Go down
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Wzgórze z widokiem na jezioro - Page 5 Empty Re: Wzgórze z widokiem na jezioro

Pon Sty 26, 2015 5:15 am
W zdecydowanej i przeważającej większości przypadków Colette Warp był optymistą. Wierzy, że w całym tym źle jest jakieś 'ale', jakiś mały, acz znaczący wyjątek. Jakieś szczęście, złota podkowa, czterolistna koniczyna, garniec złota na końcu tęczy. Jedynie, gdyby poznał całą historię Sahira przyznałby bez bicia... że ten miał wyjątkowego pecha. Wręcz zabójczo w nim zakochanego. Zresztą... nawet specjalne się temu pechowi nie dziwił, ale nie w tym rzecz: prostota, z jaką Puchon odbierał otaczający go świat nie dopuszczała do niego myśli, że Los może sprezentować komuś takie życie. Z tak mała ilością słodyczy dla zrównoważenia gorzkiego posmaku porażek, zawodu i bólu. Po takiej kawalkadzie ludzi, którzy nadszarpnęli chęci do zbliżeń u tego człowieka, nie dziwota, że droga do tego celu jest nie tyle co usłana cierniami, co wąska, śliska od krwi, z dwóch stron ozdobiona przepaściami i na dodatek podpalona. No i wali się od pierwszego kroku, jaki się na niej postawi. Aż nogi drżały na samą myśl. Zresztą, drżały i z innego powodu; o mało kieliszka nie opuścił tak gwałtownie przyciągnięty i zamarł kilka centymetrów przed twarzą czarnowłosego. Mimo otaczającego go chłodu, oddech miał wyjątkowo gorący. Jeszcze udało się młodemu zauważyć, że z takiej odległości nadal ciężko jest wyszczególnić źrenice na tle zupełnie ziemnej tęczówki. No i jeszcze zapewne ostry kieł sunący po dolnej wardze i gładko uginający jej blada poduszeczkę. Na dłuższa chwilę kompletnie wywiało mu myśli z głowy, ale o dziwo nie patrzył na wampira z wywracającym mu trzewia do góry nogami, przerażeniem. To było coś skrajnie innego.
Puszczony szybko poprawił kołnierz i uśmiechnął się nerwowo.
- Bardzo? Czyli potrafisz np: chodzić po alkoholu? - spytał głupawo w końcu siedząc pod dachem i tłumacząc, jak odpowiednio rozpocząć rytuał picia poprzez to karykaturalne ułożenie. - Marudzisz, dobrze wygląda~!
Nie wiedział na dłuższa metę czego ma się spodziewać po tej osobowości-mnogości. Kilka dni temu był ponurym, niebezpiecznym żniwiarzem, pod salą zaspanym outsiderem, a tu...? No proszę wesoły, ucieszony popijawą facet, który ma tylko problem z silnymi odruchami bezwarunkowymi. Było naprawdę ok; tak dobrze, że trzeba było to oblać. Col wypił duszkiem zawartość swojego kielonka i zaśmiał się, ocierając usta.
- I bardzo dobrze, ma się lać gryząco przez gardło i pokazywać, że żyjesz. Jak wódka nie wykręca gęby, to znaczy, ze masz alkoholowy problem. Albo, że jesteś studentem. - dokończył szybko i polał sobie drugi raz, poprawiając sobie "na drugą nóżkę".
Pozwolono mu też skosztować wyczarowanej ambrozji. O dziwo nie smakowała sztucznymi, wymuszonymi procentami (czego się obawiał) a wręcz wyszukanym smakiem swędział po dziąsłach i przyjemnie rozgrzewała w środku. Pierwsza butelka znikła w mgnieniu oka, w międzyczasie zaczął padać śnieg od którego byli bezpieczni pod drewnianym dachem. Col rozgrzany i rozgadany odpiął nawet płaszcz i wyzbył się grubego szalika. Oczy błyszczały mu od zadowolenia z podchmielonego już lekko stanu.
- Okej, mam dla ciebie zadanie dnia! Póki szlachetny język jeszcze dostatecznie ci się nie plącze. - zapowiedział, siedząc przodem do mężczyzny; już jakiś czas temu trochę się powiercił i siedział bokiem do paleniska, z drewnianym siedziskiem między nogami. - Chciałbym, żebyś wymówił moje nazwisko. Ale nie to obecne, to, które miałem przed zmianą.
Wyglądał dumnie jak nastroszony, mały pawik. A jego głos z miękkiej i zasobnej w kluchę w ustach angielszczyzny płynnie przeszedł na mocny, kanciasty i szeleszczący polski.
- Tomiczny.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Wzgórze z widokiem na jezioro - Page 5 Empty Re: Wzgórze z widokiem na jezioro

Pon Sty 26, 2015 5:36 am
Uwierzysz, że ten człowiek (człowiek?) o zimnej, konkretnej postawie realisty, przebarwionej pesymizmem przez to, jak życie go doświadczyło, również kiedyś był optymistą? Optymistą, który uganiał się za wszystkimi, byle tylko ich podnieść na nogi, kiedy się przewrócili, byle tylko ich pogłaskać, otrzepać im spodnie i nauczyć na nowo chodzić, jeśli taka była potrzeba, albo założyć opatrunek na bolące miejsca - niczego nie pragnął więcej, chciał tylko widzieć uśmiechy na twarzach innych, chciał tylko pomóc, chciał, żeby tym, o których walczył, stworzył ich własny, mały raj na ziemi - czy taka osoba może być zła..? Ta co oddaje wszystko, a w zamian jedyne, czego pragnie, to uśmiechu drugiej jednostki, do której dłoń wyciągnął..? Przecież nie chciał nawet, by jakkolwiek mu się odwdzięczali... To było bardzo, bardzo dawno temu - na tyle dawno, że można to wszystko nazwać fałszem, że nie dało się nawet minimalnego cienia w nim dostrzec... poniekąd. Jeśli tylko czyjeś życie znalazło się w zagrożeniu, to On, zamiast dobić, jak można by się po nim spodziewać, ratował, nie pozwalając tonąć... Nie, wokół niego nikt nie ma prawa przedwcześnie odejść z jego siostrą, dopóki naprawdę tego nie pragnął... lub dopóki to on tak nie złamał tej osoby, co jeszcze się nie zdarzyło... JESZCZE - słowo kluczowe, oj tak - trzymajcie się go jak ostatniej deski ratunku... lecz czy zabił..? Przecież do dziś jego dłonie cuchną krwią - odór niewyczuwalny dla nosa w gruncie rzeczy, ale zapach ten wyżarł się w jego mózgu i próbował się go zawzięcie pozbyć, jednak nic nie dawało rady... a nie chcecie wiedzieć, czego już próbował.
Naprawdę nie chcecie.
Owszem - nie dało się wręcz odróżnić tęczówki od źrenicy, magia tych oczu wykraczała poza możliwość objęcia jej umysłem - zdecydowanie nikt na świecie nie posiadał takich samych... Oczu, w których nie można się było przeglądać jak w zwierciadle, ponieważ były niemal doskonale matowe - pochłaniały blaski, odbicia... ledwo cokolwiek do nich docierało.
Czerń absolutna.
- W tym nawet nie próbowałem go pobić. - Przyznałeś bez bicia, bo rzeczywiście, nie pomyślałeś nad zaklęciem, które by to ułatwiło, a mogłoby być całkiem przydatne... Jebane, starożytne wampiry, ot co! - te nawet nie musiały się wysilać, żeby targać ze sobą różdżkę, a co dopiero mówić o konieczności wymyślania zaklęć! Robiły, co chciały, naginały rzeczywistość wobec swego widzi-mi-się... pewnie będziesz potrzebował paru stuleci, by dobrnąć do tego poziomu, o ile w tych czasach jest to w ogóle możliwe.
Jak wódka nie wykręca gęby... Ciekawe, jaki to był alkoholowy problem..? No cóż, o to już nie zapytałeś - wszak jaki mógłbyś mieć, co? Nie, nie powiem, że chlasz go od paru dobrych lat - co najwyżej od trzech, dość nałogowo, można to wręcz nazwać alkoholizmem, biorąc pod uwagę ilości i częstotliwość - ach, zbawienna twa głowa, która nie znała bólu kaca - zbankrutowałbyś, gdyby nie zaklęcie, które wynalazłeś, poza tym jak tutaj tyle alkoholu przemycać przed Filchem? Tak i zresztą teraz przyśpieszałeś picie, by dorównywać chłopakowi w jego nastroju - mówiąc wprost Nailah w zasadzie wypił pół whiskacza na raz - po tym, nie ukrywam, wzdrygnęło go - mimo wszystko krew w gustach wampirów miała słodki smak, zaś ten trunek baaardzo trudno było do słodkich zaliczyć - o wódce już nawet nie wspomnę!
- No dawaj. - Zamruczał - umościł się tak, by ognisko mieć przed sobą, a plecami opierać się o drewnianą ścianę zadaszenia - płomienie zawsze go wciągały... nie... to On pochłaniał te płomienie, wyłapywał każdy pojedynczy, by ich pomarańczowy blask tonął w tej otchłani - zapisywał taniec w pamięci, by potem móc go przywoływać go przed oczy za każdym razem, gdy zapragnie - miał tą siłę na całkowite oczarowanie go i obnażenie ze wszystkich myśli, zwłaszcza pod wpływem procentów.
Prychnął, wybuchając krótkim śmiechem, kiedy usłyszał to nazwisko.
- Co kurwa? - Zapytał, spoglądając na niego z rozbawieniem. - Chyba Cię popieprzyło, nie zamierzam łamać sobie na tym języka... - Mimo tego co powiedziałeś widać było po twoich oczach skupienie na tym, co usłyszałeś i próbie przyswojenia zupełnie obcego słowa, którego nie potrafiłeś do żadnego angielskiego przypasować - żadnego zagranicznego języka nigdy się nie uczyłeś, nie miałeś takich możliwości... - To... - Zaczął, marszcząc brwi i prychnął niczym rozdrażniony kocur. - Tojmajky... Tom... - Spojrzał na Coletta lekko rozkładając ręce, w jednej trzymając butelkę whiskey, z miną mówiącą jawnie: "what the kurwa fuck?!". - Co to w ogóle za nazwisko?!
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Wzgórze z widokiem na jezioro - Page 5 Empty Re: Wzgórze z widokiem na jezioro

Pon Sty 26, 2015 6:00 am
Cóż, nawet jeśli ta opowieść.... opowieść, wyrywki z pamięci Sahira, nie brzmiały zbyt przekonująco i prawdziwie, to nadal... nie można było powiedzieć o Nailah'u, że był zły i zepsuty do szpiku kości. A przynajmniej nie tym krótkim doświadczeniem Colette. W końcu siedział tu, pił, bawił się w najlepsze, nie robił nic groźnego prócz szczerzenia kłów i intensywnie udzielał się w rozmowie. I nie, to całe podsumowanie ich popijawy nie było wyzwaniem dla wampira, ale... pozytywnym nagrodzeniem jego starań. A jeśli się nie starał, to przynajmniej zahamowań w byciu prawdziwym dupkiem. Należy go na grodzić w przednim pędzeniu trunków w kilka sekund, bycie Jezusem Whiskey i dobrym, nie zjeżdżającym za szybko pod stół towarzyszem do picia.
- Niezły jesteś. - przyznał bez bicia podziwiając, jak kolejne łyki lądują w niewyobrażalnie pojemnym żołądkiem. Swoją drogą ich organizmy działały na zupełnie innych obrotach (o ile ten Sahira w ogóle jeszcze działał pod względem trawienia) i Cola już dwa razy natura wezwała w krzaki. Alkohol z żołądka palował i trafiał do coraz mocniej otumanionego umysłu. Ale nic to... pił dalej. Z tym, że teraz już dał sobie spokój z kielonkami i sączył po małym, wyważonym łyku z gwinta. Wódki nie dało się pić jak Whiskey, bez zwieńczenia połowy butelki automatycznym pawiem. Zwłaszcza w ognisko w celu jego lepszego rozpalenia.
Choć obecne nie było złe. Kilka ruchów ręką i uzyskali wynik, jaki mugole tworzyli przez prawie godzinę. Ogień syczał, a drewno postukiwało i co długi czas jakaś cześć jego konstrukcji zawalała się i posyłała kilka pomarańczowych iskier w górę.
- No daawaj... - podjudzał go, ruszając się tak, jakby szpilki podjadania kuły go w tyłek. Uwielbiał swoje nazwisko; a jeszcze bardziej uwielbiał, kiedy ludzie próbowali je tutaj wymówić; zawsze ich twarze wykrzywiały się zabawnie i nieomal się opluwali. Trzeba przyznać, że jego teraźniejszy towarzysz pierwszą próbę zaliczył z klasą. - Noo, no, dobrze ci idzie! Nie poddawaj się.
Zaśmiał się głośniej i wzruszył ramionami samemu, w ślad za rozmówcą, rozkładając ręce.
- Polskie. Tak polskie, że przejeżdża ci drutem kolczastym po gardle i zostawia krwawe ślady na jęzorze. - wysunął czubek języka spomiędzy różowawych warg. - Ale musieliśmy je zmienić, żeby ułatwić Anglikom komunikacje z nami... Choć nie powiem, że dużo bym oddał, by usłyszeć Panią Psor McGonagall wyczytującą moje pełne imię, żeby przydzielić mnie do domu. Ahhh... odebrali mi ta słodką satysfakcję...
Odstawił na moment butelkę, żeby wychylić się i połapać nieco śniegu na rękę. Płatki szybko topiły mu się w palcach.
- Poza tym; odezwał się. Twoje imię również jest bardzo egzotyczne; gdzie ma swoje źródło? - zagaił ciekawsko, spoglądając na niego zza okularów.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Wzgórze z widokiem na jezioro - Page 5 Empty Re: Wzgórze z widokiem na jezioro

Pon Sty 26, 2015 6:48 am
Pewna osoba mu zazdrościła jednej rzeczy - i była to chyba jedyna rzecz, jakiej można było mu naprawdę pozazdrościć - tego, że Nailah kompletnie nie przejmował się tym, jak inni na niego patrzą, nie przeszkadzało mu to, że spowiadali zdrowaśki, kiedy przechodził obok, że rozstępowali się przed nim, kiedy ludzi mijał, że nikt nie miał odwagi się do niego odzywać - był po prostu sobą. Za każdym razem, nawet nie wiadomo, jakby się ześwirowany wydawał, choćby nie wiadomo, jak osoby sądziły, że to do niego nie pasuje - on po prostu robił swoje i kierował się swymi wewnętrznymi impulsami, tymi często pierwotnymi akceptując swą wampirzą naturę, nie bał się szczerzyć kłów, wręcz robił to premedytacyjnie, bo przecież krwiopijcy potrafili zębiska cofać, nie bał się skrzywionych spojrzeń, że nosi na kurtce naszywki antychryścich zespołów - generalnie miał teoretycznie wszystko i wszystkich w poważaniu... ale z drugiej stronie było to zdecydowanie zbyt wielkie generalizowanie.
- Wampiry nie mają czegoś takiego jak trawienie, wszystko jest bezpośrednio rozprowadzane do krwi, przy czym wszelakie trucizny, środki odurzające, działają przynajmniej o połowę słabiej słabiej... PRZYNAJMNIEJ. - Zdecydowanie podkreślił to słowo - chociaż musiał przyznać, że jego alkohol przy tym tempie też uderzał już w głowę. - Kiedyś ugryzł mnie wąż jednego Ślizgona, którego jad zabijał w parę sekund... Cóż, ja żyłem i miałem się dobrze przez następne 5 minut. - Masz to teraz bardzo dokładnie zobrazowane, drogi Colette, jak to działa - bo czym się alkohol różnił od trucizny? Tym, że atakował umysł, a nie konkretne narządy, fakt, dlatego też Nailah nie był całkowicie trzeźwy, a już przyjemnie odprężony, już z przyjemnym szumem w głowie i znieczulonym podniebieniem - i bardzo lubił ten stan. A picie z kimś... to było trochę jak dawne czasy... Jak czasy, kiedy nie spędzał wieczności samotnie.
Teraz przyszła pora na zwolnienie tempa, bo też i nie było potrzeby już szalenie lecieć w przód - prędzej by alkoholu zabrakło i nie byłoby czego sączyć... a i lepiej, byś za daleko zabrnął, bo nie bardzo wiedziałeś, jakbyś się zachował zupełnie wcięty i to przy kimś, kogo w zasadzie nie znałeś, a kto ot tak zdecydował się, by się z tobą napić... I był naprawdę przyjemnym towarzyszem - towarzyszem, który sprawiał, że... było naprawdę wesoło. Paradoksalnie wkradało to jakiś cień do twego serca, jakąś gorycz, śmiech wydawał Ci się nienaturalny, cała ta sytuacja zbyt abstrakcyjna... ale dlaczego miałbyś się nie bawić? Czemu nie korzystać z tego, że akurat dziś jest dobrze - pośrednio trudno, kiedy na drugiej stronie medalu twe myśli błądziły na pytaniu: Cóż za pecha Ci zezwiastowałem, Colette? Czego ode mnie chcesz? Już został ten temat przewałkowany, Ja wiem, Colette, odpowiedziałeś Mi - narratorowi, który ułatwiał temu Czarnemu Kotu skakanie z płotka na płotek, by mógł chodzić, gdzie go łapy zawiodą i gdzie będzie miał ochotę, ale sam Kocur tego nie wiedział - tak jak i nie wiedział, czy w zasadzie już miał ochotę Cię atakować - w tym momencie mu to minęło, ponieważ zapewniłeś mu rozrywkę - poddał się jej i uległ twoim regułom - pozwolił się pogłaskać po łbie z włosem, ale jak każde dzikie stworzenie w każdym momencie może odgryźć Ci rękę, jeśli tylko coś mu się nie spodoba - przyszedłeś tutaj w pełni tego świadomy, mimo tego - jesteś, tańczysz ze Śmiercią i całkiem nieźle się bawisz, nawet ośmielasz się go prowokować, nie boisz się... Ty go nagradzasz, a On Ciebie, na swój sposób.
Podarował Ci życie - te fizyczne nie było szczególnie zagrożone... darował Ci męki psychiczne, na które już wystawiał pazury, chcąc wydrzeć Ci duszę siłą, by rozszarpać ją na kawałeczki - i ponadto poddawał się zabawą i twojemu nastrojowi, który wokół roztaczałeś, bo dlaczego nie? Ten Czarny Dzień był dobrym żartem.
Żartom nie można ufać.
Świadomości, Dzika i nieokrzesana Nocy - śpijcie teraz... Nie jesteście Waszemu Władcy potrzebne w tej chwili.
- Tomaj... Tomky... - To zdecydowanie było łamanie języka, ale jednocześnie coś, czemu Nailah mimo swojego zdecydowanego zaprzeczenia poddał się chętnie, bo czemu by nie? - wyzwanie, a Ty w końcu uwielbiasz wyzwania, zwłaszcza takie, na którego końcu czeka pewnego rodzaju satysfakcja i nauka czegoś kompletnie nowego... chociaż nie wątpiłeś, że nie uda Ci się tego wymówić w pełni - szukałeś jedynie w swoim umyśle odpowiedniego zlepku liter, które by to zastąpiły - niestety nic Ci nie pasowało. - Tomic? - To też nie było to! - Wygrałeś angielski jak dla mnie. - Proszę bardzo - masz uszanowanko i toast od samego Nailaha, który dał chwilowo przynajmniej za wygraną, jeśli o te próby chodzi. - Dobry sposób na torturowanie - posadź delikwenta i karz mu wymawiać swoje nazwisko - bezcenne. - Pół żartem, pół serio, no nie, Nailah? - Całe szczęście, cała szkoła by potem pewnie z Ciebie lała. - Wymruczał, cofając z Ciebie spojrzenie, by powrócić nim do ogniska i tych słodkich, kojących jego duszę płomieni - dobry nastrój częściowo z niego uleciał, ale nie zastępowała go złość, to było coś znacznie bardziej... melancholijnego. Coś, co dawało jasno znać, że przez głowę czarnowłosego przetacza się bardzo, bardzo wiele różnych myśli, że analizuje... A aktualnie analizował wszystko, co od Warpa tego dnia usłyszał, każdą jego emocje, każdą mimikę... Masz jeszcze bardziej przesrane tylko dlatego, żeś trafił, drogi Col, na osobę, której niewiele umyka, nawet jeśli wydaje się być zainteresowana tylko sobą i w sumie nie widzi nic - on widział, zawsze widział, został stworzony do roli obserwatora i zawsze nim był... Zapewne też dlatego tak dobrze mu szło w grze w Pokera. Zazwyczaj już po pierwszym spotkaniu wiedział, z kim dokładnie ma do czynienia, nawet jeśli nie znał jego historii, to już na wylot znał przynajmniej jego cechy główne, ze wszystkich drobnych gestów, ze wszystkich drobnych, pojedynczych spojrzeń, które zamieniał w kawałki puzzli, a z których potem układał zadowalający go obraz. Ale może też to pewien rodzaj wyróżnienia, albo wpływ alkoholu, który go baaardzo uspokoił i odebrał całą gwałtowność - zamieniał go z drapieżnika w kogoś ponurego, w kogoś, kto pochylał się właśnie do płomieni i wpatrywał w nie, jakby już dawno go tutaj nie było.
Kogoś znużonego - i wcale nie przez to, że ten alkohol był pity.
- Twój akcent... Nie masz zagranicznego akcentu. - Potrzebowałeś tej wiedzy, by wreszcie mieć ten jeden puzzelek, którego ci brakowało - i jak zawsze nie zapytałeś wprost, o co ci chodzi, wymijająco, prowokująco, by rozwinąć myśl - lubiłeś słuchać o innych, problem był w tym, że... nie lubiłeś mówić o sobie. Dlatego też na następne pytanie zareagowałeś lekkim skrzywieniem się... I wkurwiłbyś się ostro... ale alkohol. Ale alkohol i ten nastrój, który na wkurwa Ci nie pozwalał. - Mam arabskie imię. Sahir oznacza: Czuwający. - Prosto, krótko i na temat - Kiedy ktoś Cię o to pytał były dwie możliwości w nastroju obecnym - zmanipulujesz rozmową tak, by przeszła na inne tory, lub odpowiesz, tak o, bez żadnych spin - jak teraz.
Zerknąłeś na Coletta, który wyciągnął dłoń, by złapać płatki śniegu - dawno nie padało, ostatnio pogoda była dość słoneczna - zresztą tobie to pasowało, nadal nie przepadałeś za słońcem, raziło Cię, wciąż czułeś się lepiej, gdy niebo zaciągnięte było chmurami... a najlepiej nocą - ale wtedy też najłatwiej było o utratę panowania nad sobą... ba! - przecież ty nawet nie bardzo starałeś się tą kontrolę uchować!
Taak, obserwujesz Coletta i badasz go - oj badasz bardzo intensywnie, decydując się, że mógłbyś zrozumieć - przynajmniej zanim go odepchniesz i pozwolisz, by tak, jak wszyscy, oglądał twe plecy - nadal potrafiłeś być zbyt słaby, nadal miałeś wielką skłonność by wracać do tych, którzy rozmawiać z tobą chcieli i którzy nie wystraszyli się przy pierwszym zetknięciu z twą osobą - to złe, to bardzo złe, bo nie chciałeś nikogo do siebie przywiązywać, ani sam nie chciałeś się przywiązywać, zaś wiedziałeś, jak zgubny wpływ masz na psychikę ludzi, jak paskudną trucizną jesteś - sam chcesz nią być... Choć czy na pewno?
Gdybyś mógł wybrać, to cofnąłbyś się do czasów, kiedy chciałeś tylko podawać dłoń potrzebujących i wiecznie byłeś uśmiechnięty, bo choć było ciężko, to miałeś wokół siebie osoby, którym ufałeś - jednak tego czasu cofnąć nie możesz. Nie możesz też zapomnieć - ze swą naturą wszystkiego byś dociekał i cierpiał na nowo - teraz przynajmniej masz swoją zbroję i przynajmniej wiesz, czego chcesz - a chcesz zostać sam i połączyć się z nieskończonością, kiedy nadejdzie odpowiednia chwila.
- Czujesz to? - Zapytał cichy głos Sahira, tak, nagle, przerywając cisze, która zapadła - kochałeś ciszę, kochałeś milczeć, kochałeś rozpływać się w niej z kimś obok... Przecież to ona właśnie łączyła najbardziej. - Czujesz nieskończoność? - Niewielu potrafiło to poczuć, a Ty sam... od bardzo, bardzo dawna nikomu nie zadałeś tego pytania.
Bardzo ważnego pytania, które kierowało całym Twoim życiem.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Wzgórze z widokiem na jezioro - Page 5 Empty Re: Wzgórze z widokiem na jezioro

Pon Sty 26, 2015 10:42 pm
Rzeczywiście, posiadanie zdania innych głęboko i szeroko było niewątpliwie ogromną zaletą w tym świecie, kiedy większość tylko czeka aż się potkniesz. A jeśli nie potykasz się przez odpowiednio długi czas i przesz dzielnie przed siebie, oni z chęcią pomogą ci dotknąć dna chociaż na setne sekundy - męczarniami fizycznymi albo psychicznymi. Z czego te drugie nierzadko były dużo skuteczniejszą torturą. W odróżnieniu od Sahira, Colette tylko udawał; mniej lub bardziej przekonująco udawał, że ma krytykę gdzieś. Że chce być z kimś i nie da się złapać we wnyki depresji na coś tak łatwego jak plotki, przytyki, wiązanki albo zazdrość. A potem wracał wieczorem do dormitorium, kładł się i pozwalał, żeby te wszystkie bzdurne myśli obsiadały go jak muchy i utrudniały spokojny oddech. Tak, Krukon miał ogromną zaletę w postaci tej zbawiennej bariery, która pozwalała mu jeszcze egzystować i poszczycić się pewnością siebie w szkole, w której jest autentycznie napiętnowany. Na szczęście teraz byli poza budynkiem i poza publiką, i sam Nalah mógł uzupełnić braki wiedzy o wampirach, jakie posiadał Colette.
- To by tłumaczyło dlaczego na śniadaniu odsypiałeś, a nie pałaszowałeś. - w sumie nie było czemu sie dziwić, pił krew. Miał pić krew. I tylko ją, bez zagryzania cheesburgerem z dużymi frytkami i Coca-colą. Tak byłoby za łatwo, utraciłby połowę tego urzekającego tragizmu, jakim osłaniał się przed rzeczywistością. - Czyli... trucizny nie działają jak na innych? Alkohol też? Farciarz... A regeneracja? Wylizujesz się z ran szybciej niż ludzie, czy to mit? Mit jak czosnek, brak odbicia w lustrze i spanie w trumnie wypełnionej ziemią ze swojej ojczystej ziemi.
Oh, błysnął wiedzą. Colette taki genialny, doprawdy.
- A po tych pięciu minutach co się stało? - zainteresował się, w końcu Sahir nie powiedział "ale przeżyłem!", tylko, że cośkonkretnego się stało po upływie dopiero 5 minut. Swoją drogą, powinien go więc przestrzec przed Kawałkiem...? Był na 5 miejscu na liście najbardziej jadowitych węży, ale był łagodnym i spolegliwym zwierzęciem. Nie zdarzyło się, zeby kogoś zaatakował i Warp miał nadzieję, że w przypadku Nailaha będzie tak samo. W końcu Puchon nie chciał stracić węża.
Wspaniale, że nachodziły go teraz takie myśli, po prostu świetnie. Łyknął wódki jeszcze raz i odkaszlnął niezadowolony - ta trucizna zdążyła ogrzać się nieco w jego rękach, a wtedy wykręcaął gebę jeszcze mocniej. Musiał na nowo zakopać ją w piachu więc oderwał się na momet od nagrzanej łąwki, żeby przejść sie za granicę daszku i uzbierać nieco śniegu. Był mokry... idealny do walki na śnieżki. Z Nailahem. Trzeba by być samobójcą. Ale dla schłodenia wódki było idealne. Ba wręcz, kiedy wracał już wydawał się być rozkosznie zadowolony ze swojego pomysłu i ulepił ze śniegu swoisty cooler i włożył do niego butelkę - jak jakieś drogie, kilkusetletnie wino. Chwiał się już lekko przy każdym ruchu, nie wyważał posunięć z właściwą sobie ostrożnością i był nieco ociężały, ale niesamowicie odprężony. Tym samym też zdecydował, że zrobi sobie małą przerwe, bo dobrze wiedział, że to,co dotychczas wyił jeszcze go porządnie nie trzepnęło. Nie tak, ja już niedługo miało, aż już wywoływało ciarki w lędźwiach i mrowienie w palcach - miał ciepłe dłonie, a to nie zdarzało się często. No i nie miał tych ceglastych wypieków na policzkach, a ledwie lekko zamglony wzrok, który wbił łagodnie w rozmówce. Czuł, że mógłby naprawdę polubić Sahira w jego obecnym stanie, kiedy groźba utraty życia była gdzieś z tyłu i najprawdopodobniej poszła spać. I miał przed sobą rozleniwionego, mruczącego gardłowo kocura, który dostał się na szczyt gorącego pieca i mrużył z zadowoleniem czarne oczy, nie zwracając już nawet uwagi na myszki, które kotłowały się na podłodze. No i tą jedną, jaka wspinała się na górę jego śladem. Tak mogło zostać. Dziś był w końcu dobry dzień, dobrze się zaczął i Colette dołoży wszelkich starań, żeby tak samo się skończył - nie miał zamiaru psuć zalążku pozytywnych relacji, jakie ich łączyły i ani widmo Śmierci, ani niewiedza Sahira, ani samo niezdecydowanie Smoka Katedralnego (co to właściwych powodów jego działań w tej materii) nie mogło mu przeszkodzić. Teraz, w tym stanie, całe te złe macki, ciężka aura i oddech Siostry Sahira było jak groch o ścianę - brunet był zupełnie nieczuły na astralne bodźce i zahartowany, najzupełniej odporny. Quasi-niebezpieczeństwo zginęło zalane potokiem miodu. Bo jak inaczej można to nazwać? Było coś rozkosznego w tym, że wampir honorowo podjął się wyzwania i długo nie odpuszczał, walcząc z obcym słowem obcego, niegościnnego i twardego języka z taką mnogością wykluczających się nawzajem zasad ortografii i wyjątków, że plasował się w szczytach listy najtrudniejszych na świecie.
Brunet wpatrywał się w męczącego jeszcze dłuższą chwilę towarzysza i usiadł z powrotem na swoje wygrzane tyłkiem, miejsce.
- Kiedyś ci wyjdzie. Jeszcze nikomu tu nie wyszło, ale ty na pewno dasz radę. - pokrzepił go, wierzac w Nailaha jak zapatrzone weń dziecko. A nawet mimo braku szybkiego komentarza odnośnie bezcennych pomysłów na nowe tortury, doceniał humor rozmówcy. - Możemy sprzedać ten pomysł władzom Azkabanu. Wtedy z miejsca czarodziejom odechce się łamać prawo.
Czyżby to zapach łatwego sposobu na zarobek? Może, może...
- Tak sądzisz? Śmialiby się? - poruszył się leniwie i usiadł na ławce po turecku, przygarbiając się i sięgając do swojego śnieżnego coolera, żeby oderwać od niego niewielki fragment jego misternej budowy. - Nie istotne. Lubie to nazwisko, lubie, kiedy inni próbują je wymówić. Może to nic takiego, ale jednak i twoje imię i nazwisko w jakiś sposób do ciebie przyrasta, określa... tak jak ciebie. - skinął w jego stronę z szacunkiem. - Zmiana go sprawiła, że odebrano mi jakiś mały, ale bardzo przyjemny bibelot i postarano się, żebym był tym, kim nie jestem. Colette Warp różni się nieco od Colette Tomicznego. Sahir Nailah z innym nazwiskiem też już nie byłby sobą.
Tak, wiedział, ze przejmuje się głupotami, że bez sensu mnoży problemy i za bardzo przywiązuje się do rzeczy, które może stracić. Ale chciał chociaż trochę przybliżyć rozmówcy przyczynę dla której się tak zachowuje i jak docenia to, że Kocur w ogóle podjął się próby nazwania rzeczy (osoby...) po jej prawdziwej nazwie.
Puchon skupił się na niewielkiej, śnieżnej kulce, jaką lepił w palcach z fragmentu śnieżnej rzeźby.
- Bo urodziłem się i wychowałem w Anglii; chcąc nie chcąc przesiąknąłem tutejszymi tradycjami, sposobem mówienia, zachowaniami i tą specyficzną kluchą w ustach, która sprawia, że nasz akcent jest bardziej brytyjski, flegmatyczny. Idealny do popołudniowej herbaty. Ale ojciec zawsze dbał, żebym nie zapomniał o korzeniach i w moim domu, kiedy zamykaliśmy drzwi i odcinaliśmy od ruchliwych, angielskich ulic, była typowo polska atmosfera. Zadbałem o to, by wyraźnie zarysować granicę pomiędzy jednym i drugim językiem.
Chwalił się? Brzmiał jakby się chwalił; bardzo cicho i niepewnie, jakby z naturalną skromnością. Miło mu było, że ktoś zauważył. Po dwóch dniach rozmowy - innym nie wystarczyło 6 lat. Aż cały miód w ustach Colette zrobił się bardziej lejący.
Czuwający, hm? Tak, Sahir nie byłby tym samym człowiekiem bez swojego imienia. Nawet jeśli Colette już dobrze wiedział jak będzie do niego mówił w ramach zamiany. Sam wampir też niedługo się dowie. Póki co ciężko było stwierdzić, czy rozjuszy to tego nieprzewidywalnego mężczyznę, dlatego celowo omijał ten temat. Do nazwiska też się nie przyczepił - czuł, że wyczerpał już limit intymnych pytań na dziś. Poza tym znalazł się inny temat, jakby ważniejszy i kompletnie nieoczekiwany. Aż w pierwszej chwili Col spojrzał pytająco na rozmówce i zawisła pomiędzy nimi chłodna cisza. Waga tego pytania była aż namacalna i zdawała się być wyjątkowo dla Sahira istotna... jakby odpowiedź miała zaważyć nad tym, jak skończy się to spotkanie. Dlatego dobór odpowiedzi i odpowiednie wystosowanie własnego zdania zajęło Colette dużo więcej czasu, jakby opadła jego swoboda i musiał ruszyć wszystkimi trybikami. Ciekaw był tylko, czy Sahirowi spodoba się to, co usłyszy...
- Nie tutaj. - odparł w końcu patrząc tylko na coraz mniejszą i coraz bardziej zbitą kuleczkę śniegu, którą przetaczał z jednej ręki do drugiej. - Tutaj na Ziemi, w przyrodzie wszystko jest skończone; tylko matematyka daje nam podczas obliczeń niewymierne wyniki. A w praktyce? Skończona jest ilość ziaren piasku na plażach, kropel wody w morzach i oceanach... Wszystko jest dopięte na ostatni guzik i nic w przyrodzie nie ginie - jedynie się zmienia. - zmiażdżył kulkę w palcach, tym samym przyczyniając się do gwałtownego przyspieszenia tempa jej znikania. - Jedynie wiedza i głupota tutaj są nieskończoności najbliższe. Pozostaje tylko spór; które bardziej,
To nie był rodzaj pijackiej filozoficznej rozmowy, do której był przyzwyczajony. Zwykle już mocno podchmieleni kumple uwieszali mu się na ramieniu i pytali zafrasowani: "Ej, Col! Jeśli włożę palec do d*py krowy, to które z nas będzie miało "palec w dupie" bardziej...?". Nigdzie tam nie było miejsca na nieskończoność. I dopiero tu, pod naporem melancholijnego spojrzenia Sahira, Colette zmuszano do odsunięcia się od rozmyślania nad tym, komu jest gorzej w takiej sytuacji: jego kumplowi czy krowie, i zajęcia się bezmiarem wszechświata.
- Dlaczego mnie o to pytasz? - zapytał w końcu, nie podnosząc głowy, jakby z umorem maniaka nie chciał przegapić chwili, w której jego śnieżna zabawka w całości się upłynni.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Wzgórze z widokiem na jezioro - Page 5 Empty Re: Wzgórze z widokiem na jezioro

Pon Sty 26, 2015 11:44 pm
Właśnie 0 jesteś słaby, Colette, jesteś bardzo słaby i ten Kot wyczuł to od razu, kiedy tlyko wszedłeś mu pod nogi, gry On rozkładał szeroko swe potężne skrzydła, by rzucać cienie na ludzi - wiesz, ludzi takich właśnie, jak Ty - jednak zachciałeś być kimś więcej, wyłonić się spośród szarego tłumu, który dla czarnowłosego był jednakowy, którego nie dostrzegał (nie, to tłum nie chciał być dostrzegany, Otchłań widziała wszystko) i z którym się nie zadawał - panowała wspólna zasada, chociaż nikt jej nie spisał, że nikt nie wchodzi tobie w drogę, a Ty nikomu pecha nie będziesz zwiastować. Wszak coś takiego jak siła psychiczna (psychika Nailaha była stalowa) wyczuwalna jest już z daleka - i dziwisz się, i gniewa, i nie rozumiesz, dlaczego Czarny Kot nie ma Ciebie szacunku, miły chłopcze? Jesteś dla niego przedstawicielem pewnego rodzaju niewinności, pewnego rodzaju słodkiej głupoty, która powinna trzymać się z niego najdalej jak powinna, jeśli nie chce ujrzeć świata takiego, jakim jest naprawdę, jeśli nie chce poczuć Śmierci na własnym ramieniu i zacząć ją wyczuwać wszystkimi zmysłami - po części go to bawiło, po części chciał takich jak Ty uchronić, po części zmiażdżyć, żebyś właśnie zatonął tam, gdzie On już pływał swobodnie - wiesz, pewna szalona Ślizgonka powiedziała kiedyś bardzo mądre słowa, że Topielca nie da się utopić - wszak to On wciąga pod wodę i uśmiecha się tuląc do zgniłej piersi kolejne ofiary.
Nadal były jednostki, które wyprzedzały Cię o dwa kroki do przodu - w jakiś sposób wcale Cię to nie drażniło.
Pokiwałeś głową na potwierdzenie jego wysnutych przypuszczeń i jednocześnie poparcia swych słów, któreś wypowiedział ledwo chwilę temu, no a zarazem potwierdzenie tego, że alkohol działał inaczej - albo raczej nie inaczej, tylko słabiej, dlatego też piłeś więcej - paradoks, ponieważ w sumie obojętnie, ile będziesz ćpał, palił, czy też chlał, to nigdy od tego nie umrzesz - wampirom nie groziły ludzkie choroby, ponieważ ich organizm ulegał automatycznej regeneracji po wypiciu krwi - czasem trwało to dłużej, czasem krócej, ale zawsze wracał do pierwotnej, doskonałej formy.
- Taa... ale jeśli nie piję regularnie krwi, rany w ogóle potrafią się nie goić. Z drugiej strony nie grozi mi też wykrwawienie się. Co najwyżej kilkuletnia śpiączka w najgorszym wypadku. - Tak, mów mu jeszcze, co ci odbiło, żeby się z tego spowiadać? - z jakiegoś powodu nie odczuwałeś nawet najmniejszej potrzeby robienia z tego tajemnicy - niech chłopak wie, jak można, jak nie można zabić wampira, niech wybije wszystkie, może ubzdura sobie w tej durnej, ale wesołej głowie i inteligentnej (nie, to się według niego wcale nie wykluczało), której obecność polubiłeś, że zostanie łowcą wampirów, ot co..? Byłoby dość zabawnie wyhodować sobie największego wroga - aktualnie posiadałeś tylko jednego i to takiego, który nie stanowił dla Ciebie żadnego zagrożenia - mogłeś mu rozkazać, żeby się zabił i to zrobi - to byłoby zbyt proste, to byłoby mało ciekawe, dlatego zamiast po Mungu udać się do niego i go zabić, wróciłeś do Hogwartu i... czekałeś! Prawdziwy Władca, co się zowie, co zamiast zająć się sprawami poddanych, za bardzo się nudzi, by porządkować chaos - niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba!
- I zgadza się, te wszystkie krzyże, woda święcona, itepe to mit... Wiem, że większości trudno nas nazwać ludźmi, ale nam też bije serce i nie jesteśmy szalonymi bestiami... - Powiedział ten, który aż zanadto tracił nad sobą kontrolę i potrafił wściekać się o byle co, a to kończyło się... to czasem kończyło się tak, jak ostatnio nad jeziorem - groźbą śmierci. Kyohei miał szczęście, że uniknął Avady przez Ciebie rzuconej i Ty też miałeś farta - gdyby ktoś znalazł kolejnego trupa... oj zaczęłoby się śledztwo. A jeszcze gorzej by było, gdyby ktoś Cię zobaczył. Już nie mógłbyś wszystkiego zwalać na Władcę Nocy - czyli Nightraya... O la Boga, przecież sam żeś awansował z byle Księciulka na Władcę... Nadal średnio to do Ciebie docierało i szczerze? - nawet nic go to nie obchodziło.
Nailah nienawidził wampirów.
Nienawidził samego siebie.
A jednocześnie obnosił się z wampiryzmem dumnie i z uniesioną głową, kpiąc z rodzaju ludzkiego.
- Po tych pięciu minutach pani Sprout dała mi odtrutkę. - Tak, tamta konfrontacja z Collinsem była porażką, ale wtedy miałeś ten idiotyzm w głowie, by jednak Kim ochronić... czy żałujesz? Nie, jasne, że nie.
Pewnie byś to powtórzył.
Shane Collins był o wiele ciekawszym przeciwnikiem niż miła Puchonka, która swą dobroć serca może zaoferować jeszcze wielu.
Nie poruszyłeś się ani o milimetr, kiedy twój towarzysz dzisiejszego dnia się podniósł i zawędrował dalej, by zakręcić butelkę i schronić ją w śniegu - rany, już niemal tego puchu nie było, a znów powrócił? Ze wszystkich pór roku najbardziej kochałeś wiosnę - teraz, kiedy słońce nie przeszkadzało Ci tak bardzo, pewnie znowu zaczniesz ją kochać z tą samą mocą, bez obawy o to, że dnie się wydłużają i wielka, ognista kula coraz dłużej wisi na nieboskłonie - śnieg był w twym mniemaniu... depresjonujący. Nie lubiłeś zim. Może dlatego, że przypominał Ci o dniu, kiedy leżałeś w kałuży własnej krwi wsiąkającej w tą nieskazitelną biel, czyniąc ją piękniejszą, czekając na przemianę, której nie chciałeś, która została Ci siłą wciśnięta, ponieważ jakiś popieprzony wampir czystej krwi tak sobie wymyślił..? I poza tym święta... Większość kochała święta, niektórzy ich nienawidzili, a Ty..? Ty nawet nie bardzo wiedziałeś, jak wyglądały - w sierocińcu był to dzień jak co dzień, niczym się nie różnił od pozostałych, może prócz konieczności maszerowania nocą do kościoła na specjalną mszę, może prócz dodatkowych modlitw... Wiesz, Colette, jak dla Nailaha mogliście tak teraz zostać - Twoja obecność, taka naturalna, nie pchała się na jego jestestwo i czuł się przez to bardzo swobodnie, bardzo dobrze - obserwował ze swego pieca, jak się wspinasz, ba! - Nawet wyciągał do Ciebie łapę, żebyś mógł się chwycić pazura, wcale nie po to, by Cię strącić, ot tak, ponieważ Kot pomyślał, że to lenistwo we dwoje jest jednak lepsze, niż wygrzewanie się w samotności, kiedy nie ma się nikogo, kto by poleżał obok i choćby pomilczał tak, jak teraz - może to głupie, może to naiwne - pewnie jutro cały czas pryśnie - jutro znów będzie kocurem, który ze wszystkich sił będzie starał się wbić swe kły w twój kark, by Cię poddusić, ale nie zabić - skądże! Przecież już doskonale wiesz, że On lubił się bawić swoim jedzeniem...
- Żebyś wiedział, że mi się uda. - Zaśmiał się cicho, uśmiechając ponownie, by wznieść whiskey w toaście i upić z niej łyka. - Taaak..! - Obnażył kły w drapieżnym uśmiechu zadowolenia. - Mogę się zająć brudną robotą, Ty będziesz zmuszał więźniów do wymawiania polskich słów. - Proszę bardzo, jaki plan-biznes na przyszłość! Wystarczy trochę procentów i już cały świat wydaje się bardziej kolorowy, przynajmniej jeśli chodzi o temat perspektyw, jakie ewentualnie się przed nimi rozciągały. - Ale spokojniee, bez pośpiechu..! Mamy jeszcze ponad rok na przemyślenie tego biznesu, trzeba go dopracować. - Ot, ot, ot i właśnie, to jest to! Bo jak się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy, powszechnie o tym wiadomo! - Moje jest łatwo wymówić, a jakoś wszystkim było do śmiechu. - Rozłożył bezradnie ręce, a jednocześnie widać było, że kompletnie to po nim spływa - ma imię i nazwisko, jakie ma... ale na araba zdecydowanie nie wyglądał, pod żadnym względem. - Również tak uważam. - Potwierdził krótko, zsuwając otchłań oczu z sylwetki chłopaka na krótką chwilę na ognisko, by po pociągnięciu łyka whiskey z gwinta znów je na niego wznieść. Imię wiele oznacza. Imię oznacza wszystko. Opisuje człowieka jak nic innego, dlatego też na pewno nie powie, że uważa to za puste, za czcze - to ważne, aby szanować swe nazwisko i miano, bo to przecież wszystko, łącznie z życiem, czym rodzice Cię obdarzyli - to wszystko, co w zlepku słów, czasami dziwacznych, taki jak Nailah, czy Tomiczny, kryje w sobie wielką wiedzę, którą można niebezpiecznie wykorzystać, jeśli znajdzie się w niepowołanych rękach - ale też dziwiło, że tak niewiele osób do znaczenia imienia wagę przywiązywało... W zasadzie zazwyczaj wystarczyło wszystkim, jeśli się przedstawiło. Głupota. Już lepiej przedstawić się pseudonimem, tytułem, który nam przysługuje - nam i tylko nam.
Nie, dla Sahira nie brzmiało to jak "chwalenie się" - brzmiało to jak odpowiedź na pytanie, które zadał - odpowiedź, którą chciał uzyskać i która dodawała wiele ciekawych elementów do jego puzzli, którymi aktualnie się bawił, a które tworzył z Coletta, rozbrajając go na części pierwsze - och nie, zdecydowanie Colette nie był szary.
Mienił się miodowymi barwami na tle bezpłodności tłumu.
Dwóch takich o nienaturalnych oczach, którzy postanowili pomilczeć przez dłuższą chwilę - wszak dlaczego by nie..? Sahir dłużej nie wypytywał o jego rodzinę i kraj, z której pochodził - nie w tym momencie, nie, kiedy wszystko rozpływało się, pożerane przez ogień tańczący mu wprost przed nosem, nie gdy zajęty był kolekcjonowaniem dotychczas zebranych materiałów - jeszcze przyjdzie na wszystko odpowiednia pora - dzień był młody, do godziny policyjnej było jeszcze daleko - gorzej tylko, jeśli ktoś się tutaj przypałęta... I w końcu zadałeś to pytanie, które było tak istotne... Pytanie, na które usłyszałeś bardzo nietypową i niebanalną odpowiedź - niebanalną, bo wyczerpującą, niebanalną, bo bardzo konkretną, bo ujawniająca zrozumienie, chociaż minimalne, dla tego, czym nieskończoność była - ale zrozumienie dla niej względem całkowicie materialnego świata, bo też czy możesz go o to winić - spodziewałeś się takiej odpowiedzi, w żadnym wypadku Cię nie zaskoczyła, a mimo to... sprawiła, że wybuchnąłeś śmiechem - wdzięcznym, głośnym i szczerym śmiechem, średnio na dodatek kontrolowanym przez tą wesołość, która Cię opanowała - właśnie przecież wcale Cię to nie zdziwiło, a jednak drzemała w Tobie jakaś minimalna nadzieja, że będzie inaczej, jakieś małe ziarnko... Kiedy już się opanowałeś otarłeś łzy, które zebrały Ci się w kącikach oczu, kręcąc ze śmiechem głową, który wciąż dogorywał, by zadusić go bursztynowym trunkiem w zalążku.
- Chyba dlatego, że doskonale wiem, jaką odpowiedź usłyszę, a jednak mam nadzieję, ze będzie inna. - Zauważyłeś z wciąż tak samo roześmianą twarzą, chociaż pewnie tobie, Colette, trudno było zrozumieć, co go w zasadzie rozbawiło do tego stopnia. - Dobry jesteś ewenement, powiem ci szczerze. - Choćby z tego powodu, że siedzisz tutaj i nadal z nim pijesz, że żyjesz i masz się całkiem dobrze, oprócz tego, że zostałeś postawiony pod murem, jak na odstrzał, w chwili zadania pytania - nikt nie strzelił, nie rozległ się nawet szczęk odblokowywanej broni - czy to oznacza, żeś cały i zdrowy, żeś test zdał, czy może jednak nie..?
- Życzę Ci, byś nigdy nie poznał, czym nieskończoność jest.
Wszyscy o nią walczący umarli.
Wszyscy odnajdywali tą nieskończoność tylko w śmierci.
Tylko że śmierć wcale nie była wolnością.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Wzgórze z widokiem na jezioro - Page 5 Empty Re: Wzgórze z widokiem na jezioro

Wto Sty 27, 2015 2:32 am
Ponoć jednym ze zwiastunów pecha jest zabobon w postaci czarnego kocura, jaki w popłochu przebiega wędrowcowi drogę. W przełożeniu teraźniejszości na Sahira w charakterze dumnego, smoliście-czarnego stworzenia, a Colette - zaciekawionego wędrowca; sytuacja wyglądała z goła inaczej. Kocur spokojnie siedział na kurku i oblizywał pazurzastą łapę, a obcy zaszedł go po prostu od tyłu i porwał w ramiona. Do pecha miało nie dojść. Nawet jeśli szorstki w obejściu tragiczny bohater tej opowieści chciał mimo wszystko ratować naiwną ludzkość przed swoją destrukcyjną naturą, to Puchon niesamowicie mu w tym przeszkadzał. Ba, wpychał swój mysi nos praktycznie pod pyszczek kocura, żeby zawlec się pod ciepłe połyskującego futra na jego piersi.I nagle ten prowizoryczny brak szacunku jakby rozmył się, i dość już było przytyków i złośliwości...
Było coś niesamowicie ciekawego w metodzie i systemie działania ciała Sahira. W końcu według przyjętej naukowo definicji nie żył; nie był organizmem, który prowadzi egzystencje. W końcu nie je nic specjalnego, na dobra sprawę pewnie nie potrzebuje snu i ciekawe ile mógłby przetrwać bez oddechu? Ale pomimo tego wszystkiego mało mu było do trupa, a do słabego i bezbronnego trupa jeszcze mniej. Na ogólnym forum Krukon nie obnosił się z naturalnymi przywarami, jakie otrzymał od losu wraz ze zmianą egzystencji, a Puchona ciekawiło, co było na ich liście. Odporność na trucizny - o już wiedział. Witakineza - odfajkowana. I co dalej? Życie wieczne? Wolniejszy albo i całkowicie zniwelowany proces starzenia? Większa siła. szybkość? Wyostrzone zmysły? Sondowanie umysłu (tego, by nie chciał)? Spora lista, a to w końcu nie wszystko... będzie musiał to kiedyś w końcu spisać i zrobić z nowym towarzyszem porządny wywiad. Ot dla spokoju własnego sumienia, po co miał czytać, skoro miał skarbnice wiedzy tak blisko? Niezależnie od mocy miłości do książek i literatury, podręczniki się jej w większości nie imały; a poza tym... chyba lubił barwę głosu czarnowłosego.
- I... możesz pić tylko krew ludzi? - brnął w tematy, jakie mogły zesłać na niego widmo niebezpieczeństwa i rozjuszenia ofiary poddanej gradobiciu pytań, ale mimo wszystko udało mu się zachować łagodność. Jego gwiazda nie musiała odpowiadać, jeśli nie chciała. A samym, najpłytszym powodem tego pytania, była chęć odnalezienia jakiś bezpieczniejszych dla wszystkich alternatyw; w końcu Nailah nie wyglądał na zapalonego fana wgryzania się niewinnym pannom w jaśniutkie, gęsie szyje. Gdyby tak było, robiłby to znacznie częściej, nie to, żeby przerażał go jakiś zakaz czy coś... nie takiego kogoś jak On.
Sahir Nailah, jedyny anglik na całej tej flegmatycznej ziemi, który nie skakał pijany pod sufit, podniecając się, że dał radę połowie butelki mocniejszego alkoholu. Co za smutne życie, w którym zostajesz na palcu boju sam, z do połowy pełną szklanicą, zmęczona głową oparta na ręce, wpatrując się w śpiących towarzyszy broni. A tu proszę, ratunek był tak blisko, nieomal na wyciągnięcie ręki. 2/3 wódki opróżnione przez Colette, dwie butle Whskey przez Sahira, i proszę: nadal mogą gadać o niezwykle mądrych i zajmujących tematach.
A oto Colette (Tomiczny) Warp - jedyny w swoim rodzaju łowca wampirów, jaki melanżuje się ze swoją przyszła zdobyczą.
- Wiem, że nie jesteście bestiami. - odparł trochę za miękko. - Tylko po prostu... cóż... jeśli to prawda, że żyjcie wiecznie, to nie zależnie od tego jak szeroko rozpościeracie swoje horyzonty, jak chłonne macie umysły i jak otwarci jesteście na bezmiar wszechrzeczy... wieczność jest niesamowicie przerażająca. Każdemu by w końcu odbiło...
Nie chciał usprawiedliwiać mordów i gwałtów na moralności, ale jako osoba, która ma ambicje piastowania stanowiska Mistera Sprawiedliwości, nie lubił oceniać innych przed uprzednim spojrzeniu na świat ich oczami. Nie był nadal w swoich osadach i postępowaniu idealny, ale dawał każdemu kredyt zaufania i dodatkowe 10 sekund czasu na obronę samego siebie. A potem co? Jak się nie wybroni, to śmierć? Nie, skądże znowu: tylko wzrok pełen zawodu.
Krukona jeszcze takim nie potraktował; wręcz patrzył na niego jakoś tak bardzo... ślisko. Płynął wzrokiem po smukłej sylwetce, dłoni trzymającej nawet prosta butelkę z naturalną dlań gracją.I tylko wiatr miał czelność zbliżać się do Sahira, ocierać o niego i bawić w spychanie mu ciemnych, lejących kosmyków na twarz. Był przystojny - to trzeba było mu szczerze przyznać, nawet skąpany w całym twym swoim mroku. I nie miał przy swoim boku kobiety? Dziwne, zwykle dziewczęta ciągnęły do zamkniętych w sobie bad boyów, bo według jakiś niestworzonych, romantycznych legend tylko ci potrafili otoczyć tak opiekuńcza miłością i gorącym uczuciem, ze to potrafiło przetrwać wszystko. Ale najpierw trzeba było stopić barykady, co wcale nie było łatwe. No i konkluzja wysuwała się bardzo łatwa i porażająca swoją katastrofalną treścią: Skoro Sahir nie może sobie nikogo znaleźć, to co z pseudo-kujonami jak Col? Tragedia...
Ne, nie powie mu tego. Wampir gotów pomyśleć sobie coś nieodpowiedniego. Nie, nie; zdecydowanie i kategorycznie: nie.
I tak mysz, która również najmocniej upodobała sobie wiosnę, wspięła się po wyciągniętej doń łapie i wcisnęła obok kociej piersi, milcząc i patrząc z kotem z góry na resztę. Ze swoim mrocznym współpracownikiem w sprawie torturowania więźniów Azkabanu. A teraz np kot bardzo, bardzo głośno się śmiał.
- Powiedziałem coś śmiesznego...? - Colette kompletnie nie wiedział dlaczego i wpatrywał w wampira zdumiony, mrużąc oczy i za wszelką cenę starając się wyłapać co jest takiego zabawnego w jego opinii. - Ej... - pochylił się nieco i dźgnął śmiejącego się chłopaka w udo, żeby na nowo zwrócić na siebie jego rozbawioną uwagę. Chyba wódka wreszcie go trafiała, bo przestawał łączyć wątki. Ciekawe czy przy jego obecnym stanie tłumaczenie na cokolwiek się zda?
- Rozczarowałem cię? - odparł po szczerym stwierdzeniu rozmówcy, dalej gorączkowo się w niego wpatrując. To nie tak, ze chciał mu podpasować, ani nie tak, że zamierzał zmienić swoje zdanie na wskutek Sahira. Ale sam miał nadzieję, że może zgodzą się w końcu w jakiejś ważniejszej kwestii. Dopiero ten smieszny komplement o 'ewenemencie' rozjaśnił choć odrobinę jego twarz i pozwolił wygiąć się bladym wargom w zgrabny łuk. - Do usług. Ha.... A czym jest?
Zapytał powoli i przysunął się bliżej, jakby rozmawiali o czymś zakazanym.
- Opowiedz mi, proszę, słowa mnie nie zabiją. - aż siedział jak na szpilkach i ostatecznie nie wytrzymał i wyskoczył z jeszcze jedną kwestią. - Mogę mówić na ciebie jeszcze inaczej niż 'Sahir'? - przygryzł wargę. - Mam manierę nadawania postaciom otaczającą mnie ich własne... drugie imiona. Szlachetne tytuły.
... "Smok Katedralny" ... "Zjawa Deserowa" ... "Król pozbawiony korony" ... "Szklana figurka" ...
- Dla Ciebie mam: Spektrum Czerni.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Wzgórze z widokiem na jezioro - Page 5 Empty Re: Wzgórze z widokiem na jezioro

Wto Sty 27, 2015 3:07 am
Rzeczywiście - próżno tutaj szukać bieganiny, próżno doszukiwać ucieczki - no spójrzcie, przecież jest tylko stary kocur (koty starzeją się inaczej od ludzi...), który pragnie chłonąć swym sprężystym ciałem okolonych hebanem futra ciepło pieca, jest tylko mysz, którą przygarnął i zamiast zabijać przytrzymał przy sobie, jakby wreszcie potrzebował tego krótkiego momentu zbliżenia - to nie tak, że nie ważne, do kogo... Colette miał w sobie coś, co przyciągało - Sahir teraz to widział bardzo wyraźnie i zarysowywał to potężnym zakolem flamastra, podpisując pod zgubę - nie, nie dla samego siebie - jesteś już tak długo samotny, tak długo niszczysz wszystko na swojej drodze, że jedna zniszczona postać w tą czy w tą nie będzie w stanie bardziej zniszczyć twojego serca - może je zmiękczyć, może sprawić, że pryśnie twój czar i prysną starania, by trzymać się od wszystkich z daleka - ale to nic, uda Ci się to wszystko odbudować - tutaj biedną będzie ta mysz... Dziś myśli tak, już jutro może zastanawiać się, jak wspaniale wyglądałaby twarz tego chłopca wygięta w grymasie bólu i przerażenia, złamana i porzucona, zrównania z ziemią, z którą równać winien każdy człowiek - i co wtedy, powiesz, drogi Colette, że która z natur wampira jest prawdziwa, w co zechcesz uwierzyć, która bajka będzie Ci bardziej pasować..? Jesteś pewien, że chcesz pędzić w tej szalonej kolejce górskiej po wesołym miasteczku, gdzie ledwo można złapać dech, a każdy trzyma w dłoniach rewolwer z jednym nabojem i ze śmiechem obraca się tutaj magazynki, by zaraz je zablokować i strzelić? Tutaj krew i śmierć jest wszechobecna - wiesz, w sumie jedziesz z samymi trupami - nie ważne, że mają ciała i się poruszają - są martwi w o wiele gorszym stopniu... To ich dusze dawno straciły łaskę życia, a umysły są tylko zniszczonymi, przegniłymi drzewami czekającymi tylko na zbawienny dotyk Kostuchny, by mogły połączyć się ze sprawiedliwą Matką Ziemią, przyjmującą w ramiona po równo tych złych, tych dobrych, cierpliwych i niecierpliwych - w jej obliczu każda z tych cech traciła na znaczeniu. One pozostawały jedynie w ludzkich wspomnieniach.
- Nie... i tak zarazem. Jesteśmy w stanie zastąpić ludzką krew krwią zwierząt, ale ona jedynie tamuje pragnienie, nie dodaje nam sił, nie regeneruje ran. Krótko mówiąc przynajmniej raz na tydzień powinniśmy pić ludzką krew. - Uniosłeś dłoń, by się jej przyglądnąć - z zewnętrznej strony padał nań blask płomieni, ta wewnętrzna była osłonięta, ocieniona - obróciłeś ją z zainteresowaniem - tak, ta, co cuchnęła śmiercią równie mocno, co druga, ale teraz dym palonego drwa i woń alkoholu skutecznie te wonie przeganiały. W tej ręce tkwiła siła świeżej, młodzieńczej krwi osoby, którą już następnego dnia powitałeś na korytarzach szkolnych jako ducha... Gdybyś tak usiadł i opowiedział komuś całą historię swego życia ze szczegółami, wszystkie tragiczne przygody, które Cię spotkały... Chyba trudno by było uwierzyć. Naprawdę trudno. Masz tylko 17 lat, a czujesz się, jakbyś przeżył już 50 - jak to możliwe..? Kiedyś pytałeś Boga, dlaczego trafiło właśnie na Ciebie, czym sobie na to zasłużyłeś, czy możesz to odpokutować... lecz nie, nie dało się, obojętnie jak żarliwie byś się nie modlił w swej czarnej klitce, na kolanach, Bóg nie chciał odpowiedzieć, a rozgrzeszenie nie nadchodziło.
Przychodziły tylko kolejne tragedie.
Mimo to - o zgrozo! - Nailah nie zwątpił w Boga. Nadal żywił do niego taki sam szacunek.
Uśmiechnąłeś się, ale był to uśmiech ponury, niebezpieczny w swej głębi i niemożności przeniknięcia zwierciadeł twej duszy, by odkryć, co też przez umysł za słowa się przetaczały, jakie zdania się w nie składały...
- Może źle to powiedziałem... Lepiej traktuj nas jak bestie. Dzisiaj możesz dostać piękny uśmiech... - Czarnowłosy nieco się pochylił w kierunku Coletta. - Jutro możesz skończyć jako zimny trup bez cienia krwi. Maskarada Przeklętych Dzieci Nocy nie jest dla Dzieci Światła. - To zdecydowanie za dużo, za wiele, a mimo to dźwigałeś wszystko na barkach i miałeś się doskonale - i potem mogli Ci zazdrościć, że niczym się nie przejmujesz, żeś taki silny - ach, a wszystko to... czym? Twą prawdą, którą budowałeś, próbując nie myśleć, nie zastanawiać się, tylko być, by poszukiwać wolności i unosić się w nieskończoność, za którą wszyscy walczyliście - na placu boju pozostałeś już sam i w zasadzie nie było czego poszukiwać - zasmakowałeś wszystkiego - jaki miałbyś niby mieć teraz cel w życiu? Zabicie Bazyliszka? Nudy. Odwiedzenie Zakazanego Korytarza w Hogwarcie? Cóż, ucząc się tutaj dostajesz stypendium, więc raczej wątpliwe, byś przedwcześnie z tego miejsca nawiał... Nie chcesz wiedzieć, czym jest nieśmiertelność. Masz zaledwie 17 lat i każdy następny rok jest abstrakcją... tylko 17 - znowu to powtórzyłem, znowu ty to w swojej głowie powtarzasz - popatrz, zawsze alkohol to z tobą robił - powalał wszystkie twoje budowane barykady, by żadne z głębszych myśli się nie pojawiały, byś nie zadawał pytań dotyczących samego siebie, w tym to najważniejsze, o to, kim w zasadzie jesteś...
- Rozczarowanie..? Hmm... - Przechyliłeś głowę na bok, przesuwając się, by Colette mógł usiąść obok, skoro i tak przypełznął do Ciebie - i widzisz? Taki straszny wampir, może szalony, może pokręcony, może ponury, ale jak widać - da się z nim rozmawiać jak z każdym innym, nawet nie trzeba zbytnio się pilnować ze słowami - mów, o czym myślisz, wysłucha... Zawsze słuchał... A jakoś teraz odpowiadał na twoje pytania i nie robiło mu to większej różnicy. Czemu tak się stało? Wszystko działo się automatycznie, poza twoją kontrolą... To chyba naprawdę zbyt szybko pochłonięty alkohol. - Tak, to chyba rozczarowanie. - Przyznałeś, obracając głowę, by spojrzeć w dwukolorowe oczęta rozmówcy.
Jesteś ostatni.
Ostatni z tych wszystkich dzieciaków, które pomarły w sierocińcu, zamordowane lub poddane samobójstwu...
Jak zagrożony gatunek.
- Cóż... trochę trudno to opisać... to trzeba poczuć. - Bo czym w sumie ta "nieskończoność" była? Tylko słowem... słowem, które wyjaśniało wszystkie wasze emocje i pragnienia. - Wszyscy mówili, że najłatwiej przyrównać to do wolności... A wolność odnaleźli w śmierci... Drzemie w tym wesoła prawda, ponieważ nieskończoność pozwala unosić Ci się do nieba i upodabnia Cię do ptaka, któremu obcy jest ciężar ciała, który pozwala Ci podróżować poza przestrzenią i wznosić ponad wyżyny... Jesteś jak Bóg, lekki i wszechobecny. - Czy Jego to w ogóle interesowało? Mina Nailaha bardzo wyłagodniała, jak nigdy dotąd, zupełnie jakby samo mówienie o tym sprowadzało spokój do jego wnętrza... a jednocześnie smutek. Smutek wspomnień za rzeczami utraconymi, które przyszło nosić w pamięci.
- Brzmi szałowo. - Zauważyłeś, uśmiechając się drapieżnie. - Przy wszystkich tytułach, jakie mi przywleczono, chyba najciężej ze wszystkiego, co usłyszałem... Tym nie mniej bardzo mi miło - Emancypacja samej Czerni do usług. - Nie podniósł się z ławki - na siedząco wykonał coś w rodzaju ukłonu.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Wzgórze z widokiem na jezioro - Page 5 Empty Re: Wzgórze z widokiem na jezioro

Wto Sty 27, 2015 2:28 pm
Dopytywanie Colette czy chciał brać udział w tej niebezpiecznej grze było trochę tak, jak próba przywrócenia na świat miłego i zawsze pomocnego Sahira, którego głównym celem życia było doprowadzanie ludzi, którzy go otaczali, do euforii i odbicia się od dna. Innymi słowy: było już za późno. Pół pionka już stało chwiejnie na szachownicy, nie ważne, że ledwo się ruszyło i w przyszłości będzie mijać tylko puste pola po innych pionkach, które winny trzymać na nich swoją straż, oraz przeskakiwać te leżące bez ładu i składu na dwukolorowej powierzchni. Drewno koloru miodu już poszło w ruch, a mysz przysypiała otulona ciemnym futrem i nadzwyczaj przypadło jej do gustu jego zwodnicze ciepło.
Swoją droga śmiesznie mówić o cieple kogoś, kto własnie zwierza ci się o tym, że chociaż raz w tygodniu musi wgryźć się komuś w szyję, żeby nie zacząć koszmarnie podupadać na zdrowiu. I znając życie nikt mu tej krwi dobrowolnie nie oddaje...
- Na kogo wypadnie, na tego... bęc. - skonfrontował, wydobywając wreszcie schłodzona butelkę i upijając z niej łyk. I faktycznie była koszmarna, po krótkiej przerwie w piciu dochodziło to do Colette coraz bardziej. Dlatego łyknął jeszcze raz. Nie było lepiej. Na dodatek, sadząc po wcześniejszej wypowiedzi, dopadł go już czarny humor - bo w końcu czemu miał współczuć? - Nie sprawujesz się w wysysaniu uczniów jakoś najgorzej.
Zsunął się tyłkiem z ławki, nadal oparty o nią nogami i zaczął noga, krótkimi, acz mocnymi kopniakami wsuwać ogromne, wystające poza obręcz kamieni pół pniaka, które było tak dostawione i jęzory ognia natychmiast rzuciły się na świeże drewno.
- Mam namyśli, że... no wiesz... - zaczynał mieć problemy z układaniem zrozumiałych i pełnych zdań na poczekaniu. - Nie siejesz tu terroru, nie wyssałeś jeszcze nikogo do ostatniej kropli - swoją drogą mógłbyś w ogóle? Mam namyśli, czy zmieściłoby się? To jak wypicie sześciu litrów wody na raz dla człowieka... No, nie ważne. Mam na myśli, że nie wiem czemu wszyscy panikują, nikomu nie dzieje się jakaś specjalna krzywda, a sami wcale nie jesteśmy lepsi - kupujemy świnie, pozwalamy człowiekowi z papierami zarżnąć ją w naszym ogródku i tego samego dnia zajadamy taplającą się w jej tłuszczu 'świeżynkę'.
Wzruszył ramionami i kopną ostatni raz, by drewno wjechało w granicę paleniska. Od razu zrobiło się jaśniej i cieplej, a Col wrócił na swoje miejsce i sam przyjrzał się dłoni, która tak wnikliwie obserwował jej właściciel. Nic na niej nie było, ani kropli krwi... była tylko bardzo, bardzo blada. Aż brunet spojrzał na swoją i od razu zauważył sporą różnicę pomiędzy ich karnacją - i to była jedyna rzecz, na jaką zwrócił uwagę.
Byli w równym wieku, ale zachowywali całkowicie inaczej, jakby ktoś usłyszał ich rozmowę, pewnie pomyślałby, że dzieli ich ogromna różnica. Jak starszy i młodszy brat. Albo ojciec i syn. Ale na pewno nie dwójka nieznajomych - rozmowa szła im zbyt lekko, żeby to spotkanie było czystym przypadkiem. Myszy opłaciło się wyściubienie nosa z norki i zobaczenia co ta ogromna, niebezpieczna kulka futra robi całymi dniami. Nawet jeśli w biegu rzeczy nieco rozczarowała tego pełnego majestatu przeciwnika. Nikt nie lubił słyszeć, ze kogoś rozczarował, Colette tez nie, ale sam zapytał więc wypije to uwarzone piwo bez słowa skargi. Ale zdania nie zmieni, może żył za krótko albo życie za mało go doświadczyło - na szczęście. Miał tu swojego kuriozalnego mentora zaraz obok, kilkanaście centymetrów dalej na drewnianej, zakrytej ciepłym kocem ławce, obok rozpalonego ogniska, z wyczarowaną Whiskey w ręce. I milczał rzez cały wykład, goniąc dwukolorowymi tęczówkami wzrok rozmówcy. I słuchał. ...i słuchał... I mimo wszelkich starań nie potrafił się do tego wszystkiego odnieść. Nie tyle nie rozumiał sensu słów, ten płytki był dlań bardzo jasny, ale głębsza odsłona była kompletnie nieosiągalna, jakby to zupełnie nie był jego poziom. Jakby piec był już naprawdę za wysoki i nie miał czego uchwycić się małymi łapkami i podciągnąć wystarczająco wysoko. Może dlatego, że był żywy? Albo dlatego, że uważał śmierć za wybawienie tylko w chwilach prawdziwego bólu i prawdziwego strachu. W każdym innym wypadku, to był akt tchórzostwa i słabości. Ale faktycznie to wszystko miało w sobie coś z nieco przerażającej i demotywującej prawdy.
Col nawet nie zorientował się, kiedy w gonitwie myśli oderwał wzrok od Sahira, nawet od jego łagodnego uśmiechu, który wydawał się tym razem z jego strony jak miód zasklepiający rany i niepewności. I zjechał wzrokiem na własne buty, trawiąc powoli wszystkie informacje, całą podzieloną wiedzę. Nie uśmiechał się już, ale nie dlatego, że był smutny, po prostu to wszystko trochę go przerosło. Chciał wiedzieć już tylko jedną rzecz:
- A ty...? Czujesz taką wolność?
Było trochę nadziei w tym pytaniu, przez cały czas Sahir opowiadał o tym wszystkim tak, jakby osiągniecie stanu takiej swoistej nirwany było utopijną, ostateczną formą szczęścia życiowego. Choć podejrzenia to wszystko było wyidealizowane.
Czas na przedstawianie się prawdziwymi imionami? Brunet przesunął się trochę i tez ukłonił, przez moment prawie stykając z czarnowłosym czołami.
- Smok Katedralny z tej strony. - oho, widać weszli na nowy lewel znajomości. Czyżby progress? I czyżby Colette był już wstawiony...? ON?! - Dobra, dość! Dość mądrych rozmów, wypiłem za dużo, elokwencja już mi się wyczerpała. Opowiem lepiej kawał.
Zaśmiał się z automatu, bo wizja opowiadania Sahirowi sucharów była jeszcze bardziej abstrakcyjna niż picie z nim. Zdaje się, że znalazł idealną anegdotkę, żeby to zapoczątkować:
- Słuchaj - chrząknął. - Idzie sobie staruszek leśną dróżką, wokół niego rozpościerają się połącie drzew, runo leśne, kicające sarenki, spłoszone lisy i małe dziki, ot powszechnie znana mugolska fauna i flora. Ale nagle, niespodziewanie podróżnik napotyka na swojej drodze ogromną przeszkodę: wieloryba. Żywego na dodatek! Obchodzi leżące zwierze z jednej strony... potem z drugiej... no i faktycznie wieloryb! Tu, z dala od wody, w środku lasu. Staruszek postanowił zapytać: "Wielorybie, czy ty aby nie powinieneś być w morzu?". A wieloryb na to: "Tak."
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Wzgórze z widokiem na jezioro - Page 5 Empty Re: Wzgórze z widokiem na jezioro

Wto Sty 27, 2015 6:09 pm
Tymczasem wiatr, który zawsze przesuwał się po różnych planszach, lawirował między różnymi pionami, zamiast wiatrem pozostać, przyjął swe czarne barwy konia, by pojawić się naprzeciw miodowego żołnierza, spoglądając na niego oczyma, w których próżno było źrenicy szukać w hebanie całej tęczówki - a może na odwrót, może to tęczówki właśnie nie można było znaleźć..? Koń isę nie poruszał - stał w miejscu, zimny, jak rzeźba, która została do planszy przyklejona - wokół nich nie było nikogo innego - i patrzył, obserwował, jak wrogi pion skacze na następne pola, dalece od reguł gry odbiegając - lecz nie szkodzi, w życiu liczyły się każde ruchy, nikt tutaj nie osądzał i nie pytał, dlaczego zamiast w przód poruszyliśmy się w bok, skoro było napisane, że mamy iść tylko przed siebie - tutaj nie było żadnego sędzi, dlatego też hulaj dusza - ważne, by w końcowej fazie dojść do końca planszy i być w stanie dzięki wyciągniętym wnioskom podnieść swoją rangę, kiedy już dobrnie do końca - tylko czy czasem utkany z hebanowej mgły rumak nie zechce poskakać po polach, nie istotne, czy miodowych, czy czarnych, żeby mu przeszkodzić..? Jak na razie nawet nie drgnie, jakby wygasły, ale nie wiadomo, kiedy się rozpierzchnie, kiedy znów powróci do swej ulotnej formy, by sprowadzić wichurę i niebezpieczeństwo razem z nią właśnie na miejsce, w którym Mały Pionek stał - patrząc jednak na odległość, którą już pokonał, rzeczywiście lepiej mu było brnąć w przód, niż zawracać - droga ta sama, a tam, na początku mapy, kompletnie nic na niego nie czekało - tylko obietnica albo łatwiejszego zepchnięcia przez Zefir, albo postój w oczekiwaniu na zbawienie, które (dobrze to wiemy) nigdy na nadejdzie...
Nie sprawujesz się w wysysaniu uczniów najgorzej..?
Wampir zacisnął palce w pięść.
Jasne, bo dlaczego miałbyś dla tych wszystkich śmieci znosić tortury pragnienia, które wyżerało wnętrze, którego nie dało się porównać do żadnego bólu cielesnego, skoro w ich oczach i tak jesteś krwiożerczą bestią mimo całych starań, które twoje durne, pierwotne ja, na samych początkach próbowało wnieść w te mury? Nie widziałeś osoby, która warta by była znoszenia tego, bo kto? Esmeralda? Alexandra? Poszedłbyś do nich i wziął to, czego by pragnął, głupie by się pewnie nawet nie opierały, ta druga na pewno nie, już raz Ci to zresztą udowodniła, zupełnie jakbyś potrzebował jakiejkolwiek łaski, jakbyś miał zaraz do nich pełznąć na kolanach i o to błagać... Och nie, nic z tych rzeczy - problemem było tylko to, by nie pozwolić, aby dyrekcja dowiedziała się o tym, że polujesz ot tak na nieszczęsnych uczniów, bo jak już zresztą było powiedziane, nie było możliwości, byś zwalił winę na Vincenta - niestety obecność wspomnianego Władcy Nocy była już dla Ciebie nie do zniesienia, nie do zaakceptowania, żebyś nie pomyślał, w jaki sposób się go pozbyć - dlatego też opanowanie zaklęcia, za pomocą którego można było wymazywać pamięć, było twoim aktualnym priorytetem.
- W teorii jestem w stanie... Weźmy takiego Vincenta Nightraya, który mógł spożyć niemal nieograniczone ilości krwi. - Tak, właśnie tego Nightraya, który padł trupem, tego nauczyciela od Numerologii. - Potrafił krew przerabiać na czystą energię... ale on był bardzo starym wampirem, który spał w Azkabanie... Pamiętasz tamten atak Śmierciożerców na więzienie? - To było dość dawno temu, ale o zdarzeniu było głośno - uciekło wtedy bardzo, bardzo wielu przestępców. - On uciekł właśnie stamtąd. Przez przypadek go obudzili... Podejrzewam, że to nie dziwne, iż po tylu wiekach spania był mocno spragniony. - Ty czegoś takiego nie potrafiłeś - nie potrafiłeś zabić bezpośrednio przez ugryzienie - upiłeś pół zbiornika krwi, które stanowiło ludzkie ciało i na tym kończyły się twoje możliwości, ale oczywiście wszyscy siali panikę, że niemal zabiłeś Zacka, niemal zabiłeś Elizabeth... Zresztą - niech tak myślą. Bardziej się boją, więc to dobrze, niech się boją - chociaż teraz to ty powinieneś się bać, że aż tak się rozgadałeś - peplałeś i peplałeś, chociaż mówiłeś o wiele za dużo, mówiłeś o rzeczach, które powinny zostać zamknięte w twoim umyśle... Ale przez to jednocześnie, jakie zdanie Colette wypowiedział - uśmiechnąłeś się z nutą rozbawienia, odpowiadając na jego spojrzenie - dokładnie o to samo ostatnio pytałeś Daszę - co to niby za różnica? Dla Ciebie ludzie to bydło; ludzie nie pytali krowy, czy mogą ją ubić i zjeść - tylko ciekawiło Cię, czy Colette mówi to tylko dlatego, że jest pijany...
Podniosłeś się, gładko i bez żadnych problemów, wciąż mając w sobie ciągle tą samą grację i płynność ruchów kota - postawił butelkę na drewnianej ławeczce, żeby mu ona nie przeszkadzała, ale jak na razie się nie poruszył - jedynie bacznie obserwował chłopaka, który nieopatrznie obudził w nim ten sam mrok, w którym pławił się pierwszego razu, kiedy Puchon odważył się do niego podejść i wdać w pogawędkę - tylko że tego wieczoru była to dzikość na zupełnie innym podłożu, tym zmysłowym, tym... o wiele bardziej niebezpiecznym, ponieważ nic nie alarmowało, że drapieżnik zaraz się rzuci z pazurami i rozerwie na strzępy - nic bardziej podobnego! Teraz był to kocur, który uniósł leniwie jedno oko, by zobaczyć, cóż ta mysz wyrabia, wtulając się w jego futro, kot, który powoli łeb uniósł i wpatrywał się w nią, ale czy coś poza tym? Wszystko wydawało się niezmienne, ale gdyby tylko myszka miała chociażby maleńki instynkt samozachowawczy wiedziałaby, że jeśli większy od niej ssak się poruszył, to należy czmychać czym prędzej tam, gdzie by jej nie zauważył, tak o na wszelki wypadek, bo nikt jej papierów bezpieczeństwa na tym piecu nie dał - ale znowuż czy to nie byłoby głupie? Uciekać teraz? To tylko bardziej by rozbudziło instynkty łowcze - wiecie, bardzo trudno im się oprzeć, a na dodatek zazwyczaj drapieżniki wcale nie chciały się mu opierać - łowy zawsze powodowały przyjemną euforię, pozwalały zapomnieć o wszystkich myślach, a każdy ze zmysłów skupiał tylko na ofierze - to był jak rozkaz pana wydany tresowanemu psu: "goń!" - czworonóg nawet się nie zastanawiał, po co. Sam bieg dawał radość.
- Śmierć to nie wolność. - Czy taka odpowiedź Cię zadowalała, Colette? Kiedyś czarnowłosy długo pieprzył o tym, że chce umrzeć, kiedyś, kiedyś... po co wspominać w sumie przeszłość, skoro jest się tu i teraz..? Taaak, Nocy, przybywaj, Twój Władca Cię wzywa, obejmij go ramionami, chociaż jeszcze słońce kryło się za chmurami, a nie dobra i znajoma Luna - opatul go szczelnie i przelej cały swój stalowy blask nie docierający pod osłony koron drzew w jego sylwetkę - przecież Tym ten wampir był - Twą Emancypacją... ale czy na pewno samej czerni..? Ta barwa, co pochłaniała wszystkie inne, prócz bieli... Czy On mógłby tak wszystko niszczyć na swej drodze..? Ależ oczywiście... Gorało to pragnienie w sercu, tak przerażająco inne od jego pierwotnego charakteru, który bardzo często nadal na wierzchu się pokazywał...
Noc się poruszyła.
Sahir zaśmiał się wdzięcznie, by zaraz po tym oprzeć dłoń na twarzy, ale zbliżał się nieubłaganie do nieznacznie w sumie niższego chłopaka - jaka to była różnica, 10 centymetrów? Może z groszem... Nie wiadomo, z czego tutaj się śmiać - bo dowcip był naprawdę kiepski, chyba oboje mieliście tak samo zryte poczucie humoru... Ale tutaj zmiana - bo już wampir stoi przy Puchonie, już sięga do niego dłonią, a idzie dalej - swoim ciałem zmusza go do cofnięcia się - dasz się tak cofać? - swoim ciałem zmusza go, by cofał się do momentu, aż nie poczuje drewnianej ściany za swymi plecami - palce gładko opierając się na podbródku, który unosi, który przytrzymuje, by zaglądać z zadowolonym uśmieszkiem w oczy Myszki, Smoka Katedralnego co się zowie, ale gdybyś tylko chciał, mógłbyś się spod lekkiego dotyku smukłych, chłodnych palców wyrwać - na jego bladej facjacie, pod podkrążonymi oczyma, nie widać rumieńców, żadnych oznak tego, że alkohol wpłynął na jego stan - ale wpłynął, oj nawet bardzo wpłynął...
- Smok..? Katedralny..? - Zapytał miękkim tonem. - Dlaczego akurat Smok i dlaczego akurat Katedralny?
Alarm, alarm, Colette - Sahir był za blisko, a jego mina nie wróżyła niczego dobrego... Wolną dłonią sięgnął do wódki w twoich dłoniach, by pociągnąć z gwinta ze trzy srogie łyki, by zaraz znowu powrócić do cennego kontaktu wzrokowego, przesunąwszy językiem po górnej wardze.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Wzgórze z widokiem na jezioro - Page 5 Empty Re: Wzgórze z widokiem na jezioro

Wto Sty 27, 2015 7:47 pm
Szachownica była zawieszona w przestrzeni, jeśli by się cofnąć nic na jej bokach nie czekało, jedyny ratunek... jedyna szansa jakiejkolwiek zmiany biegu rzeczy znajdowała się na krawędzi, która znajdowała się naprzeciwko pola startowego. Tam, gdzie Czarny Koń miał swoje królestwo. Za żadne skarby podczas ewolucji na planszy nie można było się zgubić, nie można zapomnieć skąd się przyszło i dokąd idzie, niezależnie jak wiatr zawieje, jak zakręci nie można kierować kroków byle gdzie - to może skończyć się tragiczną śmiercią albo wieczną tułaczką. Pół-pionek w kształcie Arlekina z czarną maska i drewnianym mieczem przynajmniej tej zasady był świadom. No i... nigdy nie spuszczać wzroku z Konia.
Sprawy Profesora Nightraya nie skomentował, owszem obiło mu się o uszy kim był (zwłaszcza po dzisiejszym przemówieniu Dumbledora), ale nie zadawał się z nim jakoś specjalnie. Był tylko małą myszką, nie przyciągał uwagi naprawę ogromnego kota. To w sumie bardzo dobrze. Miał z nim zajęcia tylko do trzeciego roku nauki, czyli już kilka alt temu i później tylko okazjonalnie mijał go na korytarzu. A potem okazało się, ze był Złym Lordem, mordował uczniów i miał na smyczy najbardziej morderczego potwora, z jakim ta szkoła miała styczność. I beknął. Koniec sprawy. ...chyba. W ostateczności skinął tylko coraz mniej przytomnie na pytanie odnośnie ataku Śmiercożerców na więzienie.
A a'propo obserwowania konia... chyba drgnął i zwrócił długi, ciemny pysk w stronę Arlekina, jaki przystanął na chyba ostatnim na dziś, osiągniętym przez siebie polu i zamarł stojąc na jednej nodze. Colette tym samym nieco pochylił się, rozsiadając szerzej i trzymając za sam szczyt butelki, sunąc bezmyślnie kciukiem po jej szczycie. Ciągle w kółko po wilgotnym, zimnym szkle. Wydawał się być rozbawiony tym cienkim żartem i trochę go pokrzepiło, jak zamiast plaśnięcia dłonią o czoło, usłyszał perlisty śmiech rozmówcy. Niezależnie od tego jaką aurę nosił Sahir i jaką chrypkę miał jego głos podczas rozmowy, śmiech przypominał rozbicie setek pereł o elegancki stół. Naprawdę przyjemny dla ucha. Szkoda, że tak rzadko to robił - ciekawe tylko czy ktoś kiedykolwiek mu o tym powiedział?
Dopiero przeciągająca się chwila milczenia zwróciła jego uwagę i uniósł wzrok na Krukona, który zdążył już wstać i pozbyć się niepotrzebnego balastu w postaci butelki.
- Ty możesz stwierdzić, że to po prostu nowy początek, co? - wyszczerzył się, sunąc po ciele mężczyzny trochę bez opanowania co do finalnej destynacji, na której chciał się zatrzymać. Zwłaszcza, że jego uwaga była rozproszona, bo coś kuło go w tyłek, chyba instynk samozachowawczy, sugerujący podwyższenie ostrożności i czujności, ale alkoholowe rozleniwienie ciała obniżało skuteczność instynktu. Przynajmniej do chwili, kiedy to tylko i wyłącznie, niepodzielnie on przejmie władze nad ciałem, odcinając wychillowany umysł. Bo robiło się niebezpiecznie, prawda? Sahir z miejsca zrobił się mniej rozgadany... jego ton ze swobodnego znowu zrobił się enigmatyczny; zupełnie jakby wytrzeźwiał. Co za szkoda. Ale teraz Smoczydło wiać nie będzie... automatycznie upewniło się tylko, że różdżka jest gotowa i umiejscowiona w zewnętrznej kieszeni płaszcza, łatwo i prosto można się do niej dostać. Do ostatniej chwili zresztą wolał się nie pojedynkować, zwłaszcza, ze Nailach jeszcze nic takiego nie robił... może chciał pogadać o bardziej intymnych sprawach ich wspólnego wszechświata i bardziej jarało go to przy zmniejszonym dystansie? Po większej połowie butelki wódki to brzmiało jak naprawdę wiarygodna wymówka.
- Co...? - mruknął, pochwycony łagodnie za podbródek, z zadartą głową wpatrujący się w czarne, pochylone nad nim widmo. Zapomniał o wódce. Zapomniał o zimie. Zapomniał o godzinie policyjnej i zbliżającej się nocy. Zapomniał, że jest nawalony w sztok i musi wracać do dormitorium zanim zaśnie. Oczy ciemne jak dno studni zdawały się urosnąć do tak monstrualnych rozmiarów, ze obejmowały go z każdej strony. Pochwycały za wzrok jak łańcuchami i nakazywały skupić tylko, i wyłącznie na sobie. Tak się hipnotyzowało, prawda...? Zresztą nie tylko o oczy tu chodziło. Też o blade wargi kryjące rząd zębów i lejące kurtyny włosów nawet czarniejszych niż oczy. Aż wibrujący tembr następnego pytania odbił mu się po czaszce szatkując mózg i męcząc jego maleńki gruczoł odpowiadający za uczucie przyjemności. Ale jednocześnie nieco go obudziło; może nie na tyle by rzucił się do ucieczki, ale wystarczająco, by oparł dłonie o ramiona drugiego ucznia i postarał się go utrzymać co najmniej na dystans wyciągniętych rąk.
- Jestem... kawalarzem. Przez uwielbienie do robienia psikusów niektórzy uczniowie nie lubili zachodzić mi za skórę. Przyjęło się, że póki nikt mi nie podpadnie jestem grzeczny... śpię jak smok na górze złota i broni pokonanych wrogów. A katedra... to po prostu inna nazwa na... - zapatrzył się na to jak resztki wódki znikają w ustach chłopaka. - ...na komnatę szkolną... Myślałem, że ci nie smakowała.
Ostatnie było odnośnie wódki. Naprawdę czuł się obdzierany z czegoś przez ten wzrok, na dodatek wielka, utrudniająca oddech i mowę gula rosła w twoim gardle. Szurnął plecami o drewnianą ścianę i odetchnął głębiej przypierany doń jak do muru na odstrzał. A mimo to... na usta pchało mu się coś zupełnie nienaturalnego.
- Wyglądasz obłędnie z tak bliskiej odległości - chwile mu to zajęło, ale uśmiechnął się lekko, mrużąc przy tym oczy. Jedną rękę oderwał jednak od ramienia Sahira i oparł na swoim gorącym czole, chowając poniekąd twarz za dłonią. - Źle ze mną już... muszę wracać do domu. Kończymy już, co?
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Wzgórze z widokiem na jezioro - Page 5 Empty Re: Wzgórze z widokiem na jezioro

Wto Sty 27, 2015 8:15 pm
Nie da się ciągle niezauważenie pokonywać terytorium, nie terytorium wroga - boś już wyszedł ze swej bezpiecznej przystani - zostało ci przykazane przekroczyć magiczną, plączącą ci się w umyśle linię, która oferowała Ci to bezpieczeństwo, że koń będzie musiał poruszyć się o wiele pól, a ty zdążysz się w tym czasie cofnąć do bezpiecznego zamku, zanim do ciebie dotrze, no ale teraz..? Zrobił swą jedną nogą ten krok, przeskoczyłeś granicę i na nic się zdały modły, ni uwaga, z jaką się poddawałeś tej pielęgnowanej umiejętności - rzeczywiście, hebanowa mgła się poruszyła i wcale nie postanowiła przyjmować swej nienamacalnej formy - nadal tkwiła w tym samym wcieleniu, może tylko po to, by straszyć, albo po to, by podejść do Ciebie, byś wiedział z całą stanowczością, z czym (z kim?) masz do czynienia? Stanowił czerwoną lampkę w twym umyśle, która powinna migotać cały czas, nawet jeśli nie darła się w niebogłosy i nie śpiewała syreniego alarmu, oznajmiając, że pora sobie tą idiotyczną, ryzykowną gierkę odpuścić, choć już sam sobie powiedziałeś, że za późno, czyż nie? Może tiara pomyliła domy - może powinna, z całą twoją odwagą, pchnąć Cię w ramiona Lwów? Chyba jednak teraz nie było czasu na takie rozważania... teraz pierwsza poważna potyczka - Ty kontra ten dumny ogier - zupełnie jakby ktoś nakazał Ci się zmierzyć z całym światem, Rumak przyjmował formę całego strachu, jaki mógł tylko zrodzić się z ludzkich serc, w jednym wcieleniu i nawet nie starał się tego ukrywać - leniwie się poruszył, ale jeden ruch konia to nie jedno pole - jeden jego ruch i już był niemal przed Tobą, zanim zdążyłeś choćby mrugnąć - z tej odległości był jak ściana czerni, której nie da się przekroczyć - wrzeszczy do Ciebie całe wspomnienie nocy, które spędzałeś w swoim dormitorium, nie narażając się na zło krążące po murach tego zamku, że nadszedł pora, aby wyciągnąć wszystkie twoje lęki na wierzch - jeszcze nie wiedział, jakie są twe najskrytsze obawy, ale to nie szkodzi - teraz pora, by wreszcie On się rozbudził ze snu, w którym jeszcze przed chwilą był pogrążony, by wykonał ruch, kiedy podczas tych wszystkich rund nie robił kompletnie niczego, prócz obserwowania - sprawdzasz już ostrość swego miecza? Sprawdzaj - każdy powinien to zrobić - upewnij się, że tarcza jest w porządku, a maska się trzyma - upewnij się, żeś gotów, a potem bądź gotowy do walki.
Gotowy?
- Muszę stwierdzić, że to nowy początek. - To się nieco różniło od możliwości, czy jakichkolwiek wyjść - mógł całymi dniami skrywać się w Dormitorium Kruków i kulić w kącie, powtarzając zmienne mantry zakończone zawsze znakiem zapytania, chcąc znaleźć odpowiedzi, które wszak nie istniały, lub mógł poddać się i przyjąć z satysfakcją to, co świat ma mu do zaoferowania - wybierał to drugie. Nikomu nic nie przyszło z durnego wyżalania się, nikomu nigdy nie pomógł płacz, nikomu nigdy nie pomogło użalanie się nad sobą - więc przekreślił to wszystko... a wszyscy wokół niego bardzo mu w tym pomogli.
By wreszcie pojął, że dno, na którym był, to nie przekleństwo, a istne zbawienie.
Przechyliłeś nieco głowę, ciemne kosmyki prześlizgnęły się po skroni, niektóre opadły na czoło - nigdy nie dało się ich odpowiednio poskromić, a On nawet się nie starał - wpatrywał się głęboko w zwierciadła duszy rozmówcy, pragnąć ją wywabić na zewnątrz, pozwalając, by Śmierć za Jego plecami znów rozwinęła swe skrzydła i osnuła ich obu długim płaszczem - siostra ponownie się wychyliła, ponownie sięgała do małego pionka, ale kosy nigdzie widać nie było - dziś nie dzień Twej śmierci, Mały Przyjacielu, dzisiaj Kocur, który Cię zaakceptował nie przetrąci Ci karku - i nie zrobi już tego nigdy, tylko dlatego, że przypadłeś mu do gustu i obcowanie z Tobą przyniosło mu czystą przyjemność - dlatego bądź, niczym taka zabaweczka, a jednocześnie istota całkowicie żywa, która zaskarbiła sobie parę punktów w jego szacunku choćby w zamian za samą odwagę i nie traktowanie go tak, jak wszyscy wokół zwykli, kiedy już odważyli się z nim poobcowąć - tym nie mniej taniec na granicy krawędzi masz zawsze zagwarantowany - tutaj nie możesz liczyć na spokojny spacer - wkroczyłeś na teren wroga więc bądź gotów, że w plecy może wbić Ci się sztylet, a pod nogę ktoś rzuci kłodę, by poprawić strzałą w dłoń. Bezpieczeństwo? Nigdy nie czuj się bezpiecznie przy wampirach... Czyż Ci nie powiedział? Ach, powiedział, uprzedził, a mimo to brnąłeś dalej... Nie martw się - żadna w tym Twoja wina.
Wszak nie możesz przewidzieć, które z bodźców nagle przewrócą nastrój Sahira Nailaha o 180 stopni.
Miałeś całkowitą rację - to gra w rosyjską ruletkę.
Kręci Cię to?
W zasadzie Sahir nawet nie bardzo słuchał, co Colette do niego mówił - chłonął Jego duszę, pożerał Ją, pożerał jego twarz i zamykał w swym świecie, gdzie Mrok, Tajemnica i Strach niepodzielnie rządzą, panosząc się pod koronną głową Luny okoloną peleryną Nocy upstrzoną jej wiecznymi służkami - Gwiazdami, uznawanymi za najpiękniejsze tancereczki na świecie - strach, wyczuwał w Tobie ten element - strach, którym się sycił, który jeszcze bardziej go nakręcał, kusił i nęcił, średnio pozwalając się skupić - oto jest drapieżnik w najlepszym wydaniu, stojący na szczycie łańcucha pokarmowego, za który dotychczas mieli się ludzie.
- Ach tak..? - Powieki opadły do połowy oczu, enigmatyczny uśmiech się poszerzył - pochylił się jeszcze bardziej, by zaraz obrócić łagodnie Twoją twarz i nachylić się do szyi, po której przejechał krańcem nosa, chłonąc zapach skóry - kobiety zazwyczaj miały lepszą krew, delikatniejszą - najlepszą jak dotąd, której kosztowałeś, miał Vincent Nigtray... ale to zupełnie inna liga - był wampirem czystej krwi, był władcą wampirów... poza nim - ach, no pewnie - wile..!
- Co teraz zrobisz..? - Wymruczał wprost do ucha chłopaka, wciąż wędrując nosem po jego miękkiej skórze, którą nie wieńczyła żadna skaza blizn... ale zwieńczyć może... - Nadal uważasz, że to takie niegroźne, piękny chłopcze..? Nadal nie rozumiesz, dlaczego wszyscy panikują..? - Kończyć..? Nieee... Sahir się świetnie bawił i nie widział najmniejszych powodów, dla których miałby tą zabawę przerywać...
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Wzgórze z widokiem na jezioro - Page 5 Empty Re: Wzgórze z widokiem na jezioro

Wto Sty 27, 2015 9:26 pm
Żółta lampka już dawała z siebie wszystko, a alarm wył na pełen dostępny regulator, niosąc odgłosy z czaszki Colette do reszty ciała, zwłaszcza do rak, które automatycznie powinny zaczął odpychać agresora jak najdalej. Ba, w panice powinie miotnąć wampirem o ścianę tego ustronnego miejsca, wspomóc się nawet różdżką, zmóc zasłonę dymną i puścić się biegiem do bezpieczniejszej szkoły, schować w tłumie uczniów albo w Dormitorium. Albo powinien przemówić wampirowi do rozsądku i przedstawić samego siebie jako wyjątkowo niewdzięczne i niesmaczne danie, o krwi smakującej jak rdza i podobnej do niej kolorem. Albo zacząć walczyć, oznaczyć terytorium i granicę do której jego quasi-przyjaciel może się posuwać i to, że teraz nie tyle ją naginał, co bezczelnie przekraczał. Ale na pewno nie przestawiał.
Nie wolno, Sahir. Nawet Tobie.
Mimo tego, iż wyprostowana ręka potrafiła wytrzymać nacisk nawet pół tony, to Krukon i tak bez większego trudu pochylał się coraz mocniej, najpierw wgniatając okularnika w ścianę, a chwile potem zmuszając go do dania za wygraną i zgięcia reki, zanim ta wyskoczy ze stawu albo się połamie. Potem pojawiła się gęsia skórka i jeżyły włosy na karku, kiedy odczuwał gorący oddech i zatrząsł się od dotyku czubka nosa. łaskotało i to jak diabli, na dodatek był tam tak wyczulony na pieszczoty, że automatycznie spiął się cały i zaciskał miarowo palce na ramieniu czarnowłosego. Aż nieco zakręciło mu się w głowie i zjechał o kilka milimetrów niżej, automatycznie przyspieszając oddech. Żarówka w alarmowej lampce eksplodowała i zapanowała nieprzenikniona ciemność.
- Nie, ale... - prawie parował od skoków gorąca, jakie prezentowało mu napięte ciało. - Nie rozumiem dlaczego robisz to teraz akurat mi.
Zachowywał się tak, jakby omdlewał, ręką osadzoną na ramieniu łagodnie go odciągał choćby trochę na bok, byle dalej od szyi. Ale druga ręka odlała bez życia i prawie ocierała się palcami o ziemię. A właściwie to, ocierała się o śniegowy cooler, który wcześniej wyrzeźbił i z którego powoli ukradł garść materiału budowlanego.
- Nie chcę panikować ani walczyć. - mówił wolno, cicho, przenosząc dłoń z ramienia na kark wampira, jakby chciał się na nim minimalnie wesprzeć i uchronić przed upadkiem na ławkę. - Jesteś po prostu rozpalony przez alkohol...i jedyne, czego potrzebujesz, to nieco ochłody!
Dłoń na ramieniu miała tylko za zadanie odchylić kołnierz kurtki i koszulki, żeby druga, błyskawicznym ruchem wepchnęła tam całą, dorodną garść śniegu. Jeśli to nie pomoże, to nie wiedział, co mogłoby. Ale odepchnął jeszcze od siebie mężczyznę, porwał do góry i wybiegł z tej drewnianej altany, zatrzymując się dopiero przy wejściu, łapiąc jednej z dwóch kolumn, które najbliżej wspierały dach. I przypatrywał się postaci, która potraktował z takim chłodem.
- Sahir...? - przesunął paznokciami po drewnie obudowy. - Nie psuj kredytu zaufania, jaki ci dałem.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Wzgórze z widokiem na jezioro - Page 5 Empty Re: Wzgórze z widokiem na jezioro

Wto Sty 27, 2015 9:52 pm
Ciemności - nadejdź, nastań, ogarnij te dwa pionki - już jesteś? Dobrze - teraz z nami zostań, rozewrzyj swą paszczę, otula nas swoim ubraniem i skryj przed całą resztą świata - niech nikt nie widzi, niech nikt w tym nie uczestniczy - tylko Ty powinnaś słyszeć te słowa, którą przekażesz potem szumnym drzewom, które wykręcą się ze zgrozy - ach, przecież tutaj mają nieść się w przestrzeni wrzaski rozpaczy..! Żadnej przyjemności - tylko ból, zdziwienie - niech powietrze przesiąknie przekleństwem zbudzonego, Czarnego Fatum, które postanowiło porwać jednego z żyjących do tańca - bo Ty żyjesz, Colette! Żyjesz i masz się bardzo dobrze, a On już dawno temu zginął - dlatego miał tą swoją wolność, umiłowaną i poszukiwaną latami! A Ty co masz? Ty masz tylko ograniczony, pusty świat - wydaje Ci się, że jest kolorowy? Pokarzę Ci zaraz, czym są prawdziwe kolory - to tylko czerń i szkarłat, który może pokryć biel, by zniknęła i nie raziła już oczu. Czystość? Nie ma tutaj żadnej czystości, a nikt Cię nie uratuje - jesteście tutaj całkowicie sami, sam zaproponowałeś to miejsce, sam się na to zgodziłeś - czy to do Ciebie dociera? Ta bliskość, to niebezpieczeństwo, zaczyna plątać się z przyjemnością, bo oto całe jestestwo, które w sobie budzisz, nagle Ci przypomina, żeś tutaj jest tylko ofiarą! Ach, niemądra sarenka, co zbliżyła się do samotnego wilka..! Spisanyś na stracenie, jakbyś już leżał z głową pod gilotyną - tak, opieraj się, opieraj..! Bez twego opierania nie byłoby tak fajnie, nie ciągnie żadnego drapieżnika do ofiary, która śmierdzi chorobą z daleka, która nie próbuje nawet zerwać się na nogi z poziomu leżenia, kiedy wyczuwa go w pobliżu - on się czaisz, wiesz o tym doskonale - ale zawsze, nawet podczas tego skradania się, zapada ta sama cisza, którą teraz przerywa szaleństwo odgłosów twego mocno bijącego serca i przyśpieszonego oddechu, trzaskania drwa, kiedy ognie sięgnęły jeszcze wyżej, odzwierciedlając alarm twego umysłu - stało się to, czego się obawiałeś, do czego dojść chyba siłą rzeczą musiało...
Mi nie wolno..?
Wolność nie zna ograniczeń.
Mięśnie Sahira napięły się, zbliżał się płynnie, twe marne próby powstrzymania go okazały się spełznąć na niczym, nie stanowiły dla niego większej przeszkody, nie teraz, nie kiedy dodatkowo alkohol przestawał wyznaczać jakiekolwiek granice dla jego umysłu i ciała, zezwalając na wszystko i doprowadzając do woli ostateczne upewnienie w tym, że jakiekolwiek blokady sięgają tylko tych, którzy widzieli świat w tak ograniczony sposób, w jaki Tyś na niego, Colette, patrzył - nie, zgoda, był w tym szeroki zasięg, który się bardzo czarnowłosemu bardzo spodobał, dlatego też zaintrygowałeś go, dlatego też zostałeś naznaczony miana godnego, by zostać poznanym - kompletnie inny od wszystkich, którzy odważyli się podejść, jak szaleniec, który szuka doznań, a jednocześnie wcale do tych doznań nie chce dotrzeć, bo ryzykuje tylko dla chęci poznania, nie dla poszukiwania upewnień, że żyje - dlatego znów pytam - CZEMU? Do Nailaha przychodzili tylko Ci, którzy nie byli pewni, czy są cieniami, czy może zmarami samych siebie, dawno zapomnianych nawet przez własne wnętrze; przychodzili Ci, którzy potrzebowali poślubić Śmierć, by na nowo poczuć, że są żywi.
Podobał Ci się ten zapach, podobała ci się miękkość jego skóry, podobał Ci się rytm jego serca - zatracałeś się w tym kompletnie, na wpół pijany nie przez whiskey, a przez słodkość możliwości doznania wszystkiego, co zakręcało w głowie w sposób, w jaki ludzie nie byli w stanie tego poczuć - przekleństwo szło w parze z przyjemnością, jeśli tylko już się zaakceptuje naturę, która w spadku została nadana... Tyś, któryś walczył z nią przez te parę lat, w końcu ją zaakceptowałeś. Czy był inny wybór? Cierpienie w imieniu czego? Bycia samotnym bohaterem na czarnym rumaku, który goni, by wszystkich ratować?
Już dość.
Wampir zawył wściekle (ni to warknięcie, ni to wycie), kiedy lodowaty śnieg dostał się mu za kołnierz i automatycznie odsunął do Puchona, cofając się dwa kroki, sięgając do pleców z nieprzyjemnymi dreszczami, kiedy zmrożona woda przesunęła się dalej wraz z gwałtowniejszym ruchem, by zaraz jego wściekłe oczy powędrowały do uciekiniera z jego szponów... i chyba nie bardzo spodziewał się takiego spojrzenia i takich słów, jakie tam, przy wejściu, na niego czekały. Chyba nie oczekiwał, że chłopak się zatrzyma - powinien był uciekać - miałbyś tylko uciechę z gonienia ofiary..! Tak, bieg byłby oszałamiający, bieg byłby wyzwoleniem z całego zastoju wieczności, jaka się przed tobą rozciągała - byłby chwilą zapisywaną w danym momencie i pielęgnowaną we wspomnieniach... Jednak wampir nie poruszył się ani o centymetr. Maleńkie zdziwienie wstąpiło na jego twarz, ocucony z magii chwili, w którą wplótł go jego najbliższy przyjaciel, ta Bestia, z którą się połączyłeś, a które teraz znów wydała ci się kompletnie oddzielnym bytem, w tej jednej, milisekundzie, kiedy po raz pierwszy nie wiedziałeś, czy patrzeć w lewą, czy w prawą tęczówkę odwzajemniającego twe spojrzenie chłopaka...
Czarny Kot spojrzał na butelkę trzymaną w dłoni, by unieść ją i opróżnić ostatnie łyki płynu, którego smak już nie robił mu żadnej różnicy, by zaraz cisnąć szkłem ze złością o jedną ze ścian i usiąść spowrotem na ławce, dopiero teraz czując realne ciepło, które falą przeleciało po jego ciele.
- Wynoś się stąd. - Warknął krótko, sięgając po odstawioną butelkę whiskey, której zawartość opróżnił w jednej czwartej na raz.
Już na Coletta nie spojrzał.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Wzgórze z widokiem na jezioro - Page 5 Empty Re: Wzgórze z widokiem na jezioro

Wto Sty 27, 2015 10:45 pm
Sahir w pełni swojego mroku wraz ze swoją siostrą niezmiennie wychylającą mu się przez ramię, zaprosił Colette do tanga z Kostuchą - na nierównym, śliskim gruncie, z setkami martwych par, czasem nawet szkieletów, podrygujących i obracających się naokoło. Gdzie muzyką była cisza. Tak, dokładnie do tego wampir zaprosił go przed chwilą... omijając dumnie i z pobłażaniem fakt, że od pierwszego łyku Whiskey został porwany do innego, bardziej szalonego tańca w którym prowadził o 10 (z kawałkiem) centymetrów niższy od niego akurat Smok i akurat Katedralny. I od kilku godzin nie znajdowali się na planszy Śmierci. Bo cóż to jest pół-pionek? Byle Arlekin?
To tylko postać błazna ubranego w kostium zszyty z kolorowych rombów. Skacze po swojej zmyślonej scenie jak na sprężynach, sprawnie umyka innym postaciom, które z wielkim wysiłkiem starają się go złapać. Kiedy po raz pierwszy stykamy się z nim, jest szelmą, żebrakiem, czymś złożonym dosłownie ze "strzępów i łat", chełpiącym się czarną maską na połowę twarzy uwieńczoną zajęczym ogonem, sakiewką na nieuczciwe dochody i drewnianym mieczem.
I co zrobił z potężna szachownicą? Postukał w nią swoim tępym mieczem i po jednym: "ha-ha-ha!" dwukolorowa podłoga zarwała się koniowi pod nogami.
Nie, na scenie Arlekina, Sahirowi nie było wolno.
Podziałało... HA! Śnieg podziałał! JUHU! O Matko Boska.... to jakiś absurd. To naprawdę najdzikszy absurd. Pewne dlatego dwoje uczniów wymieniło się równie zdumionymi spojrzeniami. Wampir nie rzucił się na niego, nie szarżował jak wściekły, nie beształ go, nie wył wniebogłosy, nie dawał się opanować szałowi. Po prostu wydawał się być koszmarnie (i po prawdzie dziecinnie) zrażony niepowodzeniem. A Colette marzł i trząsł się nieco od opadającej adrenaliny, która dała mu trochę sił i władzy w nogach, której teraz ubywało jak z przekutego balonu. Potrzebował pomocy i postanowił wykorzystać zdecydowanie, jakie zdobył przez ten głupi, ale zbawienny ruch.
- Nie. - mimo twardości postanowienia głos nadal był gęsty jak miód. - Nie wrócę bez ciebie... zgubię się albo spadnę i się utopie, a chyba nie chcesz mieć mnie na sumieniu, co? - parsknął nerwowo i oparł się policzkiem o kolumnę. Po tym, co Sahirowi teraz z robił, ten pewnie chciał. - Proszę. Nogi strasznie mi się trzęsą, nigdy nie wypiłem tyle wódki w tak krótkim czasie.
Powiedział mu na samym początku, że jak młody się upije, to go tu zostawi; oczywiście, że powiedział. Ale Colette dalej żywił tą małą nadzieję, ze mimo tego, iż nie dał mu się dzisiaj sobą najeść, to nieco się zlituje nad szaloną, chwiejącą się myszą.
Sponsored content

Wzgórze z widokiem na jezioro - Page 5 Empty Re: Wzgórze z widokiem na jezioro

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach