- Remus J. Lupin
Re: Pusta Sala
Pią Lut 20, 2015 6:41 pm
Oderwał żabie jedną nogę, zastanawiając się, co chodziło po głowie twórcom tego przysmaku. Czekoladowe imitacje żywych żab nie należały z pewnością do słodkiego repertuaru Remusa w dzieciństwie. Gryzienie i jedzenie czegoś, co się rusza i co przypomina realne zwierzaki było... dziwne. Zresztą tak jak cały czarodziejski świat, w którym nikt nie dziwił się istnieniu wampirów, wilkołaków czy trytonów. Więc skoro dla tego czarodziejskiego świata żywe czekoladowe żaby były czymś normalnym, to najwyraźniej było w tym coś normalnego, chociaż Lunatyk za każdym razem dziwił się absurdalności całej sytuacji.
Słodka czekolada zaczęła rozpływać mu się na języku, gdy zamknął usta, próbując przełknąć przepyszną słodkość. Hm... może powinien częściej chodzić na dyżury w czasie, gdy Puchoni chcą poćwiczyć w salach jakieś zaklęcia? A może powinien śledzić tę konkretną Puchonkę, bo może następnym razem, oczywiście całkowicie przypadkowo, będzie miała ze sobą kosz piknikowy?
- Nie polecałbym - powiedział w końcu, gdy udało mu się przełknąć i miał pewność, że nie zacznie mlaskać. - Gdzieś pod nami są toalety, więc jakiekolwiek naruszenie ich struktury... no cóż, po prostu nie polecałbym, chyba że lubisz takie specjalne atrakcje. I pomyśl o biednym woźnym. Nie dość, że kolorowa kocica, to jeszcze całe dnie zasuwania ze ścierą - dodał, ale w jego głosie nie było nawet jednej nuty współczucia. Może i był prefektem, ale był ten Huncwotem i Gryfonem. Musiały istnieć jakieś granice zrozumienia dla wtykającego wszędzie swój paskudny nochal woźnego.
Stanął przy stoliku tuż obok Alice i oparł się o blat swoim szlachetnym wilkołaczym tyłkiem. Natura nie poskąpiła mu wzrostu, co skrzętnie wykorzystywał, bez problemu siadając nawet na bardzo wysokich parapetach i blatach, podczas gdy wielu znanych mu uczniów musiało przy nich śmiesznie podskakiwać, by usadzić w końcu swoje cztery litery w miarę wygodnie.
- No i podejrzewam, że zawsze mogłoby to być gorsze wrażenie. W końcu nadal żyję, stolik jest cały, a dolna część zamku nie wpływa w szambie. Jest pięknie, nieprawdaż? - ugryzł kolejną nogę, a żaba w końcu znieruchomiała, jakby świadoma, że nie minie jej okrutny los. To była mała nerwica Remusa: jeśli jadł czekoladową żabę, zawsze zaczynał od nóg, żeby mieć pewność, że słodka paskuda nie ożyje nagle w żołądku i nie zacznie po nim latać jak Potter za Evans.
Słodka czekolada zaczęła rozpływać mu się na języku, gdy zamknął usta, próbując przełknąć przepyszną słodkość. Hm... może powinien częściej chodzić na dyżury w czasie, gdy Puchoni chcą poćwiczyć w salach jakieś zaklęcia? A może powinien śledzić tę konkretną Puchonkę, bo może następnym razem, oczywiście całkowicie przypadkowo, będzie miała ze sobą kosz piknikowy?
- Nie polecałbym - powiedział w końcu, gdy udało mu się przełknąć i miał pewność, że nie zacznie mlaskać. - Gdzieś pod nami są toalety, więc jakiekolwiek naruszenie ich struktury... no cóż, po prostu nie polecałbym, chyba że lubisz takie specjalne atrakcje. I pomyśl o biednym woźnym. Nie dość, że kolorowa kocica, to jeszcze całe dnie zasuwania ze ścierą - dodał, ale w jego głosie nie było nawet jednej nuty współczucia. Może i był prefektem, ale był ten Huncwotem i Gryfonem. Musiały istnieć jakieś granice zrozumienia dla wtykającego wszędzie swój paskudny nochal woźnego.
Stanął przy stoliku tuż obok Alice i oparł się o blat swoim szlachetnym wilkołaczym tyłkiem. Natura nie poskąpiła mu wzrostu, co skrzętnie wykorzystywał, bez problemu siadając nawet na bardzo wysokich parapetach i blatach, podczas gdy wielu znanych mu uczniów musiało przy nich śmiesznie podskakiwać, by usadzić w końcu swoje cztery litery w miarę wygodnie.
- No i podejrzewam, że zawsze mogłoby to być gorsze wrażenie. W końcu nadal żyję, stolik jest cały, a dolna część zamku nie wpływa w szambie. Jest pięknie, nieprawdaż? - ugryzł kolejną nogę, a żaba w końcu znieruchomiała, jakby świadoma, że nie minie jej okrutny los. To była mała nerwica Remusa: jeśli jadł czekoladową żabę, zawsze zaczynał od nóg, żeby mieć pewność, że słodka paskuda nie ożyje nagle w żołądku i nie zacznie po nim latać jak Potter za Evans.
- Alice Hughes
Re: Pusta Sala
Pią Lut 20, 2015 11:04 pm
Filch sprzątający uczniowskie... Może i wizja była ciut kusząca... Na pewno jednak nie na tyle by ryzykować odjęcie punktów i tak już osłabionemu w rankingu domowi. Poza tym Alice nie miała by nic przeciwko spłataniu woźnemu lekkiego psikusa, ale upadlanie kogokolwiek (nawet tak irytującego) wykraczało poza jej wszelkie moralne kompetencje.
- Niech ci będzie. Z uwagi na jego wątłe serduszko, bo o ile ma jakiekolwiek to z pewnością mocno już nadwyrężone, pozbawię go takich atrakcji.
Kiedy Remus zbliżył się do niej i oparł niedbale o stolik spięła się lekko jednak tylko na chwilę. Nie była nigdy szkolną gwiazdą która w sekundę odnajdywała się w nowym towarzystwie. Ale kojarzyła przecież chłopaka i pomimo, że zrobił przynajmniej kilka rzeczy których zupełnie by się po nim nie spodziewała - wiedziała, że nie wyskoczy nagle z żadną głupotą. W dodatku nie mogła wciąż oszukiwać samej siebie. Schowana zazwyczaj za grubymi książkami łaknęła wrażeń i towarzystwa. Wszystko czego chwytała się do tej pory miało przybliżyć ją do perfekcji. Ale była to jedynie teoria... Zbyt dużo czasu spędziła na obserwowaniu świata by wierzyć, że to wystarczy. A nieco zagubiony - choć waleczny - chochlik w jej wnętrzu nieznośnie domagał się uwagi.
- To fakt - Przyznała mu rację. Może i w około szalała wojna. Może i przyszłość... Jej, Lupina, wszystkich uczniów w zamku i czarodziei poza nim, a nawet nieświadomych niczego mugoli była bardziej niepewna niż kiedykolwiek. Ale czy to oznaczało, że nie może pozwolić sobie na chwilę szczęścia?
Chrzanić szlaban. Czym ty się przejmujesz? Zacznij w końcu żyć dziewczyno...
Patrzyła jak chłopak pozbawia żabę kończyn. Sama nigdy na to nie wpadła. Prawdopodobnie dlatego, że kiedy tylko udawało jej się schwytać żywotny deser od razu starała się go spacyfikować, konsumując jak najszybciej.
- Do listy niewątpliwych pozytywów dodała bym jeszcze fakt, że jesteśmy młodzi a czekolada pyszna. - Wsunęła do ust cześć żaby której z uwagi na apetyt lepiej nie nazywać i przyjrzała się chłopakowi z bliska. Choć nieco już rozluźniony i w o wiele lepszym nastroju niż kiedy nakrył ją w sali nadal był zmęczony i blady. Poczuła się nagle głupio mając wrażenie, że odrywa go od obowiązków. Nieco skruszona przestała machać nogami.
- Ale chyba w czymś ci przeszkodziłam, co? Przepraszam jeśli cię męczę... Na prawdę możemy zapomnieć o całej sprawie a ją po prostu stąd zniknę...
Idiotko... Kretynko... Zidiociały gumochłonie...
- Albo... - Dodała w przypływie odwagi, spotęgowanym niewątpliwie potokiem bluzgów pod własnym adresem a w jej wzroku pojawiła się iskierka. - Mógł byś się zgodzić żebym towarzyszyła ci w obowiązkach. Obiecuje, że nie będę się wtrącać! Jest jeszcze wcześnie a spacerować po korytarzu mam chyba prawo. - Uśmiechnęła się mając nadzieję, że chłopak zgodzi się i będzie miała możliwość przyjrzenia się bliżej pracy której miała zamiar się podjąć.
Obowiązki, obowiązki... Czy ty przypadkiem nie czujesz się nieco samotna? Ile możesz czytać i gadać ze szczurem?
- Uroczyście ślubuję, że nie postaram się też niczego sprzątnąć. A po wszystkim mogła bym cię też zaprosić na coś słodkiego... Spokojnie, tym razem nie będzie się ruszać. Mam zaprzyjaźnionego skrzata. Jest mistrzem jeśli chodzi o dyniowe ciasto. - Uśmiechnęła się.
- I to nadal nie jest próba przekupienia! - Zachichotała a nadzieja w jej wzroku tym razem nie dała się ukryć. Nowa znajomość bardzo ją kusiła. Wiedziała jednak, że nawet jeśli zostanie odesłana do dormitorium nauczyła się dziś więcej niż na jakiejkolwiek lekcji.
- Niech ci będzie. Z uwagi na jego wątłe serduszko, bo o ile ma jakiekolwiek to z pewnością mocno już nadwyrężone, pozbawię go takich atrakcji.
Kiedy Remus zbliżył się do niej i oparł niedbale o stolik spięła się lekko jednak tylko na chwilę. Nie była nigdy szkolną gwiazdą która w sekundę odnajdywała się w nowym towarzystwie. Ale kojarzyła przecież chłopaka i pomimo, że zrobił przynajmniej kilka rzeczy których zupełnie by się po nim nie spodziewała - wiedziała, że nie wyskoczy nagle z żadną głupotą. W dodatku nie mogła wciąż oszukiwać samej siebie. Schowana zazwyczaj za grubymi książkami łaknęła wrażeń i towarzystwa. Wszystko czego chwytała się do tej pory miało przybliżyć ją do perfekcji. Ale była to jedynie teoria... Zbyt dużo czasu spędziła na obserwowaniu świata by wierzyć, że to wystarczy. A nieco zagubiony - choć waleczny - chochlik w jej wnętrzu nieznośnie domagał się uwagi.
- To fakt - Przyznała mu rację. Może i w około szalała wojna. Może i przyszłość... Jej, Lupina, wszystkich uczniów w zamku i czarodziei poza nim, a nawet nieświadomych niczego mugoli była bardziej niepewna niż kiedykolwiek. Ale czy to oznaczało, że nie może pozwolić sobie na chwilę szczęścia?
Chrzanić szlaban. Czym ty się przejmujesz? Zacznij w końcu żyć dziewczyno...
Patrzyła jak chłopak pozbawia żabę kończyn. Sama nigdy na to nie wpadła. Prawdopodobnie dlatego, że kiedy tylko udawało jej się schwytać żywotny deser od razu starała się go spacyfikować, konsumując jak najszybciej.
- Do listy niewątpliwych pozytywów dodała bym jeszcze fakt, że jesteśmy młodzi a czekolada pyszna. - Wsunęła do ust cześć żaby której z uwagi na apetyt lepiej nie nazywać i przyjrzała się chłopakowi z bliska. Choć nieco już rozluźniony i w o wiele lepszym nastroju niż kiedy nakrył ją w sali nadal był zmęczony i blady. Poczuła się nagle głupio mając wrażenie, że odrywa go od obowiązków. Nieco skruszona przestała machać nogami.
- Ale chyba w czymś ci przeszkodziłam, co? Przepraszam jeśli cię męczę... Na prawdę możemy zapomnieć o całej sprawie a ją po prostu stąd zniknę...
Idiotko... Kretynko... Zidiociały gumochłonie...
- Albo... - Dodała w przypływie odwagi, spotęgowanym niewątpliwie potokiem bluzgów pod własnym adresem a w jej wzroku pojawiła się iskierka. - Mógł byś się zgodzić żebym towarzyszyła ci w obowiązkach. Obiecuje, że nie będę się wtrącać! Jest jeszcze wcześnie a spacerować po korytarzu mam chyba prawo. - Uśmiechnęła się mając nadzieję, że chłopak zgodzi się i będzie miała możliwość przyjrzenia się bliżej pracy której miała zamiar się podjąć.
Obowiązki, obowiązki... Czy ty przypadkiem nie czujesz się nieco samotna? Ile możesz czytać i gadać ze szczurem?
- Uroczyście ślubuję, że nie postaram się też niczego sprzątnąć. A po wszystkim mogła bym cię też zaprosić na coś słodkiego... Spokojnie, tym razem nie będzie się ruszać. Mam zaprzyjaźnionego skrzata. Jest mistrzem jeśli chodzi o dyniowe ciasto. - Uśmiechnęła się.
- I to nadal nie jest próba przekupienia! - Zachichotała a nadzieja w jej wzroku tym razem nie dała się ukryć. Nowa znajomość bardzo ją kusiła. Wiedziała jednak, że nawet jeśli zostanie odesłana do dormitorium nauczyła się dziś więcej niż na jakiejkolwiek lekcji.
- Remus J. Lupin
Re: Pusta Sala
Sob Lut 21, 2015 10:31 am
Żaba cudownie rozpływała się w ustach, a Remus zastanawiał się, co takiego jest w zwykłej czekoladzie, że ma aż tyle wspaniałych właściwości. Postanowił zawsze nosić ze sobą kawałek tej ciemnej słodkości, bo w końcu nigdy nie wiadomo, kiedy i gdzie mogłaby się przydać. Jeśli nie jemu, to kiedyś na pewno komuś pomoże. Może niekoniecznie od razu w leczeniu poważnych ran, ale na przykład pomoże w uspokojeniu skołatanych nerwów, irytacji, zmęczenia czy - jak było w jego przypadku - rezygnacji i frustracji. Kompletnie bowiem stracił już nadzieję, że zdąży się uwinąć z patrolem przed jakąś późniejszą godziną. Tylko że teraz, po kilku małych gryzach słodkiego płaza, przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. Tak, Alice miała rację, czekolada była przepyszna, a oni byli młodzi.
I niebawem czekały ich szalenie trudne egzaminy, co uświadomił sobie dokładnie w tej samej chwili, gdy zapewne tylna kończyna żaby właśnie znalazła się w żołądku. O rany, ależ on jest czasami nieogarnięty, powinien od razu się domyśleć, że ta eskapada Puchonki nie ma na celu zwykłego pogwałcenia regulaminu, ale jest związana z ciężkimi ćwiczeniami, które on, co wstyd przyznać, starał się odkładać na później, tonąc póki co w stosach książek i pergaminów, zamiast złapać różdżkę i przećwiczyć porządnie zaklęcia. Stłumił westchnięcie.
- Byłoby mi bardzo przykro, gdybyś teraz uciekła. Pomyślałbym sobie, że faktycznie jestem takim nudziarzem, za jakiego mnie uważają. Oczywiście nie licząc woźnego, który moją kartotekę mógłby wydać w formie grubego tomiszcza - zacisnął dłonie na kancie stołu, jeszcze bardziej odwracając głowę w stronę Alice i pozwalając sobie na niezobowiązujący uśmiech rozbawienia pomieszanego z delikatną ironią. - Więc jeśli nie boisz się towarzystwa prefekta-przestępcy, to z przyjemnością zaproszę cię na mały spacer po Hogwarcie. A raczej po dwóch ostatnich piętrach. I uroczyście ślubuję - dodał, naśladując jej ton - że postaram się w tym czasie nie ukarać żadnego z biednych Puchonów. Ale za Ślizgonów nie ręczę; oniż żyją własnym życiem i czasem trzeba ich postawić do pionu.
Naprawdę byłoby miło mieć towarzystwo. Zazwyczaj dyżury odbywały się dwójkami i, o ile Remus trafił akurat na normalnego prefekta, razem patrolowali korytarze, dzięki czemu ze wszystkim schodziło im znacznie szybciej. Najczęściej jednak musiał sam przemierzać puste lub wręcz przeciwnie, zatłoczone hole. Jasne, takie chwile samotności często się przydawały, zwłaszcza gdy dyżur przypadał na wieczorne godziny. Ale dzisiaj Remus nie szukał samotności tylko spokoju, więc nie widział powodu, dla którego miałby odmawiać Puchonce.
I niebawem czekały ich szalenie trudne egzaminy, co uświadomił sobie dokładnie w tej samej chwili, gdy zapewne tylna kończyna żaby właśnie znalazła się w żołądku. O rany, ależ on jest czasami nieogarnięty, powinien od razu się domyśleć, że ta eskapada Puchonki nie ma na celu zwykłego pogwałcenia regulaminu, ale jest związana z ciężkimi ćwiczeniami, które on, co wstyd przyznać, starał się odkładać na później, tonąc póki co w stosach książek i pergaminów, zamiast złapać różdżkę i przećwiczyć porządnie zaklęcia. Stłumił westchnięcie.
- Byłoby mi bardzo przykro, gdybyś teraz uciekła. Pomyślałbym sobie, że faktycznie jestem takim nudziarzem, za jakiego mnie uważają. Oczywiście nie licząc woźnego, który moją kartotekę mógłby wydać w formie grubego tomiszcza - zacisnął dłonie na kancie stołu, jeszcze bardziej odwracając głowę w stronę Alice i pozwalając sobie na niezobowiązujący uśmiech rozbawienia pomieszanego z delikatną ironią. - Więc jeśli nie boisz się towarzystwa prefekta-przestępcy, to z przyjemnością zaproszę cię na mały spacer po Hogwarcie. A raczej po dwóch ostatnich piętrach. I uroczyście ślubuję - dodał, naśladując jej ton - że postaram się w tym czasie nie ukarać żadnego z biednych Puchonów. Ale za Ślizgonów nie ręczę; oniż żyją własnym życiem i czasem trzeba ich postawić do pionu.
Naprawdę byłoby miło mieć towarzystwo. Zazwyczaj dyżury odbywały się dwójkami i, o ile Remus trafił akurat na normalnego prefekta, razem patrolowali korytarze, dzięki czemu ze wszystkim schodziło im znacznie szybciej. Najczęściej jednak musiał sam przemierzać puste lub wręcz przeciwnie, zatłoczone hole. Jasne, takie chwile samotności często się przydawały, zwłaszcza gdy dyżur przypadał na wieczorne godziny. Ale dzisiaj Remus nie szukał samotności tylko spokoju, więc nie widział powodu, dla którego miałby odmawiać Puchonce.
- Alice Hughes
Re: Pusta Sala
Sob Lut 21, 2015 2:17 pm
Patrzyła na chłopaka zastanawiając się czy przypadkiem nie zagalopowała się w nieco. W końcu wychodząc samotnie raczej nie miał zamiaru brać sobie po drodze nikogo na doczepkę. Zwłaszcza lekko niezrównoważonego a miała wrażenie, że tak właśnie wypadła.
Uśmiechnęła się więc słysząc, że wcale nie przeszkadza mu jej towarzystwo i zachichotała widząc nieco ironiczny uśmiech. Lupin, choć chyba bardzo się starał, z cała pewnością nie był nudziarzem.
- Nigdy jeszcze nie spacerowałam w obecności przestępcy. A już na pewno nie ukrytego za maską prefekta. Czy to przypadkiem nie jest ciut niebezpieczne? - Spoglądała z dołu na rozpogodzona twarz. Nawet siedząc na wysokim stoliku sięgała mu ledwie do ramienia. - A Puchoni wcale nie są biedni! Mamy po prostu dobre serduszka. - Była pewna, że nawet Warp i Lovegood potrafili wyznaczyć sobie granicę. Gdzieś tam... Pod horyzontem...
Zeskoczyła lekko na podłogę ciesząc się, że nie wywróciła się przy tym. Dzisiaj wszystko było możliwe. I chyba faktycznie lekko oszalała. Jeszcze chwilę wcześniej oddala by nieomal wszystko by zostać w sali i móc spokojnie potrenować. Teraz nie mogła się doczekać by stąd wyjść. Najlepiej w towarzystwie niewątpliwie sympatycznego kryminalisty.
- Ale tymi Ślizgonami mnie przekonałeś. Chętnie popatrzę jak gadzinki się tłumaczą.
Zerkała na Remusa błyszczącymi oczami, zastanawiając się gdzie podziała się ta nieco zagubiona i nieśmiała dziewczyna. Nie miała wątpliwości, że jeszcze wróci. Dziś jednak najwyraźniej wzięła sobie wolne. Chwyciła torbę i podeszła do drzwi. Naśladując jego wcześniejsze teatralne gesty otworzyła je szeroko.
- Prowadź przewodniku.
Cieszyła się, że sprawy przybrały nieoczekiwany obrót.
z/t x2
Uśmiechnęła się więc słysząc, że wcale nie przeszkadza mu jej towarzystwo i zachichotała widząc nieco ironiczny uśmiech. Lupin, choć chyba bardzo się starał, z cała pewnością nie był nudziarzem.
- Nigdy jeszcze nie spacerowałam w obecności przestępcy. A już na pewno nie ukrytego za maską prefekta. Czy to przypadkiem nie jest ciut niebezpieczne? - Spoglądała z dołu na rozpogodzona twarz. Nawet siedząc na wysokim stoliku sięgała mu ledwie do ramienia. - A Puchoni wcale nie są biedni! Mamy po prostu dobre serduszka. - Była pewna, że nawet Warp i Lovegood potrafili wyznaczyć sobie granicę. Gdzieś tam... Pod horyzontem...
Zeskoczyła lekko na podłogę ciesząc się, że nie wywróciła się przy tym. Dzisiaj wszystko było możliwe. I chyba faktycznie lekko oszalała. Jeszcze chwilę wcześniej oddala by nieomal wszystko by zostać w sali i móc spokojnie potrenować. Teraz nie mogła się doczekać by stąd wyjść. Najlepiej w towarzystwie niewątpliwie sympatycznego kryminalisty.
- Ale tymi Ślizgonami mnie przekonałeś. Chętnie popatrzę jak gadzinki się tłumaczą.
Zerkała na Remusa błyszczącymi oczami, zastanawiając się gdzie podziała się ta nieco zagubiona i nieśmiała dziewczyna. Nie miała wątpliwości, że jeszcze wróci. Dziś jednak najwyraźniej wzięła sobie wolne. Chwyciła torbę i podeszła do drzwi. Naśladując jego wcześniejsze teatralne gesty otworzyła je szeroko.
- Prowadź przewodniku.
Cieszyła się, że sprawy przybrały nieoczekiwany obrót.
z/t x2
- Sahir Nailah
Re: Pusta Sala
Wto Kwi 07, 2015 2:27 pm
Kochanie, spójrz: jesteśmy tutaj sami. Kochanie – nie zdzwonią do nas żadne telefony, nikt nie czeka na nas w domu – możemy tutaj po prostu być i nie martwić się światem, nie przejmować się niczym, co tkwi w zastoju dookoła Nas – Ty możesz być cudną Cyganką, Ja mogę być Księciem, który nigdy nie przyjedzie na białym koniu, żeby cię uratować, nigdy nie przyodzieje srebrnej zbroi i nie będzie ratować królestw – będę tym, kim jestem, a Ty... Ty też bądź. Nie musisz być sobą. Nadal możesz tkać swoje pajęczyny i tańczyć w świecie ułudy, to naprawdę nie jest aż tak istotne, wiesz? Akceptuję to, co wręczasz w me dłonie i podobasz mi się, gdy jesteś cudownym, niebiańskim ptakiem o kolorowych piórach, zresztą, o Słodka, który z Nas tego nie lubi..? Wiesz – jesteśmy tylko mężczyznami, jeden bardziej pokręcony od drugiego, albo właśnie... każdy kolejny bardziej normalny ode mnie. Zasługujesz na wiele, bo masz czyste serce, bo choć upodabniasz się do pająka, to twoje kokony przędnięte są po to, by słać bajki – jest w tym cudownie żałosny dramatyzm, który przesiąka irytującym pytaniem: po co ona się tak poświęca..? Może to jakieś wynagrodzenie samej sobie bycia istotą, która choć przemyka w snach i której szelest spódnicy się pamięta, to pozostaje tylko tą senną marą i nigdy nie przyjmie realnych odcieni kogoś, kto może przy nas stać? Trochę jak wiatr. Trochę jak wiosenny deszcz – mamiąco orzeźwiający we wszystkich doznaniach, które ze sobą niesie. Wszak wszyscy jesteśmy tylko mizernymi budowlami naszych pragnień i upadków, wzniesień i żali. Takimi... puzzlami. Cholera, naprawdę kocham to słowo. Puzzle. Coś, co może być banalne, składać się z 10 elementów, które dopasujemy w 5 minut z nawet zamkniętymi oczyma, albo... może być czymś, co ma 2000 elementów. Chciałbym kiedyś poukładać puzzle. Takie prawdziwe. Maleńkie spaczenie, ale... chyba aż stworzę z niego rozpoczynającą się od zera "listę pragnień". Wszak – czemu nie? Jestem przecież... żywy. Naprawdę. I nie jestem zły.
Słowa kreśliły się miękkim krańcem zużytego pióra, ale wciąż będącego w stanie coś napisać, tak samo jak i mocno obijały się palce na klawiaturze, by kreślić kolejne słowa i nadawać realność osiągów tej jednej, konkretnej postaci, do której przylgnęło już bardzo wiele tytułów, a która właśnie w jednej z pustych sal, na parapecie jednego z otworzonych okien i wyglądała na zewnątrz, nie szukając nawet niczego, ani nikogo konkretnego – zieleń i błękit nieba cieszyły oczy, a wyraźnie wiosenne powietrze zapraszało aż, by sycić się jego wonią i orzeźwiającym dotykiem na policzkach – to inspirowało. Tak samo jak i pewna muza inspirowała każdego, kto miał w sobie choć minimalną potrzebę sięgania i dostrzegania piękna – ale ta muza była bardzo, ale to bardzo zepsuta – wyżarta przez korniki od środka starała się tkać bajki, by nadal okręcać się w ramach tego pięknego słowa, ażeby nie umknęło jej i pragnieniom... by co? Czy Esmeralda Moore, której nie widziałeś już spory kawałek czasu, miała jakiekolwiek pragnienia? Minął chyba miesiąc od waszego ostatniego spotkania... Kiedy miało ono miejsce? No tak – to nieszczęśliwe, felerne, nad jeziorem... ale ono zostało jakoś zatarte w całym przewodzie myśli, bo o wiele przyjemniej było się skupić na tym delikatniejszym, na dziedzińcu... przyjemniejszym jak dla kogo?
Czarnowłosy ściągnął z ud dziennik i zatrzasnął go, rzucając na stolik, tak samo jak i pióro wsunął do kałamarza, biorąc głębszy oddech i przymykając oczy, by na chwilę zatopić się w pozornych liniach nieistnienia, jak to ktoś kiedyś powiedział: jakże przewidywalny w swej nieprzewidywalności. Była w tym bardzo błędna krzywa, w której nie do końca zła postać nie była w stanie zabić, a jednocześnie nie do końca dobra nie potrafiła nie marzyć o świecie w pożodze, gdzie wszystko stawało się czarno-szarą plamą upstrzoną dogasającym ogniem, który nie ma już czego pożerać i krwią... W tym świecie wszystkie rzeki, jeziora i morza zamieniały się na szkarłatne zbiorniki... I wiecie co? Był to świat cudowny. Niemal doskonały.
Chociażby dlatego, że po tym świecie kroczył sam.
Słowa kreśliły się miękkim krańcem zużytego pióra, ale wciąż będącego w stanie coś napisać, tak samo jak i mocno obijały się palce na klawiaturze, by kreślić kolejne słowa i nadawać realność osiągów tej jednej, konkretnej postaci, do której przylgnęło już bardzo wiele tytułów, a która właśnie w jednej z pustych sal, na parapecie jednego z otworzonych okien i wyglądała na zewnątrz, nie szukając nawet niczego, ani nikogo konkretnego – zieleń i błękit nieba cieszyły oczy, a wyraźnie wiosenne powietrze zapraszało aż, by sycić się jego wonią i orzeźwiającym dotykiem na policzkach – to inspirowało. Tak samo jak i pewna muza inspirowała każdego, kto miał w sobie choć minimalną potrzebę sięgania i dostrzegania piękna – ale ta muza była bardzo, ale to bardzo zepsuta – wyżarta przez korniki od środka starała się tkać bajki, by nadal okręcać się w ramach tego pięknego słowa, ażeby nie umknęło jej i pragnieniom... by co? Czy Esmeralda Moore, której nie widziałeś już spory kawałek czasu, miała jakiekolwiek pragnienia? Minął chyba miesiąc od waszego ostatniego spotkania... Kiedy miało ono miejsce? No tak – to nieszczęśliwe, felerne, nad jeziorem... ale ono zostało jakoś zatarte w całym przewodzie myśli, bo o wiele przyjemniej było się skupić na tym delikatniejszym, na dziedzińcu... przyjemniejszym jak dla kogo?
Czarnowłosy ściągnął z ud dziennik i zatrzasnął go, rzucając na stolik, tak samo jak i pióro wsunął do kałamarza, biorąc głębszy oddech i przymykając oczy, by na chwilę zatopić się w pozornych liniach nieistnienia, jak to ktoś kiedyś powiedział: jakże przewidywalny w swej nieprzewidywalności. Była w tym bardzo błędna krzywa, w której nie do końca zła postać nie była w stanie zabić, a jednocześnie nie do końca dobra nie potrafiła nie marzyć o świecie w pożodze, gdzie wszystko stawało się czarno-szarą plamą upstrzoną dogasającym ogniem, który nie ma już czego pożerać i krwią... W tym świecie wszystkie rzeki, jeziora i morza zamieniały się na szkarłatne zbiorniki... I wiecie co? Był to świat cudowny. Niemal doskonały.
Chociażby dlatego, że po tym świecie kroczył sam.
- Esmeralda Moore
Re: Pusta Sala
Wto Kwi 07, 2015 2:27 pm
O czym ta niewinna istotka marzyła, czy miała jakieś pragnienia. Cóż, to jest bardzo dobre pytanie. Może warto jej takowe zadać, a może po prostu boisz się odpowiedzi na nie. Może nagle się okazać, że ta która tańczyła z miłością jest tak naprawdę pusta skorupą... jeszcze bardziej pustą niż ty, władco nocy. Szła na dno a ty po prostu się przyglądałeś niczym bierny widz. Chociaż nie oszukujmy się. Ona sama postawiła ciebie w takiej roli. Tylko pytanie dlaczego każe ci patrzeć na swoją własną śmierć. Czy sprawiało jej to jaką kolwiek satysfakcje. Może chciała ci udowodnić, że nie widziałeś jeszcze na tym wystarczająco wiele, ale Nailah jest pocieszenie dla ciebie. W tym teatrze do którego zostałeś zaproszony nie jesteś już sam. Gdzieś na sali pojawiła się jeszcze jedna osoba, która patrzyła na tą aktorkę z nie małym zachwytem. I tylko czeka na finał tej sztuki. A może lepiej ją przerwać nim ta scena na której występowała dziewczyna spłonie doszczętnie. Nie nie zrobisz tego ani ty, ani nikt inny. Pewnie dlatego, że nawet ty nie zdajesz sobie sprawy z tego jakie zagrożenie może zbliżać się do tej dziewczyny. Noc była tym wrogiem. W końcu ktoś taki jak ona powinna była przyjaźnić się z porankiem. Z pierwszymi promieniami słońca, a nie z mrokiem, który osłaniał świat. Ty w tym mroku widziałeś zniszczenie, ona z kolei zupełnie coś innego. Wolność, tą jedyną i wyśnioną, bezpieczeństwo i wiele innych pozytywnych cech.
Ta pajęczyca zniknęła ci z oczu na jakiś czas. Może dopadł ją w końcu jakiś większy i silniejszy drapieżnik niż ty, a może po prostu w tym teatrze na chwilę obecną był antrakt w którym miałeś czas na złapanie oddechu. Puściła na chwilę twoje dłonie pozwalając abyś dalej poszedł sam. No i ostatecznie poczułeś tą specyficzną woń która przeszła obok ciebie. Te charakterystyczne czarne włosy zatańczyły przez chwilę w powietrzu, a chusta z monetkami brzęczała jak za starych dobrych czasów. Przyznaj się, tęskniłeś za tym dźwiękiem, w jakimś tam może nawet minimalnym stopniu.
Co zrobiła dziewczyna... cóż po prostu przeszła obok ciebie zupełnie tak jak byś był dla niej tylko cieniem, czy jej szmaragdowe oczy chociaż ciebie zauważyły trudno było powiedzieć Po prostu szła przed siebie w znanym tylko sobie kierunku. Nie boisz się, że kiedyś nadejdzie dzień, że ta dziewczyna powie dość, i odsunie się od ciebie i będziesz musiał sobie dalej radzić sam. Lepiej nie odtrącaj jej bo kiedyś może nastąpić taki dzień, ze to ona odtrąci ciebie... szczególnie w chwili kiedy będzie potrzebować twojej pomocy... wróć przecież ona już teraz to robi.
Ta pajęczyca zniknęła ci z oczu na jakiś czas. Może dopadł ją w końcu jakiś większy i silniejszy drapieżnik niż ty, a może po prostu w tym teatrze na chwilę obecną był antrakt w którym miałeś czas na złapanie oddechu. Puściła na chwilę twoje dłonie pozwalając abyś dalej poszedł sam. No i ostatecznie poczułeś tą specyficzną woń która przeszła obok ciebie. Te charakterystyczne czarne włosy zatańczyły przez chwilę w powietrzu, a chusta z monetkami brzęczała jak za starych dobrych czasów. Przyznaj się, tęskniłeś za tym dźwiękiem, w jakimś tam może nawet minimalnym stopniu.
Co zrobiła dziewczyna... cóż po prostu przeszła obok ciebie zupełnie tak jak byś był dla niej tylko cieniem, czy jej szmaragdowe oczy chociaż ciebie zauważyły trudno było powiedzieć Po prostu szła przed siebie w znanym tylko sobie kierunku. Nie boisz się, że kiedyś nadejdzie dzień, że ta dziewczyna powie dość, i odsunie się od ciebie i będziesz musiał sobie dalej radzić sam. Lepiej nie odtrącaj jej bo kiedyś może nastąpić taki dzień, ze to ona odtrąci ciebie... szczególnie w chwili kiedy będzie potrzebować twojej pomocy... wróć przecież ona już teraz to robi.
- Sahir Nailah
Re: Pusta Sala
Wto Kwi 07, 2015 2:30 pm
Och niee, to było z pewnością za dużo powiedziane, to było zbyt... buńczuńczo powiedziane: Sahir zwyczajnie nie zamierzał się po ostatnim razie mieszać. Esmeralda, istota wolna i zniewolona jednocześnie, która obrała sobie za cel... nie wiadomo w zasadzie co sobie obrała za cel, aczkolwiek chyba jakiś miała, skoro tak bardzo starała się podtrzymywać wszystkie cygańskie czary dookoła siebie, przez które już raz wampir się gwałtem przedarł, została odsunięta na bok, do cienia, ponieważ tylko tam postawiona pozwalała oddychać, a Nailah nie miał zamiaru wysilać się zanadto dla kogokolwiek – spóźniłaś się odrobinkę, mała piękności (wielka, piękna wilo, pajęczyco, co się zowie) – być może z twej perspektywy wydawało się, że niewiasta miała pełną kontrolę, och, bo miała, zaiste, czarnowłosy nawet w minimalnym stopniu nie starał się jej odzyskać po jednej próbie – gardził tymi iluzjami, męczyły go, ale co najważniejsze: stały się dlań obojętne w tej doskonałej płaszczyźnie pozwalającej mu być po prostu widzem... i patrzenia na upadek ślicznego cudeńka, Niebiańskiego Ptaka, choć sam palcem nie kiwnął – tacy właśnie są Władcy, zwłaszcza ci wywodzący się z ciemnego, niepokojącego świata, w którym miejsca dla żadnego promienia słonecznego nie było – kiedy się pojawiały, zwiastowały ranek, ale to nic... bo nawet je można było brutalnie, a zarazem skutecznie zgasić. Tak jak i sama Cyganka gasła. Jedyne, co trzeba było robić i co w geście Sahira pozostowało, to jedno, wielkie nic – wspomnienie zaledwie czegoś ulotnego, przez co razem przeszli, a co znaczyło równie niewiele, co wszystkie inne przeżycia, jakie przewijały się w jednym filmie przed jego oczyma, ocenianie z kompletnie innego poziomiu widzenia, nie jak własne przeżycia, a jak przeżycia kogoś obcego. Mimo to nigdy nie zostaną ocenione w pełni obiektywnie. Tym nie mniej jego i Esmeraldę różniły dwie rzeczy: jej się wydawało, że rozumie, trzymając w swoich dłoniach ulotne puzelki, które rozpaść się mogą za jednym machnięciem dłoni, a on nie próbował zrozumieć wcale. Porzucił jej puzzle. Były zbyt męczące, żmudne i monotematyczne – po co więc męczyć się z czymś takim, skoro można odnaleźć realne barwy? Ponieważ on nie szukał bajek. Skoro Cyganka gotowa była tak śmiało powiedzieć, że rozumie wampira, powinna wiedzieć to doskonale, jako fazę pierwszę i podstawową w tym całym gównie, w jakim oboje się poruszali – wokół tylko spróchniałe patyki, woda zamieniona w krew, pył i kurz, którym można było się dusić. Taki stawał się świat, kiedy nie daj Bóg oboje się spotykali i wchodzili ze sobą w interakcję.
- Ignorancja to jakiś nowy sposób rzucania wilowego uroku, czy może szczyt twojej dojrzałości? - Zapytał, wyginając kącik ust w górę w cynicznym uśmieszku, kiedy go minęła – nie, nie obrócił się za nią, nie wstał – nadal siedział na tym samym parapecie, w tej samej pustej (już nie tak pustej) sali, a zapach Panienki Wiosny przeplótł się ze słodką wonią Esmeraldy Moore, która przemknęła tuż obok... po co? By zwrócić na siebie uwagę? By protekcjonalnie pokazać, jak bardzo jej nie zależy na tobie? Oto i jest... ale frajda z obcowania z nią przemijała. Zaczynała kompletnie marnieć od wewnątrz. Zupełnie jak Alexandra, kiedy ostatnim razem ją spotkałeś – i tak oto są dwie niewiasty, dość istotne, które wypowiedziały wiele mądrych zdań, jakie wciąż obijały ci się o głowę, ucząc tego, że... że w życiu trzeba być dostatecznym skurwysynem, by samego siebie uznawać za dostatecznie zajebistego, a innych za śmieci. Okej – w zasadzie to nie tego obie uczyły, ale we wszystkich "za" i "przeciw" i w swojej główce ułożyłeś taki, a nie inny plan działania utwierdzający Cię w tym, że tak powinno być – nawet Colette, ta myszka, ta niewinna niby istotka, ten palant urządzający wszystkim kawały. I co? I wszystko to było jakimś chorym żartem. Nie było myszki. To był Smok – Smok, który był jak fatum, który rozdrapał i przypomniał o rzeczach, które, jak ci się wydawało, udało ci się pogrzebać.
Och, Ptaszyno, no chodź, nie umykaj, zaświeć jeszcze raz swymi iluzjami – miałaś rację, sprawia mu przyjemność patrzenie, jak się rozpadasz... A mogło być inaczej. Wiesz to? Ale gdybanie i mistrzowska analiza nie zdołają cofnąć czasu ani zmienić – pozostaniecie takimi, jakimi byliście, tylko zdarzenia będą płynnie przesuwały się obok was i wtrącać w wasze wnętrza swe trzy grosze – On będzie się wznosił na pięknych, hebanowych lotkach dostarczanych przez ból innych, a ty chyba... będziesz upadać. Taka rola była wam pisana? Kata i ofiary?
Tyle niewyjaśnionych spraw... tyle zgorzknienia i przyciągania między tą dwójką...
- Jak życie mija, ptaszyno? Dawnośmy się nie widzieli...
Czy to będzie pożegnanie..?
- Ignorancja to jakiś nowy sposób rzucania wilowego uroku, czy może szczyt twojej dojrzałości? - Zapytał, wyginając kącik ust w górę w cynicznym uśmieszku, kiedy go minęła – nie, nie obrócił się za nią, nie wstał – nadal siedział na tym samym parapecie, w tej samej pustej (już nie tak pustej) sali, a zapach Panienki Wiosny przeplótł się ze słodką wonią Esmeraldy Moore, która przemknęła tuż obok... po co? By zwrócić na siebie uwagę? By protekcjonalnie pokazać, jak bardzo jej nie zależy na tobie? Oto i jest... ale frajda z obcowania z nią przemijała. Zaczynała kompletnie marnieć od wewnątrz. Zupełnie jak Alexandra, kiedy ostatnim razem ją spotkałeś – i tak oto są dwie niewiasty, dość istotne, które wypowiedziały wiele mądrych zdań, jakie wciąż obijały ci się o głowę, ucząc tego, że... że w życiu trzeba być dostatecznym skurwysynem, by samego siebie uznawać za dostatecznie zajebistego, a innych za śmieci. Okej – w zasadzie to nie tego obie uczyły, ale we wszystkich "za" i "przeciw" i w swojej główce ułożyłeś taki, a nie inny plan działania utwierdzający Cię w tym, że tak powinno być – nawet Colette, ta myszka, ta niewinna niby istotka, ten palant urządzający wszystkim kawały. I co? I wszystko to było jakimś chorym żartem. Nie było myszki. To był Smok – Smok, który był jak fatum, który rozdrapał i przypomniał o rzeczach, które, jak ci się wydawało, udało ci się pogrzebać.
Och, Ptaszyno, no chodź, nie umykaj, zaświeć jeszcze raz swymi iluzjami – miałaś rację, sprawia mu przyjemność patrzenie, jak się rozpadasz... A mogło być inaczej. Wiesz to? Ale gdybanie i mistrzowska analiza nie zdołają cofnąć czasu ani zmienić – pozostaniecie takimi, jakimi byliście, tylko zdarzenia będą płynnie przesuwały się obok was i wtrącać w wasze wnętrza swe trzy grosze – On będzie się wznosił na pięknych, hebanowych lotkach dostarczanych przez ból innych, a ty chyba... będziesz upadać. Taka rola była wam pisana? Kata i ofiary?
Tyle niewyjaśnionych spraw... tyle zgorzknienia i przyciągania między tą dwójką...
- Jak życie mija, ptaszyno? Dawnośmy się nie widzieli...
Czy to będzie pożegnanie..?
- Esmeralda Moore
Re: Pusta Sala
Wto Kwi 07, 2015 2:30 pm
Cyganka doskonale znała swoją rolę, już dawno zapoznała się z tym scenariuszem. Pytanie tylko czy ty to zrobiłeś? jeżeli tak to może po prostu źle zinterpretowałeś to co poeta miał na myśli. Nie chcesz jej bajek... spokojnie ona już dawno przestała je tworzyć. Chociaż tak naprawdę zastanówmy się nad tym czy kiedy kolwiek je tworzyła. Mi się raczej wydaje, że ty jej po prostu nie zrozumiałeś. Nie stworzyła dla ciebie bajki bo i po co. Nie widziała sensu tworzenia jej dla kogoś kto i tak tego nie doceni. Po prostu sam sobie ją stworzyłeś, wmawiając cygance, że to jej zasługa.
Co byś zrobił Sahir gdybyś został wyproszony z tego teatru wcześniej niż ci się wydawało. Czy próbował byś za wszelką cenę zobaczyć zakończenie, czy może raczej wzruszył być ramionami i poszedł dalej przed siebie. Esmeralda domyślała się, że zrobiłbyś to drugie. Nie przywiąże ciebie do siebie, już dawno przestała się łudzi, że jej się to uda, więc po prostu przestała próbować.
Mądre słowa, ceniłeś ich towarzystwo. Gdyby tak było nie pozwalał byś im tak łatwo odchodzić. Więc przygotuj się, ze ten anioł który walnął swoim ciałem o ziemię z całą siłą zbierze w sobie resztki sił i zamacha skrzydłami na tyle mocno aby odepchnąć ciebie od siebie. Puzzle, i puzzle... a pomyślałeś przez chwilę o tym, że dziewczyna nie pozwoli ci ułożyć swojej układanki. Schowała po prostu gdzieś kilka kawałków układanki, a były to stosunkowo istotne części. Niestety szkoda, że ona ci ich nie da. Sądzisz, że wyrwałeś się z tych cygańskich czarów, a może nadal w nich tkwisz. Może cały czas tańczysz tak jak ona ci zagra. Skąd wiesz jakimi uczuciami ciebie obdarzała naprawdę. Może to co robiła dla ciebie to było spowodowane litością, albo po prostu najnormalniej w świecie była na tyle złudzona, że zgodziła się zatańczyć z tobą. Albo... w jej małym serduszku które było całe popękane pojawiło się jakieś szczere i ciepłe uczucie do twojej osoby. Cóż to jest tajemnica której nigdy się nie dowiedz, bo tego nie wie nawet ona sama.
-Nie pcham się tam gdzie jestem raczej nie mile widziana- Mruknęła i założyła sobie parę kosmyków włosów za ucho.
-Nazwij mnie jeszcze raz ptaszyną a wepchnę i różdżkę do gardła- Oj nasza cyganeczka coś w nie humorze. Nagle okazuje się, że nadal nie odsłoniła przed tobą wszystkich swoich masek. Do tej pory pozwoliła ci poznać siebie jako miła i uczynną dziewczynę. Teraz... cóż poznaj zbuntowanego anioła.
Co byś zrobił Sahir gdybyś został wyproszony z tego teatru wcześniej niż ci się wydawało. Czy próbował byś za wszelką cenę zobaczyć zakończenie, czy może raczej wzruszył być ramionami i poszedł dalej przed siebie. Esmeralda domyślała się, że zrobiłbyś to drugie. Nie przywiąże ciebie do siebie, już dawno przestała się łudzi, że jej się to uda, więc po prostu przestała próbować.
Mądre słowa, ceniłeś ich towarzystwo. Gdyby tak było nie pozwalał byś im tak łatwo odchodzić. Więc przygotuj się, ze ten anioł który walnął swoim ciałem o ziemię z całą siłą zbierze w sobie resztki sił i zamacha skrzydłami na tyle mocno aby odepchnąć ciebie od siebie. Puzzle, i puzzle... a pomyślałeś przez chwilę o tym, że dziewczyna nie pozwoli ci ułożyć swojej układanki. Schowała po prostu gdzieś kilka kawałków układanki, a były to stosunkowo istotne części. Niestety szkoda, że ona ci ich nie da. Sądzisz, że wyrwałeś się z tych cygańskich czarów, a może nadal w nich tkwisz. Może cały czas tańczysz tak jak ona ci zagra. Skąd wiesz jakimi uczuciami ciebie obdarzała naprawdę. Może to co robiła dla ciebie to było spowodowane litością, albo po prostu najnormalniej w świecie była na tyle złudzona, że zgodziła się zatańczyć z tobą. Albo... w jej małym serduszku które było całe popękane pojawiło się jakieś szczere i ciepłe uczucie do twojej osoby. Cóż to jest tajemnica której nigdy się nie dowiedz, bo tego nie wie nawet ona sama.
-Nie pcham się tam gdzie jestem raczej nie mile widziana- Mruknęła i założyła sobie parę kosmyków włosów za ucho.
-Nazwij mnie jeszcze raz ptaszyną a wepchnę i różdżkę do gardła- Oj nasza cyganeczka coś w nie humorze. Nagle okazuje się, że nadal nie odsłoniła przed tobą wszystkich swoich masek. Do tej pory pozwoliła ci poznać siebie jako miła i uczynną dziewczynę. Teraz... cóż poznaj zbuntowanego anioła.
- Sahir Nailah
Re: Pusta Sala
Wto Kwi 07, 2015 2:31 pm
Och, och – tutaj znowu przychodzi to samo nieporozumienie..! Rzecz całkowicie oczywista, która winna być przestać rozpatrywana wiele, wiele stronic temu w tym mizernym dramacie, w których te dwa stworzenia – Niebiański Ptak i Czarny Kot – grały w swoją gierkę i doskakiwały do siebie wzajem, by zaraz odskoczyć do tyłu, jak oparzone – więc, wracając do oczywistości: pewnikiem było, że w czarach tkwi. Bajka? Bajka niewątpliwie została wyłożona przy ich pierwszym spotkaniu, ciągnęła się na drugie – już nie pamiętasz? Przewróćmy więc parę stron, pozostawmy to, co chyba zdarzyło się dawno, dawno temu, rozpoczęte od "za górami, za lasami" i skupmy bardziej na realiach, kolejny ważnym punkcie do zrozumienia – teraz już bajki nie są wszak tworzone, teraz tworzy się rzeczywistość przesiąkniętą smutkiem. Na kolejnym naszym "pewniku". Czary. Czary i scena. Tańczył tak, jak mu zagra Cyganka, ponieważ nie widział sensu, by się temu sprzeciwiać, skoro czuła się o wiele pewniej, gdy narzucała scenariusz – łykał go w większości i przejeżdżał po rolach spojrzeniem, jednak jego dostosowanie się do nich było już kompletnie inną kwestią – no wiecie, przypadek beznadziejnego buntownika... z wyboru. Bunt przeciwko schematom był wyryty pod jego skórą, a nawet i na niej – wszak sposób ubierania się też o czymś świadczył, a nawet mógłbym tutaj napisać, że poświadczał o bardzo wielu przymiotach. Więc, brniemy dalej? Teraz te nieszczęsne puzzle... On nie potrzebował tych kawałków, niechaj Esmeralda je trzyma i ukrywa, gdzie zechce..! Sahir nie miał tej samej cierpliwości, co kiedyś, a w związku z tym nie zamierzał marnować czasu na sprawę przegraną. Od dawna już przestał próbować rozumieć i zastanawiać się nad kwintesencją postaci Esmeraldy Moore. Pojedyncze kawałki, które zdąrzył dopasować, zdążyła już nakryć gruba warstwa kurzu. Kiedyś być może ktoś ten stolik odkryje i będzie się zastanawiał, cóż za bijatyka miała tam miejsce i co za umysł wysnuł tak szalenie nakładające się na siebie barwy... a wszystko to nakryte szarością. Bo przecież Niebiański Ptak wcale nie był taki różnobarwny... czyż nie?
Uśmiechnąłeś się szerzej pod nosem i w końcu obróciłeś w jej kierunku – dzwoneczki przyciągały uwagę, jej zapach przyciągał uwagę, jej głos przyciągał uwagę – wszystko w niej wręcz błagało o to, by męskie oko na nią spozierało i czerpało pełnymi garściami kogoś względnie pięknego, ale zepsutego od wewnątrz, tak i nie wiedziałeś, z której strony w zasadzie patrzeć powinieneś – i tak, to kolejna prawda – ze wszystkimi swymi przywarami, zawsze przyznawałeś się do tego, że miło widzieć jej lekko stąpającą sylwetkę, dzisiaj jakby cięższą, choć i tak wyrywającą się ponad codzienność choćby samym swoim wyglądem. Istota, której nie wyrzucisz, że nie rozumie i nie wie, co to jest samotność, bycie gnębionym i odczuwanie nieskończoności, kiedy przestrzeń pozwalała dostrzec waszym oczom o wiele więcej, niż normalnym ludziom...
- No wieeesz... To było nie miłe, zraniło moje delikatne uczucia. - Wymruczałeś, przymrużając oczy wbite w jej smukłą szyję, którymi przejechałeś przez jej kręgosłup, aby zaraz skupić się znów na ramionach i wąskich barkach nakrytych lekką szatą. - Strata różdżki, nie sądzisz? - Zapytałeś z rozbawieniem, zaciekawiony jej niecodzienną odpowiedzią – mimo tylu spotkań przesiąkniętych tak wieloma słowami nadal byliście sobie zupełnie obcy – to cię w pewnym sensie bardzo zadowalało. Bo skąd niby miałby wiedzieć, że jej serce mogłoby zabić mocniej dla kogoś takiego, jak on..? No ba, wszak niewiasty mają słabość do tych "złych chłopców", lecz równocześnie zrównywać Esmeraldę z normalną niewiastą? To byłoby jak bluźnierstwo. Za bardzo wyróżniała się na tle całego, szarego tłumu.
Uśmiechnąłeś się szerzej pod nosem i w końcu obróciłeś w jej kierunku – dzwoneczki przyciągały uwagę, jej zapach przyciągał uwagę, jej głos przyciągał uwagę – wszystko w niej wręcz błagało o to, by męskie oko na nią spozierało i czerpało pełnymi garściami kogoś względnie pięknego, ale zepsutego od wewnątrz, tak i nie wiedziałeś, z której strony w zasadzie patrzeć powinieneś – i tak, to kolejna prawda – ze wszystkimi swymi przywarami, zawsze przyznawałeś się do tego, że miło widzieć jej lekko stąpającą sylwetkę, dzisiaj jakby cięższą, choć i tak wyrywającą się ponad codzienność choćby samym swoim wyglądem. Istota, której nie wyrzucisz, że nie rozumie i nie wie, co to jest samotność, bycie gnębionym i odczuwanie nieskończoności, kiedy przestrzeń pozwalała dostrzec waszym oczom o wiele więcej, niż normalnym ludziom...
- No wieeesz... To było nie miłe, zraniło moje delikatne uczucia. - Wymruczałeś, przymrużając oczy wbite w jej smukłą szyję, którymi przejechałeś przez jej kręgosłup, aby zaraz skupić się znów na ramionach i wąskich barkach nakrytych lekką szatą. - Strata różdżki, nie sądzisz? - Zapytałeś z rozbawieniem, zaciekawiony jej niecodzienną odpowiedzią – mimo tylu spotkań przesiąkniętych tak wieloma słowami nadal byliście sobie zupełnie obcy – to cię w pewnym sensie bardzo zadowalało. Bo skąd niby miałby wiedzieć, że jej serce mogłoby zabić mocniej dla kogoś takiego, jak on..? No ba, wszak niewiasty mają słabość do tych "złych chłopców", lecz równocześnie zrównywać Esmeraldę z normalną niewiastą? To byłoby jak bluźnierstwo. Za bardzo wyróżniała się na tle całego, szarego tłumu.
- Esmeralda Moore
Re: Pusta Sala
Wto Kwi 07, 2015 2:32 pm
Cyganka była już zmęczona i z lekka znudzona tą zabawą. Bo w końcu ile można patrzeć na ofiarę która próbowała wyrwać się z jej sieci. Więc... odpuści... nie to nie była ona. Przecież ta dziewczyna nigdy się nie poddaje, ale nie ma zamiaru trzymać już tego pióra w swoich dłoniach i pisać kolejne wersy tej opowieści. Po prostu rzuci je na wiatr i niech się dzieje co chce. Pytanie tylko czy to co robi w tej chwili jest zgodne z jej wolą, czy robi to co musi. Przecież w tej walce nie będzie ani wygranych ani przegranych. Spotkaliście się chociaż nie mieliście do tego prawa. Przez co powiązała was za nadgarstki czerwona wstążka nie pozwalając uwolnić się od siebie. No chyba, że ktoś odważy się ją przeciąć. Ty tego nie zrobisz bo i po co. Więc patrz jak ta istotka wyciąga swój sztylecik i przecina jedyną nić która was w jakiś szalony sposób połączyła. Odejdzie? być może kto to może wiedzieć. Znowu zostaniesz sam tak jak chciałeś, będziesz mógł bez problemu się oddać samotności którą z resztą tak bardzo kochałeś.
-To ty masz uczucia...- Mruknęła cicho odwracając się do ciebie twarzą. Oj jeszcze pochylisz swój kark przed jej nogami... szkoda tylko, że wtedy ta dziewczyna nie będzie wydawać z siebie żadnego dźwięku, jej chusta zamilknie, a oddech się zatrzyma.
-Cóż jeszcze jedna strata raczej nie wiele już mi zrobi- Bo w końcu czy można było ją jeszcze bardziej zniszczyć, czy było to w ogóle możliwe? Ponownie zaczyna grać swoją grę. W chwili trochę przed tobą się otworzyła, teraz ponownie ucieka do swoich iluzji. Tym razem, jednak było jej wszystko jedno czy ty to kupisz czy też nie. Uśmiechnęła się do ciebie tylko lekko i odwróciła się na pięcie, próbując odejść w swoją stronę. Był to kolejny test który tobie chciała przeprowadzić. Chwycisz ją za nadgarstek, będziesz tym Sahirem którego zapamiętała ze spotkania na błoniach, i na dziedzińcu. Twoje działania ją raniły, twój dotyk sprawiał, że ból przebiegał przez całe jej ciało, ale mimo wszystko podobało się jej to i na jakiś chory i masochistyczny sposób podniecało. Dlatego też wiedz, że nie zakończy tak łatwo z tobą tej gry. W końcu żadna kobieta nie odmówi sobie odrobiny przyjemności... prawda?
-To ty masz uczucia...- Mruknęła cicho odwracając się do ciebie twarzą. Oj jeszcze pochylisz swój kark przed jej nogami... szkoda tylko, że wtedy ta dziewczyna nie będzie wydawać z siebie żadnego dźwięku, jej chusta zamilknie, a oddech się zatrzyma.
-Cóż jeszcze jedna strata raczej nie wiele już mi zrobi- Bo w końcu czy można było ją jeszcze bardziej zniszczyć, czy było to w ogóle możliwe? Ponownie zaczyna grać swoją grę. W chwili trochę przed tobą się otworzyła, teraz ponownie ucieka do swoich iluzji. Tym razem, jednak było jej wszystko jedno czy ty to kupisz czy też nie. Uśmiechnęła się do ciebie tylko lekko i odwróciła się na pięcie, próbując odejść w swoją stronę. Był to kolejny test który tobie chciała przeprowadzić. Chwycisz ją za nadgarstek, będziesz tym Sahirem którego zapamiętała ze spotkania na błoniach, i na dziedzińcu. Twoje działania ją raniły, twój dotyk sprawiał, że ból przebiegał przez całe jej ciało, ale mimo wszystko podobało się jej to i na jakiś chory i masochistyczny sposób podniecało. Dlatego też wiedz, że nie zakończy tak łatwo z tobą tej gry. W końcu żadna kobieta nie odmówi sobie odrobiny przyjemności... prawda?
- Sahir Nailah
Re: Pusta Sala
Wto Kwi 07, 2015 2:32 pm
Wstążka krzywi się, jest amplitudą, powiewa na wietrze przecięta, ale czy którekolwiek z nich opuszcza ramiona? Niee, skądże. Pomimo tego, że w dłoni jednej z tych istot tkwi broń, która potrafi dotkliwie ranić i może zostać skierowana w swoje serce lub serce przeciwnika – żaden z nich się nie oddala. Czekają. Czekają na to, aż zabiją dzwony, by znowu móc tańczyć – te krótkie zdania, krótkie słowa przesiąknięte negatywnymi uczuciami, to zaledwie preludium do rozpisanego scenariusza, który będzie dziko jadącą kolejką... o ile ktoś da jej szansę na rozpędzenie się.
- Nie żebym próbował Ci cokolwiek wypominać, ale to Ty, zdaje się, starałaś się mnie w tym upewnić. - Pomyliłeś osoby? Och skądże! Nie miałeś w zwyczaju mylić twarzy, imion i słów, ZWŁASZCZA osób tak barwnych jak ta dziewczyna tutaj stojąca... w zasadzie ta odchodząca. Ta, która postanowiła, że wypróbuje swego partnera – zostanie, odwróci się, nawet nie żegnając, czy może jednak pobiegnie..? Nie mów, że chcesz wywoływać tego Sahira ze spotkania z dziedzińca, przecież nie miał w sobie niczego szczególnego, prócz tego, że ledwo parę kroków, nim się tam pojawiliście, było dość... nieprzyjemnie. Na początku. Potem przyszło dziwne rozluźnienie, przyszła cisza, a w tej ciszy odnajdywało się niezbędny, błogi spokój, który pieścił wszystkie zmysły... Taaak, ta gra przesiąknięta była sadyzmem i masochizmem, oboje jednak pragnęliście jej tak samo i nie mogliście się powstrzymać, by brnąć w nią dalej, by niszczyć, by potem sprawdzać, co zrodzi się na tej kupce popiołu, a może bardziej by pasowało pytanie... CZY W OGÓLE coś się narodzi. Wszak nie nowością jest wiadomość, że na glebie zasnutej popiołem niewiele chce wzrosnąć, w zasadzie to jest tendencja do wymierania przeróżnych gatunków... Podobno są rośliny, które są w stanie wytrzymać najbardziej ciężkie warunku, więc... może..? Może gdyby tylko dali temu więcej czasu..? Stali więc i obserwowali, albo wręcz obracali się w przeciwnym kierunku i szukali następnego przymiotu do zniszczenia – zarażała się czymś bardzo nieprzyjemnym, coś, co nie było dla niej dobre... dla Esmeraldy, oczywiście – dla tej, która ukochała życia i szanowała je całą sobą, tymczasem tu..? Tutaj, w cieniu aury Sahira Nailaha wszystko obracało się do góry nogami. Tak samo jak i świat Nailaha wywracał się w cieniu aury Esmeraldy Moore, przy której nie odczuwał nawet minimalnej potrzeby kontroli – pozwalał rzeczom się dziać, ustawianym przez nią, ponieważ... były ciekawe. Za każdym razem tak samo ciekawe. Dawała mu cudowne role, a on nie próbował interpretować, co ona, jako artystka, miała na myśli – pozwalał swemu indywidualizmowi, jak zawsze, brać górę i przerabiać to na swoje, by się wpasować w stu procentach z pełnym... zaangażowaniem. O ile wolno mi to tak ująć.
Odbiłeś spojrzeniem od sylwetki Cyganki, żeby znowu wyciągnąć się leniwie na parapecie, do którego nie docierało światło słoneczne i zamruczeć z zadowoleniem starego, Czarnego Kota, który spogląda na niesforne wybryki dzieciaków na zewnątrz i nie fuka, nie gani – po prostu akceptuje, bo czyż młodość nie pozwala..? Ta Ptaszyna, ten Kocur, widzieli za dużo, by dać się równym namiętnościom poddać i po prostu pobiec przed siebie ze śmiechem na ustach. Nie kiedy byli przy sobie.
- Jeśli idziesz po kawę do przyjemnej rozmowy, to ja poproszę taką z dużą dawką krwi, bez cukru. - Oparłeś potylicę o chłodny mur za swoimi plecami, śledząc ruchy pierwszorocznych bawiących się piłką na błoniach. No ba! Bo przecież pobiegnięcie za nią byłoby zbyt oczywiste. Zresztą... bardzo dobrze ci się tu siedziało. Znów skierował na nią otchłań. Nie, nie będzie chwytania za nadgarstek. Nie w taki sam, oczywisty sposób. Nie będzie znów powtarzał tamtych słów.
Nic w życiu nie dzieje się dwa razy tak samo.
Jedna więcej strata nic nie znaczy... Czyżby coś się wydarzyło? Coś... przełomowego?
- Naprawdę przyszłaś tutaj po to, żeby przejść się obok, rzucić paroma zdawkowymi zdaniami i sobie pójść? - Uniósł wyżej brwi, odbijając jej piłeczkę testu, choć bynajmniej on nie zdawał sobie sprawy z tego, że to swego rodzaju test był – wyczuwał w powietrzu jedynie jakąś scenę, na której coś go pchało do powstrzymania go, aczkolwiek on nie zamierzał tego robić na siłę – jeśli chce, może iść. O ILE CHCE.
- Nie żebym próbował Ci cokolwiek wypominać, ale to Ty, zdaje się, starałaś się mnie w tym upewnić. - Pomyliłeś osoby? Och skądże! Nie miałeś w zwyczaju mylić twarzy, imion i słów, ZWŁASZCZA osób tak barwnych jak ta dziewczyna tutaj stojąca... w zasadzie ta odchodząca. Ta, która postanowiła, że wypróbuje swego partnera – zostanie, odwróci się, nawet nie żegnając, czy może jednak pobiegnie..? Nie mów, że chcesz wywoływać tego Sahira ze spotkania z dziedzińca, przecież nie miał w sobie niczego szczególnego, prócz tego, że ledwo parę kroków, nim się tam pojawiliście, było dość... nieprzyjemnie. Na początku. Potem przyszło dziwne rozluźnienie, przyszła cisza, a w tej ciszy odnajdywało się niezbędny, błogi spokój, który pieścił wszystkie zmysły... Taaak, ta gra przesiąknięta była sadyzmem i masochizmem, oboje jednak pragnęliście jej tak samo i nie mogliście się powstrzymać, by brnąć w nią dalej, by niszczyć, by potem sprawdzać, co zrodzi się na tej kupce popiołu, a może bardziej by pasowało pytanie... CZY W OGÓLE coś się narodzi. Wszak nie nowością jest wiadomość, że na glebie zasnutej popiołem niewiele chce wzrosnąć, w zasadzie to jest tendencja do wymierania przeróżnych gatunków... Podobno są rośliny, które są w stanie wytrzymać najbardziej ciężkie warunku, więc... może..? Może gdyby tylko dali temu więcej czasu..? Stali więc i obserwowali, albo wręcz obracali się w przeciwnym kierunku i szukali następnego przymiotu do zniszczenia – zarażała się czymś bardzo nieprzyjemnym, coś, co nie było dla niej dobre... dla Esmeraldy, oczywiście – dla tej, która ukochała życia i szanowała je całą sobą, tymczasem tu..? Tutaj, w cieniu aury Sahira Nailaha wszystko obracało się do góry nogami. Tak samo jak i świat Nailaha wywracał się w cieniu aury Esmeraldy Moore, przy której nie odczuwał nawet minimalnej potrzeby kontroli – pozwalał rzeczom się dziać, ustawianym przez nią, ponieważ... były ciekawe. Za każdym razem tak samo ciekawe. Dawała mu cudowne role, a on nie próbował interpretować, co ona, jako artystka, miała na myśli – pozwalał swemu indywidualizmowi, jak zawsze, brać górę i przerabiać to na swoje, by się wpasować w stu procentach z pełnym... zaangażowaniem. O ile wolno mi to tak ująć.
Odbiłeś spojrzeniem od sylwetki Cyganki, żeby znowu wyciągnąć się leniwie na parapecie, do którego nie docierało światło słoneczne i zamruczeć z zadowoleniem starego, Czarnego Kota, który spogląda na niesforne wybryki dzieciaków na zewnątrz i nie fuka, nie gani – po prostu akceptuje, bo czyż młodość nie pozwala..? Ta Ptaszyna, ten Kocur, widzieli za dużo, by dać się równym namiętnościom poddać i po prostu pobiec przed siebie ze śmiechem na ustach. Nie kiedy byli przy sobie.
- Jeśli idziesz po kawę do przyjemnej rozmowy, to ja poproszę taką z dużą dawką krwi, bez cukru. - Oparłeś potylicę o chłodny mur za swoimi plecami, śledząc ruchy pierwszorocznych bawiących się piłką na błoniach. No ba! Bo przecież pobiegnięcie za nią byłoby zbyt oczywiste. Zresztą... bardzo dobrze ci się tu siedziało. Znów skierował na nią otchłań. Nie, nie będzie chwytania za nadgarstek. Nie w taki sam, oczywisty sposób. Nie będzie znów powtarzał tamtych słów.
Nic w życiu nie dzieje się dwa razy tak samo.
Jedna więcej strata nic nie znaczy... Czyżby coś się wydarzyło? Coś... przełomowego?
- Naprawdę przyszłaś tutaj po to, żeby przejść się obok, rzucić paroma zdawkowymi zdaniami i sobie pójść? - Uniósł wyżej brwi, odbijając jej piłeczkę testu, choć bynajmniej on nie zdawał sobie sprawy z tego, że to swego rodzaju test był – wyczuwał w powietrzu jedynie jakąś scenę, na której coś go pchało do powstrzymania go, aczkolwiek on nie zamierzał tego robić na siłę – jeśli chce, może iść. O ILE CHCE.
- Esmeralda Moore
Re: Pusta Sala
Wto Kwi 07, 2015 2:33 pm
Cyganka zatrzymała się na dźwięk twoich słów. Pokręciła tylko lekko wyraźnie zdegustowana.
-Naprawdę Sahir. Już twoje przekonanie o twojej własnej wielkości tak bardzo przyćmiło ci umysł- Mruknęła i odwróciła się do ciebie twarzą. Położyła swoje ręce na biodrach. Jej zielone oczy wbijały się wręcz w twoją sylwetkę, a w nich mogłeś zobaczyć kilka tańczących płomyków.
-Wyobraź sobie, że wcale nie przyszłam tutaj specjalnie dla ciebie. Po prostu sobie przechodziłam. A jeżeli się do ciebie nie odezwałam... cóż widocznie może po prostu zdecydowałam, że nie mam o czym z tobą gadać- To był fakt. Czuła się już zmęczona przekonywaniem go, że nie jest taki zły na jakiego się stylizuje. Chociaż tak naprawdę ona nadal w to wierzyła... nie ona to wiedziała, tylko w tej chwili pozwoliła ci robić to co chcesz. Czyż nie o to ci cały czas chodziło. Aby ta irytująca ciebie osóbka w końcu się od ciebie odczepiła. Przestała babrać się w tym bagnie. Więc dlaczego niby teraz dziwisz się, że nie chciała z tobą rozmawiać. Przecież powinieneś był skakać wręcz z radości, że pozbywasz się wreszcie kolejnego balastu. A może ta pajęczyca po prostu straciła tobą już wszelkie zainteresowanie? może na jej sieci pojawiła się jakaś nowa muszka, ktoś kogo trzeba przebadać, poznać, wstrzyknąć jad, owinąć w kokon i uwięzić tak samo jak ciebie.
-Po za tym, nie wiem jak ty, ale ja nie przypominam sobie ani jednej przyjemnej rozmowy w wykonaniu moim i twoim- W sumie to był fakt. Każda ich rozmowa albo kończyła się jakaś dziwną sprzeczką, która nie była do końca sprzeczką, bo i tak w końcu do siebie wracali i zachowywali się tak, jak by zupełnie to co kiedyś miało miejsce wcale się nie wydarzyło, albo kończyło się łzami... przeważnie jej. Trudno powiedzieć o co jej mogło chodzić. W jej oczach nie było złości, ani jej ton głosu też nie przemawiał z tym, że zrobiłeś coś źle. Przecież Esmeralda nie jest typem osoby która się obraża, prawda? Ona jest z tych które wybaczają, klepią po główce i uśmiechają się idąc dalej przez życie. Chociaż już dawno powinieneś był się nauczyć, że nie masz do czynienia z nikim zwykłym. I nawet ty... pomimo tego, że byłeś wampirem i widziałeś wiele nie mogłeś dostrzec jej prawdziwego "ja". Ta dziewczyna miała tyle masek, że już sama chyba pogubiła się w tym która z nich jest prawdziwa.
-Naprawdę Sahir. Już twoje przekonanie o twojej własnej wielkości tak bardzo przyćmiło ci umysł- Mruknęła i odwróciła się do ciebie twarzą. Położyła swoje ręce na biodrach. Jej zielone oczy wbijały się wręcz w twoją sylwetkę, a w nich mogłeś zobaczyć kilka tańczących płomyków.
-Wyobraź sobie, że wcale nie przyszłam tutaj specjalnie dla ciebie. Po prostu sobie przechodziłam. A jeżeli się do ciebie nie odezwałam... cóż widocznie może po prostu zdecydowałam, że nie mam o czym z tobą gadać- To był fakt. Czuła się już zmęczona przekonywaniem go, że nie jest taki zły na jakiego się stylizuje. Chociaż tak naprawdę ona nadal w to wierzyła... nie ona to wiedziała, tylko w tej chwili pozwoliła ci robić to co chcesz. Czyż nie o to ci cały czas chodziło. Aby ta irytująca ciebie osóbka w końcu się od ciebie odczepiła. Przestała babrać się w tym bagnie. Więc dlaczego niby teraz dziwisz się, że nie chciała z tobą rozmawiać. Przecież powinieneś był skakać wręcz z radości, że pozbywasz się wreszcie kolejnego balastu. A może ta pajęczyca po prostu straciła tobą już wszelkie zainteresowanie? może na jej sieci pojawiła się jakaś nowa muszka, ktoś kogo trzeba przebadać, poznać, wstrzyknąć jad, owinąć w kokon i uwięzić tak samo jak ciebie.
-Po za tym, nie wiem jak ty, ale ja nie przypominam sobie ani jednej przyjemnej rozmowy w wykonaniu moim i twoim- W sumie to był fakt. Każda ich rozmowa albo kończyła się jakaś dziwną sprzeczką, która nie była do końca sprzeczką, bo i tak w końcu do siebie wracali i zachowywali się tak, jak by zupełnie to co kiedyś miało miejsce wcale się nie wydarzyło, albo kończyło się łzami... przeważnie jej. Trudno powiedzieć o co jej mogło chodzić. W jej oczach nie było złości, ani jej ton głosu też nie przemawiał z tym, że zrobiłeś coś źle. Przecież Esmeralda nie jest typem osoby która się obraża, prawda? Ona jest z tych które wybaczają, klepią po główce i uśmiechają się idąc dalej przez życie. Chociaż już dawno powinieneś był się nauczyć, że nie masz do czynienia z nikim zwykłym. I nawet ty... pomimo tego, że byłeś wampirem i widziałeś wiele nie mogłeś dostrzec jej prawdziwego "ja". Ta dziewczyna miała tyle masek, że już sama chyba pogubiła się w tym która z nich jest prawdziwa.
- Sahir Nailah
Re: Pusta Sala
Wto Kwi 07, 2015 2:33 pm
Musiało go przyćmiewać, poza tym poczucie własnej wartości było całkowicie przyjemne, pozwalało rozłożyć się ze swoim ego i zająć całą przestrzeń dookoła siebie, zakładając klapki na oczy, które spokojnie odzwierciedlały przysłowiowy tu-mi-wyjebanizm, tak więc – dlaczego niby nie korzystać z tych możliwości, które sprawiały, że samemu sobie można było dogodzić? Fakt, cierpiały przez to inne jednostki, fakt – nie było im łatwiej, ale... to mała cena. Bardzo maleńka... zwłaszcza, że przed takimi osobami można było uciec – gorzej, gdy za tobą goniły i niczym cienie nie pozwalały odejść...
- O co ci chodzi? - Zapytałeś miękko, przypatrując się uważnie cygance, wyczuwając, że zwykłe przekomarzanie weszło na jakiś inny poziom, o wiele poważniejszy – jakiś poziom, na którym ta Cyganka gotowa była się bronić pazurami i kłami, gdyby tylko je posiadała, bylebyś nie zdołał tam dotrzeć – cały sens delikatnych czarów i przytłaczającej iluzji zostawał spychany, pryskał – teraz była tylko ona, jej sylwetka i nic wokół niej – może prócz czarnych macek, jakie rozwijały się na podobieństwo żywych dusz wokół ciebie, tak jak już zostało wspomniane – zagarniając dla siebie całą przestrzeń, by ciężarem osiadać na każdym, kto w nią wkroczy, zmuszając do skupianiu się na samym sobie, miast jakimkolwiek sięganiu do głębin i łamaniu dzielących was ścian.
- Ouu, to żeś mocno pojechała. - Uśmiechnąłeś się delikatnie, zsuwając książkę ze swych ud, aby odłożyć ją do torby, a i samą torbę odsunąć. Następnie ściągnąłeś nogi z parapetu i usiadłeś przodem do czarnowłosej, ale ten uśmieszek bardzo szybko zniknął. Ach tam, wyjątkowość... Owszem, Esmeralda była wyjątkowa, wszak nie zaliczałeś jej do ludzi, ale w tym momencie na przykład, jak i w wielu innych, gdy się łamała, była jak najbardziej ludzka, namacalna, tu i teraz, nie przybierająca się w piórka Niebiańskiego Ptaka – teraz była zwykłą nastolatką ze swymi problemami, a ty zwykłym nastolatkiem. Śmiesznie to brzmi, prawda? Samo użycie wobec nich słowa "nastolatek"... a przecież nimi są. Więc czemu, czemu wydaje się to takie paradoksalne? Chwila ta wydłużała się. Chwila tego spojrzenia, które mogłoby mówić wiele, a jednak nie wnosiło kompletnie niczego, zamykając się w ramach przemyśleń ich obu, które nie wydostawały się poza obręby szkła zwierciadła dusz. Czy to dobrze? Źle?
Zsunąłeś się z parapetu i nasunąłeś ramię torby na bark, by wolnym krokiem zbliżyć się do Esmeraldy i zatrzymać przed nią na wyciągnięcie ręki – wyciągnąłeś tą rękę, no jasne, że tak, choć twoja twarz pozostawała równie nieczuła na okazanie jakichkolwiek emocji jak Otchłań oczu – sięgnąłeś dłonią, by dotknąć jej policzka, przesunąć po nim chłodnymi palcami: taki cenny, piękny klejnot, cudowny szmaragd, a tak brzydki jednocześnie przez truciznę, jaką w sobie posiadał i pęknięcia, jakie rysowały jego doskonały kształt... Dotyk lekki, pieszczotliwy, który trwał tylko parę chwil...
- Skoro... tak uważasz... - Kąciki warg ci drgnęły w parusekundowym, enigmatycznym uśmiechu. Nie spodziewałeś się tego. Takich słów i takiego spojrzenia. Nie od niej.
Palce przesunęły się na jej gardło i zacisnąłeś je na nim mocniej, by jednym szarpnięciem przybić ją do ściany swoim ciężarem ciała, odbierając ją dech i przywierając sobą do niej, by skrępować jej ruchy, nachylając się jednocześnie w taki sposób, że niemal dotykałeś swoimi wargami jej wargi, pożerając otchłanią jej piękne, soczyste oczy barwy wiosennej trawy.
-Właśnie, Esmeraldo... Przecież jestem twoim katem... - Katem, któremu nie jesteś już winna życia, spłaciłaś zaciągnięty dług, lecz cóż to znaczy? Czy Kaci wierzą w sprawiedliwość? Oni tą sprawiedliwość mierzą tylko swymi oczyma i poczuciem własnej wartości, jak to prawidłowo zostało już ujęte... - Między nami nie może być dobrych rozmów.
Wiecie, co jest cudowną cechą potworów w ludzkim ciele?
To ludzie je stworzyli.
Odsunął się od dziewczyny i puścił ją, płynnie odchodząc w bok.
- Żyj nienawiścią i nienawidź mnie. Jeśli sprostasz temu zadaniu, zrobi się całkiem ciekawie. - Posłał jej ostatni, miły uśmiech, przymykając powieki, po czym rozpłynął się z cieniami, wychodząc z sali, w której nadal tkwiło otworzone okno.
[z/t]
- O co ci chodzi? - Zapytałeś miękko, przypatrując się uważnie cygance, wyczuwając, że zwykłe przekomarzanie weszło na jakiś inny poziom, o wiele poważniejszy – jakiś poziom, na którym ta Cyganka gotowa była się bronić pazurami i kłami, gdyby tylko je posiadała, bylebyś nie zdołał tam dotrzeć – cały sens delikatnych czarów i przytłaczającej iluzji zostawał spychany, pryskał – teraz była tylko ona, jej sylwetka i nic wokół niej – może prócz czarnych macek, jakie rozwijały się na podobieństwo żywych dusz wokół ciebie, tak jak już zostało wspomniane – zagarniając dla siebie całą przestrzeń, by ciężarem osiadać na każdym, kto w nią wkroczy, zmuszając do skupianiu się na samym sobie, miast jakimkolwiek sięganiu do głębin i łamaniu dzielących was ścian.
- Ouu, to żeś mocno pojechała. - Uśmiechnąłeś się delikatnie, zsuwając książkę ze swych ud, aby odłożyć ją do torby, a i samą torbę odsunąć. Następnie ściągnąłeś nogi z parapetu i usiadłeś przodem do czarnowłosej, ale ten uśmieszek bardzo szybko zniknął. Ach tam, wyjątkowość... Owszem, Esmeralda była wyjątkowa, wszak nie zaliczałeś jej do ludzi, ale w tym momencie na przykład, jak i w wielu innych, gdy się łamała, była jak najbardziej ludzka, namacalna, tu i teraz, nie przybierająca się w piórka Niebiańskiego Ptaka – teraz była zwykłą nastolatką ze swymi problemami, a ty zwykłym nastolatkiem. Śmiesznie to brzmi, prawda? Samo użycie wobec nich słowa "nastolatek"... a przecież nimi są. Więc czemu, czemu wydaje się to takie paradoksalne? Chwila ta wydłużała się. Chwila tego spojrzenia, które mogłoby mówić wiele, a jednak nie wnosiło kompletnie niczego, zamykając się w ramach przemyśleń ich obu, które nie wydostawały się poza obręby szkła zwierciadła dusz. Czy to dobrze? Źle?
Zsunąłeś się z parapetu i nasunąłeś ramię torby na bark, by wolnym krokiem zbliżyć się do Esmeraldy i zatrzymać przed nią na wyciągnięcie ręki – wyciągnąłeś tą rękę, no jasne, że tak, choć twoja twarz pozostawała równie nieczuła na okazanie jakichkolwiek emocji jak Otchłań oczu – sięgnąłeś dłonią, by dotknąć jej policzka, przesunąć po nim chłodnymi palcami: taki cenny, piękny klejnot, cudowny szmaragd, a tak brzydki jednocześnie przez truciznę, jaką w sobie posiadał i pęknięcia, jakie rysowały jego doskonały kształt... Dotyk lekki, pieszczotliwy, który trwał tylko parę chwil...
- Skoro... tak uważasz... - Kąciki warg ci drgnęły w parusekundowym, enigmatycznym uśmiechu. Nie spodziewałeś się tego. Takich słów i takiego spojrzenia. Nie od niej.
Palce przesunęły się na jej gardło i zacisnąłeś je na nim mocniej, by jednym szarpnięciem przybić ją do ściany swoim ciężarem ciała, odbierając ją dech i przywierając sobą do niej, by skrępować jej ruchy, nachylając się jednocześnie w taki sposób, że niemal dotykałeś swoimi wargami jej wargi, pożerając otchłanią jej piękne, soczyste oczy barwy wiosennej trawy.
-Właśnie, Esmeraldo... Przecież jestem twoim katem... - Katem, któremu nie jesteś już winna życia, spłaciłaś zaciągnięty dług, lecz cóż to znaczy? Czy Kaci wierzą w sprawiedliwość? Oni tą sprawiedliwość mierzą tylko swymi oczyma i poczuciem własnej wartości, jak to prawidłowo zostało już ujęte... - Między nami nie może być dobrych rozmów.
Wiecie, co jest cudowną cechą potworów w ludzkim ciele?
To ludzie je stworzyli.
Odsunął się od dziewczyny i puścił ją, płynnie odchodząc w bok.
- Żyj nienawiścią i nienawidź mnie. Jeśli sprostasz temu zadaniu, zrobi się całkiem ciekawie. - Posłał jej ostatni, miły uśmiech, przymykając powieki, po czym rozpłynął się z cieniami, wychodząc z sali, w której nadal tkwiło otworzone okno.
[z/t]
- Esmeralda Moore
Re: Pusta Sala
Wto Kwi 07, 2015 5:01 pm
Każdy kto poznał Esmeraldę trochę bardziej doskonale wiedział, że jej serce to dynamit, ale nawet tak potężny materiał wybuchowy jest nic nie wart bez tej iskry... zaraz... czy ja powiedziałam "Każdy kto poznał" czyli kto konkretniej? wszyscy ludzie znali taką Esmeraldę jaką ona ukazywała im. Każdy żył jej snem, i jej wyobrażeniem. To ona dyktowała zasady gry... chociaż tak być może się jej tylko wydawało. Tak czy inaczej czuła się dobrze do momentu kiedy wiedziała, że ma kontrolę nad całą sytuacją. W wypadku Sahira czuła powoli, że kontrola jej się wymyka z rąk. A więc to był odpowiedni czas na wycofanie się z tej jak by na to nie spojrzeć chorej i masochistycznej zabawy. To cyganka w tej chwili ogłosiła chwilową przerwę, ale możesz być pewien Nailah, że nie odpuści ci tak łatwo. Bo to w końcu życie związało wasze życie czarna i czerwoną wstążką. Jesteście skazani na siebie przez jeszcze bardzo długi czas. Uwolnisz się dopiero w chwili kiedy serce tej dziewczyny przestanie bić. Chociaż kto wie czy nawet wtedy nie powróci zza światów jako jakaś zmora aby nawiedzać każde twoje sny.
Dziewczyna poczuła za swoimi plecami zimną ścianę, a jej zielone oczy wpatrywały się w twoje tak ciemne i mroczne. Nie bała się ciebie, świadomość, że nie skrzywdzisz jej nie pozwalała aby strach się zagnieździł w jej sercu. Ty też za bardzo lubiłeś tą zabawę. Czy trafiłeś w końcu na odpowiedniego przeciwnika... cóż kto to wie. Tak czy inaczej obydwoje jesteście poranieni, ale mimo to próbujecie tańczyć dalej.
-Czasami z braku dobrych rozmów można polubić nawet te złe i raniące- Ona tak zrobiła. Nie wiedzieć dlaczego każda chwila spędzona z tym chłopakiem zapisywała się w jej pamięci jako dobre wspomnienie. Pomimo tego, że te wspomnienia były zalane jej własnymi łzami. Kiedy w końcu puściłeś jej osobę wzięła głęboki wdech i wpatrywała się swoimi zielonymi oczami w ciebie. Czy istniała rzecz za którą ona by ciebie znienawidziła. Przecież to było oczywiste, że wcześniej czy później wrócicie do siebie. Wzajemnie wybaczając sobie wszystko.
Romka wpatrywała się w twoje plecy jak odchodzisz. Nie zatrzymywała ciebie, bo nie widziała w tym sensu. Z resztą nigdy ciebie nie zatrzymywała i nie będzie. Nie zobaczysz jej błagającej abyś jej nie opuszczał, bo doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że ta róża od matki natury dostała ostre kolce, które skutecznie potrafią ranić. Wsłuchiwała się tylko w twoje kroki, licząc ile już ich postawiłeś, a kiedy po twojej osobie nie było już śladu, dziewczyna odgarnęła tylko włosy z ramion i wyszła z sali kierując się tylko w sobie znanym kierunku.
z/t
Dziewczyna poczuła za swoimi plecami zimną ścianę, a jej zielone oczy wpatrywały się w twoje tak ciemne i mroczne. Nie bała się ciebie, świadomość, że nie skrzywdzisz jej nie pozwalała aby strach się zagnieździł w jej sercu. Ty też za bardzo lubiłeś tą zabawę. Czy trafiłeś w końcu na odpowiedniego przeciwnika... cóż kto to wie. Tak czy inaczej obydwoje jesteście poranieni, ale mimo to próbujecie tańczyć dalej.
-Czasami z braku dobrych rozmów można polubić nawet te złe i raniące- Ona tak zrobiła. Nie wiedzieć dlaczego każda chwila spędzona z tym chłopakiem zapisywała się w jej pamięci jako dobre wspomnienie. Pomimo tego, że te wspomnienia były zalane jej własnymi łzami. Kiedy w końcu puściłeś jej osobę wzięła głęboki wdech i wpatrywała się swoimi zielonymi oczami w ciebie. Czy istniała rzecz za którą ona by ciebie znienawidziła. Przecież to było oczywiste, że wcześniej czy później wrócicie do siebie. Wzajemnie wybaczając sobie wszystko.
Romka wpatrywała się w twoje plecy jak odchodzisz. Nie zatrzymywała ciebie, bo nie widziała w tym sensu. Z resztą nigdy ciebie nie zatrzymywała i nie będzie. Nie zobaczysz jej błagającej abyś jej nie opuszczał, bo doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że ta róża od matki natury dostała ostre kolce, które skutecznie potrafią ranić. Wsłuchiwała się tylko w twoje kroki, licząc ile już ich postawiłeś, a kiedy po twojej osobie nie było już śladu, dziewczyna odgarnęła tylko włosy z ramion i wyszła z sali kierując się tylko w sobie znanym kierunku.
z/t
- Caroline Rockers
Re: Pusta Sala
Pon Maj 25, 2015 4:05 pm
I tylko mocniej i mocniej zaciskać więzy na ciele, poddawać je torturom, sprawić że oczy zaczną wychodzić z oczodołów, a nawet pękać i przyglądać się tym diabelnym smugom, które po dłuższym czasie zaczynają być częścią skóry, którą okryta jest Twa powłoka. Co gdy jednak nadejdzie taki dzień, że będziesz musiał poradzić sobie beze mnie? Co wtedy? Znajdziesz kolejnego godnego Ciebie wroga? Ponoć każdego da się zastąpić, ale...przecież wiesz, że to nie jest tak, że znajdziesz kogoś takiego, jak Ja. Oboje to wiemy. Typowe wierzenia wampira, który uważał, że jest sam i tylko jego żałość jest warta odnotowania – nic zaskakującego, jeśli idzie o Ciebie. Może i straciłam swoją równowagę, ale nie myśl, że będzie to trwało wiecznie, że nie stanę ponownie na tym lodzie pewnie i dumnie. Ja w przeciwieństwie do innych, pomimo tego, że moje nogi rozchodzą się w różnych kierunkach, potrafię się zatrzymać i w końcu zapanować nad drżeniem ciała. Lód nie pęknie pode mną, to właśnie Ty powinieneś się zastanowić, czy to nie jest przypadkiem pułapka, czy nie zdarzy się coś takiego, co sprawi że Twoje martwe ciało nagle znajdzie się pod lodowatą wodą.
A po co miałbyś mi współczuć? Myślisz, że potrzebuje czegoś takiego i to jeszcze...od Ciebie? Nie bądź śmieszny, bo z tym zupełnie Ci nie do twarzy.
Nie oczekuję niczego.
Gardzę litością, gardzę pochylaniem się nade mną z fałszywą miną, z pytaniem „Czy wszystko gra?”. Tak, jak najbardziej! A będzie lepiej, gdy skręcę kark! Bo czemu by nie? W sumie nie powinnam przed tym uciekać. Potwory w końcu godzą się ze swym losem, wiedząc że mimo wszystko to potoczy się w taki sposób, by mogły ruszyć dalej i spełniać swoją funkcję. One znają najprostszą drogę do piekła. Ty i Ja zostaliśmy wpisani w ten schemat już jakiś czas temu, bo jakże mogło zabraknąć wśród samych swoich Zwycięstwa i Śmierci?
Na diametralne zmiany jest stanowczo za późno, to zresztą nie pasowało do kogoś takiego, jak ona. Bo teraz „nowa” ona..? Bez przesady. To że obecnie wystąpiły pewne...odstępstwa, nie znaczy że potrwa to wiecznie, chociaż kto wie? Szaleństwo sprawiało, że czuła się silniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej – zwłaszcza w okresie, gdy była w stabilnym stanie, że nie wychylała się, aż nadto, że nie wyróżniała się wśród całej chmary robaczków, które tak pospiesznie pełzały do przodu.
Jestem czymś więcej. Jestem czymś więcej, niż oni. Nie potrzebuję tych zdradliwych dłoni; jeśli będzie taka potrzeba, to dam radę sama, nawet jeśli miało to kosztować mnie więcej, niż zazwyczaj.
Duma! Nadzieja czy zguba? Okiełznanie Żmii nie było najlepszym wyjściem w tak znaczącej chwili, zwłaszcza gdy ta była gotowa kąsać w imię czegoś, co straciła, co zostało jej odebrane. Była jak ten wąż na pustyni, gdy spotkał Małego Księcia i kiedy nadszedł czas, gdy musiał go ugryźć. Dla swojego i dla jego dobra. Nie ufaj mi – zaufanie to wszak kolejny krok, by móc komuś wytrącić broń z rąk i zabić znienacka. Oboje pozwalaliśmy sobie na dużo, przechodząc do jakichkolwiek rozmów, zamiast działać.
Może. Może. Może. Tyle niewiadomych, ach!
Ciekawe, jak dla Nas skończy się ta historia, co..?
Czy tacy straszni niby – złoczyńcy poniosą odpowiednią karę?
Trzeba więc uważać by nikogo nie skusić do tego by wszedł na tę taflę – no chyba że ewentualnie po swoją śmierć, po zatonięcie i zapomnienie, gdy lód zarwie się pod słabym ludzkim ciałem. Lepszy Twój ból, niż wewnętrzny, niż psychoza, która rozsadza Twoją głowę od środka. To tak, jakby ostatnia scena z błoń nigdy nie przeminęła, tylko odtwarzała się na nowo w mojej głowie, a dziki śmiech wolności wymieszanej z rozpaczą rozbrzmiewał ciągle i ciągle. Mógł zginąć przecież każdy.
Chciałabym przygarnąć jego ciało jeszcze raz do siebie, sprawić że nie był samotny, choć gdziekolwiek jest, pewnie jest szczęśliwy. Wojna odnalazła wszak klucz do swojego osobistego raju.
Ale kto to zrozumie..? Kto jest w stanie to pojąć? Wszyscy będą jedynie wskazywać palcami, by wyeliminować jeden z problemów, by oczyścić Hogwart z osób, które nie były godne być wśród czarodziejów.
Merlinie, nawet nie wiesz, jak mnie to bawi. Jak bawią mnie te twarze, które mijam na korytarzu, kiedy tak spoglądają na mnie swoimi ludzkimi pełnymi sprzecznych odczuć oczami, jakby sądzili, że wywołają tym odpowiednią reakcję u mnie.
Gówno prawda. Mnie miałoby to ruszyć..? Tę, która zawsze pędziła przed siebie, nawet za cenę własnych skrzydeł?
Mi potrzeba czegoś więcej, a osoba która miała w tej kwestii do powiedzenia, nie żyje. Inni nie są w stanie przedrzeć się przez całe te bagno; zanurzyć się w nim z myślą, że nie przetrwają tego. Skrzydło Szpitalne w tym przypadku z pewnością nie pomoże – nie mi. Nikt, ani nic nie jest w stanie wyleczyć coś tak zgniłego.
Zbliżało się coś większego. I należało zrobić by grzechy jeźdźców nie wyszły na wierzch, nawet tego zmarłego, który poświecił się. Nie żyjesz. Zapominasz jednak, że nie żyjesz. Istniejesz sobie po prostu, mając nadzieję, że to wystarczy, że oddanie komuś istnienia sprawi, że Twoja sprawa zyska na większym znaczeniu, że szczęście, które przeminie w każdej chwili będzie dostateczną ochroną i ulgą w gorszych dniach. Jestem sama, ale wiesz co..? Może tak właśnie powinno być. Nic mnie nie rozprasza, a jedyna słabość spoczywa w pięknej trumnie. Ach te spowiedzi! Wybacz mi, ojcze, że zgrzeszyłam..! Udzielisz mi rozgrzeszenia, Śmierci? Wyciągniesz odwrócony krzyż i przyłożysz do lodowatego czoła, a ja heretyczka, powiem słowa, które przeznaczone są tylko dla wiernych? Przecież doskonale zdajesz sobie sprawę, że nadejdzie dzień, kiedy nasze różdżki ponownie przetną powietrze i będziemy walczyć po raz kolejny przeciw sobie. Ale wiesz co? Mogę Cię zapewnić, że ten dzień nie nadejdzie dzisiaj. Zapłacisz za swoje występki, tak jak Ja...nawet My musimy ponieść swoją karę. Zresztą ja już część swych grzechów zapłaciłam; Sędzia, który rozlicza Nas z wszystkiego, powinien więc być zadowolony.
No proszę! Widzisz, jaki piękny dar Ci podarowałam? Nie spierdol tego, Nailah. Nie spierdol, bo już nic nie będzie w stanie Ci pomóc, a Twa szybka śmierć nie byłaby...satysfakcjonująca. Wyobrażasz sobie mnie, która zadaje Ci jakieś kluczowe pytania? No właśnie!
Wiosna. Wszędzie śpiewy ptaków, które pomimo tego, co się stało, nie zaprzestawały swoich miłosnych koncertów. W końcu ta kwitnąca pora roku sprzyjała wszelkim...zacieśnianiu więzi, zwłaszcza pomiędzy dwoma osobami. W tych czasach, w jakich przyszło Nam żyć, miłość była bardzo pożądana. Co za brednie. Idzie od tego się rozchorować. Kiedy skończyła palić, wyciągnęła różdżkę i wymówiła niewerbalnie „Reparo”, a okno, które zaatakowała, naprawiło się i było jak nowe. Nie można przecież było pozwolić sobie na zostawienie jakichkolwiek śladów. Niech więc te gałązki i pączki tańczą sobie na wietrze; niech jednak trzymają się od niej z dala. To nie była jej bajka. Nigdy nie była. Zwróciła się w jego stronę po raz kolejny, a jej twarz wykrzywił sarkastyczny uśmieszek.
- No proszę, proszę! Cóż za nieoczekiwany zwrot akcji – mruknęła cicho, obserwując jak chowa dwie paczki do kieszeni. Kto by pomyślał, że wampir tak troszczy się o szkolne środowisko? Odnośnie Puchonki nie odpowiedziała; zapisała sobie gdzieś te imię i nazwisko, by ewentualnie je sprawdzić. Ale tak, to nic poza tym. Na kolejne słowa uniosła jedną brew do góry, ale nie odpowiedziała nic. Ona swojej krwi na pewno by mu nie użyczyła; to byłoby za bardzo groteskowe w tej chwili! Nie bardzo ją zresztą obchodziło, jakie miał pragnienia – dopóki trzymał się od niej z dala ze swoimi kłami było w porządku. Przynajmniej na tyle, na ile może być w porządku pomiędzy Zwycięstwem a Śmiercią. Wzruszyła pogardliwie ramionami, wypalając ostatniego papierosa. Jej oczy może dziwnie rozbłysły na to, co powiedział.
- Oczywiście – odpowiedziała ironicznie i nawet się z tym nie kryła. Po chwili wyrzuciła niedopałek przez otwarte okno i powoli ruszyła w jego stronę, a jej warkocz, co jakiś czas unosił się w powietrze, jakby żył swoim życiem. Nie odpowiedziała mu od razu, dopiero gdy znaleźli się w pustej klasie na V piętrze...w klasie, z którą wiązało się wiele wspomnień, w której można by rzec...wszystko się zaczęło, dopiero wtedy po zajęciu miejsca na jednej z ławek, jak to zrobiła kilka dobrych miesięcy temu - tylko że wtedy znajdowały się tu inne osoby – zwróciła na niego swe chmurne tęczówki, przez które co jakiś czas przebijał się lód.
- Wyglądało to bardziej, jakby nie miał wyboru. Dlaczego mi? Zazwyczaj to ja z nim przegrywałam, zazwyczaj to ja obrywałam, a teraz...on...tak po prostu... – przyłożyła dłoń do swojej twarzy i westchnęła ciężko, czując wściekłość, która nagle opanowała jej ciało. – Idiota. Idiota! Czemu w ogóle Ci to mówię. Po prostu świetnie, nie ma to jak przyjacielska pogawędka z krwiopijcą, co?
A po co miałbyś mi współczuć? Myślisz, że potrzebuje czegoś takiego i to jeszcze...od Ciebie? Nie bądź śmieszny, bo z tym zupełnie Ci nie do twarzy.
Nie oczekuję niczego.
Gardzę litością, gardzę pochylaniem się nade mną z fałszywą miną, z pytaniem „Czy wszystko gra?”. Tak, jak najbardziej! A będzie lepiej, gdy skręcę kark! Bo czemu by nie? W sumie nie powinnam przed tym uciekać. Potwory w końcu godzą się ze swym losem, wiedząc że mimo wszystko to potoczy się w taki sposób, by mogły ruszyć dalej i spełniać swoją funkcję. One znają najprostszą drogę do piekła. Ty i Ja zostaliśmy wpisani w ten schemat już jakiś czas temu, bo jakże mogło zabraknąć wśród samych swoich Zwycięstwa i Śmierci?
Na diametralne zmiany jest stanowczo za późno, to zresztą nie pasowało do kogoś takiego, jak ona. Bo teraz „nowa” ona..? Bez przesady. To że obecnie wystąpiły pewne...odstępstwa, nie znaczy że potrwa to wiecznie, chociaż kto wie? Szaleństwo sprawiało, że czuła się silniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej – zwłaszcza w okresie, gdy była w stabilnym stanie, że nie wychylała się, aż nadto, że nie wyróżniała się wśród całej chmary robaczków, które tak pospiesznie pełzały do przodu.
Jestem czymś więcej. Jestem czymś więcej, niż oni. Nie potrzebuję tych zdradliwych dłoni; jeśli będzie taka potrzeba, to dam radę sama, nawet jeśli miało to kosztować mnie więcej, niż zazwyczaj.
Duma! Nadzieja czy zguba? Okiełznanie Żmii nie było najlepszym wyjściem w tak znaczącej chwili, zwłaszcza gdy ta była gotowa kąsać w imię czegoś, co straciła, co zostało jej odebrane. Była jak ten wąż na pustyni, gdy spotkał Małego Księcia i kiedy nadszedł czas, gdy musiał go ugryźć. Dla swojego i dla jego dobra. Nie ufaj mi – zaufanie to wszak kolejny krok, by móc komuś wytrącić broń z rąk i zabić znienacka. Oboje pozwalaliśmy sobie na dużo, przechodząc do jakichkolwiek rozmów, zamiast działać.
Może. Może. Może. Tyle niewiadomych, ach!
Ciekawe, jak dla Nas skończy się ta historia, co..?
Czy tacy straszni niby – złoczyńcy poniosą odpowiednią karę?
Trzeba więc uważać by nikogo nie skusić do tego by wszedł na tę taflę – no chyba że ewentualnie po swoją śmierć, po zatonięcie i zapomnienie, gdy lód zarwie się pod słabym ludzkim ciałem. Lepszy Twój ból, niż wewnętrzny, niż psychoza, która rozsadza Twoją głowę od środka. To tak, jakby ostatnia scena z błoń nigdy nie przeminęła, tylko odtwarzała się na nowo w mojej głowie, a dziki śmiech wolności wymieszanej z rozpaczą rozbrzmiewał ciągle i ciągle. Mógł zginąć przecież każdy.
Chciałabym przygarnąć jego ciało jeszcze raz do siebie, sprawić że nie był samotny, choć gdziekolwiek jest, pewnie jest szczęśliwy. Wojna odnalazła wszak klucz do swojego osobistego raju.
Ale kto to zrozumie..? Kto jest w stanie to pojąć? Wszyscy będą jedynie wskazywać palcami, by wyeliminować jeden z problemów, by oczyścić Hogwart z osób, które nie były godne być wśród czarodziejów.
Merlinie, nawet nie wiesz, jak mnie to bawi. Jak bawią mnie te twarze, które mijam na korytarzu, kiedy tak spoglądają na mnie swoimi ludzkimi pełnymi sprzecznych odczuć oczami, jakby sądzili, że wywołają tym odpowiednią reakcję u mnie.
Gówno prawda. Mnie miałoby to ruszyć..? Tę, która zawsze pędziła przed siebie, nawet za cenę własnych skrzydeł?
Mi potrzeba czegoś więcej, a osoba która miała w tej kwestii do powiedzenia, nie żyje. Inni nie są w stanie przedrzeć się przez całe te bagno; zanurzyć się w nim z myślą, że nie przetrwają tego. Skrzydło Szpitalne w tym przypadku z pewnością nie pomoże – nie mi. Nikt, ani nic nie jest w stanie wyleczyć coś tak zgniłego.
Zbliżało się coś większego. I należało zrobić by grzechy jeźdźców nie wyszły na wierzch, nawet tego zmarłego, który poświecił się. Nie żyjesz. Zapominasz jednak, że nie żyjesz. Istniejesz sobie po prostu, mając nadzieję, że to wystarczy, że oddanie komuś istnienia sprawi, że Twoja sprawa zyska na większym znaczeniu, że szczęście, które przeminie w każdej chwili będzie dostateczną ochroną i ulgą w gorszych dniach. Jestem sama, ale wiesz co..? Może tak właśnie powinno być. Nic mnie nie rozprasza, a jedyna słabość spoczywa w pięknej trumnie. Ach te spowiedzi! Wybacz mi, ojcze, że zgrzeszyłam..! Udzielisz mi rozgrzeszenia, Śmierci? Wyciągniesz odwrócony krzyż i przyłożysz do lodowatego czoła, a ja heretyczka, powiem słowa, które przeznaczone są tylko dla wiernych? Przecież doskonale zdajesz sobie sprawę, że nadejdzie dzień, kiedy nasze różdżki ponownie przetną powietrze i będziemy walczyć po raz kolejny przeciw sobie. Ale wiesz co? Mogę Cię zapewnić, że ten dzień nie nadejdzie dzisiaj. Zapłacisz za swoje występki, tak jak Ja...nawet My musimy ponieść swoją karę. Zresztą ja już część swych grzechów zapłaciłam; Sędzia, który rozlicza Nas z wszystkiego, powinien więc być zadowolony.
No proszę! Widzisz, jaki piękny dar Ci podarowałam? Nie spierdol tego, Nailah. Nie spierdol, bo już nic nie będzie w stanie Ci pomóc, a Twa szybka śmierć nie byłaby...satysfakcjonująca. Wyobrażasz sobie mnie, która zadaje Ci jakieś kluczowe pytania? No właśnie!
Wiosna. Wszędzie śpiewy ptaków, które pomimo tego, co się stało, nie zaprzestawały swoich miłosnych koncertów. W końcu ta kwitnąca pora roku sprzyjała wszelkim...zacieśnianiu więzi, zwłaszcza pomiędzy dwoma osobami. W tych czasach, w jakich przyszło Nam żyć, miłość była bardzo pożądana. Co za brednie. Idzie od tego się rozchorować. Kiedy skończyła palić, wyciągnęła różdżkę i wymówiła niewerbalnie „Reparo”, a okno, które zaatakowała, naprawiło się i było jak nowe. Nie można przecież było pozwolić sobie na zostawienie jakichkolwiek śladów. Niech więc te gałązki i pączki tańczą sobie na wietrze; niech jednak trzymają się od niej z dala. To nie była jej bajka. Nigdy nie była. Zwróciła się w jego stronę po raz kolejny, a jej twarz wykrzywił sarkastyczny uśmieszek.
- No proszę, proszę! Cóż za nieoczekiwany zwrot akcji – mruknęła cicho, obserwując jak chowa dwie paczki do kieszeni. Kto by pomyślał, że wampir tak troszczy się o szkolne środowisko? Odnośnie Puchonki nie odpowiedziała; zapisała sobie gdzieś te imię i nazwisko, by ewentualnie je sprawdzić. Ale tak, to nic poza tym. Na kolejne słowa uniosła jedną brew do góry, ale nie odpowiedziała nic. Ona swojej krwi na pewno by mu nie użyczyła; to byłoby za bardzo groteskowe w tej chwili! Nie bardzo ją zresztą obchodziło, jakie miał pragnienia – dopóki trzymał się od niej z dala ze swoimi kłami było w porządku. Przynajmniej na tyle, na ile może być w porządku pomiędzy Zwycięstwem a Śmiercią. Wzruszyła pogardliwie ramionami, wypalając ostatniego papierosa. Jej oczy może dziwnie rozbłysły na to, co powiedział.
- Oczywiście – odpowiedziała ironicznie i nawet się z tym nie kryła. Po chwili wyrzuciła niedopałek przez otwarte okno i powoli ruszyła w jego stronę, a jej warkocz, co jakiś czas unosił się w powietrze, jakby żył swoim życiem. Nie odpowiedziała mu od razu, dopiero gdy znaleźli się w pustej klasie na V piętrze...w klasie, z którą wiązało się wiele wspomnień, w której można by rzec...wszystko się zaczęło, dopiero wtedy po zajęciu miejsca na jednej z ławek, jak to zrobiła kilka dobrych miesięcy temu - tylko że wtedy znajdowały się tu inne osoby – zwróciła na niego swe chmurne tęczówki, przez które co jakiś czas przebijał się lód.
- Wyglądało to bardziej, jakby nie miał wyboru. Dlaczego mi? Zazwyczaj to ja z nim przegrywałam, zazwyczaj to ja obrywałam, a teraz...on...tak po prostu... – przyłożyła dłoń do swojej twarzy i westchnęła ciężko, czując wściekłość, która nagle opanowała jej ciało. – Idiota. Idiota! Czemu w ogóle Ci to mówię. Po prostu świetnie, nie ma to jak przyjacielska pogawędka z krwiopijcą, co?
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach