- Esmeralda Moore
Re: Pokój Wspólny
Sob Sty 03, 2015 8:53 pm
Dziewczyna posłała w jego kierunku delikatny uśmiech. Wydawała się pasować do tego świata, i każdy mógł by bez problemu stwierdzić, że gdyby tylko odeszła zabrała by ze sobą wszystkie kolory. Niestety wystarczy się przyjrzeć jej uważniej aby zrozumieć, że cała postać Esmeraldy zamieszkuje zupełnie inne stronice, pochodziła z innej bajki. Niestety pisarz postanowił ją porzucić w połowi, a dziewczyna szukała dla siebie zakończenia. Na szczęście za nim autor odszedł uzbroił ten piękny kwiat w ostre kolce które raniły kiedy tylko ktoś chciał ją zniszczyć. Aż dziw brał, że ona była uliczną dziewką. Każdy jej ruch był wykonywany z taką gracją, że można było pomyśleć, że dziewczyna pochodzi z jakiejś bogatej szlacheckiej rodziny.
-Kiedy umrę, to wzlecę w niebo. Pamięć innych ludzi nie będzie mi do tego potrzebna, a może blokować mojego ducha- Dziewczyna bardzo lubiła ludzi, ale nie chciała w żaden sposób się do nich przywiązywać. Należała do wszystkich i do nikogo jednocześnie. Była niczym ulotna mgła. Można było ją zobaczyć, nawet wejść, ale gdybyś spróbował złapać ją do słoika okazało by się to być wręcz niemożliwe.
-Cyganka nie zapisze się w pamięć innych. Jestem, ale jednocześnie mnie nie ma. Kiedy ja odejdę powinna była odejść pamięć o mnie. Tak jest i nie widzę w tym nic złego- Uśmiechnęła się delikatnie. Dziewczyna nie bała się śmierci. Była częścią życia więc nie widziała powodu aby ją wypierać. Jeżeli upomni się o ten piękny kwiat. Cóż po prostu schowa swoje kolce i pozwoli się zerwać. Może i jemu to mogło się wydawać być ponure, ale dla Esmeraldy takie myślenie było pełne kolorów. Nie patrzyła na śmierć jak na coś koniecznego, ale jak na partnerkę która stanie kiedyś u jej boku. Poda zimną rękę i zabierze do krainy gdzie będzie mogła już śnić wiecznie. Bardzo poetyckie spojrzenie na ten problem nie uważasz?
-Kiedy umrę, to wzlecę w niebo. Pamięć innych ludzi nie będzie mi do tego potrzebna, a może blokować mojego ducha- Dziewczyna bardzo lubiła ludzi, ale nie chciała w żaden sposób się do nich przywiązywać. Należała do wszystkich i do nikogo jednocześnie. Była niczym ulotna mgła. Można było ją zobaczyć, nawet wejść, ale gdybyś spróbował złapać ją do słoika okazało by się to być wręcz niemożliwe.
-Cyganka nie zapisze się w pamięć innych. Jestem, ale jednocześnie mnie nie ma. Kiedy ja odejdę powinna była odejść pamięć o mnie. Tak jest i nie widzę w tym nic złego- Uśmiechnęła się delikatnie. Dziewczyna nie bała się śmierci. Była częścią życia więc nie widziała powodu aby ją wypierać. Jeżeli upomni się o ten piękny kwiat. Cóż po prostu schowa swoje kolce i pozwoli się zerwać. Może i jemu to mogło się wydawać być ponure, ale dla Esmeraldy takie myślenie było pełne kolorów. Nie patrzyła na śmierć jak na coś koniecznego, ale jak na partnerkę która stanie kiedyś u jej boku. Poda zimną rękę i zabierze do krainy gdzie będzie mogła już śnić wiecznie. Bardzo poetyckie spojrzenie na ten problem nie uważasz?
- Aberacius Lovegood
Re: Pokój Wspólny
Nie Sty 04, 2015 8:07 pm
Chłopak posłał jej tylko lekki uśmiech. Może i pasowałaby do tego świata, jednak coś i tak było w niej takiego, co sprawiało, że nie była do końca taka jak inni. Była inną istotą, pełną kolorów, nie wypełniał jej tylko jeden. Może i ona umiała wydeptać swoje koło i sprawić, że człowiek już nigdy nie zazna szczęścia. Aberacius tego nie wiedział.
- Pamięć nie jest ważna, kiedy pomyślimy o tym, jak piękne jest życie... - przyznał chłopak. Tak go nauczono... W tej najbardziej ekscentrycznej i dziwacznej rodzinie w magicznym świecie. Byli odmieńcami, a jednak nadal ludźmi. Byli czarodziejami, a nie patrzyli na czystość krwi.. Jego matka była mugolaczką! Dzięki temu żył z bratem na pograniczu dwóch odmiennych kultur, znał obyczaje czarodziei jak i mugoli.
Czy Aberacius bał się śmierci..? To można by porównać do strachu przed ziemią, po której stąpa. Może się osunąć, ale jak można się bać jedynego, co jest w naszym życiu pewne?
- Co z tego, że jesteś cyganką? Przecież wszyscy jesteśmy ludźmi! To gdzie się wychowałaś nie świadczy o Tobie ani o tym, kim zechcesz być kiedyś. Możesz zostać każdym, jeśli tylko nie zapomnisz o tym, co podarowała Ci rodzina, w której się wychowałaś!
Chłopak odwrócił od niej wzrok, ponieważ ktoś go zawołał. Z jego dormitorium wyglądał jeden z jego kolegów i wołał go z powodu jakiejś ważnej sprawy. Co chwila też spoglądał na Esmeraldę oczarowany.
Lovegood otrzepał spodnie, kiedy wstał z ziemi i posłał Esme uroczy uśmiech.
- Miło się z Tobą tańczyło! - przyznał, po czym pomachał jej na pożegnanie, zapominając zabrać obu ręczników i zniknął w męskim dormitorium.
[z/t]
- Pamięć nie jest ważna, kiedy pomyślimy o tym, jak piękne jest życie... - przyznał chłopak. Tak go nauczono... W tej najbardziej ekscentrycznej i dziwacznej rodzinie w magicznym świecie. Byli odmieńcami, a jednak nadal ludźmi. Byli czarodziejami, a nie patrzyli na czystość krwi.. Jego matka była mugolaczką! Dzięki temu żył z bratem na pograniczu dwóch odmiennych kultur, znał obyczaje czarodziei jak i mugoli.
Czy Aberacius bał się śmierci..? To można by porównać do strachu przed ziemią, po której stąpa. Może się osunąć, ale jak można się bać jedynego, co jest w naszym życiu pewne?
- Co z tego, że jesteś cyganką? Przecież wszyscy jesteśmy ludźmi! To gdzie się wychowałaś nie świadczy o Tobie ani o tym, kim zechcesz być kiedyś. Możesz zostać każdym, jeśli tylko nie zapomnisz o tym, co podarowała Ci rodzina, w której się wychowałaś!
Chłopak odwrócił od niej wzrok, ponieważ ktoś go zawołał. Z jego dormitorium wyglądał jeden z jego kolegów i wołał go z powodu jakiejś ważnej sprawy. Co chwila też spoglądał na Esmeraldę oczarowany.
Lovegood otrzepał spodnie, kiedy wstał z ziemi i posłał Esme uroczy uśmiech.
- Miło się z Tobą tańczyło! - przyznał, po czym pomachał jej na pożegnanie, zapominając zabrać obu ręczników i zniknął w męskim dormitorium.
[z/t]
- Esmeralda Moore
Re: Pokój Wspólny
Nie Sty 11, 2015 2:56 am
"Rodzina w której się wychowałaś" powtórzyła sobie cicho w myślach. Gdyby to było takie proste. W końcu nie wychowała się w żadnej konkretnej rodzinie. Od małego wędrowała z domu do domu, miała wielu rodziców, wiele rodzeństwa, ale pomimo tego, że należała do tej wioski to nikt jej nie mówił co powinna była robić, albo czego nie. Nikt jej nie mówił, że może zostać kim tylko zechce. Od zawsze była cyganką, wychowywana w tym kim jest, wpajano jej dziedzictwo od małego. Nigdy nie zastanawiała się nad tym kim chciała by zostać. Co więcej nigdy nie pomyślała o tym aby być kim kolwiek innym niż cyganką, nawet nie wyobrażała sobie tego.
-Mi też, do zobaczenia- Powiedziała mu krótko i posłała mu delikatny uśmiech. Widzieli świat tak samo, ale rozumieli go zupełnie inaczej. Co oczywiście nie oznaczało, że dziewczyna od razu będzie unikać. Lubiła wymieniać się swoimi poglądami z innymi ludźmi. Cyganka była jedną z nielicznych osób które lubiły kiedy ktoś miał inne zdanie. W końcu ten świat był by naprawdę nudny gdyby każdy człowiek myślał inaczej.
Wbiła swoje zielone oczy w przyjemnie trzaskający ogień. Zaczęła się zastanawiać nad tym gdzie teraz pójdzie. Jedno było pewne, nie miała zamiaru siedzieć w pokoju wspólnym, w chwili kiedy można było przecież w tej szkole znaleźć jakieś nowe ciekawe zakamarki. Dlatego też wstała ze swojego miejsca, odrzuciła swoje włosy na plecy i skierowała swoje kroki do wyjścia pokoju wspólnego, po czym jej sylwetka po prostu zniknęła.
z/t
-Mi też, do zobaczenia- Powiedziała mu krótko i posłała mu delikatny uśmiech. Widzieli świat tak samo, ale rozumieli go zupełnie inaczej. Co oczywiście nie oznaczało, że dziewczyna od razu będzie unikać. Lubiła wymieniać się swoimi poglądami z innymi ludźmi. Cyganka była jedną z nielicznych osób które lubiły kiedy ktoś miał inne zdanie. W końcu ten świat był by naprawdę nudny gdyby każdy człowiek myślał inaczej.
Wbiła swoje zielone oczy w przyjemnie trzaskający ogień. Zaczęła się zastanawiać nad tym gdzie teraz pójdzie. Jedno było pewne, nie miała zamiaru siedzieć w pokoju wspólnym, w chwili kiedy można było przecież w tej szkole znaleźć jakieś nowe ciekawe zakamarki. Dlatego też wstała ze swojego miejsca, odrzuciła swoje włosy na plecy i skierowała swoje kroki do wyjścia pokoju wspólnego, po czym jej sylwetka po prostu zniknęła.
z/t
- Colette Warp
Re: Pokój Wspólny
Nie Sty 18, 2015 9:18 pm
Dzisiaj na dworze było wilgotno, szaro i niespecjalnie przyjemnie: czyli to, czego kotlety nie lubią najbardziej. Kiepska pogoda zabierała dobroczynny akumulator w postaci słońca, sprawiając, że zwykle żywiołowy chłopak z grubymi pinglami na nosie zrobił się nienaturalnie i musiał uciec czym prędzej do jakiegoś przytulnego, ciepłego miejsca zanim do końca 'skapcieje'.
Pokój wspólny jego domu wydawał się na tę okazję idealny, już sama myślą na tyle rozjaśnił duszę Puchona, że ten praktycznie w podskokach zbiegł do lochów: zmarznięty, zmęczony i z rumieńcami, sięgającymi mu przez chłód nawet płatków uszu. Musiał rozpalić w kominku - taka była jego pierwsza myśl. Ale najpierw szata. I krawat. Obie skończyły na oparciu największej sofy w wyjątkowo o tej porze, pustej komnacie. Poprawił jeszcze okulary i z rosnącym uśmiechem podwijał rękawy białej, nienagannej koszuli, żeby zabrać się za rozpalanie ognia. Wiadomo... był czarodziejem, wystarczyło skierować różdżkę w stronę stosiku suchego drewna, jaki przytachał z kąta i opluć je ogniem jak z miotacza. Ale po co...? Lubił ten romantyzm we własnoręcznym podpalaniu, różdżką posłużył się tylko jako swego rodzaju zapalniczką - mały płomyczek musiał wystarczyć. A Prorok Codzienny robił za wyjątkowo wdzięczną rozpałkę.
Col kucnął przed kominkiem i zatarł chłodne dłonie, przybliżając je na odpowiednią odległość do rosnących jęzorów ognia.
Ostatnio w przypływie nadmiaru wolnego czasu (tak, jasne, bo to wcale nie on powinien skupić się na Eliksirach nie-wybuchających, jeśli nie ma zamiar przekiblowac roku, psia mać!) dziwne pomysły zaczęły wpadać mu do głowy. Zakochał się w swoim Domu od pierwszego wejrzenia - niby nic nie znaczący, wycofany Hufflepuff, nie idący w konkury z ambicjami i inteligencją Ravenclaw'u, odwagą i sportowymi wynikami Gryffindoru i ostatecznie tajemniczością i klasą Slytherinu. Nic z tych rzeczy. Poziom Puchonów pełnych życia, pomysłowości i kreatywności był na tak niesamowicie wysokim poziomie, że nie mógł się pogodzić z tym, że zostało mu w tej szkole już tak niewiele czasu i będzie się musiał z tym wszystkim pożegnać.
Aż uśmiechnął się do siebie, kiedy jedno, mniejsze drewienko gruchnęło na spód kominka i podniosło mały, rzeżący się tumanek kurzu.
Miał nawet przez to chwile aspiracji na zostanie nauczycielem, ale to nie rola dla niego. Dlatego ostatecznie zdecydował jednak odejść. Tak. Odejść, ale z hukiem!
Pokój wspólny jego domu wydawał się na tę okazję idealny, już sama myślą na tyle rozjaśnił duszę Puchona, że ten praktycznie w podskokach zbiegł do lochów: zmarznięty, zmęczony i z rumieńcami, sięgającymi mu przez chłód nawet płatków uszu. Musiał rozpalić w kominku - taka była jego pierwsza myśl. Ale najpierw szata. I krawat. Obie skończyły na oparciu największej sofy w wyjątkowo o tej porze, pustej komnacie. Poprawił jeszcze okulary i z rosnącym uśmiechem podwijał rękawy białej, nienagannej koszuli, żeby zabrać się za rozpalanie ognia. Wiadomo... był czarodziejem, wystarczyło skierować różdżkę w stronę stosiku suchego drewna, jaki przytachał z kąta i opluć je ogniem jak z miotacza. Ale po co...? Lubił ten romantyzm we własnoręcznym podpalaniu, różdżką posłużył się tylko jako swego rodzaju zapalniczką - mały płomyczek musiał wystarczyć. A Prorok Codzienny robił za wyjątkowo wdzięczną rozpałkę.
Col kucnął przed kominkiem i zatarł chłodne dłonie, przybliżając je na odpowiednią odległość do rosnących jęzorów ognia.
Ostatnio w przypływie nadmiaru wolnego czasu (tak, jasne, bo to wcale nie on powinien skupić się na Eliksirach nie-wybuchających, jeśli nie ma zamiar przekiblowac roku, psia mać!) dziwne pomysły zaczęły wpadać mu do głowy. Zakochał się w swoim Domu od pierwszego wejrzenia - niby nic nie znaczący, wycofany Hufflepuff, nie idący w konkury z ambicjami i inteligencją Ravenclaw'u, odwagą i sportowymi wynikami Gryffindoru i ostatecznie tajemniczością i klasą Slytherinu. Nic z tych rzeczy. Poziom Puchonów pełnych życia, pomysłowości i kreatywności był na tak niesamowicie wysokim poziomie, że nie mógł się pogodzić z tym, że zostało mu w tej szkole już tak niewiele czasu i będzie się musiał z tym wszystkim pożegnać.
Aż uśmiechnął się do siebie, kiedy jedno, mniejsze drewienko gruchnęło na spód kominka i podniosło mały, rzeżący się tumanek kurzu.
Miał nawet przez to chwile aspiracji na zostanie nauczycielem, ale to nie rola dla niego. Dlatego ostatecznie zdecydował jednak odejść. Tak. Odejść, ale z hukiem!
- Aberacius Lovegood
Re: Pokój Wspólny
Nie Sty 18, 2015 10:07 pm
Aberaciusowi podobała się każda pogoda, jako człowiekowi, który został nauczony pojednania z naturą. Do tego był typowym niepoprawnym optymistą - są chmury, to prawda, ale są tylko po to, aby kiedyś mogło wyjść słoneczko! Każda wichura miała swoje plusy. W deszczu najlepiej się tańczyło. Słońce najprzyjemniej grzało w nos. Każda pogoda miała swój urok, gdyby się nie zmieniała, świat byłby zbyt nudny!
Wpadł do pokoju jak burza prosto ze swojego dormitorium. Dzisiaj miał trochę czasu, więc postanowił polatać trochę na swojej ukochanej Srebrnej Strzale (bo po co odrabiać lekcje, pfff!) Okrążył zamek kilka razy, całkowicie oddany podmuchom chłodnego wiatru. Wrócił do lochów zasapany, zziębnięty, z czerwonymi mocno uszami, ale zadowolony jak nigdy. Ruch zawsze wprawiał go w dobry nastrój, a wszystkie stacjonarne formy spędzania czasu nudziły i usypiały... Dlatego trudno było mu wybrać sobie jakieś dobre, wspólne zajęcie z bratem, który był niemal zupełnym jego przeciwieństwem, mimo oczywistej urody ich obu. Luthias był spokojny, lubił czytać książki (straszne) i, co najdziwniejsze, w OGÓLE nie rozglądał się za dziewczynami. Aberacius coraz częściej bał się, że jego brat kiedyś będzie mieszkał u niego w piwnicy, gdzie zakopie się ze stertą książek jak w bunkrze i będzie tam gnił. Taki inteligentny chłopak nie może się przecież zmarnować!
Sam nie zauważył, kiedy usiadł (o ile tak to można określić) na kanapie. Cóż, pozycja była dość dziwna, bo nogi miał na oparciu, a głowa wolno wisiała sobie przy dywanie. Przydługie, jasne włosy chłopaka lekko dotykały dywanu.
- HEJ, COL! - powiedział w końcu. Obserwował go mniej więcej od momentu, kiedy ten był w połowie rozpalania ognia w kominku. Czy znał Colette? Czy ON GO ZNAŁ?!
Jak miał nie znać skoro od jakichś sześciu lat dusili się we wspólnym dormitorium. Obaj znali swoje odwały, a pan Kotlet już mógł zabrać się za robienie słownika "z Abciowego na nasze".
Wpadł do pokoju jak burza prosto ze swojego dormitorium. Dzisiaj miał trochę czasu, więc postanowił polatać trochę na swojej ukochanej Srebrnej Strzale (bo po co odrabiać lekcje, pfff!) Okrążył zamek kilka razy, całkowicie oddany podmuchom chłodnego wiatru. Wrócił do lochów zasapany, zziębnięty, z czerwonymi mocno uszami, ale zadowolony jak nigdy. Ruch zawsze wprawiał go w dobry nastrój, a wszystkie stacjonarne formy spędzania czasu nudziły i usypiały... Dlatego trudno było mu wybrać sobie jakieś dobre, wspólne zajęcie z bratem, który był niemal zupełnym jego przeciwieństwem, mimo oczywistej urody ich obu. Luthias był spokojny, lubił czytać książki (straszne) i, co najdziwniejsze, w OGÓLE nie rozglądał się za dziewczynami. Aberacius coraz częściej bał się, że jego brat kiedyś będzie mieszkał u niego w piwnicy, gdzie zakopie się ze stertą książek jak w bunkrze i będzie tam gnił. Taki inteligentny chłopak nie może się przecież zmarnować!
Sam nie zauważył, kiedy usiadł (o ile tak to można określić) na kanapie. Cóż, pozycja była dość dziwna, bo nogi miał na oparciu, a głowa wolno wisiała sobie przy dywanie. Przydługie, jasne włosy chłopaka lekko dotykały dywanu.
- HEJ, COL! - powiedział w końcu. Obserwował go mniej więcej od momentu, kiedy ten był w połowie rozpalania ognia w kominku. Czy znał Colette? Czy ON GO ZNAŁ?!
Jak miał nie znać skoro od jakichś sześciu lat dusili się we wspólnym dormitorium. Obaj znali swoje odwały, a pan Kotlet już mógł zabrać się za robienie słownika "z Abciowego na nasze".
- Colette Warp
Re: Pokój Wspólny
Nie Sty 18, 2015 10:47 pm
Zwykle co chwilę ktoś się tu bez pardonu ładował i Col tak mocno do tego przywykł, że usilnie nie oderwał wzroku od hipnotyzującego widoku ognia. Przestał już wierzyć, że po takim zabiegu zmoczy łózko jakoś od kiedy skończył... 7 lat. Tak. Dlatego przysuwał don dłonie do momentu, w którym temperatura nie zaczęła kąsać go w opuszki palców. To był ten moment, w którym jakieś jego krzywe, podświadome 'ja' pchało go do włożenia rąk w rozrzażone drewno, ale zdrowy rozsądek walczył z nim jak para zaciekłych wilków. Toczyła się epicka, wewnętrzna walka krypto-masochisty...! Podczas gdy na zewnątrz po prostu kucał sobie nieruchomo przed kominkiem i grzał zmarznięte dłonie.
Zdrowy rozsądek wygrał.
Dopiero wtedy odlepił się ze swojego posterunku, podźwigując się i odwracając na pięcie w stronę blondyna. Niby nie widział go niecałe 24 godziny, a już się wytęsknił za tą znajomą mordką. Poza tym Colette właśnie uśmiechnął się tak, jak przez 6 lat uśmiechał się za każdym razem, kiedy miał do zaproponowania interes życia, który będzie wart poświecenia swojego dobrego imienia dla jego realizacji.
- Yo, Aber. - zaćwierkał pokonując ten niewielki dystans między nimi i gapiąc się na niego z góry. - Pókim żyw nie wyjdę z podziwu skąd ty bierzesz energię, żeby wyściubiać nochal na zewnątrz i jeszcze dosiadać tej swojej ślicznotki. Padało? - uśmiechnął się, nie tyle sprośnie, co bardziej sprytnie. Ale dobitnie wyglądał, że nie zagaił rozmowy dla tego, żeby skupić się na omawianiu nieprzychylnej pogody. Wręcz coś kłębiło się w jego trzewiach i z każdym wydechem miało zamiar wydrzeć się z więzienia gardła.
Iiii... nie wytrzymał.
- Słuchaaj... nie nudzi ci się ostatnio? - oho, drżyjcie narody. Col pochylił się, opierając łapy po dwóch stronach głowy drugiego Puchona, na dystans, dzięki któremu ten nie musiał się czuć osaczony. Choć miał! Zacieszona gęba Smoka Katedralnego, wisząca nad nim nie zwiastowała spokojnych czasów w najbliższej przyszłości. - Bo widzisz: wpadłem na pewien zabawny pomysł~
Zdrowy rozsądek wygrał.
Dopiero wtedy odlepił się ze swojego posterunku, podźwigując się i odwracając na pięcie w stronę blondyna. Niby nie widział go niecałe 24 godziny, a już się wytęsknił za tą znajomą mordką. Poza tym Colette właśnie uśmiechnął się tak, jak przez 6 lat uśmiechał się za każdym razem, kiedy miał do zaproponowania interes życia, który będzie wart poświecenia swojego dobrego imienia dla jego realizacji.
- Yo, Aber. - zaćwierkał pokonując ten niewielki dystans między nimi i gapiąc się na niego z góry. - Pókim żyw nie wyjdę z podziwu skąd ty bierzesz energię, żeby wyściubiać nochal na zewnątrz i jeszcze dosiadać tej swojej ślicznotki. Padało? - uśmiechnął się, nie tyle sprośnie, co bardziej sprytnie. Ale dobitnie wyglądał, że nie zagaił rozmowy dla tego, żeby skupić się na omawianiu nieprzychylnej pogody. Wręcz coś kłębiło się w jego trzewiach i z każdym wydechem miało zamiar wydrzeć się z więzienia gardła.
Iiii... nie wytrzymał.
- Słuchaaj... nie nudzi ci się ostatnio? - oho, drżyjcie narody. Col pochylił się, opierając łapy po dwóch stronach głowy drugiego Puchona, na dystans, dzięki któremu ten nie musiał się czuć osaczony. Choć miał! Zacieszona gęba Smoka Katedralnego, wisząca nad nim nie zwiastowała spokojnych czasów w najbliższej przyszłości. - Bo widzisz: wpadłem na pewien zabawny pomysł~
- Aberacius Lovegood
Re: Pokój Wspólny
Pon Sty 19, 2015 10:31 am
O Aberaciusu trudno bylo miec zla opinie. Byl uprzejmy, pomocny, ale nie mozna bylo tez odmowic mu tej odrobiny szalenstwa. Ciagle pachnial cukierkami, bo zawsze mial ich przy sobie pelno. Niczym wielka, wesola wata cukrowa... Dziwak z wyboru. Czesto przejawial wzgledne obiawy normalnosci, co swiadczylo o tym, ze ja znal, choc odrzucal. Ludzie musieli po prostu zaakceptowac to, ze on lubi nazywac rzeczy po swojemu. Ze uwielbia slodkosci, ze nigdy nie dostosuje sie do nikogo.
Gdyby przezywal teraz krypto-masochistyczny dylemat podobny do tego, ktory mial teraz Collete, on wsadzilby dlonie w ogien bez wahania.
All we got is only one day
Ten sprytny blysk w oku kolegi z dormitorium za kazdym razem sprawial, ze Aberacius od razu sie usmiechal. Juz wyczuwal, ze tego po poludnia nie bedzie sie nudzil. Pomysly Cola byly nieraz genialne, zwlaszcza dla tego blondasa, ktory w ich wymyslaniu byl slaby. Wszystko co robil bylo kompletnie spontaniczne.
- Po prostu korzystam z energii poki mam jej dosc! Nie, nie pada... Wlasciwie to jest slonecznie, ale zimno. Zmarzlem jak cholera. - powiedzial. Lekko sie skrzywil, bo nawet mimo posiadania puchonskiego szaliczka bylo mu zimno i troche go przewialo.
Wyciagnal sie bardziej na kanapie, a na jego twarzy zakwitl niemal rownie sprytny usmiech co u Colette. Wietrzyl dobry plan...
- Dla Twoich pomyslow... Nudze sie zawsze! - a co tam, spokoj byl dla nudziarzy. Pomyly Cola w polaczeniu ze sponatycznymi reakcjami Aberaciusa tworzyly wyjatkowo ciekawa mieszanke.
Wyciagnal rece, przeciagajac sie, po czym niczym waz, tylko ze na plecach, zjechal z kanapy na dywan. Zanim przysiadl na przedkolanach jeszcze zrobil kilka przedziwnych fikolkow. Ostatecznie jednak w nic nie przywalil. Czyli pelen sukces.
- Zamienam sie w sluch.
Gdyby przezywal teraz krypto-masochistyczny dylemat podobny do tego, ktory mial teraz Collete, on wsadzilby dlonie w ogien bez wahania.
All we got is only one day
Ten sprytny blysk w oku kolegi z dormitorium za kazdym razem sprawial, ze Aberacius od razu sie usmiechal. Juz wyczuwal, ze tego po poludnia nie bedzie sie nudzil. Pomysly Cola byly nieraz genialne, zwlaszcza dla tego blondasa, ktory w ich wymyslaniu byl slaby. Wszystko co robil bylo kompletnie spontaniczne.
- Po prostu korzystam z energii poki mam jej dosc! Nie, nie pada... Wlasciwie to jest slonecznie, ale zimno. Zmarzlem jak cholera. - powiedzial. Lekko sie skrzywil, bo nawet mimo posiadania puchonskiego szaliczka bylo mu zimno i troche go przewialo.
Wyciagnal sie bardziej na kanapie, a na jego twarzy zakwitl niemal rownie sprytny usmiech co u Colette. Wietrzyl dobry plan...
- Dla Twoich pomyslow... Nudze sie zawsze! - a co tam, spokoj byl dla nudziarzy. Pomyly Cola w polaczeniu ze sponatycznymi reakcjami Aberaciusa tworzyly wyjatkowo ciekawa mieszanke.
Wyciagnal rece, przeciagajac sie, po czym niczym waz, tylko ze na plecach, zjechal z kanapy na dywan. Zanim przysiadl na przedkolanach jeszcze zrobil kilka przedziwnych fikolkow. Ostatecznie jednak w nic nie przywalil. Czyli pelen sukces.
- Zamienam sie w sluch.
- Colette Warp
Re: Pokój Wspólny
Pon Sty 19, 2015 5:22 pm
Nawet pomimo całej pozornej delikatności Colette, to nadal 'Puchońskie słoneczko' promieniało przy nim jaśniej, obsypywało ludzi cukierkami i zjednywało sobie coraz więcej przyjaciół, którzy nie mogli mu się oprzeć. Dlatego też Warp czerpał tyle przyjemności z nakłaniania go do (pozornie)złego i zganiania na ścieżkę złego kawalarza.
Machinalnie uśmiechnął się szerzej, kiedy dopieszczono mu Ego tym śmiałym oświadczeniem ze strony blondyna.
- Pochlebiasz mi, Zjawo Deserowa. - tak, zwykł go tak nazywać, kiedy miał wyjątkowo dobry humor i chciał pogłaskać go z włosem. Ugłaskać. Tak. Głównie ksywa ta opierała się na dziwnych wyobrażeniach Cola, krążących na około imaginacji Aberego, mieszkającego w wielkim pucharze z lodami. Wygryzłby tam sobie chłodną chatę w jednej z nigdy nie topniejących gałek i mieszk... dobra, dość. Mieli coś ważniejszego do obgadania.
Cofnął się niejako, dając temu śledziowi spokojnie i z kilkoma nieszkodliwymi uderzeniami, spłynąć na podłogę i popisać gimnastycznie poprzez udawanie człowieka bez kręgosłupa. Serio, przez te fikołki wychodziło nawet bardziej niż przekonująco.
A skoro miejsce na sofie się zwolniło, to Colette postanowił nie marnować czasu i usadzić na niej swój arystokratyczny tyłek; przy czym jedną nogę ułożył na podłodze, a drugą w kolanie przewiesił przez najbliższą poręcz. Poza tym, skoro już mógł, to kazał towarzyszowi chwile poczekać, aż się namyśli i sam sobie wszystko dokładnie poukłada. Smyrał się wtedy myślicielsko po brodzie i mruczał pod nosem.
- Ok. Smok Katedralny zawyrokował; ostatnio dawno nie zrobiliśmy niczego głupiego. Dlatego pomyślałem, że po tak długiej i hańbiącej dla naszej komedianckiej duszy przerwie: zrobimy coś WYJĄTKOWO głupiego. - zapauzował efektownie i poruszył ciemnymi brwiami dwa razy. - Chciałbym przenieść w naszym borsuczym domu 'prankowanie' i robienie psikusów na zupełnie nowy lewel! Mianowicie... grupowy. Chciałbym założyć jakiś mały, kameralny klub... nieoficjalny. Jakąś Chwalebną Triadę Komediantów. Czy może po protu Triadę... - znów nieplanowana przerwa na zamyślenie. Otrząśnięcie się tym razem przyszło wcześniej i prócz ruchów głowy, towarzyszył mu obronny ruch ręką. - Dobra, to na te chwilę mało ważne. Chodzi o to, że jego głównymi zajęciami byłoby robienie kawałów reszcie Hogwartu i kto wie, może nawet sobie nawzajem. Jedyną zasadą ma być to, że te kawały nie mogą być ani krzywdzące, albo jakoś namiętnie poważnie szkodzące. Czyli wszelki ukradziony artefakt w postaci... nie wiem... różdżki, części odzieży czy jakiegoś prywatnego przedmiotu, musi zostać zwrócony i okraszony przeprosinami. Zadania będą bardzo różne i przydzielane przeze mnie. Wiesz: prowadzilibyśmy jakąś pulę wymyślonych pranków, z których każdy wylosuje swój. Na razie za wypełnione zadanie nie byłoby nagród; no chyba, że uwzględnimy satysfakcję, ale pewnie z czasem coś wymyśle. No i może zebralibyśmy więcej osób. - mówił przejęty i ucieszony jak dziecko. Aż ruszał się na ten sofie, jakby coś non-stop kuło go w tyłek.
- Co myślisz?
Machinalnie uśmiechnął się szerzej, kiedy dopieszczono mu Ego tym śmiałym oświadczeniem ze strony blondyna.
- Pochlebiasz mi, Zjawo Deserowa. - tak, zwykł go tak nazywać, kiedy miał wyjątkowo dobry humor i chciał pogłaskać go z włosem. Ugłaskać. Tak. Głównie ksywa ta opierała się na dziwnych wyobrażeniach Cola, krążących na około imaginacji Aberego, mieszkającego w wielkim pucharze z lodami. Wygryzłby tam sobie chłodną chatę w jednej z nigdy nie topniejących gałek i mieszk... dobra, dość. Mieli coś ważniejszego do obgadania.
Cofnął się niejako, dając temu śledziowi spokojnie i z kilkoma nieszkodliwymi uderzeniami, spłynąć na podłogę i popisać gimnastycznie poprzez udawanie człowieka bez kręgosłupa. Serio, przez te fikołki wychodziło nawet bardziej niż przekonująco.
A skoro miejsce na sofie się zwolniło, to Colette postanowił nie marnować czasu i usadzić na niej swój arystokratyczny tyłek; przy czym jedną nogę ułożył na podłodze, a drugą w kolanie przewiesił przez najbliższą poręcz. Poza tym, skoro już mógł, to kazał towarzyszowi chwile poczekać, aż się namyśli i sam sobie wszystko dokładnie poukłada. Smyrał się wtedy myślicielsko po brodzie i mruczał pod nosem.
- Ok. Smok Katedralny zawyrokował; ostatnio dawno nie zrobiliśmy niczego głupiego. Dlatego pomyślałem, że po tak długiej i hańbiącej dla naszej komedianckiej duszy przerwie: zrobimy coś WYJĄTKOWO głupiego. - zapauzował efektownie i poruszył ciemnymi brwiami dwa razy. - Chciałbym przenieść w naszym borsuczym domu 'prankowanie' i robienie psikusów na zupełnie nowy lewel! Mianowicie... grupowy. Chciałbym założyć jakiś mały, kameralny klub... nieoficjalny. Jakąś Chwalebną Triadę Komediantów. Czy może po protu Triadę... - znów nieplanowana przerwa na zamyślenie. Otrząśnięcie się tym razem przyszło wcześniej i prócz ruchów głowy, towarzyszył mu obronny ruch ręką. - Dobra, to na te chwilę mało ważne. Chodzi o to, że jego głównymi zajęciami byłoby robienie kawałów reszcie Hogwartu i kto wie, może nawet sobie nawzajem. Jedyną zasadą ma być to, że te kawały nie mogą być ani krzywdzące, albo jakoś namiętnie poważnie szkodzące. Czyli wszelki ukradziony artefakt w postaci... nie wiem... różdżki, części odzieży czy jakiegoś prywatnego przedmiotu, musi zostać zwrócony i okraszony przeprosinami. Zadania będą bardzo różne i przydzielane przeze mnie. Wiesz: prowadzilibyśmy jakąś pulę wymyślonych pranków, z których każdy wylosuje swój. Na razie za wypełnione zadanie nie byłoby nagród; no chyba, że uwzględnimy satysfakcję, ale pewnie z czasem coś wymyśle. No i może zebralibyśmy więcej osób. - mówił przejęty i ucieszony jak dziecko. Aż ruszał się na ten sofie, jakby coś non-stop kuło go w tyłek.
- Co myślisz?
- Aberacius Lovegood
Re: Pokój Wspólny
Pon Sty 19, 2015 7:05 pm
Historia Zjawy Deserowej była ogromnym marzeniem Aberaciusa od kiedy tylko ją poznał. Kto by nie marzył o mieszkaniu w wielkiej kulce lodów na ozdobnym, szklanym pucharku. Nieraz obmyślał jak urządziłby taki domek. Na pewno gałka byłaby waniliowa, oblana karmelowym sosem i do tego ozdobiona odrobinką kolorowej posypki... A na to kawałki czekolady...
Marzenia są takie piękne i tak nieosiągalne! Od czasu tego pomysłu pracował nad zaklęciem, które pomniejszyłoby go do rozmiarów dostosowanych do takie lodowej kuleczki, niestety... Na razie skończyło się tylko na kilku niefortunnych wybuchach i podpalonych włosach.
Kiedy już w końcu udało mu się rozprostować te drewniane nogi, wdrapał się na kanapę i oparł się wygodnie, na koniec wypuszczają gwałtownie powietrze z ust. Tak, zmęczył się tym, a lataniem na miotle w zimnicy już nie!
To specyfika tegoż chłopaka.
Przyglądał się Colette'owi, chłonąc jego słowa jak wesoła, żółta gąbeczka. Ach, stanęły mu teraz przed oczami wszystkie cudowne żarty i żarciki, które mieli już na koncie. Luthias uważał, że znajomość z tym puchonem źle wpływa na blondyna, ale przecież bracia bliźniacy są właśnie po to, żeby ich nie słuchać! Zwłaszcza kiedy są tak nudni jak Luth...
Mimo to Aber nie zamieniłby swojego brata na nikogo innego, nawet na Cola (chociaż wolał nie mówić tego na głos, żeby nie złamać biedakowi serca.)
Chłopak spytany o opinię najpierw spokojnie przetwarzał fakty, po czym uniósł lekko dłonie na wysokość swojej brody, splótł razem palce obu rąk, a jego błękitne jak poranne, czyste niebo oczy zaświeciły się z blaskiem podziwu.
- Col, jesteś prawdziwym geniuszem!
Kawały robione przez Aberaciusa były... niezbyt wyrafinowane, zapewne z powodu jego podejścia do życia - kiedy coś wymyślił za dwie sekundy był gotów to zrobić i o konsekwencjach myślał najczęściej dopiero w trakcie wykonywania czynności, kiedy było już na to za późno.
- Jako połowa tegoż klubu nominuję Cię na jego szefa!
Marzenia są takie piękne i tak nieosiągalne! Od czasu tego pomysłu pracował nad zaklęciem, które pomniejszyłoby go do rozmiarów dostosowanych do takie lodowej kuleczki, niestety... Na razie skończyło się tylko na kilku niefortunnych wybuchach i podpalonych włosach.
Kiedy już w końcu udało mu się rozprostować te drewniane nogi, wdrapał się na kanapę i oparł się wygodnie, na koniec wypuszczają gwałtownie powietrze z ust. Tak, zmęczył się tym, a lataniem na miotle w zimnicy już nie!
To specyfika tegoż chłopaka.
Przyglądał się Colette'owi, chłonąc jego słowa jak wesoła, żółta gąbeczka. Ach, stanęły mu teraz przed oczami wszystkie cudowne żarty i żarciki, które mieli już na koncie. Luthias uważał, że znajomość z tym puchonem źle wpływa na blondyna, ale przecież bracia bliźniacy są właśnie po to, żeby ich nie słuchać! Zwłaszcza kiedy są tak nudni jak Luth...
Mimo to Aber nie zamieniłby swojego brata na nikogo innego, nawet na Cola (chociaż wolał nie mówić tego na głos, żeby nie złamać biedakowi serca.)
Chłopak spytany o opinię najpierw spokojnie przetwarzał fakty, po czym uniósł lekko dłonie na wysokość swojej brody, splótł razem palce obu rąk, a jego błękitne jak poranne, czyste niebo oczy zaświeciły się z blaskiem podziwu.
- Col, jesteś prawdziwym geniuszem!
Kawały robione przez Aberaciusa były... niezbyt wyrafinowane, zapewne z powodu jego podejścia do życia - kiedy coś wymyślił za dwie sekundy był gotów to zrobić i o konsekwencjach myślał najczęściej dopiero w trakcie wykonywania czynności, kiedy było już na to za późno.
- Jako połowa tegoż klubu nominuję Cię na jego szefa!
- Colette Warp
Re: Pokój Wspólny
Pon Sty 19, 2015 8:24 pm
Tak, otóż to. Aberacius był jego zjawą deserową - Col miał manierę przydzielania każdemu dobremu znajomemu jakiegoś wymyślnego 'drugiego imienia'. A fakt, że drugi Puchon tak dobrze przyjął to pieszczotliwe zdrobnienie działał nawet lepiej. Poza tym... Aber przyjmował wszystko, co samozwańcze smoczydło Colette sobie tam w swojej durnej dyńce obmyśliło. Choćby najdurniejszy, najbardziej niebezpieczny pomysł, który nie raz, nie dwa naraził ich dom na stratę punktów albo... faktycznie do tego doprowadził. Dlatego ten niepowtarzalny pomysł też przyjął tak, jak Wrap tego najmocniej pożądał. Bardzo pozytywnie.
Brunet, aż podniósł się, poprawił okulary i zaczął wydreptywać ścieżkę po Pokoju Wspólnym.
- Genialne, prawda?! Słuchaj, wiem początki będą trudne, ale może z czasem wzmocnimy szeregi! Zrobi się z tego armia porąbanych, ale nieszkodliwych kawalarzy! - gestykulował z ożywieniem, co chwile przystając, albo wznawiając marsz. - Mam już pomysł na logo! Ale... cholera, nie, nie możemy się pokazywać otwarcie. Musielibyśmy mieć jakieś miejsce spotkań! Jeśli oczywiście zrobi się nas więcej... Jezu, wyobrażasz to sobie?!ktoś gdzieś w Hogwarcie właśnie staje się ofiarą członka klubu, jaki wraca w glorii z dowodem na to, że wypełnił powierzone mu zadanie! Jak wojownik, w wojnie o wolność robienia ludzi w balona! - pod koniec jego głos nabrał wzniosłości i przystaną na baczność jak żołnierz; przykładając pięść do piersi.
Chwile tak stał, ale spuścił nieco z tonu i odetchnął, luzując postawę.
- Stary, jeśli to wypali... to będziesz musiał mi bardzo pomagać. Musisz być moją niepojętą w przydatności: prawą rąsią. - postanowił po raz kolejny w swoim życiu zrobić scenę i klęknął przed nim na jedno kolano, z wszelkimi honorami i uchwycił go za dłoń, kładąc na niej własną. - Rycerzu Aberaciusie Lovegood... czy uczynisz mi zaszczyt i pomożesz przeprowadzić nasze przyszłe jagniątka przez złowroga dolinę Hogwartu, pełną ludzi z brakiem dystansu do siebie... nie zważając na przeciwności w postaci nauczycielskiej reprymendy i wizji wiszenia na gaciach pod sufitem w męskiej toalecie? - wyglądał na śmiertelnie poważnego.
Brunet, aż podniósł się, poprawił okulary i zaczął wydreptywać ścieżkę po Pokoju Wspólnym.
- Genialne, prawda?! Słuchaj, wiem początki będą trudne, ale może z czasem wzmocnimy szeregi! Zrobi się z tego armia porąbanych, ale nieszkodliwych kawalarzy! - gestykulował z ożywieniem, co chwile przystając, albo wznawiając marsz. - Mam już pomysł na logo! Ale... cholera, nie, nie możemy się pokazywać otwarcie. Musielibyśmy mieć jakieś miejsce spotkań! Jeśli oczywiście zrobi się nas więcej... Jezu, wyobrażasz to sobie?!ktoś gdzieś w Hogwarcie właśnie staje się ofiarą członka klubu, jaki wraca w glorii z dowodem na to, że wypełnił powierzone mu zadanie! Jak wojownik, w wojnie o wolność robienia ludzi w balona! - pod koniec jego głos nabrał wzniosłości i przystaną na baczność jak żołnierz; przykładając pięść do piersi.
Chwile tak stał, ale spuścił nieco z tonu i odetchnął, luzując postawę.
- Stary, jeśli to wypali... to będziesz musiał mi bardzo pomagać. Musisz być moją niepojętą w przydatności: prawą rąsią. - postanowił po raz kolejny w swoim życiu zrobić scenę i klęknął przed nim na jedno kolano, z wszelkimi honorami i uchwycił go za dłoń, kładąc na niej własną. - Rycerzu Aberaciusie Lovegood... czy uczynisz mi zaszczyt i pomożesz przeprowadzić nasze przyszłe jagniątka przez złowroga dolinę Hogwartu, pełną ludzi z brakiem dystansu do siebie... nie zważając na przeciwności w postaci nauczycielskiej reprymendy i wizji wiszenia na gaciach pod sufitem w męskiej toalecie? - wyglądał na śmiertelnie poważnego.
- Aberacius Lovegood
Re: Pokój Wspólny
Pon Sty 19, 2015 9:23 pm
Słowo deserek pasowało do niego lepiej niż do kogokolwiek i, nie, wcale tym stwierdzeniem sobie nie schlebiał. On po prostu uwielbiał słodkości i zawsze miał przy sobie chociaż małą paczkę cukierków - a to Musy-Świstusy, a do karmelki, a to Kwachy, skrzydełka w cukrze. Dobrze, że lubił się ruszać i miał ku temu energię, bo pewnie te wszystkie słodycze zaraz zaczęłyby zmieniać się w tkankę tłuszczową, a tak przechodziły przez niego szybko, a ileż radości dawały!
Kawały sprawiały mu mnóstwo radości, nawet jeśli później miał przepraszać ludzi, którym to zrobił. Akurat bardzo łatwo mu wybaczano - wystarczył miły uśmiech, trochę słodkości (nie działało na nauczycieli, potwierdzona informacja). Zwykle do Colette je wszystkie planował, a Lovegood zajmował się ich wykonaniem. Nie miał z tym najmniejszego problemu, ba, uważał, że wykonywał najlepszą część kawału. I jeszcze nie został złapany ma gorącym uczynku, o dziwo. Może była to zasługa tej wrodzonej zwinności, którą wykorzystywał, kiedy grał w quidditcha?
- Znam pełno idealnych miejsc! Najlepiej gdzieś niedaleko, a jednocześnie tak, żeby nie skojarzyli tego miejsca z nami... Na pewno nie w lochach... - zamyślił się. Lovegood uwielbiał włóczyć się po pustych komnatach w Hogwarcie, ale na szczęście nie był tak dociekliwy, aby zaglądać do tych zamkniętych i zabronionych. Znalazł tysiące schowków, pustych sal, w ogóle nie zamykanych i nie nadzorowanych, do tego nieraz przechodził obok nauczycieli, kiedy się po nich włóczył i nikt nie zwrócił mu uwagi. Po prostu jeśli było otwarte, bo było dostępne.
Chłopak uniósł wzrok, przybierając poważny, zastygły wyraz twarzy i pozwolił mu ująć swoją rękę. Drugą ułożył na obojczyku, spoglądając w górę. Wyglądał jak wyciągnięty z teatru o bardzo, bardzo, BARDZO słabej grze aktorskiej.
- Colette Warp... Powiem teraz coś niezwykle szalonego... Tak! - na jego twarz wstąpił przesadzony zachwyt. Odsunął jasną grzywkę z czoła i ułożył dłoń na policzku. - Weź swój miecz, królu nieszkodliwych buntowników i pasuj mnie na swojego rycerza!
Kawały sprawiały mu mnóstwo radości, nawet jeśli później miał przepraszać ludzi, którym to zrobił. Akurat bardzo łatwo mu wybaczano - wystarczył miły uśmiech, trochę słodkości (nie działało na nauczycieli, potwierdzona informacja). Zwykle do Colette je wszystkie planował, a Lovegood zajmował się ich wykonaniem. Nie miał z tym najmniejszego problemu, ba, uważał, że wykonywał najlepszą część kawału. I jeszcze nie został złapany ma gorącym uczynku, o dziwo. Może była to zasługa tej wrodzonej zwinności, którą wykorzystywał, kiedy grał w quidditcha?
- Znam pełno idealnych miejsc! Najlepiej gdzieś niedaleko, a jednocześnie tak, żeby nie skojarzyli tego miejsca z nami... Na pewno nie w lochach... - zamyślił się. Lovegood uwielbiał włóczyć się po pustych komnatach w Hogwarcie, ale na szczęście nie był tak dociekliwy, aby zaglądać do tych zamkniętych i zabronionych. Znalazł tysiące schowków, pustych sal, w ogóle nie zamykanych i nie nadzorowanych, do tego nieraz przechodził obok nauczycieli, kiedy się po nich włóczył i nikt nie zwrócił mu uwagi. Po prostu jeśli było otwarte, bo było dostępne.
Chłopak uniósł wzrok, przybierając poważny, zastygły wyraz twarzy i pozwolił mu ująć swoją rękę. Drugą ułożył na obojczyku, spoglądając w górę. Wyglądał jak wyciągnięty z teatru o bardzo, bardzo, BARDZO słabej grze aktorskiej.
- Colette Warp... Powiem teraz coś niezwykle szalonego... Tak! - na jego twarz wstąpił przesadzony zachwyt. Odsunął jasną grzywkę z czoła i ułożył dłoń na policzku. - Weź swój miecz, królu nieszkodliwych buntowników i pasuj mnie na swojego rycerza!
- Colette Warp
Re: Pokój Wspólny
Pon Sty 19, 2015 10:25 pm
Niepowtarzalną zaletą tego słodkiego, złotego człowieka było to, że nie brał nigdy niczego do siebie. Nie przejmował się. Nie obawiał. I przede wszystkim: współpracował jak mało kto. Trzymali w tej szkole kontakt jak mało kto i rozumieli się bez słów - chociaż tych im wyjątkowo nie brakowało. Dlatego teraz aktorsko udał wzruszenie, które zaigrało szkłem na jego oczach i pociągnął udanie nosem.
Banda niepoprawnych kretynów...
- Tak, już! - podniósł się żywo i zaczął rozglądać szybko po pokoju. Nie, nic nie ma, żadnego miecza. Różdżka za krótka, noga od stołu za ciężka, drewno z kominka za gorące... Szybko: myśl, Col! Krawat.
Brunet chwycił za kawałek obowiązkowego, regulaminowego mundurka, noszącego barwy jego ukochanego domu i pochylił się na tyle, by długi kawałek materiału sięgał ramienia Deserowej Zjawy.
- Ja, Smok Katedralny, pasuję Cię tym oto puchońskim krawatem na Rycerza Borsuczego Stołu i nadaję ci tytuł Głównego Komedianta, trzymającego pieczę nad resztkami naszych przyszłych, bezmózgich zombiee... znaczy: podwładnych! Niechaj mi w tym dopomóż Bóg i Święty Graal. - ukończył tę niesamowitą inicjację prostując się i oddając mu honory.
A potem obrócił się na piecie i pacnął na kanapę obok, poprawiając krawat i spoglądając na Love'a zadowolony z siebie jak jakiś arystokratyczny paw.
- Teraz już zawsze to będzie wyglądać w taki sposób. Znasz kogoś, kogo moglibyśmy jeszcze w to wciągnąć? - zagaił wyciągając nogi przed siebie i prostując je na ziemi.
Banda niepoprawnych kretynów...
- Tak, już! - podniósł się żywo i zaczął rozglądać szybko po pokoju. Nie, nic nie ma, żadnego miecza. Różdżka za krótka, noga od stołu za ciężka, drewno z kominka za gorące... Szybko: myśl, Col! Krawat.
Brunet chwycił za kawałek obowiązkowego, regulaminowego mundurka, noszącego barwy jego ukochanego domu i pochylił się na tyle, by długi kawałek materiału sięgał ramienia Deserowej Zjawy.
- Ja, Smok Katedralny, pasuję Cię tym oto puchońskim krawatem na Rycerza Borsuczego Stołu i nadaję ci tytuł Głównego Komedianta, trzymającego pieczę nad resztkami naszych przyszłych, bezmózgich zombiee... znaczy: podwładnych! Niechaj mi w tym dopomóż Bóg i Święty Graal. - ukończył tę niesamowitą inicjację prostując się i oddając mu honory.
A potem obrócił się na piecie i pacnął na kanapę obok, poprawiając krawat i spoglądając na Love'a zadowolony z siebie jak jakiś arystokratyczny paw.
- Teraz już zawsze to będzie wyglądać w taki sposób. Znasz kogoś, kogo moglibyśmy jeszcze w to wciągnąć? - zagaił wyciągając nogi przed siebie i prostując je na ziemi.
- Aberacius Lovegood
Re: Pokój Wspólny
Sro Sty 21, 2015 4:58 pm
To akurat była prawda, Aberacius miał wielką zdolność nie przejmowania się tym, co ludzie o nim myślą. Ci, na których opinii mu zależało na pewno myśleli o nim tak, jak by tego chciał. Wszyscy z resztą to okazywali, spędzając z nim czas i okazując czystą sympatię, na co się odwdzięczał się po prostu poświęcając ludziom swoją pozytywną uwagę.
W czasie kiedy chłopak zdążył się zastanowić nad tym, co ma wybrać na swój miecz, Aberacius klęknął niczym prawdziwy rycerz na pasowaniu. Pochylił głowę, dumnie, a kiedy ceremonia zakończyła się, uniósł głowę i wziął głęboki oddech z udawanym zachwytem.
- Będę wypełniać swoje obowiązki wzorowo, to zaszczyt, Smoku Katedralny! - powiedział chłopak po czym znów posadził się na kanapie. Z kieszeni wyciągnął paczkę karmelków i zaczął zastanawiać się nad dołączeniem innych ludzi do ich klubu.
Właściwie to nie znał nikogo tak porąbanego jak oni dwaj. Zwykle spędzali czas razem albo w innych grupkach, nigdy jednak nie zdarzyło się, aby ktoś do nich na dłużej dołączył…
- Nie mam pojęcia, naprawdę…
W czasie kiedy chłopak zdążył się zastanowić nad tym, co ma wybrać na swój miecz, Aberacius klęknął niczym prawdziwy rycerz na pasowaniu. Pochylił głowę, dumnie, a kiedy ceremonia zakończyła się, uniósł głowę i wziął głęboki oddech z udawanym zachwytem.
- Będę wypełniać swoje obowiązki wzorowo, to zaszczyt, Smoku Katedralny! - powiedział chłopak po czym znów posadził się na kanapie. Z kieszeni wyciągnął paczkę karmelków i zaczął zastanawiać się nad dołączeniem innych ludzi do ich klubu.
Właściwie to nie znał nikogo tak porąbanego jak oni dwaj. Zwykle spędzali czas razem albo w innych grupkach, nigdy jednak nie zdarzyło się, aby ktoś do nich na dłużej dołączył…
- Nie mam pojęcia, naprawdę…
- Colette Warp
Re: Pokój Wspólny
Sro Sty 21, 2015 9:02 pm
Colette odetchnął i poprawił się na ogromnej kanapie rozsiadając się i zsuwając tyłkiem niżej, by oprzeć głowę o szczyt oparcia i wbić spojrzenie w sufit. Nie zwracał uwagi na słodycze, jakie wyciągnął kumpel, w końcu od berbecia czekoladki otaczały go w takich ilościach, ze dawno mu zbrzydły. Dlatego też można było spokojnie pochłaniać przy nim słodycze bez martwienia się o to, że trzeba się będzie kulturalnie podzielić. Bo w końcu nie ukrywajmy i nie wybielajmy się: nikt tego nie lubi.
- Cholera... ja też nie. Musze powiększyć moją siec wywiadowczą, założyć jakieś komedianckie podziemie i rozpuścić plotę o tym, że szukam gawiedzi do mojego szalonego cyrku. - parsknął i wsunął dłonie za kark wsłuchując się trzask palonego w kominku drewna. - Ale będzie ciężko.
Oj będzie; grunt na powstanie takiego kameralnego stowarzyszenia nie był ostatnio zbyt podatny. Ten cały Bal Bożonarodzeniowy, na którym nie był, awantura z gigantycznym wężem i ginący uczniowie.
Obrócił głowę w stronę blondyna.
- Słyszałeś, że znowu ktoś zginął? Znaleźli w końcu ciało? - mlasnął z dezaprobatą. - Oby ta sprawa nie przelała czary goryczy, bo moja matka się piekli, że jak tak dalej pójdzie, to siłą mnie stąd zabierze. Hogwart nie jest już bezpieczny. Ale nie chcę tego.
- Cholera... ja też nie. Musze powiększyć moją siec wywiadowczą, założyć jakieś komedianckie podziemie i rozpuścić plotę o tym, że szukam gawiedzi do mojego szalonego cyrku. - parsknął i wsunął dłonie za kark wsłuchując się trzask palonego w kominku drewna. - Ale będzie ciężko.
Oj będzie; grunt na powstanie takiego kameralnego stowarzyszenia nie był ostatnio zbyt podatny. Ten cały Bal Bożonarodzeniowy, na którym nie był, awantura z gigantycznym wężem i ginący uczniowie.
Obrócił głowę w stronę blondyna.
- Słyszałeś, że znowu ktoś zginął? Znaleźli w końcu ciało? - mlasnął z dezaprobatą. - Oby ta sprawa nie przelała czary goryczy, bo moja matka się piekli, że jak tak dalej pójdzie, to siłą mnie stąd zabierze. Hogwart nie jest już bezpieczny. Ale nie chcę tego.
- Aberacius Lovegood
Re: Pokój Wspólny
Czw Sty 22, 2015 2:19 pm
Pochłaniał powoli karmelki, bawiąc się przy okazji nimi w ustach. Nigdy nie był dobry w obmyślaniu planów, zdał się na Cola. Przez chwilę obserwował tańczące w kominku ogniki, a jego wzrok na chwilę stał się mętny. Cieszył się z tego, co się teraz działo. Będzie miał zabawę... Właśnie o to chodzi w młodości!
- Będzie, ale najtrudniejszy jest pierwszy krok. Najpierw poszukamy po Puchonach, może ktoś z innego roku będzie chciał... - mruknął. Atmosfera żartów trochę opadła, chociaż nadal była całkiem luźna. Nigdy nie miał się czym przejmować przy nim, był właśnie jednym z tych, którzy wiedzieli o Aberaciusu dostatecznie dużo, aby nie musieć go oceniać. Jego charakter, beztroski i miły bronił się sam.
- Ty serio nie wiesz? - spytał cicho, spoglądając na chłopaka z zaskoczeniem. - Przecież tą, która zginęła jest Liz. - powiedział cicho. Elizabeth zaginęła tej samej nocy, kiedy doszło do morderstwa, znaleziono jej różdżkę w miejscu zbrodni... To musiała być ona, nie było innych opcji. Nic dziwnego, że matka Colette'a mogła się niepokoić. Dziewczyna była w ich wieku... Do tego Puchonka. - Nie wiem jak zginęła, ale nie dziwię się, że wszyscy się boją...
- Będzie, ale najtrudniejszy jest pierwszy krok. Najpierw poszukamy po Puchonach, może ktoś z innego roku będzie chciał... - mruknął. Atmosfera żartów trochę opadła, chociaż nadal była całkiem luźna. Nigdy nie miał się czym przejmować przy nim, był właśnie jednym z tych, którzy wiedzieli o Aberaciusu dostatecznie dużo, aby nie musieć go oceniać. Jego charakter, beztroski i miły bronił się sam.
- Ty serio nie wiesz? - spytał cicho, spoglądając na chłopaka z zaskoczeniem. - Przecież tą, która zginęła jest Liz. - powiedział cicho. Elizabeth zaginęła tej samej nocy, kiedy doszło do morderstwa, znaleziono jej różdżkę w miejscu zbrodni... To musiała być ona, nie było innych opcji. Nic dziwnego, że matka Colette'a mogła się niepokoić. Dziewczyna była w ich wieku... Do tego Puchonka. - Nie wiem jak zginęła, ale nie dziwię się, że wszyscy się boją...
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach