- Alice Hughes
Re: Pusta sala
Wto Paź 18, 2016 10:58 pm
Martwi? Ci, którzy odeszli przedwcześnie gdy bezlitosna kostucha zacisnęła swe zimne, z pewnością pozbawione artyzmu dłonie na ich bladych skroniach, by w pozbawionym jakiejkolwiek czci geście osunąć je na młode gardła i wyrwać z nich ostatnie, niewinne tchnienie? Ci, którzy z kostuchą byli na "Ty" i sami to tchnienie odbierali, nim ta - podstępna - obrócila się przeciwko nim? A może Ci połowicznie martwi za życia? Zlęknieni, jak zlękniony był pewien Ślizgon, osuwający się właśnie po kamiennej ścianie pustej sali i zrezygnowani, jak zrezygnowana była drobna Puchonka, o której oczach dość już razy wspomniano, że były zmęczone, by wspominać o tym po raz kolejny. Ta, która wyjątkowo nigdzie się nie spieszyła. Która odpuściła. Która sunęła wolno korytarzem pierwszego piętra, w zbyt durzym swetrze i brązowych spodniach, wbijając sobie paznokcie we wnętrze dłoni i usiłując nie myśleć. Nie myśleć o niczym, bo wszystko co przychodziło do głowy ukrytej za kurtyną brązowych, skręconych włosów przyprawiało o drżenie. Niewyspanie spowodowane koszmarami, egzaminami, lekcjami białej magii i powiększającym się z każdym dniem lękiem już dawno zebrało swe żniwo, odmalowując się na jej bladej, dziecinnej wciąż twarzy i dobrało się wreszcie do wnętrza, zatruwając je o wiele szybciej niż dotąd. A Alice? Alice już nie miała siły się bronić.
Stała akurat przy jednym z parapetów gdy odgłos trzaskających drzwi zakłócił - dość nienaturalną jak na tę porę dnia - ciszę. Z ociąganiem obróciła głowę w tamtym kierunku i ciężko westchnęła, by po chwili oprzeć czoło o przyjemnie chłodną szybę. Głowa bolała ją od dobrych kilkunastu godzin. A może dni?
- Itsy bitsy spider, waiting on the wall. You better watch out or she will have you caught... - zanuciła, sunąc cienkimi palcami wzdłuż okna. Która właściwie mogła być godzina? Nie miała pojęcia. Lepiej jednak by było, gdyby nikt jej nie przyłapał. To pozornie towarzyskie stworzenie łaknęło teraz samotności - dość ironiczne jeśli brać pod uwagę fakt, że pustka w dormitorium ją przerażała - i ciszy. Nawet jeśli zabijała. Puchonka chwyciła więc wytartą, skórzaną torbę i ruszyła przed siebie, akurat w stronę niedawnego trzaśnięcia. Wychodząc zza rogu przystanęła jak to już miała w zwyczaju i z obojętną miną zlustrowała oddalającą się sylwetkę. Gdy ta wreszcie zniknęła z pola widzenia wznowiła wędrówkę, licho wie czemu zerkając po drodze na drzwi pustej sali. Mała główka obracała się to w stronę klamki, to korytarza na którym mignęły jej plecy nieznanego osobnika. I tylko pary z uszu brakowało. Ostatecznie oparła dłoń na klamce i pchnęła te drewniane wrota, które oczywiście jak wszystkie w tym zamku otworzyły się z cichym skrzypnięciem i zajrzała do środka. Ciekawska dziewucha.
Z początku nic nie wzbudzało zastrzeżeń. Z początku wszystko wyglądało normalnie i dopiero po chwili między jednym a drugim odbijającym się w uszach uderzeniem serca usłyszała dyszenie. Nie zastanawiając się nad tym co robi, zupełnie jakby zapomniała, że to pitolony Hogwart w którym prawdopodobieństwo przypadkowej śmierci było katastroficznie wysokie, wparowała do środka.
- Blaise? - oczywiście, że rozpoznała skuloną na ziemi sylwetkę. Tę w przydużej szacie, przyzdobioną łagodnie opadającymi na ramiona, orzechowymi pasmami. - Blaise... - powtórzyła znowu, zdecydowanie tym razem ciszej. Wszystko zamarło i nie wiedziała nawet kiedy znalazła się obok, wcześniej butami miażdżąc kawałki rozrzuconego na podłodze szkła i nie zdając sobie sprawy z tego, że jeden z odłamków wbiła sobie w kolano, klękając obok sylwetki Króla w Glinianej Koronie. Blada dłoń odsunęła z twarzy ślizgona miękkie włosy, podczas gdy palce drugiej błądziły po jego policzku w uspokającym geście. Drżała.
Stała akurat przy jednym z parapetów gdy odgłos trzaskających drzwi zakłócił - dość nienaturalną jak na tę porę dnia - ciszę. Z ociąganiem obróciła głowę w tamtym kierunku i ciężko westchnęła, by po chwili oprzeć czoło o przyjemnie chłodną szybę. Głowa bolała ją od dobrych kilkunastu godzin. A może dni?
- Itsy bitsy spider, waiting on the wall. You better watch out or she will have you caught... - zanuciła, sunąc cienkimi palcami wzdłuż okna. Która właściwie mogła być godzina? Nie miała pojęcia. Lepiej jednak by było, gdyby nikt jej nie przyłapał. To pozornie towarzyskie stworzenie łaknęło teraz samotności - dość ironiczne jeśli brać pod uwagę fakt, że pustka w dormitorium ją przerażała - i ciszy. Nawet jeśli zabijała. Puchonka chwyciła więc wytartą, skórzaną torbę i ruszyła przed siebie, akurat w stronę niedawnego trzaśnięcia. Wychodząc zza rogu przystanęła jak to już miała w zwyczaju i z obojętną miną zlustrowała oddalającą się sylwetkę. Gdy ta wreszcie zniknęła z pola widzenia wznowiła wędrówkę, licho wie czemu zerkając po drodze na drzwi pustej sali. Mała główka obracała się to w stronę klamki, to korytarza na którym mignęły jej plecy nieznanego osobnika. I tylko pary z uszu brakowało. Ostatecznie oparła dłoń na klamce i pchnęła te drewniane wrota, które oczywiście jak wszystkie w tym zamku otworzyły się z cichym skrzypnięciem i zajrzała do środka. Ciekawska dziewucha.
Z początku nic nie wzbudzało zastrzeżeń. Z początku wszystko wyglądało normalnie i dopiero po chwili między jednym a drugim odbijającym się w uszach uderzeniem serca usłyszała dyszenie. Nie zastanawiając się nad tym co robi, zupełnie jakby zapomniała, że to pitolony Hogwart w którym prawdopodobieństwo przypadkowej śmierci było katastroficznie wysokie, wparowała do środka.
- Blaise? - oczywiście, że rozpoznała skuloną na ziemi sylwetkę. Tę w przydużej szacie, przyzdobioną łagodnie opadającymi na ramiona, orzechowymi pasmami. - Blaise... - powtórzyła znowu, zdecydowanie tym razem ciszej. Wszystko zamarło i nie wiedziała nawet kiedy znalazła się obok, wcześniej butami miażdżąc kawałki rozrzuconego na podłodze szkła i nie zdając sobie sprawy z tego, że jeden z odłamków wbiła sobie w kolano, klękając obok sylwetki Króla w Glinianej Koronie. Blada dłoń odsunęła z twarzy ślizgona miękkie włosy, podczas gdy palce drugiej błądziły po jego policzku w uspokającym geście. Drżała.
- Blaise Rain
Re: Pusta sala
Wto Paź 18, 2016 11:50 pm
Pamięć zderzenia pleców ze ścianą, uderzenie w nią potylicą, zachodziło mgłą - tą samą, zza której Alice oglądała świat przez swoje... zmęczone? - smutne oczy, złamane w pół - lustra duszy przecięte idealnie w połowie, sam zadecyduj, drogi Czytelniku, w której połówce chcesz się odbić - w tej objawionej, czy może tej ukrytej - jedna strona była na pokaz, druga kryła tajemnice. Blaise chciał zobaczyć tą drugą. Zamiast przyciągać tratwę można było przecież na nią wejść - skosztować słodkich ciastek, które zawijała w serwetkę, pobujać się na wahadle, przejść po błoniach i powytykać palcami kolejne drzewa i chmury, szukając fantazyjnych kształtów i psiocząc na samych siebie - te wspomnienia były o wiele bardziej jasne, niż wspomnienie pięciu sekund wstecz - chyba nawet nie pamiętał twarzy dziecka Slytherina, chyba nawet nie wiedział, jak się znalazł w tej sali - może był tutaj od samego początku? - pamiętał jedynie, że trzymał w dłoni eliksir - tej samej, która i teraz starała się ten eliksir ująć, przesuwając palcami po śliskiej, zalanej lekarstwem powierzchni, zbierając kolejne kawałeczki połamanego szkła - widzisz je, Alice? - tak wyglądają właśnie twoje oczy, tak wygląda ta krucha dusza, która dawno wysypała się z podestu, na którym powinna się znajdować - zamiast spoczywać w wygodnym salonie została zagoniona do ciemnych jaskiń, pomiędzy ciszę, która zabijała i samotność, która zajmowała się dobijaniem - dwie kochanki, które prowadziły dalej w chłód i ciemność, ku obojętności, ku tym potworom, które wielkością kwitły w twojej szafie i wszystkim obawom, które obijały się o bielmo twojej czaszki. Jeśli wbiłaś jeden z kawałków w swoje kolano to czy to oznacza, że byłaś w stanie odzyskać wszystkie kolejne..? Najpierw zbierzmy je w kupkę - będzie boleśnie, wiesz o tym. Jedyną przeszkodą było to, że kiedy komuś nie zależało, to wola na narażanie się na ból była zbyt znikoma, żeby w ogóle spróbować. Mamy pierwszy kawałek. Będę wierzyć, że nie ostatni.
Znajomy głos nie przedostał się przez piszczenie w uszach za pierwszym razem - tak jak nie doszło do niego, że oprawca, który szykował tęgi wpierdol, sobie odpuścił - zaczerwienione, jadowite oczy, wyglądały przerażająco w tym półmroku, w niemal koci sposób odbijając światło wpadające do wnętrza z korytarza - nieprzytomne i niekontaktujące - aż w końcu zostały zaciśnięte, kiedy następne ukłucie bólu zaatakowało jego ciało - jednak to nie przez wzgląd na same oczy delikwent uciekł, przecież te widział już wiele razy w Pokoju Wspólnym - uciekł, bo z nosa bruneta toczyła się stróżka krwi - a przecież niczego nie zrobił - przecież tylko pchnął go na ścianę, bo tamten szedł jak pijany przez korytarz i go potrącił. Krew. Za dużo krwi było w tym miejscu. W tej szkole.
Dotyk chłodnej, kobiecej dłoni na policzku, kolejne wymówienie jego imienia - wymówienie? Wykrzyczenie? Chłopak rozchylił nieznacznie powieki, napięty do granic możliwości, walcząc o chociaż jeden oddech, o chociaż maleńką dawkę tlenu - zaciskająca się na ziemi dłoń przesunęła się w kierunku nogi ręki Alice, ale zamarła po drgnięciu, po ledwo dwóch centymetrach - niezdolność do wykrzesania woli poruszenia się - ból paraliżował całe ciało i nie pozwalał na skupienie się na czymkolwiek innym niż próbach oddychania - rozchylił nawet wargi, jakby chciał coś powiedzieć, jednak słowa tonęły w każdym następnym wstrząsie.
Jego ręka znów przesunęła się w kierunku rozlanego eliksiru.
Druga wyrwała do Alice i zacisnęła na jej swetrze.
Pomocy!
Nie było w tym niczego śmiesznego ani niczego aktorskiego.
Niczego w jego otumanionej bólem twarzy i przerażeniem, co skłoniłoby do powiedzenia: hahaha, niezły żart, Rain.
Znajomy głos nie przedostał się przez piszczenie w uszach za pierwszym razem - tak jak nie doszło do niego, że oprawca, który szykował tęgi wpierdol, sobie odpuścił - zaczerwienione, jadowite oczy, wyglądały przerażająco w tym półmroku, w niemal koci sposób odbijając światło wpadające do wnętrza z korytarza - nieprzytomne i niekontaktujące - aż w końcu zostały zaciśnięte, kiedy następne ukłucie bólu zaatakowało jego ciało - jednak to nie przez wzgląd na same oczy delikwent uciekł, przecież te widział już wiele razy w Pokoju Wspólnym - uciekł, bo z nosa bruneta toczyła się stróżka krwi - a przecież niczego nie zrobił - przecież tylko pchnął go na ścianę, bo tamten szedł jak pijany przez korytarz i go potrącił. Krew. Za dużo krwi było w tym miejscu. W tej szkole.
Dotyk chłodnej, kobiecej dłoni na policzku, kolejne wymówienie jego imienia - wymówienie? Wykrzyczenie? Chłopak rozchylił nieznacznie powieki, napięty do granic możliwości, walcząc o chociaż jeden oddech, o chociaż maleńką dawkę tlenu - zaciskająca się na ziemi dłoń przesunęła się w kierunku nogi ręki Alice, ale zamarła po drgnięciu, po ledwo dwóch centymetrach - niezdolność do wykrzesania woli poruszenia się - ból paraliżował całe ciało i nie pozwalał na skupienie się na czymkolwiek innym niż próbach oddychania - rozchylił nawet wargi, jakby chciał coś powiedzieć, jednak słowa tonęły w każdym następnym wstrząsie.
Jego ręka znów przesunęła się w kierunku rozlanego eliksiru.
Druga wyrwała do Alice i zacisnęła na jej swetrze.
Pomocy!
Nie było w tym niczego śmiesznego ani niczego aktorskiego.
Niczego w jego otumanionej bólem twarzy i przerażeniem, co skłoniłoby do powiedzenia: hahaha, niezły żart, Rain.
- Alice Hughes
Re: Pusta sala
Sro Paź 19, 2016 12:56 am
W tym zdecydowanie nie było nic śmiesznego. W rozbitej na ziemi fiolce, której fragment utkwił w nodze Puchonki i pozostał niezauważony póki nie zmieniła pozycji. W potłuczonej duszy, która kwiliła żałośnie, kiedy sama właścicielka nie wykazywała najmniejszych chęci do tego by jakoś ją połatać. W skulonej na ziemi sylwetce, której twarz kolejny raz broczyła krwią. W zlęknionym, zielonym spojrzeniu, które miast sypać zaczepnymi iskrami było zamglone i nieobecne. W tym kurczowym złapaniu jej swetra, które zmusiło do tego by pochyliła się jeszcze niżej.
Alice odsunęła nogą fragmenty fiolki, które Blaise usiłował pochwycić i uniosła jego na wpół omdlałą sylwetkę, niejako się pod nią wsuwając. Opierając głowę Ślizgona na wątłej piersi, lewą ręką wycierała mu spływającą do ust stróżkę czerwonej posoki a prawą wyrzucała z torby wszystkie niepotrzebne graty. I pewnie przeklinała by się w duchu za ich ilość, gdyby tylko była teraz w stanie myśleć o czym kolwiek. Wreszcie trzęsące się palce natrafiły na chłód fiolki. Puchonka wyszarpnęła ją z torby i odkorkowała zębami, mokrą od krwi Blaise'a rękę przesuwając teraz na jego czoło. Opierając podbródek na czubku głowy chłopaka, przystawiła mu eliksir do ust i delikatnie przechyliła.
- Przełknij to. Proszę. Proszę... - Dopiero teraz zorientowała się, że płacze. Ciężkie łzy wypływały z jej brązowych oczu i niknęły w miękkich włosach Raina. Błagalny ton ginął w wypełniającej salę ciszy. Dygocząca i blada, delikatnie kołysała trzymane w ramionach ciało i przyciskała usta do czubka głowy tego Padalca, modląc się o to by dał radę wypić lekarstwo. By płyn zadziałał. By nic mu się nie stało.
A mogliśmy - Kochanie - razem łąką iść, świt witać po kolana w rosie...
A mogliśmy - Kochanie - razem piwo pić...
A mogliśmy - Kochanie - konie kraść, z niebieskiego, boskiego pastwiska...
- Nic ci nie będzie... Nic ci nie będzie... - powtarzała jak nakręcona, do niego ale i do samej siebie, nie mogąc jednocześnie odważyć się by podnieść spojrzenie. Przechylić się i sprawdzić, czy zawartość fiolki została opróżniona... Jej wolna ręka nie przestawała głaskać go po głowie, od czasu do czasu zjeżdżając też na szyję i poszukując pulsu.
Wreszcie pociągnęła nosem i zamknęła kilka razy powieki, chcąc pozbyć się z nich zamazujących świat łez. Z mocno bijącym sercem, wstrzymując oddech i drżąc mocniej niż dotychczas przesunęła podbródek, by móc dojrzeć twarz Raina...
Alice odsunęła nogą fragmenty fiolki, które Blaise usiłował pochwycić i uniosła jego na wpół omdlałą sylwetkę, niejako się pod nią wsuwając. Opierając głowę Ślizgona na wątłej piersi, lewą ręką wycierała mu spływającą do ust stróżkę czerwonej posoki a prawą wyrzucała z torby wszystkie niepotrzebne graty. I pewnie przeklinała by się w duchu za ich ilość, gdyby tylko była teraz w stanie myśleć o czym kolwiek. Wreszcie trzęsące się palce natrafiły na chłód fiolki. Puchonka wyszarpnęła ją z torby i odkorkowała zębami, mokrą od krwi Blaise'a rękę przesuwając teraz na jego czoło. Opierając podbródek na czubku głowy chłopaka, przystawiła mu eliksir do ust i delikatnie przechyliła.
- Przełknij to. Proszę. Proszę... - Dopiero teraz zorientowała się, że płacze. Ciężkie łzy wypływały z jej brązowych oczu i niknęły w miękkich włosach Raina. Błagalny ton ginął w wypełniającej salę ciszy. Dygocząca i blada, delikatnie kołysała trzymane w ramionach ciało i przyciskała usta do czubka głowy tego Padalca, modląc się o to by dał radę wypić lekarstwo. By płyn zadziałał. By nic mu się nie stało.
A mogliśmy - Kochanie - razem łąką iść, świt witać po kolana w rosie...
A mogliśmy - Kochanie - razem piwo pić...
A mogliśmy - Kochanie - konie kraść, z niebieskiego, boskiego pastwiska...
- Nic ci nie będzie... Nic ci nie będzie... - powtarzała jak nakręcona, do niego ale i do samej siebie, nie mogąc jednocześnie odważyć się by podnieść spojrzenie. Przechylić się i sprawdzić, czy zawartość fiolki została opróżniona... Jej wolna ręka nie przestawała głaskać go po głowie, od czasu do czasu zjeżdżając też na szyję i poszukując pulsu.
Wreszcie pociągnęła nosem i zamknęła kilka razy powieki, chcąc pozbyć się z nich zamazujących świat łez. Z mocno bijącym sercem, wstrzymując oddech i drżąc mocniej niż dotychczas przesunęła podbródek, by móc dojrzeć twarz Raina...
- *:
- Eliksir Wiggenowy został zakupiony na fabule. W skrytce Aliciaka jest informacja, że jedną z trzech buteleczek ma ona przy sobie.
- Blaise Rain
Re: Pusta sala
Sro Paź 19, 2016 1:50 am
Materiał giął się pod jego palcami niemal tak samo, jak ta różowa, urocza czapeczka, którą ciągle trzymał jak najważniejszy w swoim życiu medalion szczęścia - Pani Prefekt najwyraźniej lubiła rzeczy miękkie, które przyjemnie miętoliło się w palcach - tych dłuższych, które całkiem ładnie wyglądałyby trzymając pióro, gdyby rzeczywiście, tak jak to sam Król w Glinianej Koronie rozpowiadał, był arystokratą, co się zowie, potomkiem Czystej Krwi - ale Blaise Rain, którego złapała i podciągnęła do góry, opierając jego lecącą głową na swojej klatce piersiowej, wcale nie był miękki - teraz wydawał się jeszcze drobniejszy, jeszcze bardziej kościsty, teraz wydawał się bardziej drobny od wychudzonej Puchonki zawsze chodzącej w zbyt dużych ciuchach - może to działało tak: ona przygarniała rzeczy miękkie, by potem oprzeć na nich tego pożal się boże mężczyznę, który nijak nie wpasowywał się w eleganckich, wyniosłych Ślizgonów - nie teraz, nie tu... nie miesiąc temu, a tylko podczas ich pierwszego spotkania. Pamiętasz je jeszcze, Alice? Ja pamiętam bardzo dobrze. Brakowało nam obu od samego początku tej miękkości, która przy twoim dryfowaniu zapewniłaby miękką wyściółkę dla niewielkiego gniazdka, które można było ubić na skleconych ze sobą kłodach - kiedy już się tam ułożymy, zamiast spoglądać na te twarze na brzegu w próbach odnalezienia tam samej siebie, spojrzymy w gwiazdy - co ty na to? Były przecież takie piękne - i nie ważne, jak mocno złamane było twoje spojrzenie, te migoczące punkty potrafiły odbić się w każdym zwierciadle - chociażby było najbardziej zakrzywione i niechętne do przyjmowania światła.
Podwinął nogi do góry, kiedy pozycja została zmieniona, kiedy został uniesiony, zaciągając się powietrzem, albo raczej chcąc nim zaciągnąć - i przesunął dłonią po ziemi, żeby znaleźć w niej podparcie, chociaż w jego mięśniach nie było nawet siły na utrzymanie się - całe podparcie odnajdywał w tym momencie w drobnej panience, drżącej w tym momencie chyba bardziej od niego, kiedy brał kolejne hausty powietrza, a którego to paniczne próby rozchodziły się bezradnością dźwięku po pustej sali.
Na korytarzu jak na złość nikogo nie było.
Ślizgon przymknął znów oczy, kiedy chłodna dłoń dotknęła jego rozgrzanego policzka, nie odczuwając teraz nawet takiego szczegółu jak to, że rozmazywała krew na całej jego twarzy, tak jak i ona tego nie odczuwała i nie dostrzegała - będzie przecież brudna, pobrudzą jej się przybory szkolne, mundurek... - i zmusił się do przechylenia głowy i puszczenia jej swetra, kiedy usłyszał krótkie polecenie i poczuł chłód fiolki przykładanej do warg - nakrył jej dłoń swoją, by ją przechylić - by połknąć fiolkę na raz, co przy niemożności złapania oddechu doprowadziło do napadu kaszli - i tylko fakt, że trzymała go w swoich ramionach, uchronił go przed kolejnym upadkiem na szkło i zimny kamień - te ramiona, ha! - jakim cudem one w ogóle miały siłę kogokolwiek utrzymać..?
Pierwszy kawalątek szkła - zobacz, Alice. Wcale nie jesteś tak bezradna.
Mijały kolejne sekundy, minuty - ręka Raina opadła na ziemię, jego oddech coraz bardzie się uspakajał i mięśnie rozluźniały - ale nawet nie drgnął, nie odezwał się ani słowem, by przerwać tą ciszę - pół leżąc, pół siedząc, opatulony ramionami, które wydawały się wręcz stworzone do tego, by go trzymać - przecież ich sylwetki tak do siebie pasowały w tym momencie, jak dwa puzzle, którym od zawsze przeznaczone było dopasować się do siebie wzajem - uspakajał się krok po kroku, chociaż kłamstwem byłoby powiedzenie, że były to kroki łatwe. Drżał już tak samo jak Alice. Z wyczerpania, z bólu, z nerwów, z zimna, które przeszywało jego ciało, spotykając się z ciepłem bijącym od ciała Alice - aż ciężko było powiedzieć, które z nich było bardziej zdenerwowane.
Oczy Raina były teraz już zaczerwienione od łez, które poznaczyły cicho i jego policzki, wypływając spod zamkniętych powiek.
Mogliśmy. Lecz właśnie sęk był w tym, że prawdopodobnie nigdy tak naprawdę nie będziemy mogli.
- Cześć... Trutniu... - Rozchylił powieki, kiedy poczuł, że dziewczyna się poruszyła i nachyliła ku jego twarzy - sam obrócił twarz w jej kierunku, by na nią spojrzeć - zachrypnięty, słaby głos, ledwo wybrzmiał spomiędzy jego warg.
Podwinął nogi do góry, kiedy pozycja została zmieniona, kiedy został uniesiony, zaciągając się powietrzem, albo raczej chcąc nim zaciągnąć - i przesunął dłonią po ziemi, żeby znaleźć w niej podparcie, chociaż w jego mięśniach nie było nawet siły na utrzymanie się - całe podparcie odnajdywał w tym momencie w drobnej panience, drżącej w tym momencie chyba bardziej od niego, kiedy brał kolejne hausty powietrza, a którego to paniczne próby rozchodziły się bezradnością dźwięku po pustej sali.
Na korytarzu jak na złość nikogo nie było.
Ślizgon przymknął znów oczy, kiedy chłodna dłoń dotknęła jego rozgrzanego policzka, nie odczuwając teraz nawet takiego szczegółu jak to, że rozmazywała krew na całej jego twarzy, tak jak i ona tego nie odczuwała i nie dostrzegała - będzie przecież brudna, pobrudzą jej się przybory szkolne, mundurek... - i zmusił się do przechylenia głowy i puszczenia jej swetra, kiedy usłyszał krótkie polecenie i poczuł chłód fiolki przykładanej do warg - nakrył jej dłoń swoją, by ją przechylić - by połknąć fiolkę na raz, co przy niemożności złapania oddechu doprowadziło do napadu kaszli - i tylko fakt, że trzymała go w swoich ramionach, uchronił go przed kolejnym upadkiem na szkło i zimny kamień - te ramiona, ha! - jakim cudem one w ogóle miały siłę kogokolwiek utrzymać..?
Pierwszy kawalątek szkła - zobacz, Alice. Wcale nie jesteś tak bezradna.
Mijały kolejne sekundy, minuty - ręka Raina opadła na ziemię, jego oddech coraz bardzie się uspakajał i mięśnie rozluźniały - ale nawet nie drgnął, nie odezwał się ani słowem, by przerwać tą ciszę - pół leżąc, pół siedząc, opatulony ramionami, które wydawały się wręcz stworzone do tego, by go trzymać - przecież ich sylwetki tak do siebie pasowały w tym momencie, jak dwa puzzle, którym od zawsze przeznaczone było dopasować się do siebie wzajem - uspakajał się krok po kroku, chociaż kłamstwem byłoby powiedzenie, że były to kroki łatwe. Drżał już tak samo jak Alice. Z wyczerpania, z bólu, z nerwów, z zimna, które przeszywało jego ciało, spotykając się z ciepłem bijącym od ciała Alice - aż ciężko było powiedzieć, które z nich było bardziej zdenerwowane.
Oczy Raina były teraz już zaczerwienione od łez, które poznaczyły cicho i jego policzki, wypływając spod zamkniętych powiek.
Mogliśmy. Lecz właśnie sęk był w tym, że prawdopodobnie nigdy tak naprawdę nie będziemy mogli.
- Cześć... Trutniu... - Rozchylił powieki, kiedy poczuł, że dziewczyna się poruszyła i nachyliła ku jego twarzy - sam obrócił twarz w jej kierunku, by na nią spojrzeć - zachrypnięty, słaby głos, ledwo wybrzmiał spomiędzy jego warg.
- Alice Hughes
Re: Pusta sala
Sro Paź 19, 2016 5:32 pm
Tik - tak, tik - tak... Mijały sekundy, niedające się policzyć za sprawą nierównego bicia wystraszonych serc. Tego puchońskiego, czystego, a mimo to zamkniętego na cztery spusty i tego należącego do gada, które przecież w ogólnym rozrachunku było dobre. Tak po prostu. Skłonne do tego by pochylić się nad rozpłaszczoną na podłodze szlamą, nawet jeśli wcześniej obdarzyło się ją kilkoma malowniczymi epitetami, a nawet pogładzić spięte plecy, choć narażało się przy tym na błyskawice. To pierwsze spotkanie? Wydaje się jakby minęły od niego całe wieki, rok przynajmniej, a przecież to tylko miesiące... Miesiące pełne przepychanek i to nie tylko tych słownych, gdzie wszystkie troskliwe gesty można było policzyć na palcach jednej ręki. Chociaż jak teraz o tym myślę, to wprew pozorom było ich całkiem sporo! Jakoś tak tylko ginęły w ogólnym wydźwięku, no bo przecież nie wypadało o nich mówić. Ciężkie czasy! - jak to wszyscy krzyczeli, skazując tym samym siebie i innych na trzymanie głowy prosto. No bo trzeba było być dzielnym, trzeba było być silnym, brać wszystko na klatę i jeszcze mieć tyłek ze stali.
Alice miała to w dupie. Tutaj, siedząc na zimnej podłodze i tuląc do siebie to drżące ciało, utytłana i zmęczona, wystraszona chyba jeszcze bardziej niż wtedy, gdy do Pokoju Wspólnego wrócił wyssany Colette, pozwalała łzą po prostu płynąć. Dużo ich było... Zdecydowanie zbyt dużo, by pozwoliła je komukolwiek oglądać, ale jakoś niemiało to znaczenia.
- Truteń to to w paski... - stwierdziła, głosem niewiele silniejszym od głosu Raina. Zaróżowione wargi wykrzywiły się na moment w coś na kształt uśmiechu, a puchonka opuściła rękę na jego wciąż unoszącą się niespokojnie pierś. Nie wypuszczała go. Jeszcze nie. Zamiast tego wznowiła powolne kołysanie, podczas którego delikatnie go głaskała, usiłując tym samym uspokoić ich oboje.
Gwiazdy były w tej chwili bardzo daleko.
Dłonią, którą do tej pory trzymała na jego czole, odszukała dłoń Blaisa i obróciła ją delikatnie, wnętrzem do góry, oceniając skaleczenie.
- Mogę spróbować coś z tym zrobić. - mruknęła, bez większego przekonania i powolutku odsunęła się do tyłu, by podepszeć plecy o ścianę. Podczas tej czynności, równie delikatnie, przesuwała też ciało Padalca, by w finalnym geście ułożyć je na wpół zgiętych nogach i podeprzeć mu głowę.
- Powiesz mi co tu się stało? - jedynym już względnie czystym rękawem swetra przetarła mu policzek, nie zwracając uwagi na to, że jej twarz też przyzdobiona była powoli zasychającą, ciemnoczerwoną plamą a ze spuchniętych oczu ciągle się lało. Ha! Nie zwróciła nawet uwagi, że w całym tym ferworze założyła włosy za uszy, upodabniając się tym samym do Dumbo czy jakiegoś gremlina. No, przynajmniej teraz, podparta, nie narażała go na dodatkowe wstrząsy.
Alice miała to w dupie. Tutaj, siedząc na zimnej podłodze i tuląc do siebie to drżące ciało, utytłana i zmęczona, wystraszona chyba jeszcze bardziej niż wtedy, gdy do Pokoju Wspólnego wrócił wyssany Colette, pozwalała łzą po prostu płynąć. Dużo ich było... Zdecydowanie zbyt dużo, by pozwoliła je komukolwiek oglądać, ale jakoś niemiało to znaczenia.
- Truteń to to w paski... - stwierdziła, głosem niewiele silniejszym od głosu Raina. Zaróżowione wargi wykrzywiły się na moment w coś na kształt uśmiechu, a puchonka opuściła rękę na jego wciąż unoszącą się niespokojnie pierś. Nie wypuszczała go. Jeszcze nie. Zamiast tego wznowiła powolne kołysanie, podczas którego delikatnie go głaskała, usiłując tym samym uspokoić ich oboje.
Gwiazdy były w tej chwili bardzo daleko.
Dłonią, którą do tej pory trzymała na jego czole, odszukała dłoń Blaisa i obróciła ją delikatnie, wnętrzem do góry, oceniając skaleczenie.
- Mogę spróbować coś z tym zrobić. - mruknęła, bez większego przekonania i powolutku odsunęła się do tyłu, by podepszeć plecy o ścianę. Podczas tej czynności, równie delikatnie, przesuwała też ciało Padalca, by w finalnym geście ułożyć je na wpół zgiętych nogach i podeprzeć mu głowę.
- Powiesz mi co tu się stało? - jedynym już względnie czystym rękawem swetra przetarła mu policzek, nie zwracając uwagi na to, że jej twarz też przyzdobiona była powoli zasychającą, ciemnoczerwoną plamą a ze spuchniętych oczu ciągle się lało. Ha! Nie zwróciła nawet uwagi, że w całym tym ferworze założyła włosy za uszy, upodabniając się tym samym do Dumbo czy jakiegoś gremlina. No, przynajmniej teraz, podparta, nie narażała go na dodatkowe wstrząsy.
- Blaise Rain
Re: Pusta sala
Sro Paź 19, 2016 6:24 pm
Liczyłaś je? Mógłbym przysiąc, że nasze serca po raz kolejny biły w takim samym rytmie, jak wtedy, na tej wieży zegarowej, kiedy czas był nam dyktowany kolejnymi kolibnięciami wahadła - nawet jeśli dziś to strach dyktował nam warunki i szarpał za włosy, zmuszając do skupienia się na rozedrganym wnętrzu, zmuszając do szukania spokoju, którego nam odgórnie zabroniono, nadal mógłbym powiedzieć, że to mi wcale nie przeszkadzało - tak długo, jak miękkość tych ramion pozostawała niezmienna, tak długo jak ciepło bijące z łez opadających na poplątane, orzechowe włosy i czarną szatę szkolną na moich ramionach wciąż promieniowało pomimo słabości i przeszkód napotykanych podczas szaleńczego biegu ku gwiazdom (masz rację, są za daleko...), tak długo jak słychać było twój głos - dobrze, łkałaś, nie powinienem się z tego cieszyć, masz całkowitą rację, kochana Alice - jednak tak długo, jak te wszystkie bodźce trwały i odczuwałem je wzrokiem, węchem i dotykiem, jakoś naprawdę nic mi nie przeszkadzało. Chociażby moja wielka koronacja znów miałaby być koronacją na twego prywatnego Błazna.
To miłe, kiedy ktoś na tym świecie roni dla Ciebie łzy.
To miłe, kiedy ktoś na tym świecie się o Ciebie martwi i jest gotów trzymać cię w ramionach, nie bacząc na to, że gdyby ktoś tutaj był, mógłby na to krzywo spojrzeć, nie przejmując się brudem i tym, że oznaczało to intensywne, negatywne przeżycia - Alice się nie zastanowiła nawet przez sekundę - zamiast starać się odnaleźć sumę plusów i minusów w ewentualnym działaniu, po prostu działanie podjęła.
Kto wie, może gdyby tego nie zrobiła, następny pogrzeb należałby do Raina.
Ta dziewczyna dzisiaj też krzyczała, chociaż wcale nie trzymała głowy prosto - trzymała ją wtuloną w miękkie, długie pasma włosów wrednego Ślizgona, który przyjmował na klatę wszystkie ostrzegawcze pioruny z jej ocząt.
- No... i żyje tylko jeden dzień... a potem umiera z zimna i niedożywienia. - No, czyli idealna Alice, prawda? Żarciki trzymały się mocno pana Raina niezależnie od sytuacji, w której się znajdował - a znajdował się teraz... w całkiem komfortowej sytuacji - na tyle komfortowej, że nie chciał się ruszyć, nie chciał próbować uwalniać - bezwładnie poddawał się jej ruchom i tylko lekko się przesunął, by wygodniej się ułożyć - zaledwie o milimetr, może dwa, chwilowo nie mając fizycznych sił na nic więcej. Przesunął głowę, by spojrzeć w te zapłakane oczy i na zaczerwienione policzki - może to dziwna myśl, która zagościła w jego głowie, ale wydawały mu się bardzo piękne. Jej oczy. Tak realne, jak nigdy dotąd - oczyszczone ze stresu, ciężaru i smutku, który wyciekał z niej toksycznymi łzami - te zaś o dziwo wcale nie paliły - nie zapaliły nawet, kiedy uniósł swoją dłoń i otarł knykciem jedną z diamentowych strużek rzeźbionych na jej skórze.
- Do wesela się zagoi. - Zapewnił ją zachrypniętym głosem i sam uniósł ranną dłoń, by spojrzeć na powbijane kawałki szkła w skórę i krew spod nich wypływającą, mieszającą się z jego lekarstwem. - Jakbyś spróbowała, to pewnie straciłbym całą rękę. - Opuścił zaraz obie dłonie i opadł znów na sylwetkę Alice z westchnieniem, przymykając oczy. I powędrował, jakoś tak automatycznie, za dotykiem jej dłoni na swoim policzku.
Tak miło.
Tak ciepło.
Cudownie.
- Muszę..?
To miłe, kiedy ktoś na tym świecie roni dla Ciebie łzy.
To miłe, kiedy ktoś na tym świecie się o Ciebie martwi i jest gotów trzymać cię w ramionach, nie bacząc na to, że gdyby ktoś tutaj był, mógłby na to krzywo spojrzeć, nie przejmując się brudem i tym, że oznaczało to intensywne, negatywne przeżycia - Alice się nie zastanowiła nawet przez sekundę - zamiast starać się odnaleźć sumę plusów i minusów w ewentualnym działaniu, po prostu działanie podjęła.
Kto wie, może gdyby tego nie zrobiła, następny pogrzeb należałby do Raina.
Ta dziewczyna dzisiaj też krzyczała, chociaż wcale nie trzymała głowy prosto - trzymała ją wtuloną w miękkie, długie pasma włosów wrednego Ślizgona, który przyjmował na klatę wszystkie ostrzegawcze pioruny z jej ocząt.
- No... i żyje tylko jeden dzień... a potem umiera z zimna i niedożywienia. - No, czyli idealna Alice, prawda? Żarciki trzymały się mocno pana Raina niezależnie od sytuacji, w której się znajdował - a znajdował się teraz... w całkiem komfortowej sytuacji - na tyle komfortowej, że nie chciał się ruszyć, nie chciał próbować uwalniać - bezwładnie poddawał się jej ruchom i tylko lekko się przesunął, by wygodniej się ułożyć - zaledwie o milimetr, może dwa, chwilowo nie mając fizycznych sił na nic więcej. Przesunął głowę, by spojrzeć w te zapłakane oczy i na zaczerwienione policzki - może to dziwna myśl, która zagościła w jego głowie, ale wydawały mu się bardzo piękne. Jej oczy. Tak realne, jak nigdy dotąd - oczyszczone ze stresu, ciężaru i smutku, który wyciekał z niej toksycznymi łzami - te zaś o dziwo wcale nie paliły - nie zapaliły nawet, kiedy uniósł swoją dłoń i otarł knykciem jedną z diamentowych strużek rzeźbionych na jej skórze.
- Do wesela się zagoi. - Zapewnił ją zachrypniętym głosem i sam uniósł ranną dłoń, by spojrzeć na powbijane kawałki szkła w skórę i krew spod nich wypływającą, mieszającą się z jego lekarstwem. - Jakbyś spróbowała, to pewnie straciłbym całą rękę. - Opuścił zaraz obie dłonie i opadł znów na sylwetkę Alice z westchnieniem, przymykając oczy. I powędrował, jakoś tak automatycznie, za dotykiem jej dłoni na swoim policzku.
Tak miło.
Tak ciepło.
Cudownie.
- Muszę..?
- Alice Hughes
Re: Pusta sala
Sro Paź 19, 2016 8:10 pm
Czy właśnie wprowadziliśmy do naszego świata strach, Blaise? Do tej otulającej nas czasem bańki - wszystkie w końcu zgrzyty, które nam towarzyszyły wybrzmiewały zazwyczaj zanim udało nam się wspólnie w niej schronić... A teraz? Zdecydowanie oderwani od szkolnej rzeczywistości, która przecież nie rozpłynęła się w powietrzu ot tak po prostu, wparowaliśmy w ten łączący nas światek z buciorami. Utytłani, zmęczeni i w całym tym nieszczęściu, które miało tu miejsce, o dziwo szczęśliwi... Potwornie niezdecydowane ze mnie dziewczę, ale... Może te gwiazdy były jednak bliżej niż myśleliśmy..?
Tak jak nigdy zapewnie nie poznamy odpowiedzi na to pytanie, tak pewna jestem, że gdyby tylko ten Padalec wybrał się w zaświaty, Alice poruszyłaby niebo i ziemię a nawet odnalazła dziesiąty krąg piekieł, byleby sprowadzić go spowrotem. A potem w ataku niepochamowanego szału i strzelających z oczu błyskawic osobiście odesłała na tamtą stronę, czymkolwiek by ona nie była. Ale teraz w tych oczach nie było błyskawic. Próżno w nich było szukać złowieszczych błysków, które towarzyszy im przecież od samego początku. Od tego rozpaplanego na ziemi jabłka, które nie wiedzieć czemu tak nagle jej się przypomniało. Obite, rozklapciane, wciąż piękne... Tak jak wciąż piękny był spoczywający w jej rozedrganych ramionach, obity i rozklapciany Blaise. Wredna gadzina, dla której wydziergałaby i dziesięć czapek, byleby tylko czasem zamknął usta, jednocześnie teraz nie marząc chyba o niczym innym, jak o durnych tekstach z jego strony. I tak jak nie było błyskawic, tak nie było też muru. Na tę krótką chwilę puchonka wciągnęła Raina za wszystkie swoje zasłony, dając mu podziwiać to, co dla większości na zawsze miało pozostać ukryte.
No i co? No i doczekała się w końcu... Wielki znawca zwierząt przemówił. Hughes wypuściła z ust ni to szloch, ni to parsknięcie i pokręciła głową z udawaną przyganą, choć zaróżowione wargi wydęły się w uśmiechu. Powędrowała dłonią za jego ręką, sama bezskutecznie usiłując osuszyć drugi, wciąż od nowa wilgotniejący policzek, zupełnie jakby chciała go wyręczyć. To przecież on tu potrzebował pomocy, to na nim należało się skupić... Ale nie odepchnęła jego ręki a nawet załkała nieco głośniej, gdy zgrabne palce dotknęły jej twarzy. Na krótką chwilę zacisnęła mocniej powieki.
- Mojego? Tego z guzikowym potentatem? - no bo przecież wszyscy wiedzieli, że tatuś Merlin znalazł jej męża - guzikowego barona. No a na pewno wiedział to Blaise. - Wydziergałabym ci nową. Różową. - trzymaną na jego klatce piersiowej dłonią chwyciła go za nadgarstek zdrowej ręki i zamachała nim w powietrzu jak wypchanym watą workiem. Wszystko. Teraz gotowa była zrobić chyba wszystko, byleby tylko zachować jakekolwiek złudzenie normalności, nawet jeśli w ich wypadku oznaczało to nienormalne zachowanie.
Uspokajała się bardzo powoli, starając się zrównać oddech z leżącym na niej Blaisem i wsłuchując się w jego westchnienie, które wypełniło pustą salę bardziej niż wszystkie wypowiedziane przez nich do tej pory słowa. Wpatrzona w przymknięte powieki, gładząca mokry policzek, chciała poznać prawdę. Bardziej niż kiedykolwiek dotąd.
- Tak. - stwierdziła, machając jednocześnie głową na boki. - To znaczy nie! - tym razem głowa kołysała jej się w górę i w dół. Wypuściła z siebie ciche, pełnie niedowierzania sapnięcie. - Kiedyś mi opowiesz... - mruknęła w końcu, przesuwając szczupłe palce z policzka Blaise'a na jego włosy, po drodze delikatnie jednocześnie stukając go w skroń.
- Co ty tam masz, człowieku... - no co mógł mieć... Chyba tylko pustkę, co to nigdy nie zniknie. Nigdy.
Tak jak nigdy zapewnie nie poznamy odpowiedzi na to pytanie, tak pewna jestem, że gdyby tylko ten Padalec wybrał się w zaświaty, Alice poruszyłaby niebo i ziemię a nawet odnalazła dziesiąty krąg piekieł, byleby sprowadzić go spowrotem. A potem w ataku niepochamowanego szału i strzelających z oczu błyskawic osobiście odesłała na tamtą stronę, czymkolwiek by ona nie była. Ale teraz w tych oczach nie było błyskawic. Próżno w nich było szukać złowieszczych błysków, które towarzyszy im przecież od samego początku. Od tego rozpaplanego na ziemi jabłka, które nie wiedzieć czemu tak nagle jej się przypomniało. Obite, rozklapciane, wciąż piękne... Tak jak wciąż piękny był spoczywający w jej rozedrganych ramionach, obity i rozklapciany Blaise. Wredna gadzina, dla której wydziergałaby i dziesięć czapek, byleby tylko czasem zamknął usta, jednocześnie teraz nie marząc chyba o niczym innym, jak o durnych tekstach z jego strony. I tak jak nie było błyskawic, tak nie było też muru. Na tę krótką chwilę puchonka wciągnęła Raina za wszystkie swoje zasłony, dając mu podziwiać to, co dla większości na zawsze miało pozostać ukryte.
No i co? No i doczekała się w końcu... Wielki znawca zwierząt przemówił. Hughes wypuściła z ust ni to szloch, ni to parsknięcie i pokręciła głową z udawaną przyganą, choć zaróżowione wargi wydęły się w uśmiechu. Powędrowała dłonią za jego ręką, sama bezskutecznie usiłując osuszyć drugi, wciąż od nowa wilgotniejący policzek, zupełnie jakby chciała go wyręczyć. To przecież on tu potrzebował pomocy, to na nim należało się skupić... Ale nie odepchnęła jego ręki a nawet załkała nieco głośniej, gdy zgrabne palce dotknęły jej twarzy. Na krótką chwilę zacisnęła mocniej powieki.
- Mojego? Tego z guzikowym potentatem? - no bo przecież wszyscy wiedzieli, że tatuś Merlin znalazł jej męża - guzikowego barona. No a na pewno wiedział to Blaise. - Wydziergałabym ci nową. Różową. - trzymaną na jego klatce piersiowej dłonią chwyciła go za nadgarstek zdrowej ręki i zamachała nim w powietrzu jak wypchanym watą workiem. Wszystko. Teraz gotowa była zrobić chyba wszystko, byleby tylko zachować jakekolwiek złudzenie normalności, nawet jeśli w ich wypadku oznaczało to nienormalne zachowanie.
Uspokajała się bardzo powoli, starając się zrównać oddech z leżącym na niej Blaisem i wsłuchując się w jego westchnienie, które wypełniło pustą salę bardziej niż wszystkie wypowiedziane przez nich do tej pory słowa. Wpatrzona w przymknięte powieki, gładząca mokry policzek, chciała poznać prawdę. Bardziej niż kiedykolwiek dotąd.
- Tak. - stwierdziła, machając jednocześnie głową na boki. - To znaczy nie! - tym razem głowa kołysała jej się w górę i w dół. Wypuściła z siebie ciche, pełnie niedowierzania sapnięcie. - Kiedyś mi opowiesz... - mruknęła w końcu, przesuwając szczupłe palce z policzka Blaise'a na jego włosy, po drodze delikatnie jednocześnie stukając go w skroń.
- Co ty tam masz, człowieku... - no co mógł mieć... Chyba tylko pustkę, co to nigdy nie zniknie. Nigdy.
- Blaise Rain
Re: Pusta sala
Sro Paź 19, 2016 9:18 pm
Czy to wprowadzenie czy może raczej włam..? Strach, nienawiść, ból, zazdrość, dyskomfort, samotność - wszystkie te emocje stały tuż przed nami, chowały się tylko w marmurowej ciszy kamiennych bloków, piękniejąc się szlachetnymi rysami, łagodnym kolorem i ciemniejszymi bruzdami, które przecinały płaskie nawierzchnie, czekające, by w nich coś wykuć, by coś w nich powstało - myślę, że nie były one tymi gośćmi, których zapraszało się do wnętrza naszej małej idylli łagodnym gestem dłoni - sądzę, że oni po prostu znikali i pojawiali się pod naszymi nogami - dziwiło tylko to, że najwyraźniej pierwszy z tych przybyszów, Strach, zamiast wyrwać ziemię spod naszych stóp i rozdzielić nasze splecione ciała, pojawił się obok tylko po to, aby pchnąć Cię w moim kierunku. Wydaje mi się, że on nigdy nie przekroczył ściany mydlanej bańki co lśniła nam przy każdym najmniejszym drgnięciu światła, które sami potrafiliśmy sobie rozpalić, chociaż kiedy go widzieliśmy, to był poza naszą ostoją - tak nam się tylko wydawało, że był "poza". Oni wszyscy zawsze byli wewnątrz - to nasze oczy skierowane były na kolorowe pobłyski na tarczy wokół nas, bez woli, by zacząć szukać tego brudu, po którym deptaliśmy codziennie butami. Zbyt łatwo było zapomnieć o negatywach, kiedy pozytywy pieściły skórę i zmysły, unosząc się dymem z kadzidła, który wsuwał się do nozdrzy i koił wszystkie nerwy - nawet teraz, kiedy już Strach wrócił na swoje miejsce, pozostawiając nas oszołomionych, zdanych na konieczność poradzenia sobie z pozostałościami po jego pobycie (nie sami, nie sami!) we dwójkę, popatrz - wystarczyło zadrzeć głowę w górę, by zobaczyć piękno.
Wkraść się przez mury do twego świata, gdzie nagle można było oddychać a powietrze było zaskakująco czyste - gwiazdy były naprawdę blisko. Bardzo, bardzo blisko... Na wyciągnięcie dłoni - tam, gdzie ich czar przecinany był rozmazaną krwią i czystymi łzami próbującymi ją zmyć.
Tak było lepiej - kiedy się śmiała - chociaż trudno to nazwać śmiechem - było raczej dziwnym parsknięciem pośród łknięć, które przybrały na sile, kiedy tylko ją dotknął, ale przynajmniej się uśmiechnęła - zdecydowanie lepiej, gdy nie tonęła we własnych łzach - te na jego policzku? - ha! - przecież był mężczyzną, co się zowie, wcale nie płakał, wcale a wcale! - te mokre ślady dowodów nie są żadnymi dowodami, już prawie wyschły, niczego mu nie zarzucicie! Nic tylko czarną reputację by budowali...
- Ano... tylko mnie zaproś na imprezę. Wiesz, darmowe jedzenie... - Nie odrywał już od niej oczu - od jej twarzy, kiedy znów powrócił doń spojrzeniem - zaczarowany, wiedział, jak to działa - to znaczy nie wiedział, jak działa, ale wiedział, że kiedy tylko była w pobliżu i mógł na nią zerknąć, to ten świat wokół naprawdę robił się jakiś... lepszy, bezpieczniejszy, bardziej kolorowy - mógłby przysiąc, że nigdy wcześniej nie widział tak pięknych ocząt, takich ładnych kości policzkowych i włosów, którymi zawsze okrywała twarz, jakby się jej wstydziła. - A, to jak tak to okej, lecz mnie całego. - Nie no jak będzie miał wydzierganą własnoręcznie... rękę to okej. Ale tylko jeśli dziergać będzie sir Lebioda Pierwsza!
Oderwał od niej spojrzenie dopiero kiedy zadała strategiczne pytanie.
- Tak oznacza nie - translator wykonany przez Alice Hughes, sir Trutnia Lebiodę Pierwszą. - Grunt to się dobrze prezentować - i mieć równie dobrze prezentowane dzieła na swoim koncie, żeby mieć czym się pochwalić przyszłemu pokoleniu. Mimo jej "nie", poczuł lekko nacisk na brzuchu - tym razem nie mającym niczego wspólnego z atakiem jego choroby, tego był pewien - może to była potrzeba powiedzenia "prawdy"? Nie. Może więc uczucie, że był jej coś winien? Też nie. Może... chęć poznania i bycia poznanym?
Chyba czuł taką niepewność, w której nie skłamałby od razu w żywe oczy, po raz pierwszy w życiu.
- Wypraszam sobie. - Łypnął na nią oczyskami. Albo raczej spojrzał. Jak na taśmie w spowolnionym tempie. - Na pewno więcej, niż ty. Chcesz się założyć i porównać oceny? - No... oboje mieli się czym pochwalić, doprawdy... Nastała chwila ciszy, w której oparł swoją dłoń na jej dłoni. - Powiem ci, pod jednym warunkiem. - Jakoś brzmiało to... poważnie. Zbyt poważnie. -Pójdziesz ze mną na bal kończący rok?
Wkraść się przez mury do twego świata, gdzie nagle można było oddychać a powietrze było zaskakująco czyste - gwiazdy były naprawdę blisko. Bardzo, bardzo blisko... Na wyciągnięcie dłoni - tam, gdzie ich czar przecinany był rozmazaną krwią i czystymi łzami próbującymi ją zmyć.
Tak było lepiej - kiedy się śmiała - chociaż trudno to nazwać śmiechem - było raczej dziwnym parsknięciem pośród łknięć, które przybrały na sile, kiedy tylko ją dotknął, ale przynajmniej się uśmiechnęła - zdecydowanie lepiej, gdy nie tonęła we własnych łzach - te na jego policzku? - ha! - przecież był mężczyzną, co się zowie, wcale nie płakał, wcale a wcale! - te mokre ślady dowodów nie są żadnymi dowodami, już prawie wyschły, niczego mu nie zarzucicie! Nic tylko czarną reputację by budowali...
- Ano... tylko mnie zaproś na imprezę. Wiesz, darmowe jedzenie... - Nie odrywał już od niej oczu - od jej twarzy, kiedy znów powrócił doń spojrzeniem - zaczarowany, wiedział, jak to działa - to znaczy nie wiedział, jak działa, ale wiedział, że kiedy tylko była w pobliżu i mógł na nią zerknąć, to ten świat wokół naprawdę robił się jakiś... lepszy, bezpieczniejszy, bardziej kolorowy - mógłby przysiąc, że nigdy wcześniej nie widział tak pięknych ocząt, takich ładnych kości policzkowych i włosów, którymi zawsze okrywała twarz, jakby się jej wstydziła. - A, to jak tak to okej, lecz mnie całego. - Nie no jak będzie miał wydzierganą własnoręcznie... rękę to okej. Ale tylko jeśli dziergać będzie sir Lebioda Pierwsza!
Oderwał od niej spojrzenie dopiero kiedy zadała strategiczne pytanie.
- Tak oznacza nie - translator wykonany przez Alice Hughes, sir Trutnia Lebiodę Pierwszą. - Grunt to się dobrze prezentować - i mieć równie dobrze prezentowane dzieła na swoim koncie, żeby mieć czym się pochwalić przyszłemu pokoleniu. Mimo jej "nie", poczuł lekko nacisk na brzuchu - tym razem nie mającym niczego wspólnego z atakiem jego choroby, tego był pewien - może to była potrzeba powiedzenia "prawdy"? Nie. Może więc uczucie, że był jej coś winien? Też nie. Może... chęć poznania i bycia poznanym?
Chyba czuł taką niepewność, w której nie skłamałby od razu w żywe oczy, po raz pierwszy w życiu.
- Wypraszam sobie. - Łypnął na nią oczyskami. Albo raczej spojrzał. Jak na taśmie w spowolnionym tempie. - Na pewno więcej, niż ty. Chcesz się założyć i porównać oceny? - No... oboje mieli się czym pochwalić, doprawdy... Nastała chwila ciszy, w której oparł swoją dłoń na jej dłoni. - Powiem ci, pod jednym warunkiem. - Jakoś brzmiało to... poważnie. Zbyt poważnie. -Pójdziesz ze mną na bal kończący rok?
- Alice Hughes
Re: Pusta sala
Czw Paź 20, 2016 12:58 pm
We dwoje! O ile prościej było ronić łzy, nie zwracać uwagi na twardą posadzkę i zasychającą powoli krew, chwytać się wszystkich głupot, jakie tylko przychodziły do głowy, byleby w tej bańce - wspólnej bańce - znów zagościło światło. I chyba im się udało. To światło było... ciepłe. Cieplejsze niż wszystkie dotychczasowe rozbłyski, które udawało im się razem stworzyć. Delikatność wszystkich gestów, cała czułość i troska... Kolejny raz stworzyli coś pięknego na negatywnych bodźcach, tak jak negatywne było przecież jej spadnięcie z parapetu (przed atakiem którego ostatnio skutecznie została wybroniona) i jak negatywna była towarzysząca im kiedyś w Izbie Pamięci burza. Pamiętasz ją Blaise? Te same palce, które wtedy szarpały te miękkie kosmyki, teraz przeczesywały je delikatnie, od czasu do czasu owijając wokół siebie cienkie pasma i powoli puszczając, by zaczerwienione oczy mogły patrzeć, jak cienkie serpentynki powoli rozprostowywały się wracając do swojego pierwotnego kształtu. To nie mogło trwać wiecznie. Kiedyś musieli się puścić, ale jeszcze nie teraz. Teraz Alice chciała patrzeć. Dotykać i słuchać.
Podkrążone oczyska dzisiaj nie uciekały. Patrzyły w te zielone tęczówki otoczone zaczerwienionym białkiem - wcale nie płakał! Ona potwierdzi! - i tak jak kiedyś zostało wspomniane, przechwytywały ich światło, ogrzewając je swoim brązowym odcieniem i odbijając spowrotem.
- Zaproszę, zaproszę. Będą ciastka w kształcie guzików. - chyba jeszcze nikt, nawet Colette, nie wyzwalał w niej takich pokładów radosnego idiotyzmu. Zazwyczaj wszystkie swoje "mądrości" wypowiadała nie do końca świadomie, w jakimś ogarniającym ją w stresujących chwilach słowotoku, na co dzień zachowując się jakby połknęła Argusowe Miotlisko Zagłady (64 cale, nie ma żartów moi mili). A ten uśmiech? Niewymuszony, niemający nic wspólnego z głupkowatym szczerzeniem się ale już nie nieśmiały... Naprawdę rzadko pojawiał się na tych ustach.
- Nie śmiej się. Kiedyś chciałam zostać uzdrowicielką. Myślisz, że powinnam dostać jakąś nagrodę za zmianę planów? - ooo, jestem pewna, że kto jak kto, ale Hughes bardzo szybko zrewolucjonizowała by pracę niejednego szpitala. Pluszowe peotezy dla wszystkich? Czemu nie! Alice naprawdę uwielbiała miękkie rzeczy. Kocyki, swetry, chusty, szaliki, a już zdecydowanym zwycięzcą we wszystkich kategoriach był jej pluszowy zając. Chociaż gdyby go sobie teraz przypomniała, musiałaby przyznać, że włosy Raina były przyjemniejsze w dotyku. I chciała się jeszcze nimi bawić, nie chciała do niczego go zmuszać, kolejny raz widzieć w tych zielonych oczach strachu... Chyba pierwszy raz gotowa była odpuścić poznanie prawdy, odwlec je w czasie... Chyba pierwszy raz naprawdę skupiła się na chwili obecnej. Dawała z siebie ile mogła i nie liczyła na nic w zamian, przyjmując to co Blaise mógł jej ofiarować - te miękkie kosmyki, zielone oczęta, ciężar swojego powoli rozluźniającego się ciała, dotyk dłoni na policzku, głupie teksty - i nie drążąc.
- Nie dopuścili mnie do egzaminu z astronomii. Ale możemy się założyć. - Nie dopuścili? Ha... Lebioda nawet nie próbowała o siebie zawalczyć, zerkając na kartę z wymaganiami i odpuszczając. Chyba pierwszy raz... Ale porażka czy też nie - nie miało to teraz znaczenia. Delikatnie pociągając nosem, podczas gdy z oczu wylewało się coraz mniej łez, oddych się normował a poliki wróciły do swojego zwyczajnego, bladego odcienia, pozwalała by chwile ciszy między nimi stawały się coraz dłuższe. W końcu nie były złe, krępujące... Podążyła wzrokiem za ruchem jego ręki i przez chwilę wpatrywała się w ułożoną na wierzchu swojej dłoni dłoń. Nie zastanawiając się, rozluźniła ją, pozwalając by smukłe palce Blaisa splotły się z jej i wróciła zaciekawionymi oczami do jego twarzy.
- Na bal? - to osłupienie, szczere zdziwienie. W końcu prędzej by się chyba spodziewała, że ślizgon każe jej zjeść szyszkę. - Tam będą ludzie. Ale jak chcesz się ze mną pokazać publicznie... - uśmiechnęła się, kolejny już raz. - Pójdę. - zgodziła się, kiwając przy tym głową, tym razem we właściwych kierunkach. - Tylko mojemu narzeczonemu nie mów. Jak nic zmieni cię w kupkę guzików. - ciągle łagodnie się uśmiechając i nie popędzając go, sprzedała mu delikatnego psztyczka w nos i wróciła do nawijania orzechowych włosów na palce.
Podkrążone oczyska dzisiaj nie uciekały. Patrzyły w te zielone tęczówki otoczone zaczerwienionym białkiem - wcale nie płakał! Ona potwierdzi! - i tak jak kiedyś zostało wspomniane, przechwytywały ich światło, ogrzewając je swoim brązowym odcieniem i odbijając spowrotem.
- Zaproszę, zaproszę. Będą ciastka w kształcie guzików. - chyba jeszcze nikt, nawet Colette, nie wyzwalał w niej takich pokładów radosnego idiotyzmu. Zazwyczaj wszystkie swoje "mądrości" wypowiadała nie do końca świadomie, w jakimś ogarniającym ją w stresujących chwilach słowotoku, na co dzień zachowując się jakby połknęła Argusowe Miotlisko Zagłady (64 cale, nie ma żartów moi mili). A ten uśmiech? Niewymuszony, niemający nic wspólnego z głupkowatym szczerzeniem się ale już nie nieśmiały... Naprawdę rzadko pojawiał się na tych ustach.
- Nie śmiej się. Kiedyś chciałam zostać uzdrowicielką. Myślisz, że powinnam dostać jakąś nagrodę za zmianę planów? - ooo, jestem pewna, że kto jak kto, ale Hughes bardzo szybko zrewolucjonizowała by pracę niejednego szpitala. Pluszowe peotezy dla wszystkich? Czemu nie! Alice naprawdę uwielbiała miękkie rzeczy. Kocyki, swetry, chusty, szaliki, a już zdecydowanym zwycięzcą we wszystkich kategoriach był jej pluszowy zając. Chociaż gdyby go sobie teraz przypomniała, musiałaby przyznać, że włosy Raina były przyjemniejsze w dotyku. I chciała się jeszcze nimi bawić, nie chciała do niczego go zmuszać, kolejny raz widzieć w tych zielonych oczach strachu... Chyba pierwszy raz gotowa była odpuścić poznanie prawdy, odwlec je w czasie... Chyba pierwszy raz naprawdę skupiła się na chwili obecnej. Dawała z siebie ile mogła i nie liczyła na nic w zamian, przyjmując to co Blaise mógł jej ofiarować - te miękkie kosmyki, zielone oczęta, ciężar swojego powoli rozluźniającego się ciała, dotyk dłoni na policzku, głupie teksty - i nie drążąc.
- Nie dopuścili mnie do egzaminu z astronomii. Ale możemy się założyć. - Nie dopuścili? Ha... Lebioda nawet nie próbowała o siebie zawalczyć, zerkając na kartę z wymaganiami i odpuszczając. Chyba pierwszy raz... Ale porażka czy też nie - nie miało to teraz znaczenia. Delikatnie pociągając nosem, podczas gdy z oczu wylewało się coraz mniej łez, oddych się normował a poliki wróciły do swojego zwyczajnego, bladego odcienia, pozwalała by chwile ciszy między nimi stawały się coraz dłuższe. W końcu nie były złe, krępujące... Podążyła wzrokiem za ruchem jego ręki i przez chwilę wpatrywała się w ułożoną na wierzchu swojej dłoni dłoń. Nie zastanawiając się, rozluźniła ją, pozwalając by smukłe palce Blaisa splotły się z jej i wróciła zaciekawionymi oczami do jego twarzy.
- Na bal? - to osłupienie, szczere zdziwienie. W końcu prędzej by się chyba spodziewała, że ślizgon każe jej zjeść szyszkę. - Tam będą ludzie. Ale jak chcesz się ze mną pokazać publicznie... - uśmiechnęła się, kolejny już raz. - Pójdę. - zgodziła się, kiwając przy tym głową, tym razem we właściwych kierunkach. - Tylko mojemu narzeczonemu nie mów. Jak nic zmieni cię w kupkę guzików. - ciągle łagodnie się uśmiechając i nie popędzając go, sprzedała mu delikatnego psztyczka w nos i wróciła do nawijania orzechowych włosów na palce.
- Blaise Rain
Re: Pusta sala
Czw Paź 20, 2016 2:25 pm
- Jak te co ostatnio to wpadam na pewno. - Kij z tym, że te ostatnio, na wieży zegarowej, wcale nie były w kształcie guzików - to nic, to nic, przecież rozumiemy, o co chodzi. A przynajmniej oni wiedzieli. Stojący pośrodku areny, na złocistym słońcu, pozdrawiają siebie wzajem - Oni, idący na śmierć - w miejscu, gdzie powinni trzymać w rękach miecze, a lniane koszule przylepiać się do spoconych, znużonych długimi walkami ciał - i przylepiały się - twarda wełna (nie było w niej żadne miękkości) drapała ciało i stare blizny, które nigdy nie znikały - można było tylko o nich zapomnieć, przyswoić ich obecność i przestać się nimi zadręczać, ale wystarczyło jedno nieodpowiednie słowo, kolejne nacięcie w tym samym miejscu, by otworzyć dawno zagojone rany i przyczynić się do ich krwawienia na nowo - skoro jednak ten świat, w którym ciągła walka prowadziła do zawrotów głowy i nieprzyjemnych mdłości od wdychania krwi, której woń unosiła się w powietrzu zraszając złoto tańczących pod stopami ziarenek wraz z każdym następnym krokiem, nie miałby takich chwil, w których upuszczałoby się miecz, co to byłby za świat..? Bardzo męczący, wiemy to oboje, dziergający na tych szydełkach zamiast słodkich czapeczek i protez obroże i łańcuchy - może niektórzy w takim właśnie świecie żyją, bo Blaise nie żył w nim na pewno - może to prawda, że ta koszula nie była najwygodniejsza, że była stara, przepocona, że miecz ciążył w strudzonych dłoniach i skóra była poharatana od ciągłych starć, ale z łatwością potrafił puścić tą broń i wyjść naprzeciwko następnego śmiałka bezbronnym - żaden z niego drapieżnik, w końcu był zupełnie nieszkodliwym padalcem - kiedy zaś na tą arenę wkraczała Alice Hughes, bardzo łatwo było zapomnieć o widowni wstrzymującej dech w piersiach w oczekiwaniu na kolejny ruch śmiałków, o Cezarze śledzącym z precyzją jastrzębia każdy ich ruch i o tym, że było tu nieprzyjemnie duszno, gorąco - przychodziła i sprawiała, że pod nogami wykwitała trawa, słońce przygasało, wrzawa na widowni cichła i powietrze wypełniało się słodką rześkością rzeki - obmyj ciało, zanurz stopy w chłodnym nurcie, zamknij oczy. Zaufaj. Uwierz. Bądź. W tym miejscu nie trzeba udawać jadowitej żmii, kiedy było się zaskrońcem, a Gliniana Korona poprawiana na skroniach prezentowała się tak dumnie... Wszystko było na swoim miejscu - nawet jeśli kiedyś rzeczywiście będą musieli się rozejść, puścić - to masz rację - jeszcze nie teraz.
- Lepiej nie. Dostałabyś puchar i pewnie wybiłabyś sobie i wręczającemu oko. - Tak, tak, lepiej trzymać wszystko, co potencjalnie niebezpieczne z daleka od panny Hughes! - Mogę ci za to wystrugać medal z jabłka. - Bardziej by pasował ziemniak, ale niestety ziemniaków akurat Rain nie posiadał, jabłka zaś codziennie piękniły się na stole Slizgonów. - To zakład. - Uniósł dłoń zaciśniętą pięść, by zaproponować przypieczętowanie zakładu swoistym "żółwikiem" - no to teraz zawody, kto obleje więcej egzaminów! Co może pójść nie tak? - Gratuluję pierwszej oblanej. Przeganiasz mnie. - Zaraz, zaraz... to nie miał być zakład o to, kto jest mądrzejszy..? Mówią jedno, w myślach inne - ciekawe, co z tego końcowo wyjdzie... Wielkie umysły ponoć myślą tak samo, nic dziwnego, że rozumieli się bez słów.
To wcale nie było takie proste! Zaproszenie dziewczyny na bal, się znaczy... Rain się zastanawiał, czy w ogóle powinien ją zapytać i czy czasem kogoś nie ma od dłuższego czasu tak na dobrą sprawę - już wtedy kiedy dziergała czapeczkę chciał ją o to zapytać - był jednak zdecydowanie jednym z tych prosto rozumujących mężczyzny, a bardzo proste było stwierdzenie, że dopóki nie spróbuje, to się nie dowie - teraz pozostawało tylko oczekiwać w lekkim napięciu, czy jej odpowiedź pytaniem zakończy się potwierdzeniem czy może zaprzeczeniem - i będzie wielki kosz! - pierwszy w jego życiu, bo jak dotąd trzymał się mocno swojej zasady, by nie zbliżać się do dziewczyn na więcej niż pięć metrów. Tych mentalnych w każdym razie.
- Super. - Wyszeptał niemal na wydechu, zaciskając mocniej swoje palce z jej palcami. Ulga. To była naprawdę spora ulga, że się zgodziła - no... nie ma nic bardziej romantycznego niż zapraszanie dziewczyny na bal (to niemal jak randka!) będąc upapranym we krwi. - Powinienem dopasować koszulę do twojej sukienki czy coś? - Przynajmniej jego twarz przestała być poważna i wróciła do swojej normalnej wersji... chociaż w gruncie rzeczy ciężko w ogóle mówić o jakichkolwiek zmianach jego mimiki. Wydawało się, że oprócz minek strzelanych na zamówienie dla zabawy nie uśmiecha się, nie krzywi, nie czyni żadnych zmian, które umożliwiałyby odczytywanie jego emocji - a mimo to czysta aura, jaką wokół siebie roztaczał, pozwalała na wyłapywanie najmniejszych zmian na każdy jego tekst czy gest. - Chyba tak się robi, nie? A może chcesz jakieś kwiatki? Narwę ci jakiś mleczyków, trutnie w końcu potrzebują dużo nektaru, żeby nie umrzeć z niedożywienia...
- Lepiej nie. Dostałabyś puchar i pewnie wybiłabyś sobie i wręczającemu oko. - Tak, tak, lepiej trzymać wszystko, co potencjalnie niebezpieczne z daleka od panny Hughes! - Mogę ci za to wystrugać medal z jabłka. - Bardziej by pasował ziemniak, ale niestety ziemniaków akurat Rain nie posiadał, jabłka zaś codziennie piękniły się na stole Slizgonów. - To zakład. - Uniósł dłoń zaciśniętą pięść, by zaproponować przypieczętowanie zakładu swoistym "żółwikiem" - no to teraz zawody, kto obleje więcej egzaminów! Co może pójść nie tak? - Gratuluję pierwszej oblanej. Przeganiasz mnie. - Zaraz, zaraz... to nie miał być zakład o to, kto jest mądrzejszy..? Mówią jedno, w myślach inne - ciekawe, co z tego końcowo wyjdzie... Wielkie umysły ponoć myślą tak samo, nic dziwnego, że rozumieli się bez słów.
To wcale nie było takie proste! Zaproszenie dziewczyny na bal, się znaczy... Rain się zastanawiał, czy w ogóle powinien ją zapytać i czy czasem kogoś nie ma od dłuższego czasu tak na dobrą sprawę - już wtedy kiedy dziergała czapeczkę chciał ją o to zapytać - był jednak zdecydowanie jednym z tych prosto rozumujących mężczyzny, a bardzo proste było stwierdzenie, że dopóki nie spróbuje, to się nie dowie - teraz pozostawało tylko oczekiwać w lekkim napięciu, czy jej odpowiedź pytaniem zakończy się potwierdzeniem czy może zaprzeczeniem - i będzie wielki kosz! - pierwszy w jego życiu, bo jak dotąd trzymał się mocno swojej zasady, by nie zbliżać się do dziewczyn na więcej niż pięć metrów. Tych mentalnych w każdym razie.
- Super. - Wyszeptał niemal na wydechu, zaciskając mocniej swoje palce z jej palcami. Ulga. To była naprawdę spora ulga, że się zgodziła - no... nie ma nic bardziej romantycznego niż zapraszanie dziewczyny na bal (to niemal jak randka!) będąc upapranym we krwi. - Powinienem dopasować koszulę do twojej sukienki czy coś? - Przynajmniej jego twarz przestała być poważna i wróciła do swojej normalnej wersji... chociaż w gruncie rzeczy ciężko w ogóle mówić o jakichkolwiek zmianach jego mimiki. Wydawało się, że oprócz minek strzelanych na zamówienie dla zabawy nie uśmiecha się, nie krzywi, nie czyni żadnych zmian, które umożliwiałyby odczytywanie jego emocji - a mimo to czysta aura, jaką wokół siebie roztaczał, pozwalała na wyłapywanie najmniejszych zmian na każdy jego tekst czy gest. - Chyba tak się robi, nie? A może chcesz jakieś kwiatki? Narwę ci jakiś mleczyków, trutnie w końcu potrzebują dużo nektaru, żeby nie umrzeć z niedożywienia...
- Alice Hughes
Re: Pusta sala
Czw Paź 20, 2016 7:10 pm
Cezar, publiczność... Tracili swoje znaczenie kiedy tylko Ci śmiałkowie wkraczali na arenę. To nie dla nich było całe to przedstawienie - rozgrywałoby by się nawet przy pustych trybunach, a aktorzy, którzy dzisiaj wyjątkowo niczego nie udawali i tak odnaleźli by swoje role. Z resztą - co tu oglądać, kiedy wszystkie bronie zostały odrzucone? Nie było mieczy - nawet tych drewnianych - ani żadnej tarczy. Jedynie dwójka obnażonych ze swoim strachem nastolatków. Jedynie sir Lebioda Truteń trzymająca w rękach rozedrganą księżniczkę... I tylko ciągle nie było wiadomo, skąd wziął się smok.
Nie martw się Blaise... Te dłonie, małe i ciepłe, nie pozwolą Ci się wykrwawić.
Te zielone oczyska... Jak kiedykolwiek mogła pomyśleć, że są toksyczne? Były takie żywe, świeże... Przywodziły na myśl pokrytą rosą trawę. Nieskalane brudem tego świata pagórki, które widywała tylko na obrazkach. I świeciły. Naprawdę! Nie wiem czy w ciemności, ale na pewno rozganiały tę ciemność, która rosła w puchońskim sercu i ciążyła, odbierając chęci do biegu, do życia... Wreszcie - były po prostu ładne. A Hughes nareszcie pozwoliła sobie na to, by bezceremonialnie się w nie wgapiać. I podobało jej się to.
Medal z jabłka brzmiał bardzo dobrze. Chociaż mistrzyni spadania z dywanu znalazłaby pewnie - oczywiście niechcący - przynajmniej z dziesięć jego morderczych zastosowań, pasował o wiele bardziej niż jakiś tam puchar... Tak jak gliniana korona była zdecydowanie bardziej na miejscu niż szlachetne kamienie czy inny pedalski diadem. W końcu Blaise był mężczyzną z krwi i kości, nie? (Moja Księżniczka...) W dodatku mężczyzną, który właśnie zaprosił kobietę na bal... Alice pewnie też nie potrafiłaby wyobrazić sobie lepszych okoliczności niż pusta klasa i poplamiony krwią sweter. Znaczy nie dlatego, że sobie nigdy tego nie wyobrażała, nie? Ostatecznie - nawet jeśli sprawy tego typu rzadko kiedy zaprzątały tę małą głowę a klatka piersiowa sugerowała coś zgoła innego - była tylko dziewczynką... Może nieprzyzwyczajoną do czułych gestów czy komplementów i nie potrafiącą na nie reagować, ale wciaż dziewczynką... Taką, która pewnie zarumieni się zaraz po wejściu do dormitorium, kiedy dotrze do niej, że faktycznie idzie na bal z chłopakiem. Podpieranie ściany w towarzystwie Blaisa już nie wydawało jej się takie straszne. No bo chyba przecież nie każe jej tańczyć, nie? Wydzierganie stopy na drutach musiało być dość skomplikowane...
- Może lepiej nie... A jak ubiorę się na różowo? - Co prawda marne były na to szanse, a znaleziona na wyprzedaży sukienka wcale nie była różowa, ale skąd Blaise mógł o tym wiedzieć? Z resztą Alice miała co do swojej kreacji kilka wątpliwości... Nie no, była ładna, a nawet całkiem zgrabnie na niej leżała, w nieodgadniony sposób sprawiając, że sterczące kości nie przeszkadzały tak bardzo a blada skóra przestawała przypominać topielca, ale... Pachniała trawą po deszczu... To nic osobistego! Puchonka uwielbiała ten zapach, tylko kto normalny włożyłby coś takiego na bal? Najgorsze, że czegokolwiek by z nią nie robiła, zapach wciąż pozostawał bardzo wyraźny... A jeszcze dziwniejsze było to, że żadna z koleżanek nie podzielała jej opinii. Poza tym dobrze było się z Blaisem podroczyć. Zmusić go do wyobrażenia sobie ogromu wpierdolu, jaki zapewne czekałby go za pojawienie się na balu ze szlamą i to jeszcze w różowym wdzianku i patrzeć jak na kamienną twarz powoli wracają kolory.
- Ble, mlecze są gorzkie. - skąd wiedziała? Nie mówcie mi, że jako dzieci nie próbowaliście wypić mlecza... - Stokrotki są ładne. I niezapominajki. I te, no... Inne takie małe, pachnące... - no florystka pierwsza klasa! Ale fakt - o stokroć bardziej podobały jej się te małe, niepozornie wyglądające kwiatki, które łatwo było przeoczyć, jeśli tylko nie rosły w wielkim skupisku. Róże, magnolie i inne - pretensjonalne - królowe o duszącym zapachu zazwyczaj mijała bez większej euforii. A z resztą o czym oni w ogóle... Kwiatki to się przynosiło na jakieś tam randki, a oni przecież na żadną randkę się nie wybierali. Ale z drugiej strony lepiej było gadać. O czymkolwiek, skoro podążając zgodnie z nurtem rozmowy, Rain postanowił się jednak chwilowo nie dzielić tym co właściwie stało się w fej pustej klasie.
- Poza tym nektar idzie w łydki. - tak, tak. Te wielkie, słoniowe, co to sprawiały, że leżenie z nią w jednej trumnie stałoby się udręką. Puchonka wzmocniła uścisk palcy na dłoni Blaisa i uniosła ją lekko do góry, by własnym kciukiem podrapać się obok sterczącego ucha. Już od pewnego czasu wiedziała, że wystawiła je na widok publiczny, ale kogo to właściwie obchodziło?
- Powinnam cię zaprowadzić do skrzydła szpitalnego? Albo coś? - spytała cicho, opuszczając ich splecione dłonie spowrotem na jego pierś, podczas gdy jej druga ręka cały czas wpleciona była w jego włosy. - I nie będzie żadnych instrukcji? Żebym ci wstydu nie przyniosła na salonach?
Nie martw się Blaise... Te dłonie, małe i ciepłe, nie pozwolą Ci się wykrwawić.
Te zielone oczyska... Jak kiedykolwiek mogła pomyśleć, że są toksyczne? Były takie żywe, świeże... Przywodziły na myśl pokrytą rosą trawę. Nieskalane brudem tego świata pagórki, które widywała tylko na obrazkach. I świeciły. Naprawdę! Nie wiem czy w ciemności, ale na pewno rozganiały tę ciemność, która rosła w puchońskim sercu i ciążyła, odbierając chęci do biegu, do życia... Wreszcie - były po prostu ładne. A Hughes nareszcie pozwoliła sobie na to, by bezceremonialnie się w nie wgapiać. I podobało jej się to.
Medal z jabłka brzmiał bardzo dobrze. Chociaż mistrzyni spadania z dywanu znalazłaby pewnie - oczywiście niechcący - przynajmniej z dziesięć jego morderczych zastosowań, pasował o wiele bardziej niż jakiś tam puchar... Tak jak gliniana korona była zdecydowanie bardziej na miejscu niż szlachetne kamienie czy inny pedalski diadem. W końcu Blaise był mężczyzną z krwi i kości, nie? (Moja Księżniczka...) W dodatku mężczyzną, który właśnie zaprosił kobietę na bal... Alice pewnie też nie potrafiłaby wyobrazić sobie lepszych okoliczności niż pusta klasa i poplamiony krwią sweter. Znaczy nie dlatego, że sobie nigdy tego nie wyobrażała, nie? Ostatecznie - nawet jeśli sprawy tego typu rzadko kiedy zaprzątały tę małą głowę a klatka piersiowa sugerowała coś zgoła innego - była tylko dziewczynką... Może nieprzyzwyczajoną do czułych gestów czy komplementów i nie potrafiącą na nie reagować, ale wciaż dziewczynką... Taką, która pewnie zarumieni się zaraz po wejściu do dormitorium, kiedy dotrze do niej, że faktycznie idzie na bal z chłopakiem. Podpieranie ściany w towarzystwie Blaisa już nie wydawało jej się takie straszne. No bo chyba przecież nie każe jej tańczyć, nie? Wydzierganie stopy na drutach musiało być dość skomplikowane...
- Może lepiej nie... A jak ubiorę się na różowo? - Co prawda marne były na to szanse, a znaleziona na wyprzedaży sukienka wcale nie była różowa, ale skąd Blaise mógł o tym wiedzieć? Z resztą Alice miała co do swojej kreacji kilka wątpliwości... Nie no, była ładna, a nawet całkiem zgrabnie na niej leżała, w nieodgadniony sposób sprawiając, że sterczące kości nie przeszkadzały tak bardzo a blada skóra przestawała przypominać topielca, ale... Pachniała trawą po deszczu... To nic osobistego! Puchonka uwielbiała ten zapach, tylko kto normalny włożyłby coś takiego na bal? Najgorsze, że czegokolwiek by z nią nie robiła, zapach wciąż pozostawał bardzo wyraźny... A jeszcze dziwniejsze było to, że żadna z koleżanek nie podzielała jej opinii. Poza tym dobrze było się z Blaisem podroczyć. Zmusić go do wyobrażenia sobie ogromu wpierdolu, jaki zapewne czekałby go za pojawienie się na balu ze szlamą i to jeszcze w różowym wdzianku i patrzeć jak na kamienną twarz powoli wracają kolory.
- Ble, mlecze są gorzkie. - skąd wiedziała? Nie mówcie mi, że jako dzieci nie próbowaliście wypić mlecza... - Stokrotki są ładne. I niezapominajki. I te, no... Inne takie małe, pachnące... - no florystka pierwsza klasa! Ale fakt - o stokroć bardziej podobały jej się te małe, niepozornie wyglądające kwiatki, które łatwo było przeoczyć, jeśli tylko nie rosły w wielkim skupisku. Róże, magnolie i inne - pretensjonalne - królowe o duszącym zapachu zazwyczaj mijała bez większej euforii. A z resztą o czym oni w ogóle... Kwiatki to się przynosiło na jakieś tam randki, a oni przecież na żadną randkę się nie wybierali. Ale z drugiej strony lepiej było gadać. O czymkolwiek, skoro podążając zgodnie z nurtem rozmowy, Rain postanowił się jednak chwilowo nie dzielić tym co właściwie stało się w fej pustej klasie.
- Poza tym nektar idzie w łydki. - tak, tak. Te wielkie, słoniowe, co to sprawiały, że leżenie z nią w jednej trumnie stałoby się udręką. Puchonka wzmocniła uścisk palcy na dłoni Blaisa i uniosła ją lekko do góry, by własnym kciukiem podrapać się obok sterczącego ucha. Już od pewnego czasu wiedziała, że wystawiła je na widok publiczny, ale kogo to właściwie obchodziło?
- Powinnam cię zaprowadzić do skrzydła szpitalnego? Albo coś? - spytała cicho, opuszczając ich splecione dłonie spowrotem na jego pierś, podczas gdy jej druga ręka cały czas wpleciona była w jego włosy. - I nie będzie żadnych instrukcji? Żebym ci wstydu nie przyniosła na salonach?
- Blaise Rain
Re: Pusta sala
Czw Paź 20, 2016 9:05 pm
Tak, tak, mężczyzna z krwi i kości, jakich ze świeczką szukać w tych czasach! Dzielny, odważny, gotów bronić siebie i swojej wybranki serca, jeśli zajdzie taka potrzeba, a w międzyczasie zasadzi drzewo, postawi płot i ładny, białe domek oraz spłodzi godnego potomka - no wypisz wymaluj Blaise Gerard Rain! To przecież dlatego teraz leżał jak zwłoki i się nim zajmowano, nie... Nie żeby mu czegoś brakowało, po prostu nie był tym klasycznym przykładem męża, który zatroszczy się o rodzinę - raczej był klasycznym przykładem tego łamagi, którym trzeba się było zajmować, a bo to krawatu nie potrafił zawiązać, a to ubrał skarpetki nie do pary, a to uszkodził sobie palec - Alice jako ta... bardzo szablonowa, wzorowa Pani Domu mocno goniła go w osiągnięciach - chciała obrać mężowi jabłko do pracy, to wydłubała mu oko nożem, miała posprzątać mieszkanie, to wciągnęła wszystkie galeony do odkurzacza, potem gotowanie obiadu - no... kochanie, jakby ci to powiedzieć: bo chciałam jechać naszym samochodem na zakupy i wjechałam w płot... ale jechałam zgodnie z zasadami i mapą, przysięgam! Alice Rain - jak to brzmiało? Komicznie, ot co - przywołując ciepły uśmiech na usta jak ta sukienka, która pachniała trawą tuż po deszczu, kojąc zapachem o wiele milszym niż wszystkie te róże czy chryzantemy ofiarowane na imprezy okolicznościowe... jak randka czy pogrzeb. Jak to jest, że człowiek dostawał najpiękniejsze kwiaty dopiero na swój grób..?
Chłopak złapał więcej powietrza w płuca i wydął policzki, wypuszczając je z wolna, by mocniej rozszerzyć powieki z wyraźnym zakłopotaniem, dając odczuć ciężar słów, które padły - albo raczej ciężar, jaki mogą stanowić, jeśli to pytanie przemieni się w fakt i naprawdę Alice będzie mu kazała dobrać różową koszulę do swojej kreacji wieczorowej.
- Noo... - Przeciągnął. - To pewnie obiją mi twarz zanim dojdę do parkietu i nie tylko moja koszula będzie pasować do twojej kiecki. - Bardzo łatwo było z tego żartować - przynajmniej jemu - nigdy nie wypowiadał tej prawdy na głos (tak jak bardzo wielu), nigdy nie poszedł się poskarżyć nauczycielowi i nie skarżył się znajomym - zawsze można było znaleźć jakiś żart, który przykrywał smutną prawdę i bardzo gładko zamiatał rzeczywistość pod dywan. Rain zawsze kłamał i umykał przed przyznaniem się do swojego życia - było w tym coś smutnego, bo koniec końców mógł mieć wokół siebie całe tłumy jako ten klasowy błazen zawsze stawiający się na imprezach - i na tym "końcu" suma sumarum i tak zostawał sam. Nie odbierał tego jako tragedii - żył tak, jak chciał.
W tym wyborze samotność była jego jedyną opcją, która nigdy nie przewidywała pojawienia się takiej Alice.
- Masz ci los... - Bąknął, patrząc na nią krzywo. - To dlatego umrzesz z niedożywienia. Wybrzydzasz i tyle! - Ot i poszło oskarżenie! Ale ze strony Alice nie pojawiło się zaprzeczenie, czyli... chciała kwiatki? Właśnie, bo oni tu śmiechy chichy, ale Alice była w końcu dziewczyną, kobietą już niemal, więc zapewne miała takie potrzeby jak większość niewiast - w końcu płeć piękna lubiła być doceniana, dopieszczana... Blaise starał się w całym obrazie tej towarzyszki tworzenia szklanych baniek nie zagubić tej myśli - wbrew pozorom to wcale nie było trudne - pewnie dlatego, że koniec końców nie spoglądał na nią przez pryzmat chłopaczary. Podobała mu się właśnie jako dziewczyna - z całym swoim czarem, którym owijała go sobie wokół swoich paluszków równie zgrabnie, jak owijała jego włosy lub splatała ze sobą ich palce. - Podobno piętki od chleba idą w piersi. - O, o, odezwał się już znawca zwierząt, to teraz przyszedł czas na Raina Diabetologa, mistrza od wszelakich kuracji odchudzających! Albo... pogrubiających? Chyba zależy, co się chciało osiągnąć, tak.
Wiedział, że unika tematu. Miał to zakorzenione tak głęboko we krwi, że sprzeciwienie się temu wydawało się całkowicie głupie i nienaturalne - i jakoś tak myślał: nie uwierzy mi, wyśmieje mnie, wzruszy ramionami - ot i słaby punkt Raina.
Bał się kogokolwiek dopuszczać bliżej, bo bał się obojętności. Chłodnego machnięcia ręką przed twarzą i krótkich słów "eee tam, dramatyzujesz..." - niby bez sensu, bo przecież łzy nadal chciały wyciskać się z jej pięknych, brązowych oczu tylko dlatego, że... że się przestraszyła. Że coś mu jest. Ta myśl wydawała się tak nieprawdopodobna, że była bardziej nierealnym snem - chociaż ona tu i teraz, ich splecione na jego klatce piersiowej dłonie i to, jak potarła swoje ucho jego knykciem, było bardzo realne, prawda? Tak samo jak ich spojrzenie, kontakt wzrokowy, który słodko przeciągał się i przeciągał, trwał i trwał... Bardzo mu się to podobało.
- Zaraz... byłem w zasadzie w drodze... - dopóki ktoś mnie tutaj nie wciągnął... - Zabrzmię dziwnie, ale to super miłe, kiedy ktoś płacze, bo się o ciebie martwi. - Mistrz dyskrecji... słoń w składzie porcelany. Jak już miał coś mówić wprost, to nigdy nie potrafił powiedzieć tego tak, żeby... było jakoś delikatnie. Nie. Musiało być prosto z mostu. - Jestem dość ciężko chory. Serce. Czasami mam ataki, ale zazwyczaj lekarstwo mi pomaga i idę do skrzydła, żeby mnie ogarnęli. Także tego... - Teraz to on uciekł od niej wzrokiem.
Także gdybyś się nie pojawiła, to byłoby... źle.
- A daj spokój... i tak od ostatniego zadania z opisaniem czysto krwistych rodów mam przekichane.
Chłopak złapał więcej powietrza w płuca i wydął policzki, wypuszczając je z wolna, by mocniej rozszerzyć powieki z wyraźnym zakłopotaniem, dając odczuć ciężar słów, które padły - albo raczej ciężar, jaki mogą stanowić, jeśli to pytanie przemieni się w fakt i naprawdę Alice będzie mu kazała dobrać różową koszulę do swojej kreacji wieczorowej.
- Noo... - Przeciągnął. - To pewnie obiją mi twarz zanim dojdę do parkietu i nie tylko moja koszula będzie pasować do twojej kiecki. - Bardzo łatwo było z tego żartować - przynajmniej jemu - nigdy nie wypowiadał tej prawdy na głos (tak jak bardzo wielu), nigdy nie poszedł się poskarżyć nauczycielowi i nie skarżył się znajomym - zawsze można było znaleźć jakiś żart, który przykrywał smutną prawdę i bardzo gładko zamiatał rzeczywistość pod dywan. Rain zawsze kłamał i umykał przed przyznaniem się do swojego życia - było w tym coś smutnego, bo koniec końców mógł mieć wokół siebie całe tłumy jako ten klasowy błazen zawsze stawiający się na imprezach - i na tym "końcu" suma sumarum i tak zostawał sam. Nie odbierał tego jako tragedii - żył tak, jak chciał.
W tym wyborze samotność była jego jedyną opcją, która nigdy nie przewidywała pojawienia się takiej Alice.
- Masz ci los... - Bąknął, patrząc na nią krzywo. - To dlatego umrzesz z niedożywienia. Wybrzydzasz i tyle! - Ot i poszło oskarżenie! Ale ze strony Alice nie pojawiło się zaprzeczenie, czyli... chciała kwiatki? Właśnie, bo oni tu śmiechy chichy, ale Alice była w końcu dziewczyną, kobietą już niemal, więc zapewne miała takie potrzeby jak większość niewiast - w końcu płeć piękna lubiła być doceniana, dopieszczana... Blaise starał się w całym obrazie tej towarzyszki tworzenia szklanych baniek nie zagubić tej myśli - wbrew pozorom to wcale nie było trudne - pewnie dlatego, że koniec końców nie spoglądał na nią przez pryzmat chłopaczary. Podobała mu się właśnie jako dziewczyna - z całym swoim czarem, którym owijała go sobie wokół swoich paluszków równie zgrabnie, jak owijała jego włosy lub splatała ze sobą ich palce. - Podobno piętki od chleba idą w piersi. - O, o, odezwał się już znawca zwierząt, to teraz przyszedł czas na Raina Diabetologa, mistrza od wszelakich kuracji odchudzających! Albo... pogrubiających? Chyba zależy, co się chciało osiągnąć, tak.
Wiedział, że unika tematu. Miał to zakorzenione tak głęboko we krwi, że sprzeciwienie się temu wydawało się całkowicie głupie i nienaturalne - i jakoś tak myślał: nie uwierzy mi, wyśmieje mnie, wzruszy ramionami - ot i słaby punkt Raina.
Bał się kogokolwiek dopuszczać bliżej, bo bał się obojętności. Chłodnego machnięcia ręką przed twarzą i krótkich słów "eee tam, dramatyzujesz..." - niby bez sensu, bo przecież łzy nadal chciały wyciskać się z jej pięknych, brązowych oczu tylko dlatego, że... że się przestraszyła. Że coś mu jest. Ta myśl wydawała się tak nieprawdopodobna, że była bardziej nierealnym snem - chociaż ona tu i teraz, ich splecione na jego klatce piersiowej dłonie i to, jak potarła swoje ucho jego knykciem, było bardzo realne, prawda? Tak samo jak ich spojrzenie, kontakt wzrokowy, który słodko przeciągał się i przeciągał, trwał i trwał... Bardzo mu się to podobało.
- Zaraz... byłem w zasadzie w drodze... - dopóki ktoś mnie tutaj nie wciągnął... - Zabrzmię dziwnie, ale to super miłe, kiedy ktoś płacze, bo się o ciebie martwi. - Mistrz dyskrecji... słoń w składzie porcelany. Jak już miał coś mówić wprost, to nigdy nie potrafił powiedzieć tego tak, żeby... było jakoś delikatnie. Nie. Musiało być prosto z mostu. - Jestem dość ciężko chory. Serce. Czasami mam ataki, ale zazwyczaj lekarstwo mi pomaga i idę do skrzydła, żeby mnie ogarnęli. Także tego... - Teraz to on uciekł od niej wzrokiem.
Także gdybyś się nie pojawiła, to byłoby... źle.
- A daj spokój... i tak od ostatniego zadania z opisaniem czysto krwistych rodów mam przekichane.
- Alice Hughes
Re: Pusta sala
Czw Paź 20, 2016 10:58 pm
No jak to jak? W podzięce pewnie! Te kwiaty najpiękniejsze na grobie... Chociaż może lepiej nie rozwodzić się na ten temat, zaraz znowu ktoś krzyknie, że nie wypada, pogrozi palcem i pokręci głową. Bezczelne dzieciory. Tak, tak - dzieciory. Bo przecież chociaż zbliżał się niby czas, kiedy to wypadało by zacząć myśleć o tym białym płocie, drzewku i ogólnie pojętym dorosłym życiu, to jedno z nich cieszyło się jak gimbus rysując w zeszytach kolegów kutasy a drugie podpalało łóżko usiłując je pościelić. Prawdziwa przyszłość narodu! Alice i Blaise Rain, oraz ich mały, pełen gołębi i ropuch domek, co to nie ustał by najpewniej nawet tygodnia. Jeśli jakikolwiek Bóg faktycznie istniał, to powinien zesłać im teraz Filcha czy wyleniałą kocicę Norris i przerwać to głaskanie... Skubany chyba jednak całkiem dobrze się bawił. Albo postanowił kolejny już raz zaszydzić sobie ze świata i zostawić tę dwójkę samą sobie. No i dobrze. Dwie, samotne w gruncie rzeczy duszyczki zasługiwały na odrobinę ukojenia...
- Sprałabym ich na kwaśne jabłka. - zmarszczony nos, przymrużone powieki... Czyżby Hughes mówiła serio? Chyba tak! Ha! Jak łatwo było gadać takie rzeczy w pustej sali, kiedy nie trzeba było spodziewać się żadnego ataku. Nagle ramiona szerokości nadgarstków urastały do rangi bicepsów a niewiele większy od krasnoludzkiego wzrost stawał się kompletnie nieistotny. No ale wybaczcie jej te głupoty, brak ogłady... W końcu po tym co miało tu miejsce rzuciłaby się najpewniej na każdego, kto podniósł by na tego Padalca rękę. Efekt było łatwo przewidzieć - puchońska trumienka i urażone męskie ego Księżniczki... Może poprosimy więc gapiów, by na chwile odpuścili, co? No nie bądźcie tacy wredni, przecież dobrzy z Was ludzie! Ech... No dobra... Tylko żadnych chryzantem na trumnie. Błagam...
No a tak poza tym to przecież lubiła kwiatki. Malutkie stokrotki z zaróżowionymi brzegami, wyglądające jak czapeczki smerfów konwalie czy fiołki, o których w dzieciństwie naprawdę myślała, że to kawałki nieba, które anioły wycięły po to, by było widać gwiazdy. Po latach z resztą chyba nie tyle zmądrzała, co po prostu przestała w te aniołki wierzyć... No ale wracając, no to przecież nie mogła mu powiedzieć "a weź się nie wydurniaj, na siur mi kwiaty". Znaczy się mogła - choć pewna jestem, że użyła by o wiele subtelniejszego słownictwa - ale sęk w tym, że chyba nie chciała... Nawet jeśli ryzykowała tym samym spalenie buraka czy rozbicie bukieciku na łbie tego Padalca.
- Lubię piętki od chleba. Teoria obalona. - no kto to widział tak podważać słowa znawcy? Zero szacunku!
Kolejna chwila ciszy zawisła w powietrzu, pozwalając by czas po prostu sobie płynął... Nie było zegarka, nie było żadnych dzwonów. Tylko dwa - spokojne już teraz - oddechy, delikatne ruchy kciuka na jego knykciach i powolne ruchy ręki na głowie. No i jasnym było, że ta idylla nie mogła trwać wiecznie, że trzeba było zakłócić ten spokoj... I nawet jeśli Alice myślała, że skończy się na tym mało subtelnym tekście, który - nie ukrywajmy - rozczulił ją zamiast obruszyć, choć nie obyło się bez pokręcenia głową, to szybko się przeliczyła...
Z początku chyba nie zrozumiała co takiego powiedział. Wciąż rozstrojony umysł ni jak nie chciał przyswoić tej informacji i dopiero kiedy to te zielone oczy, pierwszy chyba raz zaczęły poszukiwać schronienia, drogi ucieczki, po prostu zerwały ten kontakt... Pękła. Zrozumienie uderzyło w nią z całą mocą i odebrało na chwilę oddech, zaciskając się wokół klatki piersiowej. Blada dłoń trzęsła się, kiedy Alice przesuwała ją z jego włosów na policzek i przekręcała mu twarz w swoją stronę...
Spójrz na mnie Blaise... Spójrz... Chciałeś łez?
Nie odzywała się. Czekała na zaprzeczenie, głupi uśmiech, mrugnięcie powiek... Ale nic takiego nie nadeszło. Te brązowe oczy, które dopiero co przestały wypuszczać z siebie słone krople znowu zrobiły się wilgotne... Usta drżały jej, gdy przekładając ręce przycisnęła sobie jego głowę do piersi a sama twarz mocno pobladła. Dopiero gdy oparła podbródek na czubku jego głowy i nie mógł jej zobaczyć, pozwoliła sobie na to by wszystkie te łzy wypłynęły. To było tak cholernie niesprawiedliwe... - Wiem od dawna. Cofnęłam się do VII wieku i sprawdziłam też rody wyklęte... - podtrzymać rozmowę, zachowywać się normalnie... Przecież wszytko już było dobrze, prawda? No niestety, chyba wykraczało to poza jej zdolności... Ciągle łkając wyplotła palce z objęć jego dłoni i ułożyła rękę na jego piersi, tam gdzie to schorowane serduszko biło w sobie tylko znanym rytmie. Bezczelny buntownik, który nie chciał dostosować się do reszty. Wyrodny szef.
- Często ci się to zdaża? - wtuliła twarz w jego włosy. Czy naprawdę wszystko musiało być tak potwornie poronione? - Boli?
- Sprałabym ich na kwaśne jabłka. - zmarszczony nos, przymrużone powieki... Czyżby Hughes mówiła serio? Chyba tak! Ha! Jak łatwo było gadać takie rzeczy w pustej sali, kiedy nie trzeba było spodziewać się żadnego ataku. Nagle ramiona szerokości nadgarstków urastały do rangi bicepsów a niewiele większy od krasnoludzkiego wzrost stawał się kompletnie nieistotny. No ale wybaczcie jej te głupoty, brak ogłady... W końcu po tym co miało tu miejsce rzuciłaby się najpewniej na każdego, kto podniósł by na tego Padalca rękę. Efekt było łatwo przewidzieć - puchońska trumienka i urażone męskie ego Księżniczki... Może poprosimy więc gapiów, by na chwile odpuścili, co? No nie bądźcie tacy wredni, przecież dobrzy z Was ludzie! Ech... No dobra... Tylko żadnych chryzantem na trumnie. Błagam...
No a tak poza tym to przecież lubiła kwiatki. Malutkie stokrotki z zaróżowionymi brzegami, wyglądające jak czapeczki smerfów konwalie czy fiołki, o których w dzieciństwie naprawdę myślała, że to kawałki nieba, które anioły wycięły po to, by było widać gwiazdy. Po latach z resztą chyba nie tyle zmądrzała, co po prostu przestała w te aniołki wierzyć... No ale wracając, no to przecież nie mogła mu powiedzieć "a weź się nie wydurniaj, na siur mi kwiaty". Znaczy się mogła - choć pewna jestem, że użyła by o wiele subtelniejszego słownictwa - ale sęk w tym, że chyba nie chciała... Nawet jeśli ryzykowała tym samym spalenie buraka czy rozbicie bukieciku na łbie tego Padalca.
- Lubię piętki od chleba. Teoria obalona. - no kto to widział tak podważać słowa znawcy? Zero szacunku!
Kolejna chwila ciszy zawisła w powietrzu, pozwalając by czas po prostu sobie płynął... Nie było zegarka, nie było żadnych dzwonów. Tylko dwa - spokojne już teraz - oddechy, delikatne ruchy kciuka na jego knykciach i powolne ruchy ręki na głowie. No i jasnym było, że ta idylla nie mogła trwać wiecznie, że trzeba było zakłócić ten spokoj... I nawet jeśli Alice myślała, że skończy się na tym mało subtelnym tekście, który - nie ukrywajmy - rozczulił ją zamiast obruszyć, choć nie obyło się bez pokręcenia głową, to szybko się przeliczyła...
Z początku chyba nie zrozumiała co takiego powiedział. Wciąż rozstrojony umysł ni jak nie chciał przyswoić tej informacji i dopiero kiedy to te zielone oczy, pierwszy chyba raz zaczęły poszukiwać schronienia, drogi ucieczki, po prostu zerwały ten kontakt... Pękła. Zrozumienie uderzyło w nią z całą mocą i odebrało na chwilę oddech, zaciskając się wokół klatki piersiowej. Blada dłoń trzęsła się, kiedy Alice przesuwała ją z jego włosów na policzek i przekręcała mu twarz w swoją stronę...
Spójrz na mnie Blaise... Spójrz... Chciałeś łez?
Nie odzywała się. Czekała na zaprzeczenie, głupi uśmiech, mrugnięcie powiek... Ale nic takiego nie nadeszło. Te brązowe oczy, które dopiero co przestały wypuszczać z siebie słone krople znowu zrobiły się wilgotne... Usta drżały jej, gdy przekładając ręce przycisnęła sobie jego głowę do piersi a sama twarz mocno pobladła. Dopiero gdy oparła podbródek na czubku jego głowy i nie mógł jej zobaczyć, pozwoliła sobie na to by wszystkie te łzy wypłynęły. To było tak cholernie niesprawiedliwe... - Wiem od dawna. Cofnęłam się do VII wieku i sprawdziłam też rody wyklęte... - podtrzymać rozmowę, zachowywać się normalnie... Przecież wszytko już było dobrze, prawda? No niestety, chyba wykraczało to poza jej zdolności... Ciągle łkając wyplotła palce z objęć jego dłoni i ułożyła rękę na jego piersi, tam gdzie to schorowane serduszko biło w sobie tylko znanym rytmie. Bezczelny buntownik, który nie chciał dostosować się do reszty. Wyrodny szef.
- Często ci się to zdaża? - wtuliła twarz w jego włosy. Czy naprawdę wszystko musiało być tak potwornie poronione? - Boli?
- Blaise Rain
Re: Pusta sala
Czw Paź 20, 2016 11:42 pm
Księżniczka bała się bardzo wielu rzeczy - tak jak większość normalnych ludzi bał się chociażby śmierci, która czaiła się na każdego nieszczęśnika - byle przyszła akurat po nas jak najpóźniej, niech się zlituje, dobry Boże, bardzo proszę... - dlatego właśnie mógł być Księżniczką - bo się bał, bo się obawiał i wolał spieprzać - był w tym całkiem niezły tak długo, jak długo nie odzywało się serce - i bał się też, na ten przykład, pogrzebów. Nie w ten paniczny sposób - bał się raczej tego, co z pogrzebem związane - bał się uświadomienia sobie, że pewnych osób już nie ma - nie chciał się z tym pogodzić, nie chciał przejść z tym do porządku dziennego, bo to tylko udowadniało mu, że on również tak skończy - i to szybciej, niżby sobie tego życzył. I czasami, szepnę ci o tym w tajemnicy, miał takie myśli, że może już nie warto walczyć. Skoro lekarze nie dawali mu zbyt wiele czasu, skoro były takie choroby, których po prostu nie dało się uleczyć, skoro im dłużej żył tym bardziej zbliżał się do śmierci, która nie rozciągała się w wizji starości - powiedziano mu już, ile ma szansę przeżyć. Jeżeli przeżyje dłużej - uznają to na cud - a na cuda przecież nie warto liczyć, prawda? Zwłaszcza, kiedy jednego się doświadczało tu i teraz w postaci napływającego ciepła i bicia serca, które uderzało jakby mocniej ale w ten przyjemny sposób, odbijając się echem po obolałych atakiem wnętrznościach - to ciepło przestało mieć coś wspólnego z fizyczną bliskością... a może właśnie nie? Te drobne gesty, te spojrzenia, te muskanie włosów - stawał się wyczulony na najmniejszy dotyk - i coś sprawiało, że chciał więcej. Cud, który mówił mu: jednak warto się starać. Tamte wspomniane chwile pojawiały się bardzo rzadko i zazwyczaj nie wiązały się z żadnymi dołującymi elementami emocji - wzruszał ramionami i szedł dalej - bo jeśli on nie pójdzie, to kto za niego? Za dużo było rzeczy wartych przeżycia i zobaczenia, by zatrzymywać się już w przedbiegu - przecież warto chociaż zebrać taki bukiecik, który będzie najpiękniejszy na świecie i wręczyć do na pierwszym balu, z którym pójdzie się z dziewczyną, no nie? O wiele piękniejszy, niż te na nagrobkach - i nikt nie będzie wytykać palcami! Może oprócz tych pojedynczych Ślizgonów, no ale hej, przecież obronisz Księżniczkę, prawda?
Kto kogo by tutaj bronił..? Toć pewnie wszyscy wokół by pomarli, jakby Blaise i Alice razem wzięli się do machania różdżkami, ot co... Dlatego ta wizja była tak zabawna - widział ją niemal w jej oczach pomiędzy którymi marszczyła zabawnie nosek, wyrażając swoje wielkie oburzenie - no halo moment, toć jego męska duma naprawdę tutaj umierała! - podciągnął nieco wyżej nogi dla własnej wygody i... bez związku, żeby nie było - jakoś tak kąciki wargi również podciągnęły mu się w górę.
Nic nie mógł poradzić na to, że przymknął oczy i jakoś tak automatycznie uniósł ranną dłoń, by przysłonić wargi, kiedy cicho się zaśmiał - iście delikatnie, prawdziwa Księżniczka! - może i nie nazwiesz tego śmiechu melodyjnym, może i nie brzmiał jak dźwięk dzwoneczków - mimo wszystko nie brzmiał on na tyle kobieco, by takim epitetami go opisywać - przypominał w obejściu babie lato - opadało lekko na ciało znikąd, łaskotało skórę i równie niespodziewanie rozmywało się w powietrzu, kiedy tylko wyciągnęło się do niego rękę.
- Truteń ewoluował w goryla obronnego, dobrze. - Przymrużył nieco mocniej powieki, kiedy łapa go zabolała, ale mimo to pokazał jej kciuka aprobaty - właściwie to nawet zapomniał się, że musi oporządzić swoją rękę, byłoby niefajnie, gdyby eliksir zadziałał i zasklepił mu rany w łapie ze szkłem w środku. Bardzo niefortunnie. - Jesteś tylko trutniem, oddalam podanie o podważanie mojej niepodważalnej wiedzy. - Czuł się już lepiej - czuł, że wracały mu siły, energia, wola - dla niej, przez nią, bo tak, bo mógł! Bo przecież było jeszcze tak wiele gwiazd do oglądania, które odbijały się w tych utkanych plamkami, przejrzystych oczach Alice.
To było super miłe dopóki nie robiło ci się naprawdę przykro, że kogoś zasmuciłeś - i dlatego teraz przestało być miłe - zmieniło się na lekko niezręczne, ścierało uśmiech z ust, ale przynajmniej sprowokowało go do powrócenia do jej twarzy spojrzeniem - przynajmniej w mizernej próbie, bo teraz to ona się ukryła - znów w kopule włosów... Może jednak nadal było miłe? Tylko czemu tak... bolało?
Płacząca kobieta, płacząca kobieta, alarm! Co robić, co robić?!
Jakoś tak powędrował dłonią, szukając jej twarzy - ciężko było ją jednak znaleźć w tej pozycji, więc się podniósł.
Podniósł i teraz to on przygarnął ją w ramiona.
- Hej, spokojnie. - Mruknął z lekką, ciepłą nutą, chowając ją w objęciach. - Boli czasem... radzę sobie, dzielny jestem... wbrew pozorom! Zabraniam ponownego podważania. - Tak, tak, tak to właśnie działało.
Spokojnie, nie płacz, spokojnie...
To był chyba bardziej impuls, kiedy dłonią odnalazł jej twarz, by oprzeć ją na jej policzku, by ją unieść... by musnąć swoimi wargami jej wargi.
Tak, impuls.
To miłość?
Nie mam pieprzonego pojęcia.
Kto kogo by tutaj bronił..? Toć pewnie wszyscy wokół by pomarli, jakby Blaise i Alice razem wzięli się do machania różdżkami, ot co... Dlatego ta wizja była tak zabawna - widział ją niemal w jej oczach pomiędzy którymi marszczyła zabawnie nosek, wyrażając swoje wielkie oburzenie - no halo moment, toć jego męska duma naprawdę tutaj umierała! - podciągnął nieco wyżej nogi dla własnej wygody i... bez związku, żeby nie było - jakoś tak kąciki wargi również podciągnęły mu się w górę.
Nic nie mógł poradzić na to, że przymknął oczy i jakoś tak automatycznie uniósł ranną dłoń, by przysłonić wargi, kiedy cicho się zaśmiał - iście delikatnie, prawdziwa Księżniczka! - może i nie nazwiesz tego śmiechu melodyjnym, może i nie brzmiał jak dźwięk dzwoneczków - mimo wszystko nie brzmiał on na tyle kobieco, by takim epitetami go opisywać - przypominał w obejściu babie lato - opadało lekko na ciało znikąd, łaskotało skórę i równie niespodziewanie rozmywało się w powietrzu, kiedy tylko wyciągnęło się do niego rękę.
- Truteń ewoluował w goryla obronnego, dobrze. - Przymrużył nieco mocniej powieki, kiedy łapa go zabolała, ale mimo to pokazał jej kciuka aprobaty - właściwie to nawet zapomniał się, że musi oporządzić swoją rękę, byłoby niefajnie, gdyby eliksir zadziałał i zasklepił mu rany w łapie ze szkłem w środku. Bardzo niefortunnie. - Jesteś tylko trutniem, oddalam podanie o podważanie mojej niepodważalnej wiedzy. - Czuł się już lepiej - czuł, że wracały mu siły, energia, wola - dla niej, przez nią, bo tak, bo mógł! Bo przecież było jeszcze tak wiele gwiazd do oglądania, które odbijały się w tych utkanych plamkami, przejrzystych oczach Alice.
To było super miłe dopóki nie robiło ci się naprawdę przykro, że kogoś zasmuciłeś - i dlatego teraz przestało być miłe - zmieniło się na lekko niezręczne, ścierało uśmiech z ust, ale przynajmniej sprowokowało go do powrócenia do jej twarzy spojrzeniem - przynajmniej w mizernej próbie, bo teraz to ona się ukryła - znów w kopule włosów... Może jednak nadal było miłe? Tylko czemu tak... bolało?
Płacząca kobieta, płacząca kobieta, alarm! Co robić, co robić?!
Jakoś tak powędrował dłonią, szukając jej twarzy - ciężko było ją jednak znaleźć w tej pozycji, więc się podniósł.
Podniósł i teraz to on przygarnął ją w ramiona.
- Hej, spokojnie. - Mruknął z lekką, ciepłą nutą, chowając ją w objęciach. - Boli czasem... radzę sobie, dzielny jestem... wbrew pozorom! Zabraniam ponownego podważania. - Tak, tak, tak to właśnie działało.
Spokojnie, nie płacz, spokojnie...
To był chyba bardziej impuls, kiedy dłonią odnalazł jej twarz, by oprzeć ją na jej policzku, by ją unieść... by musnąć swoimi wargami jej wargi.
Tak, impuls.
To miłość?
Nie mam pieprzonego pojęcia.
- Alice Hughes
Re: Pusta sala
Pią Paź 21, 2016 3:44 pm
- ♪:
- https://www.youtube.com/watch?v=gxZrHLWpz-0
To najważniejsze pytanie, o czas, nie padło. Nie musiało. Coś w jego ruchach, spokojnej niby twarzy, w zielonym spojrzeniu... Coś, bo trudno dokładnie powiedzieć co to było takiego, jasno dało jej do zrozumienia, że sprawa jest poważna. A przecież było tyle miejsc do zobaczenia... Tyle głupot, które koniecznie trzeba było wcielić w życie, idiotycznych tekstów, które koniecznie musiały zostać wypowiedziane, by blade policzki pokryły się szkarłatem - i to nie o krew tym razem chodziło... choć w sumie? - tyle zwierząt, które trzeba było obgadać... Nadal nie miała pojęcia jak to robią pingwiny... A patyczaki? To dopiero zagadka! Nagle ten czas, który dotychczas niemiłosiernie się dłużył, snuł się leniwie i pozwalał, by wszystko zostawić na później - przyspieszył. Przyspieszył w najgorszy z możliwych sposobów, a grunt, który puchonka tak bardzo chciała utrzymać pod nogami, stąpając po nim delikatnie, czubkami palców... osunął się. Tak jak ona się osunęła, pozwalając zamknąć się w tych chudych ramionach - którym swoją drogą, mimo nazywania Raina Księżniczką niczego nie brakowało - i otulić tym całym ich ciepłem. Blaise był taki ciepły... I miękki. Dlaczego tak nie mogło być zawsze?
I co, to wszystko co się tu stało miało się powtórzyć? Blaise miał zniknąć? Tak po prostu? Przecież ubrudziła sweter! A tak na poważnie, to chyba nawet sporo by oddała, byleby móc sypnąć teraz jakimś głupim tekstem. Czymkolwiek, co zdjęło by im z ramion ten ciężar, który - dla puchonki zupełnie niespodziewanie - opadł na nie za szybko... Zdecydowanie za szybko. Przyciskała twarz do jego piersi, podczas gdy długie pasemka łaskotały ją w szyję. Chłonęła tę chwilę całą sobą. Dotyk, zapach, jego głos... I to on ją pocieszał? Czy on był normalny? No patrzcie, a mówili, że nie ma głupich pytań...
Wtuliła wilgotny policzek we wnętrze jego dłoni, pozwalając by unosił jej twarz jak tylko będzie miał na to ochotę. Pozwalając, by ujrzał te wszystkie łzy i cały malujący się w brązowych oczach smutek.
To był impuls.
Odwzajemniła muśnięcie.
Raz, a potem kolejny... Między spokojnymi oddechami uniosła się w jego ramionach, by złożyć na bladych wargach prawdziwy pocałunek. Delikatny, niedoświadczony, przepełniony całą dawką słodyczy, jaką była w stanie z siebie wydobyć pośród tych gorzkich łez. Drobna dłoń odnalazła jego szyję, a następnie wystającą nad nią linię szczęki i zaczęła gładzić ją powolnym ruchem, podczas gdy druga ręka cały czas spoczywała tam, gdzie pod warstwami ubrań mogła wyczuć serce. Ciągle bijące serce.
Nie przystawaj. Kochanie. Nie zatrzymuj się tylko...
Jej serce tłuklo się teraz w piersi, przepełnione uczuciami, o których nie miała do tej pory pojęcia. Nie chciała się od niego odsuwać. Zupełnie jakby pozostając blisko mogła uchronić go od wszystkiego co złe, włącznie z tym kapryśnym sercem, grającym wedle własnego humoru. No i co no... Mógł zanosić się donośnym śmiechem albo chichotać jak panienka z dobrego domu, ale właśnie doczekał się goryla obronnego, który gotów był go bronić, póki tylko nie spadnie z dywanu. Albo póki karnisz mu na łeb nie spadnie, bo ze szczęściem też różnie bywało.
- Jesteś bardzo dzielny... Sir Błaźnie... - wyszeptała między cichymi chlipnięciami, ciągle czując na twarzy jego oddech, jego ciepło i uderzając jego nos swoim. Mogła teraz policzyć wszystkie jego rzęsy... Albo raczej mogłaby, gdyby tylko łzy nie zamazywały jej obrazu. Zacisnęła na chwilę powieki, usiłując odgonić je wszystkie. Tak bardzo chciała teraz spojrzeć w te zielone oczy...
To miłość?
Impuls? A może zbyt długo tłumiona potrzeba bliskości?
Też nie mam pieprzonego pojęcia...
Ale było przyjemne.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach