- Sahir Nailah
Re: Sowiarnia
Wto Sty 07, 2014 1:57 am
Wyczekiwał, aż wejdzie na parapet, a potem wyciągnięcie dłoni było już - przecież prosiła, a należała ona do osób, którym odmawiać było naprawdę trudno, tylko przez to chociażby, jak ciepłe były... Czyli była jedyną taką osobą. Dwie pozostałe, które kilka chwil dały, odeszły. Cóż, one również potrafiły rozpływać się najwyraźniej w powietrzu. Ciekawe, co u Mary, czy wyjechała..? Czy nadal siedziała w szkole, i wreszcie wystraszona, postanowiła dać sobie spokój?
Złapałeś ją pewnie i równie pewnie podciągnąłeś do góry, odsuwając się - wciąż stałeś, nawet trochę nieświadomie - dla człowieka oczywistym było, że łatwo tutaj po poślizgnięcie się, dla ciebie wcale to oczywistym nie było - zezwierzęcałeś, zapomniałeś dokładnie, jak to jest być człowiekiem w całej swojej separacji, przyzwyczajając się do absurdalnie zwinnego, szybkiego i silnego ciała, jakie miałeś. Dobrze, że w tej sile chociaż pozostało ci opamiętanie, ale to raczej tylko ze względu na wewnętrzną łagodność. Bez niej byłoby zupełnie inaczej...
- Tak. - To też nie było takie oczywiste, prawda? Puściłeś jej palce, przechodząc na bok, by usiąść po prawej ręce kobiety, podciągając nogi i owijając ręce wokół nich po uprzednim odgarnięciu śniegu z dachówek w miejscu siedzenia. Nie muszę nawet mówić, że przy tej wędrówce nawet się nie zachwiał. - Porządek jest bardzo względny... Tak jak wtedy, kiedy śnieg przykrywa ziemię... - Jak ją przykrywa, zachwycamy się jego pięknem, jego nieskazitelnością, ale pod nim jest brud, syf, błoto, które ukarze się oczom, kiedy tylko śnieg stopnieje. Czarnowłosy zwrócił spojrzenie na swoją rozmówczynię i złapał ją za nadgarstek, odruchowo, szybciej, niż zdołał pomyśleć. - Nie dotykaj... Nie zbliżaj się za bardzo... - I puścił. Kolejne niedopowiedzenia, które zawisnęły, ale mówił całkowicie poważnie. Nawet trudno powiedzieć tak do końca, czy to była prośba... - Chcesz dobrze... Ale tak jak większość historii, tak i ta może się skończyć źle. Zachowaj swoje ciepło dla innych. - Odwrócił spojrzenie znów w stronę słońca. Nawet ono, nawet jego złoto, płomienne wejrzenie, nie było w stanie rozproszyć mroku spojrzenia Krukona.
Złapałeś ją pewnie i równie pewnie podciągnąłeś do góry, odsuwając się - wciąż stałeś, nawet trochę nieświadomie - dla człowieka oczywistym było, że łatwo tutaj po poślizgnięcie się, dla ciebie wcale to oczywistym nie było - zezwierzęcałeś, zapomniałeś dokładnie, jak to jest być człowiekiem w całej swojej separacji, przyzwyczajając się do absurdalnie zwinnego, szybkiego i silnego ciała, jakie miałeś. Dobrze, że w tej sile chociaż pozostało ci opamiętanie, ale to raczej tylko ze względu na wewnętrzną łagodność. Bez niej byłoby zupełnie inaczej...
- Tak. - To też nie było takie oczywiste, prawda? Puściłeś jej palce, przechodząc na bok, by usiąść po prawej ręce kobiety, podciągając nogi i owijając ręce wokół nich po uprzednim odgarnięciu śniegu z dachówek w miejscu siedzenia. Nie muszę nawet mówić, że przy tej wędrówce nawet się nie zachwiał. - Porządek jest bardzo względny... Tak jak wtedy, kiedy śnieg przykrywa ziemię... - Jak ją przykrywa, zachwycamy się jego pięknem, jego nieskazitelnością, ale pod nim jest brud, syf, błoto, które ukarze się oczom, kiedy tylko śnieg stopnieje. Czarnowłosy zwrócił spojrzenie na swoją rozmówczynię i złapał ją za nadgarstek, odruchowo, szybciej, niż zdołał pomyśleć. - Nie dotykaj... Nie zbliżaj się za bardzo... - I puścił. Kolejne niedopowiedzenia, które zawisnęły, ale mówił całkowicie poważnie. Nawet trudno powiedzieć tak do końca, czy to była prośba... - Chcesz dobrze... Ale tak jak większość historii, tak i ta może się skończyć źle. Zachowaj swoje ciepło dla innych. - Odwrócił spojrzenie znów w stronę słońca. Nawet ono, nawet jego złoto, płomienne wejrzenie, nie było w stanie rozproszyć mroku spojrzenia Krukona.
- Amber Brickstone
Re: Sowiarnia
Wto Sty 07, 2014 2:37 am
Wiele osób w tym momencie pewno by wkurzyło się jego postępowaniem, jego słowami i czynami... wydarło by się i zniknęło, nie chcąc już nigdy wracać do tej rozmowy... ba! Wiele osób nie zaszło by chyba aż tak daleko w znajomości z Sahirem.
W Amber narodziło to raczej determinację i chęć.. pomocy? Nie uważała tego za pomoc, uważała to za swoją powinność zakodowaną gdzieś bardzo głęboko.. co by było gdyby wiedziała o tym, że Sahir jest wampirem? Opcji jest wiele... żadna jednak nie obejmowała zniknięcia z jego świata.. jego życia.
Kiedy Krukon złapał jej nadgarstek, odruchowo jej serce zabiło mocniej... ze zdziwienia, nie spodziewała się raczej, że tak zrobi. Delikatnie odsunęła dłoń, kiedy wypuścił ją z uścisku. Nie miała ani trochę złych zamiarów.
-Ja.. Sahir, ja nie chciałam źle. -w jej oczach nie było widać ani grama smutku, smutku wywołanego przez niego. Było to raczej coś na wzór.. złości na samą sobą, że i kolejny pomysł nie zdał egzaminu. Nie było jednak poddania się, a to bardzo ważne.
Zacięty błysk w oku i uniesienie jednego kącika oraz brwi do góry.
-Kiedy ja chcę, by moje ciepło Cię ogrzewało. Zauważyłeś, że jesteś bardziej rozmowny przy mnie? Wiesz, jaką sprawia mi to radość? Sahir, ja widzę.. że jest w Tobie coś o co warto zawalczyć.. że jest coś, co skłania mnie ku Tobie. -oh tak, charakter Amber Brickstone wyrażał się w determinacji, upartości.. i chęci dobra. Tak szalonej chęci dobra.
-Ty zakładasz, że może skończyć się źle... MOŻE.. a to jest głębokie i szerokie. -podniosłą głowę, by śmiało spojrzeć mu w oczy. Gdzieś w tym dojmującym smutku było dobro. I ona je wydobędzie. Nie siłą.. ale krok po kroku..
-Ja zakładam, że może skończyć się dobrze. Po prostu mi zależy by chociaż poczuć Twój wewnętrzny uśmiech. -mówiła cicho, bez zarzutu ani skargi. Mówiła delikatnie i czule, by nie spłoszyć chłopaka... chociażby nawet gdyby uciekł, ona by go odszukała. Wywracając zamek do góry nogami.
-Ile razy próbowałeś mnie zbyć? Ile razy dawałeś mi znaki, że nie chcesz mego towarzystwa przez tych parę miesięcy? Niezliczoną ilość razy.. a ja nadal jestem. -to już prawie szepnęła, również spoglądając na krajobraz. Lekki wiatr porwał jej włosy do tyłu.
W Amber narodziło to raczej determinację i chęć.. pomocy? Nie uważała tego za pomoc, uważała to za swoją powinność zakodowaną gdzieś bardzo głęboko.. co by było gdyby wiedziała o tym, że Sahir jest wampirem? Opcji jest wiele... żadna jednak nie obejmowała zniknięcia z jego świata.. jego życia.
Kiedy Krukon złapał jej nadgarstek, odruchowo jej serce zabiło mocniej... ze zdziwienia, nie spodziewała się raczej, że tak zrobi. Delikatnie odsunęła dłoń, kiedy wypuścił ją z uścisku. Nie miała ani trochę złych zamiarów.
-Ja.. Sahir, ja nie chciałam źle. -w jej oczach nie było widać ani grama smutku, smutku wywołanego przez niego. Było to raczej coś na wzór.. złości na samą sobą, że i kolejny pomysł nie zdał egzaminu. Nie było jednak poddania się, a to bardzo ważne.
Zacięty błysk w oku i uniesienie jednego kącika oraz brwi do góry.
-Kiedy ja chcę, by moje ciepło Cię ogrzewało. Zauważyłeś, że jesteś bardziej rozmowny przy mnie? Wiesz, jaką sprawia mi to radość? Sahir, ja widzę.. że jest w Tobie coś o co warto zawalczyć.. że jest coś, co skłania mnie ku Tobie. -oh tak, charakter Amber Brickstone wyrażał się w determinacji, upartości.. i chęci dobra. Tak szalonej chęci dobra.
-Ty zakładasz, że może skończyć się źle... MOŻE.. a to jest głębokie i szerokie. -podniosłą głowę, by śmiało spojrzeć mu w oczy. Gdzieś w tym dojmującym smutku było dobro. I ona je wydobędzie. Nie siłą.. ale krok po kroku..
-Ja zakładam, że może skończyć się dobrze. Po prostu mi zależy by chociaż poczuć Twój wewnętrzny uśmiech. -mówiła cicho, bez zarzutu ani skargi. Mówiła delikatnie i czule, by nie spłoszyć chłopaka... chociażby nawet gdyby uciekł, ona by go odszukała. Wywracając zamek do góry nogami.
-Ile razy próbowałeś mnie zbyć? Ile razy dawałeś mi znaki, że nie chcesz mego towarzystwa przez tych parę miesięcy? Niezliczoną ilość razy.. a ja nadal jestem. -to już prawie szepnęła, również spoglądając na krajobraz. Lekki wiatr porwał jej włosy do tyłu.
- Sahir Nailah
Re: Sowiarnia
Wto Sty 07, 2014 2:54 am
Nie chciała źle, no oczywiście, że nie... Jak mógłbyś sądzić, że jest inaczej..? Pozwoliłeś nieco opaść powiekom i odetchnąłeś mocniej, nie patrząc nawet, jak w górę unosi się obłoczek powietrza, które, nieco ocieplone, uciekło spomiędzy twoich warg i przeleciało przed zmęczonym, samotnym spojrzeniem skierowanym gdzieś tam, w słońce, które miało moc zabijania takich, jak ty, a nie zabijało tylko dzięki temu krzyżowi, który wisiał wiecznie, ukryty, na twojej szyi. Oprócz nauczycieli, oprócz Caroline Rockers, nikt nie wiedział, żeś wampirem, skąd mieliby wiedzieć? Strzegłeś tego sekretu... Ale odkąd ugryzłeś, na wakacjach, rok temu, pamiętasz?, tamtego chłopaka, odkąd Caroline zaczęła się z tobą, ha!, TOBĄ, bawić... Nic nie było łatwe, a pragnienie rozrywało cię od środka, skutecznie i powoli wyniszczało, zostawiając po sobie nawet nie zgliszcza - same popioły, by nic już na tej ziemi nie wyrosło i by nie było z czego budować nowych struktur, nowego świata. Nie, bo on już nie żył. To już było tylko egzystowanie. Naprawdę.
- Właśnie tego najbardziej się boję... Chcesz czy nie prędzej dojdzie do momentu, kiedy cię skrzywdzę... Nie wybaczę sobie tego... - Kolejny anioł, kolejny prawdziwy, oświetlany teraz pomarańczową łuną ognistej, chowającej się powoli gwiazdy - nawet nie śmiałeś na tego anioła spojrzeć, cały żal, cała gorycz, wylewała się z ciebie... Taak, żałosne, żałosne, Sahirze... Że w końcu się poddałeś, że w końcu nie potrafiłeś walczyć nadal z samym sobą, by odsunąć się od wszystkich. Niee... W końcu musiałeś do kogoś przylgnąć, oczywiście... W zasadzie, nie oszukuj się, czekałeś tylko na śmierć. Ta niezdrowa, blada szarość skóry, ta słabość twojego organizmu, nawet ciężko się oddychało. Katowałeś samego siebie, nie mogąc znieść myśli, że możesz kogoś skrzywdzić. A z roku na rok było coraz gorzej. Samodestrukcja była kwestią czasu.
- Wybacz mi, cokolwiek by się nie stało. Nie mam siły, by uciekać. Zgubiłem gdzieś człowieczeństwo po drodze... - Wyciągasz rękę, powoli, nie śpiesząc się, powoli ją prostujesz, rozłączasz lekko ugięte palce... prawie obejmujesz nimi połowę kuli słońca...
- Właśnie tego najbardziej się boję... Chcesz czy nie prędzej dojdzie do momentu, kiedy cię skrzywdzę... Nie wybaczę sobie tego... - Kolejny anioł, kolejny prawdziwy, oświetlany teraz pomarańczową łuną ognistej, chowającej się powoli gwiazdy - nawet nie śmiałeś na tego anioła spojrzeć, cały żal, cała gorycz, wylewała się z ciebie... Taak, żałosne, żałosne, Sahirze... Że w końcu się poddałeś, że w końcu nie potrafiłeś walczyć nadal z samym sobą, by odsunąć się od wszystkich. Niee... W końcu musiałeś do kogoś przylgnąć, oczywiście... W zasadzie, nie oszukuj się, czekałeś tylko na śmierć. Ta niezdrowa, blada szarość skóry, ta słabość twojego organizmu, nawet ciężko się oddychało. Katowałeś samego siebie, nie mogąc znieść myśli, że możesz kogoś skrzywdzić. A z roku na rok było coraz gorzej. Samodestrukcja była kwestią czasu.
- Wybacz mi, cokolwiek by się nie stało. Nie mam siły, by uciekać. Zgubiłem gdzieś człowieczeństwo po drodze... - Wyciągasz rękę, powoli, nie śpiesząc się, powoli ją prostujesz, rozłączasz lekko ugięte palce... prawie obejmujesz nimi połowę kuli słońca...
- Amber Brickstone
Re: Sowiarnia
Czw Sty 09, 2014 12:04 am
Puchonka uwielbiała mówić.. ale większą radość dawało jej słuchanie. Oparła głowę na ramieniu, by móc patrzeć na Sahira gdy mówił.. a mówił dużo jak na niego. Amber uśmiechała się leciutko.. nie potrafiła inaczej.
-Nic co zrobisz nie będzie w stanie mnie skrzywdzić.. bo ja wiem, że nie zrobisz tego specjalnie. -chyba żaden argument nie przekona Brickstone, że było by inaczej...nie była świadoma wielu spraw.. ale była pewna tego, że cokolwiek by ją spotkało ze strony Sahira nie miało by złych pobudek. A skoro tak.. to była mu w stanie to wybaczyć.
-Nie uciekaj po prostu.. -znowu chciała go dotknąć, dodać mu sił.. ale miała na uwadze, jak niedawno zareagował. Zagryzła dolną wargę. Niepewnie dotknęła opuszkami palców jego przedramienia. Przesunęła po nim lekko i wróciła ręką do siebie.
Chociaż tak dała mu znak, że tu jest.
-Wybaczę Ci wszystko. I nie musisz uciekać, nie przede mną. Wszystko co się zgubiło, można przecież znaleźć. -jej wieczny optymizm.. gdyby nie on to już by dawno zwariowała.
-Nie jest dobrze tak, jak jest? Siedzimy na dachu zamku, co jest jawnym łamaniem regulaminu, gramy w kości z ryzykiem... ale to jest piękne. Czym jest życie bez odrobiny ryzyka.. -westchnęła.
-Nic co zrobisz nie będzie w stanie mnie skrzywdzić.. bo ja wiem, że nie zrobisz tego specjalnie. -chyba żaden argument nie przekona Brickstone, że było by inaczej...nie była świadoma wielu spraw.. ale była pewna tego, że cokolwiek by ją spotkało ze strony Sahira nie miało by złych pobudek. A skoro tak.. to była mu w stanie to wybaczyć.
-Nie uciekaj po prostu.. -znowu chciała go dotknąć, dodać mu sił.. ale miała na uwadze, jak niedawno zareagował. Zagryzła dolną wargę. Niepewnie dotknęła opuszkami palców jego przedramienia. Przesunęła po nim lekko i wróciła ręką do siebie.
Chociaż tak dała mu znak, że tu jest.
-Wybaczę Ci wszystko. I nie musisz uciekać, nie przede mną. Wszystko co się zgubiło, można przecież znaleźć. -jej wieczny optymizm.. gdyby nie on to już by dawno zwariowała.
-Nie jest dobrze tak, jak jest? Siedzimy na dachu zamku, co jest jawnym łamaniem regulaminu, gramy w kości z ryzykiem... ale to jest piękne. Czym jest życie bez odrobiny ryzyka.. -westchnęła.
- Sahir Nailah
Re: Sowiarnia
Czw Sty 09, 2014 12:26 am
Lekko drgnąłeś, wynurzając z gęstej, głębokiej toni oceanu i zaczerpując powietrza, kiedy poczułeś na sobie elektryzujący dotyk czyichś palców - no czyich, to przecież oczywiste - cofnąłeś więc rękę, spowrotem nią oplatając nogi i mocno zaciskając palce na materiale płaszcza - a nie zrobiłeś nic złego, ona też - chciałeś tylko sięgnąć po to, co było poza twoim zasięgiem, a co cię wabiło do siebie swoim ciepłem, jak ćmę do rozpalonej świeczki.
- Nonsens. - Zamknąłeś oczy - niby nic nie znaczący gest... A zdawał się odcinać całą tą chwilową więź, która się nawiązała podczas tej krótkiej rozmowy, nie wnoszącej niemal nic, a jednak tak wiele. Nie uciekać? Czegoś, co raz się straciło, nie zawsze można odzyskać. Czarnowłosy zdawał sobie z tego aż za dobrze sprawę.
No tak, dla niej jest, Ciebie... Ciebie obowiązywał nieco inny regulamin, do którego między innymi zaliczała się możliwość chodzenia nocą po zamku - inaczej byś zwariował, musząc całą noc siedzieć jak na szpilkach w swoim dormitorium...
- Pytasz o to złej osoby. - Odrobina ryzyka? Ha! Codziennie idąc przez korytarz miałeś nadzieję, że Caroline Rockers nie wyskoczy z jakimś numerem i nie zdemaskuje cię przed całą szkołą, czy ktokolwiek inny nie stworzy z ciebie epicentrum pośmiewiska, wchodząc do zakazanego korytarzu byłeś świadom ryzyka, potem brnąłeś dalej, zamiast uciekać... Niby nie cenisz swego życia, ale kiedy już coś twojemu zagraża, to zażarcie o nie walczysz... Maleńki paradoks... A raczej - walka twojej wewnętrznej bestii o przetrwanie.
Zadrżałeś lekko, uchylając powieki - Boże, jak wszystko bolało... Boże, jak wiele razy już prosiłem, by wszystko to doszło w końcu do końca..? Ale Ty nie odpowiadałeś... TY nigdy mnie nie słuchałeś...
- Nie idziesz... na bal..? Spóźnisz się...
- Nonsens. - Zamknąłeś oczy - niby nic nie znaczący gest... A zdawał się odcinać całą tą chwilową więź, która się nawiązała podczas tej krótkiej rozmowy, nie wnoszącej niemal nic, a jednak tak wiele. Nie uciekać? Czegoś, co raz się straciło, nie zawsze można odzyskać. Czarnowłosy zdawał sobie z tego aż za dobrze sprawę.
No tak, dla niej jest, Ciebie... Ciebie obowiązywał nieco inny regulamin, do którego między innymi zaliczała się możliwość chodzenia nocą po zamku - inaczej byś zwariował, musząc całą noc siedzieć jak na szpilkach w swoim dormitorium...
- Pytasz o to złej osoby. - Odrobina ryzyka? Ha! Codziennie idąc przez korytarz miałeś nadzieję, że Caroline Rockers nie wyskoczy z jakimś numerem i nie zdemaskuje cię przed całą szkołą, czy ktokolwiek inny nie stworzy z ciebie epicentrum pośmiewiska, wchodząc do zakazanego korytarzu byłeś świadom ryzyka, potem brnąłeś dalej, zamiast uciekać... Niby nie cenisz swego życia, ale kiedy już coś twojemu zagraża, to zażarcie o nie walczysz... Maleńki paradoks... A raczej - walka twojej wewnętrznej bestii o przetrwanie.
Zadrżałeś lekko, uchylając powieki - Boże, jak wszystko bolało... Boże, jak wiele razy już prosiłem, by wszystko to doszło w końcu do końca..? Ale Ty nie odpowiadałeś... TY nigdy mnie nie słuchałeś...
- Nie idziesz... na bal..? Spóźnisz się...
- Amber Brickstone
Re: Sowiarnia
Pią Sty 10, 2014 12:50 am
Brickstone nie potrafiła się poddać. Nie względem niego.. po prostu czuła, że nie może tego zrobić. Wzięła głębszy wdech i zamrugała nieco szybciej niż normalnie. Zależało jej, a w sumie nikt nie podał jej wprost racjonalnego powodu. Zaufała swojej intuicji i pierwszemu wrażeniu jakie miała o Sahirze. Trzymała się tego jak tonący brzytwy i nie chciała odpuszczać, oh jak bardzo nie chciała..
-Oh Sah.. ja widzę w tym całkiem sporo sensu. I nie pytam o to złej osoby. -czy ona go czarowała? Można tak powiedzieć, skupiała się na tym, by w lekkim uśmiechu oddawać mu jak najwięcej wewnętrznego ciepła.. tak strasznie chciała, by czuł się przy niej dobrze. Dziwnych znajomych wybierała sobie Amber, nieprawdaż? Jednak jej to odpowiadało.. i właśnie w tym najbardziej się spełniała. Tego potrzebowała w życiu.
Na myśl o balu jej uśmiech nieco zbladł.. miała nadzieję, że tego nie zauważył, bo prawie od razu wróciła go na twarz udając, że nic się nie stało.
-Bal... bal jak bal, nie pierwszy, nie ostatni... -wzruszyła ramionami. Miała przygotowaną suknię i maskę.. ale co z tego, gdy szła na bal.. sama? Miała do zatańczenia walca, ale co dalej? Podpieranie ściany jedynie. Amber westchnęła i postanowiła, że przynajmniej pobawi się z koleżankami.
-Mam jeszcze trochę czasu, tylko założyć sukienkę.. odbębnić walca z Snapem.. i mogę wracać do siebie, ewentualnie przyczepić się do jakiejś grupy koleżanek.. a Ty? Nie wybierasz się? -odbicie pytania w drugą stronę to dobry sposób, by trochę odsunąć od siebie światła reflektorów. Podejrzewała, że Sahir nie idzie na bal.. ale może pójdzie? Kto go tam wiedział.
-Jeśli w ten sposób chciałeś dać mi do zrozumienia, że mam sobie już iść, to powiem Ci, że bardziej to odebrałam jako troskę. -parsknęła krótkim śmiechem. W sumie.. trzeba zawsze odwrócić medal, czyż nie?
-Oh Sah.. ja widzę w tym całkiem sporo sensu. I nie pytam o to złej osoby. -czy ona go czarowała? Można tak powiedzieć, skupiała się na tym, by w lekkim uśmiechu oddawać mu jak najwięcej wewnętrznego ciepła.. tak strasznie chciała, by czuł się przy niej dobrze. Dziwnych znajomych wybierała sobie Amber, nieprawdaż? Jednak jej to odpowiadało.. i właśnie w tym najbardziej się spełniała. Tego potrzebowała w życiu.
Na myśl o balu jej uśmiech nieco zbladł.. miała nadzieję, że tego nie zauważył, bo prawie od razu wróciła go na twarz udając, że nic się nie stało.
-Bal... bal jak bal, nie pierwszy, nie ostatni... -wzruszyła ramionami. Miała przygotowaną suknię i maskę.. ale co z tego, gdy szła na bal.. sama? Miała do zatańczenia walca, ale co dalej? Podpieranie ściany jedynie. Amber westchnęła i postanowiła, że przynajmniej pobawi się z koleżankami.
-Mam jeszcze trochę czasu, tylko założyć sukienkę.. odbębnić walca z Snapem.. i mogę wracać do siebie, ewentualnie przyczepić się do jakiejś grupy koleżanek.. a Ty? Nie wybierasz się? -odbicie pytania w drugą stronę to dobry sposób, by trochę odsunąć od siebie światła reflektorów. Podejrzewała, że Sahir nie idzie na bal.. ale może pójdzie? Kto go tam wiedział.
-Jeśli w ten sposób chciałeś dać mi do zrozumienia, że mam sobie już iść, to powiem Ci, że bardziej to odebrałam jako troskę. -parsknęła krótkim śmiechem. W sumie.. trzeba zawsze odwrócić medal, czyż nie?
- Sahir Nailah
Re: Sowiarnia
Pią Sty 10, 2014 10:25 pm
Owszem, zupełny bezsens - nie zrobiłbyś tego specjalnie niby? Ha! Śmiechu warte, naprawdę - zrobiłbyś to, oj zrobił, z pełną pasją, jaką kryła w sobie twoja druga, zespolona z tobą połowa, z pożądaniem i dzikim obłędem... i wbijając kły w jej szyję byłbyś szczęśliwy. Spijałbyś jej cenną krew, nie mogąc się nasycić, ciesząc, że wreszcie, chociaż na krótką chwilę, opuściłby cię ból, w skrytości serca, podczas gaszenia pragnienia, modląc się, by ta chwila nie przeminęła... Niestety otrzeźwienie przyszłoby szybko, jak zwykle - za szybko... Tylko że Amber nie mogła o tym wiedzieć, tak jak każdy inny - i (no jak zwykle, no) postarasz się, by się o tym nie dowiedziała, chociaż już zauważyłeś, że im komuś pozwalałeś być bliżej, tym bardziej byłeś miękki, mniej uważny... i tym bardziej pragnąłeś krwi tej jednej osoby...
- Nie. Nie lubię balów. - Tyle ludzi w jednym miejscu, tyle krzywych spojrzeń, tyle szumu, zamieszania, boląca głowa, wariująca bestia w cieniach podświadomości... Nie, nie... W dodatku po co iść samemu? Od lat nie chodziłeś na bal, jakoś nikt tego nie zauważał, więc pewnie nikomu nie było żal, żeś nie przychodził.
Przymknąłeś na chwilę oczy i odetchnąłeś cicho, powoli, nim obróciłeś w jej stronę twarz.
- Nie. To było zapewne powiedzenie, które miało dać znać "zostań ze mną, od zbyt wielu lat mija mnie bal samotnie."
- Nie. Nie lubię balów. - Tyle ludzi w jednym miejscu, tyle krzywych spojrzeń, tyle szumu, zamieszania, boląca głowa, wariująca bestia w cieniach podświadomości... Nie, nie... W dodatku po co iść samemu? Od lat nie chodziłeś na bal, jakoś nikt tego nie zauważał, więc pewnie nikomu nie było żal, żeś nie przychodził.
Przymknąłeś na chwilę oczy i odetchnąłeś cicho, powoli, nim obróciłeś w jej stronę twarz.
- Nie. To było zapewne powiedzenie, które miało dać znać "zostań ze mną, od zbyt wielu lat mija mnie bal samotnie."
- Amber Brickstone
Re: Sowiarnia
Sob Sty 11, 2014 10:27 pm
Skinęła głową w geście zrozumienia. Amber była inna, lubiła towarzystwo.. ale teraz porzuciła towarzystwo całej grupy ludzi na towarzystwo Sahira. Tego samotnika z domu Roweny. I co najlepsze - czuła się bardzo dobrze. Nie potrafiła o nim myśleć źle.. bo nie można myśleć źle o kimś, gdzie nie ma chociażby cienia zła.. albo inaczej. Nie ma zła, które by dobrowolnie w sobie karmił.
Przeciągnęła się lekko. Do balu było jeszcze mnóstwo czasu, jej wystarczyło gdzieś z pół godziny przed by założyć sukienkę oraz maskę.. wszelaki makijaż nie miał i tak sensu.. a fryzura i tak by się rozwaliła.
Kolejne zdanie było dla niej szokujące... i nie, nie chodziło o to, że użył zdanie złożonego.. ale co powiedział. Obejrzała się na niego i uśmiechnęła się w pełnej krasie swoich możliwości.
-To bardzo.. miłe. -gdyby miała zwyczaj czerwienienia się, pewno jej policzki przybrały by teraz kolor dojrzałej maliny... ale tego nie miała, to jedynie uśmiechała się. Wręcz promieniała od wewnętrznego uśmiechu.
-Skoro nie wybierasz się na bal.. to może.. -wyłamywała sobie palce, jakby z góry już wiedząc, co jej Sahir odpowie. -..zatańczysz ze mną? Tutaj? Zawsze chciałam to zrobić na dachu zamku. -nie było to ani trochę normalne, lecz czy Amber taka była? -Może być na bardziej pewnym gruncie. -dodała po chwili. Nawet gdyby odmówił, to Amber i tak by się tym nie przejęła. Ile razy odmawiał chociażby zwykłej rozmowy? Zawsze mogło być to zwykłe siedzenie na dachu.. które i tak było by dla Puchonki miłe.
Przeciągnęła się lekko. Do balu było jeszcze mnóstwo czasu, jej wystarczyło gdzieś z pół godziny przed by założyć sukienkę oraz maskę.. wszelaki makijaż nie miał i tak sensu.. a fryzura i tak by się rozwaliła.
Kolejne zdanie było dla niej szokujące... i nie, nie chodziło o to, że użył zdanie złożonego.. ale co powiedział. Obejrzała się na niego i uśmiechnęła się w pełnej krasie swoich możliwości.
-To bardzo.. miłe. -gdyby miała zwyczaj czerwienienia się, pewno jej policzki przybrały by teraz kolor dojrzałej maliny... ale tego nie miała, to jedynie uśmiechała się. Wręcz promieniała od wewnętrznego uśmiechu.
-Skoro nie wybierasz się na bal.. to może.. -wyłamywała sobie palce, jakby z góry już wiedząc, co jej Sahir odpowie. -..zatańczysz ze mną? Tutaj? Zawsze chciałam to zrobić na dachu zamku. -nie było to ani trochę normalne, lecz czy Amber taka była? -Może być na bardziej pewnym gruncie. -dodała po chwili. Nawet gdyby odmówił, to Amber i tak by się tym nie przejęła. Ile razy odmawiał chociażby zwykłej rozmowy? Zawsze mogło być to zwykłe siedzenie na dachu.. które i tak było by dla Puchonki miłe.
- Sahir Nailah
Re: Sowiarnia
Sob Sty 11, 2014 11:14 pm
Szykowanie krawatu, szykowanie garnitury, słodkie uśmiechy i słodka, podniecająca myśl o tańcu z tą, którą na bal się zabierało – to wszystko było bajecznie piękne i niestety... Niestety dla kogoś takiego jak Sahir zupełnie nieosiągalne. Kiedyś wpatrywał się błagającymi oczętami, otchłanią połykał cały ten zgiełk i kolorowy miraż barw w blaskach świec i milionach drobinek śniegu, całą krzątaninę przed i po balu – ale teraz..? Teraz już nawet nie wyciągał po to dłoni... Jednak, Amber, wiesz – sprawiłaś coś zupełnie odwrotnego swoją obecnością, niż chciałaś – sprawiłaś, że naprawdę poczuł tą samotność, która echem odbiła się od jego wnętrza, zamiast gasnąć, to tylko przybierała na sile. Płakał, jeśli chcesz wiedzieć, nawet w tym momencie, kiedy na Ciebie patrzył, chociaż Jego łez nie mogłaś dojrzeć, ani obetrzeć ich z chłodnego, gładkiego, bladego policzka – nie wiem, czy zdajesz sobie z nich sprawę – może tak, a może nie... Patrzyłaś bardzo głęboko, przedzierałaś się przez odpychające, nie znoszące towarzystwa mury – byłaś jak Mały Książę, który starał się oswoić Lisa – bo gdzieś tam w środku zawsze była taka drobna, zdesperowana istotka, która machała z głębin marazmu, prosząc o trochę uwagi, trochę sympatii, ciepła i miłości. Ty ją zaoferowałaś, a on ją w końcu przyjął, przestał się opierać i zamiast rozsądkowi, poddał umęczonemu sercu, które nie miało sił na dźwiganie czegokolwiek... Tak, w tym stadium miało się już wszystkiego dość i oszukiwało samego siebie, że jedynym, czego się chce, będąc za bardzo zmęczonym, jest odejść, zapaść się i nie wracać. Zasnąć snem wiecznym. Potem do takiego Lisa przychodził Mały Książę, a Lis prosił "oswój" mnie. Wtedy będziemy od siebie wzajemnie zależni i już zawsze będziemy się szukać na ogromnych ścieżkach życia, obojętnie, dokąd by nas nogi nie poniosły. Jesteś czarodziejką, taak, nie wiem, czy czytałaś taką mugolską książkę... Nie wiem, czy zdawałaś sobie też sprawę z tego, jaką wagę teraz odgrywałaś w jego życiu – ale widziałaś już, że wokół niego nie ma nikogo, widziałaś, jak nie lubi i jak nie daje się polubić – Tobie w końcu dał i to dał pewnie więcej, niż sama oczekiwałaś – do tego doprowadziła go, nie powiem, że desperacja, ale pewne mądre zdanie "nie mam już nic do stracenia..." i kolejne bardzo smutne: "przyzwyczaiłem się do tego, że tacy jak ona od razu znikają, więc będzie to mój piękny, krótki sen...".
- Raczej bardzo egoistyczne. - Popraw się, Amber, wyprostuj – gdzie to niby było miłe? W tym, że cię zatrzymywał, że jak zbity pies prosił o coś, o co nie powinien, czego, jak podejrzewał, i tak odmówisz? W zasadzie nawet nie podejrzewał – wiedział, dlatego ta rozmowa miała taki, a nie inny bieg – wcale nie tak, że mu nie zależało, chociaż powierzchownie tak to można było odebrać, jakby w zasadzie było mu zupełnie obojętne, co Ona zrobi – naturalna rekcja obronna organizmu, który nie chciał dać się zranić, nawet w najmniejszym stopniu, mając już i tak zbyt wiele wewnętrznych ran do zagojenia – każda następna ranka nie polepszałaby sprawy...
- To zły pomysł. Im jesteś bliżej fizycznie tym większa szansa, że może się stać coś groźnego.
- Raczej bardzo egoistyczne. - Popraw się, Amber, wyprostuj – gdzie to niby było miłe? W tym, że cię zatrzymywał, że jak zbity pies prosił o coś, o co nie powinien, czego, jak podejrzewał, i tak odmówisz? W zasadzie nawet nie podejrzewał – wiedział, dlatego ta rozmowa miała taki, a nie inny bieg – wcale nie tak, że mu nie zależało, chociaż powierzchownie tak to można było odebrać, jakby w zasadzie było mu zupełnie obojętne, co Ona zrobi – naturalna rekcja obronna organizmu, który nie chciał dać się zranić, nawet w najmniejszym stopniu, mając już i tak zbyt wiele wewnętrznych ran do zagojenia – każda następna ranka nie polepszałaby sprawy...
- To zły pomysł. Im jesteś bliżej fizycznie tym większa szansa, że może się stać coś groźnego.
- Amber Brickstone
Re: Sowiarnia
Nie Sty 12, 2014 12:21 am
-Każdy z nas ma w sobie trochę egoizmu. -odpowiedziała bardzo rezolutnie. Taka była prawda i nie należało się z tym kłócić. Realie życia.
-Ja też zachowuję się trochę egoistycznie, narzucając Ci swoją obecność, bo może niekoniecznie chcesz ze mną spędzać czas. -uśmiechnęła się figlarnie. Merlinie, czy ta kobieta nie uznawała momentów zwątpienia albo braku uśmiechu? Czy z niej zawsze musiała promieniować taka silna, pozytywna energia, która przenosiła się na innych ludzi? Hm.. kto to wiedział.. Może musiała, co czasem wiązała się z pewną lekkomyślnością..
Wstała, otrzepując kolana.
-Nie, nie ciesz się tak, jeszcze nie idę, prostuje kolana. -mrugnęła do niego. Mówiła prawdę, trochę zesztywniała, a potrzebowała ciagłego ruchu.
W końcu tańczyła od maleńkości.. nie mogłą tak po prostu się tego wyzbyć.
-Dla mnie to było miłe, bo skoro wolisz moje towarzystwo od atmosfery balu, to muszę Cię irytować nieco mniej jak zazwyczaj.
Przeszła się kawałek po dachówkach. Obróciła się wokół własnej osi, zamiatajac powietrze włosami i szeroko rozpostartymi rękoma.
Uważała jednak, by się nie zsunąć po niedogodnym skosie dachu.
-Mówisz, że moja bliskość jest niebezpieczna? To dziwne, ja będąc blisko kogoś czuję się bezpieczniej.. ale przynajmniej będę się mogłą chwalić mianem kobiety pułapki.. czy jak to tam mówią...
Roztarła ramiona. Ogólne odczucie temperatury nie mówiło jej, że jest zimno... ale jej ciało trochę oziębło na mrozie. Nie przejmowała się tym zbytnio.
-Strasznie wieje.. -zauważyła, gdy musiała odgarnąć włosy z twarzy. Faktycznie, włosy utrudniały jej widzenia, poza tym jej dosyć smukłe ciało było targane przez porywisty żywioł... cofnęła się o jeden krok za dużo. Dachówka pod jej stopą ułamała się i Amber straciła równowagę. Przewróciła się i z hukiem zsunęła się po spadzie dachu. Można by było myśleć, że Brickstone zginie teraz marnie przez upadek... lecz w ostatniej chwili złapała się rynny. Uderzyła ciałem o ścianę budynku, przez co syknęła cicho. Wiatr nie pomagał jej wrócić na dach.. jęknęła cicho, zapominając języka w buzi.
-Ja też zachowuję się trochę egoistycznie, narzucając Ci swoją obecność, bo może niekoniecznie chcesz ze mną spędzać czas. -uśmiechnęła się figlarnie. Merlinie, czy ta kobieta nie uznawała momentów zwątpienia albo braku uśmiechu? Czy z niej zawsze musiała promieniować taka silna, pozytywna energia, która przenosiła się na innych ludzi? Hm.. kto to wiedział.. Może musiała, co czasem wiązała się z pewną lekkomyślnością..
Wstała, otrzepując kolana.
-Nie, nie ciesz się tak, jeszcze nie idę, prostuje kolana. -mrugnęła do niego. Mówiła prawdę, trochę zesztywniała, a potrzebowała ciagłego ruchu.
W końcu tańczyła od maleńkości.. nie mogłą tak po prostu się tego wyzbyć.
-Dla mnie to było miłe, bo skoro wolisz moje towarzystwo od atmosfery balu, to muszę Cię irytować nieco mniej jak zazwyczaj.
Przeszła się kawałek po dachówkach. Obróciła się wokół własnej osi, zamiatajac powietrze włosami i szeroko rozpostartymi rękoma.
Uważała jednak, by się nie zsunąć po niedogodnym skosie dachu.
-Mówisz, że moja bliskość jest niebezpieczna? To dziwne, ja będąc blisko kogoś czuję się bezpieczniej.. ale przynajmniej będę się mogłą chwalić mianem kobiety pułapki.. czy jak to tam mówią...
Roztarła ramiona. Ogólne odczucie temperatury nie mówiło jej, że jest zimno... ale jej ciało trochę oziębło na mrozie. Nie przejmowała się tym zbytnio.
-Strasznie wieje.. -zauważyła, gdy musiała odgarnąć włosy z twarzy. Faktycznie, włosy utrudniały jej widzenia, poza tym jej dosyć smukłe ciało było targane przez porywisty żywioł... cofnęła się o jeden krok za dużo. Dachówka pod jej stopą ułamała się i Amber straciła równowagę. Przewróciła się i z hukiem zsunęła się po spadzie dachu. Można by było myśleć, że Brickstone zginie teraz marnie przez upadek... lecz w ostatniej chwili złapała się rynny. Uderzyła ciałem o ścianę budynku, przez co syknęła cicho. Wiatr nie pomagał jej wrócić na dach.. jęknęła cicho, zapominając języka w buzi.
- Sahir Nailah
Re: Sowiarnia
Nie Sty 12, 2014 1:18 am
Każdy... Nie, bzdura... Coś takiego jak bezinteresowność wciąż istnieje... Musi istnieć... Nikt Ci nie udowodni, że jest inaczej – zniszczyłoby to zupełnie Twój światopogląd, zniszczyło wszelaką wiarę, jaka jeszcze została, w świat, w ludzi, w to wszystko, przed czym się odcinałeś i lgnąłeś jednocześnie. Tak jak do tej Amber, na przykład, która była właśnie z tego świata "zewnętrznego" żywcem wyjęta, sama siebie chciała stawiać coraz dalej za murami, którymi żeś się otaczał, ignorując Twoje własne lęki i własne instynkty – kolejna głupia, naiwna owieczka, która pchała się wilkowi pod zeby – dobrze, dobrze, choć, zobaczymy, uciekniesz, kiedy wilk obnarzy zęby, czy nadal ufnie, bezczelnie będziesz do jego paszczy pchać łepek? Po Tobie bym właśnie tego się spodziewał. I tego chyba spodziewał się Sahir, chyba tego poniekąd najbardziej obawiał... Jednak łata "odejdziesz" nie opuści Cię, choćbyś bardzo chciała, bo nawet jeśli nie odejdziesz dobrowolnie, to pamiętaj – Ty jesteś śmiertelna, a On... On ma całe wieki, które będzie kroczyć sam ze sobą... I których na pewno nie przeżyje, bo już umierał. Powoli, z dnia na dzień, śmiercią okrutną i powolną, na którą sam siebie skazał... chociaż nie, przepraszam, nie skazał... Bo nie chciał umierać. Chciał jedynie chronić innych przed tym, co więził w swoim wnętrzu.
- Po co mnie prowokujesz..? - Chciałabyś więcej zdań złożonych..? Obrócił wzrok i podniósł jedną rękę, by na dłoni podeprzeć czoło, opuszczając twarz, pozwalając, by zakryły ją czarne kosmyki niepoukładanych, miękkich włosów, teraz targanych przez wiatr, któremu ten mistyczny taniec zawsze pasowął, obojętnie, jakiejby istota nie była rasy, czy by nie była zwierzęciem, mugolem, czy czarodziejem... Widzicie, natura dla wszystkich była sprawiedliwa. Jedynym jej piedestałem był naturalny łańcuch pokarmowy, na którym czarodzieje i mugole byli równi ze sobą. Przedziwne, prawda?
- Powinnaś usiąść... Możesz się poślizgnąć... - Całkowity spokój, z jakim mówił – on go wszak okalał jak ciepły koc, chroniąc... Coś przed czymś, kogoś przed kimś – większość ruchów, większość słów, była doskonale wyważana, nawet nie prowokacyjnie, zawsze pozostawało coś do dopowiedzenia, do dodania, do pokazania – więcej, więcej, więcej..! I dziwne, naprawdę cię to nie zniechęca? Poświęcenie uwagi takim, jak on, wcale nie musi być krzystne – tacy, jak On, Twoje przeciwieństwo, Amber, zazwyczaj niosą ze sobą bardzo wiele kłopotów, a On kłopoty ściągać na siebie uwielbiał... A raczej Los uwielbiał je na niego spychać, tak po prostu. Najchętniej to sam Sahir zupełnie pozbyłby się tych przykrych zdarzeń, które raz po raz coraz mocniej go dobijały do gruntu.
- Nigdy nie lubiłem balu. - Dlaczego, dlaczego go nie lubiłeś? Dlaczego nigdy nie powiesz czegoś więcej? Dlaczego słowa Cię tak gryzą..? Ach, tak... Zapomniałem... Zapomniałem, że nie przywykłeś do tego, że kiedy rozmawiasz sam ze sobą, czytasz sobie w myślach. A taka Amber czytać Ci w myślach nie mogła. I chyba by nie chciał. Zbyt wiele czaiło się tam bólu i bezsensownego poświęcenia... - To nie Twoja obecność jest niebezpieczna, tylko moja. - Poprawiłeś ją zgrabnie, unoszą na nią po raz wtóry spojrzenie – słodka Anielica, którą pieści wiatr jak najlepszy kochanek pod słońcem, słodka jasność opromieniona ostatnimi podrygami wielobarwnego słońca, postawiona na pejzażu kolorowego nieba... A może nie? Może zwyczajna przylepa, która zamęczy Cię na śmierć, dopóki jej nie zabijesz, gdy pewno dnia stracisz nad sobą kontrolę..?
- Taak... Trochę wieje... - Trochę? Trochę to mało powiedziane...
Wiatr...
Zerwałeś się – nagle, tak po prostu – jej noga poleciała w dół, a Ty poleciałeś za nią, widziałeś, jak znika, jak spada – akcja-reakcja, czyn szybszy od myśli – opadłeś na kolana, poleciałeś do przodu – spada w dół, włącza się ten paradoks, gdy rzecz dzieje się szybciej, a czas jednak zwalnia, pozwalając nam liczyć uderzenia własnego serca i napawać się dogłębnie przerażeniem, pozwalając dokładnie odczuć jak to jest, kiedy wszystkie wnętrzności zostają obciążone lodowatym soplem, ściśnięte w jeden punkt...
I ten paradoks, kiedy już zacisnąłeś palce na jej nadgarstku, zatrzymując na skraju dachu, a czas płynie dalej. Już spokojnie...
I zamierasz w bezruchu, oddychając szybko; wystraszona otchłań skierowana w oczy tego twego prywatnego aniołka... ach, zgubił skrzydełka..?
Wciągnąłeś ją powoli do góry, łapiąc w ramiona, żeby stała pełniej – owinął się wokół Ciebie jej słodki zapach, o uszy obiło tętno serca...
- Po co mnie prowokujesz..? - Chciałabyś więcej zdań złożonych..? Obrócił wzrok i podniósł jedną rękę, by na dłoni podeprzeć czoło, opuszczając twarz, pozwalając, by zakryły ją czarne kosmyki niepoukładanych, miękkich włosów, teraz targanych przez wiatr, któremu ten mistyczny taniec zawsze pasowął, obojętnie, jakiejby istota nie była rasy, czy by nie była zwierzęciem, mugolem, czy czarodziejem... Widzicie, natura dla wszystkich była sprawiedliwa. Jedynym jej piedestałem był naturalny łańcuch pokarmowy, na którym czarodzieje i mugole byli równi ze sobą. Przedziwne, prawda?
- Powinnaś usiąść... Możesz się poślizgnąć... - Całkowity spokój, z jakim mówił – on go wszak okalał jak ciepły koc, chroniąc... Coś przed czymś, kogoś przed kimś – większość ruchów, większość słów, była doskonale wyważana, nawet nie prowokacyjnie, zawsze pozostawało coś do dopowiedzenia, do dodania, do pokazania – więcej, więcej, więcej..! I dziwne, naprawdę cię to nie zniechęca? Poświęcenie uwagi takim, jak on, wcale nie musi być krzystne – tacy, jak On, Twoje przeciwieństwo, Amber, zazwyczaj niosą ze sobą bardzo wiele kłopotów, a On kłopoty ściągać na siebie uwielbiał... A raczej Los uwielbiał je na niego spychać, tak po prostu. Najchętniej to sam Sahir zupełnie pozbyłby się tych przykrych zdarzeń, które raz po raz coraz mocniej go dobijały do gruntu.
- Nigdy nie lubiłem balu. - Dlaczego, dlaczego go nie lubiłeś? Dlaczego nigdy nie powiesz czegoś więcej? Dlaczego słowa Cię tak gryzą..? Ach, tak... Zapomniałem... Zapomniałem, że nie przywykłeś do tego, że kiedy rozmawiasz sam ze sobą, czytasz sobie w myślach. A taka Amber czytać Ci w myślach nie mogła. I chyba by nie chciał. Zbyt wiele czaiło się tam bólu i bezsensownego poświęcenia... - To nie Twoja obecność jest niebezpieczna, tylko moja. - Poprawiłeś ją zgrabnie, unoszą na nią po raz wtóry spojrzenie – słodka Anielica, którą pieści wiatr jak najlepszy kochanek pod słońcem, słodka jasność opromieniona ostatnimi podrygami wielobarwnego słońca, postawiona na pejzażu kolorowego nieba... A może nie? Może zwyczajna przylepa, która zamęczy Cię na śmierć, dopóki jej nie zabijesz, gdy pewno dnia stracisz nad sobą kontrolę..?
- Taak... Trochę wieje... - Trochę? Trochę to mało powiedziane...
Wiatr...
Zerwałeś się – nagle, tak po prostu – jej noga poleciała w dół, a Ty poleciałeś za nią, widziałeś, jak znika, jak spada – akcja-reakcja, czyn szybszy od myśli – opadłeś na kolana, poleciałeś do przodu – spada w dół, włącza się ten paradoks, gdy rzecz dzieje się szybciej, a czas jednak zwalnia, pozwalając nam liczyć uderzenia własnego serca i napawać się dogłębnie przerażeniem, pozwalając dokładnie odczuć jak to jest, kiedy wszystkie wnętrzności zostają obciążone lodowatym soplem, ściśnięte w jeden punkt...
I ten paradoks, kiedy już zacisnąłeś palce na jej nadgarstku, zatrzymując na skraju dachu, a czas płynie dalej. Już spokojnie...
I zamierasz w bezruchu, oddychając szybko; wystraszona otchłań skierowana w oczy tego twego prywatnego aniołka... ach, zgubił skrzydełka..?
Wciągnąłeś ją powoli do góry, łapiąc w ramiona, żeby stała pełniej – owinął się wokół Ciebie jej słodki zapach, o uszy obiło tętno serca...
- Amber Brickstone
Re: Sowiarnia
Nie Sty 12, 2014 6:02 pm
To co przeżyła, wisząc na kamiennej rynnie, czując, jak jej palce wilgotnieją, a szorstki materiał kamienia odziera skórę z jej opuszków palców... tego nie da się opisać. Jakimś cudem jedynie ocknął się rozum Amber, by za wszelką cenę się czegoś złapać.. cieszyła się w duchu, że rynna była z kamienia, a nie jak u mugoli, z plastiku czy czegoś takiego..
Język ugrzązł jej w gardle, nie potrafiła nawet zawołać o pomoc.. liczyła na to, że jednak da sobie radę wrócić na dach.. albo właśnie pomoże jej Sahir.. tak strasznie błagała go w myślach, by jej pomógł.. by ośmielił się ja dotknąć i wciągnąć na dach..
I wtedy go ujrzała. Akurat podniosłą głowę, by zobaczyć jego twarz... i strach? Czy w jego oczach pojawiło się to mrożące krew w żyłach uczucie? I mimo tego doskoczył do niej..
Nigdy nie czuła takiej wdzięczności, jak teraz, gdy chwycił jej nadgarstek. Zaparła się drugą ręką o rynnę i mocno się zaparła.. udało jej się dzięki Krukonowi wrócić na dach, lecz całe jej ciało drżało. NA zewnątrz i w środku. Gdyby nie wiatr, ne poślizgnęłą by się.. ale gdyby nie Sahir, nie wiadomo czy by wróciła na dach..
Czuła, jak wraca jej zdolność myślenia.. i wspomnienie tego, co przeżyła wisząc. Widziałą wszystko jakby zaciemnione..
Oplotła Sahira rękami za kark i mocno się do niego wtuliła, wiedząc, że jej nogi odmówią posłuszeństwa. Kolana były miękkie i nie mogła ustać...
-Dz.. dziękuje.. Sahir... -przytuliłą się do niego mocno, nie mogąc uspokoić kołatania serca. Czuła zapach jego perfum, ciepłotę ciała... nie mogła się jeszcze odsunąć.. jeszcze nie. Bała się, że upadnie, nadal nie czuła nóg, któe chyba zostały tam gdzieś na zewnatrz.. w powietrzu..
Język ugrzązł jej w gardle, nie potrafiła nawet zawołać o pomoc.. liczyła na to, że jednak da sobie radę wrócić na dach.. albo właśnie pomoże jej Sahir.. tak strasznie błagała go w myślach, by jej pomógł.. by ośmielił się ja dotknąć i wciągnąć na dach..
I wtedy go ujrzała. Akurat podniosłą głowę, by zobaczyć jego twarz... i strach? Czy w jego oczach pojawiło się to mrożące krew w żyłach uczucie? I mimo tego doskoczył do niej..
Nigdy nie czuła takiej wdzięczności, jak teraz, gdy chwycił jej nadgarstek. Zaparła się drugą ręką o rynnę i mocno się zaparła.. udało jej się dzięki Krukonowi wrócić na dach, lecz całe jej ciało drżało. NA zewnątrz i w środku. Gdyby nie wiatr, ne poślizgnęłą by się.. ale gdyby nie Sahir, nie wiadomo czy by wróciła na dach..
Czuła, jak wraca jej zdolność myślenia.. i wspomnienie tego, co przeżyła wisząc. Widziałą wszystko jakby zaciemnione..
Oplotła Sahira rękami za kark i mocno się do niego wtuliła, wiedząc, że jej nogi odmówią posłuszeństwa. Kolana były miękkie i nie mogła ustać...
-Dz.. dziękuje.. Sahir... -przytuliłą się do niego mocno, nie mogąc uspokoić kołatania serca. Czuła zapach jego perfum, ciepłotę ciała... nie mogła się jeszcze odsunąć.. jeszcze nie. Bała się, że upadnie, nadal nie czuła nóg, któe chyba zostały tam gdzieś na zewnatrz.. w powietrzu..
- Sahir Nailah
Re: Sowiarnia
Pon Sty 13, 2014 9:54 am
I zamarłeś, mój drogi, trzymałeś ją mocno, obejmując silnymi ramionami o lekko napiętych mięśniach, by nie upadła, a sam miałeś wrażenie, że jeśli ktoś Cię zaraz nie podtrzyma, runiesz w dół, w przepaść, która nie ma dna, zapadniesz sę tam, gdzie nie ma światła i gdzie czekają na Ciebie same koszmary. Bo tam, w dole, nie było dobra – były tylko dzikie rządze, była śmierć, był smak nieistnienia i oddawania się słodkiemu szaleństwu, któe zawsze prowadziło do gardeł tych, którzy byli najbliżej. Wszystko było tam ciemne... a dla Ciebie teraz jasne – jasne było to, że musisz się trzymać krawędzi, na której zawsze balansowałeś, a z której się ześlizgnąłeś tak, jak Amber jeszcze przed chwilą i walczyłeś o tą samą cenę, co Ona – dosłownie. Ona walczyła o Swoje życie, Ty walczyłeś o Jej, miażdżąc samego siebie, aż miałeś ochotę jęknąć z bólu, który Cię ogarniał – jakby właśnie rozkwitły płomienie u Twych stóp i próbowały Cię pożreć, wtłaczając swoją gorączkę, której próbowałeś się nie poddawać – wpadłeś w ślepy zaułek, przytulajać ją, wdychając miły zapach i wsłuchując w miły uszom dźwięk bijącego serca, któremu nie potrafiłeś się oprzeć – była jak świeca dla zagubionej w mrokach ćmy, do której to owad lgnął, nawet kiedy płomyk przypalał mu już skrzydełka, nawet kiedy całkowicie je spalił – wtedy to odważna i ślepa ćma, która już opadła, latać nie mogła, wspinała się po wosku, w górę – paliło jej czułka, to nic, chciała być bliżej... W końcu nie pozostawał nawet jeden ślad po niej.
Tylko wiecie, Sahirowi to nie przeszkadzało.
Nigdy nie pragnął, by jakikolwiek ślad po nim na ziemi pozostał.
Złapałeś głębszy wdech, orientując się, na wpół otumaniony, że go zupełnie wstrzymałeś – obejmujesz drobny skarb, wystarczy, że mocniej ściśniesz i zostanie potłucozny, zniknie zupełnie – nie chcesz tego, nie chcesz, by kolejna istota znikała, która pokazywała ci blask słońca, który w samotności nie miał żadnego znaczenia, który był tylko bolesny – tego słońca, który uświadamiał "jesteś potworem, tyś dzieckiem nocy" – a cóż z tego, kogo obchodziło, żeś dzieckiem nocy być nie chciał? Poczułeś nieprzyjemny dreszcz na karku – z jednej strony napierające cienie na Ciebie, męczące, podszeptujące: "ugryź ją, będzie twoja!", z drugiej ten prawdziwy Ty, skulony i zadręczony, próbujący się tej potędze opierać.
Odsunąłeś się od niej, pijany i niekontaktowny, wciąż trzymając ją jednym ramieniem i podszedłeś do krawędzi znów, ciągnąc ją lekko za sobą...
- Zejdźmy stąd. - Szepnąłeś – strach nie chciał zniknąć z Twoich czarnych oczu, wtłoczony w otchłań esencji enigmatyczności. Tak, zejdźcie, póki Nailah jeszcze cokolwiek widzi i póki jeszcze nie padł nieprzytomny z przeciążenia, jakiemu po raz kolejny poddał swój organizm, bo było do tego naprawdę blisko.
Zsunął się pierwszy i wyciągnął ręce, by złapać dziewczynę, kiedy będzie wchodzić - kontakt fizyczny trwał o wiele, wiele za długo, wykrzywił twoją twarz w cierpieniu, którego nie potrafiłeś zeń zmazać - odsunąłeś się od niej, biorąc kolejny głębszy wdech, zamykając oczy, podpierając plecami o ścianę - taak... oddech... Chwila oddechu...
Tylko wiecie, Sahirowi to nie przeszkadzało.
Nigdy nie pragnął, by jakikolwiek ślad po nim na ziemi pozostał.
Złapałeś głębszy wdech, orientując się, na wpół otumaniony, że go zupełnie wstrzymałeś – obejmujesz drobny skarb, wystarczy, że mocniej ściśniesz i zostanie potłucozny, zniknie zupełnie – nie chcesz tego, nie chcesz, by kolejna istota znikała, która pokazywała ci blask słońca, który w samotności nie miał żadnego znaczenia, który był tylko bolesny – tego słońca, który uświadamiał "jesteś potworem, tyś dzieckiem nocy" – a cóż z tego, kogo obchodziło, żeś dzieckiem nocy być nie chciał? Poczułeś nieprzyjemny dreszcz na karku – z jednej strony napierające cienie na Ciebie, męczące, podszeptujące: "ugryź ją, będzie twoja!", z drugiej ten prawdziwy Ty, skulony i zadręczony, próbujący się tej potędze opierać.
Odsunąłeś się od niej, pijany i niekontaktowny, wciąż trzymając ją jednym ramieniem i podszedłeś do krawędzi znów, ciągnąc ją lekko za sobą...
- Zejdźmy stąd. - Szepnąłeś – strach nie chciał zniknąć z Twoich czarnych oczu, wtłoczony w otchłań esencji enigmatyczności. Tak, zejdźcie, póki Nailah jeszcze cokolwiek widzi i póki jeszcze nie padł nieprzytomny z przeciążenia, jakiemu po raz kolejny poddał swój organizm, bo było do tego naprawdę blisko.
Zsunął się pierwszy i wyciągnął ręce, by złapać dziewczynę, kiedy będzie wchodzić - kontakt fizyczny trwał o wiele, wiele za długo, wykrzywił twoją twarz w cierpieniu, którego nie potrafiłeś zeń zmazać - odsunąłeś się od niej, biorąc kolejny głębszy wdech, zamykając oczy, podpierając plecami o ścianę - taak... oddech... Chwila oddechu...
- Amber Brickstone
Re: Sowiarnia
Pon Sty 13, 2014 8:59 pm
Stało się coś nieoczekiwanego. Ta bliskość, wywołana przypadkiem.. bo jak inaczej nazwać to niefortunne poślizgnięcie się? Amber mimo odczuć Sahira, czuła coś odwrotnego. Poczuła się bezpiecznie.. wiedziała już w jego ramionach, że nic jej nie grozi..
Dla Amber czas się zatrzymał. Nadal drżała, choć nieco mniej.. słabiej.. i tylko obecność Krukona mogła ją uspokoić. Gdy sie odsunął, też przypomniała sobie o oddychaniu. Zabawne, prawda? Stanęła pewniej, nawet się wyprostowała..
Spojrzała swymi bursztynowymi oczami w te jego, ciemne jak noc, którą tak kochała i wielbiła za jej powab.. tajemniczość.. nawet niebezpieczeństwo.
-Tak.. tak, zejdźmy.. -zgodziła się cicho, przypominając sobie jak się mówi. Pozwoliła się pociągnąć do zdradliwej krawędzi.. mocno trzymała jego rąk, kiedy zsuwała się do okna, by wrócić do sowiarni.
Odsunął się pod samą ścianę, a Amber czuła się jakby odeszła wraz z nim jej pewność siebie.. nie, poczucie bezpieczeństwa.
Amber stała pod przeciwną ścianą, by odzyskać rezon. Gdy przypomniała sobie, jak się nazywa, zrobiła krok w kierunku Sahira.
-Dziękuje.. że byłeś obok. -odezwała się cicho. -I przepraszam.. za głupotę.. -i zrobiła coś, co czuła, że powinna zrobić. Zrobiła kolejny krok i złożyła na policzku Sahira krótkiego buziaka. Równie szybko jak to zrobiła, odsunęła się.
Co miała więcej powiedzieć? Sama była zaskoczona tym gestem, ale nie mogła inaczej mu podziękować.
Dla Amber czas się zatrzymał. Nadal drżała, choć nieco mniej.. słabiej.. i tylko obecność Krukona mogła ją uspokoić. Gdy sie odsunął, też przypomniała sobie o oddychaniu. Zabawne, prawda? Stanęła pewniej, nawet się wyprostowała..
Spojrzała swymi bursztynowymi oczami w te jego, ciemne jak noc, którą tak kochała i wielbiła za jej powab.. tajemniczość.. nawet niebezpieczeństwo.
-Tak.. tak, zejdźmy.. -zgodziła się cicho, przypominając sobie jak się mówi. Pozwoliła się pociągnąć do zdradliwej krawędzi.. mocno trzymała jego rąk, kiedy zsuwała się do okna, by wrócić do sowiarni.
Odsunął się pod samą ścianę, a Amber czuła się jakby odeszła wraz z nim jej pewność siebie.. nie, poczucie bezpieczeństwa.
Amber stała pod przeciwną ścianą, by odzyskać rezon. Gdy przypomniała sobie, jak się nazywa, zrobiła krok w kierunku Sahira.
-Dziękuje.. że byłeś obok. -odezwała się cicho. -I przepraszam.. za głupotę.. -i zrobiła coś, co czuła, że powinna zrobić. Zrobiła kolejny krok i złożyła na policzku Sahira krótkiego buziaka. Równie szybko jak to zrobiła, odsunęła się.
Co miała więcej powiedzieć? Sama była zaskoczona tym gestem, ale nie mogła inaczej mu podziękować.
- Sahir Nailah
Re: Sowiarnia
Wto Sty 14, 2014 12:07 am
Rozchyliłeś powieki i dotknąłeś natychmiast miejsca, w którym jej wargi dotknęły twoją skórę z oszałamiającą mocą, która wtopiła cię w podłogę i zabroniła wykonywać jakiegokolwiek ruchu. Zupełnie cię wmurowało, to był ostatni gest, jakiego mogłeś się teraz spodziewać, a jednak, niby taki zwyczajny... A taki... dobry, czuły? Ach, jak to określić, by oddać pełnię odczuć się z tym wiążących... Bo pomimo delikatności tego gestu i jego nieważkości w spojrzneiu przeważającej części społeczeństwa, to dla Ciebie to było coś bardzo zobowiązującego, to było... coś. Gest wspomninay z czasów, kiedy byłeś mały, kiedy opiekundki z domu dziecka go wykonywały, albo kiedy byłeś odrobinę starszy i czyniły go młodsze dzieci, ale w ostatnihc latach...?
Uniosłeś więc głowę, by zajrzeć w oczy dziewczyny, trochę pytająco, trochę nierozumiejąco, opierając palce na swoim jak zawsze chłodnym policzku, którego omijały rumieńcie, a jedyne niezdrowe cienie potrafiły się nań rzucić, kiedy był za bardzo przemęczony. Czy w tym momencie mógłbyś coś powiedzieć? Lekko rozchyliłeś wargi – na dzisiaj to chyba było i tak za dużo, wszystko pakowało się do twego środka, zamykając na wszystkie kłódki, bramy trzaskały przed nosem tej, która przed Tobą stała, dając znać, że dzisiaj już niczego nie wskóra, albo może odtrącając..? Twój wzrok nie odtrącał... Kwestia interpretacji drugiej osoby mogła być już różna.
Słabą, więdnącą dłonią, którą nie trzymałeś ciągle na miękkiej skórze, sięgnąłeś do drzwi, macając klamkę, którą po kilku sekundach udało ci się wreszcie znaleźć i wpuścić odrobinę cieplejszego powietrza tutaj, na zewnatrz, w zamian wnętrzu, schodom w zasadzie, oferując zimowe tchnienie świeżego powietrza.
I ten podmuch wystarczył, żeby uderzyć Cię w twarz i uprzytomnieć, ale wcale nie pomagało temu, że drżały ci dłonie, co akurat wcale nie miało nic wspólnego z pocałunkiem, jaki otrzymałeś w policzek, od stojącej tutaj niewiasty w gęstniejącym mroku.
No właśnie, mroku...
Zbliżała się noc.
Twoje Królestwo nadchodziło wraz z kurtyną ciemności.
- Nie... Nie musisz dziękować. - Ściągnąłeś lekko brwi, próbując kontrolować samego siebie, by nie zacząć tu wariować, pod koniec spotkania... - To ja dziękuję... - Stanąłeś w drzwiach i zacząłeś schodzić po schodach, dodając ostatnie zdanie cicho, bardzo cicho... Ale na pewno na tyle głośno, by dosłyszane zostało.
[z/t]
Uniosłeś więc głowę, by zajrzeć w oczy dziewczyny, trochę pytająco, trochę nierozumiejąco, opierając palce na swoim jak zawsze chłodnym policzku, którego omijały rumieńcie, a jedyne niezdrowe cienie potrafiły się nań rzucić, kiedy był za bardzo przemęczony. Czy w tym momencie mógłbyś coś powiedzieć? Lekko rozchyliłeś wargi – na dzisiaj to chyba było i tak za dużo, wszystko pakowało się do twego środka, zamykając na wszystkie kłódki, bramy trzaskały przed nosem tej, która przed Tobą stała, dając znać, że dzisiaj już niczego nie wskóra, albo może odtrącając..? Twój wzrok nie odtrącał... Kwestia interpretacji drugiej osoby mogła być już różna.
Słabą, więdnącą dłonią, którą nie trzymałeś ciągle na miękkiej skórze, sięgnąłeś do drzwi, macając klamkę, którą po kilku sekundach udało ci się wreszcie znaleźć i wpuścić odrobinę cieplejszego powietrza tutaj, na zewnatrz, w zamian wnętrzu, schodom w zasadzie, oferując zimowe tchnienie świeżego powietrza.
I ten podmuch wystarczył, żeby uderzyć Cię w twarz i uprzytomnieć, ale wcale nie pomagało temu, że drżały ci dłonie, co akurat wcale nie miało nic wspólnego z pocałunkiem, jaki otrzymałeś w policzek, od stojącej tutaj niewiasty w gęstniejącym mroku.
No właśnie, mroku...
Zbliżała się noc.
Twoje Królestwo nadchodziło wraz z kurtyną ciemności.
- Nie... Nie musisz dziękować. - Ściągnąłeś lekko brwi, próbując kontrolować samego siebie, by nie zacząć tu wariować, pod koniec spotkania... - To ja dziękuję... - Stanąłeś w drzwiach i zacząłeś schodzić po schodach, dodając ostatnie zdanie cicho, bardzo cicho... Ale na pewno na tyle głośno, by dosłyszane zostało.
[z/t]
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach