- Anabell Nightmare
Re: Sala Wejściowa
Pią Sty 02, 2015 4:37 pm
Chłopak przecież nie musiał stawać na nosie by udowadniać jej, że to jest prawda, bo jej wierzyła. W małej części, ale mimo wszystko. W sumie z reguły lubiła słuchać tego co mówią inni więc nawet jeżeli ktoś dużo rozmawia to wcale jej to nie przeszkadza.
-E to chyba nie ten kontynent. - Uniosła brew właściwie to nie wiedziała gdzie leży to miejsce, ale afryka to chyba trochę za daleko,choć kto wie.
-A w sumie to nie wiem musiałabym sprawdzić w bibliotece. - Dodała po chwili chowając swoją książkę do torby. Niby przeczytała połowę książki,a nie dowiedziała się niczego ciekawego, ani interesującego oprócz faktu, że zmieniają się oni podczas zaćmienia księżyca i rozrywa się ich wtedy ubranie. Opisywali to przed prawie ćwierć książki, no proszę was.
-Ostatni rozdział? Nie, nie doczytałam jeszcze. W połowie książki mnie znudziła, ale sprawdzę z chęcią. - Uśmiechnęła się do chłopaka. O no proszę nawet pod koniec jakieś ciekawe wątki są, może nie będzie ta książka tak nudna jaka się wydaje. Pokiwała głową na zgodę.
-W sumie też zgłodniałam, bo pół dnia to ja chodziłam po Hogwarcie z książką w nosie. - Uśmiechnęła się pod nosem i lekko wzruszyła ramionami delikatnie.
-To co idziemy?
-E to chyba nie ten kontynent. - Uniosła brew właściwie to nie wiedziała gdzie leży to miejsce, ale afryka to chyba trochę za daleko,choć kto wie.
-A w sumie to nie wiem musiałabym sprawdzić w bibliotece. - Dodała po chwili chowając swoją książkę do torby. Niby przeczytała połowę książki,a nie dowiedziała się niczego ciekawego, ani interesującego oprócz faktu, że zmieniają się oni podczas zaćmienia księżyca i rozrywa się ich wtedy ubranie. Opisywali to przed prawie ćwierć książki, no proszę was.
-Ostatni rozdział? Nie, nie doczytałam jeszcze. W połowie książki mnie znudziła, ale sprawdzę z chęcią. - Uśmiechnęła się do chłopaka. O no proszę nawet pod koniec jakieś ciekawe wątki są, może nie będzie ta książka tak nudna jaka się wydaje. Pokiwała głową na zgodę.
-W sumie też zgłodniałam, bo pół dnia to ja chodziłam po Hogwarcie z książką w nosie. - Uśmiechnęła się pod nosem i lekko wzruszyła ramionami delikatnie.
-To co idziemy?
- Steve Fluffy
Re: Sala Wejściowa
Pią Sty 02, 2015 4:47 pm
Fluffy pomyślał jeszcze przez chwilę o tym Radomiu, ale chyba nic ciekawego nie wymyśli. Machnął ręką, dał sobie z tym spokój. Może oboje się wybiorą do biblioteki i sprawdzą. Może. Kto wie, co się jeszcze wydarzy tego wieczoru? Jeśli było się Steve’m, to niczego nie można było być pewnym.
- Tak. Tylko zrób to w jakimś ustronnym miejscu. – Steve co prawda znał dziwne osoby, które potrafiły czytać nawet „Kamasutrę” na przerwach, ale to już inna sprawa. Anabell na taką mu nie wyglądała.
- Jak najbardziej. Pora chyba już odpowiednia jest, więc myślę, że coś dobrego na stołach znajdziemy. – Steve nie miał zielonego pojęcia, gdzie jest kuchnia, ponieważ nigdy z nim nikt nie podzielił się tą informacją. Był więc skazany na łaskę (lub niełaskę) godziny posiłków wydawanych w Wielkiej Sali. Nie przedłużając, udał się w stronę wielkich drzwi. Otworzył je i razem z dziewczyną przeszli do jadalni.
[Z tematu x2 -> przejście do Wielkiej Sali]
- Tak. Tylko zrób to w jakimś ustronnym miejscu. – Steve co prawda znał dziwne osoby, które potrafiły czytać nawet „Kamasutrę” na przerwach, ale to już inna sprawa. Anabell na taką mu nie wyglądała.
- Jak najbardziej. Pora chyba już odpowiednia jest, więc myślę, że coś dobrego na stołach znajdziemy. – Steve nie miał zielonego pojęcia, gdzie jest kuchnia, ponieważ nigdy z nim nikt nie podzielił się tą informacją. Był więc skazany na łaskę (lub niełaskę) godziny posiłków wydawanych w Wielkiej Sali. Nie przedłużając, udał się w stronę wielkich drzwi. Otworzył je i razem z dziewczyną przeszli do jadalni.
[Z tematu x2 -> przejście do Wielkiej Sali]
- Aleksis Burke
Re: Sala Wejściowa
Pią Sty 02, 2015 9:59 pm
No to jak kulą w płot, pomyślał z lekkim uśmiechem na twarzy. Obejrzał się jeszcze raz na Filcha, ale ten nie spieszył się, by spojrzeć na jego zezwolenie. To był jego pierwszy wyjazd do Hogsmeade, wcześniej miał problem z uzyskaniem pozwolenia. To było chwilę potem jak słudzy Czarnego Pana zabili jego rodziców. Z drugiej strony był wtedy w takiej rozpaczy, że i tak by nie pojechał. Jednak tym razem udało mu się zdobyć od prof. Slughorna pozwolenie na wyjazd.
-Możesz mi pomóc? -zapytał dziewczyny -Pierwszy raz jadę do Hogsmeade i nie mam pojęcia co i jak...
-Możesz mi pomóc? -zapytał dziewczyny -Pierwszy raz jadę do Hogsmeade i nie mam pojęcia co i jak...
- Liv Mendez
Re: Sala Wejściowa
Pią Sty 02, 2015 10:07 pm
Spojrzała na zegarek, było już dość późno. Na szczęście, w końcu przyszła kolejka Aleksisa i Filch mozolnie sprawdzał pozwolenie chłopaka, a później czy aby niczego nie przemyca. Niechętnie, ale przepuścił Ślizgona. Zatem mogli już ruszać to tego miasteczka.
- Nie ma problemu – delikatnie wzruszyła ramionami. Nie był to jej dzień. Czuła się okropnie, ale przecież nie odmówi. O dziwo chłopak nie spojrzał na nią krzywo. Może nie należy do tej grupy Ślizgonów, która nienawidzi każdego napotkanego Gryfona. Cóż… Okaże się. Wskazał w stronę wyjścia.
- No to co? Ruszamy – powolnym krokiem zaczęła iść w stronę Hogsmeade. Nie czekała na chłopaka. Miała nadzieję, że ją dogoni. Kawałek drogi ich czekał
[z/t dla obu]
*Napiszę już gdzieś w Hogsmeade…
- Nie ma problemu – delikatnie wzruszyła ramionami. Nie był to jej dzień. Czuła się okropnie, ale przecież nie odmówi. O dziwo chłopak nie spojrzał na nią krzywo. Może nie należy do tej grupy Ślizgonów, która nienawidzi każdego napotkanego Gryfona. Cóż… Okaże się. Wskazał w stronę wyjścia.
- No to co? Ruszamy – powolnym krokiem zaczęła iść w stronę Hogsmeade. Nie czekała na chłopaka. Miała nadzieję, że ją dogoni. Kawałek drogi ich czekał
[z/t dla obu]
*Napiszę już gdzieś w Hogsmeade…
- Argus Filch
Re: Sala Wejściowa
Sob Sty 03, 2015 1:17 pm
Powoli zaczęli się rozchodzić. Na twarzy Filcha pojawił się grymas kiedy zobaczył, że już właściwie nikt nie został. Zgarnął worek pełen niebezpiecznych przedmiotów i ruszył do swojego gabinetu. Kiedy zobaczył, że wszyscy poszli, jeszcze raz odprawił swój taniec szczęścia, po czym odszedł razem z Panią Norris. Musiał wypić sobie herbatkę w swoim gabinecie i zjeść słynne, glonowe ciasteczka!
z/t
z/t
- Sahir Nailah
Re: Sala Wejściowa
Nie Sty 25, 2015 7:26 pm
Dzień – jasne, że dzień – taki, jak wszystkie inne, taki, którego nikt nie odróżni od wielu pozostałych, w którym Kruki darły dzioby, zdzierając sobie struny głosowe, by udowodnić, które z nich niesie piękniejsze zwiastowanie Panienki Śmierci, trzymającej Twój bark i kroczącej za Tobą wiernie, dokądkolwiek byś się nie udał – ta Twoja siostra była naprawdę miła i naprawdę łaskawa, że tyle razy mogła Cię zachować dla samej siebie, zabierając na drugą stronę Styksu, a mimo to nadal jesteś tutaj, robisz za swoistego przewodnika, żeby jej nogi nie trafiły tam, gdzie nie zasługują, by trafić, aby nie pobrudziła swych pantofelków i karej sukni, w jaką się odziewała, kościstymi palcami podtrzymując kosę, którą żniwa kochała zbierać... Była towarzyszką idealną, tak samo jak cisza, tak samo, jak samotność, wiecie dlaczego? Ponieważ słucha cierpliwie, ponieważ nie marudziła, ponieważ rozumiała wszystko i odpowiadała twym własnym głosem, w twojej własnej głowie, nie pytała – Ona wszystko rozumiała i nie potrzebował wyjaśnień, kiedy czegoś wyjaśniać nie miałeś siły. Wielkość Jej zalet przekraczała wszystkie możliwości wyliczenia – przynajmniej palców by zabrakło – i tych u rąk, i tych u nóg razem wziętych – taka milcząca stróżycielka Twoich snów... Czemu więc zsyłała na głowę same koszmary..? Miała tą wadę, że czyniła z Ciebie Czarnego Kota, który przynosił tylko nieszczęście, obojętnie, komu by nie przekroczył drogi – nie Ty sam tym nieszczęściem byłeś, to by było za dużo powiedziane i za wiele byś przypisywał samemu sobie, ale obojętnie, przez którą drogę nie przeszedłeś, jeśli skrzyżowałeś ją z czyjąś inną – kończyło się to tragicznie. Nie raz trwało to krótko – wszyscy wokół mieli na tyle instynktu samozachowawczego, że uciekali, nim zdążyli zapaść się w bagno po głowę – znikali z twego życia, niepotrzebne i denerwujące muchy – przynajmniej nikt Ci nie zawracał dupy i mogłeś, tak jak teraz, w spokoju przemierzać korytarze, nie zwracając większej uwagi na odsuwających się z twej drogi uczniów, wyłapując uchem jakieś inkantacje z Bliblii – taaak, bo w końcu w ich oczach jesteś demonem... Wilkołaki miały zdecydowanie lepiej – nic ich nie wyróżniało, nie musiały atakować ludzi, by żywić się ich krwią – raz w miesiącu same siebie pacyfikowały i miały święty spokój... Chociaż przecież ostatniej pełni doszło do tragedii. Nie wiedzieć czemu podejrzewałeś Vincenta o ten mord, ale już go o to nie zapytasz... Jaaakże ci przyyykroo..!
Zwolnienie z lekcji miało swoje dobre i słabe strony – mogłeś naprawdę wypocząć, do tego nadrobić wszystkie zaległości (stos prac domowych jednak się piętrzył, a ty nadal ich nie ruszyłeś) – jednak zamiast się uczyć i poświęcać swą uwagę zbliżającym się egzaminom, siedziałeś z nosem w książkach i uczyłeś się coraz to nowych, kolejnych zaklęć, które dalece wykraczały poza podstawę programową. W swym pragnieniu i zazdrości dla idiotów (tak, Sahir chciałby być idiotą bez mózgu) była jedna luka – nie mogli oni nawet w pojedynkach pucować Ci butów, co tu dopiero wspominać o stanięciu w szranki, o poważnym traktowaniu takiego... Zdecydowanie trudniej byłoby czynić ten cały chaos, który jakimś cudem wywoływałeś, a i tak nikt na Ciebie uwagi nie zwracał (co było Ci bardzo na rękę, bardzo dbałeś o to, by pozostać anonimowy i by żadnych zbrodni z tobą nie wiązano). Przynajmniej z waszej dwójki najdziwniejszego rodzeństwa na świecie, twa siostra miała ubaw, a i ty nie mogłeś powiedzieć, że się nudziłeś... Jakby to było – żyć tą samą rutyną, chodzić na zajęcia, z zajęć do nauki, spać i potem znowu – taki zamknięty krąg..? Jak ludzie mogli uważać, że ich życie jest wartościowe..?
Śmiechu warte.
Przejechałeś palcami po czarnych kosmykach, które jak zwykle układały się w twórczym nieładzie, żyjąc swoim życiem, co nie szczególnie ci przeszkadzało – zastukałeś ciężkimi buciorami o schodki z głównych drzwi wyjściowych Hogwartu, by wyjść na świeże powietrze, przymrużając nieco oczy, kiedy już stanąłeś poniżej, mijany przez kolejnych uczniów, z oczyma, z którymi mogłaby się równać chyba tylko sama otchłań, skierowanymi na niebo.
Zwolnienie z lekcji miało swoje dobre i słabe strony – mogłeś naprawdę wypocząć, do tego nadrobić wszystkie zaległości (stos prac domowych jednak się piętrzył, a ty nadal ich nie ruszyłeś) – jednak zamiast się uczyć i poświęcać swą uwagę zbliżającym się egzaminom, siedziałeś z nosem w książkach i uczyłeś się coraz to nowych, kolejnych zaklęć, które dalece wykraczały poza podstawę programową. W swym pragnieniu i zazdrości dla idiotów (tak, Sahir chciałby być idiotą bez mózgu) była jedna luka – nie mogli oni nawet w pojedynkach pucować Ci butów, co tu dopiero wspominać o stanięciu w szranki, o poważnym traktowaniu takiego... Zdecydowanie trudniej byłoby czynić ten cały chaos, który jakimś cudem wywoływałeś, a i tak nikt na Ciebie uwagi nie zwracał (co było Ci bardzo na rękę, bardzo dbałeś o to, by pozostać anonimowy i by żadnych zbrodni z tobą nie wiązano). Przynajmniej z waszej dwójki najdziwniejszego rodzeństwa na świecie, twa siostra miała ubaw, a i ty nie mogłeś powiedzieć, że się nudziłeś... Jakby to było – żyć tą samą rutyną, chodzić na zajęcia, z zajęć do nauki, spać i potem znowu – taki zamknięty krąg..? Jak ludzie mogli uważać, że ich życie jest wartościowe..?
Śmiechu warte.
Przejechałeś palcami po czarnych kosmykach, które jak zwykle układały się w twórczym nieładzie, żyjąc swoim życiem, co nie szczególnie ci przeszkadzało – zastukałeś ciężkimi buciorami o schodki z głównych drzwi wyjściowych Hogwartu, by wyjść na świeże powietrze, przymrużając nieco oczy, kiedy już stanąłeś poniżej, mijany przez kolejnych uczniów, z oczyma, z którymi mogłaby się równać chyba tylko sama otchłań, skierowanymi na niebo.
- Colette Warp
Re: Sala Wejściowa
Nie Sty 25, 2015 7:30 pm
Co jak co, ale nawet bez wampirzych czy wilkołaczych atrybutów i wzorców zachować: Colette nie mógł narzekać na nudę. Jego ostatni, najlepszy pomysł, który miał mu zagwarantować niejaką (nie do końca przychylną, ale nadal) sławę w murach tej szkoły. ...cóż przynajmniej taką, która utrzyma się chociażby rok po tym, jak stad odejdzie. A kto wie, może jego Triada rozrośnie się tak, że poda pałeczkę kolejnym pokoleniom? Gdyby tak obrysowany plan wypalił, to nie tylko sławę, ale i nienawiść Hogwartu wlokłaby się za nim jak... no nie istotne jak. Srajtaśma jest mało eleganckim porównaniem jak na tak dobrze wychowanego młodego człowieka.
Hmpf...
Ale początki zbierania legionu Komediantów, zbierania jak do kolekcji każdego człowieka na tyle kreatywnego i wyrafinowanego, żeby był kolejną chlubą szeregów już niedługo sławnego na całą szkołę CTK, było bardzo trudne. Miał dwóch członków (wliczając siebie), trzeciego na oku i dwóch których udało mu się dopaść dzisiaj w bibliotece. Kolejnych dwóch Puchonów, czyli wychowanków najbardziej szalonego domu w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Wydawali się być idealni, ale kręcili nosami już od samego początku. Zresztą: nie tylko oni. Z biblioteki szybko ich wyproszono przez "przeszkadzające wszystkim mruczenie". Dlatego musiał gnieść ich i męczyć, przemierzając wspólnie korytarze, ale ci byli nieugięci. Zresztą... co się dziwić, ostatnimi czasy atmosfera w szkole była tak gęsta, ze dałoby się kroić ją nożem i podawać na kolacje... posilili by się wszyscy. Zresztą, nie tylko w samym budynku - na dworze wcale nie było lepiej. Nawet jeśli bliżej pogodzie było do "słonecznej" niż "zimowej", to chłód nadal tańczył po odkrytej skórze i uczniowie snuli się jak te zjawy. Sam Warp poprawił szalik przy okazji przepraszając przewieszonego przez szyję węża za to, że tak brutalnie go przy tym trącił.
- Tak ci do śmiechu, Col? - podjął w końcu jeden z Puchonów, siadając na przedostatnim schodku, jego kolega poszedł w ślad zanim ,ale pozostawił sprawę bez komentarza, w przeciwieństwie do tego, który wreszcie zirytował się tym wszystkim. - Akurat teraz chcesz zakładać jakiś durny klub? Ślepy jesteś, czy co, nie widzisz, co się dzieje?
- Widzę... - zaczął brunet, ale tamten rychło wszedł mu w słowo:
- Uczniowie umierają... giną, są mordowani i atakowani przez jakieś cholerne monstra, a ty masz chęć bawić się w domowe przedszkole jakby nigdy nic? Jeszcze po tym incydencie na balu... - chłopakowi coraz trudniej się oddychało i w końcu podniósł zdenerwowany palec na gada, ocierającego się o ciepły płaszcz Smoka Katedralnego, którego ten pogładził palcami po spodnich łuskach. - I czemu ostatnio wszędzie łazisz z tym wężem?! Może jeszcze jesteś wężousty i sam maczasz w tym palce, co?!
Kiedy tamten wstał na równe nogi sytuacja nieprzyjemnie się zagęściła i Col nie cofając się uniósł dwie ręce w obronnym geście, najwidoczniej zdumiony.
- Hej-ej... spokojnie, Jack. Wężouści w 99% są w Slytherinie, a poza tym... Nie chciałem irytować żadnego z was, to była tylko luźna propozycja, wcale nie musicie się zgadz...
- Mam to gdzieś! - włażenie Warpowi w słowo, wchodziło tamtemu chyba w niekulturalną manierę. - Nikomu już nie można ufać w tych murach, jeszcze się, kurwa, okaże, że jesteś jakimś pieprzonym wamp...!
Tym razem to jemu przerwała nieprzychylna cisza odbierająca głos i naciągająca mu struny głosowe aż do końca kręgosłupa. Sahir. Stał idealnie za nim, kiedy chłopak miał chęć efektownie się odwrócić i zniknąć w drzwiach szkoły. Chłopak chrząknął szybko, ponurniejąc na powrót i bez słowa wyminął czarnowłosego szerokim łukiem. Drugi z Puchonów, ten cichszy, tylko przyciskając do piersi niewielką, grubą książeczkę z krzyżem i sam pokierował się w drugą stronę. Został tylko Colette, który opuścił dłonie i samemu nie wiedząc, co zrobić z tą nieprzyjemną sytuacją, tylko uśmiechnął się delikatnie do mężczyzny, którego reszta otaczających ich ludzi (dla własnego bezpieczeństwa najpewniej) traktowała jak powietrze.
- Przepraszam za nich.
Hmpf...
Ale początki zbierania legionu Komediantów, zbierania jak do kolekcji każdego człowieka na tyle kreatywnego i wyrafinowanego, żeby był kolejną chlubą szeregów już niedługo sławnego na całą szkołę CTK, było bardzo trudne. Miał dwóch członków (wliczając siebie), trzeciego na oku i dwóch których udało mu się dopaść dzisiaj w bibliotece. Kolejnych dwóch Puchonów, czyli wychowanków najbardziej szalonego domu w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Wydawali się być idealni, ale kręcili nosami już od samego początku. Zresztą: nie tylko oni. Z biblioteki szybko ich wyproszono przez "przeszkadzające wszystkim mruczenie". Dlatego musiał gnieść ich i męczyć, przemierzając wspólnie korytarze, ale ci byli nieugięci. Zresztą... co się dziwić, ostatnimi czasy atmosfera w szkole była tak gęsta, ze dałoby się kroić ją nożem i podawać na kolacje... posilili by się wszyscy. Zresztą, nie tylko w samym budynku - na dworze wcale nie było lepiej. Nawet jeśli bliżej pogodzie było do "słonecznej" niż "zimowej", to chłód nadal tańczył po odkrytej skórze i uczniowie snuli się jak te zjawy. Sam Warp poprawił szalik przy okazji przepraszając przewieszonego przez szyję węża za to, że tak brutalnie go przy tym trącił.
- Tak ci do śmiechu, Col? - podjął w końcu jeden z Puchonów, siadając na przedostatnim schodku, jego kolega poszedł w ślad zanim ,ale pozostawił sprawę bez komentarza, w przeciwieństwie do tego, który wreszcie zirytował się tym wszystkim. - Akurat teraz chcesz zakładać jakiś durny klub? Ślepy jesteś, czy co, nie widzisz, co się dzieje?
- Widzę... - zaczął brunet, ale tamten rychło wszedł mu w słowo:
- Uczniowie umierają... giną, są mordowani i atakowani przez jakieś cholerne monstra, a ty masz chęć bawić się w domowe przedszkole jakby nigdy nic? Jeszcze po tym incydencie na balu... - chłopakowi coraz trudniej się oddychało i w końcu podniósł zdenerwowany palec na gada, ocierającego się o ciepły płaszcz Smoka Katedralnego, którego ten pogładził palcami po spodnich łuskach. - I czemu ostatnio wszędzie łazisz z tym wężem?! Może jeszcze jesteś wężousty i sam maczasz w tym palce, co?!
Kiedy tamten wstał na równe nogi sytuacja nieprzyjemnie się zagęściła i Col nie cofając się uniósł dwie ręce w obronnym geście, najwidoczniej zdumiony.
- Hej-ej... spokojnie, Jack. Wężouści w 99% są w Slytherinie, a poza tym... Nie chciałem irytować żadnego z was, to była tylko luźna propozycja, wcale nie musicie się zgadz...
- Mam to gdzieś! - włażenie Warpowi w słowo, wchodziło tamtemu chyba w niekulturalną manierę. - Nikomu już nie można ufać w tych murach, jeszcze się, kurwa, okaże, że jesteś jakimś pieprzonym wamp...!
Tym razem to jemu przerwała nieprzychylna cisza odbierająca głos i naciągająca mu struny głosowe aż do końca kręgosłupa. Sahir. Stał idealnie za nim, kiedy chłopak miał chęć efektownie się odwrócić i zniknąć w drzwiach szkoły. Chłopak chrząknął szybko, ponurniejąc na powrót i bez słowa wyminął czarnowłosego szerokim łukiem. Drugi z Puchonów, ten cichszy, tylko przyciskając do piersi niewielką, grubą książeczkę z krzyżem i sam pokierował się w drugą stronę. Został tylko Colette, który opuścił dłonie i samemu nie wiedząc, co zrobić z tą nieprzyjemną sytuacją, tylko uśmiechnął się delikatnie do mężczyzny, którego reszta otaczających ich ludzi (dla własnego bezpieczeństwa najpewniej) traktowała jak powietrze.
- Przepraszam za nich.
- Sahir Nailah
Re: Sala Wejściowa
Nie Sty 25, 2015 7:35 pm
Uczniowie mijali Cię bokiem, niektórzy byli na tyle zajęci swoimi własnymi sprawami i pogadankami, że niemal trącali Cię ramionami, przechodząc obok – jednak nie jesteś aż taki zapomniany, no ba, jakżebyś mógł zapomnieć, CZYM zapisałeś się na kartach umysłów uczniów tej cudownej, publicznej placówki, jaką ta szkoła była... Przecież jesteś pomiotem szatana, demonem, bratem samej Śmierci..! Ach, Wy głupiutkie, niewinne dziatki – żebyście jeszcze chociaż w minimalnej części swych małych móżdżków zdawali sobie sprawę, że ukrócenie tych żyć jest prostsze niż oddychanie – karki łamią się jak zapałki, serca wyrywa jak wnętrze kromki chleba, zostawiając samą skórkę, rzucenie zaklęcia..? To ledwo jeden gest, jedno wypowiedziane żądanie w myślach, by cały świat nagiął się pod twoją wolę... Jedno jest pewne: nigdy nie dorównasz Vincentowi i w tym momencie nawet pomyślałeś, że trochę szkoda, iż tak szybko kopnął w kalendarz – mogłeś odebrać od niego jeszcze wiele ciekawych nauk, które poszerzyłyby twoje horyzonty – nagle cały powód, dla którego zdecydowałeś się na ten krok, pryz którym niemal straciłeś życie, stracił na znaczeniu, rozmył się w natłoku obrazów, wspomnień i myśli związanych z czasem obecnym, w których nastał czas wolnego gdybania z racji nieskończonego czasu, jaki posiadałeś w dłoniach i którym w zasadzie mogłeś dobrowolnie dysponować, ledwo co biorąc pod uwagę daty i godziny funkcjonowania normalnych ludzi. Fakt – nie trzeba być wilkołakiem, czy wampirem, żeby się nie nudzić, żeby ten żywot nabrał sensu i w świadomość wdzierała się gloria dokonanych czynów, o których być może nikt nie wspomni w podręcznikach od historii, ale to nie szkodzi – będzie co opowiadać wnukom. Najdziwniejsze jest to, że... brak większych zdarzeń było w zasadzie normą – porównując te normy ogólnospołeczne do tych twoich otrzymywaliście odbicie w krzywym zwierciadle, zbyt wiele fałszu się w to wszystko wkradało...
Czarnowłosy lekko odwrócił głowę, słysząc ciekawą wymianę zdań, która w zasadzie odbywała się tuż przy nim – ktoś siedział na schodkach, ktoś nad tą osobą stał, ktoś się bronił, a ktoś strofował – właśnie, o to też siebie pytałeś – w świecie panuje wojna, w Hogwarcie pojawia się trup za trupem, a niektórzy żyją sobie swobodnie i wesoło tak, jakby zupełnie nic się nie działo, jakbyśmy mieli czasy pokoju... To cię nie drażniło w żadnym wypadku, jedynie wprawiało w swego rodzaju fascynację, jak to jest możliwe... a z drugiej strony czy ty zachowujesz się tak, jakby wojna czyhała za progiem tego miejsca? Nie, bo niby jak miałbyś się zachowywać? Wojna? Wspaniale, niech przychodzi... już czujesz w nozdrzach woń krwi i dymu sunącego znad dachów spalonych domostw, już widzisz trupy ścielące dziedzińce, których widok wprawia twoje wolno bijące serce w przyjemne drżenie... zupełnie, jakbyś tylko na to czekał... zupełnie, jakbyś marzył, by wreszcie te czcze pogaduszki i chore obrazy artysty stały się realiami, a nie jedynie snutą fikcją.
Odwróciłeś się przodem do pleców tego, którego imię, jeśli dobrze usłyszałeś (a wątpliwe, by słuch cię zawiódł) nazywał się Jack – próżno zaś oczekiwać, by ten Jack usłyszał twój bezszelestny krok uczyniony, jakby od niechcenia, w jego kierunku...
- Rzeczywiście... W końcu wampiry są takie przerażające... prawda, panowie? - Uśmiechnąłeś się łagodnie, wbijając otchłań oczu w kark mężczyzny... Odprowadziłeś ich spojrzeniem, kiedy jak psy z podkulonymi ogonami zawrócili i czmychnęli do szkoły (uważajcie, bo ona was na pewno obroni...).
- Za co mnie niby przepraszasz? - Zapytałeś po dłuższej chwili, nawiązując kontakt wzrokowy z Puchonem, z którym chodziłeś razem na parę zajęć – jego twarz nie była ci obca. - Przeproś siebie za bycie takim nieudacznikiem, by pozwalać, takim jak oni, sobą pomiatać. - Odwróciłeś się od chłopaka i wsunąłeś dłonie do kieszeni spodni, kierując swe wolne kroki alejką... przed siebie, co za różnica, dokąd.
Czarnowłosy lekko odwrócił głowę, słysząc ciekawą wymianę zdań, która w zasadzie odbywała się tuż przy nim – ktoś siedział na schodkach, ktoś nad tą osobą stał, ktoś się bronił, a ktoś strofował – właśnie, o to też siebie pytałeś – w świecie panuje wojna, w Hogwarcie pojawia się trup za trupem, a niektórzy żyją sobie swobodnie i wesoło tak, jakby zupełnie nic się nie działo, jakbyśmy mieli czasy pokoju... To cię nie drażniło w żadnym wypadku, jedynie wprawiało w swego rodzaju fascynację, jak to jest możliwe... a z drugiej strony czy ty zachowujesz się tak, jakby wojna czyhała za progiem tego miejsca? Nie, bo niby jak miałbyś się zachowywać? Wojna? Wspaniale, niech przychodzi... już czujesz w nozdrzach woń krwi i dymu sunącego znad dachów spalonych domostw, już widzisz trupy ścielące dziedzińce, których widok wprawia twoje wolno bijące serce w przyjemne drżenie... zupełnie, jakbyś tylko na to czekał... zupełnie, jakbyś marzył, by wreszcie te czcze pogaduszki i chore obrazy artysty stały się realiami, a nie jedynie snutą fikcją.
Odwróciłeś się przodem do pleców tego, którego imię, jeśli dobrze usłyszałeś (a wątpliwe, by słuch cię zawiódł) nazywał się Jack – próżno zaś oczekiwać, by ten Jack usłyszał twój bezszelestny krok uczyniony, jakby od niechcenia, w jego kierunku...
- Rzeczywiście... W końcu wampiry są takie przerażające... prawda, panowie? - Uśmiechnąłeś się łagodnie, wbijając otchłań oczu w kark mężczyzny... Odprowadziłeś ich spojrzeniem, kiedy jak psy z podkulonymi ogonami zawrócili i czmychnęli do szkoły (uważajcie, bo ona was na pewno obroni...).
- Za co mnie niby przepraszasz? - Zapytałeś po dłuższej chwili, nawiązując kontakt wzrokowy z Puchonem, z którym chodziłeś razem na parę zajęć – jego twarz nie była ci obca. - Przeproś siebie za bycie takim nieudacznikiem, by pozwalać, takim jak oni, sobą pomiatać. - Odwróciłeś się od chłopaka i wsunąłeś dłonie do kieszeni spodni, kierując swe wolne kroki alejką... przed siebie, co za różnica, dokąd.
- Colette Warp
Re: Sala Wejściowa
Nie Sty 25, 2015 7:37 pm
Owszem - czasy były niespokojne. Ginący uczniowie, awantura na balu, Komnata Tajemnic, owiana tajemnicą śmierć nauczyciela i jeszcze sprawa gigantycznego węża, który rozmył się jak kamfora. Mimo, iż po Colette nie było widać, żeby tracił z trwogi zmysły i chronił czym popadnie przed wszystkim poza sobą samym, to również miał prawo się bać. I bał się; owszem. Ale nie chodził obwieszony czosnkiem, krzyżami, fiolkami ze świeconą wodą i nie prawił inkantacji odpędzających demony. Nie zamierzał też chować się pod swoim kocykiem, drżeć i czekać, aż koszmary same opuszczą rewir, jaki obrał sobie za aktualny teren pobytu. Wręcz... nawet dbał, by nie było tego wszystkiego widać na jego jasnej twarzy; teraz już miarowo pokrywającej się rumieńcem przez panujący chłód. Można by zrzucić taki rodzaj jego działania na "kompleks starszego brata", Col do ostatniej chwili będzie utrzymywał, że "będzie dobrze". I moment, w którym okaże strach będzie tym, kiedy ziemia obsypie się Hogwartowi spod posad. I samemu Warpowi też.
Ale jeszcze się nie obsypywała... jeszcze nie. I oby nigdy do tego nie doszło.
- Jeszcze mną nie pomiatał. - poprawił, pozwalając wężowi okręcić się jeszcze jednym pierścieniem dookoła swojej szyi. Gadowi było jeszcze chłodniej. - Nie miałem zamiaru wchodzić w konflikt z jego strachem, to skończyłoby się jeszcze większą sceną niż ta przed chwilą.
Tłumaczył niezrażony. Ciężko określić czy pojawienie się Sahira dla kogokolwiek było kiedykolwiek wybawieniem, ale dla Colette była w tej chwili przyjemną zmianą. O zgrozo... W końcu w tym całym szaleństwie czarnowłosy wampir był stoicką oazą spokoju i zdawał się myśleć trzeźwo. Przynajmniej na takiego wyglądał - dlatego Colette zastanawiał się chwilę, spoglądając z góry na niewielki łeb swojego węża, o kształcie smukłej łzy i szybko odwinął go ze swojej szyi. Podszedł pod główne drzwi i rozwarł je, odkładając niezadowolonego węża na chłodnej posadzce. Zwierzę było mądre... nie jakoś wybitnie, ale na tyle, by bezpiecznie prowadzić do lochów. Nikt inteligentny nie przydepnąłby prawie dwumetrowego węża... zwłaszcza nie po incydencie z Bazyliszkiem.
Takim sposobem wypuścił węża i ruszył szybkim truchtem za oddalającym się mężczyzną. Ten na szczęście nigdzie się nie spieszył i nie skazał Colette na rozpaczliwy sprint z całym ciężarem grubych ubrań. Jedynie szalik lekko mu się przekrzywił i musiał go poprawić, równając krok z wampirem.
- Poczekaj! Mógłbym... dotrzymać ci towarzystwa? - zagaił, zwalniając do tempa rozmówcy. - Jesteś Sahir, prawda? Sahir Nailah. - ten wampir, który atakuje niewinnych uczniów; dokończyłby każdy normalny. - Chodzę z tobą na Obronę Przed Czarną Magią. No i na Opiekę nad stworzeniami, ale tu ręki nie dam, bo sala jest wielka, a ty zwykle siadasz w cieniu.
Wiedział to wszystko, ale wolał się upewnić... zaznaczyć, ze go kojarzy i nie jest mu obojętny. W sensie nie jest powietrzem i... no nie ważne.
- Mogę spytać cię o coś? Jako jedyny wydajesz się być teraz całkowicie spokojny i mógłbyś wyjaśnić mi coś. ...może.
Ale jeszcze się nie obsypywała... jeszcze nie. I oby nigdy do tego nie doszło.
- Jeszcze mną nie pomiatał. - poprawił, pozwalając wężowi okręcić się jeszcze jednym pierścieniem dookoła swojej szyi. Gadowi było jeszcze chłodniej. - Nie miałem zamiaru wchodzić w konflikt z jego strachem, to skończyłoby się jeszcze większą sceną niż ta przed chwilą.
Tłumaczył niezrażony. Ciężko określić czy pojawienie się Sahira dla kogokolwiek było kiedykolwiek wybawieniem, ale dla Colette była w tej chwili przyjemną zmianą. O zgrozo... W końcu w tym całym szaleństwie czarnowłosy wampir był stoicką oazą spokoju i zdawał się myśleć trzeźwo. Przynajmniej na takiego wyglądał - dlatego Colette zastanawiał się chwilę, spoglądając z góry na niewielki łeb swojego węża, o kształcie smukłej łzy i szybko odwinął go ze swojej szyi. Podszedł pod główne drzwi i rozwarł je, odkładając niezadowolonego węża na chłodnej posadzce. Zwierzę było mądre... nie jakoś wybitnie, ale na tyle, by bezpiecznie prowadzić do lochów. Nikt inteligentny nie przydepnąłby prawie dwumetrowego węża... zwłaszcza nie po incydencie z Bazyliszkiem.
Takim sposobem wypuścił węża i ruszył szybkim truchtem za oddalającym się mężczyzną. Ten na szczęście nigdzie się nie spieszył i nie skazał Colette na rozpaczliwy sprint z całym ciężarem grubych ubrań. Jedynie szalik lekko mu się przekrzywił i musiał go poprawić, równając krok z wampirem.
- Poczekaj! Mógłbym... dotrzymać ci towarzystwa? - zagaił, zwalniając do tempa rozmówcy. - Jesteś Sahir, prawda? Sahir Nailah. - ten wampir, który atakuje niewinnych uczniów; dokończyłby każdy normalny. - Chodzę z tobą na Obronę Przed Czarną Magią. No i na Opiekę nad stworzeniami, ale tu ręki nie dam, bo sala jest wielka, a ty zwykle siadasz w cieniu.
Wiedział to wszystko, ale wolał się upewnić... zaznaczyć, ze go kojarzy i nie jest mu obojętny. W sensie nie jest powietrzem i... no nie ważne.
- Mogę spytać cię o coś? Jako jedyny wydajesz się być teraz całkowicie spokojny i mógłbyś wyjaśnić mi coś. ...może.
- Sahir Nailah
Re: Sala Wejściowa
Nie Sty 25, 2015 7:40 pm
Możemy ten temat kręcić w kółko, wiecie? Czasy złe, Śmierciożercy szaleją, szkoła przestawała być szkołą, a zaczynała stanowić plac zabaw dla siostry Nailaha (który żadnej siostry bilogicznej nie miał, żeby nie było), wielgachne węże o długości piętnastu metrów rozpływają się w powietrzu i każdy pyta, jak coś, co ma 15 metrów i waży chuj wie ile może się rozpłynąć, każdy oglądał się za ramię i bał, czy cień, któy się poruszył, nie będzie ostatnim cieniem, jaki dane mu będzie zobaczyć, a jeszcze inni znowu jakby byli głusi i ślepi co najmniej nadal się obściskiwali na korytarzach i liczyli na to, że nauczyciel ich nie przyłapie i nie odejmie punktów za nieodpowiednie zachowanie na korytarzach szkolnych. Jasne. Przecież to życie jest takie normalne, przecież kto by się tam przejmował jakimś Bazyliszkiem, gdy może przelecieć swoją koleżankę z roku, a potem grać takiego cnotliwego przed klasą? Większość żeby wzbudzała w Nailahu cynizm, który zdecydowanie odstręczał – cynizm, wredotę i rozbawienie przy rzeczach, które powinny być poważne, albo przy rzeczach wywołujących łzy – chłopak tak doceniał romantyzm i słodycz, że aż chciało mu się rzygać, kiedy tylko coś takiego pojawiało się w jego otoczeniu – na tym właśnie kończyła się i zarazem rozpoczynała jego tolerancja dotycząca stworzeń żywych – wszystko, co żywe, jest okej, pod warunkiem, że trzyma się na kilometr ode mnie i nie zawraca mi dupy. Tak więc, z taki nastawieniem, trudno by było, żeby odczuwał jakikolwiek strach. Dla niego obecna sytuacja w Anglii i szkole była ciekawa – i taki status ciągle utrzymywała. Czasem bardziej pociagająca, czasem rzeczywiście poruszająca struny przerażenia w kluczowych momentach, kiedy trzeba było walczyć o własny żywot, ale zawsze utrzymywała się na fazie obojętności, przeicnaną czymś, co wybitnie przykuje jego uwagę – na przykład taka Komnata Tajemnic, czy też Zakazany Korytarz na VI piętrze, do którego jako jedyny, zdaje się, dostał i jako jedyny przeszedł jego część... ale tylko część. Nadal nie wiedziałeś, co jest w drugim korytarzu, dlaczego tamten duch Cię wygonił... Ale niestety nie bardzo znałeś odpowiedź na dwie zagadki, które ci Sfinks postawił, a chociaż tyle czasu minęło, nadal ci się odpowiedzi znaleźć nie udało, obojętnie, z jakiej strony byś je rozpatrywał...
Nailah nic nie odpowiedział na słowa Coletta – równie dobrze mógłby on mówić do ściany, ściana byłaby tak samo zianteresowana problemami tego chłopaka, jak i był zainteresowany ten, do którego właśnie słowa były kierowane – słowo daję, że na to samo by wyszło – po prostu poszedł dalej, a niech Puchon zostanie sam ze swoim problemem niezrozumienia świata i naganą wiszącą na głową dotyczącym jego NIEODPOWIEDNIEGO (to akurat Sahir uznał za bardzo zabawne) zachowania w tych CIĘŻKICH czasach... Tak, najlepiej wszyscy usiądźmy i płaczmy w kółku własnej adoracji i własnego cierpienia, albo pochowajmy się pod łóżkami, przecież to tak dużo zmieni, no nie? Taak, no przecież, czemuś na to wcześniej nie wpadł, Nailah! Zamiast próbować nagiąć świat do siebie i wyeleminować potencjalne zagrożenia może usiądziesz tu i teraz i zaczniesz się użalać nad tym, jaki to świat nie jest zły, ponury i okrutny i będziesz czekał, aż ktoś cię przytuli?
Rzyg.
Pytanie o dotrzymanie towarzystwa uznałeś za reotryczne, tak samo jak pytanie o twoje imię i nazwisko – skoro sam pamiętałeś imiona i nazwiska wszystkich w twojej klasie i każde potrafiłeś przyporządkować do twarzy, to chyba nie jest to aż takie trudne, prawda? Trzeba akurat zauważyć, że twój umysł wykraczał nieco poza przeciętną inteligencję i pamięć do rzeczy, które pamiętać chciałeś, miałeś aż za dobrą... przerażająco dobrą. Tym nie mniej odetchnąłeś ciężko, kiedy chłopak ciągnął swój monolog i zdecydowanie nie wydawał się zrażony tym, czym wszyscy byli zrażeni, już nawet pomijając wampiryzm, to ponurą aurą, którą wokół siebie roztaczałeś. Zatrzymałeś się i obróciłeś do niego, by położyć łapę na jego głowie i odepchnąć nieco od siebie – tak teraz pozostałeś, z ręką położoną na jego kłakach, wyprostowaną na całą długość ramienia, zaglądając z kocim rozleniwieniem w oczy rozmówcy.
- Co mam robić? Siedzieć i się beksać jak tamtych dwóch twoich wielkich kolegów? - Oderwałeś rękę od jego głowy, ponownie wsuwając ją do kieszeni. - Ludzie nie bardzo rozumieją, że śmierć to całkiem normalna rzecz, w naturze zawsze obowiązywało, że przetrwają tylko najsilniejsi. Selekcja naturalna. - Widziałeś już tyle śmierci w swoim życiu, że twój umysł okrył się swoistą znieczulicą. - Czego chcesz?
Nailah nic nie odpowiedział na słowa Coletta – równie dobrze mógłby on mówić do ściany, ściana byłaby tak samo zianteresowana problemami tego chłopaka, jak i był zainteresowany ten, do którego właśnie słowa były kierowane – słowo daję, że na to samo by wyszło – po prostu poszedł dalej, a niech Puchon zostanie sam ze swoim problemem niezrozumienia świata i naganą wiszącą na głową dotyczącym jego NIEODPOWIEDNIEGO (to akurat Sahir uznał za bardzo zabawne) zachowania w tych CIĘŻKICH czasach... Tak, najlepiej wszyscy usiądźmy i płaczmy w kółku własnej adoracji i własnego cierpienia, albo pochowajmy się pod łóżkami, przecież to tak dużo zmieni, no nie? Taak, no przecież, czemuś na to wcześniej nie wpadł, Nailah! Zamiast próbować nagiąć świat do siebie i wyeleminować potencjalne zagrożenia może usiądziesz tu i teraz i zaczniesz się użalać nad tym, jaki to świat nie jest zły, ponury i okrutny i będziesz czekał, aż ktoś cię przytuli?
Rzyg.
Pytanie o dotrzymanie towarzystwa uznałeś za reotryczne, tak samo jak pytanie o twoje imię i nazwisko – skoro sam pamiętałeś imiona i nazwiska wszystkich w twojej klasie i każde potrafiłeś przyporządkować do twarzy, to chyba nie jest to aż takie trudne, prawda? Trzeba akurat zauważyć, że twój umysł wykraczał nieco poza przeciętną inteligencję i pamięć do rzeczy, które pamiętać chciałeś, miałeś aż za dobrą... przerażająco dobrą. Tym nie mniej odetchnąłeś ciężko, kiedy chłopak ciągnął swój monolog i zdecydowanie nie wydawał się zrażony tym, czym wszyscy byli zrażeni, już nawet pomijając wampiryzm, to ponurą aurą, którą wokół siebie roztaczałeś. Zatrzymałeś się i obróciłeś do niego, by położyć łapę na jego głowie i odepchnąć nieco od siebie – tak teraz pozostałeś, z ręką położoną na jego kłakach, wyprostowaną na całą długość ramienia, zaglądając z kocim rozleniwieniem w oczy rozmówcy.
- Co mam robić? Siedzieć i się beksać jak tamtych dwóch twoich wielkich kolegów? - Oderwałeś rękę od jego głowy, ponownie wsuwając ją do kieszeni. - Ludzie nie bardzo rozumieją, że śmierć to całkiem normalna rzecz, w naturze zawsze obowiązywało, że przetrwają tylko najsilniejsi. Selekcja naturalna. - Widziałeś już tyle śmierci w swoim życiu, że twój umysł okrył się swoistą znieczulicą. - Czego chcesz?
- Colette Warp
Re: Sala Wejściowa
Nie Sty 25, 2015 7:43 pm
Dobrze wiedział, że ten człowiek nie j.... ten wampir nie jest łatwym rozmówcą. Był w tej szkole już jakiś czas, ba nawet od dłuższego czasu chodził z Sahirem na te same zajęcia, ale nie zamienili ze sobą ani jednego słowa. Warp był otoczony wianuszkiem puchońskich kolegów, a Nailah zwykle milczał, notował albo bezrefleksyjnie wlepiał wzrok w okna. Nawet nauczyciele rzadziej go zaczepiali. Z czasem nawet tylko coraz bardziej... Byli z dwóch różnych światów, mieli różne problemy, inną piramidę priorytetów i system postępowania. Właściwie w Nailahu od zawsze było coś fascynującego, ale Colette nigdy nie potrafił złapać wspólnego tematu, który chciałby zagaić. Może trochę się go bał... nie, 'bał' to za mocne słowo. Obawiał. Stresował. Był jednostką nieprzeciętną; swoistą owieczką nie byle jaką. I z tych, trochę nie jasnych powodów Colowi zależało na tym, co o nim myśli; nie chciał przy pierwszym kontakcie wyjść na głupka... a przynajmniej tak beznadziejnego.
A teraz pojawiła się niepowtarzalna okazja, bo naprawdę Nailah wydawał się jedynym... stworzeniem, które mogłoby mu pomóc. Nawet jeśli współpraca szła jak po gruzie i początkowe sygnały były jak grochem o ścianę. Dopiero pod koniec chyba podziałał uczniowi na irytacje, bo ten postanowił nakreślić młodemu Puchonowi konieczność zachowania odpowiedniego dystansu w bardzo specyficzny sposób. Smok Katedralny dotknięty nie odskoczył z przestrachem, rozpaczliwie broniąc się przed dramatycznym i zawrotnym atakiem! Po prostu z początku odchylił się, zezując na opartą na jego brązowej czuprynie dłoń i w końcu przeważony zrobił pół kroku w tył. Nie dawał tak łatwo za wygraną, nawet ocenił, że nie musi odciągać jego dłoni i pozostawił własne w bezpiecznej i ciepłej przestrzeni kieszeni płaszcza.
- Widok ciebie płaczącego byłby bardzo wstrząsający. - odparł rozbawiony tym stwierdzeniem i słowem użytym przez chłopaka. - Nie, nie twierdze, że powinieneś. Po prostu twój spokój leje miód na moją duszę. Ale do rzeczy.
Przeniósł ciężar z jednej nogi na drugą. Jak za długo stał, to marzł.
- Chciałem spytać, czy byłeś na Balu Bożonarodzeniowym? Mógłbyś mi opowiedzieć dokładnie co się tam stało? Kiedy pytam kogokolwiek innego, nie wliczając nauczycieli, wszyscy tkwią w jakiejś dziwnej zmowie milczenia i poza ogólnikami na dobrą sprawę niemal nic nie wiem.
A teraz pojawiła się niepowtarzalna okazja, bo naprawdę Nailah wydawał się jedynym... stworzeniem, które mogłoby mu pomóc. Nawet jeśli współpraca szła jak po gruzie i początkowe sygnały były jak grochem o ścianę. Dopiero pod koniec chyba podziałał uczniowi na irytacje, bo ten postanowił nakreślić młodemu Puchonowi konieczność zachowania odpowiedniego dystansu w bardzo specyficzny sposób. Smok Katedralny dotknięty nie odskoczył z przestrachem, rozpaczliwie broniąc się przed dramatycznym i zawrotnym atakiem! Po prostu z początku odchylił się, zezując na opartą na jego brązowej czuprynie dłoń i w końcu przeważony zrobił pół kroku w tył. Nie dawał tak łatwo za wygraną, nawet ocenił, że nie musi odciągać jego dłoni i pozostawił własne w bezpiecznej i ciepłej przestrzeni kieszeni płaszcza.
- Widok ciebie płaczącego byłby bardzo wstrząsający. - odparł rozbawiony tym stwierdzeniem i słowem użytym przez chłopaka. - Nie, nie twierdze, że powinieneś. Po prostu twój spokój leje miód na moją duszę. Ale do rzeczy.
Przeniósł ciężar z jednej nogi na drugą. Jak za długo stał, to marzł.
- Chciałem spytać, czy byłeś na Balu Bożonarodzeniowym? Mógłbyś mi opowiedzieć dokładnie co się tam stało? Kiedy pytam kogokolwiek innego, nie wliczając nauczycieli, wszyscy tkwią w jakiejś dziwnej zmowie milczenia i poza ogólnikami na dobrą sprawę niemal nic nie wiem.
- Sahir Nailah
Re: Sala Wejściowa
Nie Sty 25, 2015 7:44 pm
Wskażcie mi osoby, które odważyły się zamienić z Nailahem parę słów i zrobiły to same od siebie. Jasne, potrafię takie przyprowadzić przed szanowną komisję, aczkolwiek gwarantuję, że da się je policzyć na palcach jednej dłoni (niestety panią Rockers i wianuszek Collinsów trzeba odliczyć – tą wielką piątkę łączyła psychopatyczna skłonność do niszczenia wszystkiego, co znajdzie się za blisko), a aktualnie jedynymi osobami, z którymi rozmawiał, była Esmeralda Moore, Cyganka, którą na lekcje przychodziła tak, że prawdopodobnie grozić jej będzie konieczność zdawania raz jeszcze tej samej klasy – zresztą Nailah też rok kiblował przez to, że nie przychodził przez większość roku do szkoły, kiedy został w wampira zamieniony, bo zwyczajnie nie potrafił sobie z tym poradzić. No dobrze, więc cyganka, z którą łączyła go dość specyficzna więź, poniekąd można stwierdzić, że nigdy nie powinni się spotkać – oboje byli mistrzami iluzji, przy czym Sahir był zbyt leniwy, żeby takie iluzje tworzyć, zwłaszcza, że nie widział powodu, dla którego ma udawać kogoś, kim nie jest – pozostawał przy rozdaniach w pokerze i zmienianiu masek, które mu na dany moment przypasują w odpowiednich okolicznościach, Esmeralda natomiast, choć zniszczona, wolała odgrywać rolę barwnego, beztroskiego, wesołego ptaka... jeśli chce, niech to robi dalej, nic Ci do tego. Potem jeszcze Alexandra Grace, z którą spotkał się ledwo parę razy, a która działała mu na nerwy i jeszcze Elizabeth, która w mgnieniu oka stała się duchem, a za co czułeś się odpowiedzialny... tylko czy się tym przejmowałeś? Drzemał jakiś niepokój w twojej duszy, ponieważ jeśli to ty ją zabiłeś, znaczyłoby to, iż straciłeś kompletnie nad sobą panowanie... Poza tym gdzie podziało się jej ciało? Wyparowało, zniknęło... Żadne ciała sobie tak o nie znikają. Więc co do znania się – no cóż, jakoś czarnowłosy nie przywiązywał większej wagi do dzieciaków takich, jak Colette – w jego mniemaniu tacy żyli swoim życiem tak dalekim i różnym od twojego, że większych oksymoronów nie dało się znaleźć – oni sobie byli swoją drogą, a ty swoją, nikt nikomu w paradę nie wchodził i było idealnie... No, prawie idealnie – bo właśnie ten chłopak stał przed Tobą, odsunął się, wymykając twemu dotykowi i zdecydowanie nie wydawał się chętny do ucieczki – nie żebyś ten strach chciał wzbudzać, ja wiem, że zabrzmi to hipokrytycznie, że pewnie trudno w to uwierzyć, ale Sahir lubił pogawędki. Lubił się komunikować, wymieniać poglądami, rozmawiać o wszystkim i o niczym, a zarazem lubił przy kimś siedzieć i milczeć – milczenie zawsze było dla niego czymś, co wyrażało o wiele więcej, niż każde ze słów, tkało nić porozumienia, przy którym wystarczyło jedno spojrzenie, jeden ruch ciała, by wiedzieć, o co drugiej osobie chodzi.
Lekko uśmiechnąłeś się pod nosem – prawda, że to byłoby dziwne..? Gdybyś tak siedział i publicznie płakał... Płacz... łzy... A to wszystko trwa nieprzerwanie, poza wzrokiem ludzkim, poza nawet twoim, boś pogrzebał swe serce żywcem i nie zamierzałeś szukać kogoś, kto do tej zakopanej skrzynki kluczyk odnajdzie – pozostawiłeś sobie jego wspomnienie, żeby upewnić się, że pomimo wszystkiego, co robisz, na przekór niektórym myślom, nadal jesteś Sahirem Nailahem, który urodził się nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co, ale urodził – a po rodzicach zostały mu tylko kartki papieru i nagrobek z napisem: "tu leży taka, a taka". Uśmiech bardzo szybko przeszedł w skrzywienie, kiedy chłopak napomknął o Balu. Bal... ten bal był wspomnieniem, którego nie chciałeś rozgrzebywać, które nadal bolało na swój sposób. Tego dnia ostatni raz widziałeś Amber... I bardzo nie chciałeś, żeby jej uśmiechnięta twarz zasłaniała obraz pożogi.
- Co Cię niby tak interesuje? Ktoś otruł nauczycieli, przez co nie zjawili się na Balu i napuścił na uczniów Bazyliszka. - Mógłbyś równie dobrze mówić o tym, że dzisiejsza pogoda jest dosyć ładna, ale słońce Cię dość razi, przydałyby się okulary... - Bazyliszek rozwalił imprezę i tyle. Nie wiem, jak to się skończyło, w połowie zająłem się ściganiem swojej kolacji. - W zasadzie to nie dokładnie tak... ale też nie można powiedzieć, że zastosował kłamstwo. Kochałeś półprawdy, kochałeś niedopowiedzenia i grę słów – inni mogą cię oskarżać o to, ze tym sposobem kłamiesz, ale dla Ciebie to nie było kłamstwo... zresztą czym ono jest? W twojej filozofii ledwo co się przewijało, by lekko choć dostosować do ogólnych norm.
Lekko uśmiechnąłeś się pod nosem – prawda, że to byłoby dziwne..? Gdybyś tak siedział i publicznie płakał... Płacz... łzy... A to wszystko trwa nieprzerwanie, poza wzrokiem ludzkim, poza nawet twoim, boś pogrzebał swe serce żywcem i nie zamierzałeś szukać kogoś, kto do tej zakopanej skrzynki kluczyk odnajdzie – pozostawiłeś sobie jego wspomnienie, żeby upewnić się, że pomimo wszystkiego, co robisz, na przekór niektórym myślom, nadal jesteś Sahirem Nailahem, który urodził się nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co, ale urodził – a po rodzicach zostały mu tylko kartki papieru i nagrobek z napisem: "tu leży taka, a taka". Uśmiech bardzo szybko przeszedł w skrzywienie, kiedy chłopak napomknął o Balu. Bal... ten bal był wspomnieniem, którego nie chciałeś rozgrzebywać, które nadal bolało na swój sposób. Tego dnia ostatni raz widziałeś Amber... I bardzo nie chciałeś, żeby jej uśmiechnięta twarz zasłaniała obraz pożogi.
- Co Cię niby tak interesuje? Ktoś otruł nauczycieli, przez co nie zjawili się na Balu i napuścił na uczniów Bazyliszka. - Mógłbyś równie dobrze mówić o tym, że dzisiejsza pogoda jest dosyć ładna, ale słońce Cię dość razi, przydałyby się okulary... - Bazyliszek rozwalił imprezę i tyle. Nie wiem, jak to się skończyło, w połowie zająłem się ściganiem swojej kolacji. - W zasadzie to nie dokładnie tak... ale też nie można powiedzieć, że zastosował kłamstwo. Kochałeś półprawdy, kochałeś niedopowiedzenia i grę słów – inni mogą cię oskarżać o to, ze tym sposobem kłamiesz, ale dla Ciebie to nie było kłamstwo... zresztą czym ono jest? W twojej filozofii ledwo co się przewijało, by lekko choć dostosować do ogólnych norm.
- Colette Warp
Re: Sala Wejściowa
Nie Sty 25, 2015 7:47 pm
Nie... ciężko jest mówić o Colette, że jest 'niezwykły', 'nieustraszony'… 'wybijający się poza szarą masę'. Nie, to wcale nie tak - był wręcz boleśnie zwykły; może dlatego w jakiś niemoralny sposób kręciła go 'ciemna strona'. Oczywiście nie zamierzał być zły, nie maił do tego predyspozycji, ale to zawsze kontakt z czymś zupełnie nowym. Taki zakazany owoc... oh, ludzie kochają zakazane owoce. Boją się, parzą za każdym razem, kiedy po nie sięgają, ba, nawet muszą zrezygnować dla niego z raju, ale nigdy nie zrezygnują z możliwości poznania czegoś nowego. Colette chyba tym razem wreszcie postanowił po niego sięgnąć. Po Hogwardzkie 'mniejsze zło'. Śmiejecie się z mniejszego zła? Oh, to nic takiego: po prostu jeśli miałby do wyboru pogawędkę z Sahirem albo Bazyliszkiem - wybór byłby jasny. I właśnie został dokonany.
Liczba uczniów naokoło relatywnie się zmniejszyła i mało którzy zwracali uwagę na tę dwójkę, którzy nawet stojąc obok siebie pasowali doń jak pięść do nosa. Colette trawił fakty przyglądając się mężczyźnie badawczo i podsuwając sobie szalik aż pod nos; było nieco wietrznie.
- Wszystko; lubię wiedzieć, co się dzieje. Czego wystrzegać, a czego niekoniecznie. - wyjaśnił bez wchodzenia w szczegóły. Sam musiał zrezygnować z Balu, nawet jeśli miał tam iść z tą słodką blondynką, ale niestety... jego ciało postanowiło odebrać mu sposobność udziału w corocznej zabawie i pobawiło się w niekontrolowanie podgrzewanie ciała i wykręcanie mu jelit w kokardki. I sądząc po najnowszych informacjach od Sahira - nie tylko jemu. Nauczycielom najpewniej też.
I myślał... i w końcu parsknął niekontrolowanie, cofając się przez to o kolejne pół kroku, ale szybko wrócił na miejsce i spojrzał na rozmówcę roziskrzonymi oczami.
- Jesteś doprawdy... ewenementem. Jeszcze o ostrych nerwach. Ogromny wąż o... gabarytach zupełnie mi nieznanych i nie zdolnych do wyobrażenia, ale wszyscy zapewniają, że ogromnych! Rozwala największą salę w zamku, swoją obecnością grozi śmiercią dużej grupie ludzi, a ty... - znowu się odsunął, śmiejąc zza grubego szalika i obrócił doń bokiem przechodząc kilka nieporadnych kroków w przód. - A ty mówisz: "Well, fuck it; jestem głodny."
Przystanął i spojrzał na Krukona zza ramienia.
- I co, dopadłeś ją?
Liczba uczniów naokoło relatywnie się zmniejszyła i mało którzy zwracali uwagę na tę dwójkę, którzy nawet stojąc obok siebie pasowali doń jak pięść do nosa. Colette trawił fakty przyglądając się mężczyźnie badawczo i podsuwając sobie szalik aż pod nos; było nieco wietrznie.
- Wszystko; lubię wiedzieć, co się dzieje. Czego wystrzegać, a czego niekoniecznie. - wyjaśnił bez wchodzenia w szczegóły. Sam musiał zrezygnować z Balu, nawet jeśli miał tam iść z tą słodką blondynką, ale niestety... jego ciało postanowiło odebrać mu sposobność udziału w corocznej zabawie i pobawiło się w niekontrolowanie podgrzewanie ciała i wykręcanie mu jelit w kokardki. I sądząc po najnowszych informacjach od Sahira - nie tylko jemu. Nauczycielom najpewniej też.
I myślał... i w końcu parsknął niekontrolowanie, cofając się przez to o kolejne pół kroku, ale szybko wrócił na miejsce i spojrzał na rozmówcę roziskrzonymi oczami.
- Jesteś doprawdy... ewenementem. Jeszcze o ostrych nerwach. Ogromny wąż o... gabarytach zupełnie mi nieznanych i nie zdolnych do wyobrażenia, ale wszyscy zapewniają, że ogromnych! Rozwala największą salę w zamku, swoją obecnością grozi śmiercią dużej grupie ludzi, a ty... - znowu się odsunął, śmiejąc zza grubego szalika i obrócił doń bokiem przechodząc kilka nieporadnych kroków w przód. - A ty mówisz: "Well, fuck it; jestem głodny."
Przystanął i spojrzał na Krukona zza ramienia.
- I co, dopadłeś ją?
- Sahir Nailah
Re: Sala Wejściowa
Nie Sty 25, 2015 7:51 pm
W taką też zwyczajną codzienność się jego sylwetka Sahirowi wpasowywała – jedna z wielu twarzy, którą widział, którą pamiętał z imienia i nazwiska, ponieważ chodzili razem na sporą ilość zajęć, a i ponad szarość nieco chłopaczyna wyrastał swoim wiecznym poczuciem humoru i uśmiechem na twarzy – roztaczał wokół siebie pogodną spokojną aurę, nawet jeśli nie błyszczał geniuszem w ocenach – kiedyś sądziłeś, że dobre osiągnięcia w szkole to podstawa do sukcesu, ale stojąc w tym miejscu, wiedziałeś, że głównym kluczem jest charakter jaki się posiada i to, czy potrafi się wybić ponad codzienność, czy też tkwi w niej i gnije, czekając na cud, czy też rodzaj zbawienia. Nie wiedziałeś w sumie, co o tym chłopaku mógłbyś powiedzieć, nigdy z nim nie zamieniłeś nawet parę słów, teraz nagle on wpadł na genialny pomysł, żeby to zmienić, a Ty nie miałeś zielonego pojęcia, czemu zmieniać to chce i na jaką cholerę postanowił, że poczeka na pieprzonej ulicy, żeby tylko Czarny Kot przeszedł mu drogę tylko po to, by go capnąć i z namiętnością małego dziecka zacząć go wypytywać o prywatne, kocie życie i jak to jest skakać sobie po płotach i nie przejmować zupełnie niczym... nastawienie ZDECYDOWANIE od beznadziejnego tłumu się wyróżniające, co nadawało Warpowi zupełnie nowych barw i skłaniało cię do spoglądania na niego pod nieco innym kątem... Czy Ty jednak chciałeś na niego patrzeć z jakiejkolwiek pozycji? I tutaj wkraczało to pytanie, które zdecydowanie powinieneś sobie zadać, ale aktualnie ta człowieczyna za bardzo Cię wciągnęła w swoją bajkę, a Ty przed tym nie wzbraniałeś się nawet najmniejszym wysiłkiem, żeby poświęcić problemowi przywiązywania kogokolwiek do siebie choć kwadratowy milimetr w mózgu.
Wszystko musi wiedzieć... no tak, jasne, ciekawskość – potraifłbyś go za to zganić, ale twoja ciekawskość sięgała samego nieba i chyba jeszcze wyżej, wtykałeś swój nos wszędzie, gdzie tylko wywęszyłeś coś ciekawego, nie ważne, czy tam czekał Bazyliszek, psychopatyczny Baltaazar – Twórca Wampirów, Akromantule, czy pojebane upiory, albo trolle – i nie widziałeś w tym niczego niewłaściwego. Lubiłeś stawiać swe życie na szali, wtedy miałeś pewność, że żyjesz, kiedy każda sekunda i naturalne reakcje mogły decydować o tym, czy przeżyjesz, czy nie – nie mógłbyś spokojnie siedzieć, jak wszyscy, umarłbyś, naprawdę byś umarł z nudów – teraz wziąłeś sobie krótkie wakacje, by poustawiać wszystko w głowie i pozbierać na nowo informacje i plotki, które krążą wokół, by móc znowu działać w cieniu, swoimi sposobami... Jak każda Szara Eminencja. Nie istotne, że nikt jej nie zauważy. Cała sztuka polegała na pozostaniu ukrytym.
- Sens prawdziwego niebezpieczeństwa drzemie w cieniu. - Kiedyś naprawdę takie wtykanie nosa w te sprawy mogłoby Colettowi przynieść szybką śmierć... ale Vincent Nightray już nie żył. - Wydaje Ci się, że ta droga jest bezpieczna, ponieważ świeci słońce, ponieważ wokół chodzą uczniowie... - Wygiąłeś lewy kącik warg w górę. - Życie byłoby niesamowicie nudne gdybyśmy to niebezpieczeństwo potrafili nazwać i zobaczyć.
Słysząc jego następne słowa uniosłeś nieznacznie brwi, po czym rozłożyłeś ręce w geście i minie mówiącej rzeczyście: "i don't give a fuck", bo też i co go to obchodziło..? No dobrze, był sobie Bazyliszek, który mógł wielu zamordować, ale...
- Racja, mogłem tam zostać i wsadzić mu różdżkę w oko. - Cofnąłeś się parę kroków, sprawdzając drogę za sobą, by usiąść na jednej z ławek, bye nie tkwić jak kołek na środku drogi. - Mogłem też biegać w panice jak ci wszyscy debile... - Znowu lekko rozłożył ręce. Colette w zasadzie mógł wybrać która opcja bardziej mu pasowała... a Ty w sumie podczas ataku Bazyliszka byłeś za bardzo zajęty napierdalaniem się zaklęciami z Rockers. - Ty też chodzisz z wielkim wężem i jakoś nikt nie panikuje, Bazyliszek jest tylko 8 razy większy, nie widzę problemu. - I tylko jego jad był zabójczy, i tylko zabijał spojrzeniem, albo petryfikował, tylko na niego nie działały żadne zaklęcia, ale tak – Ty żadnego problemu nie widzisz, no jasne...
Wszystko musi wiedzieć... no tak, jasne, ciekawskość – potraifłbyś go za to zganić, ale twoja ciekawskość sięgała samego nieba i chyba jeszcze wyżej, wtykałeś swój nos wszędzie, gdzie tylko wywęszyłeś coś ciekawego, nie ważne, czy tam czekał Bazyliszek, psychopatyczny Baltaazar – Twórca Wampirów, Akromantule, czy pojebane upiory, albo trolle – i nie widziałeś w tym niczego niewłaściwego. Lubiłeś stawiać swe życie na szali, wtedy miałeś pewność, że żyjesz, kiedy każda sekunda i naturalne reakcje mogły decydować o tym, czy przeżyjesz, czy nie – nie mógłbyś spokojnie siedzieć, jak wszyscy, umarłbyś, naprawdę byś umarł z nudów – teraz wziąłeś sobie krótkie wakacje, by poustawiać wszystko w głowie i pozbierać na nowo informacje i plotki, które krążą wokół, by móc znowu działać w cieniu, swoimi sposobami... Jak każda Szara Eminencja. Nie istotne, że nikt jej nie zauważy. Cała sztuka polegała na pozostaniu ukrytym.
- Sens prawdziwego niebezpieczeństwa drzemie w cieniu. - Kiedyś naprawdę takie wtykanie nosa w te sprawy mogłoby Colettowi przynieść szybką śmierć... ale Vincent Nightray już nie żył. - Wydaje Ci się, że ta droga jest bezpieczna, ponieważ świeci słońce, ponieważ wokół chodzą uczniowie... - Wygiąłeś lewy kącik warg w górę. - Życie byłoby niesamowicie nudne gdybyśmy to niebezpieczeństwo potrafili nazwać i zobaczyć.
Słysząc jego następne słowa uniosłeś nieznacznie brwi, po czym rozłożyłeś ręce w geście i minie mówiącej rzeczyście: "i don't give a fuck", bo też i co go to obchodziło..? No dobrze, był sobie Bazyliszek, który mógł wielu zamordować, ale...
- Racja, mogłem tam zostać i wsadzić mu różdżkę w oko. - Cofnąłeś się parę kroków, sprawdzając drogę za sobą, by usiąść na jednej z ławek, bye nie tkwić jak kołek na środku drogi. - Mogłem też biegać w panice jak ci wszyscy debile... - Znowu lekko rozłożył ręce. Colette w zasadzie mógł wybrać która opcja bardziej mu pasowała... a Ty w sumie podczas ataku Bazyliszka byłeś za bardzo zajęty napierdalaniem się zaklęciami z Rockers. - Ty też chodzisz z wielkim wężem i jakoś nikt nie panikuje, Bazyliszek jest tylko 8 razy większy, nie widzę problemu. - I tylko jego jad był zabójczy, i tylko zabijał spojrzeniem, albo petryfikował, tylko na niego nie działały żadne zaklęcia, ale tak – Ty żadnego problemu nie widzisz, no jasne...
- Colette Warp
Re: Sala Wejściowa
Nie Sty 25, 2015 7:54 pm
Colette chyba jednak odpowiadało stanie jak kołek, bo nie ruszył się nawet o milimetr, nawet, kiedy mijał go jakiś wyjątkowo wysoki Gryfon. Z tego, co zdążył wywnioskować ze wspomnień: członek drużyny. I nawet kiedy stał temu drabowi na drodze i tak się nie ruszył; zresztą... Warp sam też do najniższych nie należał i teraz zajął sobie te kilka centymetrów kwadratowych głównego chodnika na chwilę przemyśleń.
- "Sens prawdziwego niebezpieczeństwa drzemie w cieniu." - powiedział powoli, warząc ostrożnie słowa, delektując się nimi nawet. - Zabawne... Podobnie brzmiało to, co powiedział mi te dziwny, zakapturzony człowiek na Ulicy Pokątnej. Podszedł do mnie, kiedy wpatrywałem się w tę zacienioną uliczkę pomiędzy księgarnią, a starym, zamkniętym już sklepem z kociołkami. Była wąska, długa i niesamowicie ciemna; stałem sobie na tłocznej, głównej ulicy i wpatrywałem w nią, próbując dojrzeć, co dzieje się na jej końcu, bo cały czas zdawało mi się, że coś tam się rusza. Ale nie chciałem wchodzić głębiej, bo... cóż, mój instynkt samozachowawczy trzymał mnie z daleka. I wtedy podszedł do mnie ten specyficzny czarodziej i spytał: "Hej, chłopczyku. Czemu nie podejdziesz bliżej? Boisz się ciemności?". Miałem wtedy może... 11 lat, więc bez namysłu przytaknąłem, a on zaśmiał się jakoś tak chrapliwie; aż wzbudził ciarki przebiegające mi po plecach i robi to do dzisiaj. I powiedział, że może to, że żyje zawdzięczam właśnie temu strachowi.
Uśmiechnął się do siebie i zaszurał butem o chodnik.
- I fakt tego, że teraz z tobą rozmawiam dobitnie znaczy, że na starość strasznie głupieje. - tu jego ton wrócił do zwyczajowej swobodności.
Zdecydował nie siadać obok niego. Nadmierne spoufalanie się mogłoby być już naprawdę skrajną głupotą i (jakkolwiekby nie ufać samokontroli Sahira i oj na pewno(!) smakowitości Col'a) zaproszeniem do kolacji. A tego nikt nie chciał.
- A czemu nie? Zostałbyś szkolnym bohaterem, zapisał na kartach historii jako pozytywny charakter i polepszył ogólne zdanie na temat wampirów. Zresztą... Wsadzenie Bazyliszkowi różdżki w oko brzmiałoby jak dobry, skuteczny plan. Szkoda tylko, że brzmiałoby, bo nikt inny nie wpadł na coś chociażby o jotę podobnego. Np. zastąpienie różdżki świecznikiem, nogą od stołu, potłuczoną butelką albo tym wymagającym nauczycielem od eliksirów. Ciężko mi wybrać które z tych rzeczy byłoby ostrzejsze. - dreptał sobie przed ławką w te i z powrotem, powoli, nie spiesząc się nigdzie. Nie miał jeszcze po co wracać do dormitorium, zwłaszcza, kiedy Pan Milczek okazał się całkiem niezłym rozmówcą. Owszem, mówił zdecydowanie mniej niż Smoczydło, ale rozwiązywał Puchonowi jęzor do stopnia, w którym ten gadał zwykle tylko z dobrymi kumplami.Przystanął dopiero, kiedy mężczyzna nawiązał do jego ukochanego gada.
- Mówisz o Kawałku? Jest niegroźny. Ale jak już sam słyszałeś na schodach pierwsze podejrzenia już padły. - uśmiechnął się nagle jakoś tak inaczej, zdecydowanie dumniej i wypiął delikatnie pierś obserwując czarnowłosego o niebo odważniej. - Nie boisz się? A co jak to tak naprawdę ja jestem kryminalnym geniuszem i to, co widziałeś na mojej szyi to... zminiaturyzowany Bazyliszek? I...e... zakleiłem mu oczy taśmą dla niepoznaki.
- "Sens prawdziwego niebezpieczeństwa drzemie w cieniu." - powiedział powoli, warząc ostrożnie słowa, delektując się nimi nawet. - Zabawne... Podobnie brzmiało to, co powiedział mi te dziwny, zakapturzony człowiek na Ulicy Pokątnej. Podszedł do mnie, kiedy wpatrywałem się w tę zacienioną uliczkę pomiędzy księgarnią, a starym, zamkniętym już sklepem z kociołkami. Była wąska, długa i niesamowicie ciemna; stałem sobie na tłocznej, głównej ulicy i wpatrywałem w nią, próbując dojrzeć, co dzieje się na jej końcu, bo cały czas zdawało mi się, że coś tam się rusza. Ale nie chciałem wchodzić głębiej, bo... cóż, mój instynkt samozachowawczy trzymał mnie z daleka. I wtedy podszedł do mnie ten specyficzny czarodziej i spytał: "Hej, chłopczyku. Czemu nie podejdziesz bliżej? Boisz się ciemności?". Miałem wtedy może... 11 lat, więc bez namysłu przytaknąłem, a on zaśmiał się jakoś tak chrapliwie; aż wzbudził ciarki przebiegające mi po plecach i robi to do dzisiaj. I powiedział, że może to, że żyje zawdzięczam właśnie temu strachowi.
Uśmiechnął się do siebie i zaszurał butem o chodnik.
- I fakt tego, że teraz z tobą rozmawiam dobitnie znaczy, że na starość strasznie głupieje. - tu jego ton wrócił do zwyczajowej swobodności.
Zdecydował nie siadać obok niego. Nadmierne spoufalanie się mogłoby być już naprawdę skrajną głupotą i (jakkolwiekby nie ufać samokontroli Sahira i oj na pewno(!) smakowitości Col'a) zaproszeniem do kolacji. A tego nikt nie chciał.
- A czemu nie? Zostałbyś szkolnym bohaterem, zapisał na kartach historii jako pozytywny charakter i polepszył ogólne zdanie na temat wampirów. Zresztą... Wsadzenie Bazyliszkowi różdżki w oko brzmiałoby jak dobry, skuteczny plan. Szkoda tylko, że brzmiałoby, bo nikt inny nie wpadł na coś chociażby o jotę podobnego. Np. zastąpienie różdżki świecznikiem, nogą od stołu, potłuczoną butelką albo tym wymagającym nauczycielem od eliksirów. Ciężko mi wybrać które z tych rzeczy byłoby ostrzejsze. - dreptał sobie przed ławką w te i z powrotem, powoli, nie spiesząc się nigdzie. Nie miał jeszcze po co wracać do dormitorium, zwłaszcza, kiedy Pan Milczek okazał się całkiem niezłym rozmówcą. Owszem, mówił zdecydowanie mniej niż Smoczydło, ale rozwiązywał Puchonowi jęzor do stopnia, w którym ten gadał zwykle tylko z dobrymi kumplami.Przystanął dopiero, kiedy mężczyzna nawiązał do jego ukochanego gada.
- Mówisz o Kawałku? Jest niegroźny. Ale jak już sam słyszałeś na schodach pierwsze podejrzenia już padły. - uśmiechnął się nagle jakoś tak inaczej, zdecydowanie dumniej i wypiął delikatnie pierś obserwując czarnowłosego o niebo odważniej. - Nie boisz się? A co jak to tak naprawdę ja jestem kryminalnym geniuszem i to, co widziałeś na mojej szyi to... zminiaturyzowany Bazyliszek? I...e... zakleiłem mu oczy taśmą dla niepoznaki.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach