- Alice Hughes
Re: Korytarz
Sob Maj 30, 2015 3:25 am
Patrol... - Pojebane AnTypatyczne Rolowanie uczniów... Ociekające Lamentem... Kompletnie bez sensu...
Strach nie jest ślepy... Ludzie też...
Mogła się starać. Mogła próbować. Mogła walczyć z samą sobą. I zrobiła to. Wyszła z Pokoju Wspólnego. Czy samo to nie zakrawało już o sukces? Niestety nie... Poczucie obowiązku - nawet bezwartościowe - cokolwiek co działo się w zamku wymykało się wszelkiej kontroli, ostatecznie zmuszało do tego by zachować pozory normalności... Pozory które jak na jej gust zabrnęły już zbyt daleko... Nauczyciele przygotowujący podopieczych do walki z chochlikami czy elfami... Uczniowie zmuszeni by nosić głowy nisko spuszczone - ludzie którym kazano pogrążyć się w żałobie jednocześnie niczego im nie tłumacząc...
Świat mający być wybawieniem zaczął absorbować. Bardziej niż kiedykolwiek. Jednocześnie fałszując... I chyba ten fałsz bolał najbardziej...
Co jakiś czas podnosiła zmęczone i zniechęcone oczy w stronę niektórych. Psikusy? Znalazły się wesołki, którym ogólne zniechęcenie było na rękę. I co z nimi zrobiła? Nic...
O przepraszam... Wspomniała jednemu trzecioklasiście, że korytarz po lewej stronie bywa niebezpieczny... Uśmiechnęła się nawet. Czy sprawdziła jego torbę? Nie...
Bezuzyteczna... I dobrze... Zamknij się...
Godność człowieka... Dawno już nie istotna... Serio Hughes?
Kolejne schody. Oby były czyste. Ile jeszcze razy była zdolna do kłamstwa? A może obrony? Prywatna Armia?
Polowanie nigdy nie było jej domeną. Okrucieństwo tym bardziej. Brak miejsca...
- Przepraszam - Mruknęła potrącając czyjeś łydki. A miało być tu pusto...
Strach nie jest ślepy... Ludzie też...
Mogła się starać. Mogła próbować. Mogła walczyć z samą sobą. I zrobiła to. Wyszła z Pokoju Wspólnego. Czy samo to nie zakrawało już o sukces? Niestety nie... Poczucie obowiązku - nawet bezwartościowe - cokolwiek co działo się w zamku wymykało się wszelkiej kontroli, ostatecznie zmuszało do tego by zachować pozory normalności... Pozory które jak na jej gust zabrnęły już zbyt daleko... Nauczyciele przygotowujący podopieczych do walki z chochlikami czy elfami... Uczniowie zmuszeni by nosić głowy nisko spuszczone - ludzie którym kazano pogrążyć się w żałobie jednocześnie niczego im nie tłumacząc...
Świat mający być wybawieniem zaczął absorbować. Bardziej niż kiedykolwiek. Jednocześnie fałszując... I chyba ten fałsz bolał najbardziej...
Co jakiś czas podnosiła zmęczone i zniechęcone oczy w stronę niektórych. Psikusy? Znalazły się wesołki, którym ogólne zniechęcenie było na rękę. I co z nimi zrobiła? Nic...
O przepraszam... Wspomniała jednemu trzecioklasiście, że korytarz po lewej stronie bywa niebezpieczny... Uśmiechnęła się nawet. Czy sprawdziła jego torbę? Nie...
Bezuzyteczna... I dobrze... Zamknij się...
Godność człowieka... Dawno już nie istotna... Serio Hughes?
Kolejne schody. Oby były czyste. Ile jeszcze razy była zdolna do kłamstwa? A może obrony? Prywatna Armia?
Polowanie nigdy nie było jej domeną. Okrucieństwo tym bardziej. Brak miejsca...
- Przepraszam - Mruknęła potrącając czyjeś łydki. A miało być tu pusto...
- Blaise Rain
Re: Korytarz
Sob Maj 30, 2015 3:30 am
Przecudowne określenie, sam bym na lepsze nie wpadł! Gdybyś tylko zechciała się nim podzielić ze światem, byłoby już kompletnie odlotowo - rozwinięcie skrótu na pewno bardzo szybko rozpełzłoby się wśród młodzieży i przyjęło na stałe... albo przynajmniej dopóki byłaby na nie moda - owszem, trochę skomplikowany ten skrót i Blaise potrzebowałby... kilku(nastu) powtórzeń, by je załapać, ale na razie nie ma się co tym martwić, bo żadne znaki na niebie czy ziemi nie wskazywały na to, by Alice zechciała się podzielić swą konwencją twórczą - szkoda, wielka szkoda i na pewno wielka strata w historii szkolnictwa. Tylko spokojnie, nie ma co jeszcze tego dziewczęcia przekreślać! Teraz unosiła się nad nią emo chmurka (wielkie chmurzysko z piorunami, co godziło w głowy przesuwających się obok niej), ale niedługo może być lepiej - bo może, czyż nie? Nikt nie powie, że nie może - Jezu drogi, ależ z tego wychodzi masło maślane...
Unosiłeś dłoń z jabłkiem do ust i już oparłeś zęby na skórce, by się wgryźć w soczystego owoca podwędzonego z drugiego śniadania w Wielkiej Sali na czarną godzinę (a ta właśnie nastała, nie łudźcie się, że ocalałoby w ramach zapasów na ewentualną wojnę) - czekał już tylko na ostatnie zajęcia, na Wróżbiarstwo, które miało być dopiero za godzinę, więc miał chwilę, żeby pokontentować ciszę i pustkę korytarza, kiedy wszyscy się już z niego rozejdą we własne strony, pozajmowani własnymi myślami, których brunet nigdy nie pozna i nawet nie był pewien, czy chciał je poznać - niekiedy im mniej się wie, tym lepiej się żyje, dlatego istniała zasłona kłamstw, którymi można się było oplatać, dając innym to, co chcą usłyszeć, nigdy tego, czego by nie chcieli.
Dzięki temu jest się zazwyczaj bardzo lubianym do momentu stracenia swego rezonu, którego Blaise jak dotąd nie utracił.
Ślizgon syknął i podskoczył, a owoc wypadł z jego dłoni i uderzył o podłogę, by potoczyć się na drugi koniec korytarza - miał głowę odwróconą w zupełnie innym kierunku, nawet nie usłyszał, że ktoś się zbliża, pochłonięty... myśleniem w niemyśleniu - coś jakby sen na jawie, jeśli chcecie mieć to dokładniej, bardziej obrazowo wyjaśnione, gdy ledwo pojedyncze myśli melancholijnie spowijały umysł.
- Uważaj trochę..! - Uniósł się, strosząc niczym rozdrażniony jeż, któremu zwykły człowieczek zagrodził drogę. Zsunął się z parapetu i zrobił tych parę kroków, żeby schylić się po swój owoc, i oglądnąć go ze wszystkich stron - super, teraz trzeba będzie pędzić gdzieś, żeby go umyć... Chłopak uniósł urażone spojrzenie, skrzywiony z niezadowolenia, na dziewczynę.
Unosiłeś dłoń z jabłkiem do ust i już oparłeś zęby na skórce, by się wgryźć w soczystego owoca podwędzonego z drugiego śniadania w Wielkiej Sali na czarną godzinę (a ta właśnie nastała, nie łudźcie się, że ocalałoby w ramach zapasów na ewentualną wojnę) - czekał już tylko na ostatnie zajęcia, na Wróżbiarstwo, które miało być dopiero za godzinę, więc miał chwilę, żeby pokontentować ciszę i pustkę korytarza, kiedy wszyscy się już z niego rozejdą we własne strony, pozajmowani własnymi myślami, których brunet nigdy nie pozna i nawet nie był pewien, czy chciał je poznać - niekiedy im mniej się wie, tym lepiej się żyje, dlatego istniała zasłona kłamstw, którymi można się było oplatać, dając innym to, co chcą usłyszeć, nigdy tego, czego by nie chcieli.
Dzięki temu jest się zazwyczaj bardzo lubianym do momentu stracenia swego rezonu, którego Blaise jak dotąd nie utracił.
Ślizgon syknął i podskoczył, a owoc wypadł z jego dłoni i uderzył o podłogę, by potoczyć się na drugi koniec korytarza - miał głowę odwróconą w zupełnie innym kierunku, nawet nie usłyszał, że ktoś się zbliża, pochłonięty... myśleniem w niemyśleniu - coś jakby sen na jawie, jeśli chcecie mieć to dokładniej, bardziej obrazowo wyjaśnione, gdy ledwo pojedyncze myśli melancholijnie spowijały umysł.
- Uważaj trochę..! - Uniósł się, strosząc niczym rozdrażniony jeż, któremu zwykły człowieczek zagrodził drogę. Zsunął się z parapetu i zrobił tych parę kroków, żeby schylić się po swój owoc, i oglądnąć go ze wszystkich stron - super, teraz trzeba będzie pędzić gdzieś, żeby go umyć... Chłopak uniósł urażone spojrzenie, skrzywiony z niezadowolenia, na dziewczynę.
- Alice Hughes
Re: Korytarz
Sob Maj 30, 2015 3:33 am
Przeprosić i odejść. Zapomnieć. Czy to nie było by normalne? I proste? Jakoś tak się niestety złożyło, że wszystko co działo się ostatnio z całej siły przed byciem prostym się broniło. Wycieczka do Hogsmeade i złapanie oddechu? A może powrót do jakże uroczego i spokojnego zamku? Też nie? Lekcje! Czy cokolwiek na nich mogło wymknąć się spod kontroli? No cóż...
Jak jednak można było być tak nieskoordynowaną ciapą, by na pustym korytarzu trafić na jedną, jedyną przeszkodę? Niby nie powinno dziwić to dziewczyny która gestykulując wkłada sobie palec w oko. Albo celuje strumieniem wody we własną twarz. Albo... Cokolwiek co jeszcze zrobiła, często nawet nie odnotowując kolejnej tego typu wpadki w pamięci. A jednak dziwiło. Nie budziło jednak z marazmu i dopiero pretensjonalny ton wymierzony w jej stronę (bo w czyją by inną) zdawał się sprowadzić Alice nieco na ziemię. Zatrzymała się w pół kroku odwracając lekko głowę i zmęczonymi oczami szukając kogoś komu bez wątpienia wielce się naraziła. Wygięła usta w lekkim uśmiechu i odwracając się już w pełni do młodego ślizgona splotła ręce na piersi. Obrzuciła go szybkim spojrzeniem zaczynając od samego dołu a kończąc niemal na kamiennym suficie i cicho westchnęła.
- I po co ten warkot? Aż tak bolało? - Pokręciła głową robiąc krok w stronę chłopaka i przyglądając się jak bada swój wytrącony wcześniej owoc. Zupełnie jak by zbudowany był ze szkła a zetknięcie z podłogą miało zwiastować totalne zniszczenie. Zarazki? Drobny problemik. Niemal, że tak drobny jak one same. Najprostsze Aguamenti zdziałało by tyle co kran z bieżącą wodą. Phi! Co poniektórzy zapewne nie kłopotali by się nawet wyciąganiem różdżki! Wystarczyło przecież splunąć na owoc i przetrzeć go skrajem szaty. Obrzydliwe? Tak. Znała jednak różnych ludzi dlatego też było to jedno z rozwiązań które przyszło jej do głowy. Z tym stojącym naprzeciw siebie nigdy jednak styczności nie miała. Nie kłopotała się więc rozwiązaniem problemu bo skąd mogła wiedzieć, że jakikolwiek problem się pojawił? Zamiast tego uśmiechnęła się szerzej unosząc jednocześnie brew na widok wykrzywionej niezadowoleniem twarzy. Tyle działo się ostatnio na świecie... A niektórych i tak najbardziej wkurzały pierdoły.
Jak jednak można było być tak nieskoordynowaną ciapą, by na pustym korytarzu trafić na jedną, jedyną przeszkodę? Niby nie powinno dziwić to dziewczyny która gestykulując wkłada sobie palec w oko. Albo celuje strumieniem wody we własną twarz. Albo... Cokolwiek co jeszcze zrobiła, często nawet nie odnotowując kolejnej tego typu wpadki w pamięci. A jednak dziwiło. Nie budziło jednak z marazmu i dopiero pretensjonalny ton wymierzony w jej stronę (bo w czyją by inną) zdawał się sprowadzić Alice nieco na ziemię. Zatrzymała się w pół kroku odwracając lekko głowę i zmęczonymi oczami szukając kogoś komu bez wątpienia wielce się naraziła. Wygięła usta w lekkim uśmiechu i odwracając się już w pełni do młodego ślizgona splotła ręce na piersi. Obrzuciła go szybkim spojrzeniem zaczynając od samego dołu a kończąc niemal na kamiennym suficie i cicho westchnęła.
- I po co ten warkot? Aż tak bolało? - Pokręciła głową robiąc krok w stronę chłopaka i przyglądając się jak bada swój wytrącony wcześniej owoc. Zupełnie jak by zbudowany był ze szkła a zetknięcie z podłogą miało zwiastować totalne zniszczenie. Zarazki? Drobny problemik. Niemal, że tak drobny jak one same. Najprostsze Aguamenti zdziałało by tyle co kran z bieżącą wodą. Phi! Co poniektórzy zapewne nie kłopotali by się nawet wyciąganiem różdżki! Wystarczyło przecież splunąć na owoc i przetrzeć go skrajem szaty. Obrzydliwe? Tak. Znała jednak różnych ludzi dlatego też było to jedno z rozwiązań które przyszło jej do głowy. Z tym stojącym naprzeciw siebie nigdy jednak styczności nie miała. Nie kłopotała się więc rozwiązaniem problemu bo skąd mogła wiedzieć, że jakikolwiek problem się pojawił? Zamiast tego uśmiechnęła się szerzej unosząc jednocześnie brew na widok wykrzywionej niezadowoleniem twarzy. Tyle działo się ostatnio na świecie... A niektórych i tak najbardziej wkurzały pierdoły.
- Blaise Rain
Re: Korytarz
Sob Maj 30, 2015 3:37 am
Tak by było najłatwiej, prawda? Przeprosić, odejść, zabrać swoje manatki i nawet nie zobaczyć, jaki wpływ miało się na otoczenie - nie chciało się tego widzieć, bo koniec końców, to te otoczenie mocniej wpływało na nas i zatruwało kawałeczek po kawałeczku - oj, dobrze, nie będę się tak rozwlekał na wszystkich wokół, skoro mam do czynienia z jedną, konkretną osobą - panią Prefekt, która zamiast pilnować wszystkiego, co krążyło wokół niej (i wszystkich, tak by the way), wolała pogrążyć się we własnym świecie, który nie był tak zabójczy, ponieważ dało się go jeszcze jakoś poukładać, nawet jeśli sprawiało to niemałe problemy i trzeba było się na tym głębiej skupić kosztem świata realnego - lecz przecież Prefekt też człowiek, no nie? Ma prawo mieć problemy i być wypaczonym tym, co działo się wokół, a nic się tak na dobrą sprawę nie uspakajało, z tego, co słyszał - błonia nadal były porządkowane, patrole nadal srogo przestrzegane i jeśli tylko ktoś został złapany na szkolnym korytarzu w nieodpowiedniej godzinie, to od razu łapało się szlaban i na upomnieniu się nie kończyło. Nauczyciele nawet byli w kiepskich nastrojach, choć jak na oko Blaise'a wszyscy próbowali zachować zadziwiająco duży spokój, biorąc pod uwagę, że pierdolnęło w szkołę raz, ale za to bardzo porządnie. I dobrze by było, żeby więcej już takich... pierdolnięć... nie było... Powinienem tutaj teraz wszystko naprostować, napomknąć o tym, jaki niepokój tworzył się w sercu Blaise'a, który wolał już wracać nawet do dormitorium, kiedy było jeszcze jasno, chociaż działało to czysto psychologicznie, bo przecież bitwa na błoniach miała miejsce w biały dzień, więc powiększające się, wieczorne cienie, nie miały z tym niczego wspólnego - ale tak to już działa, że bezpieczniej się czujemy w większej grupie, nawet jeśli nie widać po nas szczególnie, żebyśmy byli zaniepokojeni, czy też nie jesteśmy bardziej... społeczni.
Uniosłeś głowę i napotkałeś jej spojrzenie - wyglądała naprawdę blado, wyglądała na naprawdę... zmęczoną. Kogoś przytłoczonego tym, co się wokół działo i własnymi myślami w głowie... Uniosłeś owoc, przypatrując się jej i automatycznie pocierając jabłkiem o miękki materiał płaszcza, który miałeś zarzucony na ramionach.
- Przynajmniej przysłużyłem się społeczeństwu i nie wleziesz już w niczyje... nogi... - Ot, niewiasta - jakoś tak to było, że niewiasty wypadało traktować "szczególnie" - płeć słabsza i takie tam pierdoły, chociaż teraz, kiedy już Alice się odezwała i jej spojrzenie skupiło się na TYM świecie, to wcale na taką słabą nie wyglądała - kobiety miały w sobie coś takiego, że potrafiły promieniować energią, nawet jeśli nie czuły się na siłach. - Bardziej boli to, że zaatakował mnie duch, chociaż dałbym sobie głowę uciąć, że duchy z żywymi w kontakt nie wchodzą... - Och, taki tam przytyk co do jej wyglądu, bo naprawdę wyglądała jak chodzący trup, nawet jeśli teraz troszkę się... otrzeźwiła.
Uniosłeś głowę i napotkałeś jej spojrzenie - wyglądała naprawdę blado, wyglądała na naprawdę... zmęczoną. Kogoś przytłoczonego tym, co się wokół działo i własnymi myślami w głowie... Uniosłeś owoc, przypatrując się jej i automatycznie pocierając jabłkiem o miękki materiał płaszcza, który miałeś zarzucony na ramionach.
- Przynajmniej przysłużyłem się społeczeństwu i nie wleziesz już w niczyje... nogi... - Ot, niewiasta - jakoś tak to było, że niewiasty wypadało traktować "szczególnie" - płeć słabsza i takie tam pierdoły, chociaż teraz, kiedy już Alice się odezwała i jej spojrzenie skupiło się na TYM świecie, to wcale na taką słabą nie wyglądała - kobiety miały w sobie coś takiego, że potrafiły promieniować energią, nawet jeśli nie czuły się na siłach. - Bardziej boli to, że zaatakował mnie duch, chociaż dałbym sobie głowę uciąć, że duchy z żywymi w kontakt nie wchodzą... - Och, taki tam przytyk co do jej wyglądu, bo naprawdę wyglądała jak chodzący trup, nawet jeśli teraz troszkę się... otrzeźwiła.
- Alice Hughes
Re: Korytarz
Sob Maj 30, 2015 3:43 am
Wciąż krzyżując ręce na piersi (bardziej jednak po to by w ogóle utrzymać się na nogach i jakkolwiek podeprzeć niż odgrodzić) Alice przyglądała się ślizgonowi a kącik ust nieznacznie jej zadrgał. Jakoś tak już było,że w chwilach największego zwątpienia cieszyły najprostsze a czasem nawet - najgłupsze rzeczy. A obraz jej samej jako tarana, który pojawił się w głowie dziewczyny właśnie taki był.
- Słuszna uwaga. Myślę, że potomni docenią to poświęcenie. - Opanuj się Alice... - Kto wie, może nawet będą podziwiać twoje nazwisko w Izbie Pamięci? - Uniosła teatralnie brew i nawet jeśli miała ochotę zakończyć ten mini wywód mrugnięciem by choć trochę załagodzić jego sarkastyczny wydźwięk - nie zrobiła tego.
Może jej przypadkowy towarzysz miał rację? Zapętliła się w końcu na tyle, że w pewnym momencie zabrakło by sznura którym były teraz jej myśli. I co wtedy? Trafiła by na bogu ducha winnego dzieciaka, pierwszego lepszego pierwszorocznego który zgubił drogę do klasy... I zapewne pluła sobie w brodę przez następne tygodnie za sposób w jaki by go potraktowała. Ślizgon - Przydatna gadzinka... Kto by podejrzewał... Nie oceniaj! - pojawił się na jej drodze w ostatnim momencie. W tym który pozwolił zatrzymać się i zauważyć jak bardzo lina którą sama oplatała się podczas całej - nie oszukujmy się - bezużytecznej wędrówki po zamku była zasupłana. I choć wszystkie te węzły nadal były obecne - zauważone nie stanowiły już takiego niebezpieczeństwa. I jeśli nawet nie wykrzesała by w sobie siły potrzebnej do tego by sprostać obowiązkom - Zielony który siedzi spokojnie na pewno coś knuje... PRZESTAŃ W KOŃCU OCENIAĆ IDIOTKO! - zyskała jej tyle by pohamować zniechęcenie i zachować choć pozory normalności.
Przecież ty gardzisz pozorami Alice.
Musiała bym teraz gardzić wszystkim wokół.
I tu cię boli...
Bolało. Uczniowie pogrążeni w żałobie. Nawet ci którzy sytuacji zdawali się nie dostrzegać głowy nosili nienaturalnie nisko. Pod przymusem, ale czy można było im się dziwić? Nikt w końcu nie kwapił się do wyjaśnienia tego co zaszło. Dyrektor obiecał niby przemówić do podopiecznych ale plotki rozprzestrzeniały się o wiele szybciej i były o wiele bardziej obrazowe (przez co dosłowne) niż spisane na papierze obietnice wyjaśnienia całej sprawy. A że nie wszyscy zdawali się dostrzegać powagę sytuacji? Zagrożenie i śmierć czające się z każdej strony, o każdej porze? Tym to tylko pozazdrościć! Nawet jeśli musieli zmuszać się do zachowania powagi. Ta Puchonka nie musiała... A cały ten brak jakiegokolwiek pewnego punktu odniesienia połączony że świadomością bezradności, której to najbardziej się bała był dla niej jak trucizna. Obrzydliwa... Lepka...
Zmarszczyła lekko brwi na kolejne słowa chłopaka nie rozumiejąc z początku o czym mówi. Dyskretnie zerknęła nawet na boki wypatrując Szarej Damy czy - na Merlina błagam nie... - Irytka. I wtedy natknęła się na własne odbicie. Blada zazwyczaj twarz wydawała się jeszcze bardziej zmęczona a malujące się pod oczami szare podkówki już kilka dni temu zamieniły się w worki w których z powodzeniem można by schować może nie tyle Galeona co Sykla. Prychnęła do szyby mimowolnie prostując jednak plecy. Wróciła spojrzeniem na chłopaka i wracając do nieznośnych pozorów uśmiechnęła się nieco kpiąco.
- Uważała bym z zakładami na twoim miejscu. Nie uwierzę, że nigdy nie miałeś z nimi styczności. - Jednocześnie jakaś iskierka zaskoczyła w jej umyśle, zupełnie jak by przepalone już kable zdecydowały się po raz ostatni zademonstrować resztki płynącego w nich prądu. Nikt w Hogwarcie nie wygłosił by bowiem tezy w tym stylu. Uczeń który twierdził, że nigdy nie doświadczył tego zimnego prysznica zza światów (przenikanie nigdy nie było przyjemne) był albo niebywałym szczęściarzem albo... Kłamał by w jakikolwiek sposób odwrócić uwagę od tego co knuje. Spojrzała na ślizgona nieco uważniej.
Zwykły uczeń któremu wytraciłaś z ręki śniadanie...
Dobrze się kryje...
Nie. Błagam. Nie mam siły.
Powinnaś. Musisz! Sprawdź!
- I uważaj z takimi stwierdzeniami przy Ser Nicolasie. Bywa na tym punkcie drażliwy. - Powiedziała w końcu posyłając mu kolejny zmęczony uśmiech. Nie miała w końcu siły by cokolwiek sprawdzić a wyżywać się najzwyczajniej w świecie nie mogła. Nie potrafiła? A może nie chciała?
- Słuszna uwaga. Myślę, że potomni docenią to poświęcenie. - Opanuj się Alice... - Kto wie, może nawet będą podziwiać twoje nazwisko w Izbie Pamięci? - Uniosła teatralnie brew i nawet jeśli miała ochotę zakończyć ten mini wywód mrugnięciem by choć trochę załagodzić jego sarkastyczny wydźwięk - nie zrobiła tego.
Może jej przypadkowy towarzysz miał rację? Zapętliła się w końcu na tyle, że w pewnym momencie zabrakło by sznura którym były teraz jej myśli. I co wtedy? Trafiła by na bogu ducha winnego dzieciaka, pierwszego lepszego pierwszorocznego który zgubił drogę do klasy... I zapewne pluła sobie w brodę przez następne tygodnie za sposób w jaki by go potraktowała. Ślizgon - Przydatna gadzinka... Kto by podejrzewał... Nie oceniaj! - pojawił się na jej drodze w ostatnim momencie. W tym który pozwolił zatrzymać się i zauważyć jak bardzo lina którą sama oplatała się podczas całej - nie oszukujmy się - bezużytecznej wędrówki po zamku była zasupłana. I choć wszystkie te węzły nadal były obecne - zauważone nie stanowiły już takiego niebezpieczeństwa. I jeśli nawet nie wykrzesała by w sobie siły potrzebnej do tego by sprostać obowiązkom - Zielony który siedzi spokojnie na pewno coś knuje... PRZESTAŃ W KOŃCU OCENIAĆ IDIOTKO! - zyskała jej tyle by pohamować zniechęcenie i zachować choć pozory normalności.
Przecież ty gardzisz pozorami Alice.
Musiała bym teraz gardzić wszystkim wokół.
I tu cię boli...
Bolało. Uczniowie pogrążeni w żałobie. Nawet ci którzy sytuacji zdawali się nie dostrzegać głowy nosili nienaturalnie nisko. Pod przymusem, ale czy można było im się dziwić? Nikt w końcu nie kwapił się do wyjaśnienia tego co zaszło. Dyrektor obiecał niby przemówić do podopiecznych ale plotki rozprzestrzeniały się o wiele szybciej i były o wiele bardziej obrazowe (przez co dosłowne) niż spisane na papierze obietnice wyjaśnienia całej sprawy. A że nie wszyscy zdawali się dostrzegać powagę sytuacji? Zagrożenie i śmierć czające się z każdej strony, o każdej porze? Tym to tylko pozazdrościć! Nawet jeśli musieli zmuszać się do zachowania powagi. Ta Puchonka nie musiała... A cały ten brak jakiegokolwiek pewnego punktu odniesienia połączony że świadomością bezradności, której to najbardziej się bała był dla niej jak trucizna. Obrzydliwa... Lepka...
Zmarszczyła lekko brwi na kolejne słowa chłopaka nie rozumiejąc z początku o czym mówi. Dyskretnie zerknęła nawet na boki wypatrując Szarej Damy czy - na Merlina błagam nie... - Irytka. I wtedy natknęła się na własne odbicie. Blada zazwyczaj twarz wydawała się jeszcze bardziej zmęczona a malujące się pod oczami szare podkówki już kilka dni temu zamieniły się w worki w których z powodzeniem można by schować może nie tyle Galeona co Sykla. Prychnęła do szyby mimowolnie prostując jednak plecy. Wróciła spojrzeniem na chłopaka i wracając do nieznośnych pozorów uśmiechnęła się nieco kpiąco.
- Uważała bym z zakładami na twoim miejscu. Nie uwierzę, że nigdy nie miałeś z nimi styczności. - Jednocześnie jakaś iskierka zaskoczyła w jej umyśle, zupełnie jak by przepalone już kable zdecydowały się po raz ostatni zademonstrować resztki płynącego w nich prądu. Nikt w Hogwarcie nie wygłosił by bowiem tezy w tym stylu. Uczeń który twierdził, że nigdy nie doświadczył tego zimnego prysznica zza światów (przenikanie nigdy nie było przyjemne) był albo niebywałym szczęściarzem albo... Kłamał by w jakikolwiek sposób odwrócić uwagę od tego co knuje. Spojrzała na ślizgona nieco uważniej.
Zwykły uczeń któremu wytraciłaś z ręki śniadanie...
Dobrze się kryje...
Nie. Błagam. Nie mam siły.
Powinnaś. Musisz! Sprawdź!
- I uważaj z takimi stwierdzeniami przy Ser Nicolasie. Bywa na tym punkcie drażliwy. - Powiedziała w końcu posyłając mu kolejny zmęczony uśmiech. Nie miała w końcu siły by cokolwiek sprawdzić a wyżywać się najzwyczajniej w świecie nie mogła. Nie potrafiła? A może nie chciała?
- Blaise Rain
Re: Korytarz
Sob Maj 30, 2015 3:44 am
Zaraz oboje zaczną się tak "odgradzać" - Alice dlatego, że próbowała zachować pion i swoją dumę przed kimś spod godła Węża (co to za paradoksalny pomysł, żeby wybrać tak okrutne zwierzę na godło domu szkolnego?) i nie pokazywać swojej słabej strony (nie wypadało jej paść na kolana i wąchać ziemię, całując ją jednocześnie), a on, żeby naprawdę się odgradzać, chociaż nieświadomie, weszło mu to w nawyk, zwykł przyjmować taką pozycję - tylko że tego akurat Puchonka wiedzieć nie mogła, tak samo jak on nie mógł, że jest aż taka wykończona - wyglądała źle, ale nie tak, przynajmniej jak na oko Blaise'a, jakby zaraz miała się przewrócić - chyba trochę by się zmieniło, gdyby wiedział, w jak paskudnym nastroju to dziewczę jest, wszak nie był okrutny, nie potrafił nie współczuć - bardzo łatwo przejmował się cudzą krzywdą, nawet jeśli nikt nie postawiłby na taką cechę charakteru u niego złamanego knuta - cóż, każdy chowa w sobie jakieś niespodzianki, prawda? Dlatego w zasadzie była takim taranem - taranem, na który zostały skierowane reflektory uwagi, które, zdaniem Blaise'a, każda niewiasta lubiła na swój sposób, tak samo jak kochały być adorowane - jedne mocniej, drugie mniej, ale zawsze ta cecha była gdzieś dostrzegalna... Centrum uwagi w końcu mogły być myśli tylko jednej osoby, nie chodzi już na starcie o to, by wpychać jedną z drugą w sam tłum i kazać błyszczeć, bo nie o to w tym chodzi - Blaise mógł być tłem dla takich panien, ani trochę mu to nie przeszkadzało, a pozwalało pozostawać za rażącym światłem jarzeniówek - rażącym w jego mniemaniu - w którym taka Alice dość dobrze się prezentowała - już było to widać po jej oczach, kiedy wylewała swoją frustrację, przyjmując iście bojową pozę w mniemaniu Ślizgona - chyba nikt nie powie, że Borsuki nie potrafią gryźć... skubane mają dość niezłe te ząbki, które wynagradzają im brak gruczołów jadowych.
- Już oczekuję pucharu... - Uniósł wyżej brwi, spoglądając na nią tak, jakby mówił jak najbardziej poważnie, wskazując dłonią, w której trzymał jabłko, za siebie, jakby już tam widział szklane szybki, za którymi na półkach stały wspomniane puchary i leżały medale, a przy nich układano zdjęcia zwycięzców. Taka hala pamięci była znakomitą rzeczą, która satysfakcjonowała obecne pokolenie - szkoda tylko, że kilka pokoleń później już nikt tych nazwisk nie wspominał i pozostawało się zastanawiać, kim był taki a taki... W sumie to zareagował trochę tak, jakby sarkazmu nie załapał, a może po prostu odwdzięczał się sarkazmem na sarkazm, tylko mniej wyczuwalnym, bo niedostrzegalnym w jego intonacji, czy też mimice.
Wyżywanie się na nim? Och tak, zapraszam - nikt nie zabrania, nikt tobą nie pogardzi, a już na pewno nie on, zwłaszcza, że nie będzie pozostawał całkiem dłużny i nie stanie się owieczką, którą prowadzą na rzeź - albo raczej da się poprowadzić, bo bardzo potulne z niego stworzonko, ale beczeć będzie dość donośnie, nie pozwalając się zagłuszyć do końca - to było tak: jest akcja, jest reakcja, a to on wolał być reakcją, niż akcją samą w sobie, rozumiecie? Oddawał pola, ponieważ nie czuł potrzeby prowadzenia, nie miał TALENTU do prowadzenia, tak samo jak kiepsko chyba szły mu relacje międzyludzkie - mimo to nie mógł powiedzieć, że jest samotny, a gdzie tam! Lubił kręcić się wokół ludzi i robić różne... dziwne... rzeczy, które czasem przychodziły do łba, a które jeździły po ambicji Filcha, który potem musiał skrupulatnie uzupełniać kartotekę - bardzo rad był z tego, że sam jeszcze swojej nie miał, taka szara myszka, rozumiecie - niby nic, a kiedy przyjdzie co do czego, to przepłoszy stado słoni i naśle na tych, co na niego brużdżą - taki niegroźny... To są chyba właśnie te pozory, w którym mówi się, że cicha woda brzegi rwie - zdecydowanie to muszą być te pozory... Więc jak to jest z tym nie opieraniem się na nich, Alice? Wiesz, nie każdy ma drugie dno, nie w każdym trzeba się go doszukiwać, a ty bardzo to lubisz robić, z tego, co zauważyłem - masz problem z nadmierną analizą... ale tym razem nie powiem, że się mylisz, mogę ci za to powiedzieć, że w przeciwieństwie do pewnej osobistości, którą spotkałaś, ten chłopak jest całkowicie nie groźny. Ciągnie za ten sznur, który sobie zawiesiłaś na pętli z czystej ciekawości, jak dziecko, które musi zbadać wszystko, co tylko wpadnie mu w rękę - nie mocno, nie możesz się wszak udusić, ani nie chce zrobić ci celowej krzywdy - mimo to sprawdza, jak mocno jest do ciebie przyczepiony i czy może go sobie zabrać... Bóg raczy wiedzieć, po co mogłaby mu być taka pętla utkana ze złudzeń i oceniania już po pierwszym wejrzeniu - och, ludzie naprawdę uwielbiali to robić. Tworzyć sobie takie... pętle, zazwyczaj bardzo ciasne i nie byli nawet świadomi, jak mocno one potrafiły uwierać i dotkliwie ranić skórę, na której zostawiali potem blizny - ich też nie dostrzegali. Ślepi, ślepi, ślepi... Jesteś ślepa, Alice?
- Woah... Wiesz, z żywymi da się jeszcze dealować, ale głupio by było zyskać nieprzychylność prawdziwego ducha. - Może i była to swoista pułapka, ale Blaise ani trochę jej nie wyczuwał, musiałby być naprawdę przewrażliwiony... okej, było mu do tego blisko - to wszystko przez te paskudne napięcie, jakie panowało w Hogwarcie, a które doprowadzały jego nerwy do nieprzyjemnego rozedrgania, pewnie to też i dlatego zareagował bardziej nerwowo na Alice, niż powinien... a może po prostu był nieprzyjemny z natury. Tak, to drugie na pewno. Dodać jeden do dwóch i wyjdzie nam trzy - tada! Jaka prosta matematyka, a sprawdza się nawet w tych średnio zawikłanych myślach, ukierunkowanych na: co, gdzie i dlaczego. Już miał podnieść jabłko do ust, kiedy zatrzymał się w połowie drogi, zamarł i opuścił je, przyglądając się Alice chwilę w ciszy. - Nie musisz podważać mojej wiedzy, to nie moja wina, że wyglądasz jak żywy trup. - Uśmiechnął się lekko i wzruszył ramionami, rozkładając je w geście bezradności, by zaraz wyciągnąć w jej kierunku owoc, po uprzednim rozglądnięciu się na boki, czy czasem nie ma niepowołanych gapiów na korytarzu - bardzo niefartownym by było, gdyby ktoś z jego domu zobaczyłby go gadającego z kimś z innego domu... nieczystej krwi. Nie słyszał, żeby był jakikolwiek Prefekt czystej krwi, który nie pochodził z Domu Węża. - W waszych mugolskich domach nie uczą, jak się porządnie odżywiać? - Uniósł jedną brew, zjeżdżając ją spojrzeniem od stóp do głów i spowrotem, by zakotwiczyć się znów w jej zwierciadłach duszy.
- Już oczekuję pucharu... - Uniósł wyżej brwi, spoglądając na nią tak, jakby mówił jak najbardziej poważnie, wskazując dłonią, w której trzymał jabłko, za siebie, jakby już tam widział szklane szybki, za którymi na półkach stały wspomniane puchary i leżały medale, a przy nich układano zdjęcia zwycięzców. Taka hala pamięci była znakomitą rzeczą, która satysfakcjonowała obecne pokolenie - szkoda tylko, że kilka pokoleń później już nikt tych nazwisk nie wspominał i pozostawało się zastanawiać, kim był taki a taki... W sumie to zareagował trochę tak, jakby sarkazmu nie załapał, a może po prostu odwdzięczał się sarkazmem na sarkazm, tylko mniej wyczuwalnym, bo niedostrzegalnym w jego intonacji, czy też mimice.
Wyżywanie się na nim? Och tak, zapraszam - nikt nie zabrania, nikt tobą nie pogardzi, a już na pewno nie on, zwłaszcza, że nie będzie pozostawał całkiem dłużny i nie stanie się owieczką, którą prowadzą na rzeź - albo raczej da się poprowadzić, bo bardzo potulne z niego stworzonko, ale beczeć będzie dość donośnie, nie pozwalając się zagłuszyć do końca - to było tak: jest akcja, jest reakcja, a to on wolał być reakcją, niż akcją samą w sobie, rozumiecie? Oddawał pola, ponieważ nie czuł potrzeby prowadzenia, nie miał TALENTU do prowadzenia, tak samo jak kiepsko chyba szły mu relacje międzyludzkie - mimo to nie mógł powiedzieć, że jest samotny, a gdzie tam! Lubił kręcić się wokół ludzi i robić różne... dziwne... rzeczy, które czasem przychodziły do łba, a które jeździły po ambicji Filcha, który potem musiał skrupulatnie uzupełniać kartotekę - bardzo rad był z tego, że sam jeszcze swojej nie miał, taka szara myszka, rozumiecie - niby nic, a kiedy przyjdzie co do czego, to przepłoszy stado słoni i naśle na tych, co na niego brużdżą - taki niegroźny... To są chyba właśnie te pozory, w którym mówi się, że cicha woda brzegi rwie - zdecydowanie to muszą być te pozory... Więc jak to jest z tym nie opieraniem się na nich, Alice? Wiesz, nie każdy ma drugie dno, nie w każdym trzeba się go doszukiwać, a ty bardzo to lubisz robić, z tego, co zauważyłem - masz problem z nadmierną analizą... ale tym razem nie powiem, że się mylisz, mogę ci za to powiedzieć, że w przeciwieństwie do pewnej osobistości, którą spotkałaś, ten chłopak jest całkowicie nie groźny. Ciągnie za ten sznur, który sobie zawiesiłaś na pętli z czystej ciekawości, jak dziecko, które musi zbadać wszystko, co tylko wpadnie mu w rękę - nie mocno, nie możesz się wszak udusić, ani nie chce zrobić ci celowej krzywdy - mimo to sprawdza, jak mocno jest do ciebie przyczepiony i czy może go sobie zabrać... Bóg raczy wiedzieć, po co mogłaby mu być taka pętla utkana ze złudzeń i oceniania już po pierwszym wejrzeniu - och, ludzie naprawdę uwielbiali to robić. Tworzyć sobie takie... pętle, zazwyczaj bardzo ciasne i nie byli nawet świadomi, jak mocno one potrafiły uwierać i dotkliwie ranić skórę, na której zostawiali potem blizny - ich też nie dostrzegali. Ślepi, ślepi, ślepi... Jesteś ślepa, Alice?
- Woah... Wiesz, z żywymi da się jeszcze dealować, ale głupio by było zyskać nieprzychylność prawdziwego ducha. - Może i była to swoista pułapka, ale Blaise ani trochę jej nie wyczuwał, musiałby być naprawdę przewrażliwiony... okej, było mu do tego blisko - to wszystko przez te paskudne napięcie, jakie panowało w Hogwarcie, a które doprowadzały jego nerwy do nieprzyjemnego rozedrgania, pewnie to też i dlatego zareagował bardziej nerwowo na Alice, niż powinien... a może po prostu był nieprzyjemny z natury. Tak, to drugie na pewno. Dodać jeden do dwóch i wyjdzie nam trzy - tada! Jaka prosta matematyka, a sprawdza się nawet w tych średnio zawikłanych myślach, ukierunkowanych na: co, gdzie i dlaczego. Już miał podnieść jabłko do ust, kiedy zatrzymał się w połowie drogi, zamarł i opuścił je, przyglądając się Alice chwilę w ciszy. - Nie musisz podważać mojej wiedzy, to nie moja wina, że wyglądasz jak żywy trup. - Uśmiechnął się lekko i wzruszył ramionami, rozkładając je w geście bezradności, by zaraz wyciągnąć w jej kierunku owoc, po uprzednim rozglądnięciu się na boki, czy czasem nie ma niepowołanych gapiów na korytarzu - bardzo niefartownym by było, gdyby ktoś z jego domu zobaczyłby go gadającego z kimś z innego domu... nieczystej krwi. Nie słyszał, żeby był jakikolwiek Prefekt czystej krwi, który nie pochodził z Domu Węża. - W waszych mugolskich domach nie uczą, jak się porządnie odżywiać? - Uniósł jedną brew, zjeżdżając ją spojrzeniem od stóp do głów i spowrotem, by zakotwiczyć się znów w jej zwierciadłach duszy.
- Alice Hughes
Re: Korytarz
Sob Maj 30, 2015 3:49 am
Patrzyła na niego nieco spode łba, z rękami wciąż splecionymi na piersi i malującą się w oczach rezygnacją. Rezygnacją która nie miała nic wspólnego ze stojącym na przeciwko uczniem Domu Węża. Właściwie powinna nawet ucieszyć się, że ze wszystkich gadzinek trafiła jej się akurat ta niegroźna. Pierdołowaty zaskroniec zamiast żmii. Potulny Borsuczek mógłby odetchnąć...
Mógłby... Gdyby tylko nie był tak podejrzliwy wobec wszystkiego co napotyka na swojej drodze. Zawsze pozostając gdzieś z boku - obserwował uważnie świat, kryjąc się w sobie tylko znanej norze, pragnąc z niej wyjść i jednocześnie bojąc się tego co zobaczy jeśli pozwoli sobie na opuszczenie schronienia. Schronienia, które od pewnego czasu nie było już tak bezpieczne... Pozbawiona jadu we własnym ciele - absolutnie nie była odporna na ten z zewnątrz. Wrażliwa - do czego nigdy by się nie przyznała - wchłaniała wszystko, a chęć dojrzenia czegokolwiek obok przysłaniała potrzebę zerknięcia na samą siebie... Trucizna powoli wpełzała w każdy fragment jej ciała przybierając jednocześnie maskę normalności. Niezauważona...
Urocze borsuki podatne były na wściekliznę.
Była ślepa.
Nie było w niej miejsca na Alice Hughes... Nie widziała sznura którym sama się oplotła. Tak jak nie widziała tego którym oplotła już innych, wzbraniając się niby przed oceną. Ale stało się. Oceniła kiedyś i wepchnęła w szufladkę takiego jednego... Kiedyś? Nawet nie tak dawno! I nie, nie czuła się z tego powodu winna.
Była ślepa.
Bardziej niż ktokolwiek mógł by zauważyć.
Dla własnego zmęczenia, dla całej rezygnacji, potrafiła znaleźć setki wymówek. Podduszona przez samą siebie - nie zauważała braku powietrza.
Ale spróbujcie jej to powietrze odebrać...
Wścieklizna jednak nie rozwinęła się w pełni. Kopała dopiero dół pod fundamenty, a gwarantuje, że nawet wylanie na nie betonu nie pozwoliło by dziewczynie kopać w sąsiednich terenach. Nie bez powodu, a tego tym razem nie było. Patrzyła więc na Blaisa z dystansu i z rezerwą, uśmiechając się na jego słowa i obracając głowę w stronę szyby.
Żywy trup... Ma rację... Zmarszczyła nieco nos lustrując samą siebie. Zabrnęła chyba zbyt daleko by móc wybronić się stresem. Jednocześnie - kompletnie jej to nie ruszało. I chociaż jakaś wątła iskierka, jakiś nerw w jej ciele zbuntował się na taką ocenę - nie poddała mu się - niestety... Wzruszyła ramionami robiąc jednocześnie kilka kroków w tył i opierając się na ścianie. Nie miała siły. Nadal jednak nie potrafiła odpuścić. Całowanie ziemi? Poproście ją o to a zaatakuje... Nie mówcie niczego a sama to zrobi... Jest blisko.
Czując już na plecach cegły z których zbudowana był zamek oparła na nich głowę. Przekrzywiła ją nieco słysząc kolejne słowa ślizgona. Absurdalność idei - tak w tych czasach normalnej - nadal nie mieściła jej się w głowie. Powstrzymała parsknięcie nie kryjąc się jednocześnie z uśmiechem. Wątpliwym. Zimnym. Technicznym. Kpiarskim?
Zrobiła kilka kroków w bok tylko po to by usiąść na parapecie. Nie odrywała jednocześnie twarzy od jego wejrzenia. Zielone oczy wydawały się nienaturalne. Z pozoru normalne - przykuwały uwagę zbyt mocno... Nie zgłębiając się dokładnie uniosła nieco kącik ust i brwi.
- Skąd ta konkluzja? - Klasnęła wytartymi butami. - I może zechciał byś wyjaśnić mi o co właściwie chodzi? - Na ustach Puchonki znów pojawił się ciekawski uśmiech.
- Skoro masz mnie za idiotkę, a podejrzewam, że tak właśnie jest... - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Wytłumacz dlaczego krew jest tak ważna... Bo o ile nie masz zamiaru myć naczyń w posoce to nadal nie rozumiem.
Parsknęła śmiechem. W końcu szczerze. Nadal niby wycofana, ale wreszcie zaciekawiona.
Mógłby... Gdyby tylko nie był tak podejrzliwy wobec wszystkiego co napotyka na swojej drodze. Zawsze pozostając gdzieś z boku - obserwował uważnie świat, kryjąc się w sobie tylko znanej norze, pragnąc z niej wyjść i jednocześnie bojąc się tego co zobaczy jeśli pozwoli sobie na opuszczenie schronienia. Schronienia, które od pewnego czasu nie było już tak bezpieczne... Pozbawiona jadu we własnym ciele - absolutnie nie była odporna na ten z zewnątrz. Wrażliwa - do czego nigdy by się nie przyznała - wchłaniała wszystko, a chęć dojrzenia czegokolwiek obok przysłaniała potrzebę zerknięcia na samą siebie... Trucizna powoli wpełzała w każdy fragment jej ciała przybierając jednocześnie maskę normalności. Niezauważona...
Urocze borsuki podatne były na wściekliznę.
Była ślepa.
Nie było w niej miejsca na Alice Hughes... Nie widziała sznura którym sama się oplotła. Tak jak nie widziała tego którym oplotła już innych, wzbraniając się niby przed oceną. Ale stało się. Oceniła kiedyś i wepchnęła w szufladkę takiego jednego... Kiedyś? Nawet nie tak dawno! I nie, nie czuła się z tego powodu winna.
Była ślepa.
Bardziej niż ktokolwiek mógł by zauważyć.
Dla własnego zmęczenia, dla całej rezygnacji, potrafiła znaleźć setki wymówek. Podduszona przez samą siebie - nie zauważała braku powietrza.
Ale spróbujcie jej to powietrze odebrać...
Wścieklizna jednak nie rozwinęła się w pełni. Kopała dopiero dół pod fundamenty, a gwarantuje, że nawet wylanie na nie betonu nie pozwoliło by dziewczynie kopać w sąsiednich terenach. Nie bez powodu, a tego tym razem nie było. Patrzyła więc na Blaisa z dystansu i z rezerwą, uśmiechając się na jego słowa i obracając głowę w stronę szyby.
Żywy trup... Ma rację... Zmarszczyła nieco nos lustrując samą siebie. Zabrnęła chyba zbyt daleko by móc wybronić się stresem. Jednocześnie - kompletnie jej to nie ruszało. I chociaż jakaś wątła iskierka, jakiś nerw w jej ciele zbuntował się na taką ocenę - nie poddała mu się - niestety... Wzruszyła ramionami robiąc jednocześnie kilka kroków w tył i opierając się na ścianie. Nie miała siły. Nadal jednak nie potrafiła odpuścić. Całowanie ziemi? Poproście ją o to a zaatakuje... Nie mówcie niczego a sama to zrobi... Jest blisko.
Czując już na plecach cegły z których zbudowana był zamek oparła na nich głowę. Przekrzywiła ją nieco słysząc kolejne słowa ślizgona. Absurdalność idei - tak w tych czasach normalnej - nadal nie mieściła jej się w głowie. Powstrzymała parsknięcie nie kryjąc się jednocześnie z uśmiechem. Wątpliwym. Zimnym. Technicznym. Kpiarskim?
Zrobiła kilka kroków w bok tylko po to by usiąść na parapecie. Nie odrywała jednocześnie twarzy od jego wejrzenia. Zielone oczy wydawały się nienaturalne. Z pozoru normalne - przykuwały uwagę zbyt mocno... Nie zgłębiając się dokładnie uniosła nieco kącik ust i brwi.
- Skąd ta konkluzja? - Klasnęła wytartymi butami. - I może zechciał byś wyjaśnić mi o co właściwie chodzi? - Na ustach Puchonki znów pojawił się ciekawski uśmiech.
- Skoro masz mnie za idiotkę, a podejrzewam, że tak właśnie jest... - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Wytłumacz dlaczego krew jest tak ważna... Bo o ile nie masz zamiaru myć naczyń w posoce to nadal nie rozumiem.
Parsknęła śmiechem. W końcu szczerze. Nadal niby wycofana, ale wreszcie zaciekawiona.
- Blaise Rain
Re: Korytarz
Sob Maj 30, 2015 4:14 am
Coś ostatnio... wzbudzałeś za dużo ciekawości - zawsze był to ten rodzaj płytkiej ciekawości, tak jak i za płytkiego byłeś raczej odbierany, co kompletnie ci nie przeszkadzało, a ledwo rejestrowałeś to krańcem świadomości, by pozwolić rozmyślaniom typu "dlaczego" zająć ledwo jedną sekundę, ile potrzeba na przetransferowanie świadomego zdania, by potem rozmyć się i poddać tematowi, który był aktualnie omawiany - nie zastanawianie się nad czymś dogłębnie raczej zaliczało się do tych cech, które mógł powiedzieć, że w sobie cenił, sprawiała, że życie było o wiele prostsze i nadmiernie się nie komplikowało, a przecież wszyscy z nas wiedzą, tylko nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, że mamy tylko jedno życie i nie jest ono szczególnie długie - zwłaszcza jego długości nie można zakładać przy groźbie wojny czarodziejskiej wiszącej nad ich głowami, jaka dotarła już nawet do Hogwartu, przedzierając się przez jego mury - a mimo to Rain nadal uważał, że jest to jedno z najbezpieczniejszych miejsc w Anglii - przecież poza tym miejscem miało miejsce jeszcze więcej mordów... Gazety pękały w szwach od codziennych problemów dorosłych, które jakoś Blaise'a omijały, kiedy tylko krył się pod skrzydłami Dumbledora, mogąc nadal cieszyć się danym mu dzieciństwem i swoistą beztroską - tak, tak, wszyscy teraz wymagają od wszystkich "dojrzałości", bo "czasy ciężkie"...
- Skądś twoja ułomność niedożywiania się musiała mieć początek... - Uprzejmość przede wszystkim, czy już tego czasem nie pisałem? Oj Blaise, Blaise - z takim podejściem to chyba nigdy nie znajdziesz dziewczyny - z drugiej strony kto niby chciałby podrywać tak wyglądającą loszkę? Na pewno nie ty, oj nie - może gdyby jakoś się ogarnęła, jej skóra nabrała NORMALNYCH barw i zrzuciła te szmaty Prefekta, to jeszcze by jakoś wyglądała... - Nawet bez tego niedożywienia wyglądałabyś jak pół dupy zza krzaka. - Zatopiłeś w końcu zęby w jabłku po wysnuciu tej ostatecznej konkluzji, która pozwoliła ci jakoś przyporządkować model "Alice Hughes" w całej galerii swoich ideałów i uznawanych piękności - ha, wreszcie jakaś normalna dziewczyna, z którą można porozmawiać bez obawy, że jest podszytą wiedźmą i zaraz zacznie uwodzić, czarować i szeptać zbereźne rzeczy, owijając sobie ciebie wokół paluszka - przydałoby się nie spuszczać gardy... ale jakoś nie mogłeś oprzeć się wrażeniu, że możesz Puchonkę przypasować do kategorii "swojska" - czyli można z tą Panią Prefekt odjebać parę dziwnych rzeczy, napić się piwa na krawężniku i ponawijać dziwne rzeczy, których to konwersacji nawet nie będziecie pamiętać. Przynajmniej ty pewnie nie będziesz - taka już była ta twoja chujowa pamięć... - Ale o co chodzi? - Zapytałeś, kiedy już przeżułeś kęs jabłka z lekkim zdziwieniem, kompletnie nie łącząc wątków i nie mogąc ich przypasować do odpowiedniej kategorii, gdy przewinąłeś w głowie taśmę całego tego dialogu. Oho, mówiłem! - nie spuszczaj gardy, cicha woda brzegi rwie! - Geez, nie zamierzam nawijać tego tematu po raz pięćdziesiąty. - Zrobiłeś minę, która doskonale wyrażała pełną dezaprobatę z jej całym przerysowaniem, jeszcze tylko brakowało, żebyś zaczął cmokać z niezadowoleniem i kręcił głową, tupiąc nóżką, by wyszło iście filmowo. - Ja nie wiem, wszyscy ostatnio mają problem z tematem czystości krwi, czego oni was uczą w tych domach... - Wymruczałeś, przenosząc wzrok z Puchonki na trzymany w dłoni owoc, by znowu go ugryźć. - Jasne, zostanę satanistą, dołączę do sekty i będę mył od dziś cały dom, włącznie z robieniem prania, w czystej krwi... a ta mugolska posłuży jako nawóz do ogródka. - Zdecydowanie mina dezaprobaty się ciągle utrzymywała, tylko teraz przebarwiła się czymś w stylu niewypowiedzianego "serio?" - tak czy siak wychodziło na jedno - o czym kurwa oni pierdolą? - Możesz zostać moją sprzątaczką.
- Skądś twoja ułomność niedożywiania się musiała mieć początek... - Uprzejmość przede wszystkim, czy już tego czasem nie pisałem? Oj Blaise, Blaise - z takim podejściem to chyba nigdy nie znajdziesz dziewczyny - z drugiej strony kto niby chciałby podrywać tak wyglądającą loszkę? Na pewno nie ty, oj nie - może gdyby jakoś się ogarnęła, jej skóra nabrała NORMALNYCH barw i zrzuciła te szmaty Prefekta, to jeszcze by jakoś wyglądała... - Nawet bez tego niedożywienia wyglądałabyś jak pół dupy zza krzaka. - Zatopiłeś w końcu zęby w jabłku po wysnuciu tej ostatecznej konkluzji, która pozwoliła ci jakoś przyporządkować model "Alice Hughes" w całej galerii swoich ideałów i uznawanych piękności - ha, wreszcie jakaś normalna dziewczyna, z którą można porozmawiać bez obawy, że jest podszytą wiedźmą i zaraz zacznie uwodzić, czarować i szeptać zbereźne rzeczy, owijając sobie ciebie wokół paluszka - przydałoby się nie spuszczać gardy... ale jakoś nie mogłeś oprzeć się wrażeniu, że możesz Puchonkę przypasować do kategorii "swojska" - czyli można z tą Panią Prefekt odjebać parę dziwnych rzeczy, napić się piwa na krawężniku i ponawijać dziwne rzeczy, których to konwersacji nawet nie będziecie pamiętać. Przynajmniej ty pewnie nie będziesz - taka już była ta twoja chujowa pamięć... - Ale o co chodzi? - Zapytałeś, kiedy już przeżułeś kęs jabłka z lekkim zdziwieniem, kompletnie nie łącząc wątków i nie mogąc ich przypasować do odpowiedniej kategorii, gdy przewinąłeś w głowie taśmę całego tego dialogu. Oho, mówiłem! - nie spuszczaj gardy, cicha woda brzegi rwie! - Geez, nie zamierzam nawijać tego tematu po raz pięćdziesiąty. - Zrobiłeś minę, która doskonale wyrażała pełną dezaprobatę z jej całym przerysowaniem, jeszcze tylko brakowało, żebyś zaczął cmokać z niezadowoleniem i kręcił głową, tupiąc nóżką, by wyszło iście filmowo. - Ja nie wiem, wszyscy ostatnio mają problem z tematem czystości krwi, czego oni was uczą w tych domach... - Wymruczałeś, przenosząc wzrok z Puchonki na trzymany w dłoni owoc, by znowu go ugryźć. - Jasne, zostanę satanistą, dołączę do sekty i będę mył od dziś cały dom, włącznie z robieniem prania, w czystej krwi... a ta mugolska posłuży jako nawóz do ogródka. - Zdecydowanie mina dezaprobaty się ciągle utrzymywała, tylko teraz przebarwiła się czymś w stylu niewypowiedzianego "serio?" - tak czy siak wychodziło na jedno - o czym kurwa oni pierdolą? - Możesz zostać moją sprzątaczką.
- Alice Hughes
Re: Korytarz
Sob Maj 30, 2015 5:44 am
Patrzyła na stojącą przed nią gadzinkę - nie... wcale nie oceniała... - starając się widziany obraz przełożyć na myśli... I absolutnie jej to nie wychodziło. Butny i jednocześnie olewczy - nie różnił się specjalnie od innych uczniów domu węża. A jednocześnie ni cholery nie podporządkowywał się pod zielone schematy, które każdemu na jego miejscu czy stanowisku (nawet dumni Gryfoni nie wielbili w końcu własnego domu tak jak uczniowie Salazara) nakazałyby już dawno odejść skoro atak był jedynie stratą czasu i energii.
A tak by właśnie w tym momencie było...
Gdyby było normalnie - prychnęła by i zeskakując z parapetu podbiegła do niego chcąc sprawdzić co kryją w sobie te zielone oczy, co podtrzymuje (a może na czym się trzyma?) to zdystansowane ciało... Ale nie było gdyby. I nie było normalnie...
Wtulając się nieco bardziej w okno podciągnęła nogi układając je na parapecie a głowę oparła o chłodną szybę. Wydęła wargi leciutko je unosząc... Śmiech? Gdyby tylko miała troszeczkę siły... Gdyby tylko poluzowała kilka oplatających ją pętelek... Gdyby... Parsknęła by tak głośno, że Filch, który dosyć miał na razie obowiązków w związku z mnożącymi się jak grzyby po deszczu szlabanami - zapomniał by o swoich powinnościach. O powinnościach? Stary cap zapomniał by nawet o tym, że jest charłakiem a teleportacja w Hogwarcie jest niemożliwa. Pojawił by się na korytarzu w sekundę, przystawiając twarz do dziewczęcej mordeczki i zionąc swym paskudnym oddechem przyozdobił jej twarzyczkę kropelkami jadowitej śliny. Szlaban za zakłócanie porządku był by najprzyjemniejszym elementem całego wydarzenia...
Chwała więc za to, że normalnie nie było... Nawet jeśli cały ten marazm przeszkadzał i frustrował - ograniczył Hughes na tyle, że zdolna była jedynie do wątpliwego uśmiechu i wywrócenia oczami.
- Nie musisz patrzeć w te krzaki. - Usiadła po turecku splatając jednocześnie dłonie i podpierając na nich podbródek. - Ale nadal się gapisz. Ciekawy fetysz.
Brwi Puchonki podniosły się w górę a oczy zatrzymały na konsumowanym przez chłopaka owocu... Jakkolwiek idiotycznie by to teraz nie zabrzmiało - była głodna. Prawie nie przesypiając (której to już z rzędu?) nocy, podczas śniadania skupiła się głównie na kubku z kawą... A może trzech kubkach? Choć jeden był niepełny... Nie liczył się. Tak samo jak gadzi foch.
- Ja tam problemu z krwią nie mam. - Wzruszyła ramionami. - Przynajmniej póki płynie.
Póki płynie... Jak jeszcze długo? Dużo jej się ostatnio przelało... A szlamowata ponoć wylewa się wyśmienicie...
Spieprzaj.
- Po prostu jeśli ciebie nauczyli czegoś o czym nie wiemy to może warto podzielić się tym ze światem? - Uśmieszek. Łagodny. Ciut nieobecny... Z każdym kolejnym słowem chłopaka powiększał się uwalniając w końcu chichot.
Kwiatki ci zwiędną zanim wyrosną...
Czując lekkie drętwienie spuściła nogi z parapetu i zamachała nimi w powietrzu. Dziabnięty patykiem zaskroniec syczał naprawdę przezabawnie.
- Nie polecała bym. Jedno moje zaklęcie gospodarskie a musiał byś stawiać dom na nowo. - Mrugnęła do niego i po raz kolejny skupiła się na owocu. Naprawdę była głodna...
Kompletnie zdurniałaś...
- Mnie uczyli, że trzeba się dzielić. - Gówno prawda... - Accio owoc!
Wyciągnęła przed siebie topolowego badyla (wredota nadal nie odkupiła poprzednich win i nie zasługiwała na miano różdżki) zanim zdążyła zastanowić się nad tym co właśnie robi. Zbitka witaminek wyskoczyła z dłoni chłopaka ale zamiast podlecieć do Puchoki - plasnęła o ziemię strzelając na bok sokiem. Alice mrugnęła kilka razy wpatrując się w te maziaję, kompletnie nie przejęta tym, że po raz kolejny jej się nie udało.
Coś zbyt szybko się z tym pogodziłaś...
Raczej wreszcie...
- Na zaopatrzeniowca jak widzimy też się nie nadaje. Chyba musisz szukać świty gdzie indziej. - Badyla, którym w normalnej sytuacji, po kolejnym nie udanym pokazie najchętniej wydłubała by sobie oko - odłożyła na parapecie.
Olej i nie patrz.
Nie wszystko jednak pozwalało sobie na takie olanie. Podniosła wzrok na chłopaka przygryzając wargę.
- Sorry za zniszczenie śniadania. - Powinna czuć się głupio. I czuła by się, gdyby tylko pętelki nie były tak ciasne. Ale skubane mało co już przepuszczały. W środku nie było miejsca. Siedziała więc pozornie obojętna, od czasu do czasu uderzając wytartymi butami o ścianę.
A tak by właśnie w tym momencie było...
Gdyby było normalnie - prychnęła by i zeskakując z parapetu podbiegła do niego chcąc sprawdzić co kryją w sobie te zielone oczy, co podtrzymuje (a może na czym się trzyma?) to zdystansowane ciało... Ale nie było gdyby. I nie było normalnie...
Wtulając się nieco bardziej w okno podciągnęła nogi układając je na parapecie a głowę oparła o chłodną szybę. Wydęła wargi leciutko je unosząc... Śmiech? Gdyby tylko miała troszeczkę siły... Gdyby tylko poluzowała kilka oplatających ją pętelek... Gdyby... Parsknęła by tak głośno, że Filch, który dosyć miał na razie obowiązków w związku z mnożącymi się jak grzyby po deszczu szlabanami - zapomniał by o swoich powinnościach. O powinnościach? Stary cap zapomniał by nawet o tym, że jest charłakiem a teleportacja w Hogwarcie jest niemożliwa. Pojawił by się na korytarzu w sekundę, przystawiając twarz do dziewczęcej mordeczki i zionąc swym paskudnym oddechem przyozdobił jej twarzyczkę kropelkami jadowitej śliny. Szlaban za zakłócanie porządku był by najprzyjemniejszym elementem całego wydarzenia...
Chwała więc za to, że normalnie nie było... Nawet jeśli cały ten marazm przeszkadzał i frustrował - ograniczył Hughes na tyle, że zdolna była jedynie do wątpliwego uśmiechu i wywrócenia oczami.
- Nie musisz patrzeć w te krzaki. - Usiadła po turecku splatając jednocześnie dłonie i podpierając na nich podbródek. - Ale nadal się gapisz. Ciekawy fetysz.
Brwi Puchonki podniosły się w górę a oczy zatrzymały na konsumowanym przez chłopaka owocu... Jakkolwiek idiotycznie by to teraz nie zabrzmiało - była głodna. Prawie nie przesypiając (której to już z rzędu?) nocy, podczas śniadania skupiła się głównie na kubku z kawą... A może trzech kubkach? Choć jeden był niepełny... Nie liczył się. Tak samo jak gadzi foch.
- Ja tam problemu z krwią nie mam. - Wzruszyła ramionami. - Przynajmniej póki płynie.
Póki płynie... Jak jeszcze długo? Dużo jej się ostatnio przelało... A szlamowata ponoć wylewa się wyśmienicie...
Spieprzaj.
- Po prostu jeśli ciebie nauczyli czegoś o czym nie wiemy to może warto podzielić się tym ze światem? - Uśmieszek. Łagodny. Ciut nieobecny... Z każdym kolejnym słowem chłopaka powiększał się uwalniając w końcu chichot.
Kwiatki ci zwiędną zanim wyrosną...
Czując lekkie drętwienie spuściła nogi z parapetu i zamachała nimi w powietrzu. Dziabnięty patykiem zaskroniec syczał naprawdę przezabawnie.
- Nie polecała bym. Jedno moje zaklęcie gospodarskie a musiał byś stawiać dom na nowo. - Mrugnęła do niego i po raz kolejny skupiła się na owocu. Naprawdę była głodna...
Kompletnie zdurniałaś...
- Mnie uczyli, że trzeba się dzielić. - Gówno prawda... - Accio owoc!
Wyciągnęła przed siebie topolowego badyla (wredota nadal nie odkupiła poprzednich win i nie zasługiwała na miano różdżki) zanim zdążyła zastanowić się nad tym co właśnie robi. Zbitka witaminek wyskoczyła z dłoni chłopaka ale zamiast podlecieć do Puchoki - plasnęła o ziemię strzelając na bok sokiem. Alice mrugnęła kilka razy wpatrując się w te maziaję, kompletnie nie przejęta tym, że po raz kolejny jej się nie udało.
Coś zbyt szybko się z tym pogodziłaś...
Raczej wreszcie...
- Na zaopatrzeniowca jak widzimy też się nie nadaje. Chyba musisz szukać świty gdzie indziej. - Badyla, którym w normalnej sytuacji, po kolejnym nie udanym pokazie najchętniej wydłubała by sobie oko - odłożyła na parapecie.
Olej i nie patrz.
Nie wszystko jednak pozwalało sobie na takie olanie. Podniosła wzrok na chłopaka przygryzając wargę.
- Sorry za zniszczenie śniadania. - Powinna czuć się głupio. I czuła by się, gdyby tylko pętelki nie były tak ciasne. Ale skubane mało co już przepuszczały. W środku nie było miejsca. Siedziała więc pozornie obojętna, od czasu do czasu uderzając wytartymi butami o ścianę.
- Mistrz Gry
Re: Korytarz
Sob Maj 30, 2015 5:44 am
The member 'Alice Hughes' has done the following action : Rzuć kością
'Pojedynek' :
Result : 6, 2
'Pojedynek' :
Result : 6, 2
- Blaise Rain
Re: Korytarz
Sob Maj 30, 2015 6:07 pm
Patrz, moja droga, obserwuj uważnie, żeby czasem nic ci nie uciekło, ale choćbyś się przypatrywała, no właśnie - nic z tego nie wychodziło - ot, normalny chłopak, który niczym specjalnym się nie wyróżniał pośród tłumu, może oprócz tych dziwacznych oczu o oliwkowym odcieniu, nienaturalnie jasnych, jakby ktoś kiedyś, u początku jego dziejów, wydłubał mu oczy, żeby zamienić je na misternie stworzone, szklane kule, nadając mu jakiegoś upiornego wyrazu, za którymi czaiła się dusza jak na wyciągnięcie dłoni - prawdziwe Zwierciadła, które odbijały sylwetki i wiernie oddawały każdy blask, jaki na nie padł, by jeszcze mocniej je rozjaśniać - gdyby nie to, że były zamknięte w bardzo ciemnym, czarnym niemal pierścieniu, to w momentach padania na nie słońca wydawałyby się wręcz zlewać z białkiem - ale mało to cudów widziało się w świecie magii? Blaise nie był pierwszą i ostatnią osobą o dziwacznym kolorze tęczówek - choćby można tak było mówić o Collinsach zmarłych na błoniach, którzy genetycznie mieli uwarunkowaną barwę oczu, która już na starcie odtrącała, nie pozwalając zbyt długo badać dróg kresek i plamek na tej jakże istotnej części ludzkiego ciała. Dlaczego więc nawiązywać tutaj do normalności? Helloł, Hughes - jesteście w szkole dla hardcorów, w której krew leje się litrami i można zaginąć w plątaninie korytarzy, na wrednych schodach, czy też pomiędzy drzewami Zakazanego Lasu, do którego nie można było wchodzić, jak wyraźnie zaznaczał dyrektor na każdym przemówieniu i z przemówienia na przemówienie - podkreślał to coraz mocniej - jak na gust Blaise'a zaczynało to wchodzić na wręcz pełne żałości próby odwiedzenia niemądrych uczniów od czegoś, co dawno w sumie zostało przesądzone, tym nie mniej postawiony pod ścianą Dumbledore wciąż próbował tych niemądrych młodocianych od tego odwodzić. Jak miło z jego strony. Jak smutnie, iż tak często wszystkie jego słowa były ignorowane...
- Ha..! - Pstryknął palcami i kiwnął głową. - O gustach się nie dyskutuje, o gusta się walczy. - To tak apropo tego półdupka zza krzaka. - Chcesz o tym porozmawiać? - Mina doskonałego psychologa była już gotowa, tylko brakowało mu okularków na mordzie i stołu, za którym by siedział, przyjmując odpowiednią pozycję, jakby już mówił do kogoś określonego jako "osoba chora psychicznie" - na szczęście ani okularków, ani stołu w pobliżu nie miał... zaś Alice zdawała się mieć w tych czterech literach owsiki, bo się kręciła i miejsca sobie najwyraźniej znaleźć nie mogła - coś ją chyba pchało w głąb tych korytarzy, a ty ją niepotrzebnie zatrzymałeś... co za niefart...
- To zabrzmiało już creepy. - Zapewniłeś ją co do tego płynięcia krwi, zabrzmiało to nawet bardzo creepy, chociaż ty też jakoś wcale w poziomie dziwaczności tej rozmowy szczególnie odstawałeś, teraz jakoś to do ciebie dotarło, że chyba nie powinniście, choćby zważywszy na ostatnie wydarzenia - jeszcze uznają was za jakichś winnych, wezmą pod lupę, czy coś w ten deseń... Ech, tak to jest, jak się najpierw klepie jadaczką, a potem myśli...
- Profesor do spraw żywienia spod godła Węża poleca się na porady, pierwsza godzina bezpłatna, każda następna 6 galeonów. - Wyprostował się, wyciągając w tył ramiona, coby przyjąć jak najbardziej godną postawę samego uczonego, który edukował się już wiele lat w swojej specjalizacji i dlatego też otworzył własny biznes - lepszego miejsca, jak Hogwart, nie mógł sobie znaleźć! - Jakoś ci wierzę... EJ! - Owoc wyrwał ci się z dłoni, a ty automatycznie się za nim wychyliłeś, chcąc go złapać, przez co dla odzyskania równowagi zmuszony byłeś do postąpienia krok w przód - wytrzeszczyłeś oczy na rozwalone na podłodze jabłko, by dopiero po chwili się ocknąć i spojrzeć z oburzeniem na Alice. - No kuźwa, co ty odpieprzasz?! - Zapytał poirytowany, daleko mu jeszcze było do krzyczenia, ale wszystkie sygnały w jego ciele mówiły, że się wkurzył tym zagraniem. - Widzę, że się nie nadajesz! - Tutaj już trochę podniósł głos, by jednak odetchnąć głośno i rozluźnić mięśnie, kręcąc lekko głową w komentarzu do samego siebie, kiedy przeprosiła - niby są w szkole, po to właśnie do niej uczęszczają, żeby się uczyć, szlifować umiejętności, itp, itd... tym nie mniej serio - akurat twoje śniadanie - serio..? W zasadzie drugie śniadanie, no zgoda... ale uwielbiałeś jeść! - Weź lepiej schowaj ten twój bezużyteczny patyk, zanim nas wszystkich pozabijasz wsadzając go komuś w oko. - Machnął ręką, jakby chciał tym szybkim ruchem zarysować całą sylwetkę Puchonki. - Jaka z Ciebie łamaga! - Raczył zauważyć z cieniem zdziwienia, że naprawdę można być AŻ TAK niezdarnym.
- Ha..! - Pstryknął palcami i kiwnął głową. - O gustach się nie dyskutuje, o gusta się walczy. - To tak apropo tego półdupka zza krzaka. - Chcesz o tym porozmawiać? - Mina doskonałego psychologa była już gotowa, tylko brakowało mu okularków na mordzie i stołu, za którym by siedział, przyjmując odpowiednią pozycję, jakby już mówił do kogoś określonego jako "osoba chora psychicznie" - na szczęście ani okularków, ani stołu w pobliżu nie miał... zaś Alice zdawała się mieć w tych czterech literach owsiki, bo się kręciła i miejsca sobie najwyraźniej znaleźć nie mogła - coś ją chyba pchało w głąb tych korytarzy, a ty ją niepotrzebnie zatrzymałeś... co za niefart...
- To zabrzmiało już creepy. - Zapewniłeś ją co do tego płynięcia krwi, zabrzmiało to nawet bardzo creepy, chociaż ty też jakoś wcale w poziomie dziwaczności tej rozmowy szczególnie odstawałeś, teraz jakoś to do ciebie dotarło, że chyba nie powinniście, choćby zważywszy na ostatnie wydarzenia - jeszcze uznają was za jakichś winnych, wezmą pod lupę, czy coś w ten deseń... Ech, tak to jest, jak się najpierw klepie jadaczką, a potem myśli...
- Profesor do spraw żywienia spod godła Węża poleca się na porady, pierwsza godzina bezpłatna, każda następna 6 galeonów. - Wyprostował się, wyciągając w tył ramiona, coby przyjąć jak najbardziej godną postawę samego uczonego, który edukował się już wiele lat w swojej specjalizacji i dlatego też otworzył własny biznes - lepszego miejsca, jak Hogwart, nie mógł sobie znaleźć! - Jakoś ci wierzę... EJ! - Owoc wyrwał ci się z dłoni, a ty automatycznie się za nim wychyliłeś, chcąc go złapać, przez co dla odzyskania równowagi zmuszony byłeś do postąpienia krok w przód - wytrzeszczyłeś oczy na rozwalone na podłodze jabłko, by dopiero po chwili się ocknąć i spojrzeć z oburzeniem na Alice. - No kuźwa, co ty odpieprzasz?! - Zapytał poirytowany, daleko mu jeszcze było do krzyczenia, ale wszystkie sygnały w jego ciele mówiły, że się wkurzył tym zagraniem. - Widzę, że się nie nadajesz! - Tutaj już trochę podniósł głos, by jednak odetchnąć głośno i rozluźnić mięśnie, kręcąc lekko głową w komentarzu do samego siebie, kiedy przeprosiła - niby są w szkole, po to właśnie do niej uczęszczają, żeby się uczyć, szlifować umiejętności, itp, itd... tym nie mniej serio - akurat twoje śniadanie - serio..? W zasadzie drugie śniadanie, no zgoda... ale uwielbiałeś jeść! - Weź lepiej schowaj ten twój bezużyteczny patyk, zanim nas wszystkich pozabijasz wsadzając go komuś w oko. - Machnął ręką, jakby chciał tym szybkim ruchem zarysować całą sylwetkę Puchonki. - Jaka z Ciebie łamaga! - Raczył zauważyć z cieniem zdziwienia, że naprawdę można być AŻ TAK niezdarnym.
- Alice Hughes
Re: Korytarz
Sob Cze 06, 2015 2:54 am
Co ty odpieprzasz... Co ty odpieprzasz, co ty odpieprzasz, co ty...
Dobre pytanie Hughes...
Zerknęła po raz kolejny na rozpłaszczone na podłodze jabłko. Słodka skórka, bezradna i stracona przestała już panować nad soczystym wnętrzem... Zdrowy owoc zamieniał się w plamę... Uniosła brwi, zupełnie jak by była zaskoczona tym co właśnie zrobiła. Normalnie nie wyciągając różdżki bez potrzeby - kolejny już raz w tym tygodniu zrobiła to co do niej niepodobne. I nie chodziło tu nawet o marny skutek rzuconego przez nią czaru - do tego powoli zdawała się przywykać, nawet jeśli rokowania przez to były marne. Ale te wszystkie nieprzemyślane ruchy... Uleganie impulsom, których nie sposób nazwać było nawet pragnieniami... Pomału zaczęło to przerażać Puchonkę bardziej niż cała ta nieudolność. Czym innym w końcu było tracenie z oczu celu a czym innym zbaczanie z drogi... Przetarła twarz dłonią wsuwając jednocześnie niesforne kosmyki za ucho. Przeprosiła. Nie czuła się winna. Zawaliła. Nie czuła się zawstydzona. Zgubiła się. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej przypuszczał. Przeniosła wzrok na rozeźlonego nieco ślizgona z obojętna miną przyjmując kierowane w swoją stronę przytyki.
Jak obojętnie?! Odpowiedz Alice... Odpowiedz do jasnej...
Zerknęła na leżącą na parapecie różdżkę. Sięgnęła po nią i obróciła kilka razy w cienkich palcach. Siłując się z mięśniami własnej twarzy uniosła w końcu kącik ust i... Schowała ten swój bezużyteczny patyk do wewnętrznej kieszeni szaty. Po raz kolejny podniosła zmęczone oczy na chłopaka.
Przegrałaś... Gówno prawda...
- Może i łamaga... Ale z jakim szczęściem! - Przekrzywiła głowę klaszcząc po raz kolejny znoszonymi butami. Nosiło ją. Może i w środku nie miała siły na nic. Własnego ciała - co nie raz już wyklinała - oszukać jednak nie mogła... A spróbujcie wlać w siebie prawie litr kawy niczego jednocześnie nie jedząc!
- Ile łamag w tym zamku może w końcu szczycić się obecnością tak znamienitej osoby? Co mistrzu? - Splotła dłonie i oparła na nich podbródek. Bóg psychologii. Sztukmistrz żywienia... - Może jesteś naszym wybawieniem! - Specjalnie nadając słowa przesadnie entuzjastyczny ton mrugnęła do chłopaka. - Nauczysz mnie czegoś?
Matka ironią a ojcem sarkazmem... Uwielbiała takie osoby. Irytowały i drażniły, jednocześnie nie pozwalając na to by o nich zapomnieć... Zapomnieć? Skubańce nie pozwalały nawet na to by oderwać od nich wzrok choć na chwilę! Blaise był jednym z nich. Z pewnością by to doceniła, gdyby tylko...
Gdyby tylko...
Dobre pytanie Hughes...
Zerknęła po raz kolejny na rozpłaszczone na podłodze jabłko. Słodka skórka, bezradna i stracona przestała już panować nad soczystym wnętrzem... Zdrowy owoc zamieniał się w plamę... Uniosła brwi, zupełnie jak by była zaskoczona tym co właśnie zrobiła. Normalnie nie wyciągając różdżki bez potrzeby - kolejny już raz w tym tygodniu zrobiła to co do niej niepodobne. I nie chodziło tu nawet o marny skutek rzuconego przez nią czaru - do tego powoli zdawała się przywykać, nawet jeśli rokowania przez to były marne. Ale te wszystkie nieprzemyślane ruchy... Uleganie impulsom, których nie sposób nazwać było nawet pragnieniami... Pomału zaczęło to przerażać Puchonkę bardziej niż cała ta nieudolność. Czym innym w końcu było tracenie z oczu celu a czym innym zbaczanie z drogi... Przetarła twarz dłonią wsuwając jednocześnie niesforne kosmyki za ucho. Przeprosiła. Nie czuła się winna. Zawaliła. Nie czuła się zawstydzona. Zgubiła się. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej przypuszczał. Przeniosła wzrok na rozeźlonego nieco ślizgona z obojętna miną przyjmując kierowane w swoją stronę przytyki.
Jak obojętnie?! Odpowiedz Alice... Odpowiedz do jasnej...
Zerknęła na leżącą na parapecie różdżkę. Sięgnęła po nią i obróciła kilka razy w cienkich palcach. Siłując się z mięśniami własnej twarzy uniosła w końcu kącik ust i... Schowała ten swój bezużyteczny patyk do wewnętrznej kieszeni szaty. Po raz kolejny podniosła zmęczone oczy na chłopaka.
Przegrałaś... Gówno prawda...
- Może i łamaga... Ale z jakim szczęściem! - Przekrzywiła głowę klaszcząc po raz kolejny znoszonymi butami. Nosiło ją. Może i w środku nie miała siły na nic. Własnego ciała - co nie raz już wyklinała - oszukać jednak nie mogła... A spróbujcie wlać w siebie prawie litr kawy niczego jednocześnie nie jedząc!
- Ile łamag w tym zamku może w końcu szczycić się obecnością tak znamienitej osoby? Co mistrzu? - Splotła dłonie i oparła na nich podbródek. Bóg psychologii. Sztukmistrz żywienia... - Może jesteś naszym wybawieniem! - Specjalnie nadając słowa przesadnie entuzjastyczny ton mrugnęła do chłopaka. - Nauczysz mnie czegoś?
Matka ironią a ojcem sarkazmem... Uwielbiała takie osoby. Irytowały i drażniły, jednocześnie nie pozwalając na to by o nich zapomnieć... Zapomnieć? Skubańce nie pozwalały nawet na to by oderwać od nich wzrok choć na chwilę! Blaise był jednym z nich. Z pewnością by to doceniła, gdyby tylko...
Gdyby tylko...
- Blaise Rain
Re: Korytarz
Nie Cze 07, 2015 7:09 am
Może nie trzeba szukać daleko? Może to "odpieprzanie" nie jest niczym aż tak zjawiskowym - tylko coś puszczają pasy samokontroli, wszystko się rozrywa, jeno pętla na szyi ciągnie w tył, przeszkadzający element, żeby osiągnąć doskonałość, jaka zaspokoiłaby... co właściwie - sumienie panny Hughes? Co w tej sytuacji było nie tak, skoro w oczach Blaise'a było to spotkanie takie, jak każde inne, spoko rozmowa, spoko rozmówczyni, która tylko wyglądała bardzo blado i zaczynał rozważać nad zabraniem jej do Skrzydła Szpitalnego, chociaż to powinno być w zasadzie na odwrót - to ona powinna zabierać uczniów do Skrzydła, nie oni ją, ale to maleńki szczególik, który nawet nie wpadł do umysłu Pana Deszczu, który wpatrywał się w towarzyszkę, kiedy ona badała wzrokiem to, co kiedyś było jabłkiem - on już swoje oględziny skończył i jakoś nie trzeba było mu do szczęścia potwierdzanie po raz kolejny faktu, że stracił swoje śniadanie, nad którym podzieleniem się nawet rozmyślał! Cóż, przynajmniej Alice uwolniła go od konieczności decydowania, czy naprawdę jest taki miły, żeby swoje drugie śniadanie potwierdzać, utwierdzając go w przekonaniu, że jednak mógł na zapas dać jej całe to jabłko już wcześniej, przynajmniej by się nie rozkwasiło i sam nie narobiłby sobie na nie smaku, cholerka jasna... Więc, spoglądając na wszystko, co się dzieje, co złego i przerażającego było w tym spotkaniu, w tej konwersacji..? Nic złego się nie dzieje, może uda ci się dostrzec wreszcie pętle, kiedy będzie ciągle się zawężać na twojej grdyce i w końcu nie będziesz mogła oddychać - a z tego na pewno wyciągniesz jakieś wnioski, ze wszystkiego wyciągasz, za dużo myślisz, stanowczo za dużo, wrzucając niby w stereotypy, by potem, kiedy przyjdzie co do czego, rozważać wszystkie za i przeciw, wertować to miliony razy, zastanawiać się "dlaczego tak, a nie inaczej" - jak więc potem się dziwić, że wyglądasz jak inferius, co włóczy się bez ładu i składu po korytarzach?
- Szczęściem? - Prychnął, najwyraźniej mając zgoła inne pojęcie szczęścia Alice, bo nie mógł znaleźć żadnej analogii "szczęścia" w tym, co się tutaj podziało - i najzabawniejsze jest to, że nadal nie przedstawili się sobie, nadal nie znali swoich imion i jakoś Rain nawet nie myślał o tym, by to zmienić, nie dlatego, że nie chciał znać jej imienia, tylko... jakoś nie pomyślał, żeby poprawić ten karygodny brak informacji - zresztą, nie chwaląc się, miał tragiczną pamięć do imion - do twarzy jeszcze, ale imiona..? Potrafił wypytywać o imię parę razy ze swoją sklerozą, na szczęście miał na to pewne obejście - ksywy. W mig zapamiętywał wszelakie ksywy... - Ou, no chyba że o TAKIM szczęściu mówimy. - Pokiwał z uznaniem parę razy głową. - Ciebie by nawet sam Bóg nie dał rady niczego nauczyć! - Machnął ręką, jakby odganiał się od upierdliwego komara, by zaraz zapleść ręce na klatce piersiowej. - Rany, rany... Wkupienie się w moje łaski, Łamago, nie jest takie proste, jak ci się wydaje! Pobieranie u mnie nauk z wyższej półki wymaga krwi dziewicy, grzywy jednorożca i serca złożonych mi w darze... - Nazbyt entuzjastyczny ton? I bardzo dobrze! Bo i Blaise prezentował sobą pełną powagę, no... może nie do końca, bo oliwkowe oczy lśniły uwagą wkładaną w tą rozmowę, ale i rozbawieniem, ba, nawet nie udało mu się powstrzymać sprośnego uśmiechu, który zatańczył w końcu na jego wargach. - A wszystkie te składniki na pewno uda się znaleźć w Wielkiej Sali, tak, tak, na pewno... - Zrobił krok w bok, stając do niej profilem, zmywając uśmiech z warg i przykładając palce do podbródka. - Powinnaś sobie zrobić przerwę, Pani Prefekt, żeby nie grozić więcej biednym uczniom własnym łajzostwem. - Zerknął na nią kątem oka. - Koooniec końców, ponieważ tak bardzo mnie błagałaś o te nauki, mogę przystać na zadowolenie się jabłkiem w darach. - Brunet spojrzał w lewo, to w prawo - w zasadzie chyba powinien się ulotnić, wolałby nie zostać zobaczony w towarzystwie kogoś nieczystej krwi (bo zakładał, że wszyscy poza Ślizgonami są szlamami, tak było wygodniej) przez jakiegoś znajomego ze Śligolandii.
I... dość zabawne - bo on właśnie uważał się za osobę, którą od razu się zapomina... A musiał przyznać, że dawno się tak dobrze nie dogadywał z kimkolwiek... I przyłapał się na tym, że... to było przyjemne. Ta dziewczyna była przyjemna.
Wzruszyła lekko ramionami, sam do siebie, do swoich myśli i wskoczył na parapet obok Alice, potrącając ją łokciem i rozpychając się.
- Rusz tą grubą dupę, ty Lebiodo jedna..!
- Szczęściem? - Prychnął, najwyraźniej mając zgoła inne pojęcie szczęścia Alice, bo nie mógł znaleźć żadnej analogii "szczęścia" w tym, co się tutaj podziało - i najzabawniejsze jest to, że nadal nie przedstawili się sobie, nadal nie znali swoich imion i jakoś Rain nawet nie myślał o tym, by to zmienić, nie dlatego, że nie chciał znać jej imienia, tylko... jakoś nie pomyślał, żeby poprawić ten karygodny brak informacji - zresztą, nie chwaląc się, miał tragiczną pamięć do imion - do twarzy jeszcze, ale imiona..? Potrafił wypytywać o imię parę razy ze swoją sklerozą, na szczęście miał na to pewne obejście - ksywy. W mig zapamiętywał wszelakie ksywy... - Ou, no chyba że o TAKIM szczęściu mówimy. - Pokiwał z uznaniem parę razy głową. - Ciebie by nawet sam Bóg nie dał rady niczego nauczyć! - Machnął ręką, jakby odganiał się od upierdliwego komara, by zaraz zapleść ręce na klatce piersiowej. - Rany, rany... Wkupienie się w moje łaski, Łamago, nie jest takie proste, jak ci się wydaje! Pobieranie u mnie nauk z wyższej półki wymaga krwi dziewicy, grzywy jednorożca i serca złożonych mi w darze... - Nazbyt entuzjastyczny ton? I bardzo dobrze! Bo i Blaise prezentował sobą pełną powagę, no... może nie do końca, bo oliwkowe oczy lśniły uwagą wkładaną w tą rozmowę, ale i rozbawieniem, ba, nawet nie udało mu się powstrzymać sprośnego uśmiechu, który zatańczył w końcu na jego wargach. - A wszystkie te składniki na pewno uda się znaleźć w Wielkiej Sali, tak, tak, na pewno... - Zrobił krok w bok, stając do niej profilem, zmywając uśmiech z warg i przykładając palce do podbródka. - Powinnaś sobie zrobić przerwę, Pani Prefekt, żeby nie grozić więcej biednym uczniom własnym łajzostwem. - Zerknął na nią kątem oka. - Koooniec końców, ponieważ tak bardzo mnie błagałaś o te nauki, mogę przystać na zadowolenie się jabłkiem w darach. - Brunet spojrzał w lewo, to w prawo - w zasadzie chyba powinien się ulotnić, wolałby nie zostać zobaczony w towarzystwie kogoś nieczystej krwi (bo zakładał, że wszyscy poza Ślizgonami są szlamami, tak było wygodniej) przez jakiegoś znajomego ze Śligolandii.
I... dość zabawne - bo on właśnie uważał się za osobę, którą od razu się zapomina... A musiał przyznać, że dawno się tak dobrze nie dogadywał z kimkolwiek... I przyłapał się na tym, że... to było przyjemne. Ta dziewczyna była przyjemna.
Wzruszyła lekko ramionami, sam do siebie, do swoich myśli i wskoczył na parapet obok Alice, potrącając ją łokciem i rozpychając się.
- Rusz tą grubą dupę, ty Lebiodo jedna..!
- Alice Hughes
Re: Korytarz
Czw Cze 11, 2015 12:08 am
Alice nie była ładna. I nie chodziło tu nawet o (chwilowe lub nie) podobieństwo do ducha czy chodzącego trupa - drobna, pozbawiona tych wszystkich wcięć i krągłości bardziej przypominała posturą nastoletniego chłopca niż młoda kobietę, ginąć w tłumie o wiele atrakcyjniejszych koleżanek. Nie brylowała w towarzystwie, na niczym nie grała. Nie mogła szczycić się pochodzeniem. Nie była też odważna ani bogata. Bogata? Skubana nie miała nawet Knuta przy duszy i chyba nawet Merlin nie raczył wiedzieć co zrobi za te kilka miesięcy, kiedy zmuszona będzie opuścić zamek. Zdawała się tym wszystkim jednak nie przejmować, całą swoją wiarę pokładając w umyśle. Może i niezbyt wybitnym, nadal jednak stanowiącym jedyną własność, której nie miała zamiaru nigdy oddać. Tylko co zrobić kiedy menda sama z siebie zaczęła się wymykać? W młodej głowie panował totalny bałagan. Graty, które odrzucone zostały jako nieistotne wcale nie znikały a przepełniona nimi szufladka nie dawała się zamknąć uniemożliwiając tym samym otworzenie kolejnej. Wszystkie próby uporządkowania tego chaosu sprawiały jedynie, że rozrastał się on na boki a wątłe palce próbowały pochwycić i ocalić cokolwiek.
Myślała zbyt dużo by niczego nie stracić. I zatraciła w tym siebie.
O wiele prościej było z nikłym zainteresowaniem skupić się na tym co działo się obecnie. Na młodszej, wrednej gadzinie, która nie znając nawet jej imienia zdawała się jednocześnie całym tym machaniem łapami i gdakaniem pod nosem tworzyć raport psychologiczny na jej temat. Tylko, że zainteresowanie wcale nie było tak nikłe. Chłopak, którego imienia również nie znała i nie czuła by było jej to specjalnie potrzebne był swojego rodzaju zagadką. Głośny i prosty w swoim szyderstwie miał w sobie jednocześnie coś, co sprawiało, że nadal siedziała na kamiennym parapecie i pozwalała się obrażać zamiast po prostu - jak sam się prosił - wpakować mu topolowego patyka w nos. Hughes lubiła zagadki. A jeszcze bardziej lubiła ich szukać tam, gdzie z pozoru wszystko było jasne.
- Cudownie się składa! - Prawie krzyknęła starając się by entuzjastyczny ton brzmiał jednocześnie poważnie, nawet jeśli jej towarzysz już rżał. - Idę o zakład, że przynajmniej dwie z tych rzeczy mam akurat przy sobie. - Rozsiadła się wygodniej i przybierając już obojętny ton oparła głowę o szybę. - Gorzej z tą krwią dziewicy, ale chyba jakąś znajdziemy. - Mrugnęła do Ślizgona a niekontrolowane parsknięcie w końcu wydobyło się z jej ust. Kłamstwo? Malutkie...
Przerwa... Spokój... Ukojenie... Kapitulacja... Przegrana...
Nie ma mowy Łajz... Hughes...
- Jakiś ty wspaniałomyślny! Dzięki ci za wyrozumiałość królu! - Nadając swoim słowa przesadnie dziękczynny wydźwięk skłoniła się jednocześnie a gdy się wyprostowała poczuła jak coś przesuwają na bok. Wytrzeszczając oczy odskoczyła na skraj parapetu chwiejąc się jednocześnie jakby miała zlecieć. Podciągnęła nogi odgradzając się od niespodziewanego kompana.
Niedożywiona Gruba Dupa... Co za świr... Przetarła twarz dłonią nie spuszczając jednocześnie wzroku z chłopaka. Warczcie, skrzeczcie, zniszczcie śniadanie a... Uch!
- Jesteś świrem! - Palnęła w końcu zupełnie poważnie. - To stąd te radioaktywne oczka?!
Przestała mrugać nie spuszczając wzroku z dwóch zielonych punkcików.
Myślała zbyt dużo by niczego nie stracić. I zatraciła w tym siebie.
O wiele prościej było z nikłym zainteresowaniem skupić się na tym co działo się obecnie. Na młodszej, wrednej gadzinie, która nie znając nawet jej imienia zdawała się jednocześnie całym tym machaniem łapami i gdakaniem pod nosem tworzyć raport psychologiczny na jej temat. Tylko, że zainteresowanie wcale nie było tak nikłe. Chłopak, którego imienia również nie znała i nie czuła by było jej to specjalnie potrzebne był swojego rodzaju zagadką. Głośny i prosty w swoim szyderstwie miał w sobie jednocześnie coś, co sprawiało, że nadal siedziała na kamiennym parapecie i pozwalała się obrażać zamiast po prostu - jak sam się prosił - wpakować mu topolowego patyka w nos. Hughes lubiła zagadki. A jeszcze bardziej lubiła ich szukać tam, gdzie z pozoru wszystko było jasne.
- Cudownie się składa! - Prawie krzyknęła starając się by entuzjastyczny ton brzmiał jednocześnie poważnie, nawet jeśli jej towarzysz już rżał. - Idę o zakład, że przynajmniej dwie z tych rzeczy mam akurat przy sobie. - Rozsiadła się wygodniej i przybierając już obojętny ton oparła głowę o szybę. - Gorzej z tą krwią dziewicy, ale chyba jakąś znajdziemy. - Mrugnęła do Ślizgona a niekontrolowane parsknięcie w końcu wydobyło się z jej ust. Kłamstwo? Malutkie...
Przerwa... Spokój... Ukojenie... Kapitulacja... Przegrana...
Nie ma mowy Łajz... Hughes...
- Jakiś ty wspaniałomyślny! Dzięki ci za wyrozumiałość królu! - Nadając swoim słowa przesadnie dziękczynny wydźwięk skłoniła się jednocześnie a gdy się wyprostowała poczuła jak coś przesuwają na bok. Wytrzeszczając oczy odskoczyła na skraj parapetu chwiejąc się jednocześnie jakby miała zlecieć. Podciągnęła nogi odgradzając się od niespodziewanego kompana.
Niedożywiona Gruba Dupa... Co za świr... Przetarła twarz dłonią nie spuszczając jednocześnie wzroku z chłopaka. Warczcie, skrzeczcie, zniszczcie śniadanie a... Uch!
- Jesteś świrem! - Palnęła w końcu zupełnie poważnie. - To stąd te radioaktywne oczka?!
Przestała mrugać nie spuszczając wzroku z dwóch zielonych punkcików.
- Blaise Rain
Re: Korytarz
Czw Cze 11, 2015 7:03 am
Słyszałem kiedyś bardzo smutną teorię - tylko nikomu nie mów, dobra? To będzie taka nasza maleńka tajemnica, z której bardzo chętnie i bardzo często korzystam, ginąc w tłumie tak, jak ty twierdzisz, że ginęłaś - ot, jesteśmy niby "dość przeciętni", twierdzisz, że giniesz w tłumie przyjaciółek, które są mądrzejsze, bardziej utalentowane, mają piękniejsze figury i pełne piersi - no, nie ciężko ogląda się za tymi cycatymi, przyznaję, zgrozo, jestem tylko człowiekiem, któremu czasem tylko umykały walory natury, jakimi ta potrafiła obdarzyć niektóre przedstawicielki płci pięknej, tworząc z nich istne nimfy, jakie tylko czekają, by położyć dłonie na policzkach biednego, niewinnego mężczyzny i uwieść go, prowadząc prosto w otchłanie morza, skąd potem nie było ucieczki - a to niby my ci źli... Jednak wracając do tematu - wszędzie świat dzielił się na tych lepszych i gorszych, wszędzie musieli być ci gorsi, żeby ci "lepsi" bardziej lśnili, rozumiesz, co mam na myśli? To wcale nie musi mieć negatywnego wydźwięku. Ja w swoich własnych wyobrażeniach wcale nie byłem gorszy - co z tego, że wianuszki długonogich nimf nie ustawiały się za mną ciągiem, tak jak za takim Syriuszem Blackiem, czy Jonathanem Averym, których rodziny były bardzo dobrze znane, którzy byli zamożni i mieli swój "niebywały charakterek", za którym panienki tak szalały - nie ma we mnie nic wartego zapamiętania, wiesz? Nie ma we mnie nic specjalnego, co wyrywałoby mnie z tłumu - dalej nie widzę powodów, dla których miałbym tamtej dwójce ustępować, to przecież nawet bardziej wygodne - niech oni sobie błyszczą i stoją w świetle reflektorów, wtedy łatwiej podpiera się ściany i sprawia, by to, co miało zostać tajemnicą, nią zostało - z pełnymi honorami oddaję im podium - czy ty nie robisz tego samego? Chciałabyś być taka, jak Sherisse Rhian? Podziwiana, wesoła, gadatliwa - mnóstwo mężczyzn (i kobiet też) biegało za nią, podstępna wiedźma, próbując domagać się o jej atencję - ostatnio nawet afera się przez to zrobiła na lekcji eliksirów, uwierzysz w to? Nie będę ukrywać, że lubię, gdy płeć piękna rozkwita - uwalniacie wtedy pokłady jakiejś energii, która do mnie przemawia - ale ty tutaj rozkwitać nie potrafiłaś, chociaż błyskały flesze, w których chciałem cię ustawić, podstawiając się ledwo pod twoje tło - problem plątał się wokół naszych nóg - oraz twojej szyi, która aż mnie drażniła w gardło, kiedy przypatrywałem się, jaką sama sobie krzywdę robisz - te bitwy, które prowadzimy w naszym wnętrzu, są w końcu tymi najcięższymi... Hej, wiesz co? Tutaj, wokół nas, nie ma nikogo, kto by przyćmił nas samych - takie mróweczki spacerujące sobie pod ścianą z nadzieją, że nie zostaną rozdeptane, bo podobne te najmniejsze pieski zawsze najbardziej ujadają. Ja też nie jestem przystojny. Nie mam wysportowanej sylwetki, mam kiepskie oceny i raczej ciężko mi przychodzi nauka. Nie posiadam świetnych znajomych i również nie mam knuta przy duszy, tak jak ty ledwo potrafię wyciągnąć różdżkę zza pazuchy, żeby sobie oka nie wybić... I co z tego?
W końcu to Ja sam tworzę świat, który mnie otacza.
Też powinnaś spróbować.
Życie jest zbyt krótkie, by zadręczać się pojedynczą chwilą.
- Ostatnie podejrzanie ciężko o krew dziewicy w tym Zakładzie Zamkniętym dla Umysłowo Chorych 'aka Hogwarcie. - Rozłożył bezradnie ręce, zwijając usta w cienką linię - tak i jego facjata wyrażała zupełną bezradność, no bo co tutaj poradzić? Przecież nie da się potrzepać wszystkimi niewiastami i nie krzyknie im "NIE ODDAWAJCIE SIĘ!" - kompletnie przerysowane, przecież ta rozmowa i tak była na wpół serio, ale skoro była na wpół serio, to znaczy, że jakieś ziarnko prawdy zawierała i Rain zastanawiał się, jak właściwie powinien potraktować tą informację, którą właśnie dostał, a z którą poczuł się... nieco dziwnie? Takie wyznania jakoś nie pasowały do dziewczyn, albo raczej dobra, pasowały: ale chyba... nie do takich jak Alice. Ona wydawała się taka nietknięta szajsem popularnego aktualnie "wyzwolenia", nawet nie nazwałbyś jej buntowniczką, ale przecież jesteś tylko zwykłym chłopakiem, który niewiele rusza głową, prawda..?
Alice Hughes buntowała się na swój własny sposób - więcej tego buntu, który burzył jej ład i wprowadzał kompletny chaos, miała w samej sobie - przez to, że nie pozwalała mu się wymsknąć na zewnątrz, przez to, że dusiła wszystko w sobie, wychodziła na bardzo nieszczęśliwą osobę... I jej Zwierciadła Duszy nie potrafiły tego ukryć. Była jedną z tych połowicznie martwych za życia, zastraszona, zgnieciona, wciśnięta w ziemię - ciekawe, czy przyjęłaby jakąkolwiek dłoń, czy jej duma by na to pozwoliła - ale ona chyba sama nie bardzo zdawała sobie do końca sprawę z powagi depresyjnego stanu, w jakim się znalazła...
- Królu! - Kiwnął głową i wskazał na Alice palcem - cała jego mimika wyraziła (w całej swej powadze) ogromny zachwyt dla tego konkretnego słowa - wychodziło na to, że to panna Hughes tworzyła tło dla pana Raina, ustawiając się jakoś hierarchicznie pod nim - ciekawe, czemu tak..? Aż taką słabość poczuła wobec tego chłopaka..? - Wiem, wiem, jestem po prostu zajebisty. - I suma sumarum zajął sobie miejsce obok niej, kompletnie nie przejmując się tym, że zdecydowanie nadmiernie się rozpycha, celowo, żeby się z nią podrażnić, bo przecież parapet był dość szeroki i starczyłby pewnie jeszcze dla jednej osoby, gdyby zechciała się przysiąść, ale przestał, kiedy nadmieniła o "radioaktywnych oczkach" - gwałtownie odwrócił głowę w jej stronę, robiąc zdziwioną minę - ich twarze aktualnie znalazły się aż dziwnie blisko siebie, przylegali do siebie ramionami przez to wiercenie się Blaise'a - och tak, zdecydowanie ślepia bruneta należały do tych wpisujących się w "nienaturalność"... Zaś ten jasny brąz, który tutaj, blisko światła dnia, przechodził w niemal miodowy, zupełnie jakby jej dusza nieco się ukoiła i opłynęła klonowym syropem, nabierając na miękkości..?
Ich spojrzenia spotkały się naprawdę blisko.
Sekundy zaczęły rozwlekać się w nieskończoność.
Pstryk!
Rain przesunął się w bok i jednocześnie pstryknął Alice w kraniec nosa, uśmiechając lekko.
- Spoko z ciebie Łamaga. - Pokazał jej język i wyciągnął dłoń w jej kierunku. - Blaise Rain. - Może w końcu warto się przedstawić, skoro tak dobrze wam się gadało razem? Coraz bardziej ją lubiłeś. Przyłapywałeś się na tym, że ta rozmowa po prostu się toczy... a już ledwo pamiętasz, od czego się w zasadzie zaczęła i czemu przebrnęła przez tyle paradoksalnych wątków. - Trzeba naprawdę cię trochę podtuczyć, żeby ci poszło w piersi.
W końcu to Ja sam tworzę świat, który mnie otacza.
Też powinnaś spróbować.
Życie jest zbyt krótkie, by zadręczać się pojedynczą chwilą.
- Ostatnie podejrzanie ciężko o krew dziewicy w tym Zakładzie Zamkniętym dla Umysłowo Chorych 'aka Hogwarcie. - Rozłożył bezradnie ręce, zwijając usta w cienką linię - tak i jego facjata wyrażała zupełną bezradność, no bo co tutaj poradzić? Przecież nie da się potrzepać wszystkimi niewiastami i nie krzyknie im "NIE ODDAWAJCIE SIĘ!" - kompletnie przerysowane, przecież ta rozmowa i tak była na wpół serio, ale skoro była na wpół serio, to znaczy, że jakieś ziarnko prawdy zawierała i Rain zastanawiał się, jak właściwie powinien potraktować tą informację, którą właśnie dostał, a z którą poczuł się... nieco dziwnie? Takie wyznania jakoś nie pasowały do dziewczyn, albo raczej dobra, pasowały: ale chyba... nie do takich jak Alice. Ona wydawała się taka nietknięta szajsem popularnego aktualnie "wyzwolenia", nawet nie nazwałbyś jej buntowniczką, ale przecież jesteś tylko zwykłym chłopakiem, który niewiele rusza głową, prawda..?
Alice Hughes buntowała się na swój własny sposób - więcej tego buntu, który burzył jej ład i wprowadzał kompletny chaos, miała w samej sobie - przez to, że nie pozwalała mu się wymsknąć na zewnątrz, przez to, że dusiła wszystko w sobie, wychodziła na bardzo nieszczęśliwą osobę... I jej Zwierciadła Duszy nie potrafiły tego ukryć. Była jedną z tych połowicznie martwych za życia, zastraszona, zgnieciona, wciśnięta w ziemię - ciekawe, czy przyjęłaby jakąkolwiek dłoń, czy jej duma by na to pozwoliła - ale ona chyba sama nie bardzo zdawała sobie do końca sprawę z powagi depresyjnego stanu, w jakim się znalazła...
- Królu! - Kiwnął głową i wskazał na Alice palcem - cała jego mimika wyraziła (w całej swej powadze) ogromny zachwyt dla tego konkretnego słowa - wychodziło na to, że to panna Hughes tworzyła tło dla pana Raina, ustawiając się jakoś hierarchicznie pod nim - ciekawe, czemu tak..? Aż taką słabość poczuła wobec tego chłopaka..? - Wiem, wiem, jestem po prostu zajebisty. - I suma sumarum zajął sobie miejsce obok niej, kompletnie nie przejmując się tym, że zdecydowanie nadmiernie się rozpycha, celowo, żeby się z nią podrażnić, bo przecież parapet był dość szeroki i starczyłby pewnie jeszcze dla jednej osoby, gdyby zechciała się przysiąść, ale przestał, kiedy nadmieniła o "radioaktywnych oczkach" - gwałtownie odwrócił głowę w jej stronę, robiąc zdziwioną minę - ich twarze aktualnie znalazły się aż dziwnie blisko siebie, przylegali do siebie ramionami przez to wiercenie się Blaise'a - och tak, zdecydowanie ślepia bruneta należały do tych wpisujących się w "nienaturalność"... Zaś ten jasny brąz, który tutaj, blisko światła dnia, przechodził w niemal miodowy, zupełnie jakby jej dusza nieco się ukoiła i opłynęła klonowym syropem, nabierając na miękkości..?
Ich spojrzenia spotkały się naprawdę blisko.
Sekundy zaczęły rozwlekać się w nieskończoność.
Pstryk!
Rain przesunął się w bok i jednocześnie pstryknął Alice w kraniec nosa, uśmiechając lekko.
- Spoko z ciebie Łamaga. - Pokazał jej język i wyciągnął dłoń w jej kierunku. - Blaise Rain. - Może w końcu warto się przedstawić, skoro tak dobrze wam się gadało razem? Coraz bardziej ją lubiłeś. Przyłapywałeś się na tym, że ta rozmowa po prostu się toczy... a już ledwo pamiętasz, od czego się w zasadzie zaczęła i czemu przebrnęła przez tyle paradoksalnych wątków. - Trzeba naprawdę cię trochę podtuczyć, żeby ci poszło w piersi.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach