- Remus J. Lupin
Re: Sowiarnia
Pon Sie 22, 2016 6:32 pm
Stał w miejscu wstrzymując oddech na ile to tylko możliwe. Co też go podkusiło, żeby umówić się z nim w takim śmierdzącym miejscu? Nie miał lepszego miejsca, bo wszędzie kręcą się uczniowie, a prawdopodobieństwo tego, że akurat zjawią się tutaj było nikłe. Gdyby tylko tak tu nie śmierdziało...
Przeczesał włosy palcami, a w jego głowie biło się tysiące, jeśli nie miliardy myśli. Starał się postawić w jego sytuacji, ale ciężko było mu to sobie wyobrazić. Pochwycił jego spojrzenie pełne nieufności, ukrytej wrogości. Dostrzegł też jego nieznaczny ruch ręką, świadczący o chęci chwyceniu różdżki. Lupinowi zdrżała warga w uśmiechu, ale powstrzymał się, bojąc się, żeby przypadkiem go nie urazić. Do czego to doszło, by jeden z Huncwotów nie chciał urazić Severusa Snape'a! Trzeba to zapisać w jakieś księdze w Izbie Pamięci, dla potomnych. Tak samo jak prośbę o pomoc.
Czuł się coraz bardziej nieswojo. Na pewno Ślizgon nie spodziewał się takich słów. Nie od Gryfona. Nie zaśmiał się jednak, ani z niego nie zakpił. Zmarszczył tylko brwi i Remus Lupin już wiedział, że niepotrzebnie się wygłupił. Nie pomoże mu. Bo i niby dlaczego miałby to zrobić?
Otrzepał szaty z niewidzialnego kurzu czekając na jego odpowiedź. Na jakikolwiek gest, słowo. Nie może dłużej czekać, znosił tak wiele tych pełni, a kolejna już w przyszłym miesiącu. Jeśli jest możliwość opanowania tego to musi łapać się wszelkich desek ratunku. Chce chociaż raz być świadomy tego co robi. Jednak czy będzie mu to dane? Od tego zależy jedno słowo stojącego przed nim czarnowłosego chłopaka.
O co chodzi.
Te trzy krótkie słowa na nowo obudziły w nim nadzieję. Może jednak nie jest taki jak myślał? Może ma jakieś ludzkie odruchy współczucia i chęć niesienia pomocy potrzebującym?
- Wiesz o co chodzi - odpowiedział zerkając na niego. Przecież Severus wiedział o tym, kim był. O mało przecież przy tym nie zginął. - O wywar tojadowy. Na ostatniej lekcji eliksirów go przygotowałeś. I zaliczyłeś. Chciałbym... chciałbym Cię prosić, abyś przygotował mi kilka takich wywarów. Nie chcę już zachowywać się jak zwierzę... - wytłumaczył spokojnie. Nie chciał by jego głos brzmiał błagalnie. Był zdecydowany, ale jednak lekko mu drżał gdy wypowiadał te słowa. Ciężko było mu prosić o pomoc kogoś, dla kogo nigdy się nic nie zrobiło.
Przeczesał włosy palcami, a w jego głowie biło się tysiące, jeśli nie miliardy myśli. Starał się postawić w jego sytuacji, ale ciężko było mu to sobie wyobrazić. Pochwycił jego spojrzenie pełne nieufności, ukrytej wrogości. Dostrzegł też jego nieznaczny ruch ręką, świadczący o chęci chwyceniu różdżki. Lupinowi zdrżała warga w uśmiechu, ale powstrzymał się, bojąc się, żeby przypadkiem go nie urazić. Do czego to doszło, by jeden z Huncwotów nie chciał urazić Severusa Snape'a! Trzeba to zapisać w jakieś księdze w Izbie Pamięci, dla potomnych. Tak samo jak prośbę o pomoc.
Czuł się coraz bardziej nieswojo. Na pewno Ślizgon nie spodziewał się takich słów. Nie od Gryfona. Nie zaśmiał się jednak, ani z niego nie zakpił. Zmarszczył tylko brwi i Remus Lupin już wiedział, że niepotrzebnie się wygłupił. Nie pomoże mu. Bo i niby dlaczego miałby to zrobić?
Otrzepał szaty z niewidzialnego kurzu czekając na jego odpowiedź. Na jakikolwiek gest, słowo. Nie może dłużej czekać, znosił tak wiele tych pełni, a kolejna już w przyszłym miesiącu. Jeśli jest możliwość opanowania tego to musi łapać się wszelkich desek ratunku. Chce chociaż raz być świadomy tego co robi. Jednak czy będzie mu to dane? Od tego zależy jedno słowo stojącego przed nim czarnowłosego chłopaka.
O co chodzi.
Te trzy krótkie słowa na nowo obudziły w nim nadzieję. Może jednak nie jest taki jak myślał? Może ma jakieś ludzkie odruchy współczucia i chęć niesienia pomocy potrzebującym?
- Wiesz o co chodzi - odpowiedział zerkając na niego. Przecież Severus wiedział o tym, kim był. O mało przecież przy tym nie zginął. - O wywar tojadowy. Na ostatniej lekcji eliksirów go przygotowałeś. I zaliczyłeś. Chciałbym... chciałbym Cię prosić, abyś przygotował mi kilka takich wywarów. Nie chcę już zachowywać się jak zwierzę... - wytłumaczył spokojnie. Nie chciał by jego głos brzmiał błagalnie. Był zdecydowany, ale jednak lekko mu drżał gdy wypowiadał te słowa. Ciężko było mu prosić o pomoc kogoś, dla kogo nigdy się nic nie zrobiło.
- Severus Snape
Re: Sowiarnia
Pon Sie 22, 2016 8:52 pm
Co dziwne, nawet na myśl nie przyszło Severusowi, że prośba chłopaka związana będzie z jego... przypadłością. Być może dlatego, że Ślizgon starał się wyrzucić te wydarzenia z umysłu. Zapomnieć. Teraz jednak wszystko wróciło, a on zastanawiał się, czemu w ogóle miałby mu pomóc?
-Oczywiście, zaliczyłem lekcję, jednak był to pierwszy raz kiedy przygotowywałem ten wywar... - Mruknął jakby bardziej do siebie niż do Lupina. Przestąpił kilka kroków w zamyśleniu. Lekko spróchniałe deski zaskrzypiały mu pod stopami, a podeszwy butów prawdopodobnie ubrudził ptasimi odchodami, jednak nie zwracał na to uwagi. Co, gdyby zgodził się mu pomóc? Od czasu zajęć nie próbował uwarzyć wywaru tojadowego, a jego nędzna pierwsza próba nie pomogłaby prawdopodobnie nawet mrówce. Nawet gdyby chciał, nie posiadał jeszcze takich umiejętności, aby stworzyć eliksir będący w stanie pomóc komukolwiek zarażonemu likantropią. Poza tym, nie miał dostępu do niektórych składników. Co prawda mógł podebrać je z pracowni... Ile jednak mógłby uszczuplać zapasów profesora, bez narażenia na złapanie? Potarł twarz dłonią, zupełnie jakby nagle poczuł się zmęczony. W rzeczywistości jednak coraz bardziej plątał się w myślach.
Mógłby zapytać profesora Slughorna jak poprawnie wykonać wywar - nie było by to dziwne, zważając na wysoki poziom zdolności Ślizgona w Eliksirach. Nauczyciel prawdopodobnie uznałby, że zależy mu po prostu na poprawieniu swoich umiejętności. Być może nawet zgodziłby się mu pokazać to krok po kroku. Wtedy prawdopodobnie byłby w stanie przygotować go sam... Były jednak nikłe szanse, żeby pozwolił mu wynieść część szkolnych składników na własny użytek.
Przystanął, bokiem do Gryfona, z głową spuszczoną w dół w zamyśleniu. Krucze włosy przesłaniały skupione spojrzenie, wbite w czubki butów. Na dobrą sprawę nie było powodu, dla którego miałby zgodzić się mu pomóc. Podniósł wzrok i spojrzał na Lupina. Wiedział, że chłopak jest zdesperowany. Ma dość cierpienia i nie wie do kogo się zwrócić.
Snape nie potrafił stwierdzić co było z nim nie tak, nie umiał jednak po prostu powiedzieć "nie" i wyjść.
-Przygotowanie tego wywaru jest niezwykle ciężkie, nie wiem czy byłbym w stanie przygotować taki, który jakkolwiek by na tobie zadziałał... - Potarł opuszkami palców oczy, nie wierząc w to, co sam zaraz powie. -Spróbuję. Ale nie oczekuj wiele.
-Oczywiście, zaliczyłem lekcję, jednak był to pierwszy raz kiedy przygotowywałem ten wywar... - Mruknął jakby bardziej do siebie niż do Lupina. Przestąpił kilka kroków w zamyśleniu. Lekko spróchniałe deski zaskrzypiały mu pod stopami, a podeszwy butów prawdopodobnie ubrudził ptasimi odchodami, jednak nie zwracał na to uwagi. Co, gdyby zgodził się mu pomóc? Od czasu zajęć nie próbował uwarzyć wywaru tojadowego, a jego nędzna pierwsza próba nie pomogłaby prawdopodobnie nawet mrówce. Nawet gdyby chciał, nie posiadał jeszcze takich umiejętności, aby stworzyć eliksir będący w stanie pomóc komukolwiek zarażonemu likantropią. Poza tym, nie miał dostępu do niektórych składników. Co prawda mógł podebrać je z pracowni... Ile jednak mógłby uszczuplać zapasów profesora, bez narażenia na złapanie? Potarł twarz dłonią, zupełnie jakby nagle poczuł się zmęczony. W rzeczywistości jednak coraz bardziej plątał się w myślach.
Mógłby zapytać profesora Slughorna jak poprawnie wykonać wywar - nie było by to dziwne, zważając na wysoki poziom zdolności Ślizgona w Eliksirach. Nauczyciel prawdopodobnie uznałby, że zależy mu po prostu na poprawieniu swoich umiejętności. Być może nawet zgodziłby się mu pokazać to krok po kroku. Wtedy prawdopodobnie byłby w stanie przygotować go sam... Były jednak nikłe szanse, żeby pozwolił mu wynieść część szkolnych składników na własny użytek.
Przystanął, bokiem do Gryfona, z głową spuszczoną w dół w zamyśleniu. Krucze włosy przesłaniały skupione spojrzenie, wbite w czubki butów. Na dobrą sprawę nie było powodu, dla którego miałby zgodzić się mu pomóc. Podniósł wzrok i spojrzał na Lupina. Wiedział, że chłopak jest zdesperowany. Ma dość cierpienia i nie wie do kogo się zwrócić.
Snape nie potrafił stwierdzić co było z nim nie tak, nie umiał jednak po prostu powiedzieć "nie" i wyjść.
-Przygotowanie tego wywaru jest niezwykle ciężkie, nie wiem czy byłbym w stanie przygotować taki, który jakkolwiek by na tobie zadziałał... - Potarł opuszkami palców oczy, nie wierząc w to, co sam zaraz powie. -Spróbuję. Ale nie oczekuj wiele.
- Remus J. Lupin
Re: Sowiarnia
Nie Sie 28, 2016 7:24 am
To było takie absurdalne. Zwracać się z pomocą do kogoś, kogo przez tyle lat traktowałeś jak powietrze. Kogo widok był ci całkowicie obojętny lub nawet zbędny. Kogo tak naprawdę nawet nie znasz, bo nie chciałeś nigdy poznać. Nie wiesz co lubi, a czego nie, co go interesuje, z kim jeszcze się przyjaźni. Interpretujesz tylko to co sam widzisz, często błędnie. A teraz nagle, pod wpływem nieznanego sobie bodźca, impulsu zaledwie, przychodzisz do niego i prosisz o pomoc. Zasługujesz chociaż na nią? Pewnie nie...
- Tak wiem, ale... Każdy wie, że nie ma w Hogwarcie nikogo kto rozumiałby eliksiry tak jak ty... - odpowiedział i jak tylko to zrobił, miał ochotę strzelić sobie w pysk.
Może zaraz padniesz na kolana i zaczniesz jeszcze czyścić mu buty, byleby tylko osiągnąć swój cel, co Lupin?
Ale przecież w sumie nie powiedział nic złego. Każdy w zamku o tym wiedział, że Snape jest najlepszy jeśli chodziło o mikstury. Na równi z Lily. Mimo wszystko z tą prośbą wolał się zwrócić do Ślizgona, co było dość... nietypowe. To na pewno było trudne. Sam nie umie tego robić, ledwie wychodzą mu najprostsze mieszanki, a co dopiero taki wywar mający pomóc wilkołakom. Do tego potrzeba pewnej ręki i pełnej koncentracji. Tak przynajmniej uważał.
Obserwował go w milczeniu. Nie liczył na jego pomoc, ale spróbować musiał. Wycierpiał już tak wiele. Zwróciłby się do samego Sam-Wiesz-Kogo, jeśli ten znałby sposób na pozbycie się likantropii. Nie, nie wybiegajmy aż tak daleko. To byłaby lekka przesada, ale jeśliby się nad tym zastanowić, to w sumie znał na to sposób. Śmierć. A Lupin nie chciał jeszcze umierać. Musi jeszcze wsadzić kilku Śmierciożerców do Azkabanu... albo pouczyć młodych czarodziejów trochę magii.
- Zdaję sobie z tego sprawę, że to nie jest łatwe... - zaczął Remus, zanim dotarł do niego sens słów jakie wypowiedział stojący przed nim czarnowłosy chłopak. - Co? - zamrugał, zaskoczony jego odpowiedzią.
- Tak wiem, ale... Każdy wie, że nie ma w Hogwarcie nikogo kto rozumiałby eliksiry tak jak ty... - odpowiedział i jak tylko to zrobił, miał ochotę strzelić sobie w pysk.
Może zaraz padniesz na kolana i zaczniesz jeszcze czyścić mu buty, byleby tylko osiągnąć swój cel, co Lupin?
Ale przecież w sumie nie powiedział nic złego. Każdy w zamku o tym wiedział, że Snape jest najlepszy jeśli chodziło o mikstury. Na równi z Lily. Mimo wszystko z tą prośbą wolał się zwrócić do Ślizgona, co było dość... nietypowe. To na pewno było trudne. Sam nie umie tego robić, ledwie wychodzą mu najprostsze mieszanki, a co dopiero taki wywar mający pomóc wilkołakom. Do tego potrzeba pewnej ręki i pełnej koncentracji. Tak przynajmniej uważał.
Obserwował go w milczeniu. Nie liczył na jego pomoc, ale spróbować musiał. Wycierpiał już tak wiele. Zwróciłby się do samego Sam-Wiesz-Kogo, jeśli ten znałby sposób na pozbycie się likantropii. Nie, nie wybiegajmy aż tak daleko. To byłaby lekka przesada, ale jeśliby się nad tym zastanowić, to w sumie znał na to sposób. Śmierć. A Lupin nie chciał jeszcze umierać. Musi jeszcze wsadzić kilku Śmierciożerców do Azkabanu... albo pouczyć młodych czarodziejów trochę magii.
- Zdaję sobie z tego sprawę, że to nie jest łatwe... - zaczął Remus, zanim dotarł do niego sens słów jakie wypowiedział stojący przed nim czarnowłosy chłopak. - Co? - zamrugał, zaskoczony jego odpowiedzią.
- Severus Snape
Re: Sowiarnia
Pon Sie 29, 2016 11:47 am
Z każdą kolejną chwilą coraz bardziej zaczynał żałować, że w ogóle się tutaj pojawił. Nie potrafił wytłumaczyć przed samym sobą, dlaczego zgodził się "pomóc" Lupinowi. Co prawda nie do końca uznawał to za faktyczną pomoc, w końcu szanse na to, że mu się uda, były nieporównywalnie mniejsze od możliwości, że mu się nie uda. Wciąż jednak zdawał sobie sprawę, że zdecydował się spróbować.
Czy były to jakieś zagnieżdżone wewnątrz niego ludzkie odruchy? Czy może budziła się w nim chęć pokazania innym, że nie jest tak beznadziejny i apatyczny jaki zdawał się przez wszystkie te lata szkoły?
Zbliżające się wielkimi krokami zakończenie roku, a tym samym jego nauki tutaj, przypominało mu o trudnych decyzjach które będzie musiał podjąć. I nikt mu w tym nie pomoże.
Istniała więc możliwość, że chciał mieć jakiś punkt zaczepienia, do usprawiedliwienia się. Do udowodnienia samemu sobie, że nie jest zły. Myśli niemal boleśnie kotłowały się w jego głowie. Nie ważne jak nieswojo czuł się ze swoją decyzją, nie mógł się wycofać. Sam fakt, że pojawił się tutaj, odebrał mu szansę na wycofanie.
-To, co słyszysz. - Warknął, prawdopodobnie nieco zbyt gwałtownie. Jednak w końcu wciąż był Snapem, nie powinno Gryfona dziwić jego zachowanie. W końcu oboje przyjmowali takie postawy wobec siebie przez całe lata nauki w Hogwarcie. Całe to spotkanie niczego nie zmieniało.
-Przygotowanie tego wywaru będzie bardzo kłopotliwe. Nie myśl więc, że momentalnie polecę zrobić wszystko, żeby go dla ciebie uwarzyć. - Spojrzał na Lupina niemal ostro, wciąż jednak pozostawał przygarbiony, jakby odgrodzony od Gryfona własnymi ramionami. -Robię to, bo i tak planowałem przećwiczyć jego przygotowanie, jeśli więc mi się uda, będziesz mógł na tym skorzystać.
Tak naprawdę nie było powodu, żeby tłumaczył się chłopakowi ze swojej decyzji. Nie chciał jednak sprawiać wrażenia tak uległego i skorego do pomocy. Poza tym, mówił prawdę - po ostatnich Eliksirach, które dla niego były osobistą porażką, nawet pomimo zdobytego zaliczenia, planował spróbować uwarzyć wywar tojadowy jeszcze raz. Skoro i tak miał to w planach, równie dobrze mógł dać trochę Lupinowi. Z gotowym wywarem i tak nie miałby co zrobić. Wciąż jednak świadom był, jak problematyczne to będzie. Nie chciał więc, żeby Gryfon robił sobie zbyt wielkie nadzieje.
Czy były to jakieś zagnieżdżone wewnątrz niego ludzkie odruchy? Czy może budziła się w nim chęć pokazania innym, że nie jest tak beznadziejny i apatyczny jaki zdawał się przez wszystkie te lata szkoły?
Zbliżające się wielkimi krokami zakończenie roku, a tym samym jego nauki tutaj, przypominało mu o trudnych decyzjach które będzie musiał podjąć. I nikt mu w tym nie pomoże.
Istniała więc możliwość, że chciał mieć jakiś punkt zaczepienia, do usprawiedliwienia się. Do udowodnienia samemu sobie, że nie jest zły. Myśli niemal boleśnie kotłowały się w jego głowie. Nie ważne jak nieswojo czuł się ze swoją decyzją, nie mógł się wycofać. Sam fakt, że pojawił się tutaj, odebrał mu szansę na wycofanie.
-To, co słyszysz. - Warknął, prawdopodobnie nieco zbyt gwałtownie. Jednak w końcu wciąż był Snapem, nie powinno Gryfona dziwić jego zachowanie. W końcu oboje przyjmowali takie postawy wobec siebie przez całe lata nauki w Hogwarcie. Całe to spotkanie niczego nie zmieniało.
-Przygotowanie tego wywaru będzie bardzo kłopotliwe. Nie myśl więc, że momentalnie polecę zrobić wszystko, żeby go dla ciebie uwarzyć. - Spojrzał na Lupina niemal ostro, wciąż jednak pozostawał przygarbiony, jakby odgrodzony od Gryfona własnymi ramionami. -Robię to, bo i tak planowałem przećwiczyć jego przygotowanie, jeśli więc mi się uda, będziesz mógł na tym skorzystać.
Tak naprawdę nie było powodu, żeby tłumaczył się chłopakowi ze swojej decyzji. Nie chciał jednak sprawiać wrażenia tak uległego i skorego do pomocy. Poza tym, mówił prawdę - po ostatnich Eliksirach, które dla niego były osobistą porażką, nawet pomimo zdobytego zaliczenia, planował spróbować uwarzyć wywar tojadowy jeszcze raz. Skoro i tak miał to w planach, równie dobrze mógł dać trochę Lupinowi. Z gotowym wywarem i tak nie miałby co zrobić. Wciąż jednak świadom był, jak problematyczne to będzie. Nie chciał więc, żeby Gryfon robił sobie zbyt wielkie nadzieje.
- Remus J. Lupin
Re: Sowiarnia
Wto Sie 30, 2016 10:43 am
Może to nie był dobry pomysł? Może nie powinien się do niego zwracać. Teraz powoli do niego docierało, że lepiej by zrobił, gdy faktycznie poprosił o to Lily. Ona przynajmniej nie patrzyłaby na niego jak na robala, którego najchętniej trzeba zgnieść. Teraz da mu powód do satysfakcji, do bycia dumnym, pępkiem świata niemal, że jeden z tych, którzy uważali go za idiotę i nadal pewnie uważają, przyszedł do niego w łaski.
Lupin nie wierzył, że ktoś może być na wskroś zły. Ludzie nie rodzą źli lub dobrzy, wszystko jest tylko kwestią wychowania, podsycania odpowiednich uczuć, naciągania właściwej struny w naturze człowieka. Nie sądził więc, że Severus sam z siebie taki był. W końcu każdy zasługuje na szansę, nie można od razu nikogo przekreślać. Więc dlaczego nigdy mu nie pomógł? Bo szedł za większością, oto prawidłowa odpowiedź.
- Po prostu zaskoczyło mnie, że się zgodziłeś - odpowiedział, nadal nie dowierzając. Wątpił w to, że robił to dla niego. Na pewno nie. Nienawidził go i miał to wymalowane na twarzy. - Jasne. Przecież nie oczekuję, że to zrobisz, przecież jestem Gryfonem, co nie? - Lupin też powiedział to nieco ostrzej niż zamierzał. Nie musiał mu tego mówić, zdawał sobie sprawę z tego, że dla tego Ślizgona jest tylko... plackiem gówna leżącym gdzieś w trawie. Niby dlaczego ma być dla niego miły, skoro on nawet się nie stara? Przecież nic mu nie zrobił tylko poprosił o pomoc? To naprawdę tak wiele?
- Zawsze ty na pierwszym miejscu, prawda? Nie możesz zrobić nic bezinteresownie, hm? Ja Wielki Pan Snape, Król Eliksirów, łaskawie pozwolę ci skorzystać na tym co uwarzę - odparł spokojnie, jednak nieco kpiącym tonem. A już myślał, że on faktycznie się zmienił. Z wiekiem ludzie najczęściej się zmieniają, dojrzewają, zapominają o starych niesnaskach czy urazach. Najwidoczniej nie wszyscy. Snape był w dalszym ciągu taki sam jak dawniej. - Nic się nie zmieniłeś - dodał na koniec. Co z tego, że jego słowa mogą spowodować odmowę pomocy, której już się zgodził udzielić. Nie zrobił tego bezinteresownie, nie zrobił tego tylko dlatego, że ktoś go o to poprosił, a tylko i wyłącznie z własnych pobudek. Chciał się nauczyć perfekcyjnie go przygotowywać. Dopiero teraz Lupin zrozumiał, że gdyby już go umiał, na pewno by mu nie pomógł.
Lupin nie wierzył, że ktoś może być na wskroś zły. Ludzie nie rodzą źli lub dobrzy, wszystko jest tylko kwestią wychowania, podsycania odpowiednich uczuć, naciągania właściwej struny w naturze człowieka. Nie sądził więc, że Severus sam z siebie taki był. W końcu każdy zasługuje na szansę, nie można od razu nikogo przekreślać. Więc dlaczego nigdy mu nie pomógł? Bo szedł za większością, oto prawidłowa odpowiedź.
- Po prostu zaskoczyło mnie, że się zgodziłeś - odpowiedział, nadal nie dowierzając. Wątpił w to, że robił to dla niego. Na pewno nie. Nienawidził go i miał to wymalowane na twarzy. - Jasne. Przecież nie oczekuję, że to zrobisz, przecież jestem Gryfonem, co nie? - Lupin też powiedział to nieco ostrzej niż zamierzał. Nie musiał mu tego mówić, zdawał sobie sprawę z tego, że dla tego Ślizgona jest tylko... plackiem gówna leżącym gdzieś w trawie. Niby dlaczego ma być dla niego miły, skoro on nawet się nie stara? Przecież nic mu nie zrobił tylko poprosił o pomoc? To naprawdę tak wiele?
- Zawsze ty na pierwszym miejscu, prawda? Nie możesz zrobić nic bezinteresownie, hm? Ja Wielki Pan Snape, Król Eliksirów, łaskawie pozwolę ci skorzystać na tym co uwarzę - odparł spokojnie, jednak nieco kpiącym tonem. A już myślał, że on faktycznie się zmienił. Z wiekiem ludzie najczęściej się zmieniają, dojrzewają, zapominają o starych niesnaskach czy urazach. Najwidoczniej nie wszyscy. Snape był w dalszym ciągu taki sam jak dawniej. - Nic się nie zmieniłeś - dodał na koniec. Co z tego, że jego słowa mogą spowodować odmowę pomocy, której już się zgodził udzielić. Nie zrobił tego bezinteresownie, nie zrobił tego tylko dlatego, że ktoś go o to poprosił, a tylko i wyłącznie z własnych pobudek. Chciał się nauczyć perfekcyjnie go przygotowywać. Dopiero teraz Lupin zrozumiał, że gdyby już go umiał, na pewno by mu nie pomógł.
- Severus Snape
Re: Sowiarnia
Wto Sie 30, 2016 11:22 am
Zacisnął dłoń w pięść, próbując pohamować zirytowanie rosnące w nim coraz bardziej i bardziej. Po cholerę to robi. Po co w ogóle się zgadza. I tak pozostaje wciąż takim samym draniem za jakiego wszyscy go uważają. Nic się nie zmienia, nieważne co robi. Właściwie, to nie powinno go to dziwić.
Spojrzał na Lupina. Nie było to jednak spojrzenie wściekłe, jak mogłoby się wydawać, a raczej zrezygnowane. Potarł czoło dłonią, słuchając słów Lupina, i westchnął cicho. Nie miało już dla niego znaczenia, co chłopak o nim myśli.
-Tak, bo ty jesteś taki kryształowo czysty i dobroduszny. - Mruknął, jednak dostatecznie głośno i ostro by słowa te dotarły do Gryfona. -Nawet ci nie przyszło do tej gryfońskiej głowy, że zabierając się za robienie tego wywaru ryzykuje dla ciebie? Myślisz, że skąd wziąłbym składniki? Poza tym, nie jestem żadnym cholernym geniuszem, gdybym zrobił coś źle mogę ci nawet zrobić krzywdę. Mimo to chciałem ci pomóc.
Obrócił się bokiem do gryfona i przez chwilę przyglądał własnym butom. Nie próbował się usprawiedliwiać i robić z siebie wielkiego altruisty, zirytowało go jednak, jak szybko Remus przez kilka ostrzejszych słów wrzucił go z powrotem do tej przegródki jaką stworzyli sobie z huncwotami dawno temu. Planował poćwiczyć ten wywar, nie chciał jednak robić tego tak szybko, być może nawet zabrałby się za to dopiero po opuszczeniu szkoły, zwłaszcza, że nie był on eliksirem potrzebnym na egzaminach. Specjalnie jednak dla gryfona zaczął rozważać wszelkie możliwości przyspieszenia tego planu. I zaczął bardzo szybko żałować, że to zrobił.
Był świadom, że chciał sam sobie coś udowodnić. I był zły na siebie. Mógł zachować się tak jak zwykle, odmówić, wykpić, odejść. Drgnęły w nim jednak pewne oznaki człowieczeństwa i chęci pomocy innym. I nawet delikatnie połechtało go, że ktoś potrzebował pomocy akurat od niego.
Dlatego powinien teraz wyjść, zapomnieć o całej sprawie. Nie miał jednak zamiaru zachować się jak dzieciak. Żadne z nich nigdy nie pałało do siebie szczególną sympatią, nie powinni więc oczekiwać, że będą dla siebie nawzajem mili. Nawet, jeśli rozmawiali o czymś takim.
-Myślisz, że bezinteresownie zabrałbym się za coś takiego dla ciebie? Nasze relacje nie są nawet odrobinę dobre, my się po prostu nie lubimy. - Dodał, jednak nie były to słowa podszyte złośliwością, mówił całkowicie spokojnie. I miał rację. Mało kto z zupełną bezinteresownością i radością zdecydowałby się wykonać tak skomplikowane zadanie dla kogoś, z kim nie ma absolutnie żadnych pozytywnych związków. Tylko gryfon mógłby oczekiwać czegoś takiego.
Spojrzał na Lupina. Nie było to jednak spojrzenie wściekłe, jak mogłoby się wydawać, a raczej zrezygnowane. Potarł czoło dłonią, słuchając słów Lupina, i westchnął cicho. Nie miało już dla niego znaczenia, co chłopak o nim myśli.
-Tak, bo ty jesteś taki kryształowo czysty i dobroduszny. - Mruknął, jednak dostatecznie głośno i ostro by słowa te dotarły do Gryfona. -Nawet ci nie przyszło do tej gryfońskiej głowy, że zabierając się za robienie tego wywaru ryzykuje dla ciebie? Myślisz, że skąd wziąłbym składniki? Poza tym, nie jestem żadnym cholernym geniuszem, gdybym zrobił coś źle mogę ci nawet zrobić krzywdę. Mimo to chciałem ci pomóc.
Obrócił się bokiem do gryfona i przez chwilę przyglądał własnym butom. Nie próbował się usprawiedliwiać i robić z siebie wielkiego altruisty, zirytowało go jednak, jak szybko Remus przez kilka ostrzejszych słów wrzucił go z powrotem do tej przegródki jaką stworzyli sobie z huncwotami dawno temu. Planował poćwiczyć ten wywar, nie chciał jednak robić tego tak szybko, być może nawet zabrałby się za to dopiero po opuszczeniu szkoły, zwłaszcza, że nie był on eliksirem potrzebnym na egzaminach. Specjalnie jednak dla gryfona zaczął rozważać wszelkie możliwości przyspieszenia tego planu. I zaczął bardzo szybko żałować, że to zrobił.
Był świadom, że chciał sam sobie coś udowodnić. I był zły na siebie. Mógł zachować się tak jak zwykle, odmówić, wykpić, odejść. Drgnęły w nim jednak pewne oznaki człowieczeństwa i chęci pomocy innym. I nawet delikatnie połechtało go, że ktoś potrzebował pomocy akurat od niego.
Dlatego powinien teraz wyjść, zapomnieć o całej sprawie. Nie miał jednak zamiaru zachować się jak dzieciak. Żadne z nich nigdy nie pałało do siebie szczególną sympatią, nie powinni więc oczekiwać, że będą dla siebie nawzajem mili. Nawet, jeśli rozmawiali o czymś takim.
-Myślisz, że bezinteresownie zabrałbym się za coś takiego dla ciebie? Nasze relacje nie są nawet odrobinę dobre, my się po prostu nie lubimy. - Dodał, jednak nie były to słowa podszyte złośliwością, mówił całkowicie spokojnie. I miał rację. Mało kto z zupełną bezinteresownością i radością zdecydowałby się wykonać tak skomplikowane zadanie dla kogoś, z kim nie ma absolutnie żadnych pozytywnych związków. Tylko gryfon mógłby oczekiwać czegoś takiego.
- Remus J. Lupin
Re: Sowiarnia
Sob Wrz 10, 2016 2:15 pm
Niepotrzebnie tu przychodził i robił z siebie błazna. Pokazał przed nim swoją największą słabość i nie chciał, żeby teraz Ślizgon miał możliwość wykorzystania tego przeciwko niemu. Mógł zastanowić się nieco dłużej zanim pochopnie napisał list, a potem tu przyszedł.
- Nie jestem, nikt taki nie jest, ale potrafię pomóc innym bez względu na to kim są - odpowiedział ponuro. Nie był bez skazy, całkiem niewinny, ale miał poczucie empatii. Potrafił pomagać nawet komuś kto na pomoc nie zasługiwał ale jej potrzebował. Nigdy by nikomu nie odmówił. W pewnym momencie pożałował, że tak ostro odezwał się do niego i zaprzepaści swoje szanse. - Ale chociaż nie jestem krystaliczny i bez skazy jak wspomniałeś, to nie nazywam innych szlamami samemu nie mając stuprocentowej czystości krwi - warknął zanim zdążył ugryźć się w język. Koniec. Wreszcie wydusił z siebie to, co gryzło go tyle czasu. Ta cała ideologia była pokręcona i chora. Nie rozumiał tych, którzy mieli się za lepszych od mugolaków, a sami nie mieli krwi nieskazitelnej. Tym faktycznie czystym się nie dziwił, ale takim półkrwi? Sam taki był i nigdy, ale to nigdy nie traktował kogoś gorzej ze względu na pochodzenie. Dlatego nie mógł uwierzyć w to, że stojący przed nim czarnowłosy chłopak potrafił to robić.
Omal się nie roześmiał na jego dalsze słowa. Poniekąd miał rację. To nie było tak, że się nie lubili, bo Lupin nic do niego nie miał. Nic osobistego. Z drugiej strony jednak przedstawiało się to zupełnie inaczej. I nie omieszkał się tego poruszyć.
- Nie, Severusie. To ty mnie nie lubisz. I to tylko dlatego, że przyjaźnię się z Jamesem. Tylko dlatego, że nic nie zrobiłem, gdy oni się nad tobą znęcali. Na Merlina, Snape, jesteś czarodziejem! Nie potrafisz się obronić samodzielnie? - powiedział do niego. Nie było to złośliwe, bardziej brzmiało jak uwaga, ale mająca na celu budować, a nie uniżać.
- Nie jestem, nikt taki nie jest, ale potrafię pomóc innym bez względu na to kim są - odpowiedział ponuro. Nie był bez skazy, całkiem niewinny, ale miał poczucie empatii. Potrafił pomagać nawet komuś kto na pomoc nie zasługiwał ale jej potrzebował. Nigdy by nikomu nie odmówił. W pewnym momencie pożałował, że tak ostro odezwał się do niego i zaprzepaści swoje szanse. - Ale chociaż nie jestem krystaliczny i bez skazy jak wspomniałeś, to nie nazywam innych szlamami samemu nie mając stuprocentowej czystości krwi - warknął zanim zdążył ugryźć się w język. Koniec. Wreszcie wydusił z siebie to, co gryzło go tyle czasu. Ta cała ideologia była pokręcona i chora. Nie rozumiał tych, którzy mieli się za lepszych od mugolaków, a sami nie mieli krwi nieskazitelnej. Tym faktycznie czystym się nie dziwił, ale takim półkrwi? Sam taki był i nigdy, ale to nigdy nie traktował kogoś gorzej ze względu na pochodzenie. Dlatego nie mógł uwierzyć w to, że stojący przed nim czarnowłosy chłopak potrafił to robić.
Omal się nie roześmiał na jego dalsze słowa. Poniekąd miał rację. To nie było tak, że się nie lubili, bo Lupin nic do niego nie miał. Nic osobistego. Z drugiej strony jednak przedstawiało się to zupełnie inaczej. I nie omieszkał się tego poruszyć.
- Nie, Severusie. To ty mnie nie lubisz. I to tylko dlatego, że przyjaźnię się z Jamesem. Tylko dlatego, że nic nie zrobiłem, gdy oni się nad tobą znęcali. Na Merlina, Snape, jesteś czarodziejem! Nie potrafisz się obronić samodzielnie? - powiedział do niego. Nie było to złośliwe, bardziej brzmiało jak uwaga, ale mająca na celu budować, a nie uniżać.
- Severus Snape
Re: Sowiarnia
Sob Wrz 10, 2016 4:01 pm
Wiedział, że cała ta sytuacja w której oboje się znaleźli była jakimś kompletnym żartem. W żadnych innych okolicznościach prawdopodobnie Lupin nie zwróciłby się jego stronę z prośbą o pomoc, a on nie rozważyłby w ogóle takiej opcji. Jednak działo się to. Tu i teraz. Oboje, sami, w sowiarni. Otoczeni pohukującymi ptakami i łajnem, spoglądający na siebie niechętnie.
-W takim razie wybacz ale nie cechują mnie raczej chęć pomocy innym i jakiś niepoprawny altruizm. - Odparł pod nosem. Oczywiście nie chodzi tu o to, że oczekuje czegoś w zamian. Po prostu nie przywykł do bycia w czymś potrzebnym, do faktu, że może pomóc, że zwykle nic go to nie kosztuje.
Na kolejne słowa gryfona spiął się. Nie spojrzał w jego stronę, wzrok wbity miał w podłogę, czuł jak jeszcze bardziej chowa się we własnych ramionach. Był to dla niego szczególnie drażliwy, nieprzyjemny temat. Kiedyś z łatwością rzucał tym określeniem w kierunku innych. Doskonale wiedział, że sam nie jest czystokrwisty. Jednak bycie ślizgonem, życie w pewnym gronie ludzi, same relacje w jakich przebywał wraz ze swym pożal się boże ojcem - wszystko to miało pewien wpływ na to jakim był człowiekiem. Nie umiał się z tego wytłumaczyć. Wiedział, że to była ta szczególnie przegniła część jego osoby. Coś, czego nie lubił, ale nie potrafił z siebie wyprzeć. Do momentu, kiedy w złości i bezsilności nazwał szlamą najważniejszą osobę w swoim życiu. Wiedział, że Lupin ma mu to za złe. To jednak nie miało dla niego znaczenia, najgorsza była świadomość, że Lily pamięta, że nigdy nie wybaczy mu w zupełności. Było to dla niego dostateczną karą.
-Owszem, miałem ci za złe. To jednak przeszłość, Lupin. - W końcu podniósł na niego wzrok, było to spojrzenie typowo chłodne, takie, jakim zawsze obrzucał innych. Wciąż nie cierpiał Pottera, jednak niechęć związana z dokuczaniem ślizgonowi nie miała już znaczenia. Teraz miało to zupełnie inne podłoże. Nie mógł ścierpieć faktu, że ktoś, do kogo pałał największą niechęcią, odbierał mu jedyne źródło radości w jego życiu. Nie będzie jednak spowiadał się z tego gryfonowi, który przyjaźni się zarówno z Jamesem jak i Lily.
W jego głowie zamajaczyło jednak pytanie, czemu się nie bronił? Bał się przyznać, nie miał jednak pojęcia czemu. To nie tak, że nie dałby mu rady. Czasami sam odpowiadał mu zgryźliwymi uwagami, czy zwykłymi obelgami. Byli jednak dzieciakami. Nie chciał się wychylać - chociaż nie raz planował co mógłby mu zrobić, kiedy pielęgnował swoją nienawiść, nigdy nie zdobył się na odpowiedzenie atakiem.
-Ja... To nie ma już znaczenia. - Przeczesał włosy w nerwowym odruchu. Schodzili na tematy, których wcale nie miał zamiaru poruszać w towarzystwie gryfona. Nigdy. Dlatego powoli zaczynał mieć dość tego wszystkiego. Świadomości, że w jakiś sposób chłopak obdziera go z bezpiecznej bariery zapomnienia o tym co nieprzyjemne i złe w jego życiu.
-W takim razie wybacz ale nie cechują mnie raczej chęć pomocy innym i jakiś niepoprawny altruizm. - Odparł pod nosem. Oczywiście nie chodzi tu o to, że oczekuje czegoś w zamian. Po prostu nie przywykł do bycia w czymś potrzebnym, do faktu, że może pomóc, że zwykle nic go to nie kosztuje.
Na kolejne słowa gryfona spiął się. Nie spojrzał w jego stronę, wzrok wbity miał w podłogę, czuł jak jeszcze bardziej chowa się we własnych ramionach. Był to dla niego szczególnie drażliwy, nieprzyjemny temat. Kiedyś z łatwością rzucał tym określeniem w kierunku innych. Doskonale wiedział, że sam nie jest czystokrwisty. Jednak bycie ślizgonem, życie w pewnym gronie ludzi, same relacje w jakich przebywał wraz ze swym pożal się boże ojcem - wszystko to miało pewien wpływ na to jakim był człowiekiem. Nie umiał się z tego wytłumaczyć. Wiedział, że to była ta szczególnie przegniła część jego osoby. Coś, czego nie lubił, ale nie potrafił z siebie wyprzeć. Do momentu, kiedy w złości i bezsilności nazwał szlamą najważniejszą osobę w swoim życiu. Wiedział, że Lupin ma mu to za złe. To jednak nie miało dla niego znaczenia, najgorsza była świadomość, że Lily pamięta, że nigdy nie wybaczy mu w zupełności. Było to dla niego dostateczną karą.
-Owszem, miałem ci za złe. To jednak przeszłość, Lupin. - W końcu podniósł na niego wzrok, było to spojrzenie typowo chłodne, takie, jakim zawsze obrzucał innych. Wciąż nie cierpiał Pottera, jednak niechęć związana z dokuczaniem ślizgonowi nie miała już znaczenia. Teraz miało to zupełnie inne podłoże. Nie mógł ścierpieć faktu, że ktoś, do kogo pałał największą niechęcią, odbierał mu jedyne źródło radości w jego życiu. Nie będzie jednak spowiadał się z tego gryfonowi, który przyjaźni się zarówno z Jamesem jak i Lily.
W jego głowie zamajaczyło jednak pytanie, czemu się nie bronił? Bał się przyznać, nie miał jednak pojęcia czemu. To nie tak, że nie dałby mu rady. Czasami sam odpowiadał mu zgryźliwymi uwagami, czy zwykłymi obelgami. Byli jednak dzieciakami. Nie chciał się wychylać - chociaż nie raz planował co mógłby mu zrobić, kiedy pielęgnował swoją nienawiść, nigdy nie zdobył się na odpowiedzenie atakiem.
-Ja... To nie ma już znaczenia. - Przeczesał włosy w nerwowym odruchu. Schodzili na tematy, których wcale nie miał zamiaru poruszać w towarzystwie gryfona. Nigdy. Dlatego powoli zaczynał mieć dość tego wszystkiego. Świadomości, że w jakiś sposób chłopak obdziera go z bezpiecznej bariery zapomnienia o tym co nieprzyjemne i złe w jego życiu.
- Remus J. Lupin
Re: Sowiarnia
Pon Wrz 19, 2016 10:46 pm
Całę to ich spotkanie było jednym wielkim nieporozumieniem. Wyraźnie wyczuwało się między nimi narastającą niechęć. W innych okolicznościach może i nawet by mu współczuł, ale nie kiedy chodziło o jego bliskich. Pora skończyć te błazenadę, w którą wciągnął się z własnej woli.
- Nie każdy rodzi się idealny. Wystarczy jednak trochę się postarać - rzucił Lupin powoli kierując się do drzwi wyjściowych. Rozbolała go głowa. Nie lubił być niemiły, ale nie mógł pozwolić, by ktoś na niego naskakiwał kiedy nie był niczemu winien.
- Masz rację, to przeszłość. Tak samo jak ta rozmowa i to spotkanie. Zapomnijmy o tym. Wymażmy to z pamięci. Oboje powiedzieliśmy sobie kilka słów za dużo. Nie chcę powiedzieć jeszcze kolejnych, których mógłbym żałować. To nie w moim stylu. W każdym bądź razie... dziękuję. Że chociaż nie miałeś na celu mi pomóc, to byłbyś skłonny się podzielić prawidłowo wykonanym eliksirem. Trzymaj się... i na razie - powiedział smutno. Poprawił krawat, westchnął i wyszedł. Na schodkach jeszcze się zatrzymał, jakby chciał się po coś wrócić lub coś dodać, ale potrząsnął głową i ruszył ku wieży Gryffondoru. Dopiero teraz zaczął żałować, że nie ugryzł się w język, że nie powstrzymał się od głupich uwag. Przynajmniej miałby eliksir. Trudno. Wytrzymał nie jedną pełnię, zniesie i kolejne.
z/t
- Nie każdy rodzi się idealny. Wystarczy jednak trochę się postarać - rzucił Lupin powoli kierując się do drzwi wyjściowych. Rozbolała go głowa. Nie lubił być niemiły, ale nie mógł pozwolić, by ktoś na niego naskakiwał kiedy nie był niczemu winien.
- Masz rację, to przeszłość. Tak samo jak ta rozmowa i to spotkanie. Zapomnijmy o tym. Wymażmy to z pamięci. Oboje powiedzieliśmy sobie kilka słów za dużo. Nie chcę powiedzieć jeszcze kolejnych, których mógłbym żałować. To nie w moim stylu. W każdym bądź razie... dziękuję. Że chociaż nie miałeś na celu mi pomóc, to byłbyś skłonny się podzielić prawidłowo wykonanym eliksirem. Trzymaj się... i na razie - powiedział smutno. Poprawił krawat, westchnął i wyszedł. Na schodkach jeszcze się zatrzymał, jakby chciał się po coś wrócić lub coś dodać, ale potrząsnął głową i ruszył ku wieży Gryffondoru. Dopiero teraz zaczął żałować, że nie ugryzł się w język, że nie powstrzymał się od głupich uwag. Przynajmniej miałby eliksir. Trudno. Wytrzymał nie jedną pełnię, zniesie i kolejne.
z/t
- Severus Snape
Re: Sowiarnia
Sro Wrz 21, 2016 3:58 pm
-Nie sądzę, żeby akurat to miało cokolwiek zmienić. - Niemal prychnął wymawiając te słowa, zupełnie jak najeżony kot. Oboje byli teraz niczym kocury, krążące wokół siebie z sierścią wysoko postawioną na karku, coraz bardziej obnażający kły i zezujący na siebie złowrogo. Dla kogoś postronnego mogłoby to wyglądać zapewne dość komicznie. Chociaż atmosfera robiła się coraz gęstsza i Severus mógłby przysiąc, że dałoby się powiesić na niej różdżkę.
Nie cierpiał tych odgórnych zasad, określania, że jesteś dobry albo zły, musisz zawsze pracować żeby się zmienić. Gotowy do pomocy innym, zawsze starając się mieć szczery uśmiech na twarzy. To nie było dla niego, definitywnie. Nie zamierzał "starać się" nad zmienianiem czegoś w sobie, bo tak wypada i dobrze by wyglądało. Nie potrzebował niczyjej aprobaty czy sympatii. Wystarczało mu te kilka osób, które widziały w nim coś więcej niż wychudzonego, wrednego ślizgona. Łatwo było mówić o sobie, że jest się dobrym człowiekiem, jednocześnie oceniając innych powierzchownie.
Na następne słowa Lupina, a raczej drobny ich potok niemal uśmiechnął się, jednak nie w uśmiechu ciepłym czy miłym. Raczej w grymasie, przywodzącym na myśl kpinę.
-Jak sobie życzysz. - Dodał tylko, zaledwie na sekundę obracając się w kierunku wychodzącego z sowiarni gryfona. Zaraz po tym obrócił się z powrotem, a kpiący uśmieszek znikł z jego twarzy. Stał przez chwilę zupełnie sam, otoczony ptactwem, które z zainteresowaniem wbijało w niego swe paciorkowate oczy. Zacisnął dłoń w pięść, tak mocno, że skóra na knykciach niemal całkiem zbielała. Nie wiedział czemu tak nagle wytrąciła go z równowagi ta cała sytuacja, ich rozmowa. Albo wręcz przeciwnie, doskonale wiedział, i nie chciał przyznać tego przed samym sobą.
Sam już nie wiedział kim jest. Czego tak naprawdę chcę. Czy w ogóle w tym pogmatwanym świecie jest jakieś sensowne miejsce dla niego, gdzie byłby kimś więcej niż tym, czym wydawał się sam sobie.
Od niechcenia kopnął powietrze zaraz nad drewnianą posadzką, po czym odwrócił i skierował w stronę schodów. Z przyjemnością zapomni o tej rozmowie.
[z/t]
Nie cierpiał tych odgórnych zasad, określania, że jesteś dobry albo zły, musisz zawsze pracować żeby się zmienić. Gotowy do pomocy innym, zawsze starając się mieć szczery uśmiech na twarzy. To nie było dla niego, definitywnie. Nie zamierzał "starać się" nad zmienianiem czegoś w sobie, bo tak wypada i dobrze by wyglądało. Nie potrzebował niczyjej aprobaty czy sympatii. Wystarczało mu te kilka osób, które widziały w nim coś więcej niż wychudzonego, wrednego ślizgona. Łatwo było mówić o sobie, że jest się dobrym człowiekiem, jednocześnie oceniając innych powierzchownie.
Na następne słowa Lupina, a raczej drobny ich potok niemal uśmiechnął się, jednak nie w uśmiechu ciepłym czy miłym. Raczej w grymasie, przywodzącym na myśl kpinę.
-Jak sobie życzysz. - Dodał tylko, zaledwie na sekundę obracając się w kierunku wychodzącego z sowiarni gryfona. Zaraz po tym obrócił się z powrotem, a kpiący uśmieszek znikł z jego twarzy. Stał przez chwilę zupełnie sam, otoczony ptactwem, które z zainteresowaniem wbijało w niego swe paciorkowate oczy. Zacisnął dłoń w pięść, tak mocno, że skóra na knykciach niemal całkiem zbielała. Nie wiedział czemu tak nagle wytrąciła go z równowagi ta cała sytuacja, ich rozmowa. Albo wręcz przeciwnie, doskonale wiedział, i nie chciał przyznać tego przed samym sobą.
Sam już nie wiedział kim jest. Czego tak naprawdę chcę. Czy w ogóle w tym pogmatwanym świecie jest jakieś sensowne miejsce dla niego, gdzie byłby kimś więcej niż tym, czym wydawał się sam sobie.
Od niechcenia kopnął powietrze zaraz nad drewnianą posadzką, po czym odwrócił i skierował w stronę schodów. Z przyjemnością zapomni o tej rozmowie.
[z/t]
- Lynette Nott
Re: Sowiarnia
Czw Sty 12, 2017 1:43 am
Schody w sowiarni szczęśliwie o tej porze roku nie były tak śliskie, jak przykładowo zimą. Lynette weszła tam bez zbędnych obaw, że nieprzezorny krok przypłaci nieprzyjemnym upadkiem do samej nasady schodów. Odebrała swoją pocztę spodziewając się jakichś dobrych, dla odmiany wieści. Zamiast tego otrzymała zaproszenie. Na uroczystość, w której wcale nie chciała brać udziału. Dlatego przysiadła na parapecie z listem w dłoni, rozmyślając nad tą kwestią. Chociaż w sowiarni nie towarzyszyły jej żadne przyjemne zapachy, a swąd ptasich odchodów zabijał jej perfumy, pozostała w miejscu. Wychylała się jedynie przez niewielkie okienko, zaczerpując świeżego powietrza. Kartka trzymana kurczowo w palcach zdążyła się już dawno zagiąć. Była pogrążona w całkowitym rozmyślaniu, kiedy usłyszała czyjeś kroki. Odgłos uderzanych o posadzkę butów. Nie spojrzała w tamtym kierunku. Jedynie nieznacznie wyprostowała plecy, ponieważ sylwetkę miała dość podkurczoną. Nogi oparte na parapecie, ręce na kolanach, głowa na rękach, a policzek na przedramionach. Twarz zwróconą miała za okienko. Dlatego po czyimś wejściu, odpuściła sobie tą żałosną pozę, nie odwracając jednak wzroku z przestrzeni wyrysowującej się przez niewielką szczelinę. Wolałaby, żeby ten, kto wszedł nie był nikim znajomym i nie rozpoznał pani prefekt. Nie zerknęła jednak w tamtym kierunku, zdecydowana, że jeśli tego nie zrobi, może ten ktoś nie rozpozna jej bez zetknięcia się z frontem jej twarzy.
- Giotto Nero
Re: Sowiarnia
Pią Sty 13, 2017 6:14 pm
Giotto spodziewał się kilku wiadomości od różnych osób, dlatego gdy tylko nadarzyła się okazja, postanowił wstąpić do sowiarni, aby dowiedzieć się w jakim stanie są wszystkie jego "przesyłki", które ma niebawem odebrać. Chodziło tu oczywiście między innymi o rzeczy na bal, czy też zamówioną wcześniej szatę Quidditcha, która miała być prezentem dla Nathalie w zamian za jej nieocenioną pomoc w pewnej sprawie.
Pogoda dziś dopisywała ku temu, aby operować na zewnątrz zamku, jednakże przez ostatni czas spędzony na błonia, Nero miał odrobinę dosyć zapuszczania się w dalsze tereny Hogwartu, toteż postanowił zrobić coś w samym budynku.
Szedł pewnym krokiem, jak zwykle z rękami w kieszeniach, mijając kolejnych, zabieganych ludzi na korytarzu. Z nikim się nie witał, do nikogo nie zagadywał, po prostu dzielnie brnął przed siebie, chcąc dotrzeć do sowiarni. Gdy już znalazł się na terenie wieży zachodniej, natychmiast skręcił w stronę schodów, które prowadziły właśnie na hogwartowską pocztę. Powolnym i cichym krokiem pokonywał kolejne schodki i dotarł do docelowego miejsca, dostrzegając od razu siedząca na parapecie Lynette. Wyglądała na mocno przygnębioną i zamyśloną, choć widział tylko jeden jej profil, twarzy niestety nie zdołał dostrzec.
Zbliżył się nieznacznie i stanął jakieś trzy metry przed nią.
- Nie maż się, Nott. - rzucił swoistym onelinerem w jej stronę, chcąc ją sprowokować do jakiejś ambitnej rozmowy.
Nie miał oczywiście zamiaru wkurzać jej w jakikolwiek sposób, ale też nie chciał dać po sobie poznać, że trochę zainteresował go ten widok, jeśli nie powiedzieć, że go zmartwił. Coś albo musiało się stać, albo musiała mieć jakieś ciche dni, skoro nie przeszkadzał jej ten zapach.
Po około pół godziny czekania na odpowiedź ogarnął, że tak naprawdę to nie Lynette, tylko jakiś kamienny gargulec. Wszystko było jasne, to dlatego mu nie odpowiedziała.
Odebrał to co musiał i poszedł sobie nie wiadomo gdzie.
zt bo Lynette już nie gra
Pogoda dziś dopisywała ku temu, aby operować na zewnątrz zamku, jednakże przez ostatni czas spędzony na błonia, Nero miał odrobinę dosyć zapuszczania się w dalsze tereny Hogwartu, toteż postanowił zrobić coś w samym budynku.
Szedł pewnym krokiem, jak zwykle z rękami w kieszeniach, mijając kolejnych, zabieganych ludzi na korytarzu. Z nikim się nie witał, do nikogo nie zagadywał, po prostu dzielnie brnął przed siebie, chcąc dotrzeć do sowiarni. Gdy już znalazł się na terenie wieży zachodniej, natychmiast skręcił w stronę schodów, które prowadziły właśnie na hogwartowską pocztę. Powolnym i cichym krokiem pokonywał kolejne schodki i dotarł do docelowego miejsca, dostrzegając od razu siedząca na parapecie Lynette. Wyglądała na mocno przygnębioną i zamyśloną, choć widział tylko jeden jej profil, twarzy niestety nie zdołał dostrzec.
Zbliżył się nieznacznie i stanął jakieś trzy metry przed nią.
- Nie maż się, Nott. - rzucił swoistym onelinerem w jej stronę, chcąc ją sprowokować do jakiejś ambitnej rozmowy.
Nie miał oczywiście zamiaru wkurzać jej w jakikolwiek sposób, ale też nie chciał dać po sobie poznać, że trochę zainteresował go ten widok, jeśli nie powiedzieć, że go zmartwił. Coś albo musiało się stać, albo musiała mieć jakieś ciche dni, skoro nie przeszkadzał jej ten zapach.
Po około pół godziny czekania na odpowiedź ogarnął, że tak naprawdę to nie Lynette, tylko jakiś kamienny gargulec. Wszystko było jasne, to dlatego mu nie odpowiedziała.
Odebrał to co musiał i poszedł sobie nie wiadomo gdzie.
zt bo Lynette już nie gra
- Rabastan Lestrange
Re: Sowiarnia
Sro Sty 02, 2019 1:17 pm
z Błoni
Niestety, ale on nigdy się nie zachowywał jak na jego wiek przystało, widocznie poczucie wyższości, faktu że jednak jest lepszy od innych dawało mu poczucie tej arogancji i pewności siebie, której nauczycielka teraz była świadkiem. On nie obawiał się tego co może przynieść jutro, czy nawet jaki szlaban dostanie za chwilę, odbębni go jak każdy inny bo przecież to nie pierwszy raz go dostanie. Zapewne gdyby ta znała go bardziej to wiedziałaby, że ma on trochę za uszami. Akurat zobaczyła zaledwie namiastkę tego co naprawdę może ją spotkać kiedy ten odpowiednio się zdenerwuje. Mogła oczywiście sporo wiedzieć na jego temat, lecz tak naprawdę to trzeba spotkać tego pomiota szatana, żeby przekonać się na własnej skórze jaki jest naprawdę. Łagodny i potulny niczym hipogryf, który się ukłonił? Oczywiście, że nie. Miał temperament ognisty, który idealnie współgrał z jego rudymi włosami. Skrzyżował ręce na piersi uważnie przyglądając się nauczycielce, a zwłaszcza kiedy ta podeszła do niego, żeby bezczelnie przeczesać jego kieszenie. Jego ciało mimowolnie napięło, a przez jego głowę przeszła głupia myśl, że mogłaby mu się spodobać..
STOP! Nie powinien tak myśleć i palić licho, że to była nauczycielka, traktował ją raczej jak wroga, którego należy zgnieść niczym robaka i pokazać mu gdzie tak naprawdę jego miejsce. Mogłoby się tylko wydawać, że jest on potulny i grzeczny, bo tak naprawdę to w jego głowie było tysiące myśli w jaki sposób zada jej ból i cierpienie. A miał kilka naprawdę fajnych pomysłów, których realizacja musiała trochę poczekać. Nie wymagał tego, żeby mu ufała bo zdecydowanie jej zdanie na jego temat miał gdzieś, tak jak zdania wszystkich dookoła. On wiedział jaki jest, jego rodzina wiedziała i to wystarczy, nie musiał płaszczyć się przed innymi ludźmi, żeby zdobyć ich szacunek czy zaufanie. On prędzej to brał siłą, było to o wiele zabawniejsze. Skinął tylko delikatnie głową, kiedy ta kazała mu ruszyć za nim, bo jednak perspektywa nie tkwienia na tym zimnie przez długie minuty tej nudnej rozmowy były o wiele przyjemniejsze. Wprawdzie nie dbał o swoje zdrowie, ale nie chciał także spędzić świąt w łóżku. Słuchał jej słów dreptając za nią w pewnej odległości, oczywiście takiej, żeby uważnie słuchać jej słów. Na jego jakże szczęście błonia były opustoszałe jak i ta część zamku. Wiedział gdzie zmierzają odkąd ta skierowała kroki w stronę Zachodniej wieży, było tutaj tylko jedno miejsce, które według nauczycieli było odpowiednim miejscem na "szlaban".
- Pokora? A co to jest, bo nie znam tego uczucia - wyrzekł po chwili milczenia, wzruszając delikatnie ramionami, kiedy wszedł do pomieszczenia tak bardzo mu znanego, nie raz bywał tutaj i nie tylko wysłać list, ale także dokonać pewnych targów, czy poznęcać się nad jakimiś uczniakami. Ach.. będzie mu tego zdecydowanie brakować, kiedy skończy szkołę. Jego szare oczy powoli przeniosły się na nauczycielkę, kiedy uniósł brew do góry rozglądając się za czymś co mogłoby mu pomóc w tym zadaniu. - A czym mam to robić? No chyba, że mam zdjąć koszulkę, ale wystarczyło tylko poprosić - wyrzekł, chwytając za skraj swojej koszulki z widocznym rozbawieniem na twarzy. Och.. ktoś będzie miał wielkie kłopoty.
Niestety, ale on nigdy się nie zachowywał jak na jego wiek przystało, widocznie poczucie wyższości, faktu że jednak jest lepszy od innych dawało mu poczucie tej arogancji i pewności siebie, której nauczycielka teraz była świadkiem. On nie obawiał się tego co może przynieść jutro, czy nawet jaki szlaban dostanie za chwilę, odbębni go jak każdy inny bo przecież to nie pierwszy raz go dostanie. Zapewne gdyby ta znała go bardziej to wiedziałaby, że ma on trochę za uszami. Akurat zobaczyła zaledwie namiastkę tego co naprawdę może ją spotkać kiedy ten odpowiednio się zdenerwuje. Mogła oczywiście sporo wiedzieć na jego temat, lecz tak naprawdę to trzeba spotkać tego pomiota szatana, żeby przekonać się na własnej skórze jaki jest naprawdę. Łagodny i potulny niczym hipogryf, który się ukłonił? Oczywiście, że nie. Miał temperament ognisty, który idealnie współgrał z jego rudymi włosami. Skrzyżował ręce na piersi uważnie przyglądając się nauczycielce, a zwłaszcza kiedy ta podeszła do niego, żeby bezczelnie przeczesać jego kieszenie. Jego ciało mimowolnie napięło, a przez jego głowę przeszła głupia myśl, że mogłaby mu się spodobać..
STOP! Nie powinien tak myśleć i palić licho, że to była nauczycielka, traktował ją raczej jak wroga, którego należy zgnieść niczym robaka i pokazać mu gdzie tak naprawdę jego miejsce. Mogłoby się tylko wydawać, że jest on potulny i grzeczny, bo tak naprawdę to w jego głowie było tysiące myśli w jaki sposób zada jej ból i cierpienie. A miał kilka naprawdę fajnych pomysłów, których realizacja musiała trochę poczekać. Nie wymagał tego, żeby mu ufała bo zdecydowanie jej zdanie na jego temat miał gdzieś, tak jak zdania wszystkich dookoła. On wiedział jaki jest, jego rodzina wiedziała i to wystarczy, nie musiał płaszczyć się przed innymi ludźmi, żeby zdobyć ich szacunek czy zaufanie. On prędzej to brał siłą, było to o wiele zabawniejsze. Skinął tylko delikatnie głową, kiedy ta kazała mu ruszyć za nim, bo jednak perspektywa nie tkwienia na tym zimnie przez długie minuty tej nudnej rozmowy były o wiele przyjemniejsze. Wprawdzie nie dbał o swoje zdrowie, ale nie chciał także spędzić świąt w łóżku. Słuchał jej słów dreptając za nią w pewnej odległości, oczywiście takiej, żeby uważnie słuchać jej słów. Na jego jakże szczęście błonia były opustoszałe jak i ta część zamku. Wiedział gdzie zmierzają odkąd ta skierowała kroki w stronę Zachodniej wieży, było tutaj tylko jedno miejsce, które według nauczycieli było odpowiednim miejscem na "szlaban".
- Pokora? A co to jest, bo nie znam tego uczucia - wyrzekł po chwili milczenia, wzruszając delikatnie ramionami, kiedy wszedł do pomieszczenia tak bardzo mu znanego, nie raz bywał tutaj i nie tylko wysłać list, ale także dokonać pewnych targów, czy poznęcać się nad jakimiś uczniakami. Ach.. będzie mu tego zdecydowanie brakować, kiedy skończy szkołę. Jego szare oczy powoli przeniosły się na nauczycielkę, kiedy uniósł brew do góry rozglądając się za czymś co mogłoby mu pomóc w tym zadaniu. - A czym mam to robić? No chyba, że mam zdjąć koszulkę, ale wystarczyło tylko poprosić - wyrzekł, chwytając za skraj swojej koszulki z widocznym rozbawieniem na twarzy. Och.. ktoś będzie miał wielkie kłopoty.
- Charlotte Everglade
Re: Sowiarnia
Sro Sty 02, 2019 2:04 pm
z błoni
Charlotte również należała do osób pewnych siebie, jednak jej pewność siebie powodowały zupełne inne odczucia, a przede wszystkim wiedza niż u młodego ślizgona. Francuzka doskonale znała wszystkie swoje atuty, mocne strony i te, w których jeszcze musi się podciągnąć. Wiedziała doskonale jak wykorzystać swoje pozytywne strony tak, by osiągnąć określony cel, a niemal ośli upór sprawiał, że zawsze dostawała dokładnie to, czego chciała. Panna Everglade, mimo wszystkiego co słyszała na temat tego chłopaka wcale nie odczuwała żadnego niepokoju, wręcz przeciwnie doskonale wiedziała że jeśli jej nie uda się trochę utemperować ślizgona nie zrobi tego nikt inny. Żaden z jej kolegów po fachu nie był bowiem wystarczająco wymagający by poradzić sobie z podlotkiem,a ona posiadała wiele asów w rękawie. W tej chwili gdy jej pyskował, w oczach dojrzałej kobiety był jedynie dzieckiem. Rozpuszczonym, rozkapryszonym i sądzącym że wszystko mu wolno dzieckiem, które należało odpowiednio ułożyć już wcześniej. W swojej karierze nauczycielki spotkała się już z kilkoma trudnymi przypadkami i z każdym sobie poradziła, jak nie marchewką to batem, bo wbrew pozorom młodzi ludzie nie różnili się za dużo od stworzeń z którymi również przyszło jej kiedyś pracować.
Charlotte pokręciła głową słysząc jego pytanie czym jest pokora i szczerze mówiąc, wcale ją ono nie zdziwiło. Chłopak nie wydawał jej się być zbyt bystry z pewnością też nie czytał ksiąg, co by tłumaczyło jego, jakże duże braki w obyciu.
- Pokora to cnota moralna, która jest warunkiem uzyskania dojrzałości duchowej jak i psychicznej. Polega na uznaniu własnej ograniczoności, niewywyższaniu się ponad innych i unikaniu chwalenia się swoimi dokonaniami. Powinieneś o tym wiedzieć, drogie dziecko. - odpowiedziała niemal od razu wyrzucając z siebie słownikową definicję słowa, o którym nie miał pojęcia i oczywiście, nie mogąc się powstrzymać przed gryźliwym komentarzem w jego kierunku. W końcu który uczeń ostatniego roku lubi być nazywany dzieckiem? Ona jeszcze takiego nie poznała.
Charlotte pewnym siebie krokiem weszła do sowiarni która, szczerze mówiąc nie prezentowała się najlepiej. Nie tylko podłoga ale i ściany pokryte były ptasimi odchodami, a zapach unoszący się w powietrzu nie należał do najprzyjemniejszych. Z pewnością chłopakowi zajmie trochę czasu zanim doprowadzi to pomieszczenie do jako takiego porządku. Kobieta zatrzymała się przy jednej z żerdzi, na której siedział duży, czarny kruk a jej dłoń spoczęła na miękkich piórach, delikatnie je gładząc. I mimo iż sowy wykorzystywano do przenoszenia poczty, w jej mniemaniu nie było zwierząt mądrzejszych niż te, niepozorne kruki.
Panna Everglede uniosła brew ku góry, słysząc jego słowa na temat zdejmowania koszuli i naprawdę nie wiedziała, jakże beznadziejny pomysł wpadł młodzikowi do głowy. Kobieta westchnęła i założyła ręce na piersi uznając jego zachowanie za naprawdę karygodne. A przynajmniej tak się jej wydawało.
- Przypominam ci że rozmawiasz z członkiem kadry nauczycielskiej a nie ze swoją koleżanką Lastrange.- mruknęła chłodno i z delikatną niechęcią w głosie, w końcu jako nauczycielce należał się jej szacunek. I przez chwilę miała nawet nie utrudniać mu jeszcze bardziej tego i tak nieprzyjemnego zadania, była jednak niemal pewna że chłopak sam się o to prosi, no a jak ładnie prosi, to czemu miałaby mu odmawiać? Kobieta wyjęła z kieszeni swoją różdżkę, a szybkie zaklęcie sprawiło że przed chłopakiem pojawiło się niewielkie, metalowe wiaderko z równie niewielką szczoteczką, zaledwie trochę większą od tej, której używa się do mycia zębów.
- Masz to zrobić tym, skoro jesteś taki bystry i we wszystkim dobry z pewnością nie będziesz miał z tym problemu, czyż nie?- Odpowiedziała mu tak, jakby rozmawiali o czymś tak oczywistym jak to, że słońce świeci na niebie.
Charlotte również należała do osób pewnych siebie, jednak jej pewność siebie powodowały zupełne inne odczucia, a przede wszystkim wiedza niż u młodego ślizgona. Francuzka doskonale znała wszystkie swoje atuty, mocne strony i te, w których jeszcze musi się podciągnąć. Wiedziała doskonale jak wykorzystać swoje pozytywne strony tak, by osiągnąć określony cel, a niemal ośli upór sprawiał, że zawsze dostawała dokładnie to, czego chciała. Panna Everglade, mimo wszystkiego co słyszała na temat tego chłopaka wcale nie odczuwała żadnego niepokoju, wręcz przeciwnie doskonale wiedziała że jeśli jej nie uda się trochę utemperować ślizgona nie zrobi tego nikt inny. Żaden z jej kolegów po fachu nie był bowiem wystarczająco wymagający by poradzić sobie z podlotkiem,a ona posiadała wiele asów w rękawie. W tej chwili gdy jej pyskował, w oczach dojrzałej kobiety był jedynie dzieckiem. Rozpuszczonym, rozkapryszonym i sądzącym że wszystko mu wolno dzieckiem, które należało odpowiednio ułożyć już wcześniej. W swojej karierze nauczycielki spotkała się już z kilkoma trudnymi przypadkami i z każdym sobie poradziła, jak nie marchewką to batem, bo wbrew pozorom młodzi ludzie nie różnili się za dużo od stworzeń z którymi również przyszło jej kiedyś pracować.
Charlotte pokręciła głową słysząc jego pytanie czym jest pokora i szczerze mówiąc, wcale ją ono nie zdziwiło. Chłopak nie wydawał jej się być zbyt bystry z pewnością też nie czytał ksiąg, co by tłumaczyło jego, jakże duże braki w obyciu.
- Pokora to cnota moralna, która jest warunkiem uzyskania dojrzałości duchowej jak i psychicznej. Polega na uznaniu własnej ograniczoności, niewywyższaniu się ponad innych i unikaniu chwalenia się swoimi dokonaniami. Powinieneś o tym wiedzieć, drogie dziecko. - odpowiedziała niemal od razu wyrzucając z siebie słownikową definicję słowa, o którym nie miał pojęcia i oczywiście, nie mogąc się powstrzymać przed gryźliwym komentarzem w jego kierunku. W końcu który uczeń ostatniego roku lubi być nazywany dzieckiem? Ona jeszcze takiego nie poznała.
Charlotte pewnym siebie krokiem weszła do sowiarni która, szczerze mówiąc nie prezentowała się najlepiej. Nie tylko podłoga ale i ściany pokryte były ptasimi odchodami, a zapach unoszący się w powietrzu nie należał do najprzyjemniejszych. Z pewnością chłopakowi zajmie trochę czasu zanim doprowadzi to pomieszczenie do jako takiego porządku. Kobieta zatrzymała się przy jednej z żerdzi, na której siedział duży, czarny kruk a jej dłoń spoczęła na miękkich piórach, delikatnie je gładząc. I mimo iż sowy wykorzystywano do przenoszenia poczty, w jej mniemaniu nie było zwierząt mądrzejszych niż te, niepozorne kruki.
Panna Everglede uniosła brew ku góry, słysząc jego słowa na temat zdejmowania koszuli i naprawdę nie wiedziała, jakże beznadziejny pomysł wpadł młodzikowi do głowy. Kobieta westchnęła i założyła ręce na piersi uznając jego zachowanie za naprawdę karygodne. A przynajmniej tak się jej wydawało.
- Przypominam ci że rozmawiasz z członkiem kadry nauczycielskiej a nie ze swoją koleżanką Lastrange.- mruknęła chłodno i z delikatną niechęcią w głosie, w końcu jako nauczycielce należał się jej szacunek. I przez chwilę miała nawet nie utrudniać mu jeszcze bardziej tego i tak nieprzyjemnego zadania, była jednak niemal pewna że chłopak sam się o to prosi, no a jak ładnie prosi, to czemu miałaby mu odmawiać? Kobieta wyjęła z kieszeni swoją różdżkę, a szybkie zaklęcie sprawiło że przed chłopakiem pojawiło się niewielkie, metalowe wiaderko z równie niewielką szczoteczką, zaledwie trochę większą od tej, której używa się do mycia zębów.
- Masz to zrobić tym, skoro jesteś taki bystry i we wszystkim dobry z pewnością nie będziesz miał z tym problemu, czyż nie?- Odpowiedziała mu tak, jakby rozmawiali o czymś tak oczywistym jak to, że słońce świeci na niebie.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach