Go down
Mistrz Labiryntu
Mistrz Gry
Mistrz Labiryntu

Sypialnia Aleca Empty Sypialnia Aleca

Nie Sie 27, 2017 8:54 pm
Sypialnia Aleca Tumblr_oofmz3gel61w6hwzoo1_1280

Malutka, niezbyt zadbana sypialnia, której ściany są poobrywane.
Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Sypialnia Aleca Empty Re: Sypialnia Aleca

Czw Sie 31, 2017 12:48 am
|po restauracji [ten sam dzień]

Przybywając do mieszkania, zastała nie tylko otwarte drzwi - zamknięte wyłącznie na chybotliwą i niedokręconą klamkę - lecz także kosmiczny bałagan panujący praktycznie wszędzie, gdzie tylko spojrzała. Nie przesadziłaby mówiąc, iż czekał on na nią od samego progu, przez który przedarła się, odgarniając butem jakieś papiery i odsuwając nogą bliżej niezidentyfikowane przedmioty, których bała się dotknąć czymkolwiek innym. Całe szczęście, przynajmniej okno w głównym - i jedynym, jak myślała - pomieszczeniu było uchylone, choć naczynia w kuchennym zlewie nie wyglądały na zbyt czyste i pachnące. Wręcz przeciwnie, latało nad nimi kilka much... Zapewne zadowolonych ze zdobycia resztek nieświeżego pożywienia, ale podrywających się w jej kierunku dokładnie w momencie, w którym wykonała gwałtowniejszy ruch ręką. Najprawdopodobniej je tym wypłoszyła, jednak wyglądało to co najmniej... Cóż, nieciekawie.
Meadowes miała to jednak w nosie, ściskając drobną rączkę idącego za nią Ezry i zaczynając rozglądać się po najbliższej okolicy, by w zdziwieniu stwierdzić, że nie pamiętała tylu drzwi. Dopiero niepewny głosik Esdrasa, który wskazał jej na jedne z nich, poinformował ją o zmianach w wielkości mieszkania, które od jakiegoś czasu składało się z połączonych dwóch lokalów. Nie była jednak w stanie zastanawiać się nad tym zbyt długo, idąc dalej przez cały ten śmietnik, by całkowicie otworzyć okno, wyglądając przez nie zaledwie przez sekundę. Nie oczekiwała listownej odpowiedzi na wiadomość, którą wysłała jeszcze z własnego mieszkania - z którego zabrała trochę bandaży i środków opatrunkowych, pakując to wszystko do dużej torby na ramię - jednakże nie wiedziała, czy takiej nie otrzyma. Liczyła jednak, iż Pandora po prostu zjawi się osobiście pod wskazanym adresem, nie pytając chwilowo o zbyt wiele, a tylko odwracając uwagę przestraszonego chłopca. Tego samego, przy którym kucnęła, przytulając go mocno i prosząc, żeby przez chwilkę poczekał na nią w salonie.
Nie chciała przymuszać Esdrasa do wejścia z nią do pomieszczenia, dobrze widząc wyraz jego twarzy i strach dostrzegalny w ciemnych oczach chłopca. Doskonale wiedziała, jak bardzo się bał, zwłaszcza że wcześniej został z tym sam, dopiero niecałe dwie godziny temu spotykając się z nią w jadłodajni, gdzie miał szansę opowiedzieć jej o wszystkim i uzyskać pomoc. Jakąś pomoc, bowiem nie była przecież wykwalifikowanym uzdrowicielem. Do kogoś takiego było jej niezmiernie daleko, nawet jeśli czytała książki i starała się w miarę na bieżąco podpatrywać pracę magomedyków z Munga. Nie wiedziała także, na ile paskudna była sytuacja, mimo że malec chociaż trochę poinformował ją, że wyglądało to... Źle. Resztę musiała sprawdzić na własne oczy, powoli uchylając drzwi...
I prawie od razu automatycznie cofając się o pół kroku w tył, gdy w jej twarz uderzyła duchota, zaś do nozdrzy dotarł ciężki odór niewietrzonego pomieszczenia, wódki, krwi, potu, fajek, brudnych ubrań i Merlin jeden wiedział, czego jeszcze. Z pewnością nie była to jednak mieszanka godna amortencji lub czegokolwiek uznawanego za w miarę do zniesienia. Choć od tego smrodu łzy stawały jej w oczach, a zjedzony wcześniej obiad cofał się wysoko do gardła, nie zamknęła drzwi ani nie cofnęła się po klips na nos. Przysłoniła tylko twarz brzegiem jasnoniebieskiej apaszki, którą miała na szyi, robiąc krok przed siebie. Gdy zaś zrobiła jeden, kolejny nie był aż tak niemożliwy do wykonania. Po nim zaś następny i następny, póki nie dotarła do zamkniętego, zasłoniętego żaluzją okna i nie otworzyła go na oścież... Po chwili reflektując się jednak i uchylając je tylko górą, bo nagły napływ wiatru przylatującego ze świeżym powietrzem mógł nie być najlepszy w skutkach. Wolała dmuchać na... Gorące, duszące i śmierdzące, robiąc małe kroczki w swoim postępowaniu, choć olbrzymie kroki w kierunku drzwi, które zamknęła przed sobą, aby zapaszek nie rozniósł się po całym mieszkaniu.
Pomieszczenie nie było ani duże, ani zadbane, jednakże w tym momencie wyglądało na naprawdę klaustrofobiczne i zanieczyszczone. Pusta butelka przewróciła się, gdy Alyssa potrąciła ją piętą, uderzając o podłogę i rozbijając się na całą masę szklanych odłamków, które błyszczały w świetle słonecznym. Po tym dziewczyna uważała już trochę bardziej, starając się ominąć kolejne szkło po taniej, naprawdę mocnej wódce, profilaktycznie trzymając się także możliwie jak najdalej od ubrań i papierzysk zasnuwających resztę niewielkiej powierzchni podłogi. Normalnie to wszystko by ją przeraziło - jej własne bałaganiarstwo nijak miało się do tego widoku - jednakże było coś, czego bała się bardziej. Biorąc jednak naprawdę głęboki wdech - co nie było raczej zbyt dobrym pomysłem - zbliżyła się jednak do łóżka, powoli odkrywając koc i...
Zdążyła tylko znowu otworzyć okno na oścież, robiąc to tempem najprawdziwszej błyskawicy, po czym zwyczajnie wychyliła się, wyrzucając z siebie całą zawartość żołądka. Wprost na ulicę za kamienicą, na mało wykorzystywany - ale jednak - chodnik, na kota wylegującego się przy rozgrzanym kontenerze na śmieci... No, może nie dokładnie na niego, jednak biedne zwierzę poderwało się spłoszone, podskakując i uciekając z panicznym sykiem, który dotarł do uszu Alyssy nawet pomimo hałasu. Nie wiedziała, ile to trwało, jednak targające nią torsje nie chciały ustać do czasu, gdy nie poczuła się tak, jakby wypluła własny żołądek, jelita, przełyk, wątrobę i co najmniej połowę płuc. Łapiąc się parapetu i czując miękkość w rozdygotanych nogach, ponownie przeniosła spojrzenie zarówno na zasyfiony pokój, jak i na mężczyznę w łóżku.
Pamiętała jego ubranie z tamtego wieczoru w Mungu, poza tym wszystko w jego wyglądzie wręcz krzyczało, że nie zostało zmienione. Ktoś - najprawdopodobniej Ezra - zdjął mu tylko buty, rzucając je tuż pod wyciągniętymi nogami zwisającymi częściowo z łóżka. Ciemne włosy nadal były pozlepiane od krwi, choć teraz najprawdopodobniej dodatkowo także od potu, bo przepocony koc był zdecydowanie zbyt gruby jak na obecną pogodę. Reszta pościeli też zresztą wyglądała fatalnie. Wygnieciona, zapocona, zabrudzona, zakrwawiona i zachlapana bliżej niezidentyfikowaną substancją, nadawała się najprawdopodobniej wyłącznie do wyrzucenia. Nie to jednak zwracało jej uwagę. Otoczenie nie skupiało na sobie myśli Meadowes, która z dosyć opóźnionym zapłonem przypomniała sobie, że przecież nie musiała wytrzymywać tego smrodu. Być może było to tylko maskowanie, nie zaś usuwanie odoru, jednakże wyciągnęła różdżkę, szepcząc nieco łamiącym się - ale wystarczająco pewnym - tonem.
- Olfato. - Nie musiała czekać długo, by powietrze zaczęło pachnieć niczym mieszanka żywicy z iglastego lasu i wody z jeziora. Prawdopodobnie nie był to najlepszy wybór, jednakże potrzebowała czegoś odpowiednio mocnego, lecz jednocześnie nie tak bardzo kojarzącego się z domowymi woniami. Puszcza i jezioro były zatem dostatecznie dobrym wyborem. W innej chwili prawdopodobnie postawiłaby na delikatne kwiaty i pranie, jednakże nie była w stanie tego zrobić, gdy widziała zakrwawioną pościel i tulipany... Z butelek. Nie zamierzała się na tym zresztą zbyt mocno skupiać, ponieważ prawie dokładnie w tej samej chwili, kiedy zaklęcie zaczęło działać, odsunęła nogą śmieci z podłogi i przykucnęła przy łóżku.
Być może mogłaby zająć się wpierw zebraniem brudów, zaś dopiero potem mężczyzną ogarniętym czymś na kształt letargu... I byłoby to najprawdopodobniej dosyć niezłe posunięcie, ponieważ brudy wyłącznie przeszkadzały, jednakże nie umiała nie sprawdzić najpierw jego stanu. Musiała ocenić, jak bardzo źle było, jak szybko należało wezwać kogoś z Munga lub samodzielnie dostarczyć tam Aleca. Reszta nie była tak istotna.
- Nawet nie próbuj... - Syknęła z niepokojem, jednocześnie sprawdzając mu puls, całkowicie zrzucając z niego koc i wpierw dotykając alecowego czoła oraz szyi. - Mi tu umierać... - Możliwie jak najdelikatniej uniosła brzeg mokrej koszulki mężczyzny, chcąc sprawdzić, jak wyglądało miejsce po ranie pod jego żebrami. Pozostała po niej tylko cienka kreska. Cienka, lekko zaczerwieniona kreseczka, której jednak - wedle wszelkich efektów działania eliksiru z Munga - nie powinno tam być. Zmarszczyła brwi, nie przerywając swojego pomrukiwania. - Bo znajdę cię i zabiję... - Oczywiście, sama nie wiedziała, jakie zabijanie po śmierci miała na myśli, jednakże nie zastanawiała się nad tym zbytnio, zwyczajnie zbyt zaniepokojona, by rozmyślać nad takimi głupotami. I choć mężczyzna raczej jej nie słyszał, a tym bardziej pewnie nie rozumiał, kontynuowała, tym razem jeszcze bardziej śmiertelnie poważnym tonem głosu.
- Trzeba cię stąd zabrać. - Nie liczyła na odpowiedź, zwłaszcza że podjęła już decyzję. Być może mogła próbować leczyć go na własną rękę - czego mógł chcieć albo nie, zważywszy na aktualną naturę ich relacji - ale wolała oddać to w ręce wykwalifikowanych uzdrowicieli. Ona była tylko pasjonatką, samoukiem i laborantką zajmującą się głównie pobieraniem krwi oraz gapieniem się w ścianę, bo pacjentów mieli niewielu. Nie była wielkim magomedykiem, musiała się z tym pogodzić i postępować rozsądnie. Ezra nie mógł stracić ojca, a ona powodu do wyrzutów sumienia, smutku i irytacji. Na kogo zwalałaby całą winę za swoje napady płaczu...?
Alec Greyback
Przestępczość
Alec Greyback

Sypialnia Aleca Empty Re: Sypialnia Aleca

Czw Sie 31, 2017 8:28 pm
Słowa, które towarzyszyły mu przy opuszczaniu szpitala, jedynie utwierdziły go w przekonaniu, że tak naprawdę nie był niczego wart. Dziewczyna, która rzekomo niegdyś go kochała twierdziła, że nie warto mu pomagać. Alec zacisnął usta w cienką linijkę i z coraz większą determinacją zmuszał się do zrobienia kolejnego kroku. Byłabyś tylko pierdolonyjm mugolakiem. Kaszlał specjalnie, specjalnie też pojękiwał, głośno oddychał, ale tych słów tak po prostu nie dało się wymazać z umysłu, po którym krążyły teraz niczym niezwykle irytująca, ale niemożliwa do zignorowania melodia.
To były jego słowa. Doskonale pamiętał dzień, w którym nazwał ją pierdolonym mugolakiem, a także fakt, że wcale się z tym źle nie czuł, bo przecież nazywał rzeczy po imieniu, prawda? Teraz jednak odbijały mu się czkawką i przyprawiły go o mdłości. Choć było to niezwykle trudne, to jednak pierdolony mugolak był dla niego niczym paliwo, które napędzało go do przyspieszenia kroku i jak najszybszego opuszczenia budynku. Z każdą kolejną sekundą się zatapiał, niczym cholerny masztowiec na niespokojnym oceanie. Słowa te, tak naturalne dla jego środowiska, godziły teraz w niego głębiej niż sztylet Flinta, przebijając mu śledzionę. A potem rzucone niech idzie, które podcięło mu nogi i runął na ziemię. Nic nie znaczył, a ten świat byłby lepszy bez niego. Jej świat byłby lepszy. A przecież.. nie mogła mu tego odmówić, starał się żyć z drugim człowiekiem, chciał się zmienić, walczył ze swoją naturą, zaufał jej obietnicom i zapewnieniom, by pod koniec otworzyć przed nią najmroczniejszą część swojego umysłu. U licha pozwolił jej nawet na zaprzyjaźnienie się ze swoją wilczą naturą. Teraz jednak jedno do niego doszło – nie był nikim nadzwyczajnym, a to jak daleko doszedł nie miało żadnego znaczenia. Nigdy nie ma znaczenia… I gdy stary Borgin przyprowadził go do domu, Alec postanowił się po prostu przespać. Nie było wtedy z nim aż tak źle, prawdopodobnie adrenalina i eliksiry z Munga początkowo naprawdę zadziałały, ale mimo to chciał w pełni odzyskać siły, by następnego dnia przyłożyć się do pracy… I tak jak stał – w zakrwawionych ubraniach, cały umorusany w krwi, obolały – padł na łóżko, z którego już się nie podniósł…
Pierwsza noc nie była najgorsza, ale zdecydowanie nie należała do przyjemnych. Już po kilku godzinach snu obudził się cały spocony, czując jak żołądek podchodzi mu do gardła. Praktycznie każdy fragment ciała palił go niczym żywy ogień, a on nie mógł nic z tym zrobić. Próbował zgrywać twardziela, zresztą jak zawsze, ale dość szybko się poddał i sięgnął pod łóżko po butelkę z czystym spirytusem, a potem wypił z butelki duży łyk. Na znieczulenie. Miał wtedy jednak jeszcze na tyle siły, by stoczyć się z łóżka i zwrócić całą zawartość żołądka nie na podłogę, a do toalety, znajdującej się na końcu korytarza. Potem.. cóż, nie do końca pamiętał jakim cudem znalazł się z powrotem w łóżku, ale obudził się po dobrych kilku godzinach, gdy Ezra wpadł do jego pokoju męcząc, że chce zjeść obiad. Tkwił jakby w letargu. Pamiętał, jak poruszał swoimi kończynami, ale miał wrażenie, jakby nie był uczestnikiem wydarzenia, a jedynie obserwował je z boku. Gdy tylko próbował spuścić nogi z łóżka, poczuł osłabienie, a mroczki stanęły mu przed oczami. Zamrugał kilkakrotnie oczami, bo Ezra zaczął mu się już nie dwoić a raczej troić. Nerwowo przetarł twarz dłonią, ale zamiast ulgi, czy lepszej widoczności, poczuł tylko jak na jego skórze zostaje pot i krew, a potem… pewnie powiedział coś, że nie da rady, a może jednak zmusił się do zrobienia mu czegokolwiek? Nie pamiętał. Prawdopodobnie po prostu zemdlał, wcześniej próbując odpalić papierosa, ale za bardzo trzęsły mu się dłonie, by mógł zamachnąć się chociaż dwa razy.
Drugiego dnia stan mu się zdecydowanie pogorszył, a kaszel napadał go co kilka minut. I jeśli wczoraj miał jakąkolwiek siłę, by zejść z łóżka chociaż do toalety to teraz mu tego kompletnie zabrakło. Prawdzie mówiąc, nawet zwykłe ruszenie ręką, w celu sięgnięcia po butelkę z wódką stawało się problematyczne, dlatego przy gorszej fali bólu, po prostu upuścił ją na podłogę, słysząc jakby z drugiego końca ulicy, jak szkło pęka pod wpływem uderzenia, a wszystko się rozlewa. Zanim znowu odpłynął, zdążył jedynie wypowiedzieć z siebie soczyste kurrrwa.
Było ciemno i niezwykle gorąco. Gdy tylko się obracał, jedynie co dostrzegały jego oczy to mrok, ciemność… Szukał chociażby strużki światła, ale nigdzie nie potrafił jej znaleźć. Błądził po omacku, coraz bardziej zapędzając się w kozi róg. Nie było stąd wyjścia. W dodatku duchota i żar wypalały jego skórę, miał wrażenie, że umierał. Nie wiedział co skuteczniej go wyciągnęło z tego koszmaru. Głos Alyssy, czy zapach świeżości, coś czego kompletnie się nie spodziewał. Uchylił ostrożnie powieki, ale był zbyt wycieńczony, dlatego spoglądał na nią przez mikroskopijne szparki.
– Alyssa? – zapytał cichym, słabym głosem, czując w ustach suchość. Był jednak pewien, że to po prostu kolejny etap jego choroby, bo dlaczego miałaby chcieć przyjść się pożegnać? Nie chciała go, nienawidziła, co do tego nie miał wątpliwości. A mimo to pytał: – Co ty tu.. – ale nie zdążył skończyć, bo przerwał mu napad kaszlu, który sprawił, że mężczyzna niemal wypluł z siebie – nie tylko całą krew – ale i płuca. – Gdzie ja…? – znowu to samo. Tak bardzo chciał wiedzieć, jakim cudem znalazł się nad jeziorem, ale kaszel i krew lejąca się z jego ust nie dawały mu dojść do słowa. Był zmęczony i musiał przymknąć na moment oczy. Prawdopodobnie znowu pogrążyłby się w śnie, odrętwieniu, czy jak jeszcze to można było nazwać, gdyby nie fakt, że się znowu odezwała. Nie rozumiał dlaczego tak bardzo go to podburzyło, ale zdobył się, by znowu na nią spojrzeć. Była piękna, ale dziwnie smutna, zniesmaczona? Trudem -naprawdę musiał wykorzystać do tego całą siłę woli – patrzył prosto na nią, choć czuł się jakby dopiero co opróżnił dwie butelki wódki, a z kolei dziewczyna postanowiła skakać przed nim, tak by tylko nie mógł dosięgnąć ją wzrokiem. Czy ona w ogóle tu była?
– Niee… proszętylko nie do szpitala. Nawet nie wiedział, jak to zabrzmiało z jego ust bo chyba nigdy nie użył takiego słowa. U licha, może to tylko działo się w jego głowie, a ta konwersacja toczyła się po drugiej stronie? Czy Alyssa robiła za śmierć, która chciała przywitać go otwartymi rękoma w piekle? Po prostu… wolał umrzeć tutaj, niż w szpitalu. W domu. Tu, gdzie byli szczęśliwi.
– Oni tu wrócą – zdołał tylko dodać, przed kolejnym atakiem kaszlu, a potem po prostu nie potrafił już dłużej powstrzymywać skrzepów krwi, które znalazły się teraz na jego poduszce. Był gotowy… by umrzeć. Chciał jeszcze posłać jej niemrawy uśmiech, ale ostatecznie nie było mu dane, bo ten napad kaszlu wydawał się gorszy niż kiedykolwiek wcześniej.
Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Sypialnia Aleca Empty Re: Sypialnia Aleca

Czw Sie 31, 2017 9:30 pm
Cisza, jaka panowała w pomieszczeniu, była wręcz bolesna. I choć w pokoju zrobiło się nieco mniej duszno, gdy uchyliła okno, a powietrze nie śmierdziało już mieszanką odorów... Meadowes nadal czuła się tu niczym w najgorszych odchłaniach piekielnych. Nie chciała uciekać, nie zamierzała tego robić - ten jeden raz, bo przecież taka już była; uciekała od większości własnych problemów - jednak nie zmieniło to faktu, iż przerwanie milczenia sprawiło, że gwałtownie podskoczyła w górę, opadając na podłogę i boleśnie tłukąc sobie - i tak już wiecznie potłuczone - kolana. Zapomniała o tym jednak, nie wierząc własnym uszom i momentalnie nachylając się nad Greybackiem.
- Jak się czujesz? - Nie potwierdziła swojej tożsamości, nie zaczęła od czegoś innego, lecz dosłownie w tej samej sekundzie, w której zorientowała się, że do niej mówił... Po prostu skierowała do niego dosyć szybkie i odruchowe pytanie.
To nie wyglądało tak jak w przypadku Anthony'ego, do którego przyszła pamiętnej nocy w odwiedziny. Nawet ton jej głosu nie był tak przepełniony pocieszającą czułością, choć Tony był przecież tylko przyjacielem, zaś z Aleciem swego czasu łączyło ją naprawdę wiele. Pozornie proste pytanie, jakie zadała mężczyźnie, było jednak przepełnione czystym niepokojem, w którym drżała także ta cichutka, błagalna nuta. Wtedy w Mungu była przygotowana na to, co miała zastać. Była także pewna, iż wszystko miało się ułożyć.
Tutaj? Teraz? Czuła ścisk w gardle, do którego jednocześnie podchodziło jej mocno łomoczące serce, a dłonie dziewczyny drżały niczym w febrze. Nie tylko nie wiedziała, co powinna zrobić. Nie umiała także znaleźć odpowiednich słów, by jakkolwiek się wysłowić. Zwłaszcza że cały ten dialog był dla niej co najmniej niespodziewany i sama nie miała pojęcia, czy nie byłoby dla nich obojga lepiej, gdyby Alec przez ten cały czas pozostał nieprzytomny. Wiedziała w końcu, że cokolwiek zamierzałaby zrobić, nie miało być to ani trochę przyjemne. Poza tym... Transport do Munga był dla niej jedyną racjonalną opcją, co do której nie chciała się kłócić... A Greyback wielokrotnie dał jej do zrozumienia, iż nienawidził takich miejsc.
- Potrzebujesz medyka. - Odpowiadając prawie natychmiast, gdy zaprotestował słabym głosem, starała się brzmieć na bardziej stanowczą niż przerażoną całym tym widokiem. Tak naprawdę jednak tylko się bała, daleko jej było od bycia odważną czy pewną siebie. Czuła się tak, jak gdyby ktoś nagle wrzucił ją w sam środek pobojowiska po apokaliptycznej bitwie, każąc jej naprawiać całą sytuację. A przecież teoretycznie chodziło tylko o jednego człowieka. ... Niezależnie od tego, co by robiła, mówiła czy próbowała zakodować sobie w mózgu, chodziło o tego człowieka. W innej sytuacji najprawdopodobniej poradziłaby się lepiej. Tu była otumaniona, wystraszona, a pot już zaczął ściekać strugami po żółtym materiale sukienki na jej plecach.
I choć nadal nie odpowiedziała mu na pytanie o to, co tu robiła, nie mówiąc także, gdzie znajdował się on sam... Zapomniała o tym. Zwyczajnie nie myślała teraz na tyle jasno, by pamiętać o wszystkich tych słowach, których zapomniała mu powiedzieć. Przerażała ją ilość krwi i krwawych skrzepów, jakie wypluwał z siebie w prawie ciągłych atakach charczącego kaszlu. Nienaturalna - nawet jak na niego - bladość także sprawiała, iż kolejne czerwone plamy pojawiające się na poduszce zdawały się być jeszcze bardziej upiorne, czyniąc z tego coś jeszcze bardziej poważnego. Sama nie do końca wiedziała, w którym momencie przysunęła się jeszcze bliżej, opierając piersiami na łóżku i chwytając jedną z jego rąk pomiędzy swoje złączone dłonie. Parzył... Jego skóra parzyła bardziej niż kiedykolwiek, choć zawsze był od niej znacznie cieplejszy i nie bez powodu tak często grzała sobie kiedyś o niego zlodowaciałe stopy. Teraz temperatura była jednak chorobliwie wysoka i Meadowes nie musiała mieć nawet termometra, by wiedzieć, że znacznie wykraczała poza akceptowalną skalę. Musiała go stąd zabrać, mimo że nie wiedziała, jak.
- Oni? - Z początku spytała tylko cichym głosem, nie za bardzo wiedząc, co powinna ze sobą zrobić. Owszem, czytała te wszystkie książki, obserwowała pracę magomedyków, a jednak osobiście nie miała nigdy do czynienia z aż tak kiepską sytuacją. Zupełnie nie wiedziała, za co należało się najpierw zabrać, by wszystkiego nie spaprać. Nadal klęczała więc przy łóżku, opierając pośladki na piętach, słuchając tych wszystkich osłabionych wypowiedzi i... Nie wiedząc. Po prostu nie wiedziała, czuła się głupia i bezużyteczna, właśnie taka była prawda.
- Nie. - Dodała jednak po sekundzie, przecząc własnemu pytaniu, które nie powinno paść. - Nic nie mów. Musisz oszcz... - ...ędzać siły. To właśnie chciała mu powiedzieć, dalej trzymając go za rękę, gdy kolejny atak kaszlu wstrząsnął jego ciałem, sprawiając, że ona także stała się jeszcze bardziej blada i przerażona. - Alec? - Była naprawdę cholernie przestraszona. - Allectus? - Serce nieomal nie wyskoczyło jej z piersi, a głos był wyższy, bardziej piskliwy, przepełniony zbierającą się paniką. - Kochanie?! Kochanie, proszę! - Chyba jednak nigdy nie była i nie miała być materiałem na uzdrowiciela, bowiem po prostu poddawała się przerażeniu, mając nagłą pustkę w głowie i nieświadomie drżąc jak osika, gdy pochylała się jeszcze bardziej, podnosząc ciało znowu do klęku i wsuwając mężczyźnie swoje zimne dłonie pod kark.
Nie obchodziło jej, jak go nazywała, własne słowa nie miały dla niej znaczenia. Chciała go tylko trochę poddźwignąć - ona, pięćdziesięsiąt cztery kilogramy w momencie, w którym ważyła najwięcej; obecnie pewnie pięćdziesiąt kilo wagi ciała osłabionego wcześniejszymi torsjami - do góry... Pod ścianę, by nie leżał tak całkiem płasko. Nie mogła ryzykować, że Alec udusi się własną krwią.
- Zabiorę cię do Munga. Zabiorę cię. - Jakoś.
Alec Greyback
Przestępczość
Alec Greyback

Sypialnia Aleca Empty Re: Sypialnia Aleca

Czw Sie 31, 2017 10:10 pm
W tym całym cierpieniu i nagłej chorobie nawet nie uzmysłowił sobie tego, jak naprawdę się czuł. Cieszył się, naprawdę się cieszył, że przez większość czasu był po prostu nieobecny i nie musiał się mierzyć z tym na trzeźwo. Choć nie był pijany – bo wypity spirytus niemal od razu opuszczał jego ciało za pomocą potu i krwi, to czuł się jak w najgorszym z możliwych upojeń alkoholowych. Nie miał siły odpowiadać, nie potrafił nawet znaleźć słów, co mógłby w takiej sytuacji powiedzieć. Skłamać, że jest okej, chociaż ona i tak widziała swoje? Czy może zapędzać się w coraz to paskudniejsze określenia? Sęk w tym, że sam nie wiedział jak się czuł. Ba! Ledwo cokolwiek czuł. Dlatego.. w bardzo spowolnionych ruchach, wzruszył ramionami, jednocześnie kręcąc głową. Lepiej było w to nie wnikać, prawda? Nic co by powiedział nie mogło oddać tego, jak beznadziejnie wyglądał. Tego jednego był świadomy. A potem to stwierdzenie. Nie słuchała go. Nie słuchała, gdy prosił – po raz pierwszy autentycznie prosił.
Nie wiedział, czy to choroba, czy może czysta desperacja, ale z jego ust wydobył się cichy jęk. Nie chciał medyków, ani szpitali. Ona nigdy nie miała tego zrozumieć… Teraz jeszcze miał ten cholerny Mroczny Znak, który musiał chronić przed oczami gapiów. Czy to na to się godził, wstępując w szeregi Lorda Voldemorta? Na śmierć w imię ochrony jego tajemnic?
– Ciebie – zaczął niepewnym głosem, czując jak kropelki potu spływają mu z karku po plecach. Było mu wstyd, że widziała go w takim stanie, który teraz wzbudzał w niej jedynie litość. Nic więcej. To właśnie to bolało go najbardziej. Przyszła – bo jest dobrym człowiekiem, bo nie chciała pozwolić mu zdechnąć, ale nie przyszła z miłości. – potrzebuję – mimo wszystko dokończył. Wierzył, że potrafiła się nim zająć tak samo, jak ci wszyscy wykwalifikowani medycy. Być może nawet lepiej. Była zdolna, poza tym często na nim eksperymentowała te kilka lat temu. I jeśli ktoś miał mu pomóc, to tylko ona… Nie ufał nikomu innemu poza nią. Po tylu latach, ta jedna kwestia miała się nie zmienić. I to z tego powodu próbował się zmusić do zachowania resztek świadomości. Chciał jej odpowiadać, chciał jak najdłużej z nią rozmawiać bez tej całej złości, nienawiści i zobojętnienia. Nawet na łożu śmierci był cholernym egoistą.
– Klienci – odparł ponuro, wiedząc że to słowo jej wystarczy. Wiedziała, czym się zajmował i choć zawsze dbał, by jakiekolwiek prywatne informacje zachować w tajemnicy… nie było to możliwe ani w tym zawodzie, ani mieszkając w tej dzielnicy. Zawsze pilnował, by nikt nie nachodził go w domu, ale teraz zaszył się na dwa dni, a to nie było już takie proste. Choć przez większość czasu był nieprzytomny, to doskonale słyszał te wszystkie groźby i krzyki, a także dobijanie się do drzwi. Chciał to zatrzymać, ale nie miał sił… Jak? Nie była głupia i na pewno miała pojąć, o co dokładnie mu chodzi. Tak samo, jak on pojął słysząc jej zmartwiony głos i niedokończone zdanie. Czyli było aż tak źle. A potem po prostu odleciał, czując zbierającą się krew w gardle. Na początku myślał, że będzie to zwykłe oddanie tego co się nazbierało, ale jednak okazało się niekończącą fontannę. Musiał się zmusić do oparcia o łokieć i przewrócenia ciała na bok, by wystawić głowę poza koniec łóżka i spluwać to wszystko na ziemię. I choć słyszał, jak go wołała, miał wrażenie, że znajdowali się nie tylko w innym pomieszczeniu, ale też wymiarze. Jedynie spazmy bólu wydawały się być prawdziwe…
A potem to kochanie, które niemal doprowadziło go do czystej rozpaczy. Łzy stanęły mu w oczach, ale nie był do końca pewien, czy przez brak oddechu, czy przypadkiem w wyniku zasłyszanego słowa. Wiedział, że nie mówiła tego na poważnie. Bała się, bo kto by się nie bał? On też odczuwał strach, to było normalne. I nawet w tym strachu chciała mu ulżyć, posuwając się aż tak daleko? I nawet złapała go za rękę, a on jedynie zdobył się na uściśnięcie jej delikatnej, pachnącej skóry. Przez cały czas był najgorszym z możliwych idiotów, odrzucając jej miłość, jakby była zbrodnią. Teraz nie było niczego, czego by  pragnął bardziej… Oczywiście za późno. I to nie, nieustający kaszel, a ta świadomość dobijała go najbardziej.
– Nie, Alyssa… nie – i znowu zaprzeczył, czując w ustach metaliczny posmak, bo o dziwo… kaszel ustał. Ciekawe tylko na jak długo… Jak tylko mógł pomógł przetransportować swoje ciało, by ułatwić jej to zadanie. Potem tylko wpadła mu pewna kwestia do głowy i nie potrafił nie skorzystać z chwili, by powiedzieć:
– Nie pozwól Bulstrode’om zabrać Ezry.
Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Sypialnia Aleca Empty Re: Sypialnia Aleca

Czw Sie 31, 2017 11:31 pm
Doskonale wiedziała, jakie już wcześniej miał podejście do Munga, jednakże naprawdę nie widziała innego wyjścia. Nawet z Mrocznym Znakiem, któremu w tej chwili nie poświęciła ani jednej myśli, musiał się tam udać. Bo... Co mogła ona? Potrzebował jej, ale przecież nie potrafiła temu zaradzić. Nie wiedziała nawet, od czego powinna zacząć. Obawiała się, że wszystkie znane jej metody nie będą wystarczającą pomocą, więc wolała nawet ich nie wypróbowywać, chcąc powierzyć to wszystko w ręce osób zajmujących się tym na co dzień. Być może ilość plam z krwi sprawiała, iż cała sytuacja wyglądała na groźniejszą niż realnie była, jednakże Meadowes nie chciała ryzykować. Cena była zbyt wysoka.
- Masz mnie. - Powiedziała bez głębszego zastanowienia, zaraz powtarzając. - Masz mnie, Alec, zawsze mnie masz, ale... - Nie powiedziała tego, urywając zdanie w połowie. Nie wspomniała o tym, jak bardzo się teraz bała i że czuła się dosłownie tak, jakby ktoś użył na niej zaklęcia petryfikującego. Zresztą... Półprzytomny czy nie, zapewne sam to widział. Nie umiała tego dobrze ukryć. Zbyt wiele myśli kłębiło się teraz w jej głowie.
Odruchowo wiedziała jednak, o co chodziło z klientami, o których jej wspomniał. Zdawała sobie sprawę z tego, co robił, mając o tym najprawdopodobniej jeszcze więcej informacji niż sądził sam główny zainteresowany. Niegdyś budziła się nocami, obserwowała go kontem oka, czasami natrafiała na różnego rodzaju papierzyska, papiery czy dziwne dokumenty... Nawet teraz, gdy przedzierała się przez zawalone rzeczami mieszkanie, dostrzegała te rzeczy - jeszcze większe ilości papieru, pudła, pudełka i pudełeczka, nietypowe i niezidentyfikowane przedmioty oraz całą resztę tego bajzlu, któremu nie przyjrzała się lepiej, mając myśli zajęte czymś znacznie istotniejszym.
- Chrzanić ich. - Burknęła odruchowo, ściskając go za rękę i nieświadomie od dłuższego czasu gładząc palcami jego rozgrzaną dłoń. Miała daleko gdzieś tych wszystkich ludzi - szemranych czy nie, niebezpiecznych czy jeszcze bardziej groźnych - bo to nie oni znajdowali się teraz w potrzebie, to nie na nich jej... Zależało. Naprawdę mocno jej zależało. Mogli wszyscy iść do diabła, gdzie już od dawna zapewne czekało na nich miejsce. Szuje, bandyci i gnojki bez odrobiny zrozumienia dla ciężkiej sytuacji. Według Ezry, drący tylko mordy, byleby dostać swoje. Nienawidziła ich. W tej chwili nienawidziła ich wszystkich, choć nawet nie miała z nimi bezpośrednio do czynienia.
Nie bała się ich czy ich złości. W porównaniu do tego, co poczuła w tym najgorszym momencie, w którym ostry, krwawy kaszel Aleca doprowadził ją samą prawie do omdlenia ze strachu... Wszystko inne nie było tak przerażające, nie wyglądało na tyle groźnie. To nim musiała się zająć, próbując podciągnąć go pod ścianę do pozycji półopartej, co z początku nie szło jej zbyt dobrze, jednak ostatecznie jakoś się udało. Lekko krzywo, zapewne niezbyt wygodnie, ale jednak. Po tym mruknęła zaś sama do siebie, patrząc na Aleca z jeszcze większym niepokojem i przestrachem, jakby w chwili, w której miała spuścić z niego wzrok, mógł wyzionąć ducha.
- Wody... Dam ci troszkę wody, dobrze? - To było czyste pytanie retoryczne, bo i tak zamierzała to zrobić, nie chcąc od niego odpowiedzi. Tak jak stwierdziła, musiał oszczędzać siły. Ona wycelowała zaś różdżką w zgrzewkę plastikowych butelek stojących w kącie pomieszczenia, przyzywając jedną z butelek przy pomocy prostego Accio! Po tym zaś odkręciła ją, podejrzliwie wąchając i powolutku przysiadając na łóżku.
- Nikt go nie zabierze, wszystko... - Niezależnie od tego, ile razy powtarzałaby to na głos lub we własnych myślach - a tego dnia robiła to wyjątkowo często - nie była w stanie sama uwierzyć we własne słowa, wahając się przez ułamek sekundy, jednak ostatecznie usiłując nadać brzmieniu swojego głosu coś w rodzaju przekonującej nuty pewności. - Wszystko będzie dobrze. - I nawet jeśli obawiała się, że nie miało tak być, nie zamierzała mu tego mówić. Próbowała tylko powstrzymać drżenie dolnej wargi, którą mimowolnie wydęła, mając usta praktycznie przez cały czas wygięte w podkówkę. - Obiecuję. - Która to już była pochopnie złożona obietnica? Straciła już rachubę, powtarzając ich tyle zarówno w restauracji, jak i podczas drogi do jej domu, do apteki, tutaj... I każdej jednej była coraz bardziej niepewna. Sytuacja wyglądała źle, bardzo źle, a ona usiłowała nie dawać po sobie poznać tego, jak fatalnie wyglądało to w jej oczach.
- Możesz mnie wkurzać, okej? - Odezwała się ponownie, dosyć dobrze wiedząc, jak bardzo desperacko w tym brzmiała i jak okropnie musiało wyglądać teraz spojrzenie jej pociemniałych oczu, gdy powstrzymywała się przed płaczem, jednak kontynuowała. - Nienawidzić, wyzywać, wyrzucić z domu, spalić resztkę moich rzeczy, zasuszyć ostatnie kwiatki, połamać różdżkę. Pozwalam ci zrobić wszystko, tylko ty pozwól mi wezwać kogoś z Munga. - Nie chciała mówić mu, że sama sobie nie poradzi, bo to oznaczałoby, że faktycznie w to wierzyła. Nie ufała jednak swoim siłom. I jeśli kiedykolwiek wcześniej myślała o tym, iż zapewne poradziłaby sobie z podobnymi sytuacjami, teraz najprawdopodobniej wyśmiałaby samą siebie, gdyby tylko zbierało jej się na ten nieszczęsny śmiech. Była jednak śmiertelnie - jakie to paskudne słowo - poważna. To już nie była jedna z tych chwil w zamierzchłej przeszłości, gdy wystarczyło tylko kilka zaklęć powierzchownie leczących rany i łyk paskudnego, ale skutecznego eliksiru. To było znacznie poważniejsze, być może całkowicie ponad jej siły.
- Nie rób mi... Sobie i Esdrasowi tego. - Prosząc cicho, w pierwszej chwili wysławiając się w ten sposób i dokładnie takim tonem, jakby nadal razem byli, a ona prosiłaby go, żeby nie wdawał się więcej w bójki. Zaraz jednak zreflektowała się, poprawiając wypowiedź i dodając, gdy przyłożyła wierzch dłoni do jego czoła. - Musisz z tego wyjść, tylko medyk jest w stanie ci pomóc. Nie kłóć się ze mną, proszę. - I naprawdę nie żartowała, będąc teraz w stanie powiedzieć mu najprawdopodobniej wszystko, byleby tylko przestał odmawiać pomocy. Nie wiedziała, jak powinna go do tego przekonać, bo nigdy nie rozważała takich opcji. Czuła się tym bardziej bezradna, im dłużej to wszystko trwało, jednocześnie nie chcąc brać jednak na siebie odpowiedzialności za brak profesjonalnej opieki medycznej.
- Proszę, Alec, proszę. - Każda jej kolejna wypowiedź była coraz bardziej desperacka, oczy coraz bardziej błyszczące, a mina pełna desperacji. Zaraz przypomniała sobie jednak o trzymanej przez nią butelce, opierając się jednym ramieniem o ścianę tuż obok boku Aleca, jedną ręką ostrożnie przykładając mu butelkę do ust i asekuracyjnie ją podtrzymując. - Pij. - Ni to poprosiła, ni to rozkazała, zaraz odzywając się znowu. - Tylko powolutku.
I czekała. Cierpliwie trzymała butelkę do momentu, gdy mogła odstawić ją na podłogę, jednocześnie rozglądając się po pomieszczeniu. Nawet jeśli nadal zamierzała przetransportować mężczyznę do Munga, planowała spróbować jednej drobnej rzeczy, chcąc być może wykorzystać szansę ustabilizowania jego stanu do czasu, gdy nie uda jej się wymyślić sposobu dalszego postępowania. Po chwili zlokalizowała coś, co ewentualnie mogło posłużyć jej za prowizoryczną pomoc, jednak wystarczyło pacnięcie w to nogą, by okazało się nieprzydatne. Pozostało jej zatem coś innego.
Pochyliła się mocno nad półsiedzącym mężczyzną, mrucząc do niego coś brzmiącego jak uwaga, przytrzymując różdżkę w zębach, a następnie po prostu bezceremonialnie rozdzierając mu - już i tak podartą - koszulkę, żeby łatwiej ją z niego zsunąć.
- Będzie nieprzyjemnie, jesteś w stanie wytrzymać? - Spytała, a gdy uzyskała jako-takie przytaknięcie, skupiła się już tylko na przeciąganiu różdżką nad głębiej wyglądającymi ranami i zadrapaniami, mrucząc jednocześnie formułę Haemorrhagia Iturus i usiłując nie myśleć o niczym innym, tylko o tym... Dokładnie... Usiłując. Szło jej jednak całkiem nieźle, bo w końcu praktyka czyniła mistrza, czyż nie? Tyle razy zajmowała się już ranami... Choć nadal nie wiedziała, skąd brał się ten kaszel. I to stanowiło dla niej największy problem. - Bardzo boli, kochanie? Dasz radę jeszcze chwilkę? - Nie unosząc wzroku i nie przestając działać, zwróciła się do mężczyzny, wykorzystując przy tym jednak taki ton, iż jej kochanie czy chwilka z pewnością mogłyby zostać skierowane do pokrzywdzonego dziecka, nie do byłego kochanka, o którego bała się jak cholera. Chyba dzięki temu jakoś sobie radziła.
Alec Greyback
Przestępczość
Alec Greyback

Sypialnia Aleca Empty Re: Sypialnia Aleca

Pią Wrz 01, 2017 5:37 pm
Nie podobało mu się to ale. I choć słowa te powinny podnieść go na duchu, to doskonale znał ten typ mówienia, bo przecież sam często go używał. Był w stanie powiedzieć wszystko, czego oczekiwała od niego ta druga osoba, by tylko osiągnąć swój cel… Niektórzy mogliby twierdzić, że dopadła go karma, ale on nie wierzył w takie rzeczy. Nie, wcale jej nie miał i w tym tkwił jego problem. Posłał jej cierpkie spojrzenie, jednocześnie unosząc jedną brew ku górze, natomiast z jego ust wydobyło się pełne powątpiewania: – Ale?
Chyba każdy doskonale wiedział, że nie liczyła się ta część zdania do „ale”. Pewnie dlatego – a może to przez leki i krew – poczuł tę paskudną gorycz. Doskonale widział, że się przejmowała i troszczyła. Jak zawsze. I choć była raczej szczerą osobą, to położenie w jakim się teraz znalazła skłoniłoby ją do najokropniejszego kłamstwa. Po tych wszystkich latach, wciąż potrafił czytać z niej jak z otwartej książki. Może czasem była cwana i nieprzewidywalna, ale należała do tego typu osób, które nie potrafią ukrywać swoich uczuć. Może dlatego tak bardzo go irytowała? Gdy on tłumił w sobie wszelkie zakazane przejawy ciepła i pozytywnego podejścia, ona emanowała nim na każdym kroku. Było w tym trochę odwagi, jakby nie patrzeć, ale raczej tej durnej, niepotrzebnej odwagi.
Natomiast gdy usłyszał to brawurowe i pełne rozgoryczenia stwierdzenie, a zaraz potem poczuł uścisk jej dłoni, nie potrafił stłumić wydobywającego się z jego ust krótkiego parsknięcia śmiechem. Jej upór i stanowczość autentycznie – na tą krótką chwilę – poprawiły mu humor. Sposób w jaki wypowiedziała te słowa był… niezwykle urokliwy. Nie byłby nawet zaskoczony, gdyby z tą zaciśniętą miną pogoniła ich wszystkich, ale mimo wszystko nie mógł ją narazić na tego typu niebezpieczeństwo. Nieważne, jak wielki ogień tlił się w jej sercu, jak była odważna i zdeterminowana… miała jedną słabość – swoje czyste serce. Gdy ona myślałaby nad moralnym rozwiązaniem, oni wykorzystaliby ten moment i ją skrzywdzili… Nieważne, jak dobrą była czarownicą, mieli przewagę, bo na niczym im nie zależało.
– Coś mocniejszego – odparł, ale spodziewał się, że nie otrzyma tego, czego chciał. Cierpiał, a woda mu nie miała w niczym pomóc. Wódka natomiast… była dobrym znieczuleniem i o wiele bardziej odpowiednia w tym przypadku. I kiedy Alyssa zaczęła mówić te wszystkie beznadziejne teksty, o tym jak wszystko się poprawi i polepszy, on nie chciał tego słyszeć. Dlatego zacisnął usta w cienką linijką, kręcąc stanowczo głową, jakby chciał jej przekazać, by nawet nie kończyła tego co próbowała powiedzieć. Na marne.. A potem obietnica, w którą sama nie wierzyła. Nie spodziewał się, że nawet w tym kiepskim stanie zdobędzie się na wymowne wzniesie oczy ku górze.
– To nieodpowiedni ludzie dla dziecka – zupełnie zignorował jej słowa, wyraźnie zaznaczając słowo „nieodpowiedni”. Choć wiele kryło się pod tym stwierdzeniem, to w tych czasach powinna wiedzieć, że Bulstrode nie cieszyli się humanitarnym podejściem do życia. Może i on sam był zepsuty, wręcz drastyczny, ale nie katowałby małego dziecka takim podejściem… Wbrew pozorom starał się wychować Esdrasa zupełnie inaczej niż sam był wychowywany, jednak pod koniec dnia zawsze wracał do ojcowskiego podejścia. Najwyraźniej miał więcej z Feenrira niż mu się wydawało… I gdy zaczęła go prosić, od razu zrozumiał co miała na myśli. Jak to uparte zwierzę pokręcił głową, oddychając niespokojnie, jakby jej słowa go niezwykle drażniły. I gdy poczuł jej dłoń na swoim czole, instynktownie po nią sięgnął, by objąć ją swoimi rękoma.
– Nie – a potem momentalnie spuścił wzrok na ich dłonie, jakby nie dowierzał, że był zdolny do takiego gestu. Mimo wszystko nie uwolnił jej dłoni, tylko spojrzał jej głęboko w oczy i zaczął zachrypniętym, ale niezwykle cierpliwym głosem [b ]- Alyssa… Dasz sobie radę. [/b]
Czy kiedykolwiek nazwał ją tak czule? Nigdy sobie nie przypominał, ale był naprawdę wdzięczny. Choć nigdy nie czuł czegoś takiego, to naprawdę miał wobec niej o wiele większy dług niż wobec któregokolwiek barmana z Pokątnej. I napił się, posłusznie pił, wcześniej (niezbyt chętnie) puszczając jej dłonie. Jak mówił wcześniej – nie potrzebował Munga, bo miał tutaj wystarczająco zdolną osobę. Może zazwyczaj ją wyśmiewał, znieważał swoimi słowami, to teraz nie chciał nikogo innego. Nie chciał wracać do Munga jeszcze z jednego, niezwykle paskudnego, powodu. Gdyby tam trafił… ona by odeszła. Nie znosił tej litości, jej spojrzenia, którym obdarzała go tylko i wyłącznie dlatego, że on cierpiał, ale jednak… nie chciał z tego zrezygnować. Był egoistą, cholernym egoistą, ale co złego mogło się stać?
Dlatego jedynie przytaknął, bo co miał innego odpowiedzieć na jej pytanie. Miał zamiar poddać się jej zabiegom, oddać życie w jej ręce, czy coś w tym stylu… Nie spodziewał się, że to będzie aż tak bolesne. Momentalnie odchylił głowę do tyłu, zaciskając mocno zęby na wargach, a także dłoń o ramę łóżka, ale to nie pomogło. Miał wrażenie, jakby za pomocą różdżki podpalała jego ciało, wystawiała go na męki. Na te, na które przecież zasłużył. Nie panował nad tym, gdy z jego ust wydobył się pomruk pełen bólu, a zęby przebiły jego wargę. Mógł cierpieć, w końcu to nie było nic czego wcześniej nie znał… Chciał być silny dla niej, by nie przestraszyć jej i nie zniechęcić. Pewnie dlatego nie krzyczał, ani nie klął. Jedynie kropelek potu, które spływały po jego czole, nie potrafił powstrzymać.
– Nie… [/b ] – zaczął, znowu zaciskając usta, by zignorować wybuch wściekłości, która była spowodowana zarówno bólem, a także tą cholerną litością. Ostatecznie powstrzymał się od rzucenia jakiejś nieprzyjemnej uwagi i dodał: [b] – Nie boli.
A potem ból nieco ustąpił, dlatego otworzył woje oczy, wbijając swoje czarne spojrzenie w jej piękny błękit i… cóż, nie mógł się nadziwić, dlaczego wcześniej nie potrafił zobaczyć w niej tej siły i odwagi. Zawsze twierdził, że byli z dwóch różnych światów, natomiast dopiero teraz zauważył, jak bardzo się mylił. Nie miał pojęcia, czy było to spowodowane tą terapią, ale poczuł uścisk w żołądku i przyspieszone bicie serca. Nie potrafił już od niej odciągnąć spojrzenia…


Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Sypialnia Aleca Empty Re: Sypialnia Aleca

Pią Wrz 01, 2017 6:59 pm
Nie chciała tego mówić. Wcale a wcale, zwyczajnie wolała pominąć te wszystkie paskudne słowa, których wypowiedzenia on najwyraźniej od niej oczekiwał. Co miała mu powiedzieć? Miał ją, autentycznie miał ją od tylu lat i choć jakiś czas temu wolałaby, by było to wyłącznie czystym kłamstwem, obecnie znowu czuła się do niego przywiązana i... Przerażona, panicznie przestraszona o to, co mogła przynieść najbliższa przyszłość. Czy naprawdę nie widział tego praktycznie w całej jej postawie? Była łatwiejsza do rozszyfrowania, jej uczucia nie były zazwyczaj ukryte za zbyt grubym murem, choć starała się, by było chociaż trochę inaczej, bo eksponowanie ich nigdy nie przynosiło jej nic dobrego. Czy musiała mu to mówić? Nie mogła pominąć jego powątpiewającego pomruku, zwłaszcza że zapewne wyrzucałaby sobie ten brak odpowiedzi, gdyby... Gdyby nadeszło najgorsze.
Dlatego też westchnęła ciężko, spuszczając wzrok na zachlapaną krwią poduszkę i nawet nie próbując powstrzymać nieprzyjemnego dreszczu, który przeszedł ją po plecach. Miała wrażenie, jakby czyjaś lodowata ręka musnęła jej kręgosłup, przesuwając pazurami od góry do dołu po jej wrażliwej skórze. Wiedziała jednak, iż były to wyłącznie kropelki potu powstałe przez gorąco, jakie nadal panowało w pomieszczeniu. Nadal nie chciała jednak całkowicie otwierać okna, bo powiewy chłodniejszego wiatru - mimo wysokiej temperatury na zewnątrz - mogły zadziałać fatalnie na mokrego i rozgorączkowanego mężczyznę. Tak czy siak, odezwała się bardzo powoli i niechętnie.
- Alec... - Zaczęła, w ostatniej chwili zmieniając proste słowo w jego imię, a potem spoglądając ponownie na twarz mężczyzny i wykrzywiając wargi w jednoznacznym wyrazie. - Boję się, że to nie wystarczy. Musisz znaleźć pomoc w Mungu, wiesz o tym, ja nadaję się tylko do tych... Drobnych rzeczy. To, że mnie masz, może teraz nie wystarczyć. - Po prostu była szczera. W tym jednym momencie częściowo ujawniła swoje obawy, choć miała ich o wiele, wiele więcej. Zaraz dodając jeszcze ciszej, jakby przyznawała się do winy. - Panikuję.
Szczęście w nieszczęściu, iż panikowała tylko z bardzo określonego powodu. Inne - w tym ewentualne podpadanie bandziorom z Nokturnu - nie wchodziły w tym momencie w grę, nie zaśmiecając sobą zbytnio jej myśli. W tej chwili byłaby w stanie zrobić naprawdę wiele, by nie tylko pomóc Alecowi, ale także zagwarantować mu tak potrzebne chwile całkowitego spokoju. Ba!, nie do końca mając tego pełną świadomość, mogłaby zrobić dla niego naprawdę wiele... Teraz - i chyba tylko teraz - gdy leżał tak ogarnięty chorobą, praktycznie całkowicie zależny od jej wsparcia i kolejnych działań... Czuła się do niego jeszcze bardziej przywiązana. I nie, nie była to czysta litość.
Nie chodziło jej o to, by użalać się nad nim, chcąc ulżyć mu w cierpieniu, bo był biedny, a ona zobowiązana. Nie. On faktycznie był biedny, ona zobowiązana, ale mieli wspólną historię, której nie dało się wymazać... Tak samo jak uczuć, które nadal tliły się gdzieś tam, wybuchając coraz mocniejszym ogniem wraz z obawą, że wkrótce mogło już nie być nawet tego napięcia, złości i nieporozumień między nimi, mogło nie być... Jego. Chorego, ale nadal poniekąd zachowującego się jak na co dzień. Kto inny wpadłby w końcu na tak idiotyczny pomysł, żeby prosić ją wodę z kreską nad o, jak nie właśnie on? Oczywiście, nie zamierzała mu tego dać, wywracając tylko oczami z politowaniem widocznym na twarzy i odruchowo odpowiadając.
- Dam ci wody. Wódkę możesz głupio pić w dowolnych ilościach, gdy już wyzdrowiejesz, a ja wrócę do siebie. Chwilowo to ja tutaj podejmuję decyzje, zwłaszcza że pewne osoby zachowują się jak idioci i nie chcą pozwalać mi na oddanie ich pod profesjonalną opiekę. - Stwierdziła spokojnie, korzystając ze swojego zupełnie typowego tonu głosu, jednak w pewnym momencie odchrząkując znacząco. Okej, bała się, była przerażona i dygotała z paniki, ale w pewnych momentach zwyczajnie nie umiała nie aktywować w sobie tego trybu odpowiadającego za to, co jeden z jej przyjaciół z Munga zwał krukońskim modułem... I twierdził, iż brzmiała w nim nieco przemądrzale. Zupełnie tak, jakby rozmawiała z kimś, kto nie do końca pojmował temat. Nie popadała w ten stan zbyt często, ale teraz zdecydowanie w niego weszła... No, przynajmniej na moment, bowiem zaledwie kilka chwil później znowu stała się tą oblaną strachem sobą składającą obietnice bez pewnego pokrycia.
- Nie dostaną Ezry w swoje ręce, możesz być spokojny. - Nie, ta jedna przysięga była wypowiedziana z całą jej pewnością siebie. Alyssa nie chciała tego mówić, jednak w sytuacji, w której Alec Greyback - ten sam, z którym kłóciła się przedtem na klatce schodowej i na którego chciała pisać donos do Ministerstwa - mówił jej, iż ktoś był nieodpowiedni dla dziecka... Musiało być naprawdę fatalnie. Być może nie siedziała też zresztą zbyt mocno w tych wszystkich polityczno-społecznych sprawach, nie zagłębiając się za bardzo w opinie o czystokrwistych rodach i koligacje pomiędzy nimi, jednak o Bulstrode'ach wiedziała swoje. I w życiu nie pozwoliłaby im zabrać dziecka. Czy to Esdrasa, czy kogokolwiek innego. Tu już nie chodziło wyłącznie o uspokajanie chorego. Zwyczajnie miała im na to nie pozwolić. Nigdy. Nie chciała jednak, by musiała w ogóle myśleć o czymś takim... Jeszcze wyraźniejsze łzy momentalnie stanęły jej w oczach, gdy Alec ujął jej dłoń, a ona sama z goryczą przełknęła gulę stojącą w gardle.
- Dlaczego musisz być tak głupio uparty...? - Spytała, na moment zaciskając powieki, by nie pozwolić sobie na płacz. Nie chciała okazywać słabości, zwłaszcza że sam Greyback też nigdy nie lubił, gdy ktoś się przy nim mazał. Im dłużej ze sobą rozmawiali, tym ciężej było jej jednak zachowywać pozory resztek spokoju. Zwłaszcza że ta nuta w jego głosie - coś, czego nigdy wcześniej nie usłyszała, a i teraz brzmiało dla niej niczym przesłyszenie - autentycznie ją zabolała. Czułość była o stokroć bardziej raniąca niż najostrzejsze słowa, jakie kiedykolwiek usłyszała. Wiedziała w końcu, że powinna, mogła, chciała i miała mu pomóc, ale... To byłoby na tyle. Po tym wszystkim wypadało, by znowu odsunęła się w cień. Poznała już swoje miejsce, została co do tego bardzo wyraźnie uświadomiona.
Nie zamierzała jednak rezygnować z powodu własnych bolączek. Nie chodziło o nią, nigdy nie powinno chodzić o nią, bo tak naprawdę nigdy zbytnio się nie liczyła. Była tylko kartką w rozdziale z życia Aleca, który jeszcze przed jej odejściem postanowił spalić cały dziennik. Chciała mu pomóc ze względu na to, że zasługiwał - nawet jeśli nie wiedziała, czy zasadniczo była na niego bardziej zła, czy smutna z jego powodu - na odnalezienie kiedyś szczęścia i że Ezra potrzebował ojca. Dlatego wreszcie zgodziła się spróbować co nieco podreperować jego zdrowie, zamierzając jednak ciągle upierać się przy wizycie w Mungu. Musiał w końcu zrozumieć, że było mu to niezmiernie potrzebne.
I choć starała się być jak najdelikatniejsza, musiała być też dokładna. Dosyć dobrze wiedziała, że pozostawienie ran zagojonych zaledwie częściowo mogło dosyć paskudnie odbić się w przyszłości na zdrowiu, nie gwarantując pełnego wyleczenia. Poza tym... Gdyby zostawiła te wszystkie rozcięcia, by zagoiły się same, zapewne pozostawiłaby także blizny po nich, a on nie potrzebował już większej liczby podobnych pamiątek na skórze. Dlatego sama też zacisnęła zęby, usiłując zignorować fakt, iż dobrze wiedziała, jak bardzo miało to boleć. Zadała jednak pytanie - w razie ostateczności - mimo że była prawie pewna, iż uzyska na nie bardzo męską odpowiedź... Co także się stało. Wzdychając głośno, zakończyła tymczasowo wykonywanie ruchów - zastanawiając się, gdzie jeszcze powinna spróbować podleczyć rany, gdyż chwilowo zajęła się tylko górną częścią przodu ciała mężczyzny - zamierzając dać mu chwilę na odpoczynek i zebranie sił.
Unosząc wzrok, uśmiechnęła się do niego blado, odgarniając sobie zakrwawiony kosmyk z twarzy, przesuwając się na sam koniec łóżka i sięgając ręką do torby rzuconej przy drzwiach, by wyjąć z niej buteleczkę eliksiru z apteki i powrócić na wcześniejsze miejsce.
- Dam ci jeszcze trochę wody, dobrze? - Nie pochwaliła go za bycie dzielnym, powstrzymując się przed tym, jednak sam ton jej głosu brzmiał dokładnie tak, jakby faktycznie to wypowiedziała. - Będziesz w stanie wypić odrobinę eliksiru? Kiedy ostatni raz coś jadłeś? Wymiotowałeś wcześniej, zanim przyszłam? Czy to głównie sam kaszel? - Chciała być w miarę poinformowana, by być także jak najbardziej dokładna w swoich planach postawienia go na nogi... Żeby mógł dotrzeć z nią do Munga, oczywiście. Odkręcając znowu butelkę z wodą, przystawiła mu ją do ust, drugą ręką odgarniając jego ciemne kosmyki z czoła. - Musiałeś się bić? - Spytała z westchnieniem, przesuwając palcami po włosach Aleca.
Alec Greyback
Przestępczość
Alec Greyback

Sypialnia Aleca Empty Re: Sypialnia Aleca

Pią Wrz 01, 2017 7:44 pm
– Ale wystarczy – skwitował głosem nieznoszącym sprzeciwu, zupełnie jakby podjął jakąś ważna decyzję. Ta jej niepewność zaczynała go naprawdę irytować. On w nią wierzył, wiedział, że jej się uda, czy naprawdę było konieczne jakiekolwiek inne zapewnienie? Przez ten czas, gdy razem mieszkali, często przyłapywał ją na czytaniu książek i zbieraniu wszelkich informacji, dotyczących medycyny. Choć nie był zadowolony, że sama włóczyła się po Nokturnie, który nie był najbezpieczniejszy dla drobnej, blondwłosej dziewczyny. Potem jednak, gdy wracała ze swoich schadzek w dużo lepszym stanie niż on, przestał się o nią zamartwiać. Być może dobroć i uprzejmość również działały w tej dzielnicy? Doskonale wiedział, jak reagowali na nią ich sąsiedzi. Ona była przyjmowana z serdecznym uśmiechem, natomiast jemu posyłano jedynie szydercze spojrzenia. Miała to coś. Dlatego teraz też był o nią spokojny. I gdy usłyszał to jedno kluczowe słowo, przesunął koniuszkiem języka po swoich zębach, po czym nieznacznie wzniósł koniuszek ust. – Więc przestań panikować – zupełnie, jakby ją pouczał, ale przecież to on był o krok od wpadnięcia w ramiona śmierci. Była Krukonką nie bez powodu. Tu nie o chodziło o mądrość, czy inteligencję, przecież doskonale to wiedziała. Miała otwarty umysł i skłonność do eksperymentowania. To właśnie o to ją teraz prosił. By podążała za swoim kruczym sercem. – Poradzisz sobie – wycharczał, by po krótkim zastanowieniu dodać: – jak zawsze.
W końcu zawsze jej wychodziło. Nie był dobry w motywacyjnych gadkach, dlatego słowa które wydobywały się z jego ust były stanowcze i niezbyt czułe, ale przecież w nią wierzył. Nigdy jej tego nie powiedział, ale zawsze w nią wierzył. Było to dla niego niezwykle dziwne uczucie – zresztą, jak większość pozytywnych emocji, jednak Alyssa miała zdolność wedrzeć się do jego umysłu i pomieszać mu w nim. I choć nigdy tego nie pokazywał, to przecież zawsze jej ufał – szczególnie wtedy, gdy obiecała go nigdy nie zostawić…
Pewne osoby cię doskonale słyszą – odparł arogancko, nie potrafiąc kontrolować wznoszących się kącików ust. Stwierdzenie, którym go uraczyła było przecież dla niej tak typowe. Przez moment poczuł się, jak kiedyś, gdy mówiła ja tu sprzątam, masz się mnie słuchać, ja robię pranie, zabraniam Ci palić w łóżku. Nie znosił wtedy tego cholernego pouczania, które w tym momencie tylko go rozbawiało. Nie odpowiedział jednak nic więcej na temat wódki i wody, jedynie pokręcił oczami i tyle. Nie było sensu się kłócić – nawet on to widział i musiał przyznać, że w tym momencie miała nad nim znaczącą przewagę. Ale gdy tylko wstanie na nogi to… Jej już nie będzie. I poczuł ucisk w klatce piersiowej, nie zamierzając jednak o tym wspominać. Przez chwilę pomyślał, że już nie pozwoli jej stąd odejść… ale to przecież nie zależało od niego. Już nie.
Nie powiedział również nic na wzmiankę o Esdrasie, bo wciąć czuł suchość w ustach, która się pojawiła, gdy uświadomił sobie tę okrutną prawdę. Miał zamiar próbować, ale wyglądała na zdecydowaną. Prawdopodobnie chciała go wyleczyć tylko po to, by ze spokojnym sercem wrócić do siebie. Miała wyrzuty sumienia. Znał ją na tyle dobrze, by to dostrzec. I znowu się poczuł, jak nic nieznaczący, przeszkadzający jej spokojnemu życiu – wilkołak.
– Kiedyś na to poleciałaś – nie planował tego powiedzieć, ale się stało. Momentalnie odwrócił wzrok, może też dlatego, że zobaczył w jej oczach łzy, a nie lubił gdy to robiła, a może po prostu zdał sobie sprawę, że teraz by na to nie poleciała. Nie miał jednak zamiaru teraz na nią za to krzyczeć – ani za łzy, ani za to co wymsknęło się z jego ust. I jeśli myślała, że spalił rozdział swojego życia, w którym gościła, to się grubo myliła. Początkowo sam tak myślał, ale teraz… gdy miał ją przy swoim boku – zdał sobie sprawę, że nigdy nie przestała być mu obojętna. Nigdy nie była mu obojętna. Ironio, że potrzebował aż sześciu lat, by do tego dość...
I nawet z potem na czole, zakrwawionymi włosami i dygocącymi rękoma – nigdy nie była ponętniejsza. Doskonale wiedział, że nie powinien teraz o tym myśleć. Ba! Kompletnie stracił prawo, by o niej tak myśleć, ale.. co jeśli miał zaraz umrzeć? Pieprzyć to, po prostu – pieprzyć to.
– A może coś mocniejszego? Na odwagę? – spytał kolejny raz, nie zdając sobie sprawy, że zrobił to specjalnie. Bo się z nią droczył, bo chciał rozluźnić atmosferę, co było dość dziwne, skoro sam zazwyczaj ją zagęszczał. Teraz chciał, by była irytująco wesoła, by wtedy mógł na nią bezkarnie krzyczeć i sam Merlin wie co jeszcze.
– Powoli – upominał ją, gdy z jej ust wydobył się ten zatrważający potok pytań. Odpowiedział jej, nieskładnie formując swoją wypowiedź. Ale powiedział jej wszystko – że nie jadł od powrotu, że wymiotował tylko raz dwa dni temu, a także, że najchętniej wypiłby wódkę, ale jeśli musi to zadowoli się marnym eliksirem. I dał się znowu poić, czując przyjemne dreszcze, gdy odgarniała mu włosy z czoła. Zawsze tak robiła. Tak samo zawsze cicho wzdychała nad jego losem, zadając to jedno pytanie, na które tym razem odpowiedział jej niezwykle szczerze:
– To był Flint – jakby to miało jej wystarczyć. Nienawiść między Greybackami a Flintami była zawsze, ale Flint przegiął strunę, gdy postanowił skrzywdzić Alyssę, a Alec nie mógł o tym zapomnieć. Dlatego wzruszył obojętnie ramionami, jednocześnie posyłając jej znaczące spojrzenie. Tak, musiałem.

Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Sypialnia Aleca Empty Re: Sypialnia Aleca

Pią Wrz 01, 2017 8:51 pm
- Alec. Nie każ mi nie panikować, kiedy tak bardzo przerażasz mnie swoim stanem. - Sama nie planowała, by zabrzmiało to tak... Twardo, stanowczo, a zarazem też brutalnie szczero. Nie chciała mówić mu, iż wyglądał bardziej jak zombie, jak żywy trup, niżeli jak zdrowy człowiek, ale to zrobiła i wszystko zabrzmiało dosyć... Dosadnie. Zwłaszcza że zaraz po tym dodała już znacznie bardziej typowym dla siebie głosem. - Jestem głupią Krukonką, pamiętasz? Spróbuję zrobić cokolwiek, ale... Nie musisz podlizywać mi się z tego powodu, w porządku? Chcę ci pomóc. I dobrze pamiętam, że drwisz z moich metod. - Niech już po prostu będzie z nią szczery. Tak samo jak ona z nim. W przeszłości nie lubił, gdy zaczynała obdarzać go opieką, wręcz na nią warczał, odpychał jej pomoc i nazywał ją miękką, gdy rozczulała się nad jego stanem. Mimo że minęło tyle lat, nie wątpiła w to, iż gdyby ze sobą zostali, pewnie nadal by to robił. Pewne rzeczy po prostu zostawały w charakterze i nie można było nikogo za nie winić.
- Ależ ja liczę na to, że pewne osoby mnie usłyszą i wyciągną wnioski z moich słów, pozwalając mi na to, na co powinny mi pozwolić. - Odpowiedziała prawie natychmiast, zamierając po tym tylko na ułamek sekundy, gdy uświadomiła sobie, jak znajomo to wszystko brzmiało. Jej rządzenie się, jego arogancja, jej teksty, jego odpowiedzi... Tylko te unoszące się kąciki ust mężczyzny nie były czymś specjalnie codziennym. Prawdę mówiąc, lata temu naprawdę nieczęsto się do niej uśmiechał. Dzisiaj zdecydowanie nie czuł się dobrze, był chory, dlatego to robił. Nie myślała przy tym jednak, iż mając tak zaciemniony gorączką umysł i jakiś czas temu ledwo kontaktując, on także wpadnie na myśl o ich przeszłości. Dlatego późniejsza odzywka sprawiła, że Meadowes dosłownie zamarła z rozchylonymi wargami, mrugając nieprzytomnie. Jak śmiał? Jak śmiał mówić to po tym wszystkim? Nie była oburzona, ale nie potrafiła zebrać słów.
- Kiedyś poleciałam na... - Zaczynając, gdy wreszcie odzyskała już rezon, kontynuowała dopiero po krótkiej chwili, podczas której szukała dobrych słów. Nie, nie znalazła ich, zadowalając się byle ogólnikowymi zamiennikami, kiedy jej wzrok błądził po przybrudzonej powierzchni uchylonego okna. - Wiele innych rzeczy. - I przysięgłaby, że jeśli wcześniej nawet nie usiłowała powstrzymać się przed pewnymi reakcjami, teraz właśnie zaczęła to robić. Nie chciała dać mu po sobie poznać, że przypomnienie o wspólnej przeszłości było dla niej bolesne. Sama nie wiedziała, dlaczego postanowił obdarzyć ją takimi a nie innymi słowami, ale poruszył naprawdę bolesną strunę w jej sercu. Musiało minąć sporo czasu, by ponownie skierowałą na niego swoje spojrzenie, uśmiechając się do niego wyjątkowo blado i bez przekonania.
- Byłam taka młoda, niedoświadczona i pełna ideałów. - Wolałaby nie mieć w tym racji, jednak to była najszczersza z możliwych prawd. Własna skłonność do bycia idealistyczną we wszystkich aspektach życia doprowadziła ją prawie na skraj załamania nerwowego, zniszczyła jej pojęcie o prawdziwej miłości, doprowadziła do naprawdę paskudnych słów i sytuacji między nimi, a także wyrządziła naprawdę wiele znacznie trwalszych szkód, które do tej pory odbijały się Alyssie czkawką. Co gorsza, mijające minuty coraz bardziej uświadamiały ją, iż nie zmieniła się zbyt wiele przez ten cały czas. Nadal miała słabość do tego mężczyzny, niezależnie od prób pozbycia się tych odczuć. Atmosfera pomiędzy nimi znowu zaczęła robić się dziwna, jakby ciężka od niewypowiedzianych przez Meadowes słów, a dziewczyna nie mogła na to nic poradzić. Dopiero pytania Aleca sprawiły, że wyrwała się z tej ociężałości, przypatrując mu się z powątpiewaniem. Wyglądał nieco lepiej niż na początku, ale czy aby na pewno czuł się dobrze pod względem psychicznym...?
- Alec, Alec, Alec... - Mruknęła tylko, wywracając oczami i nawet nie komentując głębiej jego pytania. I chociaż sama nie wiedziała, dlaczego to tak na nią podziałało, faktycznie nieznacznie uniosła kącik ust, myśląc jednocześnie o tym, że przynajmniej prosił ją o wódkę, nie o papierochy. Było w tym coś odrobinę pocieszającego, choć zdecydowanie nie nawykła do tego, by droczył się z nią w taki sposób, więc nie do końca wiedziała, jak powinna odebrać jego wypowiedź. Wkrótce zajęła się zresztą znowu tymi poważniejszymi sprawami, prawie dosłownie zasypując go słowami, które wylatywały z jej ust z prędkością pocisków z karabinu maszynowego. Dopiero upomnienie sprawiło, iż nieco zwolniła, powtarzając wcześniejsze słowa.
- Przepraszam. - Przysięgłaby, że wraz z jej cichym mruknięciem, uśmiechem mówiącym wybacz, zapomniałam się, także jej policzki objął leciutki rumieniec. Gadała dużo i gadała szybko. Zawsze tak robiła, a jednak w tym wypadku zdecydowanie powinna trochę wolniej wypowiadać kolejne słowa, w końcu i tak miała wyjątkowe szczęście, że mogła rozmawiać ze swoim pacjentem, a nie robiła wszystko na ślepo. Chociaż półprzytomnego łatwiej byłoby jej przetransportować do Munga - nie zapierałby się rękami i nogami, i wypowiedziami - zdecydowanie bardziej wolała go, gdy na nią patrzył i w miarę kontaktował. To czyniło ją nawet odrobinę bardziej spokojną. Póki do niej mówił, nawet niezbyt składnie, póty było jeszcze w miarę stabilnie.
- Ja też za nim nie przepadam, ale nie uważasz, że bardziej wadziłbyś mu jako cały i zdrowy, nie jako poturbowany niczym worek ziemniaków? - Spytała, powoli i łagodnie gładząc go jedną ręką po włosach, drugą zaś usiłując przelać odpowiednią dawkę eliksiru do długiej, pustej w środku, szklanej przykrywki z miarką. I choć trzęsły jej się dłonie, nie rozchlapała zbyt wiele cieczy, wkrótce trzymając już nalaną jedną dawkę - mniej lub bardziej uśrednioną na oko, zważywszy na posturę i stan organizmu mężczyzny - eliksiru Vermiculo. - Wypij. - Poleciła, jednocześnie przestawiając butelkę wody na chybotliwy stoliczek przy łóżku, aby mieć ją w razie czego pod ręką. Po tym zaś ponownie westchnęła głęboko, przyglądając się wpierw Alecowi, następnie zaś rozglądając się dookoła.
- Posprzątam tu trochę. - Nie musiała mu tego nawet komunikować, ponieważ wyraz jej twarzy mówił sam za siebie. Mimo że rzuciła zaklęcie, które uczyniło pomieszczenie względnie dobrze pachnącym, bałagan nadal był wręcz przerażający. Zwłaszcza teraz, gdy na podłodze znalazło się jeszcze więcej krwawych plam, które należało zetrzeć najlepiej jeszcze na mokro. Ostatni raz muskając palcami włosy Aleca, podniosła się z zajmowanego przez nią miejsca na brzegu łóżka. - Kiedy eliksir zacznie działać, dam ci trochę odpocząć i zebrać siły. Ezra już jadł, ale tobie przyda się coś lekkiego do zjedzenia. Przynajmniej na próbę. Zobaczymy, jak zareaguje twój organizm, choć prawdopodobnie nie będzie tak źle, jeśli nie wymiotujesz. - Stwierdziła, jednocześnie biorąc różdżkę - którą przez długą chwilę miała założoną za ucho - i stanowczo mrucząc Chłoszczyść!, kierując zaklęcie głównie na plamy na podłodze, ale także szkła i całą resztę bałaganu.
- Nigdy nie byłam w tym dobra. - Sama nie wiedziała, czy mruknęła to do siebie, czy do niego, jednakże fakt był faktem. Zaklęcia gospodarcze nie były raczej jej konikiem, zdecydowanie wolała robić to ręcznie, jednakże tym razem miała zbyt zajęte myśli i obawiała się, że sama prędzej narobiłaby jeszcze większego chaosu, niżeli zgrabnie cokolwiek posprzątała. Jednocześnie znowu odezwała się ni to pouczającym, ni to nieobecnym tonem głosu, sukcesywnie czyszcząc podłogę. - Nie możesz dać mu się prowokować. Zarówno Ezra, jak i pewnie jego matka... Ta ciemnowłosa kobieta ze szpitala, tak? No, cóż... Oboje potrzebują cię w jednym kawałku. Flint to kawał gnojka, jest ustawiony, ale prędzej czy później trafi do Azkabanu. Lepiej, żeby nie zrobił tego za zabicie pewnego wyjątkowo walecznego wilka. - Być może to nie była jej sprawa, już nie, jednakże ktoś z zewnątrz musiał chociaż spróbować przemówić mu do rozsądku. Tym kimś najwyraźniej była ona.
Alec Greyback
Przestępczość
Alec Greyback

Sypialnia Aleca Empty Re: Sypialnia Aleca

Pią Wrz 01, 2017 9:43 pm
– Dziwnym trafem wszystko jest moją winą – odparł z przekorą. Mimo paraliżującego bólu i kiepskiego samopoczucia, nie potrafił powstrzymywać się przed typowymi dla siebie odzywkami. Przecież sama go prowokowała. Doskonale widział, że panikowała, ale jakim cudem miało jej to w czymkolwiek pomóc? Przyglądał się jej kątem oka, badawczo omiatając ją spojrzeniem. A potem kolejne słowa wypłynęły z jej ust, a on wydął dolną wargę w podkówkę. Początkowo tylko miał prychnąć pod nosem, ale to całe wypominanie nieźle godziło w jego dumę. – Nie, kiedy mogą ocalić mi życie. Po prostu weź się w garść, Meadowes, a wszystko skończy się dobrze.
Oho, i nawet podczas choroby nie omieszkał jej pouczyć. Miał to we krwi, albo po prostu poczuł się głupio. On jej się podlizywał? Nie, nigdy. Nigdy też nie drwił z jej metod, a bynajmniej nie robił tego szczerze. To co pokazywał na zewnątrz to jedno, ale to co myślał, czy czuł to drugie. Była zdolna, a go gryzło poczucie winy, że rzuciła szkołę i wszystkie swoje marzenia dla niego. Pewnie dlatego był dla niej taki, dlatego drwił z jej metod – bo nie chciał, by żałowała, a było to trudne bo nie był wart takiego poświęcenia. Oboje o tym wiedzieli… Był wręcz pewny, że gdyby mogła cofnąć czas, nie poszłaby drugi raz w tę relację. A on..? Próbował się zganić za te paskudne myśli, ale nie potrafił dłużej ukrywać, że zrobiłby to wszystko jeszcze raz.
Pewne osoby wiedzą co dla nich najlepsze – odparł, ignorując jej wyraz twarzy. Choć zastygła tylko na kilka sekund, on miał wrażenie, że doskonale wiedział, o czym myślała. To właśnie to uzmysłowienie podtrzymało jego arogancki, typowy uśmiech. I mogła myśleć, co chciała, ale on wiedział, że tym razem było to szczere. I utrzymywał ten wyraz twarzy nawet wtedy, gdy zareagowała na jego słowa w taki, a nie inny sposób. Przekrzywił głowę w prawo, nie spuszczając z niej wzroku. I gdy odpowiadała, urywając – on jedynie zmarszczył czoło, by po chwili wnieść brew ku górze, jakby był niezwykle zaciekawiony tą niewypowiedzianą kwestią. Bo przecież był. Dlatego gdy wybrnęła z tego w ogólnikowy sposób, mężczyzna odwrócił spojrzenie, nie chcąc by zobaczyła w nich zawód. Pod pretekstem rozmasował sobie skronie prawą dłonią, by w międzyczasie się odezwać:
– Wciąż jesteś młoda, niedoświadczona i pełna ideałów – to co, że miała na karku kilka lat więcej? I co z tego, że życie przykro ją doświadczyło, a utraciła jakieś pojedyncze ideały? Wciąż była jego Alyssą, tą samą Alyssą, jaką niegdyś znał. Wciąż mogłoby im się… udać. Może faktycznie majaczył, a ta choroba tylko źle wpływała na jego rozum, ale nie potrafił przestać myśleć, o tym co by było gdyby? Co by było, gdyby nie była mugolakiem? Czy w tym momencie to miało aż takie znaczenie? Powinno mieć, ale.. Zacisnął usta w cienką linijkę. I całe szczęście, że znowu się odezwała – nawet jeśli jej ton był niezwykle pobłażliwy. Mężczyzna na swoje usprawiedliwienie poruszył tylko brwiami i dodał:
– To papierosa. Nie paliłem od dwóch dni – i po części powiedział to też po to, by ją nieco podirytować? Faktycznie, brakowało mu fajek, których w ustach nie miał od 48 godzin, ale z drugiej strony bał się, że znowu wywołają ten paskudny kaszel, a tego nie chciał. Mimo wszystko wbił spojrzenie w jej błękitne oczy, jakby wysyłając jej zaproszenie. Sam tylko nie wiedział do końca, czego to zaproszenie miało dotyczyć…
– Nie zrozumiesz – skwitował, zaciskając usta w cienką linijkę. Nie chciał, cóż, nie chciał jej tłumaczyć, dlaczego skończyło się tak, a nie inaczej. Lubił się bić, ale nie był samobójcą. Nie rzucałby się na Flinta, gdyby nie miał powodu. A tak się składało, że go miał… Flint był parszywym gnojem, który niegdyś śmiał podnieść na nią rękę, a potem znieważyć ją słowami. Kendra to wyłapała. Czuł to w szpitalu, gdy patrzyła na niego tym pytającym spojrzeniem, zapewne zachodząc w głowę co do tożsamości obrażanej blondynki. Ale to nie było ważne, Alyssa nie miała tego pojąć, bo była z innego świata. Nigdy nie była prawowitą częścią Nokturnu. Jej osobowość zawsze wyróżniała ją z tłumu i nie mógł jej za to winić.. Teraz to zrozumiał. I bez pytania wypił otrzymany eliksir, którego gorycz doprowadziła go do kaszlu. Asekuracyjnie przyłożył dłoń do ust, ale tym razem nie dostrzegł świeżej krwi…
– Nie musisz – odezwał się automatycznie, bo to nie były jej brudy, ani tym bardziej jej bałagan. Nie powinna tego robić, ale.. doskonale wiedział, że jego słowa, czy zaprzeczenia nie miały się na nic zdać. I tak miała zamiar zrobić to co sobie postanowiła. I choć mówił poważnie, to wiedział, że w tej bitwie szans nie miał, dlatego przyglądał jej się tylko z zaciekawieniem, wodząc za nią wzrokiem. A potem znowu powtórzył, że nie musi, ale ponownie nie miał zbyt wiele do gadania. Nie chciał być jeszcze większym ciężarem niż był, ale obserwując ją kątem oka… miał wrażenie, jakby to co robiła było dla niej tak cholernie naturalne.. A on nawet nie potrafił odwrócić spojrzenia, gdy czyściła jego brudy. Działała na niego, jak magnes, a on coraz bardziej ulegał jej urokowi. Dopiero jej ostatnie słowa wprawiły go w nie lada konsternację. I choć już otwierał usta, by obronić się przed „prowokowaniem”, to wyjątkowo szybko je zamknął, gdy usłyszał o matce Ezry. Jego brew niemal wystrzeliła pod sam sufit, z kolei z ust wydobyło się nieco głupie:
– CO? – próbował przeanalizować te słowa w swojej głowie, ale nawet już nie podążał za dalszą częścią wypowiedzi, skupiając się tylko na najbardziej znaczącym kawałku: – Jaka matka? – i badawczo przyjrzał się jej spod zmrużonych oczu, wciąż próbując rozszyfrować te… cholernie ciężkie do ogarnięcia słowa. Nasza matka nie żyje. – dodał po chwili, mając mocno zaciśnięte usta. Nie był do końca pewien, czy się przesłyszał, ale czy Alyssa insynuowała mu, że Ezra był jego… synem? Alec przekrzywił głowę w lewo, wciąż nie spuszczając z niej wzroku. Nie potrafił odwrócić go nawet na moment, zupełnie jakby chciał zapamiętać każdy jeden szczegół z tego okrutnego – a mimo wszystko gorzko-słodkiego dnia.
– I nie ma żadnej kobiety. – dodał wyjątkowo cichym głosem, który zawiesił w powietrzu, przyglądając jej się nachalnie, jakby… cóż… czekając na reakcje. Natomiast serce niemal nie wyskoczyło mu z klatki piersiowej.
Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Sypialnia Aleca Empty Re: Sypialnia Aleca

Pią Wrz 01, 2017 10:58 pm
- Dziwnym trafem wszystko za nią uznajesz, ja tego nie mówię. - Odpowiadając praktycznie automatycznie, nie zaprzeczyła jego winie, jednakże tak naprawdę wcale nie mówiła, że było nią dosłownie wszystko. Nie tym razem. Musiał jej jednak przyznać, że straszenie fatalnym stanem leżało po jego stronie i zdecydowanie było czymś, co robił. To nie ona leżała w fatalnym stanie na łóżku, dopiero zaczynając jakoś bardziej kontaktować, choć i tak wyglądając naprawdę kiepsko. Gdyby dwa dni temu nie opuścił Munga, cóż, zapewne nie potrzebowałby teraz jej pomocy. Gdyby nie ona... Też by jej teraz nie potrzebował, bo - o ironio - dobrze zdawała sobie sprawę z tego, iż przyłożyła się do zaistnienia całej tej sytuacji. Brak natychmiastowej profesjonalnej opieki medycznej był jej winą, bo zachowała się jak ostatnia zołza, bo pozwoliła mu pójść sobie ze szpitala, bo go nie zatrzymała, a jeszcze dowaliła mu słowami. Choć tymi ostatnimi zapewne ani trochę się nie przejął, bo niby z jakiego powodu? Tak czy siak, tu nie było winy dokładnie jednej osoby. I musiał o tym wiedzieć, nawet jeśli z przekąsem mówił jej coś innego.
- Spróbuję. - Westchnęła wreszcie, zaraz dodając coś, co nagle przyszło jej do głowy. I choć nie było nijak potrzebne, i choć mogło stanowić wyłącznie próbę odwrócenia jego uwagi od fatalnego samopoczucia, by mogła spróbować zrobić coś w chwili konsternacji Aleca... Nie było chyba zbyt dobrym posunięciem. Aczkolwiek i tak automatycznie spytała. - Skąd wiesz, czy w ogóle wciąż jeszcze jestem Meadowes? - Minęło pięć lat. Tak jak on założył przez ten czas rodzinę, tak i ona mogła przecież już dawno wziąć ślub, urodzić dziecko, a nawet rozwieść się czy owdowieć. Nie zrobiła nic z tych rzeczy, jednakże chwila alecowego skupienia na tym mogła pozwolić jej podotykać wrażliwych okolic przy ranach na jego ciele i pozbawić go głosu na ten krótki czas. Zresztą... I tak gorączkował, więc nie mógł specjalnie protestować przeciw sposobom leczenia, których sam od niej żądał. Chciała jednak znać szczerą odpowiedź, a jeszcze nigdy nie był aż tak prawdomówny w stosunku do niej, nigdy tak bardzo nie ujawniał swoich myśli. Czy to było już wykorzystywanie jego kiepskiego stanu?
- Pewne osoby myślą, że wiedzą, co jest dla nich najlepsze. - Poprawiła go odruchowo, jednak nawet tak zadziwiająco... Rozbrajająca przepychanka słowna, która poniekąd odrobinę uspokajała Meadowes, cóż... Nie mogła zmienić późniejszej reakcji dziewczyny na znacznie poważniejsze teksty. - Wtedy byłam młoda, niedoświadczona w związkach i pełna ideałów, co do tego, że może nam się udać. - Rozwinęła dosyć niechętnie, zaraz potem dodając jeszcze. - Teraz nadal jestem młoda, ale przeszłam swoje. Kilka razy władowałam się w bagno, ale nie przyszłam tu po to, by się uzewnętrzniać. Chcę ci pomóc. - I dobrze wiedziała, że pominęła ten ostatni punkt. Nie musiała przecież mówić tego, co oboje doskonale wiedzieli.
Ideały dotyczące ich szans już dawno nie istniały. Pogrzebała je sprawa z jej pochodzeniem i jego podejściem do ludzi półkrwi. Pogrzebała je jej przynależność do organizacji sprzeciwiających się Czarnemu Panu i jego Śmierciożerstwo. Jej nagła ucieczka i jego wrogość przy kolejnym spotkaniu. Oni nie istnieli... Tak naprawdę chyba nigdy. Przez ten cały czas, jaki razem spędzili, tylko się łudziła. Nie byli w swoim typie, choćby nawet powodowało to u niej nie wiadomo jaki ból i chęć sprzeciwu. Całe szczęście, że zeszli z tego tematu. Nigdy nie była aż tak bardzo wdzięczna wódce i fajkom. Nigdy.
- Nie pali się w łóżku. - Odpowiedziała automatycznie, potrząsając przy tym głową, a zaraz z większą racjonalnością dodając bardziej... Odpowiedni argument. - Kaszlesz krwią, która może osiadać ci w płucach. Nie wiem jeszcze, jaka jest tego przyczyna i czy moje próby pomocy zadziałają także na to, okej? Na pewno zostaniesz w łóżku jeszcze przez jakiś czas i... Nie ma fajek. Ani wódki. Ani wódki i fajek. Możesz dostać łyk wody i kawałek kwaśnego żelka między zęby. - Znowu pokręciła głową, dalej mówiąc i robiąc swoje, choć odpowiedź na jego późniejsze słowa musiała zaczekać, bo Meadowes zajęła się wpierw podawaniem mu eliksiru, później zaś myślami o sprzątaniu.
- Muszę. Bałagan nie sprzyja kurowaniu się. Poza tym Ezra powinien mieć dobre warunki. Ty też.
Wyglądali tak podobnie... W tym samym wieku wyglądali naprawdę podobnie. Co innego miała pomyśleć, skoro w jej otoczeniu prędzej miało się małe dzieci w młodym wieku, niżeli znacząco młodsze rodzeństwo? Przyjęła to prawie za pewnik, przygotowując się już nawet psychicznie na myśl, iż chłopczyk wyglądający niczym dziecko, które niegdyś sobie wymarzyła, nie był jej, tylko tamtej ciemnowłosej kobiety ze szpitala lub kogoś innego. Nie spodziewała się innej odpowiedzi, słowa o ich matce z początku wcale do niej nie dotarły. Dopiero kolejne sprawiły, iż przestała zajmować się czyszczeniem pokoju.
Nie mogła nic poradzić na to, iż w pierwszej chwili odruchowo wyprostowała się niczym przestraszona - z tą różnicą, że wcale taka nie była; nie bardziej niż wcześniej - surykatka wyczuwająca niebezpieczeństwo. Stojąc tyłem do łóżka i trzymając różdżkę w ręce, zacisnęła na niej mocniej palce, patrząc na swoje bielejące knykcie. Nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć, ani nawet, co miały oznaczać podobne słowa. Wiedziała jednak, iż na pewno nie były tym, za co z początku wziął je jej skołowany umysł. Nie dogadywali się, ba!, on jej wręcz nie znosił, bowiem nie tylko z pochodzenia nie należała do jego świata. Była głupią gąską półkrwi, która na dodatek stchórzyła, gdy zrobiło się bardzo źle, wręcz fatalnie. W chorobie i gorączce być może potrafili jeszcze jakoś rozmawiać, ale to miało zapewne zniknąć dokładnie w tym momencie, w którym Greyback poczuje się lepiej. Dlatego też zresztą nie chciała zostawać do tej chwili, pragnąc zapamiętać to jako sytuację względnie pozbawioną personalnych kłótni. I nie ma żadnej kobiety... Na pewno zrozumiała to opacznie, bo podświadomie chciała, by to miało właśnie taki sens. W rzeczywistości jednak - zdecydowanie zbyt długą chwilę później - odezwała się z nieco wymuszoną pogodą ducha w głosie.
- Wziąłeś sobie do serca moje słowa o tym, by się nie rozmnażać? - Tak, tamta sytuacja także leżała jej na sercu, bo Aly dobrze wiedziała, że w swoich słowach posunęła się stanowczo za daleko. Dokładnie tak jak dwa dni temu w Mungu. - Byłam zła i zdenerwowana... - Uznając to za dobry moment, być może najlepszy, jaki miała kiedykolwiek mieć, zaczęła cicho, aby zaraz przejść znowu w ten pozornie lekki ton. I nie potrafiła powstrzymać łomotania serca. Tym mocniejszego, im mocniej była skłonna przyznać się do czegoś, czego wypowiedzenie być może miało być kluczem do uwolnienia się z tego wszystkiego. Może... Musiała po prostu być szczera. - Wtedy... Ezra... Chłoczyść! - Zamachnęła się różdżką, powracając do sprzątania najdalszego kąta i dalej nie chcąc się odwrócić. Wolała stać tyłem. - Przypominał mi o... O marzeniach... To takie głupie, teraz to wiem... Byłam wściekła, że puszczasz go samopas... Nadal jestem o to wściekła... Ale wtedy... Kto wie, czy nie byłam... Byłam zazdrosna... O nią, bo jeśli on jest taki duży, to ktoś musiał być znacznie wcześniej. To idiotyczne, bo nie bez powodu wszystko runęło, ale wtedy jeszcze chyba nie do końca się z tego wyleczyłam. - Powiedziała to. Powiedziała to, a jednak wcale jej nie ulżyło. Teraz czuła się tylko jak jeszcze większa idiotka, mając szczerą nadzieję, że ze wszystkich słów, jakie wymienili, te akurat zostaną zapomniane w gorączce. - Chłoczyść! - Znowu zamachnęła się różdżką, o dziwo, osiągając znacznie lepszy efekt niż wcześniej. - Myślę, że powinna jakaś być. - I nie, nie mówiła o sobie. Doskonale wiedziała, że ona nie miała tu dla siebie miejsca, dlatego zaraz asekuracyjnie dodała. - Posprzątałaby wam.
Alec Greyback
Przestępczość
Alec Greyback

Sypialnia Aleca Empty Re: Sypialnia Aleca

Sob Wrz 02, 2017 10:23 am
Pytanie dziewczyny wybiło go z rytmu. Wniósł wysoko brwi, jakby nie bardzo rozumiejąc co ona do niego mówi, chociaż słowa doskonale wryły mu się w pamięć. Jeśli chciała chwili konsternacji, to zdecydowanie ją osiągnęła, bo Greybackowi w życiu by do głowy nie przyszło, że mogło być.. inaczej. Momentalnie się spiął, czując gorycz w ustach. I choć wiedział, że zasiała w nim ziarnko niepewności naumyślnie, to jakoś nie potrafił się wyzbyć przeświadczenia, że to przecież wcale nie było niemożliwe. Jego Alyssa nie była już jego, doskonale się o tym przekonał w Mungu…
– Po prostu wiem – rzucił w końcu, chociaż nie potrafił powstrzymać brwi, która automatycznie się wzniosła, zupełnie jakby pytała dziewczynę, czy się mylił… Ale się nie mylił – miał  takie przeczucie, które nie powinno go mylić. W końcu jeszcze 3 miesiące temu nie miała. Jeszcze 3 miesiące temu go kochała. Jakakolwiek zdrada nie była w jej stylu, a wątpił by po tamtym wydarzeniu była w stanie wziąć ślub z kimkolwiek…
Pewne osoby są nieomylne – kontynuował tą gierkę, bo dziwnym trafem sprawiała mu przyjemność. Chociaż wiedział, że ich relacje nie miały zależeć od tej wymiany zdań to jednak usilnie w nią brnął, pozostawiając w powietrzu tę namiastkę przeszłości. Z kolei następna odpowiedź sprawiła, że przygryzł policzek od środka. Greyback jakby powoli analizował jej słowa, których koniec końców nie skomentował. Wydął jedynie usta w podkówkę, jakby mówił fair enough. Bo w rzeczy samej… nie przyszła tutaj, by rozmawiać o dawnej sobie. Z pewnością się zmieniła – co do tego nie było żadnych wątpliwości. Myliła się jednak w ocenie wielkości tych zmian. Była odważniejsza, może bardziej cierpliwa, ale.. wciąż była jego Alyssą i nie mogła tego zmienić. Nie w jego oczach. I mimo tych wszystkich kłótni, złości… miał nieodparte wrażenie, że jeszcze chwila w jej obecności, a ponownie się do niej przyzwyczai.
– Nie? Niby dlaczego? – spytał głupio z aroganckim uśmiechem, bo chciał po raz kolejny usłyszeć, jak mu robi wykład na ten temat. Podobna odpowiedź – wtedy tak bardzo nie do zniesienia – teraz była dla niego jedynie wspomnieniem, które z chęcią by ponownie wcielił w swoje obecne życie… Przestań – skarcił się w myślach, które nie powinny w ogóle powstać w jego głowie. Było im lepiej bez siebie, a przynajmniej jej. On wciąż był tym samym mężczyzną, dla którego nie było żadnej nadziei.
– Skoro taaak mówisz – odparł, wciąż utrzymując ten typowy dla niego uśmieszek natomiast w jego czarnym oku pojawił się błysk. To jak się teraz rządziła… nie mógł nic na to poradzić, ale cholernie go pociągała w tym momencie. I Alec wręcz zwilżył koniuszkiem języka dolną wargę, na której wciąż osadzone były strużki krwi. Wiedział, że nie powinien w tym momencie myśleć w tych kategoriach, ale nie potrafił się powstrzymać.. I być może gdyby nie miał tak wysokiej temperatury, a ból nie rozrywał go na części to nie ośmieliłby przepuścić przez swój umysł takich myśli. Jednak teraz… przynosiły mu one ulgę. Dlatego na wieść o sprzątaniu po prostu wywrócił oczami, nie odpowiadając na to nawet półsłówkiem, bo w tej bitwie nie miał żadnych szans.
I nie spodziewał się, nigdy nie przeszłoby mu przez myśl, że Alyssa wzięła Ezrę za jego syna. Dopiero teraz te wszystkie wspominki, że musi być dla niego silny, i że chłopiec potrzebuje warunków – co brzmiało bardziej jak pouczanie z jej ust – stało się teraz jasne. I widząc, jak się nagle prostuje… on również zrozumiał. I tym bardziej nie zamierzał spuszczać wzroku z jej sylwetki, nawet – ku jego rozczarowaniu – jeśli ona nie patrzyła na niego. Prawdopodobnie się chowała, nie chciała zdradzić wyrazu na swojej twarzy, ale on miał cichą nadzieję, że malowała się na niej ulga.
– Już wcześniej miałem takie postanowienie – odmruknął ponurym tonem głosu, bo w rzeczy samej nie zamierzał nigdy zakładać rodziny. Powoływanie dziecka na świat, wiązanie się z kobietą, do której nie czuł nic prócz narastającej z dnia na dzień irytacji? Wolał spasować. Z tego krótkiego zastanowienia wyrwał go jednak głos Alyssy i on… ponownie się spiął, nie do końca rozumiejąc co dziewczyna ma na myśli. Przynajmniej na początku. Nie wiedział nawet kiedy zaczął się opierać łokciami o materac, wbijając w nią jeszcze bardziej natarczywe spojrzenie. I choć wypowiadane przez nią słowa były zakłócane przez dźwięki sprzątania, on doskonale wiedział, o czym mówiła… I nie mógł poradzić nic na to, że poczuł przerażający uścisk w sercu. Te informacje to.. to było za dużo. Była zazdrosna? Ezra był jej marzeniem? Myślała, że miał kogoś przed nią? Tyle pytań, tyle niedomówień. I choć chciał ująć każdą z tych kwestii to to pragnienie nagle wyleciało, gdy do jego uszu dotarło jedno.. paraliżujące go słowo. Przełknął głośno ślinę, znowu mając to cholerne poczucie zapadania się w sobie.. Nie wiedział dlaczego, ale jego ciałem zawładnął ciężki do zidentyfikowania strach. I gdy w końcu się odezwał, nie mógł zapanować nad zachrypniętym – spowodowanym nagłą suchością w ustach – głosem.
– A teraz… – zaczął, odchrząkając, zupełnie jakby otrzymał drygą szansę na zastanowienie się i niewypowiedzenie tego słowa. Szansę, którą zmarnował. – wyleczyłaś się?
I był wściekły na swój los i  na samego siebie. Tak bardzo chciał, by wreszcie spojrzała mu w oczy. I choć nie narzekał na jej tyły, które były niezwykle pociągające, to jednak wolałby widzieć wyraz na jej twarzy. Kolejne jej słowa… cóż. Tylko spowodowały, że miał ochotę prychnąć. Nie chciał żadnej kobiety, w tym tkwił cały problem. I choć początkowo podświadomie próbował sobie takową znaleźć to jednak żadna nie wydawała się odpowiednia... I zamiast odpowiedzieć na tę kwestię, z jego ust wydobyło się nurtujące go od dwóch dni pytanie:
– Ten facet… z Munga… czy wy…? – ale nie miał odwagi dokończyć. Zresztą.. czy było to potrzebne? Doskonale miała zrozumieć o co pytał.[/b][/b]
Marjorie Greyback
Szpital św. Munga
Marjorie Greyback

Sypialnia Aleca Empty Re: Sypialnia Aleca

Sob Wrz 02, 2017 11:52 am
I choć wykorzystała swój tekst głównie do odwrócenia uwagi, nie mając przy tym nawet najmniejszego zamiaru poruszać kwestii związanych z jej relacjami miłosnymi - co było, to było; nie musiał wiedzieć, że od lat trafiała na mniejszych czy większych gnojków - widząc pytająco uniesioną brew, bardzo leciutko pokręciła głową, utrzymując chwilowy kontakt wzrokowy. Potem nie dodała już nic więcej, dopóki ta chwila - w której miała irracjonalną ochotę zwilżenia wargi językiem, a następnie pochylenia się nieco bardziej - nie minęła. Po stokroć wolała przekomarzanki, nawet jeśli te także niosły ze sobą wspomnienia.
- Pewne osoby mają stanowczo zbyt wysokie mniemanie o sobie i swoich zdolnościach oceny sytuacji. - Unosząc brew, posłała mu być może nieco prowokacyjne, ale nadal także zdecydowanie zatroskane spojrzenie. Niewątpliwie nie było aż tak fatalnie, skoro wracał do swojego typowego ja, jednak w jej oczach nadal wyglądało to kiepsko. Rozmowa w tym stylu pozwalała jej jednak odwrócić uwagę od najgorszego rodzaju lęku, a to było dobre. Przynajmniej połowicznie i na ten moment. Kompletnie nie wiedziała, co mogło czy miało być potem.
- Bo tak mówię. - Stwierdziła, unosząc wzrok w kierunku sufitu, jakby bardzo niewiele powstrzymywało ją od wywrócenia oczami po raz kolejny. - Pewne osoby nawet w dobrym stanie zdrowia są nieracjonalne. Mały odpoczynek od nałogów zdecydowanie im się przyda. - Powiedziała z lekkim przekąsem, ostatecznie uśmiechając się nieznacznie, gdy dotarło do niej, że być może wygrała bitwę.
Przegrywając wojnę? Już dawno ją przegrała... Teraz poruszała się już tylko po zgliszczach przeszłości.
- Naprawdę sie musisz go mieć. - Powiedziała niezbyt głośno i z nutą czegoś, co mogło być zarówno goryczą, jak i poczuciem winy spowodowanym tym, iż wcale nie chciała, by podobne słowa padły wtedy z jej ust. Teraz to prostowała, czuła się do tego zobowiązana. I czy stan Greybacka miał przy tym coś do rzeczy? Z pewnością. I... Cóż, wychodziła teraz na egoistkę, bo za nic w świecie by sobie nie darowała, gdyby miała to być ich - tfu - ostatnia prawdziwa rozmowa, a ona nigdy by nie przeprosiła. - Na pewno jest... - Nie chciała tego mówić, powinna, ale nie chciała. Mimo to kontynuowała. - Na pewno jest wiele miłych dziewcząt z dobrego domu. - Czy czuła się z tym bardzo źle? Prawdę mówiąc... Fatalnie. Nie wspominając już o tym, iż we własnych uszach brzmiała niczym stara ciotka z siedemnastoma kotami i nienagannie prawidłowymi poglądami, których nie miała.
Nie mogła zupełnie nic poradzić na to, iż jej usta mimowolnie wykrzywiły się w gorzkim uśmiechu, a klatka piersiowa uniosła się w mocnym, głębokim wdechu, jaki cicho zaczerpnęła przez nos. Nie chciała się w tym momencie odwracać, bo i po co... Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak musiała wyglądać jej mina w tym momencie, jak musiały wyglądać oczy, które ponoć były oknami duszy. Zranionej, mocno skrzywdzonej, ponownie teraz uciskająco bolącej duszy. Czuła ten ciężar w piersi, gulę w gardle i... Nie, nie zamierzała dać się zagonić w kąt. W przypływie głupiej szczerości powiedziała już i tak zbyt wiele, pamiętając przecież o tym wszystkim, co powinno ją przed tym powstrzymać. Przyszła tu, bo chciała pomóc, nie po to, by zaczynać łudzić się o czymkolwiek. Taka była prawda. Powinna trzymać się pierwotnych chęci, usiłując jak najlepiej spełnić obietnicę daną Esdrasowi.
- A czy to ma jakiekolwiek znaczenie? - Odpowiadając pytaniem na pytanie, cóż, oczekiwała dosyć jednoznacznego stwierdzenia. Nie, to nie miało większego znaczenia od czegokolwiek innego... Że dzisiaj był piątek, że za oknem świeciło wyjątkowo jasne słońce, że nieco już posprzątany pokój wyglądał znacznie lepiej niż na początku jej wizyty, że ciekawość - bo tym z pewnością było jego pytanie - stanowiła pierwszy stopień do Piekła. Po co było zagłębiać się w serię niepotrzebnych pytań wywołujących wyłącznie ból i rozgoryczenie? Czy to był jakiś swoisty akt zemsty, czy może wyłącznie znudzone szukanie jakichś wspólnych tematów? Cząstka z niej pragnęła wierzyć, iż nie było to niczym z wymienionych, jednak ta bardziej racjonalna - i poniekąd dosyć mocno zgorzkniała - część stawiała ją do pionu, bo przecież wiele kluczowych rzeczy się nie zmieniło. Nadal była tą samą dziewczyną połowicznie magicznego pochodzenia i nadal nienawidziła tych, którzy byli rodziną dla Greybacka. A mimo to przerwała sprzątanie, nieznacznie kręcąc głową.
- Nie... - Odpowiedziała wyjątkowo cicho i z tym przeklętym zawahaniem wyraźnie dosłyszalnym w jej głosie. Wiedziała, że nic nie zadowoliłoby ojca tak mocno jak jej związek z tym człowiekiem. Thomas był chodzącym agentem reklamowym, swego rodzaju skrzydłowym Anthony'ego, który zdawał sobie z tego sprawę... Albo i nie. Nie wiedziała. Była jednak całkowicie świadoma, iż to mogłoby wypalić, gdyby postanowili spróbować. Nie miała bladego pojęcia, czy by tego chciał, ale dogadywała się z nim znacznie lepiej niż z kimkolwiek. - To mój... Dobry przyjaciel... - Teoretycznie nie musiała tłumaczyć się z tego, kim był dla niej blondyn, jednakże zrobiła to praktycznie z automatu. - Kto wie, co będzie dalej... Jak wreszcie mi przejdzie... To mugolak, ja jestem półkrwi... Tak, pół, nie mugolakiem, ale... Do nich mi najbliżej... Znam swoje miejsce w szeregu. Lek zaczyna działać? Powinieneś być trochę senny. - I znowu to zrobiła, jak najszybciej schodząc z ciężkiego tematu, przez który szkliły jej się oczy. Brnięcie dalej w te kwestie byłoby nie tylko krzywdzące, ale też niepoważne.
Alec Greyback
Przestępczość
Alec Greyback

Sypialnia Aleca Empty Re: Sypialnia Aleca

Sob Wrz 02, 2017 12:50 pm
Nie musiał nawet ukrywać przed samym sobą, że odczuł ulgę, gdy dziewczyna potwierdziła jego przypuszczenia, co do swojego niezamężnego stanu. Zupełnie jakby ciężar, który zrodził się w jego sercu – nagle postanowił z niego spaść, pozostawiając go wolnym człowiekiem.
Pewne osoby mierzą wysoko – i wyłapał to zadziorne spojrzenie, które omal nie wywołało w nim wybuchu śmiechu, odpłacając jej się dokładnie tym samym. I choć prawdopodobnie nie myślał zbyt trzeźwo, a na jego czole sukcesywnie pojawiały się kolejne kropelki potu, to nie mógł nic poradzić na to, że trzymał się specjalnie dla niej. W końcu doskonale widział, że ta wymiana zdań pomagała nie tylko jemu, ale także i jej. Był na tyle dobrym obserwatorem, by zauważyć, że lęk i panika, do której wcześniej się przyznawała, jakby – z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem – ustępowała. To właśnie taki miał zamiar. By ulżyć jej, a nie sobie.
Pewne osoby nie mogą żyć bez nałogów – dodał zgodnie z prawdą. I choć brak alkoholu był do zniesienia, to bez fajek jakoś było mu… duszno? Miał wrażenie, jakby brak tytoniowego dymu zaciskał więzi na jego szyi, skutecznie mieszając mu w głowie. A przecież papierosy były na wyciągnięcie ręki. Małe zaciągnięcie nikomu miało nie zrobić krzywdy. Czy to było tak wiele? I prawdopodobnie wciąż byłby pogrążony myślami o tym, jak wspaniale było by mieć papierosa między zębami i wypuszczać z ust obłoki dymu, gdyby nie jej kolejne słowa, które po raz kolejny wprowadzały go w konsternacje. Najpierw kazała mu się nie rozmnażać, insynuując, że byłby beznadziejnym ojcem, a teraz chciała go przekonać, że powinien założyć rodzinę? Nic już z tego nie rozumiał. Wiedział jedynie, jak jej kolejne słowa sprawiają mu ból, którego za wszelką cenę nie próbował pojąć. I tak samo, jak ona, która najwidoczniej mówiła coś czego nie chciała, on teraz cierpiał na tę samą przypadłość.
– Znałem jedną. Odeszła – i wymawiając to, nie potrafił na nią tak po prostu patrzeć. Dlaczego na Merlina musiał to powiedzieć? Sęk w tym, że on chciał innej kobiety. W każdej kolejnej, którą przyprowadzał pod swój dach widział wiele niedoskonałości – żadna z nich nie przypominała mu Alyssy. I to nie tak, że spotykał się tylko z brązowowłosymi, ociekającymi seksem pannicami. Początkowo, tuż po jej odejściu, nie potrafił spojrzeć na żadną inną blondynkę, ale gdy w końcu się przełamał… i one go zawodziły.
I jeśli ona czuła się fatalnie, to on prawdopodobnie czuł się jeszcze gorzej. Był świadomy tego, że gdyby nie gorączka i strach przed śmiercią, w życiu nie zdobyłby się na tego typu rozmowę. A jednak. Oboje stali w tym o to pokoju, próbując zmierzyć się z demonami przeszłości, które nie pozwoliły im ruszyć na przód. Coś na co ona zasługiwała, a także coś czego on nie chciał, wciąż tkwiąc w starych, paskudnych nawykach, które doprowadziły dziewczynę do odejścia.
– Dla mnie ma – odparł gorzko, ale chyba miał coraz mniejszą ochotę usłyszeć prawdę. Zdawał sobie sprawę, że to miał być kolejny tego dnia – i prawdopodobnie najgorszy ze wszystkich – cios. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to po tej informacji miał się nie pozbierać. Zależało mu. Autentycznie mu zależało i czuł obrzydzenie do samego siebie, że pojęcie tego zajęło mu aż tak dużo czasu. Gula w gardle, bijące serce i brak możliwości oddychania… należało mu się to. I mimo, że spodziewał się odpowiedzi na zadane pytanie, to nie potrafił nie czuć tego stresu. Miał wrażenie, jakby był skazańcem, który oczekuje wyroku.. A potem… to ciche, słodkie dla jego ucha nie, którego się nie spodziewał. Miał jeszcze szanse, mógł ją odzyskać, ale czy miała mu na to pozwolić? Nie odpowiedział nic na jej słowo, zupełnie jakby jego nie dosłyszał. Bo co miał niby odpowiedzieć? Powinna być szczęśliwa z kimś innym, a mimo wszystko siedziała tutaj z nim i sprzątała jego bałagan, zajmowała się jego ranami. To nim się opiekowała… po tym wszystkim co jej powiedział i zrobił. Nie powinien opuszczać ją w Dziurawym Kotle. Czy musiał być na granicy życia i śmierci, by pojąć najoczywistszą prawdę, którą miał przed sobą – niemal na wyciągnięcie ręki, przez cholernych sześć lat?
– Nie rób tego – wtrącił się jej błagalnym głosem w zdanie, gdy mówiła, że nie wie jak dalej się potoczy, gdy jej przejdzie. Niech nie przechodzi. To, to miał na myśli, ale nie wiedział jak zrozumiała to ona. A potem… słowa, które ugodziły w jego dumę po raz kolejny, ale przecież zasłużył. Nazwał ją pierdolonym mugolakiem, a ona wciąż żywiła do niego urazę. Nie wiedział kiedy te słowa zaczęły mu robić sieczkę z mózgu. Alec wręcz się gotował w sobie… nie, nie był zły. On autentycznie się gotował. Zrobiło mu się duszno, a krople potu już nie kapały, a płynęły strużkiem po jego skroni. Był uwięziony we własnym umyśle i bynajmniej nie przez nałóg, a przez słowa, które cisnęły mu się na usta. Nie chciał tego. Walczył całym sobą, ale głaz, który miał na swoim sercu – wręcz go przygniatał. Przecież wiedział o tym już od dobrych dwóch miesięcy. Chociaż wciąż z tym walczył, to doskonale o tym wiedział.
– Meadowesnie, nie rób tego – wręcz krzyczał, ale czy miał na to jakiś wpływ? Gorączka zwyciężyła tą batalię. Tak samo, jak serce, które zaraz miało wyskoczyć mu z klatki piersiowej, a jedynie wypowiedzenie dwóch słów miało nieść ulgę. I choć do ostatniej chwili walczył sam ze sobą, to jakby kompletnie stracił kontrolę nad swoimi ustami, z między których wydobyło się przerywające ciszę, a zarazem pełne cierpienia, aczkolwiek szczerości: – ...kocham Cię.
Sponsored content

Sypialnia Aleca Empty Re: Sypialnia Aleca

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach