Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
- Mistrz Labiryntu
Zabytkowa komnata
Sob Paź 03, 2015 9:12 pm
Jedno ze starszych pomieszczeń w zamku. Mieści się w podziemiach i w lochach, i w bardzo wyjątkowych sytuacjach jest wykorzystywane przez profesora Slughorna, zwłaszcza kiedy ten zaprasza więcej gości niż zazwyczaj. W tej komnacie wszystkie pochodnie zapalają się i gasną wedle własnego uznania. Wśród członków Klubu Ślimaka krąży plotka o tajnym przejściu, które ponoć się gdzieś tutaj znajduje...
- Nauczyciele
Re: Zabytkowa komnata
Nie Paź 04, 2015 7:39 pm
Nadszedł czas by rozpocząć kolejne spotkanie Klubu Ślimaka - najbardziej prestiżowego klubu w całym Hogwarcie do którego chciało należeć tak wielu uczniów. Niestety, nie każdy miał taką możliwość, bowiem profesor Slughorn niezwykle starannie dobierał sobie tych, którzy mogli należeć do jego "kolekcji". Byli niczym wystawna wisienka na przysłowiowym torcie - zwieńczenie najskrytszych pragnień i ambicji nauczyciela w średnim wieku. Cieszył się więc, że miał możliwość stworzenia takiego grona i pielęgnowania swojej tradycji już od najwcześniejszych lat jego nauczania w tym zamku. Każdy jego najmniejszy trud w stronę rozwijania zainteresowań członków klubu przynosił korzyści, co niezmiernie go radowało. To nie tak, że był egoistą, po prostu łączył przyjemne z pożytecznym. I tym razem było tak samo.
Ciemne chmury może i zawisły dzisiejszego dnia nad całą Anglią, ale nauczyciel Eliksirów był w doskonałym humorze. Przeszukiwania się skończyły, przesłuchiwania powoli dobiegały końca a w zamku panował leniwy, ale jakże przyjemny nastrój. I w tym właśnie ujrzał szansę zrobienia kolejnego przyjęcia Klubu Ślimaka, zwłaszcza, że dawno żadnego nie było, rok szkolny się kończył a uczniowie wkraczali w sezon wszelakich powtórek. Przygotował więc bardzo starannie zabytkową komnatę, przemieniając ją w coś niesamowitego z pomocą swoich pomocników, rozesłał zaproszenia do swoich starych uczniów z którymi nadal miał kontakt a także do aktualnych członków swojego jakże małego i skromnego kółka. Zajął miejsce w swym fotelu na środku stołu i posyłał ostatnie polecenia w stronę śmigających po sali skrzatów i kilku ochotników.
- Wyśmienicie, doprawdy wyśmienicie... zaraz wszystko powinno się zacząć - zamruczał do siebie z zadowoleniem Horacy i przyglądał się z zainteresowaniem fontannie wina, która stała w rogu.
Ciemne chmury może i zawisły dzisiejszego dnia nad całą Anglią, ale nauczyciel Eliksirów był w doskonałym humorze. Przeszukiwania się skończyły, przesłuchiwania powoli dobiegały końca a w zamku panował leniwy, ale jakże przyjemny nastrój. I w tym właśnie ujrzał szansę zrobienia kolejnego przyjęcia Klubu Ślimaka, zwłaszcza, że dawno żadnego nie było, rok szkolny się kończył a uczniowie wkraczali w sezon wszelakich powtórek. Przygotował więc bardzo starannie zabytkową komnatę, przemieniając ją w coś niesamowitego z pomocą swoich pomocników, rozesłał zaproszenia do swoich starych uczniów z którymi nadal miał kontakt a także do aktualnych członków swojego jakże małego i skromnego kółka. Zajął miejsce w swym fotelu na środku stołu i posyłał ostatnie polecenia w stronę śmigających po sali skrzatów i kilku ochotników.
- Wyśmienicie, doprawdy wyśmienicie... zaraz wszystko powinno się zacząć - zamruczał do siebie z zadowoleniem Horacy i przyglądał się z zainteresowaniem fontannie wina, która stała w rogu.
- Archibald Gamp
Re: Zabytkowa komnata
Pon Paź 05, 2015 6:47 pm
Gdybym każde swoje pojawienie się w Klubie Ślimaka, czy na lekcji Eliksirów zaczynał od tłumaczenia, dlaczego właściwie tu jestem, byłoby to już nudne. Z resztą, powiedzmy sobie szczerze – was i tak niewiele to obchodzi. A ja wcale nie tłumaczę tego, żeby usprawiedliwić się przed wami, tylko po to, żeby zapewnić sobie namiastkę komfortu psychicznego, jakobym wciąż był ponad tymi snobistycznymi układami. Taa, tylko, ktokolwiek jeszcze w to wierzy? Z resztą, nieważne, miałem sobie przecież darować ten wstęp.
Kiedy dostałem wiadomość od profesora Slughorna nie byłem jakoś specjalnie zaskoczony. To znaczy, spotkania Klubu Ślimaka nigdy nie były organizowane spontanicznie i zazwyczaj już jakiś czas przed co nieco się o nich słyszało, więc moja szata wyjściowa była w pogotowiu. Jedyne, na co nie byłem przygotowany, to osoba towarzysząca. Nie powiem, była to dość problematyczna kwestia. Teoretyczne, zabranie tam kogoś było całkowicie dobrowolną rzeczą, spokojnie mogłem pójść sam. Ale, z drugiej strony, gdybym znalazł się w tym nielicznym gronie samotnych, szanse na uwolnienie się od towarzystwa Slughorna, czy jego wspaniałych gości specjalnych były niemal zerowe. Tak więc – decyzja była prosta.
Zrobiłem szybkie rozeznanie wśród znanych mi ludzi. Cóż, tu akurat moja aspołeczność dawała mi się we znaki – mimo siedmiu lat w Hogwarcie, grono moich znajomych było dość wąskie. A, muszę przyznać, że uwzględniłem również tych, z którymi miałem okazję zamienić chociaż dwa słowa.
Tak więc, na początku odrzuciłem całą męską część. To chyba oczywiste dlaczego – ani ja nie byłem zainteresowany takim towarzystwem, ani nigdy nawet nie spotkałem faceta, który potencjalnie mógłby być do tego chętny. Tak, miałem to szczęście, że żyłem w błogiej nieświadomości i nie zdawałem sobie sprawy z tego, że Krukon, z którym kiedyś rozmawiałem pod fontanną był wampirem-pedałem. Chociaż, o tym, że jest wampirem chyba mogłem już wiedzieć, nie? Coś tam było w ostatniej gazetce. Dobra, nieważne, idźmy dalej.
Zabrałem się za dalsze „poszukiwania”. Przez myśl przemknęło mi mnóstwo potencjalnych kandydatek, łącznie z takimi jak Rockers (Aż się wzdrygnąłem na tą wizję. Z resztą, wyleciała mi z głowy jeszcze szybciej, niż się tam pojawiła.), czy niekoniecznie sprawiająca dobre wrażenie Ślizgonka (Kay… cośtam. Hmm, jak widać, nawet jej imię nie było warte zapamiętania.). I jakoś w międzyczasie zdałem sobie sprawę, że przecież to i tak bez sensu. No bo co, zdecydowałbym się na jakąś niewiastę i co dalej? Nic. Poszedłbym sam. Nie dlatego, że bałbym się zapytać, czy obawiałbym się, że mi odmówi. Wręcz przeciwnie. Przerażała mnie myśl, że któraś dziewczyna zechciałaby tam ze mną pójść, a ja musiałbym znosić jej towarzystwo przez cały wieczór. Chociaż, nie, właściwie, to była jedna osoba, które nie byłaby specjalnie uciążliwa. Wręcz przeciwnie.
Kiedy tylko przyszła mi do głowy ta myśl, pośpiesznie napisałem stosowny list i przypiąłem go do obroży białej, puchatej kulki, zwanej też Freyą. Tak, wiem co myślicie, taki uroczy kotek zdecydowanie nie pasował do mojego wizerunku. Tylko, z drugiej strony, ja właściwie miałem jakikolwiek „wizerunek”? Nie ważne. W każdym razie – odetchnąłem z ulgą kiedy dostałem twierdzącą odpowiedź zwrotną.
W ciszy dotarliśmy do zabytkowej komnaty. Cóż, można było się tego spodziewać, nie byłem zbyt dobrym towarzyszem do rozmów.
- Dobry wieczór, panie profesorze – powiedziałem i skinąłem głową w stronę Slughorna, gdy tylko weszliśmy do środka. Cóż, byliśmy z pewnością jednymi z pierwszych gości.
Kiedy dostałem wiadomość od profesora Slughorna nie byłem jakoś specjalnie zaskoczony. To znaczy, spotkania Klubu Ślimaka nigdy nie były organizowane spontanicznie i zazwyczaj już jakiś czas przed co nieco się o nich słyszało, więc moja szata wyjściowa była w pogotowiu. Jedyne, na co nie byłem przygotowany, to osoba towarzysząca. Nie powiem, była to dość problematyczna kwestia. Teoretyczne, zabranie tam kogoś było całkowicie dobrowolną rzeczą, spokojnie mogłem pójść sam. Ale, z drugiej strony, gdybym znalazł się w tym nielicznym gronie samotnych, szanse na uwolnienie się od towarzystwa Slughorna, czy jego wspaniałych gości specjalnych były niemal zerowe. Tak więc – decyzja była prosta.
Zrobiłem szybkie rozeznanie wśród znanych mi ludzi. Cóż, tu akurat moja aspołeczność dawała mi się we znaki – mimo siedmiu lat w Hogwarcie, grono moich znajomych było dość wąskie. A, muszę przyznać, że uwzględniłem również tych, z którymi miałem okazję zamienić chociaż dwa słowa.
Tak więc, na początku odrzuciłem całą męską część. To chyba oczywiste dlaczego – ani ja nie byłem zainteresowany takim towarzystwem, ani nigdy nawet nie spotkałem faceta, który potencjalnie mógłby być do tego chętny. Tak, miałem to szczęście, że żyłem w błogiej nieświadomości i nie zdawałem sobie sprawy z tego, że Krukon, z którym kiedyś rozmawiałem pod fontanną był wampirem-pedałem. Chociaż, o tym, że jest wampirem chyba mogłem już wiedzieć, nie? Coś tam było w ostatniej gazetce. Dobra, nieważne, idźmy dalej.
Zabrałem się za dalsze „poszukiwania”. Przez myśl przemknęło mi mnóstwo potencjalnych kandydatek, łącznie z takimi jak Rockers (Aż się wzdrygnąłem na tą wizję. Z resztą, wyleciała mi z głowy jeszcze szybciej, niż się tam pojawiła.), czy niekoniecznie sprawiająca dobre wrażenie Ślizgonka (Kay… cośtam. Hmm, jak widać, nawet jej imię nie było warte zapamiętania.). I jakoś w międzyczasie zdałem sobie sprawę, że przecież to i tak bez sensu. No bo co, zdecydowałbym się na jakąś niewiastę i co dalej? Nic. Poszedłbym sam. Nie dlatego, że bałbym się zapytać, czy obawiałbym się, że mi odmówi. Wręcz przeciwnie. Przerażała mnie myśl, że któraś dziewczyna zechciałaby tam ze mną pójść, a ja musiałbym znosić jej towarzystwo przez cały wieczór. Chociaż, nie, właściwie, to była jedna osoba, które nie byłaby specjalnie uciążliwa. Wręcz przeciwnie.
Kiedy tylko przyszła mi do głowy ta myśl, pośpiesznie napisałem stosowny list i przypiąłem go do obroży białej, puchatej kulki, zwanej też Freyą. Tak, wiem co myślicie, taki uroczy kotek zdecydowanie nie pasował do mojego wizerunku. Tylko, z drugiej strony, ja właściwie miałem jakikolwiek „wizerunek”? Nie ważne. W każdym razie – odetchnąłem z ulgą kiedy dostałem twierdzącą odpowiedź zwrotną.
...
- Dziękuję, że się zgodziłaś – powiedziałem, kiedy tylko dostrzegłem moją towarzyszkę. – Ślicznie wyglądasz – dodałem pośpiesznie. No bo naprawdę wyglądała. A poza tym, skoro i tak zapomniałem o stosownym przywitaniu, to chociaż w ten sposób chciałem zachować odpowiednie maniery.W ciszy dotarliśmy do zabytkowej komnaty. Cóż, można było się tego spodziewać, nie byłem zbyt dobrym towarzyszem do rozmów.
- Dobry wieczór, panie profesorze – powiedziałem i skinąłem głową w stronę Slughorna, gdy tylko weszliśmy do środka. Cóż, byliśmy z pewnością jednymi z pierwszych gości.
- Kim Miracle
Re: Zabytkowa komnata
Pon Paź 05, 2015 9:22 pm
Kim naprawdę bardzo mocno zdziwiła się, gdy przybył do niej kot Archibalda z wiadomością. Cholernie bała się tego:
Po pierwsze: nienawidziła sukienek.
Po drugie: nienawidziła przebywać na takich spotkaniach.
Po trzecie: bała się, że zrobi z siebie idiotkę.
Siedziała pół godziny na łóżku i gapiła się na litery na pergaminie. Czemu ona? Dlaczego wybrał ją? Miał tyle ślizgonek do wyboru, a wybrał przeciętną puchonkę… która odkryła jego tajemnicę z lustrem. Gdy już pogodziła się z tym wyborem pospiesznie nabazgrała do niego odpowiedź, bo ona najzwyczajniej w świecie nie potrafi odmawiać i zawodzić ludzi. W głowie się jej roiło, że to właśnie ona była tą deską ratunkową, że inne dziewczyny czasu nie miały i zostawiły chłopaka na lodzie. Odetchnęła ciężko i odesłała jego kota z powrotem. Swoją drogą, milusi był ten kotek.
Teraz kolejnym kłopotem było to, w co miała się ubrać, no bo przecież w wytartych dżinsach i za dużej bluzie nie pójdzie. Tylko się ośmieszy, a no i jeszcze Archibalda. Zwłaszcza jego.
Ona miała iść z śliz gonem na spotkanie tego Klubu? Klubu prowadzonego przez profesora Sluhgorna – opiekuna Slytherinu?
Kim Miracle, weź się w garść i skończ z przesądami. Będziesz się dobrze bawić i sprawisz, że Archibald nie będzie źle się czuł.
Na uśmiech nie liczyła, ponieważ zauważyła, że chłopak dosyć rzadko się uśmiechał, prawie w ogóle. Czy ona kiedykolwiek widziała jego uśmiech? Jaka jest definicja uśmiechu przez takie osoby jak Archibald? W ogóle jaki on jest?
Nic prawie o nim nie wiedziała. Wiedziała coś, ale to było mało.
Czy to, że ją zaprosił coś świadczyło? Może ją polubił? Ma przyjaciela? Nie… to raczej tylko zwykła znajomość.
Tak spędziła kilka godzin zanim się ogarnęła i zaczęła szukać w swojej szafie jakiejś sukienki. No i wyszło na to, że miała, ale była ona dosyć stara. Kim za to była świetna w tworzeniu ubrań, swojego własnego stylu, więc szybko ogarnęła kilka zaklęć użytkowych i jej stara sukienka była naprawdę ładna. No, ale buty niestety ubrała płaskie, bo nawet na niskim obcasie nogi się jej chwiały.
- Drobiazg – obdarowała go swoim ciepłym uśmiechem i zasunęła za ucho kosmyk włosów. Nie zawsze słyszała takie komplementy.- Dziękuję – no i ruszyli do odpowiedniego miejsca. Dziewczyna zerkała na chłopaka, ale nie widziała u niego żadnych oznak tego, że on ją chce w coś w kręcić. Nie uwierała ją jednak ta cisza. Wiedziała, że przy tym chłopaku zazwyczaj ona jest powszechna.
- Dobry wieczór – profesora także obradowała ciepłym uśmiechem. Kim była pierwszy raz na spotkaniu tego Klubu, więc okropnie się tym stresowała, ale starała się tego nie okazywać.
Po pierwsze: nienawidziła sukienek.
Po drugie: nienawidziła przebywać na takich spotkaniach.
Po trzecie: bała się, że zrobi z siebie idiotkę.
Siedziała pół godziny na łóżku i gapiła się na litery na pergaminie. Czemu ona? Dlaczego wybrał ją? Miał tyle ślizgonek do wyboru, a wybrał przeciętną puchonkę… która odkryła jego tajemnicę z lustrem. Gdy już pogodziła się z tym wyborem pospiesznie nabazgrała do niego odpowiedź, bo ona najzwyczajniej w świecie nie potrafi odmawiać i zawodzić ludzi. W głowie się jej roiło, że to właśnie ona była tą deską ratunkową, że inne dziewczyny czasu nie miały i zostawiły chłopaka na lodzie. Odetchnęła ciężko i odesłała jego kota z powrotem. Swoją drogą, milusi był ten kotek.
Teraz kolejnym kłopotem było to, w co miała się ubrać, no bo przecież w wytartych dżinsach i za dużej bluzie nie pójdzie. Tylko się ośmieszy, a no i jeszcze Archibalda. Zwłaszcza jego.
Ona miała iść z śliz gonem na spotkanie tego Klubu? Klubu prowadzonego przez profesora Sluhgorna – opiekuna Slytherinu?
Kim Miracle, weź się w garść i skończ z przesądami. Będziesz się dobrze bawić i sprawisz, że Archibald nie będzie źle się czuł.
Na uśmiech nie liczyła, ponieważ zauważyła, że chłopak dosyć rzadko się uśmiechał, prawie w ogóle. Czy ona kiedykolwiek widziała jego uśmiech? Jaka jest definicja uśmiechu przez takie osoby jak Archibald? W ogóle jaki on jest?
Nic prawie o nim nie wiedziała. Wiedziała coś, ale to było mało.
Czy to, że ją zaprosił coś świadczyło? Może ją polubił? Ma przyjaciela? Nie… to raczej tylko zwykła znajomość.
Tak spędziła kilka godzin zanim się ogarnęła i zaczęła szukać w swojej szafie jakiejś sukienki. No i wyszło na to, że miała, ale była ona dosyć stara. Kim za to była świetna w tworzeniu ubrań, swojego własnego stylu, więc szybko ogarnęła kilka zaklęć użytkowych i jej stara sukienka była naprawdę ładna. No, ale buty niestety ubrała płaskie, bo nawet na niskim obcasie nogi się jej chwiały.
…
Spotkała się z Archibaldem w umówionym miejscu. Była tam już szybciej, ale schowała się. Chciała wiedzieć, czy to nie był żart. Dziewczyna tym razem wyprostowała swoje wiecznie skręcone włosy i związała w luźnego koka z kilkoma wypuszczonymi kosmykami. Ubrała jasną sukienkę, która była odpowiednio stonowana i nie rzucała się w oczy.- Drobiazg – obdarowała go swoim ciepłym uśmiechem i zasunęła za ucho kosmyk włosów. Nie zawsze słyszała takie komplementy.- Dziękuję – no i ruszyli do odpowiedniego miejsca. Dziewczyna zerkała na chłopaka, ale nie widziała u niego żadnych oznak tego, że on ją chce w coś w kręcić. Nie uwierała ją jednak ta cisza. Wiedziała, że przy tym chłopaku zazwyczaj ona jest powszechna.
- Dobry wieczór – profesora także obradowała ciepłym uśmiechem. Kim była pierwszy raz na spotkaniu tego Klubu, więc okropnie się tym stresowała, ale starała się tego nie okazywać.
- Archibald Gamp
Re: Zabytkowa komnata
Wto Paź 06, 2015 8:32 pm
Gdybym tylko wiedział, jak wiele będzie to ją kosztować, nigdy nie wysłałbym tego zaproszenia. No ale, stało się. Z resztą, nie mogłem nawet przejmować się jej rozterkami, skoro przecież nie miałem o nich pojęcia, prawda?
No nie ważne. Chociaż, te wszystkie jej przypuszczenia… Że może byłem przyjacielem..?
Moja droga. Wyjaśnijmy to sobie raz, a porządnie. Nie bawię się w tego typu rzeczy. Nie bawię się w żadne przyjaźnie, miłości, czy inne głębsze relacje. Nie, nie, może inaczej. Nie bawię się w nazywanie tych relacji. Wiesz, co mam na myśli? Nigdy nie będziesz moją przyjaciółką, czy kimkolwiek w ten deseń. Zawsze będziesz po prostu Kim. Bez względu na to, jak nasza znajomość się potoczy. Określanie czegokolwiek nie jest mi do niczego w tej kwestii potrzebne.
Szczerze mówiąc, nie rozumiałem tej potrzeby definiowania wszystkiego, co jest między ludźmi. Nie dość, że w niczym to nie pomagało, to jeszcze niepotrzebnie komplikowało niektóre rzeczy. No bo, na przykład, jeśli kogoś zakwalifikowałeś jako najzwyklejszego znajomego, ale, powiedzmy, wyjątkowo dobrze rozumiałeś się z nim w jakiejś jednej kwestii, to czy to automatycznie sprawiało, że awansował w tej „hierarchii” na wyższą pozycję, chociaż, poza tym małym wyjątkiem, nic tak naprawdę was nie łączyło? Albo, jeśli ktoś był twoim przyjacielem, ale były sprawy, o których z jakiegoś powodu nie mogłeś mu powiedzieć, to czy to degradowało go na niższy stopień znajomości? No dobra, może i te rozmyślania są trochę bez sensu, w każdym razie – zmierzam do tego, że dla mnie wszelkie definicje są po prostu formą narzucania sobie zbędnych ograniczeń.
Tak więc, moja droga Kim, nie zaprzątaj sobie głowy tym, czy cię lubię, czy jesteś moja przyjaciółką, czy zwykłą znajomą. Zawsze będziesz po prostu Kim.
Ale skoro już przy definicjach jesteśmy… Chcesz wiedzieć, czym dla mnie jest uśmiech? Hoho, coś czuję, że moja odpowiedź cię rozczaruje. Otóż, w mojej, jakże prostej definicji, jest to nic innego, jak określone ruchy mięśni twarzy. Po prostu, jakiś mięsień się napręża, jakiś rozluźnia i voilà, kąciki ust idą w górę. I, tak, wiem, że pewnie liczyłaś na jakąś głęboką filozoficzną myśl, ale niestety, po prostu nie jestem w tym dobry i wolę oszczędzić wszystkim czytania moich pseudopoetyckich wywodów.
Kiedy podeszliśmy do stołu, odsunąłem dla Kim wolne krzesło, a gdy usiadła, zająłem miejsce obok. Strategicznie ulokowałem nas w w miarę bezpieczniej odległości od Slughorna, chociaż wiedziałem, że prędzej czy później i tak nie uniknę pogawędki z gospodarzem. Robiłem to przede wszystkim ze względu na Kim, bo, jakkolwiek by się nie starała, nie dało się ukryć, że nie czuła się do końca swobodnie. Zaczynałem mieć nawet lekkie wyrzuty sumienia z tego powodu. Zwłaszcza, że jak sama odgadła, była dla mnie w sumie ostatnią deską ratunku. Chociaż, nie do końca w takim znaczeniu, jakiego się spodziewała. No ale, powiedzmy sobie szczerze, nikogo innego nie mogłem zaprosić. Bo, prawdopodobnie, nikt inny nie chciałby tutaj przyjść ze mną.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że byłem beznadziejnym towarzyszem na tego typu imprezy. Właściwie, byłem beznadziejnym towarzyszem na jakiekolwiek imprezy. Przez całą drogę do komnaty nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa. A na miejscu wcale nie było lepiej. Więc, może wypadałoby o czymś pogadać? Tylko, od czego właściwie zacząć?
No nie ważne. Chociaż, te wszystkie jej przypuszczenia… Że może byłem przyjacielem..?
Moja droga. Wyjaśnijmy to sobie raz, a porządnie. Nie bawię się w tego typu rzeczy. Nie bawię się w żadne przyjaźnie, miłości, czy inne głębsze relacje. Nie, nie, może inaczej. Nie bawię się w nazywanie tych relacji. Wiesz, co mam na myśli? Nigdy nie będziesz moją przyjaciółką, czy kimkolwiek w ten deseń. Zawsze będziesz po prostu Kim. Bez względu na to, jak nasza znajomość się potoczy. Określanie czegokolwiek nie jest mi do niczego w tej kwestii potrzebne.
Szczerze mówiąc, nie rozumiałem tej potrzeby definiowania wszystkiego, co jest między ludźmi. Nie dość, że w niczym to nie pomagało, to jeszcze niepotrzebnie komplikowało niektóre rzeczy. No bo, na przykład, jeśli kogoś zakwalifikowałeś jako najzwyklejszego znajomego, ale, powiedzmy, wyjątkowo dobrze rozumiałeś się z nim w jakiejś jednej kwestii, to czy to automatycznie sprawiało, że awansował w tej „hierarchii” na wyższą pozycję, chociaż, poza tym małym wyjątkiem, nic tak naprawdę was nie łączyło? Albo, jeśli ktoś był twoim przyjacielem, ale były sprawy, o których z jakiegoś powodu nie mogłeś mu powiedzieć, to czy to degradowało go na niższy stopień znajomości? No dobra, może i te rozmyślania są trochę bez sensu, w każdym razie – zmierzam do tego, że dla mnie wszelkie definicje są po prostu formą narzucania sobie zbędnych ograniczeń.
Tak więc, moja droga Kim, nie zaprzątaj sobie głowy tym, czy cię lubię, czy jesteś moja przyjaciółką, czy zwykłą znajomą. Zawsze będziesz po prostu Kim.
Ale skoro już przy definicjach jesteśmy… Chcesz wiedzieć, czym dla mnie jest uśmiech? Hoho, coś czuję, że moja odpowiedź cię rozczaruje. Otóż, w mojej, jakże prostej definicji, jest to nic innego, jak określone ruchy mięśni twarzy. Po prostu, jakiś mięsień się napręża, jakiś rozluźnia i voilà, kąciki ust idą w górę. I, tak, wiem, że pewnie liczyłaś na jakąś głęboką filozoficzną myśl, ale niestety, po prostu nie jestem w tym dobry i wolę oszczędzić wszystkim czytania moich pseudopoetyckich wywodów.
Kiedy podeszliśmy do stołu, odsunąłem dla Kim wolne krzesło, a gdy usiadła, zająłem miejsce obok. Strategicznie ulokowałem nas w w miarę bezpieczniej odległości od Slughorna, chociaż wiedziałem, że prędzej czy później i tak nie uniknę pogawędki z gospodarzem. Robiłem to przede wszystkim ze względu na Kim, bo, jakkolwiek by się nie starała, nie dało się ukryć, że nie czuła się do końca swobodnie. Zaczynałem mieć nawet lekkie wyrzuty sumienia z tego powodu. Zwłaszcza, że jak sama odgadła, była dla mnie w sumie ostatnią deską ratunku. Chociaż, nie do końca w takim znaczeniu, jakiego się spodziewała. No ale, powiedzmy sobie szczerze, nikogo innego nie mogłem zaprosić. Bo, prawdopodobnie, nikt inny nie chciałby tutaj przyjść ze mną.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że byłem beznadziejnym towarzyszem na tego typu imprezy. Właściwie, byłem beznadziejnym towarzyszem na jakiekolwiek imprezy. Przez całą drogę do komnaty nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa. A na miejscu wcale nie było lepiej. Więc, może wypadałoby o czymś pogadać? Tylko, od czego właściwie zacząć?
- Severus Snape
Re: Zabytkowa komnata
Wto Paź 06, 2015 9:15 pm
Gdy tylko dotarła do niego wiadomość o kolejnym spotkaniu klubu, Severus był całkiem zadowolony. Wbrew pozorom lubił Klub Ślimaka, dzięki niemu czuł się po prostu lepszy od innych. Przynależność do niego łechtała ego chłopaka, a to zdecydowanie poprawiało nastrój. Teraz zwłaszcza potrzebował rozrywki i rozweselenia. Choć fakt, iż miała się tam pojawić panna Evans mógł zarówno działać na niego kojąco, jak i wręcz przeciwnie. Na szczęście jednak, mógł nie iść tam sam. Gdyby był bardziej wylewny, zapewne wycałowałby Slughorna za możliwość przyprowadzenia osoby towarzyszącej.
W całej szkole była tylko jedna osoba, która przyszła mu na myśl. Tylko jedna dziewczyna, którą miał ochotę zaprosić. Pospiesznie więc naskrobał list do panny Fleur i wysłał mając nadzieję, że zdąży odebrać przesyłkę. Jeszcze bardziej miał nadzieję, że zgodzi się mu towarzyszyć. W tym czasie zaczął się szykować i gdy przybyła odpowiedź, był już prawie gotowy. Uśmiechnął się tylko chowając pergamin do szafki i wyszedł poprawiając szatę.
Nie spotkał jej nigdzie po drodze, jednak wiedział, że na pewno przyjdzie. Sam wszedł do środka i rozejrzał się po zabytkowej komnacie. Westchnął pod nosem z jednej strony zawiedziony, że Lily jeszcze nie było. Z drugiej jednak poczuł pewną ulgę, miał trochę więcej czasu na to, by się do tego spotkania przygotować.
- Dobry wieczór. - Powiedział do nauczyciela i po chwili spojrzał na dwójkę, która już w pomieszczeniu się znajdowała. Kiwnął im głową na powitanie i nie za bardzo wiedział, co ze sobą zrobić.
W całej szkole była tylko jedna osoba, która przyszła mu na myśl. Tylko jedna dziewczyna, którą miał ochotę zaprosić. Pospiesznie więc naskrobał list do panny Fleur i wysłał mając nadzieję, że zdąży odebrać przesyłkę. Jeszcze bardziej miał nadzieję, że zgodzi się mu towarzyszyć. W tym czasie zaczął się szykować i gdy przybyła odpowiedź, był już prawie gotowy. Uśmiechnął się tylko chowając pergamin do szafki i wyszedł poprawiając szatę.
Nie spotkał jej nigdzie po drodze, jednak wiedział, że na pewno przyjdzie. Sam wszedł do środka i rozejrzał się po zabytkowej komnacie. Westchnął pod nosem z jednej strony zawiedziony, że Lily jeszcze nie było. Z drugiej jednak poczuł pewną ulgę, miał trochę więcej czasu na to, by się do tego spotkania przygotować.
- Dobry wieczór. - Powiedział do nauczyciela i po chwili spojrzał na dwójkę, która już w pomieszczeniu się znajdowała. Kiwnął im głową na powitanie i nie za bardzo wiedział, co ze sobą zrobić.
- Kim Miracle
Re: Zabytkowa komnata
Wto Paź 06, 2015 9:27 pm
Dziewczyna wiedziała, że dla ciebie nie będzie nikim w hierarchiach życia, była nawet w stanie zrozumieć twoje postrzegania świata. Każdy miał do tego prawo, a Kim nie będzie się starać i narzucać, aby zmienić twoje myślenie. Dziewczyna myślała, że po prostu o niej zapomniałeś, że nie jest osobą, która zapada w pamięć. W końcu jeśli o niej pomyślałeś to był powód, że miałeś ją w głowie. Ona ma niską samoocenę, wie, że jesteś od niej lepszy, a może inteligentniejszy. Ona żyje we własnym świecie, w świecie, który zamyka na tym, aby każdy czuł się dobrze, co nie jest możliwe, a także na tym, aby jej ojciec był z niej dumny. Cel związany z Adamem Miracle jest dla niej najważniejszy, bez niego jej cały świat runie – tak jak było w momencie, gdy została przydzielona do innego domu niż chciała, niż jej ojciec tego chciał. On sam był Gryfonem i liczył, że jego córka też tam trafi, a niestety stało się inaczej.
Wracając do głównej myśli – dla niej było dobre nawet, to, że była tylko Kim, ale była. To coś ważnego, bo uważała, że Ślizgoni traktują ją z góry. Po prostu miała taką blokadę w głowie przed śliz gonami. Mimo, że Archibald był drugą osobą z tego domu, która była miła wobec niej, to nadal to było w jej małej blond główce.
Uśmiech.
Zdecydowanie różni się od tej definicji kimowej, ale to zapewne kwestia nastawienia, środowiska i własnych przekonań, które kierują tobą i nią. Zauważ, że oboje się różnicie – ona pochodzi z rozbitej rodziny, a ty z pełnej, ona jest wiecznie uśmiechnięta i żyje wśród ludzi, a ty stąpasz na uboczu, a mimo, że tyle la byliście razem na tym samym roku, nawet jej nie rozpoznałeś, a ona ciebie znała. Jednak jest coś, co sprawiło, że się dogadujecie, że mimo wszystko zabrałeś ją, a mogłeś jakąś zwykłą ślizgonkę, która niczym się nie wyróżnia jak ta blondynka.
Usiadła grzecznie na krześle starając się by nic nie strącić łokciem, czy też nawet kawałkiem sukienki jak to była, gdy człowiek jest zdenerwowany. Nadal nie docierało do niej to, że była w miejsc, gdzie za chwilę przybędzie pełno najlepszych uczniów w szkole, śmietanka Slughorna, ci wybrańcy. Ona nigdy nie marzyła o tym, aby tu być, bo wiedziała, że tak się nie stanie.
W końcu stwierdziła, że powinni o czymś pogadać, ale najgorsze było to, że mało wiedziała o nim i nie wiedziała jaki temat mogła poruszyć. Na początku chciała zapytać, dlaczego zaprosił ją, ale szybko zrezygnowała, ponieważ nie chciała usłyszeć od niego, tego że nie było nikogo innego, że to tylko, dlatego iż przypomniał sobie o jej istnieniu.
Spojrzała na drzwi, które się otworzyły i zobaczyła Severusa. Znała go tylko z klasy. Prawie w ogóle z nim nie rozmawiała, ale nie miała też takiego powodu. Teraz powinna rozwinąć rozmowę między nią, a Archibaldem. W końcu bez żadnego powody jej nie zaprosił. Jednak nie miała żadnego pomysłu o czym mogła z nim porozmawiać. Jej nie przeszkadzało milczenie, w końcu to też jakiś rodzaj komunikacji, prawda?
Wracając do głównej myśli – dla niej było dobre nawet, to, że była tylko Kim, ale była. To coś ważnego, bo uważała, że Ślizgoni traktują ją z góry. Po prostu miała taką blokadę w głowie przed śliz gonami. Mimo, że Archibald był drugą osobą z tego domu, która była miła wobec niej, to nadal to było w jej małej blond główce.
Uśmiech.
Zdecydowanie różni się od tej definicji kimowej, ale to zapewne kwestia nastawienia, środowiska i własnych przekonań, które kierują tobą i nią. Zauważ, że oboje się różnicie – ona pochodzi z rozbitej rodziny, a ty z pełnej, ona jest wiecznie uśmiechnięta i żyje wśród ludzi, a ty stąpasz na uboczu, a mimo, że tyle la byliście razem na tym samym roku, nawet jej nie rozpoznałeś, a ona ciebie znała. Jednak jest coś, co sprawiło, że się dogadujecie, że mimo wszystko zabrałeś ją, a mogłeś jakąś zwykłą ślizgonkę, która niczym się nie wyróżnia jak ta blondynka.
Usiadła grzecznie na krześle starając się by nic nie strącić łokciem, czy też nawet kawałkiem sukienki jak to była, gdy człowiek jest zdenerwowany. Nadal nie docierało do niej to, że była w miejsc, gdzie za chwilę przybędzie pełno najlepszych uczniów w szkole, śmietanka Slughorna, ci wybrańcy. Ona nigdy nie marzyła o tym, aby tu być, bo wiedziała, że tak się nie stanie.
W końcu stwierdziła, że powinni o czymś pogadać, ale najgorsze było to, że mało wiedziała o nim i nie wiedziała jaki temat mogła poruszyć. Na początku chciała zapytać, dlaczego zaprosił ją, ale szybko zrezygnowała, ponieważ nie chciała usłyszeć od niego, tego że nie było nikogo innego, że to tylko, dlatego iż przypomniał sobie o jej istnieniu.
Spojrzała na drzwi, które się otworzyły i zobaczyła Severusa. Znała go tylko z klasy. Prawie w ogóle z nim nie rozmawiała, ale nie miała też takiego powodu. Teraz powinna rozwinąć rozmowę między nią, a Archibaldem. W końcu bez żadnego powody jej nie zaprosił. Jednak nie miała żadnego pomysłu o czym mogła z nim porozmawiać. Jej nie przeszkadzało milczenie, w końcu to też jakiś rodzaj komunikacji, prawda?
- Anabell Starfire
Re: Zabytkowa komnata
Wto Paź 06, 2015 10:13 pm
Ana ubrała się w jedną ze swoich standardowych sukienek i właściwie, to był koniec jej przygotowań do spotkania. Jednak zanim nacisnęła klamkę od dormitorium zorientowała się że... nie idzie sama. To nie było zwyczajne wyjście do Klubu Ślimaka. To było ostatnie wyjście w tym roku szkolnym, w dodatku wychodziła z tym chłopakiem z Huffelpuffu. Udało się jej zapytać Christiana, który dowiedział się że ten chłopak chodził do siódmej klasy i nazywał się Nathaniel (znowu?!) Goodleg (Dobrze że nie Badleg). Zacistnęła usta w wąską kreskę wciąż trzymając klamkę. Odetchnęła i postanowiła jednak wyglądać trochę lepiej niż zawsze.
Skończyło się tak, że włosy wyprostowała zaklęciem, co zdarzyło się pierwszy raz od rozpoczęcia szkoły, a sukienkę przebrała na tę najnowszą, lawendową, do ziemi. Sukienka miała krótki rękawek i golf, przynosząc na myśl Azję. Mimo kompletnej niezdarności na nogach wciąż miała szpilki. Anabell nienawidziła być niska, więc akurat chodzenie na obcasach opanowała do perfekcji. Nie ma to jak kompleksy!
Przed salę przyszła odrobinę przed czasem, więc oparła się koło drzwi o mur i ... czekała. Nawet jeśli nie przyjdzie to poczeka aż wszyscy wejdą i wtedy niepostrzeżenie wejdzie do środka.
Na swoje szczęście Nathaniel wcale nie spóźnił się aż tak bardzo, więc weszła do środka ze swoją, ekhem, "parą". Obdarowała go nawet czymś co można było nazwać bardzo nieśmiałym uśmiechem z masą rumieńców. Za drzwiami już było kilka osób, ale jak zawsze nie mała zamiaru z nikim się spoufalać.
- Panie profesorze... - mruknęła na przywitanie patrząc bardziej na ziemię niż na ludzi w okolicy. Czuła się strasznie skrępowana.
Skończyło się tak, że włosy wyprostowała zaklęciem, co zdarzyło się pierwszy raz od rozpoczęcia szkoły, a sukienkę przebrała na tę najnowszą, lawendową, do ziemi. Sukienka miała krótki rękawek i golf, przynosząc na myśl Azję. Mimo kompletnej niezdarności na nogach wciąż miała szpilki. Anabell nienawidziła być niska, więc akurat chodzenie na obcasach opanowała do perfekcji. Nie ma to jak kompleksy!
Przed salę przyszła odrobinę przed czasem, więc oparła się koło drzwi o mur i ... czekała. Nawet jeśli nie przyjdzie to poczeka aż wszyscy wejdą i wtedy niepostrzeżenie wejdzie do środka.
Na swoje szczęście Nathaniel wcale nie spóźnił się aż tak bardzo, więc weszła do środka ze swoją, ekhem, "parą". Obdarowała go nawet czymś co można było nazwać bardzo nieśmiałym uśmiechem z masą rumieńców. Za drzwiami już było kilka osób, ale jak zawsze nie mała zamiaru z nikim się spoufalać.
- Panie profesorze... - mruknęła na przywitanie patrząc bardziej na ziemię niż na ludzi w okolicy. Czuła się strasznie skrępowana.
- Nathaniel Goodleg
Re: Zabytkowa komnata
Wto Paź 06, 2015 10:27 pm
Nie miał zamiaru stroić się dłużej niż zwykle, bo on przecież zawsze wyglądał bosko. Uśmiechnął się do swojego odbicia w lustrze i poprawił ciasno związany krawat, który widniał pod szyją. Otrzepał z rękawów marynarki niewidzialne pyłki i przyglądnął się sobie jeszcze raz. Rzadko zdarzało mu się chodzić w garniturach, ale postanowił, że zrobi ten wyjątek, aby nie odstawać za bardzo od reszty gości zaproszonych na to spotkanie (polegające na podlizywaniu się).
Dotarł do sali trzy minuty za późno, ale to i tak niezły wynik! Od razu rozpoznał małą osóbkę, która staranowała go na schodach i podszedł do niej nonszalanckim krokiem, a kiedy był już wystarczająco blisko objął ją ramieniem w talii i ucałował w policzek jakby znali się od lat.
- Urosłaś od ostatniego spotkania. - wypowiedział te słowa cicho, bo dopiero co oddalał twarz od jej zaczerwienionego policzka. O dziwo, dzisiaj użył nawet swoich najlepszych perfum, które wyjął z dna kufra. Od dawna uważał je już za zaginione, a jednak one po prostu czekały na dobrą okazję i same się znalazły! Kiedy weszli w końcu do sali, nadal przyciskał ją do siebie. Przecież nie mogli wyglądać jak para nieznajomych. To byłoby co najmniej dziwne, przyszli razem, nie wiedząc o sobie nic! Także Nath obrał taktykę udawania wspaniałych... Przyjaciół co najmniej.
- Profesorze. - skinął delikatnie głową w stronę Slughorn'a i zatrzymał się na moment gdzieś bliżej ściany, aby nikt nie mógł ich podsłuchać.
- A więc Ana... - zaczął powoli, pozwalając sobie użyć skrótu jej imienia. - Zapomniałem o manierach... Pięknie dziś wyglądasz! - wyszczerzył zęby w głupkowatym uśmiechu wlepiając w nią spojrzenie. Zachowywał się tak, jakby nie było oprócz nich tam zupełnie nikogo.
Dotarł do sali trzy minuty za późno, ale to i tak niezły wynik! Od razu rozpoznał małą osóbkę, która staranowała go na schodach i podszedł do niej nonszalanckim krokiem, a kiedy był już wystarczająco blisko objął ją ramieniem w talii i ucałował w policzek jakby znali się od lat.
- Urosłaś od ostatniego spotkania. - wypowiedział te słowa cicho, bo dopiero co oddalał twarz od jej zaczerwienionego policzka. O dziwo, dzisiaj użył nawet swoich najlepszych perfum, które wyjął z dna kufra. Od dawna uważał je już za zaginione, a jednak one po prostu czekały na dobrą okazję i same się znalazły! Kiedy weszli w końcu do sali, nadal przyciskał ją do siebie. Przecież nie mogli wyglądać jak para nieznajomych. To byłoby co najmniej dziwne, przyszli razem, nie wiedząc o sobie nic! Także Nath obrał taktykę udawania wspaniałych... Przyjaciół co najmniej.
- Profesorze. - skinął delikatnie głową w stronę Slughorn'a i zatrzymał się na moment gdzieś bliżej ściany, aby nikt nie mógł ich podsłuchać.
- A więc Ana... - zaczął powoli, pozwalając sobie użyć skrótu jej imienia. - Zapomniałem o manierach... Pięknie dziś wyglądasz! - wyszczerzył zęby w głupkowatym uśmiechu wlepiając w nią spojrzenie. Zachowywał się tak, jakby nie było oprócz nich tam zupełnie nikogo.
- Birdie Fleur
Re: Zabytkowa komnata
Sro Paź 07, 2015 8:03 pm
Nigdy nie została zaproszona na spotkanie klubu ślimaka. Nigdy na to nie narzekała. Prawdę powiedziawszy uważała całą tą maskaradę za głupie marnowanie czasu - jedyne na czym mogło jej tam zależeć, to przymilanie się do profesora Slughorna. Ten jednak Ptaszyną nigdy zainteresowany nie był. Cóż miał widzieć w wychowanej w mugolskim domu dziewczynie, która przez wszystkie dotychczasowe lata edukacji trzymała się na uboczu? Nic. Zupełne nic.
Dziś jednak było inaczej. Ostatnie spotkanie klubu w tym roku. Pierwsze i ostatnie w jej życiu. Nie to jednak tkwiło w głowie Ptaszyny, a Severus. Severus. Smarkerus Snape. Dziś stał się powodem, dla którego przyglądała się odbiciu w lustrze i nie poznawała samej siebie. Zwykle chodziła roztrzepana. W wygniecionym mundurku. Blada i nieco wychudzona. A teraz... teraz nie była pewna tego, czy w ogóle powinna wyjść z dormitorium. Nie chciała, żeby ktoś pomyślał, że jej zależy. Bo przecież wcale jej nie zależało. Przerażała ją normalna dla dziewcząt w tym wieku potrzeba poczucia się wyjątkową. Nieśmiało starła więc cały makijaż, który zdążyła na siebie nałożyć i ruszyła w stronę lochów.
Dziś przekroczyła któryś poziom bycia żałosną.
Cały Hogwart w sukience do ziemi. Na litość boską, dlaczego musiała mieć pokój w najwyższej wieży w całym budynku?!
I wreszcie pojawiła się przed zabytkową komnatą, odziana w czarną, przylegającą do ciała sukienkę i skromne, acz zadbane i czyściutkie buciki. To, że Ptaszyna nie była zbyt dziana nie ulegało więc najmniejszej wątpliwości. Przekroczyła jej próg w grobowej ciszy, po czym wyhaczyła wiecznie czarnego i spoconego Snape'a. Ruszyła w jego stronę bez zastanowienia, jedynie kiwając głową do mijanych po drodze osób. Nie chciała narobić mu szczególnego wstydu, ale nie miała pojęcia jak się zachować.
Dzień dobry, profesorze.
Wdech, wydech.
I cześć, Severusie.
Dzisiaj była jakoś wyjątkowo rozdarta. Nie chciała rozmawiać z nim w tak licznym towarzystwie, ale uznała to za idealną okazję, żeby się do chłopaka zbliżyć. Musiała tylko wymyślić temat... ale o czym miała mówić? O pogodzie?
Oh, umył włosy.
Dziś jednak było inaczej. Ostatnie spotkanie klubu w tym roku. Pierwsze i ostatnie w jej życiu. Nie to jednak tkwiło w głowie Ptaszyny, a Severus. Severus. Smarkerus Snape. Dziś stał się powodem, dla którego przyglądała się odbiciu w lustrze i nie poznawała samej siebie. Zwykle chodziła roztrzepana. W wygniecionym mundurku. Blada i nieco wychudzona. A teraz... teraz nie była pewna tego, czy w ogóle powinna wyjść z dormitorium. Nie chciała, żeby ktoś pomyślał, że jej zależy. Bo przecież wcale jej nie zależało. Przerażała ją normalna dla dziewcząt w tym wieku potrzeba poczucia się wyjątkową. Nieśmiało starła więc cały makijaż, który zdążyła na siebie nałożyć i ruszyła w stronę lochów.
Dziś przekroczyła któryś poziom bycia żałosną.
Cały Hogwart w sukience do ziemi. Na litość boską, dlaczego musiała mieć pokój w najwyższej wieży w całym budynku?!
I wreszcie pojawiła się przed zabytkową komnatą, odziana w czarną, przylegającą do ciała sukienkę i skromne, acz zadbane i czyściutkie buciki. To, że Ptaszyna nie była zbyt dziana nie ulegało więc najmniejszej wątpliwości. Przekroczyła jej próg w grobowej ciszy, po czym wyhaczyła wiecznie czarnego i spoconego Snape'a. Ruszyła w jego stronę bez zastanowienia, jedynie kiwając głową do mijanych po drodze osób. Nie chciała narobić mu szczególnego wstydu, ale nie miała pojęcia jak się zachować.
Dzień dobry, profesorze.
Wdech, wydech.
I cześć, Severusie.
Dzisiaj była jakoś wyjątkowo rozdarta. Nie chciała rozmawiać z nim w tak licznym towarzystwie, ale uznała to za idealną okazję, żeby się do chłopaka zbliżyć. Musiała tylko wymyślić temat... ale o czym miała mówić? O pogodzie?
Oh, umył włosy.
- Severus Snape
Re: Zabytkowa komnata
Czw Paź 08, 2015 6:08 pm
Bywał na tych spotkaniach całkiem często, więc nie czuł się tutaj dziwnie, bądź skrępowanie. Co jakiś czas jednak nerwowo spoglądał na drzwi, czekając zarówno na przybycie Birdie, jak i pojawienie się Lily. DO komnaty zaczęło schodzić się więcej osób, więc przez chwilę zastanawiał się, czy po prostu do kogoś nie zagadać. Nie był w końcu jedynym Ślizgonem w pomieszczeniu, a w ostateczności mógł rozmawiać z nauczycielem. Należał do tego wąskiego grona uczniów, którym jego towarzystwo najwidoczniej nie przeszkadzało. Mimo to, zostawił tę opcję jako ostateczność.
Na szczęście dla Snape'a drzwi komnaty otworzyły się po raz kolejny i wreszcie ujrzał swoją towarzyszkę. Odetchnął z ulgą, w końcu przestanie stać jak ta sierota sam i to w dodatku gdzieś na uboczu. Wyszedł jej na przeciw i dopiero, gdy stanęła obok niego jej się przyjrzał. Wyglądała zdecydowanie ładniej niż zwykle, choć prawdę mówiąc - nigdy nie zastanawiał się nad jej urodą. Zawsze była po prostu Birdie, Krukonką, która pisywała do niego w nocy. Dziewczyną, która nie unikała go na korytarzach, ani nie dokuczała (co biorąc pod uwagę jej charakter było wyczynem samym w sobie).
- Cześć, Ptaszyno. Miło, że przyszłaś. - Powiedział krótko i wsłuchał się w ciszę, która między nimi zapadła. Czy powinien jej teraz powiedzieć jakiś komplement? W ogóle, zaprosił ją, bo chciał spędzić trochę czasu. Nie przewidział jednak, że są sprawy, o których nie powinni rozmawiać w towarzystwie innych. Poza tym, to musiało wyglądać dziwnie, prawda?
Od natłoku myśli zakręciło mu się w głowie. Nie wiedział, co ze sobą zrobić, a już tym bardziej, o czym rozmawiać. Spojrzał na Krukonkę i przelotnie się uśmiechnął, mimo wszystko była interesującą osobą.
- Jak ci minął dzień? - Zapytał i lekko zmieszany dłonią przeczesał sobie włosy. Tak, umył je.
Na szczęście dla Snape'a drzwi komnaty otworzyły się po raz kolejny i wreszcie ujrzał swoją towarzyszkę. Odetchnął z ulgą, w końcu przestanie stać jak ta sierota sam i to w dodatku gdzieś na uboczu. Wyszedł jej na przeciw i dopiero, gdy stanęła obok niego jej się przyjrzał. Wyglądała zdecydowanie ładniej niż zwykle, choć prawdę mówiąc - nigdy nie zastanawiał się nad jej urodą. Zawsze była po prostu Birdie, Krukonką, która pisywała do niego w nocy. Dziewczyną, która nie unikała go na korytarzach, ani nie dokuczała (co biorąc pod uwagę jej charakter było wyczynem samym w sobie).
- Cześć, Ptaszyno. Miło, że przyszłaś. - Powiedział krótko i wsłuchał się w ciszę, która między nimi zapadła. Czy powinien jej teraz powiedzieć jakiś komplement? W ogóle, zaprosił ją, bo chciał spędzić trochę czasu. Nie przewidział jednak, że są sprawy, o których nie powinni rozmawiać w towarzystwie innych. Poza tym, to musiało wyglądać dziwnie, prawda?
Od natłoku myśli zakręciło mu się w głowie. Nie wiedział, co ze sobą zrobić, a już tym bardziej, o czym rozmawiać. Spojrzał na Krukonkę i przelotnie się uśmiechnął, mimo wszystko była interesującą osobą.
- Jak ci minął dzień? - Zapytał i lekko zmieszany dłonią przeczesał sobie włosy. Tak, umył je.
- Anabell Starfire
Re: Zabytkowa komnata
Sob Paź 10, 2015 6:20 pm
Co ją podkusiło? Patrzyła na ciemnowłosego chłopaka jak na kosmitę, jednego z tych które ojciec oglądał w komiksach. Wyjątkowo intrygujące, acz niebezpieczne stworzenie. Nathaniel właśnie tak się jej kojarzył. Jako coś niebezpiecznego. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę że z nikim prawie nie rozmawiała.
Spięła się cała, gdy jej dotknął i włożyła całą siłę woli by mu nie grzmotnąć, tylko zaakceptować to - dała się poprowadzić gdzieś na ubocze i wypuściła powietrze z płuc dopiero gdy stanęli koło jakiejś ściany. Chłopak najwyraźniej miał się zamiar zachowywać jakby nie dość że się dobrze znali, to byli w poufałej relacji. Niech mu będzie, ale Starfire znała siebie... taki obrót spraw nie będzie mogła znosić zbyt długo. Chyba że go polubi. Może go polubi? Nie wielu ludzi lubiła, tak w sumie... tak w sumie, to chyba nikogo, bo po co. Z nikim i tak nie rozmawiała. No właśnie. Zdała sobie sprawę, że kolejny raz sobie przypominała że nie utrzymuje z ludźmi kontaktów. A tu proszę, jednak rozmawiała z Goodlegiem. Jednak do komplementów nie przywykła.
- Zwariowałeś? - wymsknęło się jej, gdy wlepiła w niego spojrzenie; wgapiała się w niego oczami wielkimi jak galeony ze zdziwienia. Mimo wszystko, zarumieniła się lekko - to znaczy, ten. Dzięki, chyba. Ty też dobrze wyglądasz.
Starała się przecież. Nie chciała wyglądać źle. Mógłby coś sobie pomyśleć, ale pięknie? Ach, Anabell Starfire urosła o całe trzy centymetry, plus buty na obcasie... Miała już prawie 165 cm wzrostu! Prawo Nathanielu.
- Nie przeszkadza ci to, że tu przyszedłeś? Znaczy, wyglądałeś na całkiem ucieszonego perspektywą przyjścia tu, ale nie wyglądasz na snoba, więc nie za bardzo to rozumiem... - Czy to nie była najdłuższa wypowiedź w jej życiu?
Spięła się cała, gdy jej dotknął i włożyła całą siłę woli by mu nie grzmotnąć, tylko zaakceptować to - dała się poprowadzić gdzieś na ubocze i wypuściła powietrze z płuc dopiero gdy stanęli koło jakiejś ściany. Chłopak najwyraźniej miał się zamiar zachowywać jakby nie dość że się dobrze znali, to byli w poufałej relacji. Niech mu będzie, ale Starfire znała siebie... taki obrót spraw nie będzie mogła znosić zbyt długo. Chyba że go polubi. Może go polubi? Nie wielu ludzi lubiła, tak w sumie... tak w sumie, to chyba nikogo, bo po co. Z nikim i tak nie rozmawiała. No właśnie. Zdała sobie sprawę, że kolejny raz sobie przypominała że nie utrzymuje z ludźmi kontaktów. A tu proszę, jednak rozmawiała z Goodlegiem. Jednak do komplementów nie przywykła.
- Zwariowałeś? - wymsknęło się jej, gdy wlepiła w niego spojrzenie; wgapiała się w niego oczami wielkimi jak galeony ze zdziwienia. Mimo wszystko, zarumieniła się lekko - to znaczy, ten. Dzięki, chyba. Ty też dobrze wyglądasz.
Starała się przecież. Nie chciała wyglądać źle. Mógłby coś sobie pomyśleć, ale pięknie? Ach, Anabell Starfire urosła o całe trzy centymetry, plus buty na obcasie... Miała już prawie 165 cm wzrostu! Prawo Nathanielu.
- Nie przeszkadza ci to, że tu przyszedłeś? Znaczy, wyglądałeś na całkiem ucieszonego perspektywą przyjścia tu, ale nie wyglądasz na snoba, więc nie za bardzo to rozumiem... - Czy to nie była najdłuższa wypowiedź w jej życiu?
- Lily Evans
Re: Zabytkowa komnata
Nie Paź 11, 2015 11:23 am
Również i ona dostała zaproszenie od profesora Slughorna - zresztą to nie było niczym dziwnym i zaskakującym, skoro należała do Klubu Ślimaka. Było tam co prawda wspomniane o osobie towarzyszącej, ale ona sama zupełnie nie miała pomysłu z kim się wybrać. Mogłaby pójść z Jamesem, ale ten zdawał się jej... unikać. Ponownie. Jakby się na nią obraził! W takiej sytuacji nie zamierzała więc ryzykować zabraniem go na te przyjęcie. Lily miała przecież swoją dumę. I godność. O tym również nie należało zapominać, nawet jeśli nieraz zbyt łatwo poddawała się mocy wpatrujących się w nią orzechowych tęczówek. Poza tym obawiała się, że jeśli zabierze Pottera to mimo wszystko Severusowi będzie przykro i dojdzie do nieprzyjemnej konfrontacji między nimi, jak to zazwyczaj miało miejsce w przeszłości. Jako, że James odpadł z listy jej potencjalnego partnera na przyjęcie, zastanawiała się jeszcze nad Erin, Remusem, Peterem a nawet nad... Syriuszem. Kiedy jednak zrobiła wszystkie za i przeciw, wychodziło że Łapy jest jednak nie brać - w końcu James mógłby się obrazić a Syriusz zająć się obrażaniem Snape'a, Remus i tak był członkiem klubu a poza tym głupio byłoby prosić go o to by jej towarzyszył, no bo w końcu mógł mieć jakieś plany, Peter gdzieś się ukrywał a Erin nie mogła złapać od kilku dobrych dni. Wychodziło więc na to, że pójdzie sama, ale jakoś specjalnie jej to nie przeszkadzało. Ubrała się w sukienkę w kolorze delikatnej zieleni, która podkreślała kolor jej oczu i sięgała niemalże jej kostek i białe buty na małym obcasie. We włosy wplotła wsuwki by przetrzymały jej niedbałe upięcie, które pozwalało na to by kilka krótkich kosmyków delikatnie spływało na jej kark. Żadnego makijażu praktycznie nie miała, jeśli nie licząc użycia wiosennych cieni i truskawkowego błyszczyka, który dostała od Dorcas. Kiedy była już gotowa, ruszyła w stronę odpowiedniego lochu w którym miało odbywać się spotkanie Klubu Ślimaka. Przekroczyła próg, rozejrzała się po elegancko przystrojonym pomieszczeniu i zauważając Severusa z Birdie, posłała im delikatny uśmiech i uniosła dłoń w geście pozdrowienia. Cieszyła się, że chłopak nie przyszedł sam i miał osobę z którą mógł dobrze spędzić ten czas. Swoje następne kroki rudowłosa skierowała w stronę profesora Slughorna, mijając po drodze Anabell i nieznanego Puchona, których przywitała krótkim skinięciem głowy, a także Archibalda i Kim z którymi chwilę porozmawiała - właściwie to przede wszystkim rozmowę prowadziła z blondynką. Gdy już wreszcie znalazła się przy nauczycielu Eliksirów, posłała mu uprzejmy uśmiech.
- Dzień dobry, profesorze. Dziękuję za zaproszenie. Ta komnata wygląda naprawdę imponująco.
- Dzień dobry, profesorze. Dziękuję za zaproszenie. Ta komnata wygląda naprawdę imponująco.
- Nathaniel Goodleg
Re: Zabytkowa komnata
Pon Paź 12, 2015 1:03 pm
Słuchał jej słów z ogromną uwagą, starając się nie pominąć żadnego. Nathaniel należał raczej do kiepskich słuchaczy, wolał, aby to jego słuchano... Tak więc stał i marszczył czoło, kiedy słowa z ust dziewczyny świstały w jego kierunku niczym pociski z karabinu maszynowego. Kiedy skończyła swoją wypowiedź, dopiero zdał sobie sprawę, że przez ten cały czas wstrzymuje powietrze, aby nie wejść jej w zdanie.
- Ana... To całkiem urocze, że pofatygowałaś się i mnie zaprosiłaś! - uradowany rozłożył ręce. Pominął, oczywiście fakt, że to nie ona go zaprosiła, bo sam się wprosił...
Powinien był ją za to przeprosić? Wolne żarty! To mógłbyć najlepszy wieczór jej życia (przynajmniej w jego mniemaniu). Oczywiście zignorował fakt wyzywania go od szaleńców i wariatów, bo kto jak kto, ale on był najnormalniejszy pod słońcem. Może to z nią było coś nie tak? Bo w końcu która dama, nie chciałaby spędzić tego spotkania z nim? Przecież dostał tyle propozycji i zaproszeń! Podliczmy je... Byłoby ich, aż... Zero. Ale kto by się tym przejmował! On i tak uważał, że to tylko i wyłącznie, przez nieśmiałość płci pięknej.
- A więc to tak... - zaczął powoli, jakby mówił do pięcioletniego dziecka. Potarł palcami o brodę i przyjął pozę greckiego myśliciela, jakby faktycznie obmyślał plan stworzenia lepszego świata.
- To tylko spotkanie dla snobów? - zapytał z udawanym zdziwieniem i spojrzał na nią wymownie. - Także ty też musisz nią być! - uradowany klasnął w dłonie, jakby dostał olśnienia.
- Tak więc, Anabell "Snobko" Starfire, miło mi poznać twoje snobistyczne oblicze. - zaśmiał się krótko i ukłonił po sam pas. Wszystko w jego ustach brzmiało trochę jakby ciągle sobie żartował, ale taki miał charakter. Pocieszny chłopak, z którym nie dałoby się nudzić.
- Ana... To całkiem urocze, że pofatygowałaś się i mnie zaprosiłaś! - uradowany rozłożył ręce. Pominął, oczywiście fakt, że to nie ona go zaprosiła, bo sam się wprosił...
Powinien był ją za to przeprosić? Wolne żarty! To mógłbyć najlepszy wieczór jej życia (przynajmniej w jego mniemaniu). Oczywiście zignorował fakt wyzywania go od szaleńców i wariatów, bo kto jak kto, ale on był najnormalniejszy pod słońcem. Może to z nią było coś nie tak? Bo w końcu która dama, nie chciałaby spędzić tego spotkania z nim? Przecież dostał tyle propozycji i zaproszeń! Podliczmy je... Byłoby ich, aż... Zero. Ale kto by się tym przejmował! On i tak uważał, że to tylko i wyłącznie, przez nieśmiałość płci pięknej.
- A więc to tak... - zaczął powoli, jakby mówił do pięcioletniego dziecka. Potarł palcami o brodę i przyjął pozę greckiego myśliciela, jakby faktycznie obmyślał plan stworzenia lepszego świata.
- To tylko spotkanie dla snobów? - zapytał z udawanym zdziwieniem i spojrzał na nią wymownie. - Także ty też musisz nią być! - uradowany klasnął w dłonie, jakby dostał olśnienia.
- Tak więc, Anabell "Snobko" Starfire, miło mi poznać twoje snobistyczne oblicze. - zaśmiał się krótko i ukłonił po sam pas. Wszystko w jego ustach brzmiało trochę jakby ciągle sobie żartował, ale taki miał charakter. Pocieszny chłopak, z którym nie dałoby się nudzić.
- Birdie Fleur
Re: Zabytkowa komnata
Sro Paź 14, 2015 6:39 pm
Do Birdie powoli zaczęło docierać gdzie właściwie się teraz znajduje i jej wnętrzności zalała fala wstydu i winy, że jednak postanowiła do klubu ślimaka zawitać. Próbowała powtarzać sobie w głowie, że robi to dla pozyskania nowego wspólnika, bez którego realizacja ich niecnego planu zajęłaby dodatkowe pierdyliard lat. Tyle właśnie potrzebowali z Martinem na opanowanie podstaw eliksirów. Dziewczyna mogła być z nich dobra jak na swój wiek, ale nie zmieniało to faktu, że Smarkerus już w tym momencie przewyższał nauczyciela o głowę. Zarówno w zdolnościach przedmiotowych jak i intelektualnych. Chociaż... skoro uczestniczył w spotkaniach tak bezsensownego zgromadzenia, to czy faktycznie miała w tej kwestii rację? Zmarszczyła brwi, chwyciła do ręki kilka orzeszków i dość ostentacyjnie wrzuciła je sobie do paszczy. Wtedy dotarło do niej, że prowadzi w myślach monolog, a przyszła tutaj ładnie wyglądać i odpowiadać na pytania.
- To ja dziękuję Ci za zaproszenie. - powiedziała, strzepując z przylegającej do ciała sukienki niewidzialne pyłki kurzu, jakby nie wiedziała do końca co mogłaby zrobić z rękoma. Zwłaszcza, że w tym samym momencie przemknęła obok nich gryfońska prymuska, która rzuciła w ich stronę dość niezręczne spojrzenie. Prawdę powiedziawszy zawsze miała Lily Evans bardzo głęboko w dupie, ale teraz stwierdziła, że jednak zmieni do niej nastawienie. Lubiła być pamiętliwa i każdy kto się z nią zadawał aż za dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
- Prawdę powiedziawszy nie wydarzyło się dzisiaj nic szczególnego. - jej głos stawał się powoli coraz cichszy, aż wreszcie obniżył się do konspiracyjnego wręcz szeptu. - Czy powinnam usiąść przy tym przerażająco wielkim stole?
- To ja dziękuję Ci za zaproszenie. - powiedziała, strzepując z przylegającej do ciała sukienki niewidzialne pyłki kurzu, jakby nie wiedziała do końca co mogłaby zrobić z rękoma. Zwłaszcza, że w tym samym momencie przemknęła obok nich gryfońska prymuska, która rzuciła w ich stronę dość niezręczne spojrzenie. Prawdę powiedziawszy zawsze miała Lily Evans bardzo głęboko w dupie, ale teraz stwierdziła, że jednak zmieni do niej nastawienie. Lubiła być pamiętliwa i każdy kto się z nią zadawał aż za dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
- Prawdę powiedziawszy nie wydarzyło się dzisiaj nic szczególnego. - jej głos stawał się powoli coraz cichszy, aż wreszcie obniżył się do konspiracyjnego wręcz szeptu. - Czy powinnam usiąść przy tym przerażająco wielkim stole?
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach