- Jeffrey Woods
Re: Sala Wejściowa
Pon Paź 12, 2015 10:12 am
Wpatrywał się w dziewczynę intensywnie, z zapałem, z którym wielbiciel ślimaków obserwuje ich emocjonującą przeprawę - nie ważne jak długo by to nie trwało z dokładnością maniaka zanotuje każdy najdrobniejszy ruch. Wyglądał tak jakby sto procent jego uwagi było skupione na tej drobnej osóbce i niedługo jego organizmowi zabraknie inicjatywy do trawienia i oddychania.
- Cześć, cześć... - powtórzył małpując nawet ton, z którym to powiedziała, jak aktor szykujący się przed rolą i w ostatnich sekundach przed występem w pośpiechu powtarzał tekst.
Nie mrugał.
A słysząc tę słodką przyganę względem jego braku opieszałości w zbliżaniu się do kobiet zareagował tylko krótkim, perlistym śmiechem.
- Po prostu nie lubię gier wstępnych i wolę przejść od razu do sedna, a skoro stałaś tu sobie sama, to zrobiło mi się trochę smutno i postanowiłem poudawać twojego przyjaciela. A co z twoimi prawdziwymi, istnieją w ogóle? Czy poginęli podczas gry w bazy na podwórku szkoły? - wypluwał z siebie słowa jak z karabinu maszynowego, ale ani razu się nie zająknął i wszystko brzmiało bardzo zrozumiale i klarownie. Jego dykcja nie miała sobie nic do zarzucenia. Ponadto ciągle nie zmieniał tonu, widocznie chyba nie chcąc najeżdżać na bolesne tematy i tak na nie najeżdżając.
- A zapomniałbym: Jeff the Pink Fluffy Unicorn się kłania. - skłonił się nisko i z niepokojącym refleksem złapał jej jak dotąd ułożoną gdzieś pewnie niedaleko boku dłoń i pocałował ją w kostki palców. Po czym puścił i wyprostował się tak, jakby zamiast kręgosłupa miał w plecach napiętą sprężynę. - Wolałbym dostać od ciebie parasolką niż obserwować uciekającą przede mną z krzykiem. Będę dosadny i powiem, że kręcą mnie bojowe babki. Pasywne muffiny już mniej. - palnął i oparł się bokiem o ścianę wciąż nie odrywając od niej wzroku.
- Cześć, cześć... - powtórzył małpując nawet ton, z którym to powiedziała, jak aktor szykujący się przed rolą i w ostatnich sekundach przed występem w pośpiechu powtarzał tekst.
Nie mrugał.
A słysząc tę słodką przyganę względem jego braku opieszałości w zbliżaniu się do kobiet zareagował tylko krótkim, perlistym śmiechem.
- Po prostu nie lubię gier wstępnych i wolę przejść od razu do sedna, a skoro stałaś tu sobie sama, to zrobiło mi się trochę smutno i postanowiłem poudawać twojego przyjaciela. A co z twoimi prawdziwymi, istnieją w ogóle? Czy poginęli podczas gry w bazy na podwórku szkoły? - wypluwał z siebie słowa jak z karabinu maszynowego, ale ani razu się nie zająknął i wszystko brzmiało bardzo zrozumiale i klarownie. Jego dykcja nie miała sobie nic do zarzucenia. Ponadto ciągle nie zmieniał tonu, widocznie chyba nie chcąc najeżdżać na bolesne tematy i tak na nie najeżdżając.
- A zapomniałbym: Jeff the Pink Fluffy Unicorn się kłania. - skłonił się nisko i z niepokojącym refleksem złapał jej jak dotąd ułożoną gdzieś pewnie niedaleko boku dłoń i pocałował ją w kostki palców. Po czym puścił i wyprostował się tak, jakby zamiast kręgosłupa miał w plecach napiętą sprężynę. - Wolałbym dostać od ciebie parasolką niż obserwować uciekającą przede mną z krzykiem. Będę dosadny i powiem, że kręcą mnie bojowe babki. Pasywne muffiny już mniej. - palnął i oparł się bokiem o ścianę wciąż nie odrywając od niej wzroku.
- Colette Warp
Re: Sala Wejściowa
Pon Paź 12, 2015 11:35 am
Powoli ta sytuacja zaczynała go przerastać – Pan Warp nie mógł zdobyć wielkiej miłości jednej osoby, więc swoje zapotrzebowania ładował na małych i bardzo platonicznych miłostkach do palety różnych osób. I to było bardzo w porządku, ponieważ nie starał się być skurwielem, który tylko bierze i nie pozostawia po sobie niczego w zamian, ale darował im również dużą część swojej uwagi i oddania w chwilach, kiedy się spotykali. Problem i swoisty Error pojawiał się wtedy, kiedy tych wszystkich ludzi jest trochę... za dużo, a Colette szybko tracił energię próbując zrobić z siebie Człowieka-Orkiestrę, który nie pozostawia żadnego rozmówcy na lodzie i dba o jego dobre samopoczucie.
- Tak, Iz. Po twojej ostatniej pięknej odpowiedzi na Obronie Przed Czarną Magią o smokach jakoś ich obraz mocno mi się do ciebie przylepił. No i skoro sam mam siebie za smoczydło...- poruszył brewkami, pozwalając sobie puścić zakończenie zdania w niepamięć i pozostawić to wyobraźni Puchonki, jakkolwiek barwna by tak nie była. - Będę cię tak nazywać w chwilach, kiedy będziesz na mnie najbardziej wściekła, skoro działa na ciebie tak dobrze. W końcu to musi być... smaczek, a nie regularny deser. - dokończył szczwanie jak lis. Dobrze wiedział, że najkosztowniejsze komplementy to te nieczęste. Poza tym dla tego obecnego już znalazł zastosowanie, by wyjść cało z ewentualnej furii koleżanki z domu. W końcu każda kobieta miała jakąś furię – bez urazy. Im spokojniejsza była na co dzień, tym większe trzęsienie ziemi towarzyszyło jej poirytowaniu. Aż na myśl o tym oczy uciekły mu znowu odrobinę niżej i bardziej w bok, na stojącej blisko niego Kaylin, która palcami badała fakturę puchońskiego szalika. Zdawała się być z całego obrotu spraw zadowolona, co mocniej podziałało na ukontentowane, samcze Ego Warpa.
- Oczywiście, że było trzeba. - kiwną głową do Krukonki. - Nic nie poprawia humoru mocniej niż przenośny mini-bunkier. No i będzie ci na pewno cieplej, a jak nie, to mam jeszcze w głowie jedno zaklęcie, które powinno pomóc. - bezwiednie sprawdził czy, aby nie zapomniał różdżki, zupełnie jak osoba, która choruje na kiepski przypadek nerwicy natręctw, skupionej na zapominalstwie i jego wzrok zbiegł jakoś przy okazji na bok, ale tym razem nie w stronę Hootchera, ale kolorowego tłumu najbardziej oddalonego od wyjścia. Po tym, co zobaczył już dokładnie wiedział, że nie było to przypadkowe; niewidoczne czarne, lepkie macki sięgnęły go błyskawicznie (chyba nawet nie pytając o zgodę ich właściciela), złapały ciasno za szczękę i zdecydowanie zwróciły jego głowę w kierunku Nailah'a. To wszystko jednak działo się tylko w tej galopującej wyobraźni, bo tak naprawdę w całej tej karykaturalnej sytuacji tylko stojący w pewnym oddaleniu wampir był stałą i rzeczywistą rzeczą. Ale był tam tylko na krótką chwilę i przypieczętował błyskawiczną wymianę spojrzeń grymasem, który nie miał w sobie ani krztyny pozytywnej emocji albo zadowolenia. Takie połączenie potrwało dwie może trzy wieczności, które śmiertelnicy liczą sekundami i czarnowłosy zerwał je tak mocno, że sprzężenie zwrotne uderzyło Smoka mocno w pysk. Ten aż nabrał głębszego oddechu i potarł się wolno palcami po policzku, zdając sobie sprawę, że nawet nie wiedząc kiedy wrócił spojrzeniem z powrotem na dziewczęta. To chyba dzięki odrzutowi. Wiedział, mówił sobie i pisał Mu, że coś mocno i głośno pierdolnie, kiedy go znowu zobaczy i właśnie teraz czuł jak dotychczas twarde podstawy jego skupienia na rzeczywistości trzęsą się tak, jakby jakieś olbrzymy grały na nich w Jenge i jednemu z nich wyjątkowo nie szło. A powrót do normalnego, luźnego rytmu rozmowy nagle przypominał mozolne ciągnięcie wagonu po zardzewiałych i zasypanych żwirem szynach.
- A no tak sobie gadamy... - odparł z ociąganiem w stronę Ismael, odpowiadając niby na temat a niby to z dupy. Musiał znowu nabrać głębszego wdechu i dopuścić do odparowanego mózgu nieco więcej powietrza. Na jakiś czas podziałało i jakby ocknął się z hipnozy, machinalnie poprawiając spoczywające na nosie okulary. - Ohoh... już nie rób ze mnie takiego Casanovy, ja tylko dbam o to, by się Panie nie nudziły i nie obawiały przy mnie interakcji z nieprzychylnym światem zewnętrznym. - dobicie do naturalnego tonu jeszcze trochę potrwało, ale pierś wypiął chętnie i bardzo rycersko. - A kiedy zabieram je na zewnątrz, to sadzam na swoim białym... na konia mnie nie stać, to świniaku i mkniemy ku zachodzącemu słońcu. I ten... - postanowił nie dokańczać i tym razem, ale tu z powodu tego, iż nie chciał by jego wizerunek jeszcze bardziej zmarniał. Przy okazji potarł się jeszcze zakłopotany po karku, czując się tak, jakby ktoś mierzył go dotkliwym spojrzeniem i chyba wiedział dokładnie kto.
Wzniósł obie dłonie w obronnym geście.
- Nie, nie, dziewczyny, serio już naprawdę czuję się lepiej i mogę rozdawać ludziom moje szaliki i trochę uczucia, skoro już i tak siedzą tu wszyscy i niemożliwie marzną. Choć muszę przyznać, że od kiedy zeszło się tu więcej ludzi i wszyscy oddychają, to trochę się tutaj nagrzało, nie sądzicie? - potarł dłonie ze sobą. - Właśnie... to może powędrujemy po Hogs razem? Znaczy ty Kay wiem, że już z kimś się ustawiłaś i jak tylko sprawdzę czy trafisz w bezpieczne ręce, to oddam cię bez szemrania, ale ty, Iz? Tez się z kimś ostawiłaś czy dasz się wyciągnąć do Trzech Mioteł?
- Tak, Iz. Po twojej ostatniej pięknej odpowiedzi na Obronie Przed Czarną Magią o smokach jakoś ich obraz mocno mi się do ciebie przylepił. No i skoro sam mam siebie za smoczydło...- poruszył brewkami, pozwalając sobie puścić zakończenie zdania w niepamięć i pozostawić to wyobraźni Puchonki, jakkolwiek barwna by tak nie była. - Będę cię tak nazywać w chwilach, kiedy będziesz na mnie najbardziej wściekła, skoro działa na ciebie tak dobrze. W końcu to musi być... smaczek, a nie regularny deser. - dokończył szczwanie jak lis. Dobrze wiedział, że najkosztowniejsze komplementy to te nieczęste. Poza tym dla tego obecnego już znalazł zastosowanie, by wyjść cało z ewentualnej furii koleżanki z domu. W końcu każda kobieta miała jakąś furię – bez urazy. Im spokojniejsza była na co dzień, tym większe trzęsienie ziemi towarzyszyło jej poirytowaniu. Aż na myśl o tym oczy uciekły mu znowu odrobinę niżej i bardziej w bok, na stojącej blisko niego Kaylin, która palcami badała fakturę puchońskiego szalika. Zdawała się być z całego obrotu spraw zadowolona, co mocniej podziałało na ukontentowane, samcze Ego Warpa.
- Oczywiście, że było trzeba. - kiwną głową do Krukonki. - Nic nie poprawia humoru mocniej niż przenośny mini-bunkier. No i będzie ci na pewno cieplej, a jak nie, to mam jeszcze w głowie jedno zaklęcie, które powinno pomóc. - bezwiednie sprawdził czy, aby nie zapomniał różdżki, zupełnie jak osoba, która choruje na kiepski przypadek nerwicy natręctw, skupionej na zapominalstwie i jego wzrok zbiegł jakoś przy okazji na bok, ale tym razem nie w stronę Hootchera, ale kolorowego tłumu najbardziej oddalonego od wyjścia. Po tym, co zobaczył już dokładnie wiedział, że nie było to przypadkowe; niewidoczne czarne, lepkie macki sięgnęły go błyskawicznie (chyba nawet nie pytając o zgodę ich właściciela), złapały ciasno za szczękę i zdecydowanie zwróciły jego głowę w kierunku Nailah'a. To wszystko jednak działo się tylko w tej galopującej wyobraźni, bo tak naprawdę w całej tej karykaturalnej sytuacji tylko stojący w pewnym oddaleniu wampir był stałą i rzeczywistą rzeczą. Ale był tam tylko na krótką chwilę i przypieczętował błyskawiczną wymianę spojrzeń grymasem, który nie miał w sobie ani krztyny pozytywnej emocji albo zadowolenia. Takie połączenie potrwało dwie może trzy wieczności, które śmiertelnicy liczą sekundami i czarnowłosy zerwał je tak mocno, że sprzężenie zwrotne uderzyło Smoka mocno w pysk. Ten aż nabrał głębszego oddechu i potarł się wolno palcami po policzku, zdając sobie sprawę, że nawet nie wiedząc kiedy wrócił spojrzeniem z powrotem na dziewczęta. To chyba dzięki odrzutowi. Wiedział, mówił sobie i pisał Mu, że coś mocno i głośno pierdolnie, kiedy go znowu zobaczy i właśnie teraz czuł jak dotychczas twarde podstawy jego skupienia na rzeczywistości trzęsą się tak, jakby jakieś olbrzymy grały na nich w Jenge i jednemu z nich wyjątkowo nie szło. A powrót do normalnego, luźnego rytmu rozmowy nagle przypominał mozolne ciągnięcie wagonu po zardzewiałych i zasypanych żwirem szynach.
- A no tak sobie gadamy... - odparł z ociąganiem w stronę Ismael, odpowiadając niby na temat a niby to z dupy. Musiał znowu nabrać głębszego wdechu i dopuścić do odparowanego mózgu nieco więcej powietrza. Na jakiś czas podziałało i jakby ocknął się z hipnozy, machinalnie poprawiając spoczywające na nosie okulary. - Ohoh... już nie rób ze mnie takiego Casanovy, ja tylko dbam o to, by się Panie nie nudziły i nie obawiały przy mnie interakcji z nieprzychylnym światem zewnętrznym. - dobicie do naturalnego tonu jeszcze trochę potrwało, ale pierś wypiął chętnie i bardzo rycersko. - A kiedy zabieram je na zewnątrz, to sadzam na swoim białym... na konia mnie nie stać, to świniaku i mkniemy ku zachodzącemu słońcu. I ten... - postanowił nie dokańczać i tym razem, ale tu z powodu tego, iż nie chciał by jego wizerunek jeszcze bardziej zmarniał. Przy okazji potarł się jeszcze zakłopotany po karku, czując się tak, jakby ktoś mierzył go dotkliwym spojrzeniem i chyba wiedział dokładnie kto.
Wzniósł obie dłonie w obronnym geście.
- Nie, nie, dziewczyny, serio już naprawdę czuję się lepiej i mogę rozdawać ludziom moje szaliki i trochę uczucia, skoro już i tak siedzą tu wszyscy i niemożliwie marzną. Choć muszę przyznać, że od kiedy zeszło się tu więcej ludzi i wszyscy oddychają, to trochę się tutaj nagrzało, nie sądzicie? - potarł dłonie ze sobą. - Właśnie... to może powędrujemy po Hogs razem? Znaczy ty Kay wiem, że już z kimś się ustawiłaś i jak tylko sprawdzę czy trafisz w bezpieczne ręce, to oddam cię bez szemrania, ale ty, Iz? Tez się z kimś ostawiłaś czy dasz się wyciągnąć do Trzech Mioteł?
- Riley Acquart
Re: Sala Wejściowa
Wto Paź 13, 2015 4:17 pm
Było w tym młodzieńcu coś uroczego. Uroczego, a zarazem niepokojącego. Jego maniakalne zachowania, prędkość wypowiedzi, obłędne spojrzenie... praktycznie wszystko można było podporządkować do choroby psychicznej. Nie jakiejś zaawansowanej, lecz do choroby o leciutkim zabarwieniu nienormalności. Takie ADHD na ultra wysokim poziomi. Młoda czarownica nie wiedziała czy Jeff tylko się wygłupia, czy może ma tak od urodzenia. Trudno ocenić kogoś, kogo się nie zna. Mimo wszystko chłopak wydawał się w porządku, nawet jak na Ślizgona. Zaskoczył ją, ale pozytywnie.
- Jeżeli te wymyślone przyjaciółki się nie liczą, to odpowiedź brzmi „nie”... nie mam żadnych bliskich realnych znajomych - skłamała bez mrugnięcia okiem. Nie potrafiła być poważna przy tak wyjątkowej osobie, dlatego z lekkim uśmiechem na twarzy wciąż mówiła głupoty.
- Miałam kiedyś przyjaciela, ale tak jak Ty, on też nie lubił gier wstępnych i gdy zaczynał coś robić, to szybko kończył... Za szybko. A mnie kręcą gry wstępne, dlatego już nie jesteśmy przyjaciółmi... Ale jak chcesz, to możemy poudawać przyjaciół.
Kolejne zachowanie młodszego kolegi znów zaskoczyło nastolatkę. Chodzi oczywiście o szarmancki pocałunek w jej dłoń. Bardzo miły gest i niezwykle niespotykany. Jeff był tak naładowany dziwnymi zachowaniami, że brunetka zaczęła podejrzewać go o zażywanie przeterminowanych eliksirów, albo innych „mocarzy”. Ach ta dzisiejsza młodzież i ich eksperymenty.
Na kolejne słowa chłopaka, brunetka szybko dodała:
- Ooo... to jest coś co nas łączy, mnie też kręcą bojowe dziewczyny.
- Jeżeli te wymyślone przyjaciółki się nie liczą, to odpowiedź brzmi „nie”... nie mam żadnych bliskich realnych znajomych - skłamała bez mrugnięcia okiem. Nie potrafiła być poważna przy tak wyjątkowej osobie, dlatego z lekkim uśmiechem na twarzy wciąż mówiła głupoty.
- Miałam kiedyś przyjaciela, ale tak jak Ty, on też nie lubił gier wstępnych i gdy zaczynał coś robić, to szybko kończył... Za szybko. A mnie kręcą gry wstępne, dlatego już nie jesteśmy przyjaciółmi... Ale jak chcesz, to możemy poudawać przyjaciół.
Kolejne zachowanie młodszego kolegi znów zaskoczyło nastolatkę. Chodzi oczywiście o szarmancki pocałunek w jej dłoń. Bardzo miły gest i niezwykle niespotykany. Jeff był tak naładowany dziwnymi zachowaniami, że brunetka zaczęła podejrzewać go o zażywanie przeterminowanych eliksirów, albo innych „mocarzy”. Ach ta dzisiejsza młodzież i ich eksperymenty.
Na kolejne słowa chłopaka, brunetka szybko dodała:
- Ooo... to jest coś co nas łączy, mnie też kręcą bojowe dziewczyny.
- Mistrz Gry
Re: Sala Wejściowa
Wto Paź 13, 2015 7:58 pm
// Jeśli Aaron nie pojawi się tutaj przed opuszczeniem przez uczniów i ich opiekunów z zamku, zostanie automatycznie ukarany ujemnymi PD. Ma więc czas przed poprowadzeniem grupy adeptów magii przez profesor McGonagall, profesor Thynn i profesora Bułhakova. Reszta uczniów, która jeszcze nie zdążyła się pojawić w Sali Wejściowej a nie wyrobi się przed wyruszeniem wszystkich do wioski czarodziejów, ma jeszcze szansę napisać bezpośrednio w wiosce. Jednakże... automatycznie każdy "spóźnialski" odejmuje sobie 1 galeona. W przypadku nie pojawienia się w ogóle, mogą posypać się ujemne PD. Nie dotyczy to postaci, które mają usprawiedliwioną nieobecność lub odeszły/są do przejęcia.
Na pierwszy ogień poszedł Colette Warp. Na nieszczęście woźnego, nie miał przy sobie niczego podejrzanego więc mógł przejść dalej - co prawda, odprowadzany przez ciche mruczenie pod nosem mężczyzny, który nie był zachwycony tym, że niczego nie znalazł. Następna była Riley Acquart. Tutaj sprawdzanie potrwało dłużej a Argus Filch nie szczędził komentarzy.
- Znowu chcesz coś zmajstrować, hę?! Ja już wszystko wiem... niewdzięczne bachory, za grosz szacunku do pracy i dorosłych... - mamrotał zaciekle i przepuścił Gryfonkę. Sprawdzanie Ienzo Kreshenda potoczyło się podobnym rytmem. Nawet trwało to krócej, bo blondyn nie zapadł szczególnie w pamięci pracownika Hogwartu. Gdy przyszedł czas na Cirila Hootchera, woźny zmrużył złośliwe swoje oczy i wyszczerzył usta we wrednym uśmiechu.
- No proszę, proszę, kogo my tu mamy. Znowu zamierzasz rozrabiać?! Pewnie tym razem zamierzasz siać zamęt w wiosce... o ja Cię tu dokładnie sprawdzę. Nic mi nie umknie, smarkaczu... - i dźgnął go swoim specjalnym wykrywaczem, wywracając torbę do góry nogami i wysypując jej zawartość na podłogę. Wszystko oczywiście dokładnie przeszukał. Nieucieszony, wydał z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk. - A teraz zbieraj to i zejdź mi z oczu!
Następną osobą, którą przyszło Argusowi sprawdzać była Kaylin Wittermore. Uczennica również niczego niedozwolonego nie posiadała, więc pozwolił jej przejść. Po niej była Birdie Fleur, która była o dziwo 'czysta' i nie mógł się przyczepić. Przy Caroline Rockers długo się wahał, mając nadzieję, że tym razem wykrywacz zdoła coś wykryć i nawet mu się wydawało, że coś mignęło i kazał jej pokazać kieszenie, ale... to było na nic. Przeklął ją pod nosem i kazał znikać. Sprawdzenie Ismael Blake też nic nie przyniosło. Coraz bardziej więc pan Filch pogrążał się w parszywym humorze i przy kilku uczniach dźgnął mocniej swoim wykrywaczem niż powinien. Już liczył, że ten smark, Jeffrey Woods, go nie zawiedzie, gdy, no cóż... okazało się, że N-I-C nie miał!
- Idże dalej, gówniarzu - i aż strużka śliny pociekła mu po brodzie z tej złości. Severus Snape załapał się zaś na solidną wiązankę woźnego Hogwartu. Po Kim Miracle, której zarekwirował dziennik dla własnej satysfakcji, przyszedł czas na Neve Collins. Przy tej zabrał jakąś tajemniczą fiolkę i zaczął wymachiwać swoim brudnym paluchem by podkreślić swe słowa. - Podejrzana mikstura! Nie odzyskaszcz jej! Już mi dalej idź!
Następny był David o'Connell przy którym nawet papierosów nie znalazł! Dźgnął go jeszcze na drogę i przepuścił. Christian Chamber otrzymał soczysty komentarz, który wylądował na jego twarzy w postaci kropel śliny.
- Co to za czapka jakaś podejrzana?! JUŻ TO ŚCIĄGAJ! - Warknął i aż pot z tego wrażenia spłynął po jego czole. Zarekwirował więc rzecz Gryfona, wymruczał kilka słów pod nosem i wrzucił ją do swojego worka. Przy Sahirze Nailahu zastosował szczególne środki bezpieczeństwa. Sprawdzał go przez dłuższy czas, aż w końcu znalazł jakiś tajemniczy przedmiot, który przypominał kamyk, ale jako że dla Argusa wydawał się on zbyt podejrzany, również zniknął w czeluściach jego tajemnej skarbnicy. Anabell Starfire była zaś świadkiem tego jak woźny starannie sprawdził zawartość butelki, po czym jak gdyby nigdy nic, zakręcił butelkę i oddał całą torebkę dziewczynie, przepuszczając ją dalej. Lily Evans nie posiadała niczego niedozwolonego, więc mogła spokojnie przejść. Przy Minabim Izumi woźny spędził więcej czasu i zabrał mu jakieś cudaczne przedmioty w celu ich gruntownego 'przebadania'.
- Ruszasz się jak ślimak, smarkaczu! Dalej! Do przodu zanim zmienię zdanie! - Warknął i przejechał dłonią po swoich tłustych włosach. Jego podejście nieco się zmieniło, kiedy przyszła kolej na nauczycieli. Kiwnął im głową i przywitał się kulturalnie, bez słowa szemrania, przepuszczając ich dalej.
Wszyscy zostali więc sprawdzeni i mogli ruszać do wioski. A gdzie dokładnie...? To było dobre pytanie.
Nauczyciele: Dobrani odpowiednio pary, jesteście odpowiedzialni za uczniów. Rozdajcie im instrukcje i niech każda para pójdzie tam, gdzie będzie chciała. Miejcie jednak na uwadze dobro Waszych podopiecznych. Możecie też coś zaproponować. W przypadku nie pojawienia się Aarona, Minerwa ma całkowicie wolną rękę. Później każda para będzie miała możliwość rozdzielenia się, jeśli ładnie fabularnie to rozegracie.
Uczniowie: Jesteście uzależnieni jak na razie od nauczycieli. To oni zadecydują, kiedy możecie się rozdzielić i na jakich warunkach. Słuchajcie się ich, bo inaczej poznacie moc konsekwencji.
Wszyscy możecie zacząć w Hogsmeade po opuszczeniu Sali Wejściowej. Jeden z nauczycieli może dać zt dla wszystkich, o ile wskaże miejsce w wiosce w którym uczniowie będą mogli napisać. Jeśli zaś nie zostanie wybrana żadna lokalizacja na "miejsce zbiórki", gdzie powinny zostać podyktowane instrukcje, automatycznie narzucam Wam Główną Ulicę Hogsmeade.
Na pierwszy ogień poszedł Colette Warp. Na nieszczęście woźnego, nie miał przy sobie niczego podejrzanego więc mógł przejść dalej - co prawda, odprowadzany przez ciche mruczenie pod nosem mężczyzny, który nie był zachwycony tym, że niczego nie znalazł. Następna była Riley Acquart. Tutaj sprawdzanie potrwało dłużej a Argus Filch nie szczędził komentarzy.
- Znowu chcesz coś zmajstrować, hę?! Ja już wszystko wiem... niewdzięczne bachory, za grosz szacunku do pracy i dorosłych... - mamrotał zaciekle i przepuścił Gryfonkę. Sprawdzanie Ienzo Kreshenda potoczyło się podobnym rytmem. Nawet trwało to krócej, bo blondyn nie zapadł szczególnie w pamięci pracownika Hogwartu. Gdy przyszedł czas na Cirila Hootchera, woźny zmrużył złośliwe swoje oczy i wyszczerzył usta we wrednym uśmiechu.
- No proszę, proszę, kogo my tu mamy. Znowu zamierzasz rozrabiać?! Pewnie tym razem zamierzasz siać zamęt w wiosce... o ja Cię tu dokładnie sprawdzę. Nic mi nie umknie, smarkaczu... - i dźgnął go swoim specjalnym wykrywaczem, wywracając torbę do góry nogami i wysypując jej zawartość na podłogę. Wszystko oczywiście dokładnie przeszukał. Nieucieszony, wydał z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk. - A teraz zbieraj to i zejdź mi z oczu!
Następną osobą, którą przyszło Argusowi sprawdzać była Kaylin Wittermore. Uczennica również niczego niedozwolonego nie posiadała, więc pozwolił jej przejść. Po niej była Birdie Fleur, która była o dziwo 'czysta' i nie mógł się przyczepić. Przy Caroline Rockers długo się wahał, mając nadzieję, że tym razem wykrywacz zdoła coś wykryć i nawet mu się wydawało, że coś mignęło i kazał jej pokazać kieszenie, ale... to było na nic. Przeklął ją pod nosem i kazał znikać. Sprawdzenie Ismael Blake też nic nie przyniosło. Coraz bardziej więc pan Filch pogrążał się w parszywym humorze i przy kilku uczniach dźgnął mocniej swoim wykrywaczem niż powinien. Już liczył, że ten smark, Jeffrey Woods, go nie zawiedzie, gdy, no cóż... okazało się, że N-I-C nie miał!
- Idże dalej, gówniarzu - i aż strużka śliny pociekła mu po brodzie z tej złości. Severus Snape załapał się zaś na solidną wiązankę woźnego Hogwartu. Po Kim Miracle, której zarekwirował dziennik dla własnej satysfakcji, przyszedł czas na Neve Collins. Przy tej zabrał jakąś tajemniczą fiolkę i zaczął wymachiwać swoim brudnym paluchem by podkreślić swe słowa. - Podejrzana mikstura! Nie odzyskaszcz jej! Już mi dalej idź!
Następny był David o'Connell przy którym nawet papierosów nie znalazł! Dźgnął go jeszcze na drogę i przepuścił. Christian Chamber otrzymał soczysty komentarz, który wylądował na jego twarzy w postaci kropel śliny.
- Co to za czapka jakaś podejrzana?! JUŻ TO ŚCIĄGAJ! - Warknął i aż pot z tego wrażenia spłynął po jego czole. Zarekwirował więc rzecz Gryfona, wymruczał kilka słów pod nosem i wrzucił ją do swojego worka. Przy Sahirze Nailahu zastosował szczególne środki bezpieczeństwa. Sprawdzał go przez dłuższy czas, aż w końcu znalazł jakiś tajemniczy przedmiot, który przypominał kamyk, ale jako że dla Argusa wydawał się on zbyt podejrzany, również zniknął w czeluściach jego tajemnej skarbnicy. Anabell Starfire była zaś świadkiem tego jak woźny starannie sprawdził zawartość butelki, po czym jak gdyby nigdy nic, zakręcił butelkę i oddał całą torebkę dziewczynie, przepuszczając ją dalej. Lily Evans nie posiadała niczego niedozwolonego, więc mogła spokojnie przejść. Przy Minabim Izumi woźny spędził więcej czasu i zabrał mu jakieś cudaczne przedmioty w celu ich gruntownego 'przebadania'.
- Ruszasz się jak ślimak, smarkaczu! Dalej! Do przodu zanim zmienię zdanie! - Warknął i przejechał dłonią po swoich tłustych włosach. Jego podejście nieco się zmieniło, kiedy przyszła kolej na nauczycieli. Kiwnął im głową i przywitał się kulturalnie, bez słowa szemrania, przepuszczając ich dalej.
Wszyscy zostali więc sprawdzeni i mogli ruszać do wioski. A gdzie dokładnie...? To było dobre pytanie.
Nauczyciele: Dobrani odpowiednio pary, jesteście odpowiedzialni za uczniów. Rozdajcie im instrukcje i niech każda para pójdzie tam, gdzie będzie chciała. Miejcie jednak na uwadze dobro Waszych podopiecznych. Możecie też coś zaproponować. W przypadku nie pojawienia się Aarona, Minerwa ma całkowicie wolną rękę. Później każda para będzie miała możliwość rozdzielenia się, jeśli ładnie fabularnie to rozegracie.
Uczniowie: Jesteście uzależnieni jak na razie od nauczycieli. To oni zadecydują, kiedy możecie się rozdzielić i na jakich warunkach. Słuchajcie się ich, bo inaczej poznacie moc konsekwencji.
Wszyscy możecie zacząć w Hogsmeade po opuszczeniu Sali Wejściowej. Jeden z nauczycieli może dać zt dla wszystkich, o ile wskaże miejsce w wiosce w którym uczniowie będą mogli napisać. Jeśli zaś nie zostanie wybrana żadna lokalizacja na "miejsce zbiórki", gdzie powinny zostać podyktowane instrukcje, automatycznie narzucam Wam Główną Ulicę Hogsmeade.
- Jeffrey Woods
Re: Sala Wejściowa
Wto Paź 13, 2015 11:05 pm
Oparł policzek o zimny kamień ściany i nie spieszył się nawet z poprawieniem workowatego, ciemnego płaszcza, kiedy ten zsunął mu się częściowo z ramienia. Był ubrany luźniej niż większość zgromadzonych – darował sobie szalik, rękawiczki, nauszniki na uszy, parasolkę i urok osobisty. Wszystko to na rzecz lekkości w podróży i komfortu podczas niewinnej wycieczki. Chłopak powoli obrócił się tak, że dotykał już ściany całymi plecami, ale twarz miał nadal zwróconą w kierunku rozmówczyni i tak pozwoli zrobił pełen obrót, zrywając połączenie spojrzeń dopiero wtedy, kiedy nie mógł mocniej przekręcić karku (w końcu nie był sową) i skończył na powrót oparty bokiem o ścianę, ale na nieco większym dystansie dzielącym go od dziewczyny i zaśmiał się pod nosem psotnie.
- Kiedy wyznaczasz różnicę pomiędzy znajomością a przyjaźnią? Masz jakiś prztyczek? Nie patrzysz już na tę osobę tak samo? Jej imię brzmi inaczej w twoich ustach? - oderwał głowę od ściany, kiedy nieprzyjemny chłód kąsał jego policzek do stopnia, w którym zaczynało się to robić nieprzyjemnie. - Jak było z twoim przyjacielem, który też nie lubił gier wstępnych? - zrobił krok w jej stronę, ale w połowie drugiego nieśmiałego manewru zreflektował się i cofnął z powrotem. - Poudawajmy przyjaciół. - stwierdził tonem głównego zarządcy i zagryzł dolną wargę tak mocno, że ta pobielała, a następnie poczerwieniała i zakrył twarz rękoma, znowu się cofając i rozsuwając palce przy jednym oku, żeby wyjrzeć na Gryfonkę zza swojego bunkra. - Kiedy wrócimy z Hogsmeade posadzę cie gdzieś wysoko na drzewie. I ty też będziesz musiała mnie gdzieś zaprowadzić. A potem się rozstaniemy i do końca życia nie zamienimy ze sobą słowa. Brzmi zabawnie. - zabrał dłonie i wyszczerzył się, na moment oglądając na na wołającego wszystkich do siebie Filcha, ale nie ruszył się w jego stronę, znowu wlepiając swój wzrok w starszą koleżankę.
- Lubisz kobiety? Którą część ciała najbardziej? - zagaił, dobijając się bliżej Riley, kiedy tłum zgęstniał.
- Kiedy wyznaczasz różnicę pomiędzy znajomością a przyjaźnią? Masz jakiś prztyczek? Nie patrzysz już na tę osobę tak samo? Jej imię brzmi inaczej w twoich ustach? - oderwał głowę od ściany, kiedy nieprzyjemny chłód kąsał jego policzek do stopnia, w którym zaczynało się to robić nieprzyjemnie. - Jak było z twoim przyjacielem, który też nie lubił gier wstępnych? - zrobił krok w jej stronę, ale w połowie drugiego nieśmiałego manewru zreflektował się i cofnął z powrotem. - Poudawajmy przyjaciół. - stwierdził tonem głównego zarządcy i zagryzł dolną wargę tak mocno, że ta pobielała, a następnie poczerwieniała i zakrył twarz rękoma, znowu się cofając i rozsuwając palce przy jednym oku, żeby wyjrzeć na Gryfonkę zza swojego bunkra. - Kiedy wrócimy z Hogsmeade posadzę cie gdzieś wysoko na drzewie. I ty też będziesz musiała mnie gdzieś zaprowadzić. A potem się rozstaniemy i do końca życia nie zamienimy ze sobą słowa. Brzmi zabawnie. - zabrał dłonie i wyszczerzył się, na moment oglądając na na wołającego wszystkich do siebie Filcha, ale nie ruszył się w jego stronę, znowu wlepiając swój wzrok w starszą koleżankę.
- Lubisz kobiety? Którą część ciała najbardziej? - zagaił, dobijając się bliżej Riley, kiedy tłum zgęstniał.
- Kaylin Wittermore
Re: Sala Wejściowa
Sro Paź 14, 2015 11:42 am
Mimo iż na sali zbierało się coraz więcej ludzi, a ciało Kaylin mimowolnie przybliżało do ciała Colette, dziewczyna musiała przyznać, że jest zadowolona. Towarzystwo Warpa pozwoliło jej się uspokoić i odkąd Fleur zajęła się rozmową ze Ślizgonem, nawet obecność nieznajomej Puchonki nie przeszkadzała Wittermore tak bardzo. Krukonka spojrzała kątem oka na swojego blaszanego rycerzyka i uśmiechnęła się szerzej, co oczywiście zostało zasłonięte przez całkiem sporą barierę stworzoną przez żółty szalik, który okazał się bardzo ciepły i milutki w dotyku.
- Dziękuję. - Powiedziała przyjmując do wiadomości pierwsze słowa chłopaka. Lubiła go, choć przecież poznali się całkiem niedawno. Mimo to, należał do grona tych osób, które miały w sobie ogrom pozytywnej energii, której osobom takim jak Kaylin bardzo często po prostu brakowało.
Podczas gdy Smok rozmawiał z koleżanką ze swojego domu wzrok Kay ponownie powędrował w stronę pochmurnego nauczyciela Numerologii i zawisł na nim zdecydowanie na za długo. Zastanawiała się, o czym myślał, co teraz czuł i czy w ogóle chciał całej tej wycieczki. Był jak zawsze elegancko ubrany, co jej się podobało. Chciała z nim porozmawiać, ale teraz nie miała nawet pretekstu, a co dopiero tematu. Cóż, będzie musiała poczekać na inny, odpowiedniejszy moment. O ile taki kiedykolwiek nastąpi.
- Ach, więc jesteś tym typem, co? - Powiedziała do Smoka śmiejąc się cicho. - Biały świniak? No to widzę, potężna artyleria, któż by się jej oparł? - Dodała już prawie całkowicie rozluźniona. Rozmowy z Puchonami wydawały się jakieś takie inne, lżejsze. Wszyscy byli całkiem pozytywni, w innych domach bywało to różnie. Do Ślizgonów nigdy nawet się nie zbliżała, oni emanowali aurą zła na kilometry. Gryfoni bywali głośni, głupio odważni i wśród nich znajdowały się naprawdę różne jednostki, choć można było trafić na kogoś naprawdę sympatycznego. Za to Krukoni... Cóż, omijała prawie każdego szerokim łukiem, a to coś musiało znaczyć.
Rozglądała się nerwowo po sali czując, że zbliża się czas wyjścia. Nigdzie nie widziała Remusa i zaczynała się martwić. Ostatnim razem, gdy rozmawiali nie wyglądał najlepiej. Może się rozchorował na dobre? Może powinna byłą do niego napisać z zapytaniem, czy już wydobrzał? Sama nie wiedziała.
- Nie trzeba, nie rób sobie problemu. Poradzę sobie sama... - Mruknęła nie chcąc być dla niego kłopotem, jednak w tonie głosu nie było nawet odrobiny pewności siebie. Kolejnych słów wysłuchała z lekkim uśmiechem.
- No, jak na razie nie jestem pewna, czy moje plany wypalą. - Dodała ponownie dotykając palcami szalika i nasuwając go sobie na nos. Nie było jej zimno, jednak chciała tym zakryć swój zawód. Colette miał rację - szalik był idealną osłoną przed otaczającym ją światem.
Potem zaczęły się jednak przygotowania do wyjścia i Filch sprawdzał każdego ucznia. Gdy podszedł do niej uśmiechnęła się doń lekko i poczekała cierpliwie, aż skończy swoją pracę. Gdy okazało się, że jest czysta i może iść dalej tak też zrobiła.
- Dziękuję. - Powiedziała przyjmując do wiadomości pierwsze słowa chłopaka. Lubiła go, choć przecież poznali się całkiem niedawno. Mimo to, należał do grona tych osób, które miały w sobie ogrom pozytywnej energii, której osobom takim jak Kaylin bardzo często po prostu brakowało.
Podczas gdy Smok rozmawiał z koleżanką ze swojego domu wzrok Kay ponownie powędrował w stronę pochmurnego nauczyciela Numerologii i zawisł na nim zdecydowanie na za długo. Zastanawiała się, o czym myślał, co teraz czuł i czy w ogóle chciał całej tej wycieczki. Był jak zawsze elegancko ubrany, co jej się podobało. Chciała z nim porozmawiać, ale teraz nie miała nawet pretekstu, a co dopiero tematu. Cóż, będzie musiała poczekać na inny, odpowiedniejszy moment. O ile taki kiedykolwiek nastąpi.
- Ach, więc jesteś tym typem, co? - Powiedziała do Smoka śmiejąc się cicho. - Biały świniak? No to widzę, potężna artyleria, któż by się jej oparł? - Dodała już prawie całkowicie rozluźniona. Rozmowy z Puchonami wydawały się jakieś takie inne, lżejsze. Wszyscy byli całkiem pozytywni, w innych domach bywało to różnie. Do Ślizgonów nigdy nawet się nie zbliżała, oni emanowali aurą zła na kilometry. Gryfoni bywali głośni, głupio odważni i wśród nich znajdowały się naprawdę różne jednostki, choć można było trafić na kogoś naprawdę sympatycznego. Za to Krukoni... Cóż, omijała prawie każdego szerokim łukiem, a to coś musiało znaczyć.
Rozglądała się nerwowo po sali czując, że zbliża się czas wyjścia. Nigdzie nie widziała Remusa i zaczynała się martwić. Ostatnim razem, gdy rozmawiali nie wyglądał najlepiej. Może się rozchorował na dobre? Może powinna byłą do niego napisać z zapytaniem, czy już wydobrzał? Sama nie wiedziała.
- Nie trzeba, nie rób sobie problemu. Poradzę sobie sama... - Mruknęła nie chcąc być dla niego kłopotem, jednak w tonie głosu nie było nawet odrobiny pewności siebie. Kolejnych słów wysłuchała z lekkim uśmiechem.
- No, jak na razie nie jestem pewna, czy moje plany wypalą. - Dodała ponownie dotykając palcami szalika i nasuwając go sobie na nos. Nie było jej zimno, jednak chciała tym zakryć swój zawód. Colette miał rację - szalik był idealną osłoną przed otaczającym ją światem.
Potem zaczęły się jednak przygotowania do wyjścia i Filch sprawdzał każdego ucznia. Gdy podszedł do niej uśmiechnęła się doń lekko i poczekała cierpliwie, aż skończy swoją pracę. Gdy okazało się, że jest czysta i może iść dalej tak też zrobiła.
- Severus Snape
Re: Sala Wejściowa
Sro Paź 14, 2015 12:06 pm
Obserwował całą sytuację z boku, a jego wzrok na chwilę skupił się na blondwłosej Krukonce, która wydawała się być wystraszona obecnością Fleur. Uniósł brwi do góry i przez chwilę jeszcze milczał. potem jednak Birdie zwróciła na niego swoją uwagę i mogli poprowadzić ze sobą rozmowę. Odciągnął ją więc bardziej na bok, by nie musieli stać przy innych. Na wszelki wypadek, gdyby zdarzyło mu się powiedzieć o jedno słowo za dużo. Było to mało prawdopodobne, bo jednak trzymanie języka za zębami było jedną z jego najlepiej rozwiniętych umiejętności.
- Co zrobiłaś tej małej dziewczynce, że się tak ciebie boi? - Zapytał z ciekawości, gdy grupka Warpa nie mogła ich już usłyszeć. Potem jednak otrzymał odpowiedź na swoje poprzednie pytanie i kiwnął głową.
- Brzmi jak jakiś plan. - Mruknął i nie za bardzo wiedział, co powiedzieć. Nie miał zbyt wielu wspólnych tematów z Ptaszyną. Tak naprawdę, nie miał ich praktycznie wcale. Jedyne, co mogło ich połączyć to tajemnicza sprawa, o której do niego pisała. Gdyby nie to, pewnie teraz stałby gdzieś z boku i jedynie myślał o tym, jak bardzo nienawidzi swojego życia. Tymczasem jednak, Krukonka obudziła w nim ciekawość i dopóki nie dowie się, o co jej chodziło nie będzie mógł się uspokoić.
Cały czas rozglądał się po sali w poszukiwaniu konkretnej rudej czupryny, lecz długo nie rzucała mu się w oczy. Zrezygnowany raz po raz wzdychał cicho i stał w milczeniu grzebiąc w swoich kieszeniach. Aż w końcu... Przyszła! Wyglądała ślicznie, z resztą jak zawsze. Na chwilę Severus stracił możliwość oddechu i dopiero po kilku sekundach przypomniał sobie o tak ważnej czynności. Kiedy się do niego uśmiechnęła odpowiedział tym samym, wzrokiem odprowadzając ją aż do końca kolejki. Chciał z nią porozmawiać, ale jak zacząć? Sam nie wiedział, czy chciała jeszcze w ogóle go widzieć.
Rutynową kontrolę przeszedł bez problemu i mógł iść dalej. Tylko, jakie on miał właściwie plany na ten wypad do Hogsmeade?
- Co zrobiłaś tej małej dziewczynce, że się tak ciebie boi? - Zapytał z ciekawości, gdy grupka Warpa nie mogła ich już usłyszeć. Potem jednak otrzymał odpowiedź na swoje poprzednie pytanie i kiwnął głową.
- Brzmi jak jakiś plan. - Mruknął i nie za bardzo wiedział, co powiedzieć. Nie miał zbyt wielu wspólnych tematów z Ptaszyną. Tak naprawdę, nie miał ich praktycznie wcale. Jedyne, co mogło ich połączyć to tajemnicza sprawa, o której do niego pisała. Gdyby nie to, pewnie teraz stałby gdzieś z boku i jedynie myślał o tym, jak bardzo nienawidzi swojego życia. Tymczasem jednak, Krukonka obudziła w nim ciekawość i dopóki nie dowie się, o co jej chodziło nie będzie mógł się uspokoić.
Cały czas rozglądał się po sali w poszukiwaniu konkretnej rudej czupryny, lecz długo nie rzucała mu się w oczy. Zrezygnowany raz po raz wzdychał cicho i stał w milczeniu grzebiąc w swoich kieszeniach. Aż w końcu... Przyszła! Wyglądała ślicznie, z resztą jak zawsze. Na chwilę Severus stracił możliwość oddechu i dopiero po kilku sekundach przypomniał sobie o tak ważnej czynności. Kiedy się do niego uśmiechnęła odpowiedział tym samym, wzrokiem odprowadzając ją aż do końca kolejki. Chciał z nią porozmawiać, ale jak zacząć? Sam nie wiedział, czy chciała jeszcze w ogóle go widzieć.
Rutynową kontrolę przeszedł bez problemu i mógł iść dalej. Tylko, jakie on miał właściwie plany na ten wypad do Hogsmeade?
- Ismael Blake
Re: Sala Wejściowa
Sro Paź 14, 2015 12:18 pm
Skrzywiła się nieznacznie. Taa... jej ostatnia wypowiedź na obronie. Prawdę powiedziawszy, gdyby nie okazało się, że chybiła okropnie, byłaby z siebie strasznie zadowolona. Znaczy, i tak była, jednak fakt że z tego całego entuzjazmu i chęci pochwalenia się wiedzą, użyła niewłaściwego przykładu, mierził ją okropnie. Zaraz jednak na jej ustach odmalował się szelmowski uśmieszek, który był odpowiedzią na jego poruszenie brwiami. Ah, niedopowiedzenia. Bardzo fajna rzecz, pozwalająca rozruszać nieco wyobraźnię. Chociaż w wypadku Cola, jej myśli nie latały jak postrzelone, bogowie wiedzą gdzie.
- Na białym świniaku? - uniosła lekko brwi, prychając rozbawiona. - Zinterpretowałabym cię jako Blaszanego Drwala, ale brakuje ci siekiery, no i rumak, więc bardziej pasuje tu jako 'Rycerza'. Ale wiesz... jak tak będziesz panny bronił przed światem to jeszcze która niechcący się w Tobie zakocha, i co wtedy?
Brakowało mu do kompanii Dorotki, Stracha i Lwa. Chociaż kto wie, może Smok Katedralny otaczał się ludźmi, którzy mogli sobą reprezentować resztę postaci.
- Ja? Proszę cię. Przecież to by znaczyło skazanie się na czyjeś towarzystwo. Albo raczej kogoś na moje, kto by chciał. Jednak skoroś taki chętny to oczywiście, jestem twoja... - poruszyła brwiami, uśmiechając się delikatnie i poprawiając chustę. - A jeśli twoje plany, Kaylin, nie wypalą to my cię adoptujemy na czas wycieczki. Jeśli chcesz.
Szlachetnie. Smoki w końcu nie gryzą tak często i nie palą ludzi. Częściej roztaczają opiekuńcze skrzydła. Szczególnie nad takimi kruchymi istotami jak krukonka.
Potem sprawy wypadu nieco się ruszyły i Fitch zaczął sprawdzać uczniów. Oczywiście Ismael okazała się podstępnie czysta, jak większość radosnej kompanii.
- Na białym świniaku? - uniosła lekko brwi, prychając rozbawiona. - Zinterpretowałabym cię jako Blaszanego Drwala, ale brakuje ci siekiery, no i rumak, więc bardziej pasuje tu jako 'Rycerza'. Ale wiesz... jak tak będziesz panny bronił przed światem to jeszcze która niechcący się w Tobie zakocha, i co wtedy?
Brakowało mu do kompanii Dorotki, Stracha i Lwa. Chociaż kto wie, może Smok Katedralny otaczał się ludźmi, którzy mogli sobą reprezentować resztę postaci.
- Ja? Proszę cię. Przecież to by znaczyło skazanie się na czyjeś towarzystwo. Albo raczej kogoś na moje, kto by chciał. Jednak skoroś taki chętny to oczywiście, jestem twoja... - poruszyła brwiami, uśmiechając się delikatnie i poprawiając chustę. - A jeśli twoje plany, Kaylin, nie wypalą to my cię adoptujemy na czas wycieczki. Jeśli chcesz.
Szlachetnie. Smoki w końcu nie gryzą tak często i nie palą ludzi. Częściej roztaczają opiekuńcze skrzydła. Szczególnie nad takimi kruchymi istotami jak krukonka.
Potem sprawy wypadu nieco się ruszyły i Fitch zaczął sprawdzać uczniów. Oczywiście Ismael okazała się podstępnie czysta, jak większość radosnej kompanii.
- Sahir Nailah
Re: Sala Wejściowa
Sro Paź 14, 2015 12:58 pm
Smoki i roztaczanie opiekuńczych skrzydeł - ha, dobre sobie... Tak szlachetnymi smokami były jedynie te z dalekiej Azji, nieosiągalne dla Anglii w swym majestacie i boskim wydźwięku - było ich Pięciu - Pięciu Bogów na początku istnienia, unoszące się ponad chmurami, wijące w rytmach rzek szemrzących do ich uszu - taka była ta kraina pełna baśni i mitów - ideały, które przecież nie miały szansy odnalezienia się na Ziemi - bo pozostawały tylko ideami zamkniętymi w naszych umysłach, snutych w krainach sennych, by ubarwiały nam opowieści - och, tak jak teraz - że Smok Europejski częściej roztacza nad wszystkimi opiekuńcze skrzydła... Możemy to śmiało sprawdzić - podejdź, droga Ismael, do Norweskiego Kolczastego - założymy się, że spłoniesz zanim dobrze zdążysz się uśmiechnąć? Ludzie wszystko kochają tak ubarwiać, dodawać temu, co czarne, co pragnie pożerać i niszczyć, ślicznych, różowych barw, jeszcze sypną kwiatami pod nogi, by ścielić cierniom wędrówkę, widząc te różane krzewy jako śliczne kwiatki - i tak też było z przeklętymi wampirami, czyż nie? Tak było ze wszystkimi "złymi" tego świata, przed którymi stawaliśmy - nie ma ludzi złych, są tylko ci, których zło doświadczało bardziej od innych - co za cudowne pierdolenie niewydarzonych idealistów... Ale przyznam się - uwielbiam ich słuchać. I spoglądać na Smoki, co zamiast mordować, pragną chronić tych, którzy byli skarbami w ich mniemaniu - bo to było po prostu piękne.
Tak więc przyszła Śmierć do Życia i zapytała ją: Dlaczego ludzie cię kochają, a mnie nienawidzą? - Życie jej odpowiedziało: Ponieważ Ja jestem Pięknym Kłamstwem, a Ty Okrutną Prawdą.
A Colette, ten Smok, przecież był takim miłym, kochanym, szczerym i oddanym chłopcem, czyż nie?
Idealnie salonowy smok...
Rozmowy biegły swoimi torami, życie wchłaniało ich w siebie i zapewniało, że każdy z tego czasu spędzonego tutaj jest cenny - lub przeklęty - Severus wiódł wzrokiem za czaronym Ogonem Rudej Komety, Kaylin wypatrywała jednego z nauczycieli, mając w Zwierciadłach Duszy iskierki, które tak trudno zgasić, Jeffrey wabił Riley swymi słowami, a ta odpowiadała na zaczepki - takie trwanie, gdy czas płynie, a oni płynęli razem z nim - przyglądając się temu wszystkiemu było to piękne - wpływało do jestestwa realiami, które nie uderzały i nie osaczały - poczucie jedności w tym wszystkim, co się działo, przy obsadzaniu samego siebie na poziomie karalucha - uczucie przynależności przy jednoczesnym wyobcowaniu - swoiste doświadczenie mistyczne, które polegało na jednoczeniu - i nie chodzi mi o mylnie postrzegane "doświadczenie mistyczne" w koalicji z Bogiem - zapomnijcie o Bogach, ich tu teraz nie ma między nami - jesteście wy i wszystko, co was łączy - albo to tylko mi się tak chciało wydawać - przyznam, zostałem oczarowany błoną rozkładanych smoczych skrzydeł...
Nawet jeśli to nie mnie one obejmowały.
Sahir oparł potylicę o zimny mur i zadarł głowę ku niebu, czekając, aż Filch go obszuka - prócz galeonów, różdżki i zawieszek na szyi (ach, no i oczywiście pierścienia) nie miał przy sobie niczego takiego - ulotnie jedynie spojrzał na kamień znaleziony w jego kieszeni - co to w ogóle za kamień był i jak się tam znalazł..? - Pytanie pojawiło się tak samo prędko i gładko, jak i rozpłynęło w przestrzeni, nieważkie i mało interesujące.
Wszystko to, co działo się tuż obok, było interesujące dużo bardziej.
Świeże powietrze napływało do płuc i pozwalało cieszyć się - tak po prostu - cieszyć się - nie z czegoś konkretnego, nie z powodu wesołego wypadu - egzaltacja z rodzaju nieekspresywnych, wewnętrzna w całej gamie odczuć zebranych już od pamiętnego ONMS - i przynajmniej - spokojna.
Kocham to słowo. Jego wydźwięk, jego melodię... Czyż nie oddaje tego, co ma przekazać, w swej pełnej formie?
Spokój - to jedyny był filtr między naszym wzrokiem.
Tak więc przyszła Śmierć do Życia i zapytała ją: Dlaczego ludzie cię kochają, a mnie nienawidzą? - Życie jej odpowiedziało: Ponieważ Ja jestem Pięknym Kłamstwem, a Ty Okrutną Prawdą.
A Colette, ten Smok, przecież był takim miłym, kochanym, szczerym i oddanym chłopcem, czyż nie?
Idealnie salonowy smok...
Rozmowy biegły swoimi torami, życie wchłaniało ich w siebie i zapewniało, że każdy z tego czasu spędzonego tutaj jest cenny - lub przeklęty - Severus wiódł wzrokiem za czaronym Ogonem Rudej Komety, Kaylin wypatrywała jednego z nauczycieli, mając w Zwierciadłach Duszy iskierki, które tak trudno zgasić, Jeffrey wabił Riley swymi słowami, a ta odpowiadała na zaczepki - takie trwanie, gdy czas płynie, a oni płynęli razem z nim - przyglądając się temu wszystkiemu było to piękne - wpływało do jestestwa realiami, które nie uderzały i nie osaczały - poczucie jedności w tym wszystkim, co się działo, przy obsadzaniu samego siebie na poziomie karalucha - uczucie przynależności przy jednoczesnym wyobcowaniu - swoiste doświadczenie mistyczne, które polegało na jednoczeniu - i nie chodzi mi o mylnie postrzegane "doświadczenie mistyczne" w koalicji z Bogiem - zapomnijcie o Bogach, ich tu teraz nie ma między nami - jesteście wy i wszystko, co was łączy - albo to tylko mi się tak chciało wydawać - przyznam, zostałem oczarowany błoną rozkładanych smoczych skrzydeł...
Nawet jeśli to nie mnie one obejmowały.
Sahir oparł potylicę o zimny mur i zadarł głowę ku niebu, czekając, aż Filch go obszuka - prócz galeonów, różdżki i zawieszek na szyi (ach, no i oczywiście pierścienia) nie miał przy sobie niczego takiego - ulotnie jedynie spojrzał na kamień znaleziony w jego kieszeni - co to w ogóle za kamień był i jak się tam znalazł..? - Pytanie pojawiło się tak samo prędko i gładko, jak i rozpłynęło w przestrzeni, nieważkie i mało interesujące.
Wszystko to, co działo się tuż obok, było interesujące dużo bardziej.
Świeże powietrze napływało do płuc i pozwalało cieszyć się - tak po prostu - cieszyć się - nie z czegoś konkretnego, nie z powodu wesołego wypadu - egzaltacja z rodzaju nieekspresywnych, wewnętrzna w całej gamie odczuć zebranych już od pamiętnego ONMS - i przynajmniej - spokojna.
Kocham to słowo. Jego wydźwięk, jego melodię... Czyż nie oddaje tego, co ma przekazać, w swej pełnej formie?
Spokój - to jedyny był filtr między naszym wzrokiem.
- Kelly McCarthy
Re: Sala Wejściowa
Sro Paź 14, 2015 1:24 pm
Powoli otworzyła oczy mając nadzieję, że wszystkie jej współlokatorki zdążyły już się wyszykować na wielki wypad do magicznej wioski. Westchnęła ciężko i zrzuciła kołdrę z twarzy. Jakie było jej zdziwienie, kiedy okazało się, że nie ma dromitorium absolutnie nikogo oprócz niej i jej kota. Zmarszczyła brwi nie do końca jeszcze wiedząc co konkretnie się teraz w okół niej dzieje i leniwie podniosła się z łóżka.
- Spokój... - mruknęła do siebie zadowolona i wygramoliła się spod ciepłej kołdry.
SPÓŹNIONA?! - dopiero teraz to do niej dotarło i zerwała się jak poparzona, aby nie musieć gonić za wszystkimi, kiedy wyjdą już poza mury zamku. Zebrała ze stolika nocnego wszystkie swoje porozrzucane rzeczy pakując je pospiesznie do torby. Różdżka, portfel z drobnymi, szalik, rękawiczki, kosmetyczka (w końcu baba!) i butelka wody. To wszystko co zamierzała ze sobą zabrać.
Szybko zaczesała burzę rudych włosów do tyłu, które dzisiejszego dnia oczywiście odmawiały posłuszeństwa i niesamowicie się puszyły. Co najmniej jakby w nocy stoczyła walkę z potworem spod łóżka. Westchnęła ciężko widząc, jak wskazówki zegara nieubłaganie zbliżają się do godziny zero.
Po ogarnięciu wszystkiego i niczego wyleciała z dormitorium z bardzo niestarannym makijażem, zrobionym zaledwie do połowy, w pogniecionych ubraniach, które były założone do... połowy. Rozpięte spodnie, koszulka niezaciągnięta do końca, niechlujnie założona marynarka, a buty zamiast na nogach spoczywały w jej rękach.
Biegnąć kolejnymi korytarzami poprawiała się co chwile starając się wyglądać bardziej schludnie, zapięła guzik, zaciągnęła bluzkę i poprawiła włosy. Z założeniem butów jednak było trudniej niż myślała i do Sali wejściowej wtargnęła boso, jedynie w skarpetkach, które z białego koloru dziwnym trafem zmieniły się w czarne u spodu stóp. Widać jak woźny radzi sobie ze swoimi obowiązkami - praktycznie wcale. Przybrała na twarz jeden ze swoich uśmiechów pod tytułem "wszystko okej" i zasiadła na jednej z ławek wciągając na nogi buty. Zasapała się jakby uczestniczyła w triatlonie!
Nie zwracała uwagi na uczniów i nauczycieli, którzy krzątali się w koło i ustawiali w mniejsze grupki. Teraz nie czas na zacieśnianie więzi. Ważniejsze było to, że dopiero wstała z łóżka i nie czuła się z tym faktem za dobrze. Jeszcze raz przeczesała włosy dłonią i kiedy zdała sobie sprawę, że wygląda znośnie, oparła się plecami o ścianę i westchnęła głęboko z cichą nadzieją, że nie za wielu uczniów zwróciło uwagę na ten pokaz wtargnięcia do sali.
"Zdążyłaś McCarthy, brawo!"
- Spokój... - mruknęła do siebie zadowolona i wygramoliła się spod ciepłej kołdry.
SPÓŹNIONA?! - dopiero teraz to do niej dotarło i zerwała się jak poparzona, aby nie musieć gonić za wszystkimi, kiedy wyjdą już poza mury zamku. Zebrała ze stolika nocnego wszystkie swoje porozrzucane rzeczy pakując je pospiesznie do torby. Różdżka, portfel z drobnymi, szalik, rękawiczki, kosmetyczka (w końcu baba!) i butelka wody. To wszystko co zamierzała ze sobą zabrać.
Szybko zaczesała burzę rudych włosów do tyłu, które dzisiejszego dnia oczywiście odmawiały posłuszeństwa i niesamowicie się puszyły. Co najmniej jakby w nocy stoczyła walkę z potworem spod łóżka. Westchnęła ciężko widząc, jak wskazówki zegara nieubłaganie zbliżają się do godziny zero.
Po ogarnięciu wszystkiego i niczego wyleciała z dormitorium z bardzo niestarannym makijażem, zrobionym zaledwie do połowy, w pogniecionych ubraniach, które były założone do... połowy. Rozpięte spodnie, koszulka niezaciągnięta do końca, niechlujnie założona marynarka, a buty zamiast na nogach spoczywały w jej rękach.
Biegnąć kolejnymi korytarzami poprawiała się co chwile starając się wyglądać bardziej schludnie, zapięła guzik, zaciągnęła bluzkę i poprawiła włosy. Z założeniem butów jednak było trudniej niż myślała i do Sali wejściowej wtargnęła boso, jedynie w skarpetkach, które z białego koloru dziwnym trafem zmieniły się w czarne u spodu stóp. Widać jak woźny radzi sobie ze swoimi obowiązkami - praktycznie wcale. Przybrała na twarz jeden ze swoich uśmiechów pod tytułem "wszystko okej" i zasiadła na jednej z ławek wciągając na nogi buty. Zasapała się jakby uczestniczyła w triatlonie!
Nie zwracała uwagi na uczniów i nauczycieli, którzy krzątali się w koło i ustawiali w mniejsze grupki. Teraz nie czas na zacieśnianie więzi. Ważniejsze było to, że dopiero wstała z łóżka i nie czuła się z tym faktem za dobrze. Jeszcze raz przeczesała włosy dłonią i kiedy zdała sobie sprawę, że wygląda znośnie, oparła się plecami o ścianę i westchnęła głęboko z cichą nadzieją, że nie za wielu uczniów zwróciło uwagę na ten pokaz wtargnięcia do sali.
"Zdążyłaś McCarthy, brawo!"
- Aaron Burke
Re: Sala Wejściowa
Sro Paź 14, 2015 1:50 pm
Wyjście do Hogsmeade... Taka opcja zdecydowanie nie znajdowała się wysoko na liście Aarona rzeczy do zrobienia. Jednakże pomimo tego faktu i tak podjął decyzję, że uda się tam jako opiekun. Powód był niezwykle prosty.
Burke czuł się coraz gorzej w zamkniętych murach zamku. Coraz bardziej denerwował się w towarzystwie nauczycieli. Z początku, gdy Czarny Pan wyznaczył mu to zadanie był niezwykle podekscytowany. Dostał polecenie (może nie bezpośrednio, ale to prawie jak to!) od swego mistrza, który na niego liczył. Niestety skupiając się tylko na tym aspekcie mężczyzna zapomniał o kilku istotnych rzeczach. Najważniejszym z nich był oczywiście fakt, że był śmierciożercą, który miał znajdować się w otoczeniu samego Dumbledore'a oraz reszty jego świty. Wszyscy byli potężnymi czarodziejami i Aaron wątpił, aby w razie zagrożenia uszedł z walki z nimi cało. Nadal był tylko smarkaczem, który niedawno zakończył naukę w szkole, a oni chodzili po ziemi znacznie dłużej. Właśnie to, strach przed zdemaskowaniem, sprawiało, że czuł się coraz gorzej. Śmiało można stwierdzić, że z jego psychiką było coraz gorzej.
Właśnie to spowodowało, że postanowił wybyć z Hogwartu. Nawet te kilka godzin na zewnątrz wydawało się dla niego zbawieniem. Niestety nic nie mogło być takie piękne. Aaron postanowił... zaspać! Tak jest, po prostu cudownie... Gdy tylko wstał nie myśląc wiele szybko się ubrał po czym zgarnąwszy do kieszeni trochę pieniędzy i różdżkę pobiegł do Sali Wyjściowej. Liczył, że grupa jeszcze nie wyszła i nie poniesie większych konsekwencji.
Gdy w końcu znalazł się na miejscu z wielką ulgą ujrzał uczniów oraz nauczycieli. Co prawda zbierali się właśnie do wyjścia, ale nadal znajdowali się w środku. Nie myśląc wiele szybko podszedł do McGonagall, aby wyjaśnić jej spóźnienie (naprędce wymyśloną historyjką), a gdy już to zrobił stanął z boku i przyjrzał się uczniom. Zastanawiało go kto miał zamiar iść i jak wielkie zgotują im problemy.
zdążyłem jakoś D:
Burke czuł się coraz gorzej w zamkniętych murach zamku. Coraz bardziej denerwował się w towarzystwie nauczycieli. Z początku, gdy Czarny Pan wyznaczył mu to zadanie był niezwykle podekscytowany. Dostał polecenie (może nie bezpośrednio, ale to prawie jak to!) od swego mistrza, który na niego liczył. Niestety skupiając się tylko na tym aspekcie mężczyzna zapomniał o kilku istotnych rzeczach. Najważniejszym z nich był oczywiście fakt, że był śmierciożercą, który miał znajdować się w otoczeniu samego Dumbledore'a oraz reszty jego świty. Wszyscy byli potężnymi czarodziejami i Aaron wątpił, aby w razie zagrożenia uszedł z walki z nimi cało. Nadal był tylko smarkaczem, który niedawno zakończył naukę w szkole, a oni chodzili po ziemi znacznie dłużej. Właśnie to, strach przed zdemaskowaniem, sprawiało, że czuł się coraz gorzej. Śmiało można stwierdzić, że z jego psychiką było coraz gorzej.
Właśnie to spowodowało, że postanowił wybyć z Hogwartu. Nawet te kilka godzin na zewnątrz wydawało się dla niego zbawieniem. Niestety nic nie mogło być takie piękne. Aaron postanowił... zaspać! Tak jest, po prostu cudownie... Gdy tylko wstał nie myśląc wiele szybko się ubrał po czym zgarnąwszy do kieszeni trochę pieniędzy i różdżkę pobiegł do Sali Wyjściowej. Liczył, że grupa jeszcze nie wyszła i nie poniesie większych konsekwencji.
Gdy w końcu znalazł się na miejscu z wielką ulgą ujrzał uczniów oraz nauczycieli. Co prawda zbierali się właśnie do wyjścia, ale nadal znajdowali się w środku. Nie myśląc wiele szybko podszedł do McGonagall, aby wyjaśnić jej spóźnienie (naprędce wymyśloną historyjką), a gdy już to zrobił stanął z boku i przyjrzał się uczniom. Zastanawiało go kto miał zamiar iść i jak wielkie zgotują im problemy.
zdążyłem jakoś D:
- Vakel B. Bułhakow
Re: Sala Wejściowa
Sro Paź 14, 2015 2:13 pm
Bułhakow zaśmiał się na pytanie, po czym dość beztrosko odburknął:
- Gdyby tylko pogoda była trochę lepsza... być może mógłbym się z tobą zgodzić. - zawtórował jej uśmiechem, chociaż odrobinę mniej entuzjastycznym. Nie czuł potrzeby ukrywania delikatnej niechęci do brania udziału w takich przedsięwzięciach. Zwłaszcza, że dzień był deszczowy, wczorajszy dyżur upierdliwy, a McGonagall wciąż posiadała swojego paskudnego, nieśmiertelnego zeza, który doprowadzał go do szewskiej pasji.
Dokładnie w momencie, kiedy o niej pomyślał - do uszu dotarł okropny, skrzeczący głos wicedyrektorki. Oczy Bułhakowa dość szybko przesunęły się w kierunku z którego dobiegał dźwięk i mógł kiwnąć głową jeszcze zanim znalazła się na tyle blisko, by się z nimi przywitać.
- Wydaje mi się, że odpuszczenie sobie zabierania takich osób jak Nailah mogłoby załatwić sprawę z nadmiarem obowiązków. - powiedział, dobitnie akcentując jego nazwisko, co w świetle ostatnich wydarzeń powinno być dla Minevry wystarczającą wskazówką, że zabieranie na wycieczkę dzieciaków, które masakrowały twarz kolegów na zwykłych lekcjach było aktem skrajnego debilizmu. Wampir potrzebował przynajmniej dwóch nauczycieli na ogonie. Ewentualnie związania go sznurem i wyprowadzania jak psa.
Zarówno takie sytuacje, jak i dziesięcioosobową masakrę na szkolnych błoniach skrupulatnie przestudiował i opisał, a zgromadzony materiał odleciał w stronę domu rodzinnego wróżbity, skąd mógł już bezpośrednio trafić w oczywiste ręce. Udupienie Dumbledore'a stawało się już tylko kwestią czasu.
Przywitał się również z Aaronem, rzucając mu przy tym dość oceniające spojrzenie. Mimo wszystko spóźnienia nie skomentował.
- Gdyby tylko pogoda była trochę lepsza... być może mógłbym się z tobą zgodzić. - zawtórował jej uśmiechem, chociaż odrobinę mniej entuzjastycznym. Nie czuł potrzeby ukrywania delikatnej niechęci do brania udziału w takich przedsięwzięciach. Zwłaszcza, że dzień był deszczowy, wczorajszy dyżur upierdliwy, a McGonagall wciąż posiadała swojego paskudnego, nieśmiertelnego zeza, który doprowadzał go do szewskiej pasji.
Dokładnie w momencie, kiedy o niej pomyślał - do uszu dotarł okropny, skrzeczący głos wicedyrektorki. Oczy Bułhakowa dość szybko przesunęły się w kierunku z którego dobiegał dźwięk i mógł kiwnąć głową jeszcze zanim znalazła się na tyle blisko, by się z nimi przywitać.
- Wydaje mi się, że odpuszczenie sobie zabierania takich osób jak Nailah mogłoby załatwić sprawę z nadmiarem obowiązków. - powiedział, dobitnie akcentując jego nazwisko, co w świetle ostatnich wydarzeń powinno być dla Minevry wystarczającą wskazówką, że zabieranie na wycieczkę dzieciaków, które masakrowały twarz kolegów na zwykłych lekcjach było aktem skrajnego debilizmu. Wampir potrzebował przynajmniej dwóch nauczycieli na ogonie. Ewentualnie związania go sznurem i wyprowadzania jak psa.
Zarówno takie sytuacje, jak i dziesięcioosobową masakrę na szkolnych błoniach skrupulatnie przestudiował i opisał, a zgromadzony materiał odleciał w stronę domu rodzinnego wróżbity, skąd mógł już bezpośrednio trafić w oczywiste ręce. Udupienie Dumbledore'a stawało się już tylko kwestią czasu.
Przywitał się również z Aaronem, rzucając mu przy tym dość oceniające spojrzenie. Mimo wszystko spóźnienia nie skomentował.
- Riley Acquart
Re: Sala Wejściowa
Sro Paź 14, 2015 6:24 pm
Dziewczyna przechyliła leciutko głowę. Jakby w takiej pozycji lepiej jej się myślało. Była niezwykle zaaferowana nową osobą i jego oryginalnym sposobem bycia. A zarazem kompletnie zdezorientowana, bo ów młodzieniec był niczym artystyczny obraz. Trudny do rozszyfrowania. Bogaty w ekspresję, lecz ubogi w kolory. Holenderscy malarze malowali ludzi starych i pokurczonych. Nie obawiali się ukazywać brzydoty swoich modeli, ale pokazywali ich piękno, bo mieli dystans do swego tworzywa. Gdyby jednak ów zagraniczni artyści poznali wcześnie Jeffreya Woodsa, to prawdopodobnie on byłby bohaterem na każdym ich płótnie. Taki powykręcany, lecz radosny. Piękny jako tworzywo. Ale skupmy się na rozmowie tej pary, a nie na sztuce.
- Nie lubię segregować ludzi, a jeżeli to robię, to czynię to nieświadomie. Po prostu wiem kogo lubię, a kogo nienawidzę. Myślę że kombinacji sfery przyjaźni może być wiele i jest to indywidualna sprawa każdego człowieka. Wszystko zależy od uczuć... No prawie wszystko... A ty masz prawdziwych przyjaciół?
Oczywiście czarownica teoretyzowała, bo specjalistką w dziedzinie przyjaźni nie była. Nie miała żadnego rankingu „Top Super Znajomych”. Nawet nie chciało jej się głębiej zastanawiać nad tym, kto byłby na jakiej pozycji. Kogo chciałaby w swojej „Drużynie Pierścienia”. Przyjaźń to coś co wypływa z głębi serca.
- Co się tyczy mojego byłego przyjaciela, to powiedzmy że z czasem bardzo się zmienił. Nie potrafił utrzymać sekretów które mu powierzyłam. Okazał się zdrajcą i dupkiem. To tyle.
Taka tam głupia historia. Szkoda słów na roztrząsanie przeszłości, szczególnie tej w szarych odcieniach. Lepiej już zabawić się w udawanych przyjaciół... No właśnie. Na propozycję chłopaka, Riley uśmiechnęła się delikatnie i przytaknęła twierdząco głową. Lepszy udawany przyjaciel niż żaden. Chwilę później „nowi przyjaciele” przeszli na temat ich upodobań, a ściślej mówiąc na temat dziewczyn. Pytanie jakie zadał Jeff wymagało chwilowego zastanowienia. Gryfonka zmrużyła więc leciutko oczy i za momencik odparła:
- Usta... Pełne w swym kształcie o lekkim różanym zabarwieniu. Takie mięciutkie i ciepłe...
A ty którą część ciała kobiety lubisz najbardziej?
- Nie lubię segregować ludzi, a jeżeli to robię, to czynię to nieświadomie. Po prostu wiem kogo lubię, a kogo nienawidzę. Myślę że kombinacji sfery przyjaźni może być wiele i jest to indywidualna sprawa każdego człowieka. Wszystko zależy od uczuć... No prawie wszystko... A ty masz prawdziwych przyjaciół?
Oczywiście czarownica teoretyzowała, bo specjalistką w dziedzinie przyjaźni nie była. Nie miała żadnego rankingu „Top Super Znajomych”. Nawet nie chciało jej się głębiej zastanawiać nad tym, kto byłby na jakiej pozycji. Kogo chciałaby w swojej „Drużynie Pierścienia”. Przyjaźń to coś co wypływa z głębi serca.
- Co się tyczy mojego byłego przyjaciela, to powiedzmy że z czasem bardzo się zmienił. Nie potrafił utrzymać sekretów które mu powierzyłam. Okazał się zdrajcą i dupkiem. To tyle.
Taka tam głupia historia. Szkoda słów na roztrząsanie przeszłości, szczególnie tej w szarych odcieniach. Lepiej już zabawić się w udawanych przyjaciół... No właśnie. Na propozycję chłopaka, Riley uśmiechnęła się delikatnie i przytaknęła twierdząco głową. Lepszy udawany przyjaciel niż żaden. Chwilę później „nowi przyjaciele” przeszli na temat ich upodobań, a ściślej mówiąc na temat dziewczyn. Pytanie jakie zadał Jeff wymagało chwilowego zastanowienia. Gryfonka zmrużyła więc leciutko oczy i za momencik odparła:
- Usta... Pełne w swym kształcie o lekkim różanym zabarwieniu. Takie mięciutkie i ciepłe...
A ty którą część ciała kobiety lubisz najbardziej?
- Kim Miracle
Re: Sala Wejściowa
Sro Paź 14, 2015 7:07 pm
Pozbierała szybko swoje rzeczy i stanęła w kolejce do Filcha. Uprzednio jeszcze odmachała Lily na przywitanie i posłała jej uśmiech. Rozglądała się wokoło. Chciała się trochę rozejrzeć i przekonać się, czy jest tu osoba, z którą chciałaby teraz porozmawiać, ale jednak wybrała samotność. Dzisiaj jej to wystarczy. Mały spacer po okolicy i potem powrót do szkoły. trochę świeżego powietrza i możliwość rozprostowania nóg. Uśmiechnęła się do każdej osoby, którą znała, do każdego pomachała, a nawet powiedziała ciche cześć. Gdy zauważyła Aarona uśmiechnęła się do niego i zwróciła swoją uwagę na Filcha. gdy zabrał jej dziennik stanęła jak kamień. patrzyła na niego jak na największego złoczyńcę na świecie z wielkim szokiem i smutkiem na ustach. To był przecież jej pamiętnik. Nie mogła tego tak zostawić. Oj nie. Już ona sobie porozmawia z nauczycielami. No bo jak to tak można? To był jej prywatny dziennik. Jej prywatne myśli. Tak nie wolno!
- Niech pan mi odda ten dziennik - powiedziała stanowczo, a potem spojrzała na profesorów. No w końcu na to nie mogli mu pozwolić. jeszcze chwila, a gacie będzie każdemu zabierał. bez przesady!
- Niech pan mi odda ten dziennik - powiedziała stanowczo, a potem spojrzała na profesorów. No w końcu na to nie mogli mu pozwolić. jeszcze chwila, a gacie będzie każdemu zabierał. bez przesady!
- Remus J. Lupin
Re: Sala Wejściowa
Sro Paź 14, 2015 8:18 pm
Remusowi ciężko było się zebrać. Dopiero co minęła pełnia, był ledwo żywy i bolały go wszystkie kości, o mięśniach już nie wspominając. Ledwie zwlekł się z łóżka i był stosownie naburmuszony. Huncwoci zostawili go więc w spokoju. Resztę dnia planował spędzić w bibliotece na przygotowywaniu do egzaminów kończących szkołę. Ubrał się więc i nie jedząc nawet śniadania zmierzał w kierunku czytelni właśnie. Po drodze napotkał grupę rozchichotanych dziewczyn mówiące coś o wiosce. Dopiero na miejscu między piątym, a szóstym regałem uświadomił sobie, że przecież DZISIAJ jest wypad do Hogsmeade. Dzisiaj przecież miał się tam spotkać z Kaylin.
Nie chciał iść. Był zmęczony, obolały i nie do życia. Był niemiły, wszystko go denerwowało, nic mu się nie podobało ani nie odpowiadało. Myślał co by wymyślić, by nie pójść. Powie, że źle się czuł, a nie miał jak przekazać jej wiadomości... Sowy. Miałby jak. A po drugie, nie chciał kłamać. Znowu. Złapał się na tym, że wcale nie chce, by opowiadać jej kłamstwa. Tęsknym wzrokiem spojrzał na książki i ruszył do Sali Wejściowej, tam gdzie zawsze zbierali się wszyscy ci, którzy chcieli pójść do magicznego miasteczka. Jak zwykle musieli przejść kontrolę woźnego, który wyłapywał wszystkie ,,niedozwolone'' przedmioty, jego zdaniem, każdy taki był. Trafił akurat na sam koniec kolejki i moment, podczas którego mieli zaraz iść.
Nie chciał iść. Był zmęczony, obolały i nie do życia. Był niemiły, wszystko go denerwowało, nic mu się nie podobało ani nie odpowiadało. Myślał co by wymyślić, by nie pójść. Powie, że źle się czuł, a nie miał jak przekazać jej wiadomości... Sowy. Miałby jak. A po drugie, nie chciał kłamać. Znowu. Złapał się na tym, że wcale nie chce, by opowiadać jej kłamstwa. Tęsknym wzrokiem spojrzał na książki i ruszył do Sali Wejściowej, tam gdzie zawsze zbierali się wszyscy ci, którzy chcieli pójść do magicznego miasteczka. Jak zwykle musieli przejść kontrolę woźnego, który wyłapywał wszystkie ,,niedozwolone'' przedmioty, jego zdaniem, każdy taki był. Trafił akurat na sam koniec kolejki i moment, podczas którego mieli zaraz iść.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach