Strona 19 z 19 • 1 ... 11 ... 17, 18, 19
- Alice Hughes
Re: Pokój Wspólny
Sro Cze 29, 2016 6:00 pm
Po meczu Hufflepuff vs Ravenclaw
- Tylko ostrożnie! Nic nie może im się stać! - Puchonka instruowała z kanapy dwóch trzeciorocznych Puchonów, którzy przy pomocy zaklęcia lewitującego wieszali na ścianie powiększone przez nią wcześniej portrety Colette. Sama skupiła się na tworzeniu ich mini duplikatów, które miała zamiar rozwiesić w różnych miejscach zamku. Obrazy stworzone przez dziewczyny na ostatnim spotkaniu Klubu Prostej Kreski opatrzone zostały wymyślonymi przez Zordona, zabawnymi i motywacyjnymi tekstami, a dzięki podpatrzonemu kiedyś na korytarzu zaklęciu, Hughes udało się sprawić, że niektóre z nich wykrzykiwane były przez tą błazeńsko ucieszoną gębę o dwukolorowych oczach. Uroczy Collekot Kim, kreskowy ludzik z kutasikiem Kaylin, mini arcydzieło Sharon i jej komiksowy super bohater zaścielali stolik w coraz większej ilości, a uśmiech na twarzy Puchonki coraz bardziej się poszerzał. W końcu chwyciła leżącą na ziemi torbę i schowała do niej wszystkie potrzebne materiały.
- Powieście też to proszę. - Podała im zabrane wcześniej z szatni wspólne zdjęcie drużyny Hufflepuffu i z uznaniem skinęła głową podziwiając ich pracę. - Jak Vladimir wróci z kuchni to rozłóżcie ciastka po całym pokoju. I nie upijcie się, z łaski swojej... Zaraz wracam. - Krótkim machnięciem przywołała do siebie siedzącą na kanapie, z ciekawością obserwującą ich poczynania uczennicę i razem z nią opuściła Pokój Wspólny.
z/t
- Tylko ostrożnie! Nic nie może im się stać! - Puchonka instruowała z kanapy dwóch trzeciorocznych Puchonów, którzy przy pomocy zaklęcia lewitującego wieszali na ścianie powiększone przez nią wcześniej portrety Colette. Sama skupiła się na tworzeniu ich mini duplikatów, które miała zamiar rozwiesić w różnych miejscach zamku. Obrazy stworzone przez dziewczyny na ostatnim spotkaniu Klubu Prostej Kreski opatrzone zostały wymyślonymi przez Zordona, zabawnymi i motywacyjnymi tekstami, a dzięki podpatrzonemu kiedyś na korytarzu zaklęciu, Hughes udało się sprawić, że niektóre z nich wykrzykiwane były przez tą błazeńsko ucieszoną gębę o dwukolorowych oczach. Uroczy Collekot Kim, kreskowy ludzik z kutasikiem Kaylin, mini arcydzieło Sharon i jej komiksowy super bohater zaścielali stolik w coraz większej ilości, a uśmiech na twarzy Puchonki coraz bardziej się poszerzał. W końcu chwyciła leżącą na ziemi torbę i schowała do niej wszystkie potrzebne materiały.
- Powieście też to proszę. - Podała im zabrane wcześniej z szatni wspólne zdjęcie drużyny Hufflepuffu i z uznaniem skinęła głową podziwiając ich pracę. - Jak Vladimir wróci z kuchni to rozłóżcie ciastka po całym pokoju. I nie upijcie się, z łaski swojej... Zaraz wracam. - Krótkim machnięciem przywołała do siebie siedzącą na kanapie, z ciekawością obserwującą ich poczynania uczennicę i razem z nią opuściła Pokój Wspólny.
z/t
- Amelia Wright
Re: Pokój Wspólny
Wto Lip 24, 2018 8:59 pm
Kiedy już doczołgały się tutaj i zostawiła jej swoją roślinkę wymknęła się na moment do dormitorium. Powróciła z upragnioną doniczką, kolejną zresztą znowu. Mogą więc przejść do czegoś istotnego wreszcie! Przesadzenie, podcięcie, podlanie. Czy inne tego typu sprawy, by roślinki nie wykończył ich. Albo one roślinek. Amelka tylko nie wiedziała, jak się do całej sprawy zabrać, szczególnie, że znajdują się już w miejscu, gdzie co chwilę ktoś się kręci. A to przechodzi, wchodzi, wychodzi! Chwilowo jakoś pusto, ale czy to się szybko nie zmieni?
- No to mamy doniczki. Ziemię też. Chyba możemy je przesadzić, nie sądzisz? - Prosta sprawa, wydawałoby się. Tylko, czy słuszna decyzja? Och, panienka Wright nie była już niczego obecnie pewna. Z jednej strony tego chciała. Taki był plan od początku. Tyle, że ten cały spacer w tę i z powrotem jakoś znowu przypomniał jej o niebezpieczeństwach. I o tym, że może jej się nie udać i co wtedy? Jak zniszczyć doszczętnie roślinkę to będzie koniec! Jak spojrzy w oczy nauczycielce, sobie w lustrze albo w oczy rodziców? Jak im wytłumaczy, że mogła zrobić coś tak głupiego!
- Podałabyś mi ziemię? - W końcu własnej tez nie miała. Miała doniczki. I oddała koleżance jedną. Taka miła była z niej kruszyna! Tylko co z tego wynika? A jak przyczyniają się właśnie do największej możliwej katastrofy z udziałem roślin?
- No to mamy doniczki. Ziemię też. Chyba możemy je przesadzić, nie sądzisz? - Prosta sprawa, wydawałoby się. Tylko, czy słuszna decyzja? Och, panienka Wright nie była już niczego obecnie pewna. Z jednej strony tego chciała. Taki był plan od początku. Tyle, że ten cały spacer w tę i z powrotem jakoś znowu przypomniał jej o niebezpieczeństwach. I o tym, że może jej się nie udać i co wtedy? Jak zniszczyć doszczętnie roślinkę to będzie koniec! Jak spojrzy w oczy nauczycielce, sobie w lustrze albo w oczy rodziców? Jak im wytłumaczy, że mogła zrobić coś tak głupiego!
- Podałabyś mi ziemię? - W końcu własnej tez nie miała. Miała doniczki. I oddała koleżance jedną. Taka miła była z niej kruszyna! Tylko co z tego wynika? A jak przyczyniają się właśnie do największej możliwej katastrofy z udziałem roślin?
- Sharon Gallagher
Re: Pokój Wspólny
Pią Lip 27, 2018 2:24 am
Nie powinno, pewnie Puchoni czerpali radość z jesieni, siedzieli na błoniach albo zaszyli się gdzieś, gdzie mogli być przed godziną policyjną. W Pokoju Wspólnym lepiej dla większości było spędzać czas w nocy, tak łatwiej było o towarzystwo. A duża część Puchonów lubiła mieć towarzystwo i się bawić razem. W większej grupie raźniej. Na szczęście w ich olbrzymiej beczce, było na razie bezpiecznie. Co to była za ulga za Szamponu Wspaniałego, tego z pewnością nikt normalny by nie zrozumiał. I rzeczywiście, mogły teraz z Amelią na spokojnie się zająć roślinami. Do dzieła więc, do dzieła! Sharon czuła się w towarzystwie dziewczyny już nieco bardziej pewnie. Biła od niej bardzo przyjemna aura, nie mogła mieć złych zamiarów. Absolutnie. A przynajmniej taką miała nadzieję. Więc oby. Oby.
- C-co...? – zamyślała się i zarumieniła zakłopotana, że jednak nie słuchała koleżanki. Próbowała wytężyć mózg i... chyba zrozumiała. Coś przesadzać. Tak chyba o to chodziło. – Dobrze-e.
A ktoś by powiedział, że to przecież było zwykłe zadanie i zwykła roślinka! A jednak, Sharon rozumiała Amelię, bo rzeczywiście czyhało mnóstwo niebezpieczeństw, no ale to nic, trzeba się brać do pracy... nie?
Wyciągnęła szybko, może trochę za szybko, worek z ziemią i trochę ziemi wysypało się na Amelię.
- Och przepraszam! Przepraszam! – zawołała przerażona Puchonka, robiąc się cała czerwona. No ale to nic, to przecież nic... zanim się spostrzegła już dłonią zgarnęła trochę tej ziemi, co wysypała. Chciała pomóc. Podała jej worek.
- P-proszę, nie krę-ępuj się... – wyszeptała, patrząc gdzieś w bok. Weź się w garść Szamponie Wspaniały! W końcu jej ciało drgnęło i poprawiła rękawiczki i wyciągnęła resztę rzeczy z torby. Odkryła, że była tam nawet łopatka, a kompletnie o niej zapomniała! Jak to się stało? Nie wiedziała. Najpierw zaczęła od nakarmienia krzykliwego żonkila. Kątem oka zerknęła na to jak radziła sobie Amelia.
- C-co...? – zamyślała się i zarumieniła zakłopotana, że jednak nie słuchała koleżanki. Próbowała wytężyć mózg i... chyba zrozumiała. Coś przesadzać. Tak chyba o to chodziło. – Dobrze-e.
A ktoś by powiedział, że to przecież było zwykłe zadanie i zwykła roślinka! A jednak, Sharon rozumiała Amelię, bo rzeczywiście czyhało mnóstwo niebezpieczeństw, no ale to nic, trzeba się brać do pracy... nie?
Wyciągnęła szybko, może trochę za szybko, worek z ziemią i trochę ziemi wysypało się na Amelię.
- Och przepraszam! Przepraszam! – zawołała przerażona Puchonka, robiąc się cała czerwona. No ale to nic, to przecież nic... zanim się spostrzegła już dłonią zgarnęła trochę tej ziemi, co wysypała. Chciała pomóc. Podała jej worek.
- P-proszę, nie krę-ępuj się... – wyszeptała, patrząc gdzieś w bok. Weź się w garść Szamponie Wspaniały! W końcu jej ciało drgnęło i poprawiła rękawiczki i wyciągnęła resztę rzeczy z torby. Odkryła, że była tam nawet łopatka, a kompletnie o niej zapomniała! Jak to się stało? Nie wiedziała. Najpierw zaczęła od nakarmienia krzykliwego żonkila. Kątem oka zerknęła na to jak radziła sobie Amelia.
- Amelia Wright
Re: Pokój Wspólny
Sro Sie 01, 2018 5:57 pm
Coś! Gdyby to było byle jakie coś to Amelce nie trzęsłyby się ręce. Mandragora! Wciąż chyba nie wierzyła, że to ją dostała. Musiała jednak ufać nauczyciele, że jest całkiem niegroźna. Nic już innego jej nie pozostało. Szczególnie teraz, kiedy nawiązała współpracę z Sharon. Nie było odwrotu. Bo co miałaby powiedzieć? Zabrać swoją roślinkę z płaczem, by ją oddać i to na oczach koleżanki? Nie miała takiej odwagi. Ech, nawet by płakać trzeba ją czasami mieć! Nie mając więc wyboru przyglądała się, jak Sharon, która wydawała się podobnie zdenerwowana, powraca myślami na naszą planetę. Szybko też pojawiła się upragniona ziemia. Też na niej. I zrobiło się zamieszanie! W sensie nie dla Amelki. Mogła się przeciez odsunąć, ubrać jakoś specjalnie, by się nie pobrudzić. Jej wina to również, więc nic wielkiego, prawda? Obie są winne!
- Nic sie nie stało! To tylko ziemia, naprawdę. Żaden problem. Nic wielkiego. Nic, a nic - Wiele słów w bardzo krótkim czasie. Miała nadzieję, że Sharon nadażyła za tym małym potokiem, który się tak rozpędził. Ostatecznie jednak już chyba wszystko jedno. Miały doniczki i miały ziemię. Rękawice, koneweczka z wodą i cudownie! Teraz tylko wyjąć tego potworka...
Podała na wszelki wypadek Sharon nauszniki i czekała, aż je włoży. Ponoć krzywdy nie może zrobić, ale po co ryzykować? Nałożyła też sobie i trzy razy poprawiła rękawice. Chwyciła drżącą dłonią stworzonko i... no i wzięła z pięć, a może dziesięć głębszych wdechów. Nie była psychicznie gotowa na takie doznania. Wreszcie jednak fruuu i tutututu i roślinka była w drugiej doniczce, a ona prawie na ślepo dosypywała tam ziemi. Wreszcie zdjęła z siebie nauszniki, kiedy to widziała, że cała jest na nowo schowana i uklepywała dalej ten cudowny piach. Szkoda, że teraz był już dosłownie wszędzie. Ale udało się! Zdjęła rękawice i odetchnęła z ulgą widząc, że obie jeszcze żyją, a roślinka nie leży rozdeptana w rozbitych kawałkach doniczki.
- Muszę ją tylko podlać teraz. I poza tym nie wiem, czy mogłabym jej jakoś pomóc. A co z Twoją? - Chciała podtrzymywać jakoś rozmowę, ale była w tym nie najlepsza. Także zaczęła od tematu, który chyba był im obu znany. Bezpieczny. To znaczy w sumie to nie. Tutaj każda rzecz może iść nie tak! To małe, krwiożercze roślinki. Była pewna, że już nigdy nie weźmie pod opiekę czegokowiek, co może zabić. Nawet, jeśli będąc małe jeszcze nie zabija.
- Nic sie nie stało! To tylko ziemia, naprawdę. Żaden problem. Nic wielkiego. Nic, a nic - Wiele słów w bardzo krótkim czasie. Miała nadzieję, że Sharon nadażyła za tym małym potokiem, który się tak rozpędził. Ostatecznie jednak już chyba wszystko jedno. Miały doniczki i miały ziemię. Rękawice, koneweczka z wodą i cudownie! Teraz tylko wyjąć tego potworka...
Podała na wszelki wypadek Sharon nauszniki i czekała, aż je włoży. Ponoć krzywdy nie może zrobić, ale po co ryzykować? Nałożyła też sobie i trzy razy poprawiła rękawice. Chwyciła drżącą dłonią stworzonko i... no i wzięła z pięć, a może dziesięć głębszych wdechów. Nie była psychicznie gotowa na takie doznania. Wreszcie jednak fruuu i tutututu i roślinka była w drugiej doniczce, a ona prawie na ślepo dosypywała tam ziemi. Wreszcie zdjęła z siebie nauszniki, kiedy to widziała, że cała jest na nowo schowana i uklepywała dalej ten cudowny piach. Szkoda, że teraz był już dosłownie wszędzie. Ale udało się! Zdjęła rękawice i odetchnęła z ulgą widząc, że obie jeszcze żyją, a roślinka nie leży rozdeptana w rozbitych kawałkach doniczki.
- Muszę ją tylko podlać teraz. I poza tym nie wiem, czy mogłabym jej jakoś pomóc. A co z Twoją? - Chciała podtrzymywać jakoś rozmowę, ale była w tym nie najlepsza. Także zaczęła od tematu, który chyba był im obu znany. Bezpieczny. To znaczy w sumie to nie. Tutaj każda rzecz może iść nie tak! To małe, krwiożercze roślinki. Była pewna, że już nigdy nie weźmie pod opiekę czegokowiek, co może zabić. Nawet, jeśli będąc małe jeszcze nie zabija.
- Charles Cameron Clark
Re: Pokój Wspólny
Pią Sie 03, 2018 8:48 pm
Niektóre dni sprawiają, że człowiek nie miewa ochoty na cudze towarzystwo - idąc tym tropem, Clarka można było posądzić o pewnego rodzaju zapętlenie. Utknął w utworzonej przez swój umysł spirali niechęci do kontaktów międzyludzkich, obracał się w lepkiej strukturze i nie przejmował się tym, że pozostawiała trwały ślad na jego ciele.
Nawet nie próbował się otrzepać i doprowadzić do względnego porządku. Czuł to znajome pulsowanie w skroniach, które zwiastowało narodziny frustracji domagającej się ujścia. Nie było to apogeum, nie stał jeszcze na skraju prywatnej apokalipsy, zatrzymał się przed przepaścią i nie miał zamiaru skakać. Każdy powinien wiedzieć, że tłumienie problemu w zarodku i duszenie w sobie złości jest najlepszym wyjściem na całkowite pozbycie się jej ze swojej głowy.
To totalnie musiało tak właśnie działać.
Zrezygnował ze szlajania się po zamku w celu odnalezienia swojego sacrum i postawił wszystko na jedną kartę. Doszedł do wniosku, że o tej porze tylko w jednym miejscu odnajdzie choćby częściowy spokój i będzie mógł bez przeszkód odegnać kiepskie samopoczucie, na nowo nastroić swoje struny myślowe na interakcje społeczne. Za cel obrał Pokój Wspólny. I nikt nie miał prawa mu przeszkodzić, choćby na jego drodze stanął i smok.
Przypuszczalnie. Pewność siebie nie pozwoliła mu zwątpić, że wyszedłby z takiego starcia zwycięsko, gdy w grę wchodził jego święty spokój, jego osoba, jego cele i jego krawat w paski.
Zawahał się przed wejściem. Wrzask młodej mandragory przebił się przez grube ściany i kołysał się przez chwilę w sennej ciszy korytarza. Zniknął równie szybko, co i się pojawił, lecz pozostawił pośród myśli swoją bezdenną i uproszczoną kakofonię. Charles potrząsnął głową i wziął głęboki oddech.
Na pewno chcesz tam wejść?
Poprawił torbę na swoim ramieniu i wkroczył do środka, niczym pan tego miejsca. Spojrzeniem, które na pewno miało moc sprawczą i potrafiło zamrozić wszystko, co stanęło mu na drodze, obrzucił pomieszczenie, by rozeznać się w sytuacji.
Było pusto. Prawie. Gallagher poznał od razu - choć to nie był żaden wyczyn z jego strony, ani niczyjej innej. Zajmowała sporo miejsca w pamięci, nawet jego własnej. Zwykle imiona wszystkich przelatywały między jego myślami, nie znajdując swojego miejsca, i nie potrafił ich zapamiętać - znacznie właściwszym byłoby określenie "nie chciał" czy też "nie chciało mu się" - lecz w tym jednym przypadku mózg popełnił wyjątek. Wielki.
Zupełnie jak Sharon.
Drugą dziewczynę z kolei kojarzył, gdyby się wysilił, niechybnie w jego myślach stanęłoby jej imię. Czy zamierzał to zrobić? Bynajmniej. Zamiast tego skupił swoją uwagę na piachu, ziemi i doniczkach.
- Przesadzacie mandragorę w Pokoju Wspólnym? - zapytał najpierw zdawkowo, nieco marszcząc przy tym brwi. Stanął nad nimi niczym kat nad grzeszną duszą, jakby na ich głowy miał zaraz spuścić gilotynę. - Odbiło wam?
Nawet nie próbował się otrzepać i doprowadzić do względnego porządku. Czuł to znajome pulsowanie w skroniach, które zwiastowało narodziny frustracji domagającej się ujścia. Nie było to apogeum, nie stał jeszcze na skraju prywatnej apokalipsy, zatrzymał się przed przepaścią i nie miał zamiaru skakać. Każdy powinien wiedzieć, że tłumienie problemu w zarodku i duszenie w sobie złości jest najlepszym wyjściem na całkowite pozbycie się jej ze swojej głowy.
To totalnie musiało tak właśnie działać.
Zrezygnował ze szlajania się po zamku w celu odnalezienia swojego sacrum i postawił wszystko na jedną kartę. Doszedł do wniosku, że o tej porze tylko w jednym miejscu odnajdzie choćby częściowy spokój i będzie mógł bez przeszkód odegnać kiepskie samopoczucie, na nowo nastroić swoje struny myślowe na interakcje społeczne. Za cel obrał Pokój Wspólny. I nikt nie miał prawa mu przeszkodzić, choćby na jego drodze stanął i smok.
Przypuszczalnie. Pewność siebie nie pozwoliła mu zwątpić, że wyszedłby z takiego starcia zwycięsko, gdy w grę wchodził jego święty spokój, jego osoba, jego cele i jego krawat w paski.
Zawahał się przed wejściem. Wrzask młodej mandragory przebił się przez grube ściany i kołysał się przez chwilę w sennej ciszy korytarza. Zniknął równie szybko, co i się pojawił, lecz pozostawił pośród myśli swoją bezdenną i uproszczoną kakofonię. Charles potrząsnął głową i wziął głęboki oddech.
Na pewno chcesz tam wejść?
Poprawił torbę na swoim ramieniu i wkroczył do środka, niczym pan tego miejsca. Spojrzeniem, które na pewno miało moc sprawczą i potrafiło zamrozić wszystko, co stanęło mu na drodze, obrzucił pomieszczenie, by rozeznać się w sytuacji.
Było pusto. Prawie. Gallagher poznał od razu - choć to nie był żaden wyczyn z jego strony, ani niczyjej innej. Zajmowała sporo miejsca w pamięci, nawet jego własnej. Zwykle imiona wszystkich przelatywały między jego myślami, nie znajdując swojego miejsca, i nie potrafił ich zapamiętać - znacznie właściwszym byłoby określenie "nie chciał" czy też "nie chciało mu się" - lecz w tym jednym przypadku mózg popełnił wyjątek. Wielki.
Zupełnie jak Sharon.
Drugą dziewczynę z kolei kojarzył, gdyby się wysilił, niechybnie w jego myślach stanęłoby jej imię. Czy zamierzał to zrobić? Bynajmniej. Zamiast tego skupił swoją uwagę na piachu, ziemi i doniczkach.
- Przesadzacie mandragorę w Pokoju Wspólnym? - zapytał najpierw zdawkowo, nieco marszcząc przy tym brwi. Stanął nad nimi niczym kat nad grzeszną duszą, jakby na ich głowy miał zaraz spuścić gilotynę. - Odbiło wam?
- Sharon Gallagher
Re: Pokój Wspólny
Pią Sie 03, 2018 9:46 pm
Nie miała odwagi, ale jednak w jakiś pokrętny sposób ją miała, nie? W końcu to odważne zostawać z rośliną, dalej coś z nią zrobić i to w towarzystwie Sharon, żeby tego było mało. Szampon Wspaniały nie była kiepska z Zielarstwa, tylko po prostu różnie jej wychodziła współpraca z innymi. Miewała dużo... sprzecznych doświadczeń. Amelia była taka miła, taka wyrozumiała i łaskawa. Jak to w ogóle było możliwe? Czy to w ogóle było możliwe?! Jaki był sens? Nie rozumiała sensu, sama miała go niewiele. Jej zachowania nie były w końcu dobre. Były dziwaczne tak jak cała wielka Sharon.
Zmartwiła się bardziej.
- N-na pewno? - odpowiedź Amelii wzbudziła w niej pewien niepokój, zupełnie jakby postąpiła bardzo źle i powinna się ukarać. Gdyby Sharon była jakimś magicznym stworzeniem, prawie na sto procent byłaby skrzatem.
Nałożyła słuchawki, chyba nawet dobrze, na tyle na ile mogła, na swoje lekko odstające uszy. Ale tylko lekko, też bez większej przesady. Co jeśli inni, przebywający w Pokoju Wspólnym postanowią je zabić za to, co uczyniły? W końcu krzyk mandragory, nawet młodej, był okropny. Zupełnie jak pogłośnione wrzaski małego dziecka. Pulchna Puchonka miewała czasem z takimi do czynienia, zwłaszcza podczas wakacji. Najgorzej. Dużo ludzi zdawało się teraz robić dzieci. A jak mandragora i żonkil połączą siły? O nie. Wtedy na pewno umrą. Zawał na miejscu albo różdżkami w oczy dostaną.
Koniec? Gotowe? Jak?
Patrzyła na to wielkimi oczami, bo nie mogła ich zamknąć. Za bardzo się tym wszystkim przejęła. Kiedy Amelia zdążyła tę mandragorę przesadzić?! Przecież nawet Szampon Wspaniały nie mrugnęła! Chyba. Zgubiła się.
- Ch-hyba też podlać. T-tak zr-obię. A je coś? B-bo nie wiem, nie czy-ytałam o m-m-mandra-a-gorach.
Co by powiedział Gilderoy? Czy lubił rośliny? Z każdym dniem czuła się coraz bardziej zauroczona Prefektem Naczelnym Ravenclawu. Taka słabość... Dlaczego tacy przystojni młodzi czarodzieje musieli istnieć?! Nie miała odwagi nawet rozejrzeć się po Pokoju Wspólnym, czy przypadkiem ktoś ich nie zabija wzrokiem. Krzykliwy żonkil dał upust swej frustracji, wypluwając kolorowego listka na mandragorę.
- Eeeeeeee - potarła mocno nos. - P-prepraszam.
Pewnie nikt nie został by ich próbować ukatrupić. Żadnych sygnałów. Reszta musiała szybko się ewakuować. Zostały same. Chyba. Nie było żadnych głosów. Nikogo nie było. Można odetchnąć z ulgą? Teraz?
- M-może jest gł-łodna? - zaproponowała nieśmiało i zaraz potem podskoczyła na dźwięk obcego głosu, spadając z kanapy i lądując twarzą na czyimś brudnym bucie. Co? Kto mówił? Czy to duch? Ale but był prawdziwy i...
- P-przepraszam! - podniosła się jak oparzona i przywaliła głową w podbródek Charlesa, jeśli nadal był w okolicy. Nad nimi czy coś. A może stał? Wysoki był. Wyższy od niej. Teraz miała brudną koszulkę od ziemi. Złapała się za głowę i opadła na kanapę.
- NIE BĄDŹ ZŁY! - dodała szybko, głośno i rozpaczliwie, zerkając na niego wielkimi, brązowymi ślepiami. Włączył się tryb sowy. Żonkil niezadowolony krzyknął i zamachał cienkimi listkami w powietrzu.
Po raz tysięczny zapragnęła zapaść się pod ziemię albo stracić przytomność.
Zmartwiła się bardziej.
- N-na pewno? - odpowiedź Amelii wzbudziła w niej pewien niepokój, zupełnie jakby postąpiła bardzo źle i powinna się ukarać. Gdyby Sharon była jakimś magicznym stworzeniem, prawie na sto procent byłaby skrzatem.
Nałożyła słuchawki, chyba nawet dobrze, na tyle na ile mogła, na swoje lekko odstające uszy. Ale tylko lekko, też bez większej przesady. Co jeśli inni, przebywający w Pokoju Wspólnym postanowią je zabić za to, co uczyniły? W końcu krzyk mandragory, nawet młodej, był okropny. Zupełnie jak pogłośnione wrzaski małego dziecka. Pulchna Puchonka miewała czasem z takimi do czynienia, zwłaszcza podczas wakacji. Najgorzej. Dużo ludzi zdawało się teraz robić dzieci. A jak mandragora i żonkil połączą siły? O nie. Wtedy na pewno umrą. Zawał na miejscu albo różdżkami w oczy dostaną.
Koniec? Gotowe? Jak?
Patrzyła na to wielkimi oczami, bo nie mogła ich zamknąć. Za bardzo się tym wszystkim przejęła. Kiedy Amelia zdążyła tę mandragorę przesadzić?! Przecież nawet Szampon Wspaniały nie mrugnęła! Chyba. Zgubiła się.
- Ch-hyba też podlać. T-tak zr-obię. A je coś? B-bo nie wiem, nie czy-ytałam o m-m-mandra-a-gorach.
Co by powiedział Gilderoy? Czy lubił rośliny? Z każdym dniem czuła się coraz bardziej zauroczona Prefektem Naczelnym Ravenclawu. Taka słabość... Dlaczego tacy przystojni młodzi czarodzieje musieli istnieć?! Nie miała odwagi nawet rozejrzeć się po Pokoju Wspólnym, czy przypadkiem ktoś ich nie zabija wzrokiem. Krzykliwy żonkil dał upust swej frustracji, wypluwając kolorowego listka na mandragorę.
- Eeeeeeee - potarła mocno nos. - P-prepraszam.
Pewnie nikt nie został by ich próbować ukatrupić. Żadnych sygnałów. Reszta musiała szybko się ewakuować. Zostały same. Chyba. Nie było żadnych głosów. Nikogo nie było. Można odetchnąć z ulgą? Teraz?
- M-może jest gł-łodna? - zaproponowała nieśmiało i zaraz potem podskoczyła na dźwięk obcego głosu, spadając z kanapy i lądując twarzą na czyimś brudnym bucie. Co? Kto mówił? Czy to duch? Ale but był prawdziwy i...
- P-przepraszam! - podniosła się jak oparzona i przywaliła głową w podbródek Charlesa, jeśli nadal był w okolicy. Nad nimi czy coś. A może stał? Wysoki był. Wyższy od niej. Teraz miała brudną koszulkę od ziemi. Złapała się za głowę i opadła na kanapę.
- NIE BĄDŹ ZŁY! - dodała szybko, głośno i rozpaczliwie, zerkając na niego wielkimi, brązowymi ślepiami. Włączył się tryb sowy. Żonkil niezadowolony krzyknął i zamachał cienkimi listkami w powietrzu.
Po raz tysięczny zapragnęła zapaść się pod ziemię albo stracić przytomność.
- Amelia Wright
Re: Pokój Wspólny
Pią Sie 03, 2018 10:24 pm
Raczej nie miała odwagi wcale, bo wolała narazić Sharon na śmierć przez Mandragogrę niż samodzielnie to robić. W końcu jak już umierać to tak, by ktoś odnalazł truchło. Nie chciałaby, aby ktoś znalazło jej rozkładające się ciało dopiero w chwili, kiedy nie będzie się dało już rozpoznać, że to ona. Dodatkowo obecność Sharon dawała jej poczucie, że ktoś rozumiem problem jąkania się, stękania i bycia... niecodziennym. To zawsze buduje, bo dzięki temu nie jest się aż takim samotnym. Przynajmniej tak jej się wydawało. Obawiała się tylko, że może źle to odbierać i tak naprawdę oceniając koleżankę swoją miarą krzywdzi ją. Ta wiedzieć przecież o tym nie może, ale wystarczy, że Amelka ma to w głowie. Tylko problem powstaje taki - jak przepraszać za coś, co się wydarzyło tylko pod jej czaszką?
- Oczywiście! I tak już byłam brudna. I jeszcze się ubrudzę. I mam nadzieję, że nie ubrudzę Ciebie, bo to byłby duży problem i jeśli tak się stanie to przepraszam i nie zrobiłam tego specjalnie i na pewno nie zrobię. Nie specjalnie, oczywiście. Kompletnie nie. I nie planuję tego. I, i, i... - I się od iowania zacięła i to był koniec tej częście konwersacji dla niej. Może jednak to lepiej dla nich? Dwie wystraszone dziewczynki uspokajające się nawzajem to marna wizja. A przynajmniej nie bardzo przyszłościowa, można rzec. Gdyby Amelka była zwierzęciem to pewnie jakąś rybą głębinową o której nikt nie pamięta, nikt nie wie jak się nazywa i jedyna znana rzecz to fakt, że ma to światełko nad sobą. Wszyscy wiedza, że je ma, bo tak idiotycznie z tym wygląda. I to by było na tyle. Nawet nie byłaby magiczna, bo to zbyt wielkie wyróżnienie.
Koniec. A tak, że ucierpiała na tym podłoga i dywan. Amelia ledwo patrzyła na to, co robi. Zasadniczo to cud, że mandragora w ogóle znalazła się w tej doniczce. Poprzednia natomiast niewiele ma już w sobie ziemi. Spoczywa na jej ubraniach i innych okolicznych przedmiotach. W dodatku Sharon mówi, więc musiała się na nowo po tych wszystkich emocjach skupić. Milczała też troszkę, bo nie była pewna. Nie miała przekonania, co do tego, czy mandragory czegoś od życia potrzebują więcej.
- No tak woda. Zaraz podleję swoją też. Nie mam pojęcia, czy coś jedzą niestety - posmutniała na tę wieść, która dotarła do jej małego, puchowego serduszka. Nie znała się na tej roślince tak, jak powinna. W sumie to w ogóle niczego nie umiała, tak jej przyszło do głowy. Znała się na gwiazdach co prawda, ale na co to komu? Zielarstwo to użyteczna wiedza, coś praktycznego. Pożytecznego. A ona nawet zainteresowaniami musiała być urodzonym pasożytem, który niczego nie przynosi.
Humor jej jednak poprawiła druga roślinka! Kiedy ta wypluła listek wydało jej się to urocze. Ładna scenka do rozrysowania. Szkoda, że nie mogła się teraz za to zabrać. Nawet zaśmiała się z tego wszystkiego. Była rozkszona na swój sposób, przynajmniej w odczuciu Amelki.
- Żaden problem. Jest urocza - Nachyliła się nad istotką jakby byłą dzieckiem i uśmiechnęła się do niej. To było dziwne. Szybko się cofnęła kiedy uświadomiła sobie, jak bardzo idiotycznie musiało to wyglądać, zarumieniła się i - to nie koniec tej historii! Zaczeła słyszeć głosy. Jeden konkretny, człowieka. A to nie nie tak miało byc. Totalnie nie! Przecież wszystko miało już iść w dobrym kierunku! MIAŁO BYĆ MIŁO I PRZYJEMNIE! Roślinka już była cała i zdrowa, przesadzona. Nikt przy tym nie ucierpiał i nie zginął. Robiła wszystko, by nikomu się nic nie stało. A wyszło na to, że jest nieodpowiedzialna. Nie chciała taka być! W ogóle już nie chciała być nawet w tym pomieszczeniu. Jak tutaj się bronić, co zrobić? I jeszcze wywróciła się na pustą już doniczkę przez Sharon. To znaczy nie przez nią, ale ta wystraszyła ją cała tą paniką i wygibasami to i ona poszła w jej ślady robiąc bam, bam, bam. Czerwieńsza niż dotychczas podniosła się na swe nóżki i zakłopotana milczała przez moment, by wreszcie zebrać się w sobie i coś powiedzieć. Była brudna od ziemi, a maleństwo krzyczało gdzieś w tle, także warunki nie sprzyjały. Co jednak miała innego począć?
- To nie t-tak. Jest m-młoda i n-nie robi krzywdy. I już jest przesadzona, nic nikomu się nie stało, nie stanie i tylko teraz Sharon upadła i ja i roślinka krzyczy i... - I to był koniec dla Amelki. Przyspieszała tempo mówienia, aż w końcu zabrakło jej tchu, siły i chęci i popłynęły jej po policzkach łzy, które wycierała. Brudnymi od ziemii rękami, także można sobie wyobrazić, jak beznadziejnie zaczynała cała sprawa wyglądać.
I dlaczego to wszystko? A bo ktoś jednak zechciał do Pokoju Wspólnego wpaść! Amelia miała ochotę zniknać, przecież dało się przewidzieć, że tak właśnie się to skończy, a mimo tego pozwoliła na ten bieg zdarzeń, upokorzenie.
- Oczywiście! I tak już byłam brudna. I jeszcze się ubrudzę. I mam nadzieję, że nie ubrudzę Ciebie, bo to byłby duży problem i jeśli tak się stanie to przepraszam i nie zrobiłam tego specjalnie i na pewno nie zrobię. Nie specjalnie, oczywiście. Kompletnie nie. I nie planuję tego. I, i, i... - I się od iowania zacięła i to był koniec tej częście konwersacji dla niej. Może jednak to lepiej dla nich? Dwie wystraszone dziewczynki uspokajające się nawzajem to marna wizja. A przynajmniej nie bardzo przyszłościowa, można rzec. Gdyby Amelka była zwierzęciem to pewnie jakąś rybą głębinową o której nikt nie pamięta, nikt nie wie jak się nazywa i jedyna znana rzecz to fakt, że ma to światełko nad sobą. Wszyscy wiedza, że je ma, bo tak idiotycznie z tym wygląda. I to by było na tyle. Nawet nie byłaby magiczna, bo to zbyt wielkie wyróżnienie.
Koniec. A tak, że ucierpiała na tym podłoga i dywan. Amelia ledwo patrzyła na to, co robi. Zasadniczo to cud, że mandragora w ogóle znalazła się w tej doniczce. Poprzednia natomiast niewiele ma już w sobie ziemi. Spoczywa na jej ubraniach i innych okolicznych przedmiotach. W dodatku Sharon mówi, więc musiała się na nowo po tych wszystkich emocjach skupić. Milczała też troszkę, bo nie była pewna. Nie miała przekonania, co do tego, czy mandragory czegoś od życia potrzebują więcej.
- No tak woda. Zaraz podleję swoją też. Nie mam pojęcia, czy coś jedzą niestety - posmutniała na tę wieść, która dotarła do jej małego, puchowego serduszka. Nie znała się na tej roślince tak, jak powinna. W sumie to w ogóle niczego nie umiała, tak jej przyszło do głowy. Znała się na gwiazdach co prawda, ale na co to komu? Zielarstwo to użyteczna wiedza, coś praktycznego. Pożytecznego. A ona nawet zainteresowaniami musiała być urodzonym pasożytem, który niczego nie przynosi.
Humor jej jednak poprawiła druga roślinka! Kiedy ta wypluła listek wydało jej się to urocze. Ładna scenka do rozrysowania. Szkoda, że nie mogła się teraz za to zabrać. Nawet zaśmiała się z tego wszystkiego. Była rozkszona na swój sposób, przynajmniej w odczuciu Amelki.
- Żaden problem. Jest urocza - Nachyliła się nad istotką jakby byłą dzieckiem i uśmiechnęła się do niej. To było dziwne. Szybko się cofnęła kiedy uświadomiła sobie, jak bardzo idiotycznie musiało to wyglądać, zarumieniła się i - to nie koniec tej historii! Zaczeła słyszeć głosy. Jeden konkretny, człowieka. A to nie nie tak miało byc. Totalnie nie! Przecież wszystko miało już iść w dobrym kierunku! MIAŁO BYĆ MIŁO I PRZYJEMNIE! Roślinka już była cała i zdrowa, przesadzona. Nikt przy tym nie ucierpiał i nie zginął. Robiła wszystko, by nikomu się nic nie stało. A wyszło na to, że jest nieodpowiedzialna. Nie chciała taka być! W ogóle już nie chciała być nawet w tym pomieszczeniu. Jak tutaj się bronić, co zrobić? I jeszcze wywróciła się na pustą już doniczkę przez Sharon. To znaczy nie przez nią, ale ta wystraszyła ją cała tą paniką i wygibasami to i ona poszła w jej ślady robiąc bam, bam, bam. Czerwieńsza niż dotychczas podniosła się na swe nóżki i zakłopotana milczała przez moment, by wreszcie zebrać się w sobie i coś powiedzieć. Była brudna od ziemi, a maleństwo krzyczało gdzieś w tle, także warunki nie sprzyjały. Co jednak miała innego począć?
- To nie t-tak. Jest m-młoda i n-nie robi krzywdy. I już jest przesadzona, nic nikomu się nie stało, nie stanie i tylko teraz Sharon upadła i ja i roślinka krzyczy i... - I to był koniec dla Amelki. Przyspieszała tempo mówienia, aż w końcu zabrakło jej tchu, siły i chęci i popłynęły jej po policzkach łzy, które wycierała. Brudnymi od ziemii rękami, także można sobie wyobrazić, jak beznadziejnie zaczynała cała sprawa wyglądać.
I dlaczego to wszystko? A bo ktoś jednak zechciał do Pokoju Wspólnego wpaść! Amelia miała ochotę zniknać, przecież dało się przewidzieć, że tak właśnie się to skończy, a mimo tego pozwoliła na ten bieg zdarzeń, upokorzenie.
- Charles Cameron Clark
Re: Pokój Wspólny
Pią Sie 03, 2018 11:01 pm
Nie każda decyzja należy do trafnych - sztuką było przystosowanie się do wybrania niewłaściwej ścieżki, możliwość podjęcia dalszych kroków, by zaakceptować stan rzeczy i sytuację chociaż spróbować odwrócić na swoją korzyść.
Charles nie widział żadnych potencjalnych korzyści płynących z tego, że postanowił się odezwać. Wytknąć obu płaczkom i jęczyduszom, że ich zachowanie było głupie. Oberwał rykoszetem, nie spodziewał się jednak, jak potężnie to odczuje.
W pierwszej kolejności moc jego słów podrzuciła Gallagher i zepchnęła ją z kanapy. Prosto pod nogi Clarka. Przyglądał się temu zjawisku z czymś na wzór zażenowania i naparstkiem zdumienia. Zaskoczyła go tak gwałtowną reakcją, nie spodziewał się... w sumie sam nie wiedział, czego oczekiwał. Może zwyczajnego przytaknięcia, oznajmienia, że ma absolutną rację.
Tymczasem otrzymał dwie spadające z mebli histeryczki.
Nie zdążył się cofnąć. Głowa Sharon obiła się o jego szczękę, zęby trzasnęły melodyjnie o siebie, a Charles miał niesamowitą okazję posmakować swojej krwi - przegryzł sobie koniuszek języka. Zasyczał, cofnął się o dwa kroki i jego dłoń mimowolnie powędrowała do ust.
Taktycznie milczał przez chwilę, żałując, że nie posiadł mocy bazyliszka pozwalającej na mordowaniem jednym, dobrze wyważonym spojrzeniem. Obie się tłumaczyły. Obie wyglądały tak, jakby właśnie zabiły mu matkę. Nawet łzy Amelii - po tym incydencie w jego myślach magicznie objawiło mu się nawet jej imię - nie wzruszyły go choć trochę.
Nie lubił smaku krwi. Na pewno nie własnej. Na dobry początek, powstrzymując zniesmaczony wyraz twarzy, przełknął ślinę wymieszaną z krwią.
- Nie bądź zły? - spytał bardzo powoli. Akceptował bardzo wyraźnie każde słowo, jakie tylko opuściło jego usta. Nie złość się, Charles. Nie warto. Nie ma po co. Nie ma na kogo. - Nie obchodzi mnie to jakoś za bardzo - skwitował cierpko wypowiedź czerwonej niczym piwonia i zapłakanej niczym kwietniowy dzień Amelii.
Frustracja kotłowała mu się na poziomie żołądka, związywała w supeł i szarpała się wściekle, domagając się uwolnienia. Była ignorowana dokładnie tak, jak bajeczne rośliny. Clark nie poświęcił im pojedynczego rzutu oka, cały czas przerzucał spojrzenie między Sharon a Amelią, jak gdyby nagle zmieniły się w pokraczne monstra.
Właściwie nimi były. Ale nie czuł się na siłach, by je na siłę umoralniać, że komuś krzywda stać się zwyczajnie mogła.
- Jak można być tak głupim? - parsknął, ale bez śladu agresji. Zgasił tlącą się złość i parsknął, pocierając lewą dłonią szczękę.
Charles nie widział żadnych potencjalnych korzyści płynących z tego, że postanowił się odezwać. Wytknąć obu płaczkom i jęczyduszom, że ich zachowanie było głupie. Oberwał rykoszetem, nie spodziewał się jednak, jak potężnie to odczuje.
W pierwszej kolejności moc jego słów podrzuciła Gallagher i zepchnęła ją z kanapy. Prosto pod nogi Clarka. Przyglądał się temu zjawisku z czymś na wzór zażenowania i naparstkiem zdumienia. Zaskoczyła go tak gwałtowną reakcją, nie spodziewał się... w sumie sam nie wiedział, czego oczekiwał. Może zwyczajnego przytaknięcia, oznajmienia, że ma absolutną rację.
Tymczasem otrzymał dwie spadające z mebli histeryczki.
Nie zdążył się cofnąć. Głowa Sharon obiła się o jego szczękę, zęby trzasnęły melodyjnie o siebie, a Charles miał niesamowitą okazję posmakować swojej krwi - przegryzł sobie koniuszek języka. Zasyczał, cofnął się o dwa kroki i jego dłoń mimowolnie powędrowała do ust.
Taktycznie milczał przez chwilę, żałując, że nie posiadł mocy bazyliszka pozwalającej na mordowaniem jednym, dobrze wyważonym spojrzeniem. Obie się tłumaczyły. Obie wyglądały tak, jakby właśnie zabiły mu matkę. Nawet łzy Amelii - po tym incydencie w jego myślach magicznie objawiło mu się nawet jej imię - nie wzruszyły go choć trochę.
Nie lubił smaku krwi. Na pewno nie własnej. Na dobry początek, powstrzymując zniesmaczony wyraz twarzy, przełknął ślinę wymieszaną z krwią.
- Nie bądź zły? - spytał bardzo powoli. Akceptował bardzo wyraźnie każde słowo, jakie tylko opuściło jego usta. Nie złość się, Charles. Nie warto. Nie ma po co. Nie ma na kogo. - Nie obchodzi mnie to jakoś za bardzo - skwitował cierpko wypowiedź czerwonej niczym piwonia i zapłakanej niczym kwietniowy dzień Amelii.
Frustracja kotłowała mu się na poziomie żołądka, związywała w supeł i szarpała się wściekle, domagając się uwolnienia. Była ignorowana dokładnie tak, jak bajeczne rośliny. Clark nie poświęcił im pojedynczego rzutu oka, cały czas przerzucał spojrzenie między Sharon a Amelią, jak gdyby nagle zmieniły się w pokraczne monstra.
Właściwie nimi były. Ale nie czuł się na siłach, by je na siłę umoralniać, że komuś krzywda stać się zwyczajnie mogła.
- Jak można być tak głupim? - parsknął, ale bez śladu agresji. Zgasił tlącą się złość i parsknął, pocierając lewą dłonią szczękę.
- Sharon Gallagher
Re: Pokój Wspólny
Sob Sie 04, 2018 2:42 am
Zawsze było miło mieć towarzystwo, jakiekolwiek. Chyba nikt nie lubił być samotnym. To było trochę tak jak w Kubusiu Puchatku. Sharon w sumie mogłaby być takim Kubusiem Puchatkiem, bo on też taki gruby był i lubił miód - pewnie też ogólnie lubił słodkości. A Amelia... Amelia mogłaby być prosiaczkiem? Było w niej coś takiego prosiaczkowego, ale w tym dobrym sensie! Była taka drobna i wyciągnęła do niej pomocną dłoń. Mało kto to robił. Praktycznie nikt, właściwie. Czasem zdarzały się jakieś wyjątki, ale one tylko zdawały się potwierdzać regułę. Mogą więc stworzyć taki swój mały klub, akurat mogłoby się udać. Znała ich bajki, prawda? Te mugolskie bajki, historyjki, które łatwo zapadały w pamięć. Mogłyby o tym porozmawiać.
- N-nic się nie st-tało. Nnic naprawdę, jaejarajajajaja... - i potem był już tylko całkowity bełkot zupełnie zawstydzonej Sharon. Taka była, praktycznie wszystko sobie utrudniała, głównie funkcjonowanie w społeczeństwie. Co do zwierząt, to na pewno znalazłby się ktoś, kto znałby nazwę ryby głębinowej, tej z tym światełkiem. Tylko że ona była taka duża i groźna, a Amelia nie była groźna. I całe szczęście, po wyjściu z ciepłej beczki Hufflepuffu czyhało wiele niebezpieczeństw. W sumie to w niej samej też! Ale to odkrycie wolała zatopić w swoim wnętrzu. Dla bezpieczeństwa. Może zwyczajnie mandragora nie potrzebowała niczego do jedzenia? Taka opcja mogła być bardzo prawdopodobna.
- N-nie prze-ejmuj się...
Ale żonkil też krzyczał. I mógł krzyczeć, kiedy tylko chciał, miał to nawet w nazwie. A mandragora? Robiła hałas tylko wtedy jak się ją wyciągało z doniczki. Przynajmniej współlokatorki nie chciały Amelii zabić i nie próbowały strącić rośliny, która nie panowała nad swoimi krzykami. Miała dziwne fazy. W sensie roślina.
Żonkil na reakcję Amelii poruszył się w doniczce i zakręcił pomarańczowym środkiem. Zupełnie jakby był wiatraczkiem. Zachowanie młodszej Puchonki nie było dziwne, absolutnie, profesor Sprout też traktowała rośliny jak dzieci, a tak poza tym to Sharon gadała z kwiatkiem. Nazwała go nawet. Żonek. Dumne imię, nie? Bardzo kreatywne. Ale wracając do chaosu to Szampon Wspaniały bardzo się przejęła, bo jakby nie patrzeć to ona to zaczęła i teraz w beczce zagościł niepokój. Zostały z Amelią Muminkami. A kim został Charles? Najpewniej Małą Mi. Kiedy Sharon to pojęła, zrozumiała że jej pamiętnik zostanie wypełniony takim wpisem. Hufflepuff był wielką Doliną Muminków!
Szaleństwo trwało, a głowa dokuczała. Będzie guz. Cała akcja nie była zaplanowana, nie czyhała na jego życie, po prostu ją zaskoczył. Kojarzyła go, tak mniej więcej, byli na tym samym roku i w sumie to się go bała. Włosy mu się świeciły, były jak ogień. Ciekawe czy prawdziwe czy je zaklęciem lub eliksirem potraktował? Miała dużo takich rozważań na III roku, kiedy to takie rzeczy zajmowały jej głowę. Na Eliksirach zwłaszcza, bo siedział przed nią.
Przestraszyła się i zadziałała instynktownie. W krytycznych sytuacjach tak właśnie to wyglądało, a była to jedna z takich sytuacji. Zupełnie jakby szła na wycieczkę do Zakazanego Lasu, choć nigdy tam nie była. Portret miłej babuni, wiszący blisko słonecznika znajdującego się w rogu Pokoju Wspólnego, zaraz im zrobi wykład.
Gdyby miała mu powiedzieć komplement to powiedziałaby, że ma twardą szczękę. Przez to sama była poszkodowana, nie? Nie tylko on został ranny. W każdym razie skupiła się na nim i jego ustach i analizowała słowa, które się z nich wydobywały. Kiwnęła głowa i jęknęła cicho z bólu. Au. Ale tak, dokładnie tak, niech nie będzie zły. Próbowała się uśmiechnąć, ale wyglądała jak wykrzywiony chochlik kornwalijski. No nic, nie udobrucha go, prawda?
O nie! Spojrzała na Amelię i serce jej podskoczyła do gardła. Szybko chciała wyciągnąć chusteczkę, ale okazało się, że jej nie posiada, więc ściągnęła swoją brudną od ziemi rękawiczkę i... dała jej. Ale zaraz, może by ją transmutować?
- Umiesz transmutację? - znowu wielkie oczy jak galeony skupiły się na Charlesie. - Rękawiczka w chusteczkę?
Czyżby udało jej się to powiedzieć bez zająknięcia? Cud. Cud od kilku dobrych miesięcy. Przełknęła głośno ślinę. Pochyliła się i sięgnęła swoją pulchną, pewnie spoconą, dłonią po jego dłoń, tę wolną, rozpaczliwie.
- Pomó-óż. Da-a-am ci czeko-oladow-ą ż-żab-ę.
- N-nic się nie st-tało. Nnic naprawdę, jaejarajajajaja... - i potem był już tylko całkowity bełkot zupełnie zawstydzonej Sharon. Taka była, praktycznie wszystko sobie utrudniała, głównie funkcjonowanie w społeczeństwie. Co do zwierząt, to na pewno znalazłby się ktoś, kto znałby nazwę ryby głębinowej, tej z tym światełkiem. Tylko że ona była taka duża i groźna, a Amelia nie była groźna. I całe szczęście, po wyjściu z ciepłej beczki Hufflepuffu czyhało wiele niebezpieczeństw. W sumie to w niej samej też! Ale to odkrycie wolała zatopić w swoim wnętrzu. Dla bezpieczeństwa. Może zwyczajnie mandragora nie potrzebowała niczego do jedzenia? Taka opcja mogła być bardzo prawdopodobna.
- N-nie prze-ejmuj się...
Ale żonkil też krzyczał. I mógł krzyczeć, kiedy tylko chciał, miał to nawet w nazwie. A mandragora? Robiła hałas tylko wtedy jak się ją wyciągało z doniczki. Przynajmniej współlokatorki nie chciały Amelii zabić i nie próbowały strącić rośliny, która nie panowała nad swoimi krzykami. Miała dziwne fazy. W sensie roślina.
Żonkil na reakcję Amelii poruszył się w doniczce i zakręcił pomarańczowym środkiem. Zupełnie jakby był wiatraczkiem. Zachowanie młodszej Puchonki nie było dziwne, absolutnie, profesor Sprout też traktowała rośliny jak dzieci, a tak poza tym to Sharon gadała z kwiatkiem. Nazwała go nawet. Żonek. Dumne imię, nie? Bardzo kreatywne. Ale wracając do chaosu to Szampon Wspaniały bardzo się przejęła, bo jakby nie patrzeć to ona to zaczęła i teraz w beczce zagościł niepokój. Zostały z Amelią Muminkami. A kim został Charles? Najpewniej Małą Mi. Kiedy Sharon to pojęła, zrozumiała że jej pamiętnik zostanie wypełniony takim wpisem. Hufflepuff był wielką Doliną Muminków!
Szaleństwo trwało, a głowa dokuczała. Będzie guz. Cała akcja nie była zaplanowana, nie czyhała na jego życie, po prostu ją zaskoczył. Kojarzyła go, tak mniej więcej, byli na tym samym roku i w sumie to się go bała. Włosy mu się świeciły, były jak ogień. Ciekawe czy prawdziwe czy je zaklęciem lub eliksirem potraktował? Miała dużo takich rozważań na III roku, kiedy to takie rzeczy zajmowały jej głowę. Na Eliksirach zwłaszcza, bo siedział przed nią.
Przestraszyła się i zadziałała instynktownie. W krytycznych sytuacjach tak właśnie to wyglądało, a była to jedna z takich sytuacji. Zupełnie jakby szła na wycieczkę do Zakazanego Lasu, choć nigdy tam nie była. Portret miłej babuni, wiszący blisko słonecznika znajdującego się w rogu Pokoju Wspólnego, zaraz im zrobi wykład.
Gdyby miała mu powiedzieć komplement to powiedziałaby, że ma twardą szczękę. Przez to sama była poszkodowana, nie? Nie tylko on został ranny. W każdym razie skupiła się na nim i jego ustach i analizowała słowa, które się z nich wydobywały. Kiwnęła głowa i jęknęła cicho z bólu. Au. Ale tak, dokładnie tak, niech nie będzie zły. Próbowała się uśmiechnąć, ale wyglądała jak wykrzywiony chochlik kornwalijski. No nic, nie udobrucha go, prawda?
O nie! Spojrzała na Amelię i serce jej podskoczyła do gardła. Szybko chciała wyciągnąć chusteczkę, ale okazało się, że jej nie posiada, więc ściągnęła swoją brudną od ziemi rękawiczkę i... dała jej. Ale zaraz, może by ją transmutować?
- Umiesz transmutację? - znowu wielkie oczy jak galeony skupiły się na Charlesie. - Rękawiczka w chusteczkę?
Czyżby udało jej się to powiedzieć bez zająknięcia? Cud. Cud od kilku dobrych miesięcy. Przełknęła głośno ślinę. Pochyliła się i sięgnęła swoją pulchną, pewnie spoconą, dłonią po jego dłoń, tę wolną, rozpaczliwie.
- Pomó-óż. Da-a-am ci czeko-oladow-ą ż-żab-ę.
- Amelia Wright
Re: Pokój Wspólny
Sob Sie 04, 2018 10:49 pm
Dramat. Nie było lepszego słowa na to, co się dzieje. Amelka zawsze wiedziała, że nie jest stworzona do niczego wygórowanego. Wiecie, takie uczucie towarzyszące od dzieciństwa, że jest się innym, mało użytecznym elementem świata przedstawionego w jakiej bardzo słabej książce. Powieścidło, którego wartości nikt nigdy nie odnajdzie, bo go nie posiada. Może dlatego w jej głowie zawsze budowały się tragiczne scenariusze. Problem jest taki, że się spełniały. Być może to samospełniająca się przepowiednia po prostu. Może tak właśnie jej los wygląda, bo zdecydowała się przyjąć życie miernoty, przerażonego dziecka do końca swych dni. Nie chciała nim być jednak, więc trudno odnaleźć w tym jakąś logikę. Preferowała postawę swojego brata bliźniaka. Wesołego, otwartego, nigdy nie dostrzegającego większych problemów. On wiedziałby, jak się zachować. Ona zaś została w ramach równowagi w świecie wypruta z takich zdolności. Bardzo tego żałowała. Sharon zaś chyba nie polepszyła sytuacji. Chłopak wyglądał jak chodzące nieszczęście, a przynajmniej na po prostu wkurzonego Puchona. Miał prawo. Chyba sytuacji nie polepszyły zapewnienia. W sumie to tej sytuacji nic już nie uratuje, a ta świadomość rozrywała ją jeszcze bardziej.
Otarła do końca swoje łzy, oddychała głęboko i taka ubrudzona tym zacnym piachem usiadła sobie na jakimś wolnym miejscu wzdychając. Miała dosyć. Nie chciała żadnej chusteczki, żadnej pomocy, żadnego cżłowieka obok. Chciała być sobie małą, płaczącą Amelką w jakimś pustym kącie. Samotnie, ewentualnie w towarzystwie ukochanego braciszka. Kogoś, kto ją zasłoni przed wielkim, strasznym światem.
- Już nie jest potrzebna, dziękuję Sharon - stwierdziła najuprzejmiej potrafiła i oparła się głową o siedzenie. Czy to się kiedyś skończy? Cały ten żenujący proces? Oczywiście wciąż chusteczka byłaby użyteczna. Oczywiście, że może warto by było nie rozsiadać się jak księżniczka w oczekiwaniu na jakiś cud tylko udac się do pokoju najzwyczajniej w świecie. Uznała jednak, że taktyczna ucieczka byłaby nawet gorszym posunięciem. Wyjątkowo niekulturalnym. A rodzice uczyli, że nieładnie tak to musiała się postarać. Żeby chociaż we własnej głowie ich nie zawieść. Chociaż kogoś.
- A i... raczej nie jest to takie trudne. Bycie głupim - Musiała cos powiedzieć, żadnej błyskotliwej wypowiedzi nie miała to posłużyła się tym, co szybko wyprodukował jej mózg. Tego też żałowała.
Ale obecnie nie istniała już rzecz, której by nie pożałowała, więc pal licho. Zaczęła wpatrywać się w sufit, starając się ignorować krzyk roślinki, która jej się tak podobała, jak również krzyk własnych myśli i potencjalny wylew łez. Koniec tego dobrego. Czas poodychać.
Otarła do końca swoje łzy, oddychała głęboko i taka ubrudzona tym zacnym piachem usiadła sobie na jakimś wolnym miejscu wzdychając. Miała dosyć. Nie chciała żadnej chusteczki, żadnej pomocy, żadnego cżłowieka obok. Chciała być sobie małą, płaczącą Amelką w jakimś pustym kącie. Samotnie, ewentualnie w towarzystwie ukochanego braciszka. Kogoś, kto ją zasłoni przed wielkim, strasznym światem.
- Już nie jest potrzebna, dziękuję Sharon - stwierdziła najuprzejmiej potrafiła i oparła się głową o siedzenie. Czy to się kiedyś skończy? Cały ten żenujący proces? Oczywiście wciąż chusteczka byłaby użyteczna. Oczywiście, że może warto by było nie rozsiadać się jak księżniczka w oczekiwaniu na jakiś cud tylko udac się do pokoju najzwyczajniej w świecie. Uznała jednak, że taktyczna ucieczka byłaby nawet gorszym posunięciem. Wyjątkowo niekulturalnym. A rodzice uczyli, że nieładnie tak to musiała się postarać. Żeby chociaż we własnej głowie ich nie zawieść. Chociaż kogoś.
- A i... raczej nie jest to takie trudne. Bycie głupim - Musiała cos powiedzieć, żadnej błyskotliwej wypowiedzi nie miała to posłużyła się tym, co szybko wyprodukował jej mózg. Tego też żałowała.
Ale obecnie nie istniała już rzecz, której by nie pożałowała, więc pal licho. Zaczęła wpatrywać się w sufit, starając się ignorować krzyk roślinki, która jej się tak podobała, jak również krzyk własnych myśli i potencjalny wylew łez. Koniec tego dobrego. Czas poodychać.
- Charles Cameron Clark
Re: Pokój Wspólny
Sro Sie 15, 2018 10:09 pm
Życie lub stwarzać sytuacje, które wprawiają człowieka w chwilową konsternację i zbijają z pantałyku - to była jedna z nich. Charles wolał zachować taktyczne milczenie, znacznie bardziej wymowne niż jakiekolwiek słowa, których mógłby w tej sytuacji użyć. Spojrzał bez cienia emocji w oczach na brudną rękawiczkę, następnie na Sharon, by ostatecznie wzrok na kilka bezcennych sekund zawiesić na Amelii.
Zobaczył tylko jedno sensowne wyjście z tej sytuacji - poprawił torbę na swoim ramieniu i nadal pocierając jakby w zamyśleniu swoją szczękę, obrócił się i opuścił Pokój Wspólny, nie chciało mu się ani trochę użerać z dwiema histeryczkami - jedną gorszą od drugiej - wiec skierował swoje kroki do dormitorium.
zt -> Dormitorium chłopców z VII roku
Zobaczył tylko jedno sensowne wyjście z tej sytuacji - poprawił torbę na swoim ramieniu i nadal pocierając jakby w zamyśleniu swoją szczękę, obrócił się i opuścił Pokój Wspólny, nie chciało mu się ani trochę użerać z dwiema histeryczkami - jedną gorszą od drugiej - wiec skierował swoje kroki do dormitorium.
zt -> Dormitorium chłopców z VII roku
- Sharon Gallagher
Re: Pokój Wspólny
Czw Sie 16, 2018 12:01 am
Nic nie uratuje sytuacji najwyraźniej. Jak nic pogorszyła sytuację, jak nic. Amelia tam w głowie miała pewnie rację, poza tym Sharon ogólnie się zastanawiała, co też teraz myśli koleżanka. I co dalej z roślinami? Chyba zasnęły, chociaż taka mandragora... ciekawe jak wyglądało jej życie w doniczce. Ciekawe czy było takie zaklęcie by można było zobaczyć co tam się działo. Mógłby pojawiać się taki ekran i na nim zostałoby zaprezentowane roślinne życie przez 24 godziny! Ale jak już niepotrzebna? Nie? Zrobiła coś nie tak, a może Amelia brzydziła się taką chusteczką stworzoną z rękawiczki, o ile takowa by powstała? To było takie TRUDNE. Nie wiedziała, co myśleć. Rudowłosy zaś kompletnie nic nie mówił, a tak bardzo chciała poznać odpowiedź! A tu nic. Kompletnie nic.
- D-dobrze... - ale nie była przekonana i, i tak, rzuciła błagalne spojrzenie dużych brązowych oczu Puchonowi. Chyba w istocie była głupia, tak jak sobie to myślał Charles, może też i Amelia. Amelia była miła, ale i tak Sharon czuła się jak idiotka, jak gnom, który wraca do tego samego ogródka, mimo że wie, że zaraz ktoś go złapie i nim rzuci za ogrodzenie. Masochizm? Pokręciła głową, chcąc rozproszyć te złe myśli. CZAS SKUPIĆ SIĘ NA AMELII! Tylko... dlaczego on już idzie? Tak nagle?
- A-ale... - wyszeptała, próbując go zatrzymać, po czym zarumieniła się i spuściła wzrok. Bardzo ciężko szło, nie potrafiła gadać z chłopakami, często wychodziło dziwnie. W końcu wyciągnęła różdżkę z szaty, ściągnęła drugą rękawiczkę, jeśli wcześniej tego nie zrobiła, a następnie całą szatę i podała Amelii, gdy ta usiadła na kanapie obok niej.
- Proszę, mo-oże wy-ystarczy - miała nadzieję, że koleżanka to przyjmie. Nie była to chusteczka, ale zawsze coś, prawda? Poza tym nie chciała by miała oczy pełne łez i zapchany nos, bo wtedy sama czuła się smutna. Spojrzała teraz na różdżkę na swoich kolanach. A jakby tak poprawić humor Amelii? Ale jak?! Zaklęcia, zaklęcia, zaklęcia...
- Zaklęcia... - wyszeptała do siebie i skupiła się, próbując rzucić odpowiednie zaklęcie - Orchideus!
Machnęła, zaciskając oczy, po czym je otworzyła i... nic. Żadnego bukietu. Kompletna porażka! Była taka zła na siebie! Uderzyła się w czoło i wstała, oddychając szybciej. Głowa nadal pulsowała po zderzeniu z brodą Charlesa. Właśnie. CHARLES. Powinna go przeprosić i to natychmiast, zwłaszcza że był w swoim dormitorium. Teraz. Już. Nie była dobra w transmutację, ale jakby tak spróbować znowu? I to z rękawiczką? Ale... co mogłaby dać chłopakowi w ramach przeprosin? Przecież nie kwiaty. A książkę? Może akurat byłyby śmieszne historie!
- Pripendo! - ponownie spróbowała tylko że innego zaklęcia i z otwartymi oczami. I nawet jej to wyszło, ale nie do końca. Rękawiczka miała... jakby bardziej jasny odcień? Dupa. Zaraz zwariuje! Na beczkę Helgi, aaaa! Co teraz zrobi? A może coś w dormitorium posiadała? Coś akurat?! Musiała to sprawdzić!
- J-a... JA MUSZĘ COŚ ZROBIĆPROSZĘZAJMIJSIĘŻONKIEMZARAZWRÓCĘ - wręcz krzyknęła to w stronę Amelii gorączkowo, miotając się niepewnie, jakby sama nie wiedziała, co robi. Chyba to uderzenie w szczękę Charlesa było za mocne. Zdecydowanie. Albo ogólnie zwariowała. Poszła szybko do swojego dormitorium cała czerwona ze wstydu i przeszukała pospiesznie swoje szuflady, aż znalazła jakiś ładny plakat bardziej znanego zespołu magicznego. Chyba były to Bazylowe Syki, które grały spokojniejszy rock i miały nawet drapieżnie wyglądającą gitarzystkę w swoim zespole. Do tego postanowiła dołączyć wielką czekoladę nadziewaną toffi. Oby zadziałało. Oczywiście, jak to ona, i to jeszcze w pośpiechu, zdążyła się wywrócić i zdarła sobie kolano i zrobiła dziurę w spodniach. Ale wszystko grało, wszystko. Ignorowała szczypanie lekko się krzywiąc, po czym zeszła po schodach, zerknęła krótko na Amelię, po czym lękliwie ruszyła w stronę dormitorium chłopców VII roku. Przełknęła ślinę zdenerwowana. Iść czy nie iść? A jeśli się wkurzy?
TO TRUDNO. IDŹ TAM SHARON.
Wzięła głęboki wdech, stanęła przed jego drzwiami i zapukała. Najwyżej rzuci w nim prezentem na przeprosiny i zwieje.
~
Orchideus: 2 (nie wyszło)
Pripendo: 4 (nie wyszło)
[z/t dormitorium chłopców VII rok]
- D-dobrze... - ale nie była przekonana i, i tak, rzuciła błagalne spojrzenie dużych brązowych oczu Puchonowi. Chyba w istocie była głupia, tak jak sobie to myślał Charles, może też i Amelia. Amelia była miła, ale i tak Sharon czuła się jak idiotka, jak gnom, który wraca do tego samego ogródka, mimo że wie, że zaraz ktoś go złapie i nim rzuci za ogrodzenie. Masochizm? Pokręciła głową, chcąc rozproszyć te złe myśli. CZAS SKUPIĆ SIĘ NA AMELII! Tylko... dlaczego on już idzie? Tak nagle?
- A-ale... - wyszeptała, próbując go zatrzymać, po czym zarumieniła się i spuściła wzrok. Bardzo ciężko szło, nie potrafiła gadać z chłopakami, często wychodziło dziwnie. W końcu wyciągnęła różdżkę z szaty, ściągnęła drugą rękawiczkę, jeśli wcześniej tego nie zrobiła, a następnie całą szatę i podała Amelii, gdy ta usiadła na kanapie obok niej.
- Proszę, mo-oże wy-ystarczy - miała nadzieję, że koleżanka to przyjmie. Nie była to chusteczka, ale zawsze coś, prawda? Poza tym nie chciała by miała oczy pełne łez i zapchany nos, bo wtedy sama czuła się smutna. Spojrzała teraz na różdżkę na swoich kolanach. A jakby tak poprawić humor Amelii? Ale jak?! Zaklęcia, zaklęcia, zaklęcia...
- Zaklęcia... - wyszeptała do siebie i skupiła się, próbując rzucić odpowiednie zaklęcie - Orchideus!
Machnęła, zaciskając oczy, po czym je otworzyła i... nic. Żadnego bukietu. Kompletna porażka! Była taka zła na siebie! Uderzyła się w czoło i wstała, oddychając szybciej. Głowa nadal pulsowała po zderzeniu z brodą Charlesa. Właśnie. CHARLES. Powinna go przeprosić i to natychmiast, zwłaszcza że był w swoim dormitorium. Teraz. Już. Nie była dobra w transmutację, ale jakby tak spróbować znowu? I to z rękawiczką? Ale... co mogłaby dać chłopakowi w ramach przeprosin? Przecież nie kwiaty. A książkę? Może akurat byłyby śmieszne historie!
- Pripendo! - ponownie spróbowała tylko że innego zaklęcia i z otwartymi oczami. I nawet jej to wyszło, ale nie do końca. Rękawiczka miała... jakby bardziej jasny odcień? Dupa. Zaraz zwariuje! Na beczkę Helgi, aaaa! Co teraz zrobi? A może coś w dormitorium posiadała? Coś akurat?! Musiała to sprawdzić!
- J-a... JA MUSZĘ COŚ ZROBIĆPROSZĘZAJMIJSIĘŻONKIEMZARAZWRÓCĘ - wręcz krzyknęła to w stronę Amelii gorączkowo, miotając się niepewnie, jakby sama nie wiedziała, co robi. Chyba to uderzenie w szczękę Charlesa było za mocne. Zdecydowanie. Albo ogólnie zwariowała. Poszła szybko do swojego dormitorium cała czerwona ze wstydu i przeszukała pospiesznie swoje szuflady, aż znalazła jakiś ładny plakat bardziej znanego zespołu magicznego. Chyba były to Bazylowe Syki, które grały spokojniejszy rock i miały nawet drapieżnie wyglądającą gitarzystkę w swoim zespole. Do tego postanowiła dołączyć wielką czekoladę nadziewaną toffi. Oby zadziałało. Oczywiście, jak to ona, i to jeszcze w pośpiechu, zdążyła się wywrócić i zdarła sobie kolano i zrobiła dziurę w spodniach. Ale wszystko grało, wszystko. Ignorowała szczypanie lekko się krzywiąc, po czym zeszła po schodach, zerknęła krótko na Amelię, po czym lękliwie ruszyła w stronę dormitorium chłopców VII roku. Przełknęła ślinę zdenerwowana. Iść czy nie iść? A jeśli się wkurzy?
TO TRUDNO. IDŹ TAM SHARON.
Wzięła głęboki wdech, stanęła przed jego drzwiami i zapukała. Najwyżej rzuci w nim prezentem na przeprosiny i zwieje.
~
Orchideus: 2 (nie wyszło)
Pripendo: 4 (nie wyszło)
[z/t dormitorium chłopców VII rok]
- Mistrz Gry
Re: Pokój Wspólny
Czw Sie 16, 2018 12:01 am
The member 'Sharon Gallagher' has done the following action : Rzuć kością
#1 'K6' :
#1 Result :
--------------------------------
#2 'K6' :
#2 Result :
#1 'K6' :
#1 Result :
--------------------------------
#2 'K6' :
#2 Result :
- Amelia Wright
Re: Pokój Wspólny
Sob Sie 18, 2018 7:00 am
Tragedia. Wiedziała, że jeśli spotka ludzi podczas wykonywania swojej pracy to coś pójdzie nie tak. Ale żeby tak nagle wszystko na raz zwaliło jej się na głowę i oczekiwało, że ona dostosuje się do sytuacji? Po prostu sobie siedziała i słuchała, jak odchodzą. Świetnie, teraz była zmęczona, brudna, zapłakana i miała pod opieką dwie roślinki. Chociaż, czy to aż tak źle? Nie chciała już robić więcej scen w Pokoju Wspólnym. Prawdopodobnie i tak wszyscy ewentualni bywalcy swoich dormitoriów wszystko usłyszeli. Była skończona, wyszło na to, że jest nieodpowiedzialna i próbowała ich zabić nieświadomie.
Cóż, sama mogła zginąć przez to zadanie, ale pani profesor o tym zapewniała. Zapewniała, że to wcale nie tak, jak wygląda i wszystko będzie dobrze, bo jest malutka. Tak więc to ich towarzysz się mylił. Mylił i okazł kompletny brak szacunku. Tak. Dokładnie. Amelia była odpowiedzialna. To jedyna rzecz, jaka jej w życiu wychodzi. Nikt nie wmówi, że jest inaczej.
Tak oto z podłamaną dumą podniosła się wreszcie i spostrzegła cały bałagan. Cóż, czas to naprawić. Nie używała do tego magii. Wolała w ten sposób wypocząć. Zebrała pozostałą ziemię do worka z którego pochodziła, a resztę zamiotła przy użyciu własnych kartek z torby. Żonkil dał już sobie spokój z koncertem, kiedy zauważył, że nie robi największa wrażenia na Puchonce, a nikt inny nie słucha, a i jej roślinka wydawała się mieć wszystkich gdzieś. To na tyle przygody. Podlała jeszcze i jednego i drugiego delikatnie, co by mieć pewność, że nie umrą przez ich przejęcie towarzyskimi sprawami. Roślinki nie były w końcu niczemu winne. Teraz jeszcze twarz. Z tym było już gorzej, ale ostateczne wytarcie się z ziemi w szatę był lepszy niż chodzenie tak ciągle. Użyła resztki wody, która jej pozostała w konewce i była, jak nowa. Tylko rękaw lekko wilgotny, ale trudno. Żadna tragedia ostatecznie, a ona chociaż przypominała znowu człowieka z godnością. Po tym całym czasie sprzątania i ogarniania się zauważyła też, że Sharon wciąż nie opuszczała dormitorium chłopaków. Co tam się dzieje? I dlaczego?
Musiała oddać jej roślinkę, przecież nie mogła jej zatrzymać. Nie miała innego wyjścia, jak wybrać się tam do nich ponownie. Mimo tego, że wcale ochota nie była na to wielka. Chociaż... może to okazja, by wyjaśnić, jak bardzo tamten się mylił?
/zt do dormitorium chłopców VII rok
Cóż, sama mogła zginąć przez to zadanie, ale pani profesor o tym zapewniała. Zapewniała, że to wcale nie tak, jak wygląda i wszystko będzie dobrze, bo jest malutka. Tak więc to ich towarzysz się mylił. Mylił i okazł kompletny brak szacunku. Tak. Dokładnie. Amelia była odpowiedzialna. To jedyna rzecz, jaka jej w życiu wychodzi. Nikt nie wmówi, że jest inaczej.
Tak oto z podłamaną dumą podniosła się wreszcie i spostrzegła cały bałagan. Cóż, czas to naprawić. Nie używała do tego magii. Wolała w ten sposób wypocząć. Zebrała pozostałą ziemię do worka z którego pochodziła, a resztę zamiotła przy użyciu własnych kartek z torby. Żonkil dał już sobie spokój z koncertem, kiedy zauważył, że nie robi największa wrażenia na Puchonce, a nikt inny nie słucha, a i jej roślinka wydawała się mieć wszystkich gdzieś. To na tyle przygody. Podlała jeszcze i jednego i drugiego delikatnie, co by mieć pewność, że nie umrą przez ich przejęcie towarzyskimi sprawami. Roślinki nie były w końcu niczemu winne. Teraz jeszcze twarz. Z tym było już gorzej, ale ostateczne wytarcie się z ziemi w szatę był lepszy niż chodzenie tak ciągle. Użyła resztki wody, która jej pozostała w konewce i była, jak nowa. Tylko rękaw lekko wilgotny, ale trudno. Żadna tragedia ostatecznie, a ona chociaż przypominała znowu człowieka z godnością. Po tym całym czasie sprzątania i ogarniania się zauważyła też, że Sharon wciąż nie opuszczała dormitorium chłopaków. Co tam się dzieje? I dlaczego?
Musiała oddać jej roślinkę, przecież nie mogła jej zatrzymać. Nie miała innego wyjścia, jak wybrać się tam do nich ponownie. Mimo tego, że wcale ochota nie była na to wielka. Chociaż... może to okazja, by wyjaśnić, jak bardzo tamten się mylił?
/zt do dormitorium chłopców VII rok
- Katherine Esme Cullen
Re: Pokój Wspólny
Pon Wrz 03, 2018 3:40 pm
Katherine zeszła do pokoju wspólnego Hufflepuffu,była ubrana w szkolną szatę z herbem borsuka na piersi.Nie obchodziło ją to,że według jej ojca powinna była być w Slytherinie gdzie jej rodzice,cieszyło ją to że znalazła się w domu Helgi i złamała tradycje Cullenów i Plattów,którzy od pokoleń trafiali do domu Salazara.Mimo,że była Półkrwi wpajano jej że musi poślubić kogoś tej samej krwi po ukończeniu szkoły,nie uśmiechało jej się angażowane małżeństwo przez jej ojca,nie była przecież arystokratką Czystej Krwi na świętą Helgę.Panna Cullen była zamknięta w sobie i nie szukała przyjaźni przez jej czarnomagiczne dziedzictwo,nie chciała aby ci z którymi się zaprzyjaźni ją zostawili po dowiedzeniu się prawdy jak to było w przypadku Bellamy'ego.Po chwili usiadła na fotelu przy kominku i zaszyła się w lekturze aby nie przeszkadzać innym Puchonom swoją obecnością
Strona 19 z 19 • 1 ... 11 ... 17, 18, 19
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach