- Nathalie Powell
Re: Mały zakątek między regałami
Sro Maj 11, 2016 9:54 pm
Czy zdołałaby uzyskać informacje czy nie, mało ją to obchodziło. Nathalie jest osobą ugodową. Ona otrzyma swoją działkę, a Ślizgon swoją i będą kwita. Nie miała zamiaru zmuszać go do dłuższego towarzystwa niż to było konieczne. Widziała jego obojętność i niechęć do jakiegokolwiek spoufalania się z ludźmi. Nienawidzi słyszeć od innych, że nie lubią jej lub nie chcą z nią spędzać czasu, wolała na wstępie przygotować się, że to co ich łączy to jedynie formalności i w sumie... interes. To nie oznaczało, że jest wielce w sobie zadufana, jedynie robiło jej się przykro, bo starała się zawsze taktować każdego z należytym szacunkiem. No szczerość od niej nie zawsze wychodzi dobrze, ale po tej wymianie zdań z Gio zdążyła się zorientować, że chłopaka nie ruszają jej dopowiedzenia. W tym wypadku wydawał się idealnym kompanem, ale odtrącało jego nastawienie. Co miała z tym zrobić? No właściwie nic, zaakceptował warunki, więc jedynie mogła się dostosować.
Uścisnął jej dłoń beznamiętnie i zgodził się z tym co powiedziała. Nathalie kiwnęła głową na znak zrozumienia i odstawiła rękę na swoje miejsce. Złapała za książkę i zwróciła oczy na nią. Nie patrzyła w stronę Ślizgona. Czekała teraz tylko na spełnienie jednego z warunków.
Gdy Nero wypowiedział nazwę eliksiru, który chciałby stworzyć, Powellówna otworzyła szerzej oczy. Powolnie spojrzała na towarzysza i przez chwilę wpatrywała się tak marszcząc brwi. Już otworzyła usta by zadać parę pytań.
Po co to właściwie? Komu chcesz to podać? Jaki chcesz efekt uzyskach i dlaczego? Kto ci się tak naraził, że musisz go zmuszać do powiedzenia prawdy? Czy to nie jest ciężki eliksir?
Zamiast wypowiedzieć to wszystko na głos, trzymała to w głowie. Obiecała sobie, że nie będzie chłopaka ciągnąć za język, więc tak powinna zrobić.
Westchnęła ciężko i odwróciła wzrok.
- Dobrze - skomentowała to wciąż w lekkim szoku, ale nic do tego nie dorzuciła.
Rozglądała się by w końcu nie wpaść na jego wzrok. Powinna coś jeszcze powiedzieć, bo chłopak pomyśli o niej coś dziwnego. W sumie z jego zlewającym zachowaniem, mogła się domyślić, że go to nie obchodzi, ale w końcu to Nathalie. Przejmuj się każdą głupotą.
- W takim razie napisz mi na pergaminie jakie potrzebujesz składniki do tego, a ja wyślę jutro list do ojca. Postaram się wymyślić jakąś dobrą wymówkę by nic nie zaczął podejrzewać.
Uśmiechnęła się delikatnie do swojego towarzysza i wróciła do czytania by zająć czymś myśli. Chciała dowiedzieć się jeszcze bardziej czym się kieruje Giotto, ale nie mogła. Coś sobie postanowiła i musi się tego trzymać.
Tylko formalności Powell, przecież ci się nie będzie zwierzał!
Zganiła sama siebie w myślach.
Uścisnął jej dłoń beznamiętnie i zgodził się z tym co powiedziała. Nathalie kiwnęła głową na znak zrozumienia i odstawiła rękę na swoje miejsce. Złapała za książkę i zwróciła oczy na nią. Nie patrzyła w stronę Ślizgona. Czekała teraz tylko na spełnienie jednego z warunków.
Gdy Nero wypowiedział nazwę eliksiru, który chciałby stworzyć, Powellówna otworzyła szerzej oczy. Powolnie spojrzała na towarzysza i przez chwilę wpatrywała się tak marszcząc brwi. Już otworzyła usta by zadać parę pytań.
Po co to właściwie? Komu chcesz to podać? Jaki chcesz efekt uzyskach i dlaczego? Kto ci się tak naraził, że musisz go zmuszać do powiedzenia prawdy? Czy to nie jest ciężki eliksir?
Zamiast wypowiedzieć to wszystko na głos, trzymała to w głowie. Obiecała sobie, że nie będzie chłopaka ciągnąć za język, więc tak powinna zrobić.
Westchnęła ciężko i odwróciła wzrok.
- Dobrze - skomentowała to wciąż w lekkim szoku, ale nic do tego nie dorzuciła.
Rozglądała się by w końcu nie wpaść na jego wzrok. Powinna coś jeszcze powiedzieć, bo chłopak pomyśli o niej coś dziwnego. W sumie z jego zlewającym zachowaniem, mogła się domyślić, że go to nie obchodzi, ale w końcu to Nathalie. Przejmuj się każdą głupotą.
- W takim razie napisz mi na pergaminie jakie potrzebujesz składniki do tego, a ja wyślę jutro list do ojca. Postaram się wymyślić jakąś dobrą wymówkę by nic nie zaczął podejrzewać.
Uśmiechnęła się delikatnie do swojego towarzysza i wróciła do czytania by zająć czymś myśli. Chciała dowiedzieć się jeszcze bardziej czym się kieruje Giotto, ale nie mogła. Coś sobie postanowiła i musi się tego trzymać.
Tylko formalności Powell, przecież ci się nie będzie zwierzał!
Zganiła sama siebie w myślach.
- Giotto Nero
Re: Mały zakątek między regałami
Sro Maj 11, 2016 10:55 pm
Chłopaka mało co ruszało w jakikolwiek sposób. Był indywidualistą, konsekwentnie trzymał się swoich założeń i planu, który realizuje już przeszło od trzech lat. W jego mniemaniu, ludzie nie potrafiliby go zrozumieć. Śmierć brata była ogromnym szokiem dla niego i paradoksalnie, udając twardego, tak naprawdę czuł się jak śmieć, nie wiedząc co tak naprawdę się zdarzyło. Zawsze gdy myślał o starszym bracie, obwiniał się za to, że nie był w stanie mu pomóc w żaden sposób. Był z nim zżyty do tego stopnia, że nie potrafił sobie poradzić przez długi czas ze stratą członka rodziny. Właściwie, to do tej pory nie może, z tym, że nikt o tym nie wie. Giotto wychodzi z prostego założenia: im mniejszy kontakt z ludźmi, tym mniejsze ryzyko tego, że ktoś zacznie się tobą interesować i odkryje bolesną przeszłość, od której próbuje się na swój sposób uciec. Poza tym, prowadzi własne śledztwo w tej sprawie. W kościach wyczuwał spisek, który doprowadził do śmierci jego brata. Chciał raz na zawsze rozwiązać tę sprawę, by móc w spokoju pożegnać starszego syna rodziców Nero.
Wiedział doskonale, że sama wiedza o eliksirze, który zamierza stworzyć, była już dostatecznym powodem do niepokoju i bodźcem do utworzenia wielu pytań, na które odpowiedzi nigdy Nathalie nie otrzyma. Gdyby dowiedziała się o jego planach, mogłaby próbować go powstrzymać, chcieć się wtrącić, może nawet zechciałaby mu pomoc. On wiedział jednak, że musi się z tą sprawą uporać sam. To była jego przeszłość, jego życie i jego brat. Wraz z jego odejściem czuł wielką pustkę, której nie było w stanie wypełnić zupełnie nic. Próbował zapomnieć, żyć dalej, nawet zakochać się, ale nic to nie dało. Zawsze wracał myślami do dnia rozmowy z rodzicami, którzy przekazali mu wieść o śmierci starszego brata. Dla dziecka wchodzącego w okres dojrzewania, strata idola i największej podpory życiowej, była czymś najgorszym. Śmiałbym nawet stwierdzić, że nawet śmierć któregoś z rodziców nie byłaby dla niego tak druzgocąca, jak strata brata.
Spojrzał na nią kątem oka, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze zrobił, zawierając z nią ten układ. Wziął do ręki pióro i w ciszy napisał wszystkie składniki jakie będą mu potrzebne: bezoar, nalewka z piołunu, sproszkowany róg alfodeusa i ziemia z wodą, w której hodowana była mandragora. Zawinął pergamin i pchnął go po stole w stronę Puchonki.
- Będę Ci wdzięczny za sprowadzenie tego. - rzekł spokojnie, pomimo tego, że dalej miał wątpliwości. Jak to Nero, nie dał po sobie tego poznać, wystarczyło już, że Powell wyglądała na taką, która zaraz z ciekawości i obaw eksploduje.
Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i oparł się o ścianę, zakładając znowu nogi na stół. Pochylił lekko głowę do przodu i przymknął oczy, siedząc w całkowitej ciszy. Obawy i niepewność nasilały się u niego, z minuty na minutę było co raz gorzej. Bardzo żałował, że się na to zgodził. Wiedział jednak, że taka szansa może się nigdy nie zdarzyć i że musi to wykorzystać. Martwił się jednak o to, że Nathalie zacznie się czegoś domyślać, zacznie węszyć, albo zacznie go wypytywać o wszystko, pomimo ustalenia warunków umowy. Bał się, że może przyjść moment słabości, w którym o wszystkim jej powie i co wtedy? Nie mógł wykluczać takiej możliwości. I tak już dostatecznie długo zaciera za sobą ślady i wszystko ukrywa. Ewidentnie takie umowy nie pomagają mu w utrzymaniu zasłony ciemnej strony mocy (by Yoda).
Wiedział doskonale, że sama wiedza o eliksirze, który zamierza stworzyć, była już dostatecznym powodem do niepokoju i bodźcem do utworzenia wielu pytań, na które odpowiedzi nigdy Nathalie nie otrzyma. Gdyby dowiedziała się o jego planach, mogłaby próbować go powstrzymać, chcieć się wtrącić, może nawet zechciałaby mu pomoc. On wiedział jednak, że musi się z tą sprawą uporać sam. To była jego przeszłość, jego życie i jego brat. Wraz z jego odejściem czuł wielką pustkę, której nie było w stanie wypełnić zupełnie nic. Próbował zapomnieć, żyć dalej, nawet zakochać się, ale nic to nie dało. Zawsze wracał myślami do dnia rozmowy z rodzicami, którzy przekazali mu wieść o śmierci starszego brata. Dla dziecka wchodzącego w okres dojrzewania, strata idola i największej podpory życiowej, była czymś najgorszym. Śmiałbym nawet stwierdzić, że nawet śmierć któregoś z rodziców nie byłaby dla niego tak druzgocąca, jak strata brata.
Spojrzał na nią kątem oka, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze zrobił, zawierając z nią ten układ. Wziął do ręki pióro i w ciszy napisał wszystkie składniki jakie będą mu potrzebne: bezoar, nalewka z piołunu, sproszkowany róg alfodeusa i ziemia z wodą, w której hodowana była mandragora. Zawinął pergamin i pchnął go po stole w stronę Puchonki.
- Będę Ci wdzięczny za sprowadzenie tego. - rzekł spokojnie, pomimo tego, że dalej miał wątpliwości. Jak to Nero, nie dał po sobie tego poznać, wystarczyło już, że Powell wyglądała na taką, która zaraz z ciekawości i obaw eksploduje.
Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i oparł się o ścianę, zakładając znowu nogi na stół. Pochylił lekko głowę do przodu i przymknął oczy, siedząc w całkowitej ciszy. Obawy i niepewność nasilały się u niego, z minuty na minutę było co raz gorzej. Bardzo żałował, że się na to zgodził. Wiedział jednak, że taka szansa może się nigdy nie zdarzyć i że musi to wykorzystać. Martwił się jednak o to, że Nathalie zacznie się czegoś domyślać, zacznie węszyć, albo zacznie go wypytywać o wszystko, pomimo ustalenia warunków umowy. Bał się, że może przyjść moment słabości, w którym o wszystkim jej powie i co wtedy? Nie mógł wykluczać takiej możliwości. I tak już dostatecznie długo zaciera za sobą ślady i wszystko ukrywa. Ewidentnie takie umowy nie pomagają mu w utrzymaniu zasłony ciemnej strony mocy (by Yoda).
- Nathalie Powell
Re: Mały zakątek między regałami
Pią Maj 13, 2016 5:09 pm
Nathalie także straciła bardzo bliską jej osobę, a była to jej mama. Mała Powellówna zawsze ją podziwiała, obserwowała jej poczynania i chłonęła całą pasję, którą posiadała rodzicielka. Miranda Powell była artystką, a dokładnie malarką. Miała swoją własną pracownie w ich domu, z której teraz korzystała jej córka. Talent do rysowania odziedziczyła własnie po niej. To z tego względu wciąż miała przy sobie szkicownik i w każdej chwili uwieczniała piękno różnych miejsc. Za każdym razem gdy sięgała po ołówki i zagłębiała się w swoich pracach, myślała właśnie o mamie.
Były bardzo związane ze sobą, lecz śmierć kobiety była przypadkiem. Przynajmniej tyle wiedziała o tym Nath, która nie usłyszała tego od własnego ojca, tylko od ciotki. Właściwie nigdy więcej nie dopytywała o tą sytuację. Może chodziło o obronę wewnętrzną, może takie scenariusz jej pasował... Nie można do końca stwierdzić co siedzi jej w głowie.
Dziewczyna odebrała od niego kartkę i spojrzała co właściwie na niej napisał. Przyglądała się temu przez chwilę, lecz nie miało to sensu. Złożyła pergamin i schowała do torby, która leżała obok niej. Wcisnęła go do szkicownika by przypadkiem nie zgubić, a jak tylko wróci do dormitorium to miała zamiar napisać list. Chciała załatwić to wszystko jak najszybciej.
Racja, Powell pragnęła zrozumieć po co to wszystko, była bardzo ciekawa i momentami już otwierała usta by zadać któreś z pytań. Jednakże gdy zastanawiała się nad tym głębiej, nie wiedziała czy to dobry pomysł. Nie bała się zmiany zdania o chłopaku, bo mało rzeczy wpływa u niej na taką ocenę. Każdy ma problemy, to świat magii, tu wiele się dzieje. Bardziej martwiła się o niego. Jak to? Znajomość, która trwa zaledwie kilka minut, a młoda Puchonka przejmuje się losem Ślizgona... Właśnie, w dodatku Ślizgona. Co miała poradzić, Gio wydał się jej troszkę inny niż te osoby, które znała z domu węża. No dobra, nie aż tak, bo miał ją gdzieś i olewał to co mówiła, ale... Czy zawsze musi pojawiać się jakieś ale? Oczywiście, bo Nath dawała każdemu szanse i chodź delikatnie ją denerwował, to nie zraził. Obwiała się, że może on po prostu ponieść spore konsekwencje za ten eliksir. No, ale miała mu powiedzieć?
Stwierdziła, że to idealny moment by udać się już do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu. Powinna zabrać się jeszcze za pracę domową z Obrony przed Czarną Magią, która czeka na nią już od jakiegoś czasu. Prawdopodobnie po przysłaniu przez jej ojca składników się spotkają, bo ona także ich potrzebuje do swojego wywaru.
- Dobrze, w takim razie jeśli już wszystko ustalone, nie będę ci zawracać głowy. Jak przyjdzie do mnie paczka od ojca albo jeśli będą jakieś komplikacje, dam ci znać. Umówimy się na zrobienie eliksiru już innym razem. - mówiła zbierając swoje rzeczy i podnosząc się z miejsca.
Już chciała odejść, lecz odwróciła się do niego na moment.
- Mam nadzieje, że będziesz uważał na siebie. - powiedziała przyciszonym tonem - Nie chce przyczynić się do czegoś złego załatwiając ci te rzeczy. - Nie, nie miała zamiaru się wtrącać ani węszyć. Chciała jedynie by znał jej zdanie na ten temat. Martwiła się o niego, to był fakt. Nigdy nie szła po trupach i nie pragnęła czyjegoś nieszczęścia, bo to wraca ze zdwojoną siłą. Odezwała się tylko dlatego, ale nie mówiła całej prawdy, bo po co. On i tak by nic z tym nie zrobił.
Delikatnie się uśmiechnęła w jego stronę i odwróciła się w końcu na pięcie, by udać się do Lochów.
[z/t]
Były bardzo związane ze sobą, lecz śmierć kobiety była przypadkiem. Przynajmniej tyle wiedziała o tym Nath, która nie usłyszała tego od własnego ojca, tylko od ciotki. Właściwie nigdy więcej nie dopytywała o tą sytuację. Może chodziło o obronę wewnętrzną, może takie scenariusz jej pasował... Nie można do końca stwierdzić co siedzi jej w głowie.
Dziewczyna odebrała od niego kartkę i spojrzała co właściwie na niej napisał. Przyglądała się temu przez chwilę, lecz nie miało to sensu. Złożyła pergamin i schowała do torby, która leżała obok niej. Wcisnęła go do szkicownika by przypadkiem nie zgubić, a jak tylko wróci do dormitorium to miała zamiar napisać list. Chciała załatwić to wszystko jak najszybciej.
Racja, Powell pragnęła zrozumieć po co to wszystko, była bardzo ciekawa i momentami już otwierała usta by zadać któreś z pytań. Jednakże gdy zastanawiała się nad tym głębiej, nie wiedziała czy to dobry pomysł. Nie bała się zmiany zdania o chłopaku, bo mało rzeczy wpływa u niej na taką ocenę. Każdy ma problemy, to świat magii, tu wiele się dzieje. Bardziej martwiła się o niego. Jak to? Znajomość, która trwa zaledwie kilka minut, a młoda Puchonka przejmuje się losem Ślizgona... Właśnie, w dodatku Ślizgona. Co miała poradzić, Gio wydał się jej troszkę inny niż te osoby, które znała z domu węża. No dobra, nie aż tak, bo miał ją gdzieś i olewał to co mówiła, ale... Czy zawsze musi pojawiać się jakieś ale? Oczywiście, bo Nath dawała każdemu szanse i chodź delikatnie ją denerwował, to nie zraził. Obwiała się, że może on po prostu ponieść spore konsekwencje za ten eliksir. No, ale miała mu powiedzieć?
Stwierdziła, że to idealny moment by udać się już do Pokoju Wspólnego Hufflepuffu. Powinna zabrać się jeszcze za pracę domową z Obrony przed Czarną Magią, która czeka na nią już od jakiegoś czasu. Prawdopodobnie po przysłaniu przez jej ojca składników się spotkają, bo ona także ich potrzebuje do swojego wywaru.
- Dobrze, w takim razie jeśli już wszystko ustalone, nie będę ci zawracać głowy. Jak przyjdzie do mnie paczka od ojca albo jeśli będą jakieś komplikacje, dam ci znać. Umówimy się na zrobienie eliksiru już innym razem. - mówiła zbierając swoje rzeczy i podnosząc się z miejsca.
Już chciała odejść, lecz odwróciła się do niego na moment.
- Mam nadzieje, że będziesz uważał na siebie. - powiedziała przyciszonym tonem - Nie chce przyczynić się do czegoś złego załatwiając ci te rzeczy. - Nie, nie miała zamiaru się wtrącać ani węszyć. Chciała jedynie by znał jej zdanie na ten temat. Martwiła się o niego, to był fakt. Nigdy nie szła po trupach i nie pragnęła czyjegoś nieszczęścia, bo to wraca ze zdwojoną siłą. Odezwała się tylko dlatego, ale nie mówiła całej prawdy, bo po co. On i tak by nic z tym nie zrobił.
Delikatnie się uśmiechnęła w jego stronę i odwróciła się w końcu na pięcie, by udać się do Lochów.
[z/t]
- Alice Hughes
Re: Mały zakątek między regałami
Pon Lip 04, 2016 2:49 pm
Głośne westchnienie ulgi wydobyło się z bladych warg, gdy kolejne naręcze książek wylądowało na niewielkim stoliku. Alice Hughes - nie tyle poirytowana bezowocnymi do tej pory poszukiwaniami, co najzwyczajniej w świecie zmęczona usiadła na drewnianym krześle i wzięła się za segregowanie przyniesionych przez siebie ksiąg. Zza piętrzących się na blacie wieżyczek wystawał już tylko czubek brązowowłosej głowy. Puchonka przetarła podkrążone oczy i przyciągnęła do siebie jeden z oprawionych w grubą skórę tomów, przelotnie zerkając na tytuł. Było wprost cudownie... Zdążyła cofnąć się do XVI wieku, a leżący na krześle obok pergamin, przygotowany z myślą o notatkach wciąż był pusty... Marszcząc zadarty nos i pochylając się nisko nad pożółkłymi stronicami przesuwała palcem po spisie treści w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki. Jakiegokolwiek tytułu, który mógł sugerować, że kryją się za nim - tak potrzebne jej teraz - informacje. Cała ta selekcja miała niestety jeden spory minus - Hughes nie do końca wiedziała czego szuka... A raczej - za czym mogła kryć się ta istotna dla niej informacja. Siłą rzeczy nie mogła więc odpuścić żadnego tematu, czy to tyczącego wojen goblinów czy produkcji Dyniowych Ciastek. Wątłe ramiona stopniowo opadały coraz niżej, tak samo jak blaszane wskazówki wiszącego na ścianie zegara. Oderwana od rzeczywistości, odgrodzona od niej książkowym murem zdawała się kompletnie nie dostrzegać tego jak - charakterystyczne dla biblioteki - szumy powoli cichną a miejsce staje się puste. Cisza nocna nadchodziła nieubłaganie, zdając się jednocześnie ignorować coraz mocniej otulającą się szarym swetrem Puchonkę.
- Ezechiel Yaxley
Re: Mały zakątek między regałami
Pon Lip 04, 2016 6:18 pm
Monotonne, miarowe tykanie zegara odmierzało czas, który nieubłaganie zmierzał w kierunku kiedy Bibliotekarz będzie musiał wypędzić spomiędzy ksiąg jakieś niedobitki, desperacko walczące o powiększenie zasobów swojej wiedzy. Tik-tak, tik-tak, sekundnik cicho nadawał rytm czytanym słowom, po których przemykał wzrok. Odpędzał także niepotrzebne myśli, w razie czego skupiając uwagę tylko na sobie. Tik-tak, tik-tak. W pewnym momencie tykanie zaczęło wbijać się w mózg, drażnić coraz bardziej, mechanicznym zgrzytem zakłócając płynną, metodyczną pracę umysłu Kronikarza, który ostatecznie zamknął trzymaną przez siebie księgę i zsunął z nosa okulary do czytania, wsuwając je ostatecznie do kieszeni na piersi. Lata spędzone przy skromnym, sztucznym świetle, pośród regałów pełnych nie tylko książek, ale i też kurzu, i przede wszystkim - mroku, sprawiły że z czasem bystry wzrok młodego Yaxleya nadwyrężył się, domagając przy lekturach delikatnej pomocy, by nie męczyć.
Błękitne tęczówki podniosły się ku górze, na krągłą tarczę, przypominającą w swojej mlecznej barwie księżyc w pełni. Do zamknięcia biblioteki i ciszy nocnej zostało już niewiele czasu. Mężczyzna podniósł się więc, zgarniając ze swojego biurka parę tomiszczy i ruszył w kierunku odpowiednich regałów, podczas swej wędrówki zwracając uwagę na czas co kolejnych uczniów, których tak na prawdę można było policzyć na palcach jednej ręki. Odłożył woluminy na miejsca, po czym zbliżył się do ostatniego marudera, którego głowa ledwo co wystawała ponad mur książek, którym się obłożył. Osamotniona wysepka wiedzy, pośród morza cieni i spokoju.
- Hughes. - stanął obok niej, próbując wywołać jej świadomość spośród tekstów w których pływała i własnych przemyśleń. Zauważył, że spędziła tutaj spory kawałek czasu, co sprawiało, że nie był do końca pewien, czy przyczyną są zbliżające się nieubłaganie egzaminy, czy coś zupełnie innej materii. Poważniejszej. - Uczysz się do egzaminów? - zapytał, próbując uderzyć w opcję pierwszą, która mimo wszystko wydawała mu się mniej prawdopodobna. Ostatnie wydarzenia były dość... dosadne w swoim jestestwie, był więc skłonny uwierzyć, że to one w jakiś sposób mogły być tematem poszukiwań puchonki.
Błękitne tęczówki podniosły się ku górze, na krągłą tarczę, przypominającą w swojej mlecznej barwie księżyc w pełni. Do zamknięcia biblioteki i ciszy nocnej zostało już niewiele czasu. Mężczyzna podniósł się więc, zgarniając ze swojego biurka parę tomiszczy i ruszył w kierunku odpowiednich regałów, podczas swej wędrówki zwracając uwagę na czas co kolejnych uczniów, których tak na prawdę można było policzyć na palcach jednej ręki. Odłożył woluminy na miejsca, po czym zbliżył się do ostatniego marudera, którego głowa ledwo co wystawała ponad mur książek, którym się obłożył. Osamotniona wysepka wiedzy, pośród morza cieni i spokoju.
- Hughes. - stanął obok niej, próbując wywołać jej świadomość spośród tekstów w których pływała i własnych przemyśleń. Zauważył, że spędziła tutaj spory kawałek czasu, co sprawiało, że nie był do końca pewien, czy przyczyną są zbliżające się nieubłaganie egzaminy, czy coś zupełnie innej materii. Poważniejszej. - Uczysz się do egzaminów? - zapytał, próbując uderzyć w opcję pierwszą, która mimo wszystko wydawała mu się mniej prawdopodobna. Ostatnie wydarzenia były dość... dosadne w swoim jestestwie, był więc skłonny uwierzyć, że to one w jakiś sposób mogły być tematem poszukiwań puchonki.
- Alice Hughes
Re: Mały zakątek między regałami
Pon Lip 04, 2016 6:21 pm
Tik - tak, tik - tak. Rytm od wieków trzymający świat w ryzach. Tik - tak, tik - tak. Prosty. Tik - tak, tik - tak. Bezlitosny i dyskretny, wtapiał się w otoczenie tak jak wtapiał się w nie spokojny, równy oddech i miękki odgłos powolnych kroków. Pochylona nad księgą Puchonka nie zdawała sobie sprawy z niczyjej obecności, póki niski głos nie wypowiedział jej nazwiska, zmuszając tym samym jasnobrązowe tęczówki do tego by oderwały się od łacińskich znaków i podążyły za źródłem dźwięku. Oswojone z jasnym pergaminem, odbijającym łagodne światło naftowej lampy przez chwilę tępo wpatrywały się w przestrzeń powoli przyzwyczajając się do mroku. Zdawać by się mogło, że po ostatnich przeżyciach powinna być nieco bardziej czujna...
- Dzień dobry panie Yaxley. - Głos zupełnie inny od tego wyżej wspomnianego, wysoki i dziecinny zdawał się być lekko zachrypnięty. Hughes chrząknęła cicho odgarniając niesforne kosmyki za ucho i skinęła głową. - Tak. To znaczy nie. To znaczy...To tylko dodatkowe zadanie z Historii Magi... - Zacisnęła mocno usta. Półprawda nadal w końcu w jakimś stopniu była prawdą. Przez umysł dziewczyny nawet nie przetoczyła się myśl, że posądzana jest o coś innego. O wiele w gruncie rzeczy praktyczniejszego a z całą pewnością dojrzalszego, niż próba ustalenia genealogii kolegi z roku niżej. Siedziała więc naiwnie na miejscu wpatrując się w twarz stojącego przed sobą mężczyzny i tylko delikatne drżenie w kącikach ust zdradzało, że intensywnie nad czymś rozmyśla.
- I jeszcze panu nie podziękowałam... - Wypaliła w końcu, odwracając nagle spojrzenie i błądząc tymi swoimi podkrążonymi oczami po pustej alejce. - Gdyby nie pan... No... Dziękuję. - Wciąż nie patrząc na Bibliotekarza zaczęła skubać rękaw szarego swetra, zupełnie jakby czegoś się wstydziła.
- Dzień dobry panie Yaxley. - Głos zupełnie inny od tego wyżej wspomnianego, wysoki i dziecinny zdawał się być lekko zachrypnięty. Hughes chrząknęła cicho odgarniając niesforne kosmyki za ucho i skinęła głową. - Tak. To znaczy nie. To znaczy...To tylko dodatkowe zadanie z Historii Magi... - Zacisnęła mocno usta. Półprawda nadal w końcu w jakimś stopniu była prawdą. Przez umysł dziewczyny nawet nie przetoczyła się myśl, że posądzana jest o coś innego. O wiele w gruncie rzeczy praktyczniejszego a z całą pewnością dojrzalszego, niż próba ustalenia genealogii kolegi z roku niżej. Siedziała więc naiwnie na miejscu wpatrując się w twarz stojącego przed sobą mężczyzny i tylko delikatne drżenie w kącikach ust zdradzało, że intensywnie nad czymś rozmyśla.
- I jeszcze panu nie podziękowałam... - Wypaliła w końcu, odwracając nagle spojrzenie i błądząc tymi swoimi podkrążonymi oczami po pustej alejce. - Gdyby nie pan... No... Dziękuję. - Wciąż nie patrząc na Bibliotekarza zaczęła skubać rękaw szarego swetra, zupełnie jakby czegoś się wstydziła.
- Ezechiel Yaxley
Re: Mały zakątek między regałami
Pon Lip 04, 2016 6:23 pm
Tik-tak.
Oko powoli przyzwyczaiło się do otaczającego go ciemności. W sumie to nawet nie zorientował się na początku, że odrywając ją od pergaminów, tak na prawdę przez dłuższą chwilę jawił się niczym duch, który nie posiada określonego kształtu, a jedynie głos. Głos w ciemnościach, dość epickie skojarzenie.
Tik-tak.
Kurczył im się czas. Ale byli tutaj sami. Reszta już dawno opuściła zakurzoną bibliotekę, pozwalając im na swobodną rozmowę i nieprzejmowanie się, aż tak, ramami czasowymi. W końcu puchonka znajdowała się teraz pod opieką Bibliotekarza - była zatem bezpieczna i też nie mogła nic nabroić. Dwie pieczenie przy jednym ogniu.
- Raczej dobry wieczór. - poprawił ją spokojnie, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. - Z Historii Magii? Dość długo już nad nim siedzisz, mogę ci pomóc. - zaoferował się, pozwalając na delikatny uśmiech, który zniknął równie szybko jak się pojawił. Ezechiel był z reguły człowiekiem spokojnym, o niezmiennym obliczu, a wszystkie grymasy czy to pozytywne czy negatywne, przemykały raczej przez nie, nie zatrzymując się na dłużej. Dzięki temu, zdawać by się mogło, znaczna część osób utrzymywała dystans. Nie każdy w końcu garnął się do ludzi ponurych, którzy dodatkowo wyglądali, jakby rozmowa z kimś była dla nich ostatnią z przyjemnych rzeczy. A ów dystans był dla kronikarza czymś pożądanym i mile widzianym.
Wybudowany wokół niej mur skutecznie uniemożliwiał sprawdzenie swojej teorii, poprzez dyskretne zajrzenie przez ramię na akurat otworzoną stronicę. Musiał więc liczyć na chęci, które jednak się pojawią, albo dać sobie z tym całkowicie spokój. Czego dokładnie w tej chwili chciał - jeszcze nie zdecydował. Pozostawiał wybór tylko jej.
- Nie masz za co przeszkadzać. Po to tam byliśmy. Cieszę się, że mogłem pomóc.
My. Zakon Feniksa. Aurorzy też. Walka była zacięta, a gdzieś pod skórą Ezechiel czuł, że będzie coraz gorzej. Śmierciożercy zabili Erin Potter i w groteskowy sposób 'ukrzyżowali' na środku ulicy, by każdy mógł jej wymęczone zwłoki zobaczyć. Nikt, szczególnie po tym jak Dumbledore oczyścił ulicę z dymu, nie mógł tego przeoczyć, a w szczególności ci, którzy ruszyli uczniom na pomoc. Ten widok palił pod powiekami, kuł w serce i sprawiał, że mężczyzna czuł narastający, palący gniew.
Tik-tak.
Czas goi rany, pamiętasz Ezechielu? Martwe oczy wpatrzone w ciebie tam, w świetle przebitych czasem witraży. Barwne rozbłyski, roztańczone na zmartwiałej, ukochanej twarzy. Bezgłośnie, zaledwie z cichym westchnięciem. Bez krzyku, bez łez, bez brudu i znieważenia ciała. Śmierć, mimo że gwałtowna i tak niesprawiedliwa, była wtedy czysta. To była jedyna łaska, od pana ojca.
Tik-tak.
Przymknął oczy, oddychając głęboko.
Tylko spokojnie.
A tutaj? Gryzący zapach dymu, pomarańczowe światło płomieni. Wszędzie strach i krzyk. Poniżenie i znieważenie. Bezsensowna zabawa śmiercią, pozbawiona jakiegokolwiek celu. Bo czymże były przekonania jakiegoś szaleństwa. Niczym. Ale to nic, robiło więcej, niż przekonania tych, którzy walczyli przeciwko niemu. Śmierć zawsze żłobiła głębiej w umysłach innych, jak życie, którego przejawy były raczej delikatnymi muśnięciami pędzla, na modelowanej rzeźbie. I bezsilność. Bezsilność emanująca z każdego ucznia, postawionego w obliczu Śmierciożerców i ich gorliwość, chęć walki. A nad wszystkim radosny śmiech. Wszystko przeplatało się tam w chaosie, który na nowo rozbrzmiał w głowie młodego Yaxleya i powoli już cichł.
Spokojnie.
Tik-tak.
Otworzył oczy i spojrzał na nią. Jego wzrok jednak wydawał się teraz o wiele bardziej zmęczony. Pusty. Wyprany z widm emocji, które parę uderzeń zegara wcześniej, jeszcze w nim pobłyskiwały. Był zmęczony tym, że był inny. Gdyby był taki, jak cała jego rodzina, teraz pewnie tryumfowałby razem z nimi, nie musieć cierpieć z powodu tych, którzy nie tyle zginęli, co których nie mógł ocalić.
- Znałaś ją? Znałaś Erin Potter? - biblioteczny duch zapytał cicho.
Oko powoli przyzwyczaiło się do otaczającego go ciemności. W sumie to nawet nie zorientował się na początku, że odrywając ją od pergaminów, tak na prawdę przez dłuższą chwilę jawił się niczym duch, który nie posiada określonego kształtu, a jedynie głos. Głos w ciemnościach, dość epickie skojarzenie.
Tik-tak.
Kurczył im się czas. Ale byli tutaj sami. Reszta już dawno opuściła zakurzoną bibliotekę, pozwalając im na swobodną rozmowę i nieprzejmowanie się, aż tak, ramami czasowymi. W końcu puchonka znajdowała się teraz pod opieką Bibliotekarza - była zatem bezpieczna i też nie mogła nic nabroić. Dwie pieczenie przy jednym ogniu.
- Raczej dobry wieczór. - poprawił ją spokojnie, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. - Z Historii Magii? Dość długo już nad nim siedzisz, mogę ci pomóc. - zaoferował się, pozwalając na delikatny uśmiech, który zniknął równie szybko jak się pojawił. Ezechiel był z reguły człowiekiem spokojnym, o niezmiennym obliczu, a wszystkie grymasy czy to pozytywne czy negatywne, przemykały raczej przez nie, nie zatrzymując się na dłużej. Dzięki temu, zdawać by się mogło, znaczna część osób utrzymywała dystans. Nie każdy w końcu garnął się do ludzi ponurych, którzy dodatkowo wyglądali, jakby rozmowa z kimś była dla nich ostatnią z przyjemnych rzeczy. A ów dystans był dla kronikarza czymś pożądanym i mile widzianym.
Wybudowany wokół niej mur skutecznie uniemożliwiał sprawdzenie swojej teorii, poprzez dyskretne zajrzenie przez ramię na akurat otworzoną stronicę. Musiał więc liczyć na chęci, które jednak się pojawią, albo dać sobie z tym całkowicie spokój. Czego dokładnie w tej chwili chciał - jeszcze nie zdecydował. Pozostawiał wybór tylko jej.
- Nie masz za co przeszkadzać. Po to tam byliśmy. Cieszę się, że mogłem pomóc.
My. Zakon Feniksa. Aurorzy też. Walka była zacięta, a gdzieś pod skórą Ezechiel czuł, że będzie coraz gorzej. Śmierciożercy zabili Erin Potter i w groteskowy sposób 'ukrzyżowali' na środku ulicy, by każdy mógł jej wymęczone zwłoki zobaczyć. Nikt, szczególnie po tym jak Dumbledore oczyścił ulicę z dymu, nie mógł tego przeoczyć, a w szczególności ci, którzy ruszyli uczniom na pomoc. Ten widok palił pod powiekami, kuł w serce i sprawiał, że mężczyzna czuł narastający, palący gniew.
Tik-tak.
Czas goi rany, pamiętasz Ezechielu? Martwe oczy wpatrzone w ciebie tam, w świetle przebitych czasem witraży. Barwne rozbłyski, roztańczone na zmartwiałej, ukochanej twarzy. Bezgłośnie, zaledwie z cichym westchnięciem. Bez krzyku, bez łez, bez brudu i znieważenia ciała. Śmierć, mimo że gwałtowna i tak niesprawiedliwa, była wtedy czysta. To była jedyna łaska, od pana ojca.
Tik-tak.
Przymknął oczy, oddychając głęboko.
Tylko spokojnie.
A tutaj? Gryzący zapach dymu, pomarańczowe światło płomieni. Wszędzie strach i krzyk. Poniżenie i znieważenie. Bezsensowna zabawa śmiercią, pozbawiona jakiegokolwiek celu. Bo czymże były przekonania jakiegoś szaleństwa. Niczym. Ale to nic, robiło więcej, niż przekonania tych, którzy walczyli przeciwko niemu. Śmierć zawsze żłobiła głębiej w umysłach innych, jak życie, którego przejawy były raczej delikatnymi muśnięciami pędzla, na modelowanej rzeźbie. I bezsilność. Bezsilność emanująca z każdego ucznia, postawionego w obliczu Śmierciożerców i ich gorliwość, chęć walki. A nad wszystkim radosny śmiech. Wszystko przeplatało się tam w chaosie, który na nowo rozbrzmiał w głowie młodego Yaxleya i powoli już cichł.
Spokojnie.
Tik-tak.
Otworzył oczy i spojrzał na nią. Jego wzrok jednak wydawał się teraz o wiele bardziej zmęczony. Pusty. Wyprany z widm emocji, które parę uderzeń zegara wcześniej, jeszcze w nim pobłyskiwały. Był zmęczony tym, że był inny. Gdyby był taki, jak cała jego rodzina, teraz pewnie tryumfowałby razem z nimi, nie musieć cierpieć z powodu tych, którzy nie tyle zginęli, co których nie mógł ocalić.
- Znałaś ją? Znałaś Erin Potter? - biblioteczny duch zapytał cicho.
- Alice Hughes
Re: Mały zakątek między regałami
Pon Lip 04, 2016 6:25 pm
Tik - tak. Zbezczeszczone ciało Erin Potter unosi się ponad głowami walczących a kruczoczarne, do niedawna budzące zachwyt włosy opadają na twarz dziewczyny pozlepianymi strąkami. Tik - tak. Młody Krukon, nie wyglądający nawet na swoje piętnaście lat szarpie nogawkę jej spodni, minutę później leżąc na podłodze Derwisza i Bangesa a jego martwe oczy wwiercają się w sufit. Tik - tak. Głos Dumbledora niesie się echem po Wielkiej Sali wyczytując kolejne nazwiska: Wordsworth, Gold, Jemare, Burnley. Tik - tak. Elizabeth Cook ni z tego ni z owego pojawia się w Pokoju Wspólnym pod postacią ducha. Tik - tak, tik - tak, tik - tak...
Ale przecież wszystko będzie dobrze, prawda?
Przełknęła cicho ślinę i skinęła głową gdy Bibliotekarz w dyskretny sposób zwrócił jej uwagę na porę. Wystarczyło żeby raz pochyliła się nad grubym tomiszczem, by godziny stapiały się jedna z drugą a mrok - miast przerażać - łagodnie otulał ją swoim odgradzającym od świata woalem. Nie było jednak pretensji czy upomnień. Tylko cisza, zawisająca w powietrzu między jego pytaniem a jej podziękowaniami, kiedy sama Puchonka nie mogła się właściwie zdecydować co właściwie chciała powiedzieć. Podziękować czy poprosić? Dobrze zadane pytanie nie budziło by niepotrzebnych podejrzeń i pozwoliło młodemu umysłowi (całkiem chłonnemu, że pozwolę sobie nieskromnie dodać) na obranie wreszcie konkretnego kierunku. I choć sprawa pana Raina, wciąż była istotna dla młodego dziewczęcia - wdzięczność chwilowo wygrała z ciekawością.
Tik - tak. Tik - tak. Tik - tak.
Po to tam byli.
Szczupłe palce wyciągnęły w końcu nitkę z rękawa szarego swetra i poczęły owijać ją na opuszek wskazującego palca. Ta blada główka, która może i nie tyle przyjęła, że kawał blachy na piersi czyni ją jednocześnie odpowiedzialną za losy innych uczniów, naprawdę czuła do siebie odrazę przez to co zaszło. Choć nie, przepraszam - odraza to zbyt wielkie słowo, a Hughes zwyczajnie wstydziła się przed samą sobą. Tego jak skonfrontowana z rzeczywistością i postawiona pod ścianą nie mogła niczego zaradzić na to co się dzieje, tego jak martwe ciało padało obok niej, a ona - wciąż bezradna - przy okazji całą bezradnością doprowadziła do tego, że potrzebowała pomocy. Choć Alice nigdy nie wybiegała przed szereg ani nie promieniowała wewnętrznym blaskiem, aspiracje miała dość spore... O ile oczywiście można nazwać aspiracją potrzebę tego, by wszystko wreszcie było dobrze...
Szara nitka oderwała się od swetra.
Zmęczone wzrok po raz ostatni przesunął się po wysokich regałach i spoczął na twarzy Bibliotekarza. Tej, która zazwyczaj pozostając stateczna - dopiero swą pustką zdawała się wyrażać jakiekolwiek emocje. Licha sekunda, podczas której jasnobrązowe światło skrzyżowało się z tymi błękitnym starczyła, by Hughes opuściła głowę. Pustka malująca się w jej oczach nie była gotowa na konfrontację.
- Tylko trochę... - Mruknęła i chrząknęła kolejny raz. - Głównie przez jej brata. I przyjaciół... - James... Remus... Nawet ten kretyn Black czy Lily, którą wciąż kojarzyła głównie z lekcji czy wspólnych patroli, musieli odczuwać to o wiele mocniej... Lewą stopą wysunęła stojące obok krzesło. Chwyciła leżący na nim pergamin i zagięła go w połowie, tylko po to by chwile później przedrzeć na pół. I zagiąć znowu, ustawić odpowiednio palce i pociągnąć po raz kolejny. Byleby tylko móc opanować ręce. - Ale była dobrą dziewczyną. - Odgłos rozdzieranego papieru znów przeciął powietrze. - Nie powinno tak być... - Mruknęła sama do siebie, zajęta rozdzieraniem kartki.
Ale przecież wszystko będzie dobrze, prawda?
Przełknęła cicho ślinę i skinęła głową gdy Bibliotekarz w dyskretny sposób zwrócił jej uwagę na porę. Wystarczyło żeby raz pochyliła się nad grubym tomiszczem, by godziny stapiały się jedna z drugą a mrok - miast przerażać - łagodnie otulał ją swoim odgradzającym od świata woalem. Nie było jednak pretensji czy upomnień. Tylko cisza, zawisająca w powietrzu między jego pytaniem a jej podziękowaniami, kiedy sama Puchonka nie mogła się właściwie zdecydować co właściwie chciała powiedzieć. Podziękować czy poprosić? Dobrze zadane pytanie nie budziło by niepotrzebnych podejrzeń i pozwoliło młodemu umysłowi (całkiem chłonnemu, że pozwolę sobie nieskromnie dodać) na obranie wreszcie konkretnego kierunku. I choć sprawa pana Raina, wciąż była istotna dla młodego dziewczęcia - wdzięczność chwilowo wygrała z ciekawością.
Tik - tak. Tik - tak. Tik - tak.
Po to tam byli.
Szczupłe palce wyciągnęły w końcu nitkę z rękawa szarego swetra i poczęły owijać ją na opuszek wskazującego palca. Ta blada główka, która może i nie tyle przyjęła, że kawał blachy na piersi czyni ją jednocześnie odpowiedzialną za losy innych uczniów, naprawdę czuła do siebie odrazę przez to co zaszło. Choć nie, przepraszam - odraza to zbyt wielkie słowo, a Hughes zwyczajnie wstydziła się przed samą sobą. Tego jak skonfrontowana z rzeczywistością i postawiona pod ścianą nie mogła niczego zaradzić na to co się dzieje, tego jak martwe ciało padało obok niej, a ona - wciąż bezradna - przy okazji całą bezradnością doprowadziła do tego, że potrzebowała pomocy. Choć Alice nigdy nie wybiegała przed szereg ani nie promieniowała wewnętrznym blaskiem, aspiracje miała dość spore... O ile oczywiście można nazwać aspiracją potrzebę tego, by wszystko wreszcie było dobrze...
Szara nitka oderwała się od swetra.
Zmęczone wzrok po raz ostatni przesunął się po wysokich regałach i spoczął na twarzy Bibliotekarza. Tej, która zazwyczaj pozostając stateczna - dopiero swą pustką zdawała się wyrażać jakiekolwiek emocje. Licha sekunda, podczas której jasnobrązowe światło skrzyżowało się z tymi błękitnym starczyła, by Hughes opuściła głowę. Pustka malująca się w jej oczach nie była gotowa na konfrontację.
- Tylko trochę... - Mruknęła i chrząknęła kolejny raz. - Głównie przez jej brata. I przyjaciół... - James... Remus... Nawet ten kretyn Black czy Lily, którą wciąż kojarzyła głównie z lekcji czy wspólnych patroli, musieli odczuwać to o wiele mocniej... Lewą stopą wysunęła stojące obok krzesło. Chwyciła leżący na nim pergamin i zagięła go w połowie, tylko po to by chwile później przedrzeć na pół. I zagiąć znowu, ustawić odpowiednio palce i pociągnąć po raz kolejny. Byleby tylko móc opanować ręce. - Ale była dobrą dziewczyną. - Odgłos rozdzieranego papieru znów przeciął powietrze. - Nie powinno tak być... - Mruknęła sama do siebie, zajęta rozdzieraniem kartki.
- Ezechiel Yaxley
Re: Mały zakątek między regałami
Pon Lip 04, 2016 6:27 pm
Tik-tak.
Wszystko będzie dobrze.
Musiało. Ezechiel nie dopuszczał do siebie innej opcji. Pogrążenie się w czarnych myślach nie przyniosłoby niczego dobrego, w szczególności jeśli robili to inni. On sam już przyzwyczaił się, że fatalistyczne wizje nie tyle prześladowały go w myślach, co działy się na jego. Całe jego życie było pomyłką, a największą była rodzina w której się narodził. Jednak całe wychowanie i brak miłości poskutkowało tym, że stało się to dla niego czymś... naturalnym. Nie znał innych opcji, nie wiedział więc dokładnie na co mógłby narzekać. Ale czy to by coś przyniosło? Inni natomiast, gdy ich umysły wypełniały się nieprzyjemnymi obrazami, zapadali się w sobie. Ginęli i marnieli, czasem by potem wystrzelić w górę jak młode pędy spomiędzy popiołów spalonego lasu, a czasem by do reszty zatracić się w sobie.
Tik-tak.
Yaxley nigdy nie był prefektem. Nie był kimś, komu dostatecznie zależało, by latać za krnąbrnymi osobnikami, do których z resztą sam się zaliczał. Nie czuł się odpowiedzialny za decyzje innych. W końcu przez większość życia nie podejmował swoich własnych - robiono to za niego. Nic więc dziwnego, że gdy sznurki rodzinnej władzy poluzowały się, a umysł zatopił zęby w wolności, okazała się ona najsłodszą z kochanek. Wymarzoną i wyśnioną, którą po części reprezentowała także Anna. Kochał dziewczynę, ale miał wrażenie, że uczucie to było powodowane chęcią sprzeniewierzenia się. Pokazania, że sam może decydować i będzie to robił wbrew i na przekór wszystkiemu. I doprowadziło to do śmierci.
Było to jak kubeł lodowatej wody, który wylał mu się na głowę. Otóż stało się jasne, że podejmowanie decyzji wiązało się z konsekwencjami. Akcja dawała reakcję - nic nie pozostawało bez odzewu. Zaczął dbać o życie innych - na swój sposób pielęgnować. Uciekł w kierunku Białej magii już nie przez wzgląd na buntownicze chęci, a dlatego, że chciał faktycznie nieść pomoc. Chciał być murem, za którym można było się schować.
Tik-tak
- Nie, nie powinno. - przyznał jej rację, opuszczając nieco głowę i patrząc w dół. Gdzie był Dumbledore, gdy Erin zniknęła. Gdzie byli oni wszyscy: Zakon. Przecież nie mogło się obejść bez echa, a jednak... nawet pojedyncze słowo nie trafiło do jego uszu. Nawet nikła wskazówka. Sugestia chociażby. Wszystko przeszło bokiem.
- Pozostaje nam dalej walczyć. - spojrzał w bok i zawiesiwszy wzrok na najbliższym wolnym krześle - sięgnął po nie, przysuwając do stolika, przy którym siedziała Hughes. Usiadł na nim, pochylając się delikatnie w jej stronę, wzrokiem jednak błądząc gdzieś od ciemności, do stosów wyłożonych przez nią ksiąg i pergaminów, unikając jej samej.
- Pokaż co masz. Pomogę ci, a potem odprowadzę do dormitorium, żeby Filch, ani reszta strażników prawa w naszej szkole nie mogła się przyczepić, że szwendasz się po nocy.
Nie wyciągnął jednak ręki i nie sięgnął po leżącą przed nią księgę. Nie spojrzał też wzrokiem na rysujące się wyraźniej litery. Pozostawiał jej niejaką swobodę. Nawet jego głos niespecjalnie nalegał, omijając stanowczość szerokim łukiem.
Pani wola, panno Hughes. Jestem, by pomagać.
Wszystko będzie dobrze.
Musiało. Ezechiel nie dopuszczał do siebie innej opcji. Pogrążenie się w czarnych myślach nie przyniosłoby niczego dobrego, w szczególności jeśli robili to inni. On sam już przyzwyczaił się, że fatalistyczne wizje nie tyle prześladowały go w myślach, co działy się na jego. Całe jego życie było pomyłką, a największą była rodzina w której się narodził. Jednak całe wychowanie i brak miłości poskutkowało tym, że stało się to dla niego czymś... naturalnym. Nie znał innych opcji, nie wiedział więc dokładnie na co mógłby narzekać. Ale czy to by coś przyniosło? Inni natomiast, gdy ich umysły wypełniały się nieprzyjemnymi obrazami, zapadali się w sobie. Ginęli i marnieli, czasem by potem wystrzelić w górę jak młode pędy spomiędzy popiołów spalonego lasu, a czasem by do reszty zatracić się w sobie.
Tik-tak.
Yaxley nigdy nie był prefektem. Nie był kimś, komu dostatecznie zależało, by latać za krnąbrnymi osobnikami, do których z resztą sam się zaliczał. Nie czuł się odpowiedzialny za decyzje innych. W końcu przez większość życia nie podejmował swoich własnych - robiono to za niego. Nic więc dziwnego, że gdy sznurki rodzinnej władzy poluzowały się, a umysł zatopił zęby w wolności, okazała się ona najsłodszą z kochanek. Wymarzoną i wyśnioną, którą po części reprezentowała także Anna. Kochał dziewczynę, ale miał wrażenie, że uczucie to było powodowane chęcią sprzeniewierzenia się. Pokazania, że sam może decydować i będzie to robił wbrew i na przekór wszystkiemu. I doprowadziło to do śmierci.
Było to jak kubeł lodowatej wody, który wylał mu się na głowę. Otóż stało się jasne, że podejmowanie decyzji wiązało się z konsekwencjami. Akcja dawała reakcję - nic nie pozostawało bez odzewu. Zaczął dbać o życie innych - na swój sposób pielęgnować. Uciekł w kierunku Białej magii już nie przez wzgląd na buntownicze chęci, a dlatego, że chciał faktycznie nieść pomoc. Chciał być murem, za którym można było się schować.
Tik-tak
- Nie, nie powinno. - przyznał jej rację, opuszczając nieco głowę i patrząc w dół. Gdzie był Dumbledore, gdy Erin zniknęła. Gdzie byli oni wszyscy: Zakon. Przecież nie mogło się obejść bez echa, a jednak... nawet pojedyncze słowo nie trafiło do jego uszu. Nawet nikła wskazówka. Sugestia chociażby. Wszystko przeszło bokiem.
- Pozostaje nam dalej walczyć. - spojrzał w bok i zawiesiwszy wzrok na najbliższym wolnym krześle - sięgnął po nie, przysuwając do stolika, przy którym siedziała Hughes. Usiadł na nim, pochylając się delikatnie w jej stronę, wzrokiem jednak błądząc gdzieś od ciemności, do stosów wyłożonych przez nią ksiąg i pergaminów, unikając jej samej.
- Pokaż co masz. Pomogę ci, a potem odprowadzę do dormitorium, żeby Filch, ani reszta strażników prawa w naszej szkole nie mogła się przyczepić, że szwendasz się po nocy.
Nie wyciągnął jednak ręki i nie sięgnął po leżącą przed nią księgę. Nie spojrzał też wzrokiem na rysujące się wyraźniej litery. Pozostawiał jej niejaką swobodę. Nawet jego głos niespecjalnie nalegał, omijając stanowczość szerokim łukiem.
Pani wola, panno Hughes. Jestem, by pomagać.
- Alice Hughes
Re: Mały zakątek między regałami
Pon Lip 04, 2016 6:29 pm
Alice Hughes marniała od dłuższego czasu i ciężko było jednoznacznie ustalić powód tego, czemu zima, pozostająca już jedynie wspomnieniem na pokrywającej się świeżą roślinnością glebie wciąż zdaje się wyzierać z jej młodej twarzy. Sama nie wiem co tak mocno stłamsiło tą zawsze tlącą się we wnętrzu Puchonki ciepłą iskrę. Czy to bazyliszek, który postanowił urządzić sobie wędrówkę po zamkowych - najbezpieczniejszych przecież - korytarzach? A może jedenastoletni Gorgo Honda, odbierający sobie życie pod wpływem jednego z tych, którzy ponoć mieli te młode umysły oświecać? (Nie, nie drodzy państwo - tego nadal nie wiemy!) Jakiekolwiek wydarzenia nie były odpowiedzialne za to, że kuliła się sama w sobie, o wiele ważniejszym wydawał się obecnie fakt, że nic nie wskazywało na to, by miała nagle wystrzelić... Nawet teraz, gdy ostatnie wydarzenia wstrząsnęły młodym dziewczęciem na tyle, że wybudziła się lekko z towarzyszącego jej przez ostatnie miesiące letargu - niepewność, przeplatana swego rodzaju strachem skutecznie odsuwała Puchonkę od przedsięwzięcia jakichkolwiek działań, mających na celu poprawę - gównianej - sytuacji, w której znaleźć miała się już za kilka tygodni. Walczyć trzeba umieć...
Tik - tak, tik - tak...
Coraz mniejsze kawałki pergaminu - dłonie, które go rozdzierały porzuciły w końcu precyzję na rzecz szybszych ruchów - zaścielały niewielki stolik.
Tik - tak, tik - tak...
Czoło zmarszczyło się unosząc jednocześnie w górę brwi, gdy do uszu dobiegł zgrzyt przesuwanego krzesła a kąt oka dostrzegł opadającą obok sylwetkę. Nie poruszyła się, przyjmując towarzystwo Bibliotekarza do świadomości.
- Mogę szwendać się po nocy... - Mruknęła przez zaciśnięte gardło, rozdzierając ostatni fragment pergaminu i odkładając marne strzępki na blacie. Wsunęła pod nie palce, bawiąc się przez chwile ścinkami. - Ale dziękuję. - Dodała już o wiele spokojniej. Przywileje przywilejami, a bezpieczeństwo... Chyba tylko ktoś kompletnie pozbawiony wyobraźni i instynktu samozachowawczego mógł czuć się pewnie na korytarzu po zmroku.
Więc przestań warczeć, idiotko...
Cisza znów wypełniła oświetloną marnym światłem naftowej lampy przestrzeń, kiedy dwie obecne w bibliotece osoby uciekły myślami w rejony, z których - o ironio - chciały uciec, a Puchonka odgarnęła wreszcie przedramieniem zaścielające rozłożoną na stoliku książkę śmieci.
- Właściwie to nie mam nic... - Obróciła głowę w stronę mężczyzny, wzdychając ze wstydem i wracając wzrokiem do pożółkłego tomiszcza, a szczupłe palce machinalnie przerzucały kolejne strony. - Zastanawiałam się czy... Szukałam czegoś o rodach, które nie zostały uwzględnione w skorowidzu. Nie o tych wymarłych, bardziej... Wyklętych? - Skrzywiła się nie potrafiąc sprecyzować wypowiedzi. - To już bez znaczenia. Profesor Binns nie powinien nakazywać nam zagłębiania się w życiorysy czystokrwistych kiedy tamci tylko czekają na to by wszystko kręciło się wokół nich. - Dłoń wsunęła się pod okładkę kompendium wiedzy, które żadnej wiedzy nie potrafiło jej przekazać i zatrzasnęła je nieco zbyt mocno. - Przepraszam! - Puchonka pogładziła palcami skórzaną obwolutę i przygryzła wargę. - I za podważanie autorytetu profesora Binnsa też... - Spuściła głowę, podpierając jednocześnie zgiętą w łokciu rękę na stole i opierając na niej czoło. Spokojnie Hughes...
- Wszystko dopiero się zaczyna, prawda?
Tik - tak, tik - tak...
Coraz mniejsze kawałki pergaminu - dłonie, które go rozdzierały porzuciły w końcu precyzję na rzecz szybszych ruchów - zaścielały niewielki stolik.
Tik - tak, tik - tak...
Czoło zmarszczyło się unosząc jednocześnie w górę brwi, gdy do uszu dobiegł zgrzyt przesuwanego krzesła a kąt oka dostrzegł opadającą obok sylwetkę. Nie poruszyła się, przyjmując towarzystwo Bibliotekarza do świadomości.
- Mogę szwendać się po nocy... - Mruknęła przez zaciśnięte gardło, rozdzierając ostatni fragment pergaminu i odkładając marne strzępki na blacie. Wsunęła pod nie palce, bawiąc się przez chwile ścinkami. - Ale dziękuję. - Dodała już o wiele spokojniej. Przywileje przywilejami, a bezpieczeństwo... Chyba tylko ktoś kompletnie pozbawiony wyobraźni i instynktu samozachowawczego mógł czuć się pewnie na korytarzu po zmroku.
Więc przestań warczeć, idiotko...
Cisza znów wypełniła oświetloną marnym światłem naftowej lampy przestrzeń, kiedy dwie obecne w bibliotece osoby uciekły myślami w rejony, z których - o ironio - chciały uciec, a Puchonka odgarnęła wreszcie przedramieniem zaścielające rozłożoną na stoliku książkę śmieci.
- Właściwie to nie mam nic... - Obróciła głowę w stronę mężczyzny, wzdychając ze wstydem i wracając wzrokiem do pożółkłego tomiszcza, a szczupłe palce machinalnie przerzucały kolejne strony. - Zastanawiałam się czy... Szukałam czegoś o rodach, które nie zostały uwzględnione w skorowidzu. Nie o tych wymarłych, bardziej... Wyklętych? - Skrzywiła się nie potrafiąc sprecyzować wypowiedzi. - To już bez znaczenia. Profesor Binns nie powinien nakazywać nam zagłębiania się w życiorysy czystokrwistych kiedy tamci tylko czekają na to by wszystko kręciło się wokół nich. - Dłoń wsunęła się pod okładkę kompendium wiedzy, które żadnej wiedzy nie potrafiło jej przekazać i zatrzasnęła je nieco zbyt mocno. - Przepraszam! - Puchonka pogładziła palcami skórzaną obwolutę i przygryzła wargę. - I za podważanie autorytetu profesora Binnsa też... - Spuściła głowę, podpierając jednocześnie zgiętą w łokciu rękę na stole i opierając na niej czoło. Spokojnie Hughes...
- Wszystko dopiero się zaczyna, prawda?
- Ezechiel Yaxley
Re: Mały zakątek między regałami
Pon Lip 04, 2016 6:30 pm
Z jednej strony Bibliotekarz chciał wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Że po tym paśmie nieszczęść, w końcu nastąpi przełom, który zacznie kierować to wszystko ku lepszemu. Że najgorsze mieli już za sobą. Jednak z drugiej strony... z drugiej strony wiedział, że to wcale nie koniec. To był dopiero początek i nieco go to przerażało. Zbyt dobrze znał filozofię ludzi wiernych Czarnemu Panu - w końcu spędził w śród nich długie lata. Nadzieja więc, która rzekomo pojawiała się w jego głowie, równie szybko była tłamszona i gaszona. I tak w kółko, cały czas.
Tik. Tak.
- Blaszka prefekta nie gwarantuje ci bezpieczeństwa.
Wymruczał, bez cienia protekcjonalności, czy innych tego typu rzeczy. Jego głos jak zawsze był spokojny: po prostu informował, albo przypominał. Zwracał uwagę na niuanse, które mogły tymczasowo umykać. Jego osoba jednak też nie gwarantowała jej bezpieczeństwa - tak na prawdę nic nie mogło. No, może tylko Dumbledore. Czasy były złe. Bardzo złe, skoro nawet szkoła nie była miejscem bezpiecznym.
- Wyklętych? - zdziwił się nieco. - Po co ci informacje o wyklętych rodach? - jego oczy zmrużyły się nieco, gdy spojrzał na jej twarz, tam próbując się dopatrywać jakiejkolwiek odpowiedzi. Miał jednak wrażenie, że nadzieje te były płonne. - Nie szkodzi, to tylko książka. - odpadł łagodnie, a w jego głosie, chyba po raz pierwszy od dawna, dało wyczuć się ciepło. Do tego same słowa, które padły z jego ust, zabrzmiały w jego wykonaniu niezwykle obco i abstrakcyjnie. Ezechiel, który ignorował takie traktowanie starego tomiszcza? To było coś nowego i innego. Niemniej jednak - starał się zrozumieć. Dziewczyna zdawała się może nie tyle strzępkiem nerwów, co niezwykle zagubioną przez wydarzenia, które ostatnio spadły na szkolną społeczność. Więc prawienie teraz morałów na temat bibliotekarstwa, nie było specjalnie na miejscu.
- Uważam, że to przydatne. Dobrze znać... swojego wroga. Nie wszystkie czystokrwiste rody są złe, jednak większość... Rości sobie zbyt wiele praw. - wiedział o tym doskonale. Jednak także o tym, że nie należało przypinać komuś łatki tylko dlatego, że należał do danej rodziny. On, Syriusz Black... byli ewenementami, które odpychano i wytykano. Yaxleyowie i Blackowie byli ze sobą stosunkowo blisko, tak jak wszystkie czyste rody. Nic wiec dziwnego, ze gdy pojawiał się ktoś, kto odstawał od kanonu, zaraz wszyscy o tym wiedzieli. To była zamknięta grupa, która nie dopuszczała do siebie nikogo. - Jednak tylko dlatego, że ktoś urodził się w takiej, a nie innej rodzinie... to go nie definiuje. Pewnie znasz Syriusza Blacka. Rodzina, która z pokolenia na pokolenie trafiała do Slytherinu, a on... czarna owca... trafił do Gryffindoru. Obawiam się, że nie masz pojęcia co to oznacza dla rodziny, bo w takiej sytuacji sama się nie znalazłaś. Sam miałem podobnie. - na chwilę ucichł. W sumie sam nie wiedział, czemu wywlókł ten temat. Było coraz później i robił się coraz bardziej zmęczony. To chyba było to. Potarł nasadę nosa, chcąc w jakiś sposób zmusić się do koncentracji i odpędzenia narastającego zmęczenia. - To jakby kamyk wpadł ci do buta. Wykorzystaj więc polecenie Binnsa jako sposobność do nauki i możliwości wykorzystania tego kiedyś. - odsunął się do tyłu, opierając o oparcie krzesła i splatając ręce na piersi. Wszystko dopiero się zaczyna. O co ci chodzi, kruszyno? Masz nadzieję, że wszystko się skończyło i to nowy początek, czy może niestety twój umysł podąża właściwym torem w kierunku jeszcze większej destrukcji i rozpaczy? Westchnął, odwracając wzrok i kierując go ku górze, ku niewidocznemu sufitowi. - Tak. To dopiero początek. Preludium, które nam grają. Nie jestem prekognitą, ale mogę ci powiedzieć, że oni tak łatwo nie przestaną. Za dobrze ich znam.
Tik. Tak.
- Blaszka prefekta nie gwarantuje ci bezpieczeństwa.
Wymruczał, bez cienia protekcjonalności, czy innych tego typu rzeczy. Jego głos jak zawsze był spokojny: po prostu informował, albo przypominał. Zwracał uwagę na niuanse, które mogły tymczasowo umykać. Jego osoba jednak też nie gwarantowała jej bezpieczeństwa - tak na prawdę nic nie mogło. No, może tylko Dumbledore. Czasy były złe. Bardzo złe, skoro nawet szkoła nie była miejscem bezpiecznym.
- Wyklętych? - zdziwił się nieco. - Po co ci informacje o wyklętych rodach? - jego oczy zmrużyły się nieco, gdy spojrzał na jej twarz, tam próbując się dopatrywać jakiejkolwiek odpowiedzi. Miał jednak wrażenie, że nadzieje te były płonne. - Nie szkodzi, to tylko książka. - odpadł łagodnie, a w jego głosie, chyba po raz pierwszy od dawna, dało wyczuć się ciepło. Do tego same słowa, które padły z jego ust, zabrzmiały w jego wykonaniu niezwykle obco i abstrakcyjnie. Ezechiel, który ignorował takie traktowanie starego tomiszcza? To było coś nowego i innego. Niemniej jednak - starał się zrozumieć. Dziewczyna zdawała się może nie tyle strzępkiem nerwów, co niezwykle zagubioną przez wydarzenia, które ostatnio spadły na szkolną społeczność. Więc prawienie teraz morałów na temat bibliotekarstwa, nie było specjalnie na miejscu.
- Uważam, że to przydatne. Dobrze znać... swojego wroga. Nie wszystkie czystokrwiste rody są złe, jednak większość... Rości sobie zbyt wiele praw. - wiedział o tym doskonale. Jednak także o tym, że nie należało przypinać komuś łatki tylko dlatego, że należał do danej rodziny. On, Syriusz Black... byli ewenementami, które odpychano i wytykano. Yaxleyowie i Blackowie byli ze sobą stosunkowo blisko, tak jak wszystkie czyste rody. Nic wiec dziwnego, ze gdy pojawiał się ktoś, kto odstawał od kanonu, zaraz wszyscy o tym wiedzieli. To była zamknięta grupa, która nie dopuszczała do siebie nikogo. - Jednak tylko dlatego, że ktoś urodził się w takiej, a nie innej rodzinie... to go nie definiuje. Pewnie znasz Syriusza Blacka. Rodzina, która z pokolenia na pokolenie trafiała do Slytherinu, a on... czarna owca... trafił do Gryffindoru. Obawiam się, że nie masz pojęcia co to oznacza dla rodziny, bo w takiej sytuacji sama się nie znalazłaś. Sam miałem podobnie. - na chwilę ucichł. W sumie sam nie wiedział, czemu wywlókł ten temat. Było coraz później i robił się coraz bardziej zmęczony. To chyba było to. Potarł nasadę nosa, chcąc w jakiś sposób zmusić się do koncentracji i odpędzenia narastającego zmęczenia. - To jakby kamyk wpadł ci do buta. Wykorzystaj więc polecenie Binnsa jako sposobność do nauki i możliwości wykorzystania tego kiedyś. - odsunął się do tyłu, opierając o oparcie krzesła i splatając ręce na piersi. Wszystko dopiero się zaczyna. O co ci chodzi, kruszyno? Masz nadzieję, że wszystko się skończyło i to nowy początek, czy może niestety twój umysł podąża właściwym torem w kierunku jeszcze większej destrukcji i rozpaczy? Westchnął, odwracając wzrok i kierując go ku górze, ku niewidocznemu sufitowi. - Tak. To dopiero początek. Preludium, które nam grają. Nie jestem prekognitą, ale mogę ci powiedzieć, że oni tak łatwo nie przestaną. Za dobrze ich znam.
- Alice Hughes
Re: Mały zakątek między regałami
Pon Lip 04, 2016 6:32 pm
Gładząc miękką skórę w przepraszającym odruchu, Hughes podniosła w końcu głowę a jasnobrązowe oczy spoczęły na mężczyźnie. To tylko książka... Cofnęła dłoń, kilka razy uderzając palcami w drewniany blat. Priorytety... Dostała już chyba wystarczająco wiele dowodów na to, że powinna przemyśleć swoje. Czasy kiedy można było utrzymywać, że nie dzieje się nic istotnego, że wszystko jest chwilowe a zbliżające się egzaminy stanowią największy problem minęły dawno. Nawet jeśli Puchonka całą sobą chciała wierzyć, że jest inaczej i robiła wszystko, byleby nie dopuścić do siebie prawdy.
Tik - tak.
Alice. Imię z greckiego, oznaczające prawdę.
Słuchała. Naprawdę uważnie słuchała głosu Bibliotekarza, łagodnie wypełniającego przestrzeń między nimi. Przestrzeń, która była bezpieczna, nawet jeśli lampka oświetlała tylko niewielki fragment biblioteki. A przynajmniej takie sprawiała wrażenie - w końcu słusznie zostało zauważone, że nawet Hogwart tracił już swoje miano najbezpieczniejszego miejsca. Mimo tego siedząca na drewnianym krześle dziewczyna nie odczuwała lęku, a na pewno nie mocniej niż dotychczas. Niepokój tlił się gdzieś w sercu, powoli stając się nieodłącznym elementem egzystencji, tak naturalnym jak oddychanie.
Cienie na bladej twarzy przesuwały się powoli, kiedy Alice przytaknęła. Zachłanność i chore wartości. Banda kretynów... Zresztą - Hughes naprawdę była zdania, że to te nieomal kazirodcze związki biologicznie spaczyły umysły Śmierciożerców. Cały ich sadyzm nie był w końcu naturalny a na pewno nie mieścił się w tej Puchońskiej głowie. Głowie, która lubiła generalizować, w całym pragnieniu tego by wszystko było na swoim miejscu, często robiąc przez to niezły bałagan. W końcu okazywało się, że układanka ni jak ma się do rzeczywistości a Alice zostawała z garścią puzzli lub niekompletnym obrazem i cała zabawa zaczynała się od początku... Szufladkowanie ni jak nie sprawdzało się w rzeczywistości, weszło jednak w nawyk tak mocno, że nie potrafiła nad nim zapanować. A potem zostawał tylko wstyd.
Kącik ust zadrżał na wzmiankę o Blacku. Choć to dzięki niemu przez siedem lat zdążyła poznać chyba wszystkie synonimy słów takich jak palant czy nadęty, nie mogła zarzucić mu niczego co było by faktycznie złe. Wredne - owszem. Ale nie złe...
Brwi zmarszczyły się nieco gdy do uszu dziewczęcia dobiegło ostatnie zdanie mężczyzny. Przechyliła lekko głowę zerkając na profil Ezachiela i przygryzła wargę przetrawiając to co właśnie usłyszała. Syriusz, ten sam który obnosił się z tytułem szkolnej gwiazdy był też wygnańcem. Alice nie znała jego sytuacji dokładnie, wiedziała tylko tyle, że wakacje i święta spędza u Jamesa, z rodziną nie utrzymując już praktycznie żadnych stosunków... Nie spuszczając wzroku z Bibliotekarza w ciszy zastanawiała się czy na pewno usłyszała to co zrozumiała, czy może przesadziła a pan Yaxley po prostu podał jej przykład czystokrwistego Gryfona.
- Biała owca. - Odwróciła szybko spojrzenie, nieomal zawstydzona, kolejny już raz chrząkając cicho. - Wydaje mi się, że biała owca będzie tu lepszym określeniem...[ - Tu, czyli gdzie właściwie? Nie zdradziła mężczyźnie tego w którą stronę i jak daleko wybiegły jej myśli po jego ostatnim... wyznaniu? Informacji? Nie miała pojęcia co o tym myśleć a wszystkie pytania były by nie na miejscu. Podsunęła bliżej siebie kilka zaścielających stół kawałków pergaminu i zaczęła zwijać je w małe kulki, w zamyśleniu kiwając głową. Kamyk w bucie miał ten plus, że dało się go wyjąć. Ciche westchnienie przywołało ją znowu na ziemię. Kątem oka przyglądała się jak ten odchyla się do tyłu i skupia na niewidocznym suficie.
Tik - tak.
Palce zadrżały a papierowa kulka wyskoczyła z nich sama z siebie i przeturlała się po stoliku, zatrzymując się na książkowym murze.
- Osobiście? - Palnęła w końcu, nim zdążyła ugryźć się w język.
Tik - tak.
Alice. Imię z greckiego, oznaczające prawdę.
Słuchała. Naprawdę uważnie słuchała głosu Bibliotekarza, łagodnie wypełniającego przestrzeń między nimi. Przestrzeń, która była bezpieczna, nawet jeśli lampka oświetlała tylko niewielki fragment biblioteki. A przynajmniej takie sprawiała wrażenie - w końcu słusznie zostało zauważone, że nawet Hogwart tracił już swoje miano najbezpieczniejszego miejsca. Mimo tego siedząca na drewnianym krześle dziewczyna nie odczuwała lęku, a na pewno nie mocniej niż dotychczas. Niepokój tlił się gdzieś w sercu, powoli stając się nieodłącznym elementem egzystencji, tak naturalnym jak oddychanie.
Cienie na bladej twarzy przesuwały się powoli, kiedy Alice przytaknęła. Zachłanność i chore wartości. Banda kretynów... Zresztą - Hughes naprawdę była zdania, że to te nieomal kazirodcze związki biologicznie spaczyły umysły Śmierciożerców. Cały ich sadyzm nie był w końcu naturalny a na pewno nie mieścił się w tej Puchońskiej głowie. Głowie, która lubiła generalizować, w całym pragnieniu tego by wszystko było na swoim miejscu, często robiąc przez to niezły bałagan. W końcu okazywało się, że układanka ni jak ma się do rzeczywistości a Alice zostawała z garścią puzzli lub niekompletnym obrazem i cała zabawa zaczynała się od początku... Szufladkowanie ni jak nie sprawdzało się w rzeczywistości, weszło jednak w nawyk tak mocno, że nie potrafiła nad nim zapanować. A potem zostawał tylko wstyd.
Kącik ust zadrżał na wzmiankę o Blacku. Choć to dzięki niemu przez siedem lat zdążyła poznać chyba wszystkie synonimy słów takich jak palant czy nadęty, nie mogła zarzucić mu niczego co było by faktycznie złe. Wredne - owszem. Ale nie złe...
Brwi zmarszczyły się nieco gdy do uszu dziewczęcia dobiegło ostatnie zdanie mężczyzny. Przechyliła lekko głowę zerkając na profil Ezachiela i przygryzła wargę przetrawiając to co właśnie usłyszała. Syriusz, ten sam który obnosił się z tytułem szkolnej gwiazdy był też wygnańcem. Alice nie znała jego sytuacji dokładnie, wiedziała tylko tyle, że wakacje i święta spędza u Jamesa, z rodziną nie utrzymując już praktycznie żadnych stosunków... Nie spuszczając wzroku z Bibliotekarza w ciszy zastanawiała się czy na pewno usłyszała to co zrozumiała, czy może przesadziła a pan Yaxley po prostu podał jej przykład czystokrwistego Gryfona.
- Biała owca. - Odwróciła szybko spojrzenie, nieomal zawstydzona, kolejny już raz chrząkając cicho. - Wydaje mi się, że biała owca będzie tu lepszym określeniem...[ - Tu, czyli gdzie właściwie? Nie zdradziła mężczyźnie tego w którą stronę i jak daleko wybiegły jej myśli po jego ostatnim... wyznaniu? Informacji? Nie miała pojęcia co o tym myśleć a wszystkie pytania były by nie na miejscu. Podsunęła bliżej siebie kilka zaścielających stół kawałków pergaminu i zaczęła zwijać je w małe kulki, w zamyśleniu kiwając głową. Kamyk w bucie miał ten plus, że dało się go wyjąć. Ciche westchnienie przywołało ją znowu na ziemię. Kątem oka przyglądała się jak ten odchyla się do tyłu i skupia na niewidocznym suficie.
Tik - tak.
Palce zadrżały a papierowa kulka wyskoczyła z nich sama z siebie i przeturlała się po stoliku, zatrzymując się na książkowym murze.
- Osobiście? - Palnęła w końcu, nim zdążyła ugryźć się w język.
- Ezechiel Yaxley
Re: Mały zakątek między regałami
Pon Lip 04, 2016 6:32 pm
Zaśmiał się. Parsknął cichym śmiechem, gdy tylko usłyszał uwagę dziewczyny o białej owcy, delikatnie kręcąc głową. Ileż to razy w swojej głowie własnie w ten sposób prezentował siebie na tle swojej rodziny. Siebie i sobie podobnych - tych, którzy postanowili się sprzeniewierzyć swoistemu reżimowi rodzin czystokrwistych, do których tak bardzo nie pasowali. Z perspektywy swoich familii, zgodnie ze starym przysłowiem, to oni pozostawali czarnymi, jednak gdyby spróbować rozwodzić się nad samą symboliką i czerni, i bieli, odpowiedź prawidłowa i odpowiednia do zadanej sytuacji, szybko wypłynęłaby na wierzch i stałaby się nad wyraz oczywista.
Byli białymi owcami.
- Tak... w naszym przypadku, jego i moim, właśnie biała owca będzie określeniem właściwym.
Uśmiech zatarł się powoli gdy mówił, pozwalając wrócić mu do swojego standardowego, pustego wyrazu. Mimo wszystko wciąż w jego oczach pobłyskiwały delikatne ogniki rozbawienia. Dla niego jednak nie było to nic złego: nie w jego gestii było wyśmianie dziewczyny - spodobało mu się natomiast to, że zauważyła to, czego on nigdy nie wypowiedział nagłos, jednak setki razy powtarzał w myślach. Zupełnie tak, jakby w nich czytała, albo - schodząc na bardziej prawdopodobne tematy - miała podobny sposób myślenia.
Tik-tak.
Na to ostatnie, jedno słowo, które było jednocześnie pytaniem, opuścił spojrzenie, które skierował ponownie na nią. Uśmiechnął się smutno.
- Myślę, ze to nie tajemnica, jak mam na nazwisko. - zaczął powoli, krzywiąc się niczym uczniak, niesłusznie skarcony przez nauczyciela. - A czystokrwiste rody mają nieprzyjemną tendencje miłowania Czarnego Pana.
Nie odrywał od niej spojrzenia, gotowy tą jedną czynnością potwierdzić wszelkie jej domysły. Była bystra, więc na pewno jej myśli gnały w odpowiednim kierunku. Tak, Alice, moja rodzina w większości to Śmierciożercy. Tak, Alice, jeśli pomyślałaś o Blacku - jego też. Tak, Alice, znam ich osobiście. Dobrze, jak nikt inny.
Byli białymi owcami.
- Tak... w naszym przypadku, jego i moim, właśnie biała owca będzie określeniem właściwym.
Uśmiech zatarł się powoli gdy mówił, pozwalając wrócić mu do swojego standardowego, pustego wyrazu. Mimo wszystko wciąż w jego oczach pobłyskiwały delikatne ogniki rozbawienia. Dla niego jednak nie było to nic złego: nie w jego gestii było wyśmianie dziewczyny - spodobało mu się natomiast to, że zauważyła to, czego on nigdy nie wypowiedział nagłos, jednak setki razy powtarzał w myślach. Zupełnie tak, jakby w nich czytała, albo - schodząc na bardziej prawdopodobne tematy - miała podobny sposób myślenia.
Tik-tak.
Na to ostatnie, jedno słowo, które było jednocześnie pytaniem, opuścił spojrzenie, które skierował ponownie na nią. Uśmiechnął się smutno.
- Myślę, ze to nie tajemnica, jak mam na nazwisko. - zaczął powoli, krzywiąc się niczym uczniak, niesłusznie skarcony przez nauczyciela. - A czystokrwiste rody mają nieprzyjemną tendencje miłowania Czarnego Pana.
Nie odrywał od niej spojrzenia, gotowy tą jedną czynnością potwierdzić wszelkie jej domysły. Była bystra, więc na pewno jej myśli gnały w odpowiednim kierunku. Tak, Alice, moja rodzina w większości to Śmierciożercy. Tak, Alice, jeśli pomyślałaś o Blacku - jego też. Tak, Alice, znam ich osobiście. Dobrze, jak nikt inny.
- Alice Hughes
Re: Mały zakątek między regałami
Pon Lip 04, 2016 6:34 pm
Ramiona dziewczyny opadły w dół, kiedy śmiech przerwał cisze w dość gwałtowny sposób. Przekonana, że - jak to miała w zwyczaju - znowu coś palnęła, zagryzła wargę mając nadzieję, że uderzenie gorąca nie zwiastowało zaczerwienienia się polików. Starczyło już tych upokorzeń... Chyba właśnie dlatego dłuższą chwilę zajęło jej zrozumienie, że pan Yaxley wcale nie śmieje się z niej, a raczej z tego co powiedziała - a i to nie do końca. Hughes nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo ogólna konkluzja jej wypowiedzi była bliska Bibliotekarzowi. Ciągle memląc w palcach skrawek pergaminu obróciła w jego stronę twarz, sekundę później przekręcając też ramiona. Wpatrywała się w profil mężczyzny a ciekawość odmalowująca się na twarzy dziewczęcia była tak ewidentna, że nie dało pomylić się jej z żadnym innym uczuciem.
Więc jednak...
Black i Yaxley, Yaxley i Black... Choć zyskała w końcu potwierdzenie swoich teorii, poczuła się nieco dziwnie. W końcu szkolna kadra niecodziennie dzieliła się z uczniami szczegółami z prywatnego życia a i sama Alice raczej nie zaprzątała sobie nimi głowy, traktując profesorów i pracowników Hogwartu z należnym im szacunkiem i dystansem. Mimo tego w całej tej sytuacji nie było niczego złego. Niczego, co wydawało by się nie na miejscu czy sugerowało przekroczenie pewnej granicy, która - z uwagi na ogólnie przyjęte standardy - była nienaruszalna. To chyba to zmęczenie i nuta zagubienia, opatulane łagodnym światłem czyniły tę sytuację tak naturalną jak tylko - mimo swojej nowości - mogła być.
Tik-tak.
Zwinięty pergamin potoczył się po stole, na chwilę odrywając brązowe tęczówki od twarzy Ezachiela. Hughes śledziła tę papierową kulkę i westchnęła widząc jak zatrzymuje się na książkach. Kolejny raz podniosła twarz, próbując nie uciec wzrokiem na widok uśmiechu, pozbawionego jakiejkolwiek wesołości. Uśmiechu, który mówił jednocześnie wystarczająco wiele, by Puchonka na wieść o tym, że siedzący przed nią mężczyzna zna zagrażające wszystkim środowisko niejako od środka, wciąż mogła pozostać na miejscu, nie odczuwając z tego powodu strachu czy choćby niepewności. Nieco to dziwne - w końcu nie ufała prawie nikomu, mimo to skinęła po prostu głową, skupiona na tym błękitnym, czystym spojrzeniu.
- To musi być dziwne, prawda? - Szepnęła, zamykając na chwilę oczy. - To znaczy ten bunt... - Ręka znów wystrzeliła w kierunku stołu, chwytając kilka fragmentów nie zgniecionego jeszcze pergaminu. - Przepraszam, nie powinnam.
Wciąż zwrócona w stronę Yaxleya, na tyle na ile umożliwiał to mały stolik, miętosiła w palcach pożółkłe fragmenty a wzrok błądził gdzieś ponad ramieniem mężczyzny.
- A ten w Hosmeade..? Mówiliście tym samym językiem... - Chrząknęła i spuściła głowę.
Więc jednak...
Black i Yaxley, Yaxley i Black... Choć zyskała w końcu potwierdzenie swoich teorii, poczuła się nieco dziwnie. W końcu szkolna kadra niecodziennie dzieliła się z uczniami szczegółami z prywatnego życia a i sama Alice raczej nie zaprzątała sobie nimi głowy, traktując profesorów i pracowników Hogwartu z należnym im szacunkiem i dystansem. Mimo tego w całej tej sytuacji nie było niczego złego. Niczego, co wydawało by się nie na miejscu czy sugerowało przekroczenie pewnej granicy, która - z uwagi na ogólnie przyjęte standardy - była nienaruszalna. To chyba to zmęczenie i nuta zagubienia, opatulane łagodnym światłem czyniły tę sytuację tak naturalną jak tylko - mimo swojej nowości - mogła być.
Tik-tak.
Zwinięty pergamin potoczył się po stole, na chwilę odrywając brązowe tęczówki od twarzy Ezachiela. Hughes śledziła tę papierową kulkę i westchnęła widząc jak zatrzymuje się na książkach. Kolejny raz podniosła twarz, próbując nie uciec wzrokiem na widok uśmiechu, pozbawionego jakiejkolwiek wesołości. Uśmiechu, który mówił jednocześnie wystarczająco wiele, by Puchonka na wieść o tym, że siedzący przed nią mężczyzna zna zagrażające wszystkim środowisko niejako od środka, wciąż mogła pozostać na miejscu, nie odczuwając z tego powodu strachu czy choćby niepewności. Nieco to dziwne - w końcu nie ufała prawie nikomu, mimo to skinęła po prostu głową, skupiona na tym błękitnym, czystym spojrzeniu.
- To musi być dziwne, prawda? - Szepnęła, zamykając na chwilę oczy. - To znaczy ten bunt... - Ręka znów wystrzeliła w kierunku stołu, chwytając kilka fragmentów nie zgniecionego jeszcze pergaminu. - Przepraszam, nie powinnam.
Wciąż zwrócona w stronę Yaxleya, na tyle na ile umożliwiał to mały stolik, miętosiła w palcach pożółkłe fragmenty a wzrok błądził gdzieś ponad ramieniem mężczyzny.
- A ten w Hosmeade..? Mówiliście tym samym językiem... - Chrząknęła i spuściła głowę.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach