- Mistrz Labiryntu
Sowiarnia
Pon Wrz 02, 2013 1:14 pm
Sowiarnia
Niewielkie pomieszczenie pełne, oczywiście, sów. To tu czekają sowy na swych właścicieli oraz tu można "wypożyczyć" sowę szkolną. Radzimy jednak wysyłać szybko. Ani zapaszki tu przyjemne, ani dźwięki przez ptaki wydawane.
- Rabastan Lestrange
Re: Sowiarnia
Pią Paź 04, 2013 10:18 pm
Musiał przyznać, że uwaga jaką przyciągali wychodząc z Wielkiej Sali, jeszcze bardziej poprawiła mu humor. Rabastan lubił być w centrum zainteresowania, co do tego nigdy nie było wątpliwości. Sytuacja była przy tym w jego odczuciu wybitnie zabawna, bo wszyscy podążali wzrokiem za nim i za Rosie, która niosła trzepoczącą skrzydłami sowę. Drwiący uśmieszek czający się w kącikach jego ust zdradzał, że chłopak gdzieś pod fasadą całkowitego spokoju dosłownie dusi się ze śmiechu. Rażąca różnica, jeśli porównać jego obecne samopoczucie z tym, które towarzyszyło mu od bladego światu.
Na jej przytyki i groźby nie zamierzał reagować, ani tym bardziej odpowiadać, bo nie było po co. Wszelkie obelgi spływały po nim jak po kaczce, bo niejednego się już w życiu nasłuchał od wielu przedstawicielek płci pięknej. Można się było z czasem uodpornić. A groźby... cóż lepiej, gdyby nie zostały wprowadzone w czyn, bo w obronie swojego kota Rabastan jest gotowy zrobić naprawdę wiele.
O tak wczesnej porze korytarze były puste więc do sowiarni dotarli w rekordowym tempie. Tu jak na złość tłok był spory - sowy licznie obsiadły przeznaczone dla nich żerdzie. Część z nich drzemała, reszta przyglądała się uczniom niezbyt przychylnie, jakby z obawą, że zaraz zagoni się je do pacy. A przecież to była sowia pora odpoczynku, czyż nie?
Gdy tylko przekroczyli próg sowiarni, Rabastan wydobył z kieszeni szaty paczkę papierosów. Wcisnął jednego w kącik ust i przypalił różdżką. Miał wrażenie, że wraz z pierwszą wydmuchniętą przez niego chmurką dymu, sowy spojrzały na niego jeszcze mniej przyjazne więc przysunął się do okna. Jakoś nigdy nie miał zaufania do tych pierzastych stworzeń. Przez chwilę wodził wzrokiem po żerdziach pełnych najróżniejszych sów i sóweczek, ale to była tylko chwila, bo potem już w pełni skupił się na swojej uroczej towarzyszce.
Gdzieś zapodziała się drwina dotąd czająca się w jego szarych oczach. Teraz obserwował Rosie z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy, nie zdradzając w żaden sposób swoich myśli. Przyglądał jej się uważnie, notując w pamięci wszystko - począwszy od czubka głowy, po noski jej butów. I milczał. Jakby czekał na jej krok.
Na jej przytyki i groźby nie zamierzał reagować, ani tym bardziej odpowiadać, bo nie było po co. Wszelkie obelgi spływały po nim jak po kaczce, bo niejednego się już w życiu nasłuchał od wielu przedstawicielek płci pięknej. Można się było z czasem uodpornić. A groźby... cóż lepiej, gdyby nie zostały wprowadzone w czyn, bo w obronie swojego kota Rabastan jest gotowy zrobić naprawdę wiele.
O tak wczesnej porze korytarze były puste więc do sowiarni dotarli w rekordowym tempie. Tu jak na złość tłok był spory - sowy licznie obsiadły przeznaczone dla nich żerdzie. Część z nich drzemała, reszta przyglądała się uczniom niezbyt przychylnie, jakby z obawą, że zaraz zagoni się je do pacy. A przecież to była sowia pora odpoczynku, czyż nie?
Gdy tylko przekroczyli próg sowiarni, Rabastan wydobył z kieszeni szaty paczkę papierosów. Wcisnął jednego w kącik ust i przypalił różdżką. Miał wrażenie, że wraz z pierwszą wydmuchniętą przez niego chmurką dymu, sowy spojrzały na niego jeszcze mniej przyjazne więc przysunął się do okna. Jakoś nigdy nie miał zaufania do tych pierzastych stworzeń. Przez chwilę wodził wzrokiem po żerdziach pełnych najróżniejszych sów i sóweczek, ale to była tylko chwila, bo potem już w pełni skupił się na swojej uroczej towarzyszce.
Gdzieś zapodziała się drwina dotąd czająca się w jego szarych oczach. Teraz obserwował Rosie z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy, nie zdradzając w żaden sposób swoich myśli. Przyglądał jej się uważnie, notując w pamięci wszystko - począwszy od czubka głowy, po noski jej butów. I milczał. Jakby czekał na jej krok.
- Rosie Bell
Re: Sowiarnia
Pią Paź 04, 2013 11:00 pm
Przebierając dzielnie nogami, dzierżąc w wyciągniętych ramionach sowę, czując na karku bezgłośny szyderczy śmiech Lestrange'a, przy akompaniamencie jęków i pisków przeparadowała przez szkołę. Dopóki się nie odwrócę jestem bezpieczna, jak uciekając przed duchem, przez grzeszną marą, czymś nielegalnym, niebezpiecznym zwierzęciem którym niewątpliwie był Rab.
Wystarczyły jednak pierwsze dwa kroki po szkolnym dziedzińcu, pierwszy oddech świeżym powietrzem, chłodny wiatr wplatający swoje zimne palce w jej włosy - wolna przestrzeń była tak kojąca. Cieszyła się, że w swojej całej pyszałkowatości, jej nieszczęsny kompan nie zdecydował się do niej mówić. Miała dwieście czterdzieści dziewięć kroków spokoju. Pół tysiąca oddechów, by tlen zdławił w jej płucach uczucie paniki. Dwieście mrugnięć powiekami, dwieście kadrów i jeden scenariusz do kompletnej naprawy.
Już na schodkach prowadzących do sowiarni było czuć kwaśny odór fekaliów i rozkładających się mysich trupów. Przekroczywszy próg sprawnie przeszła pomiędzy najgroźniejszymi stosami gówien i posadziła Jelly na jednej z żerdzi, gdzie sowa drgnęła i znieruchomiała, zamykając oczy i najwyraźniej - natychmiast zasypiając. Dziewczyna westchnęła ciężko, gładząc ptaka palcem po dziobie. Przyleciała do niej sama, sama ją wybrała. Uczniowie zazwyczaj dostawali, bądź kupowali sobie zwierzątka - Jelly Bean znalazła Rosie w lesie, skuszona słodkim zapachem i egzotycznym smakiem fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta. I już z nią została. Niezdarna, dziwaczna płomykówka.
- Jakbym się nie wypierała w swojej koszmarnej ułomności jesteśmy takie podobne, J-j. - powiedziała do sowy.
Objęła się ramionami starając się zostawić chwilę konfrontacji na jak najpóźniej. Jej twarz wróciła już do normalnego odcienia, choć zmiętolony kawałek pergaminu wręcz wypalał jej dziurę w kieszeni. Wiedziała, że Lestrange stoi tuż obok i zastanawiała się dlaczego. Siebie i swoje uczucia czy tez jakieś tam chęci znała, nawet jeśli wypierała się ich na każdym kroku. Ale on? Ten zimny, obojętny, złośliwy paniczyk z papierosem w ustach, pachnący tak bardzo kuszącą perfumą, czego chciał? Nie mogła odmówić, nosił w sobie wszystkie pożądane cechy księcia,z tą swoją wyszukaną dumą i patetyczną elegancją był przecież definicją tego, czego od tak dawna szukała w starych książkach i filmach. Był jej Rickiem Blainem, jej Dickiem Thropem, panem Darcy. Uosobieniem wszystkiego, czego tylko mogła zapragnąć, by skompletować sztukę zwaną życiem. Dlaczego więc nie? Dlaczego nie?!
- I co Cię tak cieszy, panie Lestrange. - powiedziała w końcu, patrząc przez okienko sowiarni na szkolne błonia. Nie musiała się odwracać, widziała, że się cieszył Przecież wygrał - cholera jasna...
Wystarczyły jednak pierwsze dwa kroki po szkolnym dziedzińcu, pierwszy oddech świeżym powietrzem, chłodny wiatr wplatający swoje zimne palce w jej włosy - wolna przestrzeń była tak kojąca. Cieszyła się, że w swojej całej pyszałkowatości, jej nieszczęsny kompan nie zdecydował się do niej mówić. Miała dwieście czterdzieści dziewięć kroków spokoju. Pół tysiąca oddechów, by tlen zdławił w jej płucach uczucie paniki. Dwieście mrugnięć powiekami, dwieście kadrów i jeden scenariusz do kompletnej naprawy.
Już na schodkach prowadzących do sowiarni było czuć kwaśny odór fekaliów i rozkładających się mysich trupów. Przekroczywszy próg sprawnie przeszła pomiędzy najgroźniejszymi stosami gówien i posadziła Jelly na jednej z żerdzi, gdzie sowa drgnęła i znieruchomiała, zamykając oczy i najwyraźniej - natychmiast zasypiając. Dziewczyna westchnęła ciężko, gładząc ptaka palcem po dziobie. Przyleciała do niej sama, sama ją wybrała. Uczniowie zazwyczaj dostawali, bądź kupowali sobie zwierzątka - Jelly Bean znalazła Rosie w lesie, skuszona słodkim zapachem i egzotycznym smakiem fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta. I już z nią została. Niezdarna, dziwaczna płomykówka.
- Jakbym się nie wypierała w swojej koszmarnej ułomności jesteśmy takie podobne, J-j. - powiedziała do sowy.
Objęła się ramionami starając się zostawić chwilę konfrontacji na jak najpóźniej. Jej twarz wróciła już do normalnego odcienia, choć zmiętolony kawałek pergaminu wręcz wypalał jej dziurę w kieszeni. Wiedziała, że Lestrange stoi tuż obok i zastanawiała się dlaczego. Siebie i swoje uczucia czy tez jakieś tam chęci znała, nawet jeśli wypierała się ich na każdym kroku. Ale on? Ten zimny, obojętny, złośliwy paniczyk z papierosem w ustach, pachnący tak bardzo kuszącą perfumą, czego chciał? Nie mogła odmówić, nosił w sobie wszystkie pożądane cechy księcia,z tą swoją wyszukaną dumą i patetyczną elegancją był przecież definicją tego, czego od tak dawna szukała w starych książkach i filmach. Był jej Rickiem Blainem, jej Dickiem Thropem, panem Darcy. Uosobieniem wszystkiego, czego tylko mogła zapragnąć, by skompletować sztukę zwaną życiem. Dlaczego więc nie? Dlaczego nie?!
- I co Cię tak cieszy, panie Lestrange. - powiedziała w końcu, patrząc przez okienko sowiarni na szkolne błonia. Nie musiała się odwracać, widziała, że się cieszył Przecież wygrał - cholera jasna...
- Rabastan Lestrange
Re: Sowiarnia
Sob Paź 05, 2013 1:58 pm
Rosie nie była pierwszą dziewczyną, która miała do niego słabość. Nie była też ostatnią, tego mógł być pewny. Przesadna pewność siebie, powiecie? Raczej świadomość własnych zalet... i przyzwyczajeń. Przekonanie Rabastana do porzucenia licznych flirtów i sercowych podbojów, byłoby pewnie równie proste co złapanie wielkiej kałamarnicy z zamiarem przygotowania z niej kolacji w stylu śródziemnomorskim dla wszystkich mieszkańców zamku. Ta wyraźna słabość do wszystkich przedstawicielek płci piękniej, określała poniekąd to kim był. Lubił poczucie władzy, które wypełniało jego głowę, gdy kolejna drobna istotka miękła w jego ramionach. Czy Rosie w jakiś sposób była dla niego wyjątkowa? Oczywiście, że tak. Zapytany odparłby, że one wszystkie są wyjątkowe. Każda na swój własny i niepowtarzalny sposób. Każda wnosiła coś do jego życia, ale zawsze kończyło się tak samo. Drwiącym uśmieszkiem i wyszeptanymi do ucha słowami. Przecież mówiłem, że tak będzie. Mówiłem, że złamię Ci serce. W tych sprawach panicz Lestrange nigdy nie kłamał. Nie widział takiej potrzeby. Bo przecież jak wszyscy są wyjątkowi - to nikt nie jest.
Miał słabość do panny Bell, jak do wielu innych dziewcząt. Była słodka z tymi swoimi nastroszonymi piórkami i ciętymi ripostami, które miały go chyba trzymać na dystans, a póki co działały całkiem na odwrót. Nadzwyczaj interesujący był z niej borsuczek. Potrzebował teraz kogoś takiego. Całkowitego przeciwieństwa swojego osobistego koszmaru. Kogoś kto pomoże mu oderwać się od złych myśli i kręcenia się w kółko, w poszukiwaniu wyjścia z tej patowej sytuacji. Już teraz z łatwością rozgoniła wiszące nad nim chmury, więc czemu nie mogłaby tego robić na co dzień? Szczególnie, że chyba taka opcja bardzo by jej odpowiadała. Jego usta rozciągnęły się w leniwym uśmiechu.
- Dlaczego nie miałbym się cieszyć? Nowy dzień, piękne towarzystwo... No może lokalizacja mogłaby być nieco bardziej urokliwa, ale jakoś to zdzierżę. - ostatnia chmurka szarego dymu uniosła się z jego ust i szybko rozpłynęła się w cuchnącym kwaśno powietrzu. Kiedy niedopałek zniknął wśród walającego się po podłodze brudu, po nielegalnym papierosie nie było już żadnego śladu. Jeśli było to możliwe, teraz wyglądał na jeszcze bardziej rozluźnionego niż przed momentem. Z typową dla siebie nonszalancją opierał się o parapet i wciąż obserwował Rosie z niegasnącym zainteresowaniem. Teraz skupiał się tylko na jej twarzy - zapamiętywał wszystko począwszy od łagodnie zarysowanej dolnej wargi, przez konstelacje drobnych piegów, aż po drżące w powiewach wiatru wachlarzyki rzęs. Był blisko. Jeszcze nie na tyle, by uznać to za nachalność, ale dość blisko, by bez trudu chwycić w palce niesforny kosmyk ciemnych włosów i zatknąć go za jej ucho.
- A ty się nie cieszysz, Rose? - zapytała cicho, niemal szeptem, wpatrując się w nią z mieszaniną zainteresowania i oczekiwania. Czekał na jej reakcję, na potwierdzenie swoich przypuszczeń i bezgłośne przyzwolenie na następny krok. Lub na jej złość i ucieczkę, bo przecież tak też mogło się zdarzyć.
Miał słabość do panny Bell, jak do wielu innych dziewcząt. Była słodka z tymi swoimi nastroszonymi piórkami i ciętymi ripostami, które miały go chyba trzymać na dystans, a póki co działały całkiem na odwrót. Nadzwyczaj interesujący był z niej borsuczek. Potrzebował teraz kogoś takiego. Całkowitego przeciwieństwa swojego osobistego koszmaru. Kogoś kto pomoże mu oderwać się od złych myśli i kręcenia się w kółko, w poszukiwaniu wyjścia z tej patowej sytuacji. Już teraz z łatwością rozgoniła wiszące nad nim chmury, więc czemu nie mogłaby tego robić na co dzień? Szczególnie, że chyba taka opcja bardzo by jej odpowiadała. Jego usta rozciągnęły się w leniwym uśmiechu.
- Dlaczego nie miałbym się cieszyć? Nowy dzień, piękne towarzystwo... No może lokalizacja mogłaby być nieco bardziej urokliwa, ale jakoś to zdzierżę. - ostatnia chmurka szarego dymu uniosła się z jego ust i szybko rozpłynęła się w cuchnącym kwaśno powietrzu. Kiedy niedopałek zniknął wśród walającego się po podłodze brudu, po nielegalnym papierosie nie było już żadnego śladu. Jeśli było to możliwe, teraz wyglądał na jeszcze bardziej rozluźnionego niż przed momentem. Z typową dla siebie nonszalancją opierał się o parapet i wciąż obserwował Rosie z niegasnącym zainteresowaniem. Teraz skupiał się tylko na jej twarzy - zapamiętywał wszystko począwszy od łagodnie zarysowanej dolnej wargi, przez konstelacje drobnych piegów, aż po drżące w powiewach wiatru wachlarzyki rzęs. Był blisko. Jeszcze nie na tyle, by uznać to za nachalność, ale dość blisko, by bez trudu chwycić w palce niesforny kosmyk ciemnych włosów i zatknąć go za jej ucho.
- A ty się nie cieszysz, Rose? - zapytała cicho, niemal szeptem, wpatrując się w nią z mieszaniną zainteresowania i oczekiwania. Czekał na jej reakcję, na potwierdzenie swoich przypuszczeń i bezgłośne przyzwolenie na następny krok. Lub na jej złość i ucieczkę, bo przecież tak też mogło się zdarzyć.
- Rosie Bell
Re: Sowiarnia
Sob Paź 05, 2013 4:04 pm
Rozchyliła lekko usta i westchnęła bezgłośnie. Słysząc jego odpowiedź zamknęła oczy licząc do pięciu. Cholerny Rab, czasem miała ochotę trzasnąć go w tą zadowoloną gębę tylko po to, żeby przestał się tryumfalnie uśmiechać. Wiedziała jednak, że za chwile wtuliłaby się w zaatakowany policzek przepraszając za swoje nieodpowiednie zachowanie - każdą komórkę, każdą pęczniejącą żyłkę, każdy naruszony mieszek włosowy. Tuliła i przepraszała, padała na kolana.
Zmarszczyła brwi odwracając wzrok i krzywiąc się lekko.
- Srutu tutu. - mruknęła pod nosem. Czego innego mogła się spodziewać, doskonała riposta na każdą okazję. Nie pierwszy raz była tego świadkiem, w końcu uczyli się na tych samych zajęciach już od ładnych kilku lat, a on zawsze krótki ścinał dyskusje. Otóż właśnie obserwowanie Rabastana przyniosło jej w prezencie tę nieszczęsną sytuację w której tkwiła teraz.
Zawsze miała tendencje do zbyt wnikliwego obserwowania ludzi. Robiła to z ciekawości, już od samych początków bycia w szkole - świat czarodziejów tak bardzo różnił się od tego, którego znała, że obserwacje otoczenia w jakiś sposób były jej potrzebne, do zaakceptowania różnic. Lestrange w całej swojej doskonałości był esencją tego, co sama postrzegała za dumnego, młodego czystokrwistego czarodzieja. On i jego towarzystwo przyciągało jej uwagę znacznie bardziej, niż ten drugi - równie atencyjny obóz Gryfonów. Zupełnie inny wymiar klasy, ta mroczna aura niebezpieczeństwa - nie ma co się oszukiwać, to właśnie tym złapał ją w swoją sieć. Dopóki jednak sama przed sobą się nie przyznała, żaden z tych jego paniczykowatych gestów na nią specjalnie nie działał. A teraz? Tyle przegrać...
- Nie, niespecjalnie. - przyznała szczerze, zgodnie zresztą z prawdą. Cała tajemnicza otoczka związana z obserwowaniem Rabastana w jego naturalnym środowisku z ukrycia została obrócona w niwecz przez poczynania jednej głupiej sowy. Z czego tu się cieszyć. Zamilkła na dłuższą chwilę, przeciągając to niepewne napięcie między nimi. Jeśli rozgrywka toczyła się jedynie między przyzwoleniem a gniewem - wszyscy zapewne przegrają obstawione pieniądze.
Padło bowiem na ucieczkę.
- Coś jeszcze? Cieszę się, że raczyłeś odprowadzić mnie i moją sowe tutaj, chociaż widzę, że miałeś w tym prywatny cel. - jak inaczej. Spodziewanie się, że zrobił to, by spędzić z nią troche czasu sam na sam było żałosne i idiotyczne. Westchnęła, karcąc się w duchu. Oplotła się ramionami i zaczęła obserwować niezwykle interesującą kurczęcą nóżkę, tkwiącą na sztorc w jednym z gniazd, z cienkim ścięgnem dyndającym jak biała flaga.
Zmarszczyła brwi odwracając wzrok i krzywiąc się lekko.
- Srutu tutu. - mruknęła pod nosem. Czego innego mogła się spodziewać, doskonała riposta na każdą okazję. Nie pierwszy raz była tego świadkiem, w końcu uczyli się na tych samych zajęciach już od ładnych kilku lat, a on zawsze krótki ścinał dyskusje. Otóż właśnie obserwowanie Rabastana przyniosło jej w prezencie tę nieszczęsną sytuację w której tkwiła teraz.
Zawsze miała tendencje do zbyt wnikliwego obserwowania ludzi. Robiła to z ciekawości, już od samych początków bycia w szkole - świat czarodziejów tak bardzo różnił się od tego, którego znała, że obserwacje otoczenia w jakiś sposób były jej potrzebne, do zaakceptowania różnic. Lestrange w całej swojej doskonałości był esencją tego, co sama postrzegała za dumnego, młodego czystokrwistego czarodzieja. On i jego towarzystwo przyciągało jej uwagę znacznie bardziej, niż ten drugi - równie atencyjny obóz Gryfonów. Zupełnie inny wymiar klasy, ta mroczna aura niebezpieczeństwa - nie ma co się oszukiwać, to właśnie tym złapał ją w swoją sieć. Dopóki jednak sama przed sobą się nie przyznała, żaden z tych jego paniczykowatych gestów na nią specjalnie nie działał. A teraz? Tyle przegrać...
- Nie, niespecjalnie. - przyznała szczerze, zgodnie zresztą z prawdą. Cała tajemnicza otoczka związana z obserwowaniem Rabastana w jego naturalnym środowisku z ukrycia została obrócona w niwecz przez poczynania jednej głupiej sowy. Z czego tu się cieszyć. Zamilkła na dłuższą chwilę, przeciągając to niepewne napięcie między nimi. Jeśli rozgrywka toczyła się jedynie między przyzwoleniem a gniewem - wszyscy zapewne przegrają obstawione pieniądze.
Padło bowiem na ucieczkę.
- Coś jeszcze? Cieszę się, że raczyłeś odprowadzić mnie i moją sowe tutaj, chociaż widzę, że miałeś w tym prywatny cel. - jak inaczej. Spodziewanie się, że zrobił to, by spędzić z nią troche czasu sam na sam było żałosne i idiotyczne. Westchnęła, karcąc się w duchu. Oplotła się ramionami i zaczęła obserwować niezwykle interesującą kurczęcą nóżkę, tkwiącą na sztorc w jednym z gniazd, z cienkim ścięgnem dyndającym jak biała flaga.
- Rabastan Lestrange
Re: Sowiarnia
Nie Lis 10, 2013 10:19 pm
Obserwował ją nieustannie spod przymrużonych powiek. Niczym kot schwytaną przed momentem myszkę. Koty lubiły bawić się swoją zdobyczą. Pozwalały jej wierzyć, że wciąż jest szansa na ucieczkę, na wolność, na przeżycie. Rabastan sądził, że to trochę okrutne, gdy zdarzało mu się obserwować Saraneth w czasie takiej zabawy. Nigdy jednak nie przerwał swojej kotce. I sam też nie był lepszy. Też czerpał niesamowitą satysfakcję z takiej zabawy. Rosie była dosłownie na wyciągnięcie ręki - tak blisko, że czuł na swojej skórze jej oddech. Odrobina ciepła w ten chłodny poranek. Mógłby ją mieć. Tutaj i teraz. I wiedział, że nie opierałaby się (zbyt długo). To jednak zepsułoby mu zabawę, odarło zwycięstwo z przyjemności jaką dawało polowanie. Nie mógł sobie na to pozwolić. Nie teraz, gdy tak bardzo potrzebował jakiejś odskoczni od ponurych myśli. Krótkotrwała przyjemność nie mogła się równać z tym co niosła ze sobą odrobina cierpliwości i (w tym konkretnym przypadku) wstrzemięźliwości.
Dlatego jej słowa skwitował jedynie lekkim uśmiechem, który nie zdradzał nawet jednej jego myśli. Szare oczy pozostawały równie nieprzeniknione, gdy cofał się o krok przerywając ich grę. Zmarznięte dłonie niezbyt elegancko wcisnął w kieszenie spodni (tego jednego nawyku matka nie mogła z niego wyplenić) i niedbałym ruchem głowy odrzucił włosy, które łaskotały go po policzku.
- Lubie łączyć przyjemne z pożytecznym. - odparł wzruszając lekko ramionami - Jeśli będziesz miała ochotę chętnie potowarzyszę Ci innym razem. W innym miejscu. - potem posłał jej kolejny uśmiech, znacznie bardziej wymowny. Uśmiech, który bezgłośnie obiecywał niestworzone cuda i dziwy. Wierzcie lub nie, ale panicz Lestrange umiał owych niewypowiedzianych obietnic dotrzymać.
- Nie będę już przeszkadzać. Miłego dnia, Rosie. - po tych słowach skłonił jej się lekko - choć nie ukrywajmy - z pewną teatralnością, a potem pełnym wdzięku krokiem wymaszerował z sowiarni. Spragniony ciepła ruszył w kierunku Pokoju Wspólnego i pełgającego w kominku ognia.
[zt]
Dlatego jej słowa skwitował jedynie lekkim uśmiechem, który nie zdradzał nawet jednej jego myśli. Szare oczy pozostawały równie nieprzeniknione, gdy cofał się o krok przerywając ich grę. Zmarznięte dłonie niezbyt elegancko wcisnął w kieszenie spodni (tego jednego nawyku matka nie mogła z niego wyplenić) i niedbałym ruchem głowy odrzucił włosy, które łaskotały go po policzku.
- Lubie łączyć przyjemne z pożytecznym. - odparł wzruszając lekko ramionami - Jeśli będziesz miała ochotę chętnie potowarzyszę Ci innym razem. W innym miejscu. - potem posłał jej kolejny uśmiech, znacznie bardziej wymowny. Uśmiech, który bezgłośnie obiecywał niestworzone cuda i dziwy. Wierzcie lub nie, ale panicz Lestrange umiał owych niewypowiedzianych obietnic dotrzymać.
- Nie będę już przeszkadzać. Miłego dnia, Rosie. - po tych słowach skłonił jej się lekko - choć nie ukrywajmy - z pewną teatralnością, a potem pełnym wdzięku krokiem wymaszerował z sowiarni. Spragniony ciepła ruszył w kierunku Pokoju Wspólnego i pełgającego w kominku ognia.
[zt]
- Amber Brickstone
Re: Sowiarnia
Pon Sty 06, 2014 12:56 am
W takim razie... trzeba wysłać parę listów tu i tam.. wypadało by dać znak życia osobom z rodziny, bo się zamartwią.. Amber w natłoku spraw nie myślała o przyziemnych rzeczach jak właśnie list z pytaniem co słychać, chociaż zaiste, tęskniła za domem! Była po prostu zaaferowana innymi rzeczami.
Teraz jednak będą przykładną dziewczynką z dobrego domu, trzymała w ręku pęczek trzech listów. Do mamy, do taty i do babci. Jeden dom, a musiała do każdego osobno pisać.. to było śmieszne, ale prawdziwe. O czym innym mówiła babci, o czym innym mamie.. a tacie to już w ogóle! Nucąc coś pod nosem weszła do sowiarni i przywiązała liściki do nóżki swojej kremowej płomykówki - Selene. Pogładziła ją po pyszczku, mrucząc coś uroczo. Kochała zwierzaki, a najpewniej swojego prywatnego listonosza. Uniosła ją na ręce do okna i patrzyła, jak ta rozkłada skrzydła, a potem odlatuje daleko.. daleko...
Teraz jednak będą przykładną dziewczynką z dobrego domu, trzymała w ręku pęczek trzech listów. Do mamy, do taty i do babci. Jeden dom, a musiała do każdego osobno pisać.. to było śmieszne, ale prawdziwe. O czym innym mówiła babci, o czym innym mamie.. a tacie to już w ogóle! Nucąc coś pod nosem weszła do sowiarni i przywiązała liściki do nóżki swojej kremowej płomykówki - Selene. Pogładziła ją po pyszczku, mrucząc coś uroczo. Kochała zwierzaki, a najpewniej swojego prywatnego listonosza. Uniosła ją na ręce do okna i patrzyła, jak ta rozkłada skrzydła, a potem odlatuje daleko.. daleko...
- Sahir Nailah
Re: Sowiarnia
Pon Sty 06, 2014 1:17 am
Siedziałeś tutaj już od dłuższego czasu, patrząc, jak wolno zachodzi słońce za linią lasów, nad którą bawią się testrale, osnuwając świat swoją żałobną, smutną pieśnią. Wiał lekki wiaterek, który rozdmuchiwał czarne kosmyki włosów, zimny, dlatego ubrany byłeś w ciepły płaszcz, nawet jeśli nie odczuwałeś zmian temperatury tak samo, jak każdy śmiertelnik. A, zresztą tobie wiecznie było chłodno i nie należało do najmilszych odczuć, bo łączyło bezpośrednio z przemęczeniem organizmu, którego zajeżdżałeś - kto wie, może będziesz pierwszym wampirem w historii, który zapisze się na kartach jako ten, co popełnił długodystansowe samobójstwo? Byłoby śmiesznie... Ale w końcu o tobie i tak nikt nigdy nie wspomni, więc co za różnica, nie ma o czym mówić...
Podciągnąłeś nogi pod brodę, obejmując je - śnieg zalegał w każdym zakamarku Hogwartu i terenach dookoła, było pięknie... Biel, ta biel... Czysta i nieskazitelna, jak sama śmierć, o taak, barwa, która odepchnęła wszystko inne i znalazła w tym doskonałość, jak czerń, tylko że czerń wszystko do siebie przygarnęła, zaklinając w swoim wnętrzu. I nie pozwalając nikomu dojrzeć, co się weń tak naprawdę kryje... Zdecydowanie był to twój kolor, przeciwieństwo tego, który jest domeną śniegu, a który był nieodłączną częścią zimy. Zupełnie jak Boże Narodzenie... Boże... Narodzenie... Prezenty, rodzina...
Zacisnąłeś mocniej ramiona wokół nóg, zacisnąłeś szczęki, niezauważalny z dołu, wszak zająłeś miejsce na daszku, z którego widok był naprawdę oszałamiający... Dopiero, kiedy poczułeś znajomy zapach, bo nawet nie kroki, na nie nie zwróciłeś uwagi, wiedząc, że i tak nikt cię tutaj nie znajdzie, wypełznąłeś z ram swej świadomości i zsunąłeś bezszelestnie na dół, przez okno, stając w zasadzie tuż za plecami Amber.
- Cześć Amber... - Odezwałeś się, tak jak zawsze, cicho, tak jak zawsze wpatrzony w nią ponurą otchłanią nieskończonych oczu, misternie utkanych z mroku zamkniętych w głębi uczuć... Albo właśnie ich braku... Taki sam jak zawsze, oddzielony grubym, choć niewidzialnym murem, z przepaścią pomiędzy sobą i kimkolwiek, kto by z nim nie zamienił słowa... Zazwyczaj wszak tego słowa nie zamieniał z nikim. Wzniosłeś oczy za odlatującą sową. Pewnie listy do znajomych, rodziny, przyjaciół... Kto wie...
Podciągnąłeś nogi pod brodę, obejmując je - śnieg zalegał w każdym zakamarku Hogwartu i terenach dookoła, było pięknie... Biel, ta biel... Czysta i nieskazitelna, jak sama śmierć, o taak, barwa, która odepchnęła wszystko inne i znalazła w tym doskonałość, jak czerń, tylko że czerń wszystko do siebie przygarnęła, zaklinając w swoim wnętrzu. I nie pozwalając nikomu dojrzeć, co się weń tak naprawdę kryje... Zdecydowanie był to twój kolor, przeciwieństwo tego, który jest domeną śniegu, a który był nieodłączną częścią zimy. Zupełnie jak Boże Narodzenie... Boże... Narodzenie... Prezenty, rodzina...
Zacisnąłeś mocniej ramiona wokół nóg, zacisnąłeś szczęki, niezauważalny z dołu, wszak zająłeś miejsce na daszku, z którego widok był naprawdę oszałamiający... Dopiero, kiedy poczułeś znajomy zapach, bo nawet nie kroki, na nie nie zwróciłeś uwagi, wiedząc, że i tak nikt cię tutaj nie znajdzie, wypełznąłeś z ram swej świadomości i zsunąłeś bezszelestnie na dół, przez okno, stając w zasadzie tuż za plecami Amber.
- Cześć Amber... - Odezwałeś się, tak jak zawsze, cicho, tak jak zawsze wpatrzony w nią ponurą otchłanią nieskończonych oczu, misternie utkanych z mroku zamkniętych w głębi uczuć... Albo właśnie ich braku... Taki sam jak zawsze, oddzielony grubym, choć niewidzialnym murem, z przepaścią pomiędzy sobą i kimkolwiek, kto by z nim nie zamienił słowa... Zazwyczaj wszak tego słowa nie zamieniał z nikim. Wzniosłeś oczy za odlatującą sową. Pewnie listy do znajomych, rodziny, przyjaciół... Kto wie...
- Amber Brickstone
Re: Sowiarnia
Pon Sty 06, 2014 1:41 am
Puchonka nie była zbyt rozgarnięta w chwili wpatrywania się w odlatującą sowę, także nagłe pojawienie się Sahira spowodowało, że podskoczyła, krzyknęła krótko i złapała się za miejsce, gdzie pod skórą powinno być serce. Jednak gdy tylko rozpoznała twarz i posturę Sahira, jej oczy rozszerzyły się znacznie i wykazywały coś na wzór zaskoczenia.. i radości. Tak moi drodzy, Amber cieszył widok Sahira, małomównego Krukona z roku niżej.
-Sahir! Jak zawsze zaskakujące wejście.. -odetchnęła z ulgą, że to on. Może to było dziwne.. ale sama Amber była dziwna, więc dziwne sytuacje i dziwni ludzie - to było jak najbardziej normalne.
Przecież świat nie był normalny, to po co się buntować? Amber uśmiechnęła się szeroko i zrobiła coś, co Sahir niekoniecznie mógł lubić, ale Brickstone była typem człowieka... narzucającego się? Dobrze powiedziane.
Zrobiła krok w jego stronę i serdecznie go uściskała, zaplatając na chwilę ręce na jego szyi. Witała się tak praktycznie z każdym, kogo zaliczała do grona znajomych, kumpli, rodziny czy przyjaciół..
-Polujesz na sowy? Co u Ciebie słychać? -odsunęła się, przygladając mu się. Tak, nie było wątpliwości, że był to Sahir Nailah, uczeń Ravenclawu.
-Mów gdzie byłeś, jak Cię nie było, ostatnio nieźle się chowasz przede mną, czyżby to była moja wina? -zapytała go z ironią w głosie. Tak, za wszelką cenę nakłaniała go do rozmowy. Widocznie.. ten typ tak ma.
-Sahir! Jak zawsze zaskakujące wejście.. -odetchnęła z ulgą, że to on. Może to było dziwne.. ale sama Amber była dziwna, więc dziwne sytuacje i dziwni ludzie - to było jak najbardziej normalne.
Przecież świat nie był normalny, to po co się buntować? Amber uśmiechnęła się szeroko i zrobiła coś, co Sahir niekoniecznie mógł lubić, ale Brickstone była typem człowieka... narzucającego się? Dobrze powiedziane.
Zrobiła krok w jego stronę i serdecznie go uściskała, zaplatając na chwilę ręce na jego szyi. Witała się tak praktycznie z każdym, kogo zaliczała do grona znajomych, kumpli, rodziny czy przyjaciół..
-Polujesz na sowy? Co u Ciebie słychać? -odsunęła się, przygladając mu się. Tak, nie było wątpliwości, że był to Sahir Nailah, uczeń Ravenclawu.
-Mów gdzie byłeś, jak Cię nie było, ostatnio nieźle się chowasz przede mną, czyżby to była moja wina? -zapytała go z ironią w głosie. Tak, za wszelką cenę nakłaniała go do rozmowy. Widocznie.. ten typ tak ma.
- Sahir Nailah
Re: Sowiarnia
Pon Sty 06, 2014 1:55 am
Nie zdziwiło go jej zaskoczenie i strach, w końcu była człowiekiem, nie miała takich zmysłów, jak Ty, nie mogła wyczuć, że się zbliżać, czy też czegokolwiek usłyszeć, więc też byłeś na to przygotowany. Nawet nie drgnąłeś, gdy podskoczyła, nawet na nią nie spojrzałeś, mając wzrok zaklęty w ptaku o rozłożonych wdzięcznie skrzydłach, który właśnie wzbijał się coraz wyżej, instynktownie łapiąc najlepsze prądy powietrzne, wolny, od czasu do czasu tylko dobrowolnie spełniał przysługę swego właściciela, zadbany, pielęgnowany i kochany... Chciałbyś być takim ptakiem, prawda? Wolnym sokołem, szybującym wysoko pośród chmur, nie muszącym martwić się o to, co przyziemne...
Może to było dziwne, ale pierwszy raz poczuł się... swobodnie w obecności kogoś. Tak, jakby wcale nie musiał się martwić tym, kim jest, jakby w ogóle nie istniał teraz świat poza tym miejscem - może to głęboki żal i tak naprawdę mocne poczucie zranienia, które, jak to oszukiwałeś samego siebie, wcale nie istniało? Bałeś się, bardzo się bałeś dopuszczać kogokolwiek, a teraz sam, dobrowolnie do dziewczyny zszedłeś, bo... bo jak każdy potrzebowałeś poczuć, że nie jesteś takim wyrzutkiem, jakim cię tworzono i jakim stworzyłeś samego siebie, pomimo strachu, że to pragnienie rozmowy, nawet tak kulawej w twym wykonaniu, może doprowadzić do czegoś bardzo, bardzo złego... Nie ta, nie następna... Ale kto wie, która przyniesie ze sobą tragedię...
Zamarłeś, otwierając szeroko oczy, kiedy dziewczyna, tak bez pardonu, objęła cię ramionami - poczułeś mocno jej zapach, płatki nozdrzy zadrżały, dotykając miękkich włosów okolonych przyjemną, mieszającą w zmysłach wonią, zupełnie tak jak to bicie serca, jak to krążenie krwi w żyłach...
- Sowy..? Sły...chać..? - Powtórzyłeś tempo, kiedy się już odsunęła, mocno oszołomiony tym, co przed chwilą tutaj zaszło. Miałeś wręcz wrażenie, że serca ci dęba stanęło. Nawet teraz czułeś, jak dreszcze przebiegły ci po kręgosłupie... Dotknąłeś lekko palcami szyi, okolonej bandażem widocznym zza kołnierza, by sprawdzić, czy to ci się przewidziało, czy naprawdę cię objęła... Ale chyba tak... Chyba to zrobiła... - U mnie... nic... - Szepnąłeś, odruchowo cofając się o krok, jakoś nawet się nad tym nie zastanowiłeś. - To znaczy... ja... - Oh, zaatakowała, stworzyła zarzut, a ty nie potrafiłeś się przed zarzutami bronić, dlatego twoje podkrążone oczy wyrażały bezradność, taaak i ten smutek weń zaklęty... - Byłem... zajęty... - Szwendaniem się po zakamarkach nieznanych i kryciem przed samym sobą. Zajęcie jak zajęcie, czyż nie?
Może to było dziwne, ale pierwszy raz poczuł się... swobodnie w obecności kogoś. Tak, jakby wcale nie musiał się martwić tym, kim jest, jakby w ogóle nie istniał teraz świat poza tym miejscem - może to głęboki żal i tak naprawdę mocne poczucie zranienia, które, jak to oszukiwałeś samego siebie, wcale nie istniało? Bałeś się, bardzo się bałeś dopuszczać kogokolwiek, a teraz sam, dobrowolnie do dziewczyny zszedłeś, bo... bo jak każdy potrzebowałeś poczuć, że nie jesteś takim wyrzutkiem, jakim cię tworzono i jakim stworzyłeś samego siebie, pomimo strachu, że to pragnienie rozmowy, nawet tak kulawej w twym wykonaniu, może doprowadzić do czegoś bardzo, bardzo złego... Nie ta, nie następna... Ale kto wie, która przyniesie ze sobą tragedię...
Zamarłeś, otwierając szeroko oczy, kiedy dziewczyna, tak bez pardonu, objęła cię ramionami - poczułeś mocno jej zapach, płatki nozdrzy zadrżały, dotykając miękkich włosów okolonych przyjemną, mieszającą w zmysłach wonią, zupełnie tak jak to bicie serca, jak to krążenie krwi w żyłach...
- Sowy..? Sły...chać..? - Powtórzyłeś tempo, kiedy się już odsunęła, mocno oszołomiony tym, co przed chwilą tutaj zaszło. Miałeś wręcz wrażenie, że serca ci dęba stanęło. Nawet teraz czułeś, jak dreszcze przebiegły ci po kręgosłupie... Dotknąłeś lekko palcami szyi, okolonej bandażem widocznym zza kołnierza, by sprawdzić, czy to ci się przewidziało, czy naprawdę cię objęła... Ale chyba tak... Chyba to zrobiła... - U mnie... nic... - Szepnąłeś, odruchowo cofając się o krok, jakoś nawet się nad tym nie zastanowiłeś. - To znaczy... ja... - Oh, zaatakowała, stworzyła zarzut, a ty nie potrafiłeś się przed zarzutami bronić, dlatego twoje podkrążone oczy wyrażały bezradność, taaak i ten smutek weń zaklęty... - Byłem... zajęty... - Szwendaniem się po zakamarkach nieznanych i kryciem przed samym sobą. Zajęcie jak zajęcie, czyż nie?
- Amber Brickstone
Re: Sowiarnia
Wto Sty 07, 2014 12:11 am
Widząc jego zakłopotanie, poczuła się troszkę.. nie-fair. Nie chciała go tak zaszczuć, co czasem miewała w zwyczaju, jednak wielka dawka ironii i sarkazmu była zapewnieniem, że autorka słów nie miała nic złego na myśli! Sahir był w gronie jej znajomych, jak nie dobrych znajomych i nie chciała go ranić. W jej oczach pojawił się szczery żal, za tak błyskawicznie postawiony zarzut. Widziała, jak podnosi rękę i dotyka bandaża na swej szyi. Wyczuła jego szorstki materiał, gdy go objęła...
-Oh! Stało Ci się coś? -uniosła dłoń, jakby chcąc dotknąć na nowo bandaża, ale w połowie ruchu zmieniła swój zamiar, widząc, jak się odsuwa. Lekko odgarnęła włosy z czoła, co było jej irytującym zwyczajem. Mogła nieco przypominać w tym Jamesa Pottera.. chociaż jej włosy były bardziej ułożone niż te jego.
Uśmiechnęła się do niego. Łagodnie, bardzo szczerze.. wysyłając w powietrze same pozytywne odczucia i emocje. To dziwne, prawda? Zależało jej na dobrym kontakcie z kimś takim jak Sahir... a ona po prostu wiedziała, że ta znajomość jest warta uwagi.
-Wybacz... po prostu nie byłam pewna, czy znowu się bawimy w chowanego i to ja jestem tą, co szuka. -teraz jej uśmiech był rozbawiony do granic możliwości. Tak, zawsze się śmiała, że to jest ich ulubiona gra! Tylko, że to raczej Amber była ta uparta i szukała Sahira czasem i po całym zamku.
-Zajęty? I mnie nie zaprosiłeś? Wiesz Ty co...ostatnio narzekam na brak zajęcia, chętnie bym spędziła z kimś trochę czasu. -znowu zażartowała. Kimś znaczy Tobą. Prosta analogia.
-Oh! Stało Ci się coś? -uniosła dłoń, jakby chcąc dotknąć na nowo bandaża, ale w połowie ruchu zmieniła swój zamiar, widząc, jak się odsuwa. Lekko odgarnęła włosy z czoła, co było jej irytującym zwyczajem. Mogła nieco przypominać w tym Jamesa Pottera.. chociaż jej włosy były bardziej ułożone niż te jego.
Uśmiechnęła się do niego. Łagodnie, bardzo szczerze.. wysyłając w powietrze same pozytywne odczucia i emocje. To dziwne, prawda? Zależało jej na dobrym kontakcie z kimś takim jak Sahir... a ona po prostu wiedziała, że ta znajomość jest warta uwagi.
-Wybacz... po prostu nie byłam pewna, czy znowu się bawimy w chowanego i to ja jestem tą, co szuka. -teraz jej uśmiech był rozbawiony do granic możliwości. Tak, zawsze się śmiała, że to jest ich ulubiona gra! Tylko, że to raczej Amber była ta uparta i szukała Sahira czasem i po całym zamku.
-Zajęty? I mnie nie zaprosiłeś? Wiesz Ty co...ostatnio narzekam na brak zajęcia, chętnie bym spędziła z kimś trochę czasu. -znowu zażartowała. Kimś znaczy Tobą. Prosta analogia.
- Sahir Nailah
Re: Sowiarnia
Wto Sty 07, 2014 12:25 am
Wystarczył twój jeden, prosty ruch, by w jego oczach zaczaiła się zwierzęca uwaga, by strach przemieszał się w głębi otchłani z czymś, co wyło głośno i obnażało kły, jakby chciało się rzucić do gardła - przecież to dziwne niebezpieczeństwo często się w nich pojawiało, tak często jak spoglądał na tych, którzy mu dokuczali, którzy odrzucali, choć i przez krótką chwilę, bo i on nie patrzył zbyt wiele na kogokolwiek... Ale przed tą dłonią się cofnął, no tak, nie chciał tego dotyku, nie na szyi, która wciąż paliła żywym ogniem ogarniającym niezdrowe ciało i równie szybko spojrzenie zawrócił, lekko napinając palce zabawiające zbyt długo na szyi, by zaraz je cofnąć i postawić wyżej kołnierz, który i tak nie był w stanie go za dobrze zakryć.
- Proszę, nie pytaj... - Szepnął - tak, to ból przenikał przez ciało i odbijał w zwierciadłach duszy - z niego można było czytać jak z otwartej księgi, kiedy odczuwał, kiedy już na ziemi był... Bo na lekcjach, na przerwach, tak jakby nie istniał... Martwy za życia, trup, co nie odczuwa, co nie ma duszy, ni umysłu, jak zaprojektowana maszyna, by drążyć dalej tą nędzną egzystencję.
- Chowanego? - Lekko zdziwiony uniósł głowę, znowu na nią spoglądając. Wibrująca w powietrzu pozytywna energia dziewczyny zawsze bardziej go ośmielała do czegokolwiek, niż u innych, wszak kto wie, cóż miał zamkniętego w swym wnętrzu, jak mocno płakało jego serce, bo oczy już za bardzo bolały od ich wylewania... Taaak, w nim kryło się wiele syfu, zbyt wiele przeżyć jak na jedną osobę, która przecież, w głębi serca, zawsze była dobra. - Przepraszam... Myślałem, że tak będzie lepiej... Ale chyba nie jest... - Opuścił ręce, zaglądając wgłąb oczu tej, która przed nim stała. Dobrze wiedzieć, że wciąż ktoś jest, że nie jest się zupełnie samotnym... - Czemu jesteś taka... miła?
- Proszę, nie pytaj... - Szepnął - tak, to ból przenikał przez ciało i odbijał w zwierciadłach duszy - z niego można było czytać jak z otwartej księgi, kiedy odczuwał, kiedy już na ziemi był... Bo na lekcjach, na przerwach, tak jakby nie istniał... Martwy za życia, trup, co nie odczuwa, co nie ma duszy, ni umysłu, jak zaprojektowana maszyna, by drążyć dalej tą nędzną egzystencję.
- Chowanego? - Lekko zdziwiony uniósł głowę, znowu na nią spoglądając. Wibrująca w powietrzu pozytywna energia dziewczyny zawsze bardziej go ośmielała do czegokolwiek, niż u innych, wszak kto wie, cóż miał zamkniętego w swym wnętrzu, jak mocno płakało jego serce, bo oczy już za bardzo bolały od ich wylewania... Taaak, w nim kryło się wiele syfu, zbyt wiele przeżyć jak na jedną osobę, która przecież, w głębi serca, zawsze była dobra. - Przepraszam... Myślałem, że tak będzie lepiej... Ale chyba nie jest... - Opuścił ręce, zaglądając wgłąb oczu tej, która przed nim stała. Dobrze wiedzieć, że wciąż ktoś jest, że nie jest się zupełnie samotnym... - Czemu jesteś taka... miła?
- Amber Brickstone
Re: Sowiarnia
Wto Sty 07, 2014 1:08 am
Puchonka należała do tych osób, która dostrzegała wartość w osobach, które nie należały do powszechnie lubianych, były małomówne.. i tak dalej. Właśnie taki potencjał dostrzegała w Sahirze i doprawdy bardo lubiła te momenty, gdy do niej mówił.. i gdy mówił więcej niż do innych. To jej dawało wiarę w zmianę świata.
Od Amber prawie zawsze biła dobra energia, a przy takich ludziach jak Krukon jeszcze mocniej. To była pożądana umiejętność.. podejrzewała, że to sprawka dziadka. Jego śmierć bardzo Amber wstrząsnęła, długo nie mogła być taka jak dawniej.. jednak kiedyś trzeba wrócić do życia, prawda?
Blondynka roześmiała się krótko, ochoczo i bardzo zaraźliwie. Miało się wrażenie, że perełki odbijają się od szklanego blatu..
-Chowanego, masz nietypową zdolność znikania... a ja tę upartość szukania Ci i powiem, że... - tu nachyliła się lekko i zniżyła głos do szeptu. -..całkiem nieźle mi to wychodzi, chociażbym miała przeszukać cały Hogwart.
Widziała jego walkę odczuć i uczuć.. emocji skrytych w niezwykle smutnych oczach. Widząc je Amber znowu chciała go przytulić, jak przyjaciela.. ale nie mogła aż tak się narzucać.
Chociaż chciała.
Jego ostatnie pytanie trochę zbiło ją z tropu. Doprawdy, czy nie domyślał się?
Uśmiechnęłą się znowu w ten charakterystyczny dla niej sposób.. łagodny, pełen ciepła.
-To nie oczywiste? Jestem miła dla osób, które lubię.. a Ciebie lubię. -proste i logiczne, prawda? Obejrzała się na okno.
-Może wejdziemy tam razem, o ile mi pomożesz.. za oknem musi być doprawdy ciekawie. -tak.. dla niej nie było czegoś takiego jak niebezpieczeństwo.
Od Amber prawie zawsze biła dobra energia, a przy takich ludziach jak Krukon jeszcze mocniej. To była pożądana umiejętność.. podejrzewała, że to sprawka dziadka. Jego śmierć bardzo Amber wstrząsnęła, długo nie mogła być taka jak dawniej.. jednak kiedyś trzeba wrócić do życia, prawda?
Blondynka roześmiała się krótko, ochoczo i bardzo zaraźliwie. Miało się wrażenie, że perełki odbijają się od szklanego blatu..
-Chowanego, masz nietypową zdolność znikania... a ja tę upartość szukania Ci i powiem, że... - tu nachyliła się lekko i zniżyła głos do szeptu. -..całkiem nieźle mi to wychodzi, chociażbym miała przeszukać cały Hogwart.
Widziała jego walkę odczuć i uczuć.. emocji skrytych w niezwykle smutnych oczach. Widząc je Amber znowu chciała go przytulić, jak przyjaciela.. ale nie mogła aż tak się narzucać.
Chociaż chciała.
Jego ostatnie pytanie trochę zbiło ją z tropu. Doprawdy, czy nie domyślał się?
Uśmiechnęłą się znowu w ten charakterystyczny dla niej sposób.. łagodny, pełen ciepła.
-To nie oczywiste? Jestem miła dla osób, które lubię.. a Ciebie lubię. -proste i logiczne, prawda? Obejrzała się na okno.
-Może wejdziemy tam razem, o ile mi pomożesz.. za oknem musi być doprawdy ciekawie. -tak.. dla niej nie było czegoś takiego jak niebezpieczeństwo.
- Sahir Nailah
Re: Sowiarnia
Wto Sty 07, 2014 1:23 am
- Nie znajdziesz kogoś, kto potrafi zniknąć. - Powiedział spokojnym, cichym jak to zawsze on głosem, jakby obawiał się, że kiedy tylko go podniesie, to obudzi coś, czego nie powinien... Albo po prostu, miał w sobie niezgłębione pokłady stoicyzmu, które zwyczajnie nie pozwalały mu unosić się wielkimi emocjami, które mogłyby zacząć zawyżać tonację głosu, czy też trząść nim... A może to tylko pierwsze wrażenie..? Nie chciał jej przedrzeźniać, dla niego to był po prostu fakt - gdyby nie to, że łapała go na przerwach, między jedną lekcją, a drugą... Gdyby nie to, że czasami spotykała go w bibliotece... Był zamknięty w tej szkole tak jak ona, i nie, nie uważajcie, że od razu uważał, że jest tutaj na przymus... To było jego schronienie przed światem, który go przerażał i do którego nie chciał wychodzić, wiedząc, że będzie tam nieudacznikiem. Nie potrafił nawiązywać kontaktów z ludźmi, cóż z tego, że był niezwykle inteligentny, a wchłanianie wiedzy wychodziło mu jak smarowanie chleba masłem?
- Nie... To nie jest oczywiste... To jest... bardzo nieoczywiste. - Podszedłeś do okna, tuż zaraz za nią i oderwałeś się od ziemi, wskakując na parapet - mięśnie gładko pracowały, ruchy były płynne, taak, drapieżnik, czarna pantera, bezszelestnie ruszająca na łowy - złapał się krawędzi i podciągnął w górę, jakby sam nic nie ważył i proszę, już był na samej górze, by wiatr znów mógł zagarnąć jego włosy do tańca razem z długą szatą. Nachylił się w dół, wyciągając dłoń. - Chodź. - Musiałby się zdarzyć cud, żeby przy tobie spadła, prawda? Natomiast przy tobie... Przy tobie groziły jej inne rzeczy. I osunięcie się w dół chyba byłoby najmniejszym kłopotem.
- Nie... To nie jest oczywiste... To jest... bardzo nieoczywiste. - Podszedłeś do okna, tuż zaraz za nią i oderwałeś się od ziemi, wskakując na parapet - mięśnie gładko pracowały, ruchy były płynne, taak, drapieżnik, czarna pantera, bezszelestnie ruszająca na łowy - złapał się krawędzi i podciągnął w górę, jakby sam nic nie ważył i proszę, już był na samej górze, by wiatr znów mógł zagarnąć jego włosy do tańca razem z długą szatą. Nachylił się w dół, wyciągając dłoń. - Chodź. - Musiałby się zdarzyć cud, żeby przy tobie spadła, prawda? Natomiast przy tobie... Przy tobie groziły jej inne rzeczy. I osunięcie się w dół chyba byłoby najmniejszym kłopotem.
- Amber Brickstone
Re: Sowiarnia
Wto Sty 07, 2014 1:44 am
Pełen lakonizmu i niedopowiedzeń. Taki właśnie był Sahir, a wewnętrzna potrzeba odkrywania kolejnych tajemnic, kolejnych kart było dla Amber wyzwaniem. Nie o same wyzwanie tu chodziło.. chciała mieć go w gronie dobrych znajomych i tak będzie, chociażby po trupach! (taaak...)
Widziała tylko kątem oka, jak szybko staje koło niej... następnie występuje na parapet i jest już poza zasięgiem jej wzroku. Puchonka nie chciała zostać w tyle.. więc wspięła się na parapet. Była zwinna, lecz nie aż tak szybka jak Sahir... wychyliła się mocno. Na linii jej wzrok pojawiła się dłoń chłopaka. Uśmiechnęła się i chwyciła mocno jego rękę. Ugięła lekko kolana i korzystając z małego podskoku dostała się na dach. Zadowolona i zaróżowiona na twarzy z efektu swej pracy, jakim było wejście na dach, usiadła obok Krukona.. i przypomniała sobie o puszczeniu jego dłoni. Nie przejmowała się brakiem wolnej przestrzeni między nimi, dla niej nie istniało coś takiego jak przestrzeń osobista..
Zachwyciła sie widokiem, jaki zobaczyła. Góry okalające błonia.. gdzieś niedaleko szumiący Zakazany Las.. rozbłyski Słońca na lekko wzburzonej tafli jeziora.
-Ładnie...będę mogła tutaj częściej przychodzić z Tobą? -zapytała go, przyglądajac mu się lekko. Traktowała to jako prywatną miejscówkę Sahira i wolała nie ingerować w nią zbyt często i bez jego zgody.
-Na pewno wszystko w porządku? -zapytała go z nieukrywaną troską w głosie. -Chciałabym być sprawcą Twego uśmiechu, bo chyba go jeszcze nie widziałam. Może Ty masz łaskotki? -w jej oczach zalśniły psotliwe iskierki i wyciągnęła ku niemu dłonie by drażnić najbardziej wrażliwe na łaskotki miejsca.
Widziała tylko kątem oka, jak szybko staje koło niej... następnie występuje na parapet i jest już poza zasięgiem jej wzroku. Puchonka nie chciała zostać w tyle.. więc wspięła się na parapet. Była zwinna, lecz nie aż tak szybka jak Sahir... wychyliła się mocno. Na linii jej wzrok pojawiła się dłoń chłopaka. Uśmiechnęła się i chwyciła mocno jego rękę. Ugięła lekko kolana i korzystając z małego podskoku dostała się na dach. Zadowolona i zaróżowiona na twarzy z efektu swej pracy, jakim było wejście na dach, usiadła obok Krukona.. i przypomniała sobie o puszczeniu jego dłoni. Nie przejmowała się brakiem wolnej przestrzeni między nimi, dla niej nie istniało coś takiego jak przestrzeń osobista..
Zachwyciła sie widokiem, jaki zobaczyła. Góry okalające błonia.. gdzieś niedaleko szumiący Zakazany Las.. rozbłyski Słońca na lekko wzburzonej tafli jeziora.
-Ładnie...będę mogła tutaj częściej przychodzić z Tobą? -zapytała go, przyglądajac mu się lekko. Traktowała to jako prywatną miejscówkę Sahira i wolała nie ingerować w nią zbyt często i bez jego zgody.
-Na pewno wszystko w porządku? -zapytała go z nieukrywaną troską w głosie. -Chciałabym być sprawcą Twego uśmiechu, bo chyba go jeszcze nie widziałam. Może Ty masz łaskotki? -w jej oczach zalśniły psotliwe iskierki i wyciągnęła ku niemu dłonie by drażnić najbardziej wrażliwe na łaskotki miejsca.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach