieć tacy aktorzy pośród tych dzieciaków? Zwłaszcza, że przecież jeszcze na początku tego miesiąca pojawił się problem z atakiem Śmierciożerców na Hogsmeade – nic dziwnego, jeśli przed tym, jak zostali wypędzeni, zdołaliby zyskać jakiś wpływ na uczniów... Kto wie, może tamta Puchonka była pod wpływem Imperiusa? Może ktoś ją zaklął, gdy tamtego dnia była w Hogsmeade? Wtedy jeszcze można było doń swobodnie wychodzić, nie robiono listy, gdy sądzono, że te tereny są bezpieczne – jak widać – nie były. I zdecydowanie w tym miejscu nic nie było takie, jak powinno być...
- Nie musi pani... Dziękuję... - Zaprzeczył cicho, ale nie zabierał ręki, jedynie naprężając lekko palce z nieprzyjemnego pieczenia – materiał jednak ochroni naruszoną skórę przed kontaktem z powierzchownymi otarciami, a więc też nieprzyjemnym bólem – tylko częściowo, oczywiście trzeba ją oczyścić i powyjmować kawałki drewna, żeby nie wdało się zakażenie, zwłaszcza, że twoja zdolność regeneracji utrzymywała się teraz na poziomie zera... Będziesz musiał się pożywić, ale jak, kiedy? Nie było teraz nawet za bardzo sposobności, nie mogłeś teraz pozwolić sobie na wymykanie się z zamku, a przecież nie zaatakujesz następnego ucznia... Nie, nie, nie – dość, nie możesz... już i tak zbyt wielki nacisk był ze strony uczniów na to, żebyś wyleciał, tylko dlatego, że jesteś wampirem, cudowna sprawa, mówię wam, polecam... oczywiście nie dlatego – dlatego było na początku, a że, cóż, sami prosili się o to, byś zaczął atakować ich w odwecie to inna sprawa, o której niewiele osób wie. Jak dotąd nikt nie poszedł na ciebie nakapować, że go ugryzłeś.
Spoglądałeś na notatnik nauczycielki, czekając, aż skończy pisać, cierpliwie i nienachalnie, zmęczonym spojrzeniem, znowu, dzięki ciszy i stanowczym, a zarazem łagodnym gestom i spojrzeniom Prudence, się uspokajając. Ta kobieta miała... bardzo dobrą aurę. Aurę, którą naprawdę mógłbyś polubić, jednak – spoufalać się z nauczycielami? Jak dotąd nie było nauczyciela, który obdarzyłby cię zaufaniem i do którego mogłeś pójść wiedząc, że nie dostaniesz banalnego "musisz sobie poradzić". Zaś Dumbledore, którego uważałeś za swojego ojca? Zawiódł. Zawiódł i naprawdę go teraz nienawidziłeś... Tylko że – obnosić się z tą nienawiścią? Byłeś nadal małym chłopcem, który chciał skakać jak najwyżej, żeby tylko ojciec go zauważył i posłał chociaż jeden uśmiech, nawet jeśli wiedziałeś, że dyrektor jest zajęty i nie masz szans na to, by spośród tylu uczniów poświęcił uwagę akurat tobie.
- Byłbym wdzięczny, gdyby mogła pani pójść ze mną... - Spróbowałbyś się nawet uśmiechnąć, ale naprawdę za cholerę nie miałeś siły... - Powinienem był pójść wcześniej... - Pokręciłeś głową i przymknąłeś oczy. - Spanikowałem... wstyd się przyznać... ale miałem kompletną pustkę w głowie... - Czułeś konieczność wytłumaczenia się z tego, bo przecież – winieneś od razu pędzić do nauczycieli, ale kto by niby cię oskarżał o to, że nie poszedłeś od razu, z drugiej strony? Byłeś tylko głupim siedemnastolatkiem chowanym w szkole i właśnie byłeś świadkiem tego, jak rozrywano uczniów na kawałki.
Nie, zdecydowanie nikt normalny nie byłby w stanie zachować zimnej krwi w takiej chwili.
Prawda?
[z/t x2]
Ależ dlaczego niby miałoby być to kłamstwo? Po co miałby kłamać? Skoro byłby winny, to właśnie siedziałby cicho, ukryty i nikt by się o niczym nie dowiedział... Gdyby kłamał – skąd pojawiłaby się zdarta skóra na dłoni, drzazgi w niej, krew – co, sam by sobie to zrobił? Gdyby kłamał – czy ktoś naprawdę może kłamać tak doskonale, by... wyglądać tak jak on? Czy mogą istnieć tacy aktorzy pośród tych dzieciaków? Zwłaszcza, że przecież jeszcze na początku tego miesiąca pojawił się problem z atakiem Śmierciożerców na Hogsmeade – nic dziwnego, jeśli przed tym, jak zostali wypędzeni, zdołaliby zyskać jakiś wpływ na uczniów... Kto wie, może tamta Puchonka była pod wpływem Imperiusa? Może ktoś ją zaklął, gdy tamtego dnia była w Hogsmeade? Wtedy jeszcze można było doń swobodnie wychodzić, nie robiono listy, gdy sądzono, że te tereny są bezpieczne – jak widać – nie były. I zdecydowanie w tym miejscu nic nie było takie, jak powinno być...
- Nie musi pani... Dziękuję... - Zaprzeczył cicho, ale nie zabierał ręki, jedynie naprężając lekko palce z nieprzyjemnego pieczenia – materiał jednak ochroni naruszoną skórę przed kontaktem z powierzchownymi otarciami, a więc też nieprzyjemnym bólem – tylko częściowo, oczywiście trzeba ją oczyścić i powyjmować kawałki drewna, żeby nie wdało się zakażenie, zwłaszcza, że twoja zdolność regeneracji utrzymywała się teraz na poziomie zera... Będziesz musiał się pożywić, ale jak, kiedy? Nie było teraz nawet za bardzo sposobności, nie mogłeś teraz pozwolić sobie na wymykanie się z zamku, a przecież nie zaatakujesz następnego ucznia... Nie, nie, nie – dość, nie możesz... już i tak zbyt wielki nacisk był ze strony uczniów na to, żebyś wyleciał, tylko dlatego, że jesteś wampirem, cudowna sprawa, mówię wam, polecam... oczywiście nie dlatego – dlatego było na początku, a że, cóż, sami prosili się o to, byś zaczął atakować ich w odwecie to inna sprawa, o której niewiele osób wie. Jak dotąd nikt nie poszedł na ciebie nakapować, że go ugryzłeś.
Spoglądałeś na notatnik nauczycielki, czekając, aż skończy pisać, cierpliwie i nienachalnie, zmęczonym spojrzeniem, znowu, dzięki ciszy i stanowczym, a zarazem łagodnym gestom i spojrzeniom Prudence, się uspokajając. Ta kobieta miała... bardzo dobrą aurę. Aurę, którą naprawdę mógłbyś polubić, jednak – spoufalać się z nauczycielami? Jak dotąd nie było nauczyciela, który obdarzyłby cię zaufaniem i do którego mogłeś pójść wiedząc, że nie dostaniesz banalnego "musisz sobie poradzić". Zaś Dumbledore, którego uważałeś za swojego ojca? Zawiódł. Zawiódł i naprawdę go teraz nienawidziłeś... Tylko że – obnosić się z tą nienawiścią? Byłeś nadal małym chłopcem, który chciał skakać jak najwyżej, żeby tylko ojciec go zauważył i posłał chociaż jeden uśmiech, nawet jeśli wiedziałeś, że dyrektor jest zajęty i nie masz szans na to, by spośród tylu uczniów poświęcił uwagę akurat tobie.
- Byłbym wdzięczny, gdyby mogła pani pójść ze mną... - Spróbowałbyś się nawet uśmiechnąć, ale naprawdę za cholerę nie miałeś siły... - Powinienem był pójść wcześniej... - Pokręciłeś głową i przymknąłeś oczy. - Spanikowałem... wstyd się przyznać... ale miałem kompletną pustkę w głowie... - Czułeś konieczność wytłumaczenia się z tego, bo przecież – winieneś od razu pędzić do nauczycieli, ale kto by niby cię oskarżał o to, że nie poszedłeś od razu, z drugiej strony? Byłeś tylko głupim siedemnastolatkiem chowanym w szkole i właśnie byłeś świadkiem tego, jak rozrywano uczniów na kawałki.
Nie, zdecydowanie nikt normalny nie byłby w stanie zachować zimnej krwi w takiej chwili.
Prawda?
[z/t x2]
- Bastian Rashwill
Re: Sala Wejściowa
Sob Maj 09, 2015 8:03 pm
Najlepszy sposób, aby na chwilę oderwać się od rzeczywistości i całego szkolnego zamieszania. Drzwi do Sali Wejściowej się otworzyły i do sporego pomieszczenia wszedł krukon, trzymając w rękach swoją miotłę. Można by powiedzieć, że widok całkiem normalny i nikogo nie zaskakujący, gdyby nie jeden szczegół. Na twarzy chłopaka widać było delikatny uśmiech, błądzący po ustach. Dokładnie tego mu brakowało, wznieść się w powietrze i latać tak szybko jak ma tylko ochotę, mając wrażenie że wszelkie problemy czy hałas zostawia za sobą. Wystarczyła zaledwie godzina, by teraz wrócił do zamku w o wiele lepszym nastroju, nawet można się pokusić o stwierdzenie, że dość przyjacielskim... no jak na niego.
To nie znaczyło przecież, że będzie teraz chodził od osoby do osoby i zaczepiał wszystkich, czy wręcz próbował poznać kogoś nowego. Nie przesadzajmy. Bastian usiadł na jednej z wolnych ławek pod ścianą, opierając się o chłodny kamień plecami. Miotłę oparł obok siebie i przeczesał rozwichrzone włosy palcami. Nie bardzo wiedział co teraz zrobić, żeby tego nastroju sobie nie popsuć... na pewno nie miał ochoty na powrót do Pokoju Wspólnego. Dormitorium? Ewentualnie, ale to za chwilę. Krukon zaczął przeczesywać wzrokiem salę, upewniając się czy nie ma tu kogoś, kogo jednak trochę lepiej zna. Znając jednak jego towarzyski charakter, prawdopodobieństwo było znikome.
To nie znaczyło przecież, że będzie teraz chodził od osoby do osoby i zaczepiał wszystkich, czy wręcz próbował poznać kogoś nowego. Nie przesadzajmy. Bastian usiadł na jednej z wolnych ławek pod ścianą, opierając się o chłodny kamień plecami. Miotłę oparł obok siebie i przeczesał rozwichrzone włosy palcami. Nie bardzo wiedział co teraz zrobić, żeby tego nastroju sobie nie popsuć... na pewno nie miał ochoty na powrót do Pokoju Wspólnego. Dormitorium? Ewentualnie, ale to za chwilę. Krukon zaczął przeczesywać wzrokiem salę, upewniając się czy nie ma tu kogoś, kogo jednak trochę lepiej zna. Znając jednak jego towarzyski charakter, prawdopodobieństwo było znikome.
- Lorelei Lorraine
Re: Sala Wejściowa
Nie Maj 10, 2015 12:55 am
Czasami jest tak, że zapominasz. Przesypiając spokojnie całą noc, nie zmagasz się z marami sennymi i poranek witasz z szerokim uśmiechem na twarzy. Słońce świeci, zza okna dochodzą do ciebie odgłosy budzącej się natury... Rozglądasz się wtedy po pomieszczeniu, stwierdzając szybko, że koleżanki, z którymi dzielisz dormitorium, jeszcze się nie obudziły. Patrząc tak na to wszystko, dostrzegając ukryte piękno nawet w tych najdrobniejszych, najbardziej niepozornych zjawiskach, nie czujesz typowych negatywnych podszeptów podświadomości, cieszysz się z pozytywnej rzeczywistości...
Ale wtedy dociera do ciebie to, że tak naprawdę umysł płata ci figle, aby niespodziewanie przyładować w twą głowę całym arsenałem tego, co na co dzień znosisz nadzwyczaj dobrze… Tylko z tego względu, że wtedy jest rozdzielone, że nie zwala się na twoje barki zbyt wiele na raz. Tym razem jednak dajesz się dobrowolnie zagnać w pułapkę stworzoną z tego, czego najbardziej się boisz - z własnej słabości i to jest głównym powodem tego, jak na powrót zaczynasz postrzegać otaczający cię świat. Jako prawdziwy koszmar na jawie, z którego nie sposób jest się wybudzić, od którego nie sposób jest uciec. Masz tego świadomość, więc dajesz mu się pochłonąć, płyniesz z prądem dzień za dniem, łykając gwałtownie te momenty, kiedy jest trochę lepiej.
Lecz nie wierzysz w to, że kiedyś będzie zupełnie dobrze. Życie to nie piękna bajka, w której koniec jest zawsze pozytywny, ci dobrzy wygrywają, a źli dostają to, na co zasłużyli. Zresztą… Czy widzisz w swoim życiu kogoś naprawdę złego? Nie, nie, bo jesteś jedną z tych osób, jakie w swej naturze mają usprawiedliwianie wszystkich dookoła. Czasem tylko wpadasz w ten stan, kiedy naprawdę chcesz wywrzeszczeć ludziom w twarz, że są okrutni, ale to po chwili odchodzi. Znów jesteś miła, nieco oddalona od reszty towarzystwa, jednak zawsze służąca dobrą radą lub kilkoma minutami rozmowy o problemach, podczas której ty głównie słuchasz. Jesteś bardzo dobrym słuchaczem, wszyscy to wiedzą i może dlatego tak ochoczo do ciebie przychodzą.
Czasem jednak masz ochotę zniknąć, dosłownie zapaść się pod ziemię, by móc tam w spokoju wertować książkę, którą przysłano ci na twoje ostatnie urodziny, a której jakoś nie miałaś wcześniej okazji wziąć do ręki, co dopiero ją przeczytać. To właśnie wtedy wymykasz się cicho z Pokoju Wspólnego, idąc spokojnymi, prawie jeszcze niezaludnionymi korytarzami. Nie jest jeszcze ani zbyt wcześnie, ani za późno. Ot, idealna pora na to, aby zaznać trochę spokoju, bowiem inni albo jeszcze drzemają w swych łóżkach, albo zajmują się jakimiś niesamowicie ważnymi rzeczami, które ich z nich wywlekły. Zajęcia…? Jeszcze ich nie masz, więc droga wolna.
W taki dzień jak ten, Lei wręcz idealnie wpasowywała się w podobny schemat. Ba!, był on prawie perfekcyjnym odzwierciedleniem całego jej życia. Czasem czuła się dobrze, za innym razem gorzej. Niekiedy zaskakiwała pozytywnością, by w innej chwili dosłownie wywieszać sobie nad głową tabliczkę podobną do tych w zoo. Nie drażnić Lorelei. Nigdy. Aby zniwelować jeszcze okoliczności, jakie mogłyby doprowadzić ją do jakiegoś rodzaju białej gorączki, nie miała zamiaru zatrzymywać się tam, gdzie mogła spotkać zbyt wiele znanych osób, choć przejść tamtędy już musiała. Całe szczęście, obyło się jednak bez wpadania na niechciane osoby. To zaś skłoniło ją do nieco dłuższego pozostania w tym miejscu.
Przechodząc obok jakiegoś chłopaka z miotłą, miotłą! żołądek nieprzyjemnie zwinął jej się w supeł i podszedł gdzieś w okolice gardła, prawie natychmiast odwróciła wzrok, mrucząc przy tym coś brzmiącego jak gzglygzyzyglpp. Traf chciał, że przestała przy tym patrzeć pod nogi, prawie momentalnie potykając się o własne stopy i padając jak kłoda na ziemię. Tak, coś takiego potrafiła zrobić chyba tylko ona. Ironia ironią, bycie ex-zawodnikiem drużyny Quidditcha, gdzie ponoć trzeba było nie być sierotą byciem kimś takim, ale gwiazdki i tak stanęły jej przed oczami. Zamiast jednak zacząć jęczeć, podłoże w końcu nie było zbyt miękkie, Lorraine zaczęła się… Śmiać. Niekontrolowanie śmiać, co sprawiło, że obite ciało zaczęło boleć ją jeszcze bardziej. Mimo to, cóż, nie mogła przestać. Mini wstrząs mózgu…? A może zwyczajnie właśnie ujawniały się jej wariackie skłonności? Nie mogła tego ocenić. Zwłaszcza nie teraz.
Ale wtedy dociera do ciebie to, że tak naprawdę umysł płata ci figle, aby niespodziewanie przyładować w twą głowę całym arsenałem tego, co na co dzień znosisz nadzwyczaj dobrze… Tylko z tego względu, że wtedy jest rozdzielone, że nie zwala się na twoje barki zbyt wiele na raz. Tym razem jednak dajesz się dobrowolnie zagnać w pułapkę stworzoną z tego, czego najbardziej się boisz - z własnej słabości i to jest głównym powodem tego, jak na powrót zaczynasz postrzegać otaczający cię świat. Jako prawdziwy koszmar na jawie, z którego nie sposób jest się wybudzić, od którego nie sposób jest uciec. Masz tego świadomość, więc dajesz mu się pochłonąć, płyniesz z prądem dzień za dniem, łykając gwałtownie te momenty, kiedy jest trochę lepiej.
Lecz nie wierzysz w to, że kiedyś będzie zupełnie dobrze. Życie to nie piękna bajka, w której koniec jest zawsze pozytywny, ci dobrzy wygrywają, a źli dostają to, na co zasłużyli. Zresztą… Czy widzisz w swoim życiu kogoś naprawdę złego? Nie, nie, bo jesteś jedną z tych osób, jakie w swej naturze mają usprawiedliwianie wszystkich dookoła. Czasem tylko wpadasz w ten stan, kiedy naprawdę chcesz wywrzeszczeć ludziom w twarz, że są okrutni, ale to po chwili odchodzi. Znów jesteś miła, nieco oddalona od reszty towarzystwa, jednak zawsze służąca dobrą radą lub kilkoma minutami rozmowy o problemach, podczas której ty głównie słuchasz. Jesteś bardzo dobrym słuchaczem, wszyscy to wiedzą i może dlatego tak ochoczo do ciebie przychodzą.
Czasem jednak masz ochotę zniknąć, dosłownie zapaść się pod ziemię, by móc tam w spokoju wertować książkę, którą przysłano ci na twoje ostatnie urodziny, a której jakoś nie miałaś wcześniej okazji wziąć do ręki, co dopiero ją przeczytać. To właśnie wtedy wymykasz się cicho z Pokoju Wspólnego, idąc spokojnymi, prawie jeszcze niezaludnionymi korytarzami. Nie jest jeszcze ani zbyt wcześnie, ani za późno. Ot, idealna pora na to, aby zaznać trochę spokoju, bowiem inni albo jeszcze drzemają w swych łóżkach, albo zajmują się jakimiś niesamowicie ważnymi rzeczami, które ich z nich wywlekły. Zajęcia…? Jeszcze ich nie masz, więc droga wolna.
W taki dzień jak ten, Lei wręcz idealnie wpasowywała się w podobny schemat. Ba!, był on prawie perfekcyjnym odzwierciedleniem całego jej życia. Czasem czuła się dobrze, za innym razem gorzej. Niekiedy zaskakiwała pozytywnością, by w innej chwili dosłownie wywieszać sobie nad głową tabliczkę podobną do tych w zoo. Nie drażnić Lorelei. Nigdy. Aby zniwelować jeszcze okoliczności, jakie mogłyby doprowadzić ją do jakiegoś rodzaju białej gorączki, nie miała zamiaru zatrzymywać się tam, gdzie mogła spotkać zbyt wiele znanych osób, choć przejść tamtędy już musiała. Całe szczęście, obyło się jednak bez wpadania na niechciane osoby. To zaś skłoniło ją do nieco dłuższego pozostania w tym miejscu.
Przechodząc obok jakiegoś chłopaka z miotłą, miotłą! żołądek nieprzyjemnie zwinął jej się w supeł i podszedł gdzieś w okolice gardła, prawie natychmiast odwróciła wzrok, mrucząc przy tym coś brzmiącego jak gzglygzyzyglpp. Traf chciał, że przestała przy tym patrzeć pod nogi, prawie momentalnie potykając się o własne stopy i padając jak kłoda na ziemię. Tak, coś takiego potrafiła zrobić chyba tylko ona. Ironia ironią, bycie ex-zawodnikiem drużyny Quidditcha, gdzie ponoć trzeba było nie być sierotą byciem kimś takim, ale gwiazdki i tak stanęły jej przed oczami. Zamiast jednak zacząć jęczeć, podłoże w końcu nie było zbyt miękkie, Lorraine zaczęła się… Śmiać. Niekontrolowanie śmiać, co sprawiło, że obite ciało zaczęło boleć ją jeszcze bardziej. Mimo to, cóż, nie mogła przestać. Mini wstrząs mózgu…? A może zwyczajnie właśnie ujawniały się jej wariackie skłonności? Nie mogła tego ocenić. Zwłaszcza nie teraz.
- Bastian Rashwill
Re: Sala Wejściowa
Nie Maj 10, 2015 6:49 am
Ludzie. Otaczało go ich pełno w Hogwarcie, zwłaszcza teraz gdy nawet ci, co zazwyczaj siedzieli cicho zaszyci w dormitorium, wyszli by podsłuchać jakiekolwiek nowe wiadomości - plotki - na temat ostatnich wydarzeń. Tak więc Bass miał wrażenie, że jest o wiele bardziej tłoczno niż kiedyś...o wiele zbyt tłoczno. Dziwne, że siedział w ogóle jeszcze w takim miejscu jak Sala Wejściowa, przez tak długi czas (10 minut!).
Przez całe życie przyzwyczajony do samotności, a mimo to nigdy się z nią do końca nie pogodził. Jego najgłębsze marzenie, które nie miało szans się ziścić przepadło dawno, a jemu pozostało żyć samemu sobie, co tydzień tylko wysyłając list rodzicom, zamartwiającym się o jedynego syna. Dokładnie - jedynego, w tym cały problem. Kiedyś nawet w słabym pocieszaniu usłyszał, że przynajmniej mało kto potrafi pokonać go w szachy czarodziejów. Fakt, mógłby dostać jakiś medal, za grę "sam ze sobą", praktykowaną przez wiele lat dzieciństwa. Ba, czasem nawet przegrywał! O ile to nie brzmi całkiem idiotycznie. Popieprzony człowiek.
W pomieszczeniu nie działo się nic ciekawego, wartego uwagi krukona. Nie napotkał wzrokiem też nikogo znajomego, tak więc już miał się zbierać to wyjścia, gdy coś łupnęło tuż pod jego nogami. Co do cholery..? Dziewczyna. Blondynka. Leży i się śmieje. Rashwill zmarszczył brwi, pierwsze co rejestrując to małe zamieszanie, które zaczynało się przy nich robić nie tyle ze względu na upadek, a śmiech dziewczyny.
- Przymknij się - rzucił totalnie tego nie przemyślawszy i też o dziwo nie z wrogością, a totalnym zaskoczeniem na twarzy, unosząc nieznacznie brew - nic ci nie jest? - dodał po chwili, stojąc tak nad nią i chcąc jakby zrekompensować poprzednio wypowiedziane słowa. Mimo tego, widać było na twarzy krukona zniecierpliwienie. Świetnie, zaraz otoczy nas niezły tłum ludzi. Wzdychając pod nosem i przewracając wymownie oczami, wyciągnął rękę w jej stronę. Mogła to uznać jako akt pomocy, jednak niestety Bastian bardziej chciał w ten sposób ją ponaglić by powróciła do wcześniejszej, mniej zwracającej na nich uwagi pozycji.
Nie obchodziło go gadanie, bo i tak tego nigdy nie słuchał. Brunet jednak nie znosił być w centrum uwagi, a więc w tym momencie czuł się tak nieswojo, jak to tylko było możliwe i chcąc nie chcąc cała wina spadła na niewinną, leżącą na ziemi dziewczynę. Chyba nieznajomą...
Przez całe życie przyzwyczajony do samotności, a mimo to nigdy się z nią do końca nie pogodził. Jego najgłębsze marzenie, które nie miało szans się ziścić przepadło dawno, a jemu pozostało żyć samemu sobie, co tydzień tylko wysyłając list rodzicom, zamartwiającym się o jedynego syna. Dokładnie - jedynego, w tym cały problem. Kiedyś nawet w słabym pocieszaniu usłyszał, że przynajmniej mało kto potrafi pokonać go w szachy czarodziejów. Fakt, mógłby dostać jakiś medal, za grę "sam ze sobą", praktykowaną przez wiele lat dzieciństwa. Ba, czasem nawet przegrywał! O ile to nie brzmi całkiem idiotycznie. Popieprzony człowiek.
W pomieszczeniu nie działo się nic ciekawego, wartego uwagi krukona. Nie napotkał wzrokiem też nikogo znajomego, tak więc już miał się zbierać to wyjścia, gdy coś łupnęło tuż pod jego nogami. Co do cholery..? Dziewczyna. Blondynka. Leży i się śmieje. Rashwill zmarszczył brwi, pierwsze co rejestrując to małe zamieszanie, które zaczynało się przy nich robić nie tyle ze względu na upadek, a śmiech dziewczyny.
- Przymknij się - rzucił totalnie tego nie przemyślawszy i też o dziwo nie z wrogością, a totalnym zaskoczeniem na twarzy, unosząc nieznacznie brew - nic ci nie jest? - dodał po chwili, stojąc tak nad nią i chcąc jakby zrekompensować poprzednio wypowiedziane słowa. Mimo tego, widać było na twarzy krukona zniecierpliwienie. Świetnie, zaraz otoczy nas niezły tłum ludzi. Wzdychając pod nosem i przewracając wymownie oczami, wyciągnął rękę w jej stronę. Mogła to uznać jako akt pomocy, jednak niestety Bastian bardziej chciał w ten sposób ją ponaglić by powróciła do wcześniejszej, mniej zwracającej na nich uwagi pozycji.
Nie obchodziło go gadanie, bo i tak tego nigdy nie słuchał. Brunet jednak nie znosił być w centrum uwagi, a więc w tym momencie czuł się tak nieswojo, jak to tylko było możliwe i chcąc nie chcąc cała wina spadła na niewinną, leżącą na ziemi dziewczynę. Chyba nieznajomą...
- Lorelei Lorraine
Re: Sala Wejściowa
Nie Maj 10, 2015 5:26 pm
Normalnie nie była osobą skłonną do robienia z siebie publicznie ostatniej idiotki, coś takiego kompletnie nie zaliczało się do stylu Lorelei, jednakże tym razem dosłownie coś ją opętało. Nie dość tylko, że potknęła się o własne nogi, w butach bez jakichkolwiek sznurówek!, niczym największa z sierot chodzących po tym świecie, to jeszcze taka okoliczność wywołała u niej prawdziwy napad głupawki. Tak chyba na wypadek, gdyby cała publika z pomieszczenia przypadkiem przeoczyła jej wypadek. W tym momencie zdecydowanie powinna chcieć zapaść się pod ziemię, ale chwilowo jeszcze tak nie było…
Przedziwne, nieprawdaż? Lorraine należała w końcu do tego grona osób, które pragnęły znikać w tłumie, kompletnie nie zwracać na siebie uwagi, coby przypadkiem nie stanąć twarzą w twarz z kimś, kto przypomniałby jej, że kiedyś była całkowicie inna. Dosyć popularna dusza towarzystwa, jedna ze szkolnych gwiazd Quidditcha, jak się później okazało – spadających i gasnących raczej w kiepskim stylu, ktoś jeszcze wcześniej rozpoznawalny. Teraz już tak nie było. Ba!, mimo dalszego istnienia, mało kto zwracał na nią uwagę. Dawna Lulu Lorraine robiła wokół siebie mnóstwo szumu dla samego szumu, obecna Lei była niezauważalna przez to, że publicznie odzywała się nieczęsto i raczej cicho, była zwyczajnie szara. I to chyba nawet z czasem zaczęło dziewczynie pasować.
Nie było tłumku fałszywych znajomych obracających się wokół niej tylko do czasu wypadku, znikających natomiast niczym kamień w wodę, gdy tylko powiedziała, że nie zamierza więcej kiedykolwiek wsiadać na miotłę i wzbijać się w powietrze, by brać udział w grze. Nie było tych patrzących za jej plecami z pogardą czy politowaniem dla jej okropnych stanów przygnębienia, nie było dni zarywanych dla treningu, nie było złudnie rozbawionych chichotów na mało śmieszne słowa tak zwanych popularnych koleżanek, nie było ocen zdobywanych kosztem ćwiczeń lub ćwiczeń wpływających na jej gorsze stopnie. Był… Względny spokój.
Miała dookoła siebie tylko tych normalnych, doceniających ją, jak i ona szanowała ich. I to jej się wręcz niezmiernie podobało. Nie potrzebowała jeszcze dodatkowo starać się o rolę w teatrzyku szkolnych sław. A przynajmniej tak dotychczas sądziła… Myślała, że kompletnie się już do tego nie nadaje, że nie potrafiłaby nawet wpaść w charakterystyczny rytm, w jakim toczyło się to wszystko. Tymczasem teraz ponownie zwrócono na nią uwagę przez to, że nie powstrzymała wybuchu niekontrolowanego, kompletnie nie na miejscu!, śmiechu. Gdy to do niej dotarło… Cóż, wszystko nagle przestało być takie zabawne.
I wtedy właśnie spłonęła rumieńcem, chrząkając cicho i przestając się śmiać. A gdy jeszcze zobaczyła przed twarzą czubki czyichś butów, słysząc raczej zirytowany głos nakazujący jej się przymknąć… Momentalnie zamknęła usta, by zakaszleć po chwili po raz ostatni, faktycznie milknąc już w stopniu skutecznym. Zaczerwieniła się za to jeszcze bardziej, zawsze miała problemy z utrzymaniem prawidłowego kolorytu twarzy w żenujących sytuacjach, korzystając z pomocnej dłoni, by już po chwili stać, chybocząc się przy tym nieco na piętach, jakby trochę szwankował jej błędnik. Nie unosiła głowy, wbijając tylko wzrok w nieszczęsne kafelki, na których niedawno wylądowała.
- Nie… Chyba… Auć… – Mruknęła, krzywiąc się z cichym sykiem, gdy spróbowała wzruszyć ramionami. – Nic mi nie jest… Tak przynajmniej sądzę. Czuję się tylko jak upokorzona, obita śliwka-wariatka, ale to chyba kiedyś przejdzie. – Dopowiedziała, przypominając sobie o książce, która wypadła jej wcześniej z rąk i nadal spoczywała na podłodze. – Mógłbyś, proszę? – Machnęła ręką w jej stronę, powątpiewając w to, czy bezboleśnie by się teraz schyliła. – Iiii… Dzięki… Tak… Dzięki…
Przedziwne, nieprawdaż? Lorraine należała w końcu do tego grona osób, które pragnęły znikać w tłumie, kompletnie nie zwracać na siebie uwagi, coby przypadkiem nie stanąć twarzą w twarz z kimś, kto przypomniałby jej, że kiedyś była całkowicie inna. Dosyć popularna dusza towarzystwa, jedna ze szkolnych gwiazd Quidditcha, jak się później okazało – spadających i gasnących raczej w kiepskim stylu, ktoś jeszcze wcześniej rozpoznawalny. Teraz już tak nie było. Ba!, mimo dalszego istnienia, mało kto zwracał na nią uwagę. Dawna Lulu Lorraine robiła wokół siebie mnóstwo szumu dla samego szumu, obecna Lei była niezauważalna przez to, że publicznie odzywała się nieczęsto i raczej cicho, była zwyczajnie szara. I to chyba nawet z czasem zaczęło dziewczynie pasować.
Nie było tłumku fałszywych znajomych obracających się wokół niej tylko do czasu wypadku, znikających natomiast niczym kamień w wodę, gdy tylko powiedziała, że nie zamierza więcej kiedykolwiek wsiadać na miotłę i wzbijać się w powietrze, by brać udział w grze. Nie było tych patrzących za jej plecami z pogardą czy politowaniem dla jej okropnych stanów przygnębienia, nie było dni zarywanych dla treningu, nie było złudnie rozbawionych chichotów na mało śmieszne słowa tak zwanych popularnych koleżanek, nie było ocen zdobywanych kosztem ćwiczeń lub ćwiczeń wpływających na jej gorsze stopnie. Był… Względny spokój.
Miała dookoła siebie tylko tych normalnych, doceniających ją, jak i ona szanowała ich. I to jej się wręcz niezmiernie podobało. Nie potrzebowała jeszcze dodatkowo starać się o rolę w teatrzyku szkolnych sław. A przynajmniej tak dotychczas sądziła… Myślała, że kompletnie się już do tego nie nadaje, że nie potrafiłaby nawet wpaść w charakterystyczny rytm, w jakim toczyło się to wszystko. Tymczasem teraz ponownie zwrócono na nią uwagę przez to, że nie powstrzymała wybuchu niekontrolowanego, kompletnie nie na miejscu!, śmiechu. Gdy to do niej dotarło… Cóż, wszystko nagle przestało być takie zabawne.
I wtedy właśnie spłonęła rumieńcem, chrząkając cicho i przestając się śmiać. A gdy jeszcze zobaczyła przed twarzą czubki czyichś butów, słysząc raczej zirytowany głos nakazujący jej się przymknąć… Momentalnie zamknęła usta, by zakaszleć po chwili po raz ostatni, faktycznie milknąc już w stopniu skutecznym. Zaczerwieniła się za to jeszcze bardziej, zawsze miała problemy z utrzymaniem prawidłowego kolorytu twarzy w żenujących sytuacjach, korzystając z pomocnej dłoni, by już po chwili stać, chybocząc się przy tym nieco na piętach, jakby trochę szwankował jej błędnik. Nie unosiła głowy, wbijając tylko wzrok w nieszczęsne kafelki, na których niedawno wylądowała.
- Nie… Chyba… Auć… – Mruknęła, krzywiąc się z cichym sykiem, gdy spróbowała wzruszyć ramionami. – Nic mi nie jest… Tak przynajmniej sądzę. Czuję się tylko jak upokorzona, obita śliwka-wariatka, ale to chyba kiedyś przejdzie. – Dopowiedziała, przypominając sobie o książce, która wypadła jej wcześniej z rąk i nadal spoczywała na podłodze. – Mógłbyś, proszę? – Machnęła ręką w jej stronę, powątpiewając w to, czy bezboleśnie by się teraz schyliła. – Iiii… Dzięki… Tak… Dzięki…
- Bastian Rashwill
Re: Sala Wejściowa
Wto Maj 12, 2015 2:50 am
No cóż, Bastian pod tym względem był dość podobny, jednak na pewno nie z powodu braku wiary w siebie, nieśmiałości czy czegoś tego typu. Gdy miało miejsce jakieś wydarzenie przyciągające uwagę, jakieś zamieszanie, on zdecydowanie bardziej wolał usiąść trochę z boku - nie zbyt jednak daleko - przyglądać się poszczególnym osobom, interpretując na swój rashwillowski rozum całe zajście. W końcu było to o wiele bardziej przydatne, niż stanąć na środku i się drzeć czy cholera co innego robić, bądź co gorsza wmieszać w sztuczny tłum i cisnąć się pośród wszystkich gapiów.Już wiele razy przydała mu się taka chłodna ocena sytuacji, wiec nie zamierzał tego zmieniać.
Jednak nie zawsze szło wszystko po naszej myśli. Tak było i w tym przypadku, gdy chcąc nie chcąc krukon znalazł się w samym środku wydarzeń, w dodatku wcale nie ze swojej winy... pech to pech. Dziewczyna jednak na całe szczęście szybko ogarnęła swój głupkowaty śmiech i zdawała się być w podobnym stopniu zażenowana wszystkim co on. No chociaż tyle. Nie będzie się przecież za to na niej wyżywał, a przynajmniej spróbuje być miły. Na ten swój uroczy sposób.
- Na pewno nie chcesz iść do skrzydła? - spytał, rzucając krótki spojrzenie dookoła, które gdy trafiło na kogokolwiek z gapiów stawało się momentalnie zimne jak lód. Pytanie dziewczyny wyrwało go z prób uśmiercenia wszystkich dookoła "wzrokiem bazyliszka", więc popatrzył na nią już łagodnie
- Ta - mruknął, schylając się po książkę i wręczając jej. Przy okazji zlustrował ją uważnym, krukońskim spojrzeniem, zastanawiając się czy przypadkiem się skądś nie znają. Skoro w ogóle taki pomysł przemknął mu gdzieś przez myśli, to oznaczało że prawdopodobnie jest krukonką, ciekawe.
Uczniowie już się powoli gdzieś rozeszli, zapewne wnioskując że żadnego bardziej interesującego przedstawienia nie będzie, więc Bastian ponownie usiadł na ławce, kiwając blondynce na miejsce obok, co by sobie usiadła. Bo jeszcze znów upadnie...
- Co czytasz? - spytał ze znikomym zainteresowaniem, chyba bardziej po to żeby w ogóle się odezwać. No pięknie, jeszcze mu języka zabraknie z wrażenia. Przeklął w myślach. Nie żeby był jakiś upośledzony w rozmowach z innymi ludźmi, jednak nie zdarzało się to jakoś wybitnie często, a już zwłaszcza nie w takich sytuacjach gdy kompletnie nie był na to przygotowany i nie miał pojęcia kim w ogóle druga osoba jest. Zazwyczaj w takich momentach się odgradzał betonowym murem, ignorując intruza lub mówiąc wprost żeby spieprzał... taki miły człowiek. Ale z drugiej strony patrząc na dziewczynę, jeszcze z ta jej zagubioną miną i jąkaniem się, ciężko było nazywać ją intruzem. Popatrzył więc na nią uważniej, jakby nagle interesując się tym co mu odpowie.
Jednak nie zawsze szło wszystko po naszej myśli. Tak było i w tym przypadku, gdy chcąc nie chcąc krukon znalazł się w samym środku wydarzeń, w dodatku wcale nie ze swojej winy... pech to pech. Dziewczyna jednak na całe szczęście szybko ogarnęła swój głupkowaty śmiech i zdawała się być w podobnym stopniu zażenowana wszystkim co on. No chociaż tyle. Nie będzie się przecież za to na niej wyżywał, a przynajmniej spróbuje być miły. Na ten swój uroczy sposób.
- Na pewno nie chcesz iść do skrzydła? - spytał, rzucając krótki spojrzenie dookoła, które gdy trafiło na kogokolwiek z gapiów stawało się momentalnie zimne jak lód. Pytanie dziewczyny wyrwało go z prób uśmiercenia wszystkich dookoła "wzrokiem bazyliszka", więc popatrzył na nią już łagodnie
- Ta - mruknął, schylając się po książkę i wręczając jej. Przy okazji zlustrował ją uważnym, krukońskim spojrzeniem, zastanawiając się czy przypadkiem się skądś nie znają. Skoro w ogóle taki pomysł przemknął mu gdzieś przez myśli, to oznaczało że prawdopodobnie jest krukonką, ciekawe.
Uczniowie już się powoli gdzieś rozeszli, zapewne wnioskując że żadnego bardziej interesującego przedstawienia nie będzie, więc Bastian ponownie usiadł na ławce, kiwając blondynce na miejsce obok, co by sobie usiadła. Bo jeszcze znów upadnie...
- Co czytasz? - spytał ze znikomym zainteresowaniem, chyba bardziej po to żeby w ogóle się odezwać. No pięknie, jeszcze mu języka zabraknie z wrażenia. Przeklął w myślach. Nie żeby był jakiś upośledzony w rozmowach z innymi ludźmi, jednak nie zdarzało się to jakoś wybitnie często, a już zwłaszcza nie w takich sytuacjach gdy kompletnie nie był na to przygotowany i nie miał pojęcia kim w ogóle druga osoba jest. Zazwyczaj w takich momentach się odgradzał betonowym murem, ignorując intruza lub mówiąc wprost żeby spieprzał... taki miły człowiek. Ale z drugiej strony patrząc na dziewczynę, jeszcze z ta jej zagubioną miną i jąkaniem się, ciężko było nazywać ją intruzem. Popatrzył więc na nią uważniej, jakby nagle interesując się tym co mu odpowie.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach