- Lily Evans
Re: Gobelin
Nie Sie 24, 2014 12:00 am
No to wychodzi, że najwyraźniej Evans starała się to odepchnąć od siebie, sama uważając, co jest dla niego lepszym wyjściem. Z góry założyła, że stanowisko jej rozumu jest dobre, a serce po prostu chce ją wciągnąć w jedną z tych swoich skomplikowanych gierek. I gdyby tylko oboje wiedzieli o czym myśli to drugie, o ileż życie byłoby prostsze! A tak? Błądzą po omacku, sami nie do końca myśląc nad tym co robią. Tak jak ona teraz. Może to Evans właśnie powinna uciec zanim ma okazje i jeszcze bardziej nie zepsuje tej i tak już napiętej więzi? No ależ nie, skądże znowu! Wolała za to zostać i wkopywać siebie w większy dół. Nawet nie spodziewała się, że może być jeszcze gorzej. A jednak, mogło. I było, o czym miała się zaraz boleśnie przekonać. Całe jej ciało wręcz krzyczało: "Uciekaj, Evans! Uciekaj!" Ale ona, jakby inaczej zignorowała wszelkie sygnały ostrzegawcze, oddając się egoistycznej potrzebie spoglądania na Pottera. Jakby tyle wystarczyło jej do choćby tej odrobiny szczęścia. Szkoda, że wraz z tą odrobiną odżywały złe wspomnienia i słowa, które jak płyta winylowa odtwarzały się w jej głowie. Czy to naprawdę musiało tak wyglądać? I właśnie dlatego starała się go unikać, jak mogła, by przypadkiem nie wpaść w jakąś pułapkę.
Nerwowo zaczęła bawić się rudymi kosmykami, powoli rozwalając sobie koka. Nie, nic nie było w porządku. To nie była normalna rozmowa. Jej nogi, jakby wrosły w ziemię, a ona sama odwróciła od niego spojrzenie. To było zbyt wiele.
Gryfoni są znani ze swej odwagi, więc dlaczego ona nie mogła się odważyć na konkretną decyzję? Nie można mieć pufka w dłoni i zarazem go nie mieć. Albo to, albo to. Znowu podniosła na niego wzrok, już otwierając ponownie usta, kiedy ujrzała zmiany na jego twarzy. Przesadziła. I to bardzo! I pomyśleć, że nie myślała nawet nad tym, co mówi! Nad dosłownym znaczeniu tego zdania!
Jej oczy nagle dziwnie zwilgotniały, a ona nerwowo zaczęła skubać szatę. Okrutny żart. Walentynki. Oto chodzi, że udawanie nie wiele daje. Nie w naszym przypadku.
- James, ja... - zaczęła, ale nagle zamilkła, siląc się na spokojny ton. - Ja...nie potrafię. Przepraszam. Wiem, że mnie nienawidzisz i teraz się zmuszasz, a ja tego nie chcę. Nic już nie będzie tak jak dawniej ii.. nie wiem co jeszcze mam powiedzieć. Że jest mi przykro? Że nie chciałam powiedzieć tego, co już powiedziałam? Że jest mi ciężko i żadna z dotychczasowych opcji nie wypaliła? NO CO MAM ZROBIĆ?!
Pod koniec już podniosła głos, zaciskając drżące dłonie na szacie i czując, jak zbiera jej się na łzy, starała się nad tym zapanować. Uniosła dumnie podbródek, patrząc na niego niemal wyzywająco, tak jak zazwyczaj. Pewne maski już opadły, Potter. Nie jestem wiecznie silną i niezależną, Evans. Czasami i mam chwile słabości, wiesz? I ja mam pewne granice.
Nie chciała tych łez, które powoli się gromadziły w jej oczach.
Nie chciała by widział, jak płacze. Była przecież taka dumna.
Więc albo ucieknij, albo... nie wiem. Cokolwiek. Bo to nie miało najmniejszego sensu, przecież wiesz.
Nerwowo zaczęła bawić się rudymi kosmykami, powoli rozwalając sobie koka. Nie, nic nie było w porządku. To nie była normalna rozmowa. Jej nogi, jakby wrosły w ziemię, a ona sama odwróciła od niego spojrzenie. To było zbyt wiele.
Gryfoni są znani ze swej odwagi, więc dlaczego ona nie mogła się odważyć na konkretną decyzję? Nie można mieć pufka w dłoni i zarazem go nie mieć. Albo to, albo to. Znowu podniosła na niego wzrok, już otwierając ponownie usta, kiedy ujrzała zmiany na jego twarzy. Przesadziła. I to bardzo! I pomyśleć, że nie myślała nawet nad tym, co mówi! Nad dosłownym znaczeniu tego zdania!
Jej oczy nagle dziwnie zwilgotniały, a ona nerwowo zaczęła skubać szatę. Okrutny żart. Walentynki. Oto chodzi, że udawanie nie wiele daje. Nie w naszym przypadku.
- James, ja... - zaczęła, ale nagle zamilkła, siląc się na spokojny ton. - Ja...nie potrafię. Przepraszam. Wiem, że mnie nienawidzisz i teraz się zmuszasz, a ja tego nie chcę. Nic już nie będzie tak jak dawniej ii.. nie wiem co jeszcze mam powiedzieć. Że jest mi przykro? Że nie chciałam powiedzieć tego, co już powiedziałam? Że jest mi ciężko i żadna z dotychczasowych opcji nie wypaliła? NO CO MAM ZROBIĆ?!
Pod koniec już podniosła głos, zaciskając drżące dłonie na szacie i czując, jak zbiera jej się na łzy, starała się nad tym zapanować. Uniosła dumnie podbródek, patrząc na niego niemal wyzywająco, tak jak zazwyczaj. Pewne maski już opadły, Potter. Nie jestem wiecznie silną i niezależną, Evans. Czasami i mam chwile słabości, wiesz? I ja mam pewne granice.
Nie chciała tych łez, które powoli się gromadziły w jej oczach.
Nie chciała by widział, jak płacze. Była przecież taka dumna.
Więc albo ucieknij, albo... nie wiem. Cokolwiek. Bo to nie miało najmniejszego sensu, przecież wiesz.
- James Potter
Re: Gobelin
Nie Sie 24, 2014 12:58 am
Wszystko było nie tak, jak powinno być. Skoro Evans nie chciała mieć z nim absolutnie nic wspólnego, skoro nie chciała go znać, to dlaczego nie mogła mu po prostu ułatwić przyzwyczajania się do tego, że on mógłby względem niej czuć dokładnie to samo? Przecież to ona mogła go zignorować, gdy już go zobaczyła. Mogła na niego naskoczyć i kazać mu się wynosić. O ileż byłoby to, mimo wszystko, prostsze niźli ciągnięcie tej farsy, jaka rozpoczęła się wraz z ich powitaniem...
A jednocześnie zaoszczędziłoby mu to mnóstwo nerwów.
Teraz bowiem znów czuł, że narasta w nim złość. Na siebie samego, bo był na tyle głupi, by jak skończony idiota uganiać się za nią przez cały ten czas. Bo był na tyle głupi, że nie mógł zmusić się do tego, by uwierzyć we własne słowa i zacząć jej nienawidzić. To tak przecież nie działało. I, co gorsza, po raz kolejny - był na tyle głupi, by zgodzić się na odegranie tej tragikomedii, jaka rozgrywała się właśnie tutaj i teraz. Ale to nie wszystko. Był też zły na Lily, która nijak nie ułatwiała mu... w zasadzie nie ułatwiała mu niczego. Nie, kiedy jednego dnia twierdziła, że nie chce go znać, innego zaś zachowywała się, jakby rzeczywiście żałowała tych słów. Nie wiedział za to, na kogo powinien złościć się o to, że z każdą kolejną chwilą coraz mniej wiedział, co powinien zrobić, jak się zachować i co powiedzieć.
Widział, że jej oczy stały się bardziej szkliste. W pierwszej chwili jednak to spostrzeżenie wywołało w nim jedynie kolejną falę gniewu. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że inna część jego podświadomości odezwała się w tej samej chwili, boleśnie dając o sobie znać poprzez swoiste poczucie winy. Mimo wszystko jeszcze przez chwilę ta pierwsza część odzywała się głośniej. Ta, która przekonywała go, że nie powinien dać się zwieść. Że nie powinien po raz kolejny pozwolić jej na to, by robiła z niego idiotę. Nie wierzyć w to, co mówiła. Nie analizować jej słów, nie doszukiwać się przekazów, które chciałby usłyszeć. Lepiej pozostawić wszystko tak, jak było. Może z czasem mógłby nawet sam uwierzyć w to, że to było najlepsze rozwiązanie.
- Nic nie rób, w końcu zrobiłaś już wystarczająco wiele - stwierdził więc w pierwszej chwili, dbając o to, by w jego głosie pojawiła się tylko i wyłącznie chłodna obojętność. Nic poza tym, choć sam nie był pewien, czy aby przypadkiem głos nie zadrżał mu przy kilku ostatnich słowach.
Zresztą... To i tak nie potrwało długo. Nie mógł ze spokojem patrzeć na jej łzy. Nie mógł też ze spokojem udawać, ze absolutnie nie dotarły do niego jej słowa. Nawet, jeśli pewna część jego świadomości widziała doskonale, że te najprawdopodobniej i tak nie znaczyły wiele. Po prostu interpretował je w korzystny dla siebie sposób.
Naiwny.
- Merlinie! Czy ty naprawdę musisz to robić, Evans? - i tyle by było z jego opanowania. Trzeba było odejść, gdy miał okazję. Teraz pozostało mu tylko przejechać dłonią po twarzy, jakby to miało mu pomóc pozbierać myśli. - Nie, nie nienawidzę cię. Chociaż tak byłoby dużo łatwiej, więc wielka szkoda, że jednak nie potrafię. Ale w końcu jestem tylko idiotą, więc to chyba zrozumiałe.
Nie chciał powiedzieć właściwie niczego, co zawarło się w jego wypowiedzi. Po pierwsze bowiem nie chciał wcale zaprzeczać swoim wcześniejszym słowom, uparcie chcąc trwać w przekonaniu, że tak było lepiej. Po drugie zaś... naprawdę nie chciał też wypominać jej słów wypowiedzianych przez nią. Choćby i dlatego, by nie pokazywać jej, że wciąż mógłby o nich pamiętać i że wciąż boleśnie kołatały mu się w umyśle.
Ale jednak powiedział to. Czy przypadkiem tym samym nie potwierdzał, że rzeczywiście był tylko idiotą? W dodatku takim, który nawet nie potrafił udawać wystarczająco dobrze, że już nie zaprzątał sobie głowy Lily.
A jednocześnie zaoszczędziłoby mu to mnóstwo nerwów.
Teraz bowiem znów czuł, że narasta w nim złość. Na siebie samego, bo był na tyle głupi, by jak skończony idiota uganiać się za nią przez cały ten czas. Bo był na tyle głupi, że nie mógł zmusić się do tego, by uwierzyć we własne słowa i zacząć jej nienawidzić. To tak przecież nie działało. I, co gorsza, po raz kolejny - był na tyle głupi, by zgodzić się na odegranie tej tragikomedii, jaka rozgrywała się właśnie tutaj i teraz. Ale to nie wszystko. Był też zły na Lily, która nijak nie ułatwiała mu... w zasadzie nie ułatwiała mu niczego. Nie, kiedy jednego dnia twierdziła, że nie chce go znać, innego zaś zachowywała się, jakby rzeczywiście żałowała tych słów. Nie wiedział za to, na kogo powinien złościć się o to, że z każdą kolejną chwilą coraz mniej wiedział, co powinien zrobić, jak się zachować i co powiedzieć.
Widział, że jej oczy stały się bardziej szkliste. W pierwszej chwili jednak to spostrzeżenie wywołało w nim jedynie kolejną falę gniewu. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że inna część jego podświadomości odezwała się w tej samej chwili, boleśnie dając o sobie znać poprzez swoiste poczucie winy. Mimo wszystko jeszcze przez chwilę ta pierwsza część odzywała się głośniej. Ta, która przekonywała go, że nie powinien dać się zwieść. Że nie powinien po raz kolejny pozwolić jej na to, by robiła z niego idiotę. Nie wierzyć w to, co mówiła. Nie analizować jej słów, nie doszukiwać się przekazów, które chciałby usłyszeć. Lepiej pozostawić wszystko tak, jak było. Może z czasem mógłby nawet sam uwierzyć w to, że to było najlepsze rozwiązanie.
- Nic nie rób, w końcu zrobiłaś już wystarczająco wiele - stwierdził więc w pierwszej chwili, dbając o to, by w jego głosie pojawiła się tylko i wyłącznie chłodna obojętność. Nic poza tym, choć sam nie był pewien, czy aby przypadkiem głos nie zadrżał mu przy kilku ostatnich słowach.
Zresztą... To i tak nie potrwało długo. Nie mógł ze spokojem patrzeć na jej łzy. Nie mógł też ze spokojem udawać, ze absolutnie nie dotarły do niego jej słowa. Nawet, jeśli pewna część jego świadomości widziała doskonale, że te najprawdopodobniej i tak nie znaczyły wiele. Po prostu interpretował je w korzystny dla siebie sposób.
Naiwny.
- Merlinie! Czy ty naprawdę musisz to robić, Evans? - i tyle by było z jego opanowania. Trzeba było odejść, gdy miał okazję. Teraz pozostało mu tylko przejechać dłonią po twarzy, jakby to miało mu pomóc pozbierać myśli. - Nie, nie nienawidzę cię. Chociaż tak byłoby dużo łatwiej, więc wielka szkoda, że jednak nie potrafię. Ale w końcu jestem tylko idiotą, więc to chyba zrozumiałe.
Nie chciał powiedzieć właściwie niczego, co zawarło się w jego wypowiedzi. Po pierwsze bowiem nie chciał wcale zaprzeczać swoim wcześniejszym słowom, uparcie chcąc trwać w przekonaniu, że tak było lepiej. Po drugie zaś... naprawdę nie chciał też wypominać jej słów wypowiedzianych przez nią. Choćby i dlatego, by nie pokazywać jej, że wciąż mógłby o nich pamiętać i że wciąż boleśnie kołatały mu się w umyśle.
Ale jednak powiedział to. Czy przypadkiem tym samym nie potwierdzał, że rzeczywiście był tylko idiotą? W dodatku takim, który nawet nie potrafił udawać wystarczająco dobrze, że już nie zaprzątał sobie głowy Lily.
- Lily Evans
Re: Gobelin
Nie Sie 24, 2014 2:25 am
Nawet nie wiesz, jak ona sama pragnęła po prostu trzymać się twardo swojej postawy tej wrednej i niewzruszonej Evans, która udaje, że jej na nim nie zależy, że jest tylko nic nie wartym błaznem, robiącym z siebie idiotę na oczach wszystkich i że najlepiej by było, gdyby w ogóle się w jej życiu nie pojawił. Ale tak nie było. I to, że jednego dnia wyrzucała z siebie tak okrutne słowa, a potem na drugi dzień ich żałowała również. Po prostu starała się go bronić przed sobą, przed konsekwencjami jakie mógłby ponieść przez ich wzajemną relację. A może zwyczajnie się okłamała? Może bała się tego, co czuje do Pottera, bo nigdy niczego takiego nie czuła? Też możliwe. Miał rację. Mogła na niego nakrzyczeć, zignorować i ostentacyjnie uciec, dając mu szansę na to by ją wyrzucił ze swojego życia na zawsze. I czy wtedy nie byłoby to o wiele prostsze? Bum i po problemie! Pocierpiałby, powyklinał ją, a potem stałaby się mu obojętna i wszystko skończyłoby się pięknie.
Ale oczywiście ona postanowiła zareagować inaczej i dała się ponieść swej słabości, która sprawiła, że Evans zwyczajnie wmurowało w tę posadzkę. Nie dziwiła się więc, że był na nią zły. Miał do tego niezaprzeczalne prawo. Zresztą i ona była zła na siebie i na swe takie, a nie inne postępowanie, które może ją wciągnąć w niezłe bagno. Wszystko na to zresztą wskazywało.
Nie, nie będzie płakać. Tak postanowiła i się tego będzie trzymać. Decyzja Lily była w tej kwestii jednogłośna. Nie zamierzała go brać na żadną litość, zresztą wątpliwe było, żeby Potter się na to nabrał. Musiała być dzielna, jak na Gryfonkę i Prefekta przystało. A to, że była w emocjonalnych rozterkach ją w żaden sposób nie usprawiedliwiało.
- To wszystko nie tak... - stwierdziła cicho, pociągając nosem. Z tego wszystkiego dostała lekkiego kataru, ale przynajmniej tyle dobrze, że żadne łzy nie popłynęły. Przełknęła tę gorzką gulę goryczy, nadal spoglądając w jego orzechowe tęczówki. Było jej mimo wszystko ciężko i nawet nie zdawała sobie sprawy, że poniekąd gra na jego emocjach. Wydawało jej się, że to co mówi nie ma dla chłopaka znaczenia, że tylko oszukuje samą siebie i to nie powinno w ogóle mieć miejsca. Wiecie, tam w środku była ta duma; broń ostateczna rudowłosej, która była zarówno zaletą, jak i wadą. O czym teraz się właśnie przekonywała na własnej skórze.
Nie odpowiedziała nic, jedynie zagryzła mocniej dolną wargę, niemalże do krwi z tego całego zdenerwowania. Objęła się ramionami, zaciskając mocno powieki, by całkowicie pozbyć się łez, po czym ponownie je otworzyła. Przyglądała się, jak przejeżdża dłonią po swojej twarzy i cicho westchnęła.
Kiedy Lily usłyszała jego kolejną wypowiedź, poczuła... no właśnie, co poczuła? Jak to w ogóle nazwać? Ulgę ze zrezygnowaniem? Radość, która mieszała się z goryczą? Wyrzuty sumienia?
Chyba tak. Czuła się winna. Nie ułatwiała mu przecież niczego, a nie tak miało przecież być. Zrobiła jeden niepewny krok w jego stronę, po czym drugi i jeszcze jeden i znalazła się tuż przy nim, tak że doskonale widziała jego pojedyncze pieprzyki na twarzy. Sama nie wiedziała, czemu podeszła tak blisko. Być może to był nagły impuls, albo chęć by choć przez chwilę być blisko niego, nawet jeśli miałby odejść.
- Nie jesteś idiotą, James. To prędzej ja do reszty zgłupiałam, mieszając jak się da. Myślałam, że wszystko mam pod kontrolą, że wystarczy, że odepchnę Cię wystarczająco mocno i to zniknie i nie będziemy musieli się dłużej męczyć. Stało się jednak inaczej i największą winę ponoszę w tym ja. Myślałam, że przyjaźń, lub nienawiść jest tu rozwiązaniem, ale ja tak nie potrafię. Nie potrafię Cię nienawidzić, wiesz? To w sumie śmieszne. Przez tyle lat, nie przejmowałam się tym, bo uważałam, że wszystko jest w porządku i że to są jedynie żarty, więc po co brać to na poważnie? Sądziłam, że to samo znajdzie jakoś swój koniec, ale najwyraźniej pomyliłam się. Wybacz, że jestem wredną, złośliwą, egoistyczną zołzą Evans. Wybacz, że wpakowałam Cię w to bagno. Za niedługo skończymy szkołę i nie chcę, żebyśmy odeszli w niezgodzie, choć w sumie to byłoby prostsze - wyrzuciła z siebie to wszystko, czując jak mimowolnie zaczął jej drżeć głos. Nie, nie będzie płakać. Powtarzam po raz kolejny. Wytrzyma to. Rozprostowała ręce i dotknęła delikatnie jego ręki. To było zaledwie muśnięcie. Wydawało się, że nic nie znaczące, ale dla niej było to naprawdę dużo. Po chwili, jakby była odurzona, odsunęła swoją dłoń i odwróciła od niego spojrzenie, robiąc pół kroku w tyłu. Chciała bowiem zamaskować swoje zawstydzenie, które powoli wychodziło na jej policzki.
W sumie śmiesznie przy nim wyglądała; sięgała mu przecież ledwie do ramienia, jak nie niżej. Zaprawdę, tragiczna komedia. Szkoda tylko, że teraz żadne z nich raczej się nie zaśmieje.
Ale oczywiście ona postanowiła zareagować inaczej i dała się ponieść swej słabości, która sprawiła, że Evans zwyczajnie wmurowało w tę posadzkę. Nie dziwiła się więc, że był na nią zły. Miał do tego niezaprzeczalne prawo. Zresztą i ona była zła na siebie i na swe takie, a nie inne postępowanie, które może ją wciągnąć w niezłe bagno. Wszystko na to zresztą wskazywało.
Nie, nie będzie płakać. Tak postanowiła i się tego będzie trzymać. Decyzja Lily była w tej kwestii jednogłośna. Nie zamierzała go brać na żadną litość, zresztą wątpliwe było, żeby Potter się na to nabrał. Musiała być dzielna, jak na Gryfonkę i Prefekta przystało. A to, że była w emocjonalnych rozterkach ją w żaden sposób nie usprawiedliwiało.
- To wszystko nie tak... - stwierdziła cicho, pociągając nosem. Z tego wszystkiego dostała lekkiego kataru, ale przynajmniej tyle dobrze, że żadne łzy nie popłynęły. Przełknęła tę gorzką gulę goryczy, nadal spoglądając w jego orzechowe tęczówki. Było jej mimo wszystko ciężko i nawet nie zdawała sobie sprawy, że poniekąd gra na jego emocjach. Wydawało jej się, że to co mówi nie ma dla chłopaka znaczenia, że tylko oszukuje samą siebie i to nie powinno w ogóle mieć miejsca. Wiecie, tam w środku była ta duma; broń ostateczna rudowłosej, która była zarówno zaletą, jak i wadą. O czym teraz się właśnie przekonywała na własnej skórze.
Nie odpowiedziała nic, jedynie zagryzła mocniej dolną wargę, niemalże do krwi z tego całego zdenerwowania. Objęła się ramionami, zaciskając mocno powieki, by całkowicie pozbyć się łez, po czym ponownie je otworzyła. Przyglądała się, jak przejeżdża dłonią po swojej twarzy i cicho westchnęła.
Kiedy Lily usłyszała jego kolejną wypowiedź, poczuła... no właśnie, co poczuła? Jak to w ogóle nazwać? Ulgę ze zrezygnowaniem? Radość, która mieszała się z goryczą? Wyrzuty sumienia?
Chyba tak. Czuła się winna. Nie ułatwiała mu przecież niczego, a nie tak miało przecież być. Zrobiła jeden niepewny krok w jego stronę, po czym drugi i jeszcze jeden i znalazła się tuż przy nim, tak że doskonale widziała jego pojedyncze pieprzyki na twarzy. Sama nie wiedziała, czemu podeszła tak blisko. Być może to był nagły impuls, albo chęć by choć przez chwilę być blisko niego, nawet jeśli miałby odejść.
- Nie jesteś idiotą, James. To prędzej ja do reszty zgłupiałam, mieszając jak się da. Myślałam, że wszystko mam pod kontrolą, że wystarczy, że odepchnę Cię wystarczająco mocno i to zniknie i nie będziemy musieli się dłużej męczyć. Stało się jednak inaczej i największą winę ponoszę w tym ja. Myślałam, że przyjaźń, lub nienawiść jest tu rozwiązaniem, ale ja tak nie potrafię. Nie potrafię Cię nienawidzić, wiesz? To w sumie śmieszne. Przez tyle lat, nie przejmowałam się tym, bo uważałam, że wszystko jest w porządku i że to są jedynie żarty, więc po co brać to na poważnie? Sądziłam, że to samo znajdzie jakoś swój koniec, ale najwyraźniej pomyliłam się. Wybacz, że jestem wredną, złośliwą, egoistyczną zołzą Evans. Wybacz, że wpakowałam Cię w to bagno. Za niedługo skończymy szkołę i nie chcę, żebyśmy odeszli w niezgodzie, choć w sumie to byłoby prostsze - wyrzuciła z siebie to wszystko, czując jak mimowolnie zaczął jej drżeć głos. Nie, nie będzie płakać. Powtarzam po raz kolejny. Wytrzyma to. Rozprostowała ręce i dotknęła delikatnie jego ręki. To było zaledwie muśnięcie. Wydawało się, że nic nie znaczące, ale dla niej było to naprawdę dużo. Po chwili, jakby była odurzona, odsunęła swoją dłoń i odwróciła od niego spojrzenie, robiąc pół kroku w tyłu. Chciała bowiem zamaskować swoje zawstydzenie, które powoli wychodziło na jej policzki.
W sumie śmiesznie przy nim wyglądała; sięgała mu przecież ledwie do ramienia, jak nie niżej. Zaprawdę, tragiczna komedia. Szkoda tylko, że teraz żadne z nich raczej się nie zaśmieje.
- James Potter
Re: Gobelin
Nie Sie 24, 2014 11:42 am
W jednej chwili zatęsknił już nawet za tą wcześniejszą sztywną wymianą uprzejmości. O ile bowiem już to nie było zbyt łatwe do odegrania, to jednak... wciąż pozostawało łatwiejsze niż rozmowa, w jaką wymiana ta się przerodziła. Właściwie przez moment przeszło mu nawet przez myśl, że może wcale nie najgorszym pomysłem byłoby powiedzenie czegoś, co mogłoby zabrzmieć jak "Oczywiście, z pewnością masz rację. Miło było cię spotkać, ale jednak wybacz, wzywają mnie moje sprawy." Zabrzmiałoby to drętwo, nienaturalnie i w najmniejszym nawet stopniu nie pasowałoby do sytuacji, ale jednak - być może - pozwoliłoby zakończyć tę rozmowę. I może już nigdy by do niej nie wracali. Może faktycznie dałoby się zostawić to wszystko tak, jak było obecnie. Co go niepokoiło - przez kilka wyjątkowo długich sekund takie rozwiązanie naprawdę wydawało się bardzo kuszące.
Niestety, do głosu dopuścił już przecież tę drugą część podświadomości, która z każdą chwilą ożywiała się coraz bardziej, słuchając słów Lily. Tę, która się z nich w jakiś sposób cieszyła. Tę małą, naiwną i niesamowicie głupią cząstkę, która łudziła się przez to, że wszystko mogło się jeszcze skończyć pozytywnie. Właśnie ta cząstka twierdziła uparcie, że być może powinien wykorzystać swoją szansę i spróbować jeszcze raz. Próbował przecież wystarczająco długo, by ten jeden raz nie zrobił już na nim większego wrażenia, prawda? Problem w tym, że sam nie był pewien czy i w jaki sposób mógłby znieść kolejną porażkę, jeśli ta porażka nosiłaby imię Lily.
Słuchał jej słów, jednak dopiero po chwili zorientował się, że nie patrzył na nią. Od jakiegoś czasu uparcie wpatrywał się w jakiś odległy punkt na korytarzu, znajdujący się gdzieś obok nich. Może nawet zdawało mu się, że jeśli tylko nie będzie na nią patrzeć, to łatwiej będzie mu podjąć jakąś sensowną decyzję. Jak zareagować? Co odpowiedzieć? Jego spojrzenie ściągnęło dopiero jej ostatnie zdanie. Wbrew zamierzeniu nie odpowiedział jednak od razu, na moment zbity z tropu przez to krótkie, a jednak wiele znaczące muśnięcie jego ręki.
Powinien to zignorować. Wybrać to rozsądniejsze wyjście.
Niestety, nieczęsto chyba robił to, co powinien.
- Faktycznie, tak by było prościej - usłyszał własny głos, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że chwycił ją za rękę, kiedy się odsunęła. - Nie chcę cię traktować jak dobrej znajomej, czy przyjaciółki. Jeżeli o to ci chodzi, to... nie, to się nie uda i lepiej, żebyśmy jednak doczekali jakoś do końca szkoły, a później udawali, że nawet się nie znamy.
Puścił jej rękę, przez chwilę znów mając ochotę uciec spojrzeniem gdzieś w bok. Nie tym razem jednak. Nadal patrzył na nią, w pewien sposób musząc się do tego zmuszać. Kto by zresztą pomyślał, że kiedykolwiek będzie musiał zmuszać się do tego, żeby spojrzeć na Evans, prawda?
- Możesz zdecydować. Wtedy przynajmniej dam ci spokój na dobre i wszystko będzie w porządku. A przynajmniej... no, z czasem na pewno będzie w porządku - wepchnął dłonie w kieszenie szaty, nie do końca chyba wiedząc, co powinien z nimi zrobić. Podobnie, jak nie do końca wiedział, po co właściwie to mówił. Przecież raz już zdecydowała. Teraz więc on też powinien trzymać się swojej decyzji i nie dopuścić do tego, by ta rozmowa w ogóle miała miejsce.
Skoro jednak ona miała prawo do zmiany zdania, to dlaczego on miałby go nie mieć?
Nie wiedział, czy rzeczywiście byłby w stanie tak po prostu dać sobie z nią spokój, gdyby w tym momencie uznała, że najlepszym rozwiązaniem byłoby udawać, że nigdy się nie znali. Jeśli jednak rzeczywiście by tak było... przynajmniej wiedziałby, że po raz kolejny nie pozwoliłby sobie na jakiekolwiek wahanie. Rzeczywiście zrobiłby wszystko, żeby usunąć jej się z drogi i dać sobie czas na oswojenie się z tą sytuacją. Mimo wszystko wydawało się być to rozwiązaniem łatwiejszym od tej szalonej plątaniny myśli, jaka obecnie kotłowała mu się w głowie.
Niestety, do głosu dopuścił już przecież tę drugą część podświadomości, która z każdą chwilą ożywiała się coraz bardziej, słuchając słów Lily. Tę, która się z nich w jakiś sposób cieszyła. Tę małą, naiwną i niesamowicie głupią cząstkę, która łudziła się przez to, że wszystko mogło się jeszcze skończyć pozytywnie. Właśnie ta cząstka twierdziła uparcie, że być może powinien wykorzystać swoją szansę i spróbować jeszcze raz. Próbował przecież wystarczająco długo, by ten jeden raz nie zrobił już na nim większego wrażenia, prawda? Problem w tym, że sam nie był pewien czy i w jaki sposób mógłby znieść kolejną porażkę, jeśli ta porażka nosiłaby imię Lily.
Słuchał jej słów, jednak dopiero po chwili zorientował się, że nie patrzył na nią. Od jakiegoś czasu uparcie wpatrywał się w jakiś odległy punkt na korytarzu, znajdujący się gdzieś obok nich. Może nawet zdawało mu się, że jeśli tylko nie będzie na nią patrzeć, to łatwiej będzie mu podjąć jakąś sensowną decyzję. Jak zareagować? Co odpowiedzieć? Jego spojrzenie ściągnęło dopiero jej ostatnie zdanie. Wbrew zamierzeniu nie odpowiedział jednak od razu, na moment zbity z tropu przez to krótkie, a jednak wiele znaczące muśnięcie jego ręki.
Powinien to zignorować. Wybrać to rozsądniejsze wyjście.
Niestety, nieczęsto chyba robił to, co powinien.
- Faktycznie, tak by było prościej - usłyszał własny głos, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że chwycił ją za rękę, kiedy się odsunęła. - Nie chcę cię traktować jak dobrej znajomej, czy przyjaciółki. Jeżeli o to ci chodzi, to... nie, to się nie uda i lepiej, żebyśmy jednak doczekali jakoś do końca szkoły, a później udawali, że nawet się nie znamy.
Puścił jej rękę, przez chwilę znów mając ochotę uciec spojrzeniem gdzieś w bok. Nie tym razem jednak. Nadal patrzył na nią, w pewien sposób musząc się do tego zmuszać. Kto by zresztą pomyślał, że kiedykolwiek będzie musiał zmuszać się do tego, żeby spojrzeć na Evans, prawda?
- Możesz zdecydować. Wtedy przynajmniej dam ci spokój na dobre i wszystko będzie w porządku. A przynajmniej... no, z czasem na pewno będzie w porządku - wepchnął dłonie w kieszenie szaty, nie do końca chyba wiedząc, co powinien z nimi zrobić. Podobnie, jak nie do końca wiedział, po co właściwie to mówił. Przecież raz już zdecydowała. Teraz więc on też powinien trzymać się swojej decyzji i nie dopuścić do tego, by ta rozmowa w ogóle miała miejsce.
Skoro jednak ona miała prawo do zmiany zdania, to dlaczego on miałby go nie mieć?
Nie wiedział, czy rzeczywiście byłby w stanie tak po prostu dać sobie z nią spokój, gdyby w tym momencie uznała, że najlepszym rozwiązaniem byłoby udawać, że nigdy się nie znali. Jeśli jednak rzeczywiście by tak było... przynajmniej wiedziałby, że po raz kolejny nie pozwoliłby sobie na jakiekolwiek wahanie. Rzeczywiście zrobiłby wszystko, żeby usunąć jej się z drogi i dać sobie czas na oswojenie się z tą sytuacją. Mimo wszystko wydawało się być to rozwiązaniem łatwiejszym od tej szalonej plątaniny myśli, jaka obecnie kotłowała mu się w głowie.
- Lily Evans
Re: Gobelin
Nie Sie 24, 2014 1:54 pm
To byłoby prostsze, gdyby nawzajem sobie tego nie utrudniali, nie mogąc się zdecydować na opcję, która będzie najlepsza. To tak przecież nie działało. Bo, co jest lepszym wyjściem? Te rozsądniejsze, a zarazem boleśniejsze wyjście, czy jednak zdecydowanie się na to, co starała zamknąć się w sobie? Chciałaby po prostu powiedzieć: "Stop. Ja sama sobie jestem panią." Zawsze uważała, że gdyby była bardziej zdecydowana to w takich chwilach mogłaby po prostu odejść, nie patrząc się za siebie. A jednak wałkowała to ciągle i ciągle, jak nie z nim to w swojej głowie, rozważając wszystkie za i przeciw. Tylko, że zarówno po jednej i drugiej stronie było tyle samo punktów. Niestety, ta poprzednia sztuczna wymiana uprzejmości niczego nie wniosła, prawda? W końcu jedno z nich - tym razem ona nadepnęła mu boleśnie na odcisk i to nawet nie umyślnie. Ale to wystarczyło by pociągnąć za sobą lawinę gestów i słów. I tym sposobem znaleźli się na takiej, a nie innej płaszczyźnie, która wprowadzała tylko chaos w ich głowach. Najlepiej schowałaby się w bibliotece za książkami, niż rozdrapywała te niedawno zagojone rany. Bo przecież, to że na co dzień była taka twarda i nieustępliwa, nie znaczy, że nie była też uczuciowa i wrażliwa. Poza tym często traciła nad sobą panowanie i oddawała się różnym impulsom. Tak jak teraz. Wiecie, w jednej chwili potrafiła być spokojna, jak Feniks, a w drugiej zamienić się w istną Wierzbę Bijącą. No ale co zrobić? Ponoć, co rude to wredne i żywiołowe. Oto doskonały przykład, drodzy państwo.
Najwyraźniej oboje mieli problem z zadecydowaniem o tym, co dalej. Nie wiedziała, czy przypadkiem nie powiedziała za dużo. Nie chciała by się czegoś domyślił i przypadkiem jej nie wyśmiał. No cóż, Evans naprawdę się go bała w tym momencie. Nie jak przykładowo wilkołaka (pozdrawiam Remusa), ale jak ktoś, kto gdyby tylko chciał mógłby przewrócić jej cały świat do góry nogami. Zresztą poniekąd już to zrobił.
Znowu nie wiedziała, co ma zrobić z rękoma więc zaczęła je z tego całego zdenerwowania wykręcać.
- Możliwe... wydaje się, że ta opcja jest najlepsza - wyszeptała, jakby sama nie wierząc w to, co mówi. Kiedy złapał ją za rękę, spojrzała na niego ponownie, nie kryjąc swojego zaskoczenia. Nie wyrwała jej jednak, a kiedy ją puścił, dopiero po chwili ją opuściła, zagryzając nerwowo wargi.
- Między czym a czym, James? Bo już sama się w tym pogubiłam. Czego Ty ode mnie oczekujesz? Bo wydaje mi się, że sam już podjąłeś decyzję. Przecież powinniśmy być rozsądni, czyż nie? - Powiedziała, wytrzepując swoją szatę z niewidzialnego kurzu. Zadecydowała, ale dokąd ją ta decyzja doprowadziła? Do krytycznego punktu. A przy okazji i do gorączkowej gonitwy myśli.
Ściągnęła gumkę z włosów, pozwalając by te swobodnie opadły na jej ramiona. Tak przynajmniej było wygodniej i mogła zająć czymś ręce przez te kilka małych sekund. Nie wiedziała, czy unikać jego wzroku, czy może jednak odwzajemnić. To nie było takie proste. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że mija go na ulicy bez żadnego uścisku, słowa, czy też choćby małego spojrzenia.
- To jest niesprawiedliwe, Potter. To jest cholernie nie w porządku! Rozsądek? Też mi coś! Próbowałam przez te przynajmniej sześć lat, jak nie więcej być w stosunku do Ciebie r-o-z-s-ą-d-n-a? I co z tego wyszło? To co właśnie widzisz! Jakbyś nie mógł pomyśleć o tym wcześniej, zanim... zanim te całe zamieszanie się pojawiło! I cały misterny plan, który miałam ułożony wziął szlag. I zgadnij dlaczego? Przez Ciebie! Nie ma dnia, żebyś w jakiś sposób nie wskakiwał do mojej głowy i nie wiercił mi w niej dziurę i mówił rzeczy w stylu "Evans. Evans. Zrobiłaś coś kiedyś dla zabawy?" I tak na okrągło i dla Twojej wiadomości... TAK. Zrobiłam coś dla zabawy! A jak nie to, to wtedy przypominają mi się nasze dramatyczne sytuacje i wtedy naprawdę mam ochotę na pocałunek dementora by przestać o tym myśleć! Więc możesz przestać kazać mi decydować o czymś, czego będę żałować? Bo wiesz, ja wcale nie chcę udawać, że Cię nie znam!
No i proszę! Udało jej się wyrzucić z siebie naprawdę dziwną lawinę słów, które tkwiły w jej głowie i chciały koniecznie wyjść na zewnątrz. I może zdawała sobie sprawę, że połowa (no dobra, większość) rzeczy, które powiedziała są zupełnie bezsensu, ale jej jakże wybuchowa część charakteru, który przypominała wulkan musiała wreszcie eksplodować. A że teraz robi jej się głupio, no to mówi się trudno. Zaczerwieniła się, odwracając od niego zielone oczy, które przez całą tę długą wypowiedź go obserwowały. Lily nie wiedziała, co ma już ze sobą począć, po tym wszystkim, więc wybrała najlepszą opcję, jaka przyszła jej do głowy. Zasłoniła usta dłonią i zamknęła się, zastanawiając się, kto ucieknie pierwszy; ona czy on?
Najwyraźniej oboje mieli problem z zadecydowaniem o tym, co dalej. Nie wiedziała, czy przypadkiem nie powiedziała za dużo. Nie chciała by się czegoś domyślił i przypadkiem jej nie wyśmiał. No cóż, Evans naprawdę się go bała w tym momencie. Nie jak przykładowo wilkołaka (pozdrawiam Remusa), ale jak ktoś, kto gdyby tylko chciał mógłby przewrócić jej cały świat do góry nogami. Zresztą poniekąd już to zrobił.
Znowu nie wiedziała, co ma zrobić z rękoma więc zaczęła je z tego całego zdenerwowania wykręcać.
- Możliwe... wydaje się, że ta opcja jest najlepsza - wyszeptała, jakby sama nie wierząc w to, co mówi. Kiedy złapał ją za rękę, spojrzała na niego ponownie, nie kryjąc swojego zaskoczenia. Nie wyrwała jej jednak, a kiedy ją puścił, dopiero po chwili ją opuściła, zagryzając nerwowo wargi.
- Między czym a czym, James? Bo już sama się w tym pogubiłam. Czego Ty ode mnie oczekujesz? Bo wydaje mi się, że sam już podjąłeś decyzję. Przecież powinniśmy być rozsądni, czyż nie? - Powiedziała, wytrzepując swoją szatę z niewidzialnego kurzu. Zadecydowała, ale dokąd ją ta decyzja doprowadziła? Do krytycznego punktu. A przy okazji i do gorączkowej gonitwy myśli.
Ściągnęła gumkę z włosów, pozwalając by te swobodnie opadły na jej ramiona. Tak przynajmniej było wygodniej i mogła zająć czymś ręce przez te kilka małych sekund. Nie wiedziała, czy unikać jego wzroku, czy może jednak odwzajemnić. To nie było takie proste. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że mija go na ulicy bez żadnego uścisku, słowa, czy też choćby małego spojrzenia.
- To jest niesprawiedliwe, Potter. To jest cholernie nie w porządku! Rozsądek? Też mi coś! Próbowałam przez te przynajmniej sześć lat, jak nie więcej być w stosunku do Ciebie r-o-z-s-ą-d-n-a? I co z tego wyszło? To co właśnie widzisz! Jakbyś nie mógł pomyśleć o tym wcześniej, zanim... zanim te całe zamieszanie się pojawiło! I cały misterny plan, który miałam ułożony wziął szlag. I zgadnij dlaczego? Przez Ciebie! Nie ma dnia, żebyś w jakiś sposób nie wskakiwał do mojej głowy i nie wiercił mi w niej dziurę i mówił rzeczy w stylu "Evans. Evans. Zrobiłaś coś kiedyś dla zabawy?" I tak na okrągło i dla Twojej wiadomości... TAK. Zrobiłam coś dla zabawy! A jak nie to, to wtedy przypominają mi się nasze dramatyczne sytuacje i wtedy naprawdę mam ochotę na pocałunek dementora by przestać o tym myśleć! Więc możesz przestać kazać mi decydować o czymś, czego będę żałować? Bo wiesz, ja wcale nie chcę udawać, że Cię nie znam!
No i proszę! Udało jej się wyrzucić z siebie naprawdę dziwną lawinę słów, które tkwiły w jej głowie i chciały koniecznie wyjść na zewnątrz. I może zdawała sobie sprawę, że połowa (no dobra, większość) rzeczy, które powiedziała są zupełnie bezsensu, ale jej jakże wybuchowa część charakteru, który przypominała wulkan musiała wreszcie eksplodować. A że teraz robi jej się głupio, no to mówi się trudno. Zaczerwieniła się, odwracając od niego zielone oczy, które przez całą tę długą wypowiedź go obserwowały. Lily nie wiedziała, co ma już ze sobą począć, po tym wszystkim, więc wybrała najlepszą opcję, jaka przyszła jej do głowy. Zasłoniła usta dłonią i zamknęła się, zastanawiając się, kto ucieknie pierwszy; ona czy on?
- James Potter
Re: Gobelin
Nie Sie 24, 2014 4:00 pm
O ile ona nie wyobrażała sobie, by w przyszłości mogli mijać się na ulicy udając, że nigdy się nie znali, o tyle jemu jednak znacznie łatwiej byłoby wyobrazić to sobie, niźli pogodzić się z tym, że mieliby odgrywać rolę jedynie dobrych znajomych. Nie sądził, by potrafił ją po przyjacielsku pozdrowić, gdyby spotkali się kiedyś już po skończeniu szkoły i gdyby zdawał sobie przy tym sprawę, że ich znajomość nigdy tak naprawdę nie miała prawa przerodzić się w nic więcej. A jeśli przyszłoby mu spotkać Lily z kimś, kto okazałby się jej mężem? Wtedy też miałby udawać, że wszystko było w porządku? Uśmiechnąć się, uprzejmie zagadać i tak po prostu odejść w swoją stronę. Nawet sama myśl o tym sprawiała, że gotów byłby na głos przyznać, że wolałby udawać, że się nie znają. To przynajmniej byłoby mniej bolesne, tak przynajmniej sądził. W końcu... zostało jeszcze tylko kilka miesięcy do końca szkoły, później zaś być może wcale nie musieliby się widywać zbyt często. Może nawet nie widywaliby się w ogóle. Może z czasem jej obraz zatarłby się w jego pamięci na tyle, że nawet nie poznałby jej, gdyby przypadkiem wpadli na siebie na ulicy.
Nie, w to ostatnie jednak zbytnio nie wierzył.
Mimo wszystko wciąż można było liczyć na to, że po ukończeniu Hogwartu wcale nie będą musieli się widywać. Każde z nich rozejdzie się w swoją stronę i oboje zapomną o sobie nawzajem.
- Poważnie? Mam ci tłumaczyć, czego od ciebie oczekuję? - pokręcił lekko głową, jakby właśnie poprosiła go o wyjaśnienie najbardziej oczywistej rzeczy pod słońcem. W zasadzie... zrobiła to. Bo czy było coś bardziej oczywistego od tego, czego James Potter mógłby oczekiwać od Lily Evans? - Jesteś inteligentna, wiec sama chyba dobrze wiesz. Te wszystkie lata uganiania się za tobą to nie były żadne żarty, nie chodziło o to, żeby zrobić ci na złość... Cholera jasna, czy ja to poważnie muszę mówić? Zresztą... Jasne, masz racje, w końcu to właśnie ten twój rozsądek powinien być najważniejszy, co? Niech będzie. Może z nim kiedyś spotkasz kogoś, kogo uznasz za wartego uwagi.
Właściwie chciałby się już odwrócić i pójść sobie. Dotrzymać obietnicy, zgodnie z którą miałby się jej usunąć sprzed oczu, dotrwać jakoś do końca roku szkolnego i następnie liczyć na to, że poza Hogwartem nie będą mieli zbyt wielu okazji do spotkań. I rzeczywiście poszedłby sobie, gdyby w miejscu nie zatrzymała go kolejna wypowiedź Evans. Ta, w której może i rzeczywiście niewiele było sensu, a która mimo to znaczyła naprawdę całkiem sporo. Albo po prostu to znaczenie James sobie dopowiadał, mimo wszystko wciąż naiwnie chwytając się cienia szansy na to, że to wszystko mogło mieć jakieś pozytywne zakończenie.
Nie odpowiedział od razu. Ani nawet po chwili. Dobrych kilkanaście sekund musiało minąć, nim był w stanie w ogóle się odezwać. Wcześniej zaś po prostu przyglądał się uważnie Lily, starając się złożyć w logiczną całość to, co właśnie usłyszał. Oraz, co było po stokroć trudniejsze, przy ocenie jej wypowiedzi wyzbyć się jakichkolwiek emocjonalnych naleciałości. Nie mógł interpretować tego przecież na swoją korzyść. To nie miałoby sensu. Żadnego.
- Co zrobiłaś dla zabawy? - spytał w końcu, sam właściwie nie wiedząc, dlaczego chwycił się akurat tego fragmentu jej wypowiedzi. Dlaczego zainteresowało go właśnie to, co w zasadzie zdawało się nie mieć aż tak istotnego znaczenia w kontekście całej tej rozmowy? Mimo to, nie zastanawiając się nawet nad tym, co chciał powiedzieć, zadał właśnie to pytanie. Jakby to ono było teraz najważniejsze, jakby od odpowiedzi na nie zależało... no właśnie, co? Co więcej, zadał je całkiem naturalnym, wręcz w pewien sposób pogodnym tonem. Ba, nawet uniósł przy tym lekko jeden kącik ust, jakby rzeczywiście to idiotyczne pytanie było zupełnie normalne i jakby wynikało ono z całej wcześniejszej rozmowy.
Wszystko przez to, że o ile już wcześniej granice absurdu tej sytuacji zostały przekroczone, to teraz... Teraz poziom absurdu osiągnął chyba jakiś krytyczny poziom, przy którym umysł Pottera wcale już nie chciał funkcjonować tak, jak powinien. Nie miał najmniejszej ochoty na to, by starać się poskładać usłyszane słowa w jakąś logiczną całość, nie chciał też zastanawiać się nad tym, jakie właściwie uczucia Evans żywiła względem niego. Nie chciał już analizować jej zachowania, doszukiwać się w nim symptomów nienawiści, niechęci, czy choćby szczątkowej sympatii.
Nie. W tym momencie najwyraźniej chciał wiedzieć tylko to, co takiego zrobiła dla zabawy.
Nie, w to ostatnie jednak zbytnio nie wierzył.
Mimo wszystko wciąż można było liczyć na to, że po ukończeniu Hogwartu wcale nie będą musieli się widywać. Każde z nich rozejdzie się w swoją stronę i oboje zapomną o sobie nawzajem.
- Poważnie? Mam ci tłumaczyć, czego od ciebie oczekuję? - pokręcił lekko głową, jakby właśnie poprosiła go o wyjaśnienie najbardziej oczywistej rzeczy pod słońcem. W zasadzie... zrobiła to. Bo czy było coś bardziej oczywistego od tego, czego James Potter mógłby oczekiwać od Lily Evans? - Jesteś inteligentna, wiec sama chyba dobrze wiesz. Te wszystkie lata uganiania się za tobą to nie były żadne żarty, nie chodziło o to, żeby zrobić ci na złość... Cholera jasna, czy ja to poważnie muszę mówić? Zresztą... Jasne, masz racje, w końcu to właśnie ten twój rozsądek powinien być najważniejszy, co? Niech będzie. Może z nim kiedyś spotkasz kogoś, kogo uznasz za wartego uwagi.
Właściwie chciałby się już odwrócić i pójść sobie. Dotrzymać obietnicy, zgodnie z którą miałby się jej usunąć sprzed oczu, dotrwać jakoś do końca roku szkolnego i następnie liczyć na to, że poza Hogwartem nie będą mieli zbyt wielu okazji do spotkań. I rzeczywiście poszedłby sobie, gdyby w miejscu nie zatrzymała go kolejna wypowiedź Evans. Ta, w której może i rzeczywiście niewiele było sensu, a która mimo to znaczyła naprawdę całkiem sporo. Albo po prostu to znaczenie James sobie dopowiadał, mimo wszystko wciąż naiwnie chwytając się cienia szansy na to, że to wszystko mogło mieć jakieś pozytywne zakończenie.
Nie odpowiedział od razu. Ani nawet po chwili. Dobrych kilkanaście sekund musiało minąć, nim był w stanie w ogóle się odezwać. Wcześniej zaś po prostu przyglądał się uważnie Lily, starając się złożyć w logiczną całość to, co właśnie usłyszał. Oraz, co było po stokroć trudniejsze, przy ocenie jej wypowiedzi wyzbyć się jakichkolwiek emocjonalnych naleciałości. Nie mógł interpretować tego przecież na swoją korzyść. To nie miałoby sensu. Żadnego.
- Co zrobiłaś dla zabawy? - spytał w końcu, sam właściwie nie wiedząc, dlaczego chwycił się akurat tego fragmentu jej wypowiedzi. Dlaczego zainteresowało go właśnie to, co w zasadzie zdawało się nie mieć aż tak istotnego znaczenia w kontekście całej tej rozmowy? Mimo to, nie zastanawiając się nawet nad tym, co chciał powiedzieć, zadał właśnie to pytanie. Jakby to ono było teraz najważniejsze, jakby od odpowiedzi na nie zależało... no właśnie, co? Co więcej, zadał je całkiem naturalnym, wręcz w pewien sposób pogodnym tonem. Ba, nawet uniósł przy tym lekko jeden kącik ust, jakby rzeczywiście to idiotyczne pytanie było zupełnie normalne i jakby wynikało ono z całej wcześniejszej rozmowy.
Wszystko przez to, że o ile już wcześniej granice absurdu tej sytuacji zostały przekroczone, to teraz... Teraz poziom absurdu osiągnął chyba jakiś krytyczny poziom, przy którym umysł Pottera wcale już nie chciał funkcjonować tak, jak powinien. Nie miał najmniejszej ochoty na to, by starać się poskładać usłyszane słowa w jakąś logiczną całość, nie chciał też zastanawiać się nad tym, jakie właściwie uczucia Evans żywiła względem niego. Nie chciał już analizować jej zachowania, doszukiwać się w nim symptomów nienawiści, niechęci, czy choćby szczątkowej sympatii.
Nie. W tym momencie najwyraźniej chciał wiedzieć tylko to, co takiego zrobiła dla zabawy.
- Lily Evans
Re: Gobelin
Nie Sie 24, 2014 5:34 pm
Aż tak bardzo się tego obawiał? Wszystko albo nic, czyż tak? Czyli jednak nie było żadnego innego wyjścia. Rzeczywiście, chyba żadne w miarę dobre stosunki nie byłyby rozsądne, choć ona sama nie widziała w tym nic złego. Przynajmniej do tej pory. Tak sobie wmawiała, nawet sobie wyobrażając, że przecież mógłby do niej wpaść z Erin i razem wszyscy napiliby się piwa kremowego, jak za starych dobrych czasów. Rodzeństwo Potter byłoby znane na całym świecie, jako wybitni gracze Quidditcha, a ona przychodziłaby na ich mecze i obserwowała, jak ich drużyna wygrywa. Zupełnie jak w Hogwarcie. Wszystko pięknie i magicznie i w ogóle, ale nie wzięła pod uwagę kilku rzeczy. Co by było, gdyby Potter kogoś poznał i się z tym kimś związał? I gdyby po wygranym meczu szedł nie do niej, ale powiedzmy do jakieś miłej brunetki, a ona by to akurat widziała? Czy byłaby wtedy również taka zadowolona, czy może jednak ogarnęłaby ją choć odrobina..zazdrości? Coś mi się zdaje, że jednak ta druga opcja jest bardziej wiarygodna, jednak Evans prędzej by jeździła nago na jednorożcu, niż się do tego przyznała. Do kolejnej zresztą tajnej rzeczy, która absolutnie do niej nie pasowała. Przynajmniej większość tak sądziła.
Co jak co, ale Lily nigdy by o nim nie zapomniała. Nie po tych wspólnych chwilach, które razem przeżyli. Chwile, kiedy ganiała po nim po Hogwarcie, chcąc odzyskać swoje rzeczy, albo dać mu szlaban. Chwile, kiedy udawało mu się ją rozbawić, albo zasmucić. To wszystko było ważne.
Słuchała go, zerkając na niego ukradkowo i bawiąc się swoimi włosami, jakby chcąc się upewnić, że są nadal na swoim miejscu. Była inteligentna, ale też czasami zapomniała o wydawałoby się z pozoru prostych rozwiązaniach.
Otworzyła już usta i chciała coś odpowiedzieć, ale powstrzymała się. Może to nawet lepiej, że odejdzie teraz? Może tak miało właśnie być? I wciąż chcieli uciekać od siebie, ale jakoś nie mogli. Jak na złość! To nie było łatwe. Ani trochę. Nie wiedziała, czy to cokolwiek zmieni.
Nie była niestety w stanie używać w stosunku do niego wielkich słów. Przynajmniej teraz. Nadal łudziła się, że...że rzucił na nią jakiś czar, albo podał jej jakiś eliksir. Tak, tak to głupie myślenie, ale to w końcu była Evans. I to na dodatek Evans wytrącona ze swojego codziennego rytmu dnia.
Więc trzymając dłoń przy ustach i unikając z nim kontaktu wzrokowego, jak tylko mogła starała się znaleźć jakieś rozsądne wyjście z sytuacji. Może wykręcić się tym, że zostawiła pióro w bibliotece? Albo, że właśnie sobie przypomniała, że koniecznie musi porozmawiać z profesor McGonagall na temat swojej kariery, co byłoby już w ogóle bezsensowne. Chłopak postanowił jednak się zareagować jakoś na jej dziwaczną nielogiczną wypowiedź. Kiedy jednak usłyszała, co powiedział, spojrzała na niego mocno zdziwiona, jakby nie mogąc uwierzyć, ze właśnie o to ją zapytał. I co mu teraz miała odpowiedzieć? Przecież, jak powie mu prawdę, to weźmie ją za jakiegoś słabeusza, albo co gorsza wyśmieje i powie, że zgłupiała. Albo co gorsza uzna, że nie zna takiego pojęcia, jak zabawa. Rudowłosa już sama nie wiedziała, jaka odpowiedź mogłaby zadowolić Pottera.
- No to... - zaczęła, znowu bawiąc się włosami i nie patrząc mu w oczy. Czuła jak czerwień ponownie rozlała się po jej policzkach. - No to skoro musisz wiedzieć to wypiłam trochę za dużo Ognistej i kręciłam się po godzinie policyjnej po zamku, po czym udałam się na błonia i śpiewałam dopóki nie przyszła po mnie Dorcas i nie zabrała mnie do dormitorium. I to koniec. Więc widzisz. To nic takiego.
Zarumieniła się jeszcze mocniej, ciężko oddychając. Głupio jej było, zwłaszcza, że potem dziewczyny miały z niej niezły ubaw. Evans i alkohol to naprawdę złe połączenie! Wepchnęła ręce w kieszenie szaty i zagryzła dolną wargę. I co teraz? Zaśmieje się? Nazwie ją głupią? Pójdzie sobie? Wyśmieje?
- Ta odpowiedź Cię satysfakcjonuje? Głupie, prawda?
Po chwili spojrzała na niego, jakby próbując się doszukać jakiś znaków na jego twarzy. Czegokolwiek, co pozwoliłoby określić, jakie jest jego nastawienie względem niej.
Co jak co, ale Lily nigdy by o nim nie zapomniała. Nie po tych wspólnych chwilach, które razem przeżyli. Chwile, kiedy ganiała po nim po Hogwarcie, chcąc odzyskać swoje rzeczy, albo dać mu szlaban. Chwile, kiedy udawało mu się ją rozbawić, albo zasmucić. To wszystko było ważne.
Słuchała go, zerkając na niego ukradkowo i bawiąc się swoimi włosami, jakby chcąc się upewnić, że są nadal na swoim miejscu. Była inteligentna, ale też czasami zapomniała o wydawałoby się z pozoru prostych rozwiązaniach.
Otworzyła już usta i chciała coś odpowiedzieć, ale powstrzymała się. Może to nawet lepiej, że odejdzie teraz? Może tak miało właśnie być? I wciąż chcieli uciekać od siebie, ale jakoś nie mogli. Jak na złość! To nie było łatwe. Ani trochę. Nie wiedziała, czy to cokolwiek zmieni.
Nie była niestety w stanie używać w stosunku do niego wielkich słów. Przynajmniej teraz. Nadal łudziła się, że...że rzucił na nią jakiś czar, albo podał jej jakiś eliksir. Tak, tak to głupie myślenie, ale to w końcu była Evans. I to na dodatek Evans wytrącona ze swojego codziennego rytmu dnia.
Więc trzymając dłoń przy ustach i unikając z nim kontaktu wzrokowego, jak tylko mogła starała się znaleźć jakieś rozsądne wyjście z sytuacji. Może wykręcić się tym, że zostawiła pióro w bibliotece? Albo, że właśnie sobie przypomniała, że koniecznie musi porozmawiać z profesor McGonagall na temat swojej kariery, co byłoby już w ogóle bezsensowne. Chłopak postanowił jednak się zareagować jakoś na jej dziwaczną nielogiczną wypowiedź. Kiedy jednak usłyszała, co powiedział, spojrzała na niego mocno zdziwiona, jakby nie mogąc uwierzyć, ze właśnie o to ją zapytał. I co mu teraz miała odpowiedzieć? Przecież, jak powie mu prawdę, to weźmie ją za jakiegoś słabeusza, albo co gorsza wyśmieje i powie, że zgłupiała. Albo co gorsza uzna, że nie zna takiego pojęcia, jak zabawa. Rudowłosa już sama nie wiedziała, jaka odpowiedź mogłaby zadowolić Pottera.
- No to... - zaczęła, znowu bawiąc się włosami i nie patrząc mu w oczy. Czuła jak czerwień ponownie rozlała się po jej policzkach. - No to skoro musisz wiedzieć to wypiłam trochę za dużo Ognistej i kręciłam się po godzinie policyjnej po zamku, po czym udałam się na błonia i śpiewałam dopóki nie przyszła po mnie Dorcas i nie zabrała mnie do dormitorium. I to koniec. Więc widzisz. To nic takiego.
Zarumieniła się jeszcze mocniej, ciężko oddychając. Głupio jej było, zwłaszcza, że potem dziewczyny miały z niej niezły ubaw. Evans i alkohol to naprawdę złe połączenie! Wepchnęła ręce w kieszenie szaty i zagryzła dolną wargę. I co teraz? Zaśmieje się? Nazwie ją głupią? Pójdzie sobie? Wyśmieje?
- Ta odpowiedź Cię satysfakcjonuje? Głupie, prawda?
Po chwili spojrzała na niego, jakby próbując się doszukać jakiś znaków na jego twarzy. Czegokolwiek, co pozwoliłoby określić, jakie jest jego nastawienie względem niej.
- James Potter
Re: Gobelin
Nie Sie 24, 2014 6:13 pm
On jednak nawet nie próbował sobie wyobrażać, że kiedykolwiek w przyszłości mógłby ot tak wpaść do Lily z przyjacielską wizytą. Ani z Erin, ani z kimkolwiek innym. Oczywiście, nikt nie zabroniłby przecież jego siostrze utrzymywać przyjaźni z Evans, jednak on wcale nie musiał się w to mieszać. Może i urodzili się w tym samym dniu, ale nie byli nierozłączni - każde z Potterów mogło mieć swoich znajomych, z którymi kontakty niekoniecznie chciałoby utrzymywać drugie. Zwłaszcza, że on nie musiał zastanawiać się, czy ewentualny związek Lily z kimś innym wywołałby jego zazdrość. Ba, James śmiało mógłby przyznać się do tego na głos, gdyby zaszła taka potrzeba.
Potrzeby jednak nie było. To nawet nie było zbyt istotne. Już nie.
W jakiś sposób bowiem oboje chyba rzeczywiście podjęli już decyzję. Żadne z nich nie powiedziało wprost, że stanęło właśnie na tym, by po zakończeniu dzisiejszej rozmowy zakończyć również ich znajomość, jednak... czy nie na tym właśnie stanęło? Możliwe, że to właśnie dlatego z ust Pottera padło to dziwaczne, tak bardzo nieistotne pytanie. Żeby móc spędzić w jej towarzystwie jeszcze chwilę, nim będą musieli to wszystko skończyć.
Chociaż nie. "To wszystko" nie było tutaj najlepszym określeniem. Między nimi nigdy nic się nie zaczęło, cokolwiek by się nie działo, to zawsze było całkowicie jednostronne. Przynajmniej z punktu widzenia Jamesa. Głupotą byłoby więc wmawianie sobie, że cokolwiek się kończyło, skoro nigdy nie było żadnego początku. Wobec tego powinno być więc łatwiej.
Nie było.
Wysłuchał jej uważnie, jakby rzeczywiście zarówno pytanie, jak i odpowiedź na nie były jakoś szczególnie istotne. Nie był jednak w stanie jednoznacznie określić, czy właśnie takiej odpowiedzi oczekiwał, czy może jednak liczył na coś innego. Kłamstwem byłoby stwierdzić, że na myśl nie przyszła mu żadna odpowiedź, jeszcze zanim rzeczywiście ją usłyszał. W tym jednak momencie nie mógłby powiedzieć, czy coś podobnego faktycznie podsunęła mu wyobraźnia, czy może jednak było to coś, czego zupełnie by się po Evans nie spodziewał.
- Nie wiem - wzruszył lekko ramionami, w odpowiedzi na jej pytanie. Owszem, uśmiechnął się przy tym nieznacznie, jednak był to raczej jakiś mechanicznie wykonany gest, niźli rzeczywiste rozbawienie. - Stać cię chyba na coś więcej. Na coś lepszego.
A może nie? Może jednak wcale jej nie znał, a przez tak długi czas jedynie sobie to wmawiał? Może rzeczywiście wyczyn Lily był jedynym, na co było ją stać, a to tylko on chciałby wierzyć w to, że było inaczej? Jakaś część jego chciała, żeby tak właśnie było. Żeby nagle okazało się, że przez te wszystkie lata żył w okropnym błędzie, widząc w Evans kogoś, kim nie była. By właśnie teraz przejrzał na oczy i dostrzegł swoją pomyłkę, dzięki czemu łatwiej byłoby mu zastosować się do tej podjętej wspólnie, choć niewypowiedzianej na głos, decyzji.
Pozostała część jego wiedziała jednak, że nie było w tym ani grama racji. Nie mylił się. Rozmawiając teraz z Evans, rozmawiał dokładnie z tą samą dziewczyną, za którą uganiał się od przeszło sześciu lat. Wiedział, że stać ją było na coś lepszego niźli pijackie przyśpiewki na błoniach. Nawet, jeśli nie próbował umniejszać tego, mimo wszystko spontanicznego, zrywu poukładanej na co dzień, będącej chodzącym wzorem do naśladowania, dziewczyny.
- Może przed końcem szkoły znajdzie się jeszcze coś, czym będziesz chciała się pochwalić - nie chciał tego dodawać. Naprawdę. Chciał trzymać się tej swojej wcześniejszej swoistej zmiany tematu i nie roztrząsać więcej faktu, że najwyraźniej wszystko przemawiało za tym, że powinni na dobre pożegnać się w chwili opuszczenia Hogwartu. Mimo wszystko ta myśl była na tyle uciążliwa, że nie zdołał się powstrzymać przed tym, by znów do niej nie nawiązać.
Potrzeby jednak nie było. To nawet nie było zbyt istotne. Już nie.
W jakiś sposób bowiem oboje chyba rzeczywiście podjęli już decyzję. Żadne z nich nie powiedziało wprost, że stanęło właśnie na tym, by po zakończeniu dzisiejszej rozmowy zakończyć również ich znajomość, jednak... czy nie na tym właśnie stanęło? Możliwe, że to właśnie dlatego z ust Pottera padło to dziwaczne, tak bardzo nieistotne pytanie. Żeby móc spędzić w jej towarzystwie jeszcze chwilę, nim będą musieli to wszystko skończyć.
Chociaż nie. "To wszystko" nie było tutaj najlepszym określeniem. Między nimi nigdy nic się nie zaczęło, cokolwiek by się nie działo, to zawsze było całkowicie jednostronne. Przynajmniej z punktu widzenia Jamesa. Głupotą byłoby więc wmawianie sobie, że cokolwiek się kończyło, skoro nigdy nie było żadnego początku. Wobec tego powinno być więc łatwiej.
Nie było.
Wysłuchał jej uważnie, jakby rzeczywiście zarówno pytanie, jak i odpowiedź na nie były jakoś szczególnie istotne. Nie był jednak w stanie jednoznacznie określić, czy właśnie takiej odpowiedzi oczekiwał, czy może jednak liczył na coś innego. Kłamstwem byłoby stwierdzić, że na myśl nie przyszła mu żadna odpowiedź, jeszcze zanim rzeczywiście ją usłyszał. W tym jednak momencie nie mógłby powiedzieć, czy coś podobnego faktycznie podsunęła mu wyobraźnia, czy może jednak było to coś, czego zupełnie by się po Evans nie spodziewał.
- Nie wiem - wzruszył lekko ramionami, w odpowiedzi na jej pytanie. Owszem, uśmiechnął się przy tym nieznacznie, jednak był to raczej jakiś mechanicznie wykonany gest, niźli rzeczywiste rozbawienie. - Stać cię chyba na coś więcej. Na coś lepszego.
A może nie? Może jednak wcale jej nie znał, a przez tak długi czas jedynie sobie to wmawiał? Może rzeczywiście wyczyn Lily był jedynym, na co było ją stać, a to tylko on chciałby wierzyć w to, że było inaczej? Jakaś część jego chciała, żeby tak właśnie było. Żeby nagle okazało się, że przez te wszystkie lata żył w okropnym błędzie, widząc w Evans kogoś, kim nie była. By właśnie teraz przejrzał na oczy i dostrzegł swoją pomyłkę, dzięki czemu łatwiej byłoby mu zastosować się do tej podjętej wspólnie, choć niewypowiedzianej na głos, decyzji.
Pozostała część jego wiedziała jednak, że nie było w tym ani grama racji. Nie mylił się. Rozmawiając teraz z Evans, rozmawiał dokładnie z tą samą dziewczyną, za którą uganiał się od przeszło sześciu lat. Wiedział, że stać ją było na coś lepszego niźli pijackie przyśpiewki na błoniach. Nawet, jeśli nie próbował umniejszać tego, mimo wszystko spontanicznego, zrywu poukładanej na co dzień, będącej chodzącym wzorem do naśladowania, dziewczyny.
- Może przed końcem szkoły znajdzie się jeszcze coś, czym będziesz chciała się pochwalić - nie chciał tego dodawać. Naprawdę. Chciał trzymać się tej swojej wcześniejszej swoistej zmiany tematu i nie roztrząsać więcej faktu, że najwyraźniej wszystko przemawiało za tym, że powinni na dobre pożegnać się w chwili opuszczenia Hogwartu. Mimo wszystko ta myśl była na tyle uciążliwa, że nie zdołał się powstrzymać przed tym, by znów do niej nie nawiązać.
- Lily Evans
Re: Gobelin
Nie Sie 24, 2014 7:31 pm
To były po prostu jej marzenia na jawie, żeby jednak sprawić, że to nie zniknie. Że nie zapomną o sobie nawzajem. Nie chciała tego. Tak, Evans zdawała sobie sprawę, że mimo, że Erin i James byli do siebie podobni, to jednak różnili się pod wieloma względami; zaczynając od małych drobiazgów, takich jak ilość pieprzyków na twarzy, a skończywszy na ich charakterach. Chociaż, zawsze jak Evans żartowała, że gdyby Erin była facetem to z chęcią by z nią była, to czarnowłosa miała jedną krótką, a znaczącą odpowiedź:"Przecież jest James." Nie rozumiała tego, aż do tej pory. Uważała że są całkowicie różni. A jednak zdołała dostrzec teraz te wszystkie podobieństwa między nimi, jakby dopiero przejrzała na oczy. Zabawne, prawda? Gdyby tylko wiedział o jej słabości do niego... - czy to cokolwiek by zmieniło? Czy przyjąłby to do wiadomości? Mimo, że ta rozmowa nie należała do najłatwiejszych i niosła za sobą sporo skomplikowanych odczuć w jej wydaniu to nie chciała jej kończyć. Nie chciała by zniknął gdzieś za zakrętem. Tak długo go nie wiedziała, że na myśl o tym, że mogłaby go stracić, miała ochotę zatrzymać go i nie pozwolić mu iść. Przynajmniej nie teraz. Dla niej ciężko było zdefiniować słowo "zabawa". Co to dokładniej oznaczało? Co miał na myśli? Lily nigdy nie zanurzyła się w świecie Pottera, gdzie to słowo miało bardzo ważne znaczenie. Tak samo jak przyjaźń. Chciałaby zrobić na nim wrażenie, ale zupełnie nie wiedziała jak. Chciała go lepiej zrozumieć, odkrywać powoli, ale chyba na to jest już za późno. Nigdy się nie zastanawiała, co on czuje, co on przeżywa za każdym razem, gdy starała się go wyrzucić ze swojego życia. Przez ten cały czas. Było jej z tym ciężko, bo wiedziała, że pewnych rzeczy nie da się naprawić.
Rudowłosa wyciągnęła ręce z kieszeni i znowu zaczęła je wykręcać, wracając spojrzeniem do niego. Przejechała językiem po suchych wargach, chcąc opanować te ciągle wracające podenerwowanie całą sytuacją.
Nie była aniołem. Nie była żadnym zbawieniem. Miała swoje wady; jedne większe, drugie mniejsze. Jego ostatnie słowa były dla niej, jak siarczysty policzek w twarz. Nie uważała tego za powód do dumy, ani tym bardziej jako przechwałkę. Chciał wiedzieć, więc była z nim szczera.
Zmniejszyła między nimi odległość, bez obaw już spoglądając w jego orzechowe oczy. Nie trzeba było się drażnić, mogłeś zwyczajnie powiedzieć jej, że ma dość i to nie ma sensu i po prostu sobie iść. A tak? Być może zrozumiała go omylnie, ale poczuła niesamowitą potrzebę by... no właśnie co? Nakrzyczeć na niego? Powiedzieć, żeby przestał być taki okrutny, że dostała za swoje?
Nagle jakby opadła z sił, zgarbiła się i chwyciła delikatnie za jego szatę, jakby sama nie wiedziała, co do końca chce zrobić.
- Nie musisz mnie już karać, zrozumiałam... - wyszeptała zrezygnowana, spod zasłony rudych włosów. - Ale mam tylko jedną prośbę. Zostań ze mną. Proszę. Choć dzisiaj. Choć na chwilę. Zostań. A potem możesz odejść, jeśli chcesz. Możesz mnie zapomnieć, unikać, cokolwiek. Jestem egoistką, wiem. Ale... tak bardzo.. tak bardzo..
I zamilkła, nie mogąc skończyć tego zdania. Jakby się zacięła i nie mogła się wysłowić. Czy to nie było żałosne?
Cię potrzebuję.
Dokończyła w myślach, puszczając jego szatę i patrząc na swoje drżące dłonie. Nie wiedziała, co jeszcze ma zrobić. Wszak powiedział, że już dość zrobiła, no ale teraz wszystko mieszało się w jej głowie, tak że miała ochotę krzyczeć.
Rudowłosa wyciągnęła ręce z kieszeni i znowu zaczęła je wykręcać, wracając spojrzeniem do niego. Przejechała językiem po suchych wargach, chcąc opanować te ciągle wracające podenerwowanie całą sytuacją.
Nie była aniołem. Nie była żadnym zbawieniem. Miała swoje wady; jedne większe, drugie mniejsze. Jego ostatnie słowa były dla niej, jak siarczysty policzek w twarz. Nie uważała tego za powód do dumy, ani tym bardziej jako przechwałkę. Chciał wiedzieć, więc była z nim szczera.
Zmniejszyła między nimi odległość, bez obaw już spoglądając w jego orzechowe oczy. Nie trzeba było się drażnić, mogłeś zwyczajnie powiedzieć jej, że ma dość i to nie ma sensu i po prostu sobie iść. A tak? Być może zrozumiała go omylnie, ale poczuła niesamowitą potrzebę by... no właśnie co? Nakrzyczeć na niego? Powiedzieć, żeby przestał być taki okrutny, że dostała za swoje?
Nagle jakby opadła z sił, zgarbiła się i chwyciła delikatnie za jego szatę, jakby sama nie wiedziała, co do końca chce zrobić.
- Nie musisz mnie już karać, zrozumiałam... - wyszeptała zrezygnowana, spod zasłony rudych włosów. - Ale mam tylko jedną prośbę. Zostań ze mną. Proszę. Choć dzisiaj. Choć na chwilę. Zostań. A potem możesz odejść, jeśli chcesz. Możesz mnie zapomnieć, unikać, cokolwiek. Jestem egoistką, wiem. Ale... tak bardzo.. tak bardzo..
I zamilkła, nie mogąc skończyć tego zdania. Jakby się zacięła i nie mogła się wysłowić. Czy to nie było żałosne?
Cię potrzebuję.
Dokończyła w myślach, puszczając jego szatę i patrząc na swoje drżące dłonie. Nie wiedziała, co jeszcze ma zrobić. Wszak powiedział, że już dość zrobiła, no ale teraz wszystko mieszało się w jej głowie, tak że miała ochotę krzyczeć.
- James Potter
Re: Gobelin
Sro Sie 27, 2014 10:26 pm
Wolałby chyba jednak, by na niego nakrzyczała. By zareagowała złością, krzykiem, czymkolwiek. W tej chwili prawdopodobnie naprawdę wolałby to, bo wtedy przynajmniej sam wiedziałby, jak powinien zareagować. Wiedziałby dzięki temu, że koniec czegoś, co nigdy nie miało okazji się zacząć, nastąpił właśnie teraz. I że byłby to najlepszy moment, by rzeczywiście odejść i zająć się... czymś, bo właściwie sam już przecież nie pamiętał nawet, jakie plany miał jeszcze tych kilka chwil temu, nim wpadł właśnie na Evans.
Nie spodziewał się za to jej bezsilności. Podobnie, jak nie spodziewał się, mimo wszystko, jej słów. Do tej pory uparcie pozostawał częściowo głuchy na jej wypowiedzi, celowo nie starał się niczego w jej zachowaniu lub słowach interpretować na swoją korzyść. Gdyby zaczęła na niego krzyczeć, mógłby przy tym pozostać, wciąż utwierdzając się w przekonaniu, że Lily miała dla niego jedynie swoją niechęć, z którą przynajmniej w jakiś sposób umiał sobie radzić. A przynajmniej starał się umieć.
- Lily... - nie zareagował ani wtedy, gdy chwyciła na chwilę jego szatę, ani też w momencie, gdy się odsunęła. Nie wiedział przecież, co powinien zrobić. To nie było to, czego mógłby oczekiwać. Nie, kiedy prosiła go, żeby chociaż na chwilę z nią został.
- Nie chcę. Wcale nie chcę nigdzie odchodzić, zapominać o tobie ani nic z tych rzeczy. To... - ...ty tego chciałaś. Nie dokończył jednak na głos, stosując się do tej przynajmniej prośby, by nie wypominać jej tego po raz kolejny. Bo to przecież nie tak. Zupełnie nie tak. Nie chciał jej niczego wypominać, chcąc jedynie zastosować się do jej decyzji.
A może jednak chciał?
Przez krótką chwilę przecież rzeczywiście mogło chodzić właśnie o to. Może rzeczywiście jej zachowanie zabodło go na tyle, by jakiś złośliwy głosik w podświadomości podpowiedział mu, że powinien odpowiedzieć dokładnie tym samym. Teraz jednak, kiedy na nią patrzył, doskonale wiedział o tym, że zdecydowanie tego nie chciał. Dokładnie w takim samym stopniu, jak nie chciał zostawiać jej za sobą, całkowicie się od niej odcinając.
Ale miał jakiś wybór? Przecież tak właśnie powinno być. Skoro nigdy nie miałoby zaistnieć miedzy nimi nic więcej, to tak właśnie powinno pozostać już teraz. Nie powinien nawet przedłużać tej rozmowy od momentu, gdy już zdał sobie sprawę z tego, że wraz z jej zakończeniem powinien zacząć się ten etap ich znajomości, w którym tak naprawdę nie znaliby się w ogóle. Problem w tym, że znacznie łatwiej byłoby mu się do tego zastosować, gdyby nie wyraziła właśnie chęci zostania z nim przynajmniej przez tę chwilę.
Nie powinien się zgadzać. Nie wiedział tylko, czy podpowiadał mu to znów ten sam złośliwy głosik, czy może jednak już zdrowy rozsądek.
- Zostanę - stwierdził w końcu, wbrew tym podpowiedziom, ostrożnym ruchem odgarniając rude kosmyki z jej twarzy. Przy tym zdobył się nawet na lekki uśmiech, który najpewniej zrekompensować miał to, że niezupełnie wiedział, co jeszcze mógłby w tej kwestii powiedzieć.
Przynajmniej na chwilę.
// Aż mi głupio za jakoś tego, ale dalej trochę ciężko mi coś bardziej sensownego wymodzić... ._.
Nie spodziewał się za to jej bezsilności. Podobnie, jak nie spodziewał się, mimo wszystko, jej słów. Do tej pory uparcie pozostawał częściowo głuchy na jej wypowiedzi, celowo nie starał się niczego w jej zachowaniu lub słowach interpretować na swoją korzyść. Gdyby zaczęła na niego krzyczeć, mógłby przy tym pozostać, wciąż utwierdzając się w przekonaniu, że Lily miała dla niego jedynie swoją niechęć, z którą przynajmniej w jakiś sposób umiał sobie radzić. A przynajmniej starał się umieć.
- Lily... - nie zareagował ani wtedy, gdy chwyciła na chwilę jego szatę, ani też w momencie, gdy się odsunęła. Nie wiedział przecież, co powinien zrobić. To nie było to, czego mógłby oczekiwać. Nie, kiedy prosiła go, żeby chociaż na chwilę z nią został.
- Nie chcę. Wcale nie chcę nigdzie odchodzić, zapominać o tobie ani nic z tych rzeczy. To... - ...ty tego chciałaś. Nie dokończył jednak na głos, stosując się do tej przynajmniej prośby, by nie wypominać jej tego po raz kolejny. Bo to przecież nie tak. Zupełnie nie tak. Nie chciał jej niczego wypominać, chcąc jedynie zastosować się do jej decyzji.
A może jednak chciał?
Przez krótką chwilę przecież rzeczywiście mogło chodzić właśnie o to. Może rzeczywiście jej zachowanie zabodło go na tyle, by jakiś złośliwy głosik w podświadomości podpowiedział mu, że powinien odpowiedzieć dokładnie tym samym. Teraz jednak, kiedy na nią patrzył, doskonale wiedział o tym, że zdecydowanie tego nie chciał. Dokładnie w takim samym stopniu, jak nie chciał zostawiać jej za sobą, całkowicie się od niej odcinając.
Ale miał jakiś wybór? Przecież tak właśnie powinno być. Skoro nigdy nie miałoby zaistnieć miedzy nimi nic więcej, to tak właśnie powinno pozostać już teraz. Nie powinien nawet przedłużać tej rozmowy od momentu, gdy już zdał sobie sprawę z tego, że wraz z jej zakończeniem powinien zacząć się ten etap ich znajomości, w którym tak naprawdę nie znaliby się w ogóle. Problem w tym, że znacznie łatwiej byłoby mu się do tego zastosować, gdyby nie wyraziła właśnie chęci zostania z nim przynajmniej przez tę chwilę.
Nie powinien się zgadzać. Nie wiedział tylko, czy podpowiadał mu to znów ten sam złośliwy głosik, czy może jednak już zdrowy rozsądek.
- Zostanę - stwierdził w końcu, wbrew tym podpowiedziom, ostrożnym ruchem odgarniając rude kosmyki z jej twarzy. Przy tym zdobył się nawet na lekki uśmiech, który najpewniej zrekompensować miał to, że niezupełnie wiedział, co jeszcze mógłby w tej kwestii powiedzieć.
Przynajmniej na chwilę.
// Aż mi głupio za jakoś tego, ale dalej trochę ciężko mi coś bardziej sensownego wymodzić... ._.
- Lily Evans
Re: Gobelin
Czw Sie 28, 2014 9:18 pm
Ona sama chciałaby tak zareagować, sprawić, że wszystko potoczyłoby się łatwiej bez zbędnego zatrzymywania go i przeciągania tego momentu, kiedy będą musieli się pożegnać na stałe i udawać, że nic nie miało między nimi miejsca. Żadne smutki i żale, radości, chwile zwątpienia i złości, ganianie za nim po zamku, albo chowanie się w dormitorium by uniknąć jego towarzystwa. Momenty, kiedy chciała go zabić, albo po prostu zatonąć w jego ramionach. To było takie absurdalne. To wszystko było po prostu zbyt nierealne dla niej. Evans nie chciała tego, nie chciała by cokolwiek się skończyło, nawet jeśli nic nie miało między nimi miejsca. Ale przecież to bzdura! Każda chwila z nim spędzona sprawiała, że coś ulegało zmianie, że rodziła się między nimi jakaś więź; brzmi to co najmniej dziwnie, czyż nie?
Nie zauważała tego wcześniej, nie zauważała z tych pozoru nieznaczących szczegółów, które wpływały na jego obraz w jej oczach; na jej postrzeganie Pottera. Więc chciała choć teraz starać się pozostać spokojną, by nie wymuszać na nim niczego. By również zadecydował o tym, co będzie dalej. Przy nim naprawdę czuła się słabo od jakiegoś czasu, jakby jego jedno słowo zadziałało, jak zaklęcie niszczące. Była nieostrożna, skoro pozwoliła by chwycił ją w swoje sidła i doprowadził do takiego stanu. Teraz po części rozumiała, co musiał czuć i znosić.
Nadal nie podniosła głowy, jakby przeczuwając, że jeśli to zrobi to przepadnie na zawsze.
- Ja też nie chcę żebyś mnie zapomniał, bo ja sama tego nie zrobię. I nie chcę byś odchodził. Przepraszam za to, że nie skończę tego, jak powiedziałam. Ale... nie mogę. Nie wyobrażam sobie... Twojej nieobecności w moim życiu. Nie wyobrażam sobie nie ujrzeć nigdy Twojego uśmiechu i tego, jak tarmosisz swoje włosy, a także tych małych iskierek w oczach, kiedy planujesz jakiś kawał. Po prostu...nie potrafię.
Drżał jej głos, kiedy to mówiła, w niektórych momentach nawet uśmiechając się do siebie na samą myśl tych wszystkich drobiazgów o których teraz wspomniała. Może rzeczywiście powinien w końcu posłuchać tego wewnętrznego głosiku? Ale Lily sama nie była lepsza. Jej duma krzyczała i szarpała się w jej wnętrzu, mówiąc, że to i tak niczego nie zmieni, że powinna sobie odpuścić zanim całkowicie upadnie i rozleci się na kawałki. To nie było łatwe. I po raz kolejny powtórzę: nigdy takie nie było. Ale czy ona miała jakiś wybór? Nie była tchórzem! Nie chciała nim być! Starała się, jak mogła, przełykając wszelkie wątpliwości, czy czyni dobrze i słusznie, robiąc to, na co przez tyle czasu nie miała odwagi, broniąc się swoimi ascetycznymi zasadami.
Już myślała, że odejdzie, że powie, że nie ma mowy i magicznym sposobem zniknie, a jednak on tu został. Spełnił jej prośbę, wbrew sobie i ona naprawdę poczuła, dzięki temu choć krótkiemu słowu niewyobrażalne poczucie lekkości. Jakby nagle spadło z niej przynajmniej z kilka wielkich głazów z Zakazanego Lasu.
Pod wpływem jego delikatnego dotyku, poczuła ciarki, które przeszły po jej kręgosłupie, ale nie wzdrygnęła się. Podniosła za to głowę i odważyła się na niego spojrzeć. Nie odezwała się, ani nie uśmiechnęła. Zielone oczy za to przypatrywały się uważnie jego ustom, wyżej bowiem nie potrafiły zawędrować. Zimna mała dłoń rudowłosej za to ostrożnie dotknęła jego dłoni i schowała ją w delikatnym uścisku. Bała się, że to wszystko zaraz zniknie, skończy się i zostanie sama. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile to dla niej znaczyło. Te jedno słowo zmieniało naprawdę sporo, rozgrzewając jej serce.
Nie będą jednak stali tutaj wiecznie i w końcu nadejdzie moment rozstania. Ale póki był tu Potter to nie zamierzała o tym myśleć.
Nie, skoro on tu został.
Mógł nawet nic nie mówić, to nie było ważne. Nie odszedł i tylko to się liczyło.
Nie zauważała tego wcześniej, nie zauważała z tych pozoru nieznaczących szczegółów, które wpływały na jego obraz w jej oczach; na jej postrzeganie Pottera. Więc chciała choć teraz starać się pozostać spokojną, by nie wymuszać na nim niczego. By również zadecydował o tym, co będzie dalej. Przy nim naprawdę czuła się słabo od jakiegoś czasu, jakby jego jedno słowo zadziałało, jak zaklęcie niszczące. Była nieostrożna, skoro pozwoliła by chwycił ją w swoje sidła i doprowadził do takiego stanu. Teraz po części rozumiała, co musiał czuć i znosić.
Nadal nie podniosła głowy, jakby przeczuwając, że jeśli to zrobi to przepadnie na zawsze.
- Ja też nie chcę żebyś mnie zapomniał, bo ja sama tego nie zrobię. I nie chcę byś odchodził. Przepraszam za to, że nie skończę tego, jak powiedziałam. Ale... nie mogę. Nie wyobrażam sobie... Twojej nieobecności w moim życiu. Nie wyobrażam sobie nie ujrzeć nigdy Twojego uśmiechu i tego, jak tarmosisz swoje włosy, a także tych małych iskierek w oczach, kiedy planujesz jakiś kawał. Po prostu...nie potrafię.
Drżał jej głos, kiedy to mówiła, w niektórych momentach nawet uśmiechając się do siebie na samą myśl tych wszystkich drobiazgów o których teraz wspomniała. Może rzeczywiście powinien w końcu posłuchać tego wewnętrznego głosiku? Ale Lily sama nie była lepsza. Jej duma krzyczała i szarpała się w jej wnętrzu, mówiąc, że to i tak niczego nie zmieni, że powinna sobie odpuścić zanim całkowicie upadnie i rozleci się na kawałki. To nie było łatwe. I po raz kolejny powtórzę: nigdy takie nie było. Ale czy ona miała jakiś wybór? Nie była tchórzem! Nie chciała nim być! Starała się, jak mogła, przełykając wszelkie wątpliwości, czy czyni dobrze i słusznie, robiąc to, na co przez tyle czasu nie miała odwagi, broniąc się swoimi ascetycznymi zasadami.
Już myślała, że odejdzie, że powie, że nie ma mowy i magicznym sposobem zniknie, a jednak on tu został. Spełnił jej prośbę, wbrew sobie i ona naprawdę poczuła, dzięki temu choć krótkiemu słowu niewyobrażalne poczucie lekkości. Jakby nagle spadło z niej przynajmniej z kilka wielkich głazów z Zakazanego Lasu.
Pod wpływem jego delikatnego dotyku, poczuła ciarki, które przeszły po jej kręgosłupie, ale nie wzdrygnęła się. Podniosła za to głowę i odważyła się na niego spojrzeć. Nie odezwała się, ani nie uśmiechnęła. Zielone oczy za to przypatrywały się uważnie jego ustom, wyżej bowiem nie potrafiły zawędrować. Zimna mała dłoń rudowłosej za to ostrożnie dotknęła jego dłoni i schowała ją w delikatnym uścisku. Bała się, że to wszystko zaraz zniknie, skończy się i zostanie sama. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile to dla niej znaczyło. Te jedno słowo zmieniało naprawdę sporo, rozgrzewając jej serce.
Nie będą jednak stali tutaj wiecznie i w końcu nadejdzie moment rozstania. Ale póki był tu Potter to nie zamierzała o tym myśleć.
Nie, skoro on tu został.
Mógł nawet nic nie mówić, to nie było ważne. Nie odszedł i tylko to się liczyło.
- James Potter
Re: Gobelin
Pią Sie 29, 2014 9:35 pm
Sam nie wiedział już, czy rzeczywiście powinny go ucieszyć jej słowa, czy może wręcz przeciwnie - na przekór temu wszystkiemu, o co starał się przez tak długi czas, powinien poczuć raczej jakieś ukłucie żalu? Rozczarowania? Trudno byłoby to w ogóle określić jednym, najbardziej pasującym słowem. Zwłaszcza, gdy pewnym było jedynie to, że aktualnie bałagan w jego głowie niemal odpowiadał temu, jaki zwykle panował na głowie Jamesa. Wyjątkowo ciężko było mu zastosować się w tej chwili do wyznawanej dotychczas zasady, że istotne było tylko tak zwane tu i teraz. Bez zbędnego roztrząsania tego co było, co mogłoby być i co prawdopodobnie będzie. Najwyraźniej bowiem między nimi wydarzyło się zdecydowanie zbyt wiele w dość krótkim czasie, by tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego.
A także zdecydowanie za dużo, by na koniec o wszystkim zapomnieć. Mimo wszystko.
A jednak w zupełnie naturalnym odruchu uśmiechnął się nieco szerzej na jej słowa, co zresztą przyszło mu tym łatwiej, gdy poczuł dotyk jej dłoni na swojej.
- Podobno drażni cię to tarmoszenie włosów, Evans - nie mógł się powstrzymać, by jej tego nie wypomnieć. Tym razem jednak z pewnym rozbawieniem, o którym świadczyć mógł zarówno ton jego wypowiedzi, jak i wciąż goszczący na jego twarzy nieznaczny uśmiech. Mimo wszystko nie żałował przecież tego, że nie odwrócił się na pięcie i nie zignorował jej prośby. Nawet, jeśli wkrótce wszystko rzeczywiście miałoby się skończyć.
Tu i teraz. To jednak była dobra strategia, zwłaszcza w tym momencie.
- A planowanie kawałów wcale nie będzie już takie zabawne, kiedy poza Hogwartem nie będziesz mogła już pochwalić się odznaką prefekta i zagrozić mi szlabanem. To już kompletnie nie to samo - jak na życzenie, tym razem uśmiech objął również orzechowe oczy, w których rzeczywiście na krótką chwilę pojawiły się te rozbawione iskierki, o których istnieniu wspomniała Evans. Ale czy jego wypowiedzi miałyby znaczyć tyle, że jednak był gotów przyjaźnić się z Lily po zakończeniu szkoły, niezależnie od tego, czy pomiędzy nimi miałoby zaistnieć kiedykolwiek coś więcej? Tego prawdopodobnie także sam nie wiedział. Nawet, jeśli jeszcze przed kilkoma chwilami był niemal absolutnie pewien, że nie byłby w stanie zdobyć się na coś podobnego... teraz już tej pewności nie miał. Albo po prostu nie chciał jej mieć. Przecież w tym właśnie momencie nie miało liczyć się to, co mogłoby zdarzyć się za tych kilka miesięcy.
Owszem, wciąż miał wątpliwości. Wiele wątpliwości. Wciąż nie wiedział do końca, co powinien zrobić, powiedzieć, czy jak się zachować. I prawdopodobnie właśnie dlatego wybrał to rozwiązanie, które mimo wszystko znał najlepiej, nawet jeśli i ono w ostatnim czasie stawało mu się coraz bardziej obce - pozwolić wątpliwościom schować się gdzieś w kąt i przeczekać. Ze świadomością, że te pewnie i tak lada moment powrócą, być może ze zdwojoną siłą, jak to zwykle miały w zwyczaju wątpliwości. Teraz jednak liczyła się nawet chwila, jeśli tylko była to chwila wolna od nich. Teraz mógł jeszcze udawać, że wszystko było w porządku, nawet jeśli wcale nie wyglądało na to jeszcze przed momentem. Ba, teraz mógłby nawet uwierzyć, że wszystko było w porządku. Nawet, jeśli gdzieś w jego podświadomości wciąż coś przypominało mu o tym, że zbyt długo wcale tak nie będzie.
Bo owszem, i on miał przecież świadomość tego, że nie spędzą na tym korytarzu wieczności. To przynajmniej było pewne.
W przeciwieństwie do tego, co miałoby wydarzyć się, kiedy już przyjdzie im się rozejść we własne strony.
A także zdecydowanie za dużo, by na koniec o wszystkim zapomnieć. Mimo wszystko.
A jednak w zupełnie naturalnym odruchu uśmiechnął się nieco szerzej na jej słowa, co zresztą przyszło mu tym łatwiej, gdy poczuł dotyk jej dłoni na swojej.
- Podobno drażni cię to tarmoszenie włosów, Evans - nie mógł się powstrzymać, by jej tego nie wypomnieć. Tym razem jednak z pewnym rozbawieniem, o którym świadczyć mógł zarówno ton jego wypowiedzi, jak i wciąż goszczący na jego twarzy nieznaczny uśmiech. Mimo wszystko nie żałował przecież tego, że nie odwrócił się na pięcie i nie zignorował jej prośby. Nawet, jeśli wkrótce wszystko rzeczywiście miałoby się skończyć.
Tu i teraz. To jednak była dobra strategia, zwłaszcza w tym momencie.
- A planowanie kawałów wcale nie będzie już takie zabawne, kiedy poza Hogwartem nie będziesz mogła już pochwalić się odznaką prefekta i zagrozić mi szlabanem. To już kompletnie nie to samo - jak na życzenie, tym razem uśmiech objął również orzechowe oczy, w których rzeczywiście na krótką chwilę pojawiły się te rozbawione iskierki, o których istnieniu wspomniała Evans. Ale czy jego wypowiedzi miałyby znaczyć tyle, że jednak był gotów przyjaźnić się z Lily po zakończeniu szkoły, niezależnie od tego, czy pomiędzy nimi miałoby zaistnieć kiedykolwiek coś więcej? Tego prawdopodobnie także sam nie wiedział. Nawet, jeśli jeszcze przed kilkoma chwilami był niemal absolutnie pewien, że nie byłby w stanie zdobyć się na coś podobnego... teraz już tej pewności nie miał. Albo po prostu nie chciał jej mieć. Przecież w tym właśnie momencie nie miało liczyć się to, co mogłoby zdarzyć się za tych kilka miesięcy.
Owszem, wciąż miał wątpliwości. Wiele wątpliwości. Wciąż nie wiedział do końca, co powinien zrobić, powiedzieć, czy jak się zachować. I prawdopodobnie właśnie dlatego wybrał to rozwiązanie, które mimo wszystko znał najlepiej, nawet jeśli i ono w ostatnim czasie stawało mu się coraz bardziej obce - pozwolić wątpliwościom schować się gdzieś w kąt i przeczekać. Ze świadomością, że te pewnie i tak lada moment powrócą, być może ze zdwojoną siłą, jak to zwykle miały w zwyczaju wątpliwości. Teraz jednak liczyła się nawet chwila, jeśli tylko była to chwila wolna od nich. Teraz mógł jeszcze udawać, że wszystko było w porządku, nawet jeśli wcale nie wyglądało na to jeszcze przed momentem. Ba, teraz mógłby nawet uwierzyć, że wszystko było w porządku. Nawet, jeśli gdzieś w jego podświadomości wciąż coś przypominało mu o tym, że zbyt długo wcale tak nie będzie.
Bo owszem, i on miał przecież świadomość tego, że nie spędzą na tym korytarzu wieczności. To przynajmniej było pewne.
W przeciwieństwie do tego, co miałoby wydarzyć się, kiedy już przyjdzie im się rozejść we własne strony.
- Lily Evans
Re: Gobelin
Pią Sie 29, 2014 10:16 pm
Miał do tego prawo i ona już wcześniej o tym wiedziała, że to nie będzie tak, że pstryknie palcami i zapomną o wszystkich złych chwilach. Zresztą to one wpływały na to, że byli teraz tacy, a nie inni. Przynajmniej wobec siebie. Bo co by się stało, gdyby jednak Evans zgodziła się wcześniej na to, żeby z nim gdzieś wyjść i spędzić trochę czasu sam na sam w zupełnie innych warunkach? Czy byliby ze sobą, a może jednak by zrezygnowali i ich relacja przerodziłaby się w coś zupełnie innego? Ale nie będzie dane im tego poznać, bo Evans zadecydowała inaczej i zaprowadziło ich to do tego punktu wyjścia. Albo w tę stronę, albo w tamtą. Decyzja nie była taka oczywista i prosta. Nie tylko bowiem Potter czuł się w jakiś sposób zraniony, ona również nie była obojętna wobec jego ostrych słów, pewnych zachowań. W jednej chwili potrafił był niezwykłym oparciem, w drugiej swoistym okrutnikiem. Nie mogła jednak przejść obojętnie obok niego, nawet jeśli uparcie starała się udowodnić, że nic ją nie obchodzi, że czuje tylko odrazę i niechęć. Może przez jakiś okres czasu rzeczywiście tak było, ale tak, jak już wcześniej wspomniałam, Huncwot zaczął coraz częściej wkradać się w jej myśli i... serce. Niedostępne, jego zdaniem, serce prefekt naczelnej. Najwyraźniej, nie zdając sobie nawet sprawy, był coraz bliżej tego właściwego klucza. Nie wierzysz? Wystarczy tylko spojrzeć na Lily. Na to jak się przy Tobie teraz zachowuje, jak przełamuje te bariery, które wytworzyła między wami. I to samodzielnie. Krok po kroczku. Tyle niepotrzebnych słów wyrzuciła z siebie podczas tamtej pamiętnej uczty w Wielkiej Sali! Tyle potem łez gorzkiego żalu i wyrzutu wylała w poduszkę! Kłamała, myśląc, że to dla jego dobra, a tak naprawdę w większości troszczyła się o siebie. Po raz kolejny wychodzą na jaw jej egoistyczne zapędy. I teraz... teraz poniekąd też robi to, bo jest samolubna. Bo czuje coś, co ją od środka wyżera i sprawia że krew szybciej buzuje w jej ciele. Niczym trucizna. A czym jest ten naturalny eliksir? Myślę, że zdajecie sobie z tego sprawę. Jego nazwy nie można jednak wymówić na głos. I myślę, że Ty, również znasz jego nazwę i nieraz próbowałeś się przed nim bronić.
- To nie tak! No może... może i drażniło. Ale w końcu się przyzwyczaiłam, w końcu to część Ciebie - mruknęła, próbując się usprawiedliwić i spłonęła rumieńcem. Dziwnie było mówić takie rzeczy Potterowi, a zarazem wydawało się jej - o dziwo! - na miejscu. Poza tym wyłapała te rozbawienie, z jakim to powiedział. I nie mogła się nie uśmiechnąć. Choćby delikatnie.
- Spokojnie. Coś z pewnością wymyślę. Poza tym zostało jeszcze trochę czasu, więc nie wątpię, że jeszcze jakiś dowcip postarasz się wywinąć. Nie zawiedź mnie - to było takie inne, zwłaszcza, że wypowiedziała to pewniejszym siebie tonem. Nawet głos jej się w żaden sposób nie załamał, ani nie zadrżał. Uniosła nawet wyżej oczy, tak że ujrzała te znajome błyski za którymi tak tęskniła. To było niemalże zapewnienie, że nie może być przecież tak tragicznie, prawda? A może ona sama starała siebie oszukać i zapewnić, że to może się dobrze skończyć? Nadal ściskała jego dłoń, zapominając nawet o tym, że to robi; jakby było to coś całkiem naturalnego. Bo może było?
Wątpliwości zawsze były najgorsze, zwłaszcza, że nie wiedzieli, co myśli te drugie. Powinni przecież odejść, iść dalej bez oglądania się za siebie. Dla niego liczyła się teraźniejszość, Evans za to zawsze starała się spoglądać w przyszłość i planować wszystko z wyprzedzeniem. I może w tym tkwił cały szkopuł. Przez to mogła stracić wiele pięknych chwil, które przecież nigdy nie powrócą. Starała się więc to choć odrobinę zmienić; gdyby tak nie było, to czy stałaby tutaj wraz z nim? No właśnie. Nie sądzę.
Dlatego to nie może się tak skończyć. Nie i tyle.
- Może... może jednak uda się coś naprawić? Nie cofniemy czasu, ani tych słów, ale może zastąpimy to czymś innym? Zostało kilka miesięcy. Na dodatek nie wiadomo, co czai się na zewnątrz. Wiesz, ja doskonale zdaję sobie sprawę, że pewnego dnia może mnie już nie być. Że zabije mnie ON, albo jego zwolennicy. Ale nie poddam się. Nie chcę żyć tylko tym, co może się wydarzyć. Chcę... zmiany. I chcę się z Tobą napić kremowego piwa, James. Pójdziesz ze mną na piwo? Wiem, że nie powinnam wykorzystywać tak łapczywie tej chwili, ale nie pozwolę Ci odejść i mnie zapomnieć. Zadecydowałam. Nie i koniec.
- To nie tak! No może... może i drażniło. Ale w końcu się przyzwyczaiłam, w końcu to część Ciebie - mruknęła, próbując się usprawiedliwić i spłonęła rumieńcem. Dziwnie było mówić takie rzeczy Potterowi, a zarazem wydawało się jej - o dziwo! - na miejscu. Poza tym wyłapała te rozbawienie, z jakim to powiedział. I nie mogła się nie uśmiechnąć. Choćby delikatnie.
- Spokojnie. Coś z pewnością wymyślę. Poza tym zostało jeszcze trochę czasu, więc nie wątpię, że jeszcze jakiś dowcip postarasz się wywinąć. Nie zawiedź mnie - to było takie inne, zwłaszcza, że wypowiedziała to pewniejszym siebie tonem. Nawet głos jej się w żaden sposób nie załamał, ani nie zadrżał. Uniosła nawet wyżej oczy, tak że ujrzała te znajome błyski za którymi tak tęskniła. To było niemalże zapewnienie, że nie może być przecież tak tragicznie, prawda? A może ona sama starała siebie oszukać i zapewnić, że to może się dobrze skończyć? Nadal ściskała jego dłoń, zapominając nawet o tym, że to robi; jakby było to coś całkiem naturalnego. Bo może było?
Wątpliwości zawsze były najgorsze, zwłaszcza, że nie wiedzieli, co myśli te drugie. Powinni przecież odejść, iść dalej bez oglądania się za siebie. Dla niego liczyła się teraźniejszość, Evans za to zawsze starała się spoglądać w przyszłość i planować wszystko z wyprzedzeniem. I może w tym tkwił cały szkopuł. Przez to mogła stracić wiele pięknych chwil, które przecież nigdy nie powrócą. Starała się więc to choć odrobinę zmienić; gdyby tak nie było, to czy stałaby tutaj wraz z nim? No właśnie. Nie sądzę.
Dlatego to nie może się tak skończyć. Nie i tyle.
- Może... może jednak uda się coś naprawić? Nie cofniemy czasu, ani tych słów, ale może zastąpimy to czymś innym? Zostało kilka miesięcy. Na dodatek nie wiadomo, co czai się na zewnątrz. Wiesz, ja doskonale zdaję sobie sprawę, że pewnego dnia może mnie już nie być. Że zabije mnie ON, albo jego zwolennicy. Ale nie poddam się. Nie chcę żyć tylko tym, co może się wydarzyć. Chcę... zmiany. I chcę się z Tobą napić kremowego piwa, James. Pójdziesz ze mną na piwo? Wiem, że nie powinnam wykorzystywać tak łapczywie tej chwili, ale nie pozwolę Ci odejść i mnie zapomnieć. Zadecydowałam. Nie i koniec.
- James Potter
Re: Gobelin
Pią Sie 29, 2014 11:09 pm
W to, by rzeczywiście odczucia Lily względem niego w jakikolwiek sposób się zmieniły, wciąż jednak trudno było mu uwierzyć. Ta racjonalna część jego podświadomości - bo i owszem, wbrew pozorom taka część także istniała - nadal wzbraniała się bowiem przed korzystnym interpretowaniem tak oczywistego zachowania dziewczyny. I choć prawdopodobnie uważałby się za najszczęśliwszego człowieka na ziemi, gdyby tylko taka zmianę zobaczył znacznie wcześniej, teraz wyglądało to nieco inaczej. Być może i on patrzył bowiem na tę sytuację nie tylko przez pryzmat gorzkich słów usłyszanych od Lily, ale także tych, które sam wypowiedział. Nieszczerze, oczywiście. To jednak w żaden sposób nie czyniło ich łagodniejszymi. A może nawet, paradoksalnie, jeszcze bardziej nasączało je goryczą i sprawiało, że nie dało się o nich ot tak zapomnieć. Gdyby tylko dobrych kilka miesięcy wcześniej usłyszał od Evans, że ta chciałaby spędzić z nim choćby chwilę, najpewniej ani nawet przez moment nie dopuściłby do głosu tego i tak przecież rzekomo zwykle nieobecnego zdrowego rozsądku.
Od tego czasu jednak zdrowy rozsądek zdążył się już odezwać nieproszony, przez co uciszanie go wcale nie było takie łatwe.
W tym momencie nie był już w stanie uwierzyć, że ta poprawa między nimi mogłaby zaistnieć na stałe. Oczywiście, ze wszystkich sił chciałby, by tak właśnie było. Jednak nawet mimo swego uporu, jakim wykazywał się, gdy uganiał się za Evans przez te wszystkie lata, teraz trudno było mu dojrzeć szansę na to, by w końcu osiągnąć to, o co tak długo zabiegał. Z drugiej strony jednak - na tę chwilę rzeczywiście mógł w jakiś sposób cieszyć się choćby i tym momentem. Nawet, jeśli po nim kolejna wędrówka wzdłuż równi pochyłej miałaby okazać się tym dotkliwsza.
- Właściwie planowałem na te ostatnie miesiące stać się wzorowym uczniem, który w żaden sposób nie ośmiela się łamać regulaminu. Ale skoro tak bardzo ci na tym zależy... - stwierdził w odpowiedzi na jej sugestię, że z pewnością przed końcem szkoły zdoła jeszcze wywinąć jakiś dowcip. Z pewnością, w dodatku nie jeden. Przy tym jednak nie dałoby się zauważyć, że Lily niejako dopominająca się tego była swoistym ewenementem, godnym co najmniej odnotowania tej sytuacji w kalendarzu.
W jednej chwili jednak, po jej kolejnych słowach, uśmiech Jamesa ulotnił się, a jego spojrzenie znów stało się poważniejsze. Mimowolnie też sam mocniej uścisnął jej dłoń, jakby samo to miało jej wystarczyć za zapewnienie, że nic złego nie czeka jej poza murami Hogwartu. Gdyby jednak rzeczywiście tak było... Sam przecież doskonale wiedział, że to, na co on sam nie zwracał najmniejszej uwagi, dla innych stanowiło niemały problem. Wystarczający, by pozbawić życia wszystkich, którzy ich zdaniem byli problemem. Jeśli jednak chodziło o Lily... Chyba naprawdę nie byłoby dla nikogo zaskoczeniem to, że w jej przypadku uparcie odtrącał od siebie tę świadomość. Nie mógł po prostu znieść myśli, że rzeczywiście w jej wypowiedzi mogło być wiele prawdy. Nie była bezpieczna poza zamkiem, oczywiście. On, nie przejmując się cudzym statusem krwi również, choć to akurat stanowiło dla niego o wiele mniejszy problem.
- Nic takiego się nie stanie. To zresztą faktycznie może być wystarczający powód, żeby poza Hogwartem też nie spuszczać cię z oka - zapewnił, tym razem zupełnie poważnym tonem. Nawet, jeśli nie był zupełnie pewien tego, czy byłby w stanie ją obronić, nie miał absolutnie żadnych wątpliwości co do tego, że próbowałby. I to musiało mu wystarczyć.
- I oczywiście, że pójdę z tobą na kremowe piwo, chociaż to znów zmusza mnie do łamania regulaminu. Właściwie... ciebie też - mógł wrócić do tego swobodniejszego tonu i typowego dla niego lekkiego uśmiechu, jednak teraz już jego spojrzenie pozostało poważne. Nie zwlekając zaś dłużej i nie puszczając jej ręki, skierował się ku przejściu prowadzącemu do Hogsmeade.
- A jeżeli masz w taki sposób wykorzystywać tę chwilę, to możesz to śmiało robić. Inne też. Przecież wiesz, że i tak nie zapomnę o tobie - dodał jeszcze, schodząc po schodach.
/ wychodzi na to, że z/t i sio gdzieś indziej.
Od tego czasu jednak zdrowy rozsądek zdążył się już odezwać nieproszony, przez co uciszanie go wcale nie było takie łatwe.
W tym momencie nie był już w stanie uwierzyć, że ta poprawa między nimi mogłaby zaistnieć na stałe. Oczywiście, ze wszystkich sił chciałby, by tak właśnie było. Jednak nawet mimo swego uporu, jakim wykazywał się, gdy uganiał się za Evans przez te wszystkie lata, teraz trudno było mu dojrzeć szansę na to, by w końcu osiągnąć to, o co tak długo zabiegał. Z drugiej strony jednak - na tę chwilę rzeczywiście mógł w jakiś sposób cieszyć się choćby i tym momentem. Nawet, jeśli po nim kolejna wędrówka wzdłuż równi pochyłej miałaby okazać się tym dotkliwsza.
- Właściwie planowałem na te ostatnie miesiące stać się wzorowym uczniem, który w żaden sposób nie ośmiela się łamać regulaminu. Ale skoro tak bardzo ci na tym zależy... - stwierdził w odpowiedzi na jej sugestię, że z pewnością przed końcem szkoły zdoła jeszcze wywinąć jakiś dowcip. Z pewnością, w dodatku nie jeden. Przy tym jednak nie dałoby się zauważyć, że Lily niejako dopominająca się tego była swoistym ewenementem, godnym co najmniej odnotowania tej sytuacji w kalendarzu.
W jednej chwili jednak, po jej kolejnych słowach, uśmiech Jamesa ulotnił się, a jego spojrzenie znów stało się poważniejsze. Mimowolnie też sam mocniej uścisnął jej dłoń, jakby samo to miało jej wystarczyć za zapewnienie, że nic złego nie czeka jej poza murami Hogwartu. Gdyby jednak rzeczywiście tak było... Sam przecież doskonale wiedział, że to, na co on sam nie zwracał najmniejszej uwagi, dla innych stanowiło niemały problem. Wystarczający, by pozbawić życia wszystkich, którzy ich zdaniem byli problemem. Jeśli jednak chodziło o Lily... Chyba naprawdę nie byłoby dla nikogo zaskoczeniem to, że w jej przypadku uparcie odtrącał od siebie tę świadomość. Nie mógł po prostu znieść myśli, że rzeczywiście w jej wypowiedzi mogło być wiele prawdy. Nie była bezpieczna poza zamkiem, oczywiście. On, nie przejmując się cudzym statusem krwi również, choć to akurat stanowiło dla niego o wiele mniejszy problem.
- Nic takiego się nie stanie. To zresztą faktycznie może być wystarczający powód, żeby poza Hogwartem też nie spuszczać cię z oka - zapewnił, tym razem zupełnie poważnym tonem. Nawet, jeśli nie był zupełnie pewien tego, czy byłby w stanie ją obronić, nie miał absolutnie żadnych wątpliwości co do tego, że próbowałby. I to musiało mu wystarczyć.
- I oczywiście, że pójdę z tobą na kremowe piwo, chociaż to znów zmusza mnie do łamania regulaminu. Właściwie... ciebie też - mógł wrócić do tego swobodniejszego tonu i typowego dla niego lekkiego uśmiechu, jednak teraz już jego spojrzenie pozostało poważne. Nie zwlekając zaś dłużej i nie puszczając jej ręki, skierował się ku przejściu prowadzącemu do Hogsmeade.
- A jeżeli masz w taki sposób wykorzystywać tę chwilę, to możesz to śmiało robić. Inne też. Przecież wiesz, że i tak nie zapomnę o tobie - dodał jeszcze, schodząc po schodach.
/ wychodzi na to, że z/t i sio gdzieś indziej.
- Liv Mendez
Re: Gobelin
Pią Paź 31, 2014 10:35 pm
Liv nie pewnym krokiem przemierzała korytarz na VII piętrze. Szła wśród ciemności. Mimo iż, różdżkę trzymała stale w pogotowiu, nie użyła zaklęcia 'Lumos'. Nie chciała aby ktokolwiek dowiedział się, że jest w tej części Zamku. W ogóle, że krąży po Zamku. Przecież minęła godzina policyjna i w każdej chwili mogła trafić na któregoś z prefektów patrolujących korytarz, albo, co gorsza, na któregoś z nauczycieli. Nie chciała mieć problemów. Ale czy przypadkiem sama się w nie nie pakowała, przychodząc właśnie tutaj. W tej chwili powinna siedzieć w swoim dormitorium i kończyć wypracowanie z Zaklęć, został jej już tylko jeden pergamin do zapisania. Jednak ta noc... Jest dziwna. Jest inna. Nie tylko noc jest dziwna. Również dziwne było zachowanie Gryfonki, na dodatek rudowłosej. Domyśliła się, że była to Lily Evans. Nie ma drugiej takie dziewczyny w Gryffindorze. Ona również opuściła dormitorium. Tylko dlaczego? To pytanie stale nurtowało pannę Mendez. Miała zamiar pójść za nią. Zobaczyć gdzie się wybiera, a jednak... A jednak znalazła się tutaj. Na VII piętrze. Chyba oszalała. To przez ten głos. I przez jej ciekawość. Przecież dokładnie słyszała wszystkie słowa wypowiedziane, przez nieznaną osobę. Mogła je powtórzyć nawet w tym momencie. 'Nie idź tam. Nie idź. Musisz trafić do północnej wieży. Musisz nim będzie za późno...' Czuła zimny oddech na swojej skórze. Jednak, gdy spojrzała w stronę skąd dobiegał owy głos, nikogo nie było. Kolejna dziwna, a nawet bardzo dziwna rzecz tej nocy.
Być może ktoś potrzebuje jej pomocy. Musiała tutaj przyjść. Nie jest przecież tchórzem. Uparcie, dalej szła przed siebie. Szła, mając nadzieję, że coś usłyszy. Nie wiedziała kogo szukać, czego szukać. Jedyne co wiedziała, to to, że powinna kierować się do 'Wieży Północnej.' Zatrzymała się, oparła o ścianę i zamknęła na chwilę oczy. Próbowała uspokoić swój oddech. Musiała być czujna. Równie dobrze, ktoś mógł robić sobie z niej żarty. Jednak czuła, że to coś poważniejszego. Przeważnie nie myliła się w takich przeczuciach. Otworzyła oczy i ruszyła dalej. Nie uszła za daleko, ponieważ przez swoją nieuwagę wpadła na zbroję i razem z nią wywróciła się na ziemię. Głośny huk rozległ się po korytarzu. Cicho przeklęła i zamarła czekając na jakiś znak, że ktoś z patrolujących korytarz ją usłyszał. Ona i jej niezdarność... Nie czekając dłużej, podniosła się i otrzepała z kurzu. Jednym. krótkim zaklęciem postawiła zbroje na swoje miejsce. Kolejny raz się rozejrzała i ruszyła dalej. Nie mogła tracić czasu. Musiała rozwiązać zagadkę. Musiała zrozumieć, dlaczego ta noc jest taka dziwna. Nawet jeśli to był głupi kawał. Zawsze doprowadzała wszystkie sprawy do końca. Tak będzie i z tą. Minęła zakręt i znalazła się obok Gobelina.
Być może ktoś potrzebuje jej pomocy. Musiała tutaj przyjść. Nie jest przecież tchórzem. Uparcie, dalej szła przed siebie. Szła, mając nadzieję, że coś usłyszy. Nie wiedziała kogo szukać, czego szukać. Jedyne co wiedziała, to to, że powinna kierować się do 'Wieży Północnej.' Zatrzymała się, oparła o ścianę i zamknęła na chwilę oczy. Próbowała uspokoić swój oddech. Musiała być czujna. Równie dobrze, ktoś mógł robić sobie z niej żarty. Jednak czuła, że to coś poważniejszego. Przeważnie nie myliła się w takich przeczuciach. Otworzyła oczy i ruszyła dalej. Nie uszła za daleko, ponieważ przez swoją nieuwagę wpadła na zbroję i razem z nią wywróciła się na ziemię. Głośny huk rozległ się po korytarzu. Cicho przeklęła i zamarła czekając na jakiś znak, że ktoś z patrolujących korytarz ją usłyszał. Ona i jej niezdarność... Nie czekając dłużej, podniosła się i otrzepała z kurzu. Jednym. krótkim zaklęciem postawiła zbroje na swoje miejsce. Kolejny raz się rozejrzała i ruszyła dalej. Nie mogła tracić czasu. Musiała rozwiązać zagadkę. Musiała zrozumieć, dlaczego ta noc jest taka dziwna. Nawet jeśli to był głupi kawał. Zawsze doprowadzała wszystkie sprawy do końca. Tak będzie i z tą. Minęła zakręt i znalazła się obok Gobelina.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach