Go down
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

 Korytarz - Page 5 Empty Re: Korytarz

Pią Cze 12, 2015 10:51 pm
Drugi rząd miał same plusy. Częściowo w cieniu - pozwalał na o wiele większą swobodę, a nawet - w razie potrzeby - na zniknięcie, wymagające jedynie pochylenia głowy lub kucnięcia. Chwilę spokoju, o której  ci popularni mogli jedynie marzyć, kiedy każdy ich krok był obserwowany a wszystkie działania szczegółowo komentowane, czy to na szkolnych korytarzach czy w kolejnym wydaniu Portretowego Szmeru - tym substytucie pokarmu dla nieco mniej uważnych (lub mniej wścibskich) uszu, które jednocześnie złaknione były plotek. Drugi rząd podpierał też ten pierwszy, a można było nawet pokusić się o stwierdzenie, że pierwszy bez niego był by tylko rzędem... Zbitką osób taką jak każda inna... Alice bardzo lubiła to stojące w nim, opatrzone cyfrą a nie nazwiskiem miejsce. Przynajmniej do czasu w którym potrafiła je odnaleźć... I nawet pomimo faktu, że przystań chwilowo zniknęła jej z oczu - nie czuła się gorsza. A może nie chciała i to właśnie to poczucie własnej wartości było jednym z tych "gratów", które tak bardzo chciała zatrzymać przy sobie? Może i nie najważniejszym, ale jednym z tych, którym nie mogła pozwolić na to by przepadło i oblokło się w pajęczynę... Bardzo mocną i zdradliwą pajęczynę, która zbudowana była nie z wątłych, dających się strząsnąć jednym machnięciem ręki niteczek a z żyłki, która zrywana na siłę dotkliwie raniła palce... 
Pierdolenie...
Zawsze była silna, nawet jeśli taka się nie czuła i całą swoją postawę zrzucała na okoliczności i konieczność. Co z tego, że nie potrafiła ostatnio zasnąć? Skubana, celowo chyba broniła się przed snem wiedząc, że będzie wtedy zmuszona do wyczołgiwania się z łóżka by standardowe "Jeszcze tylko pięć minut!" nie zmieniło się nagle w pięć godzin... Co z tego, że nie miała ostatnio apetytu? Idzie lato! Trzeba dbać o linie! 
Jesteś durniem Hughes...
Nigdy nie skupiała się na takich rzeczach... Ale egzaminy? Tak! Jakiegokolwiek w ostatnim czasie syfu ten świat nie doświadczył - radziła sobie z tym wyśmienicie, przejmując się jedynie zbliżającymi się niemiłosiernie egzaminami i chęcią sprostania ambicji. Apatia była w tych warunkach czymś jak najbardziej uzasadnionym. 
Hughes, jesteś większym durniem niż myślałam... 
Zamknij się...
Coraz bardziej rozbawiona obserwowała butną gadzinkę, która będąc jedynie zaskrońcem przywdziewała szaty kobry. Jednocześnie nie podejrzewała chłopaka o całą tą chęć wybicia się ponad własne możliwości, choć możliwości - w jej mniemaniu - miał całkiem duże. Blaise był królem na swój sposób. Królem w glinianej koronie... Jedną z tych przypadkowo spotkanych na korytarzu osób, przy których nie sposób było zakończyć rozmowę na powitaniu lub przeproszeniu, jeśli - jak sama to jeszcze chwilę temu zrobiła - naruszyło się nawet nie tyle jej prywatną przestrzeń co po prostu wbiegło w nią z buta. Glina może i jest krucha... Ale jednocześnie o wiele bardziej dostępna i praktyczna niż poszukiwane przez wszystkich złoto, które stanowiło jedynie środek do celu lub usypiało sumienie. 
Gibiąc się na boki złapała w końcu równowagę nazywając jednocześnie towarzysza świrem. Sekundę później miała ochotę przydzwonić temu wariatowi, który wwiercił się w jej ramię chociaż miejsca nie brakowało. Jednak kiedy uniosła nieco głowę, gotowa by po raz kolejny fuknąć na tę dziwną personę... Zawiesiła się.
Kompletnie otumaniona tym radioaktywnym światłem wstrzymała oddech, dostrzegając nagle ciszę. Dosłowna ciszę. Nie było dźwięków... Nie było myśli... Może to w ten sposób powstaje nic porozumienia, łącząca dwie podobne jednostki, które jednocześnie zbyt wielce różnią się od siebie by podobieństwo to zaakceptować?
Prztyczek w nos spotkał ją w tej samej chwili kiedy - nie próbując nawet z tego zawieszenia wyciągnąć którejś z przytoczonych myśli - zapragnęła się z niego wyrwać. Jej brwi uniosły się ku górze a w momencie kiedy chłopak się przesunął - uniosła nogi by postawić je na parapecie i odgrodzić się od wariata. 
- Niezły z ciebie świr...  - Powiedziała nieco ciszej niż zazwyczaj i powoli wysunęła przed siebie rękę. - Melania Moore... - Prawie szepnęła i prawie się roześmiała. 
Z wariatami trzeba uważać... Przesadzasz... Ale, czemu nie?
Kolejne słowa Blaisa jedynie utwierdziły ją w decyzji nad której podjęciem nawet się nie zastanawiała.
- Powiedział ten, który tuczył się cale zycie by zostać siłaczem! - Palnęła obruszona jego słowami. Cofając dłoń miała zamiar opatulić się szczelnie szatą, jednak zbyt mocno wycofała prawą rękę. Niewielki procent jej ciała nagle ją przeważył a Hughes zsunęła się z parapetu, mając wreszcie "ucałować ziemię".
Blaise Rain
Oczekujący
Blaise Rain

 Korytarz - Page 5 Empty Re: Korytarz

Nie Cze 14, 2015 8:08 am
Trochę mnie to smuci, a trochę mnie to bawi - gdyby tylko Blaise miał wgląd do myśli panny Hughes, nie bardzo wiedziałby z automatu, jak się zachować, gdyby wiedział, jak jego jestestwo jest rozkładane na kawałki, w jakich barwach widnieje tam, w tym nieco ciemniejszych od piwa oczach, gdzie drzemała inteligencja i bystrość, jakiej nawet nie przysłaniało zmęczenie, ale nie obawiał się tego, choć może rzeczywiście powinien, zamiast trwać w tej swojej iluzji, że wszystko jest na początku dziennym - biedak nawet w minimalnym milimetrze nie domyślał się, że kroiło się tutaj coś głębszego, że ON był posądzany o głębie, o którą posądzany być nie chciał - przecież miał ten obraz najnormalniejszego chłopaka na świecie, z którym można przybić sztamę i pójść napić się piwa na przydrożnym krawężniku i pierdzielić o głupotach, byle nie o sprawach poważnych, byle nie posyłać nastroju w trzy dupy i zajmować się wielkimi rozkminami na temat śmierci, czy tego, jaką życie ma wartość, wdając się w pseudo-dorosłe rozmowy i bajerzenie udawaniem, że jesteśmy bardziej dojrzali, niż rzeczywiście byliśmy - dlatego też świetnie się bawił tu i teraz, będąc wolnym od tych podejrzeń, że Alice dostrzega coś więcej pod gestami totalnego błazna, który, jak to wypadało już u facetów, kompletnie podświadomie, ale chciał zaimponować dziewczynie na swój głupkowaty sposób - popisywanie się rodem z piaskownicy, ale gdyby go zapytać, to śmiało by odpowiedział, że mężczyźni dojrzewają tylko do wieku trzech lat - potem tylko rosną cieleśnie i to dlatego kobietom tak zręcznie idzie okręcanie sobie ich wokół paluszków - ugh, zdecydowanie nie był materiałem na jakikolwiek związek! Byłby najmniej odpowiedzialnym facetem na świecie, któremu w głowie tylko wypady na piwo z kumplami i podróże na gapę po koncertach metalowych, a w międzyczasie przypalanie jointów, żeby chodzić w miejsca i robić rzeczy, jak to już wypadało w stanie nadmiernego chilloutu. Tak więc - król w glinianej koronie..? Przerażająco dobrze kombinujesz, widząc coś zdolnego gładko się zmieniać, gdzie przecież każdy władca miał w sobie samoświadomość pełnionej roli - Blaise samego siebie nie nazwałby nawet giermkiem- tam, gdzie kryła się jego własna dojrzałość, nikt nie miał dostępu, ba! - jak dotąd nikt go o takie pokłady dojrzałości i odpowiedzialności za własne czyny i słowa nie podejrzewał... Lecz wiecie, kiedy najbardziej się pędzi, kiedy najszybciej próbuje się biec, próbując prześcignąć cały świat i sam tykający zegar? Kiedy ma się przed czym uciekać - i kiedy to, co nas goni, jest naprawdę niebezpieczne, a my wiemy, że jeśli już nas dopadnie, to padniemy na kolana i już się nie podniesiemy.
Lepiej więc biec ze śmiechem na ustach i łapać przysłowiowy wiatr we włosy, niż się zatrzymywać i potem mieć czego żałować.
Uścisnął lekko, krótko, jej dłoń, uśmiechając się wesoło - ha, ten nieskażony żadnymi troskami, który zadziwiająco dobrze radził sobie nawet z depresyjnym nastrojem pogrzebowym, jaki wokół panował...
- Melania, melanż... - Gwizdnął, cofając dłoń. - Melania-pijalnia... - Tak, tak, szukanie dalej znakomitych porównań, by rozłożyć znaczenie jej imienia na cząstki pierwsze w jakże spektakularnym stylu! Wróżbita Maciej mógłby pozazdrościć Blaise'owi jego zdolności analizowania. - Już widzę twój problem. Za dużo balujesz. - Przechylił głowę na ramię, przypatrując się jej teraz z tego punktu obserwacyjnego - w końcu punkt widzenia zależy od kąta paczenia, nie? - Nooo, nie wiesz, że najpierw masa, potem mięśnie?
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

 Korytarz - Page 5 Empty Re: Korytarz

Pon Cze 15, 2015 6:13 am
Pozwól, że teraz ja Ci coś opowiem... I nie będzie to bajka... Nie będzie to też tajemnica, choć wszyscy ludzie na świecie - z jakiegoś dziwnego powodu - starają się to w tajemnicy zachować, kompletnie ignorując pojawiające się co chwilę dowody na to, że jest to działanie czysto naturalne...
Każdy człowiek ucieka. I - prawie - każdy się tego wstydzi. 
Czasem są to głupoty... Przejście na drugi koniec korytarza lub nagle zainteresowanie treścią podręcznika, kiedy mija nas ktoś, kogo widzieć nie mieliśmy ochoty. Czasem rzeczy ważniejsze - jak brak odrobienia pracy domowej - zmuszające do tego, by w całą ta ucieczkę nieco bardziej się zaangażować... Odpisać zapomniane zadanie lub zgrywać hipokretyna przed nauczycielem i z pełną pewności miną trzymać się tego, że o żadnym dodatkowym zadaniu nie miało się pojęcia. Czasami jednak ucieczka sięgała głębiej... Wymagała zapomnienia lub ignorancji, a raczej dwóch tych rzeczy na raz, bo przeszłość, (wredna suka) rzadko pozwalała sobie na zapomnienie o sobie od tak... Jebaniutka zdzira - zmuszała wtedy do mentalnej gimnastyki i rozciągnięcia, które pozwoliło na spychanie jej coraz dalej... Z pewnością było to bardzo rozwijające i wygodne. Pozwalało w końcu złapać wiatr w żagle i ustawić ster. Ale tylko na chwilę... Ostatecznie, ta fałszywie namagnetyzowana w kompasie igła - mająca być niby świadomością - wyczerpywała się i kierowała człowieka na lodową górę, która zanim ukoiła swoim chłodem - ukazywała w swojej czystości (prawdziwości?) pełne odbicie... Każdą, najmniejszą rankę...
Uciekasz przed czymś Blaise? Ona też... I też stara się to wyprzedzić, wierząc, że jest w stanie prześcignąć samą siebie... A przynajmniej starała się, póki góra nie okazała się zbyt mordercza... I bliska. 
Czasem wystarczy tylko iskierka...
Mordercza iskierka.
Koniec bajki - nie bajki. Koniec pitolenia. Nie widziała tego w końcu w samej sobie... Trudno więc wymagać, by dostrzegła to w chłopaku, który w jej oczach malował się jako totalny świr...
Melania, melanż... Melania - pijalnia... Może jeszcze Melania - Browarnia albo Melania - Bawialnia? Wciąż wytrzeszczając na niego oczy, zupełnie jak by spadł z innej planety - ucieszyła się, że przedstawiła się fałszywie. Wolała by nie wiedzieć co wymyślił by do Alice Hughes, którą to zbitką - wrednie kojarząca się z wierszykiem dla dzieci - obdarzyli ją - bez wątpienia wredni -rodzice...
Humpty Dumpty na murze siadł.
Humpty Dumpty z wysoka spadł.
...
Alice Hughes na mur nie wlazła...
Alice Hughes i tak z niego...
Morda w kubeł...
- Masz rację! - Teatralny szept wydobył się z jej gardła a głowa pochyliła konspiracyjnie. - Wypiłam wczoraj litr ognistej, ale nikomu nie mów, bo będą zazdrośni. - Jednocześnie kącik ust dziewczyny wyraźnie uniósł się w górę, dając chłopakowi znać, że sobie kpi, choć wyśmiewała teraz nie tyle jego co siebie. Choć wariat - jak to na wariata przystało - mógł uznać to za dumę z niewątpliwego wyczynu. Coraz lepiej gadało jej się z tym świrem... I - chociaż powinna zaniepokoić się tym faktem - odnajdywała w tym szaleństwie coraz więcej uciechy.
- Dlatego nie pij. Teraz widzisz co kac robi z ludźmi. - Wyszczerzyła się opierając się o ścianę... A przynajmniej - w całym swoim nie spaczonym kacem zamierzeniu - miała to zrobić... Wychyliła się jednak zbyt mocno a ciało, któremu ewidentnie brakowało masy minęło podporę i nim się obejrzała - stopy opuściły bezpieczną, choć absurdalną przystań. 
Kozacząc - właśnie spadała z parapetu prosto na swój zakuty łeb.
Blaise Rain
Oczekujący
Blaise Rain

 Korytarz - Page 5 Empty Re: Korytarz

Czw Cze 18, 2015 6:12 pm
Sam nie jestem pewien. co by wymyślił do Alice Hughes, ale na pewno byłoby to dostatecznie oryginalne (albo może i nie oryginalne), żeby uradować jakże poranione serce panny Hughes, która bał się natrafić na swoją górę lodową - pewnie jej nawet nie oczekiwała w tej gonitwie, kiedy coś dyszało jej na karku - w sumie przedstawiła się i tak inaczej, więc kwestia tego, co ciekawego by wymyślił pozostaje odsunięta - nic nie poradzę na to, że seria skojarzeń pchała go czasami w podejrzane otchłanie rozmyślań i głupich tekstów - albo właśnie mógłbym na to coś zaradzić, związując go i wtykając knebel w dzioba, ale obawiam się, że wtedy zatracilibyśmy ten jakże ważny element nazywany "naturalnością" - naturalnością postaci, jej reakcji i wolności w wyrażaniu swych myśli, które nie raz i nie dwa przenikały się z naszymi w mniejszy lub większy sposób - w końcu każde z naszych dzieci posiada coś z nas - swoich twórców.
- Słowo honoru, że nikomu nie powiem.
Honor... Czym był honor? Cechą upadłych i wymarłych rycerzy, którzy teraz jakoby mają być tymi "dżentelmenami" ustępującym paniom miejsce w autobusach i otwierających przed nimi drzwi – a można śmiało było stwierdzić, że komu, jak komu, ale temu chłopakowi akurat cna rycerskich nie bardzo pasowała – o, on mógłby być tym szaleńcem, którego bierze się pod ramię i z którym można pójść w dowolnym towarzystwie do knajpy, mając pewność, że nie będzie się nudzić – może przesadziłem z tym "dowolnym" – Rain w końcu, jak to na czystokrwistego przystało, obracał się tylko w towarzystwie czystokrwistych – to spotkanie tutaj to tylko taki malutki szczególik, taka sól w oku... doprawdy, widzisz to, Hughes? Zostałaś nazwana solą w oku – nie jesteś z tego powodu zła? Jak widać Blaise'owi nie brakowało kolejnych, barwnych przyrównań, którymi mógłby dziewczę obdarzyć – a wszyskto to według starego, dobrego, trafnego porzekadła: kto się czubi, ten się lubi, bo sam wspomniany powyżej nie brał tego na poważnie i nie miał na celu obrażenie jej i zrażenie do siebie, zwłaszcza, że przecież mogli się jeszcze nie raz i nie dwa na korytarzu zetknąć – huh, a wiedział o niej tyle, że była Puchonką i Prefektem, ni mniej, ni więcej – no dobrze, znał jeszcze jej imię, przekłamane zresztą, chociaż nie wiadomo, co jej w sumie strzeliło do głowy, żeby go okłamywać w tej kwestii – ale nie wnikam, w końcu ta pannica nie miała do końca poukładane w główce (a pomimo tego oskarżała innych, że byli nienormalni – przypadek?).
- Pobieranie od ciebie nauk skończy się pewnie prostą drogą do grobu, więc chyba podziękuję. - Huh,jaki krytyczny! Tak jakby od początku taki nie był, co? I mało się uśmiechał – zdecydowanie za mało, pomimo odczuwania tej rozbawionej aury unoszącej się wokół niego, pomimo bystrego spojrzenia jasno-oliwkowych oczu - jak to się miało do jasno brązowych Zwierciadeł Duszy Alice..? Gdzieś siebie zatraciła, gdzieś zgubiła- biegła do krainy wiatraków z Don Kichotem u boku i drewnianym mieczem w ręce, uciekając łapała wielką zadyszkę - ten bieg ją męczył i pozbawiał tchu, mimo to się nie zatrzymywała - aż tak bardzo się bałaś tego, co mogło cię dopaść..? Kroczyła za tobą Śmierć, która tylko czekała, żeby kościste dłonie przeniosły się z twoich barków na gardło i wyrwała duszę z trzewi. Tragiczny i poetycki koniec zarazem. Być ofiarą własnych paranoi... Nie sądzę, żebyśmy mogli uciekać biegnąc razem obok siebie - chociaż chyba sam powód naszej ucieczki nie był od siebie tak różny.
Och, jej przechylanie się, powolne, ale Blaise, widząc je, nie sądził, że ona... po prostu straciła równowagę i zaraz runie w dół - bo niby kto wpadłby na taką ideę, serio? No dobra, przechylała się, bo się wierciła - no dobra, nie wiedziałeś, po co to robiła - mimo kiepskiego stanu duszy, która wiła się niespokojnie spowita mrokiem i zamiennie unosiła w ciemnych i ponurych toniach, niezdolna do kolejnego poruszenia, była aż nazbyt żywotliwa - zostałaś stworzona do zupełnie innych rzeczy, niż zatrwożone uciekanie, czyż nie? Byłaś silna na swój sposób i jednocześnie nadmiernie delikatna - łatwo było pociągnąć za odpowiednią strunę, żeby niepokój zatańczył w tobie tango i przybliżył cię do Śmierci - wiele rzeczy się na tobie uwiesiło, nie chcę ich wypominać - najgorsze jest to, że zwyczajnie nie jestem w stanie wkraść się do twoich myśli i wszystkiego z nich wyczytać - nie wiedziałem, kim jesteś, co tu robisz i jakie masz problemy - wiesz co? Nawet nieco o tym myślałem. Myślałem nad tym, dlaczego dziewczę potrafiące się tak śmiać i prowadzące taką abstrakcyjną, siłą rzeczy, rozmowę, ma w sobie tyle dziwnej goryczy - przynajmniej wiem, że nie chciałem jej naruszać - przecież trochę poprawił ci się humor... prawda?
- Ej, co ty..! - Nie, Rain nie posiadał refleksu szachisty i jak wspomniałem - bardzo daleko było mu do jakiegokolwiek bohatera, tym nie mniej wyciągnął odruchowo za nią rękę i pochylił za nią - ale złapać ją..? Nie, niestety to się nie udało - żeby nie poprawić jej epickiego lądowania - zsunął się też czterema literami z parapetu i wylądował na podłodze normalnie - w przeciwieństwie do swojej towarzyszki, co to w iście cudownym stylu pocałowała glebę... a Rain zamarł... Tyk, tyk, tyk - czas przesuwał się leniwie... - Na odchody Gumochłona! - Tak, oto i bardzo inteligentny komentarz na tą sytuację, jaki wydobył się z jego warg zaraz po pełnym dezaprobaty prychnięciu, kiedy zaplótł ręce na klatce piersiowej, stając tuż nad niewiastą, zanim zreflektował się i przykucnął przy niej, sięgając dłonią do jej ramienia, by pomóc jej się jakoś zebrać... - Tej, Lebioda... - Odezwał się z nieskrywanym rozbawieniem, ale nie ukrywam, że nieco się wystraszył - przecież mogła sobie nawet złamać nos... - Żyjesz..?
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

 Korytarz - Page 5 Empty Re: Korytarz

Sob Cze 20, 2015 2:44 am
Kącik ust - którym posługiwała się zbyt często, prosząc się wręcz o to by powstała w tym miejscu zmarszczka - uniósł się ku górze na nikłą obietnicę złożoną na honor. Miała w końcu przed sobą gada... Przedstawiciela - jedynego chyba w Hogwarcie- domu, który własną osobę i wszelkie wygody stawiał na pierwszym miejscu. Honorem mógł by zasłaniać się Gryfon... I może Gryfonowi nawet by uwierzyła, choć ten "Honor" był dla niej jedynie słowem. Nadużywanym słowem, którym wielu ludzi usprawiedliwiało swoje - często nieprzemyślane - decyzje twierdząc, że działają dla większego dobra i rzucając na ślepo... 
Hipokryzja... Sama w końcu robiła to niejednokrotnie - wyskakiwała do przodu gotowa na starcie jeśli tylko ktoś nadepnął jej na odcisk. Ciągle miała jednak wrażenie, że stoi za tym coś więcej... Nie tyle nieprzyzwolenie na to by zmieszano ją z błotem co potrzeba udowodnienia, że nawet leżąc w tej pieprzonej kałuży jest w stanie coś zdziałać.  A zdziałać chciała wiele... Magiczny świat - ten, który ukochała i który okazał się być jej wybawieniem - zmieniał się ostatnio w przekleństwo. Banda idiotów - zasłaniających się przy okazji tym płytkim honorem - próbowała wyprzeć z niego osoby takie jak ona. Tylko po co? Czy aż tak bali się o swoją reputację? Szlamy - jakim to cudnym określeniem ich obdarzyli - nie odziedziczały w końcu magii w genach. A pomimo tego była ona tak silna, że wybijała się ostatecznie poza standardowy, należny im łańcuch DNA.  Od tego w końcu tylko krok do zawojowania świata! Przejęcia ich historii, wiedzy, władzy, domostw, kuzynek... Tak kuzynek. Banda kretynów chyba zbyt długo trzymana była pod kloszem przez rodziców, którzy bojąc się tego, że ich ukochane nicponie ubrudzą sobie szaty jeśli pozwolą im na zabawę - akceptowała jedynie znajomości w ściśle zamkniętym gronie kilku dostępnych rodzin. W końcu jeden czy drugi zakochał się w swojej - poniekąd - siostrze i... Wojna gotowa. Zwłaszcza, że takie... Stosunki... Czysto biologicznie pozostawiały po sobie ślad. I jak tu wymagać od takiego - biologicznie spaczonego kretynizmem - człowieka racjonalnego myślenia? 
Była silna bo wierzyła. A raczej chciała wierzyć, że tym razem ci silniejsi - niejednokrotnie tresowani przez całe lata - są ślepi i błądzą. Była Alice Hughes! Mrówką, która potrafiła usprawiedliwić każdego i nad każdym się pochylić, o ile (...nie był to Nailah, ale to zupełnie inna historia...) widziała w tym choć krztynę sensu (...w tamtym nie ma sensu...) a działanie osóbki nie wykraczało poza dwa do trzech ustępów regulaminu. Tamta banda zabrnęła jednak zbyt daleko... Tolerancja Alice kończyła się tam, gdzie zaczynała się krzywda drugiego człowieka. Waleczny chochlik, choć wciąż trzymany na - polerowanym przez lata - łańcuchu nieznośnie się wyrywał. Starała się utrzymać go na wodzy nie pozwalając na to by ugryzł kogokolwiek obok. A przytrzymany tak blisko - zamiast okazać wdzięczność - dziabał ją to w ramię to w skroń, starając się zedrzeć szmaty uczennicy i prefekta, a idiotka nie widziała nawet, że potworek zdziera je tylko po to by wyciągnąć ją z bagna.
Phi! Myślała zbyt wiele. Stanowczo zbyt wiele, biorąc pod uwagę fakt, że minęło ledwie kilka sekund od czasu gdy to  Rain (spuszczając na nią kolejne krople radioaktywnego, a tym samym niebezpiecznie budzącego deszczu) stwierdził, że pobieranie od niej nauk grozi śmiercią. I... Sama - stawiając pieczątkę pod jego słowami - przywaliła o ziemię. Chociaż droga do grobu faktycznie była prosta, to Puchonka jeszcze go nie wykopała... I może dlatego, zamiast wtulić się w miękką, wilgotną ziemię - pieprznęła w posadzkę z siłą której nie powstydziła by się sama Caroline Rockers odbijając tłuczka. Lekko otumaniona tym co właśnie się stało wtuliła na chwilę twarz w chłodną posadzkę mając ochotę się z nią stopić. Czy naprawdę musiała potwierdzać całą swoją ciapowatość przed jedynym człowiekiem który ją dostrzegł? Albo raczej - jedynym przy którym na to pozwoliła, w pełni oddając się zachcianką i magii chwili, bo skubaniec całą swoją zbyt swobodną, a jednocześnie naturalną postawą wzbudzał w niej ciekawość której - nie potrafiła, a nawet rozkoszując się chwilą szaleństwa - nie chciała sprostać? Uniosła twarz którą jakimś cudem zdążyła osłonić ręką i roześmiała się...
Naprawdę się roześmiała. I to czysto szczerze, choć więcej było w tym drwiny z samej siebie i absurdu sytuacji niż rozbawienia. Co wciąż nie zmieniało faktu, że objawy były czysto normalne... Powoli podnosiła się z ziemi unikając absorbowania w to działanie stłuczonego łokcia. Trochę się potłukła, ale kurcząca się przepona, cały ten szalony rechot - przysłaniały wszystko inne. Samotna łza spłynęła jej po policzku i nawet Alice nie wiedziała, czy powstrzymuje kolejne po to by nie pozwolić wypłynąć frustracji czy po to by nie zatracić się w totalnym (zbyt swobodnym na to czemu trzeba było sprostać) rozbawieniu. Tak czy siak - nie pozwalając sobie na przemoczenie - udało jej się wreszcie oprzeć o ścianę ze świadomością, że wreszcie jest bezpieczna. No z podłogi to nawet ona nie spadnie... 
Kiedy złapała już oddech spojrzała na Blaisa. Tak pilnująca swojej granicy - odkryła, że chłopak trzyma rękę na jej ramieniu... Parsknęła - jak debil - po raz kolejny. Gadzinka chyba chciała być pomocna... Słodki absurd, który - by bronić własnego terytorium - nie mieścił jej się w głowie a jednocześnie był przezabawny... Nieco podparta kamiennymi ścianami z ulgą przyjęła fakt, że Rain powrócił do swojej normalnej pozycji. Idąc jego śladem - a może pozostając sobą? - splotła ręce na piersi uśmiechając się, i choć chciała by uśmiech ten stanowił margines - widocznie rozbawiona wywalała go na pierwszy plan. 
- Umarłam. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - A ty jako ostatni świadek masz przechlapane. - Zlustrowała kucającego chłopaka i zatrzymała wzrok na ułożonej na łokciu ręce. Przybierając w końcu (przesadnie) poważny wyraz twarzy przechyliła głowę, wlepiając wzrok w jego łapę.
- Nie boisz się, że się zaraziłeś? - Spytała delikatnie mając na uwadze nie tyle cały ten szłam, który mógł by go - w jego własnym mniemaniu - przybrudzić co nieudolność, którą tak skutecznie wyśmiewał. 
- Mogę ci to zdezynfekować... - Parsknęła - po raz kolejny - i wracając spojrzeniem do schowanej różdżki - przyciągnęła do siebie kolana oplatając je jednoczenie rękami, byle by tylko tego badyla nie wyciągnąć. Z nieco sztucznym uśmiechem wpatrywała się w te neonowe oczka, przerażona dostrzegając, że po raz pierwszy była całkowicie sobą... Może i nie tyle w - spaczonej nieco - psychice, co w tym chwilowym zachowaniu, któremu pozwoliła działać własnym rytmem. 
- Jabłka wolisz czerwone czy zielone? - spytała z naturalną, ignorującą absurdalnosć pytania miną.
Blaise Rain
Oczekujący
Blaise Rain

 Korytarz - Page 5 Empty Re: Korytarz

Sob Cze 20, 2015 1:25 pm
Jesteś moim tłem? Pociagnę więc tą farsę dalej, siłą rzeczy nie mogę oprzeć się tej odbijanej piłeczce, która była centrum uwagi i którą usilnie chciałem wcisnąć twojej osobie - nie wie, co takiego szczególnego posiadało twoje spojrzenie, twoje oczy, że oprzeć się im równało ze swoistą zagładą - musiałbym wytoczyć naprawdę ciężką artylerię, a nie byłem typem walczącym - w końcu bardzo słusznie było zauważone, że chociaż jestem zwykłym zaskrońcem - to nadal jestem wężem i prześlizguje się w kątach ścian, żeby tylko mnie nie podeptali - no dobra, bo wychodzę tutaj na jakiegoś kompletnego, życiowego złamasa, a ten post przerodzi się w jakiś wielki dramat na temat mojego życia - mam się dobrze, mam się wręcz świetnie, cieszę się życiem, i tak dalej i tak dalej - najbardziej tylko pali zbliżający się koniec roku szkolnego z przodu, a z tyłu, za plecami, wciąż unoszący się odór trupów, który nie zniknął pomimo zapieczętowania ich w trumnach i pogrzebania sześć stóp pod ziemią - cóż, przynajmniej ja go odczuwałem - wił się korytarzami i zatruwał wszystkich wokół - ich myśli, ich aury, ich serca - nie ze wszystkim da się poradzić od razu, ale sądzę, że ten pogrzeb jest niezbędnikiem we wszystkich opcjach na przyszłość, którą możemy tutaj snuć; w każdym razie odważę się wrócić do tej piłeczki, o której wspomniałem na początku - nie jest ona tak ordynarna, jak w przypadku takiej Alexandry Grace, która ewidentnie chciała mnie wgnieść w ścianę swoim spojrzeniem - atakowała mnie, jakbym był wrogiem publicznym numer jeden i stanowił wszelakie złe ucieleśnienia Ślizgońskie - to też mi nie przeszkadzało, ale bynajmniej było dość intensywnym przeżyciem w bardzo złym rozumieniu, pozostawiając po sobie ślad, w którym trudno było w pełni odetchnąć i zrzucić z siebie widmo tamtego spotkania - było ciężkie, po prostu ciężkie, a jego ciężar naciskał na klatkę piersiową, ograniczając dopływ tlenu - ten był zaś niezbędny, zwłaszcza dla mózgu... oj, przepraszam: dla mojego szkieletu chomika, zapomniałem, że mózgu nie mam, raczcie wybaczyć - tym nie mniej rozumiem o czym mówisz, z tym honorem - były osoby, które dumę i honor przekłądały ponad wszystko - sam nie wiem, co te dwa słowa dla mnie znaczą, chyba wyjdę na naprawdę obślizgłego padalca, bo mogę powiedzieć, że znaczą tyle, co nic - masz rację, to puste słowa, którymi bardzo łatwo się zasłaniać albo ganić tych tchórzy, którzy wolą zawalczyć o swoje życie - a według mnie tchórzostwo to nie jest coś tak bardzo złego - to ono sprawiało, że i ja i ty wciąż żyjemy - ci bohaterowie na błoniach natomiast już pożegnali się z tym świtem i tą rzeczywistością... Nie, nie - nie potrafię ściągnąć z siebie twojego spojrzenia i nawet nie próbuje - to chyba nazywa się stanem wejścia w jakąś symbiozę, co pozwala na bycie bardziej naturalnym, bardziej... sobą, niż samego siebie można by było o to posądzać - tyle że to ty tutaj się otwierasz, wychylasz nieśmiało zza swoich zasłon, murów i wilczych dołów - słowo daję! - dostanie się do ciebie, to jak walka z wiatrakami, z którymi to ponoć ty sama miałaś wojować - odnajduję w tym pewien kod, zdradzić go wam? - żeby dobrnąć do Alice Hughes trzeba pojąć, że ucieka, trzeba pojąć, przed ucieka, trzeba złapać za drewniany miecz i ruszyć razem z nią - najlepiej capnąć z pobliskiej stodoły walecznego chomika (koń byłby zbyt mainstreamowy, a ze mnie żaden rycerz w lśniącej zbroi) i porwać ją na tego godnego królów rumaka, by puścić się szalonym cwałem do boju - i wszystko jest w porządku, wszystko jest dobrze, nawet jeśli ten świat nie był do końca naszym światem i łatwo było się zagubić w korytarzach jaźni i tego, co poeta ma na myśli - przynajmniej w przypadku tej Puchonki, której do końca nie rozumiałem - chyba w ogóle jej nie rozumiałem, tak na dobrą sprawę, ale zrozumienie nie musiało iść w parze z akceptacją.
To drugie Rain oferował w pełni.
Niekiedy potrzeba siły wybijała gorące stęple na naszych ciałach, dlatego przychodzi nam podejmować się kroków, których byśmy na konkretnych drogach nie postawili, gdyby tylko ktoś dał nam szansę - Alice, ty nie miałaś zbyt wielu opcji, prawda? Ktoś uznał, że masz tutaj coś do zrobienia, że atrament, którym będzie pisana twoja historia, jest pełen w kałamarzu i tych kałamarzy jeszcze schowano na zapas, dlatego nie mogłaś jeszcze odchodzić, poddawać się, dlatego miałaś tego złośliwego stworka na smyczy, który ujadał wściekle i chciał cię chronić przed tobą samą - jesteś poskładana w dość karykaturalny sposób, bo musiałaś składać się sama - nie był mamy, która by cię przygarnęła do piersi, nie było ojca, który by cię poklepał po ramieniu, kiedy twoja dusza opadałaby pod napływem zebranych ciężarów - jesteś tylko ty sama przeciw całemu światu, stawiająca mu czoła z niepowściągliwą ciekawością, którą jednak złapałaś nieco za wodzę... czemu i kiedy? Czyżby po nadmiernych przeżyciach związanych ze spotkaniem pewnego czarnowłosego wampira? Nie będę cię chwalił wielce za to, że wciąż trwasz, że nie masz w sobie tej woli, by zrobić sobie samej krzywdę - cóż za obrzydliwe myśli! - nie powiem też, że ci współczuję, albo że jest mi cię żal - chociaż może właśnie przydałoby się, żeby ktoś się do ciebie uśmiechnął tak szczerze i przytulił? - wzięłabyś tą sytuację za tak abstrakcyjną, że byś w nią nie uwierzyła i oskarżyła tego o dobrych chęciach o szaleństwo i nieszczerość - jestem gotów się o to założyć - więc może po prostu potrzebowałaś tego, żeby ktoś przestał traktować cię jakoś szczególnie i wziął za najnormalniejszą dziewczynę na świecie? Rain nie był żadnym zbawicielem uciśnionych, nie charakteryzował się wielkością serca, ale z drugiej strony nie miał też tego serca zamkniętego na cudze krzywdy, tylko okazywanie tego różnie mu wychodziło - pewnie dlatego nikt by go nie podejrzewał o to, że mógłby się o kogokolwiek troszczyć - o, proszę, wystarczyło, żeby ta mała menda społeczna, co go tutaj zagadywała i czas zabierała (niecna niewiasta), co mu opinie psuła, bo jakby go kto zobaczył, jak by się wytłumaczył, że spędza czas ze szlamą?, a ten już był zwarty i gotowy do zamiany w supermena! Zgoda, przesadziłem. Wcale nie był. Ale był gotów jej pomóc - i był chętny do tej pomocy! Jednak uśmiechnął się lekko, kiedy i ona śmiechem wybuchnęła, wpatrując w nią z niedowierzaniem.
- Kretynka... i co się cieszysz? Właśnie grzmotnęłaś o ziemię... Ty, weź się uspokój... - No tak, uspokój tu teraz taką - napełniło go swoiste rozbawienie tą sytuacją i jej... dziwacznością. Przed chwilą siedzieli sobie spokojnie na parapecie, ale ta wiercipięta z owsikami nie powiem gdzie, oczywiście musiała coś odpierdolić, bo nie mogła zapewnić normalności - akcja musi się dziać! Tak, tak - idea nas tutaj niszczy, ponieważ każdy z nas w swojej normalności jest nienormalny - On, ze swoimi radioaktywnymi oczyma i ona, ze swoimi ogarniętymi chmurami Taflami Duszy i tym zalążkiem dziwaczności, który opatulał ją jak pajęczy kokon - to dodawało jej charakterku - bardzo banalnie było sądzić, że Alice Hughes jest jedną z dziewczynek do wzięcia, ha! - niedostępna niewiasta, w której umyśle chyba nawet nie gościły amory, a to ci dopiero było! - a przecież mimo braku wulgarnych walorów była naprawdę ładna, charakterna - nie była koteczkiem pozbawionym pazurków, co najwyżej podgryzie - łatwiej było ją przyrównać do jastrzębia - choć był to jastrząb, który nie miał własnego gniazda, który błądził pośród smogu i nie mógł się odnaleźć, z ciężkim umysłem przez jego zmęczenie, z poszarpanymi lotkami - mimo to nadal drapieżnik, tak? - drapieżnik drobniejszej zwierzyny, co bardzo często przywiązywał się do ludzkiego jestestwa - huh, nie, wciąż brakuje coś w tym zwierzęciu, co mogłoby ująć Hughes w pełni - tak, tak, to zwierze było wybrakowane, nie sama dziewczyna - bo była poskładana, była głęboka, była skomplikowana na swój sposób, przez co nie sposób było Rainowi stwierdzić, co zaraz powie, o czym aktualnie myśli - a myślała wiele, to widział wyraźnie - miała w oczach zaklętą tą inteligencję, która była na pewien sposób niebezpieczna, a jednak Rain nie potrafił się (jak to było wspomniane) jej oprzeć i po prostu nawiać, obawiając się tej dogłębnej analizy - nie chciał być analizowany, nie chciał być poznawany - chciał by istniała tylko ta wierzchnia warstwa - wracamy do tego hipokretynizmu, bo on sam analizował nadmiernie dogłębnie, choć nie nachalnie - nikomu nie chciał wkraczać z buciorami w żywot, jeśli tego nie chcieli, bo kim on niby był, żeby to robić..?
- Czekaj, poprawię ci, bo najwyraźniej nie umarłaś dostatecznie śmiertelną śmiercią. - Wyzłośliwił się i oderwał dłoń od jej ramienia, bo najwyraźniej już nie potrzebowała pomocy w stawaniu, by położyć łapsko na czubku jej głowy i zaatakować jej fryzurę - w końcu i tak po tym upadku wołała o pomstę do nieba, więc można było sprawić, żeby wołała jeszcze głośniej, czyż nie? - Pierdzielnęła twarzą o podłogę i się cieszy, no... - Przestał po paru krótkich chwilach męczyć jej włosy i pokręcił głową ze zrezygnowaniem pomieszanym ze zdziwieniem, przyglądając się jej twarzy, czy czasem nic rzeczywiście się nie stało, po czym zjechał oczyma na ten jej łokieć i kolana - no chyba nic poważnego naprawdę się nie stało. - Głupi to ma zawsze szczęście. - Westchnąłeś, znowu kręcąc głową - było w tym tyle przerażającej prawdy, że aż cię to uderzyło. - Jak taka osoba jak ty dostała Prefekta? - To była największa zagadka do rozwiązania na dzisiaj!
Blaise wytrzeszczył oczy na Alice - to, co powiedziała, docierała do niego w mocnym spowolnieniu - no ale nikt przecież nie oskarżał go o nadmierny refleks i ogarnianie rzeczywistości, prawda? - musiał utrzymywać swoją normę... I kiedy normę wyrobił i połapał się, co tu się właściwie wyrabia, odskoczył od niej i oderwał gwałtownie od jej głowy rękę, co musiało wyglądać doprawdy epicko, jako że wciąż kucał i teraz wylądował na czterech literach, ratując się podparciem dłoni o posadzkę za swoimi plecami, robiąc doskonałe ślepia cielęcia wbite w swym szoku w Hughes.
- Fuuuj! - Wykrzyknął, podrywając dłoń, którą dotykał dziewczyny, by się jej przyjrzeć w nadziei, że nadal jest cała i nie przeżarł jej kwas, by zamachać nią, pozbywając się niewidocznego brudu i obtarł ją z oburzeniem przemieszanym z obrzydzeniem o swoją szatę, próbując ją wręcz wypolerować do połysku! - Ty mi już lepiej nic nie dezynfekuj! - Odparł z oburzeniem, nawiązując z nią ponownie kontakt wzrokowy. - Jak dezynfekcja różdżką idzie ci tak, jak proste "Accio", to pewnie wyrwie mi łapę przy tyłku! - Przygarnął palce do piersi. - Czerwone... A co, planujesz już, jakie jabłka w Wielkiej Sali napakować trutką na Czystokrwistych? - Zapytał, finalnie mówiąc z uśmiechem na wargach, przechyliwszy głowę na ramię i przyjmując wygodniejszą pozycję, siadając w siadzie skrzyżnym i otrzepując ręce o siebie, żeby pozbyć się pyłu z podłogi. I nadal... nie bardzo potrafił uwierzyć, że nic jej się nie stało, więc przymrużył oczyska, przypatrując się jej uważnie - znał się tyle na medycynie i leczeniu, ile się znał... z pewnością nie jakoś wybornie, jakby miał kogoś leczyć, to byłoby tak jak z przyzywaniem przez Alice jabłka, obserwując tą samotną łzę spływającą jej po policzku i cholera wie, czy to z rozbawienia, czy z bólu... ale jakoś stawiał na to pierwsze.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

 Korytarz - Page 5 Empty Re: Korytarz

Czw Cze 25, 2015 8:53 am
Tchórzostwo też było słowem nadużywanym. Określeniem, którym ci - zbyt - waleczni obarczali tych, którzy nie rwali się do walki tak jak oni. I choć Hughes nigdy nie nazwała by tchórzem człowieka, który ucieka by walczyć o swoje - sama nie sprostała by tym usprawiedliwieniom. To co było "jej" - stawało teraz w ogniu. Ogniu, na który absolutnie nie była gotowa, choć pochłaniał jednocześnie jedyną przystań... Musiała więc walczyć, nawet jeśli wzbraniała się przed rzucaniem na ślepo, nawet jeśli - jak ci "tchórze" - pragnęła najpierw uporządkować myśli i stworzyć plan. To się jednak nie udawało... Mała główka zwyczajnie nie była w stanie temu sprostać. A serce? Wyrywało się do przodu, nie godząc się na to co napotykało. Wciąż chamowana tym co wypada a co nie wiedziała, że - poza tym zasyfionym ostatnio światem - nie ma nic do stracenia... Ci, którym odebrano już wszystko są ponoć najbardziej niebezpieczni... Nie. Na to tym bardziej nie była gotowa. Jastrząb? Drapieżnik? Parsknęła by śmiechem, gdyby tylko wiedziała z jakim to - dostojnym nawet w swoim zniszczeniu - zwierzęciem jest porównywana. Sama siebie określiła by najpewniej jako sójkę... Drobnego ptaszka, którego nie zauważa się póki nie pochwyci się go w rękę. Ubezwłasnowolniona wtedy wredota wyczuwała zagrożenie. Choć malutka - obdarzona była ostrym jak igła dziobem. I instynktem, który w ciągu sekundy - nic więcej w końcu nie było wtedy temu ptaszkowi dane - pozwalał na wyczucie wrażliwego miejsca. Często była to pierdoła... Zdarta przy paznokciu skórka, na tyle jednak wrażliwa, że dziabnięta zmuszała do rozprostowania dłoni, które pozwalało wyfrunąć i odzyskać wolności. 
Ale ty jesteś wężem... One chwytają inaczej...
A ona jest ślepa... 
Ile jest warta ta piłeczka, kiedy nużą się w fałszu...? 
Jednocześnie masz rację. Nie podchodź. Odepchnie cię. A zrobi to tylko po to by nie patrzeć później jak odchodzisz... Już to przerabiała. Te głośne obietnice, złożone przy pomocy pięknych słów, niejednokrotnie potwierdzane nawet podpisami na urzędowych dokumentach. Te wszystkie zapewnienia, które ostatecznie okazywały się nic nie warte i zmusiły - wątlejsze nawet od tych teraz - nogi do tego, by same nauczyły się trzymać pion. By same nauczyły się stawiać kroki. By w końcu zaczęły biec... 
Wiem już, że też biegniesz... Nadal jednak nie jestem w stanie stwierdzić czy powód waszej ucieczki był by podobny... A to z jednej, prostej przyczyny - sama do końca nie wiem, przed czym ta mała ucieka. Niecna dziewka mnie samą zwiodła swoim grzecznym uśmiechem, wypełnioną książkami torbą i szatą uczennicy na której uwiesiła odznakę prefekta. I dopiero teraz, kiedy te szmaty - dość już przemoczone - stają się zbyt ciężkie by mogła dźwigać je z niewzruszoną miną, a mokre strony podręczników zdają się lepić jedna do drugiej - powoli się odsłania... Każdym gestem, każdym spojrzeniem, każdym wymierzonym w twoją stronę sztucznym uśmiechem, który w jej głowie eksploduje jednocześnie mocniej niż wszystkie te spontaniczne chichioty, których zdążało jej się doświadczyć. Może kiedyś jej to wybaczę... Alice w końcu nie do końca zdawała się dostrzegać to, że otoczyła się fałszem. Tym samym, którym gardziła, a każdą walkę poprzedza przecież zderzenie... Zderzenie się z samym sobą z góry zakładało - bardzo bolesne - straty. Może więc nawet jej pomogę? Ja. Nie ty. Jak słusznie zauważyłeś - szanse na to, że będziecie biec obok siebie są znikome. Zdaje się, że jedyne na co możecie liczyć to dostrzeżenie tego, że biegniecie - nie razem - obydwoje, że bijące z ciebie neonowe światło przebije kiedyś chmury lub - w wersji, której Hughes nie życzyła by nikomu - chmury rozrosną się na tyle, że pochłoną wycelowane w ich stronę promienie. Ale to ci nie grozi, prawda? Jesteś silny. Jesteś o wiele silniejszy niż ta rozchwiana Puchonka, która postawiła wokół siebie istną fortece, byle by tylko nikt do niej nie dotarł i zaczęła się w niej w końcu dusić. A może po prostu staranniej dobierałeś kamienie? Czegokolwiek nie zrobiłeś - uważaj. Postawione na fałszu fundamenty w końcu się kruszą... A kiedy już zaczną - robią to na tyle szybko, że by załatać te wszystkie wyrwy i uchronić budowle przed zawaleniem nie starczy nawet gliny w twojej koronie...
Na tym korytarzu były dwie mrówki. Pozornie proste do starcia robaczki, które jako jedne z niewielu potrafiły unieść o wiele więcej niż same ważą. Jednocześnie żadne z nich zdawało się tego nie dostrzegać... Alice, od której wymagano wiele, choć kompletnie się do tego nie nadawała i Blaise... Ten, który umykał przed każdym uważniejszym spojrzeniem a jednocześnie - sam się o te spojrzenia prosił. Ta całą prezentowana przez niego butna postawa, która z biegiem czasu przemieniała się w drwinę... Zawadiackie - a czasem ostre - słowa, których ni jak nie podpierały gesty... Gra. Pierwszoplanowa rola, która zasługiwała na Oscara, gdyby tylko ten magiczny świat... Ale po co w sumie przywoływać te nagrody, skoro każdy z nas jest sędzią dla samego siebie? Nie bój się tej analizy. Choć skubana nadal gdzieś tam kombinuje - nie drąży. Nie tym razem... Dzisiaj ma na imię Melania... Traktuj ją normalnie, nawet jeśli malujesz się w jej oczach jako wariat. Może wtedy - wariatka - sama podejdzie. Albo odejdzie... Przynajmniej nie narazisz się na rozczarowanie.
Roześmiana, ze splecionymi na piersi rękami zezowała w górę kiedy chłopak starał się stworzyć z jej włosów piramidę. A może zapleść je w afro? Cholera wie... Ten uciekający niby zaskroniec idealnie odnajdywał się w szatach nie tyle już kobry co pawiana... Zdolny był do wszystkiego. 
- Idealnie strzelony Confundus w stronę dyrektora. Albo tak denny, że dali mi z litości. - Wyszczerzyła się w jego stronę wyjaśniając otrzymanie odznaki i wycofując się w tym samym momencie kiedy natrafiła na te zielone punkciki. Choć sama tego nie dostrzegła - złapała głębszy oddech dopiero kiedy te latarenki nieco się oddaliły... Chcąc zapanować nad samą sobą powstrzymała się nad komentarzami, kiedy - malowniczo strzelając tyłkiem o ziemię - tak pedantycznie zdzierał własną rękę. Zamiast tego czysto obojętnie przyjmując kolejne, kierowane w jej stronę przytyki - pochyliła się nieco do przodu by na czworakach pokonać dzielący ich dystans.
- Dziesięć punktów dla tego pana. - Uniosła nieco brew i w końcu się wyszczerzyła. - Choć najpierw obłapię wszystkie te owocki by pokryć je swoim szlamem i sprezentować wam przed śmiercią nieco upokorzenia. - Usiadła w końcu obok, nadal nieco pod skosem. Jednocześnie wyciągnęła przed siebie pięść, prostując jedynie wskazujący palec. Dzgneła nim chłopaka w kolano, z coraz bardziej obruszoną (baaardzo poważnie) miną powtarzając to kilka razy.
- Nie topisz się... - Wymruczała zniechęcona marszcząc przy tym nos. Uniosła palec do twarzy i przyjrzała mu się z najwyższą pogardą. - Jestem jakaś wybrakowana... Albo ty jesteś zepsuty... - W końcu nie wytrzymała i parsknęła, podnosząc jednocześnie głowę i momentalnie spinając się w zetknięciu z radioaktywnym spojrzeniem, które znowu było nieznośnie blisko. Zbyt blisko. Odwróciła głowę. 
- Gdybyś zaplótł sobie warkoczyki wyglądał byś jak dziewczynka z jednego mugolskiego komiksu. Zawsze nosiła przy sobie lalkę bez głowy.
Blaise Rain
Oczekujący
Blaise Rain

 Korytarz - Page 5 Empty Re: Korytarz

Czw Cze 25, 2015 5:27 pm
Jego powieki opadły do połowy, rozciągnął bardziej kąciki ust, nieco je zwężając, lekko wykrzywiając, w minie mówiącej więcej niż tysiąc słów - naprawdę chyba nic już nie pozostawało do dodania, bo aż wyryte miał w tych swoich oczyskach i w mimice: aha, jasne, no more questions, kiedy dowiedział się, że na dyrektorze Hogwartu został użyty porządny COnfundus - nie musiał nawet ponownie wnosić swoich wątpliwości co do jej zdolności czarowania, bo wyraził je dostatecznie wyraźnie, powstrzymał się z czystej przyzwoitości... żartowałem, Rain, przynajmniej względnie, nie posiadał czegoś takiego jak przyzwoitość - powstrzymał się tylko dlatego, że swoiście go wcięło i nijak nie potrafił tego genialnego stwierdzenia zripostować, ograniczając się do poszukiwania tego komentarza w obrębach swego umysłu - problem polegał na tym, że zanim on by znalazł ten swój "komentarz", to minie naprawdę sporo czasu, w którym to zdążą zapewne zmienić temat, albo przejść dalej - dlatego pozostawił tą kwestię, decydując się zwyczajnie płynąć z flow rozmowy, która to płynęła tak naturalnie, że sam Rain zapomniał się, że miał jeszcze odrobić zadanie domowe, że miał w sumie pójść po jeszcze jedno jabłko, że miał się zmyć, zanim ktoś go nakryje, że sobie gawędzi jak gdyby nigdy nic z Puchonką - było mnóstwo rzeczy, które mówiły idź sobie, a on nadal siedział na tyłku i coraz mocniej nawet wrastał w tą podłogę - być może ta podstępna wiedźma posmarowała miejsce, w którym wyrżnął pośladami o twardy kamień, super glue, czy coś w tym stylu - jeno jak dotąd zawsze zauważał te podstępy, w których płeć piękna korzystała ze swoich atutów, by usidlić mężczyznę, natomiast w tym wypadku, jak to się mówi: wpadł jak śliwka w kompot - szlak, nadal tego nie widział! Dawał się oczarowywać tym ciemniejszym oczom, zachmurzonym, przez które to chmury nie potrafił się przedostać i nawet nie próbował - aktualny stan rzeczy bardzo mu pasował, a nie potrafił pozbyć się wrażenia, że ten mur, którym dziewczę się otoczyło, było bardzo potężnym murem - słuszne zresztą wrażenie - nie chciał naruszać jej przestrzeni osobistej, bo ją zwyczajnie szanował - tak jak nie chciał, by ktokolwiek naruszał tą jego - zgrozo, ale robi się poważnie, prawda? Rain wychodził na myślącego, a nie chciał na takiego wychodzić - nie zmieniało to faktu, że tak naprawdę, mimo pawianiej oprawki, był bardzo inteligentny (i starając się nie patrzeć na jego chujowe oceny - dosłownie: CHUJOWE, bo zazwyczaj jedyne, co robił na lekcjach, to wkurzał ludzi z ławek przy sobie rysując im kutasy na pergaminach w jakże dojrzały sposób) i potrafił współodczuwać w dość mocny sposób to, co odczuwała osoba, która z nim rozmawiała - przynajmniej jeśli chodzi o sygnały wysyłane w jego kierunku - a tutaj były bardzo dobre sygnały, które go przyciągały i do których przylegał jak mucha na rzep, nawet jeśli wiedział, że za ścianą tej sielanki drzemie dręcząca, wisząca nad Meliną chmura, która potraktowałaby go w bardzo niemiły sposób, gdyby nie daj Boże znalazł się pod nią - mimo to czuł się bezpiecznie na pewien sposób - to chyba tak apropo tej tchórzliwości, jeśli mam być szczery... I tutaj mogę powiedzieć, co na pewno w ucieczce różniło Blaise'a Rain'a od Alice Hughes - nie będę mówił, które z nich jest silniejsze, rozliczanie ich z tego wymagałoby przystawienie do siebie ich mentalności, której przed sobą nie otwierali i historii, która była jeszcze lepiej ukryta - a nawet jeśli by się to zrobiło, to nie wiem, czy cokolwiek byśmy zmienili - weźmy pod uwagę to, że Rain nawet nie znał jej prawdziwego imienia i nazwiska - pewnie się zdziwi, kiedy opowie któremuś ze znajomych: ej, słuchajcie, spotkałem Prefekt Puchonów, tą, Melinę jak-jej-tam-było..., a ktoś mu dopowie, że w Pucholandii nie ma takiego Prefekta. Naprawdę przyjdzie mu się zdziwić. I pewnie zastanawiać, czy to nie jakieś halucynacje wywołane z przedawkowania THC, by sobie przypominać, że przecież tego dnia był całkowicie trzeźwy, a jednak bawił się dosyć przednio... Wracając jednak do tematu: bardzo poważną różnicą było to, że Rain śmiał się, uciekając i nabierał wiatru w skrzydła, a Alice coraz bardziej marniała, tracąc lotki ze swych skrzydeł, które przypominały już tylko mizerne szkielety obciągnięte skórą - jej kłamstwa były tymi, które ją zabijały - ta śmierć unosiła się za nią, przed nią, nad nią - śmierć bardzo widoczna, która jednak teraz się oddaliła - albo Rain przestał ją odczuwać, bo Hughes wpuściła go za jedną ze swych barykad.
- Jak ty się zwracasz do swojego Mistrza? - Zapytał z oburzeniem, machając łapą przed swoim kolanem, w której Alice wymierzała kolejne i kolejne tyknięcie, żeby sobie i jemu zarazem udowodnić, że się nie roztopi - odganianie się jak od wyjątkowo upierdliwej muchy - Alice była wyjątkowo dorodnym okazem muchy... Lamą! Albo Wielbłądem. O. Jeśli przyrównywać ją do zwierzęcia, to właśnie do wrednej lamy i wielbłąda - chcesz to-to pogłaskać, a to ci jeb śliną między oczy i jeszcze dziabnie zębiskami po ręce. Ha! Taka kochaniutka, jakże miła Alice... Cicha woda brzegi rwie, cicha woda brzegi rwie... - No weź... poszła, poszła wooon..! - Wykrzyknął w końcu oburzony, coraz bardziej podkulając nogi pod klatkę piersiową, ale Hughes nie dawała za wygraną, oj nieee..! Aż wreszcie trafił i pacnął ją dłonią w jej dłoń, wystawiając jęzor w jej kierunku w akcie poirytowanego zwycięstwa. Owszem - aktorstwo na Oskara! Moglibyśmy sobie wręczyć te statuetki - ale jak im je przyznać, skoro dla siebie wzajem byli tak naturalni i tak... bliscy? Nie wiem, jak określić to, co wisiało wokół nich, zamykając ich w swoich objęciach, jakby mogli ograniczać się tylko do swoich spojrzeń, które z czasem napotykały się coraz bliżej siebie. Bezczelnie dźgnął ją palcem pod żebra, kiedy przysiadła się obok, przyjmując na nogo komfortową pozycję w siadzie skrzyżnym, kiedy przestała go tykać. - Dźg. - Wymówił z jakże wielką gracją i majestatyzmem typowym dla rodów iście książęcych! Odpłacił się pięknym za nadobne, ot co! - No dzięki! - Wyrzucił ręce w powietrze z oburzeniem na jej stwierdzenie, w którym przyrównała go do dziewczynki. - Wolę być dziewczynką, niż Prefektową lebiodą! - Proszę państwa, zgłaszam najlepszym pojazd roku, najbardziej błyskotliwy, bystry i tak dalej... - A ta lalka co ma niby znaczyć? Kojarzy mi się to od razu z Laleczką Chucky. - Tak, tak, tym żenującym, mugolskim horrorem klasy B, którego ktoś z rodu czystej krwi z pewnością znać nie powinien. Rain złapał za swoje kudły, przyglądając się im, kiedy dziewczyna odwróciła spojrzenie - warkoczyki, też mi pomysł... Nie mogła już niczego mądrzejszego wymyślić, no nie? Jasne, nie byłeś ucieleśnieniem męskości, chowałeś się ustawiony przy takim Chrisie, ale bez przesady no... że też zostałeś przyrównany do dziewczynki z komiksu! - Ubodłaś mą męską dumę. - Wypiął dumnie pierś i uniósł lekko podbródek, coby sprezentować się dumnie przed niewiastą.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

 Korytarz - Page 5 Empty Re: Korytarz

Pon Cze 29, 2015 11:23 pm
Do jasnej cholery... Środek dnia, dzień powszedni. Uch! Nawet gdyby było to niedzielne przedpołudnie - Alice miała chyba wystarczająco dużo do zrobienia... Ale nie. Zamiast kontynuować patrol, powtarzać materiał przed egzaminami czy chociaż by zatopić się we własnym łóżku - co tak ostatnio uwielbiła - ta mała menda czołgała się po podłodze w stronę tego Króla Życia, który dla potwierdzenia własnej wartości wcale nie potrzebował wybitnych ocen czy poklasku. W dodatku nieustannie ją obrażał... Gdzie był teraz ten waleczny - podły i zazwyczaj wyciszany - chochlik? Czemu nie dziabał Puchonki w momencie, w którym ta zdawała się już totalnie zaprzepaścić w szaleństwie? Czemu jej nie bronił? Bo leżał - zafascynowany - obok... Zgryźliwe stworzonko wyciszyło się w chwili gdy zobaczyło w zachowaniu swojej właścicielki - czy raczej niewolnicy - szczerość... Może i podbudowaną zachciankami i szaleństwem, dawno jednak nie miał okazji obserwować jak jej myśli płynnie zamieniają się w słowa a chęci w czyny. Wstrzymywał nawet oddech byle by tylko go nie dostrzegła, by dalej kontynuowała całe to przedstawienie podczas którego zamiast zakładać kolejne maski - zdawała się je wszystkie zdejmować... Proszę Państwa! Oto Alice Hughes w pełni oddaje się chwili obecnej, nie przejmując się ani przeszłością, ani przyszłością, ani tym co pomyślą o niej inni! A wszystko to dlatego, że jakaś podła drzazga wlazła jej pod paznokieć. Tak jak ona była dla Blaise'a "Solą w oku" - tak on był dla niej drzazgą. Malutką drzazgą, której nie da się wyciągnąć nie powodując w ten sposób większych szkód i pozostaje jedynie czekać na moment gdy organizm sam wyprze z siebie intruza. Albo go zaasymiluje... Takie przypadki w końcu też się przecież zdarzały. 
Tak czy siak - drzazga zawsze bolała a Hughes nigdy nie odnajdywała się w technikach sado-maso. Mimo to dziugała. Dziugała i dziugała, odnajdując w tym jednocześnie coraz więcej uciechy, a każdy głos sprzeciwu powiększał jednocześnie jej uśmiech. Pac, pac, pac - jeden drugi, dziesiąty - CHLAST! Podniosła na chłopaka oburzone oczy. 
- Szlachciców nie uczą, że dziewczynek się nie bije?! Jak chciałeś zagrać w łapki to wystarczyło poprosić... - Przesadnie opiekuńczym gestem przyciągnęła do siebie wielce poranioną rękę i - wzorując się na elokwencji swojego towarzysza - pokazała mu język. No niech ich ktoś teraz zobaczy... Blaise Rain - Ślizgon Idealny! - gawędzący sobie z Puchońską Lebiodą i ona, Alice Hughes - Wzór wszelkich cnót! - tarzająca się z tą gadziną po podłodze. Cały ten absurd sam z siebie prosił się o to by go zakończyć i - jak najszybciej - o nim zapomnieć. Czy jakiekolwiek wypowiedziane przez nich zdanie coś wniosło? Phi! Czy jakiekolwiek wypowiedziane przez nich zdanie było szczere? Może i nie... Coś jednak nadal trzymało Alice w miejscu. To chyba te pojedyncze chwile w których ich spojrzenia - z pozoru bardzo przeciwstawne - krzyżowały się i... Zdawały wyrażać więcej niż tysiąc słów. Mało tego - tak różne - dostrzegały chyba o wiele więcej wspólnego, niż skłonni byli powiedzieć. Też nie wiem jak nazwać to co wisiało między nimi. Wydaje mi się, że to po prostu ta symbioza - jak słusznie zostało wspomniane - wyłaziła powoli na wierzch a pierwszy swój krok stawiała na akceptacji. Tak jak Rain oferował ją w pełni - tak Hughes zawsze miała z nią problemy. Jakimś jednak cudem - a może i nie cudem a drzazga była po prostu ostrzejsza i przebiła się głębiej niż można było przypuszczać - tym razem nastąpiło to wyjątkowo szybko. Bo choć sama przed sobą długo się jeszcze do tego nie przyzna - też wpadła jak śliwka w kompot. Bardzo pasywna śliwka, bo jedyne czym zareagowała na te kolejne przytyki i - jakże dostojne - dziugnięcie było przymrużenie chmurnych oczu. Oczu, które zamknęły się na wzmiankę o Laleczce Chucky, która to zawsze ją przerażała. Dziewczyna nie mogła jednak powstrzymać się przed parsknięciem. 
- Skąd mam wiedzieć co oznaczała? Miała ją po prostu przy sobie... - Wzruszyła ramionami. - I tym razem nie otrzyma panicz punktu. - Podniosła się nieco by klęknąć przed Królem Korytarza i zaczęła zagarniać jego włosy tak by przykryły mu twarz. - Dziewczynka miała też kuzyna. - Przerzucała kolejne pasma unikając spojrzenia tych radioaktywnych oczu. - A on aż kipiał testosteronem. - Mruknęła cicho na pocieszenie i przypatrzyła się swojemu dziełu. Istny Kuzyn Coś! Włochaty ziemniak! Z komiksu, którego oczywiście nie znała... Sama w końcu gotowa była potraktować koleżanki z dormitorium Expelliarmusem, gdyby tylko zdradziły co takiego trzyma pod łóżkiem.
Blaise Rain
Oczekujący
Blaise Rain

 Korytarz - Page 5 Empty Re: Korytarz

Sob Lip 11, 2015 7:16 pm
Zmrużenie oczu, mina pełna oburzenia - nie muszę nic dodawać, nic więcej mówić - ten teatr nie należał do tych deskowych, które można oglądać po zakupieniu biletu i przypatrywać się aktorom - najlepszym z najlepszych - dla siebie tak doskonali byi, że aż nie wiedzieli sami, gdzie rozpoczyna się ich aktorstwo, a gdzie jest ta prawdziwa osobowość - och, a może wiedzieli, tylko właśnie tak doskonale grali, że aż zatapiali się w roli, którą sami sobie przypisali zgodnie z bodźcami nadchodzącymi od przeciwnej strony, z którą spółkowali? Samymi sobie wrogami i jednocześnie partnerami - nie wyciągają mieczy, nie wyciągają różdżek, nie grzmią bębny wojenne, które by ich zmuszały do stanu pełnej gotowości - wiecie, to tylko taka bezbronna rozgrywka - w końcu to była dwójka dzieciaków, którym nawet nie wydawało się, że są dorośli, chociaż jedna z nich ten próg dorosłości miała tuż przed nosem - czy już była pełnoletnia, czy jeszcze nie? Kiedy zakończy szkołę - co daloej z nią będzie? Ta dziewczyna, bez rodziców, wisząca na utrzymaniu ciotki - no, jak tam wizerunek na swoją własną drogę usłanbą cierniami? Nie będzie w niej niczego zabawnego, ale jestem pewien, że Rain i tak znalazłby wiele ironicznych elementów, z których potrafiłby zamienić wszystko w dobry żart, który oddala się od nas o miliony mil - nie, żebym chciał go szczególnie przeceniać - zdecydowanie jakiekolwiek pocieszanie leżało i kwiczało w jego wykonaniu, zdecydowanie przeważnie paplał trzy po trzy, bez jakiegokolwiek zastanowienia i tak mijali go kolejni ludzie, z którymi nigdy nic głębszego go nie połączyło - zazwyczaj kontakt urywał mu się z kimkolwiek już po roku, rzadko kiedy brnęło to dalej niż dwa lata - no wiecie, ludzie przychodzą, odchodzą, pojawiają się i znikają - to kompletnie naturalna kolej rzeczy - coś takiego jak "wieloletni przyjaciel" był strasznie abstrakcyjnym dla niego pojęciem - ale to wcale nie czyniło go smutnym, w żadnym wypadku. W końcu nie robił sam z siebie niczego, co mogłoby tych ludzi przy nim zatrzymać. Częściowo sam ich odpychał. To trochę tak, jakby płynął sobie swoją łódką i czasami zabierał pasażerów, ale po pewnym czasie ci pasażerowie robili się nużący, albo zamiast żyć swoim życiem, wtykali nosy w sprawy, w które nie powinni ingerować - więc wysyłało się takiego na mostek i zrzucało w otchłani oceanu - przecież dopłyną sobie do portu, poradzą sobie, nigdy nie było żadnych obietnic "na zawsze i na wieczność".
- Dziewczynek się nie bije, dziewczynek się nie bije. - Przedrzeźniał ją, robiąc iście karykaturalną minę i wyrzucając niemal przy tym ręce w powietrze przy swoim iście świętym oburzeniu, że szlama śmiała go upomnieć - oczywiście był to ten rodzaj oburzenia wypływającego z żartów, którego, broń Boże!, na poważnie brać nie można było. A jednak mimo wszystko, mimo wszystkich tych ciętości, nawet nie drgnął, kiedy Alice Hughes usiadła przed nim i zaczęła mu zagarniać pasma miękkich, prostych włosów na twarz, by zakryć mu świat - ale nie zakrywały go aż tak dokładnie - wciąż widział, jak zza kurtyny, jej sylwetkę, słyszał jej głos i czuł jej delikatny dotyk na swojej głowie - a łypał na nią jak pięciolatek, który nie dostał cukierków, tylko że... taki wyrośnięty nastolatek z upiornymi oczyskami - nadawałby się do kręcenia jakiegoś horroru, chyba to porównanie Hughes było bardziej trafne, niż sam początkowo zakładałem - ja, jego narrator, ha! Człowiek uczy się całe życie - o innych, ale i o sobie samym. W tym drugim przypadku odkrycia zazwyczaj bywały jeszcze bardziej zaskakujące, niż w tym pierwszym. Tak, pozwalał jej na robienie takich cudactw! Jeszcze trochę i może pozwolisz jej wejść na głowę, huh? Od kiedy ty jesteś aż tak posłuszny? Może jednak pora już zebrać stąd swoje manatki i wrócić na swoją piaskownicę, bo najwyraźniej ta dziewczyna coś źle na ciebie wpływa - łącznie z faktem, że jakoś coraz ciężej wychodziło nawiązywanie z nią kontaktu wzrokowego, zupełnie jakby parzyło... Jakby wytwarzało dziwne napięcia, sypało iskry i grzmotało elektrycznością, kiedy tylko ten kontakt nawiązali. I tym bardziej nie wiedziałeś, co powiedzieć, kiedy zakończyła swoją następną wypowiedź. Zostałeś w tej pozycji, z taką fryzurą, z jaką cię zostawiła, zmrużony i tylko robiący tą dziwną minę za swoją kurtyną, ni to niezadowolenia, ni to jakiegoś... sam nie wiem, co to było. Nie jestem w stanie tego opisać. 
Blaise potrząsnął głową, by włosy rozsypały się na boki i wróciły na swoje miejsce, wcelowując w Alice zdecydowanie mocne spojrzenie - spojrzenie wyrażające jawną ostrożność i zainteresowanie zarazem - ciekawość wręcz biła własnym światłem z jego Zwierciadeł Duszy - bardzo mocny światłem -a ciekawość ta była wzbudzona nikim innym, jak właśnie tą siedzącą przed nim puchoneczką - nawet nie koniecznie samym faktem tego, co powiedziała, a całością tego spotkania, które było... Dziwne. I odświeżające. 
Rain podniósł się, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu i otrzepał dłonie, by następnie doprowadzić do porządku swoje spodnie.
- Spadam, bo spóźnię się na Wróżbiarstwo... Musimy się napić razem piwa. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu i położył pięść na czubku głowy dziewczyny, by trochę potargać jej włosy, po czym czmychnął czym prędzej, coby się nie odwinęła. - Do potem, Panno Prefekt! - Zamachał jeszcze ręką, cofając się parę kroków, nim się obrócił i pobiegł wzdłuż korytarza - oby się nie spóźnił na to cholerne Wróżbiarstwo.
[z/t]
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

 Korytarz - Page 5 Empty Re: Korytarz

Pią Lip 17, 2015 3:41 pm
Nie wiem czy Alice interesuje się teatrem... Właściwie, biorąc pod uwagę jej praktyczne usposobienie małe na to szanse, ale jestem pewna, że gdyby tylko poświeciła trochę czasu teorii tej sztuki - której notabene oddawała się od dawna, nawet jeśli nie do końca świadomie - skojarzyła by całą tę dziwaczną sytuację z wizją Artauda... Czemu tak ostro? Przecież nie działo się tu nic złego, prawda? Mimo tych wszystkich słów, pacnięć, gestów - nie było tu mowy o żadnym okrucieństwie, a to właśnie w Teatrze Okrucieństwa specjalizował się Artaud... Z tym, że okrucieństwo w jego wydaniu wcale nie oznaczało bólu. Ten spektakl miał drażnić... Nie tyle wprowadzać w osłupienie, co zmuszać do reakcji. Wymagał całkowitego zaangażowania wszystkich zmysłów, okrycia całego widowiska - nie sposób w końcu w jego wypadku mówić o jakiejkolwiek scenie - drapiącym, nieprzyjemnym w dotyku woalem, zagłuszenia wszystkich dźwięków a nawet odebrania wygodnego i bezpiecznego miejsca. Wszystkie te niedogodności miały prowadzić do jednego. Do odnalezienia w całym tym oślepiającym galimatiasie drogi ucieczki, jaką była głębia. I czy przypadkiem ta dwójka nie zaczynała powoli zbliżać się do tej ścieżki? Totalnie wbrew sobie i naszej woli, jak ciekawskie dzieci, które zerwały się ze smyczy a jednocześnie na tyle ostrożne, że nadal co chwilę odwracały główki w kierunku rodziców, gotowe wrócić na każde pełne dezaprobaty pokręcenie głową? Nic takiego jednak nie miało miejsca. Dzieciaki w końcu okładały się piaskiem - nie Avadami - i miały pełne prawo do tej zabawy. Mogę nawet pokusić się o stwierdzenie że pan Antonin przewrócił by się w swoim grobie, gdybyśmy tylko starali się te mróweczki pohamować. To on w końcu twierdził, że największą popełnioną na Teatrze zbrodnią jest ewolucja postaci scenicznej, która zmieniła Nosiciela Mitu w Charakter. Nawet jeśli siedzącym tutaj robaczkom można by odmówić wielu rzeczy, ale na pewno nie charakteru. A fakt, że wszystkie ich słowa przeczą jednocześnie gestom jedynie utwierdza mnie w tym przekonaniu. I w całej tej wizji, bo to Artaud - całym sobą - twierdził, że słowo zabija wyraz... Tak, tak... Słowo zabija wyraz, a jeśli Alice poklęczy na tej kamiennej podłodze jeszcze chwilę dłużej zabije własne kolana... Możecie więc odetchnąć, podstępna edukacja dobiegła kresu. 
Ta mała lebioda - która od tej godziny sama zacznie zwracać się do siebie w ten sposób - nie miała bladego pojęcia co właściwie robi. I może całe szczęście, bo jeśli tylko zaczęła by się na tym skupiać odskoczyła by pod kamienny parapet - z którego to chwilę temu spadła - a przy okazji pacnęła o niego głową. Może i było by to piękne (zwłaszcza w swojej prostocie) uwieńczenie dzieła, ale nie... Nie to miejsce, nie ten czas. Nawet jeśli czasu miała już niewiele, może nie tyle do śmierci co do stanięcia oko w oko z przeszłością. Lata niepostrzeżenie zamieniały się w miesiące a miesiące w dni... Już niedługo nie będzie mogła nazywać Hogwartu domem. Znikną te mordercze, a jednocześnie najbezpieczniejsze mury do których zawsze można było wrócić i... I co? I nico... Bo ta jak nie miała pojęcia co ze sobą zrobi - tak absolutnie się tym w tej chwili nie przejmowała. W końcu zawsze można było oszołomić swymi wdziękami bogatego szlachcica i cieszyć się życiem! 
No chyba nie...
Tak jak nie miała wdzięku, tak Draco Brown "leżał" w pustej trumnie, bo to czego nie zjadła mordercza staruszka - nawet ona nie dała mu rady w pełni! - zostało znalezione w takim stanie, że przez kilka tygodni z pewnością rozpłynęło się w powietrzu. Pokazała gadowi język, kiedy tak szydził z zasad dobrego wychowania i całkowicie zatopiła się w zabawie jego włosami. Zabawie z pozoru prostej, mającej zapewnić w końcu Ślizgnowi należne mu miejsce w rodzinie Adamsów, która jednocześnie... Ciut za bardzo zaczęła ją absorbować. Zatopiła się w tym z uciechy czy to po to by uciec? Cholera wie... Przerzucała orzechowe pasemka to w jedną, to w drugą stronę napawając się ich miękkością. Na całe szczęście nie widziała jego przerysowanej miny. Pewnie nie mogła by się wtedy powstrzymać i chwyciła go tak jak sąsiadki chwytają za policzki małe, naburmuszone dzieci.
Kuciu - kuciu panie Blaise? No jeszcze tego brakowało... 
Pochłonięta tym co właśnie robiła nie myślała zbyt wiele. Tylko jedna, mała iskierka zatańczyła gdzieś na krańcu jej umysłu, zszokowana całym tym szaleństwem. Tym z jaką łatwością pokonała dystans, który potrafiła czasem przemierzać przesz kilka miesięcy. Tym jak bardzo nie panowała nad własnymi gestami i całą tą dziwacznością Blaisa... Gadzina nie złapała jej za nadgarstki i nie odepchnęła. Prychał i fikał, ale nawet nie próbował powstrzymać całej tej błazenady.
- No. Teraz wyglądasz zdecydowanie lepiej. - Uśmiechnęła się kpiąco. Patrzyła jak miękkie pasma tańczą wokół głowy chłopaka, który starał się w ten sposób doprowadzić do porządku i wstrzymała oddech, kiedy zielone tęczówki po raz kolejny napotkały jej wzrok. Bliżej i mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Chmury wciąż stawiały opór a zielone światło paliło jak mały laser. Klęczała w miejscu niezdolna do jakiegokolwiek ruchu czy słowa. Z niewiadomych przyczyn nie była w stanie wytrzymać tego spojrzenia... Obróciła głowę przełykając głośno ślinę i wypuściła powietrze z głośnym świstem. Oddychała ciężko kiedy Rain wstał i mrugała oczami usiłując wyrwać się z tego chwilowego otępienia. Wciąż klęczała kiedy targał jej włosy a wypowiadane przez niego słowa dochodziły do niej z niewielkim opóźnieniem. Nie przesuwając głowy, z chylonymi ustami obserwowała jak chłopak znika za zakrętem korytarza. W końcu wstała wsuwając brązowe kosmyki za uszy. 
- Lepiej nie... - Mruknęła pod nosem, samej sobie odpowiadając chyba na jego propozycję. A może na początek tej... specyficznej znajomości? Poznania, które w kilka krótkich chwil przebrnęło przez tyle absurdów... 
Przejechała dłońmi po twarzy i pokręciła lekko głową. Zerknęła na rozpłaszczone na podłodze jabłko. Po chwili wahania wyciągnęła z torby chusteczkę i zebrała owoc wyrzucając go po drodze do kosza. Jedynym śladem po dziwacznym spotkaniu była teraz mała, wilgotna plamka na kamiennej podłodze.

[z/t]
Irytek
Poltergeist
Irytek

 Korytarz - Page 5 Empty Re: Korytarz

Nie Lut 07, 2016 9:52 pm
Wbrew swoim górnolotnym planom wykurzenia z Hogwartu wszystkich ludzi, Irytek dalej pałętał się po korytarzach przez większość czasu. Wiecie, fajnie jest mieć zamysł, ale kiedy nie bardzo się wie od czego zacząć... Próbował wypytać Natalie, to ta zaczynała mu robić wykłady. Kaylin nie dawała się znaleźć od wycieczki do Hogsmade, a Potter? Może i był spoko, ale za mało ogarniał do takich akcji. No, i pewnie miałby jeszcze coś przeciwko, taki już był.
Czasami go wkurzało, że nie ma w takim momencie nikogo bardziej doświadczonego w tym zamku z kim mógłby omówić swoje wątpliwości. Najstarsze cztery duchy nigdy nie brały go na poważnie. Helena zawsze go ignorowała, Baron oczywiście był tylko od nakazów i zakazów, ale posłuchać nigdy nikogo nie chciał. Nick... Z nim się nie dało o czymkolwiek poza nim, serio. A Gruby Mnich... On zawsze starał się wszystkim dogodzić i to było fajne, gdy miało się te kilkaset lat, wiecznie odstawiało jakieś gafy czy wpadało w kłopoty, a on murem stawał w obronie. To taki typ co zawsze wszystkich akceptuje i chyba dlatego tak ciężko byłoby przy nim usiąść i powiedzieć, że zrobiło się coś złego. Jedyna istota, która zawsze we wszystkich wierzy, nawet w takiego potworka jakim jest poltergeist.
Uśmiechnął się lekko na to wspomnienie, idąc niespiesznym krokiem pustym korytarzem. Od wydarzeń przy lustrze nabrał nowego zwyczaju chodzenia, zamiast latania, jakby tamte zdarzenia zesłały go na ziemię, ucięły skrzydła. Ponieważ wziął się za unikanie kogo się da i bywał w tych miejscach zamku, które akurat wiały pustkami, pozwalał sobie na pozostawanie w stanie materialnym, na wypadek, gdyby Sulivan znowu chciała mu robić jakieś ochrzany. Miał nadzieję, że szybko daruje sobie wkurzanie się na niego i wróci do zabijania czasu rozmowami z obrazami czy resztą zjaw. Tak będzie najlepiej.
Natalie Dark
Oczekujący
Natalie Dark

 Korytarz - Page 5 Empty Re: Korytarz

Nie Lut 07, 2016 10:27 pm
(późne popołudnie) 09 maja 1978 roku

Było już późne popołudnie, a słońce wpadające do na korytarz przez szyby powoli nabierało tego ciepłego, złotawego odcienia. Nie przeszkadzało temu nawet zachmurzenie. Ktoś lepiej zaznajomiony z wróżeniem z chmur mógłby nawet stwierdzić, że zaczynają się one nawet nieco przerzedzać. Czyżby za kilka dni uczniowie znów mieli podziwiać ciepłe wiosenne słońce?
Natalie to jakoś specjalnie nie interesowało. Nie licząc jej biegania kilka razy w tygodniu, praktycznie nie opuszczała murów zamku. Z resztą, im mocniej świeciło słońce, tym mniejszą miała na to ochotę.
Szła pospiesznym krokiem w kierunku jednej z pustych sal znajdujących się na tym piętrze. Było to jedno z miejsc, w których lubiła się czasem zaszyć. Cóż, ludzie zwykle nie zaglądali do takich zapomnianych miejsc, robiących zwykle jako składziki na starocie, a jednocześnie kryjących w sobie sporo ciekawych skarbów.
Skręciła właśnie w jeden z opustoszałych korytarzy i pewnie nic takiego by się nie stało, gdyby gdzieś w jego połowie nie dostrzegła znajomej rudej czupryny. Pierwszym, co ją w tej chwili zastanowiło to to, dlaczego poltergeist używał nóg. Przez całe życie, jak go widziała to zawsze lewitował.
Przyspieszyła kroku by się z nim zrównać.
- Witaj Irytku. - Posłała mu krótki, ale przyjazny uśmiech. Kilka ostatnich godzin spędzonych w spokoju nieco pomogło jej ochłonąć i pozbyć się tych wszystkich negatywnych emocji, które ciągle ją ostatnio nękały.


Ostatnio zmieniony przez Natalie Dark dnia Sob Lut 13, 2016 9:38 pm, w całości zmieniany 2 razy
Irytek
Poltergeist
Irytek

 Korytarz - Page 5 Empty Re: Korytarz

Nie Lut 07, 2016 10:52 pm
Czuł, że ktoś się zbliża. Pojedyncza sztuka, spokojna aura. Pewnie jakiś dzieciak szukał wolnego kąta do powtórki przed egzaminami, bo w końcu już niedługo mieli je zbiorowo pisać. Nie zniknął, ani nie zdematerializował się, choć tego drugiego i tak nie byłoby widać po wyglądzie. Dopiero, gdy ktoś zrównał z nim krok, zerknął lekko zaskoczony w stronę towarzysza.
To była panna Dark, do tego w jakimś zaskakująco pozytywnym nastroju. Ostatnio się podobno o niego martwiła, a jeszcze wcześniej obijała się o ściany. Albo była świetną aktorką, albo bardzo szybko dochodziła do siebie. Tak czy inaczej, nie robiło mu to za wielkiej różnicy, więc tylko wyszczerzył się do niej szeroko, na powitanie ukazując ostre jak brzytwa kły. Wystarczyłoby jedno chapnięcie... ale chyba wystarczało jej jak na razie blizn. Kryła je, ale on wiedział, że tam są i jego spojrzenie mimowolnie zawędrowało na szyję nastolatki. Miała trochę przekrzywiony krawat co zupełnie nie pasowało do jej idealnej postury i zawsze zadbanej prezentacji. Jak się zastanowić, nieumiejętność porządnego wyleczenia ran także nie szła z nią w parze, ale rudzielec postanowił nie pytać dlaczego zostawiła sobie taką pamiątkę. Może faktycznie była beznadziejna w magii leczącej?
- Jak tam Salomea? Wróciła do ciebie cała i żywa? - Natalie nawet nie wiedziała jakiego jej kot miał farta, że w połowie drogi do bazyliszka poltergeist zmienił plany. Wyżerka zamiast stania się wyżerką... Swoją drogą, ciekawe ile kłaków ten kociak zostawił w spiżarni. Kolejne kanapki będą z masłem, szynką i futrem pupilki Natalie.
Natalie Dark
Oczekujący
Natalie Dark

 Korytarz - Page 5 Empty Re: Korytarz

Nie Lut 07, 2016 11:11 pm
Kiwnęła głową, nie tracąc uśmiechu. Nawet widok ostrych zębisk "Pana Koszmarnego" jakoś jej nie przeraził. Istota śniąca jej się tej nocy paskudniej się uśmiechała. Do czasu, gdy dziewczyna nie pozbawiła jej szczęki.
- Tak, w końcu dotarła jakoś do dormitorium, rzucając się po drodze na jakiegoś pierwszaka, który chyba nadepnął jej na ogon, czy coś. - Zaśmiała się. - Niektórzy twierdzą, że to taka Pani Norris Slytherinu. Równie znienawidzona przez tych, którzy wejdą jej w drogę - zażartowała, ale nie odbiegało to aż tak bardzo od prawdy. Kotka miała paskudny charakter dla osób, które uznawała za intruzów. A kogo za nich uznawała? Większość Ślizgonów, a fakt, że to w ICH dormitorium mieszkała wcale tego nie zmieniał. To był jej teren i kropka. Mieli jej schodzić z drogi i z całą pewnością nie wolno im było jej nazywać głupim kocurem. Raczej kiepsko na to reagowała, a panna Dark bynajmniej nie zamierzała jej katować obcinaniem pazurów.
Natalie poprawiła zwisającą na ramieniu torbę z książkami.
- Od kiedy to wolisz spacery od latania? - rzuciła mimochodem. Pamiętała, jak to jest z Irytkiem i pytaniami, więc nie nastrajała się specjalnie na konwencjonalną odpowiedź.
Sponsored content

 Korytarz - Page 5 Empty Re: Korytarz

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach