- Sahir Nailah
Re: Pusta Sala
Wto Maj 26, 2015 7:58 pm
Troszczenie się o szkolne środowisko... sam nie wiedział, dlaczego to robi, ale odkąd zaczął palić, odnajdując w tym doskonały sposób na przytępienie swych zmysłów i jednocześnie będąc w stanie się ukoić dzięki banalnej czynności, jaką było zaciąganie się dymem i wypuszczanie go z płuc, by ten, w postaci szarej smugi, uleciał w przestrzeń - robił to po prostu odruchowo, chyba po prostu nie chcąc chodzić po zabrudzonych korytarzach, by Skrzaty miały więcej roboty, żeby ktoś znalazł tego peta i wszyscy potem powiedzieli: ha! Nailah nie dość, że pali, to jeszcze wszędzie musi "oznaczyć swój teren" - czy coś w tym guście - ale nie zastanawiał się nad tym. Tak po prostu było, jak wiele, wiele innych rzeczy, a gdyby tak rozckliwiać się nad każdą, najmniejszą pierdółką, to nie pozostałoby już miejsce na te poważniejsze sprawy - tak jakby ich brakowało... wisiały ciężko nad twoją głową i robienie miejsca tym pierdołom mijało się całkowicie z twoją próbą kompletnego odcięcia się od rzeczywistości - stan możliwy do osiągnięcia tylko wtedy, gdy łapało się za gardło samego siebie, spinało poślady, kopało w dupę i mówiło: a teraz idź! Ktoś powinien zrobić tak Tobie, Rockers, bo wszędzie, gdzie tylko twoje myśli nie pójdą, ograniczają się do jednego, tam mając swój początek i koniec - przy tym nawet nienawiść wygasała i blakło świadectwo twego histerycznego istnienia na tym marnym padole - jasne, powinniście się wznosić na wyżyny, powinniście galopować na swych rumakach razem z tym, którego zabrakło, ale nie ma go - przepadł, nie wróci, koniec, kropka, amen, basta - to ludzka rzecz, tak tragicznie ludzka - umierać... A wydawało się, że jesteśmy nieśmiertelni, prawda? Nie potrafiłbym tego nawet nazwać oszukiwaniem samego siebie, bo oszustwa w tym nie odnajdywałem - to była po prostu wiara, która miała czynić cuda i wznosić nas ponad człowieczeństwo, czy raczej: kopać nam dół w Piekle, byśmy mogli poruszać się pod nim i wciągać do swych korytarzy nieświadome niczego, błogo żyjące istotki - wykradanie im życia, pożeranie ich dusz, miało nam przedłużać żywota, nie pozwalać się starzeć - dziś widzisz, jakie to były mizernie prośby, marzenia, ale wtedy? Wtedy były w naszych dłoniach. Równie łatwo ściąć głowę Królowej, co nie potrafi zostawić Króla, jak i zwykłego pionka. Chyba Shane po prostu od zawsze grał w twoich barwach, tylko, z drugiej strony, jak tęsknić za kimś, kogo się niemal nie znało? Nie próbuję w to wnikać, to jest zbyt pochrzanione, zbyt zabawne z tej perspektywy, w której lekko uśmiechnięty wampir nie odczuwał żadnego dramatyzmu, a zdecydowanie go to bawiło - więc i teraz się świetnie bawił, stąpając jednak ostrożnie, by sam nie zaczął się rozjeżdżać na tym lodzie, przybrawszy z Wiatru konkretny kształt na szachownicy - więc stał Kary Koń naprzeciwko Szkarłatnej Królowej, swój pojedynek tocząc teraz na poziomie pertraktacji, gdy ruchy innych barw ich do tego zmusiły - wiecie, co mówi stare, dobre porzekadło? Trzymaj przyjaciół blisko, ale wrogów jeszcze bliżej - sytuacja idealna dla powiedzenia czegoś takiego - słowa te krążyły wokół nich, zapowiadając coś większego, lecz na tyle szemranego, by nie było to przeznaczone dla żadnych z uszu uczniów tego zamku - oby nie okazało się, że ściany je mają... to byłoby bardzo niefartowne - przegrać już na starcie, zanim się zaczęło zawierać ten cicho-ciemny sojusz niby Ribentrop-Mołotow - całe szczęście, że ograniczały ich jeszcze te mury... że ograniczali swoją piaskownicę do tej szkoły i ich palce nie mogły sięgnąć po Anglię... po cały świat. Tacy młodzi, a tacy ambitnie, tacy młodzi, a trzęsący powoli ziemią od podstaw, im bardziej zdawali sobie sprawy z mocy krążącej w ich żyłach i im odważniej z niej korzystali - tylko te marne, ludzkie prawo... ono ich tak mocno ograniczało, tak mocno spętywało skrzydła...
Sufit, który kiedyś został pięknie rozpieprzony - dziś był jak nowy. Cała ta klasa wyglądała tak, jakby wcale nie przeszła koszmaru, a od zawsze miała się dobrze i teraz wręcz czekała na to, żeby ktoś urządził w niej lekcje - może i ławki nie były równiuśko poustawiane, może i widać było zalegający tutaj kurz, bo nawet Skrzaty jej regularnie nie czyściły - nie było takiej potrzeby, raz na jakiś czas wystarczyło ją przetrzeć - to miejsce zdecydowanie mu pasowało - niby klasa taka, jak inna... ale gdyby się przyjrzeć można było znaleźć tutaj historię ich bytności - pęknięcia w kamieniu, pęknięcia w suficie, lekkie rysy, niektóre ławki mocno nadwyrężone... Nie wszystko dało się usunąć magią - i bardzo dobrze - niech świat pamięta, że kiedyś tutaj byli, nawet jeśli ta historia miałaby pozostać tylko w głuchym, niemym kamieniu i wsiąknąć w glebę - idealna opcja dla nich... przecież żaden nie chciał, by ich historia przechodziła z gęby do gęby. I nikt nigdy się nie dowie, co było prawdą, a co nie.
- Nie mam żadnego dobrego suchara na ten moment. - Skrzywiłeś się w pół-uśmiechu, trzymając dłonie wsunięte w kieszeniach spodni, kiedy od Rockers przejechałeś spojrzeniem po wszystkim, co was otaczało, zatrzymując się przy drzwiach - no i właśnie, jak to się stało, że jesteście tutaj razem i nie chcecie się zabić? Co za dziwaczność... najwyraźniej nawet wy dostatecznie wiele gniewu wylaliście na tych błoniach, by teraz zaznać trochę ukojenia. Kto zaznawał, ten zaznawał, heh... - Mam dla Ciebie propozycję nie do odrzucenia. - Wróciłeś otchłanią do jej sylwetki. - Błonia prawdopodobnie nie mają żadnych świadków, którzy mogliby zeznać przeciwko nam. Powiedzmy, że trochę namieszałem, żeby uczniowie w szkole skutecznie uwierzyli, że na błoniach byli poplecznicy Śmierciożerców i jedna dziewczyna z Puchonów próbowała wyczarować Mroczny Znak. - Do czego dążył? To chyba oczywiste - skoro błonia nie miały świadków (JEŚLI nie miały, a chyba nie miały, skoro przemowa Dumbledora wyglądała, jak wyglądała), to... mają szansę wyjść z tego bez szwanku. - Zniszczyłem swoją różdżkę, proponuję ci ze swoją zrobić to samo, w razie czego możesz powiedzieć, że ta dziewczyna z Puchonów rzuciła na ciebie dziwny czar, który sprawił, że twoja różdżka rozpadła się w proch. Uwierzą ci. Nie jest zaś nowością dla nauczycieli, że się nie lubimy, więc nie zdziwią się, jeśli im powiesz, że zebrałaś uczniów, żeby... ze mną porozmawiać i wyjaśnić parę spraw. - Pozwoliłeś sobie na paru sekundowy, nic nie znaczący uśmiech. - Jeśli nie użyją veritaserum... Powinniśmy wyjść z tego bez szwanku.
Sufit, który kiedyś został pięknie rozpieprzony - dziś był jak nowy. Cała ta klasa wyglądała tak, jakby wcale nie przeszła koszmaru, a od zawsze miała się dobrze i teraz wręcz czekała na to, żeby ktoś urządził w niej lekcje - może i ławki nie były równiuśko poustawiane, może i widać było zalegający tutaj kurz, bo nawet Skrzaty jej regularnie nie czyściły - nie było takiej potrzeby, raz na jakiś czas wystarczyło ją przetrzeć - to miejsce zdecydowanie mu pasowało - niby klasa taka, jak inna... ale gdyby się przyjrzeć można było znaleźć tutaj historię ich bytności - pęknięcia w kamieniu, pęknięcia w suficie, lekkie rysy, niektóre ławki mocno nadwyrężone... Nie wszystko dało się usunąć magią - i bardzo dobrze - niech świat pamięta, że kiedyś tutaj byli, nawet jeśli ta historia miałaby pozostać tylko w głuchym, niemym kamieniu i wsiąknąć w glebę - idealna opcja dla nich... przecież żaden nie chciał, by ich historia przechodziła z gęby do gęby. I nikt nigdy się nie dowie, co było prawdą, a co nie.
- Nie mam żadnego dobrego suchara na ten moment. - Skrzywiłeś się w pół-uśmiechu, trzymając dłonie wsunięte w kieszeniach spodni, kiedy od Rockers przejechałeś spojrzeniem po wszystkim, co was otaczało, zatrzymując się przy drzwiach - no i właśnie, jak to się stało, że jesteście tutaj razem i nie chcecie się zabić? Co za dziwaczność... najwyraźniej nawet wy dostatecznie wiele gniewu wylaliście na tych błoniach, by teraz zaznać trochę ukojenia. Kto zaznawał, ten zaznawał, heh... - Mam dla Ciebie propozycję nie do odrzucenia. - Wróciłeś otchłanią do jej sylwetki. - Błonia prawdopodobnie nie mają żadnych świadków, którzy mogliby zeznać przeciwko nam. Powiedzmy, że trochę namieszałem, żeby uczniowie w szkole skutecznie uwierzyli, że na błoniach byli poplecznicy Śmierciożerców i jedna dziewczyna z Puchonów próbowała wyczarować Mroczny Znak. - Do czego dążył? To chyba oczywiste - skoro błonia nie miały świadków (JEŚLI nie miały, a chyba nie miały, skoro przemowa Dumbledora wyglądała, jak wyglądała), to... mają szansę wyjść z tego bez szwanku. - Zniszczyłem swoją różdżkę, proponuję ci ze swoją zrobić to samo, w razie czego możesz powiedzieć, że ta dziewczyna z Puchonów rzuciła na ciebie dziwny czar, który sprawił, że twoja różdżka rozpadła się w proch. Uwierzą ci. Nie jest zaś nowością dla nauczycieli, że się nie lubimy, więc nie zdziwią się, jeśli im powiesz, że zebrałaś uczniów, żeby... ze mną porozmawiać i wyjaśnić parę spraw. - Pozwoliłeś sobie na paru sekundowy, nic nie znaczący uśmiech. - Jeśli nie użyją veritaserum... Powinniśmy wyjść z tego bez szwanku.
- Caroline Rockers
Re: Pusta Sala
Sro Maj 27, 2015 3:24 am
No przecież! Szkolni palacze musieli się mieć na baczności, no bo przecież w każdej chwili taki Argus Filch by wkroczył i odpowiednio ich za to potraktował – zresztą już kilka razy udało się mu przyłapać C. na łamaniu szkolnych przepisów, co zostało odpowiednio odnotowane w jego prywatnej kartotece. Nie zamierzała jednak zbytnio zajmować się szkolnym środowiskiem; dbała tylko i wyłącznie o swój własny tyłek, bo tak było wygodniej, dlatego mimo wszystko patrzyła na to, co robi – no chyba, że ponosiły ją emocje to wtedy...bum! Nie liczyło się nic za wyjątkiem tej eksplozji, która obejmowała cały najbliższy obszar.
Wszyscy zdawali się obserwować ich ruchy, jakby tylko czekali na to, co zrobią nie tak i – tutaj następuje efektowna pauza dla podkreślenia tego przełomowego momentu – będzie można ich przyłapać na gorącym uczynku i wlepić „zasłużoną” sprawiedliwość. Oskarżonych było tak niewielu, a sędziowie byli tacy liczni! Musieli niesamowicie się nudzić, skoro zajmowali się właśnie nimi. No ale kto, co lubi. Tak, jak ona sobie wybiera cele i je powolutku niszczy, tak inni obserwują ją z widowni, czekając na moment, kiedy pomyli kroki i słowa, a wtedy oni będą mogli ściągnąć ją ze sceny.
Ach, Sahirze!
Przecież my lubimy się rozdrabniać; zawsze tak było i raczej się to nie zmieni. Jesteśmy ulepieni poniekąd z „tej samej gliny”! Chociaż za każdym razem, gdy mówię te słowa, mam ochotę wypluć swój własny język. Zajmijmy się więc tymi poważniejszymi sprawami i nie pozwólmy by jakieś nędzne robaczki tak po prostu się Nas pozbyły...bo co by to była za frajda, gdybyśmy dali się zamknąć za kratkami, nie wykorzystując Naszych możliwości do końca?
Nienawidzimy się – oboje to wiemy doskonale, pożeramy się na każdym kroku, ale...czasem warto zwolnić te tempo, by za szybko się nie znudzić. Teraz to zauważyłam. Musi być tak, by było dobrze. By walka trwała nadal i nadal i była coraz bardziej emocjonująca! Sądzisz, że pozwolę sobie na to, by trwało to wiecznie..? W końcu koło zostanie przerwane w pewnym momencie, a słabość stanie się moją siłą. Zadbam o to.
Nie musisz być taki troskliwy, wampirku.
Nie jestem z typu tych, którzy rzucają się z rozpaczy z okna. Wszak jestem Królową Śniegu i będę tańczyć na zgliszczach świata, który upadnie od natłoku własnych problemów. A ja to wykorzystam i nieostanie się żadne życie.
Zwycięstwo nie przegrywa, jak mogłeś zauważyć. Jedynie wewnętrzne porażki mogą prowadzić do rozdarcia przegniłego obrazu jej duszy, ale to nie ma, co się przejmować, bo nieśmiertelność jest na wyciągnięcie bladej dłoni. Umrę dopiero wtedy, gdy zakończy się to, do czego dążę od pewnego czasu. I Ty wiesz, co to jest! Wojna wszak tańczy wśród Nas...wieczny towarzysz. Znajdziemy się we trójkę kiedyś tam po drugiej stronie lustra.
A widzisz! Ja nie wierzę.
Brak mi wiary, bo wszystko, co bliskie zostało mi kiedyś odebrane. Mówi się trudno, prawda? I ponoć żyje się dalej...ale szczerze to wolę wiercić dziury w ludzkich mózgach, z których będzie wypływać krew i śluz i emocje i wspomnienia i później padną przegrani.
To jest o wiele ciekawsze rozwiązanie dla zaspokojenia swego zszarganego wnętrza.
Staniemy przecież pewnie. Oboje. Bo póki możemy...to czemu by nie? Jestem zmęczona i Ty jesteś zmęczony, ale pragniemy czegoś więcej, pragniemy sięgać dalej i dalej, i nie chcemy dać się zamknąć ludzkim ograniczeniom.
Nie obawiała się o swoją głowę, bo ludzkie istoty były za bardzo rozproszone by chwycić za broń i cokolwiek z tym zrobić. Nie są póki co w stanie działać wedle jakiegokolwiek planu, skupiając się na innych rzeczach, ignorując niebezpieczeństwo, mając w pogardzie tych, którzy potrafili sięgać po to, czego pragnęli.
Miała nadzieję, że i on...zrozumie i wreszcie szczerze pozwoli sobie na to, by stanąć obok niej. Przyjmie go. Po tym wszystkim...przyjmie go i nie wypuści swojego sojusznika.
Nawet najbardziej Zimna Królowa, jaką niewątpliwie było Szkarłatne Zwycięstwo, potrzebowała swojego Króla, choćby ten był martwy. Chyba tak musiało być; żeby coś docenić, należało to stracić. Ale rzeczywiście, czy w tym przypadku można było mówić o jakiejkolwiek stracie? To wszak było coś więcej.
Czas na kolejny ruch, nie uważasz?
Staliśmy więc i mierzyliśmy się tak uważnie spojrzeniami, jakbyśmy dzięki temu mogli przewidzieć swoje dalsze ruchy. Lecz ile było w tym prawdy, a ile kłamliwej nadziei? Jesteśmy tak blisko siebie! Najprawdziwsi wrogowie!
Kto wywęszy podstęp w tejże pustej sali na V piętrze?
Odpowiem Wam – nikt.
Bo nikt nawet nie podejrzewa, by Ci dwoje cokolwiek kombinowali i tworzyli jakikolwiek sojusz. Nawet jeśli miałby być pułapką; iluzją, która miała mydlić im oczy, by mogli skierować na siebie różdżki w odpowiednim momencie. Nie przegrają, bo nie ma nikogo, kto byłby w stanie stanąć naprzeciw. Nazwijcie to pychą, naiwnością gówniarzy, którym wydaje się, że wiedzą więcej od innych. No ale kto jest w stanie podejść bliżej i zmierzyć się z Żmiją i z Czarnym Kotem? Od mugolskiego sojuszu pomiędzy Ribbentropem a Mołotowem wcale dużo nie minęło. Pakty były przecież czymś normalnym, zarówno w świecie czarodziejskim, jak i mugolskim. To dzięki temu wszystko miało prawo się kręcić. Szkoła potrzebowała swoich czarnych charakterów, swoich oskarżonych, którzy działali po cichu, nie zostawiając po sobie żadnych śladów, jeśli nie licząc podejrzeń uczniów i niektórych nauczycieli.
Potrzeba destrukcji była silna, a potwór wciąż i wciąż wymagał więcej.
Wojno...sądzisz, że Zwycięstwo ma szansę odwrotu?
Co też pozostało po jej skrzydłach? Zaledwie kilka nędznych piór, które żałośnie wystawały z tyłu. Doświadczyła wielu upadków w imię...właśnie. W imię czego? Siebie? Swoich ideałów? Wolności, która została utracona?
Ta sala budziła tyle wspomnień; niczym cienie przesuwały się widma przeszłości w postaci Shane’a i jego węża, przestraszonej April, która tak szybko opuściła salę, a w końcu pojawiła się ich trójka, tocząc między sobą walkę. Wszystko zdawało się być w porządku, oprócz znamion, które zostaną już do końca tej szkoły. Może ktoś kiedyś usiądzie na tej ławce, na której ona obecnie siedzi i również zajmie się obserwowaniem całego pomieszczenia? I będzie zastanawiać się nad tym, skąd te wszystkie ślady...te niewidoczne wspomnienia, które mogły w każdej chwili odżyć?
Świat jednak nie zapamięta; w końcu sam umiera, tak jak My.
Te słowa nie zostaną spisane i zapomną o Collinsach, o Mnie i o Tobie. Staniemy się starym reliktem, który będzie trzeba schować głęboko w szufladzie, by nikt nie odkrył prawdy.
Przewróciła oczami i sama zwróciła się w stronę drzwi, zastanawiając się, co właściwie tu do cholery robi i to właśnie z nim, jakby nie miała nic innego do roboty. Chyba podświadomie potrzebowała – choć w sumie nie wiem, czy to było odpowiednie słowo – kogoś, kto by choć trochę rozumiał i wiedział o tym, co naprawdę się stało i jak to wyglądało. A kto nadał się do tego lepiej, niż sama przyczyna tego całego zamieszania..? Ciężko było to jakkolwiek nazwać, ale z całą pewnością nie było to ukojenie, to zwyczajnie należało do mimowolnego poszukiwania silnego i znaczącego sojusznika, co już samo w sobie było zabawne i popierdolone.
Hey, witamy w prawdziwym świecie!
Na jego słowa, jej ciemne brwi odniosły się do góry, a czoło przecięła pionowa kreska. Propozycja nie do odrzucenia? Od niego...dla niej?
Przepraszam, co tu się odpierdala?
- Namieszałeś..? Poplecznicy Śmierciożerców i jedna z Hufflepuffu wyczarowująca Mroczny Znak? To brzmi naprawdę... – powtórzyła za nim, co niektóre informacje, zastanawiając się nad tym, jak ująć to, co właśnie działo się w jej głowie – a wierzcie mi lub nie, ale dział się w nim prawdziwy rozpierdol. Przyłożyła dłonie do swojej głowy, a kilka kosmyków musnęło jej palce. – Pojebanie. Sądzisz, że uwierzą w to? Że łykną taką bajeczkę? To oczywiste, że zaczną od szukania winnych w Slytherinie...i Ciebie również wezmą pod fałszoskop.
Nie wiedziała w sumie, co ma sądzić i czy przypadkiem to nie było tak, że to był jakiś żart i czy ktoś zaraz nie wyskoczy...powiedzmy spod ławek i nie krzyknie: „Niespodzianka, Rockers – Ty pojebana suko! Uśmiech do nowego numeru „Portretowego Szmeru”!”. No ale raczej Nailah by tak nie ryzykował i jakby nie patrzeć...siedzieli w tym razem, co prawda on bardziej, ale i tak. Tylko to było takie nierzeczywiste, że rzeczywiście mogliby wyjść z tego „miarę cało”. Zmrużyła delikatnie chmurne tęczówki i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
- Nie uważasz, że to będzie za bardzo podejrzane, jak oboje je zniszczymy? Chciałam w sumie znaleźć sposób by ją wyczyścić, bo na ten moment, nawet z połamaniem różdżki można „coś” wyciągnąć. W sumie nie wiem, dlaczego Ci o tym wszystkim mówię, ale siedzimy w tym gównie razem. Taak... – przerwała nagle z dziwnym przekąsem i posłała mu ironiczny uśmiech. Na słowa o Veritaserum, podniosła się i podeszła do biurka, układając dłonie na drewnianym blacie. Obecnie stała tyłem do niego i zastanawiała się nad tym, co będzie dalej. To wszystko zdawało się, jak jakiś chory sen, który miał się nigdy nie skończyć.
- A jak użyją? A jak zastosują inne metody...to co wtedy? To wszystko brzmi naprawdę kurewsko pięknie, ale co dalej? Ponoć wszystko da się obejść...tak samo wszystkie eliksiry prawdy i tego typu rzeczy. Dlaczego w ogóle o tym rozmawiamy? To jest... – i nie wiedzieć czemu, wybuchnęła cichym histerycznym śmiechem, nie kończąc zdania.
Wszyscy zdawali się obserwować ich ruchy, jakby tylko czekali na to, co zrobią nie tak i – tutaj następuje efektowna pauza dla podkreślenia tego przełomowego momentu – będzie można ich przyłapać na gorącym uczynku i wlepić „zasłużoną” sprawiedliwość. Oskarżonych było tak niewielu, a sędziowie byli tacy liczni! Musieli niesamowicie się nudzić, skoro zajmowali się właśnie nimi. No ale kto, co lubi. Tak, jak ona sobie wybiera cele i je powolutku niszczy, tak inni obserwują ją z widowni, czekając na moment, kiedy pomyli kroki i słowa, a wtedy oni będą mogli ściągnąć ją ze sceny.
Ach, Sahirze!
Przecież my lubimy się rozdrabniać; zawsze tak było i raczej się to nie zmieni. Jesteśmy ulepieni poniekąd z „tej samej gliny”! Chociaż za każdym razem, gdy mówię te słowa, mam ochotę wypluć swój własny język. Zajmijmy się więc tymi poważniejszymi sprawami i nie pozwólmy by jakieś nędzne robaczki tak po prostu się Nas pozbyły...bo co by to była za frajda, gdybyśmy dali się zamknąć za kratkami, nie wykorzystując Naszych możliwości do końca?
Nienawidzimy się – oboje to wiemy doskonale, pożeramy się na każdym kroku, ale...czasem warto zwolnić te tempo, by za szybko się nie znudzić. Teraz to zauważyłam. Musi być tak, by było dobrze. By walka trwała nadal i nadal i była coraz bardziej emocjonująca! Sądzisz, że pozwolę sobie na to, by trwało to wiecznie..? W końcu koło zostanie przerwane w pewnym momencie, a słabość stanie się moją siłą. Zadbam o to.
Nie musisz być taki troskliwy, wampirku.
Nie jestem z typu tych, którzy rzucają się z rozpaczy z okna. Wszak jestem Królową Śniegu i będę tańczyć na zgliszczach świata, który upadnie od natłoku własnych problemów. A ja to wykorzystam i nieostanie się żadne życie.
Zwycięstwo nie przegrywa, jak mogłeś zauważyć. Jedynie wewnętrzne porażki mogą prowadzić do rozdarcia przegniłego obrazu jej duszy, ale to nie ma, co się przejmować, bo nieśmiertelność jest na wyciągnięcie bladej dłoni. Umrę dopiero wtedy, gdy zakończy się to, do czego dążę od pewnego czasu. I Ty wiesz, co to jest! Wojna wszak tańczy wśród Nas...wieczny towarzysz. Znajdziemy się we trójkę kiedyś tam po drugiej stronie lustra.
A widzisz! Ja nie wierzę.
Brak mi wiary, bo wszystko, co bliskie zostało mi kiedyś odebrane. Mówi się trudno, prawda? I ponoć żyje się dalej...ale szczerze to wolę wiercić dziury w ludzkich mózgach, z których będzie wypływać krew i śluz i emocje i wspomnienia i później padną przegrani.
To jest o wiele ciekawsze rozwiązanie dla zaspokojenia swego zszarganego wnętrza.
Staniemy przecież pewnie. Oboje. Bo póki możemy...to czemu by nie? Jestem zmęczona i Ty jesteś zmęczony, ale pragniemy czegoś więcej, pragniemy sięgać dalej i dalej, i nie chcemy dać się zamknąć ludzkim ograniczeniom.
Nie obawiała się o swoją głowę, bo ludzkie istoty były za bardzo rozproszone by chwycić za broń i cokolwiek z tym zrobić. Nie są póki co w stanie działać wedle jakiegokolwiek planu, skupiając się na innych rzeczach, ignorując niebezpieczeństwo, mając w pogardzie tych, którzy potrafili sięgać po to, czego pragnęli.
Miała nadzieję, że i on...zrozumie i wreszcie szczerze pozwoli sobie na to, by stanąć obok niej. Przyjmie go. Po tym wszystkim...przyjmie go i nie wypuści swojego sojusznika.
Nawet najbardziej Zimna Królowa, jaką niewątpliwie było Szkarłatne Zwycięstwo, potrzebowała swojego Króla, choćby ten był martwy. Chyba tak musiało być; żeby coś docenić, należało to stracić. Ale rzeczywiście, czy w tym przypadku można było mówić o jakiejkolwiek stracie? To wszak było coś więcej.
Czas na kolejny ruch, nie uważasz?
Staliśmy więc i mierzyliśmy się tak uważnie spojrzeniami, jakbyśmy dzięki temu mogli przewidzieć swoje dalsze ruchy. Lecz ile było w tym prawdy, a ile kłamliwej nadziei? Jesteśmy tak blisko siebie! Najprawdziwsi wrogowie!
Kto wywęszy podstęp w tejże pustej sali na V piętrze?
Odpowiem Wam – nikt.
Bo nikt nawet nie podejrzewa, by Ci dwoje cokolwiek kombinowali i tworzyli jakikolwiek sojusz. Nawet jeśli miałby być pułapką; iluzją, która miała mydlić im oczy, by mogli skierować na siebie różdżki w odpowiednim momencie. Nie przegrają, bo nie ma nikogo, kto byłby w stanie stanąć naprzeciw. Nazwijcie to pychą, naiwnością gówniarzy, którym wydaje się, że wiedzą więcej od innych. No ale kto jest w stanie podejść bliżej i zmierzyć się z Żmiją i z Czarnym Kotem? Od mugolskiego sojuszu pomiędzy Ribbentropem a Mołotowem wcale dużo nie minęło. Pakty były przecież czymś normalnym, zarówno w świecie czarodziejskim, jak i mugolskim. To dzięki temu wszystko miało prawo się kręcić. Szkoła potrzebowała swoich czarnych charakterów, swoich oskarżonych, którzy działali po cichu, nie zostawiając po sobie żadnych śladów, jeśli nie licząc podejrzeń uczniów i niektórych nauczycieli.
Potrzeba destrukcji była silna, a potwór wciąż i wciąż wymagał więcej.
Wojno...sądzisz, że Zwycięstwo ma szansę odwrotu?
Co też pozostało po jej skrzydłach? Zaledwie kilka nędznych piór, które żałośnie wystawały z tyłu. Doświadczyła wielu upadków w imię...właśnie. W imię czego? Siebie? Swoich ideałów? Wolności, która została utracona?
Ta sala budziła tyle wspomnień; niczym cienie przesuwały się widma przeszłości w postaci Shane’a i jego węża, przestraszonej April, która tak szybko opuściła salę, a w końcu pojawiła się ich trójka, tocząc między sobą walkę. Wszystko zdawało się być w porządku, oprócz znamion, które zostaną już do końca tej szkoły. Może ktoś kiedyś usiądzie na tej ławce, na której ona obecnie siedzi i również zajmie się obserwowaniem całego pomieszczenia? I będzie zastanawiać się nad tym, skąd te wszystkie ślady...te niewidoczne wspomnienia, które mogły w każdej chwili odżyć?
Świat jednak nie zapamięta; w końcu sam umiera, tak jak My.
Te słowa nie zostaną spisane i zapomną o Collinsach, o Mnie i o Tobie. Staniemy się starym reliktem, który będzie trzeba schować głęboko w szufladzie, by nikt nie odkrył prawdy.
Przewróciła oczami i sama zwróciła się w stronę drzwi, zastanawiając się, co właściwie tu do cholery robi i to właśnie z nim, jakby nie miała nic innego do roboty. Chyba podświadomie potrzebowała – choć w sumie nie wiem, czy to było odpowiednie słowo – kogoś, kto by choć trochę rozumiał i wiedział o tym, co naprawdę się stało i jak to wyglądało. A kto nadał się do tego lepiej, niż sama przyczyna tego całego zamieszania..? Ciężko było to jakkolwiek nazwać, ale z całą pewnością nie było to ukojenie, to zwyczajnie należało do mimowolnego poszukiwania silnego i znaczącego sojusznika, co już samo w sobie było zabawne i popierdolone.
Hey, witamy w prawdziwym świecie!
Na jego słowa, jej ciemne brwi odniosły się do góry, a czoło przecięła pionowa kreska. Propozycja nie do odrzucenia? Od niego...dla niej?
Przepraszam, co tu się odpierdala?
- Namieszałeś..? Poplecznicy Śmierciożerców i jedna z Hufflepuffu wyczarowująca Mroczny Znak? To brzmi naprawdę... – powtórzyła za nim, co niektóre informacje, zastanawiając się nad tym, jak ująć to, co właśnie działo się w jej głowie – a wierzcie mi lub nie, ale dział się w nim prawdziwy rozpierdol. Przyłożyła dłonie do swojej głowy, a kilka kosmyków musnęło jej palce. – Pojebanie. Sądzisz, że uwierzą w to? Że łykną taką bajeczkę? To oczywiste, że zaczną od szukania winnych w Slytherinie...i Ciebie również wezmą pod fałszoskop.
Nie wiedziała w sumie, co ma sądzić i czy przypadkiem to nie było tak, że to był jakiś żart i czy ktoś zaraz nie wyskoczy...powiedzmy spod ławek i nie krzyknie: „Niespodzianka, Rockers – Ty pojebana suko! Uśmiech do nowego numeru „Portretowego Szmeru”!”. No ale raczej Nailah by tak nie ryzykował i jakby nie patrzeć...siedzieli w tym razem, co prawda on bardziej, ale i tak. Tylko to było takie nierzeczywiste, że rzeczywiście mogliby wyjść z tego „miarę cało”. Zmrużyła delikatnie chmurne tęczówki i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
- Nie uważasz, że to będzie za bardzo podejrzane, jak oboje je zniszczymy? Chciałam w sumie znaleźć sposób by ją wyczyścić, bo na ten moment, nawet z połamaniem różdżki można „coś” wyciągnąć. W sumie nie wiem, dlaczego Ci o tym wszystkim mówię, ale siedzimy w tym gównie razem. Taak... – przerwała nagle z dziwnym przekąsem i posłała mu ironiczny uśmiech. Na słowa o Veritaserum, podniosła się i podeszła do biurka, układając dłonie na drewnianym blacie. Obecnie stała tyłem do niego i zastanawiała się nad tym, co będzie dalej. To wszystko zdawało się, jak jakiś chory sen, który miał się nigdy nie skończyć.
- A jak użyją? A jak zastosują inne metody...to co wtedy? To wszystko brzmi naprawdę kurewsko pięknie, ale co dalej? Ponoć wszystko da się obejść...tak samo wszystkie eliksiry prawdy i tego typu rzeczy. Dlaczego w ogóle o tym rozmawiamy? To jest... – i nie wiedzieć czemu, wybuchnęła cichym histerycznym śmiechem, nie kończąc zdania.
- Sahir Nailah
Re: Pusta Sala
Sro Maj 27, 2015 5:22 pm
We wszystkim, cośmy uczynili, w całym źle, które nas dotykało palcami, w całym naszym "jestem" i "byłem" - to na pewno papierosy byłyby tym czynnikiem, który pchnąłby nas w mury Azkabanu i otworzył nam drzwi do swego przytulnego wnętrza, nie pozwalając wjechać tam na naszych koniach - szli byśmy piechotą, poniżani przez ród ludzki, który ważył się mierzyć naszym poziomem wielkości - głupota, wszak zostawali daleko, daleko z tyłu, a jedyne, co mogli, to próbować wyciągać do nas swe obślizgłe ręce - są więc tacy uparci, nazwę ich: naiwnymi. Niewierni, którzy zamiast pojąć nas za fakt, przed którym nie uciekną, zastanawiają się, czy w nas "wierzyć" - chodzi mniej więcej o tą wiarę, której ty nie posiadasz, choć głupio by było powiedzieć, że musisz mieć wyrysowany czarno na białym szlak, którym miałabyś podążać - za dużo w tobie chaotyczności, za dużo emocji, które rozlewają się po kolejnych metrażach, pozwalając na pozostawienie sobie miejsce na złudzenia mogące nastąpić w czasie wprost proporcjonalnie rosnącym do kolejnych hektolitrów uczuć przez ciebie wylewanych - nic dziwnego, że mogę myśleć, że utonę, jak i że staniemy się takimi wielkimi, prawdziwymi przyjaciółmi - heh, to drugie jest niemożliwe, ale sam fakt ubrania tego w takie niedosłowne słowa sprawia, że chce mi się uśmiechnąć - podzielasz mój humor co do tego, sama jako pierwsza nadałaś temu sens, ja się tylko podpasowałem i podebrałem tą cząstkę humoru... Tak było? Lubisz grać pierwsze skrzypce i stawać w świetle reflektorów, do których byłaś stworzona, gdy znajdywałaś się z kimś sam na sam, lubiłaś błysk fleszy i wyraźną mimikę podziwiającej cię w danym momencie persony - miałaś zapełniać luki w swoim jestestwie uczuciami innych, tworząc formę idealną, oczekując, że dojrzysz coś więcej, niż tylko sam blady cień uśmiechu, czy też pojedynczą łzę samotnie spływającą po policzku - no jasne, zasługiwałaś na więcej, chociaż też były te emocje, których nie trawiłaś - choćby litość, którą banalnie było zepchnąć cię z twojej cienkiej linii i wytrącić z równowagi, uśmiechając dodatkowo wesoło - wtedy nadchodził Armagedon, któremu poddałem się już kilka razy, o dziwo nadal stojąc tutaj - cały i... niemalże zdrowy: zarówno na rozsądku, jak i cieleśnie - od "niemalże" do "w pełni" wciąż daleka droga, tym nie mniej daję z siebie wszystko i liczę na to, że coś jest przede mną lepszego - popisałbym się kretynizmem, gdybym powiedział, że ciebie więc też to czeka, ale... dlaczego by nie? Nawet jeśli sama tego nie odczuwasz i gdybyś znała moje myśli (w końcuśmy z tej samej gliny ulepieni) to próbowałabyś mi łeb oderwać - i zaczęlibyśmy tą pieśń od nowa, przyrównując ją do starej ballady, która raz zasłyszana nigdy nie chciała opuścić naszych uszu i ciągle ją nuciliśmy... Ach, aż mi się przypominają Stairway to Heaven - wiem, że ten utwór znasz, nasz gust muzyczny o dziwo również chodził podobnymi drogami - pewnie w domu cię za to nie chwalą, jak to tak w końcu - czystokrwista interesująca się punk rockiem, ruchami rebelianckimi? Nie masz akceptacji taką, jaką jesteś i Bóg wie jeszcze jakie czynniki wepchnęły cię na to zdziczenie, które teraz lekko opadło - niemal mogłem w tobie dostrzec człowieka ubranego w suknię cynizmu, ironii i sarkazmu, by bronić się przed tą rzeczywistością - nie ma w tym nic złego, przynajmniej nie na tyle, bym mógł cię za to ganić i popisywać się hipokretynizmem... Ale Shane Collins? I twoje rozdarcie? Jesteś słabą aktorką, przynajmniej przede mną - twoja dusza jest zbyt mocna, byś mogła ukrywać ją na dnie Zwierciadeł Duszy - coś w tobie zostało przełamane i odzyskanie tego jest istotnym kluczem do przywrócenia twojej zaburzonej równowagi. Nie śpieszno mi z pomocą. Nigdy byś jej nie chciała przyjąć, a ja nigdy nie chciałbym ci jej oferować - mimo wszystko pozostajemy wrogami, którzy za potrzebą chwili zbliżyli się do siebie, poddani niewiadomym nawet im samym "widzi-mi-się", tylko dlatego tu jesteśmy - wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, tak mawiają - i bardzo słusznie, bo gdy wrogów jest wiele, a sojusznika można mieć tylko jednego w całej tej oranżadzie...
- To oczywiste z punktu widzenia ucznia, nie nauczycieli. - Skoro już zarzuciłem jedną mądrością życiową, to i drugą mogę przyoblec w wartości nam sprzyjające: im bardziej nieprawdopodobne kłamstwo, tym prawdopodobniej brzmi przed tymi, których chcesz okłamać. Zresztą nie tylko Ślizgoni ograniczali się do popapranych osobowości - może i byli niemili, ale to nie znaczy, że od razu mają zabijać - a właśnie taka Puchonka? O to chodzi, że nikt by jej nie podejrzewał, dlatego mogłaby być popleczniczką Voldemorta - działająca w cieniu, w ukryciu, doskonale zamaskowana - i takim sposobem coś niemożliwego stawało się bardzo możliwe. - Wiem, że wezmą. - Nie łudziłeś się co do tego - byłeś gotowy na kolejne przesłuchanie - zdekoncentrowało cię to poprzednie, dotyczące Nightraya... Skoro wtedy nie użyli veritaserum... to może tym razem też nie użyją? Mogłeś tak spekulować, a prawda... Cóż, główna fala uderzeniowa konsekwencji błoni miała dopiero nadciągnąć - jej wielkość nie pozwalała ci dojrzeć dokładnie wszystkiego przed tobą - mogłeś tylko spekulować, co będzie dalej. Więc nie - nie było żadnego żartu aż tak niskich lotów, nie pojawił się reporter z Portretowego Szmeru - wszystko było w miarę normalne... o ile normalnym można nazwać dwóch niedorostków rozmawiających o zbrodniach, jakie popełnili. - Wyczyszczenie pamięci różdżki też może zadziałać... o ile rzucisz nią potem... parę...dziesiąt... zaklęć... Choć nie jestem pewien, na ile zaklęcie czyszczące działa i na ile oni są w stanie różdżkę zbadać. - Dumbledore na pewno miał swoje sposoby... ach, właśnie - Dumbledore... najbardziej problematyczne ogniwo w twojej całej, misternej układance, którą próbowałeś się dokładnie zająć... - Sądzę, że to jest kwestia: wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. - Bo niby dlaczego ty też z nią rozmawiałeś? Och, jakże nudno by było bez niej w tym zamku..! W tym roku zdaje sprawdziany, wybywa z tych murów... Ale na pewno jeszcze się spotkacie w dorosłym życiu - byłeś tego nawet więcej, niż pewien.
Przypatrywałeś się jej, jak się histerycznie śmieje - chyba bardzo mocno dotarł do niej fakt, że oboje mogą się po pogrzebie, kiedy zostaną wzięci na przesłuchanie, pożegnać z tym światem i nie będzie wtedy "przebacz" - nic nie dadzą misterne plany, misterne knucia - wystarczył ich jeden, maleńki błąd, maleńka pomyłka, a pierdolną ze skarpy, na której stali i na której próbowali zachowywać równowagę, ani nie dobijając się, ani jeszcze nie próbując sobie pomóc - co tu dużo mówić, raczej myśleli o sobie, nie o tej drugiej osobie, ha! - jeszcze by tego brakowało, żeby zaczęli o siebie dbać - świat miałby wtedy z nimi bardzo ciężkie chwile... Najwyraźniej Shane Collins pozostawił po sobie coś więcej na tym świecie, niżby oboje podejrzewali - coś z tych pozostałości sprawiło, że w tym momencie nie skakali sobie do gardeł w tak oczywisty sposób, w jaki robili to do tej pory...
- Veritaserum nie jest niemożliwe do oszukania. - Odezwałeś się dopiero po chwili, mówiąc cicho, kiedy trochę się uspokoiła. - Jeśli zachowasz stalowe nerwy i przyobleczesz się w obojętność, wyzbywając uczuć, oszukanie go powinno być dziecinną igraszką... - Tylko jak mówić o wyzbyciu się uczuć? Mówić można, owszem, ale siedząc przed sądem sam doświadczyłeś, jak bardzo jest to trudne... - Rozmawiamy o tym, żeby nie trafić do Azkabanu. - Wyjaśniłeś pro forma, na wydechu, zachowując tą anielską cierpliwość - przeszedłeś przez salę i podszedłeś do okna, zatrzymując przy nim z dłońmi zaplecionymi na plecach. - Jesteś Zwycięstwem, powinnaś być z góry skazana na sukces.
- To oczywiste z punktu widzenia ucznia, nie nauczycieli. - Skoro już zarzuciłem jedną mądrością życiową, to i drugą mogę przyoblec w wartości nam sprzyjające: im bardziej nieprawdopodobne kłamstwo, tym prawdopodobniej brzmi przed tymi, których chcesz okłamać. Zresztą nie tylko Ślizgoni ograniczali się do popapranych osobowości - może i byli niemili, ale to nie znaczy, że od razu mają zabijać - a właśnie taka Puchonka? O to chodzi, że nikt by jej nie podejrzewał, dlatego mogłaby być popleczniczką Voldemorta - działająca w cieniu, w ukryciu, doskonale zamaskowana - i takim sposobem coś niemożliwego stawało się bardzo możliwe. - Wiem, że wezmą. - Nie łudziłeś się co do tego - byłeś gotowy na kolejne przesłuchanie - zdekoncentrowało cię to poprzednie, dotyczące Nightraya... Skoro wtedy nie użyli veritaserum... to może tym razem też nie użyją? Mogłeś tak spekulować, a prawda... Cóż, główna fala uderzeniowa konsekwencji błoni miała dopiero nadciągnąć - jej wielkość nie pozwalała ci dojrzeć dokładnie wszystkiego przed tobą - mogłeś tylko spekulować, co będzie dalej. Więc nie - nie było żadnego żartu aż tak niskich lotów, nie pojawił się reporter z Portretowego Szmeru - wszystko było w miarę normalne... o ile normalnym można nazwać dwóch niedorostków rozmawiających o zbrodniach, jakie popełnili. - Wyczyszczenie pamięci różdżki też może zadziałać... o ile rzucisz nią potem... parę...dziesiąt... zaklęć... Choć nie jestem pewien, na ile zaklęcie czyszczące działa i na ile oni są w stanie różdżkę zbadać. - Dumbledore na pewno miał swoje sposoby... ach, właśnie - Dumbledore... najbardziej problematyczne ogniwo w twojej całej, misternej układance, którą próbowałeś się dokładnie zająć... - Sądzę, że to jest kwestia: wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. - Bo niby dlaczego ty też z nią rozmawiałeś? Och, jakże nudno by było bez niej w tym zamku..! W tym roku zdaje sprawdziany, wybywa z tych murów... Ale na pewno jeszcze się spotkacie w dorosłym życiu - byłeś tego nawet więcej, niż pewien.
Przypatrywałeś się jej, jak się histerycznie śmieje - chyba bardzo mocno dotarł do niej fakt, że oboje mogą się po pogrzebie, kiedy zostaną wzięci na przesłuchanie, pożegnać z tym światem i nie będzie wtedy "przebacz" - nic nie dadzą misterne plany, misterne knucia - wystarczył ich jeden, maleńki błąd, maleńka pomyłka, a pierdolną ze skarpy, na której stali i na której próbowali zachowywać równowagę, ani nie dobijając się, ani jeszcze nie próbując sobie pomóc - co tu dużo mówić, raczej myśleli o sobie, nie o tej drugiej osobie, ha! - jeszcze by tego brakowało, żeby zaczęli o siebie dbać - świat miałby wtedy z nimi bardzo ciężkie chwile... Najwyraźniej Shane Collins pozostawił po sobie coś więcej na tym świecie, niżby oboje podejrzewali - coś z tych pozostałości sprawiło, że w tym momencie nie skakali sobie do gardeł w tak oczywisty sposób, w jaki robili to do tej pory...
- Veritaserum nie jest niemożliwe do oszukania. - Odezwałeś się dopiero po chwili, mówiąc cicho, kiedy trochę się uspokoiła. - Jeśli zachowasz stalowe nerwy i przyobleczesz się w obojętność, wyzbywając uczuć, oszukanie go powinno być dziecinną igraszką... - Tylko jak mówić o wyzbyciu się uczuć? Mówić można, owszem, ale siedząc przed sądem sam doświadczyłeś, jak bardzo jest to trudne... - Rozmawiamy o tym, żeby nie trafić do Azkabanu. - Wyjaśniłeś pro forma, na wydechu, zachowując tą anielską cierpliwość - przeszedłeś przez salę i podszedłeś do okna, zatrzymując przy nim z dłońmi zaplecionymi na plecach. - Jesteś Zwycięstwem, powinnaś być z góry skazana na sukces.
- Caroline Rockers
Re: Pusta Sala
Pią Maj 29, 2015 3:40 am
Papierosy, jako główne dowody obciążające nasze zepsute, skażone wirusem wnętrza, które nadawały się wedle ludzkiego myślenia do jednego miejsca – do Azkabanu, gdzie byśmy przepadli i zginęli po jakimś czasie, a cała reszta byłaby szczęśliwa, żyjąc tak, jakby tylko chciała. Czarne, niczym najbardziej wyszukane stroje ciemności oplotłyby Nas już na zawsze. Ponoć Ci, którzy tam lądują wariują z rozpaczy, tracąc naprawdę, ale to naprawdę wszystko. My w obecnym stanie...co byśmy stracili? Jak bardzo pogrążylibyśmy się w tej osobliwej otchłani? Oczywiście, że nie moglibyśmy wjechać na swych dumnych wierzchowcach, które na każdym kroku Nam towarzyszyły...w końcu nie byliśmy godni, my pospolici mordercy i barbarzyńcy; nie musimy wszak bać tych określeń, nawet jeśli w Naszych umysłach sprawa jest o wiele poważniejsza i ma bardziej podniosły charakter, niż sądzą to Ci, którzy patrzą tak nieuważnie. Naiwni męczennicy, wiecznie pokrzywdzeni przez los, a Ja...a Ty...My mamy im współczuć?! Czego, ależ czego, mamy współczuć tak głupim naiwnym istotom? Grzeszyli przeciwko wszystkim swoim bogom, przeciwko temu Najważniejszemu nawet, po którego tak chętnie sięgają, zazwyczaj w chwilach swej trwogi i patrzą się na Nas – ach, patrzą! – jak na margines społeczny, jak na nieudany eksperyment genetyczny, który należało się pozbyć, choć wszak nigdy nie byliśmy i nie będziemy jednością, a oni grzeszą...i Nas z tych grzechów chcą rozliczać, choć Boga nie ma! A My...należymy do innej kategorii.
Wiara nie jest mi do niczego potrzebna, nie odczuwam żadnej potrzeby by wierzyć w coś, co otoczyłoby mną jakąkolwiek opieką, czy też uwagą. Zostałam odsunięta od czegoś tak absurdalnego i jakoś potrafię z tym żyć. Podążam ścieżką, która ciągle się zmienia, ulega tym wszystkim przemianom, które – zależne ode mnie, czy też nie – zachodzą tak szybko, że nie jestem w stanie się zatrzymać i zauważyć, co się zmieniło.
Chaos! Chaos to piękna rzecz! Tak namiętna, pełna pokus i ukojenia dla zszarganych nerwów, coś idealnego dla niej. Cena, co prawda jest wysoka, ale w tym świecie nic nie ma za darmo – nawet wymierzenie kopa w tyłek kosztuje. Emocje są, jak wodospad, który wciąż i wciąż i wciąż spada na dół, a tego końca nie widać.
Masz rację, to drugie nie jest możliwe. Sama absurdalność tej sytuacji bywa doprawdy...zadziwiająca! Nie uważasz? Uśmiechaj się więc. Szeroko i radośnie, póki to trwa, póki jest jeszcze ku temu powód, który w każdej chwili może zniknąć zmiażdżony przez kogokolwiek. To mogę być ja. To może być ktoś inny. W drugim przypadku, zapewne dostanie się i mi. Możemy więc sprawdzić kiedyś tę historyjkę o poczuciu humoru, wdrążyć się odpowiednio w temat i zagrać w grę pt. „Jak bardzo masz nasrane we łbie?”. Wybacz za używanie tak wulgarnych słów! Zazwyczaj przy odpowiednich wyrazach potrafię to ładniej ubrać w odpowiednio uszyte stroje; schować truciznę w koronkowych rękawiczkach i pod jedwabnym szalem. No tak jakoś...uwagę trzeba jakoś przyciągać by nie być ignorowanym, bo ignorancja...to taka smutna rzecz! Ach! Któż lubi ignorancję? Nie powiesz mi, że Ty! O w to akurat nie uwierzę! Co prawda jedni byli prostsi w obsłudze, a drudzy...przy drugich należało się postarać by osiągnąć zamierzone efekty. Podziwianie? To na zasadzie oglądanie dzikiego zwierzęcia zamkniętego w klatce; ludzi zawsze interesowało, czy jest wystarczająco dobrze zabezpieczona by potwór się nie wydostał. A wiesz, co ja uważam? Że i tak i nie. Chociaż bardziej nie!
Niektórym zdarza się zapominać, że wszak ona jest czymś więcej. Karmiąc się emocjami innych, usprawiedliwiała wszelkie podłości, których musiała użyć wobec innych istot. Taka rekompensata za całokształt. A litość..? Cóż to było za uczucie? Czego godne? Litowanie się nad kimś, to tak jakby nachylać się nad umierającym i szeptać mu ciche: „Nie martw się, będzie dobrze”. Takie...nieeleganckie.
No proszę! Widzisz Nailah, jakie to szczęście Cię spotkało..? Tyle razy blisko Armagedonu, a jednak Ty nadal jesteś wśród żywych...częściowo przynajmniej! Ach, no taaaak, lepsza droga, lepsze istnienie, lepsze lekarstwo, lepsze wytłumaczenie, dlaczego istniejesz. A jak powiem Ci, że to bzdura? Że tak na dobrą sprawę, ktoś z Ciebie zrobił sobie żarty i chce byś poczuł się...potrzebny, by potem trafić Cię wprost w te martwe serce i zmiażdżyć je tak byś już nigdy, ale to nigdy więcej się...nie podniósł?
Za bardzo chyba poniosła mnie moja ścieżka, droga Śmierci bym mogła wierzyć, że i coś na mnie czeka. Nawet coś...złudnie dobrego. Twoje myśli, jak na razie były bezpieczne, mogłabym się z Tobą pobawić, ale to byłoby troszkę takie...niepotrzebne w tej sytuacji, nie sądzisz? Nucimy dobrze znane słowa za każdym razem i choć Schodami do Nieba daleko byśmy nie zaszli, pomimo starań, to dziś zdecydowanie...jest Black Night. Posypią się ostrzejsze riffy, a my uniesiemy się w tej gorączce postanowień, że tego wieczora nie będziemy czuć nic, nawet nienawiści. Interesuje Cię to? Przejmujesz się tym, jak to odbierane jest w mym rodzinnym domu? Taka ciekawość sporo kosztuje – coś za coś. Poddasz mnie dokładnej psychologicznej analizie, Nailah? Owiana w swoje czarne szaty jestem bardziej użyteczna by cokolwiek zmienić w tej codziennej monotonii.
Shane...słodki Shane! Wojna z tą nutką tajemnicy i szaleństwa na którą nie da się nie zwrócić uwagi. Postać równie kontrowersyjna, co nasza dwójka. Tylko, że jej już nie ma. Spójrz na to w ten sposób! Pomyśl, że ktoś podałby Ci głowę Smoka na tacy...co byś wtedy zrobił? Odpowiedz na to sobie szczerze, tak jak Ja staram się naprawić tę przełamaną część. Nigdy nie miałam w sobie żadnej równowagi, zawsze igrałam na krawędziach i kilka z nich zostało już przekroczonych. Obok czegoś takiego nie dało się przejść obojętnie. Masz rację, nie potrzebowałam tego.
Brakowało tylko osoby trzeciej, która dopełniłaby tej Wieczystej Przysięgi, pomiędzy Zwycięstwem a Śmiercią. Oczywiście na krótki okres czasu, aż do wykonania misji, ale przynajmniej w taki sposób oboje zyskaliby tą pewność, że wszystko – zarówno z jednej, jak i z drugiej strony – pójdzie dobrze. Niekończąca się ilość wrogów! To taka piękna symfonia dla zgniłego obrazu jej duszy...
Dłonie przeniosły się na kolana w które z całej siły wbiła paznokcie, czując że z pewnością zostanie po nich ślad, nawet jeśli skóra zakryta była materiałem.
- Nauczycieli nie są tacy głupi. Zobaczymy, skoro Fletcher ma swoje teorie, to zapewne inni również – mruknęła z powątpiewaniem, choć jej oczy dziwnie rozbłysły. Dzisiaj doprawdy Sahir miał doskonały dzień, jeśli idzie o dzielenie się z mądrościami życiowymi. Skoro jednak miał takie plany, należało zrobić wszystko, by to wypaliło...w sumie czemu by nie? Za wiele ma do stracenia, by przegrać właśnie teraz i spaść z tej sceny. Problem tkwił też w tym, że...Kłamstwo ma krótkie nogi, a kto różdżką wojuje, ten od różdżki ginie. Widzisz? Również i ja coś zapamiętałam. Dobrze, że przynajmniej byłeś świadomy pewnych rzeczy – przynajmniej tyle. Odgarnęła kosmyki z czoła i zagryzła dolną wargę, krzyżując nogi. A w tym momencie warto byłoby użyć kolejnej mądrości – Nadzieja matką głupich, Nailah. Coś w tym być musiało, a jeśli inni pochwycą myśl i zbiorą siły i dowody to możemy zacząć układać więzienną pieśń!
A oto i oni, myślą i myślą, jak wyjść obronnie z całej, jakże niekomfortowej sytuacji.
- To raczej nie problem – odparła chłodno, chowając jedną dłoń do kieszeni w której obecnie spoczywała różdżka. – Nawet jeśli...pozostaje dyrektor. Do końca roku nie można pozwolić sobie na żadne przewinienie.
Jakby to było proste, prawda? Żadnych wyskoków i tylko schować się w swym dole, jak prawdziwa Żmija i czekać na odpowiednią sytuację. Ale przy obecnych okolicznościach, przy pewnych zobowiązaniach...ach, któż to wie, jak to się potoczy, hm? Od tego śmiechu i jego słów, niemalże łzy popłynęły jej po policzkach. Całość była tak nierealna, że naprawdę miała wrażenie, że zaraz nastąpi koniec tego snu. Co dalej..? Co też będzie dalej? Tyle różnych opcji na ich przyszłość, czyż nie?! Za skosztowanie zakazanego owocu płaci się wygnaniem z Raju, o ile można tak nazwać ten świat. Należało więc zrobić wszystko, co dało się zrobić, by uniknąć takiej sytuacji. Byli egoistami i nie kryli się z tym; przynajmniej pod tym względem byli, jak najbardziej szczerzy. Ha! Collins...Collins i patrz co narobiłeś. Idę na układy z wampirem! Lepiej, żeby to było warte. Lepiej, żeby było...
- Nie jest, owszem. Ale samo głupiutkie wmówienie sobie czegoś, niczego nie załatwi – odparła również po chwili, kiedy jej ciało wreszcie się uspokoiło. - Oczywiście, Nailah. Oczywiście. Świetnie, że mi to wszystko wytłumaczyłeś, bo bym nie wiedziała... – pozwoliła sobie na sarkazm, który koniecznie chciał wyjść na wolność. Przyłożyła dłoń do swojego bladego czoła, przybierając teatralną pozę.
- Serio? Cóż to za...nowina! – Parsknęła nagle krótkim śmiechem, który w żadnym stopniu nie był wesoły i posłała mu ironiczne spojrzenie chmurnych tęczówek. Gdy podszedł do okna, postanowiła zeskoczyć z ławki i zaczęła spacerować po opuszczonej sali. – Nawet Zwycięstwo nie potrafi przewidzieć wszystkiego, droga Śmierci. Czyżbyś o tym zapomniał, dążąc do odnalezienia idealnego rozwiązania wszystkich Twych egzystencjalnych problemów..?
Wiara nie jest mi do niczego potrzebna, nie odczuwam żadnej potrzeby by wierzyć w coś, co otoczyłoby mną jakąkolwiek opieką, czy też uwagą. Zostałam odsunięta od czegoś tak absurdalnego i jakoś potrafię z tym żyć. Podążam ścieżką, która ciągle się zmienia, ulega tym wszystkim przemianom, które – zależne ode mnie, czy też nie – zachodzą tak szybko, że nie jestem w stanie się zatrzymać i zauważyć, co się zmieniło.
Chaos! Chaos to piękna rzecz! Tak namiętna, pełna pokus i ukojenia dla zszarganych nerwów, coś idealnego dla niej. Cena, co prawda jest wysoka, ale w tym świecie nic nie ma za darmo – nawet wymierzenie kopa w tyłek kosztuje. Emocje są, jak wodospad, który wciąż i wciąż i wciąż spada na dół, a tego końca nie widać.
Masz rację, to drugie nie jest możliwe. Sama absurdalność tej sytuacji bywa doprawdy...zadziwiająca! Nie uważasz? Uśmiechaj się więc. Szeroko i radośnie, póki to trwa, póki jest jeszcze ku temu powód, który w każdej chwili może zniknąć zmiażdżony przez kogokolwiek. To mogę być ja. To może być ktoś inny. W drugim przypadku, zapewne dostanie się i mi. Możemy więc sprawdzić kiedyś tę historyjkę o poczuciu humoru, wdrążyć się odpowiednio w temat i zagrać w grę pt. „Jak bardzo masz nasrane we łbie?”. Wybacz za używanie tak wulgarnych słów! Zazwyczaj przy odpowiednich wyrazach potrafię to ładniej ubrać w odpowiednio uszyte stroje; schować truciznę w koronkowych rękawiczkach i pod jedwabnym szalem. No tak jakoś...uwagę trzeba jakoś przyciągać by nie być ignorowanym, bo ignorancja...to taka smutna rzecz! Ach! Któż lubi ignorancję? Nie powiesz mi, że Ty! O w to akurat nie uwierzę! Co prawda jedni byli prostsi w obsłudze, a drudzy...przy drugich należało się postarać by osiągnąć zamierzone efekty. Podziwianie? To na zasadzie oglądanie dzikiego zwierzęcia zamkniętego w klatce; ludzi zawsze interesowało, czy jest wystarczająco dobrze zabezpieczona by potwór się nie wydostał. A wiesz, co ja uważam? Że i tak i nie. Chociaż bardziej nie!
Niektórym zdarza się zapominać, że wszak ona jest czymś więcej. Karmiąc się emocjami innych, usprawiedliwiała wszelkie podłości, których musiała użyć wobec innych istot. Taka rekompensata za całokształt. A litość..? Cóż to było za uczucie? Czego godne? Litowanie się nad kimś, to tak jakby nachylać się nad umierającym i szeptać mu ciche: „Nie martw się, będzie dobrze”. Takie...nieeleganckie.
No proszę! Widzisz Nailah, jakie to szczęście Cię spotkało..? Tyle razy blisko Armagedonu, a jednak Ty nadal jesteś wśród żywych...częściowo przynajmniej! Ach, no taaaak, lepsza droga, lepsze istnienie, lepsze lekarstwo, lepsze wytłumaczenie, dlaczego istniejesz. A jak powiem Ci, że to bzdura? Że tak na dobrą sprawę, ktoś z Ciebie zrobił sobie żarty i chce byś poczuł się...potrzebny, by potem trafić Cię wprost w te martwe serce i zmiażdżyć je tak byś już nigdy, ale to nigdy więcej się...nie podniósł?
Za bardzo chyba poniosła mnie moja ścieżka, droga Śmierci bym mogła wierzyć, że i coś na mnie czeka. Nawet coś...złudnie dobrego. Twoje myśli, jak na razie były bezpieczne, mogłabym się z Tobą pobawić, ale to byłoby troszkę takie...niepotrzebne w tej sytuacji, nie sądzisz? Nucimy dobrze znane słowa za każdym razem i choć Schodami do Nieba daleko byśmy nie zaszli, pomimo starań, to dziś zdecydowanie...jest Black Night. Posypią się ostrzejsze riffy, a my uniesiemy się w tej gorączce postanowień, że tego wieczora nie będziemy czuć nic, nawet nienawiści. Interesuje Cię to? Przejmujesz się tym, jak to odbierane jest w mym rodzinnym domu? Taka ciekawość sporo kosztuje – coś za coś. Poddasz mnie dokładnej psychologicznej analizie, Nailah? Owiana w swoje czarne szaty jestem bardziej użyteczna by cokolwiek zmienić w tej codziennej monotonii.
Shane...słodki Shane! Wojna z tą nutką tajemnicy i szaleństwa na którą nie da się nie zwrócić uwagi. Postać równie kontrowersyjna, co nasza dwójka. Tylko, że jej już nie ma. Spójrz na to w ten sposób! Pomyśl, że ktoś podałby Ci głowę Smoka na tacy...co byś wtedy zrobił? Odpowiedz na to sobie szczerze, tak jak Ja staram się naprawić tę przełamaną część. Nigdy nie miałam w sobie żadnej równowagi, zawsze igrałam na krawędziach i kilka z nich zostało już przekroczonych. Obok czegoś takiego nie dało się przejść obojętnie. Masz rację, nie potrzebowałam tego.
Brakowało tylko osoby trzeciej, która dopełniłaby tej Wieczystej Przysięgi, pomiędzy Zwycięstwem a Śmiercią. Oczywiście na krótki okres czasu, aż do wykonania misji, ale przynajmniej w taki sposób oboje zyskaliby tą pewność, że wszystko – zarówno z jednej, jak i z drugiej strony – pójdzie dobrze. Niekończąca się ilość wrogów! To taka piękna symfonia dla zgniłego obrazu jej duszy...
Dłonie przeniosły się na kolana w które z całej siły wbiła paznokcie, czując że z pewnością zostanie po nich ślad, nawet jeśli skóra zakryta była materiałem.
- Nauczycieli nie są tacy głupi. Zobaczymy, skoro Fletcher ma swoje teorie, to zapewne inni również – mruknęła z powątpiewaniem, choć jej oczy dziwnie rozbłysły. Dzisiaj doprawdy Sahir miał doskonały dzień, jeśli idzie o dzielenie się z mądrościami życiowymi. Skoro jednak miał takie plany, należało zrobić wszystko, by to wypaliło...w sumie czemu by nie? Za wiele ma do stracenia, by przegrać właśnie teraz i spaść z tej sceny. Problem tkwił też w tym, że...Kłamstwo ma krótkie nogi, a kto różdżką wojuje, ten od różdżki ginie. Widzisz? Również i ja coś zapamiętałam. Dobrze, że przynajmniej byłeś świadomy pewnych rzeczy – przynajmniej tyle. Odgarnęła kosmyki z czoła i zagryzła dolną wargę, krzyżując nogi. A w tym momencie warto byłoby użyć kolejnej mądrości – Nadzieja matką głupich, Nailah. Coś w tym być musiało, a jeśli inni pochwycą myśl i zbiorą siły i dowody to możemy zacząć układać więzienną pieśń!
A oto i oni, myślą i myślą, jak wyjść obronnie z całej, jakże niekomfortowej sytuacji.
- To raczej nie problem – odparła chłodno, chowając jedną dłoń do kieszeni w której obecnie spoczywała różdżka. – Nawet jeśli...pozostaje dyrektor. Do końca roku nie można pozwolić sobie na żadne przewinienie.
Jakby to było proste, prawda? Żadnych wyskoków i tylko schować się w swym dole, jak prawdziwa Żmija i czekać na odpowiednią sytuację. Ale przy obecnych okolicznościach, przy pewnych zobowiązaniach...ach, któż to wie, jak to się potoczy, hm? Od tego śmiechu i jego słów, niemalże łzy popłynęły jej po policzkach. Całość była tak nierealna, że naprawdę miała wrażenie, że zaraz nastąpi koniec tego snu. Co dalej..? Co też będzie dalej? Tyle różnych opcji na ich przyszłość, czyż nie?! Za skosztowanie zakazanego owocu płaci się wygnaniem z Raju, o ile można tak nazwać ten świat. Należało więc zrobić wszystko, co dało się zrobić, by uniknąć takiej sytuacji. Byli egoistami i nie kryli się z tym; przynajmniej pod tym względem byli, jak najbardziej szczerzy. Ha! Collins...Collins i patrz co narobiłeś. Idę na układy z wampirem! Lepiej, żeby to było warte. Lepiej, żeby było...
- Nie jest, owszem. Ale samo głupiutkie wmówienie sobie czegoś, niczego nie załatwi – odparła również po chwili, kiedy jej ciało wreszcie się uspokoiło. - Oczywiście, Nailah. Oczywiście. Świetnie, że mi to wszystko wytłumaczyłeś, bo bym nie wiedziała... – pozwoliła sobie na sarkazm, który koniecznie chciał wyjść na wolność. Przyłożyła dłoń do swojego bladego czoła, przybierając teatralną pozę.
- Serio? Cóż to za...nowina! – Parsknęła nagle krótkim śmiechem, który w żadnym stopniu nie był wesoły i posłała mu ironiczne spojrzenie chmurnych tęczówek. Gdy podszedł do okna, postanowiła zeskoczyć z ławki i zaczęła spacerować po opuszczonej sali. – Nawet Zwycięstwo nie potrafi przewidzieć wszystkiego, droga Śmierci. Czyżbyś o tym zapomniał, dążąc do odnalezienia idealnego rozwiązania wszystkich Twych egzystencjalnych problemów..?
- Sahir Nailah
Re: Pusta Sala
Pią Cze 05, 2015 4:35 am
- Fletcher? - Lekko przymrużasz oczy, lekko się skupiasz - a może tak naprawdę cały czas byłeś skupiony, miękkimi krokami przemierzając komnatę, by znowu znaleźć się przy oknie, by znowu przez nie wyglądać, by nie wodzić oczyma po pustej przestrzeni przesiąkniętej wspomnieniami, jakimi była ta sala sama w sobie, powoli, niesystematycznie budowana przez uczniów cegiełka po cegiełce - ile oni sami spędzili tutaj czasu, to ich i raczej nic nie zapowiadało chęci zwierzania się z tego przed kimkolwiek "trzecim", bo w końcu sekret może być dotrzymany tylko wtedy, kiedy z dwóch utrzymujący tajemnicę jeden umarł, czyż nie? Nic lepiej nie grzebie tego, co nie powinno zostać wypowiedziane na głos, jak ziemia - potem wszelakie robactwo samo przychodziło, wsuwając w truchła larwy, które rozmnażały się w porażającym tempie, byle tylko pożreć jak najwięcej rozkładającego się mięsa - cudowna sprawa, mówię wam... na tyle cudowna, że potrafiła przewracać w żołądku najbardziej wytrwałym mężom, nie wspominając już o dzieciakach takich jak on czy Rockers - wspomnienie wszystkiego, co miało miejsca na błoniach, tej masakry, rozrywanych ciał... To było... nieco jak sen - bardzo odległy zresztą sen, nadpisany wszystkimi kłamstwami, w jakie był przyobleczony - tak, tak, to nasz kolejny sekret - my dwoje, plus Colette... ale Colette nie wie wszystkiego - my już wiemy wszystko. Dwóch świadków - przynajmniej tak to się układało w mojej głowie, nie wiedziałem, że był jeszcze pan Regulus Black, który gdzieś zaszywał się w swojej jamie i nie chciał wychylać głowy - dobrze, niech nie wychyla, niech się nie pokazuje... Huh, ciekawe, czy moglibyśmy go zamordować, gdybyśmy tylko wiedzieli, jak wiele wie. Gdybyśmy nie mieli pewności, że czegoś nie wygada... a chyba przydałoby się z nim parę słówek zamienić - tak jak z panną o tym nazwisku, które padło, a które było mi całkowicie obce.
- Kto to jest ten cały "Fletcher"? - Pamiętasz? Kwestia tego siania ziarna i braku możliwości dostrzeżenia wszystkiego i zapamiętania - z bólem po raz kolejny przyznaję ci rację, bo to rzeczywiście jest niemożliwe, ale zapamiętanie choćby 10% z całej burzy tych informacji potrafiło bardzo, bardzo wiele zmienić... Może powinnaś była zrobić, to co ja? Pobiec do nauczycieli z płaczem, jaka to ty bardzo pokrzywdzona nie jesteś? Może powinnaś była - teraz jednak już na to za późno - zresztą nie wierzyłem, żebyś miała jakiekolwiek aktorskie umiejętności, ale to dlatego, że nie widziałem cię nigdy w otoczeniu innym, niż wolnym od konieczności powstrzymywania się - chyba powinienem zostać politykiem, tak sądzę, chyba całkiem nieźle bym sobie poradził w tej branży... Co myślisz? Ministerstwo by mi służyło? Żeby było śmiesznie, obrałbym sobie za cel jakiś ambitny punkt... o, może wrócę do marzenia zostania aurorem? I zostanę nim tylko po to, żeby potem skumać się z jakąś siatką przestępczą i robić za wtykę, ot, żeby czasem się nie zanudzić w uczciwej robocie, rozumiesz to, prawda? Względny chaos, taaak, ten piękny i kojący, ciągle musi być blisko. - Stanowi jakieś zagrożenie? - Więcej nie chciałeś wiedzieć - teraz, skoro padło już tyle trupów, stworzenie jeszcze jednego, w postaci niewygodnego świadka, to przecież żaden problem... a jeśli Fletcher była na błoniach i coś widziała... Nie ma co panikować, teorie każdy mieć może, ale jeśli nie mają dowodów, to i tak nic z tego nie będzie, mogą was co najwyżej pocałować w dupe - a niby jakie dowody mieć mogli? Ano żadne, kochani, żadnych dowodów być nie mogło - ewentualnie Rockers może się wpierdolić, jeśli zawczasu nie zrobi porządku ze swoją różdżką, ale też nie, żeby to ci szczególnie przeszkadzało... dopóki nie zacznie sypać. A byłeś pewien, że jeśli by ją dopadli, to by ciebie też wydała - dlatego też teraz rozmawiali, dlatego ten pakt miał powstać - och, w końcu ty byś zrobił to samo - jeśli już masz zostać zrujnowany, to z pewnością nie pójdziesz na to dno sam, oj nieee - strasznie nudno by ci było bez Ce w sąsiedniej celi!
- Dyrektor na pewno tego nie kupi, ale sądzę, że nie zabierze głosu w tej sprawie. - Och, Dumbledore... jakże go nienawidziłeś... Pragnąłeś widzieć w nim ojca, wpatrywałeś się w niego jak szczenie wilcze w basiora i co? Za bardzo w niego zawierzałeś,w jego mdłe do porzygu "będzie dobrze". I co, jest dobrze? Miałeś szczerą nadzieję, że ten człowiek ma choćby minimalne poczucie winy za to, co się stało i samoświadomość tego, że to mogłoby się inaczej skończyć, gdyby tylko odpowiedział na twoją prośbę o pomoc, z którą do niego poszedłeś już dawno, dawno temu, zanim czas pożogi nastał w twoim sercu. Ha, ale niby dlaczego miałby się czuć winny, odpowiedzialny za twoje czyny..? Nie jesteś szczególny w najmniejszym nawet stopniu. Jesteś tak samo szary (i byłeś) w jego oczach, jak wszyscy tutaj uczniowie... Szkoda, że tamtego dnia pojawił się w sierocińcu. Szkoda, że cię tutaj zabrał. Szkoda, że się pojawiłeś.
Szkoda, że uznałeś to miejsce za dom.
- Naturalnie, nie przetrwałabyś dnia bez mojego przebłysku inteligencji. - Uśmiechnąłeś się do niej ciepło - o zgrozo, żadnej ironii nie dało się weń wyczuć ni w głosie, ni w jego mimice, a mimo to sarkazm na pewno tam był - przecież nie mógłby się ot tak ulotnić - i tak sobie darował wiele komentarzy, obchodząc się z Rockers jak z przysłowiowym gównem, czy też, mówiąc ładniej: ze zgniłym jajkiem, któremu nawet nie można opukiwać skorupki - była na tyle nieprzewidywalna, że nigdy nie było wiadomo, kiedy straci zdrowy rozsądek i zacznie miotać zaklęciami na prawo i lewo. - Pierwszy raz słyszę, żeby Zwycięstwo było od "przewidywania". Gdybym miał z tym na tobie polegać, to chyba miałbym bardzo krótkie "nieśmiertelne" życie. - Ach, ach, dość już tych czułości, no doprawdy, kiedy ty się stałeś taki uszczypliwy? Trza się wam tutaj na konkretach skupić, a nie pierdu-pierdu opowiadać... ale chyba wszystko, co miało zostać powiedziane, powiedziane zostało, prawda? - Jesteśmy w kontakcie. Daj znać, gdybyś dowiedziała się czegoś istotnego. - Zdecydowanie czas się zbierać i załatwić swoje sprawy...
[z/t]
- Kto to jest ten cały "Fletcher"? - Pamiętasz? Kwestia tego siania ziarna i braku możliwości dostrzeżenia wszystkiego i zapamiętania - z bólem po raz kolejny przyznaję ci rację, bo to rzeczywiście jest niemożliwe, ale zapamiętanie choćby 10% z całej burzy tych informacji potrafiło bardzo, bardzo wiele zmienić... Może powinnaś była zrobić, to co ja? Pobiec do nauczycieli z płaczem, jaka to ty bardzo pokrzywdzona nie jesteś? Może powinnaś była - teraz jednak już na to za późno - zresztą nie wierzyłem, żebyś miała jakiekolwiek aktorskie umiejętności, ale to dlatego, że nie widziałem cię nigdy w otoczeniu innym, niż wolnym od konieczności powstrzymywania się - chyba powinienem zostać politykiem, tak sądzę, chyba całkiem nieźle bym sobie poradził w tej branży... Co myślisz? Ministerstwo by mi służyło? Żeby było śmiesznie, obrałbym sobie za cel jakiś ambitny punkt... o, może wrócę do marzenia zostania aurorem? I zostanę nim tylko po to, żeby potem skumać się z jakąś siatką przestępczą i robić za wtykę, ot, żeby czasem się nie zanudzić w uczciwej robocie, rozumiesz to, prawda? Względny chaos, taaak, ten piękny i kojący, ciągle musi być blisko. - Stanowi jakieś zagrożenie? - Więcej nie chciałeś wiedzieć - teraz, skoro padło już tyle trupów, stworzenie jeszcze jednego, w postaci niewygodnego świadka, to przecież żaden problem... a jeśli Fletcher była na błoniach i coś widziała... Nie ma co panikować, teorie każdy mieć może, ale jeśli nie mają dowodów, to i tak nic z tego nie będzie, mogą was co najwyżej pocałować w dupe - a niby jakie dowody mieć mogli? Ano żadne, kochani, żadnych dowodów być nie mogło - ewentualnie Rockers może się wpierdolić, jeśli zawczasu nie zrobi porządku ze swoją różdżką, ale też nie, żeby to ci szczególnie przeszkadzało... dopóki nie zacznie sypać. A byłeś pewien, że jeśli by ją dopadli, to by ciebie też wydała - dlatego też teraz rozmawiali, dlatego ten pakt miał powstać - och, w końcu ty byś zrobił to samo - jeśli już masz zostać zrujnowany, to z pewnością nie pójdziesz na to dno sam, oj nieee - strasznie nudno by ci było bez Ce w sąsiedniej celi!
- Dyrektor na pewno tego nie kupi, ale sądzę, że nie zabierze głosu w tej sprawie. - Och, Dumbledore... jakże go nienawidziłeś... Pragnąłeś widzieć w nim ojca, wpatrywałeś się w niego jak szczenie wilcze w basiora i co? Za bardzo w niego zawierzałeś,w jego mdłe do porzygu "będzie dobrze". I co, jest dobrze? Miałeś szczerą nadzieję, że ten człowiek ma choćby minimalne poczucie winy za to, co się stało i samoświadomość tego, że to mogłoby się inaczej skończyć, gdyby tylko odpowiedział na twoją prośbę o pomoc, z którą do niego poszedłeś już dawno, dawno temu, zanim czas pożogi nastał w twoim sercu. Ha, ale niby dlaczego miałby się czuć winny, odpowiedzialny za twoje czyny..? Nie jesteś szczególny w najmniejszym nawet stopniu. Jesteś tak samo szary (i byłeś) w jego oczach, jak wszyscy tutaj uczniowie... Szkoda, że tamtego dnia pojawił się w sierocińcu. Szkoda, że cię tutaj zabrał. Szkoda, że się pojawiłeś.
Szkoda, że uznałeś to miejsce za dom.
- Naturalnie, nie przetrwałabyś dnia bez mojego przebłysku inteligencji. - Uśmiechnąłeś się do niej ciepło - o zgrozo, żadnej ironii nie dało się weń wyczuć ni w głosie, ni w jego mimice, a mimo to sarkazm na pewno tam był - przecież nie mógłby się ot tak ulotnić - i tak sobie darował wiele komentarzy, obchodząc się z Rockers jak z przysłowiowym gównem, czy też, mówiąc ładniej: ze zgniłym jajkiem, któremu nawet nie można opukiwać skorupki - była na tyle nieprzewidywalna, że nigdy nie było wiadomo, kiedy straci zdrowy rozsądek i zacznie miotać zaklęciami na prawo i lewo. - Pierwszy raz słyszę, żeby Zwycięstwo było od "przewidywania". Gdybym miał z tym na tobie polegać, to chyba miałbym bardzo krótkie "nieśmiertelne" życie. - Ach, ach, dość już tych czułości, no doprawdy, kiedy ty się stałeś taki uszczypliwy? Trza się wam tutaj na konkretach skupić, a nie pierdu-pierdu opowiadać... ale chyba wszystko, co miało zostać powiedziane, powiedziane zostało, prawda? - Jesteśmy w kontakcie. Daj znać, gdybyś dowiedziała się czegoś istotnego. - Zdecydowanie czas się zbierać i załatwić swoje sprawy...
[z/t]
- Caroline Rockers
Re: Pusta Sala
Nie Cze 07, 2015 9:40 pm
- Lyrae Fletcher – dodała tym razem imię i przez krótki moment zabrzmiało to, jak wyjątkowo nieprzyjemne syknięcie, godne takiego węża, jak ona. On sobie spokojnie wędrował po komnacie, a ona stawiała kilka kroków, by nagle się zatrzymać i rozglądać się wokół siebie, jakby zamierzała zaraz zrobić pełny obrót w miejscu i pozwolić na lawirowanie wszystkich tych kolorów i obrazów przed jej oczami, które po kilku takich ruchach stałyby się jedną, wielką, zamazaną plamą. A wszystko po to, żeby nie pozwolić sobie na jakieś ckliwe wspomnienia, które nie były wskazane w takim momencie i w takim towarzystwie. Pamiętali.
On.
Ona.
Martwy Jeździec Apokalipsy, który właśnie czekał na ostateczne zniknięcie w czeluściach upragnionej wolności.
Czy też w takim razie nie powinni zadecydować o tym, które z nich zginie jako następne? Oczywiście, oboje zrobiliby wszystko, żeby przetrwać i utrzymać się na tym świecie, póki jeszcze mieli co realizować. Ziemia zasypie wszystkie sekrety i po sprawie! No chyba, że ktoś nieodpowiedni postanowi nieco się zabawić i „poszperać”, wtedy istnieje ryzyko, że natknie się na kilka kawałków z których może ułożyć całkiem ciekawy obrazek. Robactwo pożera na ślepo, nie patrząc dokładnie, co też trafia do środka; równie dobrze może być to trucizna. Powinno się od tego zrobić niedobrze! Zwłaszcza, że sekrety bywają być niestrawne nawet dla paskudnych, wijących się larw.
Dzieci urodzone pod jakże szczęśliwą gwiazdą!
Nie uważasz tak, Sahir? Że zostaliśmy wybrani? Że wbrew pozorom to, co ludzie uważają za pech, jest Naszym szczęściem? Niezdrowy, obrzydliwy, wulgarny, niepotrzebny, ale przy tym jakże ekscytujący sen! Ciała padające na ziemię...raz za razem i te uczucie, gdy trzyma się różdżkę w dłoni i wie się, że można nią osiągnąć tyle wspaniałych...rzeczy! Że jest tylko patyk i Ty i że to za Twoją sprawą dzieją się prawdziwe cuda! Cuda uznawane za przekleństwa, ale jakże niezwykłe są ich wzory i kolory...! Tylko, że ma to swoją cenę. A wiesz, Nailah...ja już zapłaciłam za to! Teraz przyszła kolej na Ciebie! Jaką ofiarę więc złożysz w ręce patrona, który tak strzeże swoje dzieci?
Colette. Colette. Ach! To musi być ktoś interesujący! Czemuż mi wcześniej nie wpadł do głowy? Oczywiście teraz żartuję. Nic nie wiem o Twoim „błogosławieństwie” droga Śmierci! Ale spokojnie...dowiem się. Wszystko się kiedyś kończy i Nas sojusz również. Gdy cały bałagan zostanie posprzątany, wtedy chętnie skorzystam z nadarzającej się okazji i odnajdę odpowiedni kołek do Twojego zatrutego, bijącego serduszka. Obiecuję, że nie będzie bolało...za mocno.
Co prawda był jeszcze Regulus Black, ale cóż to był za świadek...? Zniknął wyjątkowo wcześnie, zanim zdołał zobaczyć końcową scenę. Ale tym już się zajmie ona. Tak, jak Ślizgonka nie wiedziała o Puchonie, tak Krukon nie wiedział o Ślizgonie. Ciekawe równanie, nieprawdaż? Zabrakło w tym wszystkim Gryfona, żeby kolorystycznie się zgadzało. Przydatnych marionetek się nie zabija; w każdej chwili mogą się wszak przydać. Nadejdzie zapewne okazja by dorwać Małego Króla przed rozpoczęciem się burzy, która będzie tylko czekała na złe ruchy na tej szachownicy.
- Ślizgonka z mojego dormitorium – odparła swobodnie, obnażając zęby w geście nieprzyjemnego grymasu na samo wspomnienie swojej, jakże uroczej koleżanki z którą niedawno ucięła sobie rozkoszną pogawędkę. Oboje wiemy, że na takie ruchy jest już za późno; poza tym wykorzystywanie tych samych manewrów grozi większym ryzykiem przegranej. Każdy wszak ma inną reakcję na przerażające momenty swego życia...choć w tym było coś więcej. Jedyną osobą był Shane Collins, a jego...nie było. Przynajmniej w większej części. Ale co Ja Ci będę o tym mówić?
Przy Tobie, nie musiałam się hamować, na tym to polegało, wampirku. Uwalniałam to, co tkwiło w środku, sprawiając że mój wewnętrzny potwór stawał się najedzony naszymi spotkaniami. Pewnie! Pasowałbyś, gdybyś...no nie wiem...stał się nagle...człowiekiem? Ale przecież doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że to nie jest możliwe! Podwójny agent! Cóż za... poświęcenie!
Mamusia i Tatuś byliby dumni ze swojego małego chłopca!
- Nie wiem, ciężko to stwierdzić. To jedna z tych... – i zatrzymała się na chwilę, by się wyprostować i odchrząknąć. – Nie obchodzi mnie cały świat, zrobię co będę chciała i przetrwam - powiedziała to wszystko piskliwym głosikiem, parodiując Lyrae, po czym przewróciła oczami. Problem z dowodami polegał na tym, że zawsze można było jakieś stworzyć i podłożyć odpowiednim osobom, ale w sumie...czemu by nie skorzystać kiedyś z takiej opcji? Prawda, że brzmi obiecująco? Z różdżką sobie poradzi. Jakby na potwierdzenie tych słów, zacisnęła mocniej palce na swoim drzewcu, który spoczywał bezpiecznie w jej kieszeni. To było jasne, jak słońce, że sama by dna nie sięgnęła! Oboje jednak mieli coś jeszcze do zrobienia, a gdyby koniec gry nastąpił w połowie, to cóż to by była za przyjemność?
- Sądzić to możesz, Nailah. Za bardzo wierzysz w tę absurdalną teorię – prychnęła z niedowierzaniem, przecierając zmęczone oczy. Siniaki na jej ciele zaczęły dawać się w jej znaki, tak jak blizny w poszczególnych miejscach. Wypadałoby po raz kolejny odwiedzić Skrzydło, bo jeśli tak dalej pójdzie, to będzie nie za ciekawie.
Ojej, to takie przykre, kiciusiu! Zawiodłeś się na dyrektorze? Sądziłeś, że poświęci Ci więcej uwagi i czasu, niżeli innym z powodu Twej wyjątkowości? Obarczałeś go winą za swoje grzechy? Bardzo, ale bardzo mi to przykro!
Biedny, pokrzywdzony i niezrozumiały, jak zawsze.
Mogę już wymiotować? Nie? Szkoda.
Stanęła nagle przy nim, spoglądając po raz kolejny tego dnia za okno. Robiło się coraz ciemniej i w sumie wypadałoby w końcu się zebrać i zrobić coś przydatnego. Nie odpowiedziała, zamiast tego poprawiła swojego warkocza i zaczęła uderzać rytmicznie pokaleczonymi palcami o parapet. Jaki uprzejmy był! Jak bardzo się starał dobrze się z nią...obchodzić! Cóż to za szarmancja! Ochy i achy, proszę państwa za te poświęcenie!
- Nie wiedziałeś, że Zwycięstwo w wolnych czasach lubi sobie powróżyć ze szklanej kuli by zaplanować swoje kolejne ruchy...? – Parsknęła krótkim ironicznym śmiechem. Taaak, w końcu, gdyby zostali razem dłużej w jednym pomieszczeniu, to mogłoby się to źle skończyć. Kiedy w końcu ruszył się i opuścił pustą salę, zostawiając ją samą, Ślizgonka drgnęła i nieco się zgarbiła, czując jak niewidzialny ciężar spada na jej plecy.
- Taaak. Jesteśmy w kontakcie – zamruczała sama do siebie ze zrezygnowaniem i usiadła na parapecie, przyglądając się, jak na jej oczach słońce kończy swoją dzisiejszą wędrówkę. W końcu podniosła się i również opuściła te pomieszczenie.
[z/t]
On.
Ona.
Martwy Jeździec Apokalipsy, który właśnie czekał na ostateczne zniknięcie w czeluściach upragnionej wolności.
Czy też w takim razie nie powinni zadecydować o tym, które z nich zginie jako następne? Oczywiście, oboje zrobiliby wszystko, żeby przetrwać i utrzymać się na tym świecie, póki jeszcze mieli co realizować. Ziemia zasypie wszystkie sekrety i po sprawie! No chyba, że ktoś nieodpowiedni postanowi nieco się zabawić i „poszperać”, wtedy istnieje ryzyko, że natknie się na kilka kawałków z których może ułożyć całkiem ciekawy obrazek. Robactwo pożera na ślepo, nie patrząc dokładnie, co też trafia do środka; równie dobrze może być to trucizna. Powinno się od tego zrobić niedobrze! Zwłaszcza, że sekrety bywają być niestrawne nawet dla paskudnych, wijących się larw.
Dzieci urodzone pod jakże szczęśliwą gwiazdą!
Nie uważasz tak, Sahir? Że zostaliśmy wybrani? Że wbrew pozorom to, co ludzie uważają za pech, jest Naszym szczęściem? Niezdrowy, obrzydliwy, wulgarny, niepotrzebny, ale przy tym jakże ekscytujący sen! Ciała padające na ziemię...raz za razem i te uczucie, gdy trzyma się różdżkę w dłoni i wie się, że można nią osiągnąć tyle wspaniałych...rzeczy! Że jest tylko patyk i Ty i że to za Twoją sprawą dzieją się prawdziwe cuda! Cuda uznawane za przekleństwa, ale jakże niezwykłe są ich wzory i kolory...! Tylko, że ma to swoją cenę. A wiesz, Nailah...ja już zapłaciłam za to! Teraz przyszła kolej na Ciebie! Jaką ofiarę więc złożysz w ręce patrona, który tak strzeże swoje dzieci?
Colette. Colette. Ach! To musi być ktoś interesujący! Czemuż mi wcześniej nie wpadł do głowy? Oczywiście teraz żartuję. Nic nie wiem o Twoim „błogosławieństwie” droga Śmierci! Ale spokojnie...dowiem się. Wszystko się kiedyś kończy i Nas sojusz również. Gdy cały bałagan zostanie posprzątany, wtedy chętnie skorzystam z nadarzającej się okazji i odnajdę odpowiedni kołek do Twojego zatrutego, bijącego serduszka. Obiecuję, że nie będzie bolało...za mocno.
Co prawda był jeszcze Regulus Black, ale cóż to był za świadek...? Zniknął wyjątkowo wcześnie, zanim zdołał zobaczyć końcową scenę. Ale tym już się zajmie ona. Tak, jak Ślizgonka nie wiedziała o Puchonie, tak Krukon nie wiedział o Ślizgonie. Ciekawe równanie, nieprawdaż? Zabrakło w tym wszystkim Gryfona, żeby kolorystycznie się zgadzało. Przydatnych marionetek się nie zabija; w każdej chwili mogą się wszak przydać. Nadejdzie zapewne okazja by dorwać Małego Króla przed rozpoczęciem się burzy, która będzie tylko czekała na złe ruchy na tej szachownicy.
- Ślizgonka z mojego dormitorium – odparła swobodnie, obnażając zęby w geście nieprzyjemnego grymasu na samo wspomnienie swojej, jakże uroczej koleżanki z którą niedawno ucięła sobie rozkoszną pogawędkę. Oboje wiemy, że na takie ruchy jest już za późno; poza tym wykorzystywanie tych samych manewrów grozi większym ryzykiem przegranej. Każdy wszak ma inną reakcję na przerażające momenty swego życia...choć w tym było coś więcej. Jedyną osobą był Shane Collins, a jego...nie było. Przynajmniej w większej części. Ale co Ja Ci będę o tym mówić?
Przy Tobie, nie musiałam się hamować, na tym to polegało, wampirku. Uwalniałam to, co tkwiło w środku, sprawiając że mój wewnętrzny potwór stawał się najedzony naszymi spotkaniami. Pewnie! Pasowałbyś, gdybyś...no nie wiem...stał się nagle...człowiekiem? Ale przecież doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że to nie jest możliwe! Podwójny agent! Cóż za... poświęcenie!
Mamusia i Tatuś byliby dumni ze swojego małego chłopca!
- Nie wiem, ciężko to stwierdzić. To jedna z tych... – i zatrzymała się na chwilę, by się wyprostować i odchrząknąć. – Nie obchodzi mnie cały świat, zrobię co będę chciała i przetrwam - powiedziała to wszystko piskliwym głosikiem, parodiując Lyrae, po czym przewróciła oczami. Problem z dowodami polegał na tym, że zawsze można było jakieś stworzyć i podłożyć odpowiednim osobom, ale w sumie...czemu by nie skorzystać kiedyś z takiej opcji? Prawda, że brzmi obiecująco? Z różdżką sobie poradzi. Jakby na potwierdzenie tych słów, zacisnęła mocniej palce na swoim drzewcu, który spoczywał bezpiecznie w jej kieszeni. To było jasne, jak słońce, że sama by dna nie sięgnęła! Oboje jednak mieli coś jeszcze do zrobienia, a gdyby koniec gry nastąpił w połowie, to cóż to by była za przyjemność?
- Sądzić to możesz, Nailah. Za bardzo wierzysz w tę absurdalną teorię – prychnęła z niedowierzaniem, przecierając zmęczone oczy. Siniaki na jej ciele zaczęły dawać się w jej znaki, tak jak blizny w poszczególnych miejscach. Wypadałoby po raz kolejny odwiedzić Skrzydło, bo jeśli tak dalej pójdzie, to będzie nie za ciekawie.
Ojej, to takie przykre, kiciusiu! Zawiodłeś się na dyrektorze? Sądziłeś, że poświęci Ci więcej uwagi i czasu, niżeli innym z powodu Twej wyjątkowości? Obarczałeś go winą za swoje grzechy? Bardzo, ale bardzo mi to przykro!
Biedny, pokrzywdzony i niezrozumiały, jak zawsze.
Mogę już wymiotować? Nie? Szkoda.
Stanęła nagle przy nim, spoglądając po raz kolejny tego dnia za okno. Robiło się coraz ciemniej i w sumie wypadałoby w końcu się zebrać i zrobić coś przydatnego. Nie odpowiedziała, zamiast tego poprawiła swojego warkocza i zaczęła uderzać rytmicznie pokaleczonymi palcami o parapet. Jaki uprzejmy był! Jak bardzo się starał dobrze się z nią...obchodzić! Cóż to za szarmancja! Ochy i achy, proszę państwa za te poświęcenie!
- Nie wiedziałeś, że Zwycięstwo w wolnych czasach lubi sobie powróżyć ze szklanej kuli by zaplanować swoje kolejne ruchy...? – Parsknęła krótkim ironicznym śmiechem. Taaak, w końcu, gdyby zostali razem dłużej w jednym pomieszczeniu, to mogłoby się to źle skończyć. Kiedy w końcu ruszył się i opuścił pustą salę, zostawiając ją samą, Ślizgonka drgnęła i nieco się zgarbiła, czując jak niewidzialny ciężar spada na jej plecy.
- Taaak. Jesteśmy w kontakcie – zamruczała sama do siebie ze zrezygnowaniem i usiadła na parapecie, przyglądając się, jak na jej oczach słońce kończy swoją dzisiejszą wędrówkę. W końcu podniosła się i również opuściła te pomieszczenie.
[z/t]
- Kayleigh Phate
Re: Pusta Sala
Wto Lip 28, 2015 2:34 am
Wszystko wskazywało na to, że pewna ślizgonka, której kroki było słychać na pustym korytarzu, wyczerpała limit dobrego humoru na najbliższe dni. Deszcz, chlapa i zimny wiatr za oknem z pewnością nie sprzyjały lepszemu nastrojowi, toteż Kayleigh nie kryła specjalnie irytacji, która buzowała w niej już od paru godzin. Na wszystko, ogólnie rzecz biorąc. Nie trzeba było jej znać chociażby z widzenia, żeby to potwierdzić, skoro nawet mocny stukot butów wyrażał idealnie jej nastrój. Gdyby się tak nad tym dłużej zastanowić, to ostatnio wybitnie nieślizgońsko się wręcz zachowywała, co oczywiście w tym momencie zwalała w zupełności na częstą obecność pewnego "uspokajającego" ślizgona w pobliżu. Tak, w sumie za wszystko teraz obwiniała innych, od pogody, po wymiętą kartkę, którą ściskała w prawej ręce. Nie trudno byłoby się domyślić, że to właśnie z niej cała nienawiść napływa do reszty ciała, zatruwając przy okazji myśli.
Kolejny list od rodziców, jak zwykle wywołujący te same emocje u Phate. Na korytarzu nie zauważyła żadnych uczniów, ani jeszcze mniej miło widzianych nauczycieli, więc uchyliła drzwi do jednej z pustych sal i zajrzała do środka.
- No chociaż tyle - wymruczała pod nosem, w środku także nie dostrzegając żadnych 'intruzów'. Wsunęła się cicho do środka, przymykając za sobą drzwi i usiała na ławce na przeciw drzwi pod ścianą, opierając się plecami o chłodny mur. Szatynka przymknęła oczy, mając złudną nadzieję na naprowadzenie myśli na inny tor. Bez szans. Po chwili rzuciła przed siebie zwitek papieru, który beztrosko potoczył się po ciemnej posadzce. Zawsze na czymś trzeba wyładować złość, prawda? To przynajmniej wiedziała już od dawna - duszenie w sobie takich silnych emocji nigdy nie przynosiło dobrego efektu. W końcu każdy wybuchał, wtedy też w najmniej oczekiwanych momentach... lepiej więc samemu wybrać jak, kiedy i gdzie.
Tak więc nie minęło wiele czasu, jak Kayleigh wyjęła różdżkę i zaczęła mruczeć pod nosem przeróżne zaklęcia, które przychodziły jej akurat do głowy. Oczywiście, celem był niewinny papierek na podłodze tylko przez chwilę, bo później kolorowe iskry latały już w mniej przewidzianych kierunkach. W ten sposób przynajmniej nikt nie mógł jej zarzucić wyżywania się na uczniach, bo przecież nikogo w pobliżu nie widziała. Tym bardziej w tych okolicznościach, panujących w cudownie "bezpiecznym" Hogwarcie... o tak, zaraz by się doczepili, dostrzegając w Kay jakieś dziwne oznaki sadyzmu i niebezpieczeństwa dla innych.
Kolejny list od rodziców, jak zwykle wywołujący te same emocje u Phate. Na korytarzu nie zauważyła żadnych uczniów, ani jeszcze mniej miło widzianych nauczycieli, więc uchyliła drzwi do jednej z pustych sal i zajrzała do środka.
- No chociaż tyle - wymruczała pod nosem, w środku także nie dostrzegając żadnych 'intruzów'. Wsunęła się cicho do środka, przymykając za sobą drzwi i usiała na ławce na przeciw drzwi pod ścianą, opierając się plecami o chłodny mur. Szatynka przymknęła oczy, mając złudną nadzieję na naprowadzenie myśli na inny tor. Bez szans. Po chwili rzuciła przed siebie zwitek papieru, który beztrosko potoczył się po ciemnej posadzce. Zawsze na czymś trzeba wyładować złość, prawda? To przynajmniej wiedziała już od dawna - duszenie w sobie takich silnych emocji nigdy nie przynosiło dobrego efektu. W końcu każdy wybuchał, wtedy też w najmniej oczekiwanych momentach... lepiej więc samemu wybrać jak, kiedy i gdzie.
Tak więc nie minęło wiele czasu, jak Kayleigh wyjęła różdżkę i zaczęła mruczeć pod nosem przeróżne zaklęcia, które przychodziły jej akurat do głowy. Oczywiście, celem był niewinny papierek na podłodze tylko przez chwilę, bo później kolorowe iskry latały już w mniej przewidzianych kierunkach. W ten sposób przynajmniej nikt nie mógł jej zarzucić wyżywania się na uczniach, bo przecież nikogo w pobliżu nie widziała. Tym bardziej w tych okolicznościach, panujących w cudownie "bezpiecznym" Hogwarcie... o tak, zaraz by się doczepili, dostrzegając w Kay jakieś dziwne oznaki sadyzmu i niebezpieczeństwa dla innych.
- Archibald Gamp
Re: Pusta Sala
Wto Lip 28, 2015 3:20 am
Zauważyliście, że im bardziej czegoś chcemy, tym trudniej jest nam to dostać? I nie, nie zamierzam tutaj rozwodzić się nad jakimiś głębszymi pragnieniami, bez obaw. Ale chociażby taki głupi kawałek pustej przestrzeni. Zupełnie pustej. Zazwyczaj, kiedy niespecjalnie zwracałem uwagę na to, czy w zasięgu mojego wzroku mam jakieś towarzystwo, nogi i tak automatycznie niosły mnie w te odludne miejsca. Ale teraz, kiedy naprawdę miałem ochotę pobyć sam, całkowicie sam, jak na złość co chwilę ktoś się pojawiał. No nic, nie poddawałem się jednak w moich poszukiwaniach.
Zastanawiacie się pewnie, skąd u mnie nagle taka potrzeba samotności? Nie, żebym zazwyczaj był choć trochę towarzyski, no ale właśnie, normalnie wystarczyło mi po prostu ignorowanie otoczenia. Ale dzisiaj było inaczej. Dlaczego? Otóż... Nie wiem. Naprawdę. Po prostu, miałem taką ochotę, więc dlaczego nie? Eh, ale jeśli moje poszukiwania będą wyglądały tak jak do tej pory, to jednak na chęciach będzie musiało się to skończyć.
Nawet nie wiem, kiedy dotarłem na piąte piętro. Mówiłem - czasem nogi same mnie gdzieś niosą. Ale skoro już tu byłem, to rozejrzałem się dookoła. Niestety, ten korytarz też nie był pusty. Cóż, to chyba wina pogody, nie? Wszyscy wolą siedzieć teraz w zamku. Ale nagle - bingo! Rzuciły mi się w oczy dość znajome drzwi, za którymi, jak dobrze pamiętam, znajdowała się jedna z nieużywanych sal.
Czym prędzej podszedłem do nich i kiedy tylko okazało się, że są otwarte, wślizgnąłem się do środka.
Przez chwilę nawet wydawało mi się, że w końcu mi się udało. Ale nie mogło być tak pięknie, prawda? Ledwo zamknąłem drzwi, a koło ucha świsnęła mi jakaś kolorowa iska.
- Co, do cholery... - mruknąłem pod nosem i dopiero teraz rozejrzałem się po pomieszczeniu. Pięknie. Czyli jednak znów pudło.
Nie dość, że nie byłem tu sam, to do tego trafiłem na jakąś wariatkę, która postanowiła ciskać zaklęciami po całej sali. Większość ludzi w takiej sytuacji czym prędzej pewnie by wyszła, albo przynajmniej wyjęła różdżkę, w celu obrony własnej. Cóż, mi chyba jednak brakowało jakiegokolwiek instynktu samozachowawczego.
Zamiast zrobić cokolwiek, zastanawiałem się, skąd właściwie mogę znać tą dziewczynę. Bo niewątpliwie nie była to zupełnie obca twarz. Widzicie, tak już miałem, że jeśli choć raz zwróciłem na kogo uwagę, to nie zapominałem twarzy. Szkoda tylko, że sprawa miała się zupełnie inaczej z okolicznościami, w których widziałem daną osobę. Bo tych za cholerę nigdy nie mogłem sobie przypomnieć.
Hmm i nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że naprawdę musiałem wyglądać idiotycznie, stojąc tak i tylko się gapiąc bez słowa.
Zastanawiacie się pewnie, skąd u mnie nagle taka potrzeba samotności? Nie, żebym zazwyczaj był choć trochę towarzyski, no ale właśnie, normalnie wystarczyło mi po prostu ignorowanie otoczenia. Ale dzisiaj było inaczej. Dlaczego? Otóż... Nie wiem. Naprawdę. Po prostu, miałem taką ochotę, więc dlaczego nie? Eh, ale jeśli moje poszukiwania będą wyglądały tak jak do tej pory, to jednak na chęciach będzie musiało się to skończyć.
Nawet nie wiem, kiedy dotarłem na piąte piętro. Mówiłem - czasem nogi same mnie gdzieś niosą. Ale skoro już tu byłem, to rozejrzałem się dookoła. Niestety, ten korytarz też nie był pusty. Cóż, to chyba wina pogody, nie? Wszyscy wolą siedzieć teraz w zamku. Ale nagle - bingo! Rzuciły mi się w oczy dość znajome drzwi, za którymi, jak dobrze pamiętam, znajdowała się jedna z nieużywanych sal.
Czym prędzej podszedłem do nich i kiedy tylko okazało się, że są otwarte, wślizgnąłem się do środka.
Przez chwilę nawet wydawało mi się, że w końcu mi się udało. Ale nie mogło być tak pięknie, prawda? Ledwo zamknąłem drzwi, a koło ucha świsnęła mi jakaś kolorowa iska.
- Co, do cholery... - mruknąłem pod nosem i dopiero teraz rozejrzałem się po pomieszczeniu. Pięknie. Czyli jednak znów pudło.
Nie dość, że nie byłem tu sam, to do tego trafiłem na jakąś wariatkę, która postanowiła ciskać zaklęciami po całej sali. Większość ludzi w takiej sytuacji czym prędzej pewnie by wyszła, albo przynajmniej wyjęła różdżkę, w celu obrony własnej. Cóż, mi chyba jednak brakowało jakiegokolwiek instynktu samozachowawczego.
Zamiast zrobić cokolwiek, zastanawiałem się, skąd właściwie mogę znać tą dziewczynę. Bo niewątpliwie nie była to zupełnie obca twarz. Widzicie, tak już miałem, że jeśli choć raz zwróciłem na kogo uwagę, to nie zapominałem twarzy. Szkoda tylko, że sprawa miała się zupełnie inaczej z okolicznościami, w których widziałem daną osobę. Bo tych za cholerę nigdy nie mogłem sobie przypomnieć.
Hmm i nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że naprawdę musiałem wyglądać idiotycznie, stojąc tak i tylko się gapiąc bez słowa.
- Kayleigh Phate
Re: Pusta Sala
Wto Lip 28, 2015 3:52 am
Gdyby Kayleigh słyszała właśnie myśli ślizgona, z pewnością by się musiała z nimi zgodzić. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że z niej los mocniej zakpił, dając chwilę wytchnienia i jednocześnie nadziei na to, że w samotności będzie miała możliwość wyrzucić z siebie wszystkie niechciane myśli. Bądźmy szczerzy, rzadko zdarzało się jej brać pod uwagę dobro innych, nieznanych osób. Bezpiecznie chciała zamknąć się sama w sali i pobłyskać iskierkami, a tu proszę. Sam się pcha. Nic tylko czekać, aż zostanie oskarżona o wspomniane powyżej sadyzmy lub co gorsza, jakiś zastój psychiczny.
Szatynka już po paru minutach była tak pochłonięta swoim nowym zajęciem, że nie od razu zorientowała się o towarzystwie. Cicho wymruczane parę słów przez chłopaka przywróciło ją jednak na ziemię, więc momentalnie zaprzestała wymawiania kolejnych formułek, choć różdżki nie opuściła
- Serio? - jedyne, co zdołała z siebie wydusić, czując kolejny przypływ irytacji. Jednak nie to dało się słyszeć w jej głosie, a niedowierzanie przemieszane z odrobiną bezsilności. Ile można? Zaraz jednak spojrzenie Kay wbiło się w chłopaka ze złością, która zdążyła bardzo szybko powrócić. Bo po cholerę dalej tak stał.
- Słucham. - nie musiała podnosić głosu, żeby zabrzmiał wyjątkowo chłodno. Kąciki warg powoli uniosły się na twarzy szatynki, ukazując delikatnie ironiczny uśmiech na widok jego reakcji (a raczej jej braku). Oh, brawo panie Gamp, od dawna nie miała tak bojowego i negatywnie nastawionego nastroju, akurat panu się trafiło!
Sama ślizgonka uparcie odpychała od siebie świadomość, że zapewne na następny dzień jakieś nikłe wyrzuty sumienia pojawią się w jej głowie, bo przecież jeszcze nie zdążył nic jej zrobić, oprócz naruszenia prywatności. Bądź aż. Czekając na odpowiedź, przyglądała mu się jasnymi tęczówkami, bardzo dobrze rozpoznając w nim o rok starszego ucznia z tego samego domu. Taki skill, że miała cholernie dobrą pamięć do szczegółów, choć nie zawsze się to sprawdzało w "ważniejszych" sprawach - chociażby typu nauka. Nie można mieć z górki ze wszystkiego. Plus całej tej dziwnej sytuacji był taki, że przynajmniej wiedziała z kim ma do czynienia. Czy ona ostatnio przyciągała do siebie antyspołecznie nastawionych uczniów? Z tego też powodu nie przedstawiła się, zwyczajnie odruchowo zakładając, że Archibald także będzie ją kojarzył... cóż.
Szatynka już po paru minutach była tak pochłonięta swoim nowym zajęciem, że nie od razu zorientowała się o towarzystwie. Cicho wymruczane parę słów przez chłopaka przywróciło ją jednak na ziemię, więc momentalnie zaprzestała wymawiania kolejnych formułek, choć różdżki nie opuściła
- Serio? - jedyne, co zdołała z siebie wydusić, czując kolejny przypływ irytacji. Jednak nie to dało się słyszeć w jej głosie, a niedowierzanie przemieszane z odrobiną bezsilności. Ile można? Zaraz jednak spojrzenie Kay wbiło się w chłopaka ze złością, która zdążyła bardzo szybko powrócić. Bo po cholerę dalej tak stał.
- Słucham. - nie musiała podnosić głosu, żeby zabrzmiał wyjątkowo chłodno. Kąciki warg powoli uniosły się na twarzy szatynki, ukazując delikatnie ironiczny uśmiech na widok jego reakcji (a raczej jej braku). Oh, brawo panie Gamp, od dawna nie miała tak bojowego i negatywnie nastawionego nastroju, akurat panu się trafiło!
Sama ślizgonka uparcie odpychała od siebie świadomość, że zapewne na następny dzień jakieś nikłe wyrzuty sumienia pojawią się w jej głowie, bo przecież jeszcze nie zdążył nic jej zrobić, oprócz naruszenia prywatności. Bądź aż. Czekając na odpowiedź, przyglądała mu się jasnymi tęczówkami, bardzo dobrze rozpoznając w nim o rok starszego ucznia z tego samego domu. Taki skill, że miała cholernie dobrą pamięć do szczegółów, choć nie zawsze się to sprawdzało w "ważniejszych" sprawach - chociażby typu nauka. Nie można mieć z górki ze wszystkiego. Plus całej tej dziwnej sytuacji był taki, że przynajmniej wiedziała z kim ma do czynienia. Czy ona ostatnio przyciągała do siebie antyspołecznie nastawionych uczniów? Z tego też powodu nie przedstawiła się, zwyczajnie odruchowo zakładając, że Archibald także będzie ją kojarzył... cóż.
- Archibald Gamp
Re: Pusta Sala
Wto Lip 28, 2015 4:30 am
No tak, trzeba przyznać rację, że pod tym względem jej sytuacja była gorsza, jeśli to w ogóle odpowiednie słowo.
Hmm, swoją drogą ciekawe, z tym słyszeniem myśli. Wyobrażacie sobie, jakby wtedy wyglądało życie? Gdybyśmy wszyscy mogli je słyszeć? Z jednaj strony, wiadomo, masakra. Zero jakiejkolwiek prywatności, zero swobody. Ale z drugiej - jak łatwo byłoby się wtedy komunikować, bez najmniejszego wysiłku można by było przekazać coś drugiemu człowiekowi. No i pomyślcie, jak bardzo zmieniłoby się wtedy wszystko, gdyby nawet w tej sferze ludzie nie pozostawali bezkarni. A gdyby o niektórych rzeczach nie wolno było nawet myśleć, to zniknęłyby kompletnie, nie? Oh, nie chodzi mi oczywiście o jakiekolwiek materialne rzeczy. A z resztą, nie ważne. Zaraz się w tym wszystkim zaplącze i nit nie będzie rozumiał, o co tak na prawdę mi chodziło.
Wracając więc do rzeczywistości. Cóż, sytuacja niewiele się zmieniła. No, może pomijając fakt, że dziewczyna przestała ciskać zaklęciami na prawo i lewo. Ale różdżki wciąż nie opuściła, więc czy na pewno przestała? Może tylko taktownie przerwała, dając chwilę na oddalenie się intruzowi?
A no własnie, sądząc po tonie jej głosu, niewątpliwie byłem nieproszonym gościem. Chociaż, hej, z mojego punktu widzenia ona też nie była tu mile widziana. Co z tego, ze była tu pierwsza.
A poza tym, nic nie poradzę na to, że intrygowało mnie, skąd ją właściwie znam. No i jak już wspomniałem, za cholere nie mogłem sobie tego przypomnieć. Tak, wiem. Zamek nie był aż tak duży, mogłem ją niejednokrotnie spotkać na korytarzu, może nawet w klasie. No bo kto wie, może była z mojego rocznika? Jeśli nie, to była maksymalnie dwa lata młodsza. Tak na oko.
- Wybacz - powiedziałem w końcu. - Nie spodziewałem się, że kogoś tu zastanę - dodałem, wciąż jednak nie ruszając się z miejsca i wpatrując się w dziewczynę.
Nie wiem. No bo może faktycznie była kimś kompletnie przypadkowym. Jednak widzicie, ja wcale nie miałem dobrej pamięci do twarzy. Mogłem kogoś widywać po kilka razy dziennie, a i tak za cholerę bym go nie rozpoznał, gdyby ktoś mnie o niego spytał. Nie zapamiętywałem ludzi, dopóki ktoś z jakiegoś powodu nie zwrócił mojej uwagi. A wtedy, nawet jeśli widziałbym tego kogoś tylko przez krótką chwilę, nie było szans, żeby ich obraz nie utkwił mi w głowie. No ale własnie, szkoda, że tylko obraz.
Co więc takiego zrobiłaś, że byłaś warta zapamiętania?
Hmm, swoją drogą ciekawe, z tym słyszeniem myśli. Wyobrażacie sobie, jakby wtedy wyglądało życie? Gdybyśmy wszyscy mogli je słyszeć? Z jednaj strony, wiadomo, masakra. Zero jakiejkolwiek prywatności, zero swobody. Ale z drugiej - jak łatwo byłoby się wtedy komunikować, bez najmniejszego wysiłku można by było przekazać coś drugiemu człowiekowi. No i pomyślcie, jak bardzo zmieniłoby się wtedy wszystko, gdyby nawet w tej sferze ludzie nie pozostawali bezkarni. A gdyby o niektórych rzeczach nie wolno było nawet myśleć, to zniknęłyby kompletnie, nie? Oh, nie chodzi mi oczywiście o jakiekolwiek materialne rzeczy. A z resztą, nie ważne. Zaraz się w tym wszystkim zaplącze i nit nie będzie rozumiał, o co tak na prawdę mi chodziło.
Wracając więc do rzeczywistości. Cóż, sytuacja niewiele się zmieniła. No, może pomijając fakt, że dziewczyna przestała ciskać zaklęciami na prawo i lewo. Ale różdżki wciąż nie opuściła, więc czy na pewno przestała? Może tylko taktownie przerwała, dając chwilę na oddalenie się intruzowi?
A no własnie, sądząc po tonie jej głosu, niewątpliwie byłem nieproszonym gościem. Chociaż, hej, z mojego punktu widzenia ona też nie była tu mile widziana. Co z tego, ze była tu pierwsza.
A poza tym, nic nie poradzę na to, że intrygowało mnie, skąd ją właściwie znam. No i jak już wspomniałem, za cholere nie mogłem sobie tego przypomnieć. Tak, wiem. Zamek nie był aż tak duży, mogłem ją niejednokrotnie spotkać na korytarzu, może nawet w klasie. No bo kto wie, może była z mojego rocznika? Jeśli nie, to była maksymalnie dwa lata młodsza. Tak na oko.
- Wybacz - powiedziałem w końcu. - Nie spodziewałem się, że kogoś tu zastanę - dodałem, wciąż jednak nie ruszając się z miejsca i wpatrując się w dziewczynę.
Nie wiem. No bo może faktycznie była kimś kompletnie przypadkowym. Jednak widzicie, ja wcale nie miałem dobrej pamięci do twarzy. Mogłem kogoś widywać po kilka razy dziennie, a i tak za cholerę bym go nie rozpoznał, gdyby ktoś mnie o niego spytał. Nie zapamiętywałem ludzi, dopóki ktoś z jakiegoś powodu nie zwrócił mojej uwagi. A wtedy, nawet jeśli widziałbym tego kogoś tylko przez krótką chwilę, nie było szans, żeby ich obraz nie utkwił mi w głowie. No ale własnie, szkoda, że tylko obraz.
Co więc takiego zrobiłaś, że byłaś warta zapamiętania?
- Kayleigh Phate
Re: Pusta Sala
Wto Lip 28, 2015 5:22 am
O tego typu sprawach Kayleigh nawet nie chciała myśleć, to byłaby kompletna katastrofa z jej punktu widzenia. Zawalenie się całego światopoglądu wręcz. W końcu sama bardzo mocno ceniła sobie zarówno swoje myśli, jak i prywatność innych. Nigdy nie należała do wścibskich osób i też takowych nie cierpiała, więc jakby nagle nie miała możliwości mieć swobody nawet w swojej własnej głowie... kto by w ogóle coś takiego wytrzymał? Nie, zdecydowanie to nie byłby najlepszy pomysł.
Stąd też chociażby brała się powoli narastająca w dziewczynie fascynacja naukami zamykania umysłu przed dostępem dla innych osób. Jak na razie kończyło się to jedynie na czytaniu książek, tak zwanej czystej teorii, bo nie znalazła nikogo, kto by taką sztukę miał opanowaną i jeszcze chciałby się tym z nią podzielić. Nie wspominając o zaufaniu, jakie musiałaby mieć do tej osoby... szybko chyba nikogo więc nie znajdzie, z jej ilością przyjaciół. Tak czy owak, Salazar powinien być z niej dumny, skoro znalazła sobie kolejną rzecz, która wyzwalała z niej tyle pokładów ambicji, pomijając że to chwilami zakrawało już bardziej o kujoństwo kruczków, ale mniejsza z tym.
Nie szczególnie mile widziany przybysz jak stanął tak stał, więc Kayleigh wywróciła oczami znacząco i westchnęła cicho.
- No popatrz, to mamy coś wspólnego - mruknęła, powoli spuszczając z tego zirytowanego tonu. Powolutku. Jednak jeśli Gamp myślał, że pozostawi jego zachowanie bez komentarza, to niestety jej nie doceniał. Akurat w takim nastroju, jaki teraz miała, wyjątkowo dobrze można było ujrzeć, jak szczera potrafi niekiedy być. Szkoda, że nie każdy potrafił to docenić.
- W sumie możesz tu tak stać, jesteś o wiele bardziej interesującym celem Gamp - dodała z pokrętnym błyskiem w oczach, lekko poruszając różdżką prowokacyjnie. Nie, nie mogła się powstrzymać, choć tak między nami to wcale nie miała zamiaru go atakować. Bez przesady, starszego ślizgona? Nie była głupia, a to że chwilę temu była zła i lekko zdołowana jeszcze nie oznaczało, że miała myśli samobójcze.
Co do nazwiska chłopaka, całkiem świadomie dodała je na koniec zdania, z ciekawości można powiedzieć. Nie przedstawił się jak na razie, ale też nie sprawiał wrażenia, jakby wiedział z kim dokładnie rozmawia. Ułatwiła mu więc o tyle, że sama ukazała znajomość jego osoby. W sali jedynym źródłem światła były pochodnie, rozmieszczone przy ścianach pomieszczenia, jednak nie utrudniało im to specjalnie widoczności. I dobrze, bo jeszcze Phate znowu zaczęłaby strzelać zaklęciami.
Stąd też chociażby brała się powoli narastająca w dziewczynie fascynacja naukami zamykania umysłu przed dostępem dla innych osób. Jak na razie kończyło się to jedynie na czytaniu książek, tak zwanej czystej teorii, bo nie znalazła nikogo, kto by taką sztukę miał opanowaną i jeszcze chciałby się tym z nią podzielić. Nie wspominając o zaufaniu, jakie musiałaby mieć do tej osoby... szybko chyba nikogo więc nie znajdzie, z jej ilością przyjaciół. Tak czy owak, Salazar powinien być z niej dumny, skoro znalazła sobie kolejną rzecz, która wyzwalała z niej tyle pokładów ambicji, pomijając że to chwilami zakrawało już bardziej o kujoństwo kruczków, ale mniejsza z tym.
Nie szczególnie mile widziany przybysz jak stanął tak stał, więc Kayleigh wywróciła oczami znacząco i westchnęła cicho.
- No popatrz, to mamy coś wspólnego - mruknęła, powoli spuszczając z tego zirytowanego tonu. Powolutku. Jednak jeśli Gamp myślał, że pozostawi jego zachowanie bez komentarza, to niestety jej nie doceniał. Akurat w takim nastroju, jaki teraz miała, wyjątkowo dobrze można było ujrzeć, jak szczera potrafi niekiedy być. Szkoda, że nie każdy potrafił to docenić.
- W sumie możesz tu tak stać, jesteś o wiele bardziej interesującym celem Gamp - dodała z pokrętnym błyskiem w oczach, lekko poruszając różdżką prowokacyjnie. Nie, nie mogła się powstrzymać, choć tak między nami to wcale nie miała zamiaru go atakować. Bez przesady, starszego ślizgona? Nie była głupia, a to że chwilę temu była zła i lekko zdołowana jeszcze nie oznaczało, że miała myśli samobójcze.
Co do nazwiska chłopaka, całkiem świadomie dodała je na koniec zdania, z ciekawości można powiedzieć. Nie przedstawił się jak na razie, ale też nie sprawiał wrażenia, jakby wiedział z kim dokładnie rozmawia. Ułatwiła mu więc o tyle, że sama ukazała znajomość jego osoby. W sali jedynym źródłem światła były pochodnie, rozmieszczone przy ścianach pomieszczenia, jednak nie utrudniało im to specjalnie widoczności. I dobrze, bo jeszcze Phate znowu zaczęłaby strzelać zaklęciami.
- Archibald Gamp
Re: Pusta Sala
Sro Lip 29, 2015 4:52 am
Tak, zdecydowanie negatywów w takiej sytuacji byłoby o wiele więcej. Ja też zbyt ceniłem sobie prywatność, żeby czuć się naprawdę komfortowo z tym, że ktoś mógłby słyszeć moje myśli, ale z drugiej strony - czy miałem coś do ukrycia? Wiem, że o wielu rzeczach nigdy nie mówiłem, niektóre wręcz tratowałem jak wielkie tajemnice, więc tak, mogłoby się wydawać, że faktycznie nie wszystkim chciałbym się podzielić z innymi. Ale, mimo wszystko, to chyba bardziej kaprys, niż uzasadniona potrzeba zachowania tego tylko dla siebie.
No i jest jeszcze jedna kwestia. Dotycząca tego, dlaczego nie chcę się z nikim dzielić swoimi myślami, ale zniósłbym fakt, gdyby ktoś mógł w nich czytać. Otóż – chodzi o sam sposób dotarcia do tych „tajemnic”. Gdyby ktoś mógł się po prostu wedrzeć do mojej głowy, miałby dostęp do wszystkich faktów, ale byłby one dla niego po prostu zlepkiem informacji. A on sam byłby dla mnie dokładnie tym samym człowiekiem, którym był przedtem, tyle, że z jakąś tam wiedzą na mój temat. Gdybym jednak sam dobrowolnie mu to wszystko powiedział, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Poza warstwą czysto informacyjną, doszłyby do tego wszystkiego emocje. Wiecie, kwestia zaufania do drugiego człowieka, a co za tym idzie pogłębienie tej całej relacji, jaka była do tej pory i „zbliżenie się” do siebie. Czyli, mówiąc krócej – wszystko to, czego za wszelką cenę staram się unikać.
Hmm, wychodzi więc na to, że wcale nie ceniłem sobie prywatności, ale dystans do ludzi, który mogłem utrzymać, właśnie dzięki zachowywaniu jej. Dlatego też oklumencja, czy inne tego typu dziedziny magii, kompletnie mnie nie interesowały.
Tak, tak, a ja wciąż stałem w tym samym miejscu, jak idiota przyglądając się dziewczynie. I o ile większość jej słów po prostu gdzieś mi tam przeleciała koło uszu, to jedno wybitnie do mnie trafiło. Gamp.
- To my się znamy? – spytałem, gdy tylko usłyszałem swoje nazwisko, kompletnie ignorując pozostałą część zdania. Nie, żeby mi się uśmiechało być żywą tarczą dla jakiejś przypadkowej niewiasty, skądże. Ale, no właśnie, może wcale nie była taka przypadkowa. I może właśnie miałem szanse dowiedzieć się, skąd właściwe ją pamiętam.
No i jest jeszcze jedna kwestia. Dotycząca tego, dlaczego nie chcę się z nikim dzielić swoimi myślami, ale zniósłbym fakt, gdyby ktoś mógł w nich czytać. Otóż – chodzi o sam sposób dotarcia do tych „tajemnic”. Gdyby ktoś mógł się po prostu wedrzeć do mojej głowy, miałby dostęp do wszystkich faktów, ale byłby one dla niego po prostu zlepkiem informacji. A on sam byłby dla mnie dokładnie tym samym człowiekiem, którym był przedtem, tyle, że z jakąś tam wiedzą na mój temat. Gdybym jednak sam dobrowolnie mu to wszystko powiedział, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Poza warstwą czysto informacyjną, doszłyby do tego wszystkiego emocje. Wiecie, kwestia zaufania do drugiego człowieka, a co za tym idzie pogłębienie tej całej relacji, jaka była do tej pory i „zbliżenie się” do siebie. Czyli, mówiąc krócej – wszystko to, czego za wszelką cenę staram się unikać.
Hmm, wychodzi więc na to, że wcale nie ceniłem sobie prywatności, ale dystans do ludzi, który mogłem utrzymać, właśnie dzięki zachowywaniu jej. Dlatego też oklumencja, czy inne tego typu dziedziny magii, kompletnie mnie nie interesowały.
Tak, tak, a ja wciąż stałem w tym samym miejscu, jak idiota przyglądając się dziewczynie. I o ile większość jej słów po prostu gdzieś mi tam przeleciała koło uszu, to jedno wybitnie do mnie trafiło. Gamp.
- To my się znamy? – spytałem, gdy tylko usłyszałem swoje nazwisko, kompletnie ignorując pozostałą część zdania. Nie, żeby mi się uśmiechało być żywą tarczą dla jakiejś przypadkowej niewiasty, skądże. Ale, no właśnie, może wcale nie była taka przypadkowa. I może właśnie miałem szanse dowiedzieć się, skąd właściwe ją pamiętam.
- Kayleigh Phate
Re: Pusta Sala
Sro Lip 29, 2015 5:32 am
Możliwość kontrolowania tego, kto w jaki sposób miałby usłyszeć jakiś chociażby najmniejszy szczegół skrywanej tajemnicy rzeczywiście była istotna. Gdyby każdy miał słyszeć nasze myśli, na jakiej podstawie określalibyśmy w ogóle poziom zaufania wobec innych, tak na co dzień? Poza tym, Kayleigh z pewnością miała sporo rzeczy w głowie, które może i byłyby interesujące dla innych, jednak ona nie zamierza się nimi dzielić z nikim. Całkiem możliwe, że nigdy. Oczywiście nie mówimy tu o jakichś morderstwach i tym podobnych sprawach, więc prawdopodobnie okazuje się, że to także u niej jedynie kaprys zatrzymania czegoś tylko i wyłączenie dla siebie.
Jak widać jej słowa zostały pominięte, czego jednak nie skomentowała. Opuściła jedynie różdżkę, dając w końcu do zrozumienia, że zabawa skończona. Nie spodziewała się, że jej lekka prowokacja odnośnie nazwisk aż tak przykuje uwagę chłopaka. Ba, przede wszystkim nie spodziewała się takiego pytania! No tak Phate, nie każdy cię kojarzy, doprawdy niezwykłe odkrycie biorąc pod uwagę, jak towarzyską i otwartą osobą była. Dziewczyna przez krótką chwilę pozostawała zamyślona, mimowolnie zagryzając wargę.
- Zależy. Kojarzę cię z domu... i ogólnie korytarzy - odpowiedziała w końcu, marszcząc lekko brwi. By nadać bardziej obojętnego wyrazu słowom, wykonała przy tym krótki, nieokreślony ruch ręką (akurat tą z różdżką, cóż) w powietrzu. Tak na prawdę, ciężko było go nie kojarzyć. Wbrew pozorom i zapewne oczekiwaniom takich osób jak Gamp, przyciągały one sporą uwagę postronnych. Nie, żeby Kay od razu była jego fanką, jednak nawet tak anty-plotkowa osoba jak ona wiedziała kilka mało znaczących informacji. Ot, imię, nazwisko, rok i dom. W sumie nic więcej tak na prawdę, nie biorąc pod uwagę rzecz jasna jej własnych domysłów, a ich odrobinę więcej było. Jednak to właśnie była jedna z tych spraw, które zdecydowanie miały pozostać w jej głowie, nietknięte przez nikogo innego.
Jak widać jej słowa zostały pominięte, czego jednak nie skomentowała. Opuściła jedynie różdżkę, dając w końcu do zrozumienia, że zabawa skończona. Nie spodziewała się, że jej lekka prowokacja odnośnie nazwisk aż tak przykuje uwagę chłopaka. Ba, przede wszystkim nie spodziewała się takiego pytania! No tak Phate, nie każdy cię kojarzy, doprawdy niezwykłe odkrycie biorąc pod uwagę, jak towarzyską i otwartą osobą była. Dziewczyna przez krótką chwilę pozostawała zamyślona, mimowolnie zagryzając wargę.
- Zależy. Kojarzę cię z domu... i ogólnie korytarzy - odpowiedziała w końcu, marszcząc lekko brwi. By nadać bardziej obojętnego wyrazu słowom, wykonała przy tym krótki, nieokreślony ruch ręką (akurat tą z różdżką, cóż) w powietrzu. Tak na prawdę, ciężko było go nie kojarzyć. Wbrew pozorom i zapewne oczekiwaniom takich osób jak Gamp, przyciągały one sporą uwagę postronnych. Nie, żeby Kay od razu była jego fanką, jednak nawet tak anty-plotkowa osoba jak ona wiedziała kilka mało znaczących informacji. Ot, imię, nazwisko, rok i dom. W sumie nic więcej tak na prawdę, nie biorąc pod uwagę rzecz jasna jej własnych domysłów, a ich odrobinę więcej było. Jednak to właśnie była jedna z tych spraw, które zdecydowanie miały pozostać w jej głowie, nietknięte przez nikogo innego.
- Archibald Gamp
Re: Pusta Sala
Sro Lip 29, 2015 6:33 am
O, to widać mieliśmy coś wspólnego. Chociaż z drugiej strony, szczerze powiedziawszy, to ten kaprys niemówienia o niektórych kwestiach był chyba wspólny dla wszystkich ludzi. Nie chcę generalizować oczywiście, no ale czy ktoś naprawdę miał jakieś powody, przez które nie mógł czegoś powiedzieć i które, koniec końców i tak nie sprowadzały się do "nie chcę", a nie "nie mogę"? A z resztą, czy to w ogóle istotne? Jeśli ktoś o czymś nie mówi - to nie, nie ważne dlaczego. To w końcu jego sprawa.
Tak, może nie było to zbyt uprzejme z mojej strony, to pominięcie słów dziewczyny. Ale, nie było to wcale zamierzone. To znaczy, nie do końca, bo w pewnym stopniu na pewno zignorowałem je celowo, ale tylko dlatego, że moje nazwisko przykuło moją uwagę znacznie bardziej. Nie, żebym mia jakąś obsesję na swoim punkcie, czy coś w ten deseń, nie, nie. Po prostu, jak już wspomniałem, dziewczyna wydawała się znajoma, więc fakt, że wiedziała, jak się nazywam mógł się okazać pomocny przy zweryfikowaniu, skąd się właściwie znamy.
- Ach tak... - powiedziałem tylko, lekko... zawiedziony? Chociaż to może nie najlepsze słowo. No, w każdym razie, nie takiej odpowiedzi się spodziewałem. Liczyłem na coś mniej trywialnego, no bo, serio? Nie wydawało mi się, żeby w tej dziewczynie było coś tak wyjątkowego, że tego powodu wyłapałem ją w tłumie pozostałych Ślizgonów w pokoju wspólnym. Znaczy, bez urazy, oczywiście. Po prostu, tak już miałem, to i tak sukces, że kojarzyłem przynajmniej wszystkich Ślizgonów z mojego rocznika. No dobra - prawie wszystkich. - Wybacz, ale twoje nazwisko niestety mi umknęło - dodałem jeszcze, taktownie sugerując, że mogłaby się mimo wszystko przedstawić.
Hmm, w sumie ciekawa kwestia z tym przyciąganiem uwagi. Ale to prawda - im bardziej człowiek starał się pozostać niezauważonym, tym bardziej się na nim skupiano. Nie zawsze otwarcie, ale jednak. Coś o tym wiem. No, może nie była to reguła, ale często się jednak sprawdzała.
Nie myślcie też, że nie zauważyłem tego, że dziewczyna wciąż trzyma w dłoni różdżkę. I co jakiś czas nią delikatnie porusza. Czy celowo - nie wiem. Mam jednak nadzieję, że nie będę zmuszony sięgnąć po swoją. Bo, szczerze mówiąc, nie znoszę pojedynków. Naprawdę. Ciskanie zaklęciami w ludzi to nie moja bajka. Z resztą - jakiekolwiek spory, to nie moja bajka. Co oczywiście nie zmienia faktu, że w razie czego nie sięgnąłbym po różdżkę. Chociaż i tak przyznam, że wolałbym się wycofać niż walczyć. Ach, jakież to ślizgońskie, prawda?
Tak, może nie było to zbyt uprzejme z mojej strony, to pominięcie słów dziewczyny. Ale, nie było to wcale zamierzone. To znaczy, nie do końca, bo w pewnym stopniu na pewno zignorowałem je celowo, ale tylko dlatego, że moje nazwisko przykuło moją uwagę znacznie bardziej. Nie, żebym mia jakąś obsesję na swoim punkcie, czy coś w ten deseń, nie, nie. Po prostu, jak już wspomniałem, dziewczyna wydawała się znajoma, więc fakt, że wiedziała, jak się nazywam mógł się okazać pomocny przy zweryfikowaniu, skąd się właściwie znamy.
- Ach tak... - powiedziałem tylko, lekko... zawiedziony? Chociaż to może nie najlepsze słowo. No, w każdym razie, nie takiej odpowiedzi się spodziewałem. Liczyłem na coś mniej trywialnego, no bo, serio? Nie wydawało mi się, żeby w tej dziewczynie było coś tak wyjątkowego, że tego powodu wyłapałem ją w tłumie pozostałych Ślizgonów w pokoju wspólnym. Znaczy, bez urazy, oczywiście. Po prostu, tak już miałem, to i tak sukces, że kojarzyłem przynajmniej wszystkich Ślizgonów z mojego rocznika. No dobra - prawie wszystkich. - Wybacz, ale twoje nazwisko niestety mi umknęło - dodałem jeszcze, taktownie sugerując, że mogłaby się mimo wszystko przedstawić.
Hmm, w sumie ciekawa kwestia z tym przyciąganiem uwagi. Ale to prawda - im bardziej człowiek starał się pozostać niezauważonym, tym bardziej się na nim skupiano. Nie zawsze otwarcie, ale jednak. Coś o tym wiem. No, może nie była to reguła, ale często się jednak sprawdzała.
Nie myślcie też, że nie zauważyłem tego, że dziewczyna wciąż trzyma w dłoni różdżkę. I co jakiś czas nią delikatnie porusza. Czy celowo - nie wiem. Mam jednak nadzieję, że nie będę zmuszony sięgnąć po swoją. Bo, szczerze mówiąc, nie znoszę pojedynków. Naprawdę. Ciskanie zaklęciami w ludzi to nie moja bajka. Z resztą - jakiekolwiek spory, to nie moja bajka. Co oczywiście nie zmienia faktu, że w razie czego nie sięgnąłbym po różdżkę. Chociaż i tak przyznam, że wolałbym się wycofać niż walczyć. Ach, jakież to ślizgońskie, prawda?
- Kayleigh Phate
Re: Pusta Sala
Sro Lip 29, 2015 4:38 pm
Nie ukrywajmy, reakcja ślizgona zaskakiwała Kay coraz bardziej. Oczywiście bylo to spowodowane tym, ze te wszystkie domysły na jego temat jak na razie okazywał się całkiem bezpodstawne i mało trafne. Nie oszukujmy sie przecież, bardziej spodziewała sie, że na wstępie usłyszy juz parę niemiłych słów, choćby za to rzucanie zaklęciami w jego stronę, nie mówiąc juz o tym, że nadal tu siedziała i nie wyszła, zostawiajac salę do jego dyspozycji. Pewnie było to trochę nie w porządku, takie zakładanie z góry że jest wredny etc., no ale cóż, jego zachowanie na co dzień w tym nie pomagało.
Wracając do tej dwójki ślizgonów, dziewczyna zmarszczyla ponownie brwi i powoli zsunęła się z ławki, podchodząc nieco bliżej
-A co?- spytała powoli, z nieco zaczepnym akcentem. Widać było, że jakby nie o taką odpowiedź mu chodziło, więc ciekawska natura Kayleigh momentalnie zaczęła się ujawniać, choć jak zawsze - stopniowo. Zawsze na szczęście wiedziała kiedy przestać, powstrzymać się od kolejnych pytań, a przynajmniej miała taka nadzieję.
- Kayleigh Phate- poprawiła sie szybko, wyciągając w kierunku Archibalda rękę. Co jak co, może i na przywitanie potrafiła rzucać w kogoś zaklęciami, ale jak przychodziło do takich sytuacji, to maniery przede wszystkim, a jak.
- Nie kojarzysz mnie, prawda? - spytała z rozbawieniem, nagle zaczynając się śmiać w duchu z tej całej scenki, która sie miedzy nimi rozgrywała. Kay nie należała do osób obrażalskich, tak wiec wbrew pozorom nie zamierzała mu tu zaraz strzelać fochów za to, że jej nie kojarzył. Przecież nawet na tym samym roku nie było. To, że na początku założyła inną kwestie, już nie było istotne.
Wracając do tej dwójki ślizgonów, dziewczyna zmarszczyla ponownie brwi i powoli zsunęła się z ławki, podchodząc nieco bliżej
-A co?- spytała powoli, z nieco zaczepnym akcentem. Widać było, że jakby nie o taką odpowiedź mu chodziło, więc ciekawska natura Kayleigh momentalnie zaczęła się ujawniać, choć jak zawsze - stopniowo. Zawsze na szczęście wiedziała kiedy przestać, powstrzymać się od kolejnych pytań, a przynajmniej miała taka nadzieję.
- Kayleigh Phate- poprawiła sie szybko, wyciągając w kierunku Archibalda rękę. Co jak co, może i na przywitanie potrafiła rzucać w kogoś zaklęciami, ale jak przychodziło do takich sytuacji, to maniery przede wszystkim, a jak.
- Nie kojarzysz mnie, prawda? - spytała z rozbawieniem, nagle zaczynając się śmiać w duchu z tej całej scenki, która sie miedzy nimi rozgrywała. Kay nie należała do osób obrażalskich, tak wiec wbrew pozorom nie zamierzała mu tu zaraz strzelać fochów za to, że jej nie kojarzył. Przecież nawet na tym samym roku nie było. To, że na początku założyła inną kwestie, już nie było istotne.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach