- Charles Myrnin Hucksberry
Re: Sowiarnia
Pią Sie 22, 2014 10:45 pm
Przyszedł czas, żeby zająć się obowiązkami, które spadły na jego nieszczęsne barki. Chcąc, nie chcąc został wybrany by zająć się tym "świętem", znanym jako Walentynki. Dyrektor bowiem wpadł na genialny pomysł by urządzić w tym dniu miłosną pocztę, która miałaby pomóc zakochanym. Każdy więc zainteresowany tym uczeń podrzucał więc paczkę, lub list sową do gabinetu nauczycielskiego. I tak powstał całkiem niemały stosik różowo-czerwonej korespondencji, pełnej serduszek i wielobarwnych wyznań. Nie było nikogo chętnego, praktycznie każdy nauczyciel umywał od tego ręce i różdżkę, więc jasne spojrzenie profesora Dumbledore'a spoczęło właśnie na nim. Stwierdził, że to będzie doskonała okazja by ich nowy nauczyciel trochę się "rozerwał" i nawiązał wspólny język z młodzieżą. Tak więc biedny Charlie ruszył ze zrezygnowaną miną i wielkim workiem do sowiarni, by poczekać na trójkę uczennic, które miały by pomóc w tym jakże arcyważnym zadaniu. Czy pojawią się na miejscu, czy też raczej wszystko zostanie na jego rozczochranej głowie? Oj, tego by Hucksberry nie chciał, zwłaszcza, że od jakiegoś czasu miał spokój od Delilah i chciał to wykorzystać, niekoniecznie przy szklance mocniejszego alkoholu.
- April Ryan
Re: Sowiarnia
Sob Sie 30, 2014 3:44 pm
Jak dobrze, że był środek zimy i długie rękawy zasłaniające liczne bandaże na jej rękach nie wzbudzały niczyich podejrzeń. A przynajmniej wśród tych, którzy jej nie kojarzyli.
Już i tak miała wrażenie, że o tym, co sobie zrobiła, wie cała szkoła. I o ile całe siedem lat nauki rzetelnie pracowała na to, aby pozostać niewidzialną dla innych, to spieprzyła całą tą pracę w zaledwie kilka chwil.
Unikała spojrzeń uczniów, unikała jakiegokolwiek bliskiego kontaktu z ludźmi - parę razy nawet przyłapała się na tym, że specjalnie nieco zasłania się włosami, aby nie dopuścić do tego, by ktokolwiek ujrzał jej twarz.
Przesiadywała głównie w swoim dormitorium. Do Wielkiej Sali schodziła tylko i wyłącznie w godzinach bardzo wczesnych i bardzo późnych, tak, aby spotkać w niej jak najmniej osób. Robiła wszystko, dosłownie wszystko, aby pozostać niezauważoną. A już nade wszystko nie chciała pytań "Jak się czujesz?", "Czy wszystko okej?" od fałszywie uprzejmych osób, ba!, od osób, których nigdy wcześniej nie widziała na swe oczy.
Poruszając się po zamku czuła o wiele większą pustkę niż wcześniej. Dopiero teraz dotarło do niej, że tak naprawdę nie ma tu nikogo. Nie zaprzyjaźniła się praktycznie z nikim, z nikim nie utrzymywała choć odrobinę bliższych relacji. Po raz pierwszy poczuła się w Hogwarcie prawdziwie samotna. Mimo, że wcześniej śmiało mogła nazywać to miejsce swym drugim domem.
Tak naprawdę to nawet nie miała z kim o tym wszystkim porozmawiać.
Wcześniej, gdy czuła się tak strasznie obco, zaszywała się w jakimś ustronnym miejscu, wyciągała skrawek pergaminu i zwyczajnie zaczynała pisać, co leży jej na sercu do swego brata. Już po samym napisaniu takiego listu czuła znaczącą ulgę, miała wtedy bowiem wrażenie, że On znajduje się tuż obok, że wspiera ją samą swą obecnością.
Teraz... teraz nie miała nikogo.
Czy nie lepiej byłoby, gdyby Caroline jej nie uratowała..?
O tym, kto ją odnalazł i przywlekł do Skrzydła Szpitalnego dowiedziała się od pielęgniarki. Nic nie mogło wyrazić ogromu zaskoczenia wypisanego wówczas na jej twarzy. Ta Rockers? Ta wariatka, która nienawidziła wszystkich wokół, rozprowadzając swoją osobą czysty chaos?
A może... może tak naprawdę to była tylko jej maska? Może po prostu była zagubiona w samej sobie, nie do końca potrafiła się w sobie odnaleźć i poradzić sobie ze swoimi emocjami? Oh, no proszę, przecież ona, April Ryan, niedoszła samobójczyni, mogła wiedzieć najwięcej na temat nie radzenia sobie z własnymi emocjami... Może ta dziewczyna potrzebowała prawdziwej pomocy, której niemalże nigdy nie mogła uzyskać, bo odpychała od siebie każdą, nawet najmniejszą chęć wsparcia od innych? Co, jeśli tak właśnie było w istocie..?
Poczuła się nagle tak, jakby musiała spełnić pewien obowiązek wobec Ślizgonki. Pomogłaś mi, Rockers. Od dzisiaj ja będę pomagać Ci. I niezbyt obchodzi mnie Twoje zdanie na ten temat.
Pewnego razu usiadła na swym łóżku i wzięła do ręki pergamin, a następnie węgiel i z pamięci zaczęła przelewać niemal każdy, nawet najdrobniejszy szczegół z twarzy C. na papier. Czuła się nieco osłabiona, jej ręce często "mdlały", odmawiając posłuszeństwa, toteż co jakiś czas musiała robić sobie przerwy. Dlatego też jej praca tym razem trwała znacznie dłużej niż inne. Poza tym, starała się dopieścić ją niemal w każdym, nawet najdrobniejszym szczególe. Ten prezent miał być idealny.
Już długo tak nie zależało jej na jakimkolwiek rysunku.
Gdy ostatecznie była już zadowolona ze swego dzieła, do podarku dołączyła jeszcze krótki list, po czym, zapakowawszy wszystko, wyszła z dormitorium i skierowała swe kroki ku sowiarnii.
Na miejscu jej oczom ukazała się sylwetka mężczyzny, o którym zdołała już niemal całkowicie zapomnieć przez cały ten czas.
Był najlepszym przyjacielem Jamesa... musiał się gdzieś zaszyć i, znając życie, pić. Teraz przecież nie ma już osoby, która będzie go przed tym powstrzymywać...
Podeszła do niego, lecz nie wypowiedziała ani jednego słowa.
Wybrała jedną z sów, po czym zajęła się zawiązywaniem paczuszki do jej nogi. Gdy w końcu to zrobiła, kazała jej odlecieć i wbiła wzrok w okno.
Już i tak miała wrażenie, że o tym, co sobie zrobiła, wie cała szkoła. I o ile całe siedem lat nauki rzetelnie pracowała na to, aby pozostać niewidzialną dla innych, to spieprzyła całą tą pracę w zaledwie kilka chwil.
Unikała spojrzeń uczniów, unikała jakiegokolwiek bliskiego kontaktu z ludźmi - parę razy nawet przyłapała się na tym, że specjalnie nieco zasłania się włosami, aby nie dopuścić do tego, by ktokolwiek ujrzał jej twarz.
Przesiadywała głównie w swoim dormitorium. Do Wielkiej Sali schodziła tylko i wyłącznie w godzinach bardzo wczesnych i bardzo późnych, tak, aby spotkać w niej jak najmniej osób. Robiła wszystko, dosłownie wszystko, aby pozostać niezauważoną. A już nade wszystko nie chciała pytań "Jak się czujesz?", "Czy wszystko okej?" od fałszywie uprzejmych osób, ba!, od osób, których nigdy wcześniej nie widziała na swe oczy.
Poruszając się po zamku czuła o wiele większą pustkę niż wcześniej. Dopiero teraz dotarło do niej, że tak naprawdę nie ma tu nikogo. Nie zaprzyjaźniła się praktycznie z nikim, z nikim nie utrzymywała choć odrobinę bliższych relacji. Po raz pierwszy poczuła się w Hogwarcie prawdziwie samotna. Mimo, że wcześniej śmiało mogła nazywać to miejsce swym drugim domem.
Tak naprawdę to nawet nie miała z kim o tym wszystkim porozmawiać.
Wcześniej, gdy czuła się tak strasznie obco, zaszywała się w jakimś ustronnym miejscu, wyciągała skrawek pergaminu i zwyczajnie zaczynała pisać, co leży jej na sercu do swego brata. Już po samym napisaniu takiego listu czuła znaczącą ulgę, miała wtedy bowiem wrażenie, że On znajduje się tuż obok, że wspiera ją samą swą obecnością.
Teraz... teraz nie miała nikogo.
Czy nie lepiej byłoby, gdyby Caroline jej nie uratowała..?
O tym, kto ją odnalazł i przywlekł do Skrzydła Szpitalnego dowiedziała się od pielęgniarki. Nic nie mogło wyrazić ogromu zaskoczenia wypisanego wówczas na jej twarzy. Ta Rockers? Ta wariatka, która nienawidziła wszystkich wokół, rozprowadzając swoją osobą czysty chaos?
A może... może tak naprawdę to była tylko jej maska? Może po prostu była zagubiona w samej sobie, nie do końca potrafiła się w sobie odnaleźć i poradzić sobie ze swoimi emocjami? Oh, no proszę, przecież ona, April Ryan, niedoszła samobójczyni, mogła wiedzieć najwięcej na temat nie radzenia sobie z własnymi emocjami... Może ta dziewczyna potrzebowała prawdziwej pomocy, której niemalże nigdy nie mogła uzyskać, bo odpychała od siebie każdą, nawet najmniejszą chęć wsparcia od innych? Co, jeśli tak właśnie było w istocie..?
Poczuła się nagle tak, jakby musiała spełnić pewien obowiązek wobec Ślizgonki. Pomogłaś mi, Rockers. Od dzisiaj ja będę pomagać Ci. I niezbyt obchodzi mnie Twoje zdanie na ten temat.
Pewnego razu usiadła na swym łóżku i wzięła do ręki pergamin, a następnie węgiel i z pamięci zaczęła przelewać niemal każdy, nawet najdrobniejszy szczegół z twarzy C. na papier. Czuła się nieco osłabiona, jej ręce często "mdlały", odmawiając posłuszeństwa, toteż co jakiś czas musiała robić sobie przerwy. Dlatego też jej praca tym razem trwała znacznie dłużej niż inne. Poza tym, starała się dopieścić ją niemal w każdym, nawet najdrobniejszym szczególe. Ten prezent miał być idealny.
Już długo tak nie zależało jej na jakimkolwiek rysunku.
Gdy ostatecznie była już zadowolona ze swego dzieła, do podarku dołączyła jeszcze krótki list, po czym, zapakowawszy wszystko, wyszła z dormitorium i skierowała swe kroki ku sowiarnii.
Na miejscu jej oczom ukazała się sylwetka mężczyzny, o którym zdołała już niemal całkowicie zapomnieć przez cały ten czas.
Był najlepszym przyjacielem Jamesa... musiał się gdzieś zaszyć i, znając życie, pić. Teraz przecież nie ma już osoby, która będzie go przed tym powstrzymywać...
Podeszła do niego, lecz nie wypowiedziała ani jednego słowa.
Wybrała jedną z sów, po czym zajęła się zawiązywaniem paczuszki do jej nogi. Gdy w końcu to zrobiła, kazała jej odlecieć i wbiła wzrok w okno.
- Charles Myrnin Hucksberry
Re: Sowiarnia
Nie Sie 31, 2014 8:10 pm
Zatopił się w swoich myślach, które dotyczyły jego życia i tego, co dalej powinien zrobić. Póki co było w porządku, ataki Delilah zdecydowanie osłabły, pojawiając się jedynie w bardziej znaczących momentach, a on dał się porwać pracy i różnorakim książkom, które polecał mu dyrektor i inni nauczyciele. Ostatnio wciągnęła go dość spore tomiszcze na temat domowej pielęgnacji jadowitych tentakul. Musiał przyznać, że sporo się dowiedział z tej nietypowej lektury, którą poleciła mu, oczywiście profesor Sprout. W każdym razie udało mu się przystopować z alkoholem i teraz jedynie pił wieczorami grzane wino z przyprawami, dzięki uprzejmości skrzatom z kuchni. Stanowczo mu to wystarczało do szczęścia i pozwalało na ogrzewanie ciała w zimowe wieczory przy stercie papierów. Bycie nauczycielem nie było wcale takie łatwe, jak można było się spodziewać. Czasami do Charliego wracały te chwile nostalgii, kiedy w głowie pojawiały się myśli o jego czasach w Hogwarcie, kiedy wszystko wydawało się wtedy o wiele prostsze. Bez większych zmartwień i oczywiście bez tego, jakże wielkiego bagażu doświadczeń, który czasami był bardziej uciążliwy, niż przydatny. No i kiedyś... kiedyś było ich stanowczo więcej; w sensie, że przyjaciół, z których połowa została zabita, a druga część gdzieś rozsypała się po świecie i praktycznie nie dostawał od nich żadnych znaków życia. I pomyśleć, że w tamtych lepszych czasach nie było dnia bez wypadów i rozmów na frustrujące ich wtedy tematy. A teraz? Teraz nic nie było pewne, ani łatwe.
Zaczął ulegać jakimś sentymentom od czasu śmierci Jamesa, albo te odstawienie alkoholu tak na niego zadziałało. Cholera wie.
Już chciał wyciągnąć papierosa i odpalić różdżką, kiedy ktoś wszedł do sowiarni. Może to wreszcie któraś z uczennic do pomocy? W końcu przydałoby się zająć tym całym bałaganem, zanim spragnione miłości dziewczęta będą narzekać na brak swoich Walentynek, lub też prezentów, które przygotowały swoim "wybrańcom" w celu ich usidlenia. Cóż to za niekomfortowe święto! Zaprawdę, Myrnin nie był skłonny go zrozumieć, ale skoro to sprawia przyjemność czarownicom to, no cóż poradzić? Nadal stał odwrócony plecami do osoby, która dopiero co przybyła, zajmując się podziwianiem ruchu skrzydeł ptaków. Te różnorodne ubarwienie sów było naprawdę godne uwagi. Po chwili jednak ktoś stanął obok niego i zaczął zawiązywać paczuszkę do jej nogi. Drobne kobiece dłonie o długich palcach dały mu pewność co do płci, ale gdyby to była któraś z uczennic, które miały mu pomóc, raczej by dały jakoś znać o swej obecności, meldując słownie, że wstawiły się na miejsce. Więc... najwyraźniej musiał być to ktoś inny. Hucksberry odważył się więc rzucić dziewczynie ukradkowe spojrzenie, a kiedy przetworzył już, kto stoi obok niego, znów wrócił wzrokiem do okna.
- Witamy ponownie wśród żywych, panno Ryan. Cieszy mnie, iż została panienka uzdrowiona - odparł pogodnym tonem, a jego miodowe oczy pojaśniały, albo być może była to jedynie gra światła. Nie zamierzał jej dawać kazań, ani zadawać milion pytań. Zwyczajnie powiedział to, co chodziło mu po głowie, a nawet zdawało się, że odetchnął z pewną ulgą. Nie interesował się też tym co i komu wysyłała, w końcu była to jej osobista sprawa, a on nie miał w zwyczaju pchać nosa do nie swojego przysłowiowego kociołka. Potem już tylko uległ tej ciszy, rozkoszując się tą niebanalną głębią, którą ze sobą niosła.
Zaczął ulegać jakimś sentymentom od czasu śmierci Jamesa, albo te odstawienie alkoholu tak na niego zadziałało. Cholera wie.
Już chciał wyciągnąć papierosa i odpalić różdżką, kiedy ktoś wszedł do sowiarni. Może to wreszcie któraś z uczennic do pomocy? W końcu przydałoby się zająć tym całym bałaganem, zanim spragnione miłości dziewczęta będą narzekać na brak swoich Walentynek, lub też prezentów, które przygotowały swoim "wybrańcom" w celu ich usidlenia. Cóż to za niekomfortowe święto! Zaprawdę, Myrnin nie był skłonny go zrozumieć, ale skoro to sprawia przyjemność czarownicom to, no cóż poradzić? Nadal stał odwrócony plecami do osoby, która dopiero co przybyła, zajmując się podziwianiem ruchu skrzydeł ptaków. Te różnorodne ubarwienie sów było naprawdę godne uwagi. Po chwili jednak ktoś stanął obok niego i zaczął zawiązywać paczuszkę do jej nogi. Drobne kobiece dłonie o długich palcach dały mu pewność co do płci, ale gdyby to była któraś z uczennic, które miały mu pomóc, raczej by dały jakoś znać o swej obecności, meldując słownie, że wstawiły się na miejsce. Więc... najwyraźniej musiał być to ktoś inny. Hucksberry odważył się więc rzucić dziewczynie ukradkowe spojrzenie, a kiedy przetworzył już, kto stoi obok niego, znów wrócił wzrokiem do okna.
- Witamy ponownie wśród żywych, panno Ryan. Cieszy mnie, iż została panienka uzdrowiona - odparł pogodnym tonem, a jego miodowe oczy pojaśniały, albo być może była to jedynie gra światła. Nie zamierzał jej dawać kazań, ani zadawać milion pytań. Zwyczajnie powiedział to, co chodziło mu po głowie, a nawet zdawało się, że odetchnął z pewną ulgą. Nie interesował się też tym co i komu wysyłała, w końcu była to jej osobista sprawa, a on nie miał w zwyczaju pchać nosa do nie swojego przysłowiowego kociołka. Potem już tylko uległ tej ciszy, rozkoszując się tą niebanalną głębią, którą ze sobą niosła.
- Dorcas Meadowes
Re: Sowiarnia
Nie Wrz 07, 2014 8:37 pm
Gdy tylko na tablicy ogłoszeń pojawiła się informacja o poczcie walentynkowej, było wiadome, że Dorcas zgłosi się do pomocy. Całkowicie z własnej woli, nie licząc na wynikające z tego jakieś ewentualne profity - po prostu dlatego, że to świetny pomysł. Lubiła angażować się we wszystkie możliwe projekty i ten nie będzie wyjątkiem. Oczywiście po drodze wypadło jej kilka innych spraw. Zwłaszcza ta rand... to spotkanie z Gideonem. Musiała zorganizować sobie wyjście z zamku (tak, tak - przkupić Huncwotów) i zaplanować szczegóły. Panna Meadowes pamięć ma wprawdzie świetną, ale krótką. Gdyby nie jej własna czekająca na wysłanie kartka walentynkowa, zupełnie zapomniałaby o zobowiązaniu! Ale byłby wstyd przed profesorem! Na szczęście w porę dostrzegła czerwoną kopertę, która czekała na nocnym stoliku. Pisnęła z przejęcia, naciągnęła na siebie sweter i łapiąc kopertę wybiegła z dormitorium.
Wpadła do sowiarni zdyszana, z rozwianymi włosami i zarumienionymi policzkami. Zatrzymała się w progu, oparła ramieniem o framugę i rozejrzała szybko wokoło. O, czyli jednak nie jest ostatnia?
- Dzie... Dzień dobry, prof... Profesorze. - wydyszała, jednocześnie rozciągając usta w swoim najbardziej uroczym uśmiechu. Jedną ręką trzymała się za brzuch i usłowała unormować oddech, a drugą unisoła, by pomachać koleżance z roku. - Hej, April. - przywitała się. Nie wyglądała na zaskoczoną jej widokiem, nie przypatrywała się też zbyt nachalnie. Po szkole chodziły różne plotki, ale panna Meadowes nie chciała ich słuchać ani tym bardziej komentować. Nie wypytwała też Ryan o ostatnie tygodnie, uznając, że jeśli będzie chciała coś powiedzieć, to powie.
- Bałam się, że się spóźnię. - oznajmiła, w ramach wyjaśnienia swojego stanu, a potem uśmiechnęła się jeszcze szerzej i weszła wgłąb sowiarni. - To co mamy do zrobienia? - zapytała zacierając ręce.
Wpadła do sowiarni zdyszana, z rozwianymi włosami i zarumienionymi policzkami. Zatrzymała się w progu, oparła ramieniem o framugę i rozejrzała szybko wokoło. O, czyli jednak nie jest ostatnia?
- Dzie... Dzień dobry, prof... Profesorze. - wydyszała, jednocześnie rozciągając usta w swoim najbardziej uroczym uśmiechu. Jedną ręką trzymała się za brzuch i usłowała unormować oddech, a drugą unisoła, by pomachać koleżance z roku. - Hej, April. - przywitała się. Nie wyglądała na zaskoczoną jej widokiem, nie przypatrywała się też zbyt nachalnie. Po szkole chodziły różne plotki, ale panna Meadowes nie chciała ich słuchać ani tym bardziej komentować. Nie wypytwała też Ryan o ostatnie tygodnie, uznając, że jeśli będzie chciała coś powiedzieć, to powie.
- Bałam się, że się spóźnię. - oznajmiła, w ramach wyjaśnienia swojego stanu, a potem uśmiechnęła się jeszcze szerzej i weszła wgłąb sowiarni. - To co mamy do zrobienia? - zapytała zacierając ręce.
- Daphne Denton
Re: Sowiarnia
Czw Wrz 11, 2014 11:23 pm
Denton właściwie nawet lubiła walentynki. Święto zakochanych było okazją do krzywdzenia ludzi w jeszcze większym wymiarze niż zazwyczaj, a ona przeciez tylko w taki sposób potrafiła cokolwiek odreagować. fakt, że była urodzona dokładnie czternastego lutego upychała gdzieś w pamięci jako nieistotną bzdurę. W tym roku dowiedziała się, że będzie miała okazję popracować przy walentynkowej poczcie. Czy istnieje coś bardziej ożywczego w mroźne popołudnie niż perspektywa zniszczenia kilku pięknych romansów przez podmianę korespondencji ądź samych listów? nawet przygotowała kilka zwitków i schowała bezpiecznie w najgłębszej z kieszeni.
Owinięta szczelnie szalem, dwoma swetrami i płaszczem wspięła sie po oblodzonych lekko schodach do sowiarni, marszcząc swój uroczy nos w ten charakterystyczny, drażniący wszystkich sposób,m mówiący "Jestem taką damulką merlinie drogi!". Przecież nie gustowała w aromatach typu ptasie fekalia. Najważniejsze to sie nie wypierdolić, bo przecież w sowiarni ktoś już się na nią czaił...
I jakież było jej zdziwienie, gdy w pomieszczeniu zobaczyła Doris. Nic się właściwie wtedy nie liczyło, bo nie zauważyła ani tej drugiej ani nauczyciela, jakby postać Meadowes nagle zajęła całą przestrzeń, nadęła się jak alon i wypełniła sowiarnię po brzegi.
Denton prychnęła pogardliwie zadzierając nosa i spoglądając w kierunku górnych półek z miną skrajnej wyższości.
Owinięta szczelnie szalem, dwoma swetrami i płaszczem wspięła sie po oblodzonych lekko schodach do sowiarni, marszcząc swój uroczy nos w ten charakterystyczny, drażniący wszystkich sposób,m mówiący "Jestem taką damulką merlinie drogi!". Przecież nie gustowała w aromatach typu ptasie fekalia. Najważniejsze to sie nie wypierdolić, bo przecież w sowiarni ktoś już się na nią czaił...
I jakież było jej zdziwienie, gdy w pomieszczeniu zobaczyła Doris. Nic się właściwie wtedy nie liczyło, bo nie zauważyła ani tej drugiej ani nauczyciela, jakby postać Meadowes nagle zajęła całą przestrzeń, nadęła się jak alon i wypełniła sowiarnię po brzegi.
Denton prychnęła pogardliwie zadzierając nosa i spoglądając w kierunku górnych półek z miną skrajnej wyższości.
- Rose Madder
Re: Sowiarnia
Nie Wrz 14, 2014 8:10 pm
Zabieganej Rose wcale nie uśmiało się pomagać przy walentynkowej poczcie. Zupełnie nie rozumiała idei tego święta, a ostatnie wydarzenia, które miały miejsce w jej życiu, wcale a wcale jej nie pomagały. Śmierć ojca stała się głównym tematem jej myśli, zatem trudno było jej nagle zająć się walentynkami. Jeszcze ten nieszczęsny profesor Liadon, który tak naprawdę nic nie zrobił, a zaskarbił sobie zainteresowanie Rose. Jego tajemniczość, którą Krukonka chłonęła jak gąbka, była naprawdę ciekawa i godna uwagi. Nie należy więc się dziwić, że Madder była pełna nadziei, iż nauczycielem, który potrzebował pomocy przy poczcie, okaże się Ichimaru.
Roztargniona i podekscytowana leniwie kierowała się ku sowiarni, w której miało odbyć się owe spotkanie. Nie wiedziała czego się spodziewać, więc uczucia, które się w niej skumulowały, nieco ją zdezorientowały. Cholernie chciała ponowić rozmowę z profesorem, ale ostatnimi czasy nie miała ku temu okazji. Może teraz... może teraz by się udało? Byłby miło, ale czy przypadkiem nie będzie tam więcej dziewcząt do pomocy? Prawdę mówiąc, to nie była pewna kto ma się tam zjawić. I czy w ogóle ktoś się pojawi. Oczywiście bardziej odpowiadała jej ta druga opcja.
W sowiarni zastała trzy dziewczęta, które znała jedynie z widzenia. Ogarnęło ją rozczarowanie, ale gdy przeniosła wzrok ku mężczyźnie, zrozumiała, że bez powodu. Był to profesor Hucksberry, a nie Ichimaru, jak początkowo sądziła. Może to i nawet lepiej, tylko niepotrzebnie zawracałaby mu głowę.
- Dzień dobry – nieśmiało wyszeptała, wchodząc w głąb sowiarni. Nie czuła potrzeby, by powiedzieć coś więcej; chyba poczuła się speszona w towarzystwie czterech kompletnie obcych jej osób.
Roztargniona i podekscytowana leniwie kierowała się ku sowiarni, w której miało odbyć się owe spotkanie. Nie wiedziała czego się spodziewać, więc uczucia, które się w niej skumulowały, nieco ją zdezorientowały. Cholernie chciała ponowić rozmowę z profesorem, ale ostatnimi czasy nie miała ku temu okazji. Może teraz... może teraz by się udało? Byłby miło, ale czy przypadkiem nie będzie tam więcej dziewcząt do pomocy? Prawdę mówiąc, to nie była pewna kto ma się tam zjawić. I czy w ogóle ktoś się pojawi. Oczywiście bardziej odpowiadała jej ta druga opcja.
W sowiarni zastała trzy dziewczęta, które znała jedynie z widzenia. Ogarnęło ją rozczarowanie, ale gdy przeniosła wzrok ku mężczyźnie, zrozumiała, że bez powodu. Był to profesor Hucksberry, a nie Ichimaru, jak początkowo sądziła. Może to i nawet lepiej, tylko niepotrzebnie zawracałaby mu głowę.
- Dzień dobry – nieśmiało wyszeptała, wchodząc w głąb sowiarni. Nie czuła potrzeby, by powiedzieć coś więcej; chyba poczuła się speszona w towarzystwie czterech kompletnie obcych jej osób.
- Mistrz Gry
Re: Sowiarnia
Nie Wrz 14, 2014 9:56 pm
ROZPOCZĘCIE SESJI SOWIARNIANEJ
Wszyscy już są? Jakże fantastycznie! Przyszedł więc w końcu czas by rozpocząć otwarcie ostatniej lokalizacji - Sowiarni! Zapewne wydaje się Wam, że czeka na Was jedynie prosta robótka w postaci porządkowania całego tego bałaganu, lecz z przykrością doniosę o tym, iż na tym nie będzie koniec! Zresztą, czy możecie być w stu procentach pewni, co kryją wnętrza poszczególnych listów, czy paczek? Otóż nie! Najwyraźniej jedna osóbka, już tu sprytnie kombinowała, jak pokrzyżować szyki kilku zakochanym. Pytanie, czy uda jej się zrobić to tak podstępnie by nikt nie zauważył! Gorzej będzie, jeśli profesor Hucksberry zaciekawi się zawartością jej kieszeni, oj to już nie będzie tak kolorowo. Najwyraźniej jednak, ów nauczyciel zajęty był czymś innym w tym momencie, a Wy moje drogie panie, chcąc, czy też nie chcąc zostaniecie skazane na siebie dzisiejszego dnia!
Sowy wesoło pohukiwały, a jedna z nich podleciała bliżej Dorcas i pieszczotliwie ją dziabnęła w policzek dziobem. Po chwili ruszyły też dwie, z czego ta brązowa postanowiła po sobie zostawić "ślad" na ramieniu Daphne, a trzecia zaczęła latać wokoło Rose. Czyżby miało się coś wydarzyć, a może to tylko kwestia przypadku...?
Wszyscy już są? Jakże fantastycznie! Przyszedł więc w końcu czas by rozpocząć otwarcie ostatniej lokalizacji - Sowiarni! Zapewne wydaje się Wam, że czeka na Was jedynie prosta robótka w postaci porządkowania całego tego bałaganu, lecz z przykrością doniosę o tym, iż na tym nie będzie koniec! Zresztą, czy możecie być w stu procentach pewni, co kryją wnętrza poszczególnych listów, czy paczek? Otóż nie! Najwyraźniej jedna osóbka, już tu sprytnie kombinowała, jak pokrzyżować szyki kilku zakochanym. Pytanie, czy uda jej się zrobić to tak podstępnie by nikt nie zauważył! Gorzej będzie, jeśli profesor Hucksberry zaciekawi się zawartością jej kieszeni, oj to już nie będzie tak kolorowo. Najwyraźniej jednak, ów nauczyciel zajęty był czymś innym w tym momencie, a Wy moje drogie panie, chcąc, czy też nie chcąc zostaniecie skazane na siebie dzisiejszego dnia!
Sowy wesoło pohukiwały, a jedna z nich podleciała bliżej Dorcas i pieszczotliwie ją dziabnęła w policzek dziobem. Po chwili ruszyły też dwie, z czego ta brązowa postanowiła po sobie zostawić "ślad" na ramieniu Daphne, a trzecia zaczęła latać wokoło Rose. Czyżby miało się coś wydarzyć, a może to tylko kwestia przypadku...?
- Charles Myrnin Hucksberry
Re: Sowiarnia
Wto Wrz 16, 2014 5:36 pm
Cisza została przerwana, naruszona.
Zniknęła więc bezszelestnie, odrywając go od tego dziwnego otępienia całego zesztywniałego ciała. Dzika gorączkowa zbieranina myśli odeszła w zapomnienie, a powróciła czystość w zacisze jego głowy. Tak powinno to przecież funkcjonować, zwłaszcza, że był tutaj z innego powodu, niż by rozmyślać o swoich błędach i śmierci; wręcz prosił się o chwilę wytchnienia, odpoczynku od frustracji życia. Nie spodziewał się April, nie myślał, że ta szklana zamknięta w sobie laleczka ma odwagę by zmierzyć się ze światem właśnie teraz. Właśnie po tym wszystkim, co wydarzyło się w jej życiu. Ale w końcu była lwem i coś o tym świadczyło, czyż nie tak? Nie było nad czym sobie łamać głowy, ani doszukiwać większych kontekstów w całej sytuacji. Pojawiły się przecież wszystkie młode panny, które ochoczo, lub też nie, zgłosiły się do walentynkowej pomocy. Dobrze, że nie zostanie z tym wszystkim sam. Dobrze, że nie będą tylko Oni. Wróciłoby w końcu te małe nieznośnie upierdliwe poczucie winy, które mimowolnie czaiło się w cieniu, czekając na jego kolejne potknięcie. Ból z powodu straty Jamesa i Delilah był niewyobrażalny, ledwo udawało mu się go zagłuszyć, ale na swoje szczęście umiał się maskować. Maskował się tak, że każdy dawał się na to nabrać. Bawił się sobą doskonale, sprawdzając własne możliwości, poszerzając swoje wyobrażenia o udawaniu, że ludzkie odczucia go nie dotyczą. Może z wyjątkiem swoistej cielesnej przyjemności, którą czerpał wyżywając się w dość oczywisty sposób z wybraną przez siebie osobą. Zapomnienie i ulga były wtedy cudowne. Piekielnie cudowne, śmiem dodać.
Ale wróćmy do rzeczywistości. Wróćmy do tego, co jest tu i teraz, do miejsca wypełnionego sowami i niewypowiedzianymi słowami. Do miejsca, które było pełne miłosnej korespondencji. Oderwał spojrzenie od okna i skierował je kolejno na każdą nową przybyłą, by po chwili uśmiechnąć się zdawkowo i klasnąć w dłonie.
- Witajcie, drogie panie! Cieszy mnie niezmiernie, że wszystkie wstawiłyście się, aby pomóc mi z tymi jakże ważnymi miłosnymi anonsami. Jak widzicie są tu zarówno paczki, jak i zwykłe listy, ale...zdarzają się i wyjce, więc musicie być niezwykle ostrożne by przypadkiem nie dotykać ich zbyt gwałtownie - ostrzegł je mężczyzna i przejechał dłonią po włosach, robiąc kilka kroków w ich stronę. Nawet nie zwrócił zbytniej uwagi na dziwne zachowanie sów, jakby go wcale nie zauważył. I może rzeczywiście tak było.
Wyciągnął różdżkę, wymówił formułkę i poruszył nią, chcąc rozdzielić zawartość worka na pięć części, które po chwili wylądowały przed każdym uczestnikiem tej arcyważnej misji.
- Dyrektor zlecił mi aby delikatnie obchodzić się z każdą przesyłką, bowiem serce ludzkie jest zbyt kruche i nawet najmniejszy błąd spowodowałby nieoczekiwane, niekoniecznie przyjemne skutki. Także, mam nadzieję, że dzisiejsza praca minie nam klarownie i hożo. W razie jakikolwiek wątpliwości, czy problemów, możecie zwrócić się do mnie...- odrzekł swoim zachrypniętym głosem i chwycił pierwszy list ze swojej górki. Ledwo widoczne dane na kopercie zamigotały łagodnie w dziennym świetle zimy. Czyja była ta historia? O czym pergamin niósł? O jakich słowach? Jakich rozterkach serca? Nie jego to były zmartwienia; wszak nawet nie szczycił się wybitną pamięcią do każdego szczegółu o życiu swoich uczniów, wręcz nie zamierzał pchać w nie nosa. Każdy przecież uczył się na własnych błędach. I te dziewczęta również w końcu tego doświadczą. Może już to się zaczęło...? Życie bywało zadziwiająco zdradzieckie i uwielbiało atakować znienacka...
Co jakiś czas zagadkowo przyglądał się pracy tak różnym, zdawało się osobowościom. Czego pragnęły? O czym marzyły? Były gotowe na...wszystko?
Strzępki sprzecznych myśli, próbek analiz, które nie powinny mieć miejsca. Charlie jednak chciał jakoś zająć czas i swoją głowę, by nie dać jej się wypełnić głosem słodkiej, małej blondyneczki i nie wyjść po raz kolejny na szaleńca. Przywołał jedną ze sów i przywiązał do jej nóżki walentynkowy list, patrząc jak ta unosi się w powietrze i odlatuje wysoko przed siebie.
Zniknęła więc bezszelestnie, odrywając go od tego dziwnego otępienia całego zesztywniałego ciała. Dzika gorączkowa zbieranina myśli odeszła w zapomnienie, a powróciła czystość w zacisze jego głowy. Tak powinno to przecież funkcjonować, zwłaszcza, że był tutaj z innego powodu, niż by rozmyślać o swoich błędach i śmierci; wręcz prosił się o chwilę wytchnienia, odpoczynku od frustracji życia. Nie spodziewał się April, nie myślał, że ta szklana zamknięta w sobie laleczka ma odwagę by zmierzyć się ze światem właśnie teraz. Właśnie po tym wszystkim, co wydarzyło się w jej życiu. Ale w końcu była lwem i coś o tym świadczyło, czyż nie tak? Nie było nad czym sobie łamać głowy, ani doszukiwać większych kontekstów w całej sytuacji. Pojawiły się przecież wszystkie młode panny, które ochoczo, lub też nie, zgłosiły się do walentynkowej pomocy. Dobrze, że nie zostanie z tym wszystkim sam. Dobrze, że nie będą tylko Oni. Wróciłoby w końcu te małe nieznośnie upierdliwe poczucie winy, które mimowolnie czaiło się w cieniu, czekając na jego kolejne potknięcie. Ból z powodu straty Jamesa i Delilah był niewyobrażalny, ledwo udawało mu się go zagłuszyć, ale na swoje szczęście umiał się maskować. Maskował się tak, że każdy dawał się na to nabrać. Bawił się sobą doskonale, sprawdzając własne możliwości, poszerzając swoje wyobrażenia o udawaniu, że ludzkie odczucia go nie dotyczą. Może z wyjątkiem swoistej cielesnej przyjemności, którą czerpał wyżywając się w dość oczywisty sposób z wybraną przez siebie osobą. Zapomnienie i ulga były wtedy cudowne. Piekielnie cudowne, śmiem dodać.
Ale wróćmy do rzeczywistości. Wróćmy do tego, co jest tu i teraz, do miejsca wypełnionego sowami i niewypowiedzianymi słowami. Do miejsca, które było pełne miłosnej korespondencji. Oderwał spojrzenie od okna i skierował je kolejno na każdą nową przybyłą, by po chwili uśmiechnąć się zdawkowo i klasnąć w dłonie.
- Witajcie, drogie panie! Cieszy mnie niezmiernie, że wszystkie wstawiłyście się, aby pomóc mi z tymi jakże ważnymi miłosnymi anonsami. Jak widzicie są tu zarówno paczki, jak i zwykłe listy, ale...zdarzają się i wyjce, więc musicie być niezwykle ostrożne by przypadkiem nie dotykać ich zbyt gwałtownie - ostrzegł je mężczyzna i przejechał dłonią po włosach, robiąc kilka kroków w ich stronę. Nawet nie zwrócił zbytniej uwagi na dziwne zachowanie sów, jakby go wcale nie zauważył. I może rzeczywiście tak było.
Wyciągnął różdżkę, wymówił formułkę i poruszył nią, chcąc rozdzielić zawartość worka na pięć części, które po chwili wylądowały przed każdym uczestnikiem tej arcyważnej misji.
- Dyrektor zlecił mi aby delikatnie obchodzić się z każdą przesyłką, bowiem serce ludzkie jest zbyt kruche i nawet najmniejszy błąd spowodowałby nieoczekiwane, niekoniecznie przyjemne skutki. Także, mam nadzieję, że dzisiejsza praca minie nam klarownie i hożo. W razie jakikolwiek wątpliwości, czy problemów, możecie zwrócić się do mnie...- odrzekł swoim zachrypniętym głosem i chwycił pierwszy list ze swojej górki. Ledwo widoczne dane na kopercie zamigotały łagodnie w dziennym świetle zimy. Czyja była ta historia? O czym pergamin niósł? O jakich słowach? Jakich rozterkach serca? Nie jego to były zmartwienia; wszak nawet nie szczycił się wybitną pamięcią do każdego szczegółu o życiu swoich uczniów, wręcz nie zamierzał pchać w nie nosa. Każdy przecież uczył się na własnych błędach. I te dziewczęta również w końcu tego doświadczą. Może już to się zaczęło...? Życie bywało zadziwiająco zdradzieckie i uwielbiało atakować znienacka...
Co jakiś czas zagadkowo przyglądał się pracy tak różnym, zdawało się osobowościom. Czego pragnęły? O czym marzyły? Były gotowe na...wszystko?
Strzępki sprzecznych myśli, próbek analiz, które nie powinny mieć miejsca. Charlie jednak chciał jakoś zająć czas i swoją głowę, by nie dać jej się wypełnić głosem słodkiej, małej blondyneczki i nie wyjść po raz kolejny na szaleńca. Przywołał jedną ze sów i przywiązał do jej nóżki walentynkowy list, patrząc jak ta unosi się w powietrze i odlatuje wysoko przed siebie.
- April Ryan
Re: Sowiarnia
Pon Wrz 22, 2014 4:51 pm
Stał tu, owszem, był jakąś formą sylwetki, istniał, był, współżył - ale dla niej i tak był tylko cieniem, cieniem człowieka, zaledwie śladem. Nie widziała go, bo może i nawet nie chciała go widzieć. I nie, nie był to w żaden sposób z jej strony atak personalny, nie - tak naprawdę przeszkadzali jej wszyscy wokół. Wadziła jej Dorcas, do której przecież nic nie miała, bo była całkiem w porządku dziewczyną z jej rocznika, wadziła jej pyszna Ślizgonka z VI roku, wadziła jej nawet ta Krukonka, która przybyła w te miejsce jako ostatnia. Przeszkadzały jej nawet sowy, które swym pohukiwaniem wprawiały ją w stan dziwnego odrętwienia, z którego ostatnimi czasy coraz ciężej było się jej uwolnić. A przede wszystkim - przeszkadzała samej sobie.
Więc stała tu sobie, ot tak, po prostu, wbijając niemrawe spojrzenie w odlatującą sowę z jej własną przesyłką skierowaną do Rockers, nie zwracając uwagi na resztę otoczenia. Słowa o Walentynkach i sortowaniu listów docierały do niej jak przez mgłę, potrzebowała dobrych paru minut, aby je przyswoić i zrozumieć.
A więc wpakowała się w środek walentynkowego zamieszania?
Miłostki i rozterki sercowe były ostatnią rzeczą, na jaką miała teraz ochotę. W pierwszym momencie chciała zwyczajnie opuścić te miejsce bez słowa, nie czując potrzeby tłumaczenia tego komukolwiek (a już w szczególności Hucksberry'emu, który przecież, z tego, co było jej wiadome, nawet nie odwiedził jej w szpitalu), ale ostatecznie powstrzymała się, zaciskając wargi. W sumie co jej szkodziło - co prawda dźwiganie ciężkich paczek z jej osłabionymi rękami pewnie nie poszłoby jej najlepiej, ale chyba właśnie po to zebrali się tutaj w małej grupie, prawda? Cóż, przynajmniej mogłaby zająć czymś myśli i na chwilę odetchnąć od stęchłej rzeczywistości.
Wzięła pierwszą, lepszą, małą paczuszkę i zerknęła na nazwisko odbiorcy, jednakże nie skojarzyła go z jakąkolwiek osobą z zamku. Przywołała jedną z sów i zajęła się przywiązywaniem prezentu do jej nogi, robiąc to dość delikatnie, aby - tak, jak polecił Charles - przypadkiem nie uszkodzić pakunku.
Więc stała tu sobie, ot tak, po prostu, wbijając niemrawe spojrzenie w odlatującą sowę z jej własną przesyłką skierowaną do Rockers, nie zwracając uwagi na resztę otoczenia. Słowa o Walentynkach i sortowaniu listów docierały do niej jak przez mgłę, potrzebowała dobrych paru minut, aby je przyswoić i zrozumieć.
A więc wpakowała się w środek walentynkowego zamieszania?
Miłostki i rozterki sercowe były ostatnią rzeczą, na jaką miała teraz ochotę. W pierwszym momencie chciała zwyczajnie opuścić te miejsce bez słowa, nie czując potrzeby tłumaczenia tego komukolwiek (a już w szczególności Hucksberry'emu, który przecież, z tego, co było jej wiadome, nawet nie odwiedził jej w szpitalu), ale ostatecznie powstrzymała się, zaciskając wargi. W sumie co jej szkodziło - co prawda dźwiganie ciężkich paczek z jej osłabionymi rękami pewnie nie poszłoby jej najlepiej, ale chyba właśnie po to zebrali się tutaj w małej grupie, prawda? Cóż, przynajmniej mogłaby zająć czymś myśli i na chwilę odetchnąć od stęchłej rzeczywistości.
Wzięła pierwszą, lepszą, małą paczuszkę i zerknęła na nazwisko odbiorcy, jednakże nie skojarzyła go z jakąkolwiek osobą z zamku. Przywołała jedną z sów i zajęła się przywiązywaniem prezentu do jej nogi, robiąc to dość delikatnie, aby - tak, jak polecił Charles - przypadkiem nie uszkodzić pakunku.
- Mistrz Gry
Re: Sowiarnia
Sob Paź 11, 2014 3:00 pm
Najwyraźniej każda z nich zatopiła się w swoich myślach przy pracy i zbyt szczególnego wrażenia na nich to nie zrobiło, no może Daphne zaczęła coś tam mruczeć pod nosem, ścierając jakąś chusteczką ptasią pamiątkę. Ktoś tu najwyraźniej był w nie sosie. Dorcas też jakoś zbytnio nie była zachwycona towarzystwem tej Ślizgonki, przecież nie od dziś wiadomo, że obie panie, delikatnie mówiąc, nie przepadają za sobą. Gryfonce jednak nic nie nie stało, ugryzienie nie było zbyt groźne, natomiast sowa latająca nad Rose, nie zamierzała przestać. Ciągle kręciła się wokół jej głowy, pohukując radośnie. Jednak wszystkie zgodnie zajmowały się pracą, tak samo, jak April i Charlie. Lecz nagle...gdzieś rozległ się jakiś krzyk! A jeden z wyjców uniósł się, zaczynając zawodzić.
- Moja największa miotlarska gwiazdeczko,
Gdy patrzę na Ciebie mam ochotę zjeść Cię łyżeczkąą!
Twe dzikie wyczyny, to dla mnie nie kpiny!
Mogę być Twoim zniczem, którego złapiesz
I na zawsze w swym sercu zamkniesz!
Po chwili zaczęło się jakieś dzikie zamieszanie. Większa część walentynkowej korespondencji została na szczęście wysłana, ale nadal trochę roboty jeszcze zostało. Jakaś paczka po chwili wybuchła, a wystraszone sowy zaczęły latać po całej sowiarni, tworząc niezłe zamieszanie. Wszyscy zaczęli się wycofywać. Któraś z dziewczyn jednak oparła się lekko o jedną ze ścian i nagle...otworzyło się przejście, do którego wszyscy zostali wciągnięci! Oczywiście, kiedy już się tam znaleźli, przejście się za nimi zamknęło.
// Wszyscy - https://magiclullaby.forumpl.net/t603-tajne-pomieszczenie
- Moja największa miotlarska gwiazdeczko,
Gdy patrzę na Ciebie mam ochotę zjeść Cię łyżeczkąą!
Twe dzikie wyczyny, to dla mnie nie kpiny!
Mogę być Twoim zniczem, którego złapiesz
I na zawsze w swym sercu zamkniesz!
Po chwili zaczęło się jakieś dzikie zamieszanie. Większa część walentynkowej korespondencji została na szczęście wysłana, ale nadal trochę roboty jeszcze zostało. Jakaś paczka po chwili wybuchła, a wystraszone sowy zaczęły latać po całej sowiarni, tworząc niezłe zamieszanie. Wszyscy zaczęli się wycofywać. Któraś z dziewczyn jednak oparła się lekko o jedną ze ścian i nagle...otworzyło się przejście, do którego wszyscy zostali wciągnięci! Oczywiście, kiedy już się tam znaleźli, przejście się za nimi zamknęło.
// Wszyscy - https://magiclullaby.forumpl.net/t603-tajne-pomieszczenie
- Patrick Fitzroy
Re: Sowiarnia
Czw Lis 13, 2014 10:02 pm
Patrick należał do naprawdę uporządkowanych i porządnych ludzi, więc nieczęsto przytrafiało mu się coś z czym nie umiał sobie poradzić. Dokładnie wiedział co robi, jak robi i dlaczego to robi, bo zwyczajnie był ogarnięty. Ale jak się okazuje, ogarnięcie jest niczym kiedy przyjdzie walczyć z sowami. Nie jedną sową, a całą ich grupą. Patrick nie miał bladego pojęcia, co nagle zdenerwowało te zazwyczaj spokojne zwierzęta i dlaczego akurat w momencie kiedy to on przyszedł wysłać list do domu. Ale tak się stało. Chłopak przywiązywał właśnie rulonik z listem do nóżki jednej ze szkolnych sów, kiedy nagle wszystko ucichło. Taka cisza przed burzą. Trwało to może sekundę, dwie, a potem sowy zaczęły zachowywać się jak jakieś kury w kurniku, kiedy przychodzi ich odwiedzić lisek. Zaczęły latać w kółko po pomieszczeniu, uderzając mocno skrzydłami i pohukując złowieszczo. Patrick wypadł przykrył głowę rękoma, chowając twarz przed pazurami, a potem wybiegł przez drzwi wpadając na kogoś. Tak, wpadając. Jakby nagła wścieklizna u sów to było za mało to jeszcze poturbował jakąś dziewczynę.
- Nic ci się nie stało? - zapytał przestraszony próbując ogarnąć sytuację. Bo na ogarnianiu się znał, jak już mówiłam.
- Nic ci się nie stało? - zapytał przestraszony próbując ogarnąć sytuację. Bo na ogarnianiu się znał, jak już mówiłam.
- Esmeralda Moore
Re: Sowiarnia
Czw Lis 13, 2014 10:22 pm
Esmeralda bardzo lubiła patrzeć na sowy, z resztą cyganka była wielbicielką dosłownie każdego stworzenia jakie istniało na tej ziemi. Nawet jeżeli niektóre wzbudzały w niej obrzydzenie (chociaż by myszy, albo pająki), ale szanowała każde życie przez co po prostu zaciskała zęby i obchodziła takie żyjątko szerokim łukiem.
Już wspinała się po schodach, sięgała swoją małą rączką w kierunku klamki... kiedy nagle BUM, drzwi uderzyły z hukiem o ścianę a ze środka wybiegł jakiś chłopak który najwyraźniej kompletnie jej nie zauważył. Wbiegł w nią potrącając tak, że dziewczyna zachwiała się i po prostu wylądowała na twardej ziemi. Dobrze, że dziewczyna nie była osobą która lubiła się unosić. No i całe szczęście, że jej kolorowa spódnica zamortyzowała jakoś upadek sprawiając tym samym, że Esme nie potłukła się jakoś wyjątkowo.
-Nie... chyba nic- Powiedziała cicho i uśmiechnęła się delikatnie w kierunku chłopaka, chociaż łzy bólu kręciły się w jej zielonych oczach. Popatrzyła na swoje ręce które były trochę brudna a naskórek z lekka się zdarł sprawiając tym samym, że w niektórych miejscach pojawiły się malutkie kropelki krwi. Dziewczyna jednak nic sobie z tego nie zrobiła. Otrzepała tylko ręce i wstała spokojnie z ziemi. Bo to pierwszy raz upadła.
-Co się stało, że tak wystrzeliłeś?- Zapytała się wyraźnie zaciekawiona całym tym zajściem. W sunęła ostrożnie głowę do sowiarni, ale nie zaobserwowała niczego takiego co mogło by go wypłoszyć. Wyraźnie sówki już się uspokoiły.
Już wspinała się po schodach, sięgała swoją małą rączką w kierunku klamki... kiedy nagle BUM, drzwi uderzyły z hukiem o ścianę a ze środka wybiegł jakiś chłopak który najwyraźniej kompletnie jej nie zauważył. Wbiegł w nią potrącając tak, że dziewczyna zachwiała się i po prostu wylądowała na twardej ziemi. Dobrze, że dziewczyna nie była osobą która lubiła się unosić. No i całe szczęście, że jej kolorowa spódnica zamortyzowała jakoś upadek sprawiając tym samym, że Esme nie potłukła się jakoś wyjątkowo.
-Nie... chyba nic- Powiedziała cicho i uśmiechnęła się delikatnie w kierunku chłopaka, chociaż łzy bólu kręciły się w jej zielonych oczach. Popatrzyła na swoje ręce które były trochę brudna a naskórek z lekka się zdarł sprawiając tym samym, że w niektórych miejscach pojawiły się malutkie kropelki krwi. Dziewczyna jednak nic sobie z tego nie zrobiła. Otrzepała tylko ręce i wstała spokojnie z ziemi. Bo to pierwszy raz upadła.
-Co się stało, że tak wystrzeliłeś?- Zapytała się wyraźnie zaciekawiona całym tym zajściem. W sunęła ostrożnie głowę do sowiarni, ale nie zaobserwowała niczego takiego co mogło by go wypłoszyć. Wyraźnie sówki już się uspokoiły.
- Patrick Fitzroy
Re: Sowiarnia
Czw Lis 13, 2014 10:36 pm
Mimo tego, że dziewczyna mówiła, że nic jej nie jest, Patrick zauważył obdarcia na jej rękach. Zrobiło mu się strasznie głupio, jak pewnie każdemu chłopakowi, który w nieświadomy sposób skrzywdził jakąś niewinną dziewczynę. No dobra, może nie każdemu, ale większości. Patrick w tym przypadku należał do tej większości i natychmiast chciał jakoś naprawić swój błąd.
- Merlinie, tak mi przykro. Jak chcesz znam zaklęcie opatrunkowe, nawet dobrze mi wychodzi. Mogę je rzucić? - zapytał niepewnie, bo raczej wypadało się zapytać o takie rzeczy. Lepiej nie rzucać zaklęciami uzdrawiającymi na prawo i lewo, bo jeszcze można pozbawić kogoś kości, czy coś w tym stylu.
Cholerne sowy i ich dziwaczne zachowanie. Co je opętało? Nigdy dotąd nie zachowywały się w podobny sposób! No dobra, za wielką miłością do Patricka raczej nie pałały, a ich rodziny puchacz... Można powiedzieć, że uważał palce Patricka za najlepszą z możliwych przekąsek. A może sowy, tak jak psiaki, wyczuwały ludzkie nastroje? Ale Patrick chyba nie ponosiły żadne większe emocje... Dziwne.
- Sowy - odpowiedział lakonicznie Puchonce. Przecież nie będzie kłamał. - Przed chwilą zachowywały się jak opętane, więc lepiej bym tam nie wchodził... - ostrzegł.
- Merlinie, tak mi przykro. Jak chcesz znam zaklęcie opatrunkowe, nawet dobrze mi wychodzi. Mogę je rzucić? - zapytał niepewnie, bo raczej wypadało się zapytać o takie rzeczy. Lepiej nie rzucać zaklęciami uzdrawiającymi na prawo i lewo, bo jeszcze można pozbawić kogoś kości, czy coś w tym stylu.
Cholerne sowy i ich dziwaczne zachowanie. Co je opętało? Nigdy dotąd nie zachowywały się w podobny sposób! No dobra, za wielką miłością do Patricka raczej nie pałały, a ich rodziny puchacz... Można powiedzieć, że uważał palce Patricka za najlepszą z możliwych przekąsek. A może sowy, tak jak psiaki, wyczuwały ludzkie nastroje? Ale Patrick chyba nie ponosiły żadne większe emocje... Dziwne.
- Sowy - odpowiedział lakonicznie Puchonce. Przecież nie będzie kłamał. - Przed chwilą zachowywały się jak opętane, więc lepiej bym tam nie wchodził... - ostrzegł.
- Esmeralda Moore
Re: Sowiarnia
Czw Lis 13, 2014 10:42 pm
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko w jego kierunku i otarła sobie wodę która zebrała się w jej oczach.
-Nie spokojnie... to nic takiego. Przywykłam do tego typu upadków- Zapewniła go jeszcze raz i założyła sobie za ucho jeden kosmyk włosów które dzisiaj jak na złość zaczęły się kręcić od dołu.
-Sowy powiadasz...- Mruknęła cicho i weszła do sowiarni. Rozejrzała się uważnie, ale nie zauważyła aby coś było nie tak. Wzruszyła tylko delikatnie ramionami i kiedy miała już coś powiedzieć, jedna z sów zleciała na dół i udziobała ją w rękę.
-Ała...- Syknęła cicho z bólu i od razu cofnęła się do wyjścia i zamknęła drzwi za sobą.
-Chyba masz rację... coś im odwaliło- W sumie pierwszy raz widziała coś takiego. A przynajmniej pierwszy raz jakaś sowa ją udziobała. No, ale jeżeli tak się zachowywały to najwyraźniej miały ku temu powód. I należy to uszanować.
-Radzę ci poczekać trochę z wysłaniem listu. Może im przejdzie- Te stworzonka to naprawdę inteligentne istotki. Potrafią się obrazić, ale również związać się z człowiekiem na naprawdę długi okres czasu.
-Może mają jakiś sowi strajk- Zażartowała i popatrzyła na chłopaka. Jakoś go nie kojarzyła za bardzo. Może dlatego, że Romka wiecznie miała głowę wśród chmur przez co zapamiętanie jakiegoś człowieka u niej było trudnym zadaniem.
-Jestem Esmeralda- Przedstawiła się ładnie i w przyjacielskim uśmiechu odsłoniła od razu szereg swoich białych ząbków.
-Nie spokojnie... to nic takiego. Przywykłam do tego typu upadków- Zapewniła go jeszcze raz i założyła sobie za ucho jeden kosmyk włosów które dzisiaj jak na złość zaczęły się kręcić od dołu.
-Sowy powiadasz...- Mruknęła cicho i weszła do sowiarni. Rozejrzała się uważnie, ale nie zauważyła aby coś było nie tak. Wzruszyła tylko delikatnie ramionami i kiedy miała już coś powiedzieć, jedna z sów zleciała na dół i udziobała ją w rękę.
-Ała...- Syknęła cicho z bólu i od razu cofnęła się do wyjścia i zamknęła drzwi za sobą.
-Chyba masz rację... coś im odwaliło- W sumie pierwszy raz widziała coś takiego. A przynajmniej pierwszy raz jakaś sowa ją udziobała. No, ale jeżeli tak się zachowywały to najwyraźniej miały ku temu powód. I należy to uszanować.
-Radzę ci poczekać trochę z wysłaniem listu. Może im przejdzie- Te stworzonka to naprawdę inteligentne istotki. Potrafią się obrazić, ale również związać się z człowiekiem na naprawdę długi okres czasu.
-Może mają jakiś sowi strajk- Zażartowała i popatrzyła na chłopaka. Jakoś go nie kojarzyła za bardzo. Może dlatego, że Romka wiecznie miała głowę wśród chmur przez co zapamiętanie jakiegoś człowieka u niej było trudnym zadaniem.
-Jestem Esmeralda- Przedstawiła się ładnie i w przyjacielskim uśmiechu odsłoniła od razu szereg swoich białych ząbków.
- Patrick Fitzroy
Re: Sowiarnia
Pią Lis 14, 2014 12:02 am
- Patrick Fitzroy - również się przedstawił, ale już pełnym imieniem i nazwiskiem, bo tak to miał w zwyczaju. Bo co powie komu samo Patrick? Lepiej by go zapamiętali i z imienia i z nazwiska. Chociaż i tak zazwyczaj bywa, że nikt nie pamiętał nawet o jego istnieniu, a co dopiero o czymś więcej.
Esmeraldy niestety nie kojarzył ani trochę, co mogło oznaczać, że albo jest ślepy i ma sklerozę, albo dziewczyna jest z innego rocznika i jakoś nie miał okazji wchodzić z nią w interakcje. Obstawiałby raczej to drugie. Prawie na sto procent.
Uch, naprawdę miał ochotę opatrzyć dziewczynę, jednak skoro odmówiła, nie chciał się naprzykrzać. I tak wystarczająco dużo szkód już narobił.
Jednak co co sów to się chyba jednak uprze.
- Mniejsza z listem, wysyłanie go nie jest aż tak pilne, ale... To całe zachowanie ptaków wydaje mi się mega podejrzliwe. Myślisz, że mogą się tak zachowywać bo są głodne? Ale czy skrzaty zapomniałyby ich nakarmić? Wątpię.
Tak to już było z Patrickiem i wieloma innymi krukonami, że kiedy napotykali jakiś problem, jakąś zagwostkę, na swojej drodze, to nie potrafili pozostawić jej obojętnie. Musieli poznać przyczyny i chociaż dowiedzieć się w czym tkwi problem, by następnie choć przez chwilę zastanowić się jak to naprawić i w ostateczności zlecić komuś zadanie.
A co dokładnie mogli zrobić oni? W sensie Esme i on? No zawsze mogli sprawdzić, czy karmniki sówek są pełne. Póki co.
Esmeraldy niestety nie kojarzył ani trochę, co mogło oznaczać, że albo jest ślepy i ma sklerozę, albo dziewczyna jest z innego rocznika i jakoś nie miał okazji wchodzić z nią w interakcje. Obstawiałby raczej to drugie. Prawie na sto procent.
Uch, naprawdę miał ochotę opatrzyć dziewczynę, jednak skoro odmówiła, nie chciał się naprzykrzać. I tak wystarczająco dużo szkód już narobił.
Jednak co co sów to się chyba jednak uprze.
- Mniejsza z listem, wysyłanie go nie jest aż tak pilne, ale... To całe zachowanie ptaków wydaje mi się mega podejrzliwe. Myślisz, że mogą się tak zachowywać bo są głodne? Ale czy skrzaty zapomniałyby ich nakarmić? Wątpię.
Tak to już było z Patrickiem i wieloma innymi krukonami, że kiedy napotykali jakiś problem, jakąś zagwostkę, na swojej drodze, to nie potrafili pozostawić jej obojętnie. Musieli poznać przyczyny i chociaż dowiedzieć się w czym tkwi problem, by następnie choć przez chwilę zastanowić się jak to naprawić i w ostateczności zlecić komuś zadanie.
A co dokładnie mogli zrobić oni? W sensie Esme i on? No zawsze mogli sprawdzić, czy karmniki sówek są pełne. Póki co.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach