Go down
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Pokój Wspólny - Page 17 Empty Re: Pokój Wspólny

Nie Lip 26, 2015 12:28 am
Popieprzony Casanova... Może w innych okolicznościach Alice roześmiała by się albo - co bardziej prawdopodobne - pacnęła tego małego gamonia za bagatelizowanie targających nią emocji, ale w tym momencie Colette wyglądał tak żałośnie, że żadna z tych rzeczy nie przyszła jej do głowy. Właściwie to nic nie przyszło jej do głowy... Może poza przebłyskiem delikatnej - i chwilowej - ulgi, że durny i charakterystyczny dla niego tekst oznacza, że nie ma zamiaru pożegnać się jeszcze z tym światem. Co nadal nie oznaczało, że było dobrze... Patrzyła w te dwukolorowe, nienaturalnie teraz mętne oczy i jedyne co czuła to nieregularny oddech chłopaka na twarzy i niezdrowo przyspieszony rytm własnego serca. Walczyła z samą sobą, bo tak jak Colette ewidentnie potrzebował fachowej pomocy, tak absolutnie nie miała ochoty zostawiać go tu samego... Przejechała palcami jeszcze raz po jego wciąż bladym policzku, który dzielnie walczył o przybranie jakiejkolwiek normalnej barwy i bez większych problemów wysunęła dłoń z jego słabego uścisku.
- Poczekaj chwilkę... - Dźwignęła się z kolan i rozejrzała bezradnie dookoła. Przetarła rękami podkrążone oczy chcąc zmusić szare komórki do jakiejkolwiek aktywności. Wciąż otępiały umysł za nic jednak nie okazywał chęci do współpracy... Przygryzła w końcu wargę i zamykając oczy uderzyła się w policzek. Kiedy tylko głośne plaśniecie przetoczyło się przez Pokój Wspólny podeszła do skraju kanapy i zebrała kilka poduszek układając je w niewielki, nieco chwiejny stosik. Uchyliła koc i drżącymi dłońmi zdjęła Puchonowi buty. Układając jego nogi na tym prowizorycznym podwyższeniu co jakiś czas zerkała na majaczącą po drugiej stronie kanapy twarz, jednocześnie wciąż rozglądając się na boki i starając się zachować spokój. Nigdy jednak nie widziała nikogo w takim stanie... Z początku przekonana, że dorwał go jakiś paskudny wirus absolutnie nie rozumiała tego dlaczego jest taki zimny. Ściągnęła kapę z jednego z foteli i zarzuciła ją na opatulający już chłopaka koc. Przebierając nogami jak przerażona mysz podbiegła do stolika. Chwyciła dzbanek z wodą i szklankę, przy okazji zalewając sobie cały rękaw. W końcu stanęła nad kanapą. Stanowczo powinna pobiec do dormitorium, obudzić kogokolwiek, prosić go by tu został i pobiec po pomoc... Tylko dlaczego - do jasnej cholery - ten mały pacan przytargał się do Pokoju Wspólnego zamiast do pielęgniarki? Czemu nie zastukał do gabinetu któregokolwiek z profesorów? Głośno wzdychając i kręcąc głową nad samą sobą odłożyła rzeczy na ziemi. Uniosła delikatnie głowę bruneta i usiadła układając ją sobie na nodze. Pochyliła się nalewając wody do szklanki i przystawiła mu ją do ust.
- Tylko powoli... - Mruknęła, wilgotnym rękawem drugiej ręki przecierając jednocześnie jego spocone czoło. - Brałeś coś Col? - Spytała bez cienia przygany w głosie.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Pokój Wspólny - Page 17 Empty Re: Pokój Wspólny

Pon Lip 27, 2015 11:44 am
Obrywanie książką za „bagatelizowanie emocji/uczuć Alice” było gdzieś na trzecim miejscu listy najczęstszych, tuż przed nim było za „zboczone żarty” i za „trolling różnej maści” - gorzej od tej trójcy było już tylko wtedy, kiedy dochodziło do fuzji co najmniej dwóch z nich. Wtedy najczęściej Panna Hughes musiała pamiętać, by cyklicznie zmieniać książki, aby ich nie popsuć. Colette na myśl o tym – kiedy tylko na nowo zgubił Puchonkę z zasięgu wzroku – uśmiechnął się do siebie i na nowo przymknął oczy dając się rozkładać, układać i rozbierać, jak tylko jego pielęgniarka chciała. Mina zrzedła jednak równie szybko, jak się pojawiła i to tym razem nie dlatego, że nawet mięśnie twarzy bolały ze zmęczenia. Po prostu uświadomił sobie, że trafił z deszczu pod rynnę – najpierw w tak żałosnym stanie widział go Sahir, a teraz biedna Alice, jakiej właśnie odebrał resztki szansy na sen tego wieczoru. No i jeszcze (dosłownie) zwalił się jej na głowę z przyspieszonym testem znajomości pierwszej pomocy w obliczu zaawansowanej... anemii? Przeziębienia? Tak, bardzo mądrze byłoby zrzucić to na przeziębienie. A wiesz spacerowałem sobie po błoniach, bo ostatnio nie mogę spać i nie dość, że mnie opadało, to jeszcze przewiało i rzuciło się na mnie stado komarów. I dziki borsuk. Zapewne hodowany przez Mundiego i sprowadzony prosto z Australii.
Casanova chrząknął tylko i wodził wzrokiem po szurającą czymś, tupiącą szybciuchno po pokoju i krążącą gdzieś w pobliżu Alice, kontrolując czy ta aby, wbrew jego zapewnieniom, nie pójdzie nagle sprzedać go pielęgniarce. Do tego nie mógł dopuścić! Myśl o tym, że musi ją powstrzymać przed takim posunięciem utrzymywała go jeszcze przy jako-takiej świadomości i zmusiła do powolnego gonienia zabieganego dziewczęcia wzrokiem i skupienia go w końcu na jej ślicznej postaci, która wreszcie znalazła się z powrotem na swoim miejscu u jego boku. Dziwacznie się czuł, kiedy tak się nim zajmowała... nie, że nie było mu miło, ba, każdy by chciał, by śliczna kobieta przejmowała się jego przegrywowym losem i martwiła stanem zdrowia, ściągając na swoje silne, acz drobne ramiona, duży karb odpowiedzialności. Ale zwykle Warp był przyzwyczajony do odwrotnej sytuacji, kiedy to on mógł się pobawić w potężnego rycerzyka, spuścić na swój wredny pysk przyłbice i ruszyć ku walce o lepsze jutro albo czyjeś samopoczucie. Dlatego też, pewnie pchany mocno swoim nadal tłustym i domagającym pomsty Ego, poruszył się niespokojnie pod podwójną warstwą koca i postanowił podnieść tułów na łokciach, w pierwszej chwili myśląc, że Snajperka zaraz chluśnie mu wodą z tego dzbanka na łeb. Wolał się wprawdzie napić, ale był tak osowiały i zblazowany, że nawet za taki rozwój wypadków byłby dozgonnie wdzięczny. Tym samym pomógł też Alice nieco się podnieść, choć i tak pozwolił sobie oprzeć się o jej nogę i rzucić łapczywie na szklankę, wypijając całe 250 ml wody jednym naprawdę mocnym łykiem, tak szybkim i spragnionym, że nawet się nie zakrztusił. Z ulgą i typowym dla siebie, gardłowym pomrukiem, przyjął chłodny dotyk materiału na czole - naprawdę od razu było lepiej... zbawienna czarodziejka przyjemnie działała na zmysły. Woda również.
- Nie... - mruknął pomiędzy mniejszymi łykami, kiedy upajał się drugą szklanką. Teraz nawet najgorsza kranówa, była dlań jak prawdziwa i niedościgniona w smaku ambrozja. Można zemdleć z zachwytu? Albo umrzeć? Chyba byłby pierwszym takim przypadkiem, a to może sprawiłoby, że wygrałby pośmiertnie coś i tym samym dopomógł ojca w tegorocznym remoncie... Co za durne pomysły. Zadarł głowę, spoglądając z tej specyficznej perspektywy na jego osobistego aniołka i wymusił wreszcie ten swój kretyński uśmieszek, wyginający blade wargi w pełen wdzięczności łuk. Przytulał jeszcze szklankę do mostka jak skarb. - Nieee nic. Ale jeśli kiedyś przyjdzie mi zdechnąć z miłości to z radością dokonam żywota z głową na twoich udach. - dopełnił swoje rycerskie słowa. - Po prostu padłem ofiarą burzy... to wszystko. Będziesz dzisiaj spać tutaj ze mną?
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Pokój Wspólny - Page 17 Empty Re: Pokój Wspólny

Pon Lip 27, 2015 10:43 pm
Tak, tak. Lista rzeczy, za które Colette mógł oberwać w swój bruneci, słodki łepek lub w całkiem zgrabny jak na takiego patyczaka tyłek była dłuuuga i szeroka. Choć właściwie można by było ją sprowadzić do jednego punktu - Pan Warp mógł oberwać od Hughes po prostu za bycie sobą. Rozbiegany pajac, którego wszędzie było pełno. Błazen, który nie musiał się nawet odzywać by wszczynać harmider. A kiedy już się odzywał... Szkoda gadać. Ta mała - nawet jeśli nieco już wyrośnięta - menda była skondensowanym odpowiednikiem wszystkich cech, które zawsze przyprawiały Alice o drżenie dłoni i zmuszały do wzniesienia jasnobrązowych oczu ku niebiosom w błagalnej prośbie o cierpliwość. Jednak tak jak - przez te wszystkie lata - sukcesywnie wyszczerbiała na nim różnego rodzaju podręczniki, tak nigdy nie potrafiła by wyrządzić mu prawdziwej krzywdy. I absolutnie nie potrafiła patrzeć na to jak jakakolwiek krzywda mu się dzieje... Gdzieś tam, w tym narażonym ostatnio na różnego rodzaju burze serduszku nadal znajdowała się - nietknięta błyskawicami - szufladka z wygrawerowanymi inicjałami Smoka. Nic więc dziwnego, że zmartwiała przecierała mu to spocone czoło własnym swetrem i dolewała wody do szklanki, uważnie przyglądając się jednocześnie bladym polikom i pilnując, by nabierały zdrowszej barwy. W tej chwili - jednej i jedynej - oddała by chyba wszystko za jakikolwiek debilny gest z jego strony. 
- To dobrze... - Mruknęła z ulgą przyjmując fakt, że żadna z morderczych i niesprawdzonych substancji nie sieje właśnie spustoszenia w jego młodym organizmie, nawet jeśli choć trochę wytłumaczyło by to ten dziwaczny stan, w którym aktualnie znajdował się Puchon. Nie przerywając spokojnego głaskania zmusiła się do odwzajemnienia uśmiechu i mrugnęła do niego jednym okiem. - Udzielam ci pozwolenia na znalezienie sobie zgrabniejszych ud. Może jakaś ognista Gryfoneczka, co Smoku? - Uniosła nieco brwi sprzedając mu delikatnego prztyczka w nos. - Tylko nie umieraj bo odstawie taką tragedię, że Szekspir wyjdzie z grobu i zacznie klaskać. - Wyciągnęła mu szklankę z dłoni i okryła go tym prowizorycznym okryciem, marszcząc jednocześnie nos nad dalszą częścią wypowiedzi chłopaka. Ta... Burza... Musiała by być naprawdę silna żeby wprowadzić go w taki stan, a choć umysł Puchonki był nieco otumaniony nie przypuszczała, żeby udało jej się przegapić apokaliptyczne tornado nad zamkiem. Chwilowo postanowiła jednak darować sobie drążenie tematu, choć gdzieś w środku zaczęła odczuwać niepokój. Coś było nie tak... Wychyliła się chwytając jedną z ułożonych pod jego stopami poduszek i ułożyła ją delikatnie pod jego głową, zsuwając przy tym własne buty i nieco pokracznie kładąc się na boku obok niego. 
- To chyba oczywiste, że cię nie zostawię. - Szepnęła podciągając się w górę i przytulając jego głowę do piersi. Powolnym ruchem przeczesywała brązowe, wilgotne pasemka. - Choćbyś nie wiem jakich głupot nie narobił... Wiesz o tym, prawda? 
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Pokój Wspólny - Page 17 Empty Re: Pokój Wspólny

Sro Lip 29, 2015 10:23 am
Dawno już minęły czasy w których Warp był wyraźnie niższy i wyraźnie młodszy od Alice (i wyraźnie słodszy, bitchys!), po prostu pewnego dnia wystrzelił w górę, na mordce pojawił mu się pierwszy koper – który na szczęście szybko zgolił – i zaczął sam sobie pokrętnie myśleć, że musi się opiekować Alice. Głównie jej dobrym samopoczuciem, dlatego rozśmieszał ją i zachowywał się jak kretyn. I głównie dlatego obrywał po głowie. I tak się razem bujali. Zwykle w takim układzie wszystko było ok, Puchonka nic nie wiedziała o problemach Cola, a on nie zdawał sobie sprawy z tego jak naprawdę płynie życie jego przyjaciółki. Po prostu byli dla siebie nawzajem przyjemną odskocznią, jaka z plaskiem odrywa umysł od doczesności i kopniakiem wyjebuje go w kosmos, żeby tam pounosił się w powietrzu i pocieszył przez moment przyjemnym stanem nieważkości. To wszystko było im absolutnie niezbędne do życia, bo w przeciwnym wypadku oboje by zwariowali, a przynajmniej Col nie cieszyłby się już tak dobrą stabilnością emocjonalną jak obecnie. W końcu lubił spędzać z Alice czas i ona jako jedyna miała pozwolenie na to by wkurwiona, z tomiszczem do Zaklęć pod pachą, wedrzeć się wraz z furtką do ogrodu śpiącego nieopodal ogromnego, złotołuskeigo Gada. Mogła przepłoszyć tym nagłym wjazdem Czarnego Kocura, a wielkiej jaszczurce wleźć bez pardonu na łeb i okładać jedną tysięczną jego ciała na czubku łba tym grubym podręcznikiem, przytrzymując się jednego z ostrych rogów, które nieomal układały się Smokowi w kuriozalną koronę. Wtedy Pan ogrodu zwykle albo udawał, że kruszeje od tego niespodziewanego ataku albo podnosił nagle łeb, strącał napastniczkę i robił jej przejażdżkę na końcu swojego biczowatego ogona. I było naprawdę, bardzo ok.
Do dzisiaj.
Dzisiaj Smoka nigdzie w ogrodzie nie było, a sam śliczny twór miał powgniatane w ziemie kwiaty, drewniana huśtawka była zupełnie zniszczona, a o marmurowej fontannie można już było na wieki zapomnieć. Warp jeśli prowadził jeszcze rozmowę, to i tak zdawał się być nieobecny, nawet jeśli krzyżował spojrzenia, to jego umysł zdawał się prześwietlać dziewczynie czaszkę, przebijać przez kamienny sufit i kolejne piętra zamczyska, żeby zanurzyć się w jaśniejącym przez wschód niebie.
Głaskany i dopieszczany, chłeptał wodę do momentu w którym się nieomal nie zakrztusił i Alice nie zabrała mu już naczynia, coby ten idiota nie zrobił sobie nieprzemyślanej krzywdy.
- No cooś ty... serio myślisz, że znajdę sobie lepszą od ciebie? Pfpfpf..pf..fpffp... - pyfał lekko kręcąc głowa po ciosie w nos, po czym kichnął, sprawiając, że cała sofa się zatrzęsła. - Gryfonki to nie dla mnie... może Krukonki... kto wie... koniecznie z wielkim biustem. - parskał i ułożył w końcu głowę na oparciu siedziska, nieporadnie odwijając dwie warstwy koców ze swojego boku (tego bliższego oparciu) robiąc miejsce towarzyszce. Nie powiedział słowa odnośnie swojego umierania ani tego jak bliski mógł być temu dzisiaj. Bliższy niż kiedykolwiek. To nie była rozmowa na dzisiaj, a poza tym... jeszcze się będą oboje z tego śmiać. Na pewno.
Bez namysłu zgarnął poduszkę i odrzucił ją na bok, po czym przyciągnął dziewczynę do siebie, żeby przy jej pomocy ułożyć głowę przy jej piersi. Zamruczał gardłowo, wsłuchując się w wolne tętno jej serca i objął ją najbliższym ramieniem, zakrywając ją w miarę możliwości chociaż jednym kocem i gładząc po boku.
- I dobrze, nie zostawiaj... - mruczał gdzieś tam sobie na dole i przymknął oczy, już nawet nie wykorzystując nadarzającej się okacji, jak przystało na Zboczoną Świnię. Coś jeszcze nieartykułowanego wydukał i podrażnił gorącym oddechem wrażliwa skórę na dekolcie Alice, po czym przysnął w tak przyjemnej i mientkiej pozycji równie szybko, jak się tu niespodziewanie pojawił i sam tornadem przeszedł przez pokój wspólny.
Przed zatopieniem w morzu snów przeszło mu jeszcze przez myśl, że jak ktoś ich tak tutaj zobaczy to znowu pojawią się pewnie w gazetce... albo się okaże, że przegryw Warp chyba ma dziewczynę. Heh.
Hehe...he...
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Pokój Wspólny - Page 17 Empty Re: Pokój Wspólny

Sob Sie 01, 2015 11:42 pm
Colette już dawno zyskał jej przychylność. Prawdopodobnie nawet gdyby pozwolił rozrastać się swojemu dziewiczemu wąsowi po to by w przyszłości móc podwijać jego końce - zmusiłaby się do tego żeby na niego patrzeć. Albo nawet nie musiała by się zmuszać... Kupiła by mu po prostu beret z antenką i sztalugę, żeby dopełnić ten idiotyczny obrazek. Na swój sposób zazdrościła mu w końcu dystansu z jakim podchodził do życia i umiejętności przekształcenia wszystkiego w żart. Ten Jasny Promyczek - świecący o wiele mocniej niż wszystkie inne Puchońskie promyki razem wzięte - samym swoim pojawieniem się sprawiał, że świat nabierał barw. A na pewno barw nabierały jej blade poliki, kiedy po raz nasty starała się wytłumaczyć chłopakowi dlaczego dwa plus dwa równa się cztery a szkolny regulamin powstał po to by go przestrzegać. Wszystkie te kazania niestety znikały zazwyczaj w ferworze dźwięków, którymi otaczał się Warp. A ona? Siadała wtedy wypuszczając z ust głośne, wręcz teatralne westchnienie i tylko ktoś kto bardzo uważnie przyjrzał by się jej twarzy mógłby zauważyć czający się gdzieś w kącikach ust uśmiech. Wpajanie mu czegokolwiek na siłę byłoby bezcelowe a świat (a na pewno woźny) wiele by na tym stracił. Dlatego - choć nigdy się do tego otwarcie nie przyznała - w pełni akceptowała jego postawę, dodatkowo sporadycznie tuszując - niewinne w gruncie rzeczy - wyskoki chłopaka. Z resztą... Tak jak ona zazwyczaj miała pod ręką ciężki, oprawiony w grubą oprawę podręcznik tak to Colette dzierżył w kieszeni węża. Czasem niestety bardzo dosłownie, a Alice - nagle obdarzona w całej swojej pokraczności zwinnością łani - wskakiwała na różnego rodzaju parapety czy stoły, byle by tylko wywinąć się z objęć tej tulaśnej mendy. I tak jak gadzią mendę najchętniej wykopała by w kosmos (byle by nie własną nogą), tak tę drugą, brunecią gotowa była ochronić własnym ciałem przed jakimkolwiek kopniakiem. Pokój między nimi był więc jak najbardziej wskazany. Choć nigdy specjalnie się nad tym nie zastanawiała bo przychodził tak naturalnie, że nie musieli specjalnie troszczyć się o zachowanie dobrej relacji. Przez lata udawało im się trwać obok siebie z uśmiechami na ustach i wspierać się wzajemnie, choć żadne nie ingerowało zbytnio w sprawy drugiego. 
Do dzisiaj. 
Jakiekolwiek śróbki nie byłyby odpowiedzialne za pojawiający się na ustach Hughes uśmiech - przerdzewiały już do tego stopnia, że nawet siła Smoka nie była wystarczająca do tego by je poruszyć. Smok z resztą stanowił właśnie karykaturę samego siebie i leżał osowiały, zdając się mieć mniej siły od niej samej. Choć wizja Cola z Krukonką (nie tyle obdarzoną wielkim biustem co Krukonką - Kujonką) wręcz prosiła się o parsknięcie, bez słowa wsunęła się pod przykrycie i otuliła tyczkowate ciało bruneta. Oparła brodę na czubku jego głowy i nie przerywając głaskania mruknęła cicho, kiedy przysunął ją do siebie. 
- Śpij maluchu. - Szepnęła wpatrując się w przesuwające się powoli po podłodze promienie. Nawet jeśli jeszcze kilkanaście minut temu była zmęczona - wystrzał adrenaliny spowodowany tym nagłym Wejściem Smoka zatrząsł ją na tyle, że nie była by w stanie po prostu zamknąć oczu i odpłynąć. I tak pozwalała mijać kolejnym minutom, czując łagodne łaskotanie tuż pod szyją i wsłuchując się w jego miękki oddech, przygryzając wargę i karcąc sama siebie za głupotę. Ten "maluch" dawno już przewyższał ją o półtorej głowy a jego stopy, pozbawione prowizorycznego podwyższenia z całą pewnością wystawały by poza kanapę. A ona tego nie widziała... A raczej nie chciała tego widzieć. W burdelu, który na całe nieszczęście był też jej umysłem Colette Warp wciąż figurował jako mały, uśmiechnięty chłopiec. Chłopiec, któremu nie można odmówić zaradności czy innych pozytywów, ale wciąż odsuwa się od jego postaci wszystkie cienie. Zupełnie jak by to co złe miało się wycofać widząc takiego radosnego brzdąca. Tylko Pan Warp dawno już przestał być brzdącem... A Hughes - wręcz wpadając na ścianę objawienia - musiała w końcu otworzyć oczy...
- Przepraszam... - Wymamrotała czując się winna i mając pełną świadomość, że śpiący Puchon nie może jej dosłyszeć. Pochyliła głowę cmokając brązowe kosmyki. Odsunęła przy tym rękę, którą wciąż trzymała na jego głowie i ze zdziwieniem odkryła, że ta odmawia jej powrotu. Marszcząc zadarty nos wychyliła się nieznacznie i zaczęła walczyć z guzikiem, który wplutl się w sweter Warpa. Nie chcąc go obudzić zaangażowała do pracy drugą dłoń i pociągnęła za wełniany kołnierz. 
Zamarła. 
Wciąż przyczepiona do bruneta wpatrywała się w biały opatrunek a umysł z dużym opóźnieniem rejestrował to co widział. Serce zaczęło bić o wiele szybszym, bardzo niezdrowym rytmem a oddech nagle się spłycił. Podskoczyła i totalnie bez pardonu usiadła na Colette okrakiem, jedną dłonią unosząc mu brodę a drugą odciągając sweter jeszcze mocniej. Guzik oderwał się od materiału i poleciał gdzieś na bok a Alice, dysząc ciężko i wytrzeszczając oczy spojrzała w uchylone, rozbudzone zapewne tym nagłym naskokiem oczy Colette. 
- Co. To. Jest. - Wyszeptała chwytając jednocześnie skraj opatrunku a każde słowo więzło jej w gardle.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Pokój Wspólny - Page 17 Empty Re: Pokój Wspólny

Nie Sie 02, 2015 11:33 am
Colette coraz częściej i na coraz dłużej zapominał, że Alice była od niego starsza, dużo roztropniejsza (naprawdę była!) i poukładana, więc często wkopywał jej się z obłoconymi buciorami do życia, porywał do dzikiego tańca na już rozjeżdżającym się stole i na koniec zasypiał na niej, nie bacząc na cały syf, jaki tym narobił. Niewdzięcznik. Ale za to był Smokiem na każde jej zawołanie, gotowy pomóc jej z problemem, oddalić narzucającego się tępego absztyfikanta, nieudolnie zabiegającego o jej cenną atencję i ostatecznie nawet pobyć dla niej tym małym chłopcem, który, by sięgnąć do dzwonka drzwi domu na pustkowiu, musi stanąć na palcach stóp. Tak, tych które teraz wystają z boku kanapy. Bardzo mu na niej zależało i może była dla niego nawet czymś więcej niż siostrą? Tak, przyjaciele na pewno znajdują się piętro wyżej, bo z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach, jednak nie pożałowałby, gdyby dzielił z Alice dom i nawet pokój – nie pożarliby się, a nawet jeśli to tylko o błahostki łatwe do wybaczenia. Np o Kawałka śpiącego w kapciach Alice albo o wszędzie walające się staniki, które z czasem Warp-idiota zapinał sobie na głowie. Tak, Pannica Hughes totalnie musi wpaść do niego na wakacje, to nie ulegało wszelkiej wątpliwości! I pewnie zaprosiłby ją już teraz, już w momencie, kiedy ta wolna, niczym krążący w kosmosie czajniczek, myśl nie przemknęła ospale po jego umyśle akurat w chwili, kiedy minęła już druga godzina jego twardego jak sam Szatan snu. Ciekawe czy sama Alice liczyła te minuty, spoglądając na pełznący po ziemi, niewielki kwadracik potraktowanego słonecznym blaskiem okna. Dzisiaj miała być burza, ale wschód słońca jeszcze był upojny, a stukot deszczu nieco zelżał i przycichł, zwłaszcza tu pod ziemią. Jego dudnienie w już i tak mokrą ziemię i wymiotany przez wiatr kamień zamczyska, tylko mocniej lulało Puchona do snu. Chłopak trzymał się smukłej, dziewczęcej kibici jak tonący ostatniej deski ratunku, która unosiła się na już spokojnej po sztormie wodzie. Niebo w tym świecie było granatowe jakby ktoś zalał je atramentem i ten gładko zlewał się z linią horyzontu delikatnie chyboczącej się powierzchni morza. Col nigdzie nie widział zatopionego statku, na którym dryfował, ani jakichkolwiek innych resztek, jakie pozostawił po sobie schodząc na dno - tylko ta jedna, gładząca go po głowie nadzieja, która szeptała coś ponad jego głową i pojmowaniem, i sprawiała, że mocniej otaczał ją ramionami. Ale tak naprawdę, to nie dochodziły do niego żadne bodźce z zewnątrz: stukot deszczu był po prostu echem zapamiętanych dźwięków, jakich nasłuchał się w Arkanach Świata. Dlatego nie słyszał też trzaskania kominka, ani szmerów, jakie wydawały z siebie uginające się pod palcami dziewczyny, kasztanowe włosy. Nie ruszył się nawet w ciągu tych dwóch godzin ani o milimetr, oszczędzając siły, jakie mógłby spożytkować na poszukanie sobie bardziej komfortowej pozycji i magazynując je na później. Na przykład na pobudkę.
Nawet jeśli pobudka w jego głowie miała być bardzo łagodna – w końcu odpływał w czułych ramionach kogoś, kto zadbał o niego przed snem jak o rozbite i wyciekające jajko, pozalepiał plasterkami, przykrył i towarzyszył przy tej ciężkiej, i mozolnej przeprawie. Dlatego nie zwrócił uwagi na lekkie i krótkie szarpnięcia jego swetra, ani cichy pomruk nad jego głową – dopiero, kiedy mocniejsze wierzgnięcie wyrwało mu deskę z rąk (albo to ona sama się wyrwała) i nagle przewaliło go na bok, to zmusił się do natychmiastowej pobudki, bo poczuł, że jak odpowiednio nie skupi środka ciężaru ciała, to oboje się najnormalniej spierdzielą na podłogę. W jednej sekundzie jakaś koścista łapa chwytała go pod wodą i z pędem wyciągała na wierzch, wciskając mu oddech w płuca, a w następnej miał już rozchylone powieki, wbite głupio w wiszącą nad nim Puchonkę, nie mogąc zupełnie ogarnąć czy grymas, jaki zalał jej śliczną buzię jest z grupy pozytywnych czy negatywnych. Dobre było to, że jego oczy odzyskały dawną soczystość barw – nie było to jakieś mega-osiągnięcie, ale bez sprzecznie było już z nim dużo lepiej. Jakby Colette odnalazł wreszcie siebie we własnym organizmie. Natomiast złe to, że język z powodu ataku stresu spierdolił mu początkowo do tyłka i nie mógł wykrztusić z siebie słowa. Zerknął tylko szybko na dół, widząc, że jeden guzik pod szyją ma już odpięty, drugi leży gdzieś pod kominkiem, a trzeci w kolejności, naciągnięty na materiale do granic możliwości, krzyczy teraz o pomoc. O opatrunku zapomniał. Colette, nie guzik.
Brunet złapał machinalnie za nadgarstek przyjaciółki i przyciągnął go w miarę możliwości odrobinę bliżej, żeby ta w ferworze nagłej agresji w pełni go nie rozebrała.
- Alice co ty wyrabiasz?! - nie unosił głosu, głównie by nie obudzić innych i nie ściągnąć nadmiaru ich uwagi, zwłaszcza, kiedy ta dwójka znajdowała się w tak dwuznacznej pozycji i to Warp wyglądał tu jak ofiara. Drugą rękę podwinął bliżej siebie i uniósł ciężko na jej łokciu, nadal nie spuszczając wzroku ze swojej nadziei. - Hej, co jest mała, miałaś jakiś koszmar, czy co? Przestałem oddychać? - starał się skupić jakoś, nadal nie do końca rozbudzony, ale ona wcale nie patrzyła mu w oczy. Jej wzrok był skupiony parę centymetrów niżej, chyba na jego ramieniu. Col wolno zerknął na swoje odsłonięte ramie, zupełnie nie widząc tam niczego podejrzanego ani ciekawego, dopiero kiedy przy tym obrocie poczuł lekkie pieczenie i to jak opatrunek ściąga mu przy okazji skórę i gnie się przez to nieprzychylne dla niego ułożenie, dotarło do Smoka, że coś w tej chwili mocno się zesrało. Błyskawicznie na powrót przyciągnął do siebie tę smukła laleczkę i obrócił się z nią tak, że to on teraz niejako przycisnął ją sobą do kanapy. Ich pozycje robiły się coraz lepsze. Zatkał jej usta dłonią. - Cśś! Wszystko mogę ci wyjaśnić, tylko nie krzycz i nie biegnij do nauczycieli.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Pokój Wspólny - Page 17 Empty Re: Pokój Wspólny

Pią Sie 07, 2015 11:27 pm
Wiele dziewcząt (a być może i nie tylko dziewcząt) z całą pewnością pozazdrościło by Alice możliwości sapania tuż nad - a chwilę później tuż pod - twarzą Smoka i przyjmowania w nozdrza jego własnego, rozżarzonego oddechu. Grupka przyłapanych przez nią ostatnio na rysowaniu dwukolorowych oczu trzecioklasistek (o których nigdy mu nie wspomniała, coby ten chowający patrzałki za mającymi niby dodać inteligencji okularami Pacan nie zbzikował do reszty na wieść o tworzącym się w zamku nieoficjalnym fanclubie) zaplanowała by najpewniej mord na miarę katastrofy na błoniach, gdyby tylko jakimś cudem dowiedziały się jak blisko znajdują się w tej chwili ich ciała. A Hughes - doprowadzona już chyba do ostateczności - absolutnie by ich przed tym nie powstrzymywała. Pozwoliła by rozerwać się na strzępy gołymi rękami a nawet odnalazła w tym sporo radości, pod warunkiem, że zadłużone w Warpie smarkule dały by jej czas na to, żeby najpierw sama dopuściła się jednej zbrodni... Przygwożdżona do kanapy przez to tyczkowate ciało zdawała się kompletnie ignorować nie spuszczającą z niej wzroku twarz i fragment odsłoniętej klatki piersiowej bruneta. Cała czerwona i trzęsąca się z narastającej powoli w wątłym organizmie furii, wytrzeszczonymi oczami wgapiała się w wystający spod swetra opatrunek. Myśli znowu pędziły w jej głowie jak oszalałe, kiedy kompletnie ignorując zaspane pytania chłopaka znalazła się nagle pod nim. Z mocno bijącym sercem wierciła się pod Puchonem walcząc o dominację i ten jeden, jedyny raz absolutnie nie mając zamiaru mu odpuścić. Miała gdzieś to, która jest godzina. Kompletnie nie interesowało jej to, że za ścianą śpią ludzie. Zupełnie jakby cały wszechświat ograniczył się nagle do tych kilku centymetrów kwadratowych białej gazy na szyi Colette. Kręciła głową na boki chcąc pozbyć się kneblującej jej usta dłoni. Rozognione ciało domagało się coraz większych dawek powietrza a spoczywający na nim ciężar skutecznie blokował płuca. Jakakolwiek szarpanina była bezcelowa - walczyli teraz obydwoje. Osowiały, choć wciąż broniący swojego terytorium Smok i Snajperka, która w ostatnich dniach bardziej przypominała drżące jagnię niż strzelca. Zupełnie jakby zapomniała, gdzie znajduje się ten odbezpieczający broń przycisk. A może starała się o nim zapomnieć, zdając sobie sprawę z tego, że jeśli tylko pozwoli sobie na jeden strzał - nie powstrzyma się przed kolejnymi? Te coraz lepsze pozycje sprawiły jednak, że skubaniec sam się znalazł. Wcisnął się bardzo gwałtownie, kurcząc serce i wypełniając drobne ciało dawką adrenaliny tak wielką, że chyba jedynie cud uchronił ich przed śmiercią na wybuch. Jakakolwiek fala właśnie nie przetoczyła się w jej wnętrzu - spłukała chwilowo okalający umysł syf i przywróciła Alice jasność myślenia. Zmusiła się do tego by oderwać jasnobrązowe oczy od szyi bruneta i zawiesiła je na jego twarzy, rozluźniając na chwilę mięśnie i powoli, na tyle na ile pozwalał jej jego uchwyt skinęła głową. Wyjaśnienia, wyjaśnienia... Czy chciała jakichkolwiek wyjaśnień? Oczywiście, że nie. Kiedy tylko Warp nieco się cofnął - podkuliła nogi opierając się kolanami o jego klatkę piersiową a szczęka sama zacisnęła się na wciąż leżącej na jej ustach dłoni bruneta. W tym stanie cała "jasność myślenia" ograniczała się jedynie do znalezienia wybiegu i nieprzyzwolenia na to by zostać zdominowanym. Ledwie go dziabnęła - rozprostowała nogi wymykając się spod jego uścisku i pacnęła o ziemię. Była zbyt nabuzowana, żeby skrzywić się na ten nie do końca przyjemy kontakt. Ignorując obolały tyłek cofnęła się gwałtownie nie spuszczając wzroku z jego skołowanej twarzy.
- Wyjaśnij, wyjaśnij. Tylko nie mów mi, że zaciąłeś się przy goleniu. - Warknęła bez cienia dawnej czułości i zacisnęła pięści na puchatym dywanie wyrywając przy tym kilka nitek. Jedna z nich boleśnie przejechała Puchonce między palcami i i rozcięła delikatną w tym miejscu skórę. Dopiero pod wpływem tego nieprzyjemnego uczucia, wciąż ciężko oddychając spuściła głowę. Może nie jest tak źle... Może po prostu szedł korytarzem i ktoś chciał poderznąć mu gardło? Hehe... - Przekonywała samą siebie a wizja Nailaha, nachylającego się nad jej szyją kilka tygodni wcześniej tańczyła jej przed oczami. Po raz kolejny zacisnęła ręce w pięści i uniosła twarz chcąc spojrzeć na Warpa. Cokolwiek się nie wydarzyło - to przecież nie on był winny... Wciąż nabuzowana nienawiścią do Krukońskiej Pijawki podsunęła się nieśmiało w stronę Cola.
- To Sahir, prawda? Dorwał cię i dlatego jesteś taki blady. - Pokręciła gwałtownie głową czując jak do oczu napływają jej łzy. - Nie martw się. Załatwimy gnoja. Chyba dosyć już tej zmowy milczenia. - Słowa wypadały z jej gardła jak oszalałe a dłonie oparły się na kolanie Smoka. - Zastraszył cię? Nie bój się Col. - Jęknęła, a samotna łza spłynęła jej po policzku.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Pokój Wspólny - Page 17 Empty Re: Pokój Wspólny

Nie Sie 09, 2015 2:02 pm
Colette już kompletnie nie panował nad tym co się dzieje (o ile kiedykolwiek w swoim życiu panował nad czymkolwiek) i tym razem nie sprawiał usilnego wrażenia jakby było inaczej – był odrobinę roztrzęsiony, może i nie bardziej niż sama Alice, jaką przyciskał teraz do sofy, ale z pewnością ze skrajnie innego powodu. Ona była wściekła, a on najnormalniej w świecie diabelnie się bał. Obawiał się, że koleżanka go nie posłucha i czmychnie, a on nie będzie miał sił, żeby ją dogonić i ugłaskać, że zrobi coś nieprzyjemnego, że wpędzi Sahira w kłopoty, a on w odwecie zrobi dziewczynie krzywdę. To rozdzierało Warpa na dwie nierówne części, jakie gryzły się ze sobą jak wściekłe psy. Na szczęście to nie była walka pomiędzy wyborem któregokolwiek z nich, ale wyborem pewnego rodzaju działania, z których palety tylko jedno załatwiało te spray za jednym zamachem i niwelowało złe zakończenie tej roztkliwiającej historyjki. Musiał zatrzymać Alice przy sobie. I naprawdę żadne wielbicielki nie właziły teraz Colowi nawet do (ani tym bardziej na) głowy - w końcu Pannica Hughes była jedyną kobietą jego życia, jaka pozostała w jego kolorowym świecie dłużej niż jakakolwiek inna i w żadnym momencie się temu chimerycznemu pacanowi nie znudziła. Nie było więc żadnej dyskusji, tylko jej gorący i palący palce, i twarz oddech mógł znieść, i tylko jej drobne ciało gościł pod sobą, nawet w tak jednoznacznej pozycji, bez cienia zażenowania i niepewności. Nawet w tak ryzykownej sytuacji. Ha, poza tym, idąc drogą popularnego powiedzonka, Alice i Colette na zawsze będą już przyjaciółmi. Bo ona za dużo wie.
Wpatrywał się więc teraz w jej śliczne, czekoladowe oczęta, które zawsze przypominały mu widok pewnych słodkich trufli z miętowym musem w charakterze nadzienia, na jakie co rusz natykał się w Miodowym Królestwie. Zawsze chciał je dla niej kupić, ale zawsze jakoś ta myśl wymykała mu się spomiędzy palców. Jakoś nigdy właściwie nie spytał jej nawet czy w ogóle lubi słodycze. Zanegowanie na to pytanie psułoby przyjemny, budowany w wyobraźni obrazek, w którym mała, jasnobrązowa i słodka kulka ginie zasłonięta kurtyną różowawych warg, jakich barwa przypominała rozwodnioną nieco czerwoną farbę - jakby tworzący je artysta nie chciał przesadzić z ich ordynarnością i ten zabieg podziałał wręcz bardziej rozbudzająco. Czemu on jej nigdy o nic nie pytał, do cholery?! Robił takie gówno, stroił się w piórka jej najlepszego kumpla, a nie potrafił przewidzieć, że spokojna i przykładnie zachowująca się Pani Prefekt zareaguje tak wybuchowo i będzie się pod nim miotać z taka pasją. Przytrzymywał ją oczywiście i wpatrywał w nią błagalnie, nawet jeśli z chwili na chwilę to stawało się coraz trudniejsze. Chciał przemówić jej i jej furii do rozsądku i kiedy sapiąca cicho brunetka, opadła wreszcie głową spokojnie na obicie siedziska, rozsypując dookoła swojej poczerwieniałej od złości buzi, kasztanową, nierówną aureolkę, Puchon łagodnie i powoli cofnął się, chcąc ją odciążyć i dziewczyna w tej sekundzie wykorzystała sytuacje.
Na ugryzienie zareagował zduszonym jękiem i natychmiastowym zabraniem dłoni, jaką przyciągnął do piersi i objął drugą ręką, przysiadając od razu na piętach i zrzucając jeden z koców częściowo na podłogę.
- Cholera, Alice...!- zareagował za głośno szybciej niż pomyślał i natychmiast zatkał sobie usta, po czym drżącymi dłońmi zaczął usilnie zapinać jeszcze ostałe na swetrze guziki, żeby z powrotem jak najlepiej zakryć opatrunek. - To wszystko jest nie tak jak myślisz, serio, to po prostu... jakaś głupia pomyłka.
Jeszcze na nią nie patrzył i widząc, że odrzucony siłą rozerwania guzik odsłania mu teraz jedynie część barku odpuścił i pohamował się w maniakalnej potrzebie doprowadzenia do wizualnego stanu używalności i przeniósł wreszcie spojrzenie na mocno przesiąkniętą przez emocje dziewczynę. Obserwowanie jej w takim stanie naprawdę było dla niego wstrząsającą nowością.
- No proszę cię Alice, nie traktuj mnie teraz jak zepsute powietrze i wróć tutaj bliżej. - poruszył się i wolno usiadł tak, by oprzeć stopy o podłogę i częściowo zakryć nogi kocem. Ten naprawdę był zbawienny, Colette nie odpuszczało w końcu nieprzyjemne uczucie przemarzania. - Słuchaj... przecież wiesz, że to nie jego wina, nie? - chyba przestał widzieć sens w wymyślaniu innego Drakuli w tej szkole, na którego mógłby zrzucić winę. - Nie maluj go w takich okropnych barwach, to trochę tak jakbyś miała pretensje do mnie, że mam czelność jeść schabowego na obiad, w końcu też jest zrobiony z czegoś co żyło i przeszło gehennę, zanim trafiło na mój talerz, otoczone w przyprawach i tartej bułce. i traktowane jak zwykły przedmiot a nie oczekująca szacunku pozostałość po czyś, co wbrew swojej woli oddało życie żeby nie burczało mi w brzuchu na zajęciach z Eliksirów. …nie, nie straszył mnie. - spuścił lekko głowę. - A nawet opatrzył i przenocował z dala od ciekawskich oczu kiedy tego potrzebowałem. Wszystko jest ok, żaden gwałt i napaść nie miały miejsca, wręcz... - i tu czuł, że mocno tego pożałuje, ale jego mózg nie pracował i tak w tej chwili za dobrze. - ...sam mu to zaproponowałem.
Aż zacisnął szczęki i powieki, czekając na osadzający cios. Bolałoby mniej niż tego rodzaju spojrzenie. Ale nic nie nadeszło. Wręcz na dłoni, jaką oparł o swoje kolano i na których spoczęły chłodne ręce Alice i jej ciepły policzek, poczuł nie mającą się tam prawa pojawić wilgoć.
- Ej... ej, ej, ej! No nie, nie płacz! Ha, haha! Widzisz jaki jestem głupi, potknę się nabije na wampirze kły i dzierlatki naokoło już płaczą nad moim kretynizmem. No coś ty, Alice! - zaczął wycierać dłońmi jej łzy samotne i te ewentualnie mniej samotne. - To ja ci może opowiem kawał o wędkarzu?
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Pokój Wspólny - Page 17 Empty Re: Pokój Wspólny

Czw Sie 13, 2015 1:35 am
Zareagowała zbyt ostro. Z całą pewnością zbyt gwałtownie potraktowała Colette, który przyzwyczajony już do mniejszych czy większych wybuchów z jej strony, znajdował się w stanie, który wymagał raczej opatulenia go dodatkową warstwa koca i ponownego przytulenia - nie udziabania w łapę i skopania. Niestety. Wbrew wszelkim pozorom, opanowanie emocji zawsze przychodziło Pannie Hughes z wielkim trudem. Ostatnimi czasy wymagało wręcz nadludzkich nakładów siły i tak jak z reguły potrafiła jednak znaleźć granicę, uspokoić się i przywołać na twarz spokojny uśmiech, choć na te kilka godzin lekcyjnych tak tym razem... Coś faktycznie się zesrało. Płakała. Nie pociągała za własne włosy i nie przygryzała wargi w ostatniej próbie pohamowania. Nie było z boku sznureczka, który pozwalał jej na zasłonięcie opatulających zazwyczaj o tej porze - i pozwalających na to by bez zażenowania wtuliła się w pluszowego zająca i po prostu odpłynęła - kotar. Ta Puchońska dwójeczka, przez wszystkie lata pilnująca swojej obecności ale jednocześnie dystansu była teraz na swój sposób obnażona. Zmęczeni i zniszczeni, każde na swój sposób, próbowali znaleźć łączącą ich nić porozumienia. Niestety - jeden malutki móżdżek - choć wciąż twierdził, że żadna siła nie odciągnie go od Pana Warpa - nie wiedział tak naprawdę nic a usiłując zrozumieć całą tę sytuację, targany był teraz przez wściekłość i... troskę. Dlatego Alice z pełną ufnością składała głowę na kolanach bruneta, pozwalając na to by ścierał te wszystkie łzy i chwytając w drobną piąstkę koc, który w całym tym szale opadł na podłogę i którym brunet częściowo już się okrył. Powoli, nie podnosząc się z ziemi i nie unosząc też twarzy w jego kierunku, zupełnie jak by wstydziła się tego całego wyskoku, przełożyła go za ciałem Warpa opatulając jednocześnie jego dolną połowę. Ułożyła głowę na tym miękkim okryciu i kręcąc nią przytuliła się do kolana Smoka, kompletnie nieprzejmujac się tym, że wyciekająca z niewielkiego rozcięcia krew może go ubrudzić. Krew, krew, krew... Zduszając jęk wpatrywała się we wpadające przez okrągłe okna, tak nie pasujące w tej chwili do niczego i drażniące słoneczne światło. O wiele łatwiej było by jej w tej chwili zaakceptować ciemność i grzmoty. Burza miała jednak dopiero nadejść a jedyne błyskawice obecne były teraz w jej wnętrzu. Tak jak to Col zazwyczaj wkraczał w jej życie z wielkim hukiem, fajerwerkami i konfetti, zwalając na ziemię podręczniki i notatki, wytracając z ręki kolejny kubek kawy i zwracając uwagę na podkrążone oczy - tak ona też starała się o niego w pewien sposób troszczyć. Zawsze chciała, żeby ten pajac był bezpieczny i szczęśliwy. Z dystansu obserwowała jego wyskoki, wkraczając dopiero wtedy, gdy góra pracy domowej zdawała się niebezpiecznie sięgać jego długiego nosa. I tylko wtedy... Dlaczego..? Dlaczego nigdy tak naprawdę nie spytała go o nic na poważnie?! Żyła tym słodkim, wygodnym złudzeniem, pozwalającym na to by malował jej się przed oczami jako uśmiechnięty dzieciak. I nawet jeśli przez te wszystkie lata było jej dzięki temu łatwiej - cholerny, nie dający się już ignorować egoizm mocno uderzył ja od środka. Słodki, beztroski dzieciak siedział przed nią na kanapie w pół żywy a ona klęczała przed nim starając się zebrać myśli i nie naskoczyć na niego po raz kolejny. Był przecież Colette. Tym samym brunetem, nie ważne jak bardzo by urósł czy jak wielkich bzdur by właśnie nie wygadywał...
Wszystkie słowa chłopaka dochodziły do niej bardzo wyraźnie, mimo to otumaniony tą falą emocji umysł rejestrował je z opóźnieniem. Bardzo wolno podniosła głowę patrząc mu w końcu w oczy i z rozchylonymi ustami starała się zrozumieć to co właśnie usłyszała. Kolejna porcja łez - nie podparta żadnym szlochem czy jękiem - jakby zwyczajnie nazbierało się ich zbyt dużo - wypłynęła z jej oczu. Bez słowa pozwoliła brunetowi na to by znów zamknął jej twarz w dłoniach i patrzyła na niego kompletnie osłupiała.
- We... Wędkarzu..? - Szepnęła drżącym głosem odnajdując w końcu jedyne NORMALNE słowo, w całym tym słowotoku. Zaciągnęła się mocniej powietrzem, kompletnie nie słysząc już tego co mówił a nawet nie widząc jego oddalonej zaledwie o kilkadziesiąt centymetrów twarzy.
- Zaraz... - Pod tymi brązowymi włosami czas naprawdę stanął w miejscu. Hughes mrugnęła kilka razy kiedy sens wypowiedzianej wczensiej litanii w końcu przebił jej się do świadomości. - Czemu ty go do jasnej cholery bronisz... - Oddychała coraz ciężej a drobne ciało zaczęło niekontrolowanie drżeć. - Col, on jest po prostu zły. Kiedyś ugryzł mnie. Dzisiaj ciebie. Kogo jeszcze? Zostałeś przy nim? Czemu do cholery nie uciekłeś?! I CO TO ZNACZY, ŻE SAM MU TO ZAPROPONOWAŁEŚ?! - Z początku cichy ton przybierał na sile, wypuszczając z siebie stopniowo kolejne fale emocji. Ostatecznie Alice wskoczyła na kanapę obok bruneta i pchnęła go na oparcie, odchylając jego bladą twarz i palcami drugiej ręki podciągając mu powiekę. - Zauroczył cię czymś, prawda? - Przysuwała twarz w stronę tęczówki szukając jakiejkolwiek nieprawidłowości. - Piłeś ostatnio coś niesprawdzonego? Cholera, taki gniot zna też pewnie kilka zaklęć... - Ręce drżały jej coraz mocniej, grożąc tym, że zaraz niechcący wydłubie mu po prostu oko.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Pokój Wspólny - Page 17 Empty Re: Pokój Wspólny

Czw Sie 20, 2015 4:29 pm
Faktycznie Colette nie spodziewał się tak wybuchowej reakcji na coś co on uważał za drobnostkę: nieudaną próbę uśmiercenia poprzez odgryzienie głowy (może po tym dostałby się do klubu do którego tak mocno zabiegał o członkostwo Sir Nicholas?) albo – co mniej prawdopodobne – poderżnięcia gardła. Nadal zębami. A już zwłaszcza nie spodziewał się tego po Alice. Aberacjusz – spoko, ten miał czasem mocno nasrane w tym swoim blond łbie i potrafił panikować przy byle presji, ale zawsze spokojna i ogarnięta życiowo Pani Prefekt Puffkolandu...? A potem jeszcze te łzy i chwila kompletnego ogłupienia, jaka zaowocowała przynajmniej tym, że Colette mógł się w końcu dobić do głosu. Kochał i wielbił Pannicę Hughes z całej swojej rumianej panierki, ale teraz, zwłaszcza w obecnym stanie, naprawdę nie potrafił za nią nadążyć. A nawykł do sytuacji skrajnie odwrotnej. Zaczął się zastanawiać czym to wszystko było spowodowane, przecież w końcu żył, trochę się słaniał i pewnie w większości nie wychodziłby z łóżka, ale ogólnie było stabilnie. Ale w końcu dotarło do niego, że może to nie w nim tkwił faktyczny problem. Może chodziło o jakieś dziwne podejście Alice względem ich szkolnego wampiro-emo-dresa? Bała się go? Coś jej zrobił? Może ją też raz ukąsił, nie będąc przy tym specjalnie delikatnym i teraz wreszcie czara goryczy się przelała, bigos dojrzał i mleko wykipiało – innymi słowy nadeszła pora na odwet. I o ile przytrzymanie drobnej (ale niezwykle agresywnej!) Puchonki było trudnym zadaniem, o tyle trzymanie uwagi Ministerstwa, Azkabanu i Charlesa z dala od Sahira było już rzeczą po prostu niemożliwą. A jak dopisać do kartoteki tego wykolejeńca jeszcze to, że nocami na poddaszach ssie młodych chłopców (if ya know... - dop. aut.) to pozostanie mu tylko wyszorować cele z krwi i wymiocin jej poprzedniego lokatora. To tego Col nie mógł dopuścić!
Ale musiał się na początku upewnić, a to nie szło za dobrze, kiedy tuż po akcji odwilgocania jej buźki, głowa dziewczyny była cały czas ponuro zwieszona i napełniała Warpa coraz większą ilością poczucia winy. Nie planował korzystać z niczyjej pomocy, to był czysty przypadek, że się tu na siebie natknęli o tak wczesnej porze, ale na początku rozpatrywał to w samych pozytywach. W chwili obecnej już nie całkiem.
- Ej... ej Aliciaku? - delikatnie dźgnął ją palcem w szczuplutkie ramię. Kompletnie nie wiedział jak zagaić rozmowę, teraz już ewidentnie czując się przy koleżance jak dziecko i zapominając o wcześniejszej, usilnej potrzebie bycia wreszcie traktowanym tak, jak na mężczyznę przystało. Rozbijała go ta matczyna troska, jaka kryła się w każdym najmniejszym ruchu, nawet kiedy smukłe dłonie poprawiały koc na jego udach i zakrywały go nim co najmniej do poziomu pasa. Dopiero wtedy na powrót się uspokoiła, jej napięte mięśnie lekko się rozluźniły i z powrotem opadła głową na koc, rozsypując na nim kasztanowe pukle powywijane we wszystkie strony. Chłopak automatycznie je pogładził i na ostatku udało mu się już tylko zaproponować opowiedzenie jakiegoś niedojrzałego kawału, jaki jako jedyny przychodził mu teraz do głowy. - Ano o wędkarzu. - uśmiechnął się ciepło, nadając temu stwierdzeniu ton taki, jakby mianował się Kapitanem Oczywistością i właśnie powiedział coś, co było jaśniejsze niż słońce. - No więc stoi sobie wędkarz na pomoście, łowiąc sobie nielegalnie ryby, aż nagle podchodzi do niego policjant i pyta: „Halo, co Pan tu niby wyprawia?!”, a wędkarz zakłopotany na to: „N...no ryby wyprowadzam na spac...” - - urwał, bo przerwało mu ciche, ale o dziwo naprawdę mocno brzmiące „Zaraz”, które wyrwało się Snajperce. Zerknął na nią uważniej i patrzył jak powoli wraca jej siła. Jak jej twarz z poprzedniej bladości spowodowanej przytłoczeniem tym wszystkim teraz znowu się rumieni. Rumieni stopniowo wykwitając ślicznym wypiekiem na policzkach, jaki rozchodził się powoli na czoło i nos oraz uszy i z wolna ciemniał zmieniając w brunatny aż na końcu, w poprzednich epicentrach nieomal siniał. W tym momencie początkowy uśmieszek Warpa, dramatycznie zrzedł.
Alice chyba nie chciała słuchać kawału.
- Bronię Go, bo po prostu w głębi mego jestestwa uważam, że wszyscy niesłusznie go oskarż... - znowu przerwanie, bo nie zauważył, że Alice tak naprawdę nie przerwała swojego łajania, by dać mu czas na wybronienie się, tylko zrobiła przerwę na oddech i na to, by nazbierać w głosie odpowiedniej siły. I podziałało: bruneta aż wbiło w fotel. Najpierw ciężarem słów, a potem samej ich autorki, jaka patrzyła mu teraz w oczy głębiej niż kiedykolwiek, choć romantyczności było w tym za grosz. - Woah, hola, hola, spokojnie! - złapał ją automatycznie za dłoń, żeby wreszcie go puściła, bo badane brązowe oko zaszkliło mu się już od łez jakie wezbrały przez nagłą suchość. - Nie, niczym nie zauroczył, Alice czy ty mnie w ogóle słuchasz?! Hej, wszystko gra, to nadal stary i debilny ja, tylko bardziej tolerancyjny i nastawiony mniej wrogo do szkolnej mniejszości! Nic mi nie podał, piłem tylko sprawdzony sok dyniowy z tobą dzisiaj na kolacji, a Jego po prostu...! - jedno słowo za dużo i mógłby kopać sobie grób. Zniecierpliwiony przyciągnął do siebie dziewczynę tak, że była zmuszona przysiąść na jego kolanach, objęta przez ciepłe ramiona, jakie potrząsnęły nią lekko. - To nie był żaden atak, tylko...yhm... w pełni opanowana... - kłamstwo. - ...i w całości umówiona, i przewidziana... - drugie. - ...transakcja wymienna. Sahir jest naprawdę cholernie w porządku jeśli go bliżej poznać. No i czasem jest głodny... Alice, wiesz, że gdybyś ty musiała się tak pożywiać, to tobie też podawałbym się na tacy... nie znasz mnie jeszcze wystarczająco? - zaśmiał się cicho z leksza na powrót tym wszystkim wyczerpany. - Jestem głupi i darem od niebios jest dla mnie osoba taka, jak ty, która otwiera mi oczy i pokazuje co jest dobre i złe albo jest jawną oznaką niedojrzałości czy nieodpowiedzialności. Ale to naprawdę była świadoma decyzja i sądziłem, że akurat przy tobie... nie będę z niej rozliczany.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Pokój Wspólny - Page 17 Empty Re: Pokój Wspólny

Czw Wrz 03, 2015 7:09 am
- PHAH.. PHAHAHAH... PHAHAHAHAHAHAHAHAHHA! - Rechot. Totalny rechot, nie podobny do naturalnego śmiechu, wyrwał się z ust Puchonki kiedy Warp kontynuował swoją wypowiedź. Opóźniona reakcja na niedokończony a jednocześnie na tyle głupi żart, że ostatnie, niewypowiedzianie nawet do końca słowo mogło być puentą? To było by piękne. Naprawdę piękne, wygodne i idealnie odzwierciedlające Pannicę Hughes, która mimo przeczesania cienkimi palcami nie tyle setek, co tysięcy stronic różnej maści książek - była istotą ograniczoną... Chyba nawet z własnego wyboru. W końcu nie każdy dostaje szanse, żeby zbudować swój świat na nowo. A list z Hogwartu, dowód na to, że nie wszystko jest stracone i da się wyjaśnić - był właśnie taką szansą. Początkiem,który wykorzystywała z całej siły, czasem nawet samej sobie starając się udowodnić, że... No właśnie... Że co właściwie? Że wszystko ma swoje miejsce? Że jest w stanie wszystko poskładać? Być "Panem" dla samej siebie? Wolna i niezależna od nikogo? No niestety... Śmiech nie był reakcją szczerą, a reakcją organizmu, który odkrył, że do mózgu docierają niewygodne i niewiarygodne rzeczy. I tak jak drobny móżdżek potrafił z wprawą największych krętaczy uwolnić się z niby opiekuńczych, niszczących objęć - przy okazji - naruszając nieco ogólnie panujące prawo, tak trudne, naprawdę trudne do opanowania serduszko chwytało wszystko. Często udawało mu się to chwycić i zaakceptować,jednak - jeszcze częściej - zepchnąć te niepasujące do planu wizje gdzieś daleko. Tylko, że to "daleko" zawsze w pewnym momencie się kończyło... I tak jak czasem starczało machnięcie ręką i nadzieja, że zapomni się o kolejnym, nic nie znaczącym fakcie, tak czasem... Czasem trafiało się na człowieka, o którym nie sposób było zapomnieć. Na człowieka, o którym nie chciało się zapomnieć... I wtedy kolejna cegiełka tego misternie budowanego przez Hughes świata opadała na ziemię... Kolejna...
Totalnie rozhisteryzowana, chcąc niby bronić jednej z niewielu ważnych dla niej w całym tym zamku istot, dopiero po chwili zrozumiała, że właśnie była o krok od zrobienia Colette krzywdy. Łapa drżała jej nad jego oczami i dopiero gdy Puchon zamknął jej nadgarstki w - słabym w gruncie rzeczy - uścisku i wciągnął ją na swoje kolana - spojrzała na niego. Oddech zatrzymał się w połowie a Alice, przerażona już chyba nawałem emocji - pozwoliła mu zamknąć się w ramionach, ściskając jednocześnie sweter chłopaka i mając świadomość, że musi nauczyć się przyszywać guziki. Wciągając w zadarty nos jego zapach przez króciutką, słodką chwilę znalazła nawet w tym objęciu ukojenie. Od bardzo dawna nie pozwalała sobie w końcu odpłynąć i oddać kontroli. Ramiona - i kolana - Warpa były niby idealnym miejscem. Zaufane i - wbrew wczytywanych czasem przez Zboczoną Świnię podtekstów - bezpieczne. Choć Col faktycznie brzydotą nie grzeszył, dzień w którym spojrzała by na niego tak jak kobieta patrzy na mężczyznę byłby dniem, w którym spojrzała by tak samo na Filcha i Irytka... Co absolutnie nie przeszkadzało jej w tym, żeby bruneta (na swój dziwaczny sposób)... kochać..? Przynajmniej do tej pory, kiedy - czysto egoistycznie - potrafiła powiedzieć, że go zna. I choć Smok Katedralny nadal miał zagwarantowane legowisko w tym rozchwianym serduszku - Czara Goryczy się przelała, bigos dojrzał a mleko wykipiało... Szarpana od środka przez własną żółć i całą sytuację ułożyła dłonie na ramionach bruneta i stanowczo, choć jakimś cudem delikatnie odsunęła się od niego. Przy tym nadal nie zeskoczyła z jego kolan, a nawet złapała ten drugi, leżący na skraju kanapy koc i zarzuciła mu go na ramiona.
- Słucham cię, ale... - Odpowiedziała na wypowiedziane dobrych kilka minut wcześniej słowa, nie będąc jednocześnie w stanie dokończyć zdania. Potrząśniecie zdawało się udowodnić Puchonce, że nie jest to sen - czy raczej koszmar - i dopiero kiedy poprawiła to dodatkowe okrycie odważyła się podnieść głowę. - Col, ja nic nie rozumiem... Ja do jasnej cholery, niczego nie rozumiem... - Praktycznie wyjęczała, znów układając dłonie na jego ramionach i nie spuszczając wzroku z tej - bladej teraz - twarzy. Często, nawet bardzo często nie wiedziała o czym ten pacan nawija. Uch. Czasem nawet nie odwracała się na korytarzu, zwyczajnie nie rozpoznając spolszczenia własnego imienia, które - skubany - wczytywał w różnych wersjach, zazwyczaj takich, których nie potrafiła - ku ogólnej uciesze obserwujących ich uczniów - wymówić. Ale tak jak w tych sytuacjach uśmiech wychodził jej naturalnie tak teraz... Hughes naprawdę nie rozumiała niczego i nienawidziła się do tego przyznawać. Tak samo jak nigdy nie miała Warpa za idiotę. Owszem - mogła go tak nazywać. Mogła nawet mówić, że jest galopującym osłem, pacanem, debilem, pawianem czy ogoloną alpaką, ale nigdy nie podejrzewała go o braki w rozumowaniu. A że sama w rozumowaniu była mocno ograniczona - nie było to w tej sytuacji pozytywem.
- Ty go co? Znalazłeś kumpla do picia i się cieszysz? Bo następny kumpel skończy szkołę i nie będzie z kim? - Szarpnęła się lekko i zmusiła do spojrzenia mu w oczy.Tak jak nie był idiota, tak nie był też powierzchownym gnojkiem. - Proszę cię... Od kiedy ty się z nim niby przyjaźnisz? Pijawka zmieniła taktykę? Czym cię skusił? - Ten pełen jadu ton... Mimo tego wciąż siedziała spokojnie. Na tyle spokojnie, że nie rozwaliła jeszcze niczego, choć trzęsła się tak, że zaraz mogła zrobić to niechcący. Sahir jest w porządku. Tak, tak... - Col... Gdybym musiała jeść w ten sposób to w życiu bym Cię nie tknęła - słodka naiwność... - I nie wmawiaj mi, że Dyrektor trzyma w szkole wampira i go nie karmi! - Zeskoczyła w końcu z jedynych znanych jej kolan i usiadła na ziemi odnajdując je pod grubą warstwą koca. Chwyciła w mocno osłabione już dłonie te dwie wystające kości i ścisnęła je resztką sił.
- Rozliczany? Warp, ty ledwie byś stał! - Wyciągnęła przed siebie ręce na wypadek gdyby Puchon zechciał podważyć jej teorię, dając sobie szansę na ponowne wepchnięcie go na kanapę - pozdrawiamy zadłużone trzecioklasistki! - zahaczyła stopą kant mebla i odsunęła się jeszcze o kilka centymetrów, głaszcząc przy tym kolana smoka. - Przestań zgrywać rycerzyka, gdybym przyszła do ciebie po takim... Gdybym przyszła do ciebie po takim ćwierć samobójstwie to... - No właśnie... Co? Może i Hughes nigdy nie wpadła do Pokoju Wspólnego w takim stanie jak Colette, ale to wspólne zasypianie, niekoniecznie we wczytanych wcześniej pozycjach nie było w sumie niczym nowym... I to ona zazwyczaj podrywała się nagle mamrocząc "zły sen" i bez żadnych tłumaczeń mogąc wtulić się w niby wątłe, ale najbezpieczniejsze ze wszystkich ramiona, nie musząc z niczego się tłumaczyć... Zagryzając wargi po to by po raz kolejny się nie rozpłakać usiadła na kanapie obok chłopaka.
- Będziesz musiał coś z tym zrobić... - Machnęła głową w stronę opatrunku, nie będąc w stanie unieść w tę stronę rąk, które oplotły podciągnięte na siedzisko nogi i mając nadzieję, że zrozumie to spojrzenie. - Nauczyciele zaczną pytać. - Oparła głowę na kolanach, tym razem własnych. Warp... To był Warp. Warp pod tytułem: "To chyba oczywiste, że cię nie zostawię. Choćbyś nie wiem jakich głupot nie narobił...". Przyszedł czas na potwierdzenie tych słów... Nawet jeśli wciąż niczego nie rozumiała.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Pokój Wspólny - Page 17 Empty Re: Pokój Wspólny

Pon Wrz 07, 2015 11:42 am
Ten wybuch śmiechu zupełnie zbił Colette z tropu. Nie wiedział czy to z powodu niedokończonego kawału, czy samo zachowanie chłopaka wydało się jego koleżance żałośnie śmieszne. Po prostu przez dłuższą chwilę wsłuchiwał się w ten głośny napad wesołości i nawet nie wpadło mu go głowy, by uciszyć Alice, by nie pobudziła śpiących w dormitoriach. W końcu nie wiadomo która była godzina, było cholernie wcześniej, śmiejąca się dwójka wariatów w pokoju wspólnym mogłaby bezpowrotnie ograbić tych nieszczęśników nawet z trzech godzin ożywczego snu. Zresztą... Warp byłby wtedy hipokrytą, bo sam odebrał sen Alice, która była obecnie niemniej blada niż on sam. Wiedział to, bo jego jasne palce współgrały kolorytem z jej policzkami, kiedy ścierał z nich łzy.
Dwa kompletnie nie dbające o samych siebie głupole.
Coś w tym śmiechu było bardzo raniącego – dało się słyszeć, że nie jest to reakcja wymuszona „z grzeczności”, czego spodziewałby się po Puchonce, ale coś wyjątkowo nerwowego i niesamowicie jej teraz potrzebnego do tego, by nie zwariować. Chyba wygodnym było skupienie się na śmiesznym, wąsatym wędkarzu, zdziwionym i przerażonym widokiem Pana Policjanta. Niż na nieśmiesznym, umierającym z braku krwi Colette, zdumionym i przerażonym widokiem zaszytego w cieniu wampira. To wyglądało jak próba zmiany horroru w pouczającą kreskówkę dla dzieci. Dla tej produkcji Oscara nie było nawet co szukać, choć Alice wypatrywała go wraz z wytłumaczeniem tego wszystkiego już nawet w szeroko otwartych (za jej drobną pomocą) oczach Cola. To nie mogło trwać za długo, bo inaczej tym razem samotne łzy pociekną po policzkach Smoka i to bynajmniej nie z powodu smutku, ale nadmiernej suchości. Dlatego też rozhisteryzowana Snajperka skończyła w końcu opleciona łapami tego, który ze śmiercią minął się gdzieś na czwartym piętrze tej szkoły i przez długą chwilę była skazana na normowanie oddechu w pozycji o-mało-co-prawie-że-embrionalnej, bo Colette bardzo mocno przyłożył się do tego, żeby schwytana ptaszyna za prędko mu nie uciekła i może za mocno się zapomniał w tym „przytulaniu”. Trzymanie Alice w rękach było jednym z najfajniejszych zajęć w tej szkole, zaraz po Obronie Przed Czarną Magią i paleniem papierosa nad jeziorem. Nie miała długich włosów, więc nie trzeba się było martwić, że nadmiernie się je gdzieś przyciśnie albo urwie i zepsuje romantyczną atmosferę cichym: „Au, zabieraj te grabie, bo rwiesz mi czuprynę!”. Nie była też aż zanadto eteryczna i perfekcyjna, pełna gracji i ulotna niczym mgła albo inne tego typu porównania, które czyniłyby z niej ducha, a nie kobietę. Była tak bardzo fizyczna, naturalna i pełna tych słodkich głupich wad i właściwych sobie dziwactw, że była zdecydowanie bliższa i oku, i duszy, i sercu. Można było opierać policzek o kasztanowe pukle bez obaw, że się posypie i przytrzymać blisko siebie, nie martwiąc się, że nasiąknie brudem dnia codziennego, jaki osiadał na ramionach i czasem dostawał się na naszych najbliższych, nawet jeśli jego nosiciel nigdy tego nie chciał.
Colette przymknął tak oczy czekając, aż dziewczyna się uspokoi i nadal jeszcze słysząc piszczenie w uszach po jej śmiechu. Nie dlatego, że był głośny, ale raczej cholernie dosadny.
- Ale to chyba piękne, co...? Bardzo nudno by tu było, gdybyśmy wszystko zrozumieli. Poprawi ci choć trochę humor to, że ja też nie za wiele łapie z systemu decyzji, jakie podejmuje? - uśmiechnął się i poprawił fałdkę koca na swoim ramieniu, czując, że nie ma sensu walczyć z troskliwością, jaką go obdarzano, ale przyjmować ją z pokorą i odwdzięczać się zawsze, kiedy przyjdzie ku temu okazja. - Ale nawet pomimo tych wszystkich targających emocji – nawet negatywnych! - nigdy nie bawiłem się tak, jak teraz. Miałaś kiedyś sytuację, w której o mało co nie wskoczyłaś w ramiona śmierci? Piłaś kiedyś wino na torach, jakie okazały się być nadal w użytku? Stanęłaś w lesie twarzą w twarz z jakimś niebezpiecznym stworzeniem? Chociażby i dzikiem, Akromantule odłóżmy na bok. Przeżyłaś taką... - mlasnął nie mogąc znaleźć słów i uciekł przy okazji wzrokiem lekko na bok. - Taką sekundę, kiedy... po prostu wiedziałaś, że musisz zrobić krok w jakąś stronę, nie ważne jaką, bo inaczej stracisz wszystko, a świat straci ciebie. To jest ułamek sekundy, jaki sprawia, że w końcu przestajesz po prostu egzystować, że przestajesz się potępiać i patrzeć na siebie tylko przez pryzmat swoich wad, że widzisz przed swoimi oczami wszystko i wszystkich, którzy czynią twoje życie czymś... czymś, za co mogłabyś umrzeć. - zaśmiał się, a w jego oczach na nowo zapłonęły ogniki, którymi chciał zarazić siedzącą mu na kolanach Alice. Ułożył nawet na moment dłonie na jej biodrach i zacisnął miarowo palce na jej skórze, jakby chciał jej przekazać jak bardzo jest to silne i warte tego wszystkiego.
- Jest mi cholernie przykro, że doprowadziłem się tym do stanu, w którym zaczęłaś się o mnie martwić, ale... nie przestane. Przepraszam, musisz mi wybaczyć, ale to najsłodsze z rzeczy jakie przeżyłem i nie chcę tego nigdy stracić na rzecz zawieszenia w przestrzeni, w jakim tkwiłem przed poznaniem tego. - tego czyli czego? Czego, do cholery?! Nawet sam nie potrafił i nie chciał tego nazwać, przerażony wizją tego, jaką siłę nabierze, wreszcie ubrane w słowa. Wolał pozostawić to jako „To”. Sięgnął ręką wyżej i pogładził Puchonkę czule po policzku, sięgając końcami chłodnych palców do płatka jej ucha, a jego oczy wraz z ustami i całą twarzą uśmiechały się do niej tak, jak u naiwnego pierwszoroczniaka; ba teraz nawet się zatrząsł z rozbawienia. Czarna komedia. - Tak, znalazłem kumpla do picia, którego wytrzymałość na alkohol wreszcie dorównuje mojej, wzmocnionej przez polskie korzenie, który jednocześnie nie jest kobietą, przy której muszę się pilnować, żeby się nie zeszmacić i dopuścić do tego, by mój wizerunek jeszcze bardziej zmarniał. - trzymał ją nadal pomimo szarpnięć. - Wydaje mi się, że... od jakiś trzech może czterech miesięcy. Kiedy poprosiłem go o to, by opowiedział mi co działo się na Balu Bożonarodzeniowym, bo mnie rozłożyła grypa.
To naprawdę było tylko parę miesięcy temu...? Czuł się od dłuższego czasu tak, jakby znał Czarnego Kota całe życie. Chłopak pokręcił lekko głową i cofnął się delikatnie, żeby oprzeć się wygodnie o sofę.
- Oczywiście, że byś tknęła... nalegałbym. To go boli, wiesz, Alice? Kiedy nie je. Nie mówił mi o tym, ale podejrzewam, że to niekończąca się męka. Skoro ja dostaje ataków bólu brzucha, kiedy prześpię śniadanie, to nie wyobrażam sobie tkwienia w takim stanie tygodniami. Na prawdę bardzo łatwo jest mówić, że my byśmy wytrzymali... ale to nie słabość pcha go do gryzienia innych, ale siła, bo jakby nie patrzeć robi to bardzo, bardzo, bardzo rzadko. Wyobrażasz sobie mnie głodnego? Nie jestem złym człowiekiem, ale tak bardzo bałbym się tego bólu, że rzucałbym się dosłownie na wszystko i wszystkich. Przed tobą też klęczałbym umęczony i błagał, żebyś ucięła moje cierpienia. Byłbym po stokroć gorszy od niego, ja to po prostu wiem – tak łatwo byłoby zmącić mnie krwią, jaka byłaby dla mnie ambrozją, że bałbym się dnia, w którym zapomniałbym się w piciu i skończył z czyimś martwym ciałem w ramionach. - sapnął i zapatrzył się w szyję dziewczyny. - Picie krwi to klątwa, którą uraczono takie magiczne stworzenia, żeby nie miały za dobrze z wieczną młodością i niesamowita siłą. Tak go wszyscy nienawidzicie, a żadne z was nie spytało czy on prosił się o taki los. A gdyby żywił się tylko wiewiórkami z Zakazanego Lasu i szczurami z lochów, to wyglądałby non-stop tak, jak ja teraz. - podniósł wzrok i puścił przyjaciółce oko. - Jak raz na jakiś czas zje sobie jakiegoś Kotleta, to ani jemu, ani Kotletowi nic nie będzie. I tak, nikt tu Sahira nie karmi. Nikt nie dosyła mu z Munga hermetycznie zapakowanej krwi, jest z byt cenna; nikt nie dał mu magicznego, samo-napełniającego się posoką pucharu, bo chyba nawet Sam-Wiesz-Kto nie dałby rady wyczarować czegoś tak hardkorowego. Po prostu jest tu, otrzymał swoja szansę i musi sobie jakoś radzić.
Tym razem to on wybuchnął śmiechem, siadając po turecku, kiedy tylko Alice zajęła miejsce na podłodze. Skoro ledwie siedział, to faktycznie gdyby Puchonka rozpoczęła maraton reprymendy, to zwiałoby go aż na błonia i tak chwile ciorało po mokrej trawie, żeby po powrocie musieli go przez barwy przyjąć w Slytherinie, jak najdalej od kobiety, której wściekłości nie poznało nawet piekło. To zabawna wizja. I ewidentnie na nią zasłużył. Uśmiechnięty na tyle szeroko, by blizna na jednym policzku wyraźnie się zarysowała, wpatrywał się w przepełnioną emocjami czarownicę. Ciepło mu się zrobiło, zarówno na skórze jak i na sercu, kiedy w obliczu takiej błahostki dziewczyna reagowała tak emocjonalnie, choć z drugiej strony nie chciał być dla niej przyczyną większej ilości stresów.
- ...to zabiłbym tego, który ci to zrobił. - dokończył jak na rycerzyka przystało. - Ale to inna sytuacja, ponieważ ja broniłbym honoru mojej Pani. Czy Sahir zrobił ci coś takiego? - pod koniec jego ton uszczuplił się w rozbawienie i dwukolorowe oczy zaczęły błądzić chaotycznie po twarzy koleżanki. Odprowadził ją wzrokiem do zajęcia miejsca na sofie i przesunął palcami po opatrunku. - Tak, będę musiał... w istocie... ale nie wiem czy jakiekolwiek zaklęcie zadziała. A wizyta u szkolnej pielęgniarki kosztowałaby mnie za dużo tłumaczenia. Znasz na to jakiś sposób? - przygryzł obie wargi, wciągając je na moment do wnętrza ust i gryząc niespokojnie.
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Pokój Wspólny - Page 17 Empty Re: Pokój Wspólny

Nie Wrz 13, 2015 6:20 am
Zawieszona... Alice Hughes, obejmowana i - ku chwale Merlinowi - hamowana przez te ciepłe ramiona, poczuła się nagle tak zawieszona i odrealniona, że zabrakło jej pary w tej - wygadanej kiedy (nie)trzeba gębie. Herbaciane i zazwyczaj ciepłe oczy były teraz wytrzeszczone i wpatrywały się w Colette z niedowierzaniem. Piękne? W niezrozumieniu nic nie było piękne. Niezrozumienie niosło za sobą szereg pytań, na które trzeba było odpowiedzieć. W przeciwnym wypadku można było jedynie uciekać i modlić się o lepsze jutro, a do tego - ostatniego - nie przywykła. Słodki Los - którym gardziła - musiał być naprawdę znudzony krzyżując ze sobą ich drogi. Przy okazji ustawił kilka szlabanów, na siłę zmuszając ich do korozji.
- Oszalałeś... - Tylko to jedno słowo,wypowiedziane w dodatku szeptem wydobyło się ze zmartwiałych teraz ust. To co mówił... To JAK o tym mówił... A gadał o tym w sposób, który przyciągał. Który nie dał się zignorować a nawet targał strunami nastoletniej duszy i budził w niej tęsknotę za wszystkim, czego sobie odmawiała. Gdyby tylko spowodowane było by to kimkolwiek innym... Gdyby tylko ten ktokolwiek, wybudzając Colette z mentalnego otępienia nie doprowadził go przy okazji do takiego stanu... Niestety. Jedyne pewne teraz "gdybanie" ograniczało się do tego, że GDYBY mięśnie Puchonki nie były już napięte do granic możliwości - spięły by się jeszcze mocniej. - Przestań. Do jasnej cholery - uuu... - przestań! Potrzebujesz wrażeń?! Proszę bardzo, znajdź sobie hobby! Oswajaj akromantule albo lataj za hipogryfami na Zmiataczu, ale... Ale przestań! - Chwyciła te spoczywające na jej biodrach łapska i odsunęła je od siebie. - Nie mam zamiaru oglądać twojej twarzy na kolejnym pomniku! - Zadrżała, po raz pierwszy nie ciesząc się jego szczęściem. Chyba nawet po raz pierwszy nim zaniepokojona, bo wgapiając się w te rozradowaną i nagle promieniejącą energią, śliczniusią buźkę - miała ochotę chwycić ją za policzki i (zamiast zrobić kuciu-kuciu) rozerwać... Odwróciła głowę szukając powietrza, gdy kolejne słowa chłopaka rozbrzmiewały już nie tyle w Pokoju Wspólnym co w jej wnętrzu i rozrywały je na kawałki. Właśnie dowiedziała się, że wisiał w przestrzeni... A pierwsze wrażenie wolności dał mu ten ograniczony przez własne słabości i zło Nailah! I przepraszał ją? Powinien chyba raczej stanąć przed lustrem i przeprosić samego siebie, o ile by ta szklana tafla nie stłukła się nagle pod nawałem kretynizmu... Wtedy pewnie podbiegła by do niego i sprawdziła czy szklane odłamki niebezpiecznie się w niego nie wbiły. Tym razem jednak to jego dłoń - nawet jeśli delikatnie opatulała bladą twarz - wbijała się w nią zbyt mocno. Odwróciła głowę chcąc uwolnić się od tego pozornie uspokajającego dotyku. Wciąż jednak było to zbyt mało. Zsunęła się na podłogę, przyzwyczajona do typowego dla Colette słowotoku i jednocześnie kompletnie nim otumaniona. Sahir Nailah... Pasożyt. Wredna pijawa. Po prostu - idiota, który nie ważne czy sam się o to naiwnie prosił czy zwyczajnie miał pecha wybrał już swoją drogę, ale...
- Jak to go nie karmią... - Szczęka Puchonki opadła w dół, a starając się nad nią zapanować spojrzała w końcu na Colette. - Dumbledore świadomie trzyma w szkole wampira i liczy na to, że wykorzysta swoją szanse? - Mało brakowało a znowu wybuchła by histerycznym śmiechem. Ten poskładany i racjonalny świat zadrżał po raz kolejny. Ułożyła w końcu durny łeb na kolanach Smoka, naiwna, nie będąc w stanie pogodzić się z tym, jak bardzo chciał się poświęcić...
- Co to ma za znaczenie?! I tak będziesz go bronił! - Nie wytrzymała i uniosła się, zerkając na Colette z przyganą o wiele większą niż ta kiedy wypominała mu nieodrabianie pracy domowej i pacnęła na drugim końcu kanapy. - Ten... Człowiek... Sprawił, że ledwie trzymasz się na nogach a ty martwisz się o to, że udziabał kogoś jeszcze? Col, jesteś nienormalny... Pomyśl czasem o sobie... Proszę... - Prawie zaszlochała ukrywając twarz w podkulonych nogach i podświadomie ściskając bok własne szyi. Chciała do niego podejść. Odkleić ten cholerny opatrunek i sprawdzić jak to wygląda. Z jakiegoś powodu nie mogła się jednak na to zdobyć.
- Wywar ze szczuroszczeta. Nie wygoi tego do końca ale przyśpieszy cały proces. - Wciąż na niego nie patrząc przełknęła głośno ślinę. Warp był narwany. W końcu ktoś spojrzał by na jego odchyloną główkę i dostrzegł, że coś jest nie tak... To tak bardzo to kusiło... - Mimetes Vulnus... Ukryje ranę razem z plastrami. Nawet jeśli ktoś cię tam dotknie to niczego nie zauważy... - Wymamrotała w końcu, przechylając się by chwycić skrawek pergaminu i zapisać na nim inkantację zaklęcia. - Musisz odnawiać je co 24 godziny... Ja nie dam teraz rady... - Podała mu notatkę drżącą ręką. - I... I chyba powinnam już iść... Zaraz zaczną schodzić się ludzie... - Jasnobrązowe oczy skupiały się teraz na wszystkim poza jego sylwetką.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Pokój Wspólny - Page 17 Empty Re: Pokój Wspólny

Czw Wrz 17, 2015 12:17 pm
Chyba faktycznie oszalał. Choć gdzieś kiedyś chyba wyczytał albo usłyszał, że prawdziwy świr nigdy nie powie o sobie, że jest szalony, a to, że właśnie przed chwilą w Panu Warpie pojawiły się właśnie takie myśli, to chyba z automatu negowało jego szmery w psychicznym zdrowiu. Problem jednak był w tym, że takie płytkie rozpatrywanie problemu przystaje dziecku, a nie młodemu mężczyźnie. Bo poza tym małym i kulawym cytatem Colette spełniał wszystkie podpunkty bycia szaleńcem, jakie tylko wpadły mu do głowy. Bronił kogoś, kogo bronić nie powinien i wiedział o tym! Zamiast pogodzić się z rzeczywistością, zagłębiał się w marazmie własnych nadziei i postaci wampira, jakiego sobie wykreował, a nie faktycznie poznał. No i ostatecznie, pomijając te wszystkie wcześniejsze i kolejne (wychodzące od nich) spostrzeżenia, nadal pozostawało to jedno najważniejsze: usprawiedliwianie samego siebie. Wcale nie jestem szalony, ja po prostu...!
Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że bardzo często z Colette był tak dobry bajarz i tak porywający mówca, że zakrywał własną niepewność i malejące zaufanie do samego siebie, grubą i solidną warstwą pięknych słów. W tej chwili, byłoby bardzo źle, gdyby jakiś doświadczony budowlaniec dobrał się do tej ślicznej robótki, posypał ją i pokazał właścicielowi chociaż fragment grzyba i pleśni, jakie tym zakrył. Warp chyba przeżyłby to gorzej niż Alice.
Brunet na moment tylko ukrył głowę w ramionach, kiedy Puchonka wybuchła w końcu i nakazała mu bardzo wylewnie zawrzeć gębę. To było jak kubeł zimnej wody i faktycznie podziałało natychmiastowo. Chłopak jednak nie wyglądał na przestraszonego czy spłoszonego, tylko pilnie śledził każdy ruch dziewczyny i nie blokował żadnego, chcąc zobaczyć czy ogarnęła ją po prostu chaotyczna bezsilna złość, czy może dąży z dobrym planem do czegoś większego.
- Oh, Alice, przecież nadal żyję i nigdzie się nie wybieram. Myślisz, że posłanie mnie na tamten świat jest takie proste? Jeśli by było, to Prefekt Lupin już dawno by to zrobił po tej zniewadze z wiadrem. - odparł celowo chcąc choć na chwilę zboczyć myślami do tej zabawnej historii, którą podzielił się ze swoją muzą przy śniadaniu kilka dni temu. Ale nic śmiesznego nie było w tym, co teraz ogarniało Alice. Martwiła się o niego i reagowała dokładnie tak samo, jak Colette sam by reagował w obliczu tego, że jakiś potwór krzywdziłby jego przyjaciół – widzenie odbicia samego siebie w innych jest czymś naprawdę fascynującym. I naprawdę bolesnym, bo w pełni rozumiał ją i w pełni rozumiał w tej sytuacji siebie. Mógłby patrzeć na nią teraz godzinami, ciesząc się w duchu z tego, że komuś zależy na jego dobrym samopoczuciu, zdrowiu i tym, by dożył do wakacji i zaprosił ją do swojego domu chociażby na kilka dni. Choć mimo to wszystkich tych pozytywnych aspektów żaden uśmiech nadal nie zmącił spokoju na jego twarzy.
- Alice... - zaczął, ale dziewczyna czmychnęła spod jego dłoni i unikała kontaktu wzrokowego mierząc się z kolejną uderzającą ją informacją. - Nie karmią. - skwitował nie chcąc kontynuować tej rozmowy na płaszczyźnie omawiania decyzji podjętych przez Dumbledore'a. Ufał dyrektorowi całym sobą, nie chciał rozważać pomyłki albo niedopracowania w jego działaniach. Chciał już zamknąć ten temat, dlatego nie ciągnął tych przemyśleń na dalszy tor, chociażby o metr dalej po zardzewiałych szynach. Chyba to Panna Hughes była mu skłonna wybaczyć, bo nie odsunęła się znów, kiedy pogładził ją po głowie. Jej policzek oparty o udo, grzał jego skórę nawet pomimo grubego koca i warstwy ubrań pod nim. Ta złość musiała ją naprawdę bardzo męczyć.
Nie na długo mógł się cieszyć tym spokojem, bo znów poderwała głowę wyżej, żeby zmiażdżyć go spojrzeniem.
- Martwię się, bo to by oznaczało, że mocno zasmakował w Puchonach. Albo usprawiedliwiłby go fakt, że jesteś naprawdę słodka. - uśmiechną się półgębkiem, na siłę próbując tam wcisnąć lekkość wymaganą przy opowiadaniu żartów, ale nie wyszło tak, jak chciał. - Alice, nawet z połową wnętrzności na zewnątrz, będę się martwił czy odpowiednio cie na wakacjach karmią i czy wystarczająco długo się na nich wysypiasz. - cały czas nieudolnie starał się ją tym czarnym humorem rozbawić, nawet chciał sięgnąć jej rozedrganego ramienia, kiedy ton jej głosu niebezpiecznie zbliżył się do szlochu. Ale przypomniało mu się z jakim zdecydowaniem odciągała jego dłonie od siebie i cofnął rękę, chcąc, żeby została blisko i nie czuła się nadmiernie napastowana. Mimo to nadal kontrolował wzrokiem jej figurę i twarz, chcąc powstrzymać ten potok myśli zanim zmieni się w histerię. Znieruchomiał do tego czasu na swoim miejscu i kiwnął wyraźnie głową, przyjmując obie informacje do siebie i wyrywając je w mózgownicy jak w glinianej tabliczce. Na moment przesunął wzrok na notatkę i przyjął ją z wdzięcznością, starając się uchwycić na sekundę spojrzenie czekoladowych oczu ale bez skutecznie.
- Tak, to... to dobry pomysł, dziękuje ci. - podniósł się z ociąganiem i jeden z koców, który powoli zsuwał mu się z pleców, zarzucił łagodnie na wąskie ramiona Puchonki. - Jeśli się pospieszymy, to może wyrwiemy sobie jeszcze godzinkę snu. Dobranoc Alice. - pochylił się i pozostawił na jej czole pieczątkę pocałunku, po czym mechanicznie wprostował się, wyminął ją i powlókł się do dormitorium dla chłopców.

z/t
Alice Hughes
Oczekujący
Alice Hughes

Pokój Wspólny - Page 17 Empty Re: Pokój Wspólny

Pią Wrz 18, 2015 11:14 pm
To wszystko było jak leżenie pod miękką, ciepłą kołdrą na którą nagle z sufitu spadł obrzydliwy, włochaty pająk. Zagubił się gdzieś w pościeli i zmusił do szybkiego wyskoczenia, skotłowania tego wygodnego jeszcze do niedawna okrycia i wpatrywania się w nie z wytrzeszczonymi ze strachu oczami. Choć nie - było zdecydowanie gorzej. Skarżoną obecnością potwora kołdrę zawsze można było spalić. Alice kompletnie nie wiedziała już co ma zrobić, co powiedzieć a nawet co o tym wszystkim myśleć. Nie żeby jakoś bardzo skupiała się teraz na myśleniu. Rozogniony nawałem informacji umysł nawet na moment nie dopuszczał do siebie rozsądku. Emocje przejęły całkowitą kontrolę nad jej słowami i czynami a fakt, że były od siebie skrajnie różne niczego jej nie ułatwiał. Wściekłość i współczucie, chęć pomocy i chęć ucieczki szarpały jej wnętrzem, kiedy oddychając przez usta zmuszała się do tego żeby patrzeć na Colette. Zmuszała się... Samo to było już tak absurdalne, że napawało ją lękiem. Nie przyzwyczajona do tego uczucia i absolutnie nie przygotowana na to, że kiedykolwiek pojawi się w jego obecności - nie potrafiła nic odpowiedzieć na słowa Puchona. Żył. I zamiast to docenić - dalej miał zamiar strugać rycerzyka, poświęcając się dla dobra innych i narażać się, byleby tylko uniknąć nudy. Choć nuda nie była tu najwłaściwszym słowem. Hughes nie oślepła jeszcze na tyle by nie dostrzec malującego się w tych zmęczonych teraz oczach entuzjazmu i nie ogłuchła do tego stopnia, żeby zignorować zmianę tonu w typowym dla Colette słowotoku. Jednocześnie - nie zgłupiała do reszty. Nie potrafiła by po prostu uśmiechnąć się i powiedzieć "rób co chcesz, powodzenia". Jedyne na co potrafiła się zdobyć to kręcenie głową z dziwnym wrażeniem, że rozumie jeszcze mniej niż na samym początku tej nieprzyjemnej i na swój sposób niebezpiecznej rozmowy. Ale starała się. Starała się go słuchać, tak jak Colette starał się rozładować nieco atmosferę. W obu tych przypadkach - nie udało się. Wczytywany przez Puchona czarny humor sprawiał, że odsuwała się od niego coraz bardziej, nieświadomie pogłębiając dzielącą ich teraz przepaść. Zdawać by się mogło, że cała jej akceptacja ograniczyła się teraz właśnie do tego milczenia. Zaciskała wargi bo wiedziała, że wywarczy w końcu o jedno słowo za dużo? A może obawiała się, że czegokolwiek nie powie - odbije się to od przyjaciela jak groch od ściany? Jedno było pewne - poczuła się nagle tak niepotrzebna i nic nie znacząca, że żadne zapewnienia nie potrafiły tego w tej chwili zmienić. Trzeba było to skończyć. Jak najszybciej. Podała Warp'owi pergamin z inkantacją zaklęcia nie patrząc w jego stronę i zadrżała, gdy miękki materiał koca spoczął na jej ramionach. Chwytając jego krańce cienkimi palcami podsunęła go pod szyję, choć wcale nie było jej zimno.
- Wyśpij się. Daruj sobie dzisiaj lekcje i nie wychodź, załatwię ci jedzenie. - Mruknęła i poczuła na czole jego ciepłe wargi. Pochyliła głowę nie chcąc by zobaczył jak łzy po raz kolejny pokrywają jej - rozbrojoną teraz przez ten czuły gest - twarz. Wsłuchiwała się w powolne kroki i dopiero kiedy usłyszała ciche trzaśnięcie drzwi jęknęła. Zerwała się z kanapy i pewna, że na pewno już dzisiaj nie zaśnie - opuściła Pokój Wspólny.

[z/t]
Sponsored content

Pokój Wspólny - Page 17 Empty Re: Pokój Wspólny

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach