- Giotto Nero
Re: Schody na błonia
Pią Cze 26, 2015 4:56 pm
Giotto starał się nie opuszczać zajęć, jednakże były takie dni, gdzie i on nawet nie dawał rady siedzieć i słuchać pieprzenia od rzeczy. Na lekcji historii magii był, ale czy się udzielał tam w jakikolwiek sposób? Uciął sobie krótką drzemkę i gdy nastał koniec zajęć, wyszedł z sali jako pierwszy. Nie musiał się długo stroić, więc tylko zaliczył dormitorium Slytherinu, w celu zabrania ze sobą książki i tak szybko jak wpadł do środka, tak szybko był na zewnątrz, na drugim piętrze zamku, na dziecińcu, na którym miał być całkiem sam. Wszystko ładnie pięknie, ale do czasu, gdy samym wejściem jakaś Gryfonka robiła większe zamieszanie, niż Hawking na parkiecie.
Nie dało się nie usłyszeć upadku, gadania do siebie, szukania odpowiedzi w chmurkach i oczywiście opieprzu, który nadszedł wraz z momentem, gdy Giotto tylko na chwilę przerwał czytanie lektury, celem wybadania sytuacji, czy czasem panna Mendez nie spierdala się ze schodów w tym momencie. Szczęście w nieszczęściu, że zaliczyła tylko jeden upadek, z jej stritem mogłoby się skończyć na całym pokazie synchronicznym i to takim, że failarmy miałoby materiał na najbliższe sześćdziesiąt "funny fails". Nie obeszło się jednak bez momentu napięcia, który wprowadziła oczywiście Gryfonka. Nero już chciał się spytać, czy z nią wszystko ok, ale zamiast tego dostał opierdol, że się na nią gapi. Spojrzał na nią zgłupiały, bo nie wiedział co ma powiedzieć, ani zrobić. Przecież to było ledwo kilka sekund, nie śmiał się z niej, wręcz przeciwnie, chciał jej pomóc(?), chociaż to mogło być spore nadużycie. Bardziej chciał się dowiedzieć czy nic się tam jej w głowie nie poprzestawiało i czy czasem nie przetarła zbyt mocno kolan, czy też reszty ciała.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem, nie mógł wydusić z siebie słowa. To był najszybszy opierdol i najszybsze przeprosiny jakich doświadczył w życiu. Nawet nie zdążył zrozumieć, dlaczego była dla niego tak nie miła, a potem diametralnie zmieniła swoje zachowanie. Hitchcock by lepiej tego nie obmyślił.
- Jesteś pewna, że chcesz w ten sposób rozmawiać z gościem ze Slytherinu? - rzekł w jej stronę, odkładając książkę na bok. Nie próbował być groźny, ale był to jakiś ostrzegawczy ton. Mimo swojej niezdarności i pecha towarzyszącego jej od wejścia na dziedziniec, teraz jej się poszczęściło. Trafiła na Ślizgona, który nie wyciągnie od razu różdżki, ani nie wyrwie jej języka za to, że nie potrafi się pohamować.
Chłopak westchnął lekko, unosząc jedną brew do góry.
- Następnym razem ugryź się w język. I nie mówię tego ze złości, tylko dla twojego dobra. - troską tego raczej nie można było nazwać, ale co by nie mówić, treść przekazał. Jak się nie ogarnie, to takie wybuchy złości mogą się skończyć bardzo źle. A pamiętajmy, że kobiety są delikatne, różnie radzą sobie z jakimikolwiek spięciami, dlatego nie warto szukać wrogów tam, gdzie trudno znaleźć nawet kumpli do piwa.
- Skoro już mamy za sobą część oficjalną, to teraz spytam to, za co nieświadomie mnie opieprzyłaś. Nic Ci nie jest? - ten Ślizgonek ostatnio się jakiś dziwnie miły zrobił. Najwidoczniej fazy księżycowe tak jak na rozkwit tulipanów, tak działają również na niego. Rozkwita wręcz osobowościowo. Jeszcze chwila, a zacznie się angażować w życie Hogwartu poza Quidditchem. To bardzo specyficzny przypadek, aczkolwiek co by nie mówić, przyda się koleżka ze Slytherinu, który w głowie ma coś więcej niż podziały, czarną magię, wunchpunch, punktację domów czy swoje własne ego.
[Bonusowo dołączam zdjęcie lekko opalonej mordy Giotto i jego reakcję na opieprz, który dostał przed momentem. Kliknij tutaj aby zobaczyć zdjęcie.]
Nie dało się nie usłyszeć upadku, gadania do siebie, szukania odpowiedzi w chmurkach i oczywiście opieprzu, który nadszedł wraz z momentem, gdy Giotto tylko na chwilę przerwał czytanie lektury, celem wybadania sytuacji, czy czasem panna Mendez nie spierdala się ze schodów w tym momencie. Szczęście w nieszczęściu, że zaliczyła tylko jeden upadek, z jej stritem mogłoby się skończyć na całym pokazie synchronicznym i to takim, że failarmy miałoby materiał na najbliższe sześćdziesiąt "funny fails". Nie obeszło się jednak bez momentu napięcia, który wprowadziła oczywiście Gryfonka. Nero już chciał się spytać, czy z nią wszystko ok, ale zamiast tego dostał opierdol, że się na nią gapi. Spojrzał na nią zgłupiały, bo nie wiedział co ma powiedzieć, ani zrobić. Przecież to było ledwo kilka sekund, nie śmiał się z niej, wręcz przeciwnie, chciał jej pomóc(?), chociaż to mogło być spore nadużycie. Bardziej chciał się dowiedzieć czy nic się tam jej w głowie nie poprzestawiało i czy czasem nie przetarła zbyt mocno kolan, czy też reszty ciała.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem, nie mógł wydusić z siebie słowa. To był najszybszy opierdol i najszybsze przeprosiny jakich doświadczył w życiu. Nawet nie zdążył zrozumieć, dlaczego była dla niego tak nie miła, a potem diametralnie zmieniła swoje zachowanie. Hitchcock by lepiej tego nie obmyślił.
- Jesteś pewna, że chcesz w ten sposób rozmawiać z gościem ze Slytherinu? - rzekł w jej stronę, odkładając książkę na bok. Nie próbował być groźny, ale był to jakiś ostrzegawczy ton. Mimo swojej niezdarności i pecha towarzyszącego jej od wejścia na dziedziniec, teraz jej się poszczęściło. Trafiła na Ślizgona, który nie wyciągnie od razu różdżki, ani nie wyrwie jej języka za to, że nie potrafi się pohamować.
Chłopak westchnął lekko, unosząc jedną brew do góry.
- Następnym razem ugryź się w język. I nie mówię tego ze złości, tylko dla twojego dobra. - troską tego raczej nie można było nazwać, ale co by nie mówić, treść przekazał. Jak się nie ogarnie, to takie wybuchy złości mogą się skończyć bardzo źle. A pamiętajmy, że kobiety są delikatne, różnie radzą sobie z jakimikolwiek spięciami, dlatego nie warto szukać wrogów tam, gdzie trudno znaleźć nawet kumpli do piwa.
- Skoro już mamy za sobą część oficjalną, to teraz spytam to, za co nieświadomie mnie opieprzyłaś. Nic Ci nie jest? - ten Ślizgonek ostatnio się jakiś dziwnie miły zrobił. Najwidoczniej fazy księżycowe tak jak na rozkwit tulipanów, tak działają również na niego. Rozkwita wręcz osobowościowo. Jeszcze chwila, a zacznie się angażować w życie Hogwartu poza Quidditchem. To bardzo specyficzny przypadek, aczkolwiek co by nie mówić, przyda się koleżka ze Slytherinu, który w głowie ma coś więcej niż podziały, czarną magię, wunchpunch, punktację domów czy swoje własne ego.
[Bonusowo dołączam zdjęcie lekko opalonej mordy Giotto i jego reakcję na opieprz, który dostał przed momentem. Kliknij tutaj aby zobaczyć zdjęcie.]
- Liv Mendez
Re: Schody na błonia
Pon Cze 29, 2015 2:52 pm
Co tu się dzieję? Ona przecież się tak nie zachowywała. Nigdy na nikogo nie naskoczyła, nie bez powodu, jak miało to miejsce kilka chwil temu. Te wszystkie uczucia, które wciąż tłamsiła w sobie od pewnego czasu zaczęły ją tak bardzo przytłaczać, że chyba już nad nimi nie panowała. Szczególnie dzisiaj. Westchnęła zrezygnowana. Czuła się zażenowana własnym zachowaniem, nie chciała nawet podnosić głowy, by spojrzeć na chłopaka. Tak… Nie powinna dzisiaj wychodzić z Dormitorium. Sama wpakowuje się w kłopoty, jakby miała wypisane na czole ‘hej ho kłopoty, chodźcie do mnie – nudzi mi się’. Gdy usłyszała jego głos mimowolnie wbiła w niego spojrzenie czekoladowych tęczówek. Jej kąciki ust delikatnie zadrgały.
- Znam ludzi, którzy nie są Ślizgonami, a którzy są jeszcze gorsi od nich – wzruszyła ramionami. Na chwile zapanowała cisza. Nie odrywała od niego oczu. Jak już wdepnęła w błoto, musiała wyjść z podniesioną głową, chociaż spróbować. – Jednak po części masz rację… – zawahała się, ale dokończyła zdanie. - … z nikim nie chce rozmawiać w taki sposób – jeszcze raz spojrzała na swoją ubrudzoną szatę. Pokręciła delikatnie głową i ponownie otrzepała ją z kurzu. Chciała choć trochę wyglądać po ludzku, ale czy to w ogóle możliwe..?
Zdziwiła się na kolejne słowa Ślizgona, ale próbowała tego nie okazać. Nie nawrzeszczał na nią, nie rzucił się i w ogóle… Dopiero teraz sobie o tym uświadomiła. Może jednak ten dzień nie będzie aż taki zły? Może choć na chwile Los się do niej uśmiechnie i da jakieś normalne karty, a nie takie, którymi nic się nie da ugrać? Może… Kto wie, sama będzie musiała się o tym przekonać.
- Yhym – założyła zgubiony kosmyk włosów za ucho i ponownie na niego spojrzała. – A jak nie, to najwyżej mi się oberwie i może to mnie czegoś nauczy – zaśmiała się krótko. Taka była prawda. Człowiek uczy się na błędach. Przynajmniej powinien się na nich uczyć i nie popełniać kolejny raz tego samego czynu. Tylko jak trzymać język za zębami, skoro to wydarzyło się w przypływie impulsu. Nie kontrolowała tego czynu.
- Jeszcze raz przepraszam – w jej głosie było słychać ulgę, z faktu, że chłopak nie jest na nią aż tak bardzo zły, za jej głupi występek. – Po prostu znalazłeś się w złym miejscu o złej porze. Albo ja – nie wiedziała co mogła więcej powiedzieć, bo nie było żadnego wytłumaczenia jej zachowania. Kiedy Giotto zapytał czy nic się jej nie stało, odruchowo podarła obolałe ramie – Nic. Tak mi się wydaje. Małe stłuczenie. Pewnie siniak na jakiś tydzień i tyle – powiedziała to z lekkością w głosie, jakby to nie była żadna nowość. Jakby bardzo często miała bliską styczność z podłogą. Bo tak jest, a w szczególności jeśli miała w głowie taki mętlik, jak w tej chwili. Spojrzała na książkę, którą trzymał Nero. – Co czytasz?
- Znam ludzi, którzy nie są Ślizgonami, a którzy są jeszcze gorsi od nich – wzruszyła ramionami. Na chwile zapanowała cisza. Nie odrywała od niego oczu. Jak już wdepnęła w błoto, musiała wyjść z podniesioną głową, chociaż spróbować. – Jednak po części masz rację… – zawahała się, ale dokończyła zdanie. - … z nikim nie chce rozmawiać w taki sposób – jeszcze raz spojrzała na swoją ubrudzoną szatę. Pokręciła delikatnie głową i ponownie otrzepała ją z kurzu. Chciała choć trochę wyglądać po ludzku, ale czy to w ogóle możliwe..?
Zdziwiła się na kolejne słowa Ślizgona, ale próbowała tego nie okazać. Nie nawrzeszczał na nią, nie rzucił się i w ogóle… Dopiero teraz sobie o tym uświadomiła. Może jednak ten dzień nie będzie aż taki zły? Może choć na chwile Los się do niej uśmiechnie i da jakieś normalne karty, a nie takie, którymi nic się nie da ugrać? Może… Kto wie, sama będzie musiała się o tym przekonać.
- Yhym – założyła zgubiony kosmyk włosów za ucho i ponownie na niego spojrzała. – A jak nie, to najwyżej mi się oberwie i może to mnie czegoś nauczy – zaśmiała się krótko. Taka była prawda. Człowiek uczy się na błędach. Przynajmniej powinien się na nich uczyć i nie popełniać kolejny raz tego samego czynu. Tylko jak trzymać język za zębami, skoro to wydarzyło się w przypływie impulsu. Nie kontrolowała tego czynu.
- Jeszcze raz przepraszam – w jej głosie było słychać ulgę, z faktu, że chłopak nie jest na nią aż tak bardzo zły, za jej głupi występek. – Po prostu znalazłeś się w złym miejscu o złej porze. Albo ja – nie wiedziała co mogła więcej powiedzieć, bo nie było żadnego wytłumaczenia jej zachowania. Kiedy Giotto zapytał czy nic się jej nie stało, odruchowo podarła obolałe ramie – Nic. Tak mi się wydaje. Małe stłuczenie. Pewnie siniak na jakiś tydzień i tyle – powiedziała to z lekkością w głosie, jakby to nie była żadna nowość. Jakby bardzo często miała bliską styczność z podłogą. Bo tak jest, a w szczególności jeśli miała w głowie taki mętlik, jak w tej chwili. Spojrzała na książkę, którą trzymał Nero. – Co czytasz?
- Giotto Nero
Re: Schody na błonia
Wto Cze 30, 2015 11:09 pm
Giotto tym bardziej nie wiedział, co tym razem odwaliło Gryfonce, że próbowała go sprowokować i wyżyć się na nim za swój pech i wszystkie inne niepowodzenia. Nie znał jej zbyt dobrze, ale z tego co pamiętał z zajęć i z widzenia, Liv nie była kimś agresywnym. Prędzej można było dostrzec w niej kogoś zabieganego, który często stawia nogi w złym miejscu i przez to ląduje na glebie. Widział raz czy dwa jak upadała, ale nigdy nie wydzierała się na nikogo, czyżby był jej pierwszym? Najwidoczniej rozdziewiczył ją w opieprzaniu bez powodu, mógł więc dopisać sobie kolejne zasługi na konto.
Istotnie, nie trzeba było prowokować wyłącznie Ślizgonów, by dostać potem w pysk. Wszystko zależało od człowieka, często dyspozycji dnia i szeregu wcześniejszych wydarzeń, które miały miejsce. Czasem nawet największy z największych Puchonów, miał taki moment, w którym wystarczyłoby tylko coś usłyszeć i już by miał pretekst do tego, żeby odgryźć wszystkie kończyny prowokatorowi. Jeśli chodzi o Giotto, dzień był w miarę przyzwoity, więc Liv miała szczęście, że nie warknął w jej stronę, czy też nie zamroził jej swoim przeszywająco-chłodnym spojrzeniem.
Kiedy się zaśmiała, chłopak mimowolnie uniósł kącik ust do góry. Na chwilę, ale jednak. Najwidoczniej w duchu cieszył się, że skończyło się na zwykłych potłuczeniach i kilku siniakach. Dobrze, że się w łeb nie uderzyła, bo jeszcze straciłaby pamięć, zmieniła osobowość, ewentualnie stałoby się coś z jej mózgiem i do końca życia byłaby niepełnosprytna. To był doprawdy czarny scenariusz, ale z głową nie było żartów, wystarczyło ledwie wstrząśnięcie, a już mogło to działać negatywnie na daną osobę. Ale skoro nic jej nie jest, to porzućmy te mroczne możliwości i skupmy się na chwili obecnej.
- Albo, oboje znaleźliśmy się w dobrym. Ty trafiłaś na wyrozumiałego Ślizgona, a ja na zabawną Gryfonkę. - uśmiech zniknął z jego twarzy, ale powiedział to tak, by rozluźnić trochę atmosferę. Owszem, nie śmiał się, gdy ona zażartowała, ale Giotto nie przywykł do tego, by okazywać radość i wesołość. Jego mały uśmiech był zatem odzwierciedleniem wewnętrznego śmiechu, który pojawił się wraz z odzyskaniem pogodnej twarzy przez Liv.
- Rozśmieszysz mnie jeszcze raz, to będziemy kwita. - każdy inny na jego miejscu z pewnością skorzystałby na niewinnej Liv i albo wymusił wyjście na piwo kremowe, albo poprosił o coś innego. Jemu jednak wystarczyło coś względnie normalnego, czym ukazał swoją kolejną nieślizgońską cechę. Mimo całego swojego mroku i obojętności, nie był osobą zawistną, nie zwracał uwagi na pierdoły, skupiał się na przyszłości i na dobru, które mogło wyniknąć nawet z tak przypadkowych spotkań. Oczywiście, jest jedna sprawa, która jest zaprzeczeniem powyższej definicji, ale to już nie dotyczy Mendez i niech się cieszy.
Pytanie o książkę, którą czytał, przypomniało mu o temacie, który właśnie zgłębiał. Zapamiętał stronę na jakiej skończył przeglądanie księgi i szybkim ruchem rzucił ją prosto na kolana Gryfonki. Jako były kapitan i ścigający drużyny Slytherinu, miał tego cela w oku, więc nie musiał się silić na to, by podnieść swoje leniwe cztery litery. Ziewnął lekko i przyjął teraz pozycję leżącą, podpierając głowę rękoma.
- Nic ciekawego. - kłamał, ale nie mógł ukazać swojego zainteresowania. Jeszcze by pomyślała, że jest kujonem, czy coś w tym stylu. W tej książce poszukiwał jednego eliksiru ponad wszystko, jednakże przeczytał tematy o pozostałych, by być w razie czego zabezpieczonym na każdy możliwy wypadek. Nic nie robił sobie z tego, że księga znajduje się na liście zakazanego zbioru i posiadanie tego jest surowo karane w szkole. Jak ma dostać opieprz, to dostanie, czyż nie panno Mendez?
Istotnie, nie trzeba było prowokować wyłącznie Ślizgonów, by dostać potem w pysk. Wszystko zależało od człowieka, często dyspozycji dnia i szeregu wcześniejszych wydarzeń, które miały miejsce. Czasem nawet największy z największych Puchonów, miał taki moment, w którym wystarczyłoby tylko coś usłyszeć i już by miał pretekst do tego, żeby odgryźć wszystkie kończyny prowokatorowi. Jeśli chodzi o Giotto, dzień był w miarę przyzwoity, więc Liv miała szczęście, że nie warknął w jej stronę, czy też nie zamroził jej swoim przeszywająco-chłodnym spojrzeniem.
Kiedy się zaśmiała, chłopak mimowolnie uniósł kącik ust do góry. Na chwilę, ale jednak. Najwidoczniej w duchu cieszył się, że skończyło się na zwykłych potłuczeniach i kilku siniakach. Dobrze, że się w łeb nie uderzyła, bo jeszcze straciłaby pamięć, zmieniła osobowość, ewentualnie stałoby się coś z jej mózgiem i do końca życia byłaby niepełnosprytna. To był doprawdy czarny scenariusz, ale z głową nie było żartów, wystarczyło ledwie wstrząśnięcie, a już mogło to działać negatywnie na daną osobę. Ale skoro nic jej nie jest, to porzućmy te mroczne możliwości i skupmy się na chwili obecnej.
- Albo, oboje znaleźliśmy się w dobrym. Ty trafiłaś na wyrozumiałego Ślizgona, a ja na zabawną Gryfonkę. - uśmiech zniknął z jego twarzy, ale powiedział to tak, by rozluźnić trochę atmosferę. Owszem, nie śmiał się, gdy ona zażartowała, ale Giotto nie przywykł do tego, by okazywać radość i wesołość. Jego mały uśmiech był zatem odzwierciedleniem wewnętrznego śmiechu, który pojawił się wraz z odzyskaniem pogodnej twarzy przez Liv.
- Rozśmieszysz mnie jeszcze raz, to będziemy kwita. - każdy inny na jego miejscu z pewnością skorzystałby na niewinnej Liv i albo wymusił wyjście na piwo kremowe, albo poprosił o coś innego. Jemu jednak wystarczyło coś względnie normalnego, czym ukazał swoją kolejną nieślizgońską cechę. Mimo całego swojego mroku i obojętności, nie był osobą zawistną, nie zwracał uwagi na pierdoły, skupiał się na przyszłości i na dobru, które mogło wyniknąć nawet z tak przypadkowych spotkań. Oczywiście, jest jedna sprawa, która jest zaprzeczeniem powyższej definicji, ale to już nie dotyczy Mendez i niech się cieszy.
Pytanie o książkę, którą czytał, przypomniało mu o temacie, który właśnie zgłębiał. Zapamiętał stronę na jakiej skończył przeglądanie księgi i szybkim ruchem rzucił ją prosto na kolana Gryfonki. Jako były kapitan i ścigający drużyny Slytherinu, miał tego cela w oku, więc nie musiał się silić na to, by podnieść swoje leniwe cztery litery. Ziewnął lekko i przyjął teraz pozycję leżącą, podpierając głowę rękoma.
- Nic ciekawego. - kłamał, ale nie mógł ukazać swojego zainteresowania. Jeszcze by pomyślała, że jest kujonem, czy coś w tym stylu. W tej książce poszukiwał jednego eliksiru ponad wszystko, jednakże przeczytał tematy o pozostałych, by być w razie czego zabezpieczonym na każdy możliwy wypadek. Nic nie robił sobie z tego, że księga znajduje się na liście zakazanego zbioru i posiadanie tego jest surowo karane w szkole. Jak ma dostać opieprz, to dostanie, czyż nie panno Mendez?
- Liv Mendez
Re: Schody na błonia
Wto Lip 07, 2015 10:44 am
Czy ktokolwiek znał dobrze Liv Mendez..? Śmiem wątpić. Ona sama nie znała siebie. Non stop odkrywała nowe rzeczy, nowe granice i bariery, to tak jak na przykład dzisiaj - nigdy nie spodziewałaby się po sobie takiego zachowania, a jednak nawrzeszczała na niewinnego Ślizgona zupełnie bez powodu. Tak samo nie znała dobrze Giotto. Jedynie z zajęć lekcyjnych, no i może czasami mijali się na korytarzu. Nic więcej. Tak jakby pierwszy raz od sześciu lat spotkali się tylko we dwójkę i to jeszcze w jakich okolicznościach. Prawda… Nie zachowywał się jak typowy Ślizgon, ale przecież nie wolno wszystkich wrzucać do jednego worka. Nie ma co oceniać książki po okładce. Czasami wnętrze różni się całkowicie od tego co na wierzchu. Dobrze pamiętała spotkanie z Puchonem, który wcale nie był miłym człowiekiem. Był gorszy od niejednego Ślizgona.
Zauważyła jak kąciki jego ust powędrowały do góry, choć trwało to tylko krótką chwilę, zdążyła to uchwycić. Odetchnęła z ulgą. Miała coraz większą nadzieję, że ten dzień nie wyląduje pod kreską z napisem ‘beznadziejny dzień, chce o nim zapomnieć’. To aż dziwne, że przy jej upadkach nigdy nie stało się nic poważnego. Uwierzycie, że nigdy nie miała złamanej ręki czy nogi. Zawsze kończyło się na stłuczeniach i obdarciach, czasami zdarzały się głębsze rany, ale nic więcej. Szczęście w nieszczęściu, że tak można powiedzieć. Kolejny raz uśmiechnęła się słysząc słowa Nero
- Chyba niezdarną chciałeś powiedzieć – wciąż mu się przyglądała. Przymrużyła delikatnie oczy jakby chciała przeszyć go swoim wzrokiem, jakby chciała odczytać jego myśli i zamiary. Oczywiście to nic nie dało. – Nie jestem dobra w rozśmieszaniu ludzi – wzruszyła ramionami. Tak… Rzadko jej to wychodziło. Najczęściej wtedy, kiedy w ogóle nie miała takiego zamiaru. Spojrzała na książkę, która wylądowała na jej kolanach. – Niezły rzut – powiedziała cicho, ale nie spojrzała na Nero. Wzrok miała wbity w stronice podręcznika. W jej oczach zapaliły się ogniki zainteresowania, a serce na chwile zaczęło bić szybciej. Eliksiry to był jeden z jej ulubionych przedmiotów. Zamknęła książkę, wciąż trzymając palec na stronie, którą wcześniej przeglądała, aby nie zgubić strony. Jej źrenice poszerzyły się.
- Skąd to masz? – zapytała z niekrytą ciekawością. Powróciła do poprzedniej strony i zaczęła czytać o eliksirze życia. Takiej książki na pewno nie znalazł w bibliotece. Być może w dziale Ksiąg Zakazanych, ale rzadko kto dostawał na to pozwolenie. – Przecież… - nie dokończyła, ale spojrzała na niego.
Zauważyła jak kąciki jego ust powędrowały do góry, choć trwało to tylko krótką chwilę, zdążyła to uchwycić. Odetchnęła z ulgą. Miała coraz większą nadzieję, że ten dzień nie wyląduje pod kreską z napisem ‘beznadziejny dzień, chce o nim zapomnieć’. To aż dziwne, że przy jej upadkach nigdy nie stało się nic poważnego. Uwierzycie, że nigdy nie miała złamanej ręki czy nogi. Zawsze kończyło się na stłuczeniach i obdarciach, czasami zdarzały się głębsze rany, ale nic więcej. Szczęście w nieszczęściu, że tak można powiedzieć. Kolejny raz uśmiechnęła się słysząc słowa Nero
- Chyba niezdarną chciałeś powiedzieć – wciąż mu się przyglądała. Przymrużyła delikatnie oczy jakby chciała przeszyć go swoim wzrokiem, jakby chciała odczytać jego myśli i zamiary. Oczywiście to nic nie dało. – Nie jestem dobra w rozśmieszaniu ludzi – wzruszyła ramionami. Tak… Rzadko jej to wychodziło. Najczęściej wtedy, kiedy w ogóle nie miała takiego zamiaru. Spojrzała na książkę, która wylądowała na jej kolanach. – Niezły rzut – powiedziała cicho, ale nie spojrzała na Nero. Wzrok miała wbity w stronice podręcznika. W jej oczach zapaliły się ogniki zainteresowania, a serce na chwile zaczęło bić szybciej. Eliksiry to był jeden z jej ulubionych przedmiotów. Zamknęła książkę, wciąż trzymając palec na stronie, którą wcześniej przeglądała, aby nie zgubić strony. Jej źrenice poszerzyły się.
- Skąd to masz? – zapytała z niekrytą ciekawością. Powróciła do poprzedniej strony i zaczęła czytać o eliksirze życia. Takiej książki na pewno nie znalazł w bibliotece. Być może w dziale Ksiąg Zakazanych, ale rzadko kto dostawał na to pozwolenie. – Przecież… - nie dokończyła, ale spojrzała na niego.
- Giotto Nero
Re: Schody na błonia
Sro Lip 08, 2015 2:16 pm
Tak więc mogli znaleźć jedną wspólną cechę. Nikt nie znał dobrze Liv i nikt nie znał dobrze Giotto, z tym, że Nero siebie samego znał na wylot, nauczył się przez lata samokontroli, wiedział czego pragnie, wiedział co chce osiągnąć i miał ambicje, by to tego dążyć. Nie bez powodu trafił do Slytherinu, który słynął właśnie z tego typu zachowań. Niemniej jednak znajomość siebie pomagała tworzyć wiele rzeczy, wiele również ułatwiała, dlatego z pewnością poleciłby pannie Mendez jakieś terapie, jogę czy inne tego typu pierdoły, które pomogą uspokoić wewnętrzne chi, czy jak to tam się nazywa.
Ich znajomość doprawdy rozkwitła dnia dzisiejszego. Wymienili między sobą dwa zdania, utrzymywali kontakt wzrokowy przez więcej niż trzy sekundy, pożartowali sobie, pośmieszkowali, spoważnieli i tak dalej. Nic tylko zapisać to w swoim kochanym pamiętniczku, bo w końcu takie spotkania nie zdarzają się codziennie. Giotto w moment zmienił całe podejście do ludzi ze swojego otoczenia i mimo początkowej niechęci, otworzył się odrobinę na ludzi, co poskutkowało tym, że teraz gdzie nie pójdzie, okazuje się, że ma temat rozmowy, bądź ma w ogóle z kim rozmawiać.
- Prędzej powiedziałbym uroczą, ale jak wolisz niezdarę to twój wybór. - jak zwykle, bezpośrednio, z polotem i z finezją. Niespecjalnie przejął się tym, że nazwał właśnie Liv uroczą osobą, co nie powinno mieć w ogóle miejsca. No ale weź tu naucz bezczelnego i nie przebierającego w środkach Ślizgona, że czasem należy trzymać myśli tylko dla siebie. Z drugiej strony, dużej afery też nie było co z tego robić, to nie był żaden podryw, ot czyste stwierdzenie. Poza tym... jak wygląda podrywający Giotto? Widział to ktoś?
Spojrzał na nią, gdy prawie otworzyła usta ze zdziwienia. I weź tu nie mów, że ona nie jest urocza...
- Magia, mała. - prowizorycznie machnął sobie otwartą dłonią przed twarzą, dodając trochę mistycyzmu i magicznej otoczki całej swojej wypowiedzi. Przekaz był jasny "głupia, domyśl się, że to jest w dziale zakazanych i raczej Ci nie powiem skąd to mam, ale poczytać możesz". No chyba, że się zaprzyjaźnią, wtedy zdradzi jej swoje tajniki zdobywania takich ksiąg i pewnych informacji, o które w Hogwarcie bardzo trudno. Widząc jak bardzo wciągnęła ją lektura, podparł głowę ręką i spojrzał na nią, czekając na jakąkolwiek reakcję Gryfonki.
- To będzie nasz mały sekret. Jak nikomu nie powiesz, to Ci ją pożyczę. - uśmiechnął się zawadiacko, dając do zrozumienia, że mówi serio, a aura tajemniczości jaką utrzymywał przez cały ten czas, tylko dodawała uroku całej tej wypowiedzi. No dalej panno Mendez, teraz opanuj swoją niepohamowaną potrzebę zdobywania wiedzy z tematu eliksirów. W środku tej księgi masz wiele o eliksirze życia, veritaserum, czy o wywarze żywej śmierci. Trochę chciał ją zmanipulować teraz, ale czy nie będzie zabawniej, gdy będą mieli taki mały sekrecik? Skoro już dzieją się dziwne rzeczy w Hogwarcie, to my też pograjmy na tych zasadach Liv, będzie fajnie.
- W ogóle, co tu robisz? - pogoda nie sprzyjała spacerkom, wiatr który się zrywał od czasu do czasu, przyprawiał tylko o zimne ciarki na całym ciele, spotkać tutaj też nie miała się raczej z nikim, bo nikogo tu nie było od jakichś 20 minut. Tylko on i ten podręcznik, który teraz leży na jej kolanach. A może śledziła go, bo wyczaiła tą książkę? Nie, to raczej mało prawdopodobne. Ale wypada spytać, żeby rozwiać wątpliwości.
Ich znajomość doprawdy rozkwitła dnia dzisiejszego. Wymienili między sobą dwa zdania, utrzymywali kontakt wzrokowy przez więcej niż trzy sekundy, pożartowali sobie, pośmieszkowali, spoważnieli i tak dalej. Nic tylko zapisać to w swoim kochanym pamiętniczku, bo w końcu takie spotkania nie zdarzają się codziennie. Giotto w moment zmienił całe podejście do ludzi ze swojego otoczenia i mimo początkowej niechęci, otworzył się odrobinę na ludzi, co poskutkowało tym, że teraz gdzie nie pójdzie, okazuje się, że ma temat rozmowy, bądź ma w ogóle z kim rozmawiać.
- Prędzej powiedziałbym uroczą, ale jak wolisz niezdarę to twój wybór. - jak zwykle, bezpośrednio, z polotem i z finezją. Niespecjalnie przejął się tym, że nazwał właśnie Liv uroczą osobą, co nie powinno mieć w ogóle miejsca. No ale weź tu naucz bezczelnego i nie przebierającego w środkach Ślizgona, że czasem należy trzymać myśli tylko dla siebie. Z drugiej strony, dużej afery też nie było co z tego robić, to nie był żaden podryw, ot czyste stwierdzenie. Poza tym... jak wygląda podrywający Giotto? Widział to ktoś?
Spojrzał na nią, gdy prawie otworzyła usta ze zdziwienia. I weź tu nie mów, że ona nie jest urocza...
- Magia, mała. - prowizorycznie machnął sobie otwartą dłonią przed twarzą, dodając trochę mistycyzmu i magicznej otoczki całej swojej wypowiedzi. Przekaz był jasny "głupia, domyśl się, że to jest w dziale zakazanych i raczej Ci nie powiem skąd to mam, ale poczytać możesz". No chyba, że się zaprzyjaźnią, wtedy zdradzi jej swoje tajniki zdobywania takich ksiąg i pewnych informacji, o które w Hogwarcie bardzo trudno. Widząc jak bardzo wciągnęła ją lektura, podparł głowę ręką i spojrzał na nią, czekając na jakąkolwiek reakcję Gryfonki.
- To będzie nasz mały sekret. Jak nikomu nie powiesz, to Ci ją pożyczę. - uśmiechnął się zawadiacko, dając do zrozumienia, że mówi serio, a aura tajemniczości jaką utrzymywał przez cały ten czas, tylko dodawała uroku całej tej wypowiedzi. No dalej panno Mendez, teraz opanuj swoją niepohamowaną potrzebę zdobywania wiedzy z tematu eliksirów. W środku tej księgi masz wiele o eliksirze życia, veritaserum, czy o wywarze żywej śmierci. Trochę chciał ją zmanipulować teraz, ale czy nie będzie zabawniej, gdy będą mieli taki mały sekrecik? Skoro już dzieją się dziwne rzeczy w Hogwarcie, to my też pograjmy na tych zasadach Liv, będzie fajnie.
- W ogóle, co tu robisz? - pogoda nie sprzyjała spacerkom, wiatr który się zrywał od czasu do czasu, przyprawiał tylko o zimne ciarki na całym ciele, spotkać tutaj też nie miała się raczej z nikim, bo nikogo tu nie było od jakichś 20 minut. Tylko on i ten podręcznik, który teraz leży na jej kolanach. A może śledziła go, bo wyczaiła tą książkę? Nie, to raczej mało prawdopodobne. Ale wypada spytać, żeby rozwiać wątpliwości.
- Liv Mendez
Re: Schody na błonia
Czw Lip 09, 2015 9:26 pm
Sama chciałaby kiedy powiedzieć, że zna się na wylot, że wie czego chce i do czego dąży. Jak na razie nie była nawet bliska całkowitego samopoznania. Co nie było dobre. Nie wiedziała gdzie są granice i czasami zapędzała się za daleko, czego skutki były dość nieprzyjemne. Jednak zawsze wyciągała lekcje. Powoli… Powoli… A dojdzie do perfekcji. Kiedyś na pewno. W gruncie rzeczy ma jedynie szesnaście lat, wciąż się zmienia i niektóre rzeczy stają się dla niej bardziej ważne niż inne, chociaż wcześnie myślała zupełnie inaczej. Aczkolwiek posiadanie celu to jest to czego potrzebowała. Jeśli posiadasz cel, do którego usilnie i wiernie dążysz, masz motywacje by co rano otwierzyć oczy, podnieść się z łóżka i zmierzyć się z wszystkimi przeciwnościami. A ona… Czasami budziła się rano i nie miała ochoty wstawać i to nie dlatego, że była leniem. Nie widziała sensu. Jak na razie miała tylko książki i naukę. Uciekała i tam się zaszywała szukając złotego środka na samą siebie.
Jej kąciki ust delikatnie zadrgały, gdy usłyszała słowa chłopaka, ale nie podniosła głowy. Tak… Nie spodziewała się usłyszeć takie, że tak to ujmę, wyznania od Ślizgona, ale chyba już stwierdziliśmy, że Giotto Nero nie jest jak stereotypowy członek Domu Zielonych.
- No weź… Bo się zaczerwienie – powiedziała żartobliwym tonem. Jej cała złość i nerwy powoli ulatywały, jakby znalazły gdzieś małą szczelinę przez którą mogły wydostać się na zewnątrz. Oczywiście, za każdym razem, gdy przypominała sobie poranek złość na nowo ją ogarniała, jednak teraz czuła chwilowy spokój. Spojrzała na niego, chcąc zobaczyć jego reakcje na jej zadane wcześniej pytanie. Zaśmiała się, po raz kolejny. Dawno już tego nie robiła. Dawno nie robiła tego szczerze. Ostatnimi czasy był to jedynie wymuszany uśmiech, a dzisiaj, teraz, siedząc razem ze Giotto na schodach nie mogła się powstrzymać. – Magia, mała – powtórzyła jego słowa i pokiwała powoli głową. – To chyba ja miałam Cię rozśmieszyć, a nie Ty mnie – rozejrzała się gdy to mówiła. Nie dostrzegła nikogo na dziedzińcu. Czyżby wszyscy pochowali się w dormitoriach..? Może i nie było za ciepło, ale jeszcze nie było aż tak źle na dworze… Chyba, że tylko jej to nie przeszkadzało.
- Jak się włamałeś do Działu..? – zapytała bez ogródek. To nie możliwe, znaczy możliwe, ale mało prawdopodobne żeby otrzymał pozwolenie od jakiegoś profesora. W jej oczach można było dotrzeć chwilowy błysk, który przypominał spadającą gwiazdę rozświetlającą tylko na chwile niebo.
- A po co mam o tym komukolwiek mówić..? – spojrzała ponownie na książkę leżącą na jej kolanach. Pogładziła okładkę wierzchem dłoni. Tomisko nie należało do najnowszych, ale było w naprawdę dobrym stanie. – Hm… Kusząca propozycja. Jak ją skończysz, to czemu nie – uśmiechnęła się szeroko do niego. Co prawda, nigdy nie przetrzymywała niczego niedozwolonego w swoich rzeczach, no może nie licząc paru drobiazgów, które ukradła bratu, gdy się pokłócili. Jednak przez ten czyn nie miała żadnych problemów, a przy posiadaniu książki o najpotężniejszych eliksirach mogło być różnie. Chociaż… Kto mógłby szukać książki, niedostępnej dla uczniów, właśnie u niej. U niej, przykładnej, cichej Gryfonki. Kto mógłby spodziewać się tego po Szarej Myszce, jak nazwał ja raz pewnie Krukon..? Raczej nikt, więc ucieszyła ją propozycja chłopaka. Mogłaby kiedyś na spokojnie przewertować jej stronice. Być może, a nawet na pewno mogłaby dowiedzieć się z niej wielu ciekawych rzeczy. Z jej rozmyślań wyrwał ja dźwięk słów chłopaka i aż drgnęła. Nie była pewna czy to zauważył, ale nie zawracała sobie za nadto tym głowy. Przygryzła dolną wargę chwilę się zastanawiając i podniosła głowę, spoglądając przed siebie na błonia.
- Poszłam na spacer – na chwile spochmurniała. – Chciałam ochłonąć, bo… - zamilkła i przeniosła spojrzenie czekoladowych tęczówek na Nero. – A Ty? – szybkie odbicie piłeczki. Czy udane…? Tego się zaraz przekona. – Jeśli chciałeś czytać w spokoju książkę, której nie powinieneś mieć… – uniosła ją na chwile w powietrzu - …to raczej wybrałeś złe miejsce – dokończyła i podała mu ją. W końcu to jego własność. – Nie trudno Cię nakryć, choć nie miała w ogóle takiego zamiaru – dodała pośpiesznie, nie chcąc by chłopak pomyślał, że go śledziła, czy coś takiego.
Jej kąciki ust delikatnie zadrgały, gdy usłyszała słowa chłopaka, ale nie podniosła głowy. Tak… Nie spodziewała się usłyszeć takie, że tak to ujmę, wyznania od Ślizgona, ale chyba już stwierdziliśmy, że Giotto Nero nie jest jak stereotypowy członek Domu Zielonych.
- No weź… Bo się zaczerwienie – powiedziała żartobliwym tonem. Jej cała złość i nerwy powoli ulatywały, jakby znalazły gdzieś małą szczelinę przez którą mogły wydostać się na zewnątrz. Oczywiście, za każdym razem, gdy przypominała sobie poranek złość na nowo ją ogarniała, jednak teraz czuła chwilowy spokój. Spojrzała na niego, chcąc zobaczyć jego reakcje na jej zadane wcześniej pytanie. Zaśmiała się, po raz kolejny. Dawno już tego nie robiła. Dawno nie robiła tego szczerze. Ostatnimi czasy był to jedynie wymuszany uśmiech, a dzisiaj, teraz, siedząc razem ze Giotto na schodach nie mogła się powstrzymać. – Magia, mała – powtórzyła jego słowa i pokiwała powoli głową. – To chyba ja miałam Cię rozśmieszyć, a nie Ty mnie – rozejrzała się gdy to mówiła. Nie dostrzegła nikogo na dziedzińcu. Czyżby wszyscy pochowali się w dormitoriach..? Może i nie było za ciepło, ale jeszcze nie było aż tak źle na dworze… Chyba, że tylko jej to nie przeszkadzało.
- Jak się włamałeś do Działu..? – zapytała bez ogródek. To nie możliwe, znaczy możliwe, ale mało prawdopodobne żeby otrzymał pozwolenie od jakiegoś profesora. W jej oczach można było dotrzeć chwilowy błysk, który przypominał spadającą gwiazdę rozświetlającą tylko na chwile niebo.
- A po co mam o tym komukolwiek mówić..? – spojrzała ponownie na książkę leżącą na jej kolanach. Pogładziła okładkę wierzchem dłoni. Tomisko nie należało do najnowszych, ale było w naprawdę dobrym stanie. – Hm… Kusząca propozycja. Jak ją skończysz, to czemu nie – uśmiechnęła się szeroko do niego. Co prawda, nigdy nie przetrzymywała niczego niedozwolonego w swoich rzeczach, no może nie licząc paru drobiazgów, które ukradła bratu, gdy się pokłócili. Jednak przez ten czyn nie miała żadnych problemów, a przy posiadaniu książki o najpotężniejszych eliksirach mogło być różnie. Chociaż… Kto mógłby szukać książki, niedostępnej dla uczniów, właśnie u niej. U niej, przykładnej, cichej Gryfonki. Kto mógłby spodziewać się tego po Szarej Myszce, jak nazwał ja raz pewnie Krukon..? Raczej nikt, więc ucieszyła ją propozycja chłopaka. Mogłaby kiedyś na spokojnie przewertować jej stronice. Być może, a nawet na pewno mogłaby dowiedzieć się z niej wielu ciekawych rzeczy. Z jej rozmyślań wyrwał ja dźwięk słów chłopaka i aż drgnęła. Nie była pewna czy to zauważył, ale nie zawracała sobie za nadto tym głowy. Przygryzła dolną wargę chwilę się zastanawiając i podniosła głowę, spoglądając przed siebie na błonia.
- Poszłam na spacer – na chwile spochmurniała. – Chciałam ochłonąć, bo… - zamilkła i przeniosła spojrzenie czekoladowych tęczówek na Nero. – A Ty? – szybkie odbicie piłeczki. Czy udane…? Tego się zaraz przekona. – Jeśli chciałeś czytać w spokoju książkę, której nie powinieneś mieć… – uniosła ją na chwile w powietrzu - …to raczej wybrałeś złe miejsce – dokończyła i podała mu ją. W końcu to jego własność. – Nie trudno Cię nakryć, choć nie miała w ogóle takiego zamiaru – dodała pośpiesznie, nie chcąc by chłopak pomyślał, że go śledziła, czy coś takiego.
- Giotto Nero
Re: Schody na błonia
Sob Lip 11, 2015 12:50 am
Tak to jest, że umawiasz się niewerbalnie na rozśmieszanie, a tu się okazuje, że z ciebie jest największy śmieszek. Mimo średniej pogody na spacerek, mimo opierdolu, jaki otrzymał kilka minut temu od Mendez, mimo wszystkich argumentów przeciw, jemu włączył się tryb żartownisia. Nie było to coś częstego, zatem najwidoczniej Liv trafiła w dobre miejsce, w dobrym czasie. Każdy innych Slytherińczyk(?) na jego miejscu zbeształby ją na milion sposób, wyciągnął różdżkę, zaczął grozić, że sprawa ta zostanie zgłoszona i jeszcze zamkną ją w Azkabanie za oszczerstwa i niewyparzony język. Trafiła na Nero, który był w dobrym humorze, czytał sobie jak gdyby nigdy nic księgę ze zbioru pism zakazanych i jeszcze chciał się z nią podzielić wszystkim co ma. Poza sernikiem, ten zostawia zawsze dla siebie.
Szczerze powiedziawszy, widząc reakcję Liv na jego żarty, jakoś zrobiło mu się dużo fajniej. Nieczęsto widział, żeby kogoś rozśmieszyły jego żarty, albo chociaż zabawne wypowiedzi. Druga sprawa, że mało kto w ogóle od niego cokolwiek słyszał, a tu proszę. Nie dość, że jej wybaczył, to jeszcze ją rozśmieszał. Najwidoczniej Gryfonka rozpylała coś w stylu dobrej atmosfery, która udzieliła się również jemu.
- Gryfonka, która wstydzi się być czerwona? Przecież to wasz kolor. - uśmiechnął się kącikiem ust. To, że był innym Ślizgonem, nie znaczy, że zapomniał o podziałach. Był trochę stereotypowy, dzięki czemu mógł posłużyć się tym, co od lat idzie w parze z Gryffindorem. Nawiązanie do barw jednoznacznie dało znak temu, że chłopak zapomniał już o całym zajściu, które miało miejsce kilka minut temu i teraz bawił się słownie z Liv. Jak widać, oboje dobrze się bawili przy tym.
- Jak się włamałem? - uniósł lekko brwi, udając zdziwionego. - Nijak. - odparł z lekkością w głosie. Tym razem mówił prawdę. Nie musiał włamać się do zakazanego zbioru, żeby uzyskać ten podręcznik. Ma swoje źródła, dojścia i te pe, lepiej nie pytać go o to: skąd, gdzie, jak, kiedy, z kim, po co i dlaczego. Jak to mówią, człowiek lepiej śpi, gdy mniej wie. W tym przypadku powiedzenie sprawdzało się aż za dobrze. Z resztą, Giotto własnej matce by nie powiedział, co dopiero przypadkowo spotkanej Gryfonce.
- Więc umowa stoi, mała. - westchnął lekko i wrócił do poprzedniej, leżącej pozycji. Liv jeszcze chwilę ekscytowała się ekspansją księgi, aż w końcu odpowiedziała na jego pytanie. Prawdę mówiąc, od tego mogli zacząć całą rozmowę. On widać po co tu przyszedł, poczytać na świeżym powietrzu, bo w środku budynku można było pierdolca dostać. A to, że wziął taki, a nie inny podręcznik, to już inna sprawa. Nie zamierzał się z tym jakoś szczególnie kryć, nawet pomimo tego, że straż w szkole została zwiększona i teraz są kontrolowani co raz mocniej.
A więc chciała ochłonąć? Szkoda, że nie powiedziała, co się stało. Giotto jednak nie ma zamiaru wyciągać z niej czegokolwiek. Nie znają się, nie przyjaźnią, on też nie jest mistrzem w byciu wsparciem i pocieszycielem, tak też lepiej, by zostawiła to dla siebie. Chyba, że będzie miała potrzebę po prostu wylać żal, który Nero z pewnością przyjmie, ale nie odniesie się do niego w żaden sposób. Ślizgon jest dobrym słuchaczem, trochę słabszym rozmówcą.
Złapał książkę, która leciała na jego brzuch i odłożył ją na bok.
- Szukałem cichego miejsca, to było jedyne w Hogwarcie, mała. - rzucił niewzruszony. Nic sobie nie robił z tego, że miał przy sobie sprzęt warty pizdyliard kolumbijskich pesos. Chodziło o to, by znaleźć trochę miejsca i przestrzeni dla siebie. Najlepiej w jakimś cichym zakątku szkoły. Tak było do czasu, aż Mendez zjawiła się na dziedzińcu i zrobiła takie zamieszanie, że do oddziału zwiadowców raczej jej już nie przyjmą.
- Cóż, najwidoczniej miałaś szczęście. Z moją małą pomocą, ochłonęłaś. - spojrzał na nią swoimi zielonymi oczkami, aż tu nagle ich kolorek zmienił się na niebieski. Tym razem Giotto nie odczuł tego w ogóle, magiczny ewenement dał o sobie znać w najmniej oczekiwanej chwili i teraz jeśli Liv patrzyła na niego w tym czasie, ciekawe będzie jak na to zareaguje. Całe szczęście, że tym razem obeszło się bez bólu i pieczenia oczu, które są niezwykle wrażliwym miejscem w dziele człowieka. A i takie sytuacje były, gdy ból był wręcz nie do wytrzymania.
- Poza tym, nikt nie mówił, że ja się chowam. Gdybym tego chciał, uwierz mi... nie znalazłabyś mnie. - uśmiechnął się nieszczerze. - Akurat w znikaniu, nie mam sobie równych... - dlatego żadna się z nim nie chce związać, hłe hłe. Będzie będzie, aż tu nagle puff, Giotto nie ma. Co prawda nie był to jedyny powód, dla którego nie miał wybranki serca, ale to był doskonały przykład jego disapperingu, czy jak można nazwać ten sport - spierdalania na czas.
Szczerze powiedziawszy, widząc reakcję Liv na jego żarty, jakoś zrobiło mu się dużo fajniej. Nieczęsto widział, żeby kogoś rozśmieszyły jego żarty, albo chociaż zabawne wypowiedzi. Druga sprawa, że mało kto w ogóle od niego cokolwiek słyszał, a tu proszę. Nie dość, że jej wybaczył, to jeszcze ją rozśmieszał. Najwidoczniej Gryfonka rozpylała coś w stylu dobrej atmosfery, która udzieliła się również jemu.
- Gryfonka, która wstydzi się być czerwona? Przecież to wasz kolor. - uśmiechnął się kącikiem ust. To, że był innym Ślizgonem, nie znaczy, że zapomniał o podziałach. Był trochę stereotypowy, dzięki czemu mógł posłużyć się tym, co od lat idzie w parze z Gryffindorem. Nawiązanie do barw jednoznacznie dało znak temu, że chłopak zapomniał już o całym zajściu, które miało miejsce kilka minut temu i teraz bawił się słownie z Liv. Jak widać, oboje dobrze się bawili przy tym.
- Jak się włamałem? - uniósł lekko brwi, udając zdziwionego. - Nijak. - odparł z lekkością w głosie. Tym razem mówił prawdę. Nie musiał włamać się do zakazanego zbioru, żeby uzyskać ten podręcznik. Ma swoje źródła, dojścia i te pe, lepiej nie pytać go o to: skąd, gdzie, jak, kiedy, z kim, po co i dlaczego. Jak to mówią, człowiek lepiej śpi, gdy mniej wie. W tym przypadku powiedzenie sprawdzało się aż za dobrze. Z resztą, Giotto własnej matce by nie powiedział, co dopiero przypadkowo spotkanej Gryfonce.
- Więc umowa stoi, mała. - westchnął lekko i wrócił do poprzedniej, leżącej pozycji. Liv jeszcze chwilę ekscytowała się ekspansją księgi, aż w końcu odpowiedziała na jego pytanie. Prawdę mówiąc, od tego mogli zacząć całą rozmowę. On widać po co tu przyszedł, poczytać na świeżym powietrzu, bo w środku budynku można było pierdolca dostać. A to, że wziął taki, a nie inny podręcznik, to już inna sprawa. Nie zamierzał się z tym jakoś szczególnie kryć, nawet pomimo tego, że straż w szkole została zwiększona i teraz są kontrolowani co raz mocniej.
A więc chciała ochłonąć? Szkoda, że nie powiedziała, co się stało. Giotto jednak nie ma zamiaru wyciągać z niej czegokolwiek. Nie znają się, nie przyjaźnią, on też nie jest mistrzem w byciu wsparciem i pocieszycielem, tak też lepiej, by zostawiła to dla siebie. Chyba, że będzie miała potrzebę po prostu wylać żal, który Nero z pewnością przyjmie, ale nie odniesie się do niego w żaden sposób. Ślizgon jest dobrym słuchaczem, trochę słabszym rozmówcą.
Złapał książkę, która leciała na jego brzuch i odłożył ją na bok.
- Szukałem cichego miejsca, to było jedyne w Hogwarcie, mała. - rzucił niewzruszony. Nic sobie nie robił z tego, że miał przy sobie sprzęt warty pizdyliard kolumbijskich pesos. Chodziło o to, by znaleźć trochę miejsca i przestrzeni dla siebie. Najlepiej w jakimś cichym zakątku szkoły. Tak było do czasu, aż Mendez zjawiła się na dziedzińcu i zrobiła takie zamieszanie, że do oddziału zwiadowców raczej jej już nie przyjmą.
- Cóż, najwidoczniej miałaś szczęście. Z moją małą pomocą, ochłonęłaś. - spojrzał na nią swoimi zielonymi oczkami, aż tu nagle ich kolorek zmienił się na niebieski. Tym razem Giotto nie odczuł tego w ogóle, magiczny ewenement dał o sobie znać w najmniej oczekiwanej chwili i teraz jeśli Liv patrzyła na niego w tym czasie, ciekawe będzie jak na to zareaguje. Całe szczęście, że tym razem obeszło się bez bólu i pieczenia oczu, które są niezwykle wrażliwym miejscem w dziele człowieka. A i takie sytuacje były, gdy ból był wręcz nie do wytrzymania.
- Poza tym, nikt nie mówił, że ja się chowam. Gdybym tego chciał, uwierz mi... nie znalazłabyś mnie. - uśmiechnął się nieszczerze. - Akurat w znikaniu, nie mam sobie równych... - dlatego żadna się z nim nie chce związać, hłe hłe. Będzie będzie, aż tu nagle puff, Giotto nie ma. Co prawda nie był to jedyny powód, dla którego nie miał wybranki serca, ale to był doskonały przykład jego disapperingu, czy jak można nazwać ten sport - spierdalania na czas.
- Liv Mendez
Re: Schody na błonia
Pon Lip 13, 2015 6:04 pm
Atmosfera stawała się coraz luźniejsza, co było dziewczynie na rękę. Potrzebowała takiego spotkania. Zupełnie przypadkowego, zupełnie niespodziewanego. Na krótką chwile pozwoliła sobie zapomnieć o problemach. Jak to mówią, żyj tu i teraz. Właśnie w tym momencie odpuściła. Przestała szukać sposobu na rozwiązanie wszystkich zagadek, sposobu na poukładanie całego bałaganu panującego w jej głowie. Choć na chwile poczuła, że może normalnie oddychać, funkcjonować, a to dzięki siedzącemu obok niej Ślizgonowi i ich rozmowie, której nie było nawet w planach. Los postawił ich na swojej drodze. Całkiem przypadkiem. Chociaż nie… Ja nie wierzę w przypadki. Zapewne przyświecał temu jakiś cel. Być może chodziło o te uczucie spokoju, które ogarnęło przed chwilą Gryfonke. Być może o tak niewielką rzecz, a być może kryło się za tym coś znacznie większego. Kto wie..?
Chociaż nie zdawała sobie sprawy, to bardzo potrzebowała zwyczajności, której ostatnio w jej życiu zabrakło. To wszystko co dzieje się wokół niej – bitwa na błoniach, morderstwo jedenaściorga uczniów, przeszukania i przesłuchiwania – strasznie ją przytłaczało. Potrzebowała na chwilę oderwać się od tego wszystkiego, usiąść i pośmiać się z żartów. Dzięki Ślizgonowi mogła to uczynić. Mogła choć na chwilę uwierzyć, że nie wszystko malowane jest w ciemnych barwach.
- Do dlatego niektórzy Ślizgoni są tacy zieloni z zazdrości – jak już zaczął tą niewinną grę słów, to czemu nie miała również wziąć w niej udziału. Uśmiechnęła się szeroko do chłopaka. Miała nadzieję, że chłopak zrozumie żart. Jak już wcześniej wspominała nie była najlepsza w rozśmieszaniu ludzi. Przeważnie w głowie jej żart zawsze brzmiał o wiele śmieszniej niż gdy wypowiedziała go na głos.
- Powiedzmy, że Ci wierzę – oczywiście nie spodziewała się, że od razu zdradzi jej tajemnice. Taki rzeczy trzeba zachowywać tylko dla zaufanych ludzi. A jak oboje są świadomi do zdobycia zaufania drugiej osoby potrzeba trochę czasu.
Zagryzła dolną wargę i pokiwała głową w geście zgody. Mieli swój sekret. Trochę ją to bawiła, ale był podekscytowana, że będzie mogła na spokojnie przejrzeć książkę. Nie powiedziała o co chodzi, bo w sumie nie było to nic poważnego. Przynajmniej tak mogło wyglądać dla osoby obserwującej. Zwykła kłótnia, która przelała czarę. Jednak nie chciała już o tym myśleć, szczególnie teraz gdy udało jej się oderwać wzrok od całej lawiny negatywnych emocji.
- Szukałeś cichego miejsca..? – podrapała się po ramieniu. – Chyba narobiłam trochę hałasu – jeszcze raz spojrzała na niego przepraszająco. Mimo iż chłopak jej, ze tak to ujmę, wybaczył, dalej czuła się głupio. – Mała? – kolejny raz usłyszała to słowo z jego ust. Podniosła jedną brew i powiedziała poważnym tonem. – Jak na swój wiek jestem wysoką dziewczyną – kąciki ust zadrgały prawie nie zauważalnie. – Czy dziewczyny na to lecą? – zapytała z rozbawieniem. Oczywiście chodziło jej o te ‘mała’. – Czy co..? – nie ukrywając była ciekawa jego odpowiedzi. W jednej sekundzie znieruchomiała. Czy jej się to wydawało..? Czy to było w ogóle możliwe..? Była pewna, że przed chwilą barwa oczu chłopaka się zmieniała. Chociaż może… Nie… Odchrząknęła cicho i wydusiła z siebie – Jestem metamorfomagiem? Czy co to było..? – kompletnie zapomniała o pytaniu poprzednim. Teraz wydawało się to zupełnie nieistotne i takie błahe. Jego kolejne słowa doszły do niej, ale wciąż wpatrywała się w niego z niedowierzaniem i nawet ich nie skomentowała. Ten chłopak coraz bardziej ją zaskakiwał.
Chociaż nie zdawała sobie sprawy, to bardzo potrzebowała zwyczajności, której ostatnio w jej życiu zabrakło. To wszystko co dzieje się wokół niej – bitwa na błoniach, morderstwo jedenaściorga uczniów, przeszukania i przesłuchiwania – strasznie ją przytłaczało. Potrzebowała na chwilę oderwać się od tego wszystkiego, usiąść i pośmiać się z żartów. Dzięki Ślizgonowi mogła to uczynić. Mogła choć na chwilę uwierzyć, że nie wszystko malowane jest w ciemnych barwach.
- Do dlatego niektórzy Ślizgoni są tacy zieloni z zazdrości – jak już zaczął tą niewinną grę słów, to czemu nie miała również wziąć w niej udziału. Uśmiechnęła się szeroko do chłopaka. Miała nadzieję, że chłopak zrozumie żart. Jak już wcześniej wspominała nie była najlepsza w rozśmieszaniu ludzi. Przeważnie w głowie jej żart zawsze brzmiał o wiele śmieszniej niż gdy wypowiedziała go na głos.
- Powiedzmy, że Ci wierzę – oczywiście nie spodziewała się, że od razu zdradzi jej tajemnice. Taki rzeczy trzeba zachowywać tylko dla zaufanych ludzi. A jak oboje są świadomi do zdobycia zaufania drugiej osoby potrzeba trochę czasu.
Zagryzła dolną wargę i pokiwała głową w geście zgody. Mieli swój sekret. Trochę ją to bawiła, ale był podekscytowana, że będzie mogła na spokojnie przejrzeć książkę. Nie powiedziała o co chodzi, bo w sumie nie było to nic poważnego. Przynajmniej tak mogło wyglądać dla osoby obserwującej. Zwykła kłótnia, która przelała czarę. Jednak nie chciała już o tym myśleć, szczególnie teraz gdy udało jej się oderwać wzrok od całej lawiny negatywnych emocji.
- Szukałeś cichego miejsca..? – podrapała się po ramieniu. – Chyba narobiłam trochę hałasu – jeszcze raz spojrzała na niego przepraszająco. Mimo iż chłopak jej, ze tak to ujmę, wybaczył, dalej czuła się głupio. – Mała? – kolejny raz usłyszała to słowo z jego ust. Podniosła jedną brew i powiedziała poważnym tonem. – Jak na swój wiek jestem wysoką dziewczyną – kąciki ust zadrgały prawie nie zauważalnie. – Czy dziewczyny na to lecą? – zapytała z rozbawieniem. Oczywiście chodziło jej o te ‘mała’. – Czy co..? – nie ukrywając była ciekawa jego odpowiedzi. W jednej sekundzie znieruchomiała. Czy jej się to wydawało..? Czy to było w ogóle możliwe..? Była pewna, że przed chwilą barwa oczu chłopaka się zmieniała. Chociaż może… Nie… Odchrząknęła cicho i wydusiła z siebie – Jestem metamorfomagiem? Czy co to było..? – kompletnie zapomniała o pytaniu poprzednim. Teraz wydawało się to zupełnie nieistotne i takie błahe. Jego kolejne słowa doszły do niej, ale wciąż wpatrywała się w niego z niedowierzaniem i nawet ich nie skomentowała. Ten chłopak coraz bardziej ją zaskakiwał.
- Giotto Nero
Re: Schody na błonia
Czw Lip 16, 2015 1:18 am
Oficjalnie można więc uznać, że to spotkanie im obojgu wyszło na dobre. Liv mogła przez chwilę uciec od swoich problemów, myśli i życia, on zaś znalazł dobrą partnerkę do rozmowy, która nie udaje debilki, która jest po prostu sobą i mimo swojego zabiegania, da się ją polubić. Nie żeby odczuwał jakąś wielką sympatię względem Mendez, ale swoje błędy już naprawiła i od tej bardziej cywilizowanej strony, jest bardzo w porządku. Gdyby nie to, z pewnością nie podzieliłby się z nią księgą i do tej pory Gryfonka zastanawiałaby się, co on tak naprawdę tam ma.
Największym paradoksem tego wszystkiego był fakt, że Liv znalazła ukojenie w przedstawicielu zupełnie innych wartości, niż jej domniemane. Kto by pomyślał, że rozmowa z tajemniczym Ślizgonem, będzie tym, czego dziewczyna najbardziej potrzebuje. To, że Giotto nie angażował się zbytnio w horror na błoniach i rzeczy z tym powiązane, nie znaczyło, że wcale o tym nie wiedział. Cała szkoła huczała od plotek i podejrzeń. Wszyscy byli przesłuchiwani i przeszukiwani. On mimo swojej chwilowej absencji w Hogwarcie, również już wiedział co nie co. Starał się jednak żyć tym, czym powinien, a nie problemami tej placówki. Być może to był główny czynnik, który zadecydował o jego obojętności względem tej sytuacji. Musiałby być bez serca, gdyby nie żal mu było śmierci kilkunaściorga uczniów Hogwartu. Jakieś tam miał i nie było ono do końca zepsute, jednak swoją aurą roztaczał pewien obraz spokoju i normalności. Najwidoczniej w szkole brakowało takich ludzi jak on, takich, którzy jeszcze wiedzą, po co tu są.
- Zapamiętam to. - uśmiechnął się kącikiem ust, słysząc jej odpowiedź odnośnie koloru domu. Dobrze było słyszeć, że poprawa humoru również jej się udzieliła. Początkowy opieprz już dawno poszedł w zapomnienie, teraz już miał zupełnie inny obraz Mendez przed sobą. Gdyby miał to do czegoś przywołać, to właśnie tak sobie ją wyobrażał - roześmianą, zabawną, lekko spontaniczną i trochę roztrzepaną, zwłaszcza w kwestii patrzenia pod własne nogi. Nie żeby myślał o niej jakoś często, ale taki obraz wyrył sobie przez lata wymiany spojrzeń na zajęciach i tak dalej. Najwidoczniej niewiele się mylił i weź tu idź z dewizą, że nie powinno się kogoś oceniać po wyglądzie.
- Prawdę mówiąc upadłaś dosyć cicho. Narobiłaś sobie więcej siniaków, niż hałasu. - uśmiech zniknął z jego twarzy. Zawitał na niej znowu chłód i nuta obojętności, która zawsze towarzyszyła mu w szkole. Powiedział jednak szczerze, gdyż upadek miał miejsce daleko od schodów, na których wcześniej siedział, a teraz leży, i tak naprawdę tylko jej gniew mógł tu być czynnikiem podwyższającym ogólną liczbę decybeli w przestrzeni. No to jednak był przygotowany, gdyż widząc glebę tej artystki, odłożył księgę na bok. Ciche miejsce do czytania miał, temat obczaił, tak więc można powiedzieć, że dziewczyna w dobrym momencie zrobiła mu awanturę za nic. Głupie, ale prawdziwe.
- Czy na to lecą? Nie wiem. - stwierdził zrezygnowany i ziewnął lekko. W tych kwestiach raczej nie był mistrzem. Flirtować nie umiał, podrywać nikogo też nie, a słowa mała, używał w stronę każdej kobiety niższej niż on. Jako, że miał 1,86 wzrostu, stosował to nader często, bowiem nieczęsto spotyka się nawet chłopców w jego wieku wyższych niż on, co dopiero przedstawicielki płci pięknej, tak też może sobie na to pozwolić. Nie inaczej było teraz
Jej reakcja totalnie zbiła go z tropu. Powiedział coś nie tak? A może znowu huśtawka nastrojów? Chwilę patrzył na nią zdziwiony, aż w końcu Liv przerwała tę niezręczną ciszę. Uśmiechnął się kącikiem ust, przymykając na moment oczy. Już wiedział co było grane.
- Jak to stwierdził lekarz... to mój urok osobisty. - powiedział spokojnie, patrząc dziewczynie w oczy. Można powiedzieć, że Liv miała ogromne szczęście. Widziała jak jego geny dają o sobie znać raz jeszcze i tym razem zmieniły jego kolor oczu na niebieskie. Nie był metamorfomagiem, ani też nie kombinował z żadnymi eliksirami, jak można by było sądzić. Taki się urodził, taki był jego urok i nie zamierzał z tym walczyć. Gorzej, że zmiana barwy tęczówki czasem bolała, czasem nawet bardzo mocno.
- Jakiego są teraz koloru? - spytał po chwili ciszy i wpatrywania się wzajemnego w oczy. Ledwo się powstrzymał od śmiechu. Ile razy już widział podobne reakcje, to było doprawdy zabawne, chociaż czasami kończyło się to ucieczką i krzykiem obserwatora. Jak widać Mendez dzielnie dała sobie radę z tą presją. Kiedyś tam kupi jej ciastko w nagrodę, z mocne nerwy.
Największym paradoksem tego wszystkiego był fakt, że Liv znalazła ukojenie w przedstawicielu zupełnie innych wartości, niż jej domniemane. Kto by pomyślał, że rozmowa z tajemniczym Ślizgonem, będzie tym, czego dziewczyna najbardziej potrzebuje. To, że Giotto nie angażował się zbytnio w horror na błoniach i rzeczy z tym powiązane, nie znaczyło, że wcale o tym nie wiedział. Cała szkoła huczała od plotek i podejrzeń. Wszyscy byli przesłuchiwani i przeszukiwani. On mimo swojej chwilowej absencji w Hogwarcie, również już wiedział co nie co. Starał się jednak żyć tym, czym powinien, a nie problemami tej placówki. Być może to był główny czynnik, który zadecydował o jego obojętności względem tej sytuacji. Musiałby być bez serca, gdyby nie żal mu było śmierci kilkunaściorga uczniów Hogwartu. Jakieś tam miał i nie było ono do końca zepsute, jednak swoją aurą roztaczał pewien obraz spokoju i normalności. Najwidoczniej w szkole brakowało takich ludzi jak on, takich, którzy jeszcze wiedzą, po co tu są.
- Zapamiętam to. - uśmiechnął się kącikiem ust, słysząc jej odpowiedź odnośnie koloru domu. Dobrze było słyszeć, że poprawa humoru również jej się udzieliła. Początkowy opieprz już dawno poszedł w zapomnienie, teraz już miał zupełnie inny obraz Mendez przed sobą. Gdyby miał to do czegoś przywołać, to właśnie tak sobie ją wyobrażał - roześmianą, zabawną, lekko spontaniczną i trochę roztrzepaną, zwłaszcza w kwestii patrzenia pod własne nogi. Nie żeby myślał o niej jakoś często, ale taki obraz wyrył sobie przez lata wymiany spojrzeń na zajęciach i tak dalej. Najwidoczniej niewiele się mylił i weź tu idź z dewizą, że nie powinno się kogoś oceniać po wyglądzie.
- Prawdę mówiąc upadłaś dosyć cicho. Narobiłaś sobie więcej siniaków, niż hałasu. - uśmiech zniknął z jego twarzy. Zawitał na niej znowu chłód i nuta obojętności, która zawsze towarzyszyła mu w szkole. Powiedział jednak szczerze, gdyż upadek miał miejsce daleko od schodów, na których wcześniej siedział, a teraz leży, i tak naprawdę tylko jej gniew mógł tu być czynnikiem podwyższającym ogólną liczbę decybeli w przestrzeni. No to jednak był przygotowany, gdyż widząc glebę tej artystki, odłożył księgę na bok. Ciche miejsce do czytania miał, temat obczaił, tak więc można powiedzieć, że dziewczyna w dobrym momencie zrobiła mu awanturę za nic. Głupie, ale prawdziwe.
- Czy na to lecą? Nie wiem. - stwierdził zrezygnowany i ziewnął lekko. W tych kwestiach raczej nie był mistrzem. Flirtować nie umiał, podrywać nikogo też nie, a słowa mała, używał w stronę każdej kobiety niższej niż on. Jako, że miał 1,86 wzrostu, stosował to nader często, bowiem nieczęsto spotyka się nawet chłopców w jego wieku wyższych niż on, co dopiero przedstawicielki płci pięknej, tak też może sobie na to pozwolić. Nie inaczej było teraz
Jej reakcja totalnie zbiła go z tropu. Powiedział coś nie tak? A może znowu huśtawka nastrojów? Chwilę patrzył na nią zdziwiony, aż w końcu Liv przerwała tę niezręczną ciszę. Uśmiechnął się kącikiem ust, przymykając na moment oczy. Już wiedział co było grane.
- Jak to stwierdził lekarz... to mój urok osobisty. - powiedział spokojnie, patrząc dziewczynie w oczy. Można powiedzieć, że Liv miała ogromne szczęście. Widziała jak jego geny dają o sobie znać raz jeszcze i tym razem zmieniły jego kolor oczu na niebieskie. Nie był metamorfomagiem, ani też nie kombinował z żadnymi eliksirami, jak można by było sądzić. Taki się urodził, taki był jego urok i nie zamierzał z tym walczyć. Gorzej, że zmiana barwy tęczówki czasem bolała, czasem nawet bardzo mocno.
- Jakiego są teraz koloru? - spytał po chwili ciszy i wpatrywania się wzajemnego w oczy. Ledwo się powstrzymał od śmiechu. Ile razy już widział podobne reakcje, to było doprawdy zabawne, chociaż czasami kończyło się to ucieczką i krzykiem obserwatora. Jak widać Mendez dzielnie dała sobie radę z tą presją. Kiedyś tam kupi jej ciastko w nagrodę, z mocne nerwy.
- Liv Mendez
Re: Schody na błonia
Nie Lip 19, 2015 12:34 pm
Jak na tajemniczego Ślizgona, dało się go polubić. Nawet nie potrzeba było dużo wysiłku. A tajemnice..? Każdy je ma. Kim byśmy byli bez nich..? Każdy ma tą małą część siebie, ukrytą gdzieś bardzo głęboko, której nikomu nie chce pokazać. Chociaż nie zawsze się to udaje. Człowiek z tajemnicami jest bardziej interesujący, ale też niebezpieczny. Nigdy nie wiadomo co ukrywa.
To co się działo w tym czasie w szkole to było istne szaleństwo. Nie wszyscy, ba! Mało osób potrafiło zachować spokój. Jedną z nich był Giotto. Takich ludzi potrzeba. To dzięki nim można na chwilę się zatrzymać i pomyśleć o czymś zupełnie innym. Nie wiedziała nawet jak długo znajdują się na schodach. Przez ten czas nikt nie zakłócił ich spotkania. Żaden uczeń, żaden nauczyciel czy jakiś zbłąkany kociak. Wcale jej to nie przeszkadzało. Na chwilę znalazła się w bańce spokoju. Bance, która w każdej chwili mogła pęknąć. I pęknie. Pęknie gdy znowu będzie musiała wrócić do dormitorium, gdy znowu pojawią się koszmary, które nie pozwalają przespać spokojnie nocy. Na szczęście teraz nie musiała się tym przejmować. Teraz mogła być tą starą Liv, o której zapomniała. Roześmianą, roztrzepaną Liv, a nie tak jak ostatnim czasem, snująca się z kąta w kąt chmurą burzową. Czasem fajnie było stać się promykiem słońca, nawet jeśli dawał on nikłe światło.
- Zapamiętaj, zapamiętaj – pokiwała głową i zaśmiała się. Tak o to przedstawiciele dwóch Domów, które najbardziej się nie lubią, jeśli można to tak określić, siedzą razem i żartują sobie jak dobrzy znajomi. Uwierzcie, nie jest to częsty widok w Hogwarcie, ale przecież nie zakazany. Mogli nawiązywać znajomości z kim chcieli. A stereotypy… Przecież nie trzeba ślepo za nimi podążać i od razu nastawiać się, że żaden Ślizgon nie może porozmawiać z Gryfonką.
- Jeden siniak w tą czy we w tamtą nie robi mi już różnicy – machnęła ręką, na znak, że w ogóle się nimi nie przejmuje. Co prawda starała się by ich nie było za wiele. Oczywiście najlepiej by było, gdyby nie miała ich wcale, ale cóż… Przy jej szczęściu to nie jest takie proste. – Więcej hałasu narobiłam swoim krzykiem – spuściła wzrok. Co prawda chłopak jej niczego nie wypominał, ale ona wciąż czuła się głupio. Zapewne będzie się tak czuła przez kolejne kilka dni, gdy tylko go zobaczy. Już taka była.
Zaśmiała się tylko na jego słowa. W sumie nie przeszkadzało jej to jak do niej mówił, ale czuła się jakoś nie swojo. Aczkolwiek jeśli miał taki zwyczaj to niech nazywa ją jak chce. Byle to nie było nic obraźliwego.
- Urok osobisty...? – powiedziała wolno i uniosła jedną brew. On zachowywał spokój, ale ona była całkowicie pobudzona. Nigdy z takim czymś się nie spotkała. Nigdy. Będąc metamorfomagiem zmiana czegokolwiek w swoim ciele nie boli, ale tutaj nie miała takiej pewności. Chociaż chłopak nawet się nie wzdrygnął gdy to nastąpiło. – Czy to boli..? – jednak ciekawość wygrała. Skoro nie wiedziała jak to działa, chciała go wypytać o wszystko. Być może już nigdy nie spotka osoby z taką przypadłością.
Zdziwiło ją pytanie Nero. Nie wiedział jakiego koloru są jego tęczówki..? Czy to oznaczało, że mogły przyjmować jakąkolwiek barwę..? Tyle pytań błądziło po jej głowie.
- Niebieskie – wyszeptała nie odrywając od niego spojrzenia. – Jaki jest Twój naturalny kolor oczu..? – zadała kolejne pytanie. Tutaj nie było powodu do strachu. Przynajmniej ona tak sądziła. Byłaby głupia, gdyby teraz uciekła.
To co się działo w tym czasie w szkole to było istne szaleństwo. Nie wszyscy, ba! Mało osób potrafiło zachować spokój. Jedną z nich był Giotto. Takich ludzi potrzeba. To dzięki nim można na chwilę się zatrzymać i pomyśleć o czymś zupełnie innym. Nie wiedziała nawet jak długo znajdują się na schodach. Przez ten czas nikt nie zakłócił ich spotkania. Żaden uczeń, żaden nauczyciel czy jakiś zbłąkany kociak. Wcale jej to nie przeszkadzało. Na chwilę znalazła się w bańce spokoju. Bance, która w każdej chwili mogła pęknąć. I pęknie. Pęknie gdy znowu będzie musiała wrócić do dormitorium, gdy znowu pojawią się koszmary, które nie pozwalają przespać spokojnie nocy. Na szczęście teraz nie musiała się tym przejmować. Teraz mogła być tą starą Liv, o której zapomniała. Roześmianą, roztrzepaną Liv, a nie tak jak ostatnim czasem, snująca się z kąta w kąt chmurą burzową. Czasem fajnie było stać się promykiem słońca, nawet jeśli dawał on nikłe światło.
- Zapamiętaj, zapamiętaj – pokiwała głową i zaśmiała się. Tak o to przedstawiciele dwóch Domów, które najbardziej się nie lubią, jeśli można to tak określić, siedzą razem i żartują sobie jak dobrzy znajomi. Uwierzcie, nie jest to częsty widok w Hogwarcie, ale przecież nie zakazany. Mogli nawiązywać znajomości z kim chcieli. A stereotypy… Przecież nie trzeba ślepo za nimi podążać i od razu nastawiać się, że żaden Ślizgon nie może porozmawiać z Gryfonką.
- Jeden siniak w tą czy we w tamtą nie robi mi już różnicy – machnęła ręką, na znak, że w ogóle się nimi nie przejmuje. Co prawda starała się by ich nie było za wiele. Oczywiście najlepiej by było, gdyby nie miała ich wcale, ale cóż… Przy jej szczęściu to nie jest takie proste. – Więcej hałasu narobiłam swoim krzykiem – spuściła wzrok. Co prawda chłopak jej niczego nie wypominał, ale ona wciąż czuła się głupio. Zapewne będzie się tak czuła przez kolejne kilka dni, gdy tylko go zobaczy. Już taka była.
Zaśmiała się tylko na jego słowa. W sumie nie przeszkadzało jej to jak do niej mówił, ale czuła się jakoś nie swojo. Aczkolwiek jeśli miał taki zwyczaj to niech nazywa ją jak chce. Byle to nie było nic obraźliwego.
- Urok osobisty...? – powiedziała wolno i uniosła jedną brew. On zachowywał spokój, ale ona była całkowicie pobudzona. Nigdy z takim czymś się nie spotkała. Nigdy. Będąc metamorfomagiem zmiana czegokolwiek w swoim ciele nie boli, ale tutaj nie miała takiej pewności. Chociaż chłopak nawet się nie wzdrygnął gdy to nastąpiło. – Czy to boli..? – jednak ciekawość wygrała. Skoro nie wiedziała jak to działa, chciała go wypytać o wszystko. Być może już nigdy nie spotka osoby z taką przypadłością.
Zdziwiło ją pytanie Nero. Nie wiedział jakiego koloru są jego tęczówki..? Czy to oznaczało, że mogły przyjmować jakąkolwiek barwę..? Tyle pytań błądziło po jej głowie.
- Niebieskie – wyszeptała nie odrywając od niego spojrzenia. – Jaki jest Twój naturalny kolor oczu..? – zadała kolejne pytanie. Tutaj nie było powodu do strachu. Przynajmniej ona tak sądziła. Byłaby głupia, gdyby teraz uciekła.
- Giotto Nero
Re: Schody na błonia
Wto Lip 21, 2015 12:14 am
Ciekawe czy Liv Mendez powtórzyłaby tą myśl, gdyby zobaczyła Giotto w złym humorze, albo takiego, który jest na co dzień dla wszystkich. Trzeba zgodzić się z tym, że człowieka należy poznać po tym, jak zachowuje się w bezpośredniej rozmowie oko w oko, a nie po tym co mówią o nim inni, bądź po tym co robi na tle innych. Jak sama stwierdziła, mimo swojej tajemniczości, Ślizgon wydaje się być całkiem dobrym partnerem do rozmowy. Wprawdzie pomagała mu w tym teraz obecna sytuacja w Hogwarcie, bowiem on jako jeden z nielicznych nie był związany w żaden sposób z ofiarami ataku na błoniach, nie było go przez pewien okres w szkole, więc dzięki temu mógł roztaczać aurę spokoju i pewności siebie. Mała odskocznia od wszystkich problemów nikomu nie zaszkodzi, a w tym przypadku, w przypadku Liv oczywiście, ta odskocznia była niezwykle potrzebna. Miejmy nadzieję, że psychika Gryfonki podładuje chociaż trochę akumulatory na następne tygodnie.
A propos stereotypów. Giotto wielokrotnie pokazywał, że jest ponad podziałami i ponad ocenianiem kogoś na podstawie opinii innych. To, że czasem dał jakiś zgryźliwy komentarz, tak jak odnośnie tej sytuacji na błoniach, to nie należało traktować tego poważnie. Chłopak musiał utrzymywać pozory obojętnego skurwiela, by móc skupić się na misji. Miał osobowość bardzo zbliżoną do Krukonów, Ślizgonem jest tylko dlatego, bowiem jego ambicje sięgają bardzo wysoko, chce potęgi i władzy, by móc zrealizować swój cel. Chce pokazać, że jest w stanie zaistnieć na kartach historii. Takie przynajmniej było pierwsze założenie. Wraz ze śmiercią brata, ambicja przeniosła się z własnego celu, na znalezienie zabójców Alaude. Po tych kilku latach, Nero zapomniał o tym, że miał być potężnym czarodziejem i gwiazdą Quidditcha, liczyła się tylko zemsta.
- Wiesz, w moim dojo zwykło się mówić, że "tak silne jest twoje ciało, jak silny jest twój duch". - zaczął spokojnie. - Utwierdzasz mnie w tym przekonaniu. - uśmiechnął się nieznacznie, chcąc dodać asertywności swojej wypowiedzi. Tą mantrą chciał ją trochę podbudować, dać do zrozumienia, że jeśli te siniaki nic nie znaczą, to znak, iż masz silną osobowość i byle co nie zatrzyma cię w dążeniu do celu. Ta cecha zanika wraz z kolejnymi pokoleniami, a tu proszę, objawiła się w najmniej oczekiwanym momencie i w paradoksalnie najmniej oczekiwanej osobie, po jakiej można było się tego spodziewać.
Doskonale wiedział, że jego oczy to ewenement. Wszyscy pytali się zawsze o to samo, momentami męczyło go tłumaczenie tego samego raz po raz. Tym razem jednak, odpowiadał jej nawet odrobinę ochoczo, a warto dodać, że nie robił tego na ogół. Ba! w ogóle tego nie robił! Nawet sytuację z początku spotkania puścił w niepamięć, nie drążył tematu jej krzyku, upadku czy innych hałasów. Był to znak, że ten temat mogą uznać za zakończony, ku uciesze obydwojga.
- Czasem. - uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy temat przesunął się na ból towarzyszący mutacji. Mendez miała szczęście, dzisiaj nie widziała tej gorszej wersji przemiany koloru oczu. Niemniej jednak warto było ją zaznajomić z tematem, by w razie potrzeby, nie panikowała czy też nie próbowała mu pomóc. Sam sobie da radę ze sobą, kto jak kto, ale Nero nie da się załatwić w jakiś slaby sposób. Jak ma zostać ranny, to z odpowiednim rozmachem.
- Źle wyglądam w niebieskich... - warknął teatralnie, chociaż tak naprawdę nic sobie z tego nie robił. Swoim wyglądem się nie przejmował. Był świadom tego, że jest przystojny, wygląda na dojrzalszego, niż wskazuje na to jego wiek, no i że laski lecą na ładne oczy. A on mógł prawie, że wybierać sobie kolorki, by tylko dopasować się pod gust konkretnej lasencji. Szkoda tylko, że nigdy z tego nie korzystał i tak naprawdę, nie robił sobie nic z tego. Ma mutację i już.
- Urodziłem się z brązowymi. Minutę później miałem już zielone... - na początku mówił to z przekonaniem, później jednak coś się zmieniło. Najwidoczniej deprymował go lekko wzrok Liv, która patrzyła się cały czas w jego oczy i chyba nawet nie zauważyła, jak ich twarze dzieliło dosłownie kilka centymetrów. Anomalia anomalią, ale jakiś dystans trzeba utrzymać, niech da chociaż oddychać, czy coś.
- Uprzedzam pytanie... mogę mieć każdy kolor. Niebieskie, zielone, czerwone, białe, czarne, więcej kolorów chyba nie znam. - westchnął lekko i odsunął się od Gryfonki, chcąc złapać trochę przestrzeni.
zt tymczasowe (na czas nieobecności Liv)
A propos stereotypów. Giotto wielokrotnie pokazywał, że jest ponad podziałami i ponad ocenianiem kogoś na podstawie opinii innych. To, że czasem dał jakiś zgryźliwy komentarz, tak jak odnośnie tej sytuacji na błoniach, to nie należało traktować tego poważnie. Chłopak musiał utrzymywać pozory obojętnego skurwiela, by móc skupić się na misji. Miał osobowość bardzo zbliżoną do Krukonów, Ślizgonem jest tylko dlatego, bowiem jego ambicje sięgają bardzo wysoko, chce potęgi i władzy, by móc zrealizować swój cel. Chce pokazać, że jest w stanie zaistnieć na kartach historii. Takie przynajmniej było pierwsze założenie. Wraz ze śmiercią brata, ambicja przeniosła się z własnego celu, na znalezienie zabójców Alaude. Po tych kilku latach, Nero zapomniał o tym, że miał być potężnym czarodziejem i gwiazdą Quidditcha, liczyła się tylko zemsta.
- Wiesz, w moim dojo zwykło się mówić, że "tak silne jest twoje ciało, jak silny jest twój duch". - zaczął spokojnie. - Utwierdzasz mnie w tym przekonaniu. - uśmiechnął się nieznacznie, chcąc dodać asertywności swojej wypowiedzi. Tą mantrą chciał ją trochę podbudować, dać do zrozumienia, że jeśli te siniaki nic nie znaczą, to znak, iż masz silną osobowość i byle co nie zatrzyma cię w dążeniu do celu. Ta cecha zanika wraz z kolejnymi pokoleniami, a tu proszę, objawiła się w najmniej oczekiwanym momencie i w paradoksalnie najmniej oczekiwanej osobie, po jakiej można było się tego spodziewać.
Doskonale wiedział, że jego oczy to ewenement. Wszyscy pytali się zawsze o to samo, momentami męczyło go tłumaczenie tego samego raz po raz. Tym razem jednak, odpowiadał jej nawet odrobinę ochoczo, a warto dodać, że nie robił tego na ogół. Ba! w ogóle tego nie robił! Nawet sytuację z początku spotkania puścił w niepamięć, nie drążył tematu jej krzyku, upadku czy innych hałasów. Był to znak, że ten temat mogą uznać za zakończony, ku uciesze obydwojga.
- Czasem. - uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy temat przesunął się na ból towarzyszący mutacji. Mendez miała szczęście, dzisiaj nie widziała tej gorszej wersji przemiany koloru oczu. Niemniej jednak warto było ją zaznajomić z tematem, by w razie potrzeby, nie panikowała czy też nie próbowała mu pomóc. Sam sobie da radę ze sobą, kto jak kto, ale Nero nie da się załatwić w jakiś slaby sposób. Jak ma zostać ranny, to z odpowiednim rozmachem.
- Źle wyglądam w niebieskich... - warknął teatralnie, chociaż tak naprawdę nic sobie z tego nie robił. Swoim wyglądem się nie przejmował. Był świadom tego, że jest przystojny, wygląda na dojrzalszego, niż wskazuje na to jego wiek, no i że laski lecą na ładne oczy. A on mógł prawie, że wybierać sobie kolorki, by tylko dopasować się pod gust konkretnej lasencji. Szkoda tylko, że nigdy z tego nie korzystał i tak naprawdę, nie robił sobie nic z tego. Ma mutację i już.
- Urodziłem się z brązowymi. Minutę później miałem już zielone... - na początku mówił to z przekonaniem, później jednak coś się zmieniło. Najwidoczniej deprymował go lekko wzrok Liv, która patrzyła się cały czas w jego oczy i chyba nawet nie zauważyła, jak ich twarze dzieliło dosłownie kilka centymetrów. Anomalia anomalią, ale jakiś dystans trzeba utrzymać, niech da chociaż oddychać, czy coś.
- Uprzedzam pytanie... mogę mieć każdy kolor. Niebieskie, zielone, czerwone, białe, czarne, więcej kolorów chyba nie znam. - westchnął lekko i odsunął się od Gryfonki, chcąc złapać trochę przestrzeni.
zt tymczasowe (na czas nieobecności Liv)
- Anabell Starfire
Re: Schody na błonia
Wto Paź 06, 2015 8:32 pm
Anabell przeszła trzy piętra szkoły, czytając raz po raz list od profesora Slughorna. Nie rozumiała po co ją zapraszał... sama nic nie osiągnęła. Uczyła się dobrze, jej rodzice byli swoistymi ewenementami... ale ona sama nie była w żaden sposób specjalna, a już na pewno się tak nie czuła. Nie widziała powodu dla którego miała by być w tym klubie, ale zawsze się pojawiała. Chyba przez grzeczność...
Tym razem jednak przeszkoda by się pojawić na spotkaniu była nie do przeskoczenia. Potrzebowała osoby towarzyszącej. Ciekawe jak miała ją sobie załatwić? Uniosła wzrok zza kartki papieru by przyjrzeć się mijanej grupce uczniów. Co, miała tak podejść i się spytać? Na samą myśl się zjeżyła i poleciała dalej.
Poleciała to bardzo dokładne określenie tego co zrobiła. Jako niezbyt skupiona na otoczeniu nie zauważyła że już dawno jest na dziedzińcu, w dodatku stoi przed schodami... Więc w plątaninie nóg i rąk wylądowała kilka stopni niżej, wprost pod czyimiś stopami. Pozbierała się na tyle, by dojrzeć osobnika płci męskiej (czemu męskiej? Wolałaby się ośmieszyć przed dziewczyną, nie przed chłopakiem, serio, czy można mieć większego pecha?), w dodatku okropnie wysokiego, przynajmniej z poziomu czwartego stopnia schodów. Po milisekundowym ruchu udało się jej stanąć prosto, wciąż ściskając tę przeklętą kartkę od Slughorna w dłoni.
- Przepraszam - wymamrotała gdzieś na wysokości ostatnich żeber chłopaka z Huffelpuffu. Czy na prawdę wszyscy w tej szkole musieli być tak okropnie wysocy?
Tym razem jednak przeszkoda by się pojawić na spotkaniu była nie do przeskoczenia. Potrzebowała osoby towarzyszącej. Ciekawe jak miała ją sobie załatwić? Uniosła wzrok zza kartki papieru by przyjrzeć się mijanej grupce uczniów. Co, miała tak podejść i się spytać? Na samą myśl się zjeżyła i poleciała dalej.
Poleciała to bardzo dokładne określenie tego co zrobiła. Jako niezbyt skupiona na otoczeniu nie zauważyła że już dawno jest na dziedzińcu, w dodatku stoi przed schodami... Więc w plątaninie nóg i rąk wylądowała kilka stopni niżej, wprost pod czyimiś stopami. Pozbierała się na tyle, by dojrzeć osobnika płci męskiej (czemu męskiej? Wolałaby się ośmieszyć przed dziewczyną, nie przed chłopakiem, serio, czy można mieć większego pecha?), w dodatku okropnie wysokiego, przynajmniej z poziomu czwartego stopnia schodów. Po milisekundowym ruchu udało się jej stanąć prosto, wciąż ściskając tę przeklętą kartkę od Slughorna w dłoni.
- Przepraszam - wymamrotała gdzieś na wysokości ostatnich żeber chłopaka z Huffelpuffu. Czy na prawdę wszyscy w tej szkole musieli być tak okropnie wysocy?
- Nathaniel Goodleg
Re: Schody na błonia
Wto Paź 06, 2015 8:44 pm
Krążył w okół dziedzińca już od dobrych piętnastu minut w poszukiwaniu jakiegoś twórczego zajęcia, kogoś, kogo mógłby uraczyć swoim (nie)skromnym towarzystwem. Jednak teren szkoły świecił dzisiaj wyjątkowymi pustkami, nikt warty uwagi nie kręcił się po okolicy...
Właśnie miał zamiar wdrapać się na wyższe piętro, aby udać się na spokojną przechadzkę korytarzami, ot też bez większego celu, kiedy jakaś mała rudawa postać uderzyła w niego jak kometa w ziemie (tak, ta która zabila WSZYSTKIE dinozaury).
- Wiedziałem, że dziewczyny na mnie lecą, ale ty w moim rankingu zajęłaś dzisiaj pierwsze miejsce! - wykrzyknął zdumiony nie zastanawiając się nad swoimi słowami i wyszczerzył rząd śnieżnobiałych zębów w uśmiechu. - I nawet przyniosłaś pocztę! - klasnął w dłonie uradowany i bez chwili zastanowienia wyciągnął pergamin z jej dłoni. Nie oszukujmy się, nie musiał używać do tego specjalnie siły, bo dziewczyna chyba jeszcze w lekkim szoku nie wiedziała co się w okół niej dzieje. Jego czarne jak węgielki oczy prześlizgnęły się po linijkach tekstu, a z każdym przeczytanym słowem szczerzył się jeszcze szerzej.
- Wystarczyło zapytać. - uniósł na nią spojrzenie, a pojedynczy kosmyk włosów uwolnił się z nieładu i opadł mu na czoło. Tak! Spotkania, na których za darmo można się najeść i napić, w dodatku z niebrzydką dziewczyną... Zbierając plusy u nauczyciela eliksirów... To było to! Nathaniel pokiwał głową z uznaniem i wlepił w nią spojrzenie dając szansę dziewczynie na odnalezienie myśli i wypowiedzenie chociaż kilku słów.
Właśnie miał zamiar wdrapać się na wyższe piętro, aby udać się na spokojną przechadzkę korytarzami, ot też bez większego celu, kiedy jakaś mała rudawa postać uderzyła w niego jak kometa w ziemie (tak, ta która zabila WSZYSTKIE dinozaury).
- Wiedziałem, że dziewczyny na mnie lecą, ale ty w moim rankingu zajęłaś dzisiaj pierwsze miejsce! - wykrzyknął zdumiony nie zastanawiając się nad swoimi słowami i wyszczerzył rząd śnieżnobiałych zębów w uśmiechu. - I nawet przyniosłaś pocztę! - klasnął w dłonie uradowany i bez chwili zastanowienia wyciągnął pergamin z jej dłoni. Nie oszukujmy się, nie musiał używać do tego specjalnie siły, bo dziewczyna chyba jeszcze w lekkim szoku nie wiedziała co się w okół niej dzieje. Jego czarne jak węgielki oczy prześlizgnęły się po linijkach tekstu, a z każdym przeczytanym słowem szczerzył się jeszcze szerzej.
- Wystarczyło zapytać. - uniósł na nią spojrzenie, a pojedynczy kosmyk włosów uwolnił się z nieładu i opadł mu na czoło. Tak! Spotkania, na których za darmo można się najeść i napić, w dodatku z niebrzydką dziewczyną... Zbierając plusy u nauczyciela eliksirów... To było to! Nathaniel pokiwał głową z uznaniem i wlepił w nią spojrzenie dając szansę dziewczynie na odnalezienie myśli i wypowiedzenie chociaż kilku słów.
- Anabell Starfire
Re: Schody na błonia
Wto Paź 06, 2015 9:03 pm
Pierwsze co zauważyła to to, że kartka z listem znalazła się w dłoniach przed jej twarzą. Nie jej dłoniach, a to świadczyło o tym że... już miała krzyknąć coś w stylu "oddawaj!" gdy usłyszała że wystarczyło zapytać. Wlepiła spojrzenie w koszulkę przed nią i powoli, bardzo powoli przeniosła ją na twarz góry z którą się zderzyła.
- Zapytać? - powtrzyła zupełnie jakby nie rozumiała co to znaczy. Właściwie, to nie rozumiała. O co miała zapytać? Zmarszczyła brwi stwierdzając że koleś jest dziwny. Taki... inny. Nie wyglądał jak Rosier, który ją ostatnio prześladował, zupełne przeciwieństwo. Taka miła odmiana od irytujących blond włosów.
Przeniosła wzrok na kartkę i aż się zapowietrzyła łącząc fakty.
- Ty chcesz iść tam ze mną? - słowa wydostały się z jej ust niesamowicie szybko, na dosyć wysokich tonach. Nieco ta perspektywa ją wystraszyła, więc chciała się cofnąć do tyłu, zupełnie zapomniała że stoi na schodach, więc pięknie wylądowała na stopniu za sobą.
Przecież przed chwilą zastanawiała się jak to zrobić, żeby pójść tam z kimś, a teraz, gdy owy "ktoś" się znalazł i to jeszcze sam się zaprosił, nagle nie wiedziała co zrobić. Próbowała wymyślić coś do powiedzenia, na zasadzie, "ok" i zwiać zanim zmieni zdanie - on, albo ona - ale nic nie przychodziło jej do głowy, więc po prostu gapiła się na niego z lekko otwartymi ustami wyglądając jak jakiś półmózg... ewentualnie jak zombie czy inferius.
- Zapytać? - powtrzyła zupełnie jakby nie rozumiała co to znaczy. Właściwie, to nie rozumiała. O co miała zapytać? Zmarszczyła brwi stwierdzając że koleś jest dziwny. Taki... inny. Nie wyglądał jak Rosier, który ją ostatnio prześladował, zupełne przeciwieństwo. Taka miła odmiana od irytujących blond włosów.
Przeniosła wzrok na kartkę i aż się zapowietrzyła łącząc fakty.
- Ty chcesz iść tam ze mną? - słowa wydostały się z jej ust niesamowicie szybko, na dosyć wysokich tonach. Nieco ta perspektywa ją wystraszyła, więc chciała się cofnąć do tyłu, zupełnie zapomniała że stoi na schodach, więc pięknie wylądowała na stopniu za sobą.
Przecież przed chwilą zastanawiała się jak to zrobić, żeby pójść tam z kimś, a teraz, gdy owy "ktoś" się znalazł i to jeszcze sam się zaprosił, nagle nie wiedziała co zrobić. Próbowała wymyślić coś do powiedzenia, na zasadzie, "ok" i zwiać zanim zmieni zdanie - on, albo ona - ale nic nie przychodziło jej do głowy, więc po prostu gapiła się na niego z lekko otwartymi ustami wyglądając jak jakiś półmózg... ewentualnie jak zombie czy inferius.
- Nathaniel Goodleg
Re: Schody na błonia
Wto Paź 06, 2015 9:35 pm
Zmarszczył brwi i zaśmiał się cicho na widok tak zakłopotanej osóbki jak... No właśnie? Kim ona do cholery jest?
- Czuję się zaproszony od momentu twojego szybkiego podrywu. - uniósł i opuścił brwi kilkukrotnie. Zwinął świstek pergaminu i wsadził go sobie w kieszeń spodni, nie widział sensu oddawania zmiętolonej kartki dziewczynie, ponieważ już klamka zapadła! Goodleg wybiera się z... Nazwijmy ją AsiaBasiaKasia na spotkanie Klubu ślimaka!
- Pomogę. - rzucił szybko kiedy widział jak dziewczyna wiruje jak słoń w składzie porcelany i upada na swoje cztery litery. Nath przez chwilę pomyślał o tym, jak dużo siniaków musi mieć pod ubraniami.
Cóż za facet... Myśli się o nieco innych rzeczach, które kobieta ma pod ubraniem, nie o jej siniakach. Cóż poradzić, Nathaniel to... Po prostu Nathaniel.
Wyciągnął w jej kierunku pomocną dłoń, aby pomóc jej wrócić do pozycji pionowej.
- O której się widzimy i gdzie? Asiu-Basiu-Kasiu? - znów uniósł brwi, lecz tym razem ich nie opuścił czekając aż dziewczyna znów zaliczy jakiś upadek, bądź jednak postanowi odpuścić sobie nabijanie kolejnych sińców przed tak ważnym spotkaniem jakim jest owy Klub Podlizywania Się Slughorn'owi. W skrócie KPSS. Jaka piękna nowa nazwa! Będzie musiał to opatentować!
- Czuję się zaproszony od momentu twojego szybkiego podrywu. - uniósł i opuścił brwi kilkukrotnie. Zwinął świstek pergaminu i wsadził go sobie w kieszeń spodni, nie widział sensu oddawania zmiętolonej kartki dziewczynie, ponieważ już klamka zapadła! Goodleg wybiera się z... Nazwijmy ją AsiaBasiaKasia na spotkanie Klubu ślimaka!
- Pomogę. - rzucił szybko kiedy widział jak dziewczyna wiruje jak słoń w składzie porcelany i upada na swoje cztery litery. Nath przez chwilę pomyślał o tym, jak dużo siniaków musi mieć pod ubraniami.
Cóż za facet... Myśli się o nieco innych rzeczach, które kobieta ma pod ubraniem, nie o jej siniakach. Cóż poradzić, Nathaniel to... Po prostu Nathaniel.
Wyciągnął w jej kierunku pomocną dłoń, aby pomóc jej wrócić do pozycji pionowej.
- O której się widzimy i gdzie? Asiu-Basiu-Kasiu? - znów uniósł brwi, lecz tym razem ich nie opuścił czekając aż dziewczyna znów zaliczy jakiś upadek, bądź jednak postanowi odpuścić sobie nabijanie kolejnych sińców przed tak ważnym spotkaniem jakim jest owy Klub Podlizywania Się Slughorn'owi. W skrócie KPSS. Jaka piękna nowa nazwa! Będzie musiał to opatentować!
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach