- Esmeralda Moore
Re: Komnata luster
Czw Gru 04, 2014 1:02 am
Czyżby ofiara próbowała, jednak podjąć walkę o życie i zaczęła się szamotać w sieci którą zbudowała dziewczyna. Na to wychodziło, z czymś takim się pierwszy raz spotkała. Kiedy używała swojego czaru przeważnie to ona była na tej wygranej pozycji. No, ale w końcu wyjątki chodzą po tej ziemi i dobrze, nudno by było gdyby wszyscy byli by tacy sami.
-Bo to jest logiczne...- Wyszeptała cicho zakładając za ucho kosmyk swoich brązowych włosów który zaczął się jej kołysać przed oczami.
-Osoba która mieszka na ulicy i ma ograniczony dostęp do ludzi wykształconych ma małe szanse aby słyszeć o czymś.- Fakt mogła by jeszcze o tym przeczytać, ale aby to zrobić trzeba najpierw umieć składać te literki w jedną całość... a wcześniej wiedzieć jak się je wymawia, albo pisze. Ponownie posłała przyjazny uśmiech temu chłopakowi w którego oczach widziała dziwny mrok, miała nadzieję, że tym uśmiechem odgoni znad jego głowy trochę chmur, ale z drugiej strony wiedziała, że nie było to wcale takie łatwe.
-Poślizgnąć... upadki mi nie straszne. Nie raz lądowało się na twardym bruku, obdarłam nie raz kolana, ale mimo wszystko, otrzepywałam spódnice i szłam dalej w tany- Chociaż łzy kręciły się w jej oczach jeszcze przez pewien czas, jednak nie przejmowała się tym zbytnio bo wiedziała, że czas zasklepi powstałe rany.
- Z resztą upadki są potrzebne nie uważasz. Od czegoś w końcu trzeba było zacząć naukę chodzenia- Gdyby ludzie nie upadali nigdy by się nie nauczyli ustać na własnych nogach. Dlatego też cyganka nie rozumiała dlaczego wszyscy wstydzili się do tego przyznać, że zdarzyło im się upaść. Przecież kiedy byli dziećmi nie było to dla nich nic szczególnie kłopotliwego. Chociaż dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę, że któregoś dnia może tak nieszczęśliwie upaść i skręcić sobie kark... no, ale cóż widocznie taka była wola losu, a z tym nie należy się kłócić tylko dać się ponieść, bo może za chwilę pojawi się ktoś kto uleczy ten skręcony kark i ponownie będzie można cieszyć się życiem.
-Bo to jest logiczne...- Wyszeptała cicho zakładając za ucho kosmyk swoich brązowych włosów który zaczął się jej kołysać przed oczami.
-Osoba która mieszka na ulicy i ma ograniczony dostęp do ludzi wykształconych ma małe szanse aby słyszeć o czymś.- Fakt mogła by jeszcze o tym przeczytać, ale aby to zrobić trzeba najpierw umieć składać te literki w jedną całość... a wcześniej wiedzieć jak się je wymawia, albo pisze. Ponownie posłała przyjazny uśmiech temu chłopakowi w którego oczach widziała dziwny mrok, miała nadzieję, że tym uśmiechem odgoni znad jego głowy trochę chmur, ale z drugiej strony wiedziała, że nie było to wcale takie łatwe.
-Poślizgnąć... upadki mi nie straszne. Nie raz lądowało się na twardym bruku, obdarłam nie raz kolana, ale mimo wszystko, otrzepywałam spódnice i szłam dalej w tany- Chociaż łzy kręciły się w jej oczach jeszcze przez pewien czas, jednak nie przejmowała się tym zbytnio bo wiedziała, że czas zasklepi powstałe rany.
- Z resztą upadki są potrzebne nie uważasz. Od czegoś w końcu trzeba było zacząć naukę chodzenia- Gdyby ludzie nie upadali nigdy by się nie nauczyli ustać na własnych nogach. Dlatego też cyganka nie rozumiała dlaczego wszyscy wstydzili się do tego przyznać, że zdarzyło im się upaść. Przecież kiedy byli dziećmi nie było to dla nich nic szczególnie kłopotliwego. Chociaż dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę, że któregoś dnia może tak nieszczęśliwie upaść i skręcić sobie kark... no, ale cóż widocznie taka była wola losu, a z tym nie należy się kłócić tylko dać się ponieść, bo może za chwilę pojawi się ktoś kto uleczy ten skręcony kark i ponownie będzie można cieszyć się życiem.
- Sahir Nailah
Re: Komnata luster
Czw Gru 04, 2014 2:12 am
Już nic nie dopowiedziałeś w tej kwestii, jedynie uśmiechnąłeś się pod nosem, spoglądając na dziewczynę, która podjęła z tobą rozmowę - ciekawe dlaczego nie chciała zdradzić swego nazwiska, było dla niej aż tak wstydliwe? To zawsze cię ciekawiło - dlaczego ludzie nie potrafią zaakceptować tego, jakimi się urodzili, czemu czasem jest tyle płaczu tylko dlatego, że są tacy, a tacy - tym nie mniej w jej wypadku nie wydawało ci się, że chodzi o wstyd, samoistnie się wszak przyznała do swojego pochodzenia, że wychowała ją ulica - to zawsze było okrutne, że dzieciaki gubiły swe rodziny i musiały sobie radzić same, nic się jednak na to nie poradzi, nie da się zmienić przeszłości i podmienić je z innym losem. W każdym razie przyznała mu w temacie rację, więc nie widział potrzeby drążyć go dalej - pomyłki są rzeczą ludzką, po to są rozmowy, byśmy się mogli jakoś rozwijać, czyż nie?
- Skoro żyjesz, nic ci nie przeszkadza, żeby nadrobić te zaległości. - Jeśli się żyje - kiedy ten warunek jest spełniony, można... wszystko. Nic nie było niemożliwe, doświadczałeś tego na własnej skórze, nawet jeśli przetrwanie było trudne, przysporzyło wielu cierpień, to jednak na przekór wszystkiemu się udało. - Pewna... mądra osoba... powiedziała mi, że każdy człowiek jest twoim nauczycielem, jeśli tylko potrafisz się uczyć. - Było w tym więcej prawdy, niż sam w tamtym momencie chciał jej przyznać, ale mądrość niekiedy przychodziła z czasem... Nic nie dzieje się od razu.
Odwzajemnił jej uśmiech, tym nie mniej oczy pozostawały nietknięte ciepłymi blaskami, choć wydawały się bardzo łagodne w swym spojrzeniu.
- Naturalnie. Gorzej, jeśli przy upadku złamiemy nogi. Ręce. Rozbijemy sobie czaszkę... - Jest bardzo wiele możliwości, przy których nagle musimy z pewnych rzeczy zrezygnować, tylko dlatego, że się poślizgnęliśmy, a w najgorszych musimy w końcu zrezygnować z życia. - Czasem można wpaść do dołu, z którego samemu nie da się wyjść...
- Skoro żyjesz, nic ci nie przeszkadza, żeby nadrobić te zaległości. - Jeśli się żyje - kiedy ten warunek jest spełniony, można... wszystko. Nic nie było niemożliwe, doświadczałeś tego na własnej skórze, nawet jeśli przetrwanie było trudne, przysporzyło wielu cierpień, to jednak na przekór wszystkiemu się udało. - Pewna... mądra osoba... powiedziała mi, że każdy człowiek jest twoim nauczycielem, jeśli tylko potrafisz się uczyć. - Było w tym więcej prawdy, niż sam w tamtym momencie chciał jej przyznać, ale mądrość niekiedy przychodziła z czasem... Nic nie dzieje się od razu.
Odwzajemnił jej uśmiech, tym nie mniej oczy pozostawały nietknięte ciepłymi blaskami, choć wydawały się bardzo łagodne w swym spojrzeniu.
- Naturalnie. Gorzej, jeśli przy upadku złamiemy nogi. Ręce. Rozbijemy sobie czaszkę... - Jest bardzo wiele możliwości, przy których nagle musimy z pewnych rzeczy zrezygnować, tylko dlatego, że się poślizgnęliśmy, a w najgorszych musimy w końcu zrezygnować z życia. - Czasem można wpaść do dołu, z którego samemu nie da się wyjść...
- Esmeralda Moore
Re: Komnata luster
Czw Gru 04, 2014 2:30 am
A czy nazwisko jest takie ważne. Przecież ono w żaden sposób nas nie określa. Z resztą bardzo podobnie jak imię. A ludzie niestety bardzo często o tym zapominali. Oceniali innych po przez pryzmach ich nazwiska a nie tego co udało im się osiągnąć w życiu, albo przez to jakimi byli ludźmi. Wtedy szło to na tor boczny. Więc czy jest jaki kolwiek sens posiadania jakiejś nazwy?
Okrutne? cyganka nigdy jakoś na to nie patrzyła. Jak zwykle umiała na wszystko spojrzeć z tej "pozytywnej" strony. Jeżeli jej biologiczni rodzice jej nie chcieli, to chyba lepiej, że oddali ją umożliwiając jej tym samym prowadzenie takiego życia jakie miała do tej pory. Nigdy nie żałowała tego, nigdy nie przeklęła tych ludzi. Po prostu zaakceptowała ich wybór.
-Z drugiej strony, chwilami jest lepiej nie wiedzieć wszystkiego. Życie w niewiedzy nie jest wcale takie złe, tylko z pozoru tak wygląda- Ona nigdy nie próbowała odkryć wszystkich sekretów tego świata. Bo gdyby to się jej udało, nie miała by już sensu życia. Z drugiej strony sam świat tego też nie ułatwiał, bo najpewniej wychodził z tego samego założenia.
- Jak człowiek się połamie, to się nauczy, że na dziury trzeba uważać. A nawet jeżeli złamiemy nogi, możemy jeszcze spróbować się czołgać. To ludzie robią sobie jakieś przeszkody. A tak naprawdę rzadko są tak bardzo pokrzywdzeni aby nie byli w stanie iść dalej. Owszem im się tak wydaje i to jest całkiem zrozumiałe- Romka nigdy nie była w takiej sytuacji. Nigdy nie połamała się, a może i połamała tylko nawet tego nie zauważyła bo ta jej lekkość i dziecinna radość nie pozwalały jej tego zobaczyć.
-Każdy wcześniej czy później trafi na kogoś kto poda rękę... pytanie tylko czy z tego skorzystamy czy będziemy dalej takimi egoistami i będziemy trwać w przekonaniu o własnej wielkości- To był kolejny problem ludzi... ta naleciałość z lat dziecinnych "ja sam". Dziecko nie znało tego świata i sądziło, że samo jest w stanie góry przenieść. Rodzice niestety nie mówili takim dzieciom, że owszem góry można przenosić, ale samemu można zostać rozpłaszczonym pod ich ciężarem.
Okrutne? cyganka nigdy jakoś na to nie patrzyła. Jak zwykle umiała na wszystko spojrzeć z tej "pozytywnej" strony. Jeżeli jej biologiczni rodzice jej nie chcieli, to chyba lepiej, że oddali ją umożliwiając jej tym samym prowadzenie takiego życia jakie miała do tej pory. Nigdy nie żałowała tego, nigdy nie przeklęła tych ludzi. Po prostu zaakceptowała ich wybór.
-Z drugiej strony, chwilami jest lepiej nie wiedzieć wszystkiego. Życie w niewiedzy nie jest wcale takie złe, tylko z pozoru tak wygląda- Ona nigdy nie próbowała odkryć wszystkich sekretów tego świata. Bo gdyby to się jej udało, nie miała by już sensu życia. Z drugiej strony sam świat tego też nie ułatwiał, bo najpewniej wychodził z tego samego założenia.
- Jak człowiek się połamie, to się nauczy, że na dziury trzeba uważać. A nawet jeżeli złamiemy nogi, możemy jeszcze spróbować się czołgać. To ludzie robią sobie jakieś przeszkody. A tak naprawdę rzadko są tak bardzo pokrzywdzeni aby nie byli w stanie iść dalej. Owszem im się tak wydaje i to jest całkiem zrozumiałe- Romka nigdy nie była w takiej sytuacji. Nigdy nie połamała się, a może i połamała tylko nawet tego nie zauważyła bo ta jej lekkość i dziecinna radość nie pozwalały jej tego zobaczyć.
-Każdy wcześniej czy później trafi na kogoś kto poda rękę... pytanie tylko czy z tego skorzystamy czy będziemy dalej takimi egoistami i będziemy trwać w przekonaniu o własnej wielkości- To był kolejny problem ludzi... ta naleciałość z lat dziecinnych "ja sam". Dziecko nie znało tego świata i sądziło, że samo jest w stanie góry przenieść. Rodzice niestety nie mówili takim dzieciom, że owszem góry można przenosić, ale samemu można zostać rozpłaszczonym pod ich ciężarem.
- Sahir Nailah
Re: Komnata luster
Czw Gru 04, 2014 3:13 am
- Taaak... - Niektóre prawdy niestety potrafiły być śmiertelnie niebezpieczne, czyż nie, Sahirze..? Są pewne rzeczy, które są słodkie i niewinne, dopóki się sądzi, że za nimi nie stoi żaden sekret, a który nagle, kiedy go odkrywamy, okazuje się najcięższym i najgorszym przekleństwem, które nas oplata cierniami i pozwala rozkwitnąć czarnym różą - nadal wspaniałym, nadal tak samo pachnącym cudami, ale również raniące, pozwalające, by krew ozdobiła nasze ciało. W takim wypadku lepiej nie wiedzieć. Można też było być przeklętym tak, jak ty byłeś - osoba, która pragnie wiedzieć, chce wiedzieć, bo to jedyny sens życia, który się pojawiał z nudy, kiedy szacunku do istnienia się nie miało żadnego i wolało się, by ciernie wbijały się w skórę, niż bezpiecznie i szczęśliwie iść przed siebie - tacy jak Ty, co wyzbyli się szczęścia, ponieważ przynosiło ono więcej bólu, niż radosnych chwil.
Znowu słyszałeś to, co za każdym razem słyszysz. Nie ma takiej dziury, z której nie da się wydostać, zawsze znajdzie się ktoś, kto nas podniesie, albo pomoże się wydostać, egoistą jest ten, który postanowi tam trwać - to robiło się nudne i tragiczne na swój sposób, pozwalając ci się krytycznie uśmiechnąć - sam ongiś tak myślałeś i chodziłeś tymi ścieżkami w przekonaniu, że każdego można z bagna wyciągnąć, dopóki nie zrozumiałeś, jak wielkim wyczynem jest w tym bagnie pozostanie, kiedy nie można samemu podejmować decyzji i wszystkich wokół siebie narazić na niebezpieczeństwo.
Odetchnąłeś głęboko i odchyliłeś głowę, by oprzeć potylicę na jednym z luster, spoglądając w sufit, również lustrami obłożony, tonący w półmroku nie oświetlanym przez pochodnie rzucające pomarańczowe blaski wokół, odbijane i posyłane dalej.
Przestawałeś mieć ochotę na rozmawianie z kimkolwiek, za bardzo cię to zaczynało męczyć, za bardzo irytacja zaczynała cisnąć na twą duszę, a wraz z nią gniew i nienawiść, które zawsze tak doskonale chowałeś pod spokojem i wszystkimi maskami, które przybierałeś - i takim sposobem niewiasta nie doczekała się żadnej odpowiedzi. Czarnowłosy zamknął oczy i zatonął ciszy, która czasami była bardziej wymowna, niż jakakolwiek odpowiedź. Ta przyjaciółka, która nigdy cię nie zdradziła - zawsze cię wysłuchiwała, zawsze była przy tobie, a co najważniejsze - zawsze milczała.
Znowu słyszałeś to, co za każdym razem słyszysz. Nie ma takiej dziury, z której nie da się wydostać, zawsze znajdzie się ktoś, kto nas podniesie, albo pomoże się wydostać, egoistą jest ten, który postanowi tam trwać - to robiło się nudne i tragiczne na swój sposób, pozwalając ci się krytycznie uśmiechnąć - sam ongiś tak myślałeś i chodziłeś tymi ścieżkami w przekonaniu, że każdego można z bagna wyciągnąć, dopóki nie zrozumiałeś, jak wielkim wyczynem jest w tym bagnie pozostanie, kiedy nie można samemu podejmować decyzji i wszystkich wokół siebie narazić na niebezpieczeństwo.
Odetchnąłeś głęboko i odchyliłeś głowę, by oprzeć potylicę na jednym z luster, spoglądając w sufit, również lustrami obłożony, tonący w półmroku nie oświetlanym przez pochodnie rzucające pomarańczowe blaski wokół, odbijane i posyłane dalej.
Przestawałeś mieć ochotę na rozmawianie z kimkolwiek, za bardzo cię to zaczynało męczyć, za bardzo irytacja zaczynała cisnąć na twą duszę, a wraz z nią gniew i nienawiść, które zawsze tak doskonale chowałeś pod spokojem i wszystkimi maskami, które przybierałeś - i takim sposobem niewiasta nie doczekała się żadnej odpowiedzi. Czarnowłosy zamknął oczy i zatonął ciszy, która czasami była bardziej wymowna, niż jakakolwiek odpowiedź. Ta przyjaciółka, która nigdy cię nie zdradziła - zawsze cię wysłuchiwała, zawsze była przy tobie, a co najważniejsze - zawsze milczała.
- Esmeralda Moore
Re: Komnata luster
Czw Gru 04, 2014 3:37 am
Cyganka podeszła cicho do chłopaka. Jej stopy niemalże wydawały się nie dotykać tej obitej lustrami podłogi. Ona płynęła po jej powierzchni, niczym jakaś zjawa która była zapowiedzią jakiegoś nieszczęścia które wkrótce miało nadejść. Nawet jej chusta z monetkami nie zabrzęczała, wydawała się rozumieć swoją właścicielkę. Dziewczyna niepostrzeżenie chwyciła delikatnie jego rękę w swoją która była znacznie mniejsza i delikatniejsza. Jej zielone oczy zostały utkwione w delikatnych liniach na wewnętrznej stroni jego ręki.
-Co się działo w twoim życiu, że wokół ciebie wyczuwam tylko chłód?- Zapytała cicho przejeżdżając delikatnie drugą ręką po jego liniach. Odejdź maro nieczysta, ty która przynosisz ze sobą niepokój i namawiasz do popełnienia grzechu. Z drugiej strony chcesz wierzyć, że pojawienie się tego rajskiego ptaka zapowiada spokój... a może to tylko kolejne złudzenie które stworzyły jej zielone oczy w których można przepaść nawet po jednym spojrzeniu w ich głębię.
-Dlaczego tak się wycofałeś- Milczenie nie było dla niej. Wokół jej osoby nigdy nie było cicho, cały czas ktoś lub coś jej wtórowało. Chociaż by jej chusta z małymi złotymi monetkami która zapowiadała jej nadejście. Na każdym kroku tworzyła swoją piękną wyjątkową muzykę której nie można było nigdzie indziej usłyszeć.
-Milczysz... ale to milczenie jest przepełnione krzykiem bólu które dociera wprost do mojego serca- Powiedziała cicho i w końcu puściła jego dłoń rezygnując z prób odczytania czego kolwiek z tych nierównych linii. Ta wiedźma w tak pięknej oprawie stanęła przed twoją osobą i wyciągnęła ręce ku tobie. Położyła je miękko na twoich barkach by po chwilce przenieść je na twoje skronie aby począć je delikatnie rozmasowywać. Zupełnie tak jak by dzięki temu chciała pozbyć się z twojej głowy tych wszystkich zbędnych myśli które ciebie nękały. Czułeś jej ciepło prawda? tą wyjątkową magię wokół niej którą tworzyła chociaż tak naprawdę ani razu nie wyciągnęła różdżki. Więc czy to jakaś magia której nie uczą w szkole, tylko dla wybranych ludzi?
-Co się działo w twoim życiu, że wokół ciebie wyczuwam tylko chłód?- Zapytała cicho przejeżdżając delikatnie drugą ręką po jego liniach. Odejdź maro nieczysta, ty która przynosisz ze sobą niepokój i namawiasz do popełnienia grzechu. Z drugiej strony chcesz wierzyć, że pojawienie się tego rajskiego ptaka zapowiada spokój... a może to tylko kolejne złudzenie które stworzyły jej zielone oczy w których można przepaść nawet po jednym spojrzeniu w ich głębię.
-Dlaczego tak się wycofałeś- Milczenie nie było dla niej. Wokół jej osoby nigdy nie było cicho, cały czas ktoś lub coś jej wtórowało. Chociaż by jej chusta z małymi złotymi monetkami która zapowiadała jej nadejście. Na każdym kroku tworzyła swoją piękną wyjątkową muzykę której nie można było nigdzie indziej usłyszeć.
-Milczysz... ale to milczenie jest przepełnione krzykiem bólu które dociera wprost do mojego serca- Powiedziała cicho i w końcu puściła jego dłoń rezygnując z prób odczytania czego kolwiek z tych nierównych linii. Ta wiedźma w tak pięknej oprawie stanęła przed twoją osobą i wyciągnęła ręce ku tobie. Położyła je miękko na twoich barkach by po chwilce przenieść je na twoje skronie aby począć je delikatnie rozmasowywać. Zupełnie tak jak by dzięki temu chciała pozbyć się z twojej głowy tych wszystkich zbędnych myśli które ciebie nękały. Czułeś jej ciepło prawda? tą wyjątkową magię wokół niej którą tworzyła chociaż tak naprawdę ani razu nie wyciągnęła różdżki. Więc czy to jakaś magia której nie uczą w szkole, tylko dla wybranych ludzi?
- Sahir Nailah
Re: Komnata luster
Czw Gru 04, 2014 3:56 am
Trudno było twemu wyczulonemu słuchowi nie doznać wrażeń z brzęczących monet do jej chusty przyczepionej, które dzwoniły wraz z szelestem szat i każdym kolejnym, lekkim krokiem, kiedy tak bezszelestnie przemieszczała stopy po lustrzanej podłodze, nawet niepewien, czy to właśnie w lustro się patrzy, czy może w ciebie? Sięgnęła po twoją dłoń, która poddała jej się w pełni, chłodna, jakby dłoń trupa, który nie ma siły w mięśniach, aby się sprzeciwić tej sile, która ją unosi i która zaraz wodzi palcami po porwanych, nierównych liniach losu, szczęścia i miłości, tak krótkich i niepewnych w przypadku tych ostatnich, a jednak istniały, tylko w którym przełomie życia..? Gdzieś tam na początku, przeszły do historii i pozostały tylko wspomnieniami zapisanymi w księdze, od której nie potrafiłeś oderwać oczu, nawet jeśli mówiłeś do samego siebie, że powinieneś. Przeszłość była dla ciebie wszystkim, co jeszcze sprawiało, że chciałeś wierzyć, iż gdzieś tam istnieje jakieś ciepło, oprócz tego mrozu omiatającego cię ze wszystkich stron - poddawałeś się mu, stojąc z chęcią na dnie, w mroku i zimnie, spokojny i patrzący na świat zza szklanej maski, obserwujący bez pozwolenia samemu sobie na poznanie swej osoby. Jesteś osobą, której nie można teraz pomóc. Która nie chciała pomocy. Nadzieja, przyjaźń, wiara, miłość..? Wszystko było bardziej niszczące, niż ta pustka, w której się zamknąłeś, doceniając jej bezruch i kompletny zastój - niestety bywały takie chwile, jak ta, kiedy serce bolało, rozruszany, stary mechanizm, przez pewne słowa, zaciskało się, jakbyś zaraz miał umrzeć, nawet nie pozwalając na to, by uronić łzy, które wewnętrznie okazywały się krwotokiem zbyt silnym, by można było go powstrzymać. Można tylko czekać przez te parę chwil na wykrwawienie i odejście w krainę Śmierci.
Opuściłeś dłoń, kiedy i ona ją puściła, nie wiedząc, czy to sen, głupia kpina, co się właściwie teraz dzieje, ale miałeś ochotę paść na kolana, objąć rękoma jej nogi i prosić o przebaczenie i śmierć wraz z nią, która jako jedyna mogła wyzwolić cię z tej wiecznej udręki.
Rozchyliłeś wargi, chcąc jej coś odpowiedzieć na te słowa, ale nie potrafiłeś... albo może nie chciałeś? Nie chciałeś słyszeć własnego głosu, kiedy wsłuchiwałeś się w jej bicie serca, puls, w jej oddech i równe ruchy na skroniach, tak jak i nie chciałeś otwierać oczu. Była za blisko... A może za daleko? Fizycznie to prawda, ale mentalnie..? Ta przepaść, którą tworzyłeś między sobą i wszystkimi wokół, ta plastikowa szyba, która oddalała o miliony mil, choć pozwalała się słyszeć wzajemnie i spoglądać na siebie...
- Tobie nie była dana nauka... mi wolność. - Uśmiechnąłeś się jednym kącikiem, z wciąż zamkniętymi powiekami. - Takie ptaki jak Ty jedynie przelatują obok klatek i stworzono je, by wzlatywały ponad chmury, czyż nie?
Opuściłeś dłoń, kiedy i ona ją puściła, nie wiedząc, czy to sen, głupia kpina, co się właściwie teraz dzieje, ale miałeś ochotę paść na kolana, objąć rękoma jej nogi i prosić o przebaczenie i śmierć wraz z nią, która jako jedyna mogła wyzwolić cię z tej wiecznej udręki.
Rozchyliłeś wargi, chcąc jej coś odpowiedzieć na te słowa, ale nie potrafiłeś... albo może nie chciałeś? Nie chciałeś słyszeć własnego głosu, kiedy wsłuchiwałeś się w jej bicie serca, puls, w jej oddech i równe ruchy na skroniach, tak jak i nie chciałeś otwierać oczu. Była za blisko... A może za daleko? Fizycznie to prawda, ale mentalnie..? Ta przepaść, którą tworzyłeś między sobą i wszystkimi wokół, ta plastikowa szyba, która oddalała o miliony mil, choć pozwalała się słyszeć wzajemnie i spoglądać na siebie...
- Tobie nie była dana nauka... mi wolność. - Uśmiechnąłeś się jednym kącikiem, z wciąż zamkniętymi powiekami. - Takie ptaki jak Ty jedynie przelatują obok klatek i stworzono je, by wzlatywały ponad chmury, czyż nie?
- Esmeralda Moore
Re: Komnata luster
Czw Gru 04, 2014 4:22 am
Wolność... a czym tak naprawdę była ta wolność o której ostatnio tak bardzo głośno. Każdy człowiek przez słowo "wolność" rozumiał zupełnie coś innego.
-Każdemu ona jest dana. Każdej istocie. Wiesz dlaczego takie kwiaty dają się wyrywać z ziemi i wsadzać do doniczek aby stać na parapetach i zachwycać swoim wyglądem?- Niby odpowiedź była taka oczywista. Wiele osób by powiedziała, że to ludzie są źli... cóż było w tym trochę prawdy, ale cyganka wolała trochę inną definicję.
-Dlatego, że ten piękny kwiat nie jest świadom swojej wolności. Przez co poddaje się innym którzy zdają sobie z tego sprawę, że są wolni przez co robią co im się podoba. Wystarczyło by aby ten malutki kwiatuszek zrozumiał czym jest dla niego wolność. A sprawy wyglądały by zupełnie inaczej- Poczucie własnej wolności było czymś bardzo ważnym, ale z drugiej strony trzeba było uważać aby nie przesadzić z interpretacją tej wolności. To, że człowiekowi dano wolną rękę nie oznacza, że wolno mu wszystko.
Chcesz paść przed jej bosymi stopami... proszę bardzo, możesz próbować błagać o śmierć, ale czy ta istota wysłucha twoich próśb. Czyż nie okaże się bardziej bezwzględnym tworem niż sama śmierć? Czy z uśmiechem na ustach nie skaże siebie na dalsze cierpienia? nie dopuścisz do siebie tej myśli, że taki rajski ptak może być tak okrutny.
-Owszem... niczym jaskółka co przybywa z wiosną, ale to nie oznacza, że nie można mnie złapać w złota klatkę. Wtedy tylko piękne upierzenie stanie się szare, a serce zacznie bić coraz wolniej, aż w końcu się zatrzyma- Wyszeptała cicho zabierając swoje ręce z jego skroni. Na jej usteczkach cały czas jawił się ten delikatny uśmiech który dawał ci tyle otuchy... okrywała ciebie swoją spódnicą chroniąc przed tymi wszystkimi złymi ludźmi którzy chcieli ciebie skrzywdzić. Nie widziała w tobie potwora... dla cyganki byłeś bardziej ludzki niż jaki kolwiek człowiek którego poznała. Kiedyś ktoś powiedział, że to co święte i przeklęte nie ma prawa się zetknąć... najwyraźniej ta osoba nie widziała w życiu jeszcze wielu rzeczy.
-Każdemu ona jest dana. Każdej istocie. Wiesz dlaczego takie kwiaty dają się wyrywać z ziemi i wsadzać do doniczek aby stać na parapetach i zachwycać swoim wyglądem?- Niby odpowiedź była taka oczywista. Wiele osób by powiedziała, że to ludzie są źli... cóż było w tym trochę prawdy, ale cyganka wolała trochę inną definicję.
-Dlatego, że ten piękny kwiat nie jest świadom swojej wolności. Przez co poddaje się innym którzy zdają sobie z tego sprawę, że są wolni przez co robią co im się podoba. Wystarczyło by aby ten malutki kwiatuszek zrozumiał czym jest dla niego wolność. A sprawy wyglądały by zupełnie inaczej- Poczucie własnej wolności było czymś bardzo ważnym, ale z drugiej strony trzeba było uważać aby nie przesadzić z interpretacją tej wolności. To, że człowiekowi dano wolną rękę nie oznacza, że wolno mu wszystko.
Chcesz paść przed jej bosymi stopami... proszę bardzo, możesz próbować błagać o śmierć, ale czy ta istota wysłucha twoich próśb. Czyż nie okaże się bardziej bezwzględnym tworem niż sama śmierć? Czy z uśmiechem na ustach nie skaże siebie na dalsze cierpienia? nie dopuścisz do siebie tej myśli, że taki rajski ptak może być tak okrutny.
-Owszem... niczym jaskółka co przybywa z wiosną, ale to nie oznacza, że nie można mnie złapać w złota klatkę. Wtedy tylko piękne upierzenie stanie się szare, a serce zacznie bić coraz wolniej, aż w końcu się zatrzyma- Wyszeptała cicho zabierając swoje ręce z jego skroni. Na jej usteczkach cały czas jawił się ten delikatny uśmiech który dawał ci tyle otuchy... okrywała ciebie swoją spódnicą chroniąc przed tymi wszystkimi złymi ludźmi którzy chcieli ciebie skrzywdzić. Nie widziała w tobie potwora... dla cyganki byłeś bardziej ludzki niż jaki kolwiek człowiek którego poznała. Kiedyś ktoś powiedział, że to co święte i przeklęte nie ma prawa się zetknąć... najwyraźniej ta osoba nie widziała w życiu jeszcze wielu rzeczy.
- Sahir Nailah
Re: Komnata luster
Czw Gru 04, 2014 4:57 am
I znowu na jej słowa nie było żadnej odpowiedzi, tym nie mniej kiedy te ciepłe dłonie ześlizgnęły się z twych skroni wreszcie opuściłeś podbródek, żeby rozchylić powieki i na nią spojrzeć - była znakomitą czarodziejką właśnie przez to, że nie rzucała klątwami, że nie krzyczała, czego żąda, a przez to, iż pozwalała ofiarom samym zaplątać się w jej sieć i patrzyła, jakie były efekty tego raju, który obiecywała, a który wyrywał w twoim sercu wyrwę i sprawiał, że miałeś ochotę gryźć wszystko wokół mimo tego pozornego spokoju, jaki pokazywałeś. Nie chciałeś żadnej bajki. Bajki były bardziej przerażające niż wszystkie koszmary, do których bardziej przywykłeś, to pierwsze mając zapisane w swoich księgach, w pamięci, ale nie chciałeś, żeby miały miejsce w życiu codziennym, tak jak i nie chciałeś pozwolić, żeby ta sieć cię objęła, bo ona odejmowała wszystkie siły i odbierała już nawet wolę walki, która jako jedyna ci pozostawała i pozostawiała przy silnym powiedzeniu "chcę żyć".
- Widzisz... Taki kwiat również szarzeje, blaknie i usycha, ponieważ woli uschnąć i pozostać w tym bezkresnym śnie, niż być trzymanym w więzieniu, tylko na pokaz dla innych. Nawet jeśli ktoś chce go podlewać i się o niego troszczyć. - Właśnie takim rodzajem ptaka byłeś. Który zbyt długo oglądając świat zza krat w końcu przestał śpiewać, przestał poruszać skrzydłami, przestał próbować zwracać na siebie uwagę - stał się beznamiętny, prostoliniowy, stał się żywym trupem, którego jedynie poruszanie oczami zdradzało, iż nie trzeba pochować jego prochów i postawić nagrobka. Nie ze swojego wyboru... Miałeś dosłowną klatkę, w której ledwo ktoś pozostawiał ci to minimum wolnej woli, żeby tymi oczyma poruszać.
- Wybacz, ale czas na mnie. - Powoli nie wytrzymywałeś, szaleństwo pukało do bram twojego jestestwa, gotowe uderzyć w każdej chwili. Wyminął ją, stukając obcasami butów o szklaną posadzkę, by zatrzymać się tylko na moment przy drzwiach. - Należę do tych, którzy pokochali swoją klatkę i nienawiść wzbudzają w nim ci, którzy jej drzwiczki próbują otworzyć. Nie jestem ptakiem, który chce ulecieć na wolność. - Dodał jeszcze, na chwilę tylko odwracając ku niej twarz. - Żegnaj. - Chwilowy blask, kiedy otworzył drzwi, cichy trzask...
I rozpłynął się w mroku.
[z/t]
- Widzisz... Taki kwiat również szarzeje, blaknie i usycha, ponieważ woli uschnąć i pozostać w tym bezkresnym śnie, niż być trzymanym w więzieniu, tylko na pokaz dla innych. Nawet jeśli ktoś chce go podlewać i się o niego troszczyć. - Właśnie takim rodzajem ptaka byłeś. Który zbyt długo oglądając świat zza krat w końcu przestał śpiewać, przestał poruszać skrzydłami, przestał próbować zwracać na siebie uwagę - stał się beznamiętny, prostoliniowy, stał się żywym trupem, którego jedynie poruszanie oczami zdradzało, iż nie trzeba pochować jego prochów i postawić nagrobka. Nie ze swojego wyboru... Miałeś dosłowną klatkę, w której ledwo ktoś pozostawiał ci to minimum wolnej woli, żeby tymi oczyma poruszać.
- Wybacz, ale czas na mnie. - Powoli nie wytrzymywałeś, szaleństwo pukało do bram twojego jestestwa, gotowe uderzyć w każdej chwili. Wyminął ją, stukając obcasami butów o szklaną posadzkę, by zatrzymać się tylko na moment przy drzwiach. - Należę do tych, którzy pokochali swoją klatkę i nienawiść wzbudzają w nim ci, którzy jej drzwiczki próbują otworzyć. Nie jestem ptakiem, który chce ulecieć na wolność. - Dodał jeszcze, na chwilę tylko odwracając ku niej twarz. - Żegnaj. - Chwilowy blask, kiedy otworzył drzwi, cichy trzask...
I rozpłynął się w mroku.
[z/t]
- Esmeralda Moore
Re: Komnata luster
Czw Gru 04, 2014 5:43 pm
-Pokochałeś... czy może po prostu zaakceptowałeś?- Zapytała się cicho. Ludzie bardzo często mylili te dwa pojęcia. Byli w stanie coś zaakceptować jeżeli miłość nie przychodziła przez długi czas. Pozwoliła aby jej ofiara ją wyminęła... zgodziła się na to aby chłopak mógł poczuć złudne uczucie bezpieczeństwa, chociaż tak naprawdę jego największy koszmar miał się dopiero zacząć. Cyganka niestety kiedy wtopiła się w czyiś umysł nie dawała się wcale tak łatwo z niego wyrwać.
-Nie chcesz otwierać drzwiczek klatki... a może po prostu się tego boisz. W niej jesteś bezpieczny, a wyjście oznaczało by narażenie się na zagrożenie- Lubiła mieć ostatnie zdanie, szczególnie w chwili kiedy wiedziała, że w tym co mówiła było sporo racji. Usłyszała dźwięk zamykanych drzwi. Została tutaj sama, a po tej rozmowie nie było już śladu przynajmniej w jej głowie. Uśmiechnęła się delikatnie i rzuciła krótkie spojrzenie w kierunku lustra które odbijało jej sylwetkę. Okręciła się szybko w miejscu dzwoniąc przy tym monetkami i również wyszła z pomieszczenia zakładając swoje trzewiczki które zostawiła przed wejściem, i w delikatnych podskokach oddaliła się od tego miejsca zamykając za sobą szczelnie drzwi.
z/t
-Nie chcesz otwierać drzwiczek klatki... a może po prostu się tego boisz. W niej jesteś bezpieczny, a wyjście oznaczało by narażenie się na zagrożenie- Lubiła mieć ostatnie zdanie, szczególnie w chwili kiedy wiedziała, że w tym co mówiła było sporo racji. Usłyszała dźwięk zamykanych drzwi. Została tutaj sama, a po tej rozmowie nie było już śladu przynajmniej w jej głowie. Uśmiechnęła się delikatnie i rzuciła krótkie spojrzenie w kierunku lustra które odbijało jej sylwetkę. Okręciła się szybko w miejscu dzwoniąc przy tym monetkami i również wyszła z pomieszczenia zakładając swoje trzewiczki które zostawiła przed wejściem, i w delikatnych podskokach oddaliła się od tego miejsca zamykając za sobą szczelnie drzwi.
z/t
- Arthur Attaway
Re: Komnata luster
Wto Lut 24, 2015 9:04 pm
Zatrzymał się nagle, zdając sobie sprawę gdzie się tak naprawdę znalazł. Lustra otaczały go, a on jak w kalejdoskopie wirował wśród własnych odbić, jedno gorsze od drugiego. Zniekształcone ciała szydziły z niego samego, krzesło jak tratwa na której mógł spierdolić z bezludnej wyspy zamieszkanej przez niego i jego innych. Wcieleń, których nienawidził, kochał, szydził z nich, bał się. Nóż kreślił drogę od sufitu po jego krtań w zabójczym ciosie. Zamknął oczy.
Sala była pusta, a pośrodku krzesło. Na nim on. Paczka papierosów. Zapalniczka. Wątły płomień odbity po stokroć. Odrzucił głowę do tyłu śmiejąc się w ciszy, która wypełniała to miejsce od dawna. Nikt tu nie przychodził. Dlaczego? Bał się samego siebie, tego co mógł zobaczyć? Tego co widzieli w nim inni? Arthur siedział naprzeciw dziesiątek luster, które sprawiały, że pokój znikał w nieskończoności. Obserwował własne tęczówki, absolutnie szare, absolutnie bez koloru. Czy one były jak to lustro? Czy to, że nie miały koloru, mogło znaczyć coś o ich właścicielu? Może, ale tylko może, był jak ta tafla na której spoczął wzrok chłopaka. Odbijały to co widział, dostosowywały właściciela do rozmówcy. Kim więc stawał się patrząc w lustro? Nieskończonością? Pustką? Niczym, więc wszystkim?
Koniuszek papierosa tlił się powielony przez odbicia jego oczu.
Sala była pusta, a pośrodku krzesło. Na nim on. Paczka papierosów. Zapalniczka. Wątły płomień odbity po stokroć. Odrzucił głowę do tyłu śmiejąc się w ciszy, która wypełniała to miejsce od dawna. Nikt tu nie przychodził. Dlaczego? Bał się samego siebie, tego co mógł zobaczyć? Tego co widzieli w nim inni? Arthur siedział naprzeciw dziesiątek luster, które sprawiały, że pokój znikał w nieskończoności. Obserwował własne tęczówki, absolutnie szare, absolutnie bez koloru. Czy one były jak to lustro? Czy to, że nie miały koloru, mogło znaczyć coś o ich właścicielu? Może, ale tylko może, był jak ta tafla na której spoczął wzrok chłopaka. Odbijały to co widział, dostosowywały właściciela do rozmówcy. Kim więc stawał się patrząc w lustro? Nieskończonością? Pustką? Niczym, więc wszystkim?
Koniuszek papierosa tlił się powielony przez odbicia jego oczu.
- Lyrae Fletcher
Re: Komnata luster
Wto Lut 24, 2015 10:15 pm
Zgubiła się. Nim zauważyła, jedyną osobą, która jej towarzyszyła była ona sama, powielona o kilka dodatkowych wersji. Wszystkie identyczne, patrzyły dokładnie w ten sam punkt, pod różnymi kątami, zupełnie jakby wszystkie chciały obnażyć każdą małą wadę osoby, której częścią były. Ich spojrzenie było tak chłodne i przenikliwe, że przyprawiało o lekki dreszcz, a właścicielka chwilę musiała pomyśleć zanim zorientowała się, że... to właśnie spojrzenie należy do niej. Siebie obdarowywała tym mrożącym zimnem. Tutaj tylko siebie mogła dostrzec.
Czego miało ją to nauczyć? Doskonale wiedziała, kim jest. Tchórz bez konkretnego strachu. Graczka, która z ludźmi obcowała wyłącznie dla swoich celów, kierująca się słowami jeśli chcesz czegoś od ludzi żądać, musisz najpierw dać coś od siebie. Lustro nie mogło nic jej dać, więc nie zasługiwało na jej zainteresowanie. Każde z tych luster. Sytuacja patowa jednak zmuszała ją do przeglądania się w nich beznamiętnie. Otaczały ją...
I nie wiedziała jak wyjść.
Zainteresowanie wzbudził znajomy zapach. Tak, znała go doskonale, jako, że to świństwo biernie wdychała niemal od początków swojego życia. Niemal od razu w jej wyobraźni pojawił się obraz ojca - człowieka dobrego, lecz zagubionego, ciągle przesiąkniętego wonią ognistej i taniego tytoniu. Ten obraz był taki jak zawsze. Z ciepłem w ciemnych oczach. Właśnie tych, które po nim odziedziczyła. Zapach papierosów jednak raczej nie trzymał się jej. Woń odziedziczyła po matce, całe życie pachnącej aromatyczną herbatą i jabłkami.
Za tą wonią podążywszy w końcu odnalazła kogoś w tym lustrzanym labiryncie. Chłopaka o twarzy znanej jej nieco z lekcji, lecz nazwisku całkiem zatartym w jej pamięci. Trzymał się go spokój, który w tym miejscu ludziom trudno było odnaleźć. Samotność, której nie można było się łatwo pozbyć nieraz doprowadzała człowieka do wariactwa.
- Zgubiłeś siebie? - zaczęła, głosem spokojnym, acz miało śmiałym, jakby z przymusu.
Czego miało ją to nauczyć? Doskonale wiedziała, kim jest. Tchórz bez konkretnego strachu. Graczka, która z ludźmi obcowała wyłącznie dla swoich celów, kierująca się słowami jeśli chcesz czegoś od ludzi żądać, musisz najpierw dać coś od siebie. Lustro nie mogło nic jej dać, więc nie zasługiwało na jej zainteresowanie. Każde z tych luster. Sytuacja patowa jednak zmuszała ją do przeglądania się w nich beznamiętnie. Otaczały ją...
I nie wiedziała jak wyjść.
Zainteresowanie wzbudził znajomy zapach. Tak, znała go doskonale, jako, że to świństwo biernie wdychała niemal od początków swojego życia. Niemal od razu w jej wyobraźni pojawił się obraz ojca - człowieka dobrego, lecz zagubionego, ciągle przesiąkniętego wonią ognistej i taniego tytoniu. Ten obraz był taki jak zawsze. Z ciepłem w ciemnych oczach. Właśnie tych, które po nim odziedziczyła. Zapach papierosów jednak raczej nie trzymał się jej. Woń odziedziczyła po matce, całe życie pachnącej aromatyczną herbatą i jabłkami.
Za tą wonią podążywszy w końcu odnalazła kogoś w tym lustrzanym labiryncie. Chłopaka o twarzy znanej jej nieco z lekcji, lecz nazwisku całkiem zatartym w jej pamięci. Trzymał się go spokój, który w tym miejscu ludziom trudno było odnaleźć. Samotność, której nie można było się łatwo pozbyć nieraz doprowadzała człowieka do wariactwa.
- Zgubiłeś siebie? - zaczęła, głosem spokojnym, acz miało śmiałym, jakby z przymusu.
- Arthur Attaway
Re: Komnata luster
Wto Lut 24, 2015 10:48 pm
Jego głowa swobodnie zwisała z oparcia krzesła -prostego, drewnianego, na jakich uczniom przychodzi siedzieć setki, a może i tysiące godzin w ciągu swojego życia. Na przemian, spojrzenie szarych tęczówek przenosiło się z lustra na lustro, szukając choć odrobiny ukojenia w tym zwariowanym świecie urojeń i fantazji. Myślicie, że ciężko wytrzymać w ciszy? Spróbujcie w nią spojrzeć dłużej niż trzeba. To dopiero przytłacza.
Niedopałek spadł na podłogę przed nim, przetaczając się swoją siłą rozpędu pod ramę jednego z luster. Trzask zapalniczki ożywił zimne powietrze, które zatańczyło z tumanami kurzu wzbijającymi się w powietrze w rytm jej kroków. Czyich? Czy na pewno ktoś wszedł, czy to tylko kolejne z jego dziwnych urojeń? Marzeń o ludzkim cieple, przytuleniu, wypełnieniu gorejącej w nim pustki, która wyrywała jego serce z piersi? Czy tak naprawdę cokolwiek i ktokolwiek był w stanie uzupełnić elementarne braki jakim wykazywała się jego dusza? Pokaleczona i potłuczona, oberwane skrzydła, a ich miejsca to krwawiące rany, które nie mają się zasklepić. Był demonem w ludzkim ciele, potępieńcem który każdego dnia wraz z pierwszymi promieniami słońca, przebijającymi się pod jego powieki, cierpiał katusze. Sen był zbawienie, ale pamiętajmy. Każdy upadły, był kiedyś aniołem. Może i w nim wciąż tkwi boska łaska? Baal? Zeus? Na sumiaste wąsy Merlina, kto to wie.
Obrócił spokojnie głowę w jej kierunku. Była śliczna jak z obrazka, choć lustra zniekształcały jej obraz, falowała w ich odbiciu, poruszała się jak duch na ich tle, przytłaczając swoją niematerialnością. Miała ładne oczy. Ciepłe, brązowe, martwe. Naprawdę zaczynał się zastanawiać, czy do reszty nie stracił rozumu. Uśmiechnął się do niej delikatnie, posyłając swój prawy kącik ust do góry, w smutnym grymasie rozbawienia.
-Myślę, że nie. Choć nie czuję się najlepiej.
Niski śmiech jak szept wydarł się z jego trzewi wprawiając w wibracje tafle, które tak doskonale odbijały jego absolutny brak czegokolwiek. Bo jak można dostosować się do każdego, jeżeli nie można dostosować się do siebie. Szare tęczówki przeniosły się na nią, zaczepiając zadziornie ciepły brąz, który sugerował spokój i wytchnienie. A może jednak...
Niedopałek spadł na podłogę przed nim, przetaczając się swoją siłą rozpędu pod ramę jednego z luster. Trzask zapalniczki ożywił zimne powietrze, które zatańczyło z tumanami kurzu wzbijającymi się w powietrze w rytm jej kroków. Czyich? Czy na pewno ktoś wszedł, czy to tylko kolejne z jego dziwnych urojeń? Marzeń o ludzkim cieple, przytuleniu, wypełnieniu gorejącej w nim pustki, która wyrywała jego serce z piersi? Czy tak naprawdę cokolwiek i ktokolwiek był w stanie uzupełnić elementarne braki jakim wykazywała się jego dusza? Pokaleczona i potłuczona, oberwane skrzydła, a ich miejsca to krwawiące rany, które nie mają się zasklepić. Był demonem w ludzkim ciele, potępieńcem który każdego dnia wraz z pierwszymi promieniami słońca, przebijającymi się pod jego powieki, cierpiał katusze. Sen był zbawienie, ale pamiętajmy. Każdy upadły, był kiedyś aniołem. Może i w nim wciąż tkwi boska łaska? Baal? Zeus? Na sumiaste wąsy Merlina, kto to wie.
Obrócił spokojnie głowę w jej kierunku. Była śliczna jak z obrazka, choć lustra zniekształcały jej obraz, falowała w ich odbiciu, poruszała się jak duch na ich tle, przytłaczając swoją niematerialnością. Miała ładne oczy. Ciepłe, brązowe, martwe. Naprawdę zaczynał się zastanawiać, czy do reszty nie stracił rozumu. Uśmiechnął się do niej delikatnie, posyłając swój prawy kącik ust do góry, w smutnym grymasie rozbawienia.
-Myślę, że nie. Choć nie czuję się najlepiej.
Niski śmiech jak szept wydarł się z jego trzewi wprawiając w wibracje tafle, które tak doskonale odbijały jego absolutny brak czegokolwiek. Bo jak można dostosować się do każdego, jeżeli nie można dostosować się do siebie. Szare tęczówki przeniosły się na nią, zaczepiając zadziornie ciepły brąz, który sugerował spokój i wytchnienie. A może jednak...
- Lyrae Fletcher
Re: Komnata luster
Wto Lut 24, 2015 11:31 pm
Czy można było określić barwę lustra? Niektórzy twierdzą, iż ma ono kolor taki, jaki ma twarz osoby, której odbicie akurat w nim tkwi. Będąc tutaj mogła stwierdzić, że nie miała pojęcia jaka to barwa, jednak na pewno jest zimna, mimo iż w jednej części luster odbijała się jej sylwetka, a w drugiej - jego. Dopiero jasny płomień zapalniczki ocieplił nieco atmosferę, nadając jej nieco więcej blasku. Odbicia tylko potęgowały obecność tej drobiny.
Obserwowała go przez chwilę, tym wzrokiem, który opowiadać mógł historię. Ten ciepły odcień, jednocześnie tak zimny. Bystre tęczówki podróżnika, który w końcu uświadomił sobie, że jego cel nie istnieje. Uciekały pod powieki niepewnie, jakby nie wiedziały, czy chcą odkryć swoje uczucia i dać się ponieść chłodnej szarości, czy wolą zamknąć się na świat po raz kolejny. Przed kolejną osobą, z którą skrzyżowała swoją drogę. Jak nazwać można to spotkanie, w miejscu, do którego nikt nie zaglądał ze strachu przed znalezieniem siebie? Przeznaczeniem? Czy po prostu ciągiem decyzji i przypadków?
Czy to nie to samo?
Przystąpiła kilka kroków, bardzo cicho, pozwalając aby jej obraz w jego oczach stał się bardziej ostry. Ciepły brąz nawet na chwilę dał się porwać tej szarości, musiała przyznać, przyciągającej. Siedział blisko i mogła stwierdzić tylko, że nie wyróżniał się zbytnio... Na pierwszy rzut oka. W chłodzie tego spojrzenia mogła odnaleźć coś innego, coś co przyciągało uwagę subtelnie, ale skutecznie.
- Podejrzewam, że nie fizycznie. - mruknęła pod nosem. Tak rzadko obchodził ją stan obcych ludzi, że proste zapytanie o samopoczucie było w jej ustach jakieś dziwne i obce. Odpowiedziała uśmiechem na uśmiech, jednak w jej twarzy nie było widać bezinteresowności tegoż grymasu. Jakby był wymuszony. Po prostu grzeczny.
Obserwowała go przez chwilę, tym wzrokiem, który opowiadać mógł historię. Ten ciepły odcień, jednocześnie tak zimny. Bystre tęczówki podróżnika, który w końcu uświadomił sobie, że jego cel nie istnieje. Uciekały pod powieki niepewnie, jakby nie wiedziały, czy chcą odkryć swoje uczucia i dać się ponieść chłodnej szarości, czy wolą zamknąć się na świat po raz kolejny. Przed kolejną osobą, z którą skrzyżowała swoją drogę. Jak nazwać można to spotkanie, w miejscu, do którego nikt nie zaglądał ze strachu przed znalezieniem siebie? Przeznaczeniem? Czy po prostu ciągiem decyzji i przypadków?
Czy to nie to samo?
Przystąpiła kilka kroków, bardzo cicho, pozwalając aby jej obraz w jego oczach stał się bardziej ostry. Ciepły brąz nawet na chwilę dał się porwać tej szarości, musiała przyznać, przyciągającej. Siedział blisko i mogła stwierdzić tylko, że nie wyróżniał się zbytnio... Na pierwszy rzut oka. W chłodzie tego spojrzenia mogła odnaleźć coś innego, coś co przyciągało uwagę subtelnie, ale skutecznie.
- Podejrzewam, że nie fizycznie. - mruknęła pod nosem. Tak rzadko obchodził ją stan obcych ludzi, że proste zapytanie o samopoczucie było w jej ustach jakieś dziwne i obce. Odpowiedziała uśmiechem na uśmiech, jednak w jej twarzy nie było widać bezinteresowności tegoż grymasu. Jakby był wymuszony. Po prostu grzeczny.
- Arthur Attaway
Re: Komnata luster
Sro Lut 25, 2015 10:18 am
Roześmiał się szczerze.
Czy naprawdę mógł czuć się źle stricte fizycznie? Czy był w stanie czuć się jeszcze źle fizycznie? Czy fizyczność miała jeszcze prawo głosu wśród bezbrzeżnej pustki w jego głowie? Wielu mogłoby odebrać to za inwektywę w swoim kierunku, gdyby nazwać jego czaszkę pustą. Ale chyba Ty i ja wiemy, że nie o to tutaj chodzi. Myśli płynęły powoli, dryfowały na tratwie zrobionej z tytoniowego dymu, obijały się o szkło w pozłacanych ramach. A może to jednak było szczere złoto, a nie jedynie jego karykatura? Przeciwieństwo spoczywając na krześle przed nim postaci.
Odciął cieniutką nić jaką zawiązały ich spojrzenia i przeniósł je na jej usta. Księżycowe wycięcie jej górnej wargi. Subtelna linia żuchwy, tak różna od jego własnej. Ciemne włosy sięgające do ramion. Tak, z pewnością była ładna. Ale czy to cokolwiek zmieniało? Nie był pewien czy stojąc przed nim, była realną osobą, czy tylko kolejnym odbiciem chorego poczucia humoru. Sięgnął za poły motocyklowej kurtki, wyciagając paczkę papierosów.
- Fizycznie czuję się zaskakująco dobrze. Usiądziesz ze mną i zapalisz? - zaproponował jej papierosa.
Mlecznobiały dym sączył się spomiędzy jego warg, docierając rozrzedzony do szarych oczu, nie różniących się wiele barwą. Wirował wokół jego twarzy, szukając odrobiny więcej tlenu, resztek życiodajnego pierwiastka, który rozpadłby się pod naporem trucizny. Unosił się wyżej i wyżej, docierając do wysokiego sklepienia sali, ciemnej i nieprzystępnej dla uczniów. Oblepiał lustra, sunąc falami po ich gładkiej tafli. Żar papierosa jak chory żart, okazał się jedynym ciepłem w tym pomieszczeniu.
- Co widzisz w tych lustrach? - uniósł powoli brew do góry, słysząc dźwięk swojego głosu. Niski, gardłowy, dudnił w jego klatce piersiowej, obijając się echem o płuca. Nie przypominał sobie, by siedział w ciszy aż tak długo, ale może to kwestia tego miejsca.
Czy naprawdę mógł czuć się źle stricte fizycznie? Czy był w stanie czuć się jeszcze źle fizycznie? Czy fizyczność miała jeszcze prawo głosu wśród bezbrzeżnej pustki w jego głowie? Wielu mogłoby odebrać to za inwektywę w swoim kierunku, gdyby nazwać jego czaszkę pustą. Ale chyba Ty i ja wiemy, że nie o to tutaj chodzi. Myśli płynęły powoli, dryfowały na tratwie zrobionej z tytoniowego dymu, obijały się o szkło w pozłacanych ramach. A może to jednak było szczere złoto, a nie jedynie jego karykatura? Przeciwieństwo spoczywając na krześle przed nim postaci.
Odciął cieniutką nić jaką zawiązały ich spojrzenia i przeniósł je na jej usta. Księżycowe wycięcie jej górnej wargi. Subtelna linia żuchwy, tak różna od jego własnej. Ciemne włosy sięgające do ramion. Tak, z pewnością była ładna. Ale czy to cokolwiek zmieniało? Nie był pewien czy stojąc przed nim, była realną osobą, czy tylko kolejnym odbiciem chorego poczucia humoru. Sięgnął za poły motocyklowej kurtki, wyciagając paczkę papierosów.
- Fizycznie czuję się zaskakująco dobrze. Usiądziesz ze mną i zapalisz? - zaproponował jej papierosa.
Mlecznobiały dym sączył się spomiędzy jego warg, docierając rozrzedzony do szarych oczu, nie różniących się wiele barwą. Wirował wokół jego twarzy, szukając odrobiny więcej tlenu, resztek życiodajnego pierwiastka, który rozpadłby się pod naporem trucizny. Unosił się wyżej i wyżej, docierając do wysokiego sklepienia sali, ciemnej i nieprzystępnej dla uczniów. Oblepiał lustra, sunąc falami po ich gładkiej tafli. Żar papierosa jak chory żart, okazał się jedynym ciepłem w tym pomieszczeniu.
- Co widzisz w tych lustrach? - uniósł powoli brew do góry, słysząc dźwięk swojego głosu. Niski, gardłowy, dudnił w jego klatce piersiowej, obijając się echem o płuca. Nie przypominał sobie, by siedział w ciszy aż tak długo, ale może to kwestia tego miejsca.
- Lyrae Fletcher
Re: Komnata luster
Sro Lut 25, 2015 4:08 pm
Kiedy usłyszała ten śmiech, mimowolnie uniosła kącik warg ku górze. Śmiech ponoć działał leczniczo na smutki, a skoro on czuł się źle, może już nieświadomie jakoś mu pomogła. Zupełna nowość - pomóc komuś bez zaznaczenia w głowie tegoż człowieka jako jej dłużnika.
Nie warto było szukać zbyt wiele w tym miejscu. Jedyne odpowiedzi, które tutaj znaleźć można by było, to te, które ludzie skrywają wewnątrz siebie. Na chwilę spojrzeć w oczy prawdy, niezaślepione widokiem ciemnego, poszarzałego świata. Ty i Ty. Nikt więcej. Można szukać ukojenia w sobie. Właściwie to doskonały pomysł.
Splotła dłonie za plecami. Ciągnęła chwilę wzrokiem za trującym składnikiem, który niechętnie przesuwał się także w jej stronę. Znajomy zapach działał na jej zmysły, wywołując przyjemną nostalgię. Wzięła papierosa, jednak przez chwilę jedynie trzymała go w dłoniach, jakby nie do końca wiedziała co się z tym robi.
- Nigdy nie paliłam. - odpowiedziała. - Przynajmniej nie czynnie.
Usiadła. Na ziemi, przed nim, pozwalając sobie co jakiś czas ciemnym spojrzeniem zaczepiać jego szarość. Nieraz przy tym poczuła, jakby była ona kolejnym lustrem w tym pomieszczeniu... To zwierciadło jednak ją oceniało. Nie było tylko odbiciem jej oceny siebie. Obserwowało ją. Sama też pozwoliła sobie na ułożenie opinii. Rozpoczęła się wędrówka spojrzenia w kolorze gorzkiej czekolady od jego włosów, aż po stopy. Stwierdziła, że byli zupełnie różni. Niemniej, był ciekawy. Inny niż wszystkich, których mijało się na korytarzu.
Jej wzrok powędrował na jedno z luster. Dostrzegła w nim coś zwyczajnego i prostego. Dziewczynę w zmiętych, za luźnych, startych jeansach, zielonej koszuli w kwiatowe wzory, z bystrym, lecz niezainteresowanym spojrzeniem.
- Kogoś mało znacznego.
Czas tutaj płynął zupełnie inaczej. Miało się wrażenie, że na chwilę stanął w miejscu.
- Jestem Lyrae. - swoje imię wypowiadała głosem adekwatnym do tego znaczenia - lutnia. Brzmiało podobnie do brzmienia angielskiego, jednak zakradała się do niego jakaś delikatna, południowa nuta.
Nie warto było szukać zbyt wiele w tym miejscu. Jedyne odpowiedzi, które tutaj znaleźć można by było, to te, które ludzie skrywają wewnątrz siebie. Na chwilę spojrzeć w oczy prawdy, niezaślepione widokiem ciemnego, poszarzałego świata. Ty i Ty. Nikt więcej. Można szukać ukojenia w sobie. Właściwie to doskonały pomysł.
Splotła dłonie za plecami. Ciągnęła chwilę wzrokiem za trującym składnikiem, który niechętnie przesuwał się także w jej stronę. Znajomy zapach działał na jej zmysły, wywołując przyjemną nostalgię. Wzięła papierosa, jednak przez chwilę jedynie trzymała go w dłoniach, jakby nie do końca wiedziała co się z tym robi.
- Nigdy nie paliłam. - odpowiedziała. - Przynajmniej nie czynnie.
Usiadła. Na ziemi, przed nim, pozwalając sobie co jakiś czas ciemnym spojrzeniem zaczepiać jego szarość. Nieraz przy tym poczuła, jakby była ona kolejnym lustrem w tym pomieszczeniu... To zwierciadło jednak ją oceniało. Nie było tylko odbiciem jej oceny siebie. Obserwowało ją. Sama też pozwoliła sobie na ułożenie opinii. Rozpoczęła się wędrówka spojrzenia w kolorze gorzkiej czekolady od jego włosów, aż po stopy. Stwierdziła, że byli zupełnie różni. Niemniej, był ciekawy. Inny niż wszystkich, których mijało się na korytarzu.
Jej wzrok powędrował na jedno z luster. Dostrzegła w nim coś zwyczajnego i prostego. Dziewczynę w zmiętych, za luźnych, startych jeansach, zielonej koszuli w kwiatowe wzory, z bystrym, lecz niezainteresowanym spojrzeniem.
- Kogoś mało znacznego.
Czas tutaj płynął zupełnie inaczej. Miało się wrażenie, że na chwilę stanął w miejscu.
- Jestem Lyrae. - swoje imię wypowiadała głosem adekwatnym do tego znaczenia - lutnia. Brzmiało podobnie do brzmienia angielskiego, jednak zakradała się do niego jakaś delikatna, południowa nuta.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach