- Kim Miracle
Re: Korytarz
Sob Maj 02, 2015 5:21 pm
Kim nie patrzyła kategoriami, ona wolała sama znaleźć kategorię dla każdego człowieka. Żyła w swoim własnym świcie znając oczywiście ten prawdziwy. Ona starała się być miła dla każdego, każdemu dawać szansę, aby pokazał jej swoje prawdziwe oblicze, a nie te sztuczne, którego tak bardzo nie lubiła. Wysłuchała jego słów i popatrzyła się na niego uważnie.
- Bycie Niewymownym to odpowiedzialne zadanie - zauważyła.- Ale jeśli uważasz, że tam pasujesz to fajnie.
W jej głowie zrodziło się pytanie o pragnienie, ale nie wypowiedziała go na głos. W końcu w pewnym sensie poznała jego pragnienie, ale nie do końca wiadomo, o co w nim chodziło.
- Co do mojego ojca, to tak, w końcu mam tylko jego - wzruszyła ramieniem. Nigdy nie potrafiła sobie wyobrazić jakie byłoby życie bez niego, gdyby zabrakło tych jego głupich pomysłów, dziwnych tekstów o chłopakach. Tych momentów, gdy starał się jej tłumaczyć sprawy, które powinna zrobić jej mama. Nie potrafiła. On musiał przy niej być. Adam Miracle był cząstką tej dziewczyny i zawsze powinien przy niej być. To już jest niepisana zasada.
Uderzyła się w głowę otwartą dłonią. Zapomniała o Lucku, jej kochanym kotku.
- Wybacz Archi - powiedziała nawet nie zwracając uwagi na to, że zdrobniła jego imię.- Ale musze lecieć. Mam kota, który jest jak księżniczka i muszę go nakarmić - uśmiechnęła się.- Do zobaczenia innym razem - pomachała mu i pobiegła w inną stronę niż powinna. To sobie jeszcze pobłądzi.
[z/t]
Wybacz, że uciekam, ale moja wena też mi uciekła, więc nie chce cię blokować. Popiszemy jak wróci mi wena ;)
- Bycie Niewymownym to odpowiedzialne zadanie - zauważyła.- Ale jeśli uważasz, że tam pasujesz to fajnie.
W jej głowie zrodziło się pytanie o pragnienie, ale nie wypowiedziała go na głos. W końcu w pewnym sensie poznała jego pragnienie, ale nie do końca wiadomo, o co w nim chodziło.
- Co do mojego ojca, to tak, w końcu mam tylko jego - wzruszyła ramieniem. Nigdy nie potrafiła sobie wyobrazić jakie byłoby życie bez niego, gdyby zabrakło tych jego głupich pomysłów, dziwnych tekstów o chłopakach. Tych momentów, gdy starał się jej tłumaczyć sprawy, które powinna zrobić jej mama. Nie potrafiła. On musiał przy niej być. Adam Miracle był cząstką tej dziewczyny i zawsze powinien przy niej być. To już jest niepisana zasada.
Uderzyła się w głowę otwartą dłonią. Zapomniała o Lucku, jej kochanym kotku.
- Wybacz Archi - powiedziała nawet nie zwracając uwagi na to, że zdrobniła jego imię.- Ale musze lecieć. Mam kota, który jest jak księżniczka i muszę go nakarmić - uśmiechnęła się.- Do zobaczenia innym razem - pomachała mu i pobiegła w inną stronę niż powinna. To sobie jeszcze pobłądzi.
[z/t]
Wybacz, że uciekam, ale moja wena też mi uciekła, więc nie chce cię blokować. Popiszemy jak wróci mi wena ;)
- Sahir Nailah
Re: Korytarz
Czw Maj 14, 2015 5:25 pm
Czas tracony na nic, czas spędzony w niebycie - chyba właśnie tak mógłbym opisać te dni, które zostały sprowadzone na głowę czarnowłosego wampira, kiedy ten wrócił do szkoły - i oczywiście ledwo wrócił, już musiał dopisać do swojej listy na rachunku sumienia kolejną tragedię, nad której skutkami będzie się zastanawiał, kiedy te skutki same do niego przyjdą, dopraszając się o uwagę i upominając, że kolejny z grzechów nie może zostać tak łatwo wybaczony. Tym nie mniej mleko zostało rozlane i nie powinno się nad nim płakać... właśnie: nie powinno. Z drugiej strony gdyby żaden ze zbrodniarzy nie zastanawiał się nad swoimi czynami, to nie byłoby żadnych, najmniejszych nawet szans na poprawę. Paradoks goni paradoks, a bzdura goni bzdurę, ponieważ Nailah dobrze wiedział, że dla niego nie ma żadnego "lepszego jutra", żadnego "będzie lepiej" - mógł tylko ze wzruszeniem i uśmiechem na ustach powiedzieć, że owszem, może i "będzie", ale tylko gorzej, pesymizm zaś, o dziwo, nie miał z tym nic wspólnego - to był czysty realizm, zdawanie sobie sprawy z tego, że przyszłość nigdy nie zostanie pokryta kolorowymi barwami.
Czarnowłosy wykąpał się po zajęciach, na które dane mu było wrócić i przebrał w ciuchy od mundurka wygodniejsze, żeby przejść się po korytarzach - po tej mniej uczęszczanej części szkoły, jakoś nie uśmiechało się mu natykanie co rusz na jakiegoś małolata, który pośle mu krzywe spojrzenie - nie miał ochoty na towarzystwo - heh, coś nowego, doprawdy... twoja aspołeczność i tak nie była nadmiernie legendarna, w końcu nie byłeś aż takim socjopatą... prawda? Nie byłeś?
Krukon zatrzymał się przy jednym z okien, z dłońmi wsuniętymi w kieszenie czarnych dżinsów i wyjrzał na lekko zachmurzone niebo.
Przez cały ten czas ani przez sekundę nie pomyślał o Caroline Rockers, która ongiś zajmowała sporo jego myśli, a dziś..?
Czarnowłosy wykąpał się po zajęciach, na które dane mu było wrócić i przebrał w ciuchy od mundurka wygodniejsze, żeby przejść się po korytarzach - po tej mniej uczęszczanej części szkoły, jakoś nie uśmiechało się mu natykanie co rusz na jakiegoś małolata, który pośle mu krzywe spojrzenie - nie miał ochoty na towarzystwo - heh, coś nowego, doprawdy... twoja aspołeczność i tak nie była nadmiernie legendarna, w końcu nie byłeś aż takim socjopatą... prawda? Nie byłeś?
Krukon zatrzymał się przy jednym z okien, z dłońmi wsuniętymi w kieszenie czarnych dżinsów i wyjrzał na lekko zachmurzone niebo.
Przez cały ten czas ani przez sekundę nie pomyślał o Caroline Rockers, która ongiś zajmowała sporo jego myśli, a dziś..?
- Caroline Rockers
Re: Korytarz
Pią Maj 15, 2015 12:08 am
A dziś zupełnie, nieprawdaż? Nie przejmował się nią, miał przecież ważniejsze rzeczy na głowie; całą serię problemów, które spadły nagle na niego. Mogłaby mu nawet współczuć, gdyby nie to, że nie żałowała go, ani trochę. Sam sobie na to zasłużył i zapracował, a jeśli przy tym pocierpi...to jeszcze lepiej dla niej! Z chęcią przyglądałaby się, jak bezładnie miota się w swojej własnej sieci kłamstw i hipokryzji, która jakże bogato zdobiła jego fałszywe oblicze. Nie widzieli się... tak krótki wydawało się czas, bo przecież to wszystko, co miało miejsce na błoniach – ten moment, kiedy Zwycięstwo tak niecierpliwie chciało zacisnąć swe lodowate palce na gardle Śmierci i ją unicestwić, a jednak nie udało się, bo Wojna nie zamierzała jej na to pozwolić, bo krzyczała „Zwycięstwo do kurwy nędzy! Spójrz na mnie! Zajmij się mną!”, więc się zajęła, a teraz płaciła za śmierć swego towarzysza wysoką cenę – skończyło się nie tak dawno. Czymże przecież Zwycięstwo było bez Wojny? Czymże była Śmierć bez Wojny? Zostali więc oni. Ale i tak C. widziała w tym wszystkim jedną jasną myśl, która nie dawała spokoju, która dręczyła to coś w środku niej, co w sumie nie miało racji nazywać się duszą – no ale „powiedzmy”, że tym właśnie było – i pozbawiało spokojnych, odprężających snów. Tą myślą było, żeby go dopaść; zobaczyć i przycisnąć i żeby cierpiał tak, jak teraz ona. Nie miała przecież nic do stracenia, a wręcz przeciwnie! Była jego przypomnieniem o tym, co wydarzyło się tamtego dnia i co wydarzyło się kilka miesięcy wcześniej. Specyficznymi wyrzutami sumienia, choć...ach, no tak! On tego tak nie postrzegał.
Nie postrzegałeś co, Sahirze?
Widzisz jak dobrze Cię znam?
Znowu zamierzasz użalać się nad sobą? Nie uważasz, że to robi się już...nudne? Bieeedactwo, masz łap żyletkę i się potnij, z chęcią się pośmieję!
Nie odnajdę dla Ciebie lepszego jutra, ale dla siebie już tak. Wystarczy, że dasz mi powód bym mogła...Cię w końcu całkowicie zniszczyć.
Oj wierz mi! Pragnę tego, cholernie tego pragnę.
To jak?
Po dziwnej rozmowie z Lyrae, podczas której poszły w ruch pięści i wydobyły się z jej ust takie słowa, którym nie chciała nigdy dać ujścia, po zupełnie psychodelicznym spotkaniu z Joshuą Hope, chciała znaleźć miejsce, które nie będzie wymagało od niej niczego więcej, niż zwykle. Chciała znaleźć coś, co pozwoli jej wypuścić całe te zatrute powietrze od razu bez potrzeby wyjaśnień i swoistych spowiedzi. Już i tak wystarczało to, że zbliżała się burza w postaci przesłuchań i przeszukiwań – jakby Rockers nie miała dość na głowie – i musiała obmyślić jakąś strategię. Tak więc przemierzała korytarze w swojej przydługiej koszulce i poszarpanych ciemnych spodni, które wywołałyby zapewne u jej matki atak apopleksji i co jakiś czas poprawiła swój warkocz, który uderzał rytmicznie w jej plecy przy każdym ruchu Ślizgonki.
Nie interesowała się nim.
Nie wiedziała nic o tym, że miał przesłuchanie, choć pewnie szkoła huczała od plotek...był zepchnięty na dalszy plan. Nie widziała go – nie zajmowała się nim i tak było lepiej...przynajmniej częściowo. Ale nie miała alternatywy, by odpocząć od jadowitej żółci i chyba to było najgorsze.
Kiedy więc znalazła się na korytarzu na V piętrze i zauważyła go przy oknie, jej wargi zadrżały, oczy pociemniały, a ona sama chwilę później znalazła się przy nim, wpatrując się w widok za oknem.
Ach, witaj! Cudowne spotkanie po „latach” co?
- Szukasz odpowiedzi na to, czemu tam nie zdechłeś, czy też kiedy znajdziesz kolejne pionki, dzięki którym ochronisz swoje martwe, gnijące dupsko? – Jej ton był zimny i ostry, jak brzytwa. Nie spuszczała nadal wzroku z chmur, które leniwie krążyły po niebie. Chwilę później na jej twarzy pojawił się nikły szyderczy uśmiech, a oczy błysnęły, od błyskawicy, która nagle przecięła ciemne obłoki ukryte w jej mroźnych zwierciadłach.
Nie postrzegałeś co, Sahirze?
Widzisz jak dobrze Cię znam?
Znowu zamierzasz użalać się nad sobą? Nie uważasz, że to robi się już...nudne? Bieeedactwo, masz łap żyletkę i się potnij, z chęcią się pośmieję!
Nie odnajdę dla Ciebie lepszego jutra, ale dla siebie już tak. Wystarczy, że dasz mi powód bym mogła...Cię w końcu całkowicie zniszczyć.
Oj wierz mi! Pragnę tego, cholernie tego pragnę.
To jak?
Po dziwnej rozmowie z Lyrae, podczas której poszły w ruch pięści i wydobyły się z jej ust takie słowa, którym nie chciała nigdy dać ujścia, po zupełnie psychodelicznym spotkaniu z Joshuą Hope, chciała znaleźć miejsce, które nie będzie wymagało od niej niczego więcej, niż zwykle. Chciała znaleźć coś, co pozwoli jej wypuścić całe te zatrute powietrze od razu bez potrzeby wyjaśnień i swoistych spowiedzi. Już i tak wystarczało to, że zbliżała się burza w postaci przesłuchań i przeszukiwań – jakby Rockers nie miała dość na głowie – i musiała obmyślić jakąś strategię. Tak więc przemierzała korytarze w swojej przydługiej koszulce i poszarpanych ciemnych spodni, które wywołałyby zapewne u jej matki atak apopleksji i co jakiś czas poprawiła swój warkocz, który uderzał rytmicznie w jej plecy przy każdym ruchu Ślizgonki.
Nie interesowała się nim.
Nie wiedziała nic o tym, że miał przesłuchanie, choć pewnie szkoła huczała od plotek...był zepchnięty na dalszy plan. Nie widziała go – nie zajmowała się nim i tak było lepiej...przynajmniej częściowo. Ale nie miała alternatywy, by odpocząć od jadowitej żółci i chyba to było najgorsze.
Kiedy więc znalazła się na korytarzu na V piętrze i zauważyła go przy oknie, jej wargi zadrżały, oczy pociemniały, a ona sama chwilę później znalazła się przy nim, wpatrując się w widok za oknem.
Ach, witaj! Cudowne spotkanie po „latach” co?
- Szukasz odpowiedzi na to, czemu tam nie zdechłeś, czy też kiedy znajdziesz kolejne pionki, dzięki którym ochronisz swoje martwe, gnijące dupsko? – Jej ton był zimny i ostry, jak brzytwa. Nie spuszczała nadal wzroku z chmur, które leniwie krążyły po niebie. Chwilę później na jej twarzy pojawił się nikły szyderczy uśmiech, a oczy błysnęły, od błyskawicy, która nagle przecięła ciemne obłoki ukryte w jej mroźnych zwierciadłach.
- Sahir Nailah
Re: Korytarz
Pią Maj 15, 2015 2:34 am
A dziś teoretycznie nie różniło się zupełnie niczym od wszystkich dni poprzednich - rutyna wciągała w swoje macki, choć rutyną to trudno było nazwać - no właśnie, doskonale rozumiesz - trzeba nadstawiać ucha, trzeba nie był takim ignorantem, by nie zwracać uwagi na otoczenie - to może cię bardzo wiele kosztować, droga Rockers, zresztą już jeden z atutów został ci wyrwany z dłoni - mogłaś mieszać w tym kotle, dopóki go nie było, tymczasem jednak wolałaś siedzieć i użalać się nad samą sobą, w niczym nie będąc lepszą od tego, któremu oferowałaś żyletkę, a który chętnie by ją od ciebie przyjął i zrobił to, do czego nadawała się najlepiej - wbrew pozorom wcale nie chodzi mi o podrzynanie nią komuś gardła... Oboje wiemy o co chodzi i to w zupełności wystarczy. Lub może jednak wziąłby ten dar od ciebie i wpakowałby ci go głęboko do twego gardła, by mieć pewność, że nie będziesz więcej szczekać, jak mały, zaszczuty piesek, który zerwał się ze smyczy mamusi i teraz musi narobić wokół siebie hałasu - punkt patrzenia zmienia się wraz z puntem siedzenia, prawda? Od etapu rozumienia i strachu przeszliśmy na nienawiść, poprzez pożałowanie i wzruszenie ramionami, ponieważ byłaś jedną z wielu, a choć potrafiłaś dużo mówić i trafnie ranić - oprócz tego siedziałaś bezczynnie. W zupełnym bezruchu. Skoro się nie poruszałaś nie było odzewu od drapieżnika - Czarne Pantery nie tykają truchła, wolą zdrowe łanie, które będą gnały przed siebie, lub truchlały - widzisz, przecież jesteś bardzo niebezpiecznym truchłem - takim, który poruszony kijem zaczyna gryźć i drapać na oślep - nie to, żebym cię uważał za gorszą, skądże znowu, miano Topielicy przylgnęło do Ciebie, piękna panno Rockers, już dawno, dawno temu, tylko wtedy czarnowłosy nie potrafił go docenić tak bardzo, jak teraz. Wszyscy się rozwijamy. Wszyscy się zmieniamy. A jak Ty się rozwinęłaś, Caroline, od ostatniej potyczki? Dumne Zwycięstwo z koroną w dłoni, na białym rumaku, która miałaś gnać na przedzie - ach, gnaj, ile tylko sił starczyło twemu koniowi... Ciekawe, co zrobisz, kiedy dotrzesz do końca swojej wędrówki.
Uśmiechnąłeś się leniwie pod nosem, wsuwając dłonie w kieszenie spodni, kiedy usłyszałeś jej głos, tkwiąc podkrążonymi oczyma w jednym punkcie - mimo, że milcząca, wciąż byłaś graczką, która potrafiła jednak wziąć chochlę i wrzucić swoje trzy grosze do już zagotowanego kotła - byłaś jedyną, której, jako wroga, Nailah nie chciał ruszać. Stałaś się... rozrywką. Chyba rozjaśnieniem umysłu w jakiś sposób, bo potrafiłaś celnie wytykać błędy, nawet jeśli to bolało. Ty chciałaś go zniszczyć, a on... w tym momencie niszczyć ciebie nie chciał, co wcale nie znaczyło, że już jutro, albo za dobrą chwilę, się to nie zmieni - wszystko było bardzo uzależnione od rozchwianej psychiki Nailaha i jego zmiennego niczym wiatr nastroju.
- Nie wiem, o czym mówisz. - Oderwałeś otchłań od okna, by przenieść na nią spojrzenie z nieznikającym, delikatnym uśmiechem. W zupełnym przeciwieństwie do niej, twój głos był spokojny i opanowany. - Jesteś przecież Szkarłatną Królową na pustej szachownicy, co więc możesz wiedzieć o pionkach i ich używaniu? - Zagadałeś miękko, patrząc na nią naprawdę uprzejmie - odnajdywałeś to jako zabawne, że Rockers nie była predatorem, że niczym nie różniła się pod względem fizycznym od ludzi, że w swej poszukiwanej doskonałości była jak szalony ogień, który chciał niszczyć na swej drodze wszystko...
Doprawdy - jeśli komuś udałoby się ją opanować, nagrodziłbyś tą osobę najszczerszymi brawami.
Uśmiechnąłeś się leniwie pod nosem, wsuwając dłonie w kieszenie spodni, kiedy usłyszałeś jej głos, tkwiąc podkrążonymi oczyma w jednym punkcie - mimo, że milcząca, wciąż byłaś graczką, która potrafiła jednak wziąć chochlę i wrzucić swoje trzy grosze do już zagotowanego kotła - byłaś jedyną, której, jako wroga, Nailah nie chciał ruszać. Stałaś się... rozrywką. Chyba rozjaśnieniem umysłu w jakiś sposób, bo potrafiłaś celnie wytykać błędy, nawet jeśli to bolało. Ty chciałaś go zniszczyć, a on... w tym momencie niszczyć ciebie nie chciał, co wcale nie znaczyło, że już jutro, albo za dobrą chwilę, się to nie zmieni - wszystko było bardzo uzależnione od rozchwianej psychiki Nailaha i jego zmiennego niczym wiatr nastroju.
- Nie wiem, o czym mówisz. - Oderwałeś otchłań od okna, by przenieść na nią spojrzenie z nieznikającym, delikatnym uśmiechem. W zupełnym przeciwieństwie do niej, twój głos był spokojny i opanowany. - Jesteś przecież Szkarłatną Królową na pustej szachownicy, co więc możesz wiedzieć o pionkach i ich używaniu? - Zagadałeś miękko, patrząc na nią naprawdę uprzejmie - odnajdywałeś to jako zabawne, że Rockers nie była predatorem, że niczym nie różniła się pod względem fizycznym od ludzi, że w swej poszukiwanej doskonałości była jak szalony ogień, który chciał niszczyć na swej drodze wszystko...
Doprawdy - jeśli komuś udałoby się ją opanować, nagrodziłbyś tą osobę najszczerszymi brawami.
- Caroline Rockers
Re: Korytarz
Pią Maj 15, 2015 7:58 pm
Ciężko nazwać rutyną coś, co w gruncie rzeczy nią nie było – przynajmniej od pewnego czasu, kiedy miały miejsce te wszystkie, jakże ciekawe wydarzenia. Nie uważasz, mój drogi? Ignorantem..? Mocne słowa! Może jeszcze mi powiesz, że jesteś na bieżąco z wszystkimi plotkami, że aktywnie sprawdzasz swoje otoczenie, by wytropić wszelkie niejasności, których tak dużo się pojawiło ostatnimi czasy.
Kosztować...kosztować to można zimnego piwa kremowego upalny dzień, a nie w postaci ceny – swoistej kary nałożonej na mnie. Użalać..? Och! Użalam się? Najmocniej...przepraszam! Kociołek więc sobie stał i stał, a jego zawartości przybywało z każdym dniem, niemniej C. nie zamierzała sięgać po chochlę, którą mogłaby w nim zamieszać. Bo po co? Lepiej zostawić to losowi, niech on zajmie się czymś, co może w każdej chwili wybuchnąć. Zastanów się jednak nad słowami i sformułowaniami, bo możesz się przecież w każdej chwili pomylić, a później błędnie kroczyć tą ścieżką, sądząc że masz rację.
Żyletka! Żyletka Twoją przyjaciółką, co?
Oczywiście, że nie mamy tutaj na myśli podrzynanie gardeł, tu chodziło o coś...więcej. Przecież znałeś to uczucie, kiedy pragnąłeś Śmierci, choć ona nie mogła do Ciebie przyjść. A później, później sam się nią mianowałeś, siadając na swym trupim czarnym wierzchowcu, który prowadził Cię wśród śmiertelników, których tak łatwo szło zabić. Czujesz się przez to lepiej..? Ty! Ty uważany za DOBREGO, za LEPSZEGO ode mnie..! ZA MNIEJSZE ZŁO! Ty...TY...niemalże dobry w tych sarnich człowieczych oczach, które z taką ufnością kierowały do Ciebie wszelkie modlitwy; „Dobra Śmierci! Proszę, przyjdź dzisiaj i uwolnij mnie, daj mi zakosztować Twych gorzkich trujących ust, które przeniosą mnie do innego lepszego świata”.
Zdradziłeś ich.
A teraz udawałeś, że wszystko gra, bo w końcu wróciłeś do zamku, bo wciąż tu jesteś i dużo uchodzi Ci na sucho. A ja..? Ja..? Jestem potworem! Wiecznie nienażartym Zwycięstwem, którego zimne ręce wchodzą w ludzi, pozbawiając ich zdrowych zmysłów. Wyrywam serca, które potem miażdżę w swoich dłoniach. Żyją, nie żyjąc w akcie Zwycięstwa.
Nauczyłeś się od ostatniego razu bronić, co? Nagle wola przetrwania stała się silniejsza od poczucia beznadziei, w którą się wpakowałeś?
Brawoo, brawo! Widzę, że poczyniłeś postępy, oby tak dalej. No patrz, nawet ona...ja jestem dumna. Przynajmniej nie skończy się tak szybko. Hałas przychodził sam, niezależnie od jej myślenia...hałas współistniał z chaosem, zastępując niepokojącą ciszę. Nigdy na dobrą sprawę nie było dane im się w pełni zrozumieć, w pełni unicestwić i w pełni zobojętnieć. Można to nazwać niezałatwionymi sprawami – czemu by nie, przecież to by się zgadzało nawet – ale nie potrafili udawać, że nagle przestają istnieć dla siebie. Za dużo krwi, za dużo jadu, za dużo wspomnień by od tak to odpuścić...
Jedna z wielu! Jedna z wielu, ale jednak jedyna jednostka, która nie potrafiła być dla Ciebie miłościwa i pełna zrozumienia. Która nie chciała Twego dobra...nie chciała Cię ochronić, a wręcz przeciwnie. I przez to przestawałeś być dla niej obojętny; zresztą pamiętasz Nasze pierwsze spotkanie..? Od tamtej pory...nie mogłeś być niczym. Nie potrzebowałam wykonywać teraz gwałtowniejszych kroków, kiedy możliwość zniszczenia samej siebie była tak blisko.
Za szybko.
Za bezmyślnie.
Nawet ja miewam plany, wiesz? To były mechanizmy, które wciąż się zmieniały, które były nakręcane przez to, co działo się wokół i wpływało bezpośrednio na mnie.
Topielica, Czarny Łabędź, Królowa Śniegu, Zwycięstwo, Żmija...pełna gama co? Tak i jego to dotknęło; z każdą podejmowaną przez niego decyzją otrzymywał coraz to nowsze i doskonalsze miano.
Zmiany. Zmiany na lepsze..? Zmiany na gorsze..?
Wszystko jedno.
Plany się nie mogą od tak przecież zmienić!
Być może przekonasz się z czasem, który zdąży upłynąć, bo te dni jednak minęły zbyt szybko. Nie każdy przecież ma taką zdolność, jak Ty by przyswajać się do otoczenia, co?
Gnała więc! Zwycięstwo gnało, jak szalone przed siebie, nigdzie nie dostrzegając końca tylko zmieniające się ścieżki między którymi musiała wybierać. Sądzisz więc, że moja wędrówka szybko się skończy? Zobaaaczymy.
Był na wyciągnięcie ręki – ciekawe czy byłby dostatecznie szybki by jej umknąć..?
Wystarczająco skupiony by uniknąć ataku?
Całkowicie czyste spekulacje, nie? Któż ich w swojej głowie nie ma? Zwłaszcza szaleńcy mają ich wiele, by potem część ich nagle i niespodziewanie wykorzystać. Spoglądała więc przed siebie dumna i milcząca, czując czystą mroźną nienawiść, która mogłaby sprawić, że nagle sople zaczęłyby się formować przy oknie.
Hej, kociołek w każdej chwili może wybuchnąć, czyż nie? Należałoby być choć trochę...ostrożnym.
Nie chcesz się mnie pozbyć, bo jestem użyteczna? Och, Nailah! Ktoś, kto traktuje Cię wyjątkowo mógłby się srogo...zawieść takim myśleniem, nie uważasz? Ty, taki dobry i przyjazny wampirek, który wykorzystuje inne osoby..! I to dla rozrywki! Chyba za pewnie coś dzisiaj czułeś się w swojej skórze.
Zniszczenie Ciebie to jeden z mych celów, przecież wiesz.
Nie muszę tego zrobić dzisiaj, czy też jutro...ale kiedyś dojdzie do ostatecznego starcia. I chcę być tą, która wsadzi Ci kołek prosto w serce, patrząc przy tym w Twe martwe oczy. Coś za coś. Ale najpierw należało Cię troszkę...hm...no nie wiem...zmiękczyć? I odnaleźć Twoje słabe punkty, bo bez tego ani rusz!
Jej uśmiech się nieco powiększył i teraz przypominała bardziej przerażającą porcelanową laleczkę – choć przecież nigdy nią nie była, ale co tam! – która wpatruje się nieustannie w jeden punkt. Jej chmurne tęczówki nie ruszyły się ani o milimetr, kiedy ponownie się odezwała, delikatnie zaciskając palce na parapecie.
- Nie wiesz? Ty...nie wiesz? – Powtórzyła za nim rozbawiona, jakby rzeczywiście miała zaraz wybuchnąć śmiechem. Nadal nie patrzyła na niego, uśmiechając się do siebie jeszcze szerzej, a mały podmuch wiatru poruszył jej warkoczem. – Możliwe, ale przecież Ty doskonale zdajesz sobie sprawę, co mam na myśli. Pamiętasz tamten szum liści i choć zdawać się być mogło, że zaraz będzie padać...wyszło słońce. A oni stali obok Ciebie, tacy dumni i gotowi. Ich już nie ma, a Ty jesteś, choć zawsze pragnąłeś bardziej Śmierci od innych...jakże to jest możliwe, hm? Podzielisz się ze mną tą tajemnicą?
Jakże łatwo było przejść z ataku w pozornie niegroźną sztuczną uprzejmość, byleby tylko nieodpowiednie uszy nie odnalazły prawdziwego sensu wypowiedzi, która była skierowana tylko w tę jedną konkretną stronę. Po chwili zwróciła oczy w jego stronę, a burzowe chmury leniwie płynęły w jej spojrzeniu. Przynajmniej na ten moment. Czyż nie była wystarczająco opanowana..?
No spójrz!
Spójrz jak się stara, choć gdzieś tam, co jakiś czas wydobywa się cichy upiorny śmiech Wojny.
Kosztować...kosztować to można zimnego piwa kremowego upalny dzień, a nie w postaci ceny – swoistej kary nałożonej na mnie. Użalać..? Och! Użalam się? Najmocniej...przepraszam! Kociołek więc sobie stał i stał, a jego zawartości przybywało z każdym dniem, niemniej C. nie zamierzała sięgać po chochlę, którą mogłaby w nim zamieszać. Bo po co? Lepiej zostawić to losowi, niech on zajmie się czymś, co może w każdej chwili wybuchnąć. Zastanów się jednak nad słowami i sformułowaniami, bo możesz się przecież w każdej chwili pomylić, a później błędnie kroczyć tą ścieżką, sądząc że masz rację.
Żyletka! Żyletka Twoją przyjaciółką, co?
Oczywiście, że nie mamy tutaj na myśli podrzynanie gardeł, tu chodziło o coś...więcej. Przecież znałeś to uczucie, kiedy pragnąłeś Śmierci, choć ona nie mogła do Ciebie przyjść. A później, później sam się nią mianowałeś, siadając na swym trupim czarnym wierzchowcu, który prowadził Cię wśród śmiertelników, których tak łatwo szło zabić. Czujesz się przez to lepiej..? Ty! Ty uważany za DOBREGO, za LEPSZEGO ode mnie..! ZA MNIEJSZE ZŁO! Ty...TY...niemalże dobry w tych sarnich człowieczych oczach, które z taką ufnością kierowały do Ciebie wszelkie modlitwy; „Dobra Śmierci! Proszę, przyjdź dzisiaj i uwolnij mnie, daj mi zakosztować Twych gorzkich trujących ust, które przeniosą mnie do innego lepszego świata”.
Zdradziłeś ich.
A teraz udawałeś, że wszystko gra, bo w końcu wróciłeś do zamku, bo wciąż tu jesteś i dużo uchodzi Ci na sucho. A ja..? Ja..? Jestem potworem! Wiecznie nienażartym Zwycięstwem, którego zimne ręce wchodzą w ludzi, pozbawiając ich zdrowych zmysłów. Wyrywam serca, które potem miażdżę w swoich dłoniach. Żyją, nie żyjąc w akcie Zwycięstwa.
Nauczyłeś się od ostatniego razu bronić, co? Nagle wola przetrwania stała się silniejsza od poczucia beznadziei, w którą się wpakowałeś?
Brawoo, brawo! Widzę, że poczyniłeś postępy, oby tak dalej. No patrz, nawet ona...ja jestem dumna. Przynajmniej nie skończy się tak szybko. Hałas przychodził sam, niezależnie od jej myślenia...hałas współistniał z chaosem, zastępując niepokojącą ciszę. Nigdy na dobrą sprawę nie było dane im się w pełni zrozumieć, w pełni unicestwić i w pełni zobojętnieć. Można to nazwać niezałatwionymi sprawami – czemu by nie, przecież to by się zgadzało nawet – ale nie potrafili udawać, że nagle przestają istnieć dla siebie. Za dużo krwi, za dużo jadu, za dużo wspomnień by od tak to odpuścić...
Jedna z wielu! Jedna z wielu, ale jednak jedyna jednostka, która nie potrafiła być dla Ciebie miłościwa i pełna zrozumienia. Która nie chciała Twego dobra...nie chciała Cię ochronić, a wręcz przeciwnie. I przez to przestawałeś być dla niej obojętny; zresztą pamiętasz Nasze pierwsze spotkanie..? Od tamtej pory...nie mogłeś być niczym. Nie potrzebowałam wykonywać teraz gwałtowniejszych kroków, kiedy możliwość zniszczenia samej siebie była tak blisko.
Za szybko.
Za bezmyślnie.
Nawet ja miewam plany, wiesz? To były mechanizmy, które wciąż się zmieniały, które były nakręcane przez to, co działo się wokół i wpływało bezpośrednio na mnie.
Topielica, Czarny Łabędź, Królowa Śniegu, Zwycięstwo, Żmija...pełna gama co? Tak i jego to dotknęło; z każdą podejmowaną przez niego decyzją otrzymywał coraz to nowsze i doskonalsze miano.
Zmiany. Zmiany na lepsze..? Zmiany na gorsze..?
Wszystko jedno.
Plany się nie mogą od tak przecież zmienić!
Być może przekonasz się z czasem, który zdąży upłynąć, bo te dni jednak minęły zbyt szybko. Nie każdy przecież ma taką zdolność, jak Ty by przyswajać się do otoczenia, co?
Gnała więc! Zwycięstwo gnało, jak szalone przed siebie, nigdzie nie dostrzegając końca tylko zmieniające się ścieżki między którymi musiała wybierać. Sądzisz więc, że moja wędrówka szybko się skończy? Zobaaaczymy.
Był na wyciągnięcie ręki – ciekawe czy byłby dostatecznie szybki by jej umknąć..?
Wystarczająco skupiony by uniknąć ataku?
Całkowicie czyste spekulacje, nie? Któż ich w swojej głowie nie ma? Zwłaszcza szaleńcy mają ich wiele, by potem część ich nagle i niespodziewanie wykorzystać. Spoglądała więc przed siebie dumna i milcząca, czując czystą mroźną nienawiść, która mogłaby sprawić, że nagle sople zaczęłyby się formować przy oknie.
Hej, kociołek w każdej chwili może wybuchnąć, czyż nie? Należałoby być choć trochę...ostrożnym.
Nie chcesz się mnie pozbyć, bo jestem użyteczna? Och, Nailah! Ktoś, kto traktuje Cię wyjątkowo mógłby się srogo...zawieść takim myśleniem, nie uważasz? Ty, taki dobry i przyjazny wampirek, który wykorzystuje inne osoby..! I to dla rozrywki! Chyba za pewnie coś dzisiaj czułeś się w swojej skórze.
Zniszczenie Ciebie to jeden z mych celów, przecież wiesz.
Nie muszę tego zrobić dzisiaj, czy też jutro...ale kiedyś dojdzie do ostatecznego starcia. I chcę być tą, która wsadzi Ci kołek prosto w serce, patrząc przy tym w Twe martwe oczy. Coś za coś. Ale najpierw należało Cię troszkę...hm...no nie wiem...zmiękczyć? I odnaleźć Twoje słabe punkty, bo bez tego ani rusz!
Jej uśmiech się nieco powiększył i teraz przypominała bardziej przerażającą porcelanową laleczkę – choć przecież nigdy nią nie była, ale co tam! – która wpatruje się nieustannie w jeden punkt. Jej chmurne tęczówki nie ruszyły się ani o milimetr, kiedy ponownie się odezwała, delikatnie zaciskając palce na parapecie.
- Nie wiesz? Ty...nie wiesz? – Powtórzyła za nim rozbawiona, jakby rzeczywiście miała zaraz wybuchnąć śmiechem. Nadal nie patrzyła na niego, uśmiechając się do siebie jeszcze szerzej, a mały podmuch wiatru poruszył jej warkoczem. – Możliwe, ale przecież Ty doskonale zdajesz sobie sprawę, co mam na myśli. Pamiętasz tamten szum liści i choć zdawać się być mogło, że zaraz będzie padać...wyszło słońce. A oni stali obok Ciebie, tacy dumni i gotowi. Ich już nie ma, a Ty jesteś, choć zawsze pragnąłeś bardziej Śmierci od innych...jakże to jest możliwe, hm? Podzielisz się ze mną tą tajemnicą?
Jakże łatwo było przejść z ataku w pozornie niegroźną sztuczną uprzejmość, byleby tylko nieodpowiednie uszy nie odnalazły prawdziwego sensu wypowiedzi, która była skierowana tylko w tę jedną konkretną stronę. Po chwili zwróciła oczy w jego stronę, a burzowe chmury leniwie płynęły w jej spojrzeniu. Przynajmniej na ten moment. Czyż nie była wystarczająco opanowana..?
No spójrz!
Spójrz jak się stara, choć gdzieś tam, co jakiś czas wydobywa się cichy upiorny śmiech Wojny.
- Sahir Nailah
Re: Korytarz
Sob Maj 16, 2015 2:31 pm
Ignorancja - mała-wielka rzecz, która prowadzi do niedopatrzeń... I byłoby to tak wielkim niedomówieniem, gdybym powiedział, że ten, który właśnie stał niemal ramię w ramię ze Zwycięstwem, się nim nie wykazuje. Że biega w dolinach prawd i kłamstw, by oddzierać ziarno od plewu, kiedy tylko ujrzy, że rzuca nasiona dobra dłoń ludzka (od złej jej nie odróżnisz) - lecz lepiej chociaż patrzeć z daleka, mieć na uwadze, że wizja, która rozgrywa się przed oczami, musi zostać zanotowana, nawet jeśli nie zostanie sprawdzona - więc dochodzi się do punktu zero... Lepiej wiedzieć, niż nie wiedzieć, a jednak ciekawość jest pierwszym, i jednym z wielu, stopni do Piekła. Różniły się tutaj Nasze podejścia. Była Caroline Rockers, która wolała pozostawić wszystko losowi i był Sahir Nailah, który wolał mieć zawartość kotła na oku, nawet jeśli czasem twierdził inaczej, zwłaszcza w chwilach takich, jak ta - kiedy nie było wiadomym, który moment może nas usunąć z szachownicy, byśmy pozostali ślepi na rozgrywającą się grę i nie mogli już w niej uczestniczyć. Zniewolenie? Och, mógłby się mu poddać. Chciał się mu poddać. Tak byłoby łatwiej - przyjąć na siebie winę i oddać się odpoczynkowi, który z pewnością wyssałby z niego resztki słabości zwanej człowieczeństwem - wiesz coś o tym, Nieco bardziej ludzka Bestio w Szkarłatnych Barwach, której skronie wieńczy laurowy wieniec - wyglądasz pięknie, wiesz? Jesteś naprawdę olśniewającą kobietą, o nietypowej urodzie, której nikt nie podejrzewałby, że może być w domu córeczką tatusia i która drży przed swoją matką - zastanowiłbym się, kto tutaj jest tym "mniejszym" złem - wystarczy, że się rozejrzysz - przecież ludzie nie są gotowi rzucić w ciebie kamieniami... a może się mylę? Stoisz na arenie, gotowa na ciosy? Nawet jeśli się pojawią, chyba oderwiesz im ręce... Czarodzieje... boją się. Jeszcze nie tak mocno, jak powinni, ale jak daleko sięgają w szkolnych korzeniach plotki o tobie? Zawsze byłaś taka... cicha na forum, taka niepozorna, taka grzeczna i uprzejma wobec nauczycieli - doskonała przedstawicielka czystokrwistych, aż rzygać się chce od tego fałszu - hipokryzja, no nie? Zaplata nas razem tyle wspólnych sekretów, że nigdy siebie nie pogrążymy, bo jeśli to zrobimy, pójdziemy razem na dno. Jedyną możliwością jest podanie do posiłku trucizny... och stop - wszak Nailah nie jadł! Przeszkoda goni przeszkodę - tak jest ciekawiej, tak jest bardziej ekscytująco - to wszystko sprawia, że nigdy nie będziesz jednostką, którą można się znudzić, nawet jeśli wejdziesz w tło tych "wszystkich" pod naporem zdarzeń - bo przecież wśród tych "wszystkich" byłaś, jesteś i będziesz pierwszą twarzą, którą zanotuje. Patrząc z tej perspektywy byłaś niczym... nauczyciel wiodący za dłoń słabszą jednostkę po drodze Zwycięstwa, by w końcu stała się godna dosiadnięcia Kościstego Konia - wyhodowałaś go sobie dobrowolnie? Nie, Ty nie planujesz tak dalekosiężnie, w końcu wcale nie chciałaś z niego zrobić godnego siebie przeciwnika, a go zniszczyć...
Jak bardzo chorym była ilość szacunku, którą sobie wypracowałaś w jego mniemaniu, tak bardzo się starając, wkładając tyle pracy w naukę zaklęć, w byciu najlepszą w machaniu różdżką na tyle, by pozbyć się nawet Wojny? Świat nie może bez niej istnieć, dobrze to wiesz, śliczna Ce - trzeba znaleźć nową na jej miejsce, by wszystko pozostało na równowadze - ach, gdyby on tylko wiedział, że już ją masz na oku, gdyby wiedział, że ten, którego śmierć rozpamiętywał, nie jest tak daleko, jak sądził - nie wiedział. Ta wiedza była przeznaczona tylko dla Ciebie i pozostawała skryta w twoim umyśle - nie sądzę, żeby szybko ta tajemnica wyszła na jaw. Nie powinna.
Zobacz, ile między nami jest uprzejmości! - sądzę, że jesteśmy na doskonałej drodze, by zostać przyjaciółmi, znamy się przecież tak długo - patrząc na to z perspektywy teorii chyba już nawet nimi jesteśmy - tak wiele przelanej krwi nie mogło obyć się bez echa. Tak wiele czarnej magii wypchniętej z wnętrz naszych różdżek - co o tym myślisz, drogi czytelniku? Patrząc na nich teraz z boku, jako osoba postronna, kiedy tak uśmiechają się do niego lekko, ona w dość słabej kondycji, on w dość słabej kondycji, nawet jeśli wzajem ten stan psychiki przed sobą ukrywali i nie przyznawali do własnych słabości tańczących gdzieś w Miniaturowym Ogrodzie Kłamstw, który wyrósł na samych krańcach świadomości - trzeba było go doglądać, podlewać każdą z roślinek, a każda z tych roślinek była zupełnie innym kitem wciskanym po kątach w te, czy tamte uszy - doskonale dobierało się zieleń i płatki dla danej osoby, by być bardziej wiarygodnym, by bardziej się przypodobać - i nie miejmy między sobą niedomówień - mamy się przypodobać nie po to, by zostać polubianymi, tylko po to, by osiągnąć swój cel - a celi tych jest wiele, tak jak i długa jest droga Zwycięstwa. Ta droga nie mogła być krótka i Sahir nie wątpił, że taką nie będzie - sprytna, przebiegła żmija... Taka Żmija z łatwością potrafi zakopać się w ziemi w razie niebezpieczeństwa i przewegetować tam nawet cały sezon, by potem wysunąć się nie wiadomo skąd i wbić kły w nogę ofiary - zdobywanie pożywienia było błahostką, na którą nawet nie zwracała uwagi.
- Najwyraźniej postanowili pojechać przodem i wysłać nam pocztówki. - Takim sposobem spojrzenia dwóch Potworów napotkały się na jednym torze, opowiadając sobie historie z zamierzchłych czasów, kiedy jeszcze noga ludzka nie postanęła na ziemi, kiedy świat był jednym, wielkim chaosem i zalewały go tony lawy, a w powietrzu wisiała tylko siarka i smog wydobywający się z kraterów, przez co nawet jeden promień światła nie docierał do środka - to były pamiętne dla nich czasy, suma-sumarum dobre, gdy zawsze zwyciężali i zawsze zbierali swoje żniwa, nie martwiąc się dłonią tych stanowiących prawo - wtedy to oni byli Prawem - niepokonani i wyprostowani w swych siodłach, z narzędziami zbrodni w dłoniach. Z dłońmi zalanymi krwią. - To miło z ich strony, nie uważasz? - Uśmiech rozmył się z jego warg i oderwał od jej oczu spojrzenie, by przestać dzielić się wspomnieniami o płonących polanach, kiedy pożoga i kurhany były jedyną ulgą na sercu i jedyną radością. Poszukujesz słabości, Rockers? Nie martw się o znalezienie ich - jest ich więcej, niżby Nailah chciał, podczas gdy jemu udało się znaleźć twoją jedną jedyną - tą zgubną, płomienną dumę, którą posiadałaś, a z którą, choć niebezpiecznie było igrać, to on był stworzony do tańca z niebezpieczeństwem, by potem unikać przed palcami Kostuchny - swój swego nie tknie, jakże Śmierć miałaby zabrać tego, który był jej Przewodnikiem po krainie śmiertelnych, a bez którego dane jej będzie powrócić na dno Piekieł, do szarego, zatrwożonego jękami poległych królestwa pełnego przegranych? Nie była do tego chętna, tak jak Ty i Ja - My dwoje, szukający ulotnych emocji w skrajnej codzienności, unoszący się swym gniewem i namiętnościami, byle tylko przeciąż rutynę i obojętność.
Jak bardzo chorym była ilość szacunku, którą sobie wypracowałaś w jego mniemaniu, tak bardzo się starając, wkładając tyle pracy w naukę zaklęć, w byciu najlepszą w machaniu różdżką na tyle, by pozbyć się nawet Wojny? Świat nie może bez niej istnieć, dobrze to wiesz, śliczna Ce - trzeba znaleźć nową na jej miejsce, by wszystko pozostało na równowadze - ach, gdyby on tylko wiedział, że już ją masz na oku, gdyby wiedział, że ten, którego śmierć rozpamiętywał, nie jest tak daleko, jak sądził - nie wiedział. Ta wiedza była przeznaczona tylko dla Ciebie i pozostawała skryta w twoim umyśle - nie sądzę, żeby szybko ta tajemnica wyszła na jaw. Nie powinna.
Zobacz, ile między nami jest uprzejmości! - sądzę, że jesteśmy na doskonałej drodze, by zostać przyjaciółmi, znamy się przecież tak długo - patrząc na to z perspektywy teorii chyba już nawet nimi jesteśmy - tak wiele przelanej krwi nie mogło obyć się bez echa. Tak wiele czarnej magii wypchniętej z wnętrz naszych różdżek - co o tym myślisz, drogi czytelniku? Patrząc na nich teraz z boku, jako osoba postronna, kiedy tak uśmiechają się do niego lekko, ona w dość słabej kondycji, on w dość słabej kondycji, nawet jeśli wzajem ten stan psychiki przed sobą ukrywali i nie przyznawali do własnych słabości tańczących gdzieś w Miniaturowym Ogrodzie Kłamstw, który wyrósł na samych krańcach świadomości - trzeba było go doglądać, podlewać każdą z roślinek, a każda z tych roślinek była zupełnie innym kitem wciskanym po kątach w te, czy tamte uszy - doskonale dobierało się zieleń i płatki dla danej osoby, by być bardziej wiarygodnym, by bardziej się przypodobać - i nie miejmy między sobą niedomówień - mamy się przypodobać nie po to, by zostać polubianymi, tylko po to, by osiągnąć swój cel - a celi tych jest wiele, tak jak i długa jest droga Zwycięstwa. Ta droga nie mogła być krótka i Sahir nie wątpił, że taką nie będzie - sprytna, przebiegła żmija... Taka Żmija z łatwością potrafi zakopać się w ziemi w razie niebezpieczeństwa i przewegetować tam nawet cały sezon, by potem wysunąć się nie wiadomo skąd i wbić kły w nogę ofiary - zdobywanie pożywienia było błahostką, na którą nawet nie zwracała uwagi.
- Najwyraźniej postanowili pojechać przodem i wysłać nam pocztówki. - Takim sposobem spojrzenia dwóch Potworów napotkały się na jednym torze, opowiadając sobie historie z zamierzchłych czasów, kiedy jeszcze noga ludzka nie postanęła na ziemi, kiedy świat był jednym, wielkim chaosem i zalewały go tony lawy, a w powietrzu wisiała tylko siarka i smog wydobywający się z kraterów, przez co nawet jeden promień światła nie docierał do środka - to były pamiętne dla nich czasy, suma-sumarum dobre, gdy zawsze zwyciężali i zawsze zbierali swoje żniwa, nie martwiąc się dłonią tych stanowiących prawo - wtedy to oni byli Prawem - niepokonani i wyprostowani w swych siodłach, z narzędziami zbrodni w dłoniach. Z dłońmi zalanymi krwią. - To miło z ich strony, nie uważasz? - Uśmiech rozmył się z jego warg i oderwał od jej oczu spojrzenie, by przestać dzielić się wspomnieniami o płonących polanach, kiedy pożoga i kurhany były jedyną ulgą na sercu i jedyną radością. Poszukujesz słabości, Rockers? Nie martw się o znalezienie ich - jest ich więcej, niżby Nailah chciał, podczas gdy jemu udało się znaleźć twoją jedną jedyną - tą zgubną, płomienną dumę, którą posiadałaś, a z którą, choć niebezpiecznie było igrać, to on był stworzony do tańca z niebezpieczeństwem, by potem unikać przed palcami Kostuchny - swój swego nie tknie, jakże Śmierć miałaby zabrać tego, który był jej Przewodnikiem po krainie śmiertelnych, a bez którego dane jej będzie powrócić na dno Piekieł, do szarego, zatrwożonego jękami poległych królestwa pełnego przegranych? Nie była do tego chętna, tak jak Ty i Ja - My dwoje, szukający ulotnych emocji w skrajnej codzienności, unoszący się swym gniewem i namiętnościami, byle tylko przeciąż rutynę i obojętność.
- Caroline Rockers
Re: Korytarz
Pon Maj 18, 2015 2:41 pm
Nieraz lepiej jest coś ignorować, niżeli pozwolić na wybuch uczuć, które mogłyby Cię zdradzić i pozbawić kilku barier, którymi tak pieszczotliwie się zajmowałeś by broniły Cię przed ludźmi. Właściwie ona również stosowała taką taktykę, nie chcąc by ktokolwiek miał do tego wzgląd; to było przecież zbyt osobiste, a pozwolenie komuś przedrzeć się przez wszystkie zabezpieczenia wiązało się z przyznaniem się do porażki i pozwoleniem na unicestwienie. Ignorancja potrafiła mieć też swoje plusy - stawała się nieraz bronią, którą można było pokonać większą ilość wrogów, którzy czaili się na każdym kroku. Ziarenka więc były rzucane i tego nie dało się rady powstrzymać! Taka już była ludzka kolej rzeczy; sadzić coś, by po jakimś czasie zebrać plony – dobre lub złe. Sądził, że zapamięta każdy zarejestrowany obraz? Twarze, imiona, szepty, wymiany dłoni? To zawsze mogło się rozmyć...ulec zniekształceniu nawet w jego własnej głowie. Zdecydowanie Rockers preferowała inne rodzaje ciekawości, które wizualnie były tymi krwią zdobionymi schodkami w dół najgorszych czeluści. Nie łudziła się na Niebo – zresztą nie to było w jej głowie! Każdy wie, że miejsce takich istot, jak Zwycięstwo jest zarówno w Nicości, jak i w Piekle. Przy wydawaniu ostatniego tchu, jej twardym głazem nie będą targały żadne wątpliwości i skrucha; będzie przygotowana i powita mentorkę pieszczotliwie chwytając za jej sędziwą kosę, która pomimo upływu stuleci wyglądała tak samo. I tak samo była skuteczna.
Los! Los był lepszym przewodnikiem w takich kwestiach, niż strachliwe zaglądanie do kotła i dbanie o to by nie stało się w nim coś niepożądanego; zawsze można było przy takiej ingerencji jeszcze bardziej sknocić. Szachownica zdawała się być niewzruszona; ruchy na niej były nieprzewidywalne i pełne nieopisanego zdziwienia, kiedy nagle się okazywało, że Królowa roztrzaskiwała swego Króla, szukając swojego nowego buntowniczego zwycięstwa. A tak..? Cała plansza zdawała się być martwa, jakby nie było żadnych graczy, jakby nikt nie śledził tego, co się tam dzieje.
Zawsze mogłeś to zrobić, przecież wiesz.
Wystarczyłaby chwila i udawałbyś się ku swojemu swoistemu odpoczynkowi...nie jest to wystarczająco piękna wizja? Po co Ci człowieczeństwo, skoro i tak byłeś już potworem? Spoglądałeś ostatnio w lustro, hm? Bo wiesz...może dostrzegłbyś, że nawet oczy uległy już całkowitej przemianie. A serce...to nie było sercem. Było skamienieliną; choć niezamarznięte jak moje, to jednak ciążący Ci głaz, bez którego pewnie mógłbyś się obejść.
Wiem..? Coś tam wiem.
Szkarład dobrze komponuje się z lodem, który pokrywa wszystko wokół. I korona! Ta mroźna korona na mych skroniach! Przyszedł teraz czas na komplementy? Nowa sztuczka? Masochistyczny ideał piękna? Przykro mi, mój miły krwiopijco...kły natrafiły na barierę. Uważaj. Wysuwasz wnioski...lecz ile w tym prawdy? Nie wiesz, co..? Karmisz się swoimi małymi spekulacjami!
Powiedz mi, jak to jest być niechcianym przez własnych rodziców? Nie dziwię się im. Też bym nie chciała trzymać takiego potwora w domu – nadajesz się bardziej do magicznego cyrku.
Zawsze możesz przyjść i zobaczyć, jak maluje się ta rodzina. Dumni czystokrwiści..! Może czegoś byś się nauczył, hm?
Chyba nie jesteś na bieżąco! To wszystko dlatego...że się boją, że się brzydzą. Widzę to w ich oczach, za każdym razem, gdy przemierzam korytarze. Śmierdzą strachem tak, że mam ochotę się roześmiać. Węże syczą głośno, wiesz? I to na tyle głośno, że słyszą to i gryfy i borsuki i kruki. Zresztą i oni...czasami się zdarza, że przeplatają się razem nasze ścieżki. Wiesz, jak to jest. Są jednak słabi. Wzburzeni. Robaczki nie potrafią sformatować solidnego pełnego ciała, które mogłoby we mnie uderzyć.
Udają obojętnych.
Ale ja się nie boję! Niby czego się mam bać? Niby...czego? Gardzę nimi. Gardzę ich słabościami, ich ulotnymi fizycznymi pożądaniami, ich życiowym kalectwem! Są niczym! I ich marzenia również.
Nie żal mi ich. A Tobie? Dlatego ich tak chętnie zabijałeś? W imię współczucia?
Przecież wiesz, że ja zawsze chętnie Cię wysłucham!
Za głupotę się płaci, a oni sami pchali się wprost w lodowe płomienie, ufnie sądząc, że zło jest słabe, że zło zagląda tylko nocą, bojąc się promieni słonecznych. Pytanie...czy jestem...zła? Tyle różnych pytań! Aż rozbawienie chwyta mnie za gardło. Są tacy, co gardzą, co sądzą że wiedzą wszystko i lada moment wyprowadzą mnie stąd na Oddział Zamknięty, albo do Azkabanu. Brzmi znajomo? Fałsz, a raczej odpowiednie maskowanie...szacunek do dorosłych mimo wszystko został, pewnie nieźle byś się zdziwił! Lekcje matki przyniosły jakieś skutki.
To pewnie potrwa zaledwie do końca roku szkolnego, kiedy dziewczyna ruszy dalej, kiedy jedne drzwi się zamkną, by mogły otworzyć się kolejne. Czasami pragnęła...po prostu tak tu zostać bez zbędnego wychodzenia do świata tak skrajnie różnego od tego, co reprezentował sobą Hogwart.
Sekrety..! Ach sekrety! Ponoć powinny łączyć tych, których naprawdę na sobie zależy, którzy posiadają jakieś lepsze stosunki, niż pogarda i nienawiść. Czy one są aż tak solidne, Sahirze? Czy wytrzymają..?
Upadniemy więc razem, jeśli będzie trzeba, jeśli siedzimy w tym oboje, mając nikłą nadzieję, że któreś rzeczywiście okaże się lepsze od tego drugiego. Gorzej...jak stworzy się ruch oporu przeciw Nam, bo wiesz...wrzucają Nas do jednego worka.
Cóż za nietakt!
Cóż za ignorancja!
Zawsze można było skończyć to prościej, na przykład taką jedną małą Avadą, gdyby...gdyby rzeczywiście była w stanie aż tak się oddać temu szaleństwu do reszty; całkowicie pozbyć się resztek człowieczeństwa, które tak uparcie się jej trzymały – jakby nie mogły od tak odejść! Co do jedzenia...wiadomo, że preferujesz „nieco” inne, a tu wystarczyło działać zgodnie z pewnym przepisem i stworzyć odpowiedni posiłek. Nie bolałoby...przynajmniej nie tak mocno! Za ekscytację, za wrażenia, za porachunki pójdzie Nam zapłacić wysoką cenę...wcześniej, czy później.
Czy już zacząłeś swoją pokutę, wampirku?
Jak zawsze! Jestem inna, przecież wiesz...nie jestem nimi, nie pasuję tutaj, bo mam poczucie tego, do czego jestem zdolna, gdy tylko odpowiednio się postaram. Poświęciłam własne skrzydła w imię przyniesienia odpowiedniej dawki ukojenia dla tych umysłów, które były takie rozkosznie szczęśliwe...wszyscy zdawali się zapomnieć o swych sznureczkach w tym przedstawieniu, więc należało nimi tak troszkę poruszać, by zmusić ich do wyrażenia swych brzydko wykrzywiających twarze emocji. To było takie słuszne! Robiłam coś dobrego, prawda? Prawda?! I nawet jeśli smród tamtych palących się ciał ciągnie się za Nami...nie przepadniemy tak łatwo.
Zostało więc Zwycięstwo i Śmierć, które od tak długiego czasu toczyło między sobą potyczki, chcąc dosięgnąć i skrzywdzić i upokorzyć. To nie mogło zniknąć od tak. Nie zmienia to faktu, że byłeś przyczyną. Byłeś czynnikiem, który sprawił, że jej szalony umysł pogubił się i przekroczył granicę przez tyle lat zakazaną...Wojna tęsknie ją wzywała, a wspomnienie po nim...gdzieś płynęło tam w tle. Zatrzymała jego śmiech mimowolnie, a on sprawiał, że krew w jej głowie szumiała, niczym najbardziej wzburzone morze. Kolejne zaklęcia, kolejne nauki czekały, wzywały...były niepokojące, ale tak kojące dla jej chaosu, który wciągał to wszystko za jednym razem..! Nie chciała by zniknął jak wszystko, choć jego obecność była wyczuwalna, tak jakby do końca nie mógł odejść.
Chore. Chore. Chore.
Następca..? Ach! Nie wiem, nie wiem, nie wiem..! On..? Należało Go zostawić...to nierzeczywista bolesna wizja! On...zdolny..? Oszalały?
Coś mu się pomieszało w główce, wieeesz. Chyba go uszkodziłam swoją osobą, swoją psychozą. Czystą duszę do której szepczą demony. Coś jest nie tak. Coś poszło nie tak. Pogubiłam się w jadowitej żółci jego tęczówek.
Uprzejmości?! Chyba tej sztucznej, to było z pewnością wymuszone..! Nie oszukujmy się, między Nami nigdy nie było najlepiej, zawsze szliśmy po cienkim lodzie, który w każdej chwili mógł pęknąć. Jesteśmy zgubieni! Oszalali! Źli! A może...dobrzy? Chyba troszkę się zgubiłam w tym labiryncie zabawnych luster. Nie rozśmieszaj mnie jednak, prawdopodobieństwo czegoś tak absurdalnego jest bliskie zera.
Kreew, wiecznie kreew. Czy to wokół nich, czy też spływająca po ich ciałach, jakby własne przepłynęli całe czerwone morze. Czerwień uspakajała takie uszkodzone umysły. Jego różdżka był jednak nowa, a jej...właśnie nie. Dużo było na głowie, bardzo dużo – zatarcie śladów bywało upierdliwe. I te nieludzkie niewzruszenie losami tych, którzy poświęcili swe istnienia, walcząc po jej stronie. Liczyła się Wojna – jedyny godny, który praktycznie zawsze wybierał Śmierć. Nie ją, nie lodowe ramiona Szkarłatnej Królowej, tylko...właśnie Jego. Pechowego kotka, który myślał że świat nie ma co innego do roboty, niż użalać się nad jego, jakże żałosnym losem. Chyba zawsze ją to bolało, zwłaszcza gdy uświadomiła sobie, jak to wszystko będzie wyglądać bez Collinsa.
Oboje tacy na siłę sztuczni, ukryci za swoimi niepozornymi maskami beznamiętności by nie dać kolejnych powodów do ataków osób postronnych. Jakże to było typowe! I chyba jedyne „rozsądne” rozwiązanie w takiej sytuacji. Karmili się nawzajem fałszem, udawali spokojnych, choć w niej szalała burza, która chciała jego ofiary, zrywając poszczególne kwiaty z ogrodu, a w nim...w nim rosły cierniste krzewy, które wbijały się w narządy wewnętrzne z zamiarem dostarczenia go kolejnej dawki bólu. Tak na dobrą sprawę nie liczyło się, ani dla niej, ani też dla niego szczególne zapamiętanie...chodziło o te gigantyczne ideały, które niczym wieżyczki pięły się coraz wyżej.
A droga Zwycięstwa była długa i zawiła i tak warto było odnotować, ha! Należało jednak znaleźć odpowiednie schronienie by przeczekać ten sztorm, który w każdej chwil był gotów by uderzyć w nią i zmiażdżyć i pozbawić wszystkiego, co do tej pory osiągnęła - i co z tego, że poświęciła część siebie, że poświęciła coś dobrego! – nic jednak nie było ważne dla społeczeństwa robaczków, które pragną przyziemnych przyjemności. Ale spokojnie...plany można było robić na zapas, zwłaszcza jak się miało nową broń. Pierścień na jej dłoni rozbłysnął ostrzegawczo, kiedy tak uśmiechała się, patrząc przed siebie.
- To Cię wzięło ostro na żarty, nie ma co! Może od razu zaproszenia do ich nowego lokum? – Parsknęła chorym śmiechem, choć nie objął on jej zimnych oczu, które uważnie obserwowały te ciemne należące do Sahira. Czasy, które przeminęły – teraz musieli się dostosowywać do tego, co proponował ówczesny świat ze swoimi wszystkimi prawami, obyczajami, konsekwencjami podjętych decyzji. Mieli swoje ciasne klatki, zwane ciałami, które choć bywały pożyteczne, nadal nie były przecież szczytem odległych marzeń. Wszystko jednak zostawia ślady, które ktoś może znaleźć i powiązać i rozgnieść ich, zanim spełnią się życzenia. Święta były już dawno za nimi. Przeciw całemu tłumowi nie mieli szans – nawet Śmierć i Zwycięstwo, którzy po prostu robili to, co do nich należało. – Miło..? Dzięki Tobie znaleźli się właśnie tam, już nie bądź taki skromny...może wypadałoby wysłać do nich kolejną osobę, by nie czuli się samotni? Wiesz...z pewnością można byłoby znaleźć kogoś, możesz podać jakieś...nazwisko. No chyba, że wolisz zrobić to w inny sposób – czemu by nie. Sądzę, że...Shane’owi sprawiłoby to przyjemność. On lubił takie rzeczy. Wiedziałeś o tym? Przepadał za nietypowymi rozwiązaniami... – odezwała, odbijając tłuczka w tej ich małej rozgrywce. Co prawda, mówiła z praktycznie z zaciśniętymi zębami, które zdawały się wyrywać w jego stronę by ukąsić, by zranić. Kiedy zaś padło imię...nastąpiło dziwne rozluźnienie, oczy pociemniały, wargi wręcz niezauważalne zadrżały. Dobry żart. Taak, dobry żart, nie uważasz?
To chodź! Poszukamy ich razem! Daj mi powód, a bardzo chętnie, pobawię się w bardziej intymny sposób w tej naszej malutkiej grze. Skoro lubiłeś tak bardzo ze mną igrać, to czemu by nie?! Niech kociołek wybuchnie! Obiecuję, zaboli przez chwilę...ale oboje będziemy „żywi”, jeśli mogę tego określenia użyć w Twoją stronę, wampirku. Jesteśmy wszak oboje skazani na swoje towarzystwo. I tak pozostanie.
Puszczając dłoń Wojny po drodze...pozwoliła sobie na pękniecie w swym systemie obronnym. Potrzebowała czegoś. Czegoś równie mocnego i niebezpiecznego, jak to. Lód potrzebował Ognia z którym mógłby igrać, póki Czyściec poszedł w odstawkę.
Przegranych mijaliśmy przecież na każdym kroku. Nie chcieliśmy być nimi, bo kiedyś zdarzało Nam się poznawać smak porażki i był zbyt...nijaki.
Twoje serce i tak zdawało się bić częściej, niż moje...uniesione przez swoje całkiem ludzkie uniesienia. Oddałeś się miłosnej dziwce, a może mi zaprzeczysz?
Spójrz mi prosto w oczy i zaprzecz.
Los! Los był lepszym przewodnikiem w takich kwestiach, niż strachliwe zaglądanie do kotła i dbanie o to by nie stało się w nim coś niepożądanego; zawsze można było przy takiej ingerencji jeszcze bardziej sknocić. Szachownica zdawała się być niewzruszona; ruchy na niej były nieprzewidywalne i pełne nieopisanego zdziwienia, kiedy nagle się okazywało, że Królowa roztrzaskiwała swego Króla, szukając swojego nowego buntowniczego zwycięstwa. A tak..? Cała plansza zdawała się być martwa, jakby nie było żadnych graczy, jakby nikt nie śledził tego, co się tam dzieje.
Zawsze mogłeś to zrobić, przecież wiesz.
Wystarczyłaby chwila i udawałbyś się ku swojemu swoistemu odpoczynkowi...nie jest to wystarczająco piękna wizja? Po co Ci człowieczeństwo, skoro i tak byłeś już potworem? Spoglądałeś ostatnio w lustro, hm? Bo wiesz...może dostrzegłbyś, że nawet oczy uległy już całkowitej przemianie. A serce...to nie było sercem. Było skamienieliną; choć niezamarznięte jak moje, to jednak ciążący Ci głaz, bez którego pewnie mógłbyś się obejść.
Wiem..? Coś tam wiem.
Szkarład dobrze komponuje się z lodem, który pokrywa wszystko wokół. I korona! Ta mroźna korona na mych skroniach! Przyszedł teraz czas na komplementy? Nowa sztuczka? Masochistyczny ideał piękna? Przykro mi, mój miły krwiopijco...kły natrafiły na barierę. Uważaj. Wysuwasz wnioski...lecz ile w tym prawdy? Nie wiesz, co..? Karmisz się swoimi małymi spekulacjami!
Powiedz mi, jak to jest być niechcianym przez własnych rodziców? Nie dziwię się im. Też bym nie chciała trzymać takiego potwora w domu – nadajesz się bardziej do magicznego cyrku.
Zawsze możesz przyjść i zobaczyć, jak maluje się ta rodzina. Dumni czystokrwiści..! Może czegoś byś się nauczył, hm?
Chyba nie jesteś na bieżąco! To wszystko dlatego...że się boją, że się brzydzą. Widzę to w ich oczach, za każdym razem, gdy przemierzam korytarze. Śmierdzą strachem tak, że mam ochotę się roześmiać. Węże syczą głośno, wiesz? I to na tyle głośno, że słyszą to i gryfy i borsuki i kruki. Zresztą i oni...czasami się zdarza, że przeplatają się razem nasze ścieżki. Wiesz, jak to jest. Są jednak słabi. Wzburzeni. Robaczki nie potrafią sformatować solidnego pełnego ciała, które mogłoby we mnie uderzyć.
Udają obojętnych.
Ale ja się nie boję! Niby czego się mam bać? Niby...czego? Gardzę nimi. Gardzę ich słabościami, ich ulotnymi fizycznymi pożądaniami, ich życiowym kalectwem! Są niczym! I ich marzenia również.
Nie żal mi ich. A Tobie? Dlatego ich tak chętnie zabijałeś? W imię współczucia?
Przecież wiesz, że ja zawsze chętnie Cię wysłucham!
Za głupotę się płaci, a oni sami pchali się wprost w lodowe płomienie, ufnie sądząc, że zło jest słabe, że zło zagląda tylko nocą, bojąc się promieni słonecznych. Pytanie...czy jestem...zła? Tyle różnych pytań! Aż rozbawienie chwyta mnie za gardło. Są tacy, co gardzą, co sądzą że wiedzą wszystko i lada moment wyprowadzą mnie stąd na Oddział Zamknięty, albo do Azkabanu. Brzmi znajomo? Fałsz, a raczej odpowiednie maskowanie...szacunek do dorosłych mimo wszystko został, pewnie nieźle byś się zdziwił! Lekcje matki przyniosły jakieś skutki.
To pewnie potrwa zaledwie do końca roku szkolnego, kiedy dziewczyna ruszy dalej, kiedy jedne drzwi się zamkną, by mogły otworzyć się kolejne. Czasami pragnęła...po prostu tak tu zostać bez zbędnego wychodzenia do świata tak skrajnie różnego od tego, co reprezentował sobą Hogwart.
Sekrety..! Ach sekrety! Ponoć powinny łączyć tych, których naprawdę na sobie zależy, którzy posiadają jakieś lepsze stosunki, niż pogarda i nienawiść. Czy one są aż tak solidne, Sahirze? Czy wytrzymają..?
Upadniemy więc razem, jeśli będzie trzeba, jeśli siedzimy w tym oboje, mając nikłą nadzieję, że któreś rzeczywiście okaże się lepsze od tego drugiego. Gorzej...jak stworzy się ruch oporu przeciw Nam, bo wiesz...wrzucają Nas do jednego worka.
Cóż za nietakt!
Cóż za ignorancja!
Zawsze można było skończyć to prościej, na przykład taką jedną małą Avadą, gdyby...gdyby rzeczywiście była w stanie aż tak się oddać temu szaleństwu do reszty; całkowicie pozbyć się resztek człowieczeństwa, które tak uparcie się jej trzymały – jakby nie mogły od tak odejść! Co do jedzenia...wiadomo, że preferujesz „nieco” inne, a tu wystarczyło działać zgodnie z pewnym przepisem i stworzyć odpowiedni posiłek. Nie bolałoby...przynajmniej nie tak mocno! Za ekscytację, za wrażenia, za porachunki pójdzie Nam zapłacić wysoką cenę...wcześniej, czy później.
Czy już zacząłeś swoją pokutę, wampirku?
Jak zawsze! Jestem inna, przecież wiesz...nie jestem nimi, nie pasuję tutaj, bo mam poczucie tego, do czego jestem zdolna, gdy tylko odpowiednio się postaram. Poświęciłam własne skrzydła w imię przyniesienia odpowiedniej dawki ukojenia dla tych umysłów, które były takie rozkosznie szczęśliwe...wszyscy zdawali się zapomnieć o swych sznureczkach w tym przedstawieniu, więc należało nimi tak troszkę poruszać, by zmusić ich do wyrażenia swych brzydko wykrzywiających twarze emocji. To było takie słuszne! Robiłam coś dobrego, prawda? Prawda?! I nawet jeśli smród tamtych palących się ciał ciągnie się za Nami...nie przepadniemy tak łatwo.
Zostało więc Zwycięstwo i Śmierć, które od tak długiego czasu toczyło między sobą potyczki, chcąc dosięgnąć i skrzywdzić i upokorzyć. To nie mogło zniknąć od tak. Nie zmienia to faktu, że byłeś przyczyną. Byłeś czynnikiem, który sprawił, że jej szalony umysł pogubił się i przekroczył granicę przez tyle lat zakazaną...Wojna tęsknie ją wzywała, a wspomnienie po nim...gdzieś płynęło tam w tle. Zatrzymała jego śmiech mimowolnie, a on sprawiał, że krew w jej głowie szumiała, niczym najbardziej wzburzone morze. Kolejne zaklęcia, kolejne nauki czekały, wzywały...były niepokojące, ale tak kojące dla jej chaosu, który wciągał to wszystko za jednym razem..! Nie chciała by zniknął jak wszystko, choć jego obecność była wyczuwalna, tak jakby do końca nie mógł odejść.
Chore. Chore. Chore.
Następca..? Ach! Nie wiem, nie wiem, nie wiem..! On..? Należało Go zostawić...to nierzeczywista bolesna wizja! On...zdolny..? Oszalały?
Coś mu się pomieszało w główce, wieeesz. Chyba go uszkodziłam swoją osobą, swoją psychozą. Czystą duszę do której szepczą demony. Coś jest nie tak. Coś poszło nie tak. Pogubiłam się w jadowitej żółci jego tęczówek.
Uprzejmości?! Chyba tej sztucznej, to było z pewnością wymuszone..! Nie oszukujmy się, między Nami nigdy nie było najlepiej, zawsze szliśmy po cienkim lodzie, który w każdej chwili mógł pęknąć. Jesteśmy zgubieni! Oszalali! Źli! A może...dobrzy? Chyba troszkę się zgubiłam w tym labiryncie zabawnych luster. Nie rozśmieszaj mnie jednak, prawdopodobieństwo czegoś tak absurdalnego jest bliskie zera.
Kreew, wiecznie kreew. Czy to wokół nich, czy też spływająca po ich ciałach, jakby własne przepłynęli całe czerwone morze. Czerwień uspakajała takie uszkodzone umysły. Jego różdżka był jednak nowa, a jej...właśnie nie. Dużo było na głowie, bardzo dużo – zatarcie śladów bywało upierdliwe. I te nieludzkie niewzruszenie losami tych, którzy poświęcili swe istnienia, walcząc po jej stronie. Liczyła się Wojna – jedyny godny, który praktycznie zawsze wybierał Śmierć. Nie ją, nie lodowe ramiona Szkarłatnej Królowej, tylko...właśnie Jego. Pechowego kotka, który myślał że świat nie ma co innego do roboty, niż użalać się nad jego, jakże żałosnym losem. Chyba zawsze ją to bolało, zwłaszcza gdy uświadomiła sobie, jak to wszystko będzie wyglądać bez Collinsa.
Oboje tacy na siłę sztuczni, ukryci za swoimi niepozornymi maskami beznamiętności by nie dać kolejnych powodów do ataków osób postronnych. Jakże to było typowe! I chyba jedyne „rozsądne” rozwiązanie w takiej sytuacji. Karmili się nawzajem fałszem, udawali spokojnych, choć w niej szalała burza, która chciała jego ofiary, zrywając poszczególne kwiaty z ogrodu, a w nim...w nim rosły cierniste krzewy, które wbijały się w narządy wewnętrzne z zamiarem dostarczenia go kolejnej dawki bólu. Tak na dobrą sprawę nie liczyło się, ani dla niej, ani też dla niego szczególne zapamiętanie...chodziło o te gigantyczne ideały, które niczym wieżyczki pięły się coraz wyżej.
A droga Zwycięstwa była długa i zawiła i tak warto było odnotować, ha! Należało jednak znaleźć odpowiednie schronienie by przeczekać ten sztorm, który w każdej chwil był gotów by uderzyć w nią i zmiażdżyć i pozbawić wszystkiego, co do tej pory osiągnęła - i co z tego, że poświęciła część siebie, że poświęciła coś dobrego! – nic jednak nie było ważne dla społeczeństwa robaczków, które pragną przyziemnych przyjemności. Ale spokojnie...plany można było robić na zapas, zwłaszcza jak się miało nową broń. Pierścień na jej dłoni rozbłysnął ostrzegawczo, kiedy tak uśmiechała się, patrząc przed siebie.
- To Cię wzięło ostro na żarty, nie ma co! Może od razu zaproszenia do ich nowego lokum? – Parsknęła chorym śmiechem, choć nie objął on jej zimnych oczu, które uważnie obserwowały te ciemne należące do Sahira. Czasy, które przeminęły – teraz musieli się dostosowywać do tego, co proponował ówczesny świat ze swoimi wszystkimi prawami, obyczajami, konsekwencjami podjętych decyzji. Mieli swoje ciasne klatki, zwane ciałami, które choć bywały pożyteczne, nadal nie były przecież szczytem odległych marzeń. Wszystko jednak zostawia ślady, które ktoś może znaleźć i powiązać i rozgnieść ich, zanim spełnią się życzenia. Święta były już dawno za nimi. Przeciw całemu tłumowi nie mieli szans – nawet Śmierć i Zwycięstwo, którzy po prostu robili to, co do nich należało. – Miło..? Dzięki Tobie znaleźli się właśnie tam, już nie bądź taki skromny...może wypadałoby wysłać do nich kolejną osobę, by nie czuli się samotni? Wiesz...z pewnością można byłoby znaleźć kogoś, możesz podać jakieś...nazwisko. No chyba, że wolisz zrobić to w inny sposób – czemu by nie. Sądzę, że...Shane’owi sprawiłoby to przyjemność. On lubił takie rzeczy. Wiedziałeś o tym? Przepadał za nietypowymi rozwiązaniami... – odezwała, odbijając tłuczka w tej ich małej rozgrywce. Co prawda, mówiła z praktycznie z zaciśniętymi zębami, które zdawały się wyrywać w jego stronę by ukąsić, by zranić. Kiedy zaś padło imię...nastąpiło dziwne rozluźnienie, oczy pociemniały, wargi wręcz niezauważalne zadrżały. Dobry żart. Taak, dobry żart, nie uważasz?
To chodź! Poszukamy ich razem! Daj mi powód, a bardzo chętnie, pobawię się w bardziej intymny sposób w tej naszej malutkiej grze. Skoro lubiłeś tak bardzo ze mną igrać, to czemu by nie?! Niech kociołek wybuchnie! Obiecuję, zaboli przez chwilę...ale oboje będziemy „żywi”, jeśli mogę tego określenia użyć w Twoją stronę, wampirku. Jesteśmy wszak oboje skazani na swoje towarzystwo. I tak pozostanie.
Puszczając dłoń Wojny po drodze...pozwoliła sobie na pękniecie w swym systemie obronnym. Potrzebowała czegoś. Czegoś równie mocnego i niebezpiecznego, jak to. Lód potrzebował Ognia z którym mógłby igrać, póki Czyściec poszedł w odstawkę.
Przegranych mijaliśmy przecież na każdym kroku. Nie chcieliśmy być nimi, bo kiedyś zdarzało Nam się poznawać smak porażki i był zbyt...nijaki.
Twoje serce i tak zdawało się bić częściej, niż moje...uniesione przez swoje całkiem ludzkie uniesienia. Oddałeś się miłosnej dziwce, a może mi zaprzeczysz?
Spójrz mi prosto w oczy i zaprzecz.
- Sahir Nailah
Re: Korytarz
Pon Maj 18, 2015 3:33 pm
Nie mógłbym spoglądać w twoje oczy bez końca, słodkie Zwycięstwo – nasze spojrzenia nie zostały stworzone do tego, by się wiązać ze sobą, miały biegać raczej innymi drogami, bo kiedy już wchodziliśmy na jedną ścieżkę, wokół zaczynał płonąć świat, a my lądowaliśmy na arenie, z lubością dobierając bronie i rzucając sobie wzajem nowe twarze do pożarcia – w tym względnym ujęciu, w którym niby miałaś być bardziej ludzka, kryła się chyba twoja nieskażona wampirzą krwią strona, bo dotykając własnego serca mogę powiedzieć, że ono bije, że osładzają jego bicie pewne twarze, które były i są i wierzę, że pozostaną, nawet jeśli kiedyś mielibyśmy zamieszkać na dwóch różnych krańcach kuli ziemskiej – no wiesz, nikt mi nigdy nie bronił wysyłać sów z pięknymi listami, prawda? Wiesz, że potrafię pięknie mówić i dobierać słowa tak, by kreować baśnie, by wodzić za nos – kiedyś wiedziałem, dlaczego to robię, kiedyś potrafiłem odróżnić, co z tego jest półprawdą, a co czymś płynącym prosto z wnętrza – teraz już nie potrafię. Zaplątałem się w tym, co kreowałem przed oczami ludzi i tym, co naprawdę miałem w sobie, ale mogę powiedzieć z całą pewnością – jestem o wiele szczęśliwszy, od ciebie. O wiele bardziej żywy, nawet jeśli odebrałem też o wiele więcej żyć. Nie wiem, ile to jeszcze potrwa – tak jak ty łapię się tej ostatniej cząstki człowieczeństwa, która we mnie jest, chociaż uważam, że ona przeszkadza... Jak sądzisz, Szkarłatna Królowo? Jak bardzo człowieczeństwo jest niegodne, by panoszyć się w naszych wnętrzach – doskonałych w każdym calu, w końcu powołał Nas sam Bóg, byśmy nieśli ostrzeżenie temu światu i prowadzili dusze winne i niewinne przed oblicze Pańskie – Anioły Zagłady, które nigdy nie miały wziąć się za ręce i osładzać sobie życia, które niszczyły im tłumy... Mógłbym jednak sięgnąć do twoich piór, dotykać obolałych miejsc i sprowadzać na nie zbawienny chłód swej skóry, mógłbym ci ulżyć – była w tym jakaś chora fascynacja, chore przywiązanie wobec ciebie, którego nie potrafiłem sobie odpuścić, choćbym spoglądał na to z każdej strony – im więcej mijało czasu, tym bardziej zbliżałem się do ciebie, zamiast oddalać, nawet jeśli uciekałaś w swoją stronę, nawet jeśli nie poświęcałem ci zbyt wiele uwagi – chyba nie powinienem, to samo tyczyło się w drugą stronę – oboje powinniśmy stać bardzo daleko, powinny nas dzielić wszystkie mury Hogwartu i te morze krwi, w którym tak lubiliśmy pływać na przekór wszystkim zasadom. Na pohybel wszystkim skurwysynom, którzy gotowali krew w naszych żyłach i budzili pragnienie, by dorzucić do już powstałego bajora tych parę kolejnych litrów szkarłatnej posoki – więc, skoro tak wiedzie się ścieżka naszego rozumowania, czy naprawdę możemy być dobrzy? Drogi czytelniku – widzisz przed sobą właśnie dwie sylwetki, które żyły na całkowicie innej powierzchni, niż tej ludzkiej i uwierz mi, że obojętnie, jakby ta powierzchnia nie wydawała ci się fascynująca – nie dotykaj jej. To dwie wyspy, które nagle się ze sobą złączyły – dwie wyspy lewitujące w otchłani – zazwyczaj, gdy wchodziły sobie w tor łagodnej lewitacji następował wybuch – wszystkie życia, która na nich zamieszkiwały, zaczynały się wzajem atakować, a pomiędzy nimi Królowa i Wiatr, którzy ścierali się ze sobą – Wiatr zawsze musiał chylić głowę przed Koronowanym, Lodowym licem – wszak był tylko jednym z bytów, które nie powinno było patrzeć jej prosto w twarz, prosto w oczy, mimo to uparcie to robił, jak straceniec, który domaga się uwagi od swej Pani Destrukcji, zbyt kochając możliwość zlizywania krwi z własnych ran i spijania jej z tej łabędziej, bladej szyi, która nie chciała oglądać słońca dnia – była chodzącym, żywym dowodem na to, że bestie na świecie są jak najbardziej prawdziwe i wcale nie muszą wyglądać pokracznie – obszywają się w ludzką skórę i nie było ich winą, że tymi bestiami się stali.
Świat po prostu zawsze potrzebował winnych, na których barki zepchnie wszystkie nieszczęścia, jakie tylko mają miejsce na tym padole – śmiertelni nie potrafili docenić tego kunsztu, z którego Królowa była utkana. Ty swego czasu też nie potrafiłeś. Byłeś w stanie tylko ją nienawidzić – teraz, kiedy morze tych emocji się przelało, było znowu inaczej – zostaliście oboje tchnięci nowymi uczuciami, nowymi doświadczeniami i nabyliście nowych złamań, które miały was wzmocnić w poszczególnych miejscach – stojąc na progu zmian spotykacie się, prowadząc konwersację... jak dziwnie spokojną... jakże dziwnie intymną... Zupełnie jak starzy przyjaciele, którzy mają podzielić się swym bólem, wiedząc doskonale, co tak naprawdę w nich gra, chociaż ta bawiącą Królową uprzejmość nie miała prawa bytu dłużej, niż parę chwil... Wy – ci przekreśleni przez życie, ci zniszczeni przez rodzinę, ci zniszczeni przez otoczenie – możecie teraz wspominać poszczególne spotkania, kiedy zawsze unosiliście różdżki – dzisiaj wydawały się one dziwnie ciężkie, kiedy wszyscy wokół próbowali wam pchnąć linę na szyję i zacisnąć ją raz, a porządnie. Wielka szkoda, że byłem aż tak do tyłu, by zobaczyć, że wyszłaś z cienia – naprawdę poświęcałem ci za mało czasu i miejsca w mych myślach – modlę się, byś mi kiedyś wybaczyła, Jeźdźczyni Śnieżnego Konia, co zamieszkuje Lodowy Pałac na skrajach ludzkiego pojmowania, gdzie żadna żywa dusza nie dociera – lecz wpuścisz mnie? Ma krew mogłaby być piękną dekoracją do twych wypolerowanych podłóg, możesz wbić we mnie jeden z lodowych kolców, będzie to dla mnie niesamowitym uniesieniem, przecięciem codzienności – a dla ciebie? Nadal jestem tak samo ważny w twym życiu, jak ty dla mnie – zawdzięczam ci tak wiele, że nie mógłbym zliczyć – dzięki tobie odrzuciłem sporą część przeszkadzającego, ludzkiego bagażu myśli, przemieniając je na te bardziej dzikie, te bardziej nieokiełznane – wreszcie chyba mogę wskoczyć za tobą do Oceanu, Topielico i zwiedzić podwodny świat... Choć nadal nie jestem gotowy. Nigdy chyba do końca nie będę. Wbrew wszystkiemu nadal różnimy się jak ogień i woda, chociaż tak blisko nam do siebie i możemy się dotykać swoimi bladymi dłońmi, ściągając ból innych, by zadawać sobie własny i wypalać go w mózgu rozgrzanym żelazem – ten sadyzm pewnie nigdy nie będzie miał końca, jesteśmy na siebie skazani, powiązani nićmi Mojry, która nie miała skłonności do odpuszczania, nie nam, nie grzesznikom, którzy spalą każdy kościół, w którym postawią tylko nogę. Bóg już nas nie wysłucha – pora więc może zwrócić się do tego na dole..? Tam, gdzie zapewne powędrowała Wojna i obserwuje nasze ruchy wraz ze swym rodzeństwem..?
- Nie jestem pewny, czy stać ich na tak hojny gest. - Rozszerzyłeś mocniej kąciki ust ku górze, przymykając na chwilę powieki, nie spuszczając oczu z twarzy Caroline – ile w niej szaleństwa, a ile jeszcze rozumu? Jak wiele zwróciła jej śmierć Shane'a, jak wiele jeszcze kamieni będzie musiała deptać nagimi stopami, znacząc swą drogę odciskami na szorstkiej powierzchni, by rzeczywistość w końcu pozbawiła ją wszystkiego? I co tak naprawdę ma? Samą siebie i swoje życie, swój pielęgnowany chaos, w którym miotała się jak wilk w niedźwiedzich kleszczach, wyjąc i skowycząc, nie bojąc się jednak myśliwych – rozerwałaby ich, gdyby tylko się zbliżyli, żadna kula by jej nie zabiła – mogłyby tylko ranić głębiej, mocniej, a każde żelazo wbite pod lśniącą, czarną sierść, wprowadzałaby ją tylko w stan jeszcze głębszego obłędu – przeznaczona była do upadku, tak samo jak ty, tylko że wędrowaliście innymi ścieżkami.
Sądzę, że miałem o wiele więcej szczęścia, będąc porzuconym przez rodziców, niż ty, którą ci rodzice doprowadzili do stanu, w którym się znajdujesz. Czego miałbym się w końcu od czystokrwistych nauczyć? Chyba wiele – winienem wszak nosić się teraz jak władca, winienem być chyba kimś szczególnym, tymczasem tu i teraz czuję się nadal tym samym chłopakiem, którego spotkałaś po raz pierwszy. I ty byłaś tą samą dziewczyną. Czy to znaczyło, że tutaj zaczyna się... coś nowego? Stara księga została odłożona, piszemy nowy tom, zaczynając od rozdziału pierwszego, wpisując pierwsze słowa na białe karty? Mamy taką szansę? Nie zależy nam nawet na niej, tak na dobrą sprawę, byłoby wielki nieporozumieniem, gdyby ktoś powiedział, że mamy szansę się polubić... O jakich my w ogóle szansach mówimy? Chcielibyśmy mieć życie prowadzone tylko naszą własną dłonią, reagując na bodźce, które dostarcza Los – albo ty raczej byś chciała... ja chciałbym dostać plan życia – chociaż wtedy bym się zanudził na śmierć, wiem o tym doskonale... Może dlatego cię potrzebuję? Zaskakujesz mnie zawsze, w każdym stopniu – to, co powiesz, to, w jaki sposób będą skakać zgubne iskry po morzu twych oczu – przecinasz codzienność niczym właśnie ta Żyletka-przyjaciółka... Przy tobie jej nie potrzebuję.
- Pomogłem im tylko z hucznym pożegnaniem. Potrzebowali tej podróży... I Wojna z pewnością wiele ci zawdzięcza, wszak ułożyłaś ją do snu w swych bladych ramionach. - Kolejny delikatny uśmiech rozjaśnił jego twarz, chociaż oczy wciąż pozostawały tak samo, okrutnie bez emocjonalne – w końcu bardzo trudno było mówić o jakiejkolwiek możliwości zapełnienia otchłani... miała to do siebie, że w swych objęciach kryło wszystko. Może to dlatego, wbrew wszelakiemu rozsądkowi, ludziom zdarzało się ci nadmiernie ufać. Ponieważ wiedzieli, że ich tajemnice utoną w tobie na zawsze. Nie były to słowa, które miały sprawić, że poczuje się lepiej, słowa, jak słowa, wyjawienie niezaprzeczalnego faktu, gdy prowadzili tą swoją dziwnie-dorosłą rozmowę, chociaż byli tylko siedemnastoletnimi knypkami. - Myślisz, że ktoś oprócz nas jest godny, by stanowić dla niego towarzystwo? Moglibyśmy mu pchnąć w ramiona jakąś zabaweczkę... z pewnością by nie pogardził. – Och, uważaj, to pochylenie głowy, twoja mina – zdradzasz bardzo wiele, zawsze byłaś bardzo emocjonalna, a on widzi, notuje – tak jak mówisz, nie da się zapamiętać wszystkiego, ale Nailah nie narzekał na swą pamięć co do pewnych szczegółów, zwłaszcza tych, które go zainteresowały. Zwłaszcza tych, które dotyczyły interesujących go ludzi.
Wyciąga się dłoń Śmierci i muska on policzek swego Zwycięstwa, ledwo co, taki drobny dotyk podobny do muśnięcia motylich skrzydeł na skórze pozbawionej blizn w tym jednym, konkretnym miejscu, zagarnia kilka ledwo widocznych włosków za jej ucho, które były chyba za krótkie, żeby zamknąć je w warkoczu, który opadał na jej plecy – zaraz tą dłoń cofnął i spojrzał w szybę okna, które otworzył i wyciągnął z kieszeni paczkę mugolskich papierosów zabranych z domu, korzystając ze swojego pobytu w Londynie i wysunął otworzone opakowanie w jej kierunku, przechylając lekko głowę na ramię. Och, byli teraz tak blisko... I to łączące ich pragnienie, by pójść tym korytarzem i złapać pierwszego lepszego ucznia, usłyszeć jego wrzaski, poczuć dobrze im znany zapach i ciepło juchy na swej twarzy... Tak, to pragnienie było ich obietnicą, która okryta tabu społeczeństwa krążyła z myśli do myśli, łącząc ich w ciszy, jaka zapanowała – nawet ich ciche głosy nie bardzo chciały jej przerywać.
Dzień, jak co dzień, dzień, jak co dzień...
Świat po prostu zawsze potrzebował winnych, na których barki zepchnie wszystkie nieszczęścia, jakie tylko mają miejsce na tym padole – śmiertelni nie potrafili docenić tego kunsztu, z którego Królowa była utkana. Ty swego czasu też nie potrafiłeś. Byłeś w stanie tylko ją nienawidzić – teraz, kiedy morze tych emocji się przelało, było znowu inaczej – zostaliście oboje tchnięci nowymi uczuciami, nowymi doświadczeniami i nabyliście nowych złamań, które miały was wzmocnić w poszczególnych miejscach – stojąc na progu zmian spotykacie się, prowadząc konwersację... jak dziwnie spokojną... jakże dziwnie intymną... Zupełnie jak starzy przyjaciele, którzy mają podzielić się swym bólem, wiedząc doskonale, co tak naprawdę w nich gra, chociaż ta bawiącą Królową uprzejmość nie miała prawa bytu dłużej, niż parę chwil... Wy – ci przekreśleni przez życie, ci zniszczeni przez rodzinę, ci zniszczeni przez otoczenie – możecie teraz wspominać poszczególne spotkania, kiedy zawsze unosiliście różdżki – dzisiaj wydawały się one dziwnie ciężkie, kiedy wszyscy wokół próbowali wam pchnąć linę na szyję i zacisnąć ją raz, a porządnie. Wielka szkoda, że byłem aż tak do tyłu, by zobaczyć, że wyszłaś z cienia – naprawdę poświęcałem ci za mało czasu i miejsca w mych myślach – modlę się, byś mi kiedyś wybaczyła, Jeźdźczyni Śnieżnego Konia, co zamieszkuje Lodowy Pałac na skrajach ludzkiego pojmowania, gdzie żadna żywa dusza nie dociera – lecz wpuścisz mnie? Ma krew mogłaby być piękną dekoracją do twych wypolerowanych podłóg, możesz wbić we mnie jeden z lodowych kolców, będzie to dla mnie niesamowitym uniesieniem, przecięciem codzienności – a dla ciebie? Nadal jestem tak samo ważny w twym życiu, jak ty dla mnie – zawdzięczam ci tak wiele, że nie mógłbym zliczyć – dzięki tobie odrzuciłem sporą część przeszkadzającego, ludzkiego bagażu myśli, przemieniając je na te bardziej dzikie, te bardziej nieokiełznane – wreszcie chyba mogę wskoczyć za tobą do Oceanu, Topielico i zwiedzić podwodny świat... Choć nadal nie jestem gotowy. Nigdy chyba do końca nie będę. Wbrew wszystkiemu nadal różnimy się jak ogień i woda, chociaż tak blisko nam do siebie i możemy się dotykać swoimi bladymi dłońmi, ściągając ból innych, by zadawać sobie własny i wypalać go w mózgu rozgrzanym żelazem – ten sadyzm pewnie nigdy nie będzie miał końca, jesteśmy na siebie skazani, powiązani nićmi Mojry, która nie miała skłonności do odpuszczania, nie nam, nie grzesznikom, którzy spalą każdy kościół, w którym postawią tylko nogę. Bóg już nas nie wysłucha – pora więc może zwrócić się do tego na dole..? Tam, gdzie zapewne powędrowała Wojna i obserwuje nasze ruchy wraz ze swym rodzeństwem..?
- Nie jestem pewny, czy stać ich na tak hojny gest. - Rozszerzyłeś mocniej kąciki ust ku górze, przymykając na chwilę powieki, nie spuszczając oczu z twarzy Caroline – ile w niej szaleństwa, a ile jeszcze rozumu? Jak wiele zwróciła jej śmierć Shane'a, jak wiele jeszcze kamieni będzie musiała deptać nagimi stopami, znacząc swą drogę odciskami na szorstkiej powierzchni, by rzeczywistość w końcu pozbawiła ją wszystkiego? I co tak naprawdę ma? Samą siebie i swoje życie, swój pielęgnowany chaos, w którym miotała się jak wilk w niedźwiedzich kleszczach, wyjąc i skowycząc, nie bojąc się jednak myśliwych – rozerwałaby ich, gdyby tylko się zbliżyli, żadna kula by jej nie zabiła – mogłyby tylko ranić głębiej, mocniej, a każde żelazo wbite pod lśniącą, czarną sierść, wprowadzałaby ją tylko w stan jeszcze głębszego obłędu – przeznaczona była do upadku, tak samo jak ty, tylko że wędrowaliście innymi ścieżkami.
Sądzę, że miałem o wiele więcej szczęścia, będąc porzuconym przez rodziców, niż ty, którą ci rodzice doprowadzili do stanu, w którym się znajdujesz. Czego miałbym się w końcu od czystokrwistych nauczyć? Chyba wiele – winienem wszak nosić się teraz jak władca, winienem być chyba kimś szczególnym, tymczasem tu i teraz czuję się nadal tym samym chłopakiem, którego spotkałaś po raz pierwszy. I ty byłaś tą samą dziewczyną. Czy to znaczyło, że tutaj zaczyna się... coś nowego? Stara księga została odłożona, piszemy nowy tom, zaczynając od rozdziału pierwszego, wpisując pierwsze słowa na białe karty? Mamy taką szansę? Nie zależy nam nawet na niej, tak na dobrą sprawę, byłoby wielki nieporozumieniem, gdyby ktoś powiedział, że mamy szansę się polubić... O jakich my w ogóle szansach mówimy? Chcielibyśmy mieć życie prowadzone tylko naszą własną dłonią, reagując na bodźce, które dostarcza Los – albo ty raczej byś chciała... ja chciałbym dostać plan życia – chociaż wtedy bym się zanudził na śmierć, wiem o tym doskonale... Może dlatego cię potrzebuję? Zaskakujesz mnie zawsze, w każdym stopniu – to, co powiesz, to, w jaki sposób będą skakać zgubne iskry po morzu twych oczu – przecinasz codzienność niczym właśnie ta Żyletka-przyjaciółka... Przy tobie jej nie potrzebuję.
- Pomogłem im tylko z hucznym pożegnaniem. Potrzebowali tej podróży... I Wojna z pewnością wiele ci zawdzięcza, wszak ułożyłaś ją do snu w swych bladych ramionach. - Kolejny delikatny uśmiech rozjaśnił jego twarz, chociaż oczy wciąż pozostawały tak samo, okrutnie bez emocjonalne – w końcu bardzo trudno było mówić o jakiejkolwiek możliwości zapełnienia otchłani... miała to do siebie, że w swych objęciach kryło wszystko. Może to dlatego, wbrew wszelakiemu rozsądkowi, ludziom zdarzało się ci nadmiernie ufać. Ponieważ wiedzieli, że ich tajemnice utoną w tobie na zawsze. Nie były to słowa, które miały sprawić, że poczuje się lepiej, słowa, jak słowa, wyjawienie niezaprzeczalnego faktu, gdy prowadzili tą swoją dziwnie-dorosłą rozmowę, chociaż byli tylko siedemnastoletnimi knypkami. - Myślisz, że ktoś oprócz nas jest godny, by stanowić dla niego towarzystwo? Moglibyśmy mu pchnąć w ramiona jakąś zabaweczkę... z pewnością by nie pogardził. – Och, uważaj, to pochylenie głowy, twoja mina – zdradzasz bardzo wiele, zawsze byłaś bardzo emocjonalna, a on widzi, notuje – tak jak mówisz, nie da się zapamiętać wszystkiego, ale Nailah nie narzekał na swą pamięć co do pewnych szczegółów, zwłaszcza tych, które go zainteresowały. Zwłaszcza tych, które dotyczyły interesujących go ludzi.
Wyciąga się dłoń Śmierci i muska on policzek swego Zwycięstwa, ledwo co, taki drobny dotyk podobny do muśnięcia motylich skrzydeł na skórze pozbawionej blizn w tym jednym, konkretnym miejscu, zagarnia kilka ledwo widocznych włosków za jej ucho, które były chyba za krótkie, żeby zamknąć je w warkoczu, który opadał na jej plecy – zaraz tą dłoń cofnął i spojrzał w szybę okna, które otworzył i wyciągnął z kieszeni paczkę mugolskich papierosów zabranych z domu, korzystając ze swojego pobytu w Londynie i wysunął otworzone opakowanie w jej kierunku, przechylając lekko głowę na ramię. Och, byli teraz tak blisko... I to łączące ich pragnienie, by pójść tym korytarzem i złapać pierwszego lepszego ucznia, usłyszeć jego wrzaski, poczuć dobrze im znany zapach i ciepło juchy na swej twarzy... Tak, to pragnienie było ich obietnicą, która okryta tabu społeczeństwa krążyła z myśli do myśli, łącząc ich w ciszy, jaka zapanowała – nawet ich ciche głosy nie bardzo chciały jej przerywać.
Dzień, jak co dzień, dzień, jak co dzień...
- Caroline Rockers
Re: Korytarz
Sro Maj 20, 2015 11:37 pm
Nie spoglądać więc – i tak w końcu, albo Twoje, albo też Moje oczy pójdą w innym kierunku. Ciągnęło Nas wszak do innych rzeczy, choć zdarzały się chwile, kiedy stawialiśmy kroki na tej samej ścieżce...mimowolnie, nie spodziewając się tego, co w następnej kolejności następowało. I właśnie takie momenty sprawiały, że wszystko wokół zaczynało płonąć mroźnym ogniem, który bez krzty współczucia pożerał niewinne ofiary, zamiast skupić się na odpowiednim wężu i kruku; zwierzętach, które walczyły zaciekle o swoje życia, które doprowadzały innych do skrajnych uczuć. Za każdym razem kończyło się to własnie na tej arenie, gdzie wymachiwaliśmy swoimi broniami, chcąc zwyciężyć za wszelką cenę i coś udowodnić. Nie tej widowni, która składała się z pasożytów, och nie...to była ich osobista próba udowodnienia, kto znajduje się wyżej w hierarchii. A jednak, mimo wszystko nadal byłam zarówno bardziej, jak i mniej ludzka od Ciebie. Cała gama kłócących się między sobą stwierdzeń.
Twoje serce więc bije tak..? Przynajmniej ono. Moje od dłuższego czasu było martwe i raczej nic nie miało się w tej materii zmienić. Ciesz się więc z tych twarzy, póki są, póki nie zniknęły, bo w końcu przecież nadejdzie taki dzień, ze wszystko stanie się nieważnym wspomnieniem, które za każdym razem, gdy będzie się w Tobie budzić...będzie sprawiać Ci cierpienie. Nie martw się. Będę wtedy niedaleko by móc to obserwować.
A on był i jest i go nie ma, ale jest, bo nie może nigdy do końca zniknąć.
Potrzebuję go. Potrzebuję go. Potrzebuję go. Potrzebuję go. Potrzebuję go. Potrzebuję go.
Jest wolny i przyciąga mnie, nie chce odpuścić, nie chce odejść, nie chce być zapomniany.
Listy; są przecież tylko namiastką czegoś, co kiedyś było na wyciągnięcie ręki, co było bardziej namacalne i podatne na wpływ i na zmiażdżenie. Przez listy nie zobaczysz twarzy – uczuć, pęknięć i obrażeń. Ktoś po drugiej stronie może już nie odpowiedzieć, a Ty nawet nie będziesz w stanie być świadkiem jego potencjalnego upadku.
Ach, cóż to za kłamliwe słowa były, które wyciągałeś z najdalszych zakątków swej duszy..! Po co się tak siliłeś? Przez wrodzoną grzeczność i uprzejmość? To zupełnie do Ciebie nie pasowało, znaliśmy się nie od dziś by o tym wiedzieć. Twórz niemniej swoją iluzję – mnie jednak w to nie wciągniesz, za bardzo się na Tobie poznałam by dać się zaczepić tej pajęczynie obłudy. Byłeś pajączkiem, który się karmił robaczkami, ale nie martw się! Nie osądzam Cię, w końcu sama nie jestem lepsza...ty tylko ich zjadasz, ja pozbawiam ich czegoś ważniejszego. Energii, nadziei, robię im swoistą psychoanalizę by zgnieść, by rozdeptać, by wycisnąć, by zagotować, by pociąć.
Jak myślisz ile potrwa Twoje szczęście? Bardzo krótko. Pstrykniesz palcami i będzie po wszystkim, bo nikt nie uratuje Cię z tego bagna, a nawet jeśli będą jakieś wyciągnięte dłonie w Twoją stronę, to one znikną. Ludzie nie są wieczni. Są słabi. Podatni na otoczenie, na swoje absurdalne emocje, na czas, który im ucieka...
Korzystaj, póki możesz. Bądź sobie więc szczęśliwszy ode mnie...ale wiesz co? Szczęśliwy człowiek – ach, przepraszam..! – dokładniej to szczęśliwy wampir ma więcej do stracenia. Więcej słabych punktów i takie tam, myślę że wiesz o co mi chodzi.
Twoje ofiary się w końcu się upomną o Ciebie. Pomyśl, że jestem ich duchem, piekielną karmą, a zarazem Twym najgorszym wrogiem. Chociaż i ja maczałam w tym palce, niemniej moje dłonie wydają się być czystsze od Twoich. Oczywiście robaczki tego nie widzą; skądże mogły mieć tę pewność, że ich rówieśnicy z którymi spożywają wspólnie posiłki w Wielkiej Sali, z którymi chodzą na lekcje są zdolni do tak przerażających rzeczy! Zawsze ma się jakąś nadzieje, że to kłamstwo, że to nieprawda, że stereotypy i wszelkie podziały Nas nie dotyczą w najmniejszym stopniu.
Człowieczeństwo...co to znaczyło być człowiekiem? Bo jak dla mnie to słabość, to brak opanowania i uczucia, które Cię tylko pogrążają, które sprawiają, że tracisz siły i pozwalasz innym wchodzić do swojego życia z buciorami i wyciągniętymi różdżkami. Oczywiście, że to cholernie przeszkadza!
Boga nie ma. Może nigdy nie było, może byliśmy tylko My...ze względu na to, co uważał Shane, co też miał w głowie, gdy chwytał się tej wolności i pozwalał się jej unieść...Bóg umarł. Byliśmy idealną bronią do wykorzystania, do niesienia smutku, cierpienia, żalu, złości, nienawiści...nikt inny nie zdawał się idealnie w te role wpasowywać.
Każdy zdawał się winny, gdy przychodziło co do czego. Wskaż palcem choć jedną całkowicie czystą duszę. Nie ma, bo każda trafia na coś, co ją niszczy. Nawet jeśli nie chcemy, od tego właśnie jesteśmy.
Wiedziała to zarówno ona, jak i on. Byli zarówno przeciwko sobie, jak i całemu światu, który zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma co liczyć na współpracę. A jej pióra...reszta jej piór...cóż to takiego było? To już nie było to, co kiedyś. Wojna umierając zdążyła wyrwać dużą część, które się przez tyle czasu zachowały. Nie dałbyś rady. Nie z tym, co miałam. Po co zresztą próbować..? Tylko dla tej chorej fascynacji – oboje wiemy, że to nie ma znaczenia.
Nailah, Ty głupi krwiopijco..!
Przywiązywać się do niej? Do Zwycięstwa? Po Śmierci spodziewała się czegoś więcej, skoro już został nią ochrzczony. Pasowało to do Ciebie, idealnie oddawało rolę jaką pełniłeś w tym świecie...szkoda, że byłeś uzależniony od ludzkich praw, tak jak w sumie ja. Każdy zdawał się iść swoją drogą, a i tak coś zawsze sprawiało, że spotykaliśmy się. Ironia losu. Okrutny żart, który ktoś postanowił pewnego dnia zrobić dwóm niebezpiecznym drapieżnikom, nie patrząc na możliwe konsekwencje takiego działania. Skurwysyństwo było czymś powszechnym, zresztą i w Nas ono tkwiło, czekając na odpowiedni moment by wyjść i zaatakować i wbić kły, oraz pazury w miękkie ciała z których pryskałaby krew, tworząc nowe fantazyjne kształty na ścianie.
Jesteśmy przecież dobrzy.
Jesteśmy przecież źli.
Znajdź zwycięskie rozwiązanie tej śmiercionośnej zagadki.
Nie pasujemy tutaj, ale skoro już jesteśmy...tworzymy inny świat. A właściwie niszczymy ten, co jest obecnie. Choć...współpracować z Tobą? To nigdy nie byłoby możliwe.
Nie dotykaj. Nie dotykaj. Nie dotykaj czegoś, co jest zakazane.
Najwyraźniej chaos chciał tak, a nie inaczej, łącząc ich w tak cudaczny sposób i spoglądając na to, które z nich najpierw pęknie, które pierwsze nie wytrzyma i zaatakuje, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Patrzył straceniec w oczy, które nie były niczym dobrym, które zabijały swoimi piorunami, albo zamrażały w zależności od sytuacji. Był chorym masochistą, który odnalazł kogoś, kto bez problemu zaspokoi jego potrzebę odczuwania bólu istnienia, który choć pragnął śmierci – i sam nią był – pragnął czuć, że żyje.
Ale przecież...nie żyjesz Sahirze. Nigdy już nie będziesz żył. Żałujesz?
Lodowy ogień Zwycięstwa był tym lekarstwem, który potrzebował by zrozumieć, jak ulotne jest takie istnienie, jak jego, pomimo całej wieczności, która zdawała się przed nim malować.
Jesteś przeklęty. Jesteś potworem. Jestem przeklęta. Jestem potworem.
Nie dostaniesz mnie ponownie. Nie ma mowy. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę? Za dużo razy pozwoliłeś sobie na taką zuchwałość wobec mnie. Jeśli miałabym bronić się tylko tymi marnymi ludzkimi dłońmi, to i tak radę. Wydrapię Ci oczy. Rozszarpię gardło. Wygram. Nie prowokuj mnie.
Więc są i Ci winni i niewinni, skoro tak należało dzielić ten świat i jego mieszkańców.
Bali się. Nie powinniśmy się dziwić; zresztą osobiście mnie to bawiło.
Ich wieczny strach, pogarda, nienawiść...sami dawali to, czego potrzebowaliśmy. Nie zależało mi na tym, żeby doceniali to kim jestem. Dlaczego więc nie robisz tego nadal? Dlaczego próbujesz znaleźć we mnie drugie dno, pomimo tak rażących różnic? Pomimo, że jedynym potworem, którym wtedy chciałam zabić byłeś...Ty?
Naprawdę sądzisz, że to możliwe, żeby teraz coś miało szansę ulec zmianie?
Co z tego, że posiadają nowe doświadczenia, że w lodzie można dostrzec pęknięcia, a w twardej otoczce Śmierci złamania, że możliwe, że istnieje w ich coś więcej, niż nienawiść..? Pozornie spokojna konwersacja może bardzo szybko zmienić się w groźniejszą potyczkę, gdzie oboje mogą wyjść z czymś gorszym, niż z zewnętrznymi obrażeniami.
Gówno o tym wiesz.
Gówno wiesz o tym, jak się czuję w tym momencie ze skutkami ubocznymi, których nie powinno przecież być!
Dzisiejszy dzień nie wymagał przecież użycia różdżek, mogli poradzić sobie bez tego, zwłaszcza że zawsze znajdzie się ktoś, kto chętnie złapie ich w odpowiednią porę i potraktuje tak, jak powinno się traktować złoczyńców. Czy we mnie jest jakiś żal? Jakaś gorycz? Próbuję znaleźć usprawiedliwienie na swoje zbrodnie? Ależ skąd! Nie zrobiłam nic złego...tworzę po prostu coś nowego. Czy postępuję w taki sposób niewłaściwie? Nie łatwo jednak jest zabijać takie potwory, jak Ty, czy Ja. Pojedyncze jednostki są za słabe na to, by zaryzykować jednym ruchem na pozbycie się Żmii i Czarnego Kota. Cienie wciąż tańczą wśród Nas gotowe by zareagować w odpowiedniej chwili.
Wybaczenie..? Ty prosisz mnie o wybaczenie? Jesteś śmieszny. Proś lepiej siebie o wybaczenie. Ponowię pytanie...dlaczego Ci zależy? Nagle brakuje Ci miejsca w którym mógłbyś się zatrzymać? Co mógłbyś mi zaoferować, skoro obserwują Nas z każdej strony gotowi na to by spalić winnych na stosie? Lód nie komponuje się dobrze z takim ogniem. Lodowe kolce wysuwają się nawet z tych wypolerowanych podłóg. Za wdzięczność płaci się całe życie, jesteś gotów by ponieść, aż tak znaczącą ofiarę, nawet jeśli prosiłabym o głowę smoka na lodowej tacy?
Jak policzę do trzech – skacz. Nie będzie jednak podwodnego świata; jedynie długie wodorosty na Nas czekają by opleść martwe ciała i już nie wypuścić ze swojego uścisku. Bo masz coś do stracenia, a ja...nie. Ja mam tylko cele do zrealizowania i nie mam niczego, co byłoby w stanie mnie zatrzymać. Sama Wojna zdaje mi się sprzyjać.
Zamknięte koło z którego nie potrafimy i chyba nawet nie chcemy wyjść, co? Nicie są napięte; zdawać się być mogło, że było już kilka momentów, które nieomal pękły, przerywając ten „cudowny” krąg życia, gasząc raz na zawsze słońce świecące nad nami, choć za oknem padał deszcz.
Martwy Bóg nie jest w stanie słuchać – nawet gdyby istniał to i tak ma inne rzeczy na głowie – Diabeł zdaje się być bardziej otwarty na propozycje. Czy istnieje coś takiego? Niebo...Piekło...Czyściec. Wojna nadal gdzieś się czaiła. Czujesz to, prawda? Czujesz to?
Nie odpowiedziała, zamiast tego parsknęła po raz kolejny śmiechem; tym razem bardziej ironicznym i groteskowym. Zgaduj – zgadula. Połącz to w jedno...może nawet potwór wewnątrz mnie się roześmieje.
Ciężko było stwierdzić, czy cokolwiek zwróciła...jego śmierć podziałała na nią niekoniecznie dobrze, choć na pewno sprawiła, że lodowata woda uderzyła ją w twarz, sprawiając że zaczęła się otrząsać z dziwnego stanu w który zapadła. To bolało. Jego nieporuszające się ciało...bolało. To nie była rzeczywistość – to była osobista udręka, bo straciła coś, co mogło być czymś dobrym. Czymś naprawdę dobrym. Oboje nie dali sobie większej szansy. Była więc tylko ona i jej chaos, do którego tak się przyzwyczaiła, w którym znajdowała ukojenie, choć płaciła za to wysoką cenę. W końcu upadnie ostatni raz i wtedy pojawi się coś, co zabierze ją gdzieś dalej. Chciałaby, żeby to była właśnie Wojna. Mógłby chwycić ją za rękę choć raz. Jeden jedyny raz.
Prawda, że to takie nienaturalne, że pragnęła czegoś tak...absurdalnie ludzkiego?
Mogłeś mówić, co chciałeś. Ojciec nie był taki zły dla mnie, z matką było nieco gorzej, ale dawało się przeżyć...do czasu. Zdziwiłbyś się. Nie poznasz jednak czegoś, co jest dla mnie Ciebie tak dalekie, tak zupełnie różne..! Jednak czy aby na pewno..? Lepiej przemyśl to dobrze, wampirku. Sprawdź wszystko, zrób dokładne rozpoznanie! Byliśmy wszak różni od tych pierwszych wersji samych siebie. Za dużo się stało w przeciągu tego niecałego roku, by od tak wymazać to ze swojej pamięci i udawać, że nic się nie zmieniło.
Może jednak rzeczywiście stara księga została już do końca zapisana drobnym pismem, albo zostało choć kilka pustych stron, bo ktoś się pomylił i sądził, że wyjdzie tego więcej, a tu taka niespodzianka..! Czy jednak możemy od tak rozpoczynać drugi tom? I to zupełnie inny?
Nierozwiązane sprawy, znaki zapytania i wykrzykniki, których przecież było pełno..! Co z tym zrobić, hm? Zapomnieć..?
Z planem nic Ci nie wychodzi, nic nie idzie tak, jak trzeba. Chcesz wiedzieć, co dalej? Przykro mi, że Cię rozczaruję. Tak się nie da.
Nie uważasz, że to może Cię za dużo kosztować? To, czymkolwiek jest...jest niszczące. Toksyczne. Jest trucizną. Jest niczym moja krew. Odpada Ci po niej język.
Na wspomnienie o nim, uciekła na chwilę spojrzeniem, po czym zaciskając z całej siły dłoń w pięść, uniosła ją i wymierzyła cios w szybę. Stało się! Poraniła sobie knykcie i patrzyła, jak krew spływa po jej palcach, ale poczuła się dzięki temu lepiej, choć nie wyglądało to najlepiej, a na dodatek na korytarzu zrobiło się chłodniej. I kto wie...może kogoś ten hałas zaalarmował. Trzeba będzie to zaraz naprawić, ale póki co, C. nie miała takiego zamiaru. Ból był coraz wyraźniejszy, a jej oddech przyspieszył od adrenaliny, która krążyła w jej żyłach. Spojrzała ponownie w jego stronę, a w chmurnych oczach czaiło się coś...dziwnego.
- Mówisz o tym tak...jakbyś rzeczywiście im...pomógł! Jemu! On...wdzięczny...mi? Bzdura! Bzdura... – wysyczała, po czym zaczęła powoli wyciągać odłamki szkła ze swojej skóry, starając się przy tym nie wydawać żadnych dźwięków, choć jej oczy zdążyły się już zrobić szkliste. Miała w sumie gdzieś, co pomyśli sobie Śmierć. Dawała się za bardzo teraz ponieść emocjom, których nie powinno być. Nie ufała mu – jak mogła ufać komuś takiemu, jak on? Trzeba być kimś naiwnym i go nie znać, a ona...znała go wystarczająco dobrze, by wiedzieć że to urodzony kłamca. Nie byli niczym szczególnym. Ani ona, ani on. Kiedy już wyciągnęła wszystko, a on ponownie się odezwał, wytarła krew w swoją koszulkę.
- Możliwe, że już w ogóle na nikogo nie czeka. Byłby do tego zdolny. Nie chcesz podać żadnego nazwiska, hm? Nie posiadasz już żadnych zabaweczek z którymi podzieliłbyś się z Nim? Ze swoim sprzymierzeńcem? Z kimś, kto poniekąd zginął za Ciebie..? – Nie grała. Nie miała takiego zamiaru. Jad sączył z każdego słowa i gorzka pogarda, którą mimo wszystko żywiła wobec niego. Wyprostowała się nagle i dumnie uniosła głowę wyżej, nie bojąc zmierzyć się z nim na spojrzenia. To jak? Co będzie dalej? Skłamiesz? Zaatakujesz mnie? Czy potoczy się to w inny sposób? Zdążysz zapamiętać każdy ruch, zwłaszcza kiedy w powietrzu unosił się zapach krwi..? O tyle dobrze, że były teraz większe podmuchy wiatru z rozwalonego okna. Przyglądała się podejrzliwie jego ruchom w każdej chwili gotowa by ukąsić, jeśli zajdzie taka potrzeba. Wykrzywia usta; zapewne tej małej cieniutkiej blizny nie było dobrze widać. Drobna pamiątka po ostatnich wydarzeniach zawsze się przyda. Wiatr co jakiś czas chętnie targał jej ciemnymi włosami ułożonymi w warkocz, a ona miała ochotę odsunąć się i ściągnąć tę martwą dłoń ze swojego policzka. Za wiele sobie pozwalał. Gdy już miała zareagować, odsunął się. Drugie okno było otwarte – te blizej jego. Oba zdawały się być całością, choć była między nimi pewna odległość. Niemniej...jedno było pęknięte, drugie otwarte.
Rozkoszna metafora.
Rzuciła rozkojarzone spojrzenie na paczkę jego mugolskich papierosów i nieomal parsknęła. Czyżby czarodziejskie papierosy były aż tak niepopularne? Kiedy podsunął jej opakowanie, spojrzała na niego podejrzliwie, po czym westchnęła. Niemalże przewróciła oczami, kiedy sięgnęła po jednego papierosa i chwyciła go w swoje długie blade palce. Blisko...daleko...absurdalnie. I niekończąca się psychoza. Odpaliła po chwili skręta za pomocą zapalniczki, którą chowała w kieszeni. Zapalniczki, która niedawno znajdowała się w kurtce Shane’a Colllinsa. Zakrzepła krew na knykciach ręki w której trzymała papierosa wyglądała całkiem absurdalnie. Chmurne tęczówki wpatrywały się przed siebie, zastanawiając się, jak to wszystko będzie dalej wyglądało.
- Są chujowe.
Twoje serce więc bije tak..? Przynajmniej ono. Moje od dłuższego czasu było martwe i raczej nic nie miało się w tej materii zmienić. Ciesz się więc z tych twarzy, póki są, póki nie zniknęły, bo w końcu przecież nadejdzie taki dzień, ze wszystko stanie się nieważnym wspomnieniem, które za każdym razem, gdy będzie się w Tobie budzić...będzie sprawiać Ci cierpienie. Nie martw się. Będę wtedy niedaleko by móc to obserwować.
A on był i jest i go nie ma, ale jest, bo nie może nigdy do końca zniknąć.
Potrzebuję go. Potrzebuję go. Potrzebuję go. Potrzebuję go. Potrzebuję go. Potrzebuję go.
Jest wolny i przyciąga mnie, nie chce odpuścić, nie chce odejść, nie chce być zapomniany.
Listy; są przecież tylko namiastką czegoś, co kiedyś było na wyciągnięcie ręki, co było bardziej namacalne i podatne na wpływ i na zmiażdżenie. Przez listy nie zobaczysz twarzy – uczuć, pęknięć i obrażeń. Ktoś po drugiej stronie może już nie odpowiedzieć, a Ty nawet nie będziesz w stanie być świadkiem jego potencjalnego upadku.
Ach, cóż to za kłamliwe słowa były, które wyciągałeś z najdalszych zakątków swej duszy..! Po co się tak siliłeś? Przez wrodzoną grzeczność i uprzejmość? To zupełnie do Ciebie nie pasowało, znaliśmy się nie od dziś by o tym wiedzieć. Twórz niemniej swoją iluzję – mnie jednak w to nie wciągniesz, za bardzo się na Tobie poznałam by dać się zaczepić tej pajęczynie obłudy. Byłeś pajączkiem, który się karmił robaczkami, ale nie martw się! Nie osądzam Cię, w końcu sama nie jestem lepsza...ty tylko ich zjadasz, ja pozbawiam ich czegoś ważniejszego. Energii, nadziei, robię im swoistą psychoanalizę by zgnieść, by rozdeptać, by wycisnąć, by zagotować, by pociąć.
Jak myślisz ile potrwa Twoje szczęście? Bardzo krótko. Pstrykniesz palcami i będzie po wszystkim, bo nikt nie uratuje Cię z tego bagna, a nawet jeśli będą jakieś wyciągnięte dłonie w Twoją stronę, to one znikną. Ludzie nie są wieczni. Są słabi. Podatni na otoczenie, na swoje absurdalne emocje, na czas, który im ucieka...
Korzystaj, póki możesz. Bądź sobie więc szczęśliwszy ode mnie...ale wiesz co? Szczęśliwy człowiek – ach, przepraszam..! – dokładniej to szczęśliwy wampir ma więcej do stracenia. Więcej słabych punktów i takie tam, myślę że wiesz o co mi chodzi.
Twoje ofiary się w końcu się upomną o Ciebie. Pomyśl, że jestem ich duchem, piekielną karmą, a zarazem Twym najgorszym wrogiem. Chociaż i ja maczałam w tym palce, niemniej moje dłonie wydają się być czystsze od Twoich. Oczywiście robaczki tego nie widzą; skądże mogły mieć tę pewność, że ich rówieśnicy z którymi spożywają wspólnie posiłki w Wielkiej Sali, z którymi chodzą na lekcje są zdolni do tak przerażających rzeczy! Zawsze ma się jakąś nadzieje, że to kłamstwo, że to nieprawda, że stereotypy i wszelkie podziały Nas nie dotyczą w najmniejszym stopniu.
Człowieczeństwo...co to znaczyło być człowiekiem? Bo jak dla mnie to słabość, to brak opanowania i uczucia, które Cię tylko pogrążają, które sprawiają, że tracisz siły i pozwalasz innym wchodzić do swojego życia z buciorami i wyciągniętymi różdżkami. Oczywiście, że to cholernie przeszkadza!
Boga nie ma. Może nigdy nie było, może byliśmy tylko My...ze względu na to, co uważał Shane, co też miał w głowie, gdy chwytał się tej wolności i pozwalał się jej unieść...Bóg umarł. Byliśmy idealną bronią do wykorzystania, do niesienia smutku, cierpienia, żalu, złości, nienawiści...nikt inny nie zdawał się idealnie w te role wpasowywać.
Każdy zdawał się winny, gdy przychodziło co do czego. Wskaż palcem choć jedną całkowicie czystą duszę. Nie ma, bo każda trafia na coś, co ją niszczy. Nawet jeśli nie chcemy, od tego właśnie jesteśmy.
Wiedziała to zarówno ona, jak i on. Byli zarówno przeciwko sobie, jak i całemu światu, który zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma co liczyć na współpracę. A jej pióra...reszta jej piór...cóż to takiego było? To już nie było to, co kiedyś. Wojna umierając zdążyła wyrwać dużą część, które się przez tyle czasu zachowały. Nie dałbyś rady. Nie z tym, co miałam. Po co zresztą próbować..? Tylko dla tej chorej fascynacji – oboje wiemy, że to nie ma znaczenia.
Nailah, Ty głupi krwiopijco..!
Przywiązywać się do niej? Do Zwycięstwa? Po Śmierci spodziewała się czegoś więcej, skoro już został nią ochrzczony. Pasowało to do Ciebie, idealnie oddawało rolę jaką pełniłeś w tym świecie...szkoda, że byłeś uzależniony od ludzkich praw, tak jak w sumie ja. Każdy zdawał się iść swoją drogą, a i tak coś zawsze sprawiało, że spotykaliśmy się. Ironia losu. Okrutny żart, który ktoś postanowił pewnego dnia zrobić dwóm niebezpiecznym drapieżnikom, nie patrząc na możliwe konsekwencje takiego działania. Skurwysyństwo było czymś powszechnym, zresztą i w Nas ono tkwiło, czekając na odpowiedni moment by wyjść i zaatakować i wbić kły, oraz pazury w miękkie ciała z których pryskałaby krew, tworząc nowe fantazyjne kształty na ścianie.
Jesteśmy przecież dobrzy.
Jesteśmy przecież źli.
Znajdź zwycięskie rozwiązanie tej śmiercionośnej zagadki.
Nie pasujemy tutaj, ale skoro już jesteśmy...tworzymy inny świat. A właściwie niszczymy ten, co jest obecnie. Choć...współpracować z Tobą? To nigdy nie byłoby możliwe.
Nie dotykaj. Nie dotykaj. Nie dotykaj czegoś, co jest zakazane.
Najwyraźniej chaos chciał tak, a nie inaczej, łącząc ich w tak cudaczny sposób i spoglądając na to, które z nich najpierw pęknie, które pierwsze nie wytrzyma i zaatakuje, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Patrzył straceniec w oczy, które nie były niczym dobrym, które zabijały swoimi piorunami, albo zamrażały w zależności od sytuacji. Był chorym masochistą, który odnalazł kogoś, kto bez problemu zaspokoi jego potrzebę odczuwania bólu istnienia, który choć pragnął śmierci – i sam nią był – pragnął czuć, że żyje.
Ale przecież...nie żyjesz Sahirze. Nigdy już nie będziesz żył. Żałujesz?
Lodowy ogień Zwycięstwa był tym lekarstwem, który potrzebował by zrozumieć, jak ulotne jest takie istnienie, jak jego, pomimo całej wieczności, która zdawała się przed nim malować.
Jesteś przeklęty. Jesteś potworem. Jestem przeklęta. Jestem potworem.
Nie dostaniesz mnie ponownie. Nie ma mowy. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę? Za dużo razy pozwoliłeś sobie na taką zuchwałość wobec mnie. Jeśli miałabym bronić się tylko tymi marnymi ludzkimi dłońmi, to i tak radę. Wydrapię Ci oczy. Rozszarpię gardło. Wygram. Nie prowokuj mnie.
Więc są i Ci winni i niewinni, skoro tak należało dzielić ten świat i jego mieszkańców.
Bali się. Nie powinniśmy się dziwić; zresztą osobiście mnie to bawiło.
Ich wieczny strach, pogarda, nienawiść...sami dawali to, czego potrzebowaliśmy. Nie zależało mi na tym, żeby doceniali to kim jestem. Dlaczego więc nie robisz tego nadal? Dlaczego próbujesz znaleźć we mnie drugie dno, pomimo tak rażących różnic? Pomimo, że jedynym potworem, którym wtedy chciałam zabić byłeś...Ty?
Naprawdę sądzisz, że to możliwe, żeby teraz coś miało szansę ulec zmianie?
Co z tego, że posiadają nowe doświadczenia, że w lodzie można dostrzec pęknięcia, a w twardej otoczce Śmierci złamania, że możliwe, że istnieje w ich coś więcej, niż nienawiść..? Pozornie spokojna konwersacja może bardzo szybko zmienić się w groźniejszą potyczkę, gdzie oboje mogą wyjść z czymś gorszym, niż z zewnętrznymi obrażeniami.
Gówno o tym wiesz.
Gówno wiesz o tym, jak się czuję w tym momencie ze skutkami ubocznymi, których nie powinno przecież być!
Dzisiejszy dzień nie wymagał przecież użycia różdżek, mogli poradzić sobie bez tego, zwłaszcza że zawsze znajdzie się ktoś, kto chętnie złapie ich w odpowiednią porę i potraktuje tak, jak powinno się traktować złoczyńców. Czy we mnie jest jakiś żal? Jakaś gorycz? Próbuję znaleźć usprawiedliwienie na swoje zbrodnie? Ależ skąd! Nie zrobiłam nic złego...tworzę po prostu coś nowego. Czy postępuję w taki sposób niewłaściwie? Nie łatwo jednak jest zabijać takie potwory, jak Ty, czy Ja. Pojedyncze jednostki są za słabe na to, by zaryzykować jednym ruchem na pozbycie się Żmii i Czarnego Kota. Cienie wciąż tańczą wśród Nas gotowe by zareagować w odpowiedniej chwili.
Wybaczenie..? Ty prosisz mnie o wybaczenie? Jesteś śmieszny. Proś lepiej siebie o wybaczenie. Ponowię pytanie...dlaczego Ci zależy? Nagle brakuje Ci miejsca w którym mógłbyś się zatrzymać? Co mógłbyś mi zaoferować, skoro obserwują Nas z każdej strony gotowi na to by spalić winnych na stosie? Lód nie komponuje się dobrze z takim ogniem. Lodowe kolce wysuwają się nawet z tych wypolerowanych podłóg. Za wdzięczność płaci się całe życie, jesteś gotów by ponieść, aż tak znaczącą ofiarę, nawet jeśli prosiłabym o głowę smoka na lodowej tacy?
Jak policzę do trzech – skacz. Nie będzie jednak podwodnego świata; jedynie długie wodorosty na Nas czekają by opleść martwe ciała i już nie wypuścić ze swojego uścisku. Bo masz coś do stracenia, a ja...nie. Ja mam tylko cele do zrealizowania i nie mam niczego, co byłoby w stanie mnie zatrzymać. Sama Wojna zdaje mi się sprzyjać.
Zamknięte koło z którego nie potrafimy i chyba nawet nie chcemy wyjść, co? Nicie są napięte; zdawać się być mogło, że było już kilka momentów, które nieomal pękły, przerywając ten „cudowny” krąg życia, gasząc raz na zawsze słońce świecące nad nami, choć za oknem padał deszcz.
Martwy Bóg nie jest w stanie słuchać – nawet gdyby istniał to i tak ma inne rzeczy na głowie – Diabeł zdaje się być bardziej otwarty na propozycje. Czy istnieje coś takiego? Niebo...Piekło...Czyściec. Wojna nadal gdzieś się czaiła. Czujesz to, prawda? Czujesz to?
Nie odpowiedziała, zamiast tego parsknęła po raz kolejny śmiechem; tym razem bardziej ironicznym i groteskowym. Zgaduj – zgadula. Połącz to w jedno...może nawet potwór wewnątrz mnie się roześmieje.
Ciężko było stwierdzić, czy cokolwiek zwróciła...jego śmierć podziałała na nią niekoniecznie dobrze, choć na pewno sprawiła, że lodowata woda uderzyła ją w twarz, sprawiając że zaczęła się otrząsać z dziwnego stanu w który zapadła. To bolało. Jego nieporuszające się ciało...bolało. To nie była rzeczywistość – to była osobista udręka, bo straciła coś, co mogło być czymś dobrym. Czymś naprawdę dobrym. Oboje nie dali sobie większej szansy. Była więc tylko ona i jej chaos, do którego tak się przyzwyczaiła, w którym znajdowała ukojenie, choć płaciła za to wysoką cenę. W końcu upadnie ostatni raz i wtedy pojawi się coś, co zabierze ją gdzieś dalej. Chciałaby, żeby to była właśnie Wojna. Mógłby chwycić ją za rękę choć raz. Jeden jedyny raz.
Prawda, że to takie nienaturalne, że pragnęła czegoś tak...absurdalnie ludzkiego?
Mogłeś mówić, co chciałeś. Ojciec nie był taki zły dla mnie, z matką było nieco gorzej, ale dawało się przeżyć...do czasu. Zdziwiłbyś się. Nie poznasz jednak czegoś, co jest dla mnie Ciebie tak dalekie, tak zupełnie różne..! Jednak czy aby na pewno..? Lepiej przemyśl to dobrze, wampirku. Sprawdź wszystko, zrób dokładne rozpoznanie! Byliśmy wszak różni od tych pierwszych wersji samych siebie. Za dużo się stało w przeciągu tego niecałego roku, by od tak wymazać to ze swojej pamięci i udawać, że nic się nie zmieniło.
Może jednak rzeczywiście stara księga została już do końca zapisana drobnym pismem, albo zostało choć kilka pustych stron, bo ktoś się pomylił i sądził, że wyjdzie tego więcej, a tu taka niespodzianka..! Czy jednak możemy od tak rozpoczynać drugi tom? I to zupełnie inny?
Nierozwiązane sprawy, znaki zapytania i wykrzykniki, których przecież było pełno..! Co z tym zrobić, hm? Zapomnieć..?
Z planem nic Ci nie wychodzi, nic nie idzie tak, jak trzeba. Chcesz wiedzieć, co dalej? Przykro mi, że Cię rozczaruję. Tak się nie da.
Nie uważasz, że to może Cię za dużo kosztować? To, czymkolwiek jest...jest niszczące. Toksyczne. Jest trucizną. Jest niczym moja krew. Odpada Ci po niej język.
Na wspomnienie o nim, uciekła na chwilę spojrzeniem, po czym zaciskając z całej siły dłoń w pięść, uniosła ją i wymierzyła cios w szybę. Stało się! Poraniła sobie knykcie i patrzyła, jak krew spływa po jej palcach, ale poczuła się dzięki temu lepiej, choć nie wyglądało to najlepiej, a na dodatek na korytarzu zrobiło się chłodniej. I kto wie...może kogoś ten hałas zaalarmował. Trzeba będzie to zaraz naprawić, ale póki co, C. nie miała takiego zamiaru. Ból był coraz wyraźniejszy, a jej oddech przyspieszył od adrenaliny, która krążyła w jej żyłach. Spojrzała ponownie w jego stronę, a w chmurnych oczach czaiło się coś...dziwnego.
- Mówisz o tym tak...jakbyś rzeczywiście im...pomógł! Jemu! On...wdzięczny...mi? Bzdura! Bzdura... – wysyczała, po czym zaczęła powoli wyciągać odłamki szkła ze swojej skóry, starając się przy tym nie wydawać żadnych dźwięków, choć jej oczy zdążyły się już zrobić szkliste. Miała w sumie gdzieś, co pomyśli sobie Śmierć. Dawała się za bardzo teraz ponieść emocjom, których nie powinno być. Nie ufała mu – jak mogła ufać komuś takiemu, jak on? Trzeba być kimś naiwnym i go nie znać, a ona...znała go wystarczająco dobrze, by wiedzieć że to urodzony kłamca. Nie byli niczym szczególnym. Ani ona, ani on. Kiedy już wyciągnęła wszystko, a on ponownie się odezwał, wytarła krew w swoją koszulkę.
- Możliwe, że już w ogóle na nikogo nie czeka. Byłby do tego zdolny. Nie chcesz podać żadnego nazwiska, hm? Nie posiadasz już żadnych zabaweczek z którymi podzieliłbyś się z Nim? Ze swoim sprzymierzeńcem? Z kimś, kto poniekąd zginął za Ciebie..? – Nie grała. Nie miała takiego zamiaru. Jad sączył z każdego słowa i gorzka pogarda, którą mimo wszystko żywiła wobec niego. Wyprostowała się nagle i dumnie uniosła głowę wyżej, nie bojąc zmierzyć się z nim na spojrzenia. To jak? Co będzie dalej? Skłamiesz? Zaatakujesz mnie? Czy potoczy się to w inny sposób? Zdążysz zapamiętać każdy ruch, zwłaszcza kiedy w powietrzu unosił się zapach krwi..? O tyle dobrze, że były teraz większe podmuchy wiatru z rozwalonego okna. Przyglądała się podejrzliwie jego ruchom w każdej chwili gotowa by ukąsić, jeśli zajdzie taka potrzeba. Wykrzywia usta; zapewne tej małej cieniutkiej blizny nie było dobrze widać. Drobna pamiątka po ostatnich wydarzeniach zawsze się przyda. Wiatr co jakiś czas chętnie targał jej ciemnymi włosami ułożonymi w warkocz, a ona miała ochotę odsunąć się i ściągnąć tę martwą dłoń ze swojego policzka. Za wiele sobie pozwalał. Gdy już miała zareagować, odsunął się. Drugie okno było otwarte – te blizej jego. Oba zdawały się być całością, choć była między nimi pewna odległość. Niemniej...jedno było pęknięte, drugie otwarte.
Rozkoszna metafora.
Rzuciła rozkojarzone spojrzenie na paczkę jego mugolskich papierosów i nieomal parsknęła. Czyżby czarodziejskie papierosy były aż tak niepopularne? Kiedy podsunął jej opakowanie, spojrzała na niego podejrzliwie, po czym westchnęła. Niemalże przewróciła oczami, kiedy sięgnęła po jednego papierosa i chwyciła go w swoje długie blade palce. Blisko...daleko...absurdalnie. I niekończąca się psychoza. Odpaliła po chwili skręta za pomocą zapalniczki, którą chowała w kieszeni. Zapalniczki, która niedawno znajdowała się w kurtce Shane’a Colllinsa. Zakrzepła krew na knykciach ręki w której trzymała papierosa wyglądała całkiem absurdalnie. Chmurne tęczówki wpatrywały się przed siebie, zastanawiając się, jak to wszystko będzie dalej wyglądało.
- Są chujowe.
- Sahir Nailah
Re: Korytarz
Czw Maj 21, 2015 7:34 pm
Oczywiście, że mogę prosić, oczywiście, że mogę padać na kolana i myśleć o nowych stronach, które możemy zapełnić i cieszyć się z tych wszystkich znaków zapytania i wykrzyknień, które pozostawiliśmy za nami, nierozwikłane - nie mam potrzeby ich rozwikływać, czyżbyś tak bardzo się martwiła tym, że coś między nami pozostanie niezrozumiałe? Pytaj, jeśli tylko chcesz, przenoś zdania już kiedyś zapisane, wykrzykuj to, o czym sądzisz, że mógłbym zapomnieć, lecz obojętnym będzie tak naprawdę, jak głośno i wyraźnie zostaną zapisane słowa, wyryją się czyny, ponieważ w moich prośbach wiem, że i tak nigdy nie zostałbym wysłuchany... a ty chyba wiesz, że bym na to nie liczył. Po co? Dlaczego miałbym z ciebie tworzyć sojusznika, skoro tak mile mi było widzieć w ciebie wroga - tą samą, silnie obolałą kobietę w swym szaleństwie, jaką spotkałem dawno, dawno temu, w jakimś barze na ulicy pokątnej - było wtedy lato, prawda? Powietrze było dość rześkie, nie padało, można było spokojnie maszerować po ulicach, my jednak, poddani zrzędzeniom, które odzywały się w naszych uszach, wybraliśmy się akurat do tego jednego, konkretnego miejsca... już dawno temu nasz los został przesądzony - mieliśmy być wrogami, świat nie byłby w stanie znieść tętnienia dwóch par cwałujących ze sobą w zgodzie rumaków - tego Szarego i tego Białego niczym śnieg, złudnie poddanego wrażeniu czystości i nieskalanej dobroci - ta biel, na której kontrastem siedzi odziana w szkarłat Królowa wybyła prosto ze swego lodowatego pałacu. Nigdy nie mieliśmy o tym decydować - śmieszne, prawda? Nie chcemy być przecież zależni, na pewno nie od siebie - dlatego też jest lepiej, kiedy nie myślimy o sobie i spacerujemy bezdrożami, które przypadną nam do gustu. I masz rację, ma miła - Bóg nie może żyć w tym świecie, w którym wybrał sobie takich posłańców, by scałować ich lica cierpieniem i piekielnym ogniem - tutaj nawet Lucyfer nie wyciągał swoich łapsk i nie próbował na ślepo nas pochwycić - mamy w sobie siłę, by przeciąż wszystkie liny, gdybyśmy tylko znaleźli tych, którzy podążyliby za nami, nasza prywatna armia siejąca popłoch. Co ty na to? Moglibyśmy rządzić tym światem? Jak sądzisz? Och, to tylko takie głupie pytania - nie moglibyśmy przecież rządzić, wolimy własne towarzystwo - swoje prywatne i wiatru, który wtargnął do wnętrza, kiedy tylko okno zostało rozbite przez wściekłą pięść rozjuszonej Żmii, jaka nie potrafiła w tym momencie zapanować nad swoimi emocjami - huh, nigdy zresztą w tej kontroli nie była dobra, nie przy tobie, zresztą to samo mógłbyś powiedzieć w odwrotną stronę - oboje reagowaliście na siebie zdecydowanie... ogniście. Uhuhu, brzmi bardzo poetycko - nie wiem, czy stety, czy niestety, bo tak, jak brzmiało, tak w zasadzie było - chyba żadne inne słowo nie było w stanie oddać w pełni przesyłanych między nimi bodźców, które z jej strony miały prowokować, a z jego odbijać pałeczkę, pozostając w defensywie wobec słodkiej Królowej, przed którą tak wielu drżało, tak wielu... Obserwowałeś więc, jak ta pięść rozbija szybę - brzdęk szkła uderzył w puste ściany, echo rozległo się tylko w głowie, wspomnienie pięknego odgłosu, a potem krew... widok krwi, której woń nie uderzyła w twoje nozdrza - i jakby nigdy nic odwróciłeś od tego widoku oczy, by przenieść je na widok za tą okiennicę po swojej stronie, by ją uchylić, by najpierw poczęstować ją fajką, a potem samemu wziąć jedną do warg i odpalić krańcem różdżki, by zabić ewentualny, słodki zapach, by nie pozwalać się skusić - wszak to też jest jest słabość. Doskonałość osiągało się wtedy, kiedy doprowadzało się do stanu idealnego spokoju, w którym nic nie było nas w stanie wytrącić z równowagi, kiedy potrafiliśmy czerpać przyjemności z życia, ale wszelaki ból i smutki nas omijały. Kiedy sumienie milczało - sumienia nie było - paskudna wizja predatora doskonałego, dla którego odebranie człowiekowi życia jest jak przełamanie wpół ususzonego liścia.
- Collinsowie nie zginęli za mnie. - Odpowiedziałeś spokojnie, pochylając się, by oprzeć się przedramionami na tym kawałku parapetu, na którym nie spodziewałeś się znaleźć kawałków szkła, by wychylić się na zewnątrz - wiosenny wiatr uderzył w twoją twarz, rozdmuchując włosy na boki - ginąć za ciebie, huh! Jak mocno powiedziane... Ta scena, na której razem tańczymy, musiałaby być iście paskudną powierzchnią z przegniłymi deskami - chyba zresztą tak jest - żebyśmy, jak ostatni desperaci, rzucali swoje życia na szaniec jeden za drugim. - Tym nie mniej bardzo mi miło, że masz o mnie tak wysokie mniemanie. - Uśmiechnąłeś się z lekkim rozbawieniem - nie widziałeś powodów, dla których miałbyś płakać za Collinsami - oni chcieli zginąć. Shane chciał zginąć. Chciał pokazać światu, że nie ma nad nim kontroli - czy to nie tak było? Zresztą, to już nie istotne - powstaną kolejne nagrobki w czasie pogrzebu, znów będzie można powiedzieć, że tu leży taki, a taki - ci "źli" odchodzą, a ci względnie dobrzy zostają - tak miało być, chociaż ludzie nie zdawali sobie sprawy, że mniejszym złem jest ten, który jawnie przykłada sztylet do gardła, niż ten, który pięknie się uśmiecha i wiele lat dzieli z nami wielkie sekrety, po czym wbija sztylet między łopatki, bo tak. Bo mógł. Bo dlaczego by nie. Należałoby się więc zastanowić, na których lepiej polować... ale takiego zastanowienia nigdy nie będzie - nie leżało to w gestii społeczeństwa i nigdy leżeć nie będzie.
- Hmm... Może Alice Hughes? - Skoro tak bardzo chciała nazwiska, to proszę bardzo, ma je - ma nawet twoje ponowne spojrzenie na nią, choć twarzy ku niej nie odwróciłeś, wędrując tylko pochłoniętymi przez źrenicę tęczówkami w jej stronę - czy ją zna, czy też nie, to już cię nie obchodziło - zawsze mogła poznać... zresztą chyba chodziły razem na jakieś zajęcia, czy Hughes czasem nie była z VII rocznika? Albo mogła ją znać z racji tego, że była ona prefektem Puchonów... albo i nie kojarzyć zupełnie, ponieważ była Caroline Rockers - królową, co się zowie, a królowe rzadko zerkają pod nogi i na to, co depczą, kiedy idą przed siebie - jakieś robaczki, nie robaczki, małe szczurki... ludzie właśnie tym byli pod jej obcasami.
- Dzięki. - Wzniosłeś na chwilę papierosa, znów wracając do obserwacji gnących się pod naporem wiatru drzew, kołysanych w jednostajnym, usypiającym wręcz rytmie. - Mało mi ostatnio płacą za rolę Śmierci. Chyba zaniedbuję moje obowiązki.
- Collinsowie nie zginęli za mnie. - Odpowiedziałeś spokojnie, pochylając się, by oprzeć się przedramionami na tym kawałku parapetu, na którym nie spodziewałeś się znaleźć kawałków szkła, by wychylić się na zewnątrz - wiosenny wiatr uderzył w twoją twarz, rozdmuchując włosy na boki - ginąć za ciebie, huh! Jak mocno powiedziane... Ta scena, na której razem tańczymy, musiałaby być iście paskudną powierzchnią z przegniłymi deskami - chyba zresztą tak jest - żebyśmy, jak ostatni desperaci, rzucali swoje życia na szaniec jeden za drugim. - Tym nie mniej bardzo mi miło, że masz o mnie tak wysokie mniemanie. - Uśmiechnąłeś się z lekkim rozbawieniem - nie widziałeś powodów, dla których miałbyś płakać za Collinsami - oni chcieli zginąć. Shane chciał zginąć. Chciał pokazać światu, że nie ma nad nim kontroli - czy to nie tak było? Zresztą, to już nie istotne - powstaną kolejne nagrobki w czasie pogrzebu, znów będzie można powiedzieć, że tu leży taki, a taki - ci "źli" odchodzą, a ci względnie dobrzy zostają - tak miało być, chociaż ludzie nie zdawali sobie sprawy, że mniejszym złem jest ten, który jawnie przykłada sztylet do gardła, niż ten, który pięknie się uśmiecha i wiele lat dzieli z nami wielkie sekrety, po czym wbija sztylet między łopatki, bo tak. Bo mógł. Bo dlaczego by nie. Należałoby się więc zastanowić, na których lepiej polować... ale takiego zastanowienia nigdy nie będzie - nie leżało to w gestii społeczeństwa i nigdy leżeć nie będzie.
- Hmm... Może Alice Hughes? - Skoro tak bardzo chciała nazwiska, to proszę bardzo, ma je - ma nawet twoje ponowne spojrzenie na nią, choć twarzy ku niej nie odwróciłeś, wędrując tylko pochłoniętymi przez źrenicę tęczówkami w jej stronę - czy ją zna, czy też nie, to już cię nie obchodziło - zawsze mogła poznać... zresztą chyba chodziły razem na jakieś zajęcia, czy Hughes czasem nie była z VII rocznika? Albo mogła ją znać z racji tego, że była ona prefektem Puchonów... albo i nie kojarzyć zupełnie, ponieważ była Caroline Rockers - królową, co się zowie, a królowe rzadko zerkają pod nogi i na to, co depczą, kiedy idą przed siebie - jakieś robaczki, nie robaczki, małe szczurki... ludzie właśnie tym byli pod jej obcasami.
- Dzięki. - Wzniosłeś na chwilę papierosa, znów wracając do obserwacji gnących się pod naporem wiatru drzew, kołysanych w jednostajnym, usypiającym wręcz rytmie. - Mało mi ostatnio płacą za rolę Śmierci. Chyba zaniedbuję moje obowiązki.
- Caroline Rockers
Re: Korytarz
Pią Maj 22, 2015 11:52 pm
Najlepiej zostawić wszystko przeszłości i po prostu tak ruszyć do przodu, tak? Naprawdę tak uważasz? Błagając. Ach żebrząc o to, by to się ustabilizowało i przejść dalej..! Zapominasz jednak o tym, że za dużo się stało, by od tak to odrzucić od siebie i podpalić to, co zostało już zapisane. Podejmując takie, a nie inne decyzje skazaliśmy wszystkich wokół na przedstawienie, w którym nie chcieli brać udziału. Nie żeby to jakoś specjalnie mnie martwiło!
Nie muszę zadawać Ci pytań, by wiedzieć, co czai się w Twoim wnętrzu, o co Ci chodzi...to wszystko było widoczne gołym okiem. Naiwny głupcze! Pragnąłeś człowieczych doznań, chciałeś się w nich zanurzyć po samą szyję, nawet jeśli doskonale zdawałeś sobie sprawę z tego, że Nam nie jest to pisane. Słabość! To tylko słabość! Głupie zachcianki, które należało zdeptać. No proszę bardzo! O co chcesz mnie prosić, naiwna Śmierci? O to bym odpuściła, bym nie próbowała przeciąć linii Twego szczęścia? Pogodziła się ze swoim losem i zaakceptowała to, że robaczków jest więcej, że moja złość nic tu nie da? Jak tak naprawdę będą wyglądać Twoje prośby?
Właśnie. Nie taka nasza rola...w końcu dostałam to, czego chciałam. Nienawiść. Uczucie równie silne, co miłość, a może nawet i silniejsze, lecz...to zdawało się tak zmieniać, tak ze sobą przeplatać. Byliśmy po przeciwnych stronach barykady, a jednak bywały momenty, że rozumieliśmy się lepiej, niż inni.
Zmieniliśmy się.
Wtedy to było nic w porównaniu z tym, co działo się teraz. Pewne granice zostały przekroczone; minął już prawie cały cholerny rok, choć czasami miałam wrażenie, że upłynęły całe lata, odkąd stanęliśmy naprzeciw siebie. Ja broniąc kogoś, broniąc egzotycznego ptaka, którego skrzydła chciałam chwycić w swe dłonie. Zabaweczkę, która kusiła swymi kolorami, swą innością. Ty targany namiętnością krwi i to tak silną, że nie chciałeś odpuścić tej ofiary.
Co się zmieniło?
Z lodu strzeliły iskry, tworząc coś zupełnie innego. Lodowy ogień, który spalał swe ofiary; ich ciała nie były jednak gorące – skądże znowu! – były zamrożone. Dawałam się częściej ponieść. Już nie broniłam nikogo. W zabawie zaczęło chodzić o coś więcej. Grałam tak, by nie przegrać; zaczęło mi zależeć...na zwycięstwie. Stałam się Zwycięstwem.
A Ciebie...Ciebie dotknął inny los, czyż nie tak? Wyszedłeś z ukrycia, przestałeś się wzruszać i współczuć ludziom; siałeś strach swoją obojętnością. Dziewczęta już tak do Ciebie nie lgną jak kiedyś, co? Targane współczuciem...och tylko spójrzcie! On nie jest groźny, on nikomu krzywdy nie zrobi! Nie ma już wytresowanego zwierzątka, hm? Zew krwi zwyciężył! Zdaje się, że nawet przestałeś żałować. I w taki sposób zostałeś Śmiercią.
Może rzeczywiście tak powinno być? Trzeci z Nas dołączył później. Wtedy kroczył innymi ścieżkami, aż w końcu postanowił przeciąć nasze. Ujawnił się jako ostatni, przepadł jako pierwszy. Mój towarzysz. Mój zagubiony odłamek. Jest go więcej teraz, niż wcześniej. A los...los to zaplanował.
Stała więc ona. Stał więc on. Nieufni jeźdźcy, którzy nie widzą żadnych szans by coś zmienić w tym równaniu; jedna strona należała do niej, druga strona należała do niego i czasem spotykali się na tej linii, która stanowiła środek, by oddać się swoim pierwotnym instynktom. Kolory się mieszają, tworząc złudne poczucie bezpieczeństwa, mimo że szaty to krew, która spoczywa na ciele. Mimo, że koń jest tak naprawdę martwy, tak jak jeździec.
Wszyscy jeźdźcy są martwi.
Mijamy się często, chociaż oboje tyle razy pragnęliśmy widzieć konanie tego drugiego w męczarniach. To przecież nie było nic złego! Naprawdę kwita mogliby być dopiero wtedy, kiedy i Sahir straciłby kogoś przez nią. Niee...niech nie myśli, że te wrażenie od tak zniknie.
Widzisz. Dotknęłam kiedyś motylka. Był jadowicie żółty; jego skrzydełka zdawały się być takie delikatne, choć przy każdym moim dotyku okazywało się, że tak naprawdę są mocne i niezniszczalne. Jednak motylek zawsze po chwili wbijał się w powietrze, jakby uważał, że zrobię mu krzywdę! A tylko dlatego, że za bardzo chciałam sprawdzić, czy uda mi się go połamać. A wiesz dlaczego? Bo egoistycznie pragnęłam go dla siebie. Był inny i wszyscy go mijali, a gdy już patrzyli to ich oczy wyrażały te wszystkie emocje, które były dalekie od zachwytu.
Złościłam się.
On uciekał, a ja zostawałam na ziemi, nie mogąc się wzbić w powietrze, jak on.
Jednak wracał.
Zawsze wracał.
Potem wszystko się zmieniło i motylek padł bez życia w moich dłoniach. Stracił swój kolor. Coś we mnie pękło.
Naprawdę chciałam, żeby przeżył.
Naprawdę tego chciałam.
Ani Bóg, ani Lucyfer nie są wystarczająco silni by zapanować nad dziełami, które powstały z połączenia ich rąk. Mamy w sobie coś, co odstrasza od Nas najgorsze demony, choć...nie jesteśmy źli. A może jesteśmy? Co o tym tak naprawdę decyduje? Ludzie? Bo przecież Boga nie ma, by mógł powiedzieć, czym jesteśmy. Nie uważasz, że jesteśmy skazani na samotność? Spójrz na nich! Na te pasożyty! Oni są słabi! Mają w głowach coś innego, nawet Ci, którzy uważani są za najgorsze typy spod ciemnej gwiazdy. Kimże jesteśmy więc My? Jesteś w stanie mi na to odpowiedzieć?
Świat trzeba zniszczyć. Po co rządzić czymś, czego już nie da się uratować? Wystarczy krótki moment i...już! Koniec! Za bardzo się różnimy od tego, co jest im znane. Nawet pachniemy inaczej, niż tego oczekują, nie wpisując się nawet do końca w ich koncepcje straszliwej ciemności.
Jej nastroje ostatnimi czasy zmieniały się jeszcze bardziej, niż zazwyczaj; w sumie to nic dziwnego. Minął niecały tydzień, a ona musiała udawać, że wszystko gra, że wszystko jest w porządku, że w sumie, mimo tego całego bagna, to da się jakoś unosić na tej wodzie Topielicy. Kontrola była kiedyś większa; teraz zmniejszyła się znacznie, bo nie mogła znaleźć lekarstwa, które by jej pomogło powstrzymać nagłe ruchy potwora, który robił z nią, co chciał. Mechanizmy tam w głowie się przecież zmieniały; nawet bez jej wpływu. Prowokowali się, by się sprawdzić, kto ma większą siłę i ma prawo by przetrwać. Przynajmniej ona tak to postrzegała, choć jakoś nie potrafiła utrzymać tego samego poziomu nienawiści, co kiedyś. To „coś” ewoluowało; nagle Sahir nie był, aż tak decydującym celem do zmiażdżenia, choć przecież tam na błoniach to właśnie o niego chodziło.
Głównie o niego.
Ból pulsował przyjemnie, sprawiając że przynajmniej na chwilę jej niespokojne myśli zostały zamroczone. Dzięki temu była w stanie kontrolować się na tyle by nie zakończyć całej przygody właśnie w tym miejscu. Wiatr przyjemnie uderzał w jej ścian, a ona sama niemalże miała ochotę się roześmiać z tego uczucia ulgi, które znikąd się u niej pojawiło. Być może ten oddech świeżości tak na nią podziałał? Wolała, póki co nie wyciągać różdżki; zbyt bardzo by ją kusiło, gdyby znalazła się w jej dłoni, już i tak wystarczająco nią uczyniła, a pokusa była za duża. Zaciągnęła się mocno swoim papierosem, tak że niemalże łzy stanęły w jej oczach. Ale gdy już dym zaczął opuszczać jej czerwonawe wargi, czuła przyjemną lekkość. Sumienie...chyba nie posiadała sumienia. Robiła tak, jak chciała. Wszystko zależało właśnie od jej zachcianek. Działała wszak często impulsywnie. Drgnęła, gdy te zdanie trafiło do niej. Na chwilę zastygła, jak rzeźba i nawet jej oczy się nie poruszały. Dopiero po chwili odżyła, zaciągając się po raz kolejny papierosem. Tym razem nie tak mocno, ale za to dym był dłużej jej w ciele; tak jakby nie chciała, żeby opuszczał jej płuca. Dmuchnęła mu nim w twarz, a dłoń w której nie trzymała papierosa, oparła na parapet w który zaczęła bębnić długimi palcami. Przyglądała się mu uważne, zastanawiając się, czy by się pogniewał, gdyby przycisnęła jego twarz do ostrych krawędzi szkła, które czekały w ramach okna. Nadal jest. Giną jedni, pojawiają się następni. Taka przecież kolej rzeczy, ale...On miał być z Nami.
Pozwolił się zabić.
- Chodziło tylko o Ciebie. On nie musiał ginąć. One w sumie też nie. Poddał się w ten cholerny wiosenny dzień...poddał...się – jej głos zadrżał w kilku miejscach, jednak przyłożyła stanowczo papierosa do swoich ust, zaciągając się ponownie, byleby tylko nie oddać się tej głupiej, ale jakże słodkiej słabości. Nie była przywiązana do Juliet, Lilith właściwie nie znała, a reszta, która tam zginęła...kto by to pamiętał? Shane. Cholerny Błazen tylko nie dawał jej spokoju. To mogło się przecież potoczyć inaczej, prawda?
Mógłby wszystko naprawić, to co zepsuł. Miałby więcej czasu.
Podział na dobrych i złych będzie zawsze, w końcu to My byliśmy tymi drugimi, choć mogliśmy mówić wszystko, co tylko chcieliśmy by zaprzeczyć. I choć byłeś potworem, to ja też nim byłam. Teraz dopiero zrozumiałam, ile prawdy było w słowach głupiutkiej blondyneczki na Balu Zimowym. Ale nie bolało mnie to – wręcz przeciwnie! – widziałam w tym słowie moc.
Nie bałam się czegoś, co było dla mnie bezpieczne. Kiedyś zapewne nadejdzie moment, że rzucą się na Nas ze swoim prawem, ze swoimi różdżkami, chcąc wymierzyć sprawiedliwość.
Nienawidzimy się. Ale czy nienawidzimy się na tyle, by się nawzajem zabić, zanim zrobią to inni?
Jak sądzisz wampirku, hm?
- Hufflepuff? – Skrzywiła się nieznacznie, gasząc papierosa na ramie okna i rzucając niedopałek papierosa przez dziurę w oknie. – Myślisz, że się nada? Ktoś taki?
Parsknęła krótkim niedowierzającym śmiechem, po czym sięgnęła bez pytania po kolejnego papierosa. Może nie było to szczytem jej marzeń, ale jak się nie ma, czego się lubi, to się lubi gówno. No może niedosłownie. Kojarzyła kogoś takiego; pobieżnie, ale jednak. Niemniej dziewczyna nie wyróżniała się niczym szczególnym. Ot co, robaczek jeden z wielu w całej tej zarazie. Takie się depcze jednym, ale solidnym ciosem.
- Jak już się trujesz, to czymś porządniejszym, a nie mugolskim gównem, którego wszędzie pełno. Nailah, czy Ja naprawdę mam Cię kurwa uczyć tego, dlaczego czarodziejskie papierosy są lepsze, od... – i w końcu odpaliła za pomocą zapalniczki mugolskiego skręta, którego wsadziła sobie do ust. – Tego? Twoje poczucie humoru jest prawie na takim poziomie, jak u McGonagall. Jeszcze trochę, a rozsadzi Cię ono od środka i zaoszczędzisz mi roboty.
Nie muszę zadawać Ci pytań, by wiedzieć, co czai się w Twoim wnętrzu, o co Ci chodzi...to wszystko było widoczne gołym okiem. Naiwny głupcze! Pragnąłeś człowieczych doznań, chciałeś się w nich zanurzyć po samą szyję, nawet jeśli doskonale zdawałeś sobie sprawę z tego, że Nam nie jest to pisane. Słabość! To tylko słabość! Głupie zachcianki, które należało zdeptać. No proszę bardzo! O co chcesz mnie prosić, naiwna Śmierci? O to bym odpuściła, bym nie próbowała przeciąć linii Twego szczęścia? Pogodziła się ze swoim losem i zaakceptowała to, że robaczków jest więcej, że moja złość nic tu nie da? Jak tak naprawdę będą wyglądać Twoje prośby?
Właśnie. Nie taka nasza rola...w końcu dostałam to, czego chciałam. Nienawiść. Uczucie równie silne, co miłość, a może nawet i silniejsze, lecz...to zdawało się tak zmieniać, tak ze sobą przeplatać. Byliśmy po przeciwnych stronach barykady, a jednak bywały momenty, że rozumieliśmy się lepiej, niż inni.
Zmieniliśmy się.
Wtedy to było nic w porównaniu z tym, co działo się teraz. Pewne granice zostały przekroczone; minął już prawie cały cholerny rok, choć czasami miałam wrażenie, że upłynęły całe lata, odkąd stanęliśmy naprzeciw siebie. Ja broniąc kogoś, broniąc egzotycznego ptaka, którego skrzydła chciałam chwycić w swe dłonie. Zabaweczkę, która kusiła swymi kolorami, swą innością. Ty targany namiętnością krwi i to tak silną, że nie chciałeś odpuścić tej ofiary.
Co się zmieniło?
Z lodu strzeliły iskry, tworząc coś zupełnie innego. Lodowy ogień, który spalał swe ofiary; ich ciała nie były jednak gorące – skądże znowu! – były zamrożone. Dawałam się częściej ponieść. Już nie broniłam nikogo. W zabawie zaczęło chodzić o coś więcej. Grałam tak, by nie przegrać; zaczęło mi zależeć...na zwycięstwie. Stałam się Zwycięstwem.
A Ciebie...Ciebie dotknął inny los, czyż nie tak? Wyszedłeś z ukrycia, przestałeś się wzruszać i współczuć ludziom; siałeś strach swoją obojętnością. Dziewczęta już tak do Ciebie nie lgną jak kiedyś, co? Targane współczuciem...och tylko spójrzcie! On nie jest groźny, on nikomu krzywdy nie zrobi! Nie ma już wytresowanego zwierzątka, hm? Zew krwi zwyciężył! Zdaje się, że nawet przestałeś żałować. I w taki sposób zostałeś Śmiercią.
Może rzeczywiście tak powinno być? Trzeci z Nas dołączył później. Wtedy kroczył innymi ścieżkami, aż w końcu postanowił przeciąć nasze. Ujawnił się jako ostatni, przepadł jako pierwszy. Mój towarzysz. Mój zagubiony odłamek. Jest go więcej teraz, niż wcześniej. A los...los to zaplanował.
Stała więc ona. Stał więc on. Nieufni jeźdźcy, którzy nie widzą żadnych szans by coś zmienić w tym równaniu; jedna strona należała do niej, druga strona należała do niego i czasem spotykali się na tej linii, która stanowiła środek, by oddać się swoim pierwotnym instynktom. Kolory się mieszają, tworząc złudne poczucie bezpieczeństwa, mimo że szaty to krew, która spoczywa na ciele. Mimo, że koń jest tak naprawdę martwy, tak jak jeździec.
Wszyscy jeźdźcy są martwi.
Mijamy się często, chociaż oboje tyle razy pragnęliśmy widzieć konanie tego drugiego w męczarniach. To przecież nie było nic złego! Naprawdę kwita mogliby być dopiero wtedy, kiedy i Sahir straciłby kogoś przez nią. Niee...niech nie myśli, że te wrażenie od tak zniknie.
Widzisz. Dotknęłam kiedyś motylka. Był jadowicie żółty; jego skrzydełka zdawały się być takie delikatne, choć przy każdym moim dotyku okazywało się, że tak naprawdę są mocne i niezniszczalne. Jednak motylek zawsze po chwili wbijał się w powietrze, jakby uważał, że zrobię mu krzywdę! A tylko dlatego, że za bardzo chciałam sprawdzić, czy uda mi się go połamać. A wiesz dlaczego? Bo egoistycznie pragnęłam go dla siebie. Był inny i wszyscy go mijali, a gdy już patrzyli to ich oczy wyrażały te wszystkie emocje, które były dalekie od zachwytu.
Złościłam się.
On uciekał, a ja zostawałam na ziemi, nie mogąc się wzbić w powietrze, jak on.
Jednak wracał.
Zawsze wracał.
Potem wszystko się zmieniło i motylek padł bez życia w moich dłoniach. Stracił swój kolor. Coś we mnie pękło.
Naprawdę chciałam, żeby przeżył.
Naprawdę tego chciałam.
Ani Bóg, ani Lucyfer nie są wystarczająco silni by zapanować nad dziełami, które powstały z połączenia ich rąk. Mamy w sobie coś, co odstrasza od Nas najgorsze demony, choć...nie jesteśmy źli. A może jesteśmy? Co o tym tak naprawdę decyduje? Ludzie? Bo przecież Boga nie ma, by mógł powiedzieć, czym jesteśmy. Nie uważasz, że jesteśmy skazani na samotność? Spójrz na nich! Na te pasożyty! Oni są słabi! Mają w głowach coś innego, nawet Ci, którzy uważani są za najgorsze typy spod ciemnej gwiazdy. Kimże jesteśmy więc My? Jesteś w stanie mi na to odpowiedzieć?
Świat trzeba zniszczyć. Po co rządzić czymś, czego już nie da się uratować? Wystarczy krótki moment i...już! Koniec! Za bardzo się różnimy od tego, co jest im znane. Nawet pachniemy inaczej, niż tego oczekują, nie wpisując się nawet do końca w ich koncepcje straszliwej ciemności.
Jej nastroje ostatnimi czasy zmieniały się jeszcze bardziej, niż zazwyczaj; w sumie to nic dziwnego. Minął niecały tydzień, a ona musiała udawać, że wszystko gra, że wszystko jest w porządku, że w sumie, mimo tego całego bagna, to da się jakoś unosić na tej wodzie Topielicy. Kontrola była kiedyś większa; teraz zmniejszyła się znacznie, bo nie mogła znaleźć lekarstwa, które by jej pomogło powstrzymać nagłe ruchy potwora, który robił z nią, co chciał. Mechanizmy tam w głowie się przecież zmieniały; nawet bez jej wpływu. Prowokowali się, by się sprawdzić, kto ma większą siłę i ma prawo by przetrwać. Przynajmniej ona tak to postrzegała, choć jakoś nie potrafiła utrzymać tego samego poziomu nienawiści, co kiedyś. To „coś” ewoluowało; nagle Sahir nie był, aż tak decydującym celem do zmiażdżenia, choć przecież tam na błoniach to właśnie o niego chodziło.
Głównie o niego.
Ból pulsował przyjemnie, sprawiając że przynajmniej na chwilę jej niespokojne myśli zostały zamroczone. Dzięki temu była w stanie kontrolować się na tyle by nie zakończyć całej przygody właśnie w tym miejscu. Wiatr przyjemnie uderzał w jej ścian, a ona sama niemalże miała ochotę się roześmiać z tego uczucia ulgi, które znikąd się u niej pojawiło. Być może ten oddech świeżości tak na nią podziałał? Wolała, póki co nie wyciągać różdżki; zbyt bardzo by ją kusiło, gdyby znalazła się w jej dłoni, już i tak wystarczająco nią uczyniła, a pokusa była za duża. Zaciągnęła się mocno swoim papierosem, tak że niemalże łzy stanęły w jej oczach. Ale gdy już dym zaczął opuszczać jej czerwonawe wargi, czuła przyjemną lekkość. Sumienie...chyba nie posiadała sumienia. Robiła tak, jak chciała. Wszystko zależało właśnie od jej zachcianek. Działała wszak często impulsywnie. Drgnęła, gdy te zdanie trafiło do niej. Na chwilę zastygła, jak rzeźba i nawet jej oczy się nie poruszały. Dopiero po chwili odżyła, zaciągając się po raz kolejny papierosem. Tym razem nie tak mocno, ale za to dym był dłużej jej w ciele; tak jakby nie chciała, żeby opuszczał jej płuca. Dmuchnęła mu nim w twarz, a dłoń w której nie trzymała papierosa, oparła na parapet w który zaczęła bębnić długimi palcami. Przyglądała się mu uważne, zastanawiając się, czy by się pogniewał, gdyby przycisnęła jego twarz do ostrych krawędzi szkła, które czekały w ramach okna. Nadal jest. Giną jedni, pojawiają się następni. Taka przecież kolej rzeczy, ale...On miał być z Nami.
Pozwolił się zabić.
- Chodziło tylko o Ciebie. On nie musiał ginąć. One w sumie też nie. Poddał się w ten cholerny wiosenny dzień...poddał...się – jej głos zadrżał w kilku miejscach, jednak przyłożyła stanowczo papierosa do swoich ust, zaciągając się ponownie, byleby tylko nie oddać się tej głupiej, ale jakże słodkiej słabości. Nie była przywiązana do Juliet, Lilith właściwie nie znała, a reszta, która tam zginęła...kto by to pamiętał? Shane. Cholerny Błazen tylko nie dawał jej spokoju. To mogło się przecież potoczyć inaczej, prawda?
Mógłby wszystko naprawić, to co zepsuł. Miałby więcej czasu.
Podział na dobrych i złych będzie zawsze, w końcu to My byliśmy tymi drugimi, choć mogliśmy mówić wszystko, co tylko chcieliśmy by zaprzeczyć. I choć byłeś potworem, to ja też nim byłam. Teraz dopiero zrozumiałam, ile prawdy było w słowach głupiutkiej blondyneczki na Balu Zimowym. Ale nie bolało mnie to – wręcz przeciwnie! – widziałam w tym słowie moc.
Nie bałam się czegoś, co było dla mnie bezpieczne. Kiedyś zapewne nadejdzie moment, że rzucą się na Nas ze swoim prawem, ze swoimi różdżkami, chcąc wymierzyć sprawiedliwość.
Nienawidzimy się. Ale czy nienawidzimy się na tyle, by się nawzajem zabić, zanim zrobią to inni?
Jak sądzisz wampirku, hm?
- Hufflepuff? – Skrzywiła się nieznacznie, gasząc papierosa na ramie okna i rzucając niedopałek papierosa przez dziurę w oknie. – Myślisz, że się nada? Ktoś taki?
Parsknęła krótkim niedowierzającym śmiechem, po czym sięgnęła bez pytania po kolejnego papierosa. Może nie było to szczytem jej marzeń, ale jak się nie ma, czego się lubi, to się lubi gówno. No może niedosłownie. Kojarzyła kogoś takiego; pobieżnie, ale jednak. Niemniej dziewczyna nie wyróżniała się niczym szczególnym. Ot co, robaczek jeden z wielu w całej tej zarazie. Takie się depcze jednym, ale solidnym ciosem.
- Jak już się trujesz, to czymś porządniejszym, a nie mugolskim gównem, którego wszędzie pełno. Nailah, czy Ja naprawdę mam Cię kurwa uczyć tego, dlaczego czarodziejskie papierosy są lepsze, od... – i w końcu odpaliła za pomocą zapalniczki mugolskiego skręta, którego wsadziła sobie do ust. – Tego? Twoje poczucie humoru jest prawie na takim poziomie, jak u McGonagall. Jeszcze trochę, a rozsadzi Cię ono od środka i zaoszczędzisz mi roboty.
- Sahir Nailah
Re: Korytarz
Sob Maj 23, 2015 8:14 pm
Żartujesz? Nigdy nie byłoby próśb o zostawienie, o danie spokoju, o odczepienie się, czy też jak lepiej to napisać - to właśnie byłyby prośby o jeszcze mocniejsze, jeszcze drastyczniejsze związanie - nie chciałem chyba nigdy obejść się bez ciebie, och, zgoda, tam gdzieś na błahych początkach, kiedy wierzyłem, że odnajdę szczęście, bla bla bla, rozumiesz - to marne emo-pierdolenie, kiedy świat niby zagina się wokół nas, wszystko nam się wali, kiedy staramy się ogarnąć i potrząsnąć samym sobą - patrząc na ciebie doskonale rozumiesz, o czym mówię, chociaż może i ty sama nigdy nie przeżywałaś tego w tak banalny sposób, jak ja - jesteś teraz kompletnie rozedrgana, straciłaś swą równowagę i ślizgasz się po własnym lodzie, który zastawiłaś dla innych - cóż, widzisz - ja mam się bardzo dobrze i stoję na tym lodzie bardzo stabilnie, popalając papierosa i obserwując spokojnie, jak teraz to ty się motasz, niczym zwierze w klatce - nie to, żebym ci współczuł, heh - współczułem ci na początku, ale o tym też wiesz, widziałaś to wtedy w swoich oczach i jak żeś się wściekała, że znajduje w sobie współczucie dla takiej istoty, jak ty..! Dla potwora w ludzkiej skórze, którym chciałaś przecież być - nikt ci nigdy nie bronił próbować się zmienić - szkoda tylko, że byłaś i jesteś na tyle szalona, że nie było w odpowiednim czasie i miejscu dłoni, która by ci pomogła. Nie masz mi chyba za złe, że nie sięgam do tej klatki i nie próbuję jej dla ciebie otworzyć? Może i teraz jesteś trochę spokojniejsza, może i nie wyszarpujesz różdżki zza pazuchy, jak to zazwyczaj przy naszych spotkaniach miało miejsce, ale dzikiemu zwierzęciu ufać nie można - tak jak i ja nie zamierzałem zaufać tobie - już i tak, jak sama zauważyłaś, na zbyt wiele sobie pozwalałem - sam nie wiem, dlaczego - coś się jednak między nami zmieniło wraz z tym, jak my się zmieniliśmy - może to ostatnie takie nasze spotkanie, może następne będzie już przedsmakiem pogrzebu naszych ciał? - chociażbym próbował, nie jestem w stanie tego przewidzieć - na razie stoimy oboje na tej cienkiej tafli lodu, która może się pod nami zarwać - brrr, nie mam ochoty na kąpiel... wystarczy mi gorączka pożerająca moje ciało, bolący brzuch od rany, która nie chce się zagoić, a ja nie mogę z nią pójść do skrzydła szpitalnego - świetnie mi się, pomimo tego układa - na razie Hogwart nakryła płachta zastoju, ale nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy zostanie ona gwałtownym ruchem z zamku ściągnięta - wtedy będziemy rozliczani z naszych małych i dużych grzeszków... Mówić, że mi się to podoba? Staram się, ponieważ mam się dla kogo strać, jestem, ponieważ mam dla kogo być - ty nigdy nie miałaś dla kogo istnieć. Zawsze byłaś sama. I będziesz sama. Gdzieś tam w oddali moje oczy będą na tobie spoczywać, tak jak twoje na mnie, ale będę tym jedynym - tym jedynym, któremu właśnie się spowiadałaś, lejąc wszystkie swoje emocje przez falę porozumienia, jaka między nami istniała - już zaryzykowałem stworzenie, że to wyglądało tak, jakbyś sobie mnie ku temu wyhodowała, prawda? Chciałaś mnie zniszczyć, jasne, trudno by było o tym zapomnieć, kiedy to zdanie ciągle sunęło z twych jadowitych ust do moich bębenków usznych, a stworzyłaś mnie potężnego i wzniosłaś na wyżyny. Dziękuję. Pięknie dziękuję za zniszczenie dobroci, jaka we mnie była - prowadziła ona w końcu do zatracenia, co za beznadziejna sytuacja dla nas dwóch - to zatracenie do mnie przyszło, lecz już widzę naiwność w swoim życiu... nie, zawsze ją widziałem, to nie tak, że odkryłem ją dopiero teraz. Teraz po prostu patrzę na nią zupełnie innymi oczyma.
Nie oczekuj ode mnie odpowiedzi - chyba zresztą nie oczekiwałaś, bijąc się z własnymi myślami, które obchodziły cię o wiele bardziej, niźli to, co mogłoby się wydostać z moich strun głosowych... Gdybym wiedział, że po twojej głowie chodzą myśli o tym, jak moja twarz wyglądałaby przyozdobiona szkłem pewnie już bym się tak nie uśmiechał, jak uśmiechałem się w tym momencie, strącając popiół z papierosa i wsłuchując się w szum - szkoda, że nie byłem w stanie stąd dosłyszeć szelestu gałęzi i igieł obijających się o siebie - widać już było pąki na drzewach, pierwsze oznaki zieleni i tego, że wiosna już tutaj jest, tańczy na tych polanach i próbuje rozjaśnić ludzkie serca, choć nie zdawała sobie sprawę, że dzięki niej niektóre jeszcze bardziej pociemnieją - smutno-gorzka prawda, którą ona i tak się nie przejmie - nie miała uczuć, nie miała sumienia, nie miała głębi emocji, które targałyby nią na boki - była bezwolna, sama w sobie, oddana własnemu umysłowi, nad którym nie panowała. Biedna. Podporządkowana światu i nieuniknionemu czasowi...
Przynajmniej nikt o niej nigdy nie zapomni.
- Myślę, że się nada. - Potwierdziłeś, zgniatając papierosa, a raczej jego resztki, na zewnętrznym parapecie, by wcisnąć go do pustego pudełeczka po fajkach specjalnie na takie okazje - przecież nie będzie tu śmiecić, jeszcze tego mu było potrzeba, żeby go nauczyciele ganiali za wandalizm, czy coś w tym stylu... Schowałeś je do kieszeni, tak samo jak tą paczkę jeszcze pełną, z której Rockers uraczyła się kolejną kolejką - ha, miałbyś niby jej zabronić? Oj, nie zamierzałeś - sam ją zresztą poczęstowałeś. - Ma charakterek. Powinnaś się z nią pobawić. - Nie wiedziałeś, że jest teraz tak zniszczona - żeś zaczął jej niszczenie własnymi rękoma... Zwycięstwo byłoby tego dzieła doskonałym ukoronowaniem - wystarczyłoby, że wyłoniłaby tą dziewczynę na korytarzu... - To Prefekt Puchonów. Zapewniła mi sporo frajdy. - Uśmiechnąłeś się delikatnie - powinieneś się zdecydowanie stąd zbierać, coraz bardziej uciążliwie odczuwałeś zmęczenie organizmu, którego nie mogłeś zregenerować, dopóki nie skosztowałbyś krwi - ha, lecz teraz? Żebrać może o krew, może prosić o nią kogoś..? Nie. To poniżej twojej... dumy.
A na ostatnie... cóż, na to ostatnie nie potrafiłeś zareagować inaczej, jak cicho, krótko się roześmiać, ponuro na swój sposób, ale jednak niewątpliwie był to przejaw rozbawienia - kto by pomyślał, że będą prowadzić między sobą taką rozmowę? Gdyby ktoś mu to powiedział jeszcze dwa tygodnie temu, to kazałby temu komuś odstawić dragi. Niemożliwe staje się możliwym.
- Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. - Rockers ujęła to mniej delikatnie w swoich własnych myślach, ale sens pozostawał ten sam - przerażające, że nawet są w stanie położyć myśli na tej samej linii... - Lub się lubi tych, co mają. - Uśmiechnął się ironicznie w stronę Rockers, posyłając jej ostatnie spojrzenie, żeby odwrócić się i wsunąć dłonie do kieszeni płaszcza - lepiej było się z tego korytarza zmyć, dopóki był pusty i nie kusić losu, że zostaną przyłapani na paleniu - nie to, żeby szlabany cię cokolwiek bardziej obchodziły, ale palenie z Rockers mogłoby już zadziałać dość niekorzystnie... - Poddał się, ponieważ chciał - i zdaje się, że chciał poddać tylko tobie. Tak bardzo cię to mierzi?
[z/t x2]
Nie oczekuj ode mnie odpowiedzi - chyba zresztą nie oczekiwałaś, bijąc się z własnymi myślami, które obchodziły cię o wiele bardziej, niźli to, co mogłoby się wydostać z moich strun głosowych... Gdybym wiedział, że po twojej głowie chodzą myśli o tym, jak moja twarz wyglądałaby przyozdobiona szkłem pewnie już bym się tak nie uśmiechał, jak uśmiechałem się w tym momencie, strącając popiół z papierosa i wsłuchując się w szum - szkoda, że nie byłem w stanie stąd dosłyszeć szelestu gałęzi i igieł obijających się o siebie - widać już było pąki na drzewach, pierwsze oznaki zieleni i tego, że wiosna już tutaj jest, tańczy na tych polanach i próbuje rozjaśnić ludzkie serca, choć nie zdawała sobie sprawę, że dzięki niej niektóre jeszcze bardziej pociemnieją - smutno-gorzka prawda, którą ona i tak się nie przejmie - nie miała uczuć, nie miała sumienia, nie miała głębi emocji, które targałyby nią na boki - była bezwolna, sama w sobie, oddana własnemu umysłowi, nad którym nie panowała. Biedna. Podporządkowana światu i nieuniknionemu czasowi...
Przynajmniej nikt o niej nigdy nie zapomni.
- Myślę, że się nada. - Potwierdziłeś, zgniatając papierosa, a raczej jego resztki, na zewnętrznym parapecie, by wcisnąć go do pustego pudełeczka po fajkach specjalnie na takie okazje - przecież nie będzie tu śmiecić, jeszcze tego mu było potrzeba, żeby go nauczyciele ganiali za wandalizm, czy coś w tym stylu... Schowałeś je do kieszeni, tak samo jak tą paczkę jeszcze pełną, z której Rockers uraczyła się kolejną kolejką - ha, miałbyś niby jej zabronić? Oj, nie zamierzałeś - sam ją zresztą poczęstowałeś. - Ma charakterek. Powinnaś się z nią pobawić. - Nie wiedziałeś, że jest teraz tak zniszczona - żeś zaczął jej niszczenie własnymi rękoma... Zwycięstwo byłoby tego dzieła doskonałym ukoronowaniem - wystarczyłoby, że wyłoniłaby tą dziewczynę na korytarzu... - To Prefekt Puchonów. Zapewniła mi sporo frajdy. - Uśmiechnąłeś się delikatnie - powinieneś się zdecydowanie stąd zbierać, coraz bardziej uciążliwie odczuwałeś zmęczenie organizmu, którego nie mogłeś zregenerować, dopóki nie skosztowałbyś krwi - ha, lecz teraz? Żebrać może o krew, może prosić o nią kogoś..? Nie. To poniżej twojej... dumy.
A na ostatnie... cóż, na to ostatnie nie potrafiłeś zareagować inaczej, jak cicho, krótko się roześmiać, ponuro na swój sposób, ale jednak niewątpliwie był to przejaw rozbawienia - kto by pomyślał, że będą prowadzić między sobą taką rozmowę? Gdyby ktoś mu to powiedział jeszcze dwa tygodnie temu, to kazałby temu komuś odstawić dragi. Niemożliwe staje się możliwym.
- Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. - Rockers ujęła to mniej delikatnie w swoich własnych myślach, ale sens pozostawał ten sam - przerażające, że nawet są w stanie położyć myśli na tej samej linii... - Lub się lubi tych, co mają. - Uśmiechnął się ironicznie w stronę Rockers, posyłając jej ostatnie spojrzenie, żeby odwrócić się i wsunąć dłonie do kieszeni płaszcza - lepiej było się z tego korytarza zmyć, dopóki był pusty i nie kusić losu, że zostaną przyłapani na paleniu - nie to, żeby szlabany cię cokolwiek bardziej obchodziły, ale palenie z Rockers mogłoby już zadziałać dość niekorzystnie... - Poddał się, ponieważ chciał - i zdaje się, że chciał poddać tylko tobie. Tak bardzo cię to mierzi?
[z/t x2]
- Jasper Larsson
Re: Korytarz
Pią Cze 12, 2015 2:01 pm
Szukał najbliższej łazienki by zmyć z siebie tę całą krew i nie przyprawić o zawał reszty gryfonów w dormitorium, ale jakimś cudem na żadną nie trafił. Ten zamek to jakaś porażka, nie potrafił się w nim odnaleźć. Durmstrang był o wiele prostszy, bardziej instynktowny, a zresztą znał go na pamięć. Tutaj nie wiedział nawet, gdzie znaleźć męski kibel. Co za dzień...
Przystanął na moment, zastanawiając się nad opcjami jakie mu zostały. Mógł iść dalej z nadzieją, że w końcu za którymiś drzwiami znajdzie umywalkę, kubeł z wodą, cokolwiek w czym mógłby się obmyć. Albo olać to i pójść od razu do pokoju wspólnego swoich, tłumacząc się w jaki sposób w tak krótkim czasie ze schludnie ubranego wilczka zmienił się w ofiarę krwawego wypadku. Ewentualnie dalej stałby jak słup soli w zamyśleniu, czekając aż nastraszy kogoś swoim wyglądem. "Trzeba było zostać z Sahirem." Westchnął zrezygnowany. "Albo chociaż nie zapomnieć apteczki." To nie był jego dzień, nawet w najmniejszym stopniu. Mimo to ruszył dalej przed siebie, nie dając się przeciwnościom losu.
Przystanął na moment, zastanawiając się nad opcjami jakie mu zostały. Mógł iść dalej z nadzieją, że w końcu za którymiś drzwiami znajdzie umywalkę, kubeł z wodą, cokolwiek w czym mógłby się obmyć. Albo olać to i pójść od razu do pokoju wspólnego swoich, tłumacząc się w jaki sposób w tak krótkim czasie ze schludnie ubranego wilczka zmienił się w ofiarę krwawego wypadku. Ewentualnie dalej stałby jak słup soli w zamyśleniu, czekając aż nastraszy kogoś swoim wyglądem. "Trzeba było zostać z Sahirem." Westchnął zrezygnowany. "Albo chociaż nie zapomnieć apteczki." To nie był jego dzień, nawet w najmniejszym stopniu. Mimo to ruszył dalej przed siebie, nie dając się przeciwnościom losu.
- Caoilfhionn Ormonde
Re: Korytarz
Pią Cze 12, 2015 10:39 pm
Nie miałam pojęcia, co ten Sir Nicholas się tak na mnie uwziął. Gdziekolwiek bym nie poszła, gdzie, oczywiście, nie powinno mnie być, ten pojawiał się znikąd i próbował sprowadzać mnie na „właściwą” drogę, gdy tą moją właściwą-właściwą drogą była ta aktualnie obrana. Co ja poradzę na to, że jego zdrowy rozsądek nie zgadzał się z moim? Ups!
Na szczęście mi odpuścił i nie musiałam już „uciekać” z szerokim wyszczerzem na twarzy. Pojawił się nawet śmiech, choć starałam się go ograniczać, by nie robić zbyt dużego hałasu. Jeszcze znów trafiłabym na profesora Ranskahova... co raczej nie skończyłoby się dla mnie dobrze, bo zapewne bezwarunkowo zostałabym wywalona z Hogwartu, z dala od Iwana... o ile wcześniej bym go nie zabiła, bo nieco irytowało mnie to, że nie zwracał na mnie uwagi. Morderczy instynkt piętnastolatki – to musiało być cholernie destrukcyjne. Piętnastooolatki miały w sobie coś mooorderczego... Wystarczy spojrzeć na mnie lub mojego kolegę z roku, a nawet z domu.
– Czeeeść... Co tu robisz? Co tu robią te plamy? I co tu robicie razem? Chyba nie zakochałeś się aż tak bardzo w barwach Gryffindoru? – spytałam rozbawiona, choć uwalony kolega wyglądał mi na zakrwawionego. W sumie... Kto tam ich wszystkich wiedział? Może to był jakiś żart?
Na szczęście mi odpuścił i nie musiałam już „uciekać” z szerokim wyszczerzem na twarzy. Pojawił się nawet śmiech, choć starałam się go ograniczać, by nie robić zbyt dużego hałasu. Jeszcze znów trafiłabym na profesora Ranskahova... co raczej nie skończyłoby się dla mnie dobrze, bo zapewne bezwarunkowo zostałabym wywalona z Hogwartu, z dala od Iwana... o ile wcześniej bym go nie zabiła, bo nieco irytowało mnie to, że nie zwracał na mnie uwagi. Morderczy instynkt piętnastolatki – to musiało być cholernie destrukcyjne. Piętnastooolatki miały w sobie coś mooorderczego... Wystarczy spojrzeć na mnie lub mojego kolegę z roku, a nawet z domu.
– Czeeeść... Co tu robisz? Co tu robią te plamy? I co tu robicie razem? Chyba nie zakochałeś się aż tak bardzo w barwach Gryffindoru? – spytałam rozbawiona, choć uwalony kolega wyglądał mi na zakrwawionego. W sumie... Kto tam ich wszystkich wiedział? Może to był jakiś żart?
- Jasper Larsson
Re: Korytarz
Pią Cze 12, 2015 11:07 pm
No i na kogoś trafił! Przez sekundę myślał, że dziewczyna zacznie uciekać, krzyczeć, albo zemdleje, ale ona tylko zaśmiała się na jego widok, co było najmniej oczekiwaną reakcją. Zdezorientowany odwzajemnił uśmiech, podchodząc do niej bliżej. Nie wiedział do kogo poza nim się zwracała, gdyż z tego co zauważył byli tu raczej sami, ale nie zamierzał pytać.
- Miałem mały wypadek. - Przyznał bez ogródek, przystawiając dłoń do rozciętego czoła. - Nie wiesz może gdzie jest jakaś łazienka? Przydałoby się umyć. - Nie chciało mu się tłumaczyć jak z tak małej ranki wyszedł mu taki makijaż, ale i tak nie wydawała się zainteresowana. Tym lepiej dla niego. " To prawda co mówią o domu Gryffindora. Ludzie są tu naprawdę odważni. Nie wiem tylko czym sobie zasłużyłem na to by do niego trafić. " Wspomniał Sahira, którego nigdy nie zapytał o przynależność. Wiedział tylko, że był innych barw, gdyż nie widywał go w pokoju wspólnym gryfonów.
- Miałem mały wypadek. - Przyznał bez ogródek, przystawiając dłoń do rozciętego czoła. - Nie wiesz może gdzie jest jakaś łazienka? Przydałoby się umyć. - Nie chciało mu się tłumaczyć jak z tak małej ranki wyszedł mu taki makijaż, ale i tak nie wydawała się zainteresowana. Tym lepiej dla niego. " To prawda co mówią o domu Gryffindora. Ludzie są tu naprawdę odważni. Nie wiem tylko czym sobie zasłużyłem na to by do niego trafić. " Wspomniał Sahira, którego nigdy nie zapytał o przynależność. Wiedział tylko, że był innych barw, gdyż nie widywał go w pokoju wspólnym gryfonów.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach