- Ezechiel Yaxley
Re: Mały zakątek między regałami
Pon Lip 04, 2016 6:35 pm
Ostatnie wydarzenia były ciężkie. Zarówno dla mężczyzny, jak i dziewczyny, którzy siedzieli razem w ciemnej bibliotece. Sam Ezechiel czuł się tym wszystkim bardzo zmęczony. Zmaganie się ze śmierciożercami to jedno, jednak dbanie w tym wszystkim o bezpieczeństwo uczniów sprawiało, że człowiek nadwyrężał organizm, byleby tylko osiągnąć jak najlepsze rezultaty, byle pozostać jak najbardziej efektywnym. Gdy broniło się życia nie tylko swojego, ale i innych, wszystko wydawało się inne. Zupełnie inny ciężar spadał wtedy na barki, jeśli próby okazywały się fiaskiem. Ciężar o wiele bardziej gryzący sumienie...
Cała ta sytuacja - wspólne przebrnięcie przez tego typu epizod sprawiało, że ludzie może nie tyle nagle zaczynali pałać do siebie sympatią, ale na pewno czuli się sobie bliżsi. Wspólne cierpienie łączyło i spajało, bywało mocniejsze od radości i uniesień. A sama dziewczyna, powoli przestawała być uczennicą. Niedługo egzaminy, a po nich stanie się pełnoprawną czarownicą której, jeśli tego typu sytuacja powtórzy się znowu, mało kto poczuje się w obowiązku pomóc.
Dla niego więc jawiła się już jaka pełnoprawna część świata dorosłych. Gotowa przyjąć na siebie wszystko, o ze sobą niósł. A jeśli nie była w stanie tego zrobić... cóż... po prostu musiała. Czasy narzucały to same: przystosowanie się do coraz gorszych sytuacji, umiejętność radzenia sobie z nimi.
Ezechiel był sam. Sam w swoim bibliotecznym świecie. Przesiąknięty zapachem kuchu i starych woluminów. Jego przyjaciele z Hogwartu rozpierzchli się w swoje strony: część nawet odeszła już z tego świata, za sprawą tych, którzy nastawali na życie uczniów w Hogsmeade. Rodzina odwróciła się od niego, w tym momencie żywił więc egoistyczną potrzebę rozmowy, a w tym wypadku - odpowiadania na pytania. To też było dobre. Pomagało w pewien sposób oczyścić się z kłębiących się w głowie myśli. Podzielić się z nimi chociaż częściowo.
Uśmiechnął się delikatnie. Nie chciała, ale wciąż pytała. Była ciekawska, jednak zdawała się w ogóle nie panować nad tym. On jednak nie zamierzał odmawiać jej odpowiedzi.
- Dziwne? Może. Może dla rodziny, która nie wyobraża sobie innej możliwości jak iść z jej ślady. Dla mnie to coś naturalnego. Kiedy ktoś całe życie mówi ci co masz robić i nagle okazuje się, że możesz dokonać wyboru... najczęściej go dokonujesz.
Czy to dzięki wyjazdu do Hogwartu, czy też zacieśnieniem więzi z częścią rodziny, która znajdowała się w Rumunii. Familia matki nie przywiązywała wagi do krwi - był to temat obojętny, niekontrowersyjny. Wiadomo jednak - czystość krwi była swojego rodzaju prestiżem, jednak nie do tego stopnia, by tępić członków swej rodziny. Dawali właśnie wybór. Swoistą wolność, której Ezechiel pozbawiony był mieszkając w Anglii. Skorzystał, płacąc za to cenę wysoką, jednak nie odwrócił się i nie wrócił z podkulonym ogonem. Westchnął.
- To rosyjski. Byłem w Durmstrangu przez rok na wymianie, kiedy sam jeszcze uczęszczałem do Hogwartu. Siłą rzeczy więc znam język, chociaż z upływem czasu idzie mi coraz gorzej. - jego kaleki akcent doskonale dało się wyczuć w sklepie, gdy przyszło mu wypowiedzieć parę słów do Karkarova. Nie przeszkadzało mu to jednak wcale w zrozumieniu się z Rosjaninem. -Musi pochodzić z Rosji, bo jego akcent był naturalny. Słyszałaś z resztą jak mówił po angielsku.
Cała ta sytuacja - wspólne przebrnięcie przez tego typu epizod sprawiało, że ludzie może nie tyle nagle zaczynali pałać do siebie sympatią, ale na pewno czuli się sobie bliżsi. Wspólne cierpienie łączyło i spajało, bywało mocniejsze od radości i uniesień. A sama dziewczyna, powoli przestawała być uczennicą. Niedługo egzaminy, a po nich stanie się pełnoprawną czarownicą której, jeśli tego typu sytuacja powtórzy się znowu, mało kto poczuje się w obowiązku pomóc.
Dla niego więc jawiła się już jaka pełnoprawna część świata dorosłych. Gotowa przyjąć na siebie wszystko, o ze sobą niósł. A jeśli nie była w stanie tego zrobić... cóż... po prostu musiała. Czasy narzucały to same: przystosowanie się do coraz gorszych sytuacji, umiejętność radzenia sobie z nimi.
Ezechiel był sam. Sam w swoim bibliotecznym świecie. Przesiąknięty zapachem kuchu i starych woluminów. Jego przyjaciele z Hogwartu rozpierzchli się w swoje strony: część nawet odeszła już z tego świata, za sprawą tych, którzy nastawali na życie uczniów w Hogsmeade. Rodzina odwróciła się od niego, w tym momencie żywił więc egoistyczną potrzebę rozmowy, a w tym wypadku - odpowiadania na pytania. To też było dobre. Pomagało w pewien sposób oczyścić się z kłębiących się w głowie myśli. Podzielić się z nimi chociaż częściowo.
Uśmiechnął się delikatnie. Nie chciała, ale wciąż pytała. Była ciekawska, jednak zdawała się w ogóle nie panować nad tym. On jednak nie zamierzał odmawiać jej odpowiedzi.
- Dziwne? Może. Może dla rodziny, która nie wyobraża sobie innej możliwości jak iść z jej ślady. Dla mnie to coś naturalnego. Kiedy ktoś całe życie mówi ci co masz robić i nagle okazuje się, że możesz dokonać wyboru... najczęściej go dokonujesz.
Czy to dzięki wyjazdu do Hogwartu, czy też zacieśnieniem więzi z częścią rodziny, która znajdowała się w Rumunii. Familia matki nie przywiązywała wagi do krwi - był to temat obojętny, niekontrowersyjny. Wiadomo jednak - czystość krwi była swojego rodzaju prestiżem, jednak nie do tego stopnia, by tępić członków swej rodziny. Dawali właśnie wybór. Swoistą wolność, której Ezechiel pozbawiony był mieszkając w Anglii. Skorzystał, płacąc za to cenę wysoką, jednak nie odwrócił się i nie wrócił z podkulonym ogonem. Westchnął.
- To rosyjski. Byłem w Durmstrangu przez rok na wymianie, kiedy sam jeszcze uczęszczałem do Hogwartu. Siłą rzeczy więc znam język, chociaż z upływem czasu idzie mi coraz gorzej. - jego kaleki akcent doskonale dało się wyczuć w sklepie, gdy przyszło mu wypowiedzieć parę słów do Karkarova. Nie przeszkadzało mu to jednak wcale w zrozumieniu się z Rosjaninem. -Musi pochodzić z Rosji, bo jego akcent był naturalny. Słyszałaś z resztą jak mówił po angielsku.
- Alice Hughes
Re: Mały zakątek między regałami
Pon Lip 04, 2016 6:36 pm
Nie wiem czy była gotowa. Raczej nie, a ostatnie wydarzenia, a raczej to w jaki sposób skończyło się dla niej spotkanie z jednym tylko Śmierciożercą było chyba dostatecznym dowodem na to, że nie musiała snuć dalekosiężnych planów na życie po zakończeniu szkoły. Brutalna i trudna do zaakceptowania prawda niosła ze sobą jednak spory plus - poruszyła nie tylko uśpiony ostatnio i tworzący własne wizje świata umysł ale i serce. To małe, Puchońskie, zdawało się trzepotać coraz mocniej. Nieprzyzwolenie na to co się dzieje, powoli ewoluowało z chęci zaprzeczenia w potrzebę walki. Egoistyczną chęć udowodnienia, że może i potrafi, ale też - naturalną przecież dla Hughes - chęć ochrony wszystkich, którzy tej ochrony potrzebowali. A że przez minione lata polegało to głównie na tuszowaniu niegroźnych występków Puchonów czy ślęczeniu z nimi do rana nad podręcznikami? Cóż...
Tik - tak.
Czasy się zmieniały.
Nie pierwszy z resztą raz zostawała pozbawiona możliwości wyboru i nie pierwszy raz, przyszłość nie dawała szansy na to by móc ją chociaż naszkicować. Może faktycznie to co ją teraz przysłaniało było niebezpieczne o wiele bardziej - skalane łopotem czarnych szat i wydobywającym się zza masek szyderczym śmiechem łaknęło krwi. Tylko co z tego? Beznadzieja zawsze przerażała tak samo. To kwitnący w dziewczęciu bunt był uczuciem tak nowym i porażającym, że przeplatając się ze strachem tworzył mieszankę wprowadzającą drobne ciało w niespokojne drżenie. Myśli dawno już nie galopowały w ten sposób a mięśnie nie spinały znienacka, kiedy instynkt przejmował kontrolę a obok coś się poruszało... I wszystko fajnie, właściwie to nawet wszystko bardzo dobrze, gdyby nie to, że niczego te impulsy nie wnosiły. Wszystko co jej wpajano, obrazek, któremu przez całe życie starała się sprostać zmuszał do tego by wszelkie tego typu zachowania dusić w zarodku. Kretyńskie, idiotyczne, absolutnie bez sensu... I pozornie nie do opanowania, jak tendencja do szufladkowania czy ciekawość. A przynajmniej do niedawna. Było bowiem coraz bliżej.
Tik - tak.
Czasy się zmieniały, a ludzie dojrzewali.
Krótko, ledwie zauważalnie odwzajemniła nikły uśmiech mężczyzny. Ta rozmowa... Czy może raczej zwyczajna chwila szczerości, bez pierdołowatych zapewnień, że nie nie powinna się martwić a oni, dorośli mają wszystko pod kontrolą była dla Hughes cenniejsza niż drukowane w Proroku, z dnia na dzień dłuższe i coraz bardziej ociekające histerią obietnice. Teraz to ona parsknęła cicho, chowając twarz w dłoniach i kręcąc głową. Rozczapierzyła palce zerkając przez nie na twarz Bibliotekarza.
- To nie z pana! - Przełknęła ślinę, przyciskając mocniej dłonie do ewidentnie zaczerwienionych polików. - Coś mi się po prostu... Przypomniało. Nic istotnego. - Wybór... Chyba jednak nie było z nią aż tak źle, w końcu raz już wzięła sprawy w swoje ręce i to w dość gwałtowny sposób. Miała jedna wątpliwości czy wysłanie do ciotki listu z informacją, że na wakacje zostaje w szkole i zabunkrowanie się na całe lato na przysłowiowym zmywaku w Dziurawym Kotle było wyborem, o którym mówił mężczyzna. Przywołała się więc do porządku a myśli znów oscylowały wokół wciąż aktualnego tematu, który raczej nieprędko miał się przedawnić. Chyba nawet trochę jej ulżyło na wieść o tym, że Śmierciorzerca ze sklepu nie był spokrewniony z Ezachielem, a ten po prostu nauczył się języka.
- To gdzieś obok polski, prawda? - Zmarszczyła na chwilę czoło przypominając sobie jak niektóre dźwięki wypowiadanych przez mężczyzn słów wydawały jej się znajome i wzdrygnęła się. Może nie skupiała się zbytnio na akcencie, ale słowa oprawcy, przepełnione fałszywą, lepką czułością i troską - których nie doświadczała przecież na co dzień - wciąż obijały się w jej głowie, najczęściej wtedy gdy usiłowała zasnąć. - Obrzydliwie. - Pokiwała energicznie głową, gdyby samo słowo nie było wystarczające i westchnęła, nie zdradzając tego w którym kierunku poszybowały jej myśli. Wykorzystała chwilę ciszy na to by wyciągnąć kolejną nitkę z rękawa szarego swetra.
- Te zaklęcia których pan używał... Nauczył się ich pan w Durmstrangu?
Tik - tak.
Czasy się zmieniały.
Nie pierwszy z resztą raz zostawała pozbawiona możliwości wyboru i nie pierwszy raz, przyszłość nie dawała szansy na to by móc ją chociaż naszkicować. Może faktycznie to co ją teraz przysłaniało było niebezpieczne o wiele bardziej - skalane łopotem czarnych szat i wydobywającym się zza masek szyderczym śmiechem łaknęło krwi. Tylko co z tego? Beznadzieja zawsze przerażała tak samo. To kwitnący w dziewczęciu bunt był uczuciem tak nowym i porażającym, że przeplatając się ze strachem tworzył mieszankę wprowadzającą drobne ciało w niespokojne drżenie. Myśli dawno już nie galopowały w ten sposób a mięśnie nie spinały znienacka, kiedy instynkt przejmował kontrolę a obok coś się poruszało... I wszystko fajnie, właściwie to nawet wszystko bardzo dobrze, gdyby nie to, że niczego te impulsy nie wnosiły. Wszystko co jej wpajano, obrazek, któremu przez całe życie starała się sprostać zmuszał do tego by wszelkie tego typu zachowania dusić w zarodku. Kretyńskie, idiotyczne, absolutnie bez sensu... I pozornie nie do opanowania, jak tendencja do szufladkowania czy ciekawość. A przynajmniej do niedawna. Było bowiem coraz bliżej.
Tik - tak.
Czasy się zmieniały, a ludzie dojrzewali.
Krótko, ledwie zauważalnie odwzajemniła nikły uśmiech mężczyzny. Ta rozmowa... Czy może raczej zwyczajna chwila szczerości, bez pierdołowatych zapewnień, że nie nie powinna się martwić a oni, dorośli mają wszystko pod kontrolą była dla Hughes cenniejsza niż drukowane w Proroku, z dnia na dzień dłuższe i coraz bardziej ociekające histerią obietnice. Teraz to ona parsknęła cicho, chowając twarz w dłoniach i kręcąc głową. Rozczapierzyła palce zerkając przez nie na twarz Bibliotekarza.
- To nie z pana! - Przełknęła ślinę, przyciskając mocniej dłonie do ewidentnie zaczerwienionych polików. - Coś mi się po prostu... Przypomniało. Nic istotnego. - Wybór... Chyba jednak nie było z nią aż tak źle, w końcu raz już wzięła sprawy w swoje ręce i to w dość gwałtowny sposób. Miała jedna wątpliwości czy wysłanie do ciotki listu z informacją, że na wakacje zostaje w szkole i zabunkrowanie się na całe lato na przysłowiowym zmywaku w Dziurawym Kotle było wyborem, o którym mówił mężczyzna. Przywołała się więc do porządku a myśli znów oscylowały wokół wciąż aktualnego tematu, który raczej nieprędko miał się przedawnić. Chyba nawet trochę jej ulżyło na wieść o tym, że Śmierciorzerca ze sklepu nie był spokrewniony z Ezachielem, a ten po prostu nauczył się języka.
- To gdzieś obok polski, prawda? - Zmarszczyła na chwilę czoło przypominając sobie jak niektóre dźwięki wypowiadanych przez mężczyzn słów wydawały jej się znajome i wzdrygnęła się. Może nie skupiała się zbytnio na akcencie, ale słowa oprawcy, przepełnione fałszywą, lepką czułością i troską - których nie doświadczała przecież na co dzień - wciąż obijały się w jej głowie, najczęściej wtedy gdy usiłowała zasnąć. - Obrzydliwie. - Pokiwała energicznie głową, gdyby samo słowo nie było wystarczające i westchnęła, nie zdradzając tego w którym kierunku poszybowały jej myśli. Wykorzystała chwilę ciszy na to by wyciągnąć kolejną nitkę z rękawa szarego swetra.
- Te zaklęcia których pan używał... Nauczył się ich pan w Durmstrangu?
- Ezechiel Yaxley
Re: Mały zakątek między regałami
Pon Lip 04, 2016 6:37 pm
Zawsze miało się jakiś wybór. Jednak ten: skonstruowany w tak brutalny sposób, zdawał się dla większości w ogóle nie istnieć. Był ignorowany, odpychany... Mimo, że naturalnie wciąż dryfował wokół każdego - nie tylko czarodziei, ale też mugoli - to dla dla części przestawał być opcją. Ci odważni, szlachetni, chcący pomagać - zwracali twarz w kierunku "jasnej" strony konfliktu. Byli potężni, jednak w tym wszystkim niezwykle słabi i krusi - na ich chorągwi nie powiewał symbol śmierci. Podczas, gdy Śmierciożercy jednym zaklęciem byli w stanie wyrwać kogoś życiu ci, którzy stali na przeciw nich nie mogli z tym wiele zrobić. Kolejne straty rozrywały ich na strzępy: ile w końcu można ryzykować. Co innego, gdyby chodziło nasze własne życie, o którym możemy decydować w sposób dowolny. Gdy jednak w grę zaczynali wchodzić bliscy - osoby obdarzone miłością - świat stawał na głowie i część, złamana, oddalała się w najlepszym wypadku starając się zająć neutralne stanowisku. W najgorszym - zwracali się przeciwko dawnym towarzyszom, tylko po to by chronić tych najbliższych.
Wybór istniał zawsze i miał go każdy, mniejszy lub większy, a twierdzenie, ze się go nie posiadało, stanowiła według Ezechiela o tchórzostwie. Ucieczce przed odpowiedzialnością za podjęte kroki.
Tik-Tak.
Zaśmiała się. Ezechiel zmarszczył nieznacznie brwi, niechętnie przystając na jej zapewnienie. Nie wyglądała tak, jakby to z nie z niego parskała, jednak nie powiedział też nic takiego, co mogłoby ją o rechot przyprawić chyba.
- Tak... stosunkowo blisko. - odpowiedział jej, dziwiąc się nieco, że to co było dla niej geograficznie charakterystyczne to akurat Polska, to niewielkie państewko, które nie tak dawno tyle przeszło. Mało kto z anglików w ogóle potrafił je jakkolwiek osadzić w europie, zwykle wybierając jako punkty charakterystyczne Niemcy, Rosję czy Francję. Nie mówiąc już o tym, że dla czarodziei sama Rosja była nieco bliższa zważywszy właśnie na obecność jednej z trzech największych szkół magii w europie.
- Raczej zabawnie. - uśmiechnął się nieco kpiąco. Jego osobiście tego typu zniekształcenia bawiły. Brzmiały po prostu tak nienaturalnie, że aż śmiesznie i trudno było mu się powstrzymać właśnie od tego grymasu. Do tego: przecież oni równie łatwo kaleczyli obce języki, z trudnością nadając charakterystyczną twardość i szelest językom słowiańskim czy germańskim.
- Nie. Durmstrang był... surowy i zimny, prędze posądziłbym ich o znajomość arkan czarnej magii niż białej właśnie. Sam się nauczyłem. Z pomocą ksiąg głównie i małą ze strony innych, lepszych ode mnie czarodziejów.
Wybór istniał zawsze i miał go każdy, mniejszy lub większy, a twierdzenie, ze się go nie posiadało, stanowiła według Ezechiela o tchórzostwie. Ucieczce przed odpowiedzialnością za podjęte kroki.
Tik-Tak.
Zaśmiała się. Ezechiel zmarszczył nieznacznie brwi, niechętnie przystając na jej zapewnienie. Nie wyglądała tak, jakby to z nie z niego parskała, jednak nie powiedział też nic takiego, co mogłoby ją o rechot przyprawić chyba.
- Tak... stosunkowo blisko. - odpowiedział jej, dziwiąc się nieco, że to co było dla niej geograficznie charakterystyczne to akurat Polska, to niewielkie państewko, które nie tak dawno tyle przeszło. Mało kto z anglików w ogóle potrafił je jakkolwiek osadzić w europie, zwykle wybierając jako punkty charakterystyczne Niemcy, Rosję czy Francję. Nie mówiąc już o tym, że dla czarodziei sama Rosja była nieco bliższa zważywszy właśnie na obecność jednej z trzech największych szkół magii w europie.
- Raczej zabawnie. - uśmiechnął się nieco kpiąco. Jego osobiście tego typu zniekształcenia bawiły. Brzmiały po prostu tak nienaturalnie, że aż śmiesznie i trudno było mu się powstrzymać właśnie od tego grymasu. Do tego: przecież oni równie łatwo kaleczyli obce języki, z trudnością nadając charakterystyczną twardość i szelest językom słowiańskim czy germańskim.
- Nie. Durmstrang był... surowy i zimny, prędze posądziłbym ich o znajomość arkan czarnej magii niż białej właśnie. Sam się nauczyłem. Z pomocą ksiąg głównie i małą ze strony innych, lepszych ode mnie czarodziejów.
- Alice Hughes
Re: Mały zakątek między regałami
Pon Lip 04, 2016 6:38 pm
Alice Hughes - wręcz chorobliwie wymagająca, gdy chodziło o nią samą miała jednocześnie wysoką tolerancję dla działań innych. Wojna, która przestała kryć się na horyzoncie, stając się jednocześnie głownym elementem obrazu miast tłem nie była dla niej powodem do tego by wartościować ludzkie postawy. Tchórze byli ofiarami tak jak ci szlachetni i odważni i tak jak oni, mieli prawo do tego by żyć. Nikt ich w końcu nie pytał o zdanie i pozbawiono ich nawet możliwości zdecydowania, czy chcą się w to wszystko zaangażować. Śmierć czaiła się już wszędzie i nikogo nie pytała o przekonania czy umiejętności.
Tik-tak.
Tutaj było bezpiecznie.
Usta dziewczyny zacisnęły się po tym nagłym ataku pozbawionego wesołości śmiechu w wąską linię. Stanowczo nie chciała wchodzić w szczegóły powodujące ten stan a przemilczenie go było zwyczajnie niegrzeczne. Pozostało więc tylko pozwolić na to, by chwila ciszy po raz kolejny dała przesiadującym po ciszy nocnej w bibliotece możliwość przefiltrowania własncch myśli. Skinęła głową gdy Bibliotekarz potwierdził jej przypuszczenia odnośnie geograficznego położenia Rosji i zmarszczyła czoło, kiedy kolejna fala wspomnień zalała jej umysł. Ten, w którym oprawca w masce zza której dochodził akcent tak podobny do tego, który zazwyczaj kojarzył jej się dobrze narobił sporo bałaganu.
- Słyszę go kiedy zasypiam... - Ledwie słyszalny szept opuścił jej gardło a Hughes wytrzeszczyła oczy, nie dowierzając chyba, że powiedziała to na głos. Szybko obróciła twarz w stronę Ezachiela, po to by zaraz znowu uciec spojrzeniem i stanowczo pokręcić przy tym głową. - Przepraszam. Nie wiem czemu to powiedziałam. To chyba zmęczenie... - Przetarła dłonią czoło, które z jakiegoś powodu zawilgotniało. Kolejnych słów słuchała bardzo uważnie, mimo, że odsunęła jednocześnie krzesło i nieco nerwowo zaczęła zgarniać swoje rzeczy. Plan, który od jakiegoś już czasu błąkał się na skraju umysłu, powoli zaczynał nabierać kształtu, zbyt wiele myśli kłębiło się teraz jednak w tej małej głowie by ot tak nad nimi zapanować. - Powinnam już iść, rano są zajęcia. Ja... - Chcąc zebrać jeden ze stosów książek łokciem potrąciła drugi, w ostatniej chwili ratując je przed upadkiem. - Przepraszam... - Powtórzyła chyba po raz setny tego wieczoru i o wiele ostrożniej zabrała się za układanie tomiszczy.
Tik-tak.
Tutaj było bezpiecznie.
Usta dziewczyny zacisnęły się po tym nagłym ataku pozbawionego wesołości śmiechu w wąską linię. Stanowczo nie chciała wchodzić w szczegóły powodujące ten stan a przemilczenie go było zwyczajnie niegrzeczne. Pozostało więc tylko pozwolić na to, by chwila ciszy po raz kolejny dała przesiadującym po ciszy nocnej w bibliotece możliwość przefiltrowania własncch myśli. Skinęła głową gdy Bibliotekarz potwierdził jej przypuszczenia odnośnie geograficznego położenia Rosji i zmarszczyła czoło, kiedy kolejna fala wspomnień zalała jej umysł. Ten, w którym oprawca w masce zza której dochodził akcent tak podobny do tego, który zazwyczaj kojarzył jej się dobrze narobił sporo bałaganu.
- Słyszę go kiedy zasypiam... - Ledwie słyszalny szept opuścił jej gardło a Hughes wytrzeszczyła oczy, nie dowierzając chyba, że powiedziała to na głos. Szybko obróciła twarz w stronę Ezachiela, po to by zaraz znowu uciec spojrzeniem i stanowczo pokręcić przy tym głową. - Przepraszam. Nie wiem czemu to powiedziałam. To chyba zmęczenie... - Przetarła dłonią czoło, które z jakiegoś powodu zawilgotniało. Kolejnych słów słuchała bardzo uważnie, mimo, że odsunęła jednocześnie krzesło i nieco nerwowo zaczęła zgarniać swoje rzeczy. Plan, który od jakiegoś już czasu błąkał się na skraju umysłu, powoli zaczynał nabierać kształtu, zbyt wiele myśli kłębiło się teraz jednak w tej małej głowie by ot tak nad nimi zapanować. - Powinnam już iść, rano są zajęcia. Ja... - Chcąc zebrać jeden ze stosów książek łokciem potrąciła drugi, w ostatniej chwili ratując je przed upadkiem. - Przepraszam... - Powtórzyła chyba po raz setny tego wieczoru i o wiele ostrożniej zabrała się za układanie tomiszczy.
- Ezechiel Yaxley
Re: Mały zakątek między regałami
Pon Lip 04, 2016 6:40 pm
Było bezpiecznie. Ten stan jednak pozostawał umowny. Ezechiel doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Śmierciożercy mogą czaić się nawet w nauczycielskiej kadrze teoretycznie jednego z najbezpieczniejszych miejsc w świecie czarodziei. Wąż wpełzł pod skórę, niezauważony, czujny i niebezpieczny. A przez to, że pozostawał przyczajony - stawał się jeszcze bardziej niebezpieczny.
Mężczyzna obserwował ją uważnie chłodny, jasnym spojrzeniem tęczówek, które przywodziło na myśl błękitny lód północnych krajów, który dryfował wielkimi masami w zimnych wodach: przejrzysty i czysty, pozbawiony wszelkich skażeń świata zewnętrznego. Pusty.
Czarne brwi delikatnie zbiegły się ku sobie, w zaskoczonym wyrazie, a usta rozchyliły się lekko, wyraźnie składając do słów. Żadne słowo nie padło jednak, a cisza odpowiedziała na ciche, ledwie słyszalne zwierzenie puchonki. Cisza, która towarzysząc im cały czas, sprawiła że słowa dziewczyny stały się nad wyraz wyraźne i klarowne. Poruszył się cały, jednak ledwo zauważalnie: nieznacznie przechylił na krześle w jej stronę, a prawa ręka uniosła się lekko, chcąc skierować się w kierunku jej ramienia i opaść tam, w pocieszającym geście. Nie nastąpiło to jednak. Dłoń opadła ponownie na kolano, na którym przed chwilą jeszcze spoczywała, a sam bibliotekarz ponownie odchylił się na oparcie krzesła, samemu też uciekając wzrokiem, niezdolny do jakiegokolwiek pokrzepiającego słowa czy gestu.
Takie rzeczy, stały się dla niego obce. Już dawno temu. Dobrze wiedział, z jakimi uczuciami musi zmagać się Alice, sam też słyszał głos swego ojca przez sen, a na domiar złego obserwowały go w marach martwe oczy jego ukochanej, która bezwładnie opadła tamtego dnia w jego ramiona. Jego zrozumienie jednak nie definiowało zdolności do okazywania go i teraz towarzyszyła mu tylko gorycz i zażenowanie całą sytuacją.
Chciał pomóc, ale czy w ogóle mógł? Czy jakiekolwiek słowa mogły jej ułatwić zmagania się z jej własnymi lękami? Wątpił. Wydawała się jednak na tyle silna by samej móc stawić czoła przeciwnościom losu. Jeśli nie dla siebie samej, to dla innych. Kolejną stroną tego wszystkiego, która w jakiś sposób blokowała go, była świadomość kim mimo wszystko są dla siebie. Uczennica i pedagog. Tworzyło to dół, który ciężko było przekroczyć, bo źle postawiony krok mógł prowadzić w złym kierunku. Kolejną rzeczą, która była o wiele trudniejsza był fakt, że oto jawili się jako mężczyzna i kobieta, a wszelkie kroki wydawały się Yaxleyowi takimi, które prowadziłyby go przez tę przepaść, której przekraczać nie powinien.
- Boisz się. Ja też się boję. Ale to dobrze. Tylko głupiec by się nie bał. - wymruczał, nie spoglądając nawet na nią i podciągając do góry ręce, by spleść je na piersiach. Dopiero gdy sama się poruszyła, skierował na nią wzrok, obserwując uważnie jej nerwowe ruchy. Podniósł się wreszcie, a położywszy rękę na ramieniu dał jej znać, by nie zbierała się jeszcze. Sam ruszył w kierunku swojego biurka, sprawdzając przy okazji, czy ktoś jeszcze nie został w bibliotece. Byli sami. Wyciągnął coś z szafki, a wracając machnął różdżką powodując, że zamek w drzwiach wejściowych szczęknął co dawało wyraźny sygnał, że oto pani prefekt została zamknięta w bibliotece z Kronikarzem. Podszedł, usiadł na swoim miejscu, a Alice mogła usłyszeć szczęknięcie szkła, gdy kładł na biurko ognistą whisky niedawno zarekwirowaną McCarthy i dwie szklaneczki. - Zazwyczaj, kiedy rozmawia się o takich rzeczach, siedzi się w knajpie. Albo ogólnie nad czymś mocniejszym. Piłaś kiedyś ognistą? - zapytał zwyczajnym dla siebie, pustym głosem, łapiąc za butelkę i nalewając nieco alkoholu na dno każdej szklanki. - Od razu mówię, że jeżeli się ze mną nie napijesz, to pani Sprout usłyszy jutro, że złapałem cię w bibliotece na piciu tego między regałami. - dopiero teraz uśmiechnął się do niej delikatnie.
Mężczyzna obserwował ją uważnie chłodny, jasnym spojrzeniem tęczówek, które przywodziło na myśl błękitny lód północnych krajów, który dryfował wielkimi masami w zimnych wodach: przejrzysty i czysty, pozbawiony wszelkich skażeń świata zewnętrznego. Pusty.
Czarne brwi delikatnie zbiegły się ku sobie, w zaskoczonym wyrazie, a usta rozchyliły się lekko, wyraźnie składając do słów. Żadne słowo nie padło jednak, a cisza odpowiedziała na ciche, ledwie słyszalne zwierzenie puchonki. Cisza, która towarzysząc im cały czas, sprawiła że słowa dziewczyny stały się nad wyraz wyraźne i klarowne. Poruszył się cały, jednak ledwo zauważalnie: nieznacznie przechylił na krześle w jej stronę, a prawa ręka uniosła się lekko, chcąc skierować się w kierunku jej ramienia i opaść tam, w pocieszającym geście. Nie nastąpiło to jednak. Dłoń opadła ponownie na kolano, na którym przed chwilą jeszcze spoczywała, a sam bibliotekarz ponownie odchylił się na oparcie krzesła, samemu też uciekając wzrokiem, niezdolny do jakiegokolwiek pokrzepiającego słowa czy gestu.
Takie rzeczy, stały się dla niego obce. Już dawno temu. Dobrze wiedział, z jakimi uczuciami musi zmagać się Alice, sam też słyszał głos swego ojca przez sen, a na domiar złego obserwowały go w marach martwe oczy jego ukochanej, która bezwładnie opadła tamtego dnia w jego ramiona. Jego zrozumienie jednak nie definiowało zdolności do okazywania go i teraz towarzyszyła mu tylko gorycz i zażenowanie całą sytuacją.
Chciał pomóc, ale czy w ogóle mógł? Czy jakiekolwiek słowa mogły jej ułatwić zmagania się z jej własnymi lękami? Wątpił. Wydawała się jednak na tyle silna by samej móc stawić czoła przeciwnościom losu. Jeśli nie dla siebie samej, to dla innych. Kolejną stroną tego wszystkiego, która w jakiś sposób blokowała go, była świadomość kim mimo wszystko są dla siebie. Uczennica i pedagog. Tworzyło to dół, który ciężko było przekroczyć, bo źle postawiony krok mógł prowadzić w złym kierunku. Kolejną rzeczą, która była o wiele trudniejsza był fakt, że oto jawili się jako mężczyzna i kobieta, a wszelkie kroki wydawały się Yaxleyowi takimi, które prowadziłyby go przez tę przepaść, której przekraczać nie powinien.
- Boisz się. Ja też się boję. Ale to dobrze. Tylko głupiec by się nie bał. - wymruczał, nie spoglądając nawet na nią i podciągając do góry ręce, by spleść je na piersiach. Dopiero gdy sama się poruszyła, skierował na nią wzrok, obserwując uważnie jej nerwowe ruchy. Podniósł się wreszcie, a położywszy rękę na ramieniu dał jej znać, by nie zbierała się jeszcze. Sam ruszył w kierunku swojego biurka, sprawdzając przy okazji, czy ktoś jeszcze nie został w bibliotece. Byli sami. Wyciągnął coś z szafki, a wracając machnął różdżką powodując, że zamek w drzwiach wejściowych szczęknął co dawało wyraźny sygnał, że oto pani prefekt została zamknięta w bibliotece z Kronikarzem. Podszedł, usiadł na swoim miejscu, a Alice mogła usłyszeć szczęknięcie szkła, gdy kładł na biurko ognistą whisky niedawno zarekwirowaną McCarthy i dwie szklaneczki. - Zazwyczaj, kiedy rozmawia się o takich rzeczach, siedzi się w knajpie. Albo ogólnie nad czymś mocniejszym. Piłaś kiedyś ognistą? - zapytał zwyczajnym dla siebie, pustym głosem, łapiąc za butelkę i nalewając nieco alkoholu na dno każdej szklanki. - Od razu mówię, że jeżeli się ze mną nie napijesz, to pani Sprout usłyszy jutro, że złapałem cię w bibliotece na piciu tego między regałami. - dopiero teraz uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Alice Hughes
Re: Mały zakątek między regałami
Pon Lip 04, 2016 6:53 pm
Oczywiście, że mógł coś powiedzieć. Mało tego - zrobił to. Przedstawienie strachu - tej podstępnej, pełznącej żyłami trucizny jako czegoś oczywistego i normalnego nie było może niczym nadzwyczajnym, wciąż jednak stanowiło rzadkość. W czasach gdy wpajano im, że muszą być dzielni i iść przed siebie z dumnie uniesioną głową zwyczajnie nie wypadało o nim mówić. Nieodzowne w tych czasach uczucie stało się niemal tematem tabu, i jakoś nikt nie skupiał się zbytnio na tym, że nie ma nic wspólnego z tchórzostwem. Ba! Można by pokusić się nawet o stwierdzenie, że było dokładnie odwrotnie. Mimo tego puchonka nie skomentowała jego słów, po ostatnim - krótkim, lecz zdradzającym o wiele więcej niż gotowa była przyznać sama przed sobą - zdaniu praktycznie sznurując sobie usta. Usiłując zebrać swoje rzeczy i nie zdewastować przy tym biblioteki przegapiła moment w którym bibliotekarz opuścił krzesło i na sekundę wstrzymała oddech czując na ramieniu rękę mężczyzny. Swoje własne ręce spuściła luźno w dół, uważnie słuchając oddalających się kroków. Trzeba było się ogarnąć. Natychmiast. I wyjść. Kolejność czynności dowolna.
Rozsunęła kieszeń torby na maksymalną szerokość, pospiesznie chowając do niej rzeczy i chwyciła wiszącą na oparciu krzesła czarną szatę. Obróciła się na pięcie dokładnie w chwili, gdy zamek drzwi przekręcił się z głośnym szczęknięciem.
Raz... Dwa... Trzy... Liczyła przybliżające się w ciemności kroki, chowając twarz w dłoniach. Spokój... Spokój... Spokój... Tylko jak zachować spokój, kiedy dla niej rozmowa właśnie się skończyła? Zagryzając - nie, praktycznie żując - dolną wargę wyprostowała się, by ze spuszczoną głową dostrzec jak mężczyzna kładzie na stole szklanki. Szczupłe palce mocno zacisnęły się na skórzanym pasku wielkiego, towarzyszącego jej na co dzień worka a cienka brew wystrzeliła ku górze.
- Tylko wódkę. - Palnęła, i wytrzeszczyła te podkrążone oczyska. - Znaczy dawno temu. To znaczy byłam pełnoletnia. I nie w zamku. Znaczy... To wcale nie była wódka! - Prawie jęknęła, ostatkiem sił powstrzymując się przed ponownym przyłożeniem dłoni do twarzy. Słowotok. Tylko tego jej teraz brakowało. Zrezygnowana opadła na siedzenie, wybierając tym razem prostopadle ułożone do kronikarza krzesło. Przytwierdzona do torby, kolorowa przypinka w kształcie papużki - jedyny świadek jej jedynej libacji, której oddała się w Pokoju Wspólnym razem z Vladimirem - zdawała się migotać w wątłym świetle naftowej lampy. Zaciskając mocno usta Hughes zrzuciła pakunek z kolan. Brązowe oczy podejrzliwie łypały to na zawartość dwóch niewielkich szklanek, to na Ezachiela. Czy on ją właśnie szantażował? Puchonka splotła ręce na piersi.
- Nie uwierzy panu... - Powiedziała dość niepewnie. Może i opiekunka Hufflepuffu ufała dziewczynie - w końcu ta nie zrobiła do tej pory niczego co mogło by to zaufanie nadwyrężyć, a przynajmniej nie oficjalnie - ale to nadal Ezachiel stanowił część kadry. - Poza tym... - Uniosła w górę kącik ust, odwzajemniając jego nikły uśmiech. - Nie zrobił by pan tego. - I choć ostatniego zdania również nie mogła być pewna, to udało jej się wypowiedzieć je z przekonaniem. Machnęła kilka razy ukrytymi pod blatem nogami, wykorzystując kolejny z plusów zajętego przez siebie miejsca. Mogła wiercić się ile dusza zapragnie i jedyne na co musiała uważać to to, by przez przypadek nie sprzedać panu Yaxleyowi kopniaka w piszczel.
Trzymaną wciąż na kolanach szatę odwiesiła na oparcie krzesła, pilnując by odznaka przykryta została fałdami materiału - w końcu jeśli czegoś nie widać to tego nie ma, nie? - i niepewnie przysunęła do siebie szklankę, nie spuszczając oczu z sylwetki bibliotekarza, wciąż unikając jego wzroku. Podniosła naczynie do oczu, obserwując przelewający się po ściankach, złoty płyn. Zazwyczaj starczał jej sam zapach pozostawionych czasem po nocnej naradzie puchonów butelek by miała ochotę zwymiotować. Mimo to - przystawiła szklankę do ust i zwilżyła lekko wargi, udając, że przełyka. Ignorując nieprzyjemne pieczenie, stanowczo odstawiła ją na blat, zmuszając się do kolejnego, wątłego uśmiechu. Uniosła lekko bladą twarzyczkę i sama nie wiem, czy to coś w wyrazie twarzy kronikarza czy jej własna paranoja dały jej do zrozumienia, że podstęp się nie udał... A jeśli to wszystko było zaplanowaną akcją, mającą na celu pozbawienie jej odznaki Prefekta Naczelnego? Tym lepiej dla niej... Szybkim ruchem chwyciła szklankę po raz kolejny i jednym haustem wypiła całą jej zawartość. Przez twarz dziewczyny przetoczyła się istna fala, a ona sama wreszcie się rozpłakała. A przynajmniej łzy polały jej się nagle z oczu. Prychając i krztusząc się wycierała mokre policzki usiłując złapać oddech.
- To smakuje jak drewno.
Rozsunęła kieszeń torby na maksymalną szerokość, pospiesznie chowając do niej rzeczy i chwyciła wiszącą na oparciu krzesła czarną szatę. Obróciła się na pięcie dokładnie w chwili, gdy zamek drzwi przekręcił się z głośnym szczęknięciem.
Raz... Dwa... Trzy... Liczyła przybliżające się w ciemności kroki, chowając twarz w dłoniach. Spokój... Spokój... Spokój... Tylko jak zachować spokój, kiedy dla niej rozmowa właśnie się skończyła? Zagryzając - nie, praktycznie żując - dolną wargę wyprostowała się, by ze spuszczoną głową dostrzec jak mężczyzna kładzie na stole szklanki. Szczupłe palce mocno zacisnęły się na skórzanym pasku wielkiego, towarzyszącego jej na co dzień worka a cienka brew wystrzeliła ku górze.
- Tylko wódkę. - Palnęła, i wytrzeszczyła te podkrążone oczyska. - Znaczy dawno temu. To znaczy byłam pełnoletnia. I nie w zamku. Znaczy... To wcale nie była wódka! - Prawie jęknęła, ostatkiem sił powstrzymując się przed ponownym przyłożeniem dłoni do twarzy. Słowotok. Tylko tego jej teraz brakowało. Zrezygnowana opadła na siedzenie, wybierając tym razem prostopadle ułożone do kronikarza krzesło. Przytwierdzona do torby, kolorowa przypinka w kształcie papużki - jedyny świadek jej jedynej libacji, której oddała się w Pokoju Wspólnym razem z Vladimirem - zdawała się migotać w wątłym świetle naftowej lampy. Zaciskając mocno usta Hughes zrzuciła pakunek z kolan. Brązowe oczy podejrzliwie łypały to na zawartość dwóch niewielkich szklanek, to na Ezachiela. Czy on ją właśnie szantażował? Puchonka splotła ręce na piersi.
- Nie uwierzy panu... - Powiedziała dość niepewnie. Może i opiekunka Hufflepuffu ufała dziewczynie - w końcu ta nie zrobiła do tej pory niczego co mogło by to zaufanie nadwyrężyć, a przynajmniej nie oficjalnie - ale to nadal Ezachiel stanowił część kadry. - Poza tym... - Uniosła w górę kącik ust, odwzajemniając jego nikły uśmiech. - Nie zrobił by pan tego. - I choć ostatniego zdania również nie mogła być pewna, to udało jej się wypowiedzieć je z przekonaniem. Machnęła kilka razy ukrytymi pod blatem nogami, wykorzystując kolejny z plusów zajętego przez siebie miejsca. Mogła wiercić się ile dusza zapragnie i jedyne na co musiała uważać to to, by przez przypadek nie sprzedać panu Yaxleyowi kopniaka w piszczel.
Trzymaną wciąż na kolanach szatę odwiesiła na oparcie krzesła, pilnując by odznaka przykryta została fałdami materiału - w końcu jeśli czegoś nie widać to tego nie ma, nie? - i niepewnie przysunęła do siebie szklankę, nie spuszczając oczu z sylwetki bibliotekarza, wciąż unikając jego wzroku. Podniosła naczynie do oczu, obserwując przelewający się po ściankach, złoty płyn. Zazwyczaj starczał jej sam zapach pozostawionych czasem po nocnej naradzie puchonów butelek by miała ochotę zwymiotować. Mimo to - przystawiła szklankę do ust i zwilżyła lekko wargi, udając, że przełyka. Ignorując nieprzyjemne pieczenie, stanowczo odstawiła ją na blat, zmuszając się do kolejnego, wątłego uśmiechu. Uniosła lekko bladą twarzyczkę i sama nie wiem, czy to coś w wyrazie twarzy kronikarza czy jej własna paranoja dały jej do zrozumienia, że podstęp się nie udał... A jeśli to wszystko było zaplanowaną akcją, mającą na celu pozbawienie jej odznaki Prefekta Naczelnego? Tym lepiej dla niej... Szybkim ruchem chwyciła szklankę po raz kolejny i jednym haustem wypiła całą jej zawartość. Przez twarz dziewczyny przetoczyła się istna fala, a ona sama wreszcie się rozpłakała. A przynajmniej łzy polały jej się nagle z oczu. Prychając i krztusząc się wycierała mokre policzki usiłując złapać oddech.
- To smakuje jak drewno.
- Ezechiel Yaxley
Re: Mały zakątek między regałami
Czw Lip 07, 2016 6:16 pm
Z każdym słowem Hughes pogrążała się w swoich zeznaniach coraz bardziej, co skutkowało coraz to wyższym uniesieniem brwi przez bibliotekarza. On zadał proste pytania, a w odpowiedzi dostał potok słów, które nie do końca go interesowały. Mimo wszystko, w jego spojrzeniu zagościło rozbawienie – tak rzadkie i nienaturalne dla niego. Słuchał jej dalej, bo zdawała się nie chcieć poprzestać na tej niespójnej wypowiedzi. Podważała jego słowa – niezbyt pewnie, na co jego kąciki ust wędrowały delikatnie ku górze, nadając ustom chytrego, prowokującego wręcz wyrazu.
- Zaręczam panno Hughes, że potrafię być bardzo przekonujący. - uśmiech, okraszony chyba całą porcją galanterii, jaką Ezechiel Yaxley był w stanie z siebie wykrzesać, zagościł na jego wargach, a chłodne oczy zmrużyły się nieznacznie.
Obserwował ją jednak czujnie. Jej zmagania nie tyle ze znajdującą się przed nią szklaneczką, co z nią samą. Jakby oto próbowała udowodnić komuś, niekoniecznie jemu, że potrafi pokonać tą że porcję alkoholu która, została przez nią przy okazji w okropny sposób pozbawiona czci. Brwi mężczyzny zmarszczyły się w konsternacji, gdy widział jak krztusi się i walczy o kolejny oddech. Gdy podsumowała natomiast całe doświadczenie, w pierwszym momencie nic nie odpowiedział, patrząc na nią przez dłuższą chwilę, by następnie wzrok skierować na szklankę, którą sam trzymał w dłoni i której zawartość wciąż pozostawała w nienaruszonym stanie. Do czasu. Upił łyk i odstawił napitek na biurko.
- Owszem. Tak ma smakować. - powiedział, nalewając jej dokładnie taką samą porcję co poprzednio. - Tego nie pije się szybko. Powoli. Jak drugą szklankę wychylisz naraz, to poskładasz mi się tutaj zaraz i na rękach będę cię musiał zanieść do dormitorium. - jego głos zdawał się być poważny, upominający, były to jednak pozory, bo zaraz uśmiechnął się delikatnie do swoich myśli, odwracając wzrok od jej szklanki i kierując go na własną. - Gdy ja byłem w Hogwarcie, zdarzyło nam się pic po kątach. Ale ja nie byłem prefektem. Niezbyt podobało mi się latanie za innymi i pilnowanie ich. Dbanie o nich bardziej niż o siebie, czy najbliższych przyjaciół. - wzruszył ramionami i ponownie zamoczył usta w whisky. - A wódkę piłem pierwszy raz w Rosji. Jeśli Warp jest polakiem to odradzam picie z nim. Nie skończy się to dobrze. - zaśmiał się cicho.
- Zaręczam panno Hughes, że potrafię być bardzo przekonujący. - uśmiech, okraszony chyba całą porcją galanterii, jaką Ezechiel Yaxley był w stanie z siebie wykrzesać, zagościł na jego wargach, a chłodne oczy zmrużyły się nieznacznie.
Obserwował ją jednak czujnie. Jej zmagania nie tyle ze znajdującą się przed nią szklaneczką, co z nią samą. Jakby oto próbowała udowodnić komuś, niekoniecznie jemu, że potrafi pokonać tą że porcję alkoholu która, została przez nią przy okazji w okropny sposób pozbawiona czci. Brwi mężczyzny zmarszczyły się w konsternacji, gdy widział jak krztusi się i walczy o kolejny oddech. Gdy podsumowała natomiast całe doświadczenie, w pierwszym momencie nic nie odpowiedział, patrząc na nią przez dłuższą chwilę, by następnie wzrok skierować na szklankę, którą sam trzymał w dłoni i której zawartość wciąż pozostawała w nienaruszonym stanie. Do czasu. Upił łyk i odstawił napitek na biurko.
- Owszem. Tak ma smakować. - powiedział, nalewając jej dokładnie taką samą porcję co poprzednio. - Tego nie pije się szybko. Powoli. Jak drugą szklankę wychylisz naraz, to poskładasz mi się tutaj zaraz i na rękach będę cię musiał zanieść do dormitorium. - jego głos zdawał się być poważny, upominający, były to jednak pozory, bo zaraz uśmiechnął się delikatnie do swoich myśli, odwracając wzrok od jej szklanki i kierując go na własną. - Gdy ja byłem w Hogwarcie, zdarzyło nam się pic po kątach. Ale ja nie byłem prefektem. Niezbyt podobało mi się latanie za innymi i pilnowanie ich. Dbanie o nich bardziej niż o siebie, czy najbliższych przyjaciół. - wzruszył ramionami i ponownie zamoczył usta w whisky. - A wódkę piłem pierwszy raz w Rosji. Jeśli Warp jest polakiem to odradzam picie z nim. Nie skończy się to dobrze. - zaśmiał się cicho.
- Alice Hughes
Re: Mały zakątek między regałami
Pią Lip 08, 2016 12:39 am
Chyba jej się upiekło. A przynajmniej bibliotekarz nie wyglądał na takiego, który miałby zamiar zaciągnąć ją nagle do nauczycieli i głośno powtórzyć to co właśnie powiedziała. Oj, a powiedziała stanowczo zbyt wiele, choć jeśli brało się pod uwagę to co czasem działo się w Pokoju Wspólnym Hufflepuffu, nadal trudno jej było odmówić dyskrecji. Co nie zmieniało faktu, że oklapła, zawstydzonym spojrzeniem mieżąc się z przeklętą szklanką, którą w końcu odważyła się podnieść do ust. Odważyła? Raczej została do tego podstępnie zmuszona, przez to błękitne i puste - wciąż jednak czyste a nagle nawet rozbawione - spojrzenie. Pan Yaxley był bez wątpienia wybitnym pedagogiem. Niestety...
Przez te kilka sekund w których walczyła z własnymi płucami, usiłując jednocześnie zachować resztki godności i najzwyczajniej w świecie się nie zapluć, pragnęła tylko tego by zniknął. Tak jak biblioteka. Cholerny zamek i ona sama. Ścierała z polików te hektolitry wody - kilka pojedynczych kropelek - i mrugała zawzięcie oczami, starając się je powstrzymać. To smakowało tak jak powinno? Serio? Cienkie brwi aż zetknęły się ze sobą, gdy - pozbawiony chyba instynktu, lub na siłę usiłujący ją czegoś nauczyć - Ezechiel postawił przed nią kolejną szklankę.
- Lepiej żeby pan mnie już nigdzie nie nosił. - powiedziała szybko, czując jednocześnie dziwne pieczenie w uszach. - To znaczy żeby pan więcej nie musiał. - Hughes wciąż nie potrafiła pogodzić się z faktem, że wybrana niby do tego by chronić, sama tej ochrony potrzebowała. Teraz jednak naprawdę czuła się bezpiecznie. Skupiona na szklance, będącej najjaśniejszym - odbijającym w końcu światło - punktem, pokręciła głową, wznosząc w końcu nieufnie szklane naczynko do ust. Ledwie uchylając wargi i pozwalając na to by płyn rozlał się po języku, skrzywiła się chyba jeszcze mocniej. Wizja spożywania tego napitku powoli była jeszcze gorsza niż perspektywa kolejnego podduszenia. Jutro środa. - Przebiegło jeszcze przez puchoński umysł, kiedy odstawiała szklankę na blat. No ale przecież wszystko jest pod kontrolą, nie? Przecież wcale nie zaśpi ani nie wyląduje nagle na jakimś wróżbiarstwie.
- Jedno wcale nie wyklucza drugiego. - Wzruszyła krótko ramionami - o ironio! - podnosząc na bibliotekarza te podkrążone, przemęczone oczyska. - Każdy jest czyimś przyjacielem a niektórym... Niektórym zwyczajnie brakuje pamięci do regułek... - Spuściła głowę obracając szklankę w dłoniach - Trzeba im je przypomnieć zanim za bardzo się zapędzą... - Wbrew pozorom, Hughes miała naprawdę wielkie szczęście, że znalazła się w pucholandii. Może i była to praca 24/7, walczyć jednak musiała z rozgardiaszem i brakiem ogłady - nie prawdziwą patologią, która - o czym oczywiście nie miała bladego pojęcia - przesiąknęła inne domy. - I wierzę, że warto. - Dodała jeszcze, kończąc to siłowe tłumaczenie się. Kolejne niepotrzebne. Nikt jej w końcu nie atakował. Nikt nie podwarzał. Chyba... Może poza sytuacją. - Niech się pan do tego nie przyznaje. Znam przynajmniej kilka osób, które zaraz wzięły by pana na spytki co do tych kątów i jeszcze miały za wspólnika. - Powiedziała baaardzo poważnie. Na tyle poważnie, na tyle udawało jej się skupić na słowach a nie tym dziwacznym pieczeniu. - Nie powinno mnie tu być... - Mruknęła sama do siebie i kolejny raz podniosła szklankę, uśmiechając się do pana Yaxleya. Blado i niepewnie, wciąż jednak szczerze. Jakaś zmiana w jego twarzy - sposób, w jaki łagodniała, gdy mówił o czasie kiedy sam był uczniem - działała wręcz rozbudzająco. Uwaga - przynajmniej na chwilę - została odwrócona i skierowała się ku jaśniejszym aspektom.
- Colette jest nieletni. Nie pije... - Palnęła największy bzdet świata i kolejny raz zanużyła usta w szklance. Ciut mocniej niż ostatnio, jakimś jednak cudem blada twarzyczka zareagowała na to o wiele łagodniej.
- A tamto? Dawno to było? - Ze szklanką ciągle przysłaniajácą połowę twarzy, szybko zlustrowała twarz Eechiela.
Przez te kilka sekund w których walczyła z własnymi płucami, usiłując jednocześnie zachować resztki godności i najzwyczajniej w świecie się nie zapluć, pragnęła tylko tego by zniknął. Tak jak biblioteka. Cholerny zamek i ona sama. Ścierała z polików te hektolitry wody - kilka pojedynczych kropelek - i mrugała zawzięcie oczami, starając się je powstrzymać. To smakowało tak jak powinno? Serio? Cienkie brwi aż zetknęły się ze sobą, gdy - pozbawiony chyba instynktu, lub na siłę usiłujący ją czegoś nauczyć - Ezechiel postawił przed nią kolejną szklankę.
- Lepiej żeby pan mnie już nigdzie nie nosił. - powiedziała szybko, czując jednocześnie dziwne pieczenie w uszach. - To znaczy żeby pan więcej nie musiał. - Hughes wciąż nie potrafiła pogodzić się z faktem, że wybrana niby do tego by chronić, sama tej ochrony potrzebowała. Teraz jednak naprawdę czuła się bezpiecznie. Skupiona na szklance, będącej najjaśniejszym - odbijającym w końcu światło - punktem, pokręciła głową, wznosząc w końcu nieufnie szklane naczynko do ust. Ledwie uchylając wargi i pozwalając na to by płyn rozlał się po języku, skrzywiła się chyba jeszcze mocniej. Wizja spożywania tego napitku powoli była jeszcze gorsza niż perspektywa kolejnego podduszenia. Jutro środa. - Przebiegło jeszcze przez puchoński umysł, kiedy odstawiała szklankę na blat. No ale przecież wszystko jest pod kontrolą, nie? Przecież wcale nie zaśpi ani nie wyląduje nagle na jakimś wróżbiarstwie.
- Jedno wcale nie wyklucza drugiego. - Wzruszyła krótko ramionami - o ironio! - podnosząc na bibliotekarza te podkrążone, przemęczone oczyska. - Każdy jest czyimś przyjacielem a niektórym... Niektórym zwyczajnie brakuje pamięci do regułek... - Spuściła głowę obracając szklankę w dłoniach - Trzeba im je przypomnieć zanim za bardzo się zapędzą... - Wbrew pozorom, Hughes miała naprawdę wielkie szczęście, że znalazła się w pucholandii. Może i była to praca 24/7, walczyć jednak musiała z rozgardiaszem i brakiem ogłady - nie prawdziwą patologią, która - o czym oczywiście nie miała bladego pojęcia - przesiąknęła inne domy. - I wierzę, że warto. - Dodała jeszcze, kończąc to siłowe tłumaczenie się. Kolejne niepotrzebne. Nikt jej w końcu nie atakował. Nikt nie podwarzał. Chyba... Może poza sytuacją. - Niech się pan do tego nie przyznaje. Znam przynajmniej kilka osób, które zaraz wzięły by pana na spytki co do tych kątów i jeszcze miały za wspólnika. - Powiedziała baaardzo poważnie. Na tyle poważnie, na tyle udawało jej się skupić na słowach a nie tym dziwacznym pieczeniu. - Nie powinno mnie tu być... - Mruknęła sama do siebie i kolejny raz podniosła szklankę, uśmiechając się do pana Yaxleya. Blado i niepewnie, wciąż jednak szczerze. Jakaś zmiana w jego twarzy - sposób, w jaki łagodniała, gdy mówił o czasie kiedy sam był uczniem - działała wręcz rozbudzająco. Uwaga - przynajmniej na chwilę - została odwrócona i skierowała się ku jaśniejszym aspektom.
- Colette jest nieletni. Nie pije... - Palnęła największy bzdet świata i kolejny raz zanużyła usta w szklance. Ciut mocniej niż ostatnio, jakimś jednak cudem blada twarzyczka zareagowała na to o wiele łagodniej.
- A tamto? Dawno to było? - Ze szklanką ciągle przysłaniajácą połowę twarzy, szybko zlustrowała twarz Eechiela.
- Ezechiel Yaxley
Re: Mały zakątek między regałami
Nie Lip 31, 2016 10:38 pm
- Żebym nie musiał tego robić, następnym razem musisz lepiej sobie radzić. - uśmiechnął się do niej wyraźnie ironicznie. Ezechiel wcale w tym momencie nie próbował kwestionować jej umiejętności: fakty jednak mówiły same za siebie. Alice w Hogsmeage potrzebowała pomocy i dostała ją, czy mogła jednak poradzić sobie lepiej? Może. A może powinna próbować po prostu uciekać? To też była opcja. Mężczyzna zdawał sobie jednak sprawę z tego, że podjęcie decyzji o ucieczce było dla niektórych cięższe jak wskoczenie w wir walki w czyjejś obronie. Porywy serca czy szlachetności były czasem o wiele silniejsze jak zdrowy rozsądek i on to rozumiał. Polubił ją jednak i chciał, żeby była silniejsza. Żeby nie potrzebowała czyjejś ochrony i pomocy. Chciał, żeby to ona była tarczą, bo zaufanie innych i możliwość udzielenia pomocy, a nie pozostawania bezradnym, dawała siłę. Ten dobry rodzaj, jaki charakteryzował ludzi o czystych sercach. A Alice na tego rodzaju siłę zasługiwała.
Zamachał ręką, słysząc jej kolejne słowa. Kolejne tłumaczenie się. Dziewczyna miała jakąś nieznośną tendencję do wyjaśniania złożoności akcji innych i swoich własnych. Bibliotekarza nie tyle to nie interesowało, co po prostu nie potrzebował rozwinięcia tych tematów, bo je rozumiał. Nie był może stary, jednak doświadczył niejednego, a wiedza zdobyta z książek pomagała w pojmowaniu świata.
- Pamiętaj tylko, żeby nie przyjmować na siebie winy za innych. Każdy powinien być odpowiedzialny za własne czyny. Można kogoś kryć, ale podkładanie się za kogoś to nie jest dobry interes. - wzruszył ramionami, biorąc kolejny łyk whisky. - Nie zamierzam. Chociaż wiesz... myślę, że większe problemy miałbym za to, co aktualnie robimy. - uśmiechy, wciąż w większości blade i ledwo dostrzegalne, rozświetlały coraz częściej jego twarz. Powód był bardzo prozaiczny, krążący już powoli w żyłach alkohol rozluźniał i sprawiał, że czuł się nieco swobodniej. Mniej zobowiązany do zachowania kamiennej twarzy, która skrywała wszelkie problemy i rozterki. - Bez przesady. Chyba, że moje towarzystwo jest aż tak okropne. Jak tak, to mogę cię puścić. - mrugnął do niej. Miał wrażenie, że zaraz też zacznie mu się znowu tłumaczyć, że wcale nie, że się myli. I poniekąd po równi zaczynało go to drażnić i bawić. Nie zamierzał jednak zwracać na to większej uwagi. Niedługo i tak się rozstaną i każde pójdzie w swoją stronę zażyć niezbędnej dawki snu.
Zaśmiał się pod nosem, słysząc jej zaprzeczenie co do Colette. Nie skomentował tego jednak w żaden sposób. Dobrze wiedział, jacy byli uczniowie. Sam przecież jeszcze jakiś czas temu uczęszczał do Hogwartu i nie zamierzał udawać, że należał do świętych. A puchoni, z tego co pamiętał, wykazywali się szczególnymi zapędami do ogólnej destrukcji, najprędzej umysłu innych swoimi pomysłami. Ciężko im też było dorównać jeśli chodziło o picie, a któregoś razu nawet któryś podjął próbę warzenia własnego piwa w dormitorium. Było dobre, ale proceder ten dość szybko został zniszczony.
- Skończyłem Hogwart jedenaście lat temu. Dawno, nie dawno. Zależy jak na to patrzeć. Dla Ciebie może to być szmat czasu, dla mnie to w sumie była chwila. - jego puste, obojętne spojrzenie nagle przeniosło się na nią. Nie towarzyszył mu jednak uśmiech, ani nawet jakikolwiek inny ruch ust w grymasie. Jedynie podniesienie szklanki i upicie łyku. Zlizał językiem resztki trunku z warg, ponownie uciekając spojrzeniem gdzieś w bok.
Zamachał ręką, słysząc jej kolejne słowa. Kolejne tłumaczenie się. Dziewczyna miała jakąś nieznośną tendencję do wyjaśniania złożoności akcji innych i swoich własnych. Bibliotekarza nie tyle to nie interesowało, co po prostu nie potrzebował rozwinięcia tych tematów, bo je rozumiał. Nie był może stary, jednak doświadczył niejednego, a wiedza zdobyta z książek pomagała w pojmowaniu świata.
- Pamiętaj tylko, żeby nie przyjmować na siebie winy za innych. Każdy powinien być odpowiedzialny za własne czyny. Można kogoś kryć, ale podkładanie się za kogoś to nie jest dobry interes. - wzruszył ramionami, biorąc kolejny łyk whisky. - Nie zamierzam. Chociaż wiesz... myślę, że większe problemy miałbym za to, co aktualnie robimy. - uśmiechy, wciąż w większości blade i ledwo dostrzegalne, rozświetlały coraz częściej jego twarz. Powód był bardzo prozaiczny, krążący już powoli w żyłach alkohol rozluźniał i sprawiał, że czuł się nieco swobodniej. Mniej zobowiązany do zachowania kamiennej twarzy, która skrywała wszelkie problemy i rozterki. - Bez przesady. Chyba, że moje towarzystwo jest aż tak okropne. Jak tak, to mogę cię puścić. - mrugnął do niej. Miał wrażenie, że zaraz też zacznie mu się znowu tłumaczyć, że wcale nie, że się myli. I poniekąd po równi zaczynało go to drażnić i bawić. Nie zamierzał jednak zwracać na to większej uwagi. Niedługo i tak się rozstaną i każde pójdzie w swoją stronę zażyć niezbędnej dawki snu.
Zaśmiał się pod nosem, słysząc jej zaprzeczenie co do Colette. Nie skomentował tego jednak w żaden sposób. Dobrze wiedział, jacy byli uczniowie. Sam przecież jeszcze jakiś czas temu uczęszczał do Hogwartu i nie zamierzał udawać, że należał do świętych. A puchoni, z tego co pamiętał, wykazywali się szczególnymi zapędami do ogólnej destrukcji, najprędzej umysłu innych swoimi pomysłami. Ciężko im też było dorównać jeśli chodziło o picie, a któregoś razu nawet któryś podjął próbę warzenia własnego piwa w dormitorium. Było dobre, ale proceder ten dość szybko został zniszczony.
- Skończyłem Hogwart jedenaście lat temu. Dawno, nie dawno. Zależy jak na to patrzeć. Dla Ciebie może to być szmat czasu, dla mnie to w sumie była chwila. - jego puste, obojętne spojrzenie nagle przeniosło się na nią. Nie towarzyszył mu jednak uśmiech, ani nawet jakikolwiek inny ruch ust w grymasie. Jedynie podniesienie szklanki i upicie łyku. Zlizał językiem resztki trunku z warg, ponownie uciekając spojrzeniem gdzieś w bok.
- Alice Hughes
Re: Mały zakątek między regałami
Czw Sie 11, 2016 7:04 pm
W prawo, w lewo. W prawo, w lewo. Tik-tak... Hughes przesuwała szklankę po blacie, niechętnie zerkając na bibliotekarza i orientując się, że im częściej to robi tym bardziej jej uszy zdają się płonąć. Chciała mu coś odpowiedzeić. Cokolwiek... Połączenie prawdy z prześmiewczym, sarkastycznym spojrzeniem skutecznie niestety związało jej usta. Przewrażliwione dziecko było teraz totalnie obruszone i wzniosło szklankę do twarzy, chyba już tylko po to, by móc wytłumaczyć malujący się na niej grymas. Nie wypadało w końcu by dyskutowała. Podwarzała jego słowa czy choćby zasygnalizowała, że się z nimi nie zgadza. Gdzieś tam w środku, na tyle głęboko, że bez problemu odpychała to od siebie kiełkowała jednak pretensja. Do tych wszystkich ludzi, którzy ze strachu nie potrafili kiwnąć różdżką, gdy puchła jej czaszka. I do Ventusa - jako przedstawiciel czystokrwistego rodu Zabini posiadał o wiele większe pole do popisu. Choć próbowała - zrozumienie jego działań ni jak miało się do ich akcpetacji.
- Spróbuję. - Mruknęła pod nosem, wzrok skupiając na drewnianym stoliku. Nie było to trudne - łeb samoistnie opadał jej niżej i jeszcze niżej... Proporcjonalnie do liczby słów wypowiedzianych przez Ezechiela i wypitych mililitrów. Skupiła się na tym by nad nim zapanować i pokiwać głową, kiedy ten przekazał jej, że nie warto się podkładać i... Czknęła. Na tyle mocno, że podskoczyła na krześle.
- Więc czemu pan to robi? - Przysłoniła usta podskakując po raz kolejny. Jasnobrązowe oczy - przez ledwie sekundę - wwiercały się w jego twarz, poszukując odpowiedzi. Najpewniej bezskutecznie.
- NIE! - Zaczęła dość agresywnie, a poliki - jak na zawołanie! - zabarwiły się pąsem. -Znaczy... Jest pan miły. Mimo tego szantażu. - Zmarszczyła się, wlepiając podkrążone oczyska w tę inteligentną twarz. Twarz, która jednocześnie zdawała się być wyobcowana...
Machnęła ręką na ten szmat czasu i nie wiedząc chyba co powiedzieć, złapała za szklankę. Z coraz cięższą głową i twarzą zwróconą w jego stronę, podniosła naczynie - po raz kolejny - wypijając jego zawartość jednym chaustem.
- Niech mnie pan nauczy. Proszę. - Praktycznie wycharczała, łapczywie chwytając powietrze i przecierając załzawione poliki. - Dam radę. Nie mam dużo, ale... - zamyśliła się - ale mogę panu oddać za lekcje kiedy tylko skończę szkołę. - Alkohol ewidentnie rozplątał jej jęzor, ale choć powiedziała to pewnie, gdy tylko skończyła - cofnęła się, a brązowe oczy zmętniały. Blada twarz wciąż jednak pozostawała podniesiona. I tylko czkawka zakłucała powagę sytuacji.
- Spróbuję. - Mruknęła pod nosem, wzrok skupiając na drewnianym stoliku. Nie było to trudne - łeb samoistnie opadał jej niżej i jeszcze niżej... Proporcjonalnie do liczby słów wypowiedzianych przez Ezechiela i wypitych mililitrów. Skupiła się na tym by nad nim zapanować i pokiwać głową, kiedy ten przekazał jej, że nie warto się podkładać i... Czknęła. Na tyle mocno, że podskoczyła na krześle.
- Więc czemu pan to robi? - Przysłoniła usta podskakując po raz kolejny. Jasnobrązowe oczy - przez ledwie sekundę - wwiercały się w jego twarz, poszukując odpowiedzi. Najpewniej bezskutecznie.
- NIE! - Zaczęła dość agresywnie, a poliki - jak na zawołanie! - zabarwiły się pąsem. -Znaczy... Jest pan miły. Mimo tego szantażu. - Zmarszczyła się, wlepiając podkrążone oczyska w tę inteligentną twarz. Twarz, która jednocześnie zdawała się być wyobcowana...
Machnęła ręką na ten szmat czasu i nie wiedząc chyba co powiedzieć, złapała za szklankę. Z coraz cięższą głową i twarzą zwróconą w jego stronę, podniosła naczynie - po raz kolejny - wypijając jego zawartość jednym chaustem.
- Niech mnie pan nauczy. Proszę. - Praktycznie wycharczała, łapczywie chwytając powietrze i przecierając załzawione poliki. - Dam radę. Nie mam dużo, ale... - zamyśliła się - ale mogę panu oddać za lekcje kiedy tylko skończę szkołę. - Alkohol ewidentnie rozplątał jej jęzor, ale choć powiedziała to pewnie, gdy tylko skończyła - cofnęła się, a brązowe oczy zmętniały. Blada twarz wciąż jednak pozostawała podniesiona. I tylko czkawka zakłucała powagę sytuacji.
- Ezechiel Yaxley
Re: Mały zakątek między regałami
Pią Sie 12, 2016 11:27 am
Fakty były jasne i klarowne: Alice nie była w stanie poradzić sobie z jednym śmierciożercą jeden na jeden. Nie mogła wtedy liczyć na niczyją pomoc, a sam napastnik wydawał się cały czas pogrywać ze swoją ofiarą. Bibliotekarz więc nie oczekiwał i też nie dopuszczał do siebie myśli, że dziewczyna mogłaby się z nim kłócić. Nie pragnął zjawiać się niczym książę na białym koniu i ratować niewiasty z opresji, ale wtedy tak to mniej więcej wyglądało, co prawda w nieco karykaturalny sposób, jednak zawsze.
- Czy ja wiem... - wymruczał, na moment zawieszając wzrok na zegarze, który miarowo wybijał kolejne sekundy, odmierzał następne minuty i kwadranse. Czas upływał. Sączył się przez palce, uciekając bezpowrotnie, ale mężczyzna wcale straty nie odczuwał. Po raz pierwszy od dłuższego czasu czuł się w miarę rozluźniony: pozbawiony chwilowo zmartwień nawet jeśli obydwoje dyskutowali o tematach mało przyjemnych. - Może dlatego, że nieco mnie to bawi, a może dlatego, że z trzeźwym umysłem ciężko jest o niektórych rzeczach rozmawiać. - odpowiedział jej poważnie, na moment wpijając się w jej oczy chłodnym spojrzeniem. Szybko jednak uciekł, jak zwykle.
Uśmiechnął się pod nosem, słysząc jej gwałtowne zaprzeczenie i pokręcił szklaną, którą wciąż ściskał w dłoni. Wypił do końca zawartość. - Skoro chcesz. - odpowiedział jej, wpatrując się w puste już szkło, które odstawił na stolik. - Jest to jednak magia silna i bardzo wyczerpująca siły rzucającego. Tak tylko mówię. - dodał jeszcze, prostując się i poprawiając mankiety koszuli, które podciągnął za łokcie. - Ale poćwiczymy coś następnym razem. Nie chcę, żebyś po pijaku, rozwaliła mi bibliotekę. - dodał jeszcze, posyłając szklance delikatny, ledwo zauważalny uśmiech. - Nic mi nie musisz oddawać. Wystarczy, że będziesz stała po właściwej stronie. - zerknął na nią kątem oka. Nagle jakoś czujniej, ostrzej. Trwało to jednak chwilę, parę uderzeń serca. - Jakie zaklęcia są twoją mocną stroną?
- Czy ja wiem... - wymruczał, na moment zawieszając wzrok na zegarze, który miarowo wybijał kolejne sekundy, odmierzał następne minuty i kwadranse. Czas upływał. Sączył się przez palce, uciekając bezpowrotnie, ale mężczyzna wcale straty nie odczuwał. Po raz pierwszy od dłuższego czasu czuł się w miarę rozluźniony: pozbawiony chwilowo zmartwień nawet jeśli obydwoje dyskutowali o tematach mało przyjemnych. - Może dlatego, że nieco mnie to bawi, a może dlatego, że z trzeźwym umysłem ciężko jest o niektórych rzeczach rozmawiać. - odpowiedział jej poważnie, na moment wpijając się w jej oczy chłodnym spojrzeniem. Szybko jednak uciekł, jak zwykle.
Uśmiechnął się pod nosem, słysząc jej gwałtowne zaprzeczenie i pokręcił szklaną, którą wciąż ściskał w dłoni. Wypił do końca zawartość. - Skoro chcesz. - odpowiedział jej, wpatrując się w puste już szkło, które odstawił na stolik. - Jest to jednak magia silna i bardzo wyczerpująca siły rzucającego. Tak tylko mówię. - dodał jeszcze, prostując się i poprawiając mankiety koszuli, które podciągnął za łokcie. - Ale poćwiczymy coś następnym razem. Nie chcę, żebyś po pijaku, rozwaliła mi bibliotekę. - dodał jeszcze, posyłając szklance delikatny, ledwo zauważalny uśmiech. - Nic mi nie musisz oddawać. Wystarczy, że będziesz stała po właściwej stronie. - zerknął na nią kątem oka. Nagle jakoś czujniej, ostrzej. Trwało to jednak chwilę, parę uderzeń serca. - Jakie zaklęcia są twoją mocną stroną?
- Alice Hughes
Re: Mały zakątek między regałami
Nie Sie 14, 2016 7:06 pm
Skoro mamy rycerza, to przydała by się też księżniczka, nie? Problem w tym, że ta tutaj, bladolica niewiasta ni jak nie chciała nią zostać. Ba! Zdawała się być wręcz oburzona rolą, którą sama sobie poniekąt wypracowała i jedyne szczęście w tym, że w swoich - nieco masochistycznych - zapędach, nigdy nie wybiegała zbyt daleko. Co innego jej słodki oprawca. Gdyby tylko nie był sadystyczną gnidą, mistrzem ceremonii, dla którego środkowy akt liczy się na równi z ostatnim, leżała by na podłodze zanim jeszcze Yaxley pojawił się w sklepie. A po niej kolejni. Zabini, Raven, trzecioklasistka w niechlujnie splecionym warkoczu... Ha! W końcu na upartego zawsze znajdzie się jakieś plusy.
Tik - tak.
Od wszyszystkich wydarzeń minęło wiele czasu, a Puchonka pierwszy chyba raz poczuła się... lekka. Bezpieczna. Przytłumione światło i spokojny głos bibliotekarza, w połączeniu z alkoholem ukoiły nieco zszargane nerwy, nawet jeśli temat był więcej niż niewygodny. Hughes wsparła ręce na drewnianym blacie i oparła na nich głowę, wytrzymując to przeszywające spojrzenie. Wszystkie ewentualne konsekwencje rozmywały się, zanim jeszcze zdążyły nabrać konkretnego kształtu.
- Jestem silna! Dam radę! - Wyprostowała się zbyt entuzjastycznie a łokieć zsunął jej się z blatu. Nieudolnie usiłując to zamaskować, oparła na nim policzek. Wszystko pod kontrolą!
Czuła na sobie jego spojrzenie, choć tym razem go nie odwzajemniła. Zamiast tego przysunęła do siebie kulkę z pergaminu i zaczęła toczyć ją to w jedną, to w drugą stronę.
- Ostatnio zamieniałam liście w guziki. A jak byłam mała kalafiora w pomarańczę. Ciotka dostawała szału. - Aż jęknęła, chowając twarz w dłoniach. Odstające uszy, wyzierające nagle zza kurtyny włosów były całe czerwone. Wreszcie wyprostowała się i spojrzała w oczy Ezechiela jakoś inaczej. Smutniej.
- A tak na poważnie... Chyba nie zabrzmi to dobrze jeśli powiem, że myślałam, że ochronne?
Kolejny raz czknęła taj mocno, że aż poderwało ją z krzesła.
Tik - tak.
Od wszyszystkich wydarzeń minęło wiele czasu, a Puchonka pierwszy chyba raz poczuła się... lekka. Bezpieczna. Przytłumione światło i spokojny głos bibliotekarza, w połączeniu z alkoholem ukoiły nieco zszargane nerwy, nawet jeśli temat był więcej niż niewygodny. Hughes wsparła ręce na drewnianym blacie i oparła na nich głowę, wytrzymując to przeszywające spojrzenie. Wszystkie ewentualne konsekwencje rozmywały się, zanim jeszcze zdążyły nabrać konkretnego kształtu.
- Jestem silna! Dam radę! - Wyprostowała się zbyt entuzjastycznie a łokieć zsunął jej się z blatu. Nieudolnie usiłując to zamaskować, oparła na nim policzek. Wszystko pod kontrolą!
Czuła na sobie jego spojrzenie, choć tym razem go nie odwzajemniła. Zamiast tego przysunęła do siebie kulkę z pergaminu i zaczęła toczyć ją to w jedną, to w drugą stronę.
- Ostatnio zamieniałam liście w guziki. A jak byłam mała kalafiora w pomarańczę. Ciotka dostawała szału. - Aż jęknęła, chowając twarz w dłoniach. Odstające uszy, wyzierające nagle zza kurtyny włosów były całe czerwone. Wreszcie wyprostowała się i spojrzała w oczy Ezechiela jakoś inaczej. Smutniej.
- A tak na poważnie... Chyba nie zabrzmi to dobrze jeśli powiem, że myślałam, że ochronne?
Kolejny raz czknęła taj mocno, że aż poderwało ją z krzesła.
- Ezechiel Yaxley
Re: Mały zakątek między regałami
Czw Sie 25, 2016 5:40 pm
Poczucie bezpieczeństwa, jakie zaczęło towarzyszyć Alice, było celem Ezechiela. Co prawda nie mógł wyczuć, czy na sto procent to właśnie ono otulało teraz dziewczynę, jednak miał taką nadzieję. Chciał, żeby przy nim ludzie czuli się bezpiecznie. Chciał być tarczą, która chroniła. Chciał być światłem, które rozpraszało mrok. Chciał dawać to, co mu odebrano - szczęście, a przynajmniej jego namiastkę. A bez poczucia bezpieczeństwa nie można było mówić o poczuciu szczęścia. I on też czuł się podobnie. Przytłumione światło nie męczyło oczu, a alkohol pozwalał się rozluźnić. Ona natomiast, siedząca przed nim, była chodzącym dowodem na to, że mógł coś zdziałać i komuś pomóc. Kogoś ochronić. Nie zamierzał jednak od teraz tkwić nad nią, niczym anioł stróż. Niczym cień sunący krok w krok - nie był od tego. Był bibliotekarzem. Tylko bibliotekarzem i jego tarczą była przede wszystkim wiedza, którą zamierzał przekazywać innym, by sami siebie mogli dzięki niemu bronić i nieść pomoc innym.
- Wiem, że dasz. - wymruczał cicho, nie licząc na to, że dziewczyna da radę go usłyszeć. Słowa te bowiem bardziej skierowane były do niego samego, niż puchonki. Jakby upewniał siebie samego w tym, że dobrze wybrał... Może gdyby wcześniej jej nie spotkał w Hogs, odpuściłby sobie, widząc jak o mało nie wali podbródkiem w ławkę i opowiada o liściach i guzikach. Może. Bez słowa podniósł się i odszedł od stolika, zostawiając ją na moment samą. Ruszył w głąb biblioteki, rozglądając się po regałach i wyraźnie szukając czegoś odpowiedniego. Kroki powoli ucichły, zdominowane przez mechaniczny dźwięk zegara, by zaraz na nowo zyskać na sile. Wracał, trzymając w dłoni stare, nieco zniszczone tomiszcze. Położył je przed nią.
- Proszę. Poczytaj, a jak już to zrobisz, wtedy porozmawiamy o praktyce. - powiedział, przecierając dłonią nieco starty, złotawy napis "Historia białej magii." Nie miał w tym momencie pomysłu na nic innego, a sam też nie mógł dysponować książkami z działu zakazanego na prawo i lewo. Nie leżało to z jego kompetencjach, a to właśnie tam najchętniej skierowałby Alice. Musiał porozmawiać z kimś i przedstawić swój punkt widzenia. - A na razie... jest późno. Chodź, odprowadzę cię do dormitorium. - powiedział i poczekał, aż dziewczyna się zbierze.
- Wiem, że dasz. - wymruczał cicho, nie licząc na to, że dziewczyna da radę go usłyszeć. Słowa te bowiem bardziej skierowane były do niego samego, niż puchonki. Jakby upewniał siebie samego w tym, że dobrze wybrał... Może gdyby wcześniej jej nie spotkał w Hogs, odpuściłby sobie, widząc jak o mało nie wali podbródkiem w ławkę i opowiada o liściach i guzikach. Może. Bez słowa podniósł się i odszedł od stolika, zostawiając ją na moment samą. Ruszył w głąb biblioteki, rozglądając się po regałach i wyraźnie szukając czegoś odpowiedniego. Kroki powoli ucichły, zdominowane przez mechaniczny dźwięk zegara, by zaraz na nowo zyskać na sile. Wracał, trzymając w dłoni stare, nieco zniszczone tomiszcze. Położył je przed nią.
- Proszę. Poczytaj, a jak już to zrobisz, wtedy porozmawiamy o praktyce. - powiedział, przecierając dłonią nieco starty, złotawy napis "Historia białej magii." Nie miał w tym momencie pomysłu na nic innego, a sam też nie mógł dysponować książkami z działu zakazanego na prawo i lewo. Nie leżało to z jego kompetencjach, a to właśnie tam najchętniej skierowałby Alice. Musiał porozmawiać z kimś i przedstawić swój punkt widzenia. - A na razie... jest późno. Chodź, odprowadzę cię do dormitorium. - powiedział i poczekał, aż dziewczyna się zbierze.
- Alice Hughes
Re: Mały zakątek między regałami
Czw Sie 25, 2016 9:55 pm
Potem ujrzałem anioła, zstępującego z nieba,
który miał klucz od Czeluści
i wielki łańcuch w ręce.
I pochwycił Smoka,
Węża starodawnego,
którym jest diabeł i szatan,
i związał go na tysiąc lat...
Była sobie żabka mała, re re kum kum re re...
... by zabijali mieczem i głodem, i morem, i przez dzikie zwierzęta ziemi...
Frere Jacques, Frere Jacques...
Dormez-vous..?
Gdyby Ezechiel wiedział, co aktualnie działo się w tym małym, puchońskim łbie, guziki stanowiłyby najmniejszy problem. Na szczęście nieoswojona z alkoholem dziewczyna wciąż wolała pozostawić większość myśli dla siebie, i choć tu i ówdzie co nieco jej się wyrwało - oszczędziła sobie ostatecznego upokorzenia. No. Przynajmniej na razie. A przynajmniej próbowała... W końcu bibliotekarz ni z tego ni z owego wstał i sobie poszedł... Skonsternowana puchonka odprowadziła go wzrokiem, zastanawiając się czy powinna się za nim udać czy może przeprosić..? Starała się przywołać w pamięci wszystkie wypowiedziane przez siebie dotychczas słowa, jednak szło jej to naprawdę opornie. Przystawiła palce do skroni, jakby miało jej to w czymkolwiek pomóc a kroki Yaxleya powoli cichły. Hughes rozejrzała się w prawo i w lewo, a potem nawet zadarła głowę do góry, dopiero się orientując, że naprawdę została sama. Przełknęła głośno ślinę obserwując tańczące na regałach plamki światła. Wysokie, przytłaczające meble i czająca się za nimi ciemność sprawiały, że znów czuła się jak pięcioletnia dziewczynka, zamknięta w piwnicy za transmutowanie kalafiora. Siostra jej matki nie trzymała w domu bazyliszka czy niezrównoważonej psychicznie młodzieży. Nie musiała.
Alice wciągnęła powietrze przez usta, rozglądając się z jeszcze większym niepokojem. Usiłowała zapanować nad spotęgowani przez whisky emocjami i myśleć racjonalnie. Skoto bibliotekarz faktycznie postanowił zostawić ją samą, powinna jak najszybciej udać się do drzwi. Tylko gdzie tu do cholery były drzwi? Parsknęła zrezygnowana i oparła brodę na ułożonych na blacie dłoniach. Wszystko powoli traciło dla niej sens i nie inaczej było z - jeszcze przed chwilą tak przecież żywym - pragnieniem opuszczenia biblioteki. Zaśmiała się nawet krótko, jakimś sztucznym, pozbawionym wesołości śmiechem. I kiedy już minęła cała wieczność - zamknięta najpewniej w kilku minutach - a przepełniona czarnymi myślami głowa ciążyła coraz bardziej, po prawej stronie odezwało się ciche stukanie. Puchonka podniosła głowę i szybko przetarła policzek, nie zdając sobie wcześniej sprawy z tego, że jest mokry.
Nie odezwała się gdy Ezechiel podszedł, zamiast tego kierując pytające spojrzenie to na niego, to na trzymaną przez mężczyznę książkę. Odsunęła się nieco gdy tomiszcze wylądowało tuż przed nią. Wyciągnęła rękę, w ślad za mężczyzną przecierając okładkę i powoli kiwnęła głową. Cel. Ewidentnie brakowało jej celu, a skoro Yaxley otwierał przed nią nową drogę, grzechem byłoby jej nie wypróbować.
- Dziękuję. - Mruknęła, chowając książkę do torby i powoli wstała, podpierając się przy tym o ławkę. Miała wrażenie, że w pozycji stojącej alkohol jeszcze bardziej uderza jej do głowy.
- Pan też jest zmęczony, naprawdę, dam radę sama i... - Zachwiała się, zarzucając torbę na ramię i czknęła. - No dobrze. To chodźmy już... - Błądząc wzrokiem po podłodze była pewna jednej rzeczy - dawno nie czuła się tak głupio...
który miał klucz od Czeluści
i wielki łańcuch w ręce.
I pochwycił Smoka,
Węża starodawnego,
którym jest diabeł i szatan,
i związał go na tysiąc lat...
Była sobie żabka mała, re re kum kum re re...
... by zabijali mieczem i głodem, i morem, i przez dzikie zwierzęta ziemi...
Frere Jacques, Frere Jacques...
Dormez-vous..?
Gdyby Ezechiel wiedział, co aktualnie działo się w tym małym, puchońskim łbie, guziki stanowiłyby najmniejszy problem. Na szczęście nieoswojona z alkoholem dziewczyna wciąż wolała pozostawić większość myśli dla siebie, i choć tu i ówdzie co nieco jej się wyrwało - oszczędziła sobie ostatecznego upokorzenia. No. Przynajmniej na razie. A przynajmniej próbowała... W końcu bibliotekarz ni z tego ni z owego wstał i sobie poszedł... Skonsternowana puchonka odprowadziła go wzrokiem, zastanawiając się czy powinna się za nim udać czy może przeprosić..? Starała się przywołać w pamięci wszystkie wypowiedziane przez siebie dotychczas słowa, jednak szło jej to naprawdę opornie. Przystawiła palce do skroni, jakby miało jej to w czymkolwiek pomóc a kroki Yaxleya powoli cichły. Hughes rozejrzała się w prawo i w lewo, a potem nawet zadarła głowę do góry, dopiero się orientując, że naprawdę została sama. Przełknęła głośno ślinę obserwując tańczące na regałach plamki światła. Wysokie, przytłaczające meble i czająca się za nimi ciemność sprawiały, że znów czuła się jak pięcioletnia dziewczynka, zamknięta w piwnicy za transmutowanie kalafiora. Siostra jej matki nie trzymała w domu bazyliszka czy niezrównoważonej psychicznie młodzieży. Nie musiała.
Alice wciągnęła powietrze przez usta, rozglądając się z jeszcze większym niepokojem. Usiłowała zapanować nad spotęgowani przez whisky emocjami i myśleć racjonalnie. Skoto bibliotekarz faktycznie postanowił zostawić ją samą, powinna jak najszybciej udać się do drzwi. Tylko gdzie tu do cholery były drzwi? Parsknęła zrezygnowana i oparła brodę na ułożonych na blacie dłoniach. Wszystko powoli traciło dla niej sens i nie inaczej było z - jeszcze przed chwilą tak przecież żywym - pragnieniem opuszczenia biblioteki. Zaśmiała się nawet krótko, jakimś sztucznym, pozbawionym wesołości śmiechem. I kiedy już minęła cała wieczność - zamknięta najpewniej w kilku minutach - a przepełniona czarnymi myślami głowa ciążyła coraz bardziej, po prawej stronie odezwało się ciche stukanie. Puchonka podniosła głowę i szybko przetarła policzek, nie zdając sobie wcześniej sprawy z tego, że jest mokry.
Nie odezwała się gdy Ezechiel podszedł, zamiast tego kierując pytające spojrzenie to na niego, to na trzymaną przez mężczyznę książkę. Odsunęła się nieco gdy tomiszcze wylądowało tuż przed nią. Wyciągnęła rękę, w ślad za mężczyzną przecierając okładkę i powoli kiwnęła głową. Cel. Ewidentnie brakowało jej celu, a skoro Yaxley otwierał przed nią nową drogę, grzechem byłoby jej nie wypróbować.
- Dziękuję. - Mruknęła, chowając książkę do torby i powoli wstała, podpierając się przy tym o ławkę. Miała wrażenie, że w pozycji stojącej alkohol jeszcze bardziej uderza jej do głowy.
- Pan też jest zmęczony, naprawdę, dam radę sama i... - Zachwiała się, zarzucając torbę na ramię i czknęła. - No dobrze. To chodźmy już... - Błądząc wzrokiem po podłodze była pewna jednej rzeczy - dawno nie czuła się tak głupio...
- Ezechiel Yaxley
Re: Mały zakątek między regałami
Pią Sie 26, 2016 11:44 pm
Ezechiel nie wnikał. I chyba tak na prawdę po prostu nie chciał znaleźć się bezpośrednio w umyśle Hughes i słyszeć tego wszystkiego, co się z nim działo po pijaku. Była młoda, była pijana... to nie było dobre połączenie. Chociaż i tak jej głowa działała dość sprawnie i... przyzwoicie, jeśli tak można było się do tego w zaistniałej sytuacji odnieść.
Jego uważne, błękitne spojrzenie, przesunęło się po jej dłoniach, które dotknęły książkę. Potem po ramionach i zatrzymały się na twarzy. Gdyby tylko wiedział, że chwilę temu przetarła policzek dlatego, by pozbyć się z niego niechcianej wilgoci, na pewno poświęciłby jej teraz o wiele więcej czasu. I na pewno pytania zaroiłyby się w jego głowie atakując, niczym chmara szerszeni. Zamiast tego napotkał po prostu zaróżowione od alkoholu policzki i nos, a także zmęczone oczy. Na moment kąciki jego ust drgnęły ku górze, jednak był to gest tak ulotny i szybki, że nie do wyłapania. Z resztą... zaraz też zlał się ze słowami, które padły z jego ust.
- Nie ma za co. - skinął delikatnie głową i odsunął się minimalnie, pozwalając jej wstać. Sam złapał marynarkę, która była zawieszona na oparciu jego krzesła i przerzucił ją przez ramię, po czym dosunął siedzenie, na którym do tej pory spoczywał. Był w tym wszystkim niezwykle uważny i dokładny, a w każdym geście wyraźna była troska. Ta sama, z którą przyniósł księgę i z jaką położył ją przed puchonką. Biblioteka była miejscem, gdzie całe jego życie było przechowywane. O nią też musiał dbać.
Widząc jak się zatacza, złapał ją za dłoń. Bez oporów i jakichkolwiek krępacji. Jego spojrzenie pozostawało tak samo obojętne i chłodne, a wyraz twarzy nie zmienił chociażby na moment. Poprowadził jej dłoń na swoje wolne ramię i tam oparł ją. Nie była w stanie iść sama prosto, a wątpił by z ochotą przyjęła jego po prostu wyciągnięte w jej kierunku ramię. Docisnął delikatnie łokieć do ciała, uniemożliwiając jej zabranie ręki i poprowadził pewnie w kierunku drzwi biblioteki.
Opuścili ją razem. Idąc powoli, może nieco chwiejnie, ale dotarli do celu stosunkowo szybko i bez żadnych przygód. Pożegnał ją lekkim skinieniem głowy i, życząc jeszcze dobrej nocy, udał się w kierunku swojego pokoju.
[z/t x2]
Jego uważne, błękitne spojrzenie, przesunęło się po jej dłoniach, które dotknęły książkę. Potem po ramionach i zatrzymały się na twarzy. Gdyby tylko wiedział, że chwilę temu przetarła policzek dlatego, by pozbyć się z niego niechcianej wilgoci, na pewno poświęciłby jej teraz o wiele więcej czasu. I na pewno pytania zaroiłyby się w jego głowie atakując, niczym chmara szerszeni. Zamiast tego napotkał po prostu zaróżowione od alkoholu policzki i nos, a także zmęczone oczy. Na moment kąciki jego ust drgnęły ku górze, jednak był to gest tak ulotny i szybki, że nie do wyłapania. Z resztą... zaraz też zlał się ze słowami, które padły z jego ust.
- Nie ma za co. - skinął delikatnie głową i odsunął się minimalnie, pozwalając jej wstać. Sam złapał marynarkę, która była zawieszona na oparciu jego krzesła i przerzucił ją przez ramię, po czym dosunął siedzenie, na którym do tej pory spoczywał. Był w tym wszystkim niezwykle uważny i dokładny, a w każdym geście wyraźna była troska. Ta sama, z którą przyniósł księgę i z jaką położył ją przed puchonką. Biblioteka była miejscem, gdzie całe jego życie było przechowywane. O nią też musiał dbać.
Widząc jak się zatacza, złapał ją za dłoń. Bez oporów i jakichkolwiek krępacji. Jego spojrzenie pozostawało tak samo obojętne i chłodne, a wyraz twarzy nie zmienił chociażby na moment. Poprowadził jej dłoń na swoje wolne ramię i tam oparł ją. Nie była w stanie iść sama prosto, a wątpił by z ochotą przyjęła jego po prostu wyciągnięte w jej kierunku ramię. Docisnął delikatnie łokieć do ciała, uniemożliwiając jej zabranie ręki i poprowadził pewnie w kierunku drzwi biblioteki.
Opuścili ją razem. Idąc powoli, może nieco chwiejnie, ale dotarli do celu stosunkowo szybko i bez żadnych przygód. Pożegnał ją lekkim skinieniem głowy i, życząc jeszcze dobrej nocy, udał się w kierunku swojego pokoju.
[z/t x2]
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach