- Marjorie Greyback
Re: Sypialnia Aleca
Sob Wrz 02, 2017 2:54 pm
- Pewne osoby już i tak same są potwornie wysokie. - Sama nie wiedziała, dlaczego raczyła mu to teraz wypomnieć, patrząc na niego w ten odrobinę szelmowski sposób, ale fakt pozostawał faktem. Był dla niej olbrzymi... Albo to ona była dosyć tycia. I w tym momencie nie chodziło nawet o to, jak bardzo te różnice potrafiły przeszkadzać w tym wszystkim, do czego nie miało między nimi już nigdy więcej dojść. Chodziło jej o to, że opieka nad górą lodową stanowiła problem przy każdym przesuwaniu, podsuwaniu czy nawet mruczeniu zaklęć leczniczych albo dawkowaniu eliksirów. A on jeszcze dodatkowo mierzył wysoko. Nawet w chorobie i przy takim stanie, no, pewności siebie miał zdecydowanie jeszcze ze dwa razy więcej niż wzrostu... I ze dwa razy mniej rozumu, jeśli miała być szczera. Nie, nie uszczypliwa czy wredna, tylko szczera. Fajki i wódka? Serio? To było aż tak istotne?
- Pewnym osobom tylko tak się wydaje, bo jest im wygodnie z nałogami. - Na gacie Merlina, każdy wiedział, z czym stanowczo zbyt często utożsamiane było palenie czy picie. Papieros pomiędzy zębami? Seksowne. Szklaneczka złocistego alkoholu w ręce? Męskie. Z dwojga złego, o losie!, wolała go już wtedy, gdy palił, nie zaś pił. I chociaż to, co ona preferowała, nie miało już teraz większego znaczenia... Nie, nie lubiła obu tych nałogów. Tak po prostu nie były dla niej ani gorące, ani przyciągające. To do jego innych cech i nawyków swego czasu leciała niczym ćma do lampy. Nie powiedziała mu o tym wcześniej i nie zamierzała także zrobić tego teraz, jednakże dostrzegała w nim tyle innych rzeczy - o których, o ironio, sam zapewne nawet nie wiedział - że zakochanie się nie było trudniejsze od wypicia porcji miodu pitnego w pobliskim barze. Odkochanie zdawało się być zaś czymś bliskim niemożliwości, choć... Starała się, w porządku? Próbowała to zrobić, usiłowała - jak to ktoś kiedyś pięknie powiedział - ruszyć dalej, ale było ciężko. Nawet bez wyjątkowo trudnych dla niej rozmów, nie potrafiła tak po prostu zapomnieć o całej ich wspólnej przeszłości, niespełnionej przyszłości i tym, że sama miała olbrzymi wkład w zniszczenie tego w drobny pył. Dlatego, pogrążona przez chwilę w myślach, odpowiedziała bez zastanowienia.
- Czekała. - Nie wiedziała, czy dobrze to odebrała i czy mówił o niej, ale nie kłamała, a on mógł to odebrać dokładnie tak jak chciał, bowiem czekała zarówno wtedy, gdy razem byli - liczyła na zmiany w ich relacji, marzyła o odwzajemnieniu kiedyś jej uczuć, ale oczekiwała na to dosyć cierpliwie - i gdy odeszła. Nie potrafiła nic poradzić na te wszystkie myśli, które prowadziły ją do zastanowienia, co by było, gdyby wtedy dał jej odejść, ale potem po nią przyszedł. Jak potoczyłoby się ich życie, czy byłoby dobrze? Aż nazbyt dobrze wiedziała, że przez pierwsze miesiące poszłaby za nim bez większego zastanowienia, ale potem?
- Nienawidzisz mnie. Majaczysz. - Co rusz wpadali na siebie, jakby w ostatnim czasie ktoś postanowił zabawić się ich kosztem, raz po raz doprowadzając do spięć między nimi. Dlatego naprawdę nie sądziła, by jej wyleczenie się z niego miało aż tak mocne znaczenie. Dla niej być może tak, ale dla niego? Gorączkował, chorował, był osłabiony i zwyczajnie bredził. Nie powinna zwracać uwagi na słowa padające z jego ust, bowiem w takim stanie nie mógł odpowiadać za treść tego, co mówił. Przecież dosyć dobrze o tym wiedziała, ponieważ miała jako-takie pojęcie o działaniu wysokiej temperatury ciała na możliwość skupienia się i zdolność do jasnego myślenia. Wysyłał jej takie a nie inne sygnały, bo tego właśnie cicho od niego pragnęła, a on mimowolnie dostosowywał się do tej atmosfery. Pewnie nawet nie był do końca świadomy tego, co robił z jej myślami.
- Czego? - Spytała nieobecnym głosem, nadal na niego nie patrząc. Po prostu... Nie potrafiła. Nie umiała przenieść teraz na niego wzroku, bo była na to stanowczo zbyt rozbita psychicznie. Być może oboje potrzebowali tej rozmowy, być może taka dyskusja kiedyś zwyczajnie musiała się odbyć, ale nie zmieniało to faktu, iż czuła się teraz taka słaba. Osłabiona podobnie do tamtego okresu tuż po rozstaniu. Z tą różnicą, że teraz jeszcze bardziej nie chciała okazać tej słabości. Nie jemu, zwłaszcza że powinna tak po prostu pomóc, nie komplikując dodatkowo całej tej sytuacji. Mimo to spytała ponownie. - Czego mam nie robić? - Prawdopodobnie byłoby najlepiej, gdyby udała, że nie słyszała momentu, w którym jej przerwał. Sprzątanie było w końcu naprawdę angażującą czynnością, a ilość energii, jaką w nie wkładała, przekładała się także na głośność. A jednak nie potrafiła nie spytać.
Ciągle odwrócona plecami do łóżka, machała różdżką, kończąc ogarnianie reszty podłogi i zamierzając przejść do zaklęcia, jakie szło jej jeszcze gorzej niż niesławne gospodarcze Chłoczyść. Pakuj nienawidziła jeszcze bardziej, a jednak wykorzystała je w celu zebrania jakichś nieczystości do bliżej niezidentyfikowanego... Wiaderka? Miski? Nie mogła nie próbować skupić się na pracy, ale jednocześnie posłała pytanie w kierunku Aleca, wiedząc, że zaraz powinna skończyć początkowe ogarnianie jego sypialni, więc mogłaby pójść do kuchni, jeśli eliksir zaczynał działać. Nie spodziewała się, że nie tylko nie otrzyma na nie odpowiedzi, lecz także moment później zrobi się jeszcze bardziej blada i... Spoglądając prawdzie w oczy, po prostu zszokowana.
Jakaś część jej chciała poinformować go, że miał gorączkę. Inna cząstka Alyssy próbowała racjonalizować to myślami o tym, że był jej wdzięczny za pomoc, ale skorzystał z nietrafionego określenia. Ostatecznie blondynka obróciła się jednak - biała jak ściana, czując łzy napływające jej do oczu i drżenie warg - w kierunku mężczyzny, posyłając mu jedno spojrzenie pełne bólu, a potem w kilku krokach dopadając do drzwi i zamykając je za sobą z trzaskiem.
Nie dotarła jednak daleko, tuż za nimi czując bezwład w nogach i osuwając się plecami po drewnianej powierzchni. Podciągając kolana pod brodę, ukryła twarz w dłoniach, zaczynając trząść się jeszcze bardziej. Sama nie wiedziała, kiedy poddała się i pozwoliła łzom płynąć.
Kochał ją? O wiele lat za późno to z siebie wydusił.
- Pewnym osobom tylko tak się wydaje, bo jest im wygodnie z nałogami. - Na gacie Merlina, każdy wiedział, z czym stanowczo zbyt często utożsamiane było palenie czy picie. Papieros pomiędzy zębami? Seksowne. Szklaneczka złocistego alkoholu w ręce? Męskie. Z dwojga złego, o losie!, wolała go już wtedy, gdy palił, nie zaś pił. I chociaż to, co ona preferowała, nie miało już teraz większego znaczenia... Nie, nie lubiła obu tych nałogów. Tak po prostu nie były dla niej ani gorące, ani przyciągające. To do jego innych cech i nawyków swego czasu leciała niczym ćma do lampy. Nie powiedziała mu o tym wcześniej i nie zamierzała także zrobić tego teraz, jednakże dostrzegała w nim tyle innych rzeczy - o których, o ironio, sam zapewne nawet nie wiedział - że zakochanie się nie było trudniejsze od wypicia porcji miodu pitnego w pobliskim barze. Odkochanie zdawało się być zaś czymś bliskim niemożliwości, choć... Starała się, w porządku? Próbowała to zrobić, usiłowała - jak to ktoś kiedyś pięknie powiedział - ruszyć dalej, ale było ciężko. Nawet bez wyjątkowo trudnych dla niej rozmów, nie potrafiła tak po prostu zapomnieć o całej ich wspólnej przeszłości, niespełnionej przyszłości i tym, że sama miała olbrzymi wkład w zniszczenie tego w drobny pył. Dlatego, pogrążona przez chwilę w myślach, odpowiedziała bez zastanowienia.
- Czekała. - Nie wiedziała, czy dobrze to odebrała i czy mówił o niej, ale nie kłamała, a on mógł to odebrać dokładnie tak jak chciał, bowiem czekała zarówno wtedy, gdy razem byli - liczyła na zmiany w ich relacji, marzyła o odwzajemnieniu kiedyś jej uczuć, ale oczekiwała na to dosyć cierpliwie - i gdy odeszła. Nie potrafiła nic poradzić na te wszystkie myśli, które prowadziły ją do zastanowienia, co by było, gdyby wtedy dał jej odejść, ale potem po nią przyszedł. Jak potoczyłoby się ich życie, czy byłoby dobrze? Aż nazbyt dobrze wiedziała, że przez pierwsze miesiące poszłaby za nim bez większego zastanowienia, ale potem?
- Nienawidzisz mnie. Majaczysz. - Co rusz wpadali na siebie, jakby w ostatnim czasie ktoś postanowił zabawić się ich kosztem, raz po raz doprowadzając do spięć między nimi. Dlatego naprawdę nie sądziła, by jej wyleczenie się z niego miało aż tak mocne znaczenie. Dla niej być może tak, ale dla niego? Gorączkował, chorował, był osłabiony i zwyczajnie bredził. Nie powinna zwracać uwagi na słowa padające z jego ust, bowiem w takim stanie nie mógł odpowiadać za treść tego, co mówił. Przecież dosyć dobrze o tym wiedziała, ponieważ miała jako-takie pojęcie o działaniu wysokiej temperatury ciała na możliwość skupienia się i zdolność do jasnego myślenia. Wysyłał jej takie a nie inne sygnały, bo tego właśnie cicho od niego pragnęła, a on mimowolnie dostosowywał się do tej atmosfery. Pewnie nawet nie był do końca świadomy tego, co robił z jej myślami.
- Czego? - Spytała nieobecnym głosem, nadal na niego nie patrząc. Po prostu... Nie potrafiła. Nie umiała przenieść teraz na niego wzroku, bo była na to stanowczo zbyt rozbita psychicznie. Być może oboje potrzebowali tej rozmowy, być może taka dyskusja kiedyś zwyczajnie musiała się odbyć, ale nie zmieniało to faktu, iż czuła się teraz taka słaba. Osłabiona podobnie do tamtego okresu tuż po rozstaniu. Z tą różnicą, że teraz jeszcze bardziej nie chciała okazać tej słabości. Nie jemu, zwłaszcza że powinna tak po prostu pomóc, nie komplikując dodatkowo całej tej sytuacji. Mimo to spytała ponownie. - Czego mam nie robić? - Prawdopodobnie byłoby najlepiej, gdyby udała, że nie słyszała momentu, w którym jej przerwał. Sprzątanie było w końcu naprawdę angażującą czynnością, a ilość energii, jaką w nie wkładała, przekładała się także na głośność. A jednak nie potrafiła nie spytać.
Ciągle odwrócona plecami do łóżka, machała różdżką, kończąc ogarnianie reszty podłogi i zamierzając przejść do zaklęcia, jakie szło jej jeszcze gorzej niż niesławne gospodarcze Chłoczyść. Pakuj nienawidziła jeszcze bardziej, a jednak wykorzystała je w celu zebrania jakichś nieczystości do bliżej niezidentyfikowanego... Wiaderka? Miski? Nie mogła nie próbować skupić się na pracy, ale jednocześnie posłała pytanie w kierunku Aleca, wiedząc, że zaraz powinna skończyć początkowe ogarnianie jego sypialni, więc mogłaby pójść do kuchni, jeśli eliksir zaczynał działać. Nie spodziewała się, że nie tylko nie otrzyma na nie odpowiedzi, lecz także moment później zrobi się jeszcze bardziej blada i... Spoglądając prawdzie w oczy, po prostu zszokowana.
Jakaś część jej chciała poinformować go, że miał gorączkę. Inna cząstka Alyssy próbowała racjonalizować to myślami o tym, że był jej wdzięczny za pomoc, ale skorzystał z nietrafionego określenia. Ostatecznie blondynka obróciła się jednak - biała jak ściana, czując łzy napływające jej do oczu i drżenie warg - w kierunku mężczyzny, posyłając mu jedno spojrzenie pełne bólu, a potem w kilku krokach dopadając do drzwi i zamykając je za sobą z trzaskiem.
Nie dotarła jednak daleko, tuż za nimi czując bezwład w nogach i osuwając się plecami po drewnianej powierzchni. Podciągając kolana pod brodę, ukryła twarz w dłoniach, zaczynając trząść się jeszcze bardziej. Sama nie wiedziała, kiedy poddała się i pozwoliła łzom płynąć.
Kochał ją? O wiele lat za późno to z siebie wydusił.
[z/t]
- Alec Greyback
Re: Sypialnia Aleca
Sob Wrz 02, 2017 8:02 pm
– Pewne osoby nie mogą nic na to poradzić – i mogła mówić co chciała, ale on był pewien, że dziewczyna lubiła tę ogromną różnice wysokości między nimi. Sam ją lubił, nawet jeśli często zmuszała go do garbienia się przez co okropnie bolały go plecy. To był jednak tego rodzaju ból, który był w stanie znosić. Niczym nie mógł dorównać temu, co odczuwał teraz... Ogień, który płonął w jego żyłach, okropna gorączka, trudności z racjonalnym myśleniem, dreszcze…
Nie skomentował tego, że czekała, ani, że on rzekomo jej nienawidził. Tak samo zresztą było z pytaniem, czego nie miała robić. Nie był w stanie jej na to odpowiedzieć i bynajmniej nie było to zasługą choroby, po prostu… nie potrafił. Zacisnął jedynie mocno zęby i przemilczał każdą z tych kwestii, pogrążając się w złudnych wspomnieniach. Wszystko zaprzepaścił – zdawał sobie sprawę, ale jednak nie potrafił nie myśleć o tym, że przecież zasługiwał na jeszcze jedną szansę. Tacy jak on zawsze marnowali jedną po drugiej, ale ostatecznie byli warci tej ostatniej. Lubił tak o sobie myśleć, ale ostatecznie przecież wiedział, że był kawałem chuja i nie miał nic na swoje usprawiedliwienie. Wszystkie swoje czyny popełnił świadomie i z czystą premedytacją, a to się nie nadawało do wybaczenia. Dlatego gdy spojrzała na niego tym, załzawionym spojrzeniem, poczuł ścisk w żołądku. Momentalnie zrozumiał, że nie powinien tego powiedzieć. I otwierał usta, by dodać coś jeszcze, ale… było za późno bo dziewczyna wybiegła trzaskając drzwiami, a mu nie zostało nic innego niż opuszczenie głowy na poduszkę i rzucenie soczystego:
– Kurwa – głośno, na tyle głośno, że na pewno usłyszała stamtąd, gdzie się teraz znajdowała. Był gnojem, zachował się jak najgorszy egoista i brzydził się sobą. Zarówno dlatego jak się zachował, ale także z powodu tego uczucia, któremu pozwolił w sobie zakiełkować. I zamknął powoli oczy, pogrążając się w ciemności i swoich paskudnych myślach. Nie wiedział nawet kiedy pogrążył się w śnie, które z kolei od samego początku nie były dla niego najłaskawsze…
Nie skomentował tego, że czekała, ani, że on rzekomo jej nienawidził. Tak samo zresztą było z pytaniem, czego nie miała robić. Nie był w stanie jej na to odpowiedzieć i bynajmniej nie było to zasługą choroby, po prostu… nie potrafił. Zacisnął jedynie mocno zęby i przemilczał każdą z tych kwestii, pogrążając się w złudnych wspomnieniach. Wszystko zaprzepaścił – zdawał sobie sprawę, ale jednak nie potrafił nie myśleć o tym, że przecież zasługiwał na jeszcze jedną szansę. Tacy jak on zawsze marnowali jedną po drugiej, ale ostatecznie byli warci tej ostatniej. Lubił tak o sobie myśleć, ale ostatecznie przecież wiedział, że był kawałem chuja i nie miał nic na swoje usprawiedliwienie. Wszystkie swoje czyny popełnił świadomie i z czystą premedytacją, a to się nie nadawało do wybaczenia. Dlatego gdy spojrzała na niego tym, załzawionym spojrzeniem, poczuł ścisk w żołądku. Momentalnie zrozumiał, że nie powinien tego powiedzieć. I otwierał usta, by dodać coś jeszcze, ale… było za późno bo dziewczyna wybiegła trzaskając drzwiami, a mu nie zostało nic innego niż opuszczenie głowy na poduszkę i rzucenie soczystego:
– Kurwa – głośno, na tyle głośno, że na pewno usłyszała stamtąd, gdzie się teraz znajdowała. Był gnojem, zachował się jak najgorszy egoista i brzydził się sobą. Zarówno dlatego jak się zachował, ale także z powodu tego uczucia, któremu pozwolił w sobie zakiełkować. I zamknął powoli oczy, pogrążając się w ciemności i swoich paskudnych myślach. Nie wiedział nawet kiedy pogrążył się w śnie, które z kolei od samego początku nie były dla niego najłaskawsze…
- Marjorie Greyback
Re: Sypialnia Aleca
Nie Wrz 03, 2017 2:55 pm
|po sypialni Ezry [ten sam wieczór]
Było już grubo po dwudziestej pierwszej, gdy udało jej się wreszcie dokończyć przygotowywanie jedzenia i zebrać się w sobie na tyle, by znaleźć siły do powrotu do sypialni Aleca. Była zmęczona i wyczerpana całym tym dniem, musiała to sobie szczerze przyznać, jednakże to nie wizja braku rychłego położenia się snu była powodem, dla którego Meadowes tak bardzo wahała się przed zapukaniem do drzwi. Poprawiając na ramionach o wiele za duży na nią polar - który znalazła za kanapą; w mieszkaniu zrobiło się wyjątkowo chłodno, ale nie chciała zamykać okien, by dobrze wywietrzyć salon - opatuliła się nim bardziej i cichutko zastukała, czekając na odpowiedź. Tak naprawdę miała tam wejść nawet mimo jej braku, jednakże wolała zachować pozory dobrego wychowania. To już nie było jej mieszkanie, była tu gościem i wiedziała o tym nawet aż za dobrze.
I kiedy faktycznie nie usłyszała ani proszę, ani wynoś się, musiała przyznać, że na chwilę zamarło jej serce, a przez głowę przetoczyły się najbardziej czarne myśli. Zaraz jednak zganiła samą siebie, bo przecież było już dosyć późno - zwłaszcza dla chorej osoby - i najprawdopodobniej Greyback po prostu spał. Nie chciała go budzić, jednakże musiała to zrobić, by dokończyć to, co zaczęła przed podaniem mu pierwszego eliksiru. Miała szczerą nadzieję, że było mu już na tyle lepiej, by miał na to dostatecznie dużo sił. Naprawdę chciała w to wierzyć, łokciem otwierając drzwi i wsuwając się przez szparę wraz z parującą bulionówką pełną lekkostrawnej zupy z miękkimi warzywami, kaszą i drobniutkimi kostkami chudego mięsa.
Wewnątrz było ciemno, jednak nie na tyle, by zupełnie nic nie widziała. Ciemności dostatecznie rozświetlało blade światło nocnego Nokturnu, które wpadało przez okno od strony podwórka. Alyssa - stawiając ostrożne i jak najcichsze kroki - podeszła do parapetu, stawiając na nim naczynie i do końca przymykając okno, po czym obróciła się w stronę łóżka, przyklękając przy samym brzegu.
- Alec? - Szepnęła, wyciągając rękę, żeby przyłożyć ją do czoła mężczyzny. - Przepraszam, że cię budzę. Jak się czujesz? - Wybacz, że uciekłam.
Było już grubo po dwudziestej pierwszej, gdy udało jej się wreszcie dokończyć przygotowywanie jedzenia i zebrać się w sobie na tyle, by znaleźć siły do powrotu do sypialni Aleca. Była zmęczona i wyczerpana całym tym dniem, musiała to sobie szczerze przyznać, jednakże to nie wizja braku rychłego położenia się snu była powodem, dla którego Meadowes tak bardzo wahała się przed zapukaniem do drzwi. Poprawiając na ramionach o wiele za duży na nią polar - który znalazła za kanapą; w mieszkaniu zrobiło się wyjątkowo chłodno, ale nie chciała zamykać okien, by dobrze wywietrzyć salon - opatuliła się nim bardziej i cichutko zastukała, czekając na odpowiedź. Tak naprawdę miała tam wejść nawet mimo jej braku, jednakże wolała zachować pozory dobrego wychowania. To już nie było jej mieszkanie, była tu gościem i wiedziała o tym nawet aż za dobrze.
I kiedy faktycznie nie usłyszała ani proszę, ani wynoś się, musiała przyznać, że na chwilę zamarło jej serce, a przez głowę przetoczyły się najbardziej czarne myśli. Zaraz jednak zganiła samą siebie, bo przecież było już dosyć późno - zwłaszcza dla chorej osoby - i najprawdopodobniej Greyback po prostu spał. Nie chciała go budzić, jednakże musiała to zrobić, by dokończyć to, co zaczęła przed podaniem mu pierwszego eliksiru. Miała szczerą nadzieję, że było mu już na tyle lepiej, by miał na to dostatecznie dużo sił. Naprawdę chciała w to wierzyć, łokciem otwierając drzwi i wsuwając się przez szparę wraz z parującą bulionówką pełną lekkostrawnej zupy z miękkimi warzywami, kaszą i drobniutkimi kostkami chudego mięsa.
Wewnątrz było ciemno, jednak nie na tyle, by zupełnie nic nie widziała. Ciemności dostatecznie rozświetlało blade światło nocnego Nokturnu, które wpadało przez okno od strony podwórka. Alyssa - stawiając ostrożne i jak najcichsze kroki - podeszła do parapetu, stawiając na nim naczynie i do końca przymykając okno, po czym obróciła się w stronę łóżka, przyklękając przy samym brzegu.
- Alec? - Szepnęła, wyciągając rękę, żeby przyłożyć ją do czoła mężczyzny. - Przepraszam, że cię budzę. Jak się czujesz? - Wybacz, że uciekłam.
- Alec Greyback
Re: Sypialnia Aleca
Nie Wrz 03, 2017 3:19 pm
Znowu ten sam koszmar o najmroczniejszych otchłaniach piekła, żrących skórę płomieniach i sam Merlin wie, o czym jeszcze. Choć sen, w jakim się znalazł nie należał do przyjemnych, ani łaskawych to nie potrafił się z niego obudzić. Po prostu przewracał się z jednego boku na drugi, gwałtownie kręcąc głowę, zupełnie jakby miało mu to pomóc odgonić od siebie kata, który czyhał na jego życie…
Nie miał zielonego pojęcia ile tkwił w tym koszmarze, a z pewnością wydawało mu się, że wieczność, ale nagle ze snu wyrwał go melodyjny śmiech i wrzaski, dochodzące z drugiego pokoju. Alec gwałtownie podniósł się do pionu, czując jak z jego czoła leją się strużki potu. Myślał – przez chwilę miał nieodparte wrażenie – że wydarzyło się coś naprawdę złego. Że jeden z jego klientów dopadł Alyssę i Ezrę, a on nie miał możliwości udania się na ratunek… Próbował nawet spuścić nogi z łóżka i pójść sprawdzić, czy wszystko w porządku, ale nie dość, że brakło mu do tego siły, to śmiech zaczął wreszcie przypominać śmiech, a nie inne dźwięki, będące formą obronną przed – o zgrozo – torturami. Alec wręcz odetchnął z ulgą ponownie opuszczając głowę na poduszkę i zamykając ociężałe powieki.
Nie potrafił już jednak zasnąć i bynajmniej nie było to spowodowane przez śmiechy i dobry nastrój Alyssy i Ezry. To myśli i ukłucie w okolicy serca nie dawały mu spokoju. Zrozumiał, że to on stał na jej drodze do szczęścia. Będąc z nim? Płakała, trzęsły jej się dłonie, nie potrafiła obdarzyć go najkrótszym spojrzeniem. Natomiast bez niego tylko się śmiała i głośno dokazywała z dzieckiem. Alec przełknął głośno gulę, która wyrosła w jego gardle, po czym obrócił się na bok, chcąc zakryć sobie głowę poduszką. I mimo, że poduszkowa ochrona tamowała głośne dźwięki, tak jego myśli stawały się coraz głośniejsze…
Było jej bez niej lepiej. Nienawidziła go. On ją kochał, potrzebował, a jej… było lepiej bez niego. To właśnie ta świadomość tak bardzo go paraliżowała. Nie powinna mu pomagać, nie powinna tu zostawać, bo widział ile kosztował dziewczynę kontakt z nim. I gdy zapukała do drzwi, po prostu siedział cicho, mając nadzieję, że to wystarczająco odstraszy dziewczynę. W taki sam sposób, jak tamto niefortunne wyznanie. Coraz bardziej żałował, że w ogóle przyszło mu na myśl powiedzenie jej tych dwóch paskudnych słów, których i tak się przecież brzydził… I cóż jego milczenie nijak miało tu zadziałać, bo już chwilę później usłyszał otwierające się drzwi. Nie miał zamiaru udawać, że śpi, jak małe dziecko, które przyłapano na gorącym uczynku, toteż nie zamknął oczu, beznamiętnie wpatrując się w ścianę… Dopiero delikatna dłoń na jego czole zmusiła go do przeniesienia wzroku z fascynującego, okrytego ciemnością muru w jej piękne błękitne oczy.
– Nie spałem – odparł zachrypniętym od długiego niemówienia głosem, po czym wzruszył obojętnie ramionami, jakby to nie miało znaczenia. Fizycznie czuł się lepiej, natomiast psychicznie? Cóż.
– Myślałem, że odeszłaś.
Nie miał zielonego pojęcia ile tkwił w tym koszmarze, a z pewnością wydawało mu się, że wieczność, ale nagle ze snu wyrwał go melodyjny śmiech i wrzaski, dochodzące z drugiego pokoju. Alec gwałtownie podniósł się do pionu, czując jak z jego czoła leją się strużki potu. Myślał – przez chwilę miał nieodparte wrażenie – że wydarzyło się coś naprawdę złego. Że jeden z jego klientów dopadł Alyssę i Ezrę, a on nie miał możliwości udania się na ratunek… Próbował nawet spuścić nogi z łóżka i pójść sprawdzić, czy wszystko w porządku, ale nie dość, że brakło mu do tego siły, to śmiech zaczął wreszcie przypominać śmiech, a nie inne dźwięki, będące formą obronną przed – o zgrozo – torturami. Alec wręcz odetchnął z ulgą ponownie opuszczając głowę na poduszkę i zamykając ociężałe powieki.
Nie potrafił już jednak zasnąć i bynajmniej nie było to spowodowane przez śmiechy i dobry nastrój Alyssy i Ezry. To myśli i ukłucie w okolicy serca nie dawały mu spokoju. Zrozumiał, że to on stał na jej drodze do szczęścia. Będąc z nim? Płakała, trzęsły jej się dłonie, nie potrafiła obdarzyć go najkrótszym spojrzeniem. Natomiast bez niego tylko się śmiała i głośno dokazywała z dzieckiem. Alec przełknął głośno gulę, która wyrosła w jego gardle, po czym obrócił się na bok, chcąc zakryć sobie głowę poduszką. I mimo, że poduszkowa ochrona tamowała głośne dźwięki, tak jego myśli stawały się coraz głośniejsze…
Było jej bez niej lepiej. Nienawidziła go. On ją kochał, potrzebował, a jej… było lepiej bez niego. To właśnie ta świadomość tak bardzo go paraliżowała. Nie powinna mu pomagać, nie powinna tu zostawać, bo widział ile kosztował dziewczynę kontakt z nim. I gdy zapukała do drzwi, po prostu siedział cicho, mając nadzieję, że to wystarczająco odstraszy dziewczynę. W taki sam sposób, jak tamto niefortunne wyznanie. Coraz bardziej żałował, że w ogóle przyszło mu na myśl powiedzenie jej tych dwóch paskudnych słów, których i tak się przecież brzydził… I cóż jego milczenie nijak miało tu zadziałać, bo już chwilę później usłyszał otwierające się drzwi. Nie miał zamiaru udawać, że śpi, jak małe dziecko, które przyłapano na gorącym uczynku, toteż nie zamknął oczu, beznamiętnie wpatrując się w ścianę… Dopiero delikatna dłoń na jego czole zmusiła go do przeniesienia wzroku z fascynującego, okrytego ciemnością muru w jej piękne błękitne oczy.
– Nie spałem – odparł zachrypniętym od długiego niemówienia głosem, po czym wzruszył obojętnie ramionami, jakby to nie miało znaczenia. Fizycznie czuł się lepiej, natomiast psychicznie? Cóż.
– Myślałem, że odeszłaś.
- Marjorie Greyback
Re: Sypialnia Aleca
Nie Wrz 03, 2017 3:57 pm
Znała oddech uśpionego człowieka i dosyć dobrze potrafiła odróżnić go od tego u kogoś, kto nie spał i najwyraźniej nawet nie silił się, by udawać, że tak nie było. Co prawda, sposób oddychania zdrowego człowieka znacząco różnił się od tego, w jaki robił to ktoś ogarnięty gorączką, ale nadal wiedziała. Wystarczyło wyłącznie zbliżenie się i uklęknięcie przy łóżku, aby zdała sobie sprawę z tego, iż milczenie było wyłącznie sposobem na zignorowanie jej. Zabolało, nie potrafiła kłamać przed sobą samą, że to autentycznie ją zabolało i że sprawiło, iż poczuła się jak niechciany gość, prawie że jak typowy intruz. Znacznie bardziej wolałaby usłyszeć zwykłe wynoś się albo zostaw mnie w spokoju, niżeli zetknąć się z ciszą. Ta była dla niej bowiem jak mur pnący się coraz wyżej i wyżej. Nie chciała tej przeszkody. Już i tak stało pomiędzy nimi zbyt wiele trudności, by dokładać do tego kolejne.
Dlatego odetchnęła z ulgą, gdy Alec zwrócił na nią spojrzenie i otworzył usta. I choć to nie była już tamta atmosfera, jaką stworzyła z Ezrą - ta była znacznie cięższa, bardziej duszna i mroczna - nie potrafiła ukryć delikatnego uniesienia kącików ust, gdy usłyszała chrypiące słowa. Przecież nie dalej jak dwie godziny temu rozmawiała o tym z Esdrasem. Teraz jednak zastanawiając się, czy chodziło wyłącznie o papierosy, czy także o wysuszone, zaschnięte gardło. Z ulgą czując, że gorączka zaczęła chociaż trochę odpuszczać, Alyssa nie była jednak zbyt zadowolona z odpowiedzi, jaką otrzymała na swoje przepełnione troską pytania. Nie liczyła na zbyt długą wypowiedź, jednakże niosącą ze sobą przynajmniej trochę informacji. Nie dostała nic z tego. Nie spał i myślał, że odeszła.
Po tym wszystkim? Po tym wszystkim naprawdę sądził, że wyniosłaby się bez słowa? Nie sądziła, że miał ją za podobną osobę. Owszem, swoim wyznaniem całkowicie zburzył resztki spokoju ducha Alyssy, jednak ta ani myślała po prostu go tak zostawić. Obiecała się nim zająć. Przysięgła to Esdrasowi, sobie samej i poniekąd także właśnie jemu. Te ostatnie słowa były dla niej gorsze niż wzruszenie ramionami, były... Jak najostrzejszy policzek wymierzony prosto w jej twarz. Nie potrafiła ukryć, że ją to zabolało. Reakcja - natychmiastowe odwrócenie wzroku i skrzywienie się, jakby faktycznie ktoś ją uderzył - była silniejsza od niej. Wiedziała, że popełniła błąd. Nie, nie teraz... Wtedy. Popełniła błąd, gdy zebrała się i nagle zniknęła z jego życia, ale była taka młoda i roztrzęsiona całą sytuacją między nimi, tymi miesiącami milczenia, a potem Mrocznym Znakiem odkrytym nagle na skórze kogoś, kogo kochała, komu ufała. Być może faktycznie zasłużyła sobie na przypominanie. Nie powinna mieć mu za złe, że chciał jej to wypomnieć. Powinna przyjąć to bez gadania, bez łez pojawiających się w kącikach oczu, bez marszczenia się czy odwracania wzroku. Dorośli ludzie brali odpowiedzialność za swoje uczynki, czyż nie?
A jednak nie potrafiła tego zrobić, opuszczając dłoń z czoła Aleca i wbijając wzrok w swoje ręce - tak blade w mroku nocy i mdłym świetle wpadającym przez okno. Miał święte prawo do tego, o czym przypominał. Nie mogła mu tego odmówić, po prostu nie mogła. A jednak czuła się tym tak paskudnie przytłoczona, znacznie mniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Gdyby mogła, cóż, prawdopodobnie zapadłaby się teraz w podłogę. Ale musiała po prostu to przetrzymać, zwalczyć własne wyrzuty sumienia i przygotować się psychicznie na każdy kolejny cios. Minęły może ze dwie albo trzy minuty, ale ostatecznie ponownie spojrzała na mężczyznę, powstrzymując drżenie warg.
- Pójdę, jeśli chcesz. - Wyszeptała, nawet nie próbując wysilić się na cień uśmiechu. - Ale wpierw musisz się dojść do siebie na tyle, żeby móc dostać się do Munga. Przyniosłam ci zupę. - Poinformowała słabym głosem, wskazując głową na miskę ze stygnącym jedzeniem, a potem znowu przenosząc wzrok na chorego. - Podać ci wpierw trochę wody?
Dlatego odetchnęła z ulgą, gdy Alec zwrócił na nią spojrzenie i otworzył usta. I choć to nie była już tamta atmosfera, jaką stworzyła z Ezrą - ta była znacznie cięższa, bardziej duszna i mroczna - nie potrafiła ukryć delikatnego uniesienia kącików ust, gdy usłyszała chrypiące słowa. Przecież nie dalej jak dwie godziny temu rozmawiała o tym z Esdrasem. Teraz jednak zastanawiając się, czy chodziło wyłącznie o papierosy, czy także o wysuszone, zaschnięte gardło. Z ulgą czując, że gorączka zaczęła chociaż trochę odpuszczać, Alyssa nie była jednak zbyt zadowolona z odpowiedzi, jaką otrzymała na swoje przepełnione troską pytania. Nie liczyła na zbyt długą wypowiedź, jednakże niosącą ze sobą przynajmniej trochę informacji. Nie dostała nic z tego. Nie spał i myślał, że odeszła.
Po tym wszystkim? Po tym wszystkim naprawdę sądził, że wyniosłaby się bez słowa? Nie sądziła, że miał ją za podobną osobę. Owszem, swoim wyznaniem całkowicie zburzył resztki spokoju ducha Alyssy, jednak ta ani myślała po prostu go tak zostawić. Obiecała się nim zająć. Przysięgła to Esdrasowi, sobie samej i poniekąd także właśnie jemu. Te ostatnie słowa były dla niej gorsze niż wzruszenie ramionami, były... Jak najostrzejszy policzek wymierzony prosto w jej twarz. Nie potrafiła ukryć, że ją to zabolało. Reakcja - natychmiastowe odwrócenie wzroku i skrzywienie się, jakby faktycznie ktoś ją uderzył - była silniejsza od niej. Wiedziała, że popełniła błąd. Nie, nie teraz... Wtedy. Popełniła błąd, gdy zebrała się i nagle zniknęła z jego życia, ale była taka młoda i roztrzęsiona całą sytuacją między nimi, tymi miesiącami milczenia, a potem Mrocznym Znakiem odkrytym nagle na skórze kogoś, kogo kochała, komu ufała. Być może faktycznie zasłużyła sobie na przypominanie. Nie powinna mieć mu za złe, że chciał jej to wypomnieć. Powinna przyjąć to bez gadania, bez łez pojawiających się w kącikach oczu, bez marszczenia się czy odwracania wzroku. Dorośli ludzie brali odpowiedzialność za swoje uczynki, czyż nie?
A jednak nie potrafiła tego zrobić, opuszczając dłoń z czoła Aleca i wbijając wzrok w swoje ręce - tak blade w mroku nocy i mdłym świetle wpadającym przez okno. Miał święte prawo do tego, o czym przypominał. Nie mogła mu tego odmówić, po prostu nie mogła. A jednak czuła się tym tak paskudnie przytłoczona, znacznie mniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Gdyby mogła, cóż, prawdopodobnie zapadłaby się teraz w podłogę. Ale musiała po prostu to przetrzymać, zwalczyć własne wyrzuty sumienia i przygotować się psychicznie na każdy kolejny cios. Minęły może ze dwie albo trzy minuty, ale ostatecznie ponownie spojrzała na mężczyznę, powstrzymując drżenie warg.
- Pójdę, jeśli chcesz. - Wyszeptała, nawet nie próbując wysilić się na cień uśmiechu. - Ale wpierw musisz się dojść do siebie na tyle, żeby móc dostać się do Munga. Przyniosłam ci zupę. - Poinformowała słabym głosem, wskazując głową na miskę ze stygnącym jedzeniem, a potem znowu przenosząc wzrok na chorego. - Podać ci wpierw trochę wody?
- Alec Greyback
Re: Sypialnia Aleca
Nie Wrz 03, 2017 4:26 pm
I choć ona nie potrafiła się na niego patrzeć, o nie odrywał od niej spojrzenia nawet na ułamek sekundy. Wiedział, że po raz kolejny postąpił nie w porządku, ale nie było mu nawet przykro z tego powodu. Wcześniej odeszła, teraz też mogła to zrobić – w każdej jednej chwili, nawet go o tym nie informując. Jakim cudem miał komukolwiek jeszcze zaufać? Po tym wszystkim między nimi? Widział, że była zmieszana, dostrzegał również ból gromadzący się w jej jasnych oczach. I.. cóż, on również poczuł ukłucie w okolicach serca. To pewnie dlatego postanowił w końcu przerwać ciszę.
– Zostań – tym razem – i ciężko nawet powiedzieć, czy była to prośba, czy coś zupełnie innego, to wypowiedział to niezwykle gwałtownie. Jedno było jednak jasne – chciał, by została. Najlepiej, by nigdy nie odchodziła, ale nie miał zamiaru się łudzić co do tego drugiego. Miała odejść, gdy tylko on poczuje się lepiej… Czy było nie w porządku to, że on wcale nie chciał się czuć dobrze? Mógł gnić w tym łóżku, będąc pożeranym przez ten cholerny ból i gorączkę, byle tylko ona już nie odchodziła…Alec rozchylił wargi, czując jak znowu oblewają go poty – ale zdecydowanie nie były one spowodowane gorączką. Tak bardzo chciał by wszystko było jak dawniej. Co prawda nie wiedział, czy byłby w stanie wybaczyć jej tę cholerną ucieczkę, to jednak uczucie, które odczuwał – a którego nazwę wreszcie poznał, było silniejsze z minuty na minutę.
– Żadnego Munga – wydusił przez zaciśnięte zęby, jednocześnie odchrząkając. W pewnym momencie posądził nawet Alyssę, że specjalnie wyciągała sprawę tego całego Munga, by tylko uzyskać od niego zdesperowane, stanowcze wypowiedzi i błagalne spojrzenie, którym i teraz ją obdarował. O własnych siłach podniósł się do siadu, jednocześnie opierając głowę o ścianę, po czym sięgnął dłonią po miskę z zupą.
– Piłem niedawno – i znowu krótkie, wyprane z emocji stwierdzenie. I choć wciąż miał mało sił to najwyraźniej stawał się coraz bardziej samodzielny. Nie chciał litości, tym bardziej po tym co usłyszała od niego. Wydawało mu się, że te słowa były wszystkim czego zawsze chciała. Kluczem do tego, by ją przy sobie zatrzymać. Dzisiaj jednak odkrył, że się grubo pomylił w ocenie tej sytuacji… Westchnął ciężko, wreszcie ściągając miskę z tego cholernego parapetu – i na nieszczęście rozlewając trochę zupy na materac łóżka – po czym wcisnął sobie do buzi łyżkę zbyt gorącego płynu… Momentalnie zaczął przeraźliwie kaszleć i odwracać wzrok. Cóż… na to też zasłużył. I choć napełnił drugą łyżkę alyssową zupą, to zanim wcisnął ją sobie do ust, przeniósł wzrok na blondynkę:
– Dlaczego nie usiądziesz na łóżku? – bo najwyraźniej był zbity z tropu. Rozumiał, że wyglądał paskudnie, ale na Merlina nie musiała siedzieć na podłodze! Alec wręcz wywrócił oczami, po czy gestem głowy wskazał na drugą połówkę łóżka, tym samym nakazując jej by usiadła obok.
– Nie gryzę, nie ma jeszcze pełni.
– Zostań – tym razem – i ciężko nawet powiedzieć, czy była to prośba, czy coś zupełnie innego, to wypowiedział to niezwykle gwałtownie. Jedno było jednak jasne – chciał, by została. Najlepiej, by nigdy nie odchodziła, ale nie miał zamiaru się łudzić co do tego drugiego. Miała odejść, gdy tylko on poczuje się lepiej… Czy było nie w porządku to, że on wcale nie chciał się czuć dobrze? Mógł gnić w tym łóżku, będąc pożeranym przez ten cholerny ból i gorączkę, byle tylko ona już nie odchodziła…Alec rozchylił wargi, czując jak znowu oblewają go poty – ale zdecydowanie nie były one spowodowane gorączką. Tak bardzo chciał by wszystko było jak dawniej. Co prawda nie wiedział, czy byłby w stanie wybaczyć jej tę cholerną ucieczkę, to jednak uczucie, które odczuwał – a którego nazwę wreszcie poznał, było silniejsze z minuty na minutę.
– Żadnego Munga – wydusił przez zaciśnięte zęby, jednocześnie odchrząkając. W pewnym momencie posądził nawet Alyssę, że specjalnie wyciągała sprawę tego całego Munga, by tylko uzyskać od niego zdesperowane, stanowcze wypowiedzi i błagalne spojrzenie, którym i teraz ją obdarował. O własnych siłach podniósł się do siadu, jednocześnie opierając głowę o ścianę, po czym sięgnął dłonią po miskę z zupą.
– Piłem niedawno – i znowu krótkie, wyprane z emocji stwierdzenie. I choć wciąż miał mało sił to najwyraźniej stawał się coraz bardziej samodzielny. Nie chciał litości, tym bardziej po tym co usłyszała od niego. Wydawało mu się, że te słowa były wszystkim czego zawsze chciała. Kluczem do tego, by ją przy sobie zatrzymać. Dzisiaj jednak odkrył, że się grubo pomylił w ocenie tej sytuacji… Westchnął ciężko, wreszcie ściągając miskę z tego cholernego parapetu – i na nieszczęście rozlewając trochę zupy na materac łóżka – po czym wcisnął sobie do buzi łyżkę zbyt gorącego płynu… Momentalnie zaczął przeraźliwie kaszleć i odwracać wzrok. Cóż… na to też zasłużył. I choć napełnił drugą łyżkę alyssową zupą, to zanim wcisnął ją sobie do ust, przeniósł wzrok na blondynkę:
– Dlaczego nie usiądziesz na łóżku? – bo najwyraźniej był zbity z tropu. Rozumiał, że wyglądał paskudnie, ale na Merlina nie musiała siedzieć na podłodze! Alec wręcz wywrócił oczami, po czy gestem głowy wskazał na drugą połówkę łóżka, tym samym nakazując jej by usiadła obok.
– Nie gryzę, nie ma jeszcze pełni.
- Marjorie Greyback
Re: Sypialnia Aleca
Nie Wrz 03, 2017 5:20 pm
Nagła... Prośba? Polecenie? Stwierdzenie? Nagłe słowo, jakie padło z ust Aleca, prawie doprowadziło ją do podskoczenia w miejscu. Nie zrobiła tego jednak, czując ciężar w swoich nogach, który utrzymywał ją na podłodze. Gdyby mogła, autentycznie zapadłaby się w nią jeszcze bardziej. Takie życzenie nie mogło być jednak spełnione, więc równie dobrze mogła zostać. Ba!, skrycie liczyła na to, że nie zostanie wygoniona, że nie każe jej iść, ale jednocześnie nie będzie też uporczywie milczał. To nie był koncert spełnionych życzeń - gdyby ta sytuacja nim była, wtedy z pewnością nie siedzieliby razem w takiej atmosferze - lecz przynajmniej nie wszystkie były zmarnowane.
- Upierasz się przy tym jak mało kto. - Westchnęła ciężko, kręcąc głową. - Pracuję tam, mogę spróbować zapewnić ci pojedynczy pokój, jeśli tylko dasz się do tego przekonać. Nawet nie próbujesz mówić mi o swoim stanie, więc nie wiem, na ile dobrze działa eliksir. Mogę się tego tylko domyślać, a to nie pomoże ani mi, ani tobie. Szczególnie tobie. - Czy naprawdę musiała przemawiać do niego jak do upartego osła? Przecież doskonale wiedział, że i tak ryzykowała, kiedy godziła się, aby spróbować wyleczyć go na własną rękę. Bała się o niego, bo go kochała, być może nawet zbyt mocno go kochała i z pewnością nie chciała utracić. Nie chciała przyczynić się do tej utraty. Wolała odejść po jego wyzdrowieniu - choć mówił jej, że ją kochał, nie mieli przecież szans na normalny związek - i przecierpieć ponowne rozstanie, niżeli go opłakiwać.
On jednak najwyraźniej niewiele się przez ten czas zmienił. Dalej tkwiła w nim ta niechęć do wszelkich magomedyków, szpitali, do otrzymywania pomocy, a szczególnie do mówienia o swoim stanie czy o swoich odczuciach. Nie mogła rozmawiać z nim w ten sposób, musiała poznać fakty, nawet te najgorsze. Tego właśnie obawiała się od samego początku, kiedy poprosił ją o zajęcie się ranami i stanem zdrowia... Że będzie zgrywać przed nią mężczyznę. Samodzielnego, nieczułego na czynniki zewnętrzne, twardego, niepotrzebującego wyręczania. Na Merlina, nie musiał się tak przemęczać, przecież mogła sięgnąć po miskę.
- Jak niedawno? - Czuła, że najwyraźniej musiała dopytywać go nawet o takie szczegóły, niespokojnie obserwując jego postępowanie z zupą i krzywiąc się, gdy dostrzegła, że nawet nie podmuchał na łyżkę. Reszta sytuacji była do przewidzenia. Meadowes momentalnie wychyliła się w przód, jakby chciała go zaasekurować, kiedy zaczął kaszleć. Praktycznie od razu rozejrzała się też w poszukiwaniu krwi. Tej jednak nie było. Mogła odetchnąć z cieniem ulgi, słuchając tego, co miał jej do powiedzenia.
- Sama nie wiem. - Bo faktycznie. Usiadła na podłodze, ponieważ to właśnie o tym pomyślała na samym początku. Nie wzięła pod uwagę tego, by wypadało jej siadać na łóżku, zwłaszcza przy kimś, kto mógł spać. A kiedy zauważyła, że tego nie robił i gdy odezwał się do niej chrapliwie? Nie myślała już o tym, by się przesiadać. Nie było jej źle tu, gdzie siedziała. Zwłaszcza że wcześniej ogarnęła pomieszczenie. Poza tym...
Nie chciała mu przypominać, że pościel była brudna czy zakrwawiona. W ciemnościach nie było tego aż tak bardzo widać, a ona wolała po prostu zgodzić się na jego zaproszenie, niżeli swoją odmową doprowadzić do jeszcze bardziej napiętej atmosfery. Skoro wysilał się na taki gest, nie zamierzała go urazić. Zresztą... Od samej nieczystości kołdry, prześcieradła czy poduszek, cóż, znacznie gorsze było chyba poczucie znajdowania się za blisko. Był między nimi ten rodzaj napięcia, które odpychało Alyssę od podobnych gestów, bowiem ostatnią rzeczą, jaką chciałaby zrobić, było zbyt mocne danie sobie nadziei na powrót do przeszłości. Tej samej, która już przecież nie istniała. Nie było tego, co kiedyś zdawało się prawdziwe. Obecnie pozostały im tylko urywane słowa, dziwnie nienaturalne stwierdzenia i wrażenie, że to nie tak powinno być.
Mimo to, te zadziwiająco głupkowate słowa, jakie padły z ust ostatniej osoby, którą podejrzewałaby o coś takiego... Rozbawiły ją. Były niezręczne, były naprawdę kiepskim żartem, były dosyć ponure w samym przekazie - w końcu przypominały o pełniach - ale sprawiły, że Alyssa na moment autentycznie się rozpogodziła. Na jej twarzy zagościł przelotny uśmiech, a z ust wydostało się roześmiane parsknięcie. Po tym stwierdzeniu postanowiła jednak podnieść się z podłogi, przysiadając wpierw na samym brzegu łóżka, zaś potem ostrożnie przesuwając się bardziej w kierunku środka. Ostrożnie - ale z pewnością stanowczo - sięgnęła też, żeby odebrać Alecowi zarówno łyżkę, jak i miskę z zupą.
- Daj mi to, bo w takim stanie chyba nawet zupy się nie nagryziesz. - Kręcąc głową z pobłażliwym, czułym uśmiechem, nabrała odrobinę gęstej zawartości miski, dmuchając w łyżkę. - Położyłam Ezrę spać. - Nie chciała, by znowu zapadła między nimi ta niezręczna cisza, więc wolała po prostu mówić o czymkolwiek. Zwłaszcza o kimś, o kim i tak chciała w którymś momencie porozmawiać. Obracając się przodem do Aleca, podwinęła nogi pod siebie. - Otwieraj buzię. - Zakomenderowała, uśmiechając się przy tym ponownie, choć trochę krzywo i niepewnie. Nie wiedziała, czy nie postanowi jej owrzeszczeć.
- Upierasz się przy tym jak mało kto. - Westchnęła ciężko, kręcąc głową. - Pracuję tam, mogę spróbować zapewnić ci pojedynczy pokój, jeśli tylko dasz się do tego przekonać. Nawet nie próbujesz mówić mi o swoim stanie, więc nie wiem, na ile dobrze działa eliksir. Mogę się tego tylko domyślać, a to nie pomoże ani mi, ani tobie. Szczególnie tobie. - Czy naprawdę musiała przemawiać do niego jak do upartego osła? Przecież doskonale wiedział, że i tak ryzykowała, kiedy godziła się, aby spróbować wyleczyć go na własną rękę. Bała się o niego, bo go kochała, być może nawet zbyt mocno go kochała i z pewnością nie chciała utracić. Nie chciała przyczynić się do tej utraty. Wolała odejść po jego wyzdrowieniu - choć mówił jej, że ją kochał, nie mieli przecież szans na normalny związek - i przecierpieć ponowne rozstanie, niżeli go opłakiwać.
On jednak najwyraźniej niewiele się przez ten czas zmienił. Dalej tkwiła w nim ta niechęć do wszelkich magomedyków, szpitali, do otrzymywania pomocy, a szczególnie do mówienia o swoim stanie czy o swoich odczuciach. Nie mogła rozmawiać z nim w ten sposób, musiała poznać fakty, nawet te najgorsze. Tego właśnie obawiała się od samego początku, kiedy poprosił ją o zajęcie się ranami i stanem zdrowia... Że będzie zgrywać przed nią mężczyznę. Samodzielnego, nieczułego na czynniki zewnętrzne, twardego, niepotrzebującego wyręczania. Na Merlina, nie musiał się tak przemęczać, przecież mogła sięgnąć po miskę.
- Jak niedawno? - Czuła, że najwyraźniej musiała dopytywać go nawet o takie szczegóły, niespokojnie obserwując jego postępowanie z zupą i krzywiąc się, gdy dostrzegła, że nawet nie podmuchał na łyżkę. Reszta sytuacji była do przewidzenia. Meadowes momentalnie wychyliła się w przód, jakby chciała go zaasekurować, kiedy zaczął kaszleć. Praktycznie od razu rozejrzała się też w poszukiwaniu krwi. Tej jednak nie było. Mogła odetchnąć z cieniem ulgi, słuchając tego, co miał jej do powiedzenia.
- Sama nie wiem. - Bo faktycznie. Usiadła na podłodze, ponieważ to właśnie o tym pomyślała na samym początku. Nie wzięła pod uwagę tego, by wypadało jej siadać na łóżku, zwłaszcza przy kimś, kto mógł spać. A kiedy zauważyła, że tego nie robił i gdy odezwał się do niej chrapliwie? Nie myślała już o tym, by się przesiadać. Nie było jej źle tu, gdzie siedziała. Zwłaszcza że wcześniej ogarnęła pomieszczenie. Poza tym...
Nie chciała mu przypominać, że pościel była brudna czy zakrwawiona. W ciemnościach nie było tego aż tak bardzo widać, a ona wolała po prostu zgodzić się na jego zaproszenie, niżeli swoją odmową doprowadzić do jeszcze bardziej napiętej atmosfery. Skoro wysilał się na taki gest, nie zamierzała go urazić. Zresztą... Od samej nieczystości kołdry, prześcieradła czy poduszek, cóż, znacznie gorsze było chyba poczucie znajdowania się za blisko. Był między nimi ten rodzaj napięcia, które odpychało Alyssę od podobnych gestów, bowiem ostatnią rzeczą, jaką chciałaby zrobić, było zbyt mocne danie sobie nadziei na powrót do przeszłości. Tej samej, która już przecież nie istniała. Nie było tego, co kiedyś zdawało się prawdziwe. Obecnie pozostały im tylko urywane słowa, dziwnie nienaturalne stwierdzenia i wrażenie, że to nie tak powinno być.
Mimo to, te zadziwiająco głupkowate słowa, jakie padły z ust ostatniej osoby, którą podejrzewałaby o coś takiego... Rozbawiły ją. Były niezręczne, były naprawdę kiepskim żartem, były dosyć ponure w samym przekazie - w końcu przypominały o pełniach - ale sprawiły, że Alyssa na moment autentycznie się rozpogodziła. Na jej twarzy zagościł przelotny uśmiech, a z ust wydostało się roześmiane parsknięcie. Po tym stwierdzeniu postanowiła jednak podnieść się z podłogi, przysiadając wpierw na samym brzegu łóżka, zaś potem ostrożnie przesuwając się bardziej w kierunku środka. Ostrożnie - ale z pewnością stanowczo - sięgnęła też, żeby odebrać Alecowi zarówno łyżkę, jak i miskę z zupą.
- Daj mi to, bo w takim stanie chyba nawet zupy się nie nagryziesz. - Kręcąc głową z pobłażliwym, czułym uśmiechem, nabrała odrobinę gęstej zawartości miski, dmuchając w łyżkę. - Położyłam Ezrę spać. - Nie chciała, by znowu zapadła między nimi ta niezręczna cisza, więc wolała po prostu mówić o czymkolwiek. Zwłaszcza o kimś, o kim i tak chciała w którymś momencie porozmawiać. Obracając się przodem do Aleca, podwinęła nogi pod siebie. - Otwieraj buzię. - Zakomenderowała, uśmiechając się przy tym ponownie, choć trochę krzywo i niepewnie. Nie wiedziała, czy nie postanowi jej owrzeszczeć.
- Alec Greyback
Re: Sypialnia Aleca
Nie Wrz 03, 2017 6:02 pm
Cóż innego miał zrobić niż wymowne wzniesienie wzroku i wbicie go w niezwykle interesujący sufit? Dramatyzowała, zresztą jak zawsze. Przecież żył, oddychał, mówił… więc chyba było jasne, że jeszcze nie przywitał się ze śmiercią. A właśnie z tego powodu nie było co robić zadymy i pakować się do cholernego, ciasnego Munga, gdzie urzędował przyjaciel Alyssy.
I nie, on wcale się nie upierał, on po prostu myślał racjonalnie. Cokolwiek ona mu zrobiła to działało. Choć znowu zaczął czuć pod językiem metalowy posmak to krwisty kaszel nie powrócił. Dlatego też po raz kolejny wzruszył ramionami – z tą samą, a może nawet i większą, obojętnością co wtedy.
– Nie zmienię zdania – wtrącił się jej w słowo, jak to zresztą miał w zwyczaju. Kwestia jego pójścia, a raczej nie pójścia do Munga zaczęła go nieco mierzić. Mówił po angielsku, nie po chińsku, czy japońsku. Czego w tym nie mogła pojąć? – Jest mi lepiej, nie widzisz? Nie krwawię.
I tyle. Gorączka też spadała, o czym ona sama się przekonała chwilę temu. Jedynie zastanawiała go rana po nożu, której blizna niebezpiecznie czarniała. Nie znał się na tym, ale było wielce prawdopodobne, że nóż, którym potraktował go jego kolega, nie był zwykłym nożem, jak mu się wcześniej wydawało. Flint – najzwyczajniej w świecie chciał się go pozbyć.
– Po prostu – zaczął niecierpliwym tonem głosu, ale doprawdy nie widział w tym filozofii, bo przecież zostawiła butelkę obok łóżka. I zdecydowanie nie był aż taką kaleką, za jaką go uważała. I być może wysiłek ton kosztował go sporo, a mroczki ponownie pojawiły mu się przed oczami, to jednak dał sobie radę. Skinął jedynie głową, by wskazać jej na butelkę, która wciąż stała koło łóżka, zupełnie jakby takie wytłumaczenie, a dokładniej mówiąc – gest miał zaspokoić jej ciekawość.
Potem tylko widział, jak gwałtownie znajduje się nad nim, jakby był prawdziwym kalekę, na co Alec zareagował zmarszczeniem brwi, które teraz niemal nie stykały się ze sobą. I utrzymał ten wyraz na swojej twarzy, no może odrobinę wznosząc te brwi w pytającym geście, gdy usłyszał to ciche nie wiem. I choć nie przyszło mu do głowy, że to najzwyczajniej w świecie obrzydzenie, bo wziął to za raczej za strach przed nim, to ponownie wbił wzrok w materac łóżka, jakby nalegając by to uczyniła.
Chciał mieć ją blisko. Chciał czuć jej obecność. Zanim znowu odejdzie…Wtedy jednak zobaczył ten wyjątkowo piękny uśmiech i usłyszał parsknięcie, na które sam zareagował krótkim, aczkolwiek również rozbawionym prychnięciem, jednocześnie kręcąc przy tym głową.
– Przecież potrafię… – zaprotestował, gdy dziewczyna nachyliła się nad nim, by wyciągnąć mu z rąk miskę. Alec wręcz zgromił ją spojrzeniem, zaciskając mocno usta ze złości. Po raz kolejny chciał jej wyrzucić, że do cholery nie był pierdoloną kaleką. I cóż.. czuł swego rodzaju wstyd? Zażenowanie? Przecież nie musiała go tak traktować. Było mu głupio, że kobieta, której powinien imponować… wyręcza go w takich czynnościach. Powstrzymał się jednak przed komentarzem, ponownie wbijając w nią swoje ciemne spojrzenie.
– Bardzo cię lubi – może nawet za bardzo. Alyssa musiała sobie zdawać sprawę, że gdy ponownie zniknie z jego życia to pozostawi za sobą aż dwa złamane serca. A to.. było nie fair. I choć samym spojrzeniem dał jej jasno do zrozumienia, co miał na myśli wypowiadając te słowa, nie powiedział ich na głos. Posłusznie, choć z lekkim poirytowaniem i nawet jeszcze większym zażenowaniem dał wcisnąć w siebie kolejną, a potem jeszcze kolejną łyżkę zupy. I choć nie był to posiłek, o którym by marzył – bo bądźmy szczerzy daleko było wodnistej zupie do kawałka mięsa – to czuł wdzięczność, bo gdyby nie ona… nie miałby nawet tego. I gdzieś pomiędzy kolejnymi łyżkami, które w niego wciskała, on zawiesił wzrok na jej ciepłym spojrzeniu i w końcu przerwał ciszę:
– Jak zjem chciałbym się pójść wykąpać – co chyba było oczywiste, biorąc pod uwagę, że jego blada twarz była dziwnie czerwona – nie tylko od krwi, ale od zbyt rozgrzanego ciała. Kąpiel z pewnością miała mu zrobić dobrze, ale również podnieść samoocenę, która przy Alyssie spadła prawie do zera.
I nie, on wcale się nie upierał, on po prostu myślał racjonalnie. Cokolwiek ona mu zrobiła to działało. Choć znowu zaczął czuć pod językiem metalowy posmak to krwisty kaszel nie powrócił. Dlatego też po raz kolejny wzruszył ramionami – z tą samą, a może nawet i większą, obojętnością co wtedy.
– Nie zmienię zdania – wtrącił się jej w słowo, jak to zresztą miał w zwyczaju. Kwestia jego pójścia, a raczej nie pójścia do Munga zaczęła go nieco mierzić. Mówił po angielsku, nie po chińsku, czy japońsku. Czego w tym nie mogła pojąć? – Jest mi lepiej, nie widzisz? Nie krwawię.
I tyle. Gorączka też spadała, o czym ona sama się przekonała chwilę temu. Jedynie zastanawiała go rana po nożu, której blizna niebezpiecznie czarniała. Nie znał się na tym, ale było wielce prawdopodobne, że nóż, którym potraktował go jego kolega, nie był zwykłym nożem, jak mu się wcześniej wydawało. Flint – najzwyczajniej w świecie chciał się go pozbyć.
– Po prostu – zaczął niecierpliwym tonem głosu, ale doprawdy nie widział w tym filozofii, bo przecież zostawiła butelkę obok łóżka. I zdecydowanie nie był aż taką kaleką, za jaką go uważała. I być może wysiłek ton kosztował go sporo, a mroczki ponownie pojawiły mu się przed oczami, to jednak dał sobie radę. Skinął jedynie głową, by wskazać jej na butelkę, która wciąż stała koło łóżka, zupełnie jakby takie wytłumaczenie, a dokładniej mówiąc – gest miał zaspokoić jej ciekawość.
Potem tylko widział, jak gwałtownie znajduje się nad nim, jakby był prawdziwym kalekę, na co Alec zareagował zmarszczeniem brwi, które teraz niemal nie stykały się ze sobą. I utrzymał ten wyraz na swojej twarzy, no może odrobinę wznosząc te brwi w pytającym geście, gdy usłyszał to ciche nie wiem. I choć nie przyszło mu do głowy, że to najzwyczajniej w świecie obrzydzenie, bo wziął to za raczej za strach przed nim, to ponownie wbił wzrok w materac łóżka, jakby nalegając by to uczyniła.
Chciał mieć ją blisko. Chciał czuć jej obecność. Zanim znowu odejdzie…Wtedy jednak zobaczył ten wyjątkowo piękny uśmiech i usłyszał parsknięcie, na które sam zareagował krótkim, aczkolwiek również rozbawionym prychnięciem, jednocześnie kręcąc przy tym głową.
– Przecież potrafię… – zaprotestował, gdy dziewczyna nachyliła się nad nim, by wyciągnąć mu z rąk miskę. Alec wręcz zgromił ją spojrzeniem, zaciskając mocno usta ze złości. Po raz kolejny chciał jej wyrzucić, że do cholery nie był pierdoloną kaleką. I cóż.. czuł swego rodzaju wstyd? Zażenowanie? Przecież nie musiała go tak traktować. Było mu głupio, że kobieta, której powinien imponować… wyręcza go w takich czynnościach. Powstrzymał się jednak przed komentarzem, ponownie wbijając w nią swoje ciemne spojrzenie.
– Bardzo cię lubi – może nawet za bardzo. Alyssa musiała sobie zdawać sprawę, że gdy ponownie zniknie z jego życia to pozostawi za sobą aż dwa złamane serca. A to.. było nie fair. I choć samym spojrzeniem dał jej jasno do zrozumienia, co miał na myśli wypowiadając te słowa, nie powiedział ich na głos. Posłusznie, choć z lekkim poirytowaniem i nawet jeszcze większym zażenowaniem dał wcisnąć w siebie kolejną, a potem jeszcze kolejną łyżkę zupy. I choć nie był to posiłek, o którym by marzył – bo bądźmy szczerzy daleko było wodnistej zupie do kawałka mięsa – to czuł wdzięczność, bo gdyby nie ona… nie miałby nawet tego. I gdzieś pomiędzy kolejnymi łyżkami, które w niego wciskała, on zawiesił wzrok na jej ciepłym spojrzeniu i w końcu przerwał ciszę:
– Jak zjem chciałbym się pójść wykąpać – co chyba było oczywiste, biorąc pod uwagę, że jego blada twarz była dziwnie czerwona – nie tylko od krwi, ale od zbyt rozgrzanego ciała. Kąpiel z pewnością miała mu zrobić dobrze, ale również podnieść samoocenę, która przy Alyssie spadła prawie do zera.
- Marjorie Greyback
Re: Sypialnia Aleca
Nie Wrz 03, 2017 6:36 pm
Nie wiedziała, czy powinna śmiać się, czy może jednak znowu zacząć płakać. W pewnej chwili po prostu miała ochotę załamać ręce, jakimś cudem się przed tym powstrzymując, bo jego upór zaczął ją naprawdę dosyć mocno irytować. Czy nie widział, że nie tylko chciała mu tak zwyczajnie pomóc, nie tylko przyszła tu, bo musiała, bo Ezra ją o to prosił? Czy do jego mocno trwającego przy jednej myśli - nie, nie, nie i nie - mózgu nie docierało, że autentycznie jej na nim zależało? Zostawiła go wtedy, żałowała tego zarówno wcześniej, praktycznie od samego początku, jak i w tym momencie. Ale zdecydowanie wolała, by dalej żył pełnią życia, nawet bez niej. Do tego zaś potrzebował zdrowia, które być może mogła mu przywrócić, lecz wyłącznie z jego własną pomocą. Musiał mówić jej o swoich odczuciach i o reakcjach organizmu. Inaczej niewiele była w stanie zrobić.
- Greyback... - Tym razem nie był to szept, nie było to błagalne jęknięcie ani nie zwykłe westchnięcie. Znacznie bardziej kwalifikowało się to pod zdecydowanie pod zdenerwowany pomruk. Miała cierpliwość, przez lata stała się jeszcze bardziej opanowana, jeśli chodziło o użeranie się z ludźmi, ale nawet ona miała swoje granice. A on zaczął właśnie po nich deptać. - Nie krwawisz zewnętrznie. Nie wiem, co dzieje się z twoim ciałem, dopóki sam mi tego nie powiesz. I przysięgam, że jeśli zaraz nie zaczniesz ze mną rozmawiać jak z kimś, kto cię leczy, nie zawaham się napoić cię eliksirem usypiającym albo po prostu spetryfikować i zabrać do Munga, nawet gdybym musiała cię tam zaciągnąć na moich własnych nogach. - Był głupi, jeśli myślał, że zamierzała mu odpuścić w tak poważnych sprawach. Być może mogła dyskutować z nim o fajkach czy alkoholu, mogła przyjąć jakoś prośbę dotyczącą leczenia w domu, mogła pozwolić mu naprawdę na wyjątkowo wiele. Aczkolwiek jeśli nie chciał i nie zamierzał współpracować z nią w sprawach własnego zdrowia... Nie zamierzała dać sobie powiedzieć nie. Zbyt wiele dla niej znaczył.
- Musisz dużo pić, bo się odwadniasz. - Mrużąc oczy, pokręciła głową, kiedy jej spojrzenie znowu przesunęło się po jego twarzy. - A nie widzę, byś przez tyle godzin opróżnił chociaż jedną małą butelkę z wodą. - Matkowała mu? Być może. Była nawet skłonna zacząć traktować go niczym rozchorowane dziecko, skoro nie chciał rozmawiać z nią jak dorosły z dorosłym. Znacznie więcej mogła dowiedzieć się od siedmioletniego Ezry niż od niego, czy to nie brzmiało jak najprawdziwszy żart? W tym momencie naprawdę zaczęła się niepokoić. Nie tyle jednak o jego stan fizyczny, o który już i tak drżała, a o psychiczny. To wyglądało jej bowiem jak typowy przypadek poddania się. Kiedy ona znacznie bardziej od niego o nim myślała... To nie było dobre. Dlatego musiała wziąć wszystko w swoje ręce, nawet karmienie go tą nieszczęsną zupą.
Mimo że autentycznie zaśmiała się z tego niezręcznego żartu, uśmiechając się jeszcze wyraźniej, kiedy usłyszała jego rozbawione parsknięcie... Nadal się martwiła. Pamiętała to, jak zachowywała się przez długi czas po ich rozstaniu - swoje zalegiwanie w łóżku, stanie w przeciągu przy oknie, ciągłe spanie i płacz w poduszkę - a przecież nie była wtedy fizycznie chora. Gdyby była tak jak on teraz... Sama nie wiedziała, jak mogłoby się to skończyć. Chciała uniknąć jeszcze gorszej sytuacji, dlatego na protest w sprawie zabrania mu miski, cóż, stanowczo zacisnęła usta. Nie zamierzała odpuścić. Chciał się zachowywać jak dzieciak, to właśnie tak miała go traktować. Z uśmiechem, ale jednak.
Tym samym, który na moment zamarł na jej ustach, kiedy usłyszała słowa o tym, że Ezra bardzo ją lubił. Ton, w jakim zostały wypowiedziane, był dla niej wystarczająco wymowny. Nie musiała nawet patrzeć Alecowi prosto w oczy - co jednak robiła - by wiedzieć, co miał na myśli. Łyżka mimowolnie zatrzęsła jej się w dłoni, nim skierowała ją do ust mężczyzny. A potem nabrała kolejną, kolejną i jeszcze następną, zastanawiając się nad tym, czy powinna powiedzieć mu to, co wtedy tak bardzo ją zabolało.
- Nazwał mnie... - Zaczęła, wahając się przez chwilę i odwracając wzrok w kierunku okna, by dopiero po tym dokończyć wypowiedź. - Zastępczą mamusią. On potrzebuje ciepła w życiu, Alec. Potrzebuje poczucia bezpieczeństwa, a nie koleżanek, które zmieniają się z dnia na dzień. Przykro mi z powodu waszej matki... - Ale teraz to ty musisz zapewnić mu to, czego potrzebuje. Nie dopowiedziała tego jednak, oddychając głęboko i znowu uśmiechając się w taki sposób, jakby chciała mu powiedzieć, że miał dać radę. I pewnie myślałaby nad tym jeszcze dłużej, gdyby nie zdanie, które opuściło usta Aleca. Spoglądając na niego, pokiwała głową.
- Jeśli masz na to siłę. - Uśmiechnęła się, nawijając kosmyk włosów na palec i jakby dopiero wtedy zauważając, że był ciemnoczerwony. - Przydałoby się nam obojgu.
- Greyback... - Tym razem nie był to szept, nie było to błagalne jęknięcie ani nie zwykłe westchnięcie. Znacznie bardziej kwalifikowało się to pod zdecydowanie pod zdenerwowany pomruk. Miała cierpliwość, przez lata stała się jeszcze bardziej opanowana, jeśli chodziło o użeranie się z ludźmi, ale nawet ona miała swoje granice. A on zaczął właśnie po nich deptać. - Nie krwawisz zewnętrznie. Nie wiem, co dzieje się z twoim ciałem, dopóki sam mi tego nie powiesz. I przysięgam, że jeśli zaraz nie zaczniesz ze mną rozmawiać jak z kimś, kto cię leczy, nie zawaham się napoić cię eliksirem usypiającym albo po prostu spetryfikować i zabrać do Munga, nawet gdybym musiała cię tam zaciągnąć na moich własnych nogach. - Był głupi, jeśli myślał, że zamierzała mu odpuścić w tak poważnych sprawach. Być może mogła dyskutować z nim o fajkach czy alkoholu, mogła przyjąć jakoś prośbę dotyczącą leczenia w domu, mogła pozwolić mu naprawdę na wyjątkowo wiele. Aczkolwiek jeśli nie chciał i nie zamierzał współpracować z nią w sprawach własnego zdrowia... Nie zamierzała dać sobie powiedzieć nie. Zbyt wiele dla niej znaczył.
- Musisz dużo pić, bo się odwadniasz. - Mrużąc oczy, pokręciła głową, kiedy jej spojrzenie znowu przesunęło się po jego twarzy. - A nie widzę, byś przez tyle godzin opróżnił chociaż jedną małą butelkę z wodą. - Matkowała mu? Być może. Była nawet skłonna zacząć traktować go niczym rozchorowane dziecko, skoro nie chciał rozmawiać z nią jak dorosły z dorosłym. Znacznie więcej mogła dowiedzieć się od siedmioletniego Ezry niż od niego, czy to nie brzmiało jak najprawdziwszy żart? W tym momencie naprawdę zaczęła się niepokoić. Nie tyle jednak o jego stan fizyczny, o który już i tak drżała, a o psychiczny. To wyglądało jej bowiem jak typowy przypadek poddania się. Kiedy ona znacznie bardziej od niego o nim myślała... To nie było dobre. Dlatego musiała wziąć wszystko w swoje ręce, nawet karmienie go tą nieszczęsną zupą.
Mimo że autentycznie zaśmiała się z tego niezręcznego żartu, uśmiechając się jeszcze wyraźniej, kiedy usłyszała jego rozbawione parsknięcie... Nadal się martwiła. Pamiętała to, jak zachowywała się przez długi czas po ich rozstaniu - swoje zalegiwanie w łóżku, stanie w przeciągu przy oknie, ciągłe spanie i płacz w poduszkę - a przecież nie była wtedy fizycznie chora. Gdyby była tak jak on teraz... Sama nie wiedziała, jak mogłoby się to skończyć. Chciała uniknąć jeszcze gorszej sytuacji, dlatego na protest w sprawie zabrania mu miski, cóż, stanowczo zacisnęła usta. Nie zamierzała odpuścić. Chciał się zachowywać jak dzieciak, to właśnie tak miała go traktować. Z uśmiechem, ale jednak.
Tym samym, który na moment zamarł na jej ustach, kiedy usłyszała słowa o tym, że Ezra bardzo ją lubił. Ton, w jakim zostały wypowiedziane, był dla niej wystarczająco wymowny. Nie musiała nawet patrzeć Alecowi prosto w oczy - co jednak robiła - by wiedzieć, co miał na myśli. Łyżka mimowolnie zatrzęsła jej się w dłoni, nim skierowała ją do ust mężczyzny. A potem nabrała kolejną, kolejną i jeszcze następną, zastanawiając się nad tym, czy powinna powiedzieć mu to, co wtedy tak bardzo ją zabolało.
- Nazwał mnie... - Zaczęła, wahając się przez chwilę i odwracając wzrok w kierunku okna, by dopiero po tym dokończyć wypowiedź. - Zastępczą mamusią. On potrzebuje ciepła w życiu, Alec. Potrzebuje poczucia bezpieczeństwa, a nie koleżanek, które zmieniają się z dnia na dzień. Przykro mi z powodu waszej matki... - Ale teraz to ty musisz zapewnić mu to, czego potrzebuje. Nie dopowiedziała tego jednak, oddychając głęboko i znowu uśmiechając się w taki sposób, jakby chciała mu powiedzieć, że miał dać radę. I pewnie myślałaby nad tym jeszcze dłużej, gdyby nie zdanie, które opuściło usta Aleca. Spoglądając na niego, pokiwała głową.
- Jeśli masz na to siłę. - Uśmiechnęła się, nawijając kosmyk włosów na palec i jakby dopiero wtedy zauważając, że był ciemnoczerwony. - Przydałoby się nam obojgu.
- Alec Greyback
Re: Sypialnia Aleca
Nie Wrz 03, 2017 7:05 pm
Alyssa zachowywała się teraz jak stara, zrzędliwa ciotka. Słysząc zdenerwowanie, jakie nią zawładnęło, przy wymawianiu jego imienia, Alec momentalnie wzniósł pytająco brwi. A potem tak po prostu westchnął ciężko, jakby miał na głowie niezwykle poważny problem – zdecydowanie poważniejszy od namolnej byłej dziewczyny. Z tymi swoimi groźbami była przekomiczna, ale nie potrafił ukryć, że tak bardzo mu się to podobało… Nie wiedział nawet kiedy na jego twarzy pojawił się typowy, arogancki uśmiech.
– Zawsze mogę otworzyć usta jeśli chcesz wiedzieć, co jest wewnątrz – marny żart, wiedział, że nie powinien z nią igrać kiedy była w takim bojowym nastroju. Greyback ponownie podczas tej rozmowy wywrócił oczami, by wreszcie mruknąć coś na kształt niech ci będzie i się odezwać:
– Myślę.. że ten skurwysyn mnie czymś podtruł i stąd ten kaszel – a potem znowu wzruszył ramionami. Po raz kolejny, jakby to nie było nic nadzwyczajnego. Bo przecież… nie było nie? Trucizny, klątwy były na porządku dziennym, zresztą sam w tym siedział na co dzień. Dlatego też od razu nasunęło się mu to na myśl, bo ile to już razy widział noże, które miały w sobie jad, czy inne cholerstwo? Być może sam sprzedał ten nóż koleżkom Flinta…
– Mało widzisz – odpyskował jej, znowu mając wrażenie, że traktuje go jak małe dziecko, które nie potrafi się sobą poważnie zająć. Na brodę Merlina przecież jego obecny stan nie był jego winą, dlaczego u licha traktowała go, jakby było inaczej? Przecież to nie on włożył Flintowi nóż do ręki i kazał się ugodzić. To nie on wyrzucił siebie z Munga, a jej nienawistne spojrzenie. Był dobry w odczytywaniu sygnałów, cóż innego miał poradzić? Tkwić w tej cholernej Sali z Alyssą i jej nowym kochankiem i przyglądać się ich rozkwitającej miłości? Nieodczekanie. Miał swój honor, a najwyraźniej nie był tam chciany. Nie spodziewał się jednak, że Meadowes podąży za nim tutaj. Nie mógł jednak narzekać. I dlatego jadł tę cholerną zupę, nie protestując, ani nie rzucając nieprzyjemnych uwag. Choć jego spojrzenie byłe dalekie miłemu, przyjemnemu spojrzeniu bo jednak jego męskie ego bardzo ucierpiało, to Alec nie chciał znowu zachować się jak kawał chuja. Tym razem nie chciał niczego żałować.. A gdyby pokazał swój charakter w tym momencie… z pewnością by zwiała, gdzie pieprz rośnie i nie wróciła. Tym razem postanowił nie robić za wrzód na jej jędrnym pośladku.
– Co proszę? – spytał, tym razem nie kryjąc ani złości, ani konsternacji. Mamusią? Alec przetarł twarz dłonią, pozwalając sobie włożyć do buzi ostatnią łyżkę zupy, po czym pokręcił z niedowierzaniem głową. Co prawda widział, jak te wszystkie wywłoki zwracają się do Ezry i zazwyczaj od razu wywalał je za drzwi, to jednak nie myślał, że dzieciak aż tak potrzebował mamy.
– Nie potrafię, nie rozumiesz? Mam to we krwi. Tak mnie wychowano, nie wiem czego ode mnie oczekujesz - bajeczek na dobranoc i przytulania? – i tak nawet nie oczekiwał odpowiedzi. Nawet nie wiedziała, jak się poświęcał, by zapewnić mu jakiekolwiek życie. To nie przed jej drzwiami postanowiono dziecko bez żadnego wyboru. To twój brat, teraz zamieszka z Tobą – tak dokładnie wyglądał moment przejęcia Ezry pod swój dach. I w tamtym momencie najgorsza z możliwych pensji musiała zostać podzielona na dwie części. Harował jak wół południami i nocami, by włożyć cokolwiek do garnka… Wychowywał go na twardziela, uczył samodzielności. Niczego innego nie był mu w stanie zaoferować. – Musiałabyś najpierw wychować się w moim domu, by zrozumieć.
Zdenerwowała go, autentycznie był rozwścieczony tą uwagą. Może Alyssa myślała, że był wygodny i leniwy, ale takie było jego życie. Robił wszystko, by zarobić kilka galeonów więcej, by wydać je na coś co przyda się zarówno jemu, jak i najmłodszemu bratu. Nawet nie wiedziała, że był zadłużony w większej ilości banków i szmalcowników niż ktokolwiek inny. Potem jednak złość została zastąpiona konsternacją. Musiał zamrugać powiekami, by zrozumieć, czy dobrze ją zrozumiał, ale wszystko wskazywało na to, że… tak?
– Pod prysznicem jest wystarczająco miejsca dla nas obojga – powiedział, czując nie tylko suchość w ustach, ale przyspieszające bicie serca. Gorączka, czy nie… możliwość zobaczenia jej nagiego ciała, bliskości.. Alec miał wrażenie, że śnił. I bynajmniej nie miał ochoty się budzić z tego snu. By jednak nie wyjść na… ignoranta, chama i tego typu, dodał szybko, wcześniej odchrząkając: – Bo mogę sobie nie poradzić, będąc sam.
– Zawsze mogę otworzyć usta jeśli chcesz wiedzieć, co jest wewnątrz – marny żart, wiedział, że nie powinien z nią igrać kiedy była w takim bojowym nastroju. Greyback ponownie podczas tej rozmowy wywrócił oczami, by wreszcie mruknąć coś na kształt niech ci będzie i się odezwać:
– Myślę.. że ten skurwysyn mnie czymś podtruł i stąd ten kaszel – a potem znowu wzruszył ramionami. Po raz kolejny, jakby to nie było nic nadzwyczajnego. Bo przecież… nie było nie? Trucizny, klątwy były na porządku dziennym, zresztą sam w tym siedział na co dzień. Dlatego też od razu nasunęło się mu to na myśl, bo ile to już razy widział noże, które miały w sobie jad, czy inne cholerstwo? Być może sam sprzedał ten nóż koleżkom Flinta…
– Mało widzisz – odpyskował jej, znowu mając wrażenie, że traktuje go jak małe dziecko, które nie potrafi się sobą poważnie zająć. Na brodę Merlina przecież jego obecny stan nie był jego winą, dlaczego u licha traktowała go, jakby było inaczej? Przecież to nie on włożył Flintowi nóż do ręki i kazał się ugodzić. To nie on wyrzucił siebie z Munga, a jej nienawistne spojrzenie. Był dobry w odczytywaniu sygnałów, cóż innego miał poradzić? Tkwić w tej cholernej Sali z Alyssą i jej nowym kochankiem i przyglądać się ich rozkwitającej miłości? Nieodczekanie. Miał swój honor, a najwyraźniej nie był tam chciany. Nie spodziewał się jednak, że Meadowes podąży za nim tutaj. Nie mógł jednak narzekać. I dlatego jadł tę cholerną zupę, nie protestując, ani nie rzucając nieprzyjemnych uwag. Choć jego spojrzenie byłe dalekie miłemu, przyjemnemu spojrzeniu bo jednak jego męskie ego bardzo ucierpiało, to Alec nie chciał znowu zachować się jak kawał chuja. Tym razem nie chciał niczego żałować.. A gdyby pokazał swój charakter w tym momencie… z pewnością by zwiała, gdzie pieprz rośnie i nie wróciła. Tym razem postanowił nie robić za wrzód na jej jędrnym pośladku.
– Co proszę? – spytał, tym razem nie kryjąc ani złości, ani konsternacji. Mamusią? Alec przetarł twarz dłonią, pozwalając sobie włożyć do buzi ostatnią łyżkę zupy, po czym pokręcił z niedowierzaniem głową. Co prawda widział, jak te wszystkie wywłoki zwracają się do Ezry i zazwyczaj od razu wywalał je za drzwi, to jednak nie myślał, że dzieciak aż tak potrzebował mamy.
– Nie potrafię, nie rozumiesz? Mam to we krwi. Tak mnie wychowano, nie wiem czego ode mnie oczekujesz - bajeczek na dobranoc i przytulania? – i tak nawet nie oczekiwał odpowiedzi. Nawet nie wiedziała, jak się poświęcał, by zapewnić mu jakiekolwiek życie. To nie przed jej drzwiami postanowiono dziecko bez żadnego wyboru. To twój brat, teraz zamieszka z Tobą – tak dokładnie wyglądał moment przejęcia Ezry pod swój dach. I w tamtym momencie najgorsza z możliwych pensji musiała zostać podzielona na dwie części. Harował jak wół południami i nocami, by włożyć cokolwiek do garnka… Wychowywał go na twardziela, uczył samodzielności. Niczego innego nie był mu w stanie zaoferować. – Musiałabyś najpierw wychować się w moim domu, by zrozumieć.
Zdenerwowała go, autentycznie był rozwścieczony tą uwagą. Może Alyssa myślała, że był wygodny i leniwy, ale takie było jego życie. Robił wszystko, by zarobić kilka galeonów więcej, by wydać je na coś co przyda się zarówno jemu, jak i najmłodszemu bratu. Nawet nie wiedziała, że był zadłużony w większej ilości banków i szmalcowników niż ktokolwiek inny. Potem jednak złość została zastąpiona konsternacją. Musiał zamrugać powiekami, by zrozumieć, czy dobrze ją zrozumiał, ale wszystko wskazywało na to, że… tak?
– Pod prysznicem jest wystarczająco miejsca dla nas obojga – powiedział, czując nie tylko suchość w ustach, ale przyspieszające bicie serca. Gorączka, czy nie… możliwość zobaczenia jej nagiego ciała, bliskości.. Alec miał wrażenie, że śnił. I bynajmniej nie miał ochoty się budzić z tego snu. By jednak nie wyjść na… ignoranta, chama i tego typu, dodał szybko, wcześniej odchrząkając: – Bo mogę sobie nie poradzić, będąc sam.
- Marjorie Greyback
Re: Sypialnia Aleca
Nie Wrz 03, 2017 7:40 pm
Chyba jeszcze nigdy aż tak mocno i wyraźnie nie wywróciła oczami, parskając przy tym, jakby samym tym dźwiękiem chciała go poinformować nie przesadzaj, Greyback, jednak ostatecznie powstrzymała się przed jakimś wyjątkowo oschłym komentarzem, bo nie leżało to przecież w jej naturze. Zdecydowanie bardziej wolała walczyć z nim nie na słowa, a na uczynki. Jeśli chciał bawić się z nią w ten sposób, zdecydowanie mógł próbować. Mogła uprzykrzyć mu chorobę w taki sposób, by wreszcie - myśląc, że robi to z własnej nieprzymuszonej woli - zaczął traktować to poważnie. Mogła uprzykrzyć mu chorobę w taki sposób, by do końca życia zapamiętał, że należało współdziałać, bo dziecięce zachowanie wymagało dziecięcego traktowania.
- Nie jestem dentystą. - Mruknęła przy tym wyjątkowo cicho, nie umiejąc się jednak powstrzymać przed jakimkolwiek skomentowaniem jego niepoważnych słów. Kto by pomyślał, że nagle tak bardzo wyostrzy się mu humor. Powiedziałaby, że wręcz w idealnie nieidealnym momencie. A może to także powinna traktować jako objaw choroby? Chcąc nie chcąc, cóż, przez głowę Alyssy przeleciała myśl, że gdyby był to jedyny skutek uboczny zachorowania, to bardzo chętnie by go zostawiła. Ezra z pewnością by się z tego ucieszył. Zaraz jednak ona także spoważniała, patrząc uważnie na mężczyznę. Nabrała powietrza w płuca, oddychając bardzo powoli i głęboko.
- Gorączka zaczyna powoli spadać, ale nie wiem, czy warto czekać z ewentualnym przeciwdziałaniem. Gdybyś był w stanie wytrzymać zapalenie światła i może podnieść się na moment, żebym mogła cię obejrzeć... - Zaczęła, nawet nie do końca mówiąc to do niego, a bardziej snując teoretyczne rozważania na temat tego, co mogła zrobić. Jeśli faktycznie miał takie podejrzenia, zdecydowanie nie mogła ich zignorować. Zwłaszcza że skoro już postanowił podzielić się z nią tą informacją, coś musiało leżeć na rzeczy. Lepiej było panikować i chuchać na zimne, niżeli oczekiwać na samoistnie występujące uzdrowienie czy cud. Co prawda, najlepsze do tego byłoby światło dzienne, ale skoro go nie mieli... Chwilowo jednak liczyło się zjedzenie czegokolwiek. Dwa pełne dni głodowania z pewnością źle działały na osłabiony organizm, co mogło przełożyć się na ułatwienie zadania ewentualnej trutce, która musiała dosyć powoli rozprowadzać się po organizmie. Nie chciała, by nagle zemdlał i stracił z nią kontakt. Wolała już słuchać jego fochów.
- Bo jest ciemno. - Sama nie do końca wiedziała, kiedy tak bardzo wyostrzył jej się humor, ale odparowała praktycznie w tym samym momencie, w którym on postanowił zarzucić jej kiepskie widzenie. Cóż, zdecydowanie nie była tu tą, która potrzebowała okularów. Nie mógł powiedzieć, by miała kiepski wzrok. Inaczej z pewnością nie postanowiłaby zabrać się wcześniej za leczenie tych wszystkich drobnych ranek i raneczek na jego ciele. Bo ślepi tego nie robili. W tej chwili miała naprawdę dużą ochotę pokazać mu język, czego nie zrobiła - dorośli raczej tak nie robili - ale nie powstrzymała kolejnego wywrócenia oczami. I musiała przyznać, że o ile powinno to być dla niej całkowicie irytujące, irytacja z minuty na minutę coraz bardziej ją opuszczała. Teraz po prostu - w przeciwieństwie do pierwszej chwili - zaczęło się robić całkiem... Może nie przyjemnie, ale przynajmniej normalnie. Przynajmniej do czasu, w której Greyback nie wrócił do swojego zwyczajowego stanu i nie zaczął na nią warczeć. Wtedy i ona nie mogła powstrzymać oschłego tonu w głosie.
- Każdy umie się przytulać, a z czytaniem też chyba nie ma u ciebie problemu, nie uważasz? Po prostu wyciągnij do niego ramiona i przestań być taki nieprzyjemny. Nie musisz wiecznie na niego krzyczeć. Wystarczy, że robią to twoje panie. Poza tym naprawdę nie musisz kopiować swojego własnego wychowania. To. Nie. Jest. Tamten. Dom. - I nie była w stanie nic poradzić na to, że mimowolnie skrzywiła się podczas wymawiania tego słowa. O ile bardziej wolałaby być na miejscu każdej z tych kobiet, niżeli na swoim. Być może ją kochał, ale to przecież nic nie zmieniało. Nadal była nieakceptowalną półkrewką, wciąż stała od niego o kilka klas niżej, poza tym uciekła. Sama przekreśliła sobie resztkę szans na powodzenie tej relacji. Nie sądziła, by mogli całkowicie wrócić do tego, co niegdyś sobie wymarzyła. To nigdy nie zostałoby w pełni zaakceptowane, a ona... Ona nie chciała być niedzielną kochanką.
O ironio, poniekąd bez większego zastanowienia proponując mu wspólną kąpiel. Do czasu, gdy jednak sam tak wyjątkowo chętnie na to przystał, cóż, nie myślała o tym w kategoriach erotyczno-romansowych. Znacznie bardziej brała pod uwagę scenariusz, w którym mógł zasłabnąć albo zwyczajnie nie być w stanie dokładnie się opłukać. Dlatego - słysząc jego chrząknięcie i dodatkowe słowa - spąsowiała odrobinę, na kilka sekund uciekając spojrzeniem. Po tym jednak sama odchrząknęła, kiwając głową.
- Możesz sobie nie poradzić. - Nie wracała już słowami do wypowiedzi o dużej ilości miejsca, zwłaszcza że sama dostatecznie dobrze wiedziała, że oboje mieli się tam zmieścić. To nie miał być pierwszy raz, choć prawdopodobnie pierwszy niezbyt romantyczny. - Powiedz, kiedy poczujesz się na to na siłach. - Mruknęła jeszcze tylko, odstawiając pustą miskę na poprzednie miejsce na parapecie.
- Nie jestem dentystą. - Mruknęła przy tym wyjątkowo cicho, nie umiejąc się jednak powstrzymać przed jakimkolwiek skomentowaniem jego niepoważnych słów. Kto by pomyślał, że nagle tak bardzo wyostrzy się mu humor. Powiedziałaby, że wręcz w idealnie nieidealnym momencie. A może to także powinna traktować jako objaw choroby? Chcąc nie chcąc, cóż, przez głowę Alyssy przeleciała myśl, że gdyby był to jedyny skutek uboczny zachorowania, to bardzo chętnie by go zostawiła. Ezra z pewnością by się z tego ucieszył. Zaraz jednak ona także spoważniała, patrząc uważnie na mężczyznę. Nabrała powietrza w płuca, oddychając bardzo powoli i głęboko.
- Gorączka zaczyna powoli spadać, ale nie wiem, czy warto czekać z ewentualnym przeciwdziałaniem. Gdybyś był w stanie wytrzymać zapalenie światła i może podnieść się na moment, żebym mogła cię obejrzeć... - Zaczęła, nawet nie do końca mówiąc to do niego, a bardziej snując teoretyczne rozważania na temat tego, co mogła zrobić. Jeśli faktycznie miał takie podejrzenia, zdecydowanie nie mogła ich zignorować. Zwłaszcza że skoro już postanowił podzielić się z nią tą informacją, coś musiało leżeć na rzeczy. Lepiej było panikować i chuchać na zimne, niżeli oczekiwać na samoistnie występujące uzdrowienie czy cud. Co prawda, najlepsze do tego byłoby światło dzienne, ale skoro go nie mieli... Chwilowo jednak liczyło się zjedzenie czegokolwiek. Dwa pełne dni głodowania z pewnością źle działały na osłabiony organizm, co mogło przełożyć się na ułatwienie zadania ewentualnej trutce, która musiała dosyć powoli rozprowadzać się po organizmie. Nie chciała, by nagle zemdlał i stracił z nią kontakt. Wolała już słuchać jego fochów.
- Bo jest ciemno. - Sama nie do końca wiedziała, kiedy tak bardzo wyostrzył jej się humor, ale odparowała praktycznie w tym samym momencie, w którym on postanowił zarzucić jej kiepskie widzenie. Cóż, zdecydowanie nie była tu tą, która potrzebowała okularów. Nie mógł powiedzieć, by miała kiepski wzrok. Inaczej z pewnością nie postanowiłaby zabrać się wcześniej za leczenie tych wszystkich drobnych ranek i raneczek na jego ciele. Bo ślepi tego nie robili. W tej chwili miała naprawdę dużą ochotę pokazać mu język, czego nie zrobiła - dorośli raczej tak nie robili - ale nie powstrzymała kolejnego wywrócenia oczami. I musiała przyznać, że o ile powinno to być dla niej całkowicie irytujące, irytacja z minuty na minutę coraz bardziej ją opuszczała. Teraz po prostu - w przeciwieństwie do pierwszej chwili - zaczęło się robić całkiem... Może nie przyjemnie, ale przynajmniej normalnie. Przynajmniej do czasu, w której Greyback nie wrócił do swojego zwyczajowego stanu i nie zaczął na nią warczeć. Wtedy i ona nie mogła powstrzymać oschłego tonu w głosie.
- Każdy umie się przytulać, a z czytaniem też chyba nie ma u ciebie problemu, nie uważasz? Po prostu wyciągnij do niego ramiona i przestań być taki nieprzyjemny. Nie musisz wiecznie na niego krzyczeć. Wystarczy, że robią to twoje panie. Poza tym naprawdę nie musisz kopiować swojego własnego wychowania. To. Nie. Jest. Tamten. Dom. - I nie była w stanie nic poradzić na to, że mimowolnie skrzywiła się podczas wymawiania tego słowa. O ile bardziej wolałaby być na miejscu każdej z tych kobiet, niżeli na swoim. Być może ją kochał, ale to przecież nic nie zmieniało. Nadal była nieakceptowalną półkrewką, wciąż stała od niego o kilka klas niżej, poza tym uciekła. Sama przekreśliła sobie resztkę szans na powodzenie tej relacji. Nie sądziła, by mogli całkowicie wrócić do tego, co niegdyś sobie wymarzyła. To nigdy nie zostałoby w pełni zaakceptowane, a ona... Ona nie chciała być niedzielną kochanką.
O ironio, poniekąd bez większego zastanowienia proponując mu wspólną kąpiel. Do czasu, gdy jednak sam tak wyjątkowo chętnie na to przystał, cóż, nie myślała o tym w kategoriach erotyczno-romansowych. Znacznie bardziej brała pod uwagę scenariusz, w którym mógł zasłabnąć albo zwyczajnie nie być w stanie dokładnie się opłukać. Dlatego - słysząc jego chrząknięcie i dodatkowe słowa - spąsowiała odrobinę, na kilka sekund uciekając spojrzeniem. Po tym jednak sama odchrząknęła, kiwając głową.
- Możesz sobie nie poradzić. - Nie wracała już słowami do wypowiedzi o dużej ilości miejsca, zwłaszcza że sama dostatecznie dobrze wiedziała, że oboje mieli się tam zmieścić. To nie miał być pierwszy raz, choć prawdopodobnie pierwszy niezbyt romantyczny. - Powiedz, kiedy poczujesz się na to na siłach. - Mruknęła jeszcze tylko, odstawiając pustą miskę na poprzednie miejsce na parapecie.
- Alec Greyback
Re: Sypialnia Aleca
Nie Wrz 03, 2017 8:09 pm
– Wielka szkoda – mruknął takim tonem głosu, który wyraźnie wskazywał, że zdecydowanie nie było mu przykro. Tego typu sprzeczki były między nimi na porządku dziennym i nawet jeśli nie było do końca przyjemne, to Alec wolał taki przejaw rozmowy niż brak jakichkolwiek interakcji. Skrzywdziła go. Poważnie go skrzywdziła, odchodząc, a jednak… był w stanie jej wybaczyć w mgnieniu oka, pytanie tylko czy chciał? Czy chciał, by ktoś ponownie wszedł w posiadanie jego serca? Nie ukrywał tego, że nie przepadał rodzaju kontroli, jaki sprawowała nad jego ciałem i umysłem. Czuł się jak cholerny więzień, który nie może zobaczyć nic poza jedną, małą dziewczyną. A jednak, po tylu latach wciąż odczuwał brak jej obecności, doszczętnie niszcząc sobie – już i tak niezbyt idealne – życie, które w tym momencie przypominało pasmo klęsk i niepowodzeń. Nie był promyczkiem, któremu życie szło z niezwykłą łatwością, tylko dlatego że inni go lubili. Nie. Ludzie go nienawidzili i musiał się mierzyć z tą nienawiścią. Musiał przetrwać. Jakoś.
– Wytrzymam – powiedział bez zastanowienia, bo czy miał jakieś inne wyjście? Wcześniej jednak zapragnął tak po prostu się odświeżyć. Wolał by eksperymentowała na nim, gdy wreszcie zacznie przypominać z wyglądu człowieka, a nie zakrwawioną bestię, którą swoją drogą był. I słysząc tą jej niezwykle ambitną odpowiedź – po raz kolejny z jego ust wydobyło się coś na kształt krótkiej oznaki czegoś, co w przyszłości mogło przemienić się w śmiech. Nie odpowiedział jej jednak na te słowa, bo.. czy był sens? Dogryzali sobie jak dawniej, a mimo to czuł w tej wymianie cholernie dużo czułości. Tej czułości, której tak bardzo mu brakowało w tych wszystkich wywłokach, które przewalały się przez jego dom niczym burdel. Mu też z tym nie było najlepiej, ale nie miał innego wyjścia. Nie sądził, by kiedykolwiek potrafił zaufać innej kobiecie. A skoro nie potrafił to jaki był sens bliższemu zapoznawaniu się? Był mężczyzną, miał swoje potrzeby, miał olbrzymie potrzeby, które musiał zaspokoić – najlepiej, jak najszybciej. Nie przypominał sobie nawet, by z którąkolwiek z tych kobiet zamienił więcej niż kilka wulgarnych słów, przeważnie ograniczając się do przedstawienia swojego imienia.
– Na brodę Merlina, jeśli tak bardzo przeszkadzają ci moje koleżanki to się bez nich obędę, jasne? – sam nie wiedział dlaczego to powiedział, ale czuł jakby do tego cały czas dążyła. Wypominała, wspominała, robiła jednoznaczne uwagi, a on miał wrażenie jakby ją zawodził, zdradził. Przecież w każdej chwili wymieniłby je wszystkie na nią, czy nie mogła tego pojąć?
– Cokolwiek zrobię to mu nie wystarczy i ty bardzo dobrze o tym wiesz. On potrzebuje Ciebie, Meadowes. Nie wiem, dlaczego Cię wybrał, bo jesteś niezwykle irytująca, ale wybrał – nic na to nie poradzisz – i znowu zaczęło się w nim gotować. I tak – to był ten sam dom, ale ona nie mogła tego zrozumieć. Dlatego włożył jedną rękę w swoje włosy, jakby chciał je po prostu wyrwać z cebulkami, a głowę wzniósł w sufit, oddychając ciężko. Próbował się uspokoić, by nie zacząć na nią wrzeszczeć, ale było to niezwykle trudne. Grała mu na nerwach bardziej niż ten cholerny Flint. – Co nie zmienia faktu, że wciąż jestem jego synem!
Może i jej ojciec miał ją w dupie przez całe życie, ale nigdy nie przeżyła tego co on. Gdy brakowało im jedzenia, a on musiał okradać sąsiadów. Gdy jego ojciec bił ich wszystkich kolczastym drutem. Ani tego, gdy podczas jednej pijatyki po prostu stwierdził, że przemieni swoje 6 letnie dziecko w wilkołaka. Normalna rodzina. Faktycznie – nie miał prawa nie wiedzieć, jak powinno się postępować z cholernym siedmiolatkiem.
– Teraz – burknął tylko, wciąż próbując ochłonąć. Myśli, w których się zaplątał były po prostu paskudne i jak najszybciej chciał się od nich uwolnić. Toteż sprawnym ruchem ściągnął z siebie zaplamioną koszulkę i próbował przesunąć się na sam koniec łóżka, by następnie opuścić nogi na ziemię. – Mam dość swojej skóry – dodał o wiele łagodniejszym głosem, wbijając ciemne spojrzenie w błękitne oczy Alyssy. Prawda jednak była taka, że nie chciał by się tak po prostu rozmyśliła. A bliskość, której tak pragnął… była na wyciągnięcie ręki.
– Wytrzymam – powiedział bez zastanowienia, bo czy miał jakieś inne wyjście? Wcześniej jednak zapragnął tak po prostu się odświeżyć. Wolał by eksperymentowała na nim, gdy wreszcie zacznie przypominać z wyglądu człowieka, a nie zakrwawioną bestię, którą swoją drogą był. I słysząc tą jej niezwykle ambitną odpowiedź – po raz kolejny z jego ust wydobyło się coś na kształt krótkiej oznaki czegoś, co w przyszłości mogło przemienić się w śmiech. Nie odpowiedział jej jednak na te słowa, bo.. czy był sens? Dogryzali sobie jak dawniej, a mimo to czuł w tej wymianie cholernie dużo czułości. Tej czułości, której tak bardzo mu brakowało w tych wszystkich wywłokach, które przewalały się przez jego dom niczym burdel. Mu też z tym nie było najlepiej, ale nie miał innego wyjścia. Nie sądził, by kiedykolwiek potrafił zaufać innej kobiecie. A skoro nie potrafił to jaki był sens bliższemu zapoznawaniu się? Był mężczyzną, miał swoje potrzeby, miał olbrzymie potrzeby, które musiał zaspokoić – najlepiej, jak najszybciej. Nie przypominał sobie nawet, by z którąkolwiek z tych kobiet zamienił więcej niż kilka wulgarnych słów, przeważnie ograniczając się do przedstawienia swojego imienia.
– Na brodę Merlina, jeśli tak bardzo przeszkadzają ci moje koleżanki to się bez nich obędę, jasne? – sam nie wiedział dlaczego to powiedział, ale czuł jakby do tego cały czas dążyła. Wypominała, wspominała, robiła jednoznaczne uwagi, a on miał wrażenie jakby ją zawodził, zdradził. Przecież w każdej chwili wymieniłby je wszystkie na nią, czy nie mogła tego pojąć?
– Cokolwiek zrobię to mu nie wystarczy i ty bardzo dobrze o tym wiesz. On potrzebuje Ciebie, Meadowes. Nie wiem, dlaczego Cię wybrał, bo jesteś niezwykle irytująca, ale wybrał – nic na to nie poradzisz – i znowu zaczęło się w nim gotować. I tak – to był ten sam dom, ale ona nie mogła tego zrozumieć. Dlatego włożył jedną rękę w swoje włosy, jakby chciał je po prostu wyrwać z cebulkami, a głowę wzniósł w sufit, oddychając ciężko. Próbował się uspokoić, by nie zacząć na nią wrzeszczeć, ale było to niezwykle trudne. Grała mu na nerwach bardziej niż ten cholerny Flint. – Co nie zmienia faktu, że wciąż jestem jego synem!
Może i jej ojciec miał ją w dupie przez całe życie, ale nigdy nie przeżyła tego co on. Gdy brakowało im jedzenia, a on musiał okradać sąsiadów. Gdy jego ojciec bił ich wszystkich kolczastym drutem. Ani tego, gdy podczas jednej pijatyki po prostu stwierdził, że przemieni swoje 6 letnie dziecko w wilkołaka. Normalna rodzina. Faktycznie – nie miał prawa nie wiedzieć, jak powinno się postępować z cholernym siedmiolatkiem.
– Teraz – burknął tylko, wciąż próbując ochłonąć. Myśli, w których się zaplątał były po prostu paskudne i jak najszybciej chciał się od nich uwolnić. Toteż sprawnym ruchem ściągnął z siebie zaplamioną koszulkę i próbował przesunąć się na sam koniec łóżka, by następnie opuścić nogi na ziemię. – Mam dość swojej skóry – dodał o wiele łagodniejszym głosem, wbijając ciemne spojrzenie w błękitne oczy Alyssy. Prawda jednak była taka, że nie chciał by się tak po prostu rozmyśliła. A bliskość, której tak pragnął… była na wyciągnięcie ręki.
- Marjorie Greyback
Re: Sypialnia Aleca
Nie Wrz 03, 2017 8:41 pm
- Wolę już pracować tu, gdzie pracuję. - Odpowiadając niezmiernie kulturalnym tonem głosu, pozostawiła tę kwestię za nimi. Mieli sobie znacznie więcej do powiedzenia, ewentualnie wywarczenia czy wywrzeszczenia. Nie musieli skupiać się na takich drobnostkach, które jednak w pewnym sensie ją cieszyły. Brakowało jej tych ich przekomarzań, wcześniej nie wiedziała nawet, jak bardzo mocno. Nie o to jednak przecież chodziło. Nadal chciała, żeby udał się do Munga. Nie powiedziała już tego po raz kolejny, jednakże podejrzenie podtrucia nasuwało jej myśl o konieczności wizyty w szpitalu. Wszystko miało się jednak ostatecznie okazać w momencie, w którym obejrzałaby jego ciało. Z tym zaś musiała poczekać do skończenia przez niego zupy i może chociaż drobnego zmycia krwi. Chwilowo pokiwała zatem głową, nie odzywając się już zbytnio do czasu, gdy nie padł temat Ezry i alecowych koleżanek. Tak, w nim zdecydowanie miała już wiele do powiedzenia. I tak jakoś wyszło, że w tym momencie była zbyt zmęczona psychicznie, by kryć się z tym, co cisnęło jej się na usta.
- Przeszkadzają mi twoje koleżanki, naprawdę tak trudno mieć co do tego całkowitą pewność? Naprawdę mogłoby być inaczej? - Unosząc brew, odpowiedziała mu spokojnie, ale gorzko się przy tym uśmiechając. - Nie oczekuj, że nie będę zazdrosna. Przyznałam ci się, że nasza klapa nadal mnie boli, ale przecież nie mogę nic z tym zrobić. To twoje życie i twoje kobiety. Przynajmniej poszukaj kogoś, kto będzie dobrze traktować twojego brata, kiedy się pożegnamy. - Nie chciała się żegnać, ale to było nieuniknione. Nie mogła robić sobie nadziei, więc słowa Aleca o tym, że mógłby obejść się bez koleżanek... Nie poprawiały sytuacji, zdecydowanie nie poprawiały. Nie chciała dyrygować czyimś życiem, jeśli nie była już jego częścią.
- Nie miał innej opcji... - Powiedziała niezwykle cicho, jakby samej usiłując w to uwierzyć. Znacznie lepiej było myśleć w ten sposób, niżeli otwarcie mówić sobie, że mógł faktycznie wybrać ją, bo była coś warta i nadawała się na materiał na zastępczą mamę. Odejście miało wtedy mniej boleć. - Wybrał mnie, bo nie poznał nikogo innego, kto znacznie bardziej nadawałby się do tej roli. - To ją bolało, cholernie mocno ją bolało, ale zarazem było tak niezmiernie prawdziwe. Alec mógł na nią warczeć, mógł jej to wypominać, a jednak ona w tym momencie wcale nie zamierzała odpowiadać mu tym samym. Znowu poczuła się tak niezmiernie zmęczona, wykończona myślami o byciu nieodpowiednią, o własnej niedostateczności. Dopiero w momencie, w którym mężczyzna wyrzucił z siebie tak paskudny, okrutny, ale także szczery tekst, ponownie na niego spojrzała. - W pierwszej kolejności jesteś sobą, a to oznacza, że nie musisz robić tego wszystkiego, co pasowałoby jemu. Jesteś jego synem, nie nim. To robi olbrzymią różnicę.
Czy aby na pewno? Wierzyła w to, autentycznie w to wierzyła, jednakże tylko po części. Nadal istniały pewne szczeliny, luki w tym sposobie myślenia - wystarczająco duże, by mogła upchnąć tam własne bolączki dotyczące ich relacji, ich zaprzepaszczonego związku. Gdyby ojciec faktycznie nie wywierał na niego takiego wpływu - ona zaś nie dała zrobić tego swojemu - być może nadal mogliby być razem, być może... Mogliby do siebie wrócić. Póki jednak było inaczej... Wolała się odsunąć, usunąć ze sceny, bo nie chciała znów cierpieć. Wiedziała, że ten sposób postępowania nie był idealny, ale to był jej kluczowy problem. Była uparta, była upierdliwa, ale ostatecznie nikt nigdy nie nauczył jej tak po prostu zostawać. I to nie zmieniło się przez te wszystkie lata, miała tego pełną świadomość. Zwłaszcza że raz po raz, gdy tylko zaczynało robić się gorzej, usiłowała zmienić temat.
I choć tym razem zrobił to Alec przez wspomnienie o kąpieli, ona bardzo chętnie podjęła wątek. Prawdę mówiąc, czuła przy tym przemieszanie dwóch skrajnie przeciwstawnych uczuć - ulgi i poczucia winy, bo jeśli byłaby faktycznie tak silna jak chciała być, nie pozwoliłaby sobie na ucieczkę w potencjalnie neutralny wątek rozmowy. Doprowadziłaby ich kłótnię do samego końca, wyjaśniając przy okazji wszelkie urazy, jakie tkwiły pomiędzy nimi. Być może by ich to uwolniło. Nie wiedziała... Bo tego nie zrobiła. Wolała już paplać bez ładu i składu, czerwieniąc się na uznanie jej słów za otwartą propozycję do czegoś więcej. Z dwojga złego... Rumieniec na jej twarzy nie był tak zły jak pioruny w oczach ani gorzkie słowa padające z ust Aleca. Oboje byli zmęczeni, nie musieli się teraz spierać. To nie było ważniejsze od jego zdrowia.
- Lubię twoją skórę... - Uśmiechając się blado, sama także spuściła nogi na podłogę, wstając moment przed nim i asekuracyjnie wyciągając ramiona. Była drobna i mała, ale mógł się o nią oprzeć. Chciała, by się o nią oparł i nie chodziło tylko o bycie podporą w drodze do łazienki. Nawet jeśli nie wyglądał najlepiej, jej sukienka też już nie przypominała tego wyprasowanego, pachnącego praniem ubrania, jakie założyła rano. A ona chciała poczuć chociaż tymczasową bliskość. Mogła mówić i robić to, co chciała, ale tęskniła za tym. Niezmiernie mocno za nim tęskniła.
- Przeszkadzają mi twoje koleżanki, naprawdę tak trudno mieć co do tego całkowitą pewność? Naprawdę mogłoby być inaczej? - Unosząc brew, odpowiedziała mu spokojnie, ale gorzko się przy tym uśmiechając. - Nie oczekuj, że nie będę zazdrosna. Przyznałam ci się, że nasza klapa nadal mnie boli, ale przecież nie mogę nic z tym zrobić. To twoje życie i twoje kobiety. Przynajmniej poszukaj kogoś, kto będzie dobrze traktować twojego brata, kiedy się pożegnamy. - Nie chciała się żegnać, ale to było nieuniknione. Nie mogła robić sobie nadziei, więc słowa Aleca o tym, że mógłby obejść się bez koleżanek... Nie poprawiały sytuacji, zdecydowanie nie poprawiały. Nie chciała dyrygować czyimś życiem, jeśli nie była już jego częścią.
- Nie miał innej opcji... - Powiedziała niezwykle cicho, jakby samej usiłując w to uwierzyć. Znacznie lepiej było myśleć w ten sposób, niżeli otwarcie mówić sobie, że mógł faktycznie wybrać ją, bo była coś warta i nadawała się na materiał na zastępczą mamę. Odejście miało wtedy mniej boleć. - Wybrał mnie, bo nie poznał nikogo innego, kto znacznie bardziej nadawałby się do tej roli. - To ją bolało, cholernie mocno ją bolało, ale zarazem było tak niezmiernie prawdziwe. Alec mógł na nią warczeć, mógł jej to wypominać, a jednak ona w tym momencie wcale nie zamierzała odpowiadać mu tym samym. Znowu poczuła się tak niezmiernie zmęczona, wykończona myślami o byciu nieodpowiednią, o własnej niedostateczności. Dopiero w momencie, w którym mężczyzna wyrzucił z siebie tak paskudny, okrutny, ale także szczery tekst, ponownie na niego spojrzała. - W pierwszej kolejności jesteś sobą, a to oznacza, że nie musisz robić tego wszystkiego, co pasowałoby jemu. Jesteś jego synem, nie nim. To robi olbrzymią różnicę.
Czy aby na pewno? Wierzyła w to, autentycznie w to wierzyła, jednakże tylko po części. Nadal istniały pewne szczeliny, luki w tym sposobie myślenia - wystarczająco duże, by mogła upchnąć tam własne bolączki dotyczące ich relacji, ich zaprzepaszczonego związku. Gdyby ojciec faktycznie nie wywierał na niego takiego wpływu - ona zaś nie dała zrobić tego swojemu - być może nadal mogliby być razem, być może... Mogliby do siebie wrócić. Póki jednak było inaczej... Wolała się odsunąć, usunąć ze sceny, bo nie chciała znów cierpieć. Wiedziała, że ten sposób postępowania nie był idealny, ale to był jej kluczowy problem. Była uparta, była upierdliwa, ale ostatecznie nikt nigdy nie nauczył jej tak po prostu zostawać. I to nie zmieniło się przez te wszystkie lata, miała tego pełną świadomość. Zwłaszcza że raz po raz, gdy tylko zaczynało robić się gorzej, usiłowała zmienić temat.
I choć tym razem zrobił to Alec przez wspomnienie o kąpieli, ona bardzo chętnie podjęła wątek. Prawdę mówiąc, czuła przy tym przemieszanie dwóch skrajnie przeciwstawnych uczuć - ulgi i poczucia winy, bo jeśli byłaby faktycznie tak silna jak chciała być, nie pozwoliłaby sobie na ucieczkę w potencjalnie neutralny wątek rozmowy. Doprowadziłaby ich kłótnię do samego końca, wyjaśniając przy okazji wszelkie urazy, jakie tkwiły pomiędzy nimi. Być może by ich to uwolniło. Nie wiedziała... Bo tego nie zrobiła. Wolała już paplać bez ładu i składu, czerwieniąc się na uznanie jej słów za otwartą propozycję do czegoś więcej. Z dwojga złego... Rumieniec na jej twarzy nie był tak zły jak pioruny w oczach ani gorzkie słowa padające z ust Aleca. Oboje byli zmęczeni, nie musieli się teraz spierać. To nie było ważniejsze od jego zdrowia.
- Lubię twoją skórę... - Uśmiechając się blado, sama także spuściła nogi na podłogę, wstając moment przed nim i asekuracyjnie wyciągając ramiona. Była drobna i mała, ale mógł się o nią oprzeć. Chciała, by się o nią oparł i nie chodziło tylko o bycie podporą w drodze do łazienki. Nawet jeśli nie wyglądał najlepiej, jej sukienka też już nie przypominała tego wyprasowanego, pachnącego praniem ubrania, jakie założyła rano. A ona chciała poczuć chociaż tymczasową bliskość. Mogła mówić i robić to, co chciała, ale tęskniła za tym. Niezmiernie mocno za nim tęskniła.
- Alec Greyback
Re: Sypialnia Aleca
Nie Wrz 03, 2017 9:11 pm
Wysłuchiwał jej zarzutów z beznamiętnym wyrazem twarzy. Te wszystkie słowa były dla niego tak nierealne! Przecież to ona odeszła, a teraz robiła mu sceny zazdrości? Nie mogła sądzić, że będzie przez resztę życia żył jak mnich, nigdy nie spoglądając na inną kobietę. Jedno jej się jednak udało – zaczarowała go, rzuciła na niego jakąś pierdoloną klątwę, by on nigdy nie znalazł szczęścia u boku innej. Nie wiedział, czy za złość była odpowiedzialna gorączka, zmęczenie, czy może fakt, że Alyssa wciąż go nie chciała. Mimo zazdrości nie miała zamiaru do niego wracać.
– Do jasnej cholery – zaczął podniesionym tonem głosu, kręcąc z niedowierzaniem głową. Była tak inteligentna, jednocześnie będąc tak głupią! Greyback spojrzał na nią wzrokiem cierpiętnika, po czym odpowiedział na jej pytanie: – Wystarczy jedno Twoje słowo, Meadowes. Przecież dobrze o tym wiesz. – a żadna inna kobieta nie postawi tutaj nogi. Powinna wiedzieć. Nie wyjawił jej, jak bardzo zabolały go insynuacje o rzekomej zdradzie, której owocem miał być Ezra, bo nie było sensu. Zawsze był jej lojalny, nie chcąc jej zawieść, ale życie nie było instytucją spełniającą życzenia, a on i tak zaprzepaścił wszystko. I to, co mówiła o Esdrasie to były bzdury.
Miał inną opcję, ale jej nie chciał. Każdy zawsze ma wybór. Ona również miała, gdy postanowiła od niego odejść. I to, jak to teraz nazywała klapą było cholernie nie fair. Alec zacisnął usta w cienką linijką, wchodząc jej w słowo:
– Wybrał Cię bo od początku traktujesz go jak własne dziecko i nie zaprzeczaj teraz – doskonale wiedział, że kiedyś sama chciała mieć takie. Z nim. Widok Ezry musiał ją zaboleć, ale przecież nie mogła być okrutna dla dzieciaka. Słowa te w jego ustach brzmiały bardziej jak: teraz weź za to odpowiedzialność i nie odchodź. Jeśli tak bardzo przejmowała się losem Ezry… to go nie opuści. To była jedyna prawda, jaka istniała. Nie odpowiedział już nic na jej wyrzuty dotyczące Fenrira, bo nie miała o tym pojęcia. Przez całe życie był przecież wychowywany, by być jak Fenrir, więc, czy tego chciała czy nie… miał to we krwi. Nienawidził swojego ojca, a z drugiej strony nie robił nic, by nie stać się taki jak on. Ot, dzikie prawo Greybacków. Był pierworodnym, to w niego pokładano największe nadzieje, to on był największym rozczarowaniem. – Jeśli choć trochę Ci na nim zależy to nie odcinaj się od nas.
I choć bardziej prosił w imieniu swoim niż Ezry – bo wciąż był cholernym egoistą – to dobro dziecka też leżało mu na wątrobie. Chciał jej tutaj na co dzień, czy było to aż tak trudne do pojęcia? Była wrzodem na tyłku, ale przynajmniej się nie nudził i miał na kogo nafukać. Gdy odeszła to całkowicie stracił do tego prawo. Natomiast żadna z jego koleżanek nie miała godnie zastąpić Alyssy. I dopiero to jedno zdanie, które było dla niego tak wielkim zaskoczeniem cóż… załagodziło całą sprawę. Spojrzał na nią wzrokiem, który nie do końca dowierzał, czy wypowiedziane słowa były prawdziwe, czy kolejnym figlem, który spłatał mu umysł. Lubił jednak myśleć, że się nie przesłyszał.
– Lubisz? - zapytał z błyskiem w oku, a potem pozwolił sobie pomóc w wstaniu z łóżka i doprowadzeniu się do łazienki, usta i nos trzymając niezwykle blisko jej pachnących włosów, o które cóż… przypadkiem oparł głowę. Dopiero gdy znaleźli się w pomieszczeniu wyswobodził się z jej ramion, by oprzeć się o ścianę i powoli ściągnąć z siebie brudne, nadające się tylko i wyłącznie do spalenia ubrania.
/zt dla Alki i Alka
– Do jasnej cholery – zaczął podniesionym tonem głosu, kręcąc z niedowierzaniem głową. Była tak inteligentna, jednocześnie będąc tak głupią! Greyback spojrzał na nią wzrokiem cierpiętnika, po czym odpowiedział na jej pytanie: – Wystarczy jedno Twoje słowo, Meadowes. Przecież dobrze o tym wiesz. – a żadna inna kobieta nie postawi tutaj nogi. Powinna wiedzieć. Nie wyjawił jej, jak bardzo zabolały go insynuacje o rzekomej zdradzie, której owocem miał być Ezra, bo nie było sensu. Zawsze był jej lojalny, nie chcąc jej zawieść, ale życie nie było instytucją spełniającą życzenia, a on i tak zaprzepaścił wszystko. I to, co mówiła o Esdrasie to były bzdury.
Miał inną opcję, ale jej nie chciał. Każdy zawsze ma wybór. Ona również miała, gdy postanowiła od niego odejść. I to, jak to teraz nazywała klapą było cholernie nie fair. Alec zacisnął usta w cienką linijką, wchodząc jej w słowo:
– Wybrał Cię bo od początku traktujesz go jak własne dziecko i nie zaprzeczaj teraz – doskonale wiedział, że kiedyś sama chciała mieć takie. Z nim. Widok Ezry musiał ją zaboleć, ale przecież nie mogła być okrutna dla dzieciaka. Słowa te w jego ustach brzmiały bardziej jak: teraz weź za to odpowiedzialność i nie odchodź. Jeśli tak bardzo przejmowała się losem Ezry… to go nie opuści. To była jedyna prawda, jaka istniała. Nie odpowiedział już nic na jej wyrzuty dotyczące Fenrira, bo nie miała o tym pojęcia. Przez całe życie był przecież wychowywany, by być jak Fenrir, więc, czy tego chciała czy nie… miał to we krwi. Nienawidził swojego ojca, a z drugiej strony nie robił nic, by nie stać się taki jak on. Ot, dzikie prawo Greybacków. Był pierworodnym, to w niego pokładano największe nadzieje, to on był największym rozczarowaniem. – Jeśli choć trochę Ci na nim zależy to nie odcinaj się od nas.
I choć bardziej prosił w imieniu swoim niż Ezry – bo wciąż był cholernym egoistą – to dobro dziecka też leżało mu na wątrobie. Chciał jej tutaj na co dzień, czy było to aż tak trudne do pojęcia? Była wrzodem na tyłku, ale przynajmniej się nie nudził i miał na kogo nafukać. Gdy odeszła to całkowicie stracił do tego prawo. Natomiast żadna z jego koleżanek nie miała godnie zastąpić Alyssy. I dopiero to jedno zdanie, które było dla niego tak wielkim zaskoczeniem cóż… załagodziło całą sprawę. Spojrzał na nią wzrokiem, który nie do końca dowierzał, czy wypowiedziane słowa były prawdziwe, czy kolejnym figlem, który spłatał mu umysł. Lubił jednak myśleć, że się nie przesłyszał.
– Lubisz? - zapytał z błyskiem w oku, a potem pozwolił sobie pomóc w wstaniu z łóżka i doprowadzeniu się do łazienki, usta i nos trzymając niezwykle blisko jej pachnących włosów, o które cóż… przypadkiem oparł głowę. Dopiero gdy znaleźli się w pomieszczeniu wyswobodził się z jej ramion, by oprzeć się o ścianę i powoli ściągnąć z siebie brudne, nadające się tylko i wyłącznie do spalenia ubrania.
/zt dla Alki i Alka
- Marjorie Greyback
Re: Sypialnia Aleca
Czw Wrz 14, 2017 8:27 pm
|z łazienki
Zamykając za nimi drzwi sypialni, pomogła mężczyźnie we w miarę stabilnym oparciu o nie jego ciała, samej chwilę później sięgając po różdżkę, by zrobić to, czego tak bardzo nie lubiła. Pakuj! rzucone stanowczym - choć jednocześnie wciąż jeszcze drżącym od nagromadzenia negatywnych emocji - głosem na brudną pościel... Cóż, zwinęło ją w niezbyt estetyczny kłębek w kącie pomieszczenia, pozostawiając tam także przy okazji całą kołdrę, przez co Aly i tak musiała odejść kilka kroków od Aleca, aby zabrać potrzebne okrycie. Następne w kolejności Accio! zadziałało jednak dosyć skutecznie na przywoływane świeże elementy pościeli, które trafiły prosto do rąk dziewczyny, a następnie na łóżko. Blondynka wygładziła prześcieradło, zawijając jego rogi pod brzeg materaca, aby nie zwinęło się tak łatwo. Po tym zaś dokładnie rozłożyła kołdrę i strzepała dwie poduszki, nie od razu odwracając się w kierunku towarzysza, gdy już skończyła ścielenie. Potrzebowała kilkunastu sekund, podczas których zaczerpnęła głęboki wdech, targając sobie palcami jasne włosy na samym czubku głowy, a następnie głośno westchnęła.
- Gdybym teraz zobaczyła Flinta... - To było nad wyraz ciche i spokojne mruknięcie przeznaczone raczej do uszu samej Alyssy, niekoniecznie dla Aleca, jednakże w tej pozornej delikatności jej głosu tkwiła najprawdopodobniej największa upiorność. Mimo że urwała zdanie, w jej słowach zdecydowanie nie było niedopowiedzenia. Gdyby w tym momencie dorwała tego człowieka w swoje ręce... Mógłby już zacząć modlić się do najwyższych sił, bo w życiu by mu nie odpuściła. To właśnie ci najbardziej zewnętrznie opanowani ludzie byli najgorsi w swych zamierzeniach, a ona... Była przy tym także wyjątkowo czuła na cierpienie najbliższych osób. Owszem, tak jak to zrobił kilka lat temu, Flint mógł usiłować startować do niej z łapskami. Mógł próbować ją skrzywdzić czy upokorzyć, ale... Na Merlina!, nie miał prawa krzywdzić jej bliskich. Tego by mu nie darowała, tego nie zamierzała mu darować. Im dłużej patrzyła na ranę Aleca, tym bardziej była tego świadoma. To była teraz jej sprawa, o ile bardziej niż Greybacka, i Aly wyjątkowo nie zamierzała zrezygnować z odwetu. Zazwyczaj machała na to ręką, bo zdecydowanie wolała pokój. Chciała być szczęśliwa, nieść szczęście i uśmiech, radość, ale teraz zbyt mocno to zaburzono. I o ile nie miała zamiaru wdawać się w bezpośrednie starcia, o tyle posiadała inne środki mające sprawić, by sprawiedliwości stało się zadość.
Na ten moment miała jednak inne zajęcia. Myśli o tym mogły poczekać, bowiem coś znacznie ważniejszego i zarazem poważniejszego leżało jej na sercu. Być może teraz nie okazywała tego aż tak bardzo jak na samym początku, starając się zacisnąć zęby dla dobra ich obojga, aczkolwiek nadal panicznie się bała. Atak krwawego kaszlu nadszedł niespodziewanie w momencie, gdy Meadowes naprawdę zaczynała już wierzyć, że zwykły słabszy eliksir na rany miał wystarczyć. Nie było tak, a ona coraz bardziej obawiała się, że wizyta w Mungu była tu jedynym możliwym wyjściem. Nie zamierzała jednak ponownie wykłócać się o to z brunetem, póki nie wiedziała wszystkiego, co mogła wiedzieć. W takich okolicznościach on sam niechybnie zdawał już sobie sprawę, iż nie chodziło o bycie silnym mężczyzną, męską godność czy o bezpodstawne obchodzenie się z nim jak z jajkiem. Musiał jej powiedzieć, jak dokładnie się czuł. To było stanowczo zbyt poważne, aby próbował uskuteczniać jakieś słowne wybiegi.
Spojrzenie blondynki mówiło za siebie, gdy ta obróciła się w kierunku Aleca, wyciągając ramiona w jego stronę, by pomóc mu w łagodnym opadnięciu na materac. Upewniając się, że miało mu być wygodnie w świeżej pościeli, zerknęła na niego pytająco, szukając jakichś spodni od piżamy lub czegoś w tym rodzaju, a następnie rzucając je koło niego, aby przy okazji wyciągnąć coś też dla siebie. Obróciła się plecami do niego, rozwiązując ręcznik owinięty wokół piersi i narzucając na siebie - o wiele za dużą i sięgającą jej do kolan - ciemnobrązową męską koszulkę, której materiał na moment przycisnęła do ust i nosa. Brakowało jej tego, naprawdę mocno jej tego brakowało. Nie tylko jego, ale także otaczania się tą charakterystyczną nutą zapachową. Uwielbiała to. Potrząsając włosami, by wytrzepać z nich część kropelek wody, dyskretnie zsunęła pozostałą mokrą bieliznę, zawijając ją w pościel do prania. Po tym zaś ponownie odwróciła się do Aleca, podchodząc do niego i po drodze chwytając swoją torbę. Postawiła ją na parapecie, siadając - z piętami pod pośladkami, a kolanami pod długą koszulką - na łóżku obok mężczyzny.
- Pokaż mi to... - Nachylając się w jego kierunku, mocno zmarszczyła brwi, gdy dostrzegła wygląd rany. O ile ta już wcześniej nie powinna pozostawić po sobie tak wyraźnego śladu... Teraz było gorzej, o wiele gorzej. Nie musiała nawet specjalnie przyglądać się miejscu po wbiciu noża, aby to dostrzec. Zrobiła to jednak, delikatnie dotykając poczerniałej pręgi. - Boli, gdy to robię? - W jej głosie wyczuwalna była powaga, a sam ton nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Alyssa chciała szczerej odpowiedzi. Musiała ją dostać. - Co odczuwasz, kiedy dotykam? Pulsuje? Szczypie? Szarpie? Swędzi? Pali? Drętwieje? Coś innego? Możliwe, że jednak przyda ci się trochę tej wódki... - Nie chciała straszyć, ale... I tak to robiła? Wolałaby nie. Unosząc spojrzenie na twarz Aleca, odetchnęła głęboko przez nos. - Musisz współpracować. - Jak niby miała go do tego przekonać? Nie wierzyła, by zamierzał być z nią kompletnie szczery. Zawsze grał twardziela. - Chorzy czy martwi... Martwi, Alec... Nie nadają się ani do związków, ani do czerpania profitów z nich. - Chciał z nią być, kochać się, musiał współdziałać.
Zamykając za nimi drzwi sypialni, pomogła mężczyźnie we w miarę stabilnym oparciu o nie jego ciała, samej chwilę później sięgając po różdżkę, by zrobić to, czego tak bardzo nie lubiła. Pakuj! rzucone stanowczym - choć jednocześnie wciąż jeszcze drżącym od nagromadzenia negatywnych emocji - głosem na brudną pościel... Cóż, zwinęło ją w niezbyt estetyczny kłębek w kącie pomieszczenia, pozostawiając tam także przy okazji całą kołdrę, przez co Aly i tak musiała odejść kilka kroków od Aleca, aby zabrać potrzebne okrycie. Następne w kolejności Accio! zadziałało jednak dosyć skutecznie na przywoływane świeże elementy pościeli, które trafiły prosto do rąk dziewczyny, a następnie na łóżko. Blondynka wygładziła prześcieradło, zawijając jego rogi pod brzeg materaca, aby nie zwinęło się tak łatwo. Po tym zaś dokładnie rozłożyła kołdrę i strzepała dwie poduszki, nie od razu odwracając się w kierunku towarzysza, gdy już skończyła ścielenie. Potrzebowała kilkunastu sekund, podczas których zaczerpnęła głęboki wdech, targając sobie palcami jasne włosy na samym czubku głowy, a następnie głośno westchnęła.
- Gdybym teraz zobaczyła Flinta... - To było nad wyraz ciche i spokojne mruknięcie przeznaczone raczej do uszu samej Alyssy, niekoniecznie dla Aleca, jednakże w tej pozornej delikatności jej głosu tkwiła najprawdopodobniej największa upiorność. Mimo że urwała zdanie, w jej słowach zdecydowanie nie było niedopowiedzenia. Gdyby w tym momencie dorwała tego człowieka w swoje ręce... Mógłby już zacząć modlić się do najwyższych sił, bo w życiu by mu nie odpuściła. To właśnie ci najbardziej zewnętrznie opanowani ludzie byli najgorsi w swych zamierzeniach, a ona... Była przy tym także wyjątkowo czuła na cierpienie najbliższych osób. Owszem, tak jak to zrobił kilka lat temu, Flint mógł usiłować startować do niej z łapskami. Mógł próbować ją skrzywdzić czy upokorzyć, ale... Na Merlina!, nie miał prawa krzywdzić jej bliskich. Tego by mu nie darowała, tego nie zamierzała mu darować. Im dłużej patrzyła na ranę Aleca, tym bardziej była tego świadoma. To była teraz jej sprawa, o ile bardziej niż Greybacka, i Aly wyjątkowo nie zamierzała zrezygnować z odwetu. Zazwyczaj machała na to ręką, bo zdecydowanie wolała pokój. Chciała być szczęśliwa, nieść szczęście i uśmiech, radość, ale teraz zbyt mocno to zaburzono. I o ile nie miała zamiaru wdawać się w bezpośrednie starcia, o tyle posiadała inne środki mające sprawić, by sprawiedliwości stało się zadość.
Na ten moment miała jednak inne zajęcia. Myśli o tym mogły poczekać, bowiem coś znacznie ważniejszego i zarazem poważniejszego leżało jej na sercu. Być może teraz nie okazywała tego aż tak bardzo jak na samym początku, starając się zacisnąć zęby dla dobra ich obojga, aczkolwiek nadal panicznie się bała. Atak krwawego kaszlu nadszedł niespodziewanie w momencie, gdy Meadowes naprawdę zaczynała już wierzyć, że zwykły słabszy eliksir na rany miał wystarczyć. Nie było tak, a ona coraz bardziej obawiała się, że wizyta w Mungu była tu jedynym możliwym wyjściem. Nie zamierzała jednak ponownie wykłócać się o to z brunetem, póki nie wiedziała wszystkiego, co mogła wiedzieć. W takich okolicznościach on sam niechybnie zdawał już sobie sprawę, iż nie chodziło o bycie silnym mężczyzną, męską godność czy o bezpodstawne obchodzenie się z nim jak z jajkiem. Musiał jej powiedzieć, jak dokładnie się czuł. To było stanowczo zbyt poważne, aby próbował uskuteczniać jakieś słowne wybiegi.
Spojrzenie blondynki mówiło za siebie, gdy ta obróciła się w kierunku Aleca, wyciągając ramiona w jego stronę, by pomóc mu w łagodnym opadnięciu na materac. Upewniając się, że miało mu być wygodnie w świeżej pościeli, zerknęła na niego pytająco, szukając jakichś spodni od piżamy lub czegoś w tym rodzaju, a następnie rzucając je koło niego, aby przy okazji wyciągnąć coś też dla siebie. Obróciła się plecami do niego, rozwiązując ręcznik owinięty wokół piersi i narzucając na siebie - o wiele za dużą i sięgającą jej do kolan - ciemnobrązową męską koszulkę, której materiał na moment przycisnęła do ust i nosa. Brakowało jej tego, naprawdę mocno jej tego brakowało. Nie tylko jego, ale także otaczania się tą charakterystyczną nutą zapachową. Uwielbiała to. Potrząsając włosami, by wytrzepać z nich część kropelek wody, dyskretnie zsunęła pozostałą mokrą bieliznę, zawijając ją w pościel do prania. Po tym zaś ponownie odwróciła się do Aleca, podchodząc do niego i po drodze chwytając swoją torbę. Postawiła ją na parapecie, siadając - z piętami pod pośladkami, a kolanami pod długą koszulką - na łóżku obok mężczyzny.
- Pokaż mi to... - Nachylając się w jego kierunku, mocno zmarszczyła brwi, gdy dostrzegła wygląd rany. O ile ta już wcześniej nie powinna pozostawić po sobie tak wyraźnego śladu... Teraz było gorzej, o wiele gorzej. Nie musiała nawet specjalnie przyglądać się miejscu po wbiciu noża, aby to dostrzec. Zrobiła to jednak, delikatnie dotykając poczerniałej pręgi. - Boli, gdy to robię? - W jej głosie wyczuwalna była powaga, a sam ton nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Alyssa chciała szczerej odpowiedzi. Musiała ją dostać. - Co odczuwasz, kiedy dotykam? Pulsuje? Szczypie? Szarpie? Swędzi? Pali? Drętwieje? Coś innego? Możliwe, że jednak przyda ci się trochę tej wódki... - Nie chciała straszyć, ale... I tak to robiła? Wolałaby nie. Unosząc spojrzenie na twarz Aleca, odetchnęła głęboko przez nos. - Musisz współpracować. - Jak niby miała go do tego przekonać? Nie wierzyła, by zamierzał być z nią kompletnie szczery. Zawsze grał twardziela. - Chorzy czy martwi... Martwi, Alec... Nie nadają się ani do związków, ani do czerpania profitów z nich. - Chciał z nią być, kochać się, musiał współdziałać.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|