- Sahir Nailah
Re: Korytarz
Pią Mar 27, 2015 4:51 pm
Koteczek! Doskonałe porównanie! Umknęło gdzieś na wszystkich kartach książki przewracanej przez wiatr wpadający tutaj... nie wiem skąd, nie będę szukał jego źródła – wolę skupić sięna wszystkich stronach, które przemijając nie pozwalają się nawet odczytać – widać zaledwie mignięcia numeracji i wiesz, że w pewnym momencie się zatrzyma... I jest! Stanęło na rozdziale, dla którego nie przypisano żadnej liczby, jakby był wyjęty z kontekstu – dodali do niego tylko wielki "P.S.", a na dole wpisano tytuł... Tytuł, który właśnie tego rudego koteczka ujmował w całej jego okazałości. Słodkie stworzenie. Urocze stworzenie. Tylko niech nikt nie waży się zapominać, że nawet taki koteczek wciąż posiada pazury, te pazurki mają nieprzyjemny jad, który rany wprawia w pieczenie, a w tej ślicznej mordce, takiej delikatnej i niewinnej, rząd kłów, które zabolą, jeśli pozwolić im przebić się przez powłokę skóry. Mili panowie, więc który pozwoli się zwieść? Na naszej scenie właśnie stroszy futerko ta kocica przed starym, rozleniwionym kocurem, który mruży ślepia – żaden z nich nie zrobił ruchu, takie są prawa zwierzęcego świata – najpierw przychodziła konieczność rozpoznania terenu, nawet kiedy chodziło o młode i dorosłe – zresztą: gdzie ta młodość? Gdzie ta dorosłość? Względność obu cech sprawiała, że splatali się w swych podobieństwach i różnicach – wspaniałość wiedźm tańczących z cieniami wokół nich polegała na tym, że nie pośpieszali – doceniali cudowną sztukę spojrzeń, które budowały te granice i które prowadziły do zderzenia hebanowego płaszcza nocy z ostatnim promieniem światła na liliowych liściach – przepychały się wzajem i znaczyły podłoże coraz to nowymi kreskami – na razie są delikatne... czas pokarze, gdzie ustalą swe możliwości. Kiedy to drobne, silno-słabe serduszko młodej Lily Evans zacznie bić w tak szalonym tempie, by pojąć, że ma do czynienia z Nocą... a Noc ta skrywa wszystko to, czego najbardziej się bała. Jeszcze nie zaliczała go do koszmarów. Jeszcze sądziła... co sądziła? Pewnie, że jest dupkiem, który ot tak postanowił sobie ją po przedrzeźniać i, och, przyznam, że jest w tym sądzeniu bardzo dobry logarytm, którego należy się trzymać, bo oto stawia Sahira Nailaha w świetle bycia... zwykłym nastolatkiem! Coś, o czym sam on zaczął zapominać, pomimo tego, że przeżył ponad 16 wiosen. Wracając więc do sedna sprawy... taaak – ta starość i młodość były dwoma dylematami, które nie powinny się na tą scenę wplatać, a jednak oto są: kocur młody i kocur stary. To tylko role. Role, przebrania i... maski. Maski, które chyba stanowią tutaj ich realne twarze – cudowne metafory realiów, aby nie musieć się ich trzymać tak mocno i aby ta kołysanka nadal trwała... bo wiesz co? Podoba mi się.
Nailah pokiwał głową z przyzwoleniem i ta dłoń, co zastygła w powietrzu po próbie wygonienia jej przekręciła się teraz płynnie, by miast wyganiać – zachęcić. Zachęcić do rozmowy, do tego, by kontynuowała swój wywód, swoją myśl, która miała więcej sensu niż większość słów, jakie do tej pory usłyszałeś, przynajmniej z całej tych chmary "och, jesteś taki biedny..!", "brzydzę się tobą", "nienawidzę cię!", "proszę, pomogę ci..!" - nie oszukujmy się, że chociaż wcześniej utrzymywałeś, jakiś to nie samotny, to było sporo niewiast wokół Ciebie, które jak spragnione samice próbowały wywalczyć sobie drogę przez ciernie – o zgrozo, ale wszystkie były takie delikatniutkie..! Patrząc z tej perspektywy na przeszłość niezmiernie cię ona bawi, tak samo jak wszystko to, co robiłeś i to... i to, jak teraz nudne i oklepane stały się te wszystkie teksty, powodując, że traciłeś nawet chęci na poznawanie kogoś nowego, by znowu ich nie usłyszeć. A tu proszę! Cudowny powiew świeżości i silnego charakterku przy jednocześnej grzeczności i delikatności... Gotów byłeś się cieszyć jak dziecko, któremu właśnie przed nosem machano cókierkiem, a ono już się czaiło, żeby skoczyć na rękę dorosłego i zagarnąć ją całą. To jest – rękę razem z cukierkiem. Takie z ciebie pazerne stało się bydle.
- To jest niemal podniecające! - Stwierdziłeś z zadowoleniem i przesunąłeś gładko palcami po obiciu książki od transmutacji (przedmiot, z którego jakoś nigdy nie byłeś za dobry, a z powodu paru...nastu... nieobecności musiałeś nadrobić), złapałeś ją w końcu i zsunąłeś nogi z parapetu, wkładając podręcznik do torby leżącej tuż obok – takim sposobem usiadłeś przodem do swej cudownej, pięknej i inteligentnej rozmówczyni (spalcie mnie wszyscy diabli, jeśli to dziewczę nie jest inteligentne, cała zieleń jej oczu wręcz krzyczy szumem traw o gładkości myśli, jakie przewijają się pod tą rudą czupryną), ale... jeszcze się nie zsunąłeś. Niby już gotowy do odejścia, a jednak jeszcze nie... - Gotów jestem zaryzykować stwierdzenie, że staję się obiektem manipulacji doświadczonej Pani Prefekt, która z nieznośnymi dzieciakami miała tyle do czynienia, że na wszystkich palcach nie zliczę... - Tak, tak – wszak to wiedźma, może nawet willa – ale gdybyś miał oskarżać wszystkie śliczne dziewczęta o bycie willami i wsadzał im nos pod włosy, by je "wywąchać", to zamiast za niebezpiecznego osobnika, którego każdy woli omijać z daleka, bo jest w końcu "niebezpiecznym osobnikiem", to omijaliby cię z racji bycia jakimś popieprzonym perwersem. W sumie taka reputacja byłaby bardzo ciekawa... - Naturalnie... udam się do swojego dormitorium... - Zsunął się wreszcie i pociągnął za sobą swoją torbę, którą, zarzuconą za plecy, przytrzymał o kraniec paska dwoma palcami, zmniejszając dość gwałtownym krokiem w przód w jednostajnym rytmie po dotknięciu podeszwami podłoża, odległość między sobą a nią – takim sposobem stali teraz ledwo na wyciągnięcie ręki przed sobą – on, odziany w czerń, ozwany dumnie Spektrum tej zgubnej barwy, którą wszyscy kojarzyli z Krukami, Kruki zaś ze Śmiercią – bardzo prosta, banalna wręcz linia skojarzeniowa, a wiecie co ja wam powiem? Zwłaszcza tym, co ukochali czystą biel, co mówili, że ona taka doskonała, wcielenie dobroci... To biel była "tą złą". Odbijała od siebie wszystko i niczego nie przyjmowała, kompletna egoistka, która pławiła się w swojej wspaniałości i myśl o tym, by z kimś się połączyć, odbierała jako obelgę dla swej wspaniałości – królowa jedyna z możliwych, ot co..! Zaś czerń..? To czerń właśnie chowała w swoich ramionach wszystkich tych, któych odrzuciła codzienność – to ona dawała schronienie i łączyła w sobie wszystkie kolory, nie zapominając o żadnym. I była też... Co? Czerwień? Barwa namiętności i ekstazy? Ten kolor przecież nie pasował do silnej, a jednocześnie łagodnej Lilii, która jawiła się przed tym potworem, którego... traktowała jak kogoś równego sobie. I chyba tylko lepszy dzień Nailaha sprawił, że nie zamierzał jej upominać, gdzie jest miejsce śmiertelników, wręcz przeciwnie – spodobało mu się jej nastawienie i to, że w jej oczach nie widział siebie jako... potwora. Zadziwiająco szybko poczuł się jak normalny uczeń, który dostał naganę od kogoś, kogo zadaniem wszak było pilnowanie porządku na korytarzach, żeby samego siebie nie wpędzić w kłopoty – ona zaś, jak widać, robiła to bardzo sumiennie. Takim sposobem Czarny Kocur dał się przekonać na chwilę obecną Rudemu Kocurkowi, że to on jest tym groźniejszym i spolegliwie położył się na starym drewnie, flegmatycznie mrużąc swe bystre ślepia i machając na boki ogonem, by Kocica mogła się pobawić.
- Przy okazji: jesteśmy rówieśnikami. - Uśmiechnął się... i chyba był to uśmiech nawet miły, tylko – o zgrozo! - gdyby ta czerń, ta Otchłań, nie była tak przeszywająca, która ciągle przenikała do duszy, badała, rozrywała ją na czynniki pierwsze pazurami i nawet się z tym nie kryła. Och, tak: Sahir Nailah, chyba jedyna osoba, która powtarza rok w Hogwarcie, a przy okazji o czym nikt nie wiedział – chwała Dumbledorowi, który potrafił wszystko tak cicho i cudownie prosto wszystko załatwić... Przynajmniej kiedy chciał. Bo zazwyczaj... jakoś mu to nie wychodziło. I też nikt tego chłopaka nie pamiętał. Pojawił się nagle, po aferze z Zackiem Ravenem, a wcześniej... nikt nie pytał o to, gdzie był i co robił ten wampir przed tym, zanim stał się szkolnym monstrum. - I bardzo chętnie posłucham o tych "ostatnich wydarzeniach"... jestem trochę... do tyłu z plotkami. To znaczy nie liczę nawiedzenia szatni Gryfonów podczas treningu drużyny Ravenclawu... Słyszałaś teorię, według której przeniosła się tam Jęcząca Marta? - Zagadał tak o, jakby... jakby znali się już jakiś czas, a przed chwilą wcale jej nie drażnił w całkowicie celowy sposób. Może i to była jakaś gierka, która zakończy się obelgą? Patrząc na ten dziwaczny uśmieszek kącikiem... Nie było to chyba wykluczane.
Nailah pokiwał głową z przyzwoleniem i ta dłoń, co zastygła w powietrzu po próbie wygonienia jej przekręciła się teraz płynnie, by miast wyganiać – zachęcić. Zachęcić do rozmowy, do tego, by kontynuowała swój wywód, swoją myśl, która miała więcej sensu niż większość słów, jakie do tej pory usłyszałeś, przynajmniej z całej tych chmary "och, jesteś taki biedny..!", "brzydzę się tobą", "nienawidzę cię!", "proszę, pomogę ci..!" - nie oszukujmy się, że chociaż wcześniej utrzymywałeś, jakiś to nie samotny, to było sporo niewiast wokół Ciebie, które jak spragnione samice próbowały wywalczyć sobie drogę przez ciernie – o zgrozo, ale wszystkie były takie delikatniutkie..! Patrząc z tej perspektywy na przeszłość niezmiernie cię ona bawi, tak samo jak wszystko to, co robiłeś i to... i to, jak teraz nudne i oklepane stały się te wszystkie teksty, powodując, że traciłeś nawet chęci na poznawanie kogoś nowego, by znowu ich nie usłyszeć. A tu proszę! Cudowny powiew świeżości i silnego charakterku przy jednocześnej grzeczności i delikatności... Gotów byłeś się cieszyć jak dziecko, któremu właśnie przed nosem machano cókierkiem, a ono już się czaiło, żeby skoczyć na rękę dorosłego i zagarnąć ją całą. To jest – rękę razem z cukierkiem. Takie z ciebie pazerne stało się bydle.
- To jest niemal podniecające! - Stwierdziłeś z zadowoleniem i przesunąłeś gładko palcami po obiciu książki od transmutacji (przedmiot, z którego jakoś nigdy nie byłeś za dobry, a z powodu paru...nastu... nieobecności musiałeś nadrobić), złapałeś ją w końcu i zsunąłeś nogi z parapetu, wkładając podręcznik do torby leżącej tuż obok – takim sposobem usiadłeś przodem do swej cudownej, pięknej i inteligentnej rozmówczyni (spalcie mnie wszyscy diabli, jeśli to dziewczę nie jest inteligentne, cała zieleń jej oczu wręcz krzyczy szumem traw o gładkości myśli, jakie przewijają się pod tą rudą czupryną), ale... jeszcze się nie zsunąłeś. Niby już gotowy do odejścia, a jednak jeszcze nie... - Gotów jestem zaryzykować stwierdzenie, że staję się obiektem manipulacji doświadczonej Pani Prefekt, która z nieznośnymi dzieciakami miała tyle do czynienia, że na wszystkich palcach nie zliczę... - Tak, tak – wszak to wiedźma, może nawet willa – ale gdybyś miał oskarżać wszystkie śliczne dziewczęta o bycie willami i wsadzał im nos pod włosy, by je "wywąchać", to zamiast za niebezpiecznego osobnika, którego każdy woli omijać z daleka, bo jest w końcu "niebezpiecznym osobnikiem", to omijaliby cię z racji bycia jakimś popieprzonym perwersem. W sumie taka reputacja byłaby bardzo ciekawa... - Naturalnie... udam się do swojego dormitorium... - Zsunął się wreszcie i pociągnął za sobą swoją torbę, którą, zarzuconą za plecy, przytrzymał o kraniec paska dwoma palcami, zmniejszając dość gwałtownym krokiem w przód w jednostajnym rytmie po dotknięciu podeszwami podłoża, odległość między sobą a nią – takim sposobem stali teraz ledwo na wyciągnięcie ręki przed sobą – on, odziany w czerń, ozwany dumnie Spektrum tej zgubnej barwy, którą wszyscy kojarzyli z Krukami, Kruki zaś ze Śmiercią – bardzo prosta, banalna wręcz linia skojarzeniowa, a wiecie co ja wam powiem? Zwłaszcza tym, co ukochali czystą biel, co mówili, że ona taka doskonała, wcielenie dobroci... To biel była "tą złą". Odbijała od siebie wszystko i niczego nie przyjmowała, kompletna egoistka, która pławiła się w swojej wspaniałości i myśl o tym, by z kimś się połączyć, odbierała jako obelgę dla swej wspaniałości – królowa jedyna z możliwych, ot co..! Zaś czerń..? To czerń właśnie chowała w swoich ramionach wszystkich tych, któych odrzuciła codzienność – to ona dawała schronienie i łączyła w sobie wszystkie kolory, nie zapominając o żadnym. I była też... Co? Czerwień? Barwa namiętności i ekstazy? Ten kolor przecież nie pasował do silnej, a jednocześnie łagodnej Lilii, która jawiła się przed tym potworem, którego... traktowała jak kogoś równego sobie. I chyba tylko lepszy dzień Nailaha sprawił, że nie zamierzał jej upominać, gdzie jest miejsce śmiertelników, wręcz przeciwnie – spodobało mu się jej nastawienie i to, że w jej oczach nie widział siebie jako... potwora. Zadziwiająco szybko poczuł się jak normalny uczeń, który dostał naganę od kogoś, kogo zadaniem wszak było pilnowanie porządku na korytarzach, żeby samego siebie nie wpędzić w kłopoty – ona zaś, jak widać, robiła to bardzo sumiennie. Takim sposobem Czarny Kocur dał się przekonać na chwilę obecną Rudemu Kocurkowi, że to on jest tym groźniejszym i spolegliwie położył się na starym drewnie, flegmatycznie mrużąc swe bystre ślepia i machając na boki ogonem, by Kocica mogła się pobawić.
- Przy okazji: jesteśmy rówieśnikami. - Uśmiechnął się... i chyba był to uśmiech nawet miły, tylko – o zgrozo! - gdyby ta czerń, ta Otchłań, nie była tak przeszywająca, która ciągle przenikała do duszy, badała, rozrywała ją na czynniki pierwsze pazurami i nawet się z tym nie kryła. Och, tak: Sahir Nailah, chyba jedyna osoba, która powtarza rok w Hogwarcie, a przy okazji o czym nikt nie wiedział – chwała Dumbledorowi, który potrafił wszystko tak cicho i cudownie prosto wszystko załatwić... Przynajmniej kiedy chciał. Bo zazwyczaj... jakoś mu to nie wychodziło. I też nikt tego chłopaka nie pamiętał. Pojawił się nagle, po aferze z Zackiem Ravenem, a wcześniej... nikt nie pytał o to, gdzie był i co robił ten wampir przed tym, zanim stał się szkolnym monstrum. - I bardzo chętnie posłucham o tych "ostatnich wydarzeniach"... jestem trochę... do tyłu z plotkami. To znaczy nie liczę nawiedzenia szatni Gryfonów podczas treningu drużyny Ravenclawu... Słyszałaś teorię, według której przeniosła się tam Jęcząca Marta? - Zagadał tak o, jakby... jakby znali się już jakiś czas, a przed chwilą wcale jej nie drażnił w całkowicie celowy sposób. Może i to była jakaś gierka, która zakończy się obelgą? Patrząc na ten dziwaczny uśmieszek kącikiem... Nie było to chyba wykluczane.
- Lily Evans
Re: Korytarz
Pią Mar 27, 2015 4:56 pm
Książka. Ujęcie wszystkiego za pomocą stron, które wciąż były przewracane przez coś, czego nie dało się tak zwyczajnie określić. Ponoć nie powinno się przywiązywać do tego większej wagi, ale...to, że Ty nie szukałeś źródła owego wiatru, nie znaczy, że i ona tak odpuści. Zapewne bardzo chętnie wychyliłaby się przez otwarte okno i dała się mu otulić. Następne zaś w tak takiej nietuzinkowej euforii, zwróciłaby się w stronę tej otwartej książki i na ten wskazany przez wiatr rozdział. Przyjrzałaby się tytułowi, który byłby jedyną słuszną odpowiedzią. Słodycz. Urok. Ponoć takie przymioty kiedyś przemijają; rozwiewane przez inny podmuch wiatru, który postanawia się wtrącić w dane życie. I nagle! Rude kociątko używa swoich pazurków – drapie i prycha, walcząc o swoje. Ale w sumie następuje to tylko w momencie, kiedy ktoś wkracza na jej teren i zagraża jej bezpieczeństwu; w to również wliczało się bezpieczeństwo najbliższych, którzy znajdowali się gdzieś za nią. Zadrapania w końcu znikną i ponownie rozpocznie się zabawa kotów, które położą się na plecach, prosząc niemo o czułość. Każdy kot jej potrzebował, nawet ten najczarniejszy i najbardziej niechętny do ludzi. Ząbki ugryzą, owszem, ale nie będzie to takie mocne ugryzienie – prędzej uszczypnięcie. Poboli, popiecze, ale w końcu przestanie. Oboje więc czekają, próbując przetrwać w tym okrutnym świecie zwierząt. Młodość? Dorosłość? Pomiędzy jednym a drugim była naprawdę cienka granica! Zanim się ktokolwiek obejrzy, ta młodość znika..! W porównaniu do dorosłości, trwa ona bardzo krótko. Bawiła się jedna z drugą, krążąc między wszystkimi stworzeniami i decydując, kto teraz ma się pogubić na środku tego ludzkiego chaosu. Zderzenia te, były na razie delikatnie i zupełnie poznawcze. Oboje zresztą zdawali się nie chcieć używać więcej siły w tym momencie. Liliowe listki zapewne błyszczałyby gdyby miały swoje Słońce, lecz w takim towarzystwie? Zdawało się to być niemożliwe.
Może jedynie Księżyc – ten poczciwy mędrzec, co był biernym obserwatorem – litował się, zaznaczając białym promieniem zielone, rozkwitające na wiosnę kwiaty. Ona przecież już to pojmowała..! Chodziło jednak o to, że pojmowanie, a doświadczanie czegoś „nieco” się różniło. Ale czy aby na pewno pragnąłeś by jej serce, aż tak szybko biło z Twego powodu? Nie, nie mam tu na myśli żadnych romantycznych uniesień, lecz...szczery strach. Powiedz mi, czy chciałbyś by ona była kolejną osoba, która dostaje na Twój widok dreszczy? O to Ci chodzi? Obecnie bardziej się bała tego, że za bardzo spali się od jej Słońca, choć przecież była jednym z jego promyczków. Noc przynajmniej przynosiła chłód i ukojenie, które dodawało jej nowych sil na kolejny dzień. Nie miała o nim zdania, po prostu nie potrafiła jeszcze go określić, nadać mu jakiegoś sensowniejszego znaczenia. Musiałbyś się naprawdę postarać by Cię znienawidziła, by zaczęła odczuwać wobec Ciebie tak duży strach. To jak? Jesteś na to gotowy?
Przecież byłeś zwykłym nastolatkiem. Nie miałeś nie wiadomo ile lat wedle ludzkich przeliczeń. Nie bawię się w tego typu przedstawienia, nie jestem fanatyczką masek i ciasnych strojów. Porównajmy to prędzej do...placu zabaw. Ja chciałam unieść się, jak najwyżej na huśtawce, a Ty..Ty wolałeś wznosić swoje piaskowe królestwo i odciąć się od całej reszty. Nie było tu masek. Tylko różne charaktery, a każde dziecko miało swój mały kącik. Zapewne brzmi to absurdalnie i nie jest taką wyjątkową metaforą, jak kwestia namalowanych min na sztucznych twarzach. Kołysanka jednak rozbrzmiewa również w tym miejscu dziecięcych śmiechów i łez. To nie jest jednak teatr. Nadal Ci się to podoba?
Zaskoczył ją. Nie spodziewała się tego po nim i na chwilę pozwoliła by te zaskoczenie błysnęło w jej oczach. Na krótki moment. Niemniej równie szybko, jak się pojawiło, zniknęło – wyparowało, od tak! Może i mu współczuła, może i było jej żal, ale...jak mogłaby roztoczyć nad kimś swe opiekuńcze ramiona, skoro nawet tego kogoś nie znała? Można było być samotnym pośród tłumu. Ale wiesz co, wtedy należy zrobić..? Nie odcinać się! Nie pozwalać by paskudne przygnębienie kontrolowało nasze życie. Nie każdy był gotowy by poświęcić wszystko dla jednej osoby i nie każdy był zdolny by znaleźć tę jedyną prawdziwą ścieżkę, która wcale nie prowadziła przez ciernie. To całkiem zabawne, ale my ludzie potrafimy sobie strasznie wszystko utrudniać, choć proste rozwiązanie znajduje się na wyciągnięciu naszych rąk! Problem w Tobie polegał na tym, że Ty tak naprawdę nie chciałeś szczęścia. Bo gdybyś go chciał. Gdybyś go potrzebował...to byś mu pomógł. Każdemu szczęściu trzeba trochę pomóc i choć prowadzi to nieraz do skrajnie przygnębiających momentów, to warto. Na pewno bardziej warto, niż iść na łatwiznę.
Ciekawe czy do końca będziesz uważał mnie za powiew świeżości..? Przecież nie byłam nikim niezwykłym. Jedną z twarzy w tłumie! Zapewne moje rude włosy i zielone oczy mogłyby uchodzić za wyjątkowe, gdyby nie fakt, że przecież były uczennice o podobnym odcieniu czupryny, albo o zieleni zbliżonej do tej, która została umieszczona w tych tunelach prowadzących do samej duszy. Tobie pozostało się cieszyć z tej chwili, która mogła w każdej chwili przeminąć.
- Niby co w tym takiego podniecającego..? Te słowo zresztą brzmi tak wulgarnie – odrzekła po chwili, poprawiając swój krawat. Poczuła, jak na blade policzki wstępuje blady rumieniec. Może i było chłodno, ale słowo, jakie użył...było takie dziwne! Dla niej przynajmniej! Nie była zupełnie do niego przyzwyczajona; w brzmieniu przypominało coś zakazanego. Oczy delikatnie powędrowały za palcami, którymi gładził książkę od transmutacji. Obserwowała uważnie, jak chowa ją do torby, sama automatycznie przyciskając mocniej do swego ciała własną torbę. Pod rudą czupryną wybuchnął jeden wielki mętlik, poplątany niczym kłębek nici jej matki. Zapewne jeszcze trochę, a przed jej oczami stanąłby jej obraz pani Evans, która zajmuje jeden z tych dużych foteli w salonie i nucąc jedną z piosenek Presley’a zaczyna robić na drutach kolejny szalik na zimę. Może poczułaby się wtedy bardziej komfortowo w jego towarzystwie?
- Mógłbyś zaryzykować tym stwierdzeniem, ale czy byłbyś w stanie udowodnić mi, że w jakikolwiek sposób Tobą manipuluję? – Zapytała, niemalże odczuwając cichy triumf z tego powodu. Niemalże. Wilą? Ona? Zdecydowanie nie. Gdzie jej tam było to willi! Niemniej, gdyby zaczął ją „wąchać” z pewnością zrobiłoby się bardzo...niezręcznie. Ciężko stwierdzić, jakby zareagowała na takie naruszenie swojej osobistej przestrzeni. Odetchnęła z ulgą, kiedy wreszcie zaczął z nią współpracować. Przynajmniej Lily bardzo usilnie chciała w to uwierzyć, to zaoszczędziłoby jej wiele roboty. Mogła się teraz lepiej mu przyjrzeć i zauważyć te szczegóły, które wcześniej nie były dla niej widoczne. Kruki nie zawsze były Śmiercią. Mogłaby wskazać jednego pewnego Kruczka, który zajmował wraz z nią jedno dormitorium. Kruki mogły oznaczać też tęsknotę, samotność, a to przecież nie były złe cechy...
Skoro więc ani czerń, ani biel nie była dobra, to w końcu jaki kolor zasługiwał na tę cechę? Biel oznacza też czystość, niewinność, może i odbijał od siebie wszystko, ale było w nim surowe piękno. Czerń zaś pochłaniała wszystko, tworzyła przepaski na oczy przez które nie można było w normalny sposób spojrzeć na świat. Była cała paleta barw, dlaczego więc mielibyśmy ograniczać się jedynie do tych trzech kolorów? Spójrzmy na to z szerszej perspektywy! Może więc połączenie zieleni z bielą? A może żaden? Każdy był równy. Wraz z przyjęciem, że ktoś jest lepszy, a ktoś gorszy, umieszczamy się w ciasnej ramie. Pokazujemy swe najgorsze i najokrutniejsze oblicza.
Zawsze mógłbyś zmienić swój obraz w mych oczach, Sahirze.
Rude kociątko powoli stąpało swymi łapkami po drewnianej posadzce w stronę Czarnego kocura. Jednak czy była w stanie się...tak po prostu bawić?
- Nie przypominam sobie, żebym widziała Cię na jakichkolwiek zajęciach dla VII roku – odparła stanowczo, jednak pytająco spojrzała w jego ciemne tęczówki. Stanowczo postawiła barierę ochronną przed tą przerażającą Otchłanią. Nie chciała się pogrążyć w ciężkiej, nieprzyjemniej atmosferze. Doceniała jednakże to, że się uśmiechnął. Niby taka mała rzecz, ale jaka ważna! Lily nie zadawała pytań, nie zastanawiała się, jak niektórzy, co on w tym jeszcze zamku robi, dlaczego nie został jeszcze z niego wyrzucony, albo nie trafił do Azkabanu. Ale przecież...czyż nie była to wina profesora Nightraya? W rudej główce odzywał się cichy protest, niemniej nie potrafiła spojrzeć na niego z nienawiścią, albo ze strachem. Ot co. Był dla niej, jak każdy inny uczeń.
- Nie wiem, czy mamy czas na takie pogawędki. Zostało dziesięć minut, a wieża Ravenclawu znajduje się kawałek drogi stąd. Niemniej...o dużej części wydarzeń, chyba nie dało się nie słyszeć, zwłaszcza że kilka osób twierdzi, że brałeś w nich udział. Zresztą...plotki. Nie lubię plotkować. Plotki potrafią ranić... – westchnęła cicho i spojrzała nagle gdzieś w bok, jakby myślami uciekła nagle gdzieś daleko i pozwoliła by melancholia delikatnie z niej wypłynęła. Niemniej szybko ponownie spojrzała na chłopaka, a na wieść o tym, że coś się działo w szatni Gryffindoru, uniosła jedną brew do góry.
- Niby jak..? Nikt od bardzo dawna nie widział Jęczącej Marty! Cóż za brednie! Nasza drużyna też by nie buszowała w szatni, podczas treningu drużyny Ravenclawu. Jesteśmy honorowi – odparła dumnie, mrużąc zielone oczęta. Jednak coś zdawało się nie dawać jej spokoju, jakieś tajemnicze myśli wędrowały po tej główce, chcąc rozgryźć tę nierozsądną zagadkę. Rozejrzała się nagle, jakby chciała sobie znaleźć jakieś miejsce, po czym utkwiła w nim uporczywe spojrzenie.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Nagle zaczęły Cię interesować plotki?
Może jedynie Księżyc – ten poczciwy mędrzec, co był biernym obserwatorem – litował się, zaznaczając białym promieniem zielone, rozkwitające na wiosnę kwiaty. Ona przecież już to pojmowała..! Chodziło jednak o to, że pojmowanie, a doświadczanie czegoś „nieco” się różniło. Ale czy aby na pewno pragnąłeś by jej serce, aż tak szybko biło z Twego powodu? Nie, nie mam tu na myśli żadnych romantycznych uniesień, lecz...szczery strach. Powiedz mi, czy chciałbyś by ona była kolejną osoba, która dostaje na Twój widok dreszczy? O to Ci chodzi? Obecnie bardziej się bała tego, że za bardzo spali się od jej Słońca, choć przecież była jednym z jego promyczków. Noc przynajmniej przynosiła chłód i ukojenie, które dodawało jej nowych sil na kolejny dzień. Nie miała o nim zdania, po prostu nie potrafiła jeszcze go określić, nadać mu jakiegoś sensowniejszego znaczenia. Musiałbyś się naprawdę postarać by Cię znienawidziła, by zaczęła odczuwać wobec Ciebie tak duży strach. To jak? Jesteś na to gotowy?
Przecież byłeś zwykłym nastolatkiem. Nie miałeś nie wiadomo ile lat wedle ludzkich przeliczeń. Nie bawię się w tego typu przedstawienia, nie jestem fanatyczką masek i ciasnych strojów. Porównajmy to prędzej do...placu zabaw. Ja chciałam unieść się, jak najwyżej na huśtawce, a Ty..Ty wolałeś wznosić swoje piaskowe królestwo i odciąć się od całej reszty. Nie było tu masek. Tylko różne charaktery, a każde dziecko miało swój mały kącik. Zapewne brzmi to absurdalnie i nie jest taką wyjątkową metaforą, jak kwestia namalowanych min na sztucznych twarzach. Kołysanka jednak rozbrzmiewa również w tym miejscu dziecięcych śmiechów i łez. To nie jest jednak teatr. Nadal Ci się to podoba?
Zaskoczył ją. Nie spodziewała się tego po nim i na chwilę pozwoliła by te zaskoczenie błysnęło w jej oczach. Na krótki moment. Niemniej równie szybko, jak się pojawiło, zniknęło – wyparowało, od tak! Może i mu współczuła, może i było jej żal, ale...jak mogłaby roztoczyć nad kimś swe opiekuńcze ramiona, skoro nawet tego kogoś nie znała? Można było być samotnym pośród tłumu. Ale wiesz co, wtedy należy zrobić..? Nie odcinać się! Nie pozwalać by paskudne przygnębienie kontrolowało nasze życie. Nie każdy był gotowy by poświęcić wszystko dla jednej osoby i nie każdy był zdolny by znaleźć tę jedyną prawdziwą ścieżkę, która wcale nie prowadziła przez ciernie. To całkiem zabawne, ale my ludzie potrafimy sobie strasznie wszystko utrudniać, choć proste rozwiązanie znajduje się na wyciągnięciu naszych rąk! Problem w Tobie polegał na tym, że Ty tak naprawdę nie chciałeś szczęścia. Bo gdybyś go chciał. Gdybyś go potrzebował...to byś mu pomógł. Każdemu szczęściu trzeba trochę pomóc i choć prowadzi to nieraz do skrajnie przygnębiających momentów, to warto. Na pewno bardziej warto, niż iść na łatwiznę.
Ciekawe czy do końca będziesz uważał mnie za powiew świeżości..? Przecież nie byłam nikim niezwykłym. Jedną z twarzy w tłumie! Zapewne moje rude włosy i zielone oczy mogłyby uchodzić za wyjątkowe, gdyby nie fakt, że przecież były uczennice o podobnym odcieniu czupryny, albo o zieleni zbliżonej do tej, która została umieszczona w tych tunelach prowadzących do samej duszy. Tobie pozostało się cieszyć z tej chwili, która mogła w każdej chwili przeminąć.
- Niby co w tym takiego podniecającego..? Te słowo zresztą brzmi tak wulgarnie – odrzekła po chwili, poprawiając swój krawat. Poczuła, jak na blade policzki wstępuje blady rumieniec. Może i było chłodno, ale słowo, jakie użył...było takie dziwne! Dla niej przynajmniej! Nie była zupełnie do niego przyzwyczajona; w brzmieniu przypominało coś zakazanego. Oczy delikatnie powędrowały za palcami, którymi gładził książkę od transmutacji. Obserwowała uważnie, jak chowa ją do torby, sama automatycznie przyciskając mocniej do swego ciała własną torbę. Pod rudą czupryną wybuchnął jeden wielki mętlik, poplątany niczym kłębek nici jej matki. Zapewne jeszcze trochę, a przed jej oczami stanąłby jej obraz pani Evans, która zajmuje jeden z tych dużych foteli w salonie i nucąc jedną z piosenek Presley’a zaczyna robić na drutach kolejny szalik na zimę. Może poczułaby się wtedy bardziej komfortowo w jego towarzystwie?
- Mógłbyś zaryzykować tym stwierdzeniem, ale czy byłbyś w stanie udowodnić mi, że w jakikolwiek sposób Tobą manipuluję? – Zapytała, niemalże odczuwając cichy triumf z tego powodu. Niemalże. Wilą? Ona? Zdecydowanie nie. Gdzie jej tam było to willi! Niemniej, gdyby zaczął ją „wąchać” z pewnością zrobiłoby się bardzo...niezręcznie. Ciężko stwierdzić, jakby zareagowała na takie naruszenie swojej osobistej przestrzeni. Odetchnęła z ulgą, kiedy wreszcie zaczął z nią współpracować. Przynajmniej Lily bardzo usilnie chciała w to uwierzyć, to zaoszczędziłoby jej wiele roboty. Mogła się teraz lepiej mu przyjrzeć i zauważyć te szczegóły, które wcześniej nie były dla niej widoczne. Kruki nie zawsze były Śmiercią. Mogłaby wskazać jednego pewnego Kruczka, który zajmował wraz z nią jedno dormitorium. Kruki mogły oznaczać też tęsknotę, samotność, a to przecież nie były złe cechy...
Skoro więc ani czerń, ani biel nie była dobra, to w końcu jaki kolor zasługiwał na tę cechę? Biel oznacza też czystość, niewinność, może i odbijał od siebie wszystko, ale było w nim surowe piękno. Czerń zaś pochłaniała wszystko, tworzyła przepaski na oczy przez które nie można było w normalny sposób spojrzeć na świat. Była cała paleta barw, dlaczego więc mielibyśmy ograniczać się jedynie do tych trzech kolorów? Spójrzmy na to z szerszej perspektywy! Może więc połączenie zieleni z bielą? A może żaden? Każdy był równy. Wraz z przyjęciem, że ktoś jest lepszy, a ktoś gorszy, umieszczamy się w ciasnej ramie. Pokazujemy swe najgorsze i najokrutniejsze oblicza.
Zawsze mógłbyś zmienić swój obraz w mych oczach, Sahirze.
Rude kociątko powoli stąpało swymi łapkami po drewnianej posadzce w stronę Czarnego kocura. Jednak czy była w stanie się...tak po prostu bawić?
- Nie przypominam sobie, żebym widziała Cię na jakichkolwiek zajęciach dla VII roku – odparła stanowczo, jednak pytająco spojrzała w jego ciemne tęczówki. Stanowczo postawiła barierę ochronną przed tą przerażającą Otchłanią. Nie chciała się pogrążyć w ciężkiej, nieprzyjemniej atmosferze. Doceniała jednakże to, że się uśmiechnął. Niby taka mała rzecz, ale jaka ważna! Lily nie zadawała pytań, nie zastanawiała się, jak niektórzy, co on w tym jeszcze zamku robi, dlaczego nie został jeszcze z niego wyrzucony, albo nie trafił do Azkabanu. Ale przecież...czyż nie była to wina profesora Nightraya? W rudej główce odzywał się cichy protest, niemniej nie potrafiła spojrzeć na niego z nienawiścią, albo ze strachem. Ot co. Był dla niej, jak każdy inny uczeń.
- Nie wiem, czy mamy czas na takie pogawędki. Zostało dziesięć minut, a wieża Ravenclawu znajduje się kawałek drogi stąd. Niemniej...o dużej części wydarzeń, chyba nie dało się nie słyszeć, zwłaszcza że kilka osób twierdzi, że brałeś w nich udział. Zresztą...plotki. Nie lubię plotkować. Plotki potrafią ranić... – westchnęła cicho i spojrzała nagle gdzieś w bok, jakby myślami uciekła nagle gdzieś daleko i pozwoliła by melancholia delikatnie z niej wypłynęła. Niemniej szybko ponownie spojrzała na chłopaka, a na wieść o tym, że coś się działo w szatni Gryffindoru, uniosła jedną brew do góry.
- Niby jak..? Nikt od bardzo dawna nie widział Jęczącej Marty! Cóż za brednie! Nasza drużyna też by nie buszowała w szatni, podczas treningu drużyny Ravenclawu. Jesteśmy honorowi – odparła dumnie, mrużąc zielone oczęta. Jednak coś zdawało się nie dawać jej spokoju, jakieś tajemnicze myśli wędrowały po tej główce, chcąc rozgryźć tę nierozsądną zagadkę. Rozejrzała się nagle, jakby chciała sobie znaleźć jakieś miejsce, po czym utkwiła w nim uporczywe spojrzenie.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Nagle zaczęły Cię interesować plotki?
- Sahir Nailah
Re: Korytarz
Pią Mar 27, 2015 4:58 pm
Rozdzielają się nasze drogi: jeden z czytelników zostaje w bezruchu, żywa rzeźba (martwy człowiek?), czuwający oczyma nad przewracającymi się stronicami i niewątpliwie żywe dziewczę, które wyrusza na poszukiwania źródła chłodu – kto wie, może jest na tyle wytrwała, bystra i dzielna, żeby go zatrzymać..? Uniesie swą bladą dłoń i smukłymi palcami zamknie drzwiczki przez które w bibliotece panowało zamieszanie niemożliwe do przyjęcia i zaakceptowania przez kogoś miłującego porządek... I znowu wracam do wciąż przewlekającej się sprawy: do kogoś, kto lubił trzymać rękę na pulsie. Puls zwalniał, kiedy chłód stawał się coraz dotkliwszy, więc trzeba było się go naprawdę bardzo szybko pozbyć. Niestety zachowanie stałego tempa w tej grze nie było możliwie. Można, drżąc, przekładać karty z dłoni do dłoni i z pełnymi nadziei oczyma wypatrywać jokera, lub chociażby asa – inne zagrania nie pozwolą na zrobienie niezbędnego kroku na szachownicy w stronę rozwartych okiennic, za którymi szalała wroga gatunkowi ludzkiemu burza – będziesz więc wstrzymywać dech i czekać, czy jednak nie ma w tobie tyle cierpliwości i zaczniesz sypać tym, co Los ci dał, byle tylko dobrnąć już do końca nie zastanawiając się nawet nad jakąkolwiek głębszą taktyką? Sądzę, że nie zrobisz tego drugiego – tutaj linia, chociaż nieostra, wciąż malowana wyraźnie zaznaczała wam, że są pewne ruchy, na które się nie poważycie, a to zarazem prowokowało wręcz czarnowłosego do naginania jej... według własnej woli, nie patrząc na to, jak komfortowo z tym wgięciem będzie czuł się jego rozmówca – rozmówczyni w tym wypadku, która może i nie uważała, by czymś się wyróżniała szczególnym w tłumie, ale on to dostrzegał aż nader wyraźnie - była jasną jarzeniówką w czarnym tle, a do tej zawsze lgnęły ćmy takie, jak on, nie ważne, że wiedziały, jak poparzą się ich skrzydła, że stracą cały magiczny pył i już nie będą mogły się w tym życiu wznieść pomiędzy szumiącymi liśćmi o zachodzie słońca – musiały się zbliżyć do tego, co je mamiło, do tego, co pożądały... Tam, gdzie biło serce, ale nie niepokojem – jeszcze nie. Nie romantycznym uniesieniem. Biło swoją miarą i nie zmieniało tempa od początku tej rozmowy, bez znaczenia był fakt, że zmniejszyłeś między wami odległość – to odpiero było niesamowite..! Zarumieniła się jednak, więc och – dostałeś jakąś piękną reakcję... A przed tym zarumieniem przyszło zdziwienie – cudownie!
Jego wzrok nie błądził już po jej sylwetce – pozostał na najważniejszym elemencie, który pożerał z pełnią świadomości tego, co robi i dlaczego to robi – nie, nie, to wciąż nie to spojrzenie, które rozbiera dziewczynę wzrokiem i wyraźnie widać, że taksuje ją tak, jakby była nago – to było spojrzenie na o wiele wyższym poziomie, głębokie, to, z którym nie do końca się mierzyłaś, woląc nie ryzykować ze spotkaniem tego, co drzemało na dnie otchłani – bardzo dobrze, mądra dziewczynka – nie rzucaj się na głęboką wodę, jeśli nadal jesteś żywa, szkoda marnować twą drogocenną duszę...
- Zdaje się, że spotkałem pierwszą osobę od czasu plotek, która widzi we mnie... tylko niepokornego, upierdliwego ucznia? - Pokiwał głową na boki, wypowiadając słowa wolno, zupełnie jakby się namyślał, chociaż od razu mogę wam powiedzieć, że było to niemal zagranie artystyczne – nawet chwilowa ucieczka ocząt w górę, by zerwać kontakt wzrokowy, przed czym pochylił się nieznacznie w jej stronę, by zaraz powrócić do poprzedniej pozycji i nie męczyć jej tak zagrabianiem przestrzeni osobistej, zwłaszcza, że... nie, nie chciał, by się go bała. Pierwszy moment zajrzenia w zielone przestrzenie jej zwierciadeł duszy wręcz do tego zapraszały, ale teraz... teraz zachęcały do tego, by się z nimi bawić nie na tej pustej, surowej, teatralnej scenie, którą mógłbym przyrównać do ringu, która opłynęła już krwią wielu, lecz właśnie w placu zabaw...
Więc przenieśmy się.
Jest piaskownica, są huśtawki, zjeżdżalnie, pełno wyrostków, co ledwo siegają nosem ponad stół, kręci się wokoło, każdy ma tutaj swój kąt, racja, ale też w kazdym kącie jest więcej niż po jednym stworzonku, diabełku, co to krzyczy, płacze i próbuje się przepychać z kolegami, co zabrali mu łopatkę... i jest też kącik zajmowany przez tylko jednego osobnika, zupełnie jakby roztaczał wokół siebie niewidzialną bańkę, szklaną półkulę, która nie pozwala do niego podejśc na bliżej niż 5 metrów – jeśli tylko przekroczyć tą magiczną granicę, mróz i pustka dostaje się prosto do wnętrza i nie oszczędza, póki nie zniszczy. Lub póki ten odważny jeden z drugą się nie wycofają. Nikt się do niego nie odzywa, jest jakby niewidzialny, nikt nie pyta, czy może dołączyć się do budowania tego zamku z piasku, który przecież zostanie zniszczony przez pierwszy lepszy deszcz, jeśli tylko chmury się zbiorą... ach, niemal zapomniałem.
Przecież już pada.
Dzieci uciekają, biegną do swych mam, albo pod najbliższe drzewa, drą się podniecone, inne – tak, zgadliście: płaczą! I znowu – jest jedno dziecko, które w piaskownicy wciąż siedzi i zamiast uciekać z uporem maniaka buduje dalej, odbudowują to, co deszcz ośmielił się spłukać. W tym deszczu była jeszcze jedna szalona, co nie uciekała... Na imię miała Lily. Była naprawdę miłą dziewczynką. Lubianą. Tylko nikt nie rozumiał, dlaczego wciąż się huśta i próbuje wzlecieć do tak brzydkiego nieba – więc wołają ją głosy z oddali, och Lily – czy nie słyszysz..? Czy już rozwinęłaś swoje słabe skrzydła, na których przecież nie uda ci się unieść, a one objęły cię osłoną od rzeczywistości, na którą przecież twe słabe ciało i tak było narażone..? Co tu robisz? Przecież to nie jest miejsce dla Ciebie. Przecież mama w domu czeka, przecież czekają przyjaciele, a Ty... Ty zostałaś na tym samym polu, na tym samym placu, na którym znajdował się przeklęty Sahir Nailah.
Dziewczyno – co robisz..?
- Co powiesz więc na to, że gdybym miał dowody, świadczyłoby to o twojej niekompetencji jako manipulatorki..? - Oj tak, kochałeś bawić się słowami, kochałeś zagadki, kochałeś prowokować osoby przed tobą stojące do myślenia i... manipulować je. Mówi się, że są te manipulacje złe i dobre, nie wiem, czy rodzaj tych, które Nailah stosował należały do jakiejkolwiek kategorii, na pewno potrafiły być strasznie upierdliwe, a z drugiej strony chyba nie tak do końca, skoro jak dotąd nikt nie narzekał, a wręcz przeciwnie, ponieważ nadawały jego zabiegi rozmowom pewnych aspektów, których nie przerabiało się na co dzień z osobami, które się znało, ba..! Nie przerabiało się w ogóle. Tutaj przecież czaił się ten tragiczny mrok, który tylko czekał na potknięcie, by złapać za rękę, a który zamiast podnieść, to pogrzebie żywcem... Czy naprawdę serce rudego kotka nie może bić mocniej z tego powodu? Jak bardzo odporne jest? Chciałbym sprawdzić... I przeć dalej, nie bacząc na konsekwencje, więc szybko: dawaj jakieś znaki, póki jakiekolwiek opamiętanie się wchodzi w plan wydarzeń na daną chwilę, jeśli pozwolisz wydarzeniom trwać: może być za późno. Szansa na zabawę kocim ogonem przeminie. Ten Kocur nie był tak delikatny – jego szczęki posmakowały krwi, jego pazury rozrywały ciało żywcem. Był przecież "dorosły".
Więc tak: Nailahowi nadal bardzo podobała się ta zabawa... tylko nie pytaj mnie, czy była dobra, czy była zła, czy w ogóle miała jakikolwiek sens, ani o to, czy powiew świeżości przetrwa to wszystko, co mogło się tutaj wydarzyć, tak jak i siebie nie pytaj, czy obrazy się tu zmienią, czy jakakolwiek więź zrozumienia zostanie zbudowana, ni też o to, czy tak po prostu możesz skoczyć staremu kocurowi na ogon, którym poruszał w hipnotyzującym rytmie – zrób to. No dalej. Poddaj się chwili, bo po co w tym momencie martwić się o to, co czeka nas za rogiem? Na korytarzu nikogo nie ma prócz was – wasze przyciszone głosy niosą się wzdłuż i wszerz, a wszystko koronuje i zagłusza zarazem deszcz, jaki błogosławi dziwacznemu spotkaniu w dziwacznych okolicznościach, gdy ktoś, o zgrozo! - gdy ktoś próbuje nakłonić Nailaha do współpracy!
- Czy fakt bycia rówieśnikami musi od razu oznaczać chodzenie na ten sam rok? - Zapytał miękko, wyciągając dłoń, zupełnie jakby zaraz miał ją położyć na jej policzku i pogładzić, jakby wyciągał ją do niej, ale była za daleko – mimo takiej zniewalającej bliskości wciąż za daleko, by było to dla niego możliwe – ta jego przejrzysta kula... ona musiała nie tylko odpychać innych od zewnątrz, ale też blokować jego od wewnątrz. Tak, tak, tak – znowu masz rację..! Tu nie chodziło tylko o to, że świat nie pozwala zaznać szczęścia – on sam nawet nie próbował po nie sięgnąć. To znaczy: próbował, ale teraz uważał, że jest dobrze, jak jest – osiągnął swój status odpowiedniej przestrzeni osobistej i w niej się zamknął, bardzo zresztą szczelnie. Według niego nie było warto. Za dużo przeżył rozczarować i wcale nie miał ochoty na następne – za bardzo się już wycofał i znieczulił... a skoro tak się stało, to po co miał niby wracać do wcześniejszego, żałosnego stanu, by próbować ponownie, jak przez ostatnich 16 lat? Teraz było dodatkowo zbyt niebezpiecznie, kiedy cała szkoła patrzyła na ręce i tylko czekała na oznakę słabości, by skopać gdzieś w kącie, poza czujnym wzrokiem nauczycieli. Z opinią kogoś, kogo się nie lubi lub się go boi było mu całkiem nieźle.
- Może brałem, może nie brałem... - Wykrzywił nieco wargi w lekkim niezadowoleniu, a jednocześnie rozbawieniu, którego nie mógł się pozbyć – taka króciutka rozmowa, a już zdążyła mu poprawić humor – to było jego minimalne szczęście. Zblazowane, ledwo dostrzegalne, ale było – przyjemność z prostych, czy bardziej skomplikowanych rozmów, przyjemność płynąca ze spędzeniem z kimś od czasu do czasu ułamka swojego życia. To w zupełności wystarczyło. - Słodka Lilio... powiedziałem, że udam się do dormitorium Krukonów... ale nie powiedziałem, kiedy. - Zwrócił jej uwagę na ten mały, istotny szczególik. - Nie. Nic mnie nie interesują plotki. - Obrócił nagle sytuację o 180 stopni, potwierdzając jednocześnie, choć kompletnie nie wprost, że on również ich nie lubił i również uważał, że ranią – och, nie oszukujmy się, to, co peplali ludzie potrafiło wszystko zrujnować. Wystarczyło dobrze wymierzyć ostrze... a czasami nawet i tego nie trzeba było robić – broń po prostu sama uderzała w losowe miejsca, a i tak bolało nieludzko. Zdecydowanie za bardzo jak na możliwość przejścia obok tego bokiem i udawania, że w ogóle nic się nie czuło. - Wybacz, przyznając się, byłem po prostu niezmiernie ciekawy, co mi powiesz.- Pozwolił sobie na enigmatyczny uśmieszek. - Ale ta o szatni... rozumiesz, wampirze zmysły, wyostrzony słuch... takie tam sprawy... Skoro wasza drużyna tam nie była to bardzo ciekawe, kto... - Przedrzeźniał się z nią. Znowu. Wbijał coraz mocniej i mocniej szpileczki w jej ciało, oczekując coraz to mocniejszych reakcji.
Jego wzrok nie błądził już po jej sylwetce – pozostał na najważniejszym elemencie, który pożerał z pełnią świadomości tego, co robi i dlaczego to robi – nie, nie, to wciąż nie to spojrzenie, które rozbiera dziewczynę wzrokiem i wyraźnie widać, że taksuje ją tak, jakby była nago – to było spojrzenie na o wiele wyższym poziomie, głębokie, to, z którym nie do końca się mierzyłaś, woląc nie ryzykować ze spotkaniem tego, co drzemało na dnie otchłani – bardzo dobrze, mądra dziewczynka – nie rzucaj się na głęboką wodę, jeśli nadal jesteś żywa, szkoda marnować twą drogocenną duszę...
- Zdaje się, że spotkałem pierwszą osobę od czasu plotek, która widzi we mnie... tylko niepokornego, upierdliwego ucznia? - Pokiwał głową na boki, wypowiadając słowa wolno, zupełnie jakby się namyślał, chociaż od razu mogę wam powiedzieć, że było to niemal zagranie artystyczne – nawet chwilowa ucieczka ocząt w górę, by zerwać kontakt wzrokowy, przed czym pochylił się nieznacznie w jej stronę, by zaraz powrócić do poprzedniej pozycji i nie męczyć jej tak zagrabianiem przestrzeni osobistej, zwłaszcza, że... nie, nie chciał, by się go bała. Pierwszy moment zajrzenia w zielone przestrzenie jej zwierciadeł duszy wręcz do tego zapraszały, ale teraz... teraz zachęcały do tego, by się z nimi bawić nie na tej pustej, surowej, teatralnej scenie, którą mógłbym przyrównać do ringu, która opłynęła już krwią wielu, lecz właśnie w placu zabaw...
Więc przenieśmy się.
Jest piaskownica, są huśtawki, zjeżdżalnie, pełno wyrostków, co ledwo siegają nosem ponad stół, kręci się wokoło, każdy ma tutaj swój kąt, racja, ale też w kazdym kącie jest więcej niż po jednym stworzonku, diabełku, co to krzyczy, płacze i próbuje się przepychać z kolegami, co zabrali mu łopatkę... i jest też kącik zajmowany przez tylko jednego osobnika, zupełnie jakby roztaczał wokół siebie niewidzialną bańkę, szklaną półkulę, która nie pozwala do niego podejśc na bliżej niż 5 metrów – jeśli tylko przekroczyć tą magiczną granicę, mróz i pustka dostaje się prosto do wnętrza i nie oszczędza, póki nie zniszczy. Lub póki ten odważny jeden z drugą się nie wycofają. Nikt się do niego nie odzywa, jest jakby niewidzialny, nikt nie pyta, czy może dołączyć się do budowania tego zamku z piasku, który przecież zostanie zniszczony przez pierwszy lepszy deszcz, jeśli tylko chmury się zbiorą... ach, niemal zapomniałem.
Przecież już pada.
Dzieci uciekają, biegną do swych mam, albo pod najbliższe drzewa, drą się podniecone, inne – tak, zgadliście: płaczą! I znowu – jest jedno dziecko, które w piaskownicy wciąż siedzi i zamiast uciekać z uporem maniaka buduje dalej, odbudowują to, co deszcz ośmielił się spłukać. W tym deszczu była jeszcze jedna szalona, co nie uciekała... Na imię miała Lily. Była naprawdę miłą dziewczynką. Lubianą. Tylko nikt nie rozumiał, dlaczego wciąż się huśta i próbuje wzlecieć do tak brzydkiego nieba – więc wołają ją głosy z oddali, och Lily – czy nie słyszysz..? Czy już rozwinęłaś swoje słabe skrzydła, na których przecież nie uda ci się unieść, a one objęły cię osłoną od rzeczywistości, na którą przecież twe słabe ciało i tak było narażone..? Co tu robisz? Przecież to nie jest miejsce dla Ciebie. Przecież mama w domu czeka, przecież czekają przyjaciele, a Ty... Ty zostałaś na tym samym polu, na tym samym placu, na którym znajdował się przeklęty Sahir Nailah.
Dziewczyno – co robisz..?
- Co powiesz więc na to, że gdybym miał dowody, świadczyłoby to o twojej niekompetencji jako manipulatorki..? - Oj tak, kochałeś bawić się słowami, kochałeś zagadki, kochałeś prowokować osoby przed tobą stojące do myślenia i... manipulować je. Mówi się, że są te manipulacje złe i dobre, nie wiem, czy rodzaj tych, które Nailah stosował należały do jakiejkolwiek kategorii, na pewno potrafiły być strasznie upierdliwe, a z drugiej strony chyba nie tak do końca, skoro jak dotąd nikt nie narzekał, a wręcz przeciwnie, ponieważ nadawały jego zabiegi rozmowom pewnych aspektów, których nie przerabiało się na co dzień z osobami, które się znało, ba..! Nie przerabiało się w ogóle. Tutaj przecież czaił się ten tragiczny mrok, który tylko czekał na potknięcie, by złapać za rękę, a który zamiast podnieść, to pogrzebie żywcem... Czy naprawdę serce rudego kotka nie może bić mocniej z tego powodu? Jak bardzo odporne jest? Chciałbym sprawdzić... I przeć dalej, nie bacząc na konsekwencje, więc szybko: dawaj jakieś znaki, póki jakiekolwiek opamiętanie się wchodzi w plan wydarzeń na daną chwilę, jeśli pozwolisz wydarzeniom trwać: może być za późno. Szansa na zabawę kocim ogonem przeminie. Ten Kocur nie był tak delikatny – jego szczęki posmakowały krwi, jego pazury rozrywały ciało żywcem. Był przecież "dorosły".
Więc tak: Nailahowi nadal bardzo podobała się ta zabawa... tylko nie pytaj mnie, czy była dobra, czy była zła, czy w ogóle miała jakikolwiek sens, ani o to, czy powiew świeżości przetrwa to wszystko, co mogło się tutaj wydarzyć, tak jak i siebie nie pytaj, czy obrazy się tu zmienią, czy jakakolwiek więź zrozumienia zostanie zbudowana, ni też o to, czy tak po prostu możesz skoczyć staremu kocurowi na ogon, którym poruszał w hipnotyzującym rytmie – zrób to. No dalej. Poddaj się chwili, bo po co w tym momencie martwić się o to, co czeka nas za rogiem? Na korytarzu nikogo nie ma prócz was – wasze przyciszone głosy niosą się wzdłuż i wszerz, a wszystko koronuje i zagłusza zarazem deszcz, jaki błogosławi dziwacznemu spotkaniu w dziwacznych okolicznościach, gdy ktoś, o zgrozo! - gdy ktoś próbuje nakłonić Nailaha do współpracy!
- Czy fakt bycia rówieśnikami musi od razu oznaczać chodzenie na ten sam rok? - Zapytał miękko, wyciągając dłoń, zupełnie jakby zaraz miał ją położyć na jej policzku i pogładzić, jakby wyciągał ją do niej, ale była za daleko – mimo takiej zniewalającej bliskości wciąż za daleko, by było to dla niego możliwe – ta jego przejrzysta kula... ona musiała nie tylko odpychać innych od zewnątrz, ale też blokować jego od wewnątrz. Tak, tak, tak – znowu masz rację..! Tu nie chodziło tylko o to, że świat nie pozwala zaznać szczęścia – on sam nawet nie próbował po nie sięgnąć. To znaczy: próbował, ale teraz uważał, że jest dobrze, jak jest – osiągnął swój status odpowiedniej przestrzeni osobistej i w niej się zamknął, bardzo zresztą szczelnie. Według niego nie było warto. Za dużo przeżył rozczarować i wcale nie miał ochoty na następne – za bardzo się już wycofał i znieczulił... a skoro tak się stało, to po co miał niby wracać do wcześniejszego, żałosnego stanu, by próbować ponownie, jak przez ostatnich 16 lat? Teraz było dodatkowo zbyt niebezpiecznie, kiedy cała szkoła patrzyła na ręce i tylko czekała na oznakę słabości, by skopać gdzieś w kącie, poza czujnym wzrokiem nauczycieli. Z opinią kogoś, kogo się nie lubi lub się go boi było mu całkiem nieźle.
- Może brałem, może nie brałem... - Wykrzywił nieco wargi w lekkim niezadowoleniu, a jednocześnie rozbawieniu, którego nie mógł się pozbyć – taka króciutka rozmowa, a już zdążyła mu poprawić humor – to było jego minimalne szczęście. Zblazowane, ledwo dostrzegalne, ale było – przyjemność z prostych, czy bardziej skomplikowanych rozmów, przyjemność płynąca ze spędzeniem z kimś od czasu do czasu ułamka swojego życia. To w zupełności wystarczyło. - Słodka Lilio... powiedziałem, że udam się do dormitorium Krukonów... ale nie powiedziałem, kiedy. - Zwrócił jej uwagę na ten mały, istotny szczególik. - Nie. Nic mnie nie interesują plotki. - Obrócił nagle sytuację o 180 stopni, potwierdzając jednocześnie, choć kompletnie nie wprost, że on również ich nie lubił i również uważał, że ranią – och, nie oszukujmy się, to, co peplali ludzie potrafiło wszystko zrujnować. Wystarczyło dobrze wymierzyć ostrze... a czasami nawet i tego nie trzeba było robić – broń po prostu sama uderzała w losowe miejsca, a i tak bolało nieludzko. Zdecydowanie za bardzo jak na możliwość przejścia obok tego bokiem i udawania, że w ogóle nic się nie czuło. - Wybacz, przyznając się, byłem po prostu niezmiernie ciekawy, co mi powiesz.- Pozwolił sobie na enigmatyczny uśmieszek. - Ale ta o szatni... rozumiesz, wampirze zmysły, wyostrzony słuch... takie tam sprawy... Skoro wasza drużyna tam nie była to bardzo ciekawe, kto... - Przedrzeźniał się z nią. Znowu. Wbijał coraz mocniej i mocniej szpileczki w jej ciało, oczekując coraz to mocniejszych reakcji.
- Lily Evans
Re: Korytarz
Pią Mar 27, 2015 5:05 pm
Więc trwamy w oczekiwaniu na to, co będzie dalej w tej książce, jaki rozdział postanowi się Nam teraz objawić. Chociaż do końca tego, który trwał, nadal było kilka kartek, które wypadałoby przeczytać. Ale zanim ona zwróci się w tamtą stronę i wróci do czytania, chce mieć chwilę wytchnienia tylko dla siebie. Czy da radę na dłuższą chwilę zatrzymać przy sobie ten wiatr..? Tyle razy przecież uciekał przed innymi, którzy mieli w sobie więcej cierpliwości i siły! Ale chłód nie mógł być wieczny, tak samo gorąco. Należało więc zamknąć jego wrota, zanim zdołałby zagościć na dłużej w bibliotecznych kątach. Zimno jednak musi być odpowiednie, by tak skutecznie zadziałać na jakąkolwiek istotę. Istna parabola temperaturowa! Można, drżąc blefować, mając albo za słabe karty, albo za mocne w tej grze. Lecz powiedz mi, o co ona się toczyła? Jakie były tu zasady? A może...może był ich całkowity brak? Nie było tu żadnej szachownicy, Sahirze. Nie byliśmy też w kasynie, a żadne z Nas nie rzucało małej kuleczki, która miała wirować do czasu, aż cała machina by nie zwolniła. To zabawne, bo nie straszna była mi burza. Mogłabym wtedy godzinami siedzieć na parapecie i z przyklejoną twarzą do okna, zwyczajnie podziwiać ciemne szalejące za szybą chmury, które niosłyby ze sobą pieśni o swojej dzikiej, nieokrzesanej mocy. Nie cieszyłabym się, ale nie byłabym też smutna. Zwyczajnie czułabym ulgę i lekkość z tego powodu; i tak wszystko zdawało się być przyjemniejsze od uciążliwych upałów.
Nie każdy potrzebował taktyki; w sumie w przypadku Lily chodziło tu bardziej o posiadanie jakiegokolwiek planu, który pozwoliłby jej dobrze zorganizować sobie czas i życie. Jakiejkolwiek podwaliny, coś namacalnego...coś sprawiającego, że wiedziałaby, że nie tkwi w jednym miejscu. Ale cóż, los miał w zwyczaju krzyżować różne rzeczy, w tym i jej pisemne instrukcje pt. „Krok po kroku, czyli jak przetrwać”. W ostatnich czasach było to jeszcze bardziej widoczne; nie planowała tylu momentów w swoim życiu, ale jednak one się wydarzyły! I w sumie...nie żałowała ich – skądże znowu! – dostarczały jej chorej radości, którą niemniej wolała pielęgnować w sobie. Jak przystało na kwiat, który w odpowiednim momencie od tej troski zakwitnie. Niech więc naginia tę linię, jak chce. Nie zamierzała się przeciw temu buntować, dopóki nie odczuwała tego w sposób, który świadczyłby o jej wewnętrznym dyskomforcie. Dziwisz się? Ona nie była z tego typu, który wiedziałby o swoich walorach i świadomie by je podkreślał. Nie przypisywała sobie też najgorszych cech fizycznych – ot co – prosta dziewczyna, taka co zazwyczaj pierwsza wchodzi do sali i ostatnia z niej wychodzi, zajęta swym poprawnym światem, w którym jednak było miejsce na wyobraźnię. I magię. Jedno z drugim zresztą ciasno się ze sobą splatało, tworząc niemalże całość. Promyczkiem Słońca w Nocy, wśród Gwiazd i Księżyca – oni, choć przecież tacy nieprzystępni zazwyczaj, pozwalali jej na to, by istniała wraz z nimi.Chyba, że tylko sobie z niej stroili żarty, co w sumie byłoby dość niegrzeczne. Ale kto powiedział, że takie osobliwości muszą być uprzejme? Ćmy po zetknięciu z tą jasno świecącą żaróweczką, nie tylko nie potrafiłyby się unieść w przestworza, ale poniosłyby śmierć. Jednak czy ta śmierć nie byłaby dla nich ukojeniem i szczęściem? Zginęłyby dotykając promienia ich życiowego spełnienia..! Mogły się więc zbliżyć do jej bijącego serca...a właściwie ta jedna ćma. Ale co wtedy by nastąpiło? Centrum jej uczuć – taka mała nadzieja, należąca zupełnie do niej, która niczym małe stworzonko, żyła w jej środku i stanowiła opozycję dla tego upartego rozumu. Zupełnie nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś balansował na tej krawędzi; pomiędzy tym, co wypadało, a tym czego się pragnęło. No może była jeszcze taka osoba, która łamała wszelkie ustalone zasady z pełną premedytacją. Ktoś zdolny do tego by całkowicie zawładnąć jej sercem w taki sposób, że wygrywało ono od razu walkę z rozumiem.
Lecz ta osoba...była w zupełnie innym miejscu. Chyba nie byłaby w stanie tak po prostu wymówić jego imię. Nie w tym niepokojącym stanie. Rumieniec i zdziwienie..! Tak niewiele wystarczyło Ci do wewnętrznego zachwytu..?
Nie wiedziała już, co ma sądzić o tym spojrzeniu; doprawdy, było dość niepokojące, jednak nie na tyle, by zacząć krzyczeć, uciekać, robić cokolwiek by odciąć wszystkie drobne nicie nawiązania małego porozumienia. To tak jakby padało na nią z góry światło, a ona nie mogłaby się ruszyć by je zgasić, a ono byłoby takie mocne, że po jakimś czasie zaczęłyby ją boleć oczy. Samym wzrokiem jednakże nie był w stanie uzyskać wszystkich odpowiedzi – to by było za proste dla niego. Oczekiwał przecież czegoś trudniejszego i bardziej skomplikowanego. Mógł się jednak przeliczyć. Nadal żywa. Wiesz, w końcu wszyscy umrą. Wspominałam o tym, ale...sama świadomość tego faktu nie jest przygnębiająca; przygnębiający jest po prostu fakt, że są ludzie, którzy traktują życie, jak przekleństwo, jak przykry obowiązek narzucony przez kogoś z góry. Ale dlaczego..? Zawsze istnieje argument, który przemawia za tym by jednak próbować zawalczyć o siebie i o swoje istnienie. Strach i pragnienie. Każdy czegoś pragnął...nawet istoty, takie jak Ty. Spróbujesz mi udowodnić, że się mylę?
- Czy to aż tak dziwnego i zaskakującego..? Gdybyś bardziej postępował zgodnie ze Statusem Szkoły zapewne zasłużyłbyś nawet na miano nawróconego dobrego ucznia. A może, jakbyś tylko chciał i oddał się nauce...na wzorowego? Zapewne nie zamierzasz brać pod uwagę, to co teraz powiedziałam, prawda? – Odpowiedziała sobie właściwie sama, ale jednak jej pytający wzrok mówił coś innego. Była ciekawa, czy trafiła tym razem, czy może jednak byłby w stanie ją zaskoczyć i stwierdzić, że któraś z tych opcji może się spełnić. Ale czy nie była to kolejna oznaka jej naiwności? Ile razy przecież miała do czynienia z takim typem człowieka..! Ostatnimi czasy w Hogwacie pojawiło się sporo różnego rodzaju buntowników i przedstawicieli hipisów – Ci drudzy byli bardziej pokojowo nastawieni, ale uświadomienie im czegokolwiek, zajmowało nieraz więcej czasu. Kiedy tak niebezpiecznie się do niej przybliżył, miała wielką ochotę automatycznie wycofać się do tyłu. Nie poruszyła się jednak, cierpliwie czekając na to, co dalej zamierza. Krótki sznureczek ciarek przebiegł wtedy po jej ciele. Nadal się nie bała, była jednakże zmieszana i bardzo niepewna tego, co właśnie się działo. To tak jakbyście mieli wkroczyć do nieznanego przez Was pomieszczenia w którym nie działało światło i coś znaleźć. A najgorsze..że nie posiadaliście nawet czegoś takiego, jak różdżka. Do tej sytuacji nie pasowała scena teatru, gdzie oboje rozgrywaliby swoje role. Nieee...zupełnie nie tak. To musiało być przecież zupełne inne miejsce.
I tak się stało.
Wszystko się zgadzało. Dużo wyborów dla każdego przeciętnego dziecka, który zwyczajnie starał się znaleźć coś, co sprawi mu przyjemność i zajmie odpowiednią ilość czasu, aż mu się nie znudzi i nie postanowi skorzystać z czegoś innego. Gorzej, gdy coś na co będzie miał ochotę, będzie zajęte przez jego kolegę lub koleżankę w podobnym przedziale wiekowym. Każdy więc walczył zaciekle o swój kawałek w tym zabawowym królestwie. Czasem dochodziło do wymiany i dziecięcych sojuszy, bo choć mogłoby Cię to zdziwić, takie małe szkraby pojawiły ze sobą współpracować. Ciebie jednak się bano, unikało, ale Ty również jakoś nie byłeś tego typu dzieckiem, które by chętnie spróbowało się z kimś porozumieć i zaproponować miejsce obok siebie.
Ale zaczęło padać i Twój cudowny piaskowy zamek został zniszczony. I prysł ten dziecięcy czar.
Ale jednak Ty nie chciałeś się poddać! Jedyne dziecko, które odważyło się zostać i próbować dalej i walczyć, choć przecież wedle Twoich zasad powinieneś to sobie zupełnie odpuścić..
A zaraz. Oprócz Ciebie, jestem przecież jeszcze ja!
Widzisz? Ta szalona i lubiana dziewczynka nadal się huśtała. I choć była miła i ogólnie inne dzieci do niej podchodziły, to zdziwisz się, ale...w środku była samotna. Bo nikt nie chciał się z nią dłużej bawić – zawsze w końcu wszyscy znikali w swoich domach i zapominali o niej. Czasem zdarzało się – ale ty mogłeś o tym przecież nie wiedzieć – że dzieci trochę się z Lily śmiały. Z jej rudych warkoczyków, zadartego lekko noska i z tego, że właśnie robiła takie dziwne i niezrozumiałe dla nich rzeczy. Ale skąd przecież mogłeś wiedzieć..? Widziałeś to, co wszyscy. Jej nikły uśmiech na piegowatej buzi i zdeterminowane zielone oczy, które wciąż były skierowane w jedną stronę – w stronę nieba. Huśtała się i huśtała, aż w końcu jeden głosik – ten ważny dla niej głos, należący do jej siostry wypowiedział jedno krótkie zdanie: „Lily dziwadło”. Mogłoby to zabrzmieć zabawne i wzbudzić śmiech u wszystkich, gdyby nie ton, jakim blondynka to wypowiedziała; pełny jadu, nienawiści i pogardy. Dziewczynka więc wyskoczyła z tej huśtawki i wylądowała miękko w piaskownicy Sahira. Miała taką jasną zieloną sukieneczkę z bufiastymi rękawami, ale nie bała się jej ubrudzić. Chwyciła trochę mokrego piachu w swe małe rączki i postawiła koślawą wieżyczkę w jego zamku. Po chwili rzuciła mu krótkie błyszczące spojrzenie i poszła sobie. Była przecież bardziej podatna na przeziębienie, niż on.
No właśnie...co robię? Co My robimy?
- A kto w ogóle powiedział, że chcę być manipulatorką..? Zupełnie nie widzę się w tej roli – odparła wymijająco, spoglądając mu dosyć pewnie w oczy. Taki więc chcialeś osiągnąć efekt? Taki cel był tej prowokacji? Tak naprawdę nie znała się na tym, nie wgłębiała się jakoś za specjalnie w te tajniki. Zwyczajnie w swym życiu próbowała już różnych metod i większość z nich się sprawdzała. W końcu. Ale bywały też osobniki niezwykle uparte, które nie chciały odpuścić. Tak naprawdę Sahir nie potrzebował żadnego powodu, ani też usprawiedliwienia dla swych czynów. Sam sobie był tym Czarnym kocurem, który robił to, co w danej chwili chciał. Co więc mu po takim rudym kociątku, które ledwo wyszło ze swojego ciepłego kojca? Obecnie? Nie, nie mogło. Oczywiście zapewne gdyby chciała mogłaby się naprawdę mocno skupić i wyobrażać sobie ponure scenariusze...ale dlaczego? By pogrążyć się w rozpaczy i nie strachu? Czyż nie sądzisz, że to byłoby zbyt duże obciążenie dla tego słabo – silnego kwiatka? Sprawdzić...jak daleko mógłbyś się posunąć w chęci jej skrzywdzenia? Złamania? A gdybyś zobaczył jej upadek, czy wtedy byłbyś wystarczająco usatysfakcjonowany? Rude kociątko trąci więc delikatnie ogon Czarnego kocura, po czym przewraca się na plecy i zaczyna próbować złapać powietrze w swe łapki. A przecież i tak wie, że nigdy się mu nie uda ta sztuczka. A jednak próbuje i miauczy wesoło! Nie wyczuwa aż tak dobrze tego zagrożenia, które czai się w Tobie...
Bo czasami martwienie się pozwoli od razu przewidzieć nadchodzące rozczarowanie, jeśli takowe się nagle pojawi. Bo czasami oddanie się chwili nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. Więc stoją sobie na tym pustym, póki co korytarzu i próbują się rozgryźć w najprostszy dla ludzi sposób. Przez wspólną rozmowę.
- Zazwyczaj tak. W większości przypadku, tak zazwyczaj powinno się zakładać. Rozumiem jednakże, że jesteś z roku niżej..? – Stwierdziła, niemniej pod koniec w jej ton wkradła się nutka niepewności. Nie chciała popełnić żadnego faux – pas. Zastanawiająco spojrzała na jego wyciągniętą dłoń, jakby próbują rozgryźć po co w ogóle to zrobił. Co też takiego mogło mu siedzieć w głowie. Był więc szczery sam ze sobą, a to pierwszy krok by cokolwiek spróbować zmienić. Pytanie, czy na gorsze, czy na lepsze..? Wszystko zapowiadało na to, że skłoni się bardziej ku tej pierwszej opcji. Zniechęcony więc poprzednimi porażkami, postanowił więc całkowicie się od tego odciąć..? Ale tak się przecież nie dało – sam przecież powinien być tego świadomy. I jak sądzi, ile taki stan rzeczy jeszcze potrwa, zanim całkowicie nie oszaleje z samotności i żalu? Mógł więc dalej bawić się te małe podchody; sam ze sobą, ale żeby czasem nie rozejrzał się wokół siebie, kiedy będzie już za późno.
- Czy zaniki pamięci są częste u wampirów, czy to Ty po prostu jesteś takim wyjątkiem? – Spytała cicho, niemalże rozbawiona, próbując jednak nad tym zapanować, by przypadkiem nie stracić czujności. To było zupełnie nie na miejscu, zważywszy na to, gdzie się znajdowali i kim oboje byli. Kiedy zwrócił się po niej po imieniu, drgnęła zauważalnie i zagryzła niepewnie dolną wargę. Zielone tęczówki pociemniały, jakby oddała się jakimś nowym rozważaniom.
- Skąd znasz moje imię..? To jest dość nietypowe, szczerze powiedziawszy, zwłaszcza że nie zostaliśmy sobie nawet przedstawieni, prawda? – Spytała ze zmarszczonym czołem, po czym pod wpływem jego kolejnych słów, poczuła jak zaciekawieniu ustępuje mała irytacja. – Posłuchaj. Naprawdę nie chcę być niemiła, ale może zwyczajnie zróbmy tak, że pójdziesz w tamtą stronę ze mną? Chyba, że to będzie dla Ciebie za duży wysiłek.
Jej pantofelki uderzyły stanowczo w posadzkę, a głuchy dźwięk rozległ się po korytarzu. Zegarek na jej ręce z dokładną precyzją wskazał godzinę 22. Nie wróżyło niczego dobrego, jeśli woźny, albo jakiś nauczyciel pojawi się teraz w tym miejscu. Po chwili rzuciła mu twarde spojrzenie i przeciągle westchnęła. Takie poważne decyzje o tej godzinie nie działały na nią najlepiej i naprawdę musiała walczyć sama ze sobą, żeby nie zareagować w typowy dla siebie sposób.
Słowa były niemniej decydującym ostrzem; bardziej dotkliwym niż najgorsze zaklęcia. Poza tym każdy coś czuł, nie było nikogo zupełnie obojętnego na emocje. Po prostu nie było.
- Ciekawość bywa niebezpieczna i może sprowadzić na kogoś zgubę. Odnośnie jednak szatni...nie wiem o co Ci chodzi. Krążysz wokół tego tematu, jakbyś oczekiwał, że odgadnę o czym myślisz. Wybacz więc mi teraz, ale nie potrafię – odpowiedziała cicho, nieco zniecierpliwiona, spoglądając niemalże wyzywająco w te ciemne, nieprzejrzyste oczy. – Zdecydowałeś się więc?
I zanim zdążył odpowiedzieć minęła go i zrobiła kilka kroków do przodu, będąc teraz tyłem do niego. Odwróciła się jeszcze i dłonią zaprosiła go by ruszył wraz z nią.
Skorzystasz więc z tego zaproszenia?
Nie każdy potrzebował taktyki; w sumie w przypadku Lily chodziło tu bardziej o posiadanie jakiegokolwiek planu, który pozwoliłby jej dobrze zorganizować sobie czas i życie. Jakiejkolwiek podwaliny, coś namacalnego...coś sprawiającego, że wiedziałaby, że nie tkwi w jednym miejscu. Ale cóż, los miał w zwyczaju krzyżować różne rzeczy, w tym i jej pisemne instrukcje pt. „Krok po kroku, czyli jak przetrwać”. W ostatnich czasach było to jeszcze bardziej widoczne; nie planowała tylu momentów w swoim życiu, ale jednak one się wydarzyły! I w sumie...nie żałowała ich – skądże znowu! – dostarczały jej chorej radości, którą niemniej wolała pielęgnować w sobie. Jak przystało na kwiat, który w odpowiednim momencie od tej troski zakwitnie. Niech więc naginia tę linię, jak chce. Nie zamierzała się przeciw temu buntować, dopóki nie odczuwała tego w sposób, który świadczyłby o jej wewnętrznym dyskomforcie. Dziwisz się? Ona nie była z tego typu, który wiedziałby o swoich walorach i świadomie by je podkreślał. Nie przypisywała sobie też najgorszych cech fizycznych – ot co – prosta dziewczyna, taka co zazwyczaj pierwsza wchodzi do sali i ostatnia z niej wychodzi, zajęta swym poprawnym światem, w którym jednak było miejsce na wyobraźnię. I magię. Jedno z drugim zresztą ciasno się ze sobą splatało, tworząc niemalże całość. Promyczkiem Słońca w Nocy, wśród Gwiazd i Księżyca – oni, choć przecież tacy nieprzystępni zazwyczaj, pozwalali jej na to, by istniała wraz z nimi.Chyba, że tylko sobie z niej stroili żarty, co w sumie byłoby dość niegrzeczne. Ale kto powiedział, że takie osobliwości muszą być uprzejme? Ćmy po zetknięciu z tą jasno świecącą żaróweczką, nie tylko nie potrafiłyby się unieść w przestworza, ale poniosłyby śmierć. Jednak czy ta śmierć nie byłaby dla nich ukojeniem i szczęściem? Zginęłyby dotykając promienia ich życiowego spełnienia..! Mogły się więc zbliżyć do jej bijącego serca...a właściwie ta jedna ćma. Ale co wtedy by nastąpiło? Centrum jej uczuć – taka mała nadzieja, należąca zupełnie do niej, która niczym małe stworzonko, żyła w jej środku i stanowiła opozycję dla tego upartego rozumu. Zupełnie nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś balansował na tej krawędzi; pomiędzy tym, co wypadało, a tym czego się pragnęło. No może była jeszcze taka osoba, która łamała wszelkie ustalone zasady z pełną premedytacją. Ktoś zdolny do tego by całkowicie zawładnąć jej sercem w taki sposób, że wygrywało ono od razu walkę z rozumiem.
Lecz ta osoba...była w zupełnie innym miejscu. Chyba nie byłaby w stanie tak po prostu wymówić jego imię. Nie w tym niepokojącym stanie. Rumieniec i zdziwienie..! Tak niewiele wystarczyło Ci do wewnętrznego zachwytu..?
Nie wiedziała już, co ma sądzić o tym spojrzeniu; doprawdy, było dość niepokojące, jednak nie na tyle, by zacząć krzyczeć, uciekać, robić cokolwiek by odciąć wszystkie drobne nicie nawiązania małego porozumienia. To tak jakby padało na nią z góry światło, a ona nie mogłaby się ruszyć by je zgasić, a ono byłoby takie mocne, że po jakimś czasie zaczęłyby ją boleć oczy. Samym wzrokiem jednakże nie był w stanie uzyskać wszystkich odpowiedzi – to by było za proste dla niego. Oczekiwał przecież czegoś trudniejszego i bardziej skomplikowanego. Mógł się jednak przeliczyć. Nadal żywa. Wiesz, w końcu wszyscy umrą. Wspominałam o tym, ale...sama świadomość tego faktu nie jest przygnębiająca; przygnębiający jest po prostu fakt, że są ludzie, którzy traktują życie, jak przekleństwo, jak przykry obowiązek narzucony przez kogoś z góry. Ale dlaczego..? Zawsze istnieje argument, który przemawia za tym by jednak próbować zawalczyć o siebie i o swoje istnienie. Strach i pragnienie. Każdy czegoś pragnął...nawet istoty, takie jak Ty. Spróbujesz mi udowodnić, że się mylę?
- Czy to aż tak dziwnego i zaskakującego..? Gdybyś bardziej postępował zgodnie ze Statusem Szkoły zapewne zasłużyłbyś nawet na miano nawróconego dobrego ucznia. A może, jakbyś tylko chciał i oddał się nauce...na wzorowego? Zapewne nie zamierzasz brać pod uwagę, to co teraz powiedziałam, prawda? – Odpowiedziała sobie właściwie sama, ale jednak jej pytający wzrok mówił coś innego. Była ciekawa, czy trafiła tym razem, czy może jednak byłby w stanie ją zaskoczyć i stwierdzić, że któraś z tych opcji może się spełnić. Ale czy nie była to kolejna oznaka jej naiwności? Ile razy przecież miała do czynienia z takim typem człowieka..! Ostatnimi czasy w Hogwacie pojawiło się sporo różnego rodzaju buntowników i przedstawicieli hipisów – Ci drudzy byli bardziej pokojowo nastawieni, ale uświadomienie im czegokolwiek, zajmowało nieraz więcej czasu. Kiedy tak niebezpiecznie się do niej przybliżył, miała wielką ochotę automatycznie wycofać się do tyłu. Nie poruszyła się jednak, cierpliwie czekając na to, co dalej zamierza. Krótki sznureczek ciarek przebiegł wtedy po jej ciele. Nadal się nie bała, była jednakże zmieszana i bardzo niepewna tego, co właśnie się działo. To tak jakbyście mieli wkroczyć do nieznanego przez Was pomieszczenia w którym nie działało światło i coś znaleźć. A najgorsze..że nie posiadaliście nawet czegoś takiego, jak różdżka. Do tej sytuacji nie pasowała scena teatru, gdzie oboje rozgrywaliby swoje role. Nieee...zupełnie nie tak. To musiało być przecież zupełne inne miejsce.
I tak się stało.
Wszystko się zgadzało. Dużo wyborów dla każdego przeciętnego dziecka, który zwyczajnie starał się znaleźć coś, co sprawi mu przyjemność i zajmie odpowiednią ilość czasu, aż mu się nie znudzi i nie postanowi skorzystać z czegoś innego. Gorzej, gdy coś na co będzie miał ochotę, będzie zajęte przez jego kolegę lub koleżankę w podobnym przedziale wiekowym. Każdy więc walczył zaciekle o swój kawałek w tym zabawowym królestwie. Czasem dochodziło do wymiany i dziecięcych sojuszy, bo choć mogłoby Cię to zdziwić, takie małe szkraby pojawiły ze sobą współpracować. Ciebie jednak się bano, unikało, ale Ty również jakoś nie byłeś tego typu dzieckiem, które by chętnie spróbowało się z kimś porozumieć i zaproponować miejsce obok siebie.
Ale zaczęło padać i Twój cudowny piaskowy zamek został zniszczony. I prysł ten dziecięcy czar.
Ale jednak Ty nie chciałeś się poddać! Jedyne dziecko, które odważyło się zostać i próbować dalej i walczyć, choć przecież wedle Twoich zasad powinieneś to sobie zupełnie odpuścić..
A zaraz. Oprócz Ciebie, jestem przecież jeszcze ja!
Widzisz? Ta szalona i lubiana dziewczynka nadal się huśtała. I choć była miła i ogólnie inne dzieci do niej podchodziły, to zdziwisz się, ale...w środku była samotna. Bo nikt nie chciał się z nią dłużej bawić – zawsze w końcu wszyscy znikali w swoich domach i zapominali o niej. Czasem zdarzało się – ale ty mogłeś o tym przecież nie wiedzieć – że dzieci trochę się z Lily śmiały. Z jej rudych warkoczyków, zadartego lekko noska i z tego, że właśnie robiła takie dziwne i niezrozumiałe dla nich rzeczy. Ale skąd przecież mogłeś wiedzieć..? Widziałeś to, co wszyscy. Jej nikły uśmiech na piegowatej buzi i zdeterminowane zielone oczy, które wciąż były skierowane w jedną stronę – w stronę nieba. Huśtała się i huśtała, aż w końcu jeden głosik – ten ważny dla niej głos, należący do jej siostry wypowiedział jedno krótkie zdanie: „Lily dziwadło”. Mogłoby to zabrzmieć zabawne i wzbudzić śmiech u wszystkich, gdyby nie ton, jakim blondynka to wypowiedziała; pełny jadu, nienawiści i pogardy. Dziewczynka więc wyskoczyła z tej huśtawki i wylądowała miękko w piaskownicy Sahira. Miała taką jasną zieloną sukieneczkę z bufiastymi rękawami, ale nie bała się jej ubrudzić. Chwyciła trochę mokrego piachu w swe małe rączki i postawiła koślawą wieżyczkę w jego zamku. Po chwili rzuciła mu krótkie błyszczące spojrzenie i poszła sobie. Była przecież bardziej podatna na przeziębienie, niż on.
No właśnie...co robię? Co My robimy?
- A kto w ogóle powiedział, że chcę być manipulatorką..? Zupełnie nie widzę się w tej roli – odparła wymijająco, spoglądając mu dosyć pewnie w oczy. Taki więc chcialeś osiągnąć efekt? Taki cel był tej prowokacji? Tak naprawdę nie znała się na tym, nie wgłębiała się jakoś za specjalnie w te tajniki. Zwyczajnie w swym życiu próbowała już różnych metod i większość z nich się sprawdzała. W końcu. Ale bywały też osobniki niezwykle uparte, które nie chciały odpuścić. Tak naprawdę Sahir nie potrzebował żadnego powodu, ani też usprawiedliwienia dla swych czynów. Sam sobie był tym Czarnym kocurem, który robił to, co w danej chwili chciał. Co więc mu po takim rudym kociątku, które ledwo wyszło ze swojego ciepłego kojca? Obecnie? Nie, nie mogło. Oczywiście zapewne gdyby chciała mogłaby się naprawdę mocno skupić i wyobrażać sobie ponure scenariusze...ale dlaczego? By pogrążyć się w rozpaczy i nie strachu? Czyż nie sądzisz, że to byłoby zbyt duże obciążenie dla tego słabo – silnego kwiatka? Sprawdzić...jak daleko mógłbyś się posunąć w chęci jej skrzywdzenia? Złamania? A gdybyś zobaczył jej upadek, czy wtedy byłbyś wystarczająco usatysfakcjonowany? Rude kociątko trąci więc delikatnie ogon Czarnego kocura, po czym przewraca się na plecy i zaczyna próbować złapać powietrze w swe łapki. A przecież i tak wie, że nigdy się mu nie uda ta sztuczka. A jednak próbuje i miauczy wesoło! Nie wyczuwa aż tak dobrze tego zagrożenia, które czai się w Tobie...
Bo czasami martwienie się pozwoli od razu przewidzieć nadchodzące rozczarowanie, jeśli takowe się nagle pojawi. Bo czasami oddanie się chwili nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. Więc stoją sobie na tym pustym, póki co korytarzu i próbują się rozgryźć w najprostszy dla ludzi sposób. Przez wspólną rozmowę.
- Zazwyczaj tak. W większości przypadku, tak zazwyczaj powinno się zakładać. Rozumiem jednakże, że jesteś z roku niżej..? – Stwierdziła, niemniej pod koniec w jej ton wkradła się nutka niepewności. Nie chciała popełnić żadnego faux – pas. Zastanawiająco spojrzała na jego wyciągniętą dłoń, jakby próbują rozgryźć po co w ogóle to zrobił. Co też takiego mogło mu siedzieć w głowie. Był więc szczery sam ze sobą, a to pierwszy krok by cokolwiek spróbować zmienić. Pytanie, czy na gorsze, czy na lepsze..? Wszystko zapowiadało na to, że skłoni się bardziej ku tej pierwszej opcji. Zniechęcony więc poprzednimi porażkami, postanowił więc całkowicie się od tego odciąć..? Ale tak się przecież nie dało – sam przecież powinien być tego świadomy. I jak sądzi, ile taki stan rzeczy jeszcze potrwa, zanim całkowicie nie oszaleje z samotności i żalu? Mógł więc dalej bawić się te małe podchody; sam ze sobą, ale żeby czasem nie rozejrzał się wokół siebie, kiedy będzie już za późno.
- Czy zaniki pamięci są częste u wampirów, czy to Ty po prostu jesteś takim wyjątkiem? – Spytała cicho, niemalże rozbawiona, próbując jednak nad tym zapanować, by przypadkiem nie stracić czujności. To było zupełnie nie na miejscu, zważywszy na to, gdzie się znajdowali i kim oboje byli. Kiedy zwrócił się po niej po imieniu, drgnęła zauważalnie i zagryzła niepewnie dolną wargę. Zielone tęczówki pociemniały, jakby oddała się jakimś nowym rozważaniom.
- Skąd znasz moje imię..? To jest dość nietypowe, szczerze powiedziawszy, zwłaszcza że nie zostaliśmy sobie nawet przedstawieni, prawda? – Spytała ze zmarszczonym czołem, po czym pod wpływem jego kolejnych słów, poczuła jak zaciekawieniu ustępuje mała irytacja. – Posłuchaj. Naprawdę nie chcę być niemiła, ale może zwyczajnie zróbmy tak, że pójdziesz w tamtą stronę ze mną? Chyba, że to będzie dla Ciebie za duży wysiłek.
Jej pantofelki uderzyły stanowczo w posadzkę, a głuchy dźwięk rozległ się po korytarzu. Zegarek na jej ręce z dokładną precyzją wskazał godzinę 22. Nie wróżyło niczego dobrego, jeśli woźny, albo jakiś nauczyciel pojawi się teraz w tym miejscu. Po chwili rzuciła mu twarde spojrzenie i przeciągle westchnęła. Takie poważne decyzje o tej godzinie nie działały na nią najlepiej i naprawdę musiała walczyć sama ze sobą, żeby nie zareagować w typowy dla siebie sposób.
Słowa były niemniej decydującym ostrzem; bardziej dotkliwym niż najgorsze zaklęcia. Poza tym każdy coś czuł, nie było nikogo zupełnie obojętnego na emocje. Po prostu nie było.
- Ciekawość bywa niebezpieczna i może sprowadzić na kogoś zgubę. Odnośnie jednak szatni...nie wiem o co Ci chodzi. Krążysz wokół tego tematu, jakbyś oczekiwał, że odgadnę o czym myślisz. Wybacz więc mi teraz, ale nie potrafię – odpowiedziała cicho, nieco zniecierpliwiona, spoglądając niemalże wyzywająco w te ciemne, nieprzejrzyste oczy. – Zdecydowałeś się więc?
I zanim zdążył odpowiedzieć minęła go i zrobiła kilka kroków do przodu, będąc teraz tyłem do niego. Odwróciła się jeszcze i dłonią zaprosiła go by ruszył wraz z nią.
Skorzystasz więc z tego zaproszenia?
- Sahir Nailah
Re: Korytarz
Pią Mar 27, 2015 5:06 pm
- Zaiste, nie zamierzam. - Masz swoją odpowiedź, której zresztą się spodziewałaś, a on nie zamierzał cię w tym temacie rozczarowywać, czy też wychodzić na tego "nieprzewidywalnego. Nieprzewidywalność wszak była czymś kompletnie względnym, ywkraczającym poza nasze zdolności rozumowania gdy jesteśmy osobami na tyle inteligentnymi, by zaskoczyć się nie dać zgodnie z słuszną modłą: spodziewaj się niespodziewanego, tak i wszelakie akcje bierz z poprawką na to, iż świat nie został ułożony w ramach strategicznego ładu – ten naturalny owszem, wszystko tam miało ręce i nogi, każda akcja miała równą reakcję – podporządkowywanie się więc wielkiemu kręgowi życia przychodziło z łatwością – gorzej jednak z chaosem, który zamieszkał między ludźmi – i niech ci "ludzie" noszą też w sobie istoty wszelakie człeko-podobne, jak wampiry na przykład, dobrze? Nie rozdrabniajmy się na milion wymienień, gdy nie było ku temu konkretnej potrzeby. Tak samo i pewnie nie zaskoczyłby, gdyby powiedział, że są rzeczy, na których mu zależy – nie był przecież psychopatą, miał troszeczkę nierówno pod sufitem, nie potrafił panować w większości czasu nad sowimi myślami, ale poza tym był dość normalny, a w tych normach i mieściły się pragnienia całkowicie ludzkie, kiedy dochodziło się nagle do stwierdzenia, że wampiry wcale tak wielce od ludzi się nie różnią – co nie znaczy, że czyniło je to bardziej ludzkimi... Tym nie mniej jako nastolatek miał też pewne drobnostki w swoim żywocie, które sprawiały, że faktycznie pragnął. Czego? Krwi? Och, to naturalne, to akurat wpakowane miał w kod genetyczny, choć nie prosił się o to. Pragnął rozmów. Tak, zachwytów takich drobnych jak rumieniec na twarzy tej pięknej dziewczyny, której piękno nie prześwitywało przez to, jak wyjątkowe miała oczy, w których wszak dostrzegał samą duszę stukającą w przeźroczyste okienka, o kolorze dorodnej trawy końcowo-wiosennej, nie chodziło o mało popularny kolor włosów, naturalnie rudy, ni o jej smukłą sylwetkę, którą nakrywały nienaganne szaty – to wyrastało ponad nią, biorąc się z wnętrza, które właśnie taką lilią się jawiło – kolejne spaczenie rasowe, które kazało mu adorować piękno... jednocześnie ona była na tyle delikatna, że rzeczywiście nie zamierzał na nią naciskać i sprawdzać, kiedy mogła się złamać. Masz fory, maleńka i nie jest to coś, o dziwo, z czego brałoby się wymaganie wdzięczności z jego strony, czy wymuszanie podziękowań – ułaskawił swoją Bestię, by mogła się sycić zapachem i dotykiem, który nawet nie został nawiązany – wyciągnięta ręka prześlizgnęła się w powietrzu, końcowo nie zbliżając na odległość, która mogłaby dla niej zwiastować niebezpieczeństwo. Wszystko dlatego, że oboje na swój sposób byli inni, wędrujący innym tokiem myślenia, niż wszystkie te dzieci w deszczu pochowane pod drzewem – w tym punkcie ujawniała się pierwsza kwestia tego, na czym Nailahowi zależało.
A bardzo zależało mu, żeby jego mury odgradzające go od świata przetrwały.
Czarnowłosy chłopczyk posyła dziewczynce ponure spojrzenie, ale lekko uśmiecha do niej, gdy ta już się odwraca po bezcennej pomocy i biegnie dalej, nie bojąc się burzy, ni sił natury, które miast trącać nią na wszystkie strony, opływały całe ciało i otulały ciepłym kokonem.
Czy więc na pewno oczekujemy..? Chyba tak, wszak choć jedna sylwetka stoi w bezruchu i kartek uparcie nie chce dotykać, ty zamierzasz nadrabiać za nią, ni to śpiesząc się, ni spowolniając decyzję zamknięcia okna, by tak złośliwie nie wpuszczał wiatru, co przesuwając się pomiędzy waszymi sylwetkami dodawał zgoła nieoczekiwanych efektów i odruchów – bardzo delikatnych, bardzo subtelnych, lecz masz przecież zdrowe, mądre oczy, młoda Lilio... na pewno potrafisz te różnice zobaczyć, których zabrakłoby, gdyby całkowity zastój zawładnął tą biblioteką, z całą jej pradawną wiedzą, która miast przytłaczać dodawała oddechu w skrzydła, by wznieść się i odnaleźć kąt dla siebie. Oto więc mamy: biblioteka, scena teatru, stolik do pokera... Pojedyncze rozgrywki, które skaczą na poziomach świata niepojątego prostymi zmysłami. Żaden z was nawet nie próbuje ich dostrzec. Gdzieś tam są, gdzieś tam się czają, a Czarny Kocur stara się wplątywać ich wstążki w realność, by nie zagasły nuty cudnej kołysanki, jaka swą magią ułatwiała to właśnie unoszenie się... I szukamy, szukamy, błądzimy – nic jednak po omacku, droga jest wyraźnie oświetlona... mimo to lepiej nie puszczać ściany, inaczej możemy stracić jakikolwiek kontakt z cielesną powłoką, wtedy zaś, droga Lily, znalazłabyś się, jak Nailah, w wiecznym świecie nieskończonej rozgrywki pokera, którego maniakalna przyjemność nie pozwoliła choćby spróbować do rzeczywistości powrócić.
- Jedynie przedstawiłem Ci, jak to wygląda z mojej perspektywy... Masz dar przekonywania. - I to chyba był tylko dar, ale ty wszędzie i zawsze musiałeś się dopatrywać drugiego dna, choć granica, kiedy zacząłeś to robić, była bardzo niejasna, niewyraźna, wątpiłeś, by jakakolwiek istniała – płynność wydarzeń i zmian własnego charakteru uciekała nieco ponad twoją zdolność kontroli nad nimi...
- Chodzę na VI rok. - Odparłeś gładko i odbiegłeś spojrzeniem w bok, wsuwając dłonie do kieszeni spodni – nie była to wiadomość, która tej dziewczynie zmieniałaby życie, tak jak i tonie nijak go nie zmieniała, ale skoro już zostałeś zapytany, to nie widziałeś powodów, dla których miałbyś nie odpowiedzieć wprost – dla czegoś tak banalnego nie trzeba było nawet robić szczególnych uników. - Ach, wiesz... ta pamięć... bywa czasem psotliwa. - Oj, nawet bardzo, zwłaszcza, że nie zamierzałeś mówić: we wszystkim brałem udział, nie wiedząc nawet, co dokładnie ta Gryfonka miała na myśli, jakie wydarzenia... Na następne zaś słowa i jej minę odpowiedziałeś rozbawionym zdziwieniem, unosząc wysoko brwi. - Lilia? Masz na imię Lilia? - Dopytałeś z lekkim niedowierzaniem. Tak jak i sam sobie był Czarnym Kotem, tak i sam sobie nadawał bardzo adekwatne przydomki dla tych, których spotkał, o ile tylko w jakiś się wpasowywali, a ona... od razu skojarzyła mu się z tym kwiatem. - Wybacz, zwyczajnie... skojarzyłaś mi się z tym kwiatem.
Zaproszony ruszył za nią bez chwili wahania, zamierzając skorzystać z ciekawego, miłego towarzystwa, które to towarzystwo szczególnie nim nie gardziło i wręcz samo zapraszało do tego krótko-długiego marszu przez kawałek szkoły.
- Szkoda, liczyłem na to, że dowiem się czegoś ciekawego. - Wyjaśniłeś bez ogródek, zakładając w końcu ramię torby na bark i przytrzymując ją, by się nie ześlizgnęła. - Nuda chyba naprawdę zrobi ze mnie istnego plotkarza.
A bardzo zależało mu, żeby jego mury odgradzające go od świata przetrwały.
Czarnowłosy chłopczyk posyła dziewczynce ponure spojrzenie, ale lekko uśmiecha do niej, gdy ta już się odwraca po bezcennej pomocy i biegnie dalej, nie bojąc się burzy, ni sił natury, które miast trącać nią na wszystkie strony, opływały całe ciało i otulały ciepłym kokonem.
Czy więc na pewno oczekujemy..? Chyba tak, wszak choć jedna sylwetka stoi w bezruchu i kartek uparcie nie chce dotykać, ty zamierzasz nadrabiać za nią, ni to śpiesząc się, ni spowolniając decyzję zamknięcia okna, by tak złośliwie nie wpuszczał wiatru, co przesuwając się pomiędzy waszymi sylwetkami dodawał zgoła nieoczekiwanych efektów i odruchów – bardzo delikatnych, bardzo subtelnych, lecz masz przecież zdrowe, mądre oczy, młoda Lilio... na pewno potrafisz te różnice zobaczyć, których zabrakłoby, gdyby całkowity zastój zawładnął tą biblioteką, z całą jej pradawną wiedzą, która miast przytłaczać dodawała oddechu w skrzydła, by wznieść się i odnaleźć kąt dla siebie. Oto więc mamy: biblioteka, scena teatru, stolik do pokera... Pojedyncze rozgrywki, które skaczą na poziomach świata niepojątego prostymi zmysłami. Żaden z was nawet nie próbuje ich dostrzec. Gdzieś tam są, gdzieś tam się czają, a Czarny Kocur stara się wplątywać ich wstążki w realność, by nie zagasły nuty cudnej kołysanki, jaka swą magią ułatwiała to właśnie unoszenie się... I szukamy, szukamy, błądzimy – nic jednak po omacku, droga jest wyraźnie oświetlona... mimo to lepiej nie puszczać ściany, inaczej możemy stracić jakikolwiek kontakt z cielesną powłoką, wtedy zaś, droga Lily, znalazłabyś się, jak Nailah, w wiecznym świecie nieskończonej rozgrywki pokera, którego maniakalna przyjemność nie pozwoliła choćby spróbować do rzeczywistości powrócić.
- Jedynie przedstawiłem Ci, jak to wygląda z mojej perspektywy... Masz dar przekonywania. - I to chyba był tylko dar, ale ty wszędzie i zawsze musiałeś się dopatrywać drugiego dna, choć granica, kiedy zacząłeś to robić, była bardzo niejasna, niewyraźna, wątpiłeś, by jakakolwiek istniała – płynność wydarzeń i zmian własnego charakteru uciekała nieco ponad twoją zdolność kontroli nad nimi...
- Chodzę na VI rok. - Odparłeś gładko i odbiegłeś spojrzeniem w bok, wsuwając dłonie do kieszeni spodni – nie była to wiadomość, która tej dziewczynie zmieniałaby życie, tak jak i tonie nijak go nie zmieniała, ale skoro już zostałeś zapytany, to nie widziałeś powodów, dla których miałbyś nie odpowiedzieć wprost – dla czegoś tak banalnego nie trzeba było nawet robić szczególnych uników. - Ach, wiesz... ta pamięć... bywa czasem psotliwa. - Oj, nawet bardzo, zwłaszcza, że nie zamierzałeś mówić: we wszystkim brałem udział, nie wiedząc nawet, co dokładnie ta Gryfonka miała na myśli, jakie wydarzenia... Na następne zaś słowa i jej minę odpowiedziałeś rozbawionym zdziwieniem, unosząc wysoko brwi. - Lilia? Masz na imię Lilia? - Dopytałeś z lekkim niedowierzaniem. Tak jak i sam sobie był Czarnym Kotem, tak i sam sobie nadawał bardzo adekwatne przydomki dla tych, których spotkał, o ile tylko w jakiś się wpasowywali, a ona... od razu skojarzyła mu się z tym kwiatem. - Wybacz, zwyczajnie... skojarzyłaś mi się z tym kwiatem.
Zaproszony ruszył za nią bez chwili wahania, zamierzając skorzystać z ciekawego, miłego towarzystwa, które to towarzystwo szczególnie nim nie gardziło i wręcz samo zapraszało do tego krótko-długiego marszu przez kawałek szkoły.
- Szkoda, liczyłem na to, że dowiem się czegoś ciekawego. - Wyjaśniłeś bez ogródek, zakładając w końcu ramię torby na bark i przytrzymując ją, by się nie ześlizgnęła. - Nuda chyba naprawdę zrobi ze mnie istnego plotkarza.
- Lily Evans
Re: Korytarz
Pią Mar 27, 2015 5:39 pm
Westchnęła zrezygnowana. No tak, takiej odpowiedzi istotnie się spodziewała. Nie rozczarował, ale także nie wzbudził jej zaskoczenia. Nieprzewidywalność? Nie było to takie proste być nieprzewidywalnym, kiedy każdy zdawał Ci się patrzeć na ręce i wiedzieć o Tobie więcej, niż sam mógłbyś sobie życzyć. No chyba, że byłeś jedną z tych osób, które bardzo dobrze dbały o to, by tajemnice tak szybko nie opuściły swych kryjówek. Świat jednak sam w sobie był jednym wielkim nieznanym królestwem, gdzie w każdym zakątku i komnacie się coś czaiło. Teoretycznie się o tym wiedziało, ale skąd można by było zgadnąć, co tak naprawdę czyhało w tych pokojowych ciemnościach? Jaki potwór? Jaka mara? Każda akcja rodzi reakcję. Ukradniesz coś, a ktoś to zobaczy, zostaniesz ukarany. Dotkniesz kogoś nieznajomego, a on zareaguje albo zaskoczeniem, albo przyjmie to z radością lub ze złością. Chaos w którym mieściło się wszystko, począwszy od ludzkiej obojętności, a skończywszy na zawiści i nienawiści. Tak łatwo te negatywne emocje przychodziły do przeciętnego człowieka...
To było raczej oczywiste, gdyby Sahir był psychopatą nie traktowałby jej w taki sposób. Zdradziłby się poprzez mimikę, albo słowa. W minimalny chociaż sposób. Nie, to do niego – jej przynajmniej zdaniem – nie pasowało. I tak i nie. Na pierwszy rzut oka ta granica nie wydawała się taka głęboka, dopiero po zrobieniu kilku kroków okazywało się, że było to złudne wrażenie. W takim stopniu, jaki był on ludzki, w takim samym stopniu był zupełnie od normalnego człowieka różny. Pragnienie miało różne oblicza i nie każde było na miejscu. Można by w sumie rzec, że każde pożądanie nosiło w sobie grzech mniejszy, czy też większy. Więc otrzymał jedną z rozmów, choć nie była ona w jakimś dużym stopniu rozbudowana z powodu tego niepewnego gruntu pomiędzy nią a nim. Piękno było kolejnym pojęciem względnym na liście. Być może tkwiło ono również w tym, że sama Lily go w sobie nie dostrzegała, trzymając je ukryte by nie każdy zwyczajny zjadacz kromki chleba mógł je zauważyć. Słyszała kilka razy o tym, że ma niezwyczajną urodę – niepospolitą wręcz – ale zazwyczaj reagowała na to niepewnym uśmiechem lub machnięciem dłoni. Nie traktowała tych słów na poważnie. I nie, to nie tak że udawała skromność i niedowartościowanie, zwyczajnie...nie było to dla niej takie ważne, jak dla niektórych. Słabo – silna lilia rosnąca wśród cieni i burzowych chmur. Wśród smutku, nienawiści, żalu i złośliwości. Jej sercem był czerwony motyl, który schował się w jej płatkach, chcąc przetrwać i bojąc się, że ktoś pozbawi go delikatnych skrzydeł. A bez swojego małego motylka, lilia by nie przeżyła w tym okrutnym świecie. Gorzej jednak gdy on się dowie o tym, że jeszcze gdzieś tam istniała ta nadzieja i swoimi zniszczonymi dłońmi będzie próbowało ją dosięgnąć i wykorzystać. Było dużo ludzi, którzy z dala chwalili lub podziwiali kwiat zwany lilią. Mijali ją ze swoimi uśmiechami pod którymi kryło się coś nieprzyjemnego i obcego, po czym znikali – od tak! – zapominając. Ale byli też tacy, którzy chcieli ją wyrwać albo zgnieść butem. I jej małego czerwonego motylka. Nie łatwo być kwiatem.
Sami od siebie byli różni. Jego mury przecież nie zostaną zburzone przez jedną z ludzkich istot. Nawet jeśli było coś, co wyróżniało ją na tle innych.
Biegła więc przez deszcz z uśmiechem i z przymkniętymi oczami, marząc o wielkich kolorowych bańkach unoszących się w powietrze. Mogłaby wraz z nim na nie patrzeć. Chłopczyk przypominał jej kogoś. Innego samotnego chłopczyka. Może oni by się zaprzyjaźnili..? Mogliby razem budować piaskowy zamek i przyglądać się, jak po burzy pojawia się tęcza. Więc małe rączki unoszą się najwyżej, jak potrafią, jakby dziewczynka chciała dosięgnąć chmur i zanim ktokolwiek się spostrzeże, znika.
Mam więc zdrowe i być może rzeczywiście mądre oczy, łaknące wiedzy i prawdy, choć nie zawsze były one wyzwalające. Każdy kąt do kogoś przynależał, czy to też w przeszłości, czy też w teraźniejszości i przynależeć będzie w przyszłości. A wiatr..? Cóż wiatr był przecież taki niezdecydowany! A więc mamy tyle lokalizacji rozgrywek, które w końcu się skończą. A później, co będzie? Ostateczny koniec? Nie mogli przecież dostrzec tych rzeczy, które wydawały się takie oczywiste w tych pojawiających się i znikających scenariuszach. Gorzej jeśli wstążek ludzkiego chaosu będzie i przejmie on prowadzenie, chcąc doprowadzić do zgaszenia nut tej kołysanki. A wraz z nią...a wraz z nią, czy nie zniknie ostatecznie ta magia? A bez magii nie będziemy w stanie unieść się w powietrze i poczuć ten nikły dotyk wolności na swej skórze. Jednak nie można było zbytnio oddalać się też od powierzchni ziemi, ponieważ droga powrotna była wtedy bardziej bolesna i gorzka, o ile nie całkowicie niemożliwa.
- Dar przekonywania nie oznacza, że ktoś manipuluje kimś... – odparła stanowczo w jego stronę, mrużąc pewniej zielone tęczówki. Po czym kiwnęła głową na jego następne słowa. – Czyli tak jak przypuszczałam. Jesteś rok niżej ode mnie – stwierdziła, niemalże beztrosko, również nie wnosząc niczego zaskakującego do tej rozmowy. Wypuściła głośno powietrze i pokręciła z niedowierzaniem głową, niemniej nie zamierzała naciskać. Zapewne starał się unikać tego tematu, który niczym łajnobomba śmierdziała wśród reszty szkoły. Ale...może to również były niezdrowe plotki? Pewnie jakieś powstały, ale jej i tak chodziło o pewne znaczące fakty o których wiedziała nieco więcej, bowiem wśród prefektów jednak inaczej to działało. Byli w końcu pośrednikami pomiędzy nauczycielami a swoimi kolegami i koleżankami. Zatrzymała się, gdy usłyszała z jakim niedowierzaniem zadawał te pytania.
- Dokładniej to Lily – poprawiła go, marszcząc dziwnie czoło. Teraz to ona nie potrafiła w to uwierzyć. Czyżby zwyczajnie...zgadł? To zdawało się tak mało prawdopodobne! Prędzej spodziewała się, że usłyszał od kogoś o niej, albo rozpoznał po tych wszystkich wygłupach Huncwotów. Mając takich czterech dowcipnisiów w swoim własnym domu, wśród których jeden zwraca na Ciebie „szczególną” uwagę trudno być niezauważalnym. Choć przecież wśród nią a Potterem sporo uległo zmianie, niemniej przecież wspomnienia mówią też same przez siebie. Ponownie spłonęła rumieńcem, czując rosnące zakłopotanie. To było doprawdy dziwne, ponieważ Krukon potrafił wzbudzać tak...różne odczucia. – Rozumiem, uznam to za komplement, więc wypadałoby...podziękować. Dziękuję więc. Mogę teraz poznać Twoje? Wybacz, ale go nie pamiętam, bowiem często mówiąc o Tobie, zwracając się po nazwisku.
Zareagowała całkiem spontanicznie i impulsywnie, po czym zanim zdążył odpowiedzieć, odwróciła się napięcie i ruszyła przed siebie. Mijali więc nadal zapalone pochodnie i portrety, które w większości spały. Starała się więc teraz stawiać swe kroki jak najciszej by przypadkiem nie ściągnąć na siebie większego zainteresowania, zwłaszcza że wraz z nią szedł uczeń, którego o tej godzinie już nie powinno być poza swoim Pokojem Wspólnym.
- Niestety. Nie jestem dobrym źródłem szkolnych plotek. Może ktoś inny będzie wiedział - powiedziała cicho w jego stronę, skręcając w kolejny korytarz.I starając się nie upuścić swojej torby na ziemię. – Może więc zajmij się nauką? To lepszy sposób na pokonanie „nudy”, niż plotkowanie.
To było raczej oczywiste, gdyby Sahir był psychopatą nie traktowałby jej w taki sposób. Zdradziłby się poprzez mimikę, albo słowa. W minimalny chociaż sposób. Nie, to do niego – jej przynajmniej zdaniem – nie pasowało. I tak i nie. Na pierwszy rzut oka ta granica nie wydawała się taka głęboka, dopiero po zrobieniu kilku kroków okazywało się, że było to złudne wrażenie. W takim stopniu, jaki był on ludzki, w takim samym stopniu był zupełnie od normalnego człowieka różny. Pragnienie miało różne oblicza i nie każde było na miejscu. Można by w sumie rzec, że każde pożądanie nosiło w sobie grzech mniejszy, czy też większy. Więc otrzymał jedną z rozmów, choć nie była ona w jakimś dużym stopniu rozbudowana z powodu tego niepewnego gruntu pomiędzy nią a nim. Piękno było kolejnym pojęciem względnym na liście. Być może tkwiło ono również w tym, że sama Lily go w sobie nie dostrzegała, trzymając je ukryte by nie każdy zwyczajny zjadacz kromki chleba mógł je zauważyć. Słyszała kilka razy o tym, że ma niezwyczajną urodę – niepospolitą wręcz – ale zazwyczaj reagowała na to niepewnym uśmiechem lub machnięciem dłoni. Nie traktowała tych słów na poważnie. I nie, to nie tak że udawała skromność i niedowartościowanie, zwyczajnie...nie było to dla niej takie ważne, jak dla niektórych. Słabo – silna lilia rosnąca wśród cieni i burzowych chmur. Wśród smutku, nienawiści, żalu i złośliwości. Jej sercem był czerwony motyl, który schował się w jej płatkach, chcąc przetrwać i bojąc się, że ktoś pozbawi go delikatnych skrzydeł. A bez swojego małego motylka, lilia by nie przeżyła w tym okrutnym świecie. Gorzej jednak gdy on się dowie o tym, że jeszcze gdzieś tam istniała ta nadzieja i swoimi zniszczonymi dłońmi będzie próbowało ją dosięgnąć i wykorzystać. Było dużo ludzi, którzy z dala chwalili lub podziwiali kwiat zwany lilią. Mijali ją ze swoimi uśmiechami pod którymi kryło się coś nieprzyjemnego i obcego, po czym znikali – od tak! – zapominając. Ale byli też tacy, którzy chcieli ją wyrwać albo zgnieść butem. I jej małego czerwonego motylka. Nie łatwo być kwiatem.
Sami od siebie byli różni. Jego mury przecież nie zostaną zburzone przez jedną z ludzkich istot. Nawet jeśli było coś, co wyróżniało ją na tle innych.
Biegła więc przez deszcz z uśmiechem i z przymkniętymi oczami, marząc o wielkich kolorowych bańkach unoszących się w powietrze. Mogłaby wraz z nim na nie patrzeć. Chłopczyk przypominał jej kogoś. Innego samotnego chłopczyka. Może oni by się zaprzyjaźnili..? Mogliby razem budować piaskowy zamek i przyglądać się, jak po burzy pojawia się tęcza. Więc małe rączki unoszą się najwyżej, jak potrafią, jakby dziewczynka chciała dosięgnąć chmur i zanim ktokolwiek się spostrzeże, znika.
Mam więc zdrowe i być może rzeczywiście mądre oczy, łaknące wiedzy i prawdy, choć nie zawsze były one wyzwalające. Każdy kąt do kogoś przynależał, czy to też w przeszłości, czy też w teraźniejszości i przynależeć będzie w przyszłości. A wiatr..? Cóż wiatr był przecież taki niezdecydowany! A więc mamy tyle lokalizacji rozgrywek, które w końcu się skończą. A później, co będzie? Ostateczny koniec? Nie mogli przecież dostrzec tych rzeczy, które wydawały się takie oczywiste w tych pojawiających się i znikających scenariuszach. Gorzej jeśli wstążek ludzkiego chaosu będzie i przejmie on prowadzenie, chcąc doprowadzić do zgaszenia nut tej kołysanki. A wraz z nią...a wraz z nią, czy nie zniknie ostatecznie ta magia? A bez magii nie będziemy w stanie unieść się w powietrze i poczuć ten nikły dotyk wolności na swej skórze. Jednak nie można było zbytnio oddalać się też od powierzchni ziemi, ponieważ droga powrotna była wtedy bardziej bolesna i gorzka, o ile nie całkowicie niemożliwa.
- Dar przekonywania nie oznacza, że ktoś manipuluje kimś... – odparła stanowczo w jego stronę, mrużąc pewniej zielone tęczówki. Po czym kiwnęła głową na jego następne słowa. – Czyli tak jak przypuszczałam. Jesteś rok niżej ode mnie – stwierdziła, niemalże beztrosko, również nie wnosząc niczego zaskakującego do tej rozmowy. Wypuściła głośno powietrze i pokręciła z niedowierzaniem głową, niemniej nie zamierzała naciskać. Zapewne starał się unikać tego tematu, który niczym łajnobomba śmierdziała wśród reszty szkoły. Ale...może to również były niezdrowe plotki? Pewnie jakieś powstały, ale jej i tak chodziło o pewne znaczące fakty o których wiedziała nieco więcej, bowiem wśród prefektów jednak inaczej to działało. Byli w końcu pośrednikami pomiędzy nauczycielami a swoimi kolegami i koleżankami. Zatrzymała się, gdy usłyszała z jakim niedowierzaniem zadawał te pytania.
- Dokładniej to Lily – poprawiła go, marszcząc dziwnie czoło. Teraz to ona nie potrafiła w to uwierzyć. Czyżby zwyczajnie...zgadł? To zdawało się tak mało prawdopodobne! Prędzej spodziewała się, że usłyszał od kogoś o niej, albo rozpoznał po tych wszystkich wygłupach Huncwotów. Mając takich czterech dowcipnisiów w swoim własnym domu, wśród których jeden zwraca na Ciebie „szczególną” uwagę trudno być niezauważalnym. Choć przecież wśród nią a Potterem sporo uległo zmianie, niemniej przecież wspomnienia mówią też same przez siebie. Ponownie spłonęła rumieńcem, czując rosnące zakłopotanie. To było doprawdy dziwne, ponieważ Krukon potrafił wzbudzać tak...różne odczucia. – Rozumiem, uznam to za komplement, więc wypadałoby...podziękować. Dziękuję więc. Mogę teraz poznać Twoje? Wybacz, ale go nie pamiętam, bowiem często mówiąc o Tobie, zwracając się po nazwisku.
Zareagowała całkiem spontanicznie i impulsywnie, po czym zanim zdążył odpowiedzieć, odwróciła się napięcie i ruszyła przed siebie. Mijali więc nadal zapalone pochodnie i portrety, które w większości spały. Starała się więc teraz stawiać swe kroki jak najciszej by przypadkiem nie ściągnąć na siebie większego zainteresowania, zwłaszcza że wraz z nią szedł uczeń, którego o tej godzinie już nie powinno być poza swoim Pokojem Wspólnym.
- Niestety. Nie jestem dobrym źródłem szkolnych plotek. Może ktoś inny będzie wiedział - powiedziała cicho w jego stronę, skręcając w kolejny korytarz.I starając się nie upuścić swojej torby na ziemię. – Może więc zajmij się nauką? To lepszy sposób na pokonanie „nudy”, niż plotkowanie.
- Sahir Nailah
Re: Korytarz
Pią Mar 27, 2015 5:45 pm
Przesunąłeś palcami po szorstkim materiale spodni, których nogawki schowane były w butach i wsunąłeś je do kieszeni, wystawiając jedynie kciuk, gdy uprzednio przerzuciłeś w końcu ramię torby przez bark, aby ci nie wisiała na plecach jak dotychczas i nie obijała się o uda. Zresztą – ile można dźwigać ten ciężar na ino dwóch palcach? Wzruszyłeś lekko ramionami, komentując tym samym fakt stwierdzony, w którym wreszcie po przedziwnej rozmowie ustalily, kto do jakiej klasy chodzi i tym samym nakreślili sobie swój wiek – rozmowie przedziwnej, taak, już to napisłem i nie zamierzam tego odwoływać, ale zarazem swoiście przyjemnej, plączącej się w samej sobie, która pozwalała rozwodzić się nad banalnie prostym tematem przez długie minuty... Bo ile oni już tutaj rozmawiali? Czas zawsze uwielbiał ci uciekać, zwłaszcza spędzony z kimś... w zasadzie zawsze biegł tak, jak chciał – czasami się zastanawiałeś, czy to nie aby efekt uboczny urzeczywistnienia sobie w głowie tego, że godziny nie są dla ciebie ważne w żadnym aspekcie. Mogły przemijać obok Ciebie, ponieważ byłeś poza nimi – nieważki dla czasu, który tak mocno zmieniał wszystkich ludzi, przmeijając, by wreszcie przywieść pod próg ich domu Kostuchnę. Nie myślić z poczuciem nieśmiertelności, oczywiście... ta jakoś ci się nie załączała, przynajmniej nie ostatnio, po tym... felernym incydencie, który cię uwolnił i pozwolił na jakieś zmiany – czy na lepsze..? Uznałeś, że nie warto robić tutaj rachunku zysków i strat – i tak wyszedłby ujemny, więc lepiej nie widzieć tych porażających liczb...
- Słaby argument. Nie istnieje w końcu manipulacja bez daru przekonywania. To zaprzeczenie samo w sobie. - Kolejne drażnienie się? Troszeczkę, naprawdę tylko troszeczkę! Chciał prowadzić ją za rączkę drogą tych argumentów i kontrargumentów, zmuszać ją do myślenia, to bardziej jak prowokacja, to bardziej jak... manipulacja. Nie-oczywiste zapędzanie w kozi róg, jak lew, który skacze w miejsce, w którym gazela chce uciec i zmusza ją do przybrania innego ustawienia się względem niego, bo przecież nie zaszarżuje, a... może jednak? Była do tego zdolna... więc reaguj, Kwiecie! Masz mnóstwo możliwości, on ci jedynie odcina niektóre drogi, ale ich wciąż miliony! Nic nie musi oznaczać zakończenia w najprostszej wersji, macie możliwości, macie czas, w czasie wędrówki przez puste korytarze, którą podjęliście – a napotkliście tylko na jedną profesor Minewrę, która zganiła was za błąkanie się po korytarzach, ale poza krótką nganą nie było żadnych konsekwencji – prześlizgnęliście się gładką wymówką zagapienia się na godzinę, wszak było tylko kilka minut po 22 – gorzej by było zapewne z Filchem, ale ten na szczęście nie był na tyle niemiły, by pojawiać się w waszym polu widzenia – przeklęty woźny, co się zowie, co przygarnięty pod dach Hogwartu pilnował porządku jak tylko potrafił, na nic się zdawały skargi uczniów na niego... przynajmniej nie byłeś jedynym postrachem tych murów, hehe... Wręcz ośmieliłbym się powiedzieć, że akurat z panem Filchem to nie miałeś szans. Jego sławetne lochy z plotem były wręcz legendami, gdzie jakoby w dyby zakuwa tych najbardziej niegrzecznych uczniów. No cóż. Sam jeszcze tam nie trafiłeś, więc chyba nie było aż tak źle... Ale pewnie jeśli już Filchowi uda się ciebie złapać, to będziesz odpłacał się szlabanami do końca tego roku szkolnego. Albo i do końca nauki w Hogwarcie ogólnie.
- No proszę, jak adekwatne imię nadali ci rodzice. - Zauważyłeś z rozbawionym uśmieszkiem, jaki igrał na twej twarzy, prezentując się wręcz upiornie w kontraście z pustką czerni oczu, w których emocje były zapomnianym, dawno wymazanym ze słownika wyrazem, kompletnie zbędnym – wszak zabierał idealność otchłani, jaka musiała mieć swe naczynie, by w nim móc pożerać ludzkość wiek za wiekiem... - Na szczęście moi rodzice nie mieli fantazji nazywać mnie mianem kwiatu, inaczej pewnie zostałbym jakimś ostem... - Odwróciłeś w jej stronę spojrzenie na drobną chwilę, by zawiesić je na jej zwierciadłach dusz, nim płynnie wróciłeś do spoglądania przed siebie – głupio by było wpaść na jakąś zbroję, albo ścianę przed sobą... tudzież wywalić się na dywanie, pod którym Irytek usmarował podłogę czymś śliskim. - Sahir. Mam na imię Sahir. Miło mi Cię poznać, Lilijko. - Wyciągnąłeś mocniej prawy kącik warg w górę, jakże arogancko, jakże... zadufanie, mógłbym nawet powiedzieć. Doprawdy rozbawiło cię to, że ot tak nadany jej przydomek okazał się jej imieniem, to cię nawet trochę rozkojarzyło, trudno było uwierzyć w taki zbieg okoliczności... No właśnie, może to wcale nie był zbieg okoliczności. To imię w końcu naprawdę do niej pasowało... Taka niby delikatna, a jednak... Jednak. Na tym chyba wystarczy się zatrzymać.
- Bardzo dobra rada, Pani Prefet... Bardzo dobra... - Można było zgadywać, czy była to ironia, czy też sobie ją tym razem oszczędził - reszta rozmowy zniknęła w cieniu długich, niezliczonych korytarzy szkolnych.
[/zt x2]
- Słaby argument. Nie istnieje w końcu manipulacja bez daru przekonywania. To zaprzeczenie samo w sobie. - Kolejne drażnienie się? Troszeczkę, naprawdę tylko troszeczkę! Chciał prowadzić ją za rączkę drogą tych argumentów i kontrargumentów, zmuszać ją do myślenia, to bardziej jak prowokacja, to bardziej jak... manipulacja. Nie-oczywiste zapędzanie w kozi róg, jak lew, który skacze w miejsce, w którym gazela chce uciec i zmusza ją do przybrania innego ustawienia się względem niego, bo przecież nie zaszarżuje, a... może jednak? Była do tego zdolna... więc reaguj, Kwiecie! Masz mnóstwo możliwości, on ci jedynie odcina niektóre drogi, ale ich wciąż miliony! Nic nie musi oznaczać zakończenia w najprostszej wersji, macie możliwości, macie czas, w czasie wędrówki przez puste korytarze, którą podjęliście – a napotkliście tylko na jedną profesor Minewrę, która zganiła was za błąkanie się po korytarzach, ale poza krótką nganą nie było żadnych konsekwencji – prześlizgnęliście się gładką wymówką zagapienia się na godzinę, wszak było tylko kilka minut po 22 – gorzej by było zapewne z Filchem, ale ten na szczęście nie był na tyle niemiły, by pojawiać się w waszym polu widzenia – przeklęty woźny, co się zowie, co przygarnięty pod dach Hogwartu pilnował porządku jak tylko potrafił, na nic się zdawały skargi uczniów na niego... przynajmniej nie byłeś jedynym postrachem tych murów, hehe... Wręcz ośmieliłbym się powiedzieć, że akurat z panem Filchem to nie miałeś szans. Jego sławetne lochy z plotem były wręcz legendami, gdzie jakoby w dyby zakuwa tych najbardziej niegrzecznych uczniów. No cóż. Sam jeszcze tam nie trafiłeś, więc chyba nie było aż tak źle... Ale pewnie jeśli już Filchowi uda się ciebie złapać, to będziesz odpłacał się szlabanami do końca tego roku szkolnego. Albo i do końca nauki w Hogwarcie ogólnie.
- No proszę, jak adekwatne imię nadali ci rodzice. - Zauważyłeś z rozbawionym uśmieszkiem, jaki igrał na twej twarzy, prezentując się wręcz upiornie w kontraście z pustką czerni oczu, w których emocje były zapomnianym, dawno wymazanym ze słownika wyrazem, kompletnie zbędnym – wszak zabierał idealność otchłani, jaka musiała mieć swe naczynie, by w nim móc pożerać ludzkość wiek za wiekiem... - Na szczęście moi rodzice nie mieli fantazji nazywać mnie mianem kwiatu, inaczej pewnie zostałbym jakimś ostem... - Odwróciłeś w jej stronę spojrzenie na drobną chwilę, by zawiesić je na jej zwierciadłach dusz, nim płynnie wróciłeś do spoglądania przed siebie – głupio by było wpaść na jakąś zbroję, albo ścianę przed sobą... tudzież wywalić się na dywanie, pod którym Irytek usmarował podłogę czymś śliskim. - Sahir. Mam na imię Sahir. Miło mi Cię poznać, Lilijko. - Wyciągnąłeś mocniej prawy kącik warg w górę, jakże arogancko, jakże... zadufanie, mógłbym nawet powiedzieć. Doprawdy rozbawiło cię to, że ot tak nadany jej przydomek okazał się jej imieniem, to cię nawet trochę rozkojarzyło, trudno było uwierzyć w taki zbieg okoliczności... No właśnie, może to wcale nie był zbieg okoliczności. To imię w końcu naprawdę do niej pasowało... Taka niby delikatna, a jednak... Jednak. Na tym chyba wystarczy się zatrzymać.
- Bardzo dobra rada, Pani Prefet... Bardzo dobra... - Można było zgadywać, czy była to ironia, czy też sobie ją tym razem oszczędził - reszta rozmowy zniknęła w cieniu długich, niezliczonych korytarzy szkolnych.
[/zt x2]
- Elizabeth Cook
Re: Korytarz
Czw Kwi 09, 2015 12:03 pm
Czas, czy ostatnio biegł jej szybciej? Nie znała odpowiedzi na to pytanie, jej ciało astralne powoli i niespiesznie podążało między korytarzami w nieznanym sobie celu. Mijana z większym lub mniejszym zainteresowaniem kiwała co jakiś czas głową w geście powitania. Jednak kiedy zmarła zrobiło się dookoła niej większe zainteresowanie, ale i czy słusznie? Nie miała pojęcia. Każdy normalny uczeń umarł by i... nie wrócił tutaj. U niej było inaczej. Zdecydowanie inaczej niż u zwykłego ucznia. Ręką przeczesała swoje włosy. Cóż teraz po prostu egzystowała z nadzieją, że kiedyś może naprawdę "odejdzie" z tego świata. Czy tego chciała? W tej chwili tak, choć z innej strony pragnęła swoje zwykłe ludzkie życie, które straciła nie tak dawno temu. Tak pogrążona w myślach krążyła na w pół pustym korytarzu między uczniami. Co jakiś czas rozglądała się na boki gdyby ktoś chciał do niej zagadać, co było naprawdę mało prawdopodobne, a może jednak plan był ten do zrealizowania?
- Chris Sørensen
Re: Korytarz
Czw Kwi 09, 2015 1:39 pm
Nie mógł sobie znaleźć miejsca, po ostatnich wydarzeniach, ciężko mu się sypiało, krążył ciągle po Zamku, jak do niego wrócił z błoni. Miewał różne, koszmary senne, budził się kilka razy w nocy z potami. Nie wiedział co ma ze sobą zrobić, zerwał się z łóżka, przebrał w czyste szaty, różdżkę włożył do tylnej kieszeni spodni, a torbę zostawił w pokoju. Wyszedł z Wieży Gryfonów, i zaczął schodzić coraz niżej. Ze schodka na schodek spłycał swój oddech, uspokajając się nieco. Kiedy już doszedł na korytarza na I piętrze, czuł się bardzo spokojnie, jednak coś gryzło go wewnętrznie.
~Może rozmowa z duchem coś pomoże. - pomyślał.
W pobliżu zauważył pewnego kobiecego ducha.
- Cześć ... mogę z Tooooobą ... porozzzzmawiiiiiać? - nieśmiało zapytał, trochę się przy tym jąkając.
~Może rozmowa z duchem coś pomoże. - pomyślał.
W pobliżu zauważył pewnego kobiecego ducha.
- Cześć ... mogę z Tooooobą ... porozzzzmawiiiiiać? - nieśmiało zapytał, trochę się przy tym jąkając.
- Elizabeth Cook
Re: Korytarz
Czw Kwi 09, 2015 2:05 pm
Wolno i leniwie jej duch unosił się do góry w zamyśleniu spoglądała gdzieś z boku. Po chwili milczenia usłyszała gdzieś za swoimi plecami głos ucznia, obróciła się powoli w jego stronę. Przyglądając mu się przez chwilę na jej ustach pojawił się lekki uśmiech.
-Witaj. - przywitała się zniżając nieco swoje ciało by było na równi z jego wzrostem i nie musiała spoglądać na niego z dołu. Była zaskoczona nieco tym iż chłopak jąkał się przy niej jako duchu. Odkąd pozostała się taka, widziała, że większość osób jest przy niej bardziej zrelaksowana niż przy swoim koledze czy koleżance.
-Oczywiście, czy coś Cię martwi? - spytała po chwili chłopaka. Uśmiech na jej ustach nieco się poszerzył, a swoje dłonie schowała za plecami ciekawa otóż to może chodzić, skoro uczeń chce porozmawiać z jej pół przezroczystym bytem. Obróciła leciutko głowę na bok spoglądając na nowo przybyłego zainteresowanym spojrzeniem.
-Witaj. - przywitała się zniżając nieco swoje ciało by było na równi z jego wzrostem i nie musiała spoglądać na niego z dołu. Była zaskoczona nieco tym iż chłopak jąkał się przy niej jako duchu. Odkąd pozostała się taka, widziała, że większość osób jest przy niej bardziej zrelaksowana niż przy swoim koledze czy koleżance.
-Oczywiście, czy coś Cię martwi? - spytała po chwili chłopaka. Uśmiech na jej ustach nieco się poszerzył, a swoje dłonie schowała za plecami ciekawa otóż to może chodzić, skoro uczeń chce porozmawiać z jej pół przezroczystym bytem. Obróciła leciutko głowę na bok spoglądając na nowo przybyłego zainteresowanym spojrzeniem.
- Chris Sørensen
Re: Korytarz
Pią Kwi 10, 2015 1:37 pm
- Tak, w zasadzie wiele rzeczy mnie martwi, ciągle mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, boję się zasnąć. - przerwał na chwilę by zaczerpnąć tchu.
- Kiedy się obudziłem, na błoniach widziałem spalone drzewa, jeszcze części ludzkich ciał, to było ... przerażające. - ledwo mógł wypowiedzieć te słowa, zawsze jak przypominał sobie co zobaczył, miał odruch wymiotny. Odwrócił głowę, odkaszlnął, i znowu rozmawiał z duchem. W jego oczach można było dostrzec wielki ból i zarazem smutek.
- Nie wiem czy kiedykolwiek będę mógł spać spokojnie teraz. - westchnął, o mało nie zalewając się łzami.
- Jak już uda mi się zasnąć, to widzę jakby retrospekcje, trupy na błoniach, toczące niekończące się walkę. - opanował go rozpacz i rozpłakał się jak dziecko.
- Kiedy się obudziłem, na błoniach widziałem spalone drzewa, jeszcze części ludzkich ciał, to było ... przerażające. - ledwo mógł wypowiedzieć te słowa, zawsze jak przypominał sobie co zobaczył, miał odruch wymiotny. Odwrócił głowę, odkaszlnął, i znowu rozmawiał z duchem. W jego oczach można było dostrzec wielki ból i zarazem smutek.
- Nie wiem czy kiedykolwiek będę mógł spać spokojnie teraz. - westchnął, o mało nie zalewając się łzami.
- Jak już uda mi się zasnąć, to widzę jakby retrospekcje, trupy na błoniach, toczące niekończące się walkę. - opanował go rozpacz i rozpłakał się jak dziecko.
- Elizabeth Cook
Re: Korytarz
Pią Kwi 10, 2015 7:49 pm
Nie kryła swojego zaskoczenia ze strony nowo poznanego chłopaka. Był zadziwiająco otwarty na nią i mówił dużo na temat, który zapewne nie rozmawiał by ze zwykłym uczniem. Dostrzegła iż jest nieśmiały i może nawet nieco zamknięty w sobie, jej jako tako nie przeszkadzało. Ogólnie była szczęśliwa, że może z kimś porozmawiać od czasu do czasu. Była nieco zdziwiona i zaskoczona jego słowami, nie słyszała jeszcze niczego takiego z ust ucznia jakiegokolwiek z tej szkoły.
-Sen potrzebny jest ciału więc musisz o nim pamiętać. Jednak te... obrazy, które widzisz przed oczami, wydaje mi się, że im bardziej się w nie wgłębiasz tym gorzej. - powiedziała ze spokojem i nadzieją, że może mu jakoś pomóc w takiej nieco dziennej sytuacji. Kiedy dostrzegła jego płacz w odruchu wyciągnęła rękę i pogłaskała jego włosy czułym matczynym gestem. Zapomniała się. Teraz przecież jest duchem, a oni nie robią takich rzeczy, ale ona... przyzwyczaiła się już do tego, że robi całkowicie co innego niż zwykłe duchy. Po chwili odsunęła swoją półprzezroczystą dłoń wiedząc, że zapewne czuł on nieprzyjemny chłód na ciele.
-Wybacz mi - powiedziała po chwili cicho. Po ostatniej rozmowie z Sahirem wiedziała, ze ludzie po prostu nie przepadają za takim dotykiem ducha i sam teraz po prostu ogranicza to, albo wcale tego nie robi. Cóż po prostu musi się w jakiś sposób oduczyć takich ludzkich gestów, co nie jest wcale takie proste jakie się wydaje. Teraz... Pragnęła jedynie go pocieszyć, jednak wiedziała,że jako duch miała na to bardzo niewielkie szanse. Mimo wszystko poczuła jakby lekkie ukłucia w miejscu gdzie powinno być serce. Czyżby się jej zdawało? Nie wiedziała, ale jedynie co była pewna, że zrobiło się jej żal chłopaka.
-Pamiętaj to tylko obrazy. Ty jesteś Panem w swojej głowie i ty decydujesz co się w niej dzieje. Musisz to zapamiętać i panować nad tym co widzisz przed oczami, dobrze? - dodała po chwili zniżając nieco swoje ciało by spojrzeć na twarz chłopaka, które pokrywały łzy. Może i fizycznie nie umiała mu pomóc, jednak rozmowa i pociecha z jej strony w jakimś stopniu powinna mu pomóc. Może i sama wiele lat nie przeżyła, ale doświadczenie ma i choć to kropla w morzu chce podzielić się nią z innymi. Uśmiech bardzo delikatny zawitał na jej ustach, chciała mu dodać odwagi, powiedzieć, że nie musi się niczego bać, bo w końcu obrazy w jego głowie nie mogą zrobić mu krzywdy. On sam musi nad nimi zapanować i je zdominować, dopiero wtedy uda mu się zwyciężyć to co go tak bardzo dręczy. Czy jednak mu się uda?
-Sen potrzebny jest ciału więc musisz o nim pamiętać. Jednak te... obrazy, które widzisz przed oczami, wydaje mi się, że im bardziej się w nie wgłębiasz tym gorzej. - powiedziała ze spokojem i nadzieją, że może mu jakoś pomóc w takiej nieco dziennej sytuacji. Kiedy dostrzegła jego płacz w odruchu wyciągnęła rękę i pogłaskała jego włosy czułym matczynym gestem. Zapomniała się. Teraz przecież jest duchem, a oni nie robią takich rzeczy, ale ona... przyzwyczaiła się już do tego, że robi całkowicie co innego niż zwykłe duchy. Po chwili odsunęła swoją półprzezroczystą dłoń wiedząc, że zapewne czuł on nieprzyjemny chłód na ciele.
-Wybacz mi - powiedziała po chwili cicho. Po ostatniej rozmowie z Sahirem wiedziała, ze ludzie po prostu nie przepadają za takim dotykiem ducha i sam teraz po prostu ogranicza to, albo wcale tego nie robi. Cóż po prostu musi się w jakiś sposób oduczyć takich ludzkich gestów, co nie jest wcale takie proste jakie się wydaje. Teraz... Pragnęła jedynie go pocieszyć, jednak wiedziała,że jako duch miała na to bardzo niewielkie szanse. Mimo wszystko poczuła jakby lekkie ukłucia w miejscu gdzie powinno być serce. Czyżby się jej zdawało? Nie wiedziała, ale jedynie co była pewna, że zrobiło się jej żal chłopaka.
-Pamiętaj to tylko obrazy. Ty jesteś Panem w swojej głowie i ty decydujesz co się w niej dzieje. Musisz to zapamiętać i panować nad tym co widzisz przed oczami, dobrze? - dodała po chwili zniżając nieco swoje ciało by spojrzeć na twarz chłopaka, które pokrywały łzy. Może i fizycznie nie umiała mu pomóc, jednak rozmowa i pociecha z jej strony w jakimś stopniu powinna mu pomóc. Może i sama wiele lat nie przeżyła, ale doświadczenie ma i choć to kropla w morzu chce podzielić się nią z innymi. Uśmiech bardzo delikatny zawitał na jej ustach, chciała mu dodać odwagi, powiedzieć, że nie musi się niczego bać, bo w końcu obrazy w jego głowie nie mogą zrobić mu krzywdy. On sam musi nad nimi zapanować i je zdominować, dopiero wtedy uda mu się zwyciężyć to co go tak bardzo dręczy. Czy jednak mu się uda?
- Chris Sørensen
Re: Korytarz
Sob Kwi 11, 2015 3:29 pm
- Wiem, że sen jest potrzebny. Ale przez te obrazy spać nie mogą, to nie jest moja wyobraźnia, jedynie te ożywienia, a tak po za tym widziałem wszystko, to było ... okropne. - westchnął smutno.
- Zaczynam czuć, że tu już nic nigdy nie będzie takie samo, najpierw te błonia, a mam dziwne przeczucie, że będzie jeszcze gorzej, mam ochotę zaszyć się gdzieś pod ziemię i zapomnieć o całym tym, okropnym świecie. - jego oczy zaszkliły się, a po policzkach spłynęły łzy.
- Proszę, zostaw swoją dłoń, bardzo mi ona pomaga, a chłód pozwala zachować spokojny umysł chociaż przez chwile. - uśmiechnął się lekko przez łzy.
- Dobrze, zapamiętam to, spróbuje się przespać, i tak nie dam rady się skupić na zajęciach, ani na niczym innym. Dziękuję Ci za wszystkie rady. Gdyby mi się nie udało przeżyć zarezerwuj jakiś ciepły kąt dla mnie. - wybuchnął śmiechem, ale łzy i tak leciały mu z oczu.
- Dziękuję za rozmowę i poświęcony czas dla mnie, możesz mnie przypilnować jak będę spał. - chciał dać duszce buziaka w policzek, ale przypomniał sobie, że ma przezroczyste ciało astralne. Jednak mimo tego to zrobił. Następnie wrócił na schody i udał się w stronę swojego dormitorium.
[z/t]
- Zaczynam czuć, że tu już nic nigdy nie będzie takie samo, najpierw te błonia, a mam dziwne przeczucie, że będzie jeszcze gorzej, mam ochotę zaszyć się gdzieś pod ziemię i zapomnieć o całym tym, okropnym świecie. - jego oczy zaszkliły się, a po policzkach spłynęły łzy.
- Proszę, zostaw swoją dłoń, bardzo mi ona pomaga, a chłód pozwala zachować spokojny umysł chociaż przez chwile. - uśmiechnął się lekko przez łzy.
- Dobrze, zapamiętam to, spróbuje się przespać, i tak nie dam rady się skupić na zajęciach, ani na niczym innym. Dziękuję Ci za wszystkie rady. Gdyby mi się nie udało przeżyć zarezerwuj jakiś ciepły kąt dla mnie. - wybuchnął śmiechem, ale łzy i tak leciały mu z oczu.
- Dziękuję za rozmowę i poświęcony czas dla mnie, możesz mnie przypilnować jak będę spał. - chciał dać duszce buziaka w policzek, ale przypomniał sobie, że ma przezroczyste ciało astralne. Jednak mimo tego to zrobił. Następnie wrócił na schody i udał się w stronę swojego dormitorium.
[z/t]
- Elizabeth Cook
Re: Korytarz
Sob Kwi 11, 2015 4:14 pm
Uśmiechnęła się do niego słysząc, że chociaż w jakiś sposób udało się jej pocieszyć chłopaka. Co prawda nie wiedziała czy dużo pomogła czy nie, ale zawsze było to coś.
-Będzie dobrze tylko w to uwierz - powiedziała do niego z lekkim uśmiechem na ustach. Nie ukrywała po chwili zaskoczenia iż chłopak nie nakrzyczał na nią iż dotknęła go, a wręcz przeciwnie. To była chyba pierwsza osoba w tym miejscu, która nie czuła obrzydzenia z jej strony, kiedy go dotykała, choć nie wiedziała czy czasami nie była to chęć dotyku w trakcie napływu wielu emocji na raz.
-Mam dużo czasu, jeżeli zapragniesz się ze mną porozmawiać na pewno mnie znajdziesz - powiedziała łagodnie do chłopaka. Po chwili, kiedy chłopak wykonał bardzo... ludzki gest, a przynajmniej na taki wyglądał. Choć miałby to być całus w policzek, ona poczuła jedynie lekkie mrowienie w miejscu policzka. Mimowolnie na jej ustach pojawił się szerszy uśmiech. był to bardzo miły i serdeczny gest z jego strony, na pewno zapamięta to na długi okres czasu.
-Miłych snów i aby był on spokojny - dodała na sam koniec widząc iż chłopak kieruje się ku drzwi do swojego dormitorium bądź innego miejsca. Pomachała mu ręką i zaczekała aż zniknie z jej pola widzenia. Następnie sama odwróciła się plecami i zaczęła swoją wędrówkę po tym zamku. Odkąd stała się taka, a nie inna bardzo wiele czasu na przemyślenia dotyczące jej poprzedniego życia. Było krótkie, kruche i bardzo marne, a to co zauważyła to nie doceniała to czego sama posiadała. Przyjaciół, którzy ją wspierali, nauczycieli i znajomych i choć były to zaledwie przebłyski z jej przeszłości to wystarczyło by wiedziała iż po prostu może na to wszystko nie zasługiwała. Teraz... Musi to odpokutować będąc w tym ciele i w tym czasie. Tego jednego była pewna, lecz wie, że nic z tym nie zrobi, bo nie ma jak. Powoli i niespiesznie unosiła się idąc w stronę korytarza, mijając kilku uczniów jedynie kiwnęła głową na powitania. Zastanawiała się co też porabia Sahir, pamięta iż miała od niego odebrać rysunek, który sam namalował dla niej, jednak nie miała okazji go spotkać, może coś się stało? Jemu? W to wątpiła, ale ostatnio w szkole zrobiło się głośniej i nawet słyszała jakieś plotki, które wskazywały na to, że coś działo się na błoni. Co to było? Nie miała pojęcia, eh gdyby mogła ruszyć się dalej niż mury tego zamku wiedziała by, a teraz? Po prostu coś się działo, jednak nie był to interes w którym chciała wtykać nosa. Z takimi przemyśleniami ruszyła dalej przez korytarz pierwszego piętra.
z.t
-Będzie dobrze tylko w to uwierz - powiedziała do niego z lekkim uśmiechem na ustach. Nie ukrywała po chwili zaskoczenia iż chłopak nie nakrzyczał na nią iż dotknęła go, a wręcz przeciwnie. To była chyba pierwsza osoba w tym miejscu, która nie czuła obrzydzenia z jej strony, kiedy go dotykała, choć nie wiedziała czy czasami nie była to chęć dotyku w trakcie napływu wielu emocji na raz.
-Mam dużo czasu, jeżeli zapragniesz się ze mną porozmawiać na pewno mnie znajdziesz - powiedziała łagodnie do chłopaka. Po chwili, kiedy chłopak wykonał bardzo... ludzki gest, a przynajmniej na taki wyglądał. Choć miałby to być całus w policzek, ona poczuła jedynie lekkie mrowienie w miejscu policzka. Mimowolnie na jej ustach pojawił się szerszy uśmiech. był to bardzo miły i serdeczny gest z jego strony, na pewno zapamięta to na długi okres czasu.
-Miłych snów i aby był on spokojny - dodała na sam koniec widząc iż chłopak kieruje się ku drzwi do swojego dormitorium bądź innego miejsca. Pomachała mu ręką i zaczekała aż zniknie z jej pola widzenia. Następnie sama odwróciła się plecami i zaczęła swoją wędrówkę po tym zamku. Odkąd stała się taka, a nie inna bardzo wiele czasu na przemyślenia dotyczące jej poprzedniego życia. Było krótkie, kruche i bardzo marne, a to co zauważyła to nie doceniała to czego sama posiadała. Przyjaciół, którzy ją wspierali, nauczycieli i znajomych i choć były to zaledwie przebłyski z jej przeszłości to wystarczyło by wiedziała iż po prostu może na to wszystko nie zasługiwała. Teraz... Musi to odpokutować będąc w tym ciele i w tym czasie. Tego jednego była pewna, lecz wie, że nic z tym nie zrobi, bo nie ma jak. Powoli i niespiesznie unosiła się idąc w stronę korytarza, mijając kilku uczniów jedynie kiwnęła głową na powitania. Zastanawiała się co też porabia Sahir, pamięta iż miała od niego odebrać rysunek, który sam namalował dla niej, jednak nie miała okazji go spotkać, może coś się stało? Jemu? W to wątpiła, ale ostatnio w szkole zrobiło się głośniej i nawet słyszała jakieś plotki, które wskazywały na to, że coś działo się na błoni. Co to było? Nie miała pojęcia, eh gdyby mogła ruszyć się dalej niż mury tego zamku wiedziała by, a teraz? Po prostu coś się działo, jednak nie był to interes w którym chciała wtykać nosa. Z takimi przemyśleniami ruszyła dalej przez korytarz pierwszego piętra.
z.t
- Blaise Rain
Re: Korytarz
Sob Maj 30, 2015 3:15 am
Życie mężczyzny jak to życie mężczyzny - Bóg powiedział, że mogą iść do przodu i się uśmiechać, udając tych silniejszych, mając się za tych wspaniałych, więc i jest uśmiech na ledwo muśniętej skórze przez słońce, gdy bezwstydnie przejrzyste, wyraziste tęczówki jednego chłopaka powiodły za zgrabnymi pośladkami jednej z mijających go dziewczyn, gdy siedział na parapecie korytarza pomiędzy lekcjami, długie palce trzymając owinięte wokół czerwonego jabłka odbijającego na wypolerowanej powierzchni blaski słońca - te części, których nie przysłaniała jego przyodziana w czerń sylwetka, z dumnym herbem Domu Węża piękniącym się na jego klatce piersiowej - nieco po lewej od miejsca, gdzie powinno być serce, ale umownie, jak głoszą wszystkie plotki, powiedzmy, że znajduje się właśnie tam - ta zielona tarcza, na której wije się zdradliwe stworzenie, co gotowe jest otworzyć paszczę i wysunąć parę kłów osadzonych w gruczołach jadowych - cudowna zapowiedź każdej znajomości... Brunet obrócił głowę w drugą stronę, wypatrując następnej panienki wartej uwagi, ale żadna z takowych nie obrała sobie za cel przemykanie akurat tym korytarzem - przynajmniej żadna z tych naprawdę godnych uwagi, bo gdyby go zapytać, od razu mógłby podać ideał wyglądu: och, musi być smukła, musi się cieszyć kobiecymi kształtami, kolor włosów i oczu bez znaczenia... i dopóki nie widać po twarzy, że jest tępą dzidą - to każda się nada. Chyba można mu wybaczyć bycie, tak pośrednio, ofiarą własnych hormonów, prawda? Nie żeby jakoś szczególnie się z tym obnosił... nazwanie go kobieciarzem raczej mijało się z prawdą.
Podrzucił owoc w dłoni i przymrużył oczy, opierając się swobodnie o ciepłą szybę, czując, jak koszula nagrzewa się mu od wiosennego słońca - na reszcie, ostatnio te opady chyba towarzyszyły tragedii na błoniach, końca ich nie było widać - nie żebym uznawał to za nowość w Angielskiej pogodzie, skądże znowu..! Dobrze, dobrze, niech sobie pada, przynajmniej wiadomo, że nagle nie zostali z całym Hogwartem przeniesieni do innego kraju od natłoku tych dramatów, które się ostatnio wyczyniały... Na tym polu jakoś nie bardzo było mu do śmiechu - w końcu co niby mogło być śmiesznego w ludzkiej śmierci..? Zwłaszcza TAKIEJ śmierci, jeśli to, co plotki mówiły, były prawdą w chociaż minimalnym stopniu.
Podrzucił owoc w dłoni i przymrużył oczy, opierając się swobodnie o ciepłą szybę, czując, jak koszula nagrzewa się mu od wiosennego słońca - na reszcie, ostatnio te opady chyba towarzyszyły tragedii na błoniach, końca ich nie było widać - nie żebym uznawał to za nowość w Angielskiej pogodzie, skądże znowu..! Dobrze, dobrze, niech sobie pada, przynajmniej wiadomo, że nagle nie zostali z całym Hogwartem przeniesieni do innego kraju od natłoku tych dramatów, które się ostatnio wyczyniały... Na tym polu jakoś nie bardzo było mu do śmiechu - w końcu co niby mogło być śmiesznego w ludzkiej śmierci..? Zwłaszcza TAKIEJ śmierci, jeśli to, co plotki mówiły, były prawdą w chociaż minimalnym stopniu.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach