Strona 1 z 18 • 1, 2, 3 ... 9 ... 18
- Amber Brickstone
Re: Błonia
Sob Sty 04, 2014 10:26 pm
Początek grudnia, przeraźliwy, zimny wiatr.. prószący śnieg wchodzący w każdy zakamarek ciała.. pogoda by zostać w domu, czyż nie? Nie dla Amber. Dla niej cztery ściany były jak więzienie. Nawet czytać wolała na zewnątrz. Mimo sprzeciwom ludzi w pokoju wspólnym i ich spojrzeniom, postanowiła założyć czarny płaszczyk, koniecznie z bordowym paskiem, co podkreślało jej talię. Wyszła na zewnątrz w podskokach i zapadła się w śniegu. Lubiła go. Skrzył się, przyjemnie piekł skórę..
Amber wyszła na szkolne błonia i rozejrzała się. Nikogo, żadnej żywej duszy w okolicy kilometra.. no dobra, może mniej, ale kogo teraz obchodzi zasięg? Nie było nikogo ani niczego i to jest ważne. Amber westchnęła. Czemu ludzie nie lubili zimy? Puchonka zakręciła się wokół własnej osi, patrząc w czyste jak łza niebo. Kręciła się tak długo, dopóki nie wpadła w zaspę. Uśmiechnęła się do samej siebie. Chyba miała pomysł na nowy taniec, jak tylko ulepi karykaturę Filcha to przetestuje nowy układ!
Wstała, strzepując z ubrania śnieg. Wzięła do rąk trochę śniegu i zaczęła z niego kulać ogromny walec, który potem postawiła i zziębniętymi palcami zaczęła rzeźbić facjatę woźnego. Nuciła pod nosem przypadkową melodię.
Amber wyszła na szkolne błonia i rozejrzała się. Nikogo, żadnej żywej duszy w okolicy kilometra.. no dobra, może mniej, ale kogo teraz obchodzi zasięg? Nie było nikogo ani niczego i to jest ważne. Amber westchnęła. Czemu ludzie nie lubili zimy? Puchonka zakręciła się wokół własnej osi, patrząc w czyste jak łza niebo. Kręciła się tak długo, dopóki nie wpadła w zaspę. Uśmiechnęła się do samej siebie. Chyba miała pomysł na nowy taniec, jak tylko ulepi karykaturę Filcha to przetestuje nowy układ!
Wstała, strzepując z ubrania śnieg. Wzięła do rąk trochę śniegu i zaczęła z niego kulać ogromny walec, który potem postawiła i zziębniętymi palcami zaczęła rzeźbić facjatę woźnego. Nuciła pod nosem przypadkową melodię.
- Dorcas Meadowes
Re: Błonia
Sob Sty 04, 2014 10:48 pm
Dorcas też lubiła zimę. Wprawdzie była dzieckiem lata - wychowanym na brzegu chłodnego Atlantyku - wiecznie gubiącym się na rozległych wrzosowiskach, obsypanym tysiącem piegów, z odrapanymi nieprzyzwoicie kolanami. I choć jej serce całkowicie należało do kapryśnego Kornwalijskiego lata, to zima miała w jej oczach mnóstwo uroku. Właściwie, nie było takiej pory roku, w której nie umiałaby znaleźć czegoś pozytywnego. Była zmarźluchem więc wychodząc na zewnątrz w takich warunkach pogodowych, zawsze miała na sobie gruby płaszcz i przynajmniej dwa swetry. Nie rozstawała się też z szalikiem w barwach domu, rękawiczkami i czapką, którą wieńczył ogromny złoty pompon. Tak przygotowana mogła wyjść z zamku i w pełni oddawać się urokom szkockiej zimy.
Energicznym krokiem przemierzała puste błonia. Cóż, nie spodziewała się tutaj tłumów, ale serio? Nikogo? Nikt nie korzysta z pierwszego śniegu? Nikt nie porzuca się z nią śnieżkami, nie ulepi bałwana? A gdzie chłopcy, którzy tak chętnie wrzucali ją do śniegu tylko po to, by potem gorzko tego pożałować (gdy Dora przeszła już do kontrataku i wcisnęła im pod ubranie kilogram śniegu)? Z jej ust białym obłoczkiem uniosło się ponure westchnienie. Przynajmniej sobie pospaceruje!
Ale już za następnym pagórkiem dostrzegła niedaleko jakąś sylwetkę. Jasne włosy, czarny płaszcz... czy dobrze widziała szalik w barwach puchonów? Na usta Dorcas wpełzł szeroki uśmiech, bo domyślała się już która puchonka mogła tak beztrosko oddawać się lepieniu bałwana na pustych błoniach.
- Ambeeer! - wrzasnęła ile sil w płucach i pomachała do dziewczyny, by potem potruchtać w jej stronę. Dorcas jak to Dorcas nie mogła zadowolić się prostym "cześć" na powitanie. Była tak absolutnie nie-brytyjska i uwielbiała łamać angielskie zwyczaje zachowywania przestrzeni osobistej. Dlatego w ramach powitania musiała uścisnąć koleżankę, której nie widziała - niech no policzę... - od ostatnich Zaklęć? Kupa czas, strasznie się stęskniła.
- Już myślałam, że nikogo tu nie spotkam. - pożaliła się, szczerząc ząbki w jednym ze swoich nieprzyzwoicie szerokich uśmiechów. - Ale przywróciłaś mi wiarę w rodzaj ludzki. Robisz bałwana? Mogę pomóc? - w bursztynowych oczach pojawiła się iskra rozbawienia, gdy odziane w czerwone rękawiczki dłonie Dory złożyły się jak do modlitwy. Pytała raczej dla zasady...
Energicznym krokiem przemierzała puste błonia. Cóż, nie spodziewała się tutaj tłumów, ale serio? Nikogo? Nikt nie korzysta z pierwszego śniegu? Nikt nie porzuca się z nią śnieżkami, nie ulepi bałwana? A gdzie chłopcy, którzy tak chętnie wrzucali ją do śniegu tylko po to, by potem gorzko tego pożałować (gdy Dora przeszła już do kontrataku i wcisnęła im pod ubranie kilogram śniegu)? Z jej ust białym obłoczkiem uniosło się ponure westchnienie. Przynajmniej sobie pospaceruje!
Ale już za następnym pagórkiem dostrzegła niedaleko jakąś sylwetkę. Jasne włosy, czarny płaszcz... czy dobrze widziała szalik w barwach puchonów? Na usta Dorcas wpełzł szeroki uśmiech, bo domyślała się już która puchonka mogła tak beztrosko oddawać się lepieniu bałwana na pustych błoniach.
- Ambeeer! - wrzasnęła ile sil w płucach i pomachała do dziewczyny, by potem potruchtać w jej stronę. Dorcas jak to Dorcas nie mogła zadowolić się prostym "cześć" na powitanie. Była tak absolutnie nie-brytyjska i uwielbiała łamać angielskie zwyczaje zachowywania przestrzeni osobistej. Dlatego w ramach powitania musiała uścisnąć koleżankę, której nie widziała - niech no policzę... - od ostatnich Zaklęć? Kupa czas, strasznie się stęskniła.
- Już myślałam, że nikogo tu nie spotkam. - pożaliła się, szczerząc ząbki w jednym ze swoich nieprzyzwoicie szerokich uśmiechów. - Ale przywróciłaś mi wiarę w rodzaj ludzki. Robisz bałwana? Mogę pomóc? - w bursztynowych oczach pojawiła się iskra rozbawienia, gdy odziane w czerwone rękawiczki dłonie Dory złożyły się jak do modlitwy. Pytała raczej dla zasady...
- Amber Brickstone
Re: Błonia
Sob Sty 04, 2014 11:56 pm
Odwróciła się, słysząc swoje imię. Uśmiechnęła się od ucha do ucha i odmachała koleżance z Gryffindoru. Tak.. takiej jednej jak one dwie to próżno szukać. Z radością oddała uścisk. W końcu spotkała kogoś chociaż odrobinę do siebie podobnego! Mniej czy bardziej to już zostawmy w domyśle moi drodzy!
Spojrzała na swoje dzieło.
-Co prawda miała to być karykatura Filcha.. jednak wydaje mi się, że przesadziłam trochę z rozmiarem nosa. -roześmiała się, widząc krzywy nosopodobny stwór.
-Śmiało! -zachęciła koleżankę i zaczęły dolepiać to tu i tam różne części ciała bałwanowi. Śmiechu było co nie miara, każda z nich dodawałą coś, co nie miało sensu bytu.. lecz czy to było ważne? Amber wykorzystała chwilę nieuwagi koleżanki i zebrała z ziemi trochę śniegu. Wyjrzała zza ramienia bałwana i rzuciłą pigułą w Dorcas. Roześmiałą się i pokazałą koleżance język.
-A masz! -zebrała kolejny śnieg i znowu rzuciła. Miała głowę pełną szaleństw i to nie była żadna nowość.. Amber zaczęła przebierać w środkach by nie wpaść w ręce Gryfonki, która na pewno podejmie wyzwanie. NA błoniach zapanował śmiech i beztroska. Czy nie to było najważniejsze?
Spojrzała na swoje dzieło.
-Co prawda miała to być karykatura Filcha.. jednak wydaje mi się, że przesadziłam trochę z rozmiarem nosa. -roześmiała się, widząc krzywy nosopodobny stwór.
-Śmiało! -zachęciła koleżankę i zaczęły dolepiać to tu i tam różne części ciała bałwanowi. Śmiechu było co nie miara, każda z nich dodawałą coś, co nie miało sensu bytu.. lecz czy to było ważne? Amber wykorzystała chwilę nieuwagi koleżanki i zebrała z ziemi trochę śniegu. Wyjrzała zza ramienia bałwana i rzuciłą pigułą w Dorcas. Roześmiałą się i pokazałą koleżance język.
-A masz! -zebrała kolejny śnieg i znowu rzuciła. Miała głowę pełną szaleństw i to nie była żadna nowość.. Amber zaczęła przebierać w środkach by nie wpaść w ręce Gryfonki, która na pewno podejmie wyzwanie. NA błoniach zapanował śmiech i beztroska. Czy nie to było najważniejsze?
- Dorcas Meadowes
Re: Błonia
Nie Sty 05, 2014 12:19 am
Gdy nieco uważniej przyjrzała się bałwanowi, który wznosił się za plecami Amber, z jej ust mimowolnie wyrwało się głośne prychnięcie.
- Kochana, to jest o wiele za przystojne oblicze na Filcha. - stwierdziła z niezachwianą pewnością, a potem uśmiechnęła się równie uroczo co chochlik kornwalijski i zatarła dłonie.
- Ale zaraz to naprawimy! - dodała i ochoczo zabrała się do pracy. Faktycznie śmiechu było przy tym sporo. Wyobraźni im nie brakowało, a jako, że obie miały na pieńku z panem woźnym, zabawa była jeszcze lepsza. Po kilkunastu minutach spędzonych przy ulepszaniu bałwana, Dorcas zdążyła się nieźle zmachać. Jednak i tak najbardziej wyczerpane były jej mięśnie brzucha, bo jakoś nie mogła sobie przypomnieć kiedy ostatnio tak dużo się śmiała. Jej życie ostatnio nie obfitowało w radości (z uwagi na spięcia, które nieustannie tworzyły się w wieży Gryffindoru - pozdrawiamy Rudą i Pottera!), więc odrobinę wyszła z formy. Ale taki trening był czystą przyjemnością i nawet wizja zakwasów nieszczególnie ją martwiła.
- Teraz lepiej! - stwierdziła, z dumą przyglądając się bałwanowi, który de facto nie przypominał już nawet człowieka, a co dopiero konkretnej osoby. Ale nie było to ważne, ona doskonale widziała tam Filcha! I kiedy tak z niemal matczyną dumą kontemplowała ich wspólne dzieło... pole widzenia ograniczyła jej śnieżka, która rozbiła się na jej czole.
- Och, panno Brickstone! To oznacza wojnę! - wykrzyknęła, a potem rzuciła się w pościg za puchonką, by w akcie zemsty natrzeć ją śniegiem. Pociski latały w te i z powrotem. Dora raz czy dwa zaliczyła zderzenie z zaspą, gdy nie udało jej się wyhamować i czuła, że jej ubrania robią się ciężkie od chłodnej wilgoci topiącego się białego puchu. Ale to nie było ważne. Liczył się uśmiech tak szeroki, że niemal bolesny. Śmiech, który zmieniał się w pisk, gdy kolejna śnieżka dosięgła celu i radość - czysta, nieskrępowana, niemal dziecięca. Uczucie, którego nie doświadczyła od dawna, a za którym straszliwie tęskniła.
Wreszcie zdyszana padła na śnieg i zakryła zaróżowioną twarz ramionami.
- Przerwa. Bo inaczej umrę i będziesz musiała mnie tutaj pogrzebać. - wydusiła z siebie na przemian chichocząc i usiłując złapać oddech.
- Kochana, to jest o wiele za przystojne oblicze na Filcha. - stwierdziła z niezachwianą pewnością, a potem uśmiechnęła się równie uroczo co chochlik kornwalijski i zatarła dłonie.
- Ale zaraz to naprawimy! - dodała i ochoczo zabrała się do pracy. Faktycznie śmiechu było przy tym sporo. Wyobraźni im nie brakowało, a jako, że obie miały na pieńku z panem woźnym, zabawa była jeszcze lepsza. Po kilkunastu minutach spędzonych przy ulepszaniu bałwana, Dorcas zdążyła się nieźle zmachać. Jednak i tak najbardziej wyczerpane były jej mięśnie brzucha, bo jakoś nie mogła sobie przypomnieć kiedy ostatnio tak dużo się śmiała. Jej życie ostatnio nie obfitowało w radości (z uwagi na spięcia, które nieustannie tworzyły się w wieży Gryffindoru - pozdrawiamy Rudą i Pottera!), więc odrobinę wyszła z formy. Ale taki trening był czystą przyjemnością i nawet wizja zakwasów nieszczególnie ją martwiła.
- Teraz lepiej! - stwierdziła, z dumą przyglądając się bałwanowi, który de facto nie przypominał już nawet człowieka, a co dopiero konkretnej osoby. Ale nie było to ważne, ona doskonale widziała tam Filcha! I kiedy tak z niemal matczyną dumą kontemplowała ich wspólne dzieło... pole widzenia ograniczyła jej śnieżka, która rozbiła się na jej czole.
- Och, panno Brickstone! To oznacza wojnę! - wykrzyknęła, a potem rzuciła się w pościg za puchonką, by w akcie zemsty natrzeć ją śniegiem. Pociski latały w te i z powrotem. Dora raz czy dwa zaliczyła zderzenie z zaspą, gdy nie udało jej się wyhamować i czuła, że jej ubrania robią się ciężkie od chłodnej wilgoci topiącego się białego puchu. Ale to nie było ważne. Liczył się uśmiech tak szeroki, że niemal bolesny. Śmiech, który zmieniał się w pisk, gdy kolejna śnieżka dosięgła celu i radość - czysta, nieskrępowana, niemal dziecięca. Uczucie, którego nie doświadczyła od dawna, a za którym straszliwie tęskniła.
Wreszcie zdyszana padła na śnieg i zakryła zaróżowioną twarz ramionami.
- Przerwa. Bo inaczej umrę i będziesz musiała mnie tutaj pogrzebać. - wydusiła z siebie na przemian chichocząc i usiłując złapać oddech.
- Darren Granville
Re: Błonia
Pon Sty 06, 2014 8:32 pm
Droga do zamku jest oblodzona, wiatr wieje niemiłosiernie mocno i na dodatek sypie śnieg. I jest ciemno. Jedynym źródłem światła, które pomaga mi się nie przewrócić jest blask księżyca, który najwyraźniej zbliża się do pełni. Mógłbym wyciągnąć różdżkę, użyć zaklęcia Lumos, ale po co? W ten sposób od razu ktoś mógłby mnie zauważyć. A naprawdę nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Nawet warunki atmosferyczne nie robią na mnie wrażenia. Zbyt mocno pochłaniają mnie myśli o tym, co wydarzyło się zaledwie dziesięć minut temu w opuszczonej cieplarni... Ale właściwie dlaczego? Dlaczego wbrew własnym chęciom i przekonaniom wracam do tego myślami? Powinno to już dawno opuścić mój umysł, polecieć dalej wraz z wiatrem i pozwolić mi skupić się na ważniejszych sprawach. Jednak nie potrafię o tym nie myśleć, jest to frustrujące ale i intrygujące zarazem. Ból na twarzy już ustał, ale dalej mam wrażenie, że coś tam czuję. Jakby dłoń tej dziewczyny pozostawiła tam jakieś niewidoczne znamię, które ma mi towarzyszyć już zawsze. Nie wiem czemu tak jest. Nie mam wyrzutów sumienia, nie czuję się źle z powodu tego, co jej powiedziałem. Jest to kompletnie nieznane mi dotychczas uczucie, którego nie potrafię odgadnąć i o którym nie zapomnę tak szybko. Byłem głupcem, że tam zostałem. Głupcem, że w ogóle się odzywałem. Gdyby nie to, pewnie teraz siedziałbym w pokoju wspólnym, na swoim własnym łóżku osłoniętym zasłoną, z Demeter na szyi, rozmyślając nad sporządzeniem jakiegoś nowego, skomplikowanego eliksiru, o którym przeczytałem w jakiejś książce. Ale nie, musiałem tam iść, musiałem słuchać się mojego rozumu, który zgodnie z tym cholernym porządnym wychowaniem kazał mi tam zostać. Nigdy więcej. Cały problem skupia się dodatkowo na tym, że ona jest Krukonką, tak jak ja. Więc unikanie jej będzie raczej trudne, może wręcz niemożliwe. Potrząsam lekko głową, chcąc odrzucić te myśli. Chcąc jak najszybciej zapomnieć. Przecież nic się nie wydarzyło! Patrzę ponownie na księżyc. Jest on jedyną rzeczą, która w takim stopniu potrafi wzbudzić mój podziw i pomóc się skoncentrować... Dochodzę do drzwi zamku i w tym samym momencie dociera do mnie znajomy głos, wołający moje imię. Nie odwracam się, ani nie zatrzymuję, a jedynie idę dalej przed siebie, mając nadzieję, że uda mi się umknąć, zanim zostanę zmuszony do wysłuchiwania bezsensownych wywodów Victorii na temat tego, jak to nieładnie wystawiać przyjaciół i jak to bardzo znowu się na mnie zawiedli... Niestety, nie udaje się. W momencie kiedy już wyciągam rękę, aby chwycić klamkę, dziewczyna wchodzi między mnie a drzwi, a u jej boku staje Hugo, przywdziewając na twarz ten swój komiczny uśmiech, jakby ktoś rzucił na niego urok. Zatrzymuję się więc, nie mając za bardzo innego wyjścia i czekam, aż dziewczyna rozpocznie swoją tradycyjną przemowę. Po jej minie poznaję, że nie jest zbyt zadowolona, jednak czy mnie to w ogóle obchodzi? Czy mnie kiedykolwiek obeszło to, co ona mówi o mnie i o moim jakże frustrującym i wyprowadzającym z równowagi zachowaniu, jakby była moją matką. Nie. Aczkolwiek muszę tego wysłuchać. Inaczej nie wpuści mnie do zamku. Dlatego przekrzywiam lekko głowę i patrzę to na nią, to na chłopaka, z wyraźnym znudzeniem na twarzy, dając do zrozumienia, że guzik mnie obchodzi to, co mają teraz do powiedzenia. Jednak znając ich, a zwłaszcza Victorię, i tak nie odpuszczą. Chowam dłonie do kieszeni płaszcza i wyczuwam gładki, smukły kształt różdżki. Mimowolnie zaciskam na niej dłoń, a następnie rozluźniam, gładząc palcami jej delikatną powierzchnię. Czy bez niej też czułbym się tak bezpieczny?
- Hugo Ganthier
Re: Błonia
Pon Sty 06, 2014 10:22 pm
Szli szybkim krokiem w stronę delikatnego blasku świec, sączącego się przez hogwardzkie witraże. Tworzyły wokół zamku ledwie zauważalną w ten ciemny wieczór żółtawą poświatę. Blade światło księżyca odbijało się od murów potęgując to wrażenie. Hugo skierował oczy ku górze, na to odsłonięte w prawie całej swej okazałości źródło światła.
- Zbliża się pełnia. Czy tego samego dnia jest Bal...? - tak sobie głośno myślał. Opuścił głowę, żeby zerknąć na milczącą Victorię i już chciał powiedzieć, że z Darrenem wszystko w porządku, że na pewno gdzieś się tu kręci, kiedy złapała go za ramię. Skierowała drugą rękę w stronę ciemnej sylwetki, przemieszczającej się w kierunku zamkowych wrót i gwałtownie ruszyła biegiem, ciągnąc go za sobą.
- Darren! - rozległ się krzyk dziewczyny i pomknął dalej echem. Z pewnością ją usłyszał, ale nie zatrzymał się. Nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem. Nie pomachał, nie uśmiechnął się, ani nie zrobił żadnej z tych rzeczy, które zazwyczaj robi się, widząc przyjaciół. Typowe. Biegli więc co sił w nogach ze zdecydowanym zamiarem złapania go, zanim znów zdąży gdzieś zniknąć.
Pogoń za panem Granvillem zakończyła się sukcesem i już po chwili stali przed nim. Hugo zdyszany i rozbawiony znajomym widokiem: ponurą mieszanką sarkazmu, niecierpliwości, dumy i rozdrażnienia, oraz Victoria, nie mniej zmachana i zipiąca, bardziej chyba z poirytowania, niż przez bieg.
- No witamy. - zaczął - Serdeczne pozdrowienia znad jeziora. Wybacz, ale nie wysłaliśmy ci pocztówki. - prychnął i skierował wzrok na przyjaciółkę. Nikt nie mógł się równać z jej przemowami moralizatorskimi. Choć pewnie gdyby chciała złamać mu nos, albo trafić go jakimś zaklęciem, nie miałaby z tym problemu. Tyle że ona, w odróżnieniu od tego pana w płaszczu, miała sumienie.
- Zbliża się pełnia. Czy tego samego dnia jest Bal...? - tak sobie głośno myślał. Opuścił głowę, żeby zerknąć na milczącą Victorię i już chciał powiedzieć, że z Darrenem wszystko w porządku, że na pewno gdzieś się tu kręci, kiedy złapała go za ramię. Skierowała drugą rękę w stronę ciemnej sylwetki, przemieszczającej się w kierunku zamkowych wrót i gwałtownie ruszyła biegiem, ciągnąc go za sobą.
- Darren! - rozległ się krzyk dziewczyny i pomknął dalej echem. Z pewnością ją usłyszał, ale nie zatrzymał się. Nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem. Nie pomachał, nie uśmiechnął się, ani nie zrobił żadnej z tych rzeczy, które zazwyczaj robi się, widząc przyjaciół. Typowe. Biegli więc co sił w nogach ze zdecydowanym zamiarem złapania go, zanim znów zdąży gdzieś zniknąć.
Pogoń za panem Granvillem zakończyła się sukcesem i już po chwili stali przed nim. Hugo zdyszany i rozbawiony znajomym widokiem: ponurą mieszanką sarkazmu, niecierpliwości, dumy i rozdrażnienia, oraz Victoria, nie mniej zmachana i zipiąca, bardziej chyba z poirytowania, niż przez bieg.
- No witamy. - zaczął - Serdeczne pozdrowienia znad jeziora. Wybacz, ale nie wysłaliśmy ci pocztówki. - prychnął i skierował wzrok na przyjaciółkę. Nikt nie mógł się równać z jej przemowami moralizatorskimi. Choć pewnie gdyby chciała złamać mu nos, albo trafić go jakimś zaklęciem, nie miałaby z tym problemu. Tyle że ona, w odróżnieniu od tego pana w płaszczu, miała sumienie.
- Victoria Atterbury
Re: Błonia
Wto Sty 07, 2014 12:14 am
Wiele można by zarzucić Victorii - bywała zadufana w sobie, lubiła mędrkować i narzucać innym swoją wolę, jednak pod tym wszystkim kryło się dobre serce i okropne sumienie, które było w stanie wyrzucić jej każdą, chociażby najdrobniejszą złośliwość i nie dawało spokoju, gdy działo się coś nie tak. Jednak nie mnie oceniać, czy to dobrze czy też nie - najważniejsze, że teraz miała przez to okropny mętlik. Czuła, że niepotrzebnie panikuje/złości się/oba naraz, bo prawdopodobnie z Darrenem wszystko w porządku, zwyczajnie olał to spotkanie lub coś mu wyskoczyło. Jednak z drugiej strony wcześniej zawsze ich uprzedzał, jeśli miał się nie zjawić. Tym razem tak nie było, więc jej bujna wyobraźnia zaczęła szaleć i wymyślać bzdurne scenariusze. Hugo ma racje - jeśli w Hogwarcie nie byłoby bezpiecznie to gdzie indziej? Nawet jeśli coś się stało i nie znajdą go teraz, od razu pójdą do skrzydła szpitalnego - obiecała sobie w myślach.
Będzie dobrze, opanuj się, dziewczyno. Inaczej, jeśli spotkasz go w jednym kawałku, prawdopodobnie rozniesiesz go w pył.
- Zbliża się pełnia. Czy tego samego dnia jest Bal...? - usłyszała Hugo i poczuła no sobie jego wzrok, więc przez chwilę postanowiła skupić się na tu i teraz i również na niego zerknęła.
- Nie - palnęła, ale zaraz potem zreflektowała się - Tak! - Jednak, gdy to powiedziała, zorientowała się, że chłopak powiedział to bardziej do siebie niż do niej. Zamilkła więc.
Już chciała znowu zatopić się w swoich myślach, gdy zobaczyła ciemną, przygarbioną, lecz nadal wysoką sylwetkę na tle śniegu, która zmierzała w stronę zamku. Odruchowo złapała przyjaciela za ramię, a drugą dłonią wskazała postać. Nawiasem mówiąc wiedziała, że to bardzo niegrzecznie pokazywać ludzi palcami, ale teraz cel uświęcał środki, toteż zrobiła to bez najmniejszego skrępowania.
Zaraz potem puściła Hugo i sama zaczęła biec za sylwetką.
- Darrrren! - wydarła się raz, a potem i drugi, ale tamten nie zareagował.
Cholerny, egoistyczny piegus! - myślała, brnąc dalej przez wiatr ze śniegiem. Było jej zimno, buty miała przemoknięte, a włosy zmrożone. Do tego dochodziła jeszcze złość. To wszystko, a w szczególności ostatni składnik, stało się dla niej motorem napędowym, dzięki któremu udało jej się dogonić, ba! nawet prześcignąć Darrena i zatarasować mu drzwi zamku.
Przez chwilę jeszcze Victoria próbowała złapać oddech i nic nie mówiła. Dopiero potem spojrzała na chłopaka, a obok niej staje Hugo. Chwila była wyjątkowa - żadne z nich się nie odzywało, ale mierzyli się wzrokiem. Dan przekrzywił głowę i przywdział maskę, którą ona widziała już zbyt często - obojętność.
Przez chwilę marszczyła brwi, pozwalając mu schować dłonie do kieszeni, gdzie zapewne nosił swoją różdżkę. Ona za to zaciskała i otwierała pięści, próbując opanować cisnące się na usta słowa, bo mimo wszystko nie chciała niepotrzebnie się kłócić. Założyła ręce na klatce piersiowej i mimowolnie spuszciła wzrok na własne buty.
Co z tego, że twierdzi, że nie ma uczuć. Ja je mam i to wystarcza.
- Nie martw się - nie zajmę ci dużo czasu - zaczęła cicho. Poprawiła czapkę na głowie, a potem również schował dłonie do kieszeni. Próbowała się uspokoić. Tym razem będzie inaczej. Jeśli myślał, że będzie się wydzierała na całe gardło to grubo się myli. Oczywiście to nie oznaczało, że nie powie, co na ten temat myśli.
- Chcę tylko powiedzieć, że to miło z twojej strony, że my odmrażamy sobie kończyny, czekając na ciebie nad jeziorem, a ty przez ten czas łazisz nie wiadomo gdzie i nawet nie raczysz powiedzieć, że nie przyjdziesz. - Starała się mówić spokojnie, ale w jej głosie pobrzmiewała wyraźna uraza. Powoli podniosła wzrok i popatrzyła mu prosto w oczy, choć to nie lada zadanie. Była o wiele niższa, a dookoła noc zapanowała na dobre.
- Naprawdę czasem warto pomyśleć nie tylko o sobie. Następnym razem uprzeć nas, że nie zamierzasz się zjawić. Nawet nie będę pytać, dlaczego tego nie zrobiłeś. Pewnie i tak być nie powiedział, choć to się nam należy. - Ostatnie zdanie mówiła już nieco ostrzej, zaciskając zęby. do tego dała się ponieść emocjom i gdy skończyła mówić, zauważyła, że wbija palec wskazujące w jego klatkę piersiową, więc od razu go zabrała. Westchnęła, znów poprawiła czapkę, a potem oparła dłoń na klamce.
No dalej, powiedz, że cię to nie obchodzi i że musisz już iść.
Będzie dobrze, opanuj się, dziewczyno. Inaczej, jeśli spotkasz go w jednym kawałku, prawdopodobnie rozniesiesz go w pył.
- Zbliża się pełnia. Czy tego samego dnia jest Bal...? - usłyszała Hugo i poczuła no sobie jego wzrok, więc przez chwilę postanowiła skupić się na tu i teraz i również na niego zerknęła.
- Nie - palnęła, ale zaraz potem zreflektowała się - Tak! - Jednak, gdy to powiedziała, zorientowała się, że chłopak powiedział to bardziej do siebie niż do niej. Zamilkła więc.
Już chciała znowu zatopić się w swoich myślach, gdy zobaczyła ciemną, przygarbioną, lecz nadal wysoką sylwetkę na tle śniegu, która zmierzała w stronę zamku. Odruchowo złapała przyjaciela za ramię, a drugą dłonią wskazała postać. Nawiasem mówiąc wiedziała, że to bardzo niegrzecznie pokazywać ludzi palcami, ale teraz cel uświęcał środki, toteż zrobiła to bez najmniejszego skrępowania.
Zaraz potem puściła Hugo i sama zaczęła biec za sylwetką.
- Darrrren! - wydarła się raz, a potem i drugi, ale tamten nie zareagował.
Cholerny, egoistyczny piegus! - myślała, brnąc dalej przez wiatr ze śniegiem. Było jej zimno, buty miała przemoknięte, a włosy zmrożone. Do tego dochodziła jeszcze złość. To wszystko, a w szczególności ostatni składnik, stało się dla niej motorem napędowym, dzięki któremu udało jej się dogonić, ba! nawet prześcignąć Darrena i zatarasować mu drzwi zamku.
Przez chwilę jeszcze Victoria próbowała złapać oddech i nic nie mówiła. Dopiero potem spojrzała na chłopaka, a obok niej staje Hugo. Chwila była wyjątkowa - żadne z nich się nie odzywało, ale mierzyli się wzrokiem. Dan przekrzywił głowę i przywdział maskę, którą ona widziała już zbyt często - obojętność.
Przez chwilę marszczyła brwi, pozwalając mu schować dłonie do kieszeni, gdzie zapewne nosił swoją różdżkę. Ona za to zaciskała i otwierała pięści, próbując opanować cisnące się na usta słowa, bo mimo wszystko nie chciała niepotrzebnie się kłócić. Założyła ręce na klatce piersiowej i mimowolnie spuszciła wzrok na własne buty.
Co z tego, że twierdzi, że nie ma uczuć. Ja je mam i to wystarcza.
- Nie martw się - nie zajmę ci dużo czasu - zaczęła cicho. Poprawiła czapkę na głowie, a potem również schował dłonie do kieszeni. Próbowała się uspokoić. Tym razem będzie inaczej. Jeśli myślał, że będzie się wydzierała na całe gardło to grubo się myli. Oczywiście to nie oznaczało, że nie powie, co na ten temat myśli.
- Chcę tylko powiedzieć, że to miło z twojej strony, że my odmrażamy sobie kończyny, czekając na ciebie nad jeziorem, a ty przez ten czas łazisz nie wiadomo gdzie i nawet nie raczysz powiedzieć, że nie przyjdziesz. - Starała się mówić spokojnie, ale w jej głosie pobrzmiewała wyraźna uraza. Powoli podniosła wzrok i popatrzyła mu prosto w oczy, choć to nie lada zadanie. Była o wiele niższa, a dookoła noc zapanowała na dobre.
- Naprawdę czasem warto pomyśleć nie tylko o sobie. Następnym razem uprzeć nas, że nie zamierzasz się zjawić. Nawet nie będę pytać, dlaczego tego nie zrobiłeś. Pewnie i tak być nie powiedział, choć to się nam należy. - Ostatnie zdanie mówiła już nieco ostrzej, zaciskając zęby. do tego dała się ponieść emocjom i gdy skończyła mówić, zauważyła, że wbija palec wskazujące w jego klatkę piersiową, więc od razu go zabrała. Westchnęła, znów poprawiła czapkę, a potem oparła dłoń na klamce.
No dalej, powiedz, że cię to nie obchodzi i że musisz już iść.
- Darren Granville
Re: Błonia
Wto Sty 07, 2014 3:40 pm
W głębi mojej jakże lodowatej duszy spodziewałem się, że prędzej czy później się na nich natknę. Wolałbym jednak, aby nastąpiło to później, kiedy uda mi się pozbierać umysł i ogarnąć moje myśli. I może trochę uspokoić. Tak czy owak, teraz muszę tkwić na mrozie i przygotować się psychicznie na to, co zaraz usłyszę. I może poudawać, że to do mnie dociera. Oboje dyszą przez chwilę, aż w końcu pierwszy odzywa się Hugo.
- No witamy. Serdeczne pozdrowienia znad jeziora. Wybacz, ale nie wysłaliśmy ci pocztówki - mówi, a ja patrzę na niego przelotnie, od razu zwracając swój wzrok ku Victorii, która stara się opanować oddech. Dziewczyna zaciska pięści ze zdenerwowania. W końcu zakłada ręce na piersi i przenosi wzrok na własne buty.
- Nie martw się - nie zajmę ci dużo czasu - mówi, a ja unoszę brwi w udawanym zdziwieniu - Chcę tylko powiedzieć, że to miło z twojej strony, że my odmrażamy sobie kończyny, czekając na ciebie nad jeziorem, a ty przez ten czas łazisz nie wiadomo gdzie i nawet nie raczysz powiedzieć, że nie przyjdziesz - kontynuuje, tym razem starając się spojrzeć mi w oczy, co sprawia jej niemałą trudność przez dość znaczącą różnicę wzrostu. Nie odzywam się dalej, bo wiem, że jeszcze nie skończyła - Naprawdę czasem warto pomyśleć nie tylko o sobie. Następnym razem uprzedź nas, że nie zamierzasz się zjawić. Nawet nie będę pytać, dlaczego tego nie zrobiłeś. Pewnie i tak byś nie powiedział, choć to się nam należy - kończy i patrzy na mnie. Czuję, jak jej palec wbija mi się prosto w klatkę piersiową i rzucam na jej dłoń powolne spojrzenie, uśmiechając się sarkastycznie. Chyba sama nie była świadoma tego, co robi. Podążając za moim wzrokiem szybko zabiera swoją rękę i opiera ją na klamce. Mam wrażenie, że za każdym razem liczy na to samo. Z każdą sytuacją, kiedy ich wystawiam lub zachowuję się tak, że oboje mają tego dość, wygłasza mi przemowę, po której sądzi, że ulęgnę cudownej przemianie. Że nagle, jak przez działanie jakiegoś cudownego zaklęcia, stanę się miłym, wesołym i wdzięcznym przyjacielem, na którym można polegać i na którego można liczyć. Nie chcę jej zawieść, jeszcze nie teraz. Nie powiem jej wprost, że jej słowa naprawdę nie robią na mnie wrażenia. I że to nic nie zmieni. Jestem jaki jestem. Jeśli jej się coś nie podoba, ma wolną drogę, bo ja nikogo siłą nie trzyma. Z nią czy bez niej, dalej będę tą samą osobą z takimi samymi ideami. Nie jestem typem osoby, która przywiązuje się do ludzi. Ani takim, który lubi wywoływać niepotrzebne kłótnie. Dlatego kiedy jestem już pewien, że skończyła, odchylam się lekko, aby widzieć ją całą. Spoglądam na Hugo, który jak na razie siedzi cicho i obserwuje nas uważnie.
- Dobrze, przepraszam - mówię chłodno, a na ich twarzach maluje się zdziwienie. Pierwszy raz w życiu usłyszeli ode mnie te słowa. Czy są one szczere? Nie. Nie uważam, abym miał ich za co przepraszać. To że nie przyszedłem, może być kwestią zamierzonego czynu albo wręcz przypadkiem, jednak po tych paru latach powinni przyzwyczaić się do faktu, że moje zachowanie często bywa lekko... nieprzewidywalne. Umawiając się ze mną na spotkanie istnieje ryzyko, że nie przyjdę. Ale czemu miałbym ich przepraszać? Tak czy owak nie zamierzam z nimi dłużej dyskutować - A teraz może łaskawie dacie mi wejść do zamku? - rzucam i przechodzę pomiędzy nimi, otwierając przed sobą drzwi i znikając we wnętrzu. Nie obchodzi mnie już, czy pójdą za mną, czy też postanowią zostać.
- No witamy. Serdeczne pozdrowienia znad jeziora. Wybacz, ale nie wysłaliśmy ci pocztówki - mówi, a ja patrzę na niego przelotnie, od razu zwracając swój wzrok ku Victorii, która stara się opanować oddech. Dziewczyna zaciska pięści ze zdenerwowania. W końcu zakłada ręce na piersi i przenosi wzrok na własne buty.
- Nie martw się - nie zajmę ci dużo czasu - mówi, a ja unoszę brwi w udawanym zdziwieniu - Chcę tylko powiedzieć, że to miło z twojej strony, że my odmrażamy sobie kończyny, czekając na ciebie nad jeziorem, a ty przez ten czas łazisz nie wiadomo gdzie i nawet nie raczysz powiedzieć, że nie przyjdziesz - kontynuuje, tym razem starając się spojrzeć mi w oczy, co sprawia jej niemałą trudność przez dość znaczącą różnicę wzrostu. Nie odzywam się dalej, bo wiem, że jeszcze nie skończyła - Naprawdę czasem warto pomyśleć nie tylko o sobie. Następnym razem uprzedź nas, że nie zamierzasz się zjawić. Nawet nie będę pytać, dlaczego tego nie zrobiłeś. Pewnie i tak byś nie powiedział, choć to się nam należy - kończy i patrzy na mnie. Czuję, jak jej palec wbija mi się prosto w klatkę piersiową i rzucam na jej dłoń powolne spojrzenie, uśmiechając się sarkastycznie. Chyba sama nie była świadoma tego, co robi. Podążając za moim wzrokiem szybko zabiera swoją rękę i opiera ją na klamce. Mam wrażenie, że za każdym razem liczy na to samo. Z każdą sytuacją, kiedy ich wystawiam lub zachowuję się tak, że oboje mają tego dość, wygłasza mi przemowę, po której sądzi, że ulęgnę cudownej przemianie. Że nagle, jak przez działanie jakiegoś cudownego zaklęcia, stanę się miłym, wesołym i wdzięcznym przyjacielem, na którym można polegać i na którego można liczyć. Nie chcę jej zawieść, jeszcze nie teraz. Nie powiem jej wprost, że jej słowa naprawdę nie robią na mnie wrażenia. I że to nic nie zmieni. Jestem jaki jestem. Jeśli jej się coś nie podoba, ma wolną drogę, bo ja nikogo siłą nie trzyma. Z nią czy bez niej, dalej będę tą samą osobą z takimi samymi ideami. Nie jestem typem osoby, która przywiązuje się do ludzi. Ani takim, który lubi wywoływać niepotrzebne kłótnie. Dlatego kiedy jestem już pewien, że skończyła, odchylam się lekko, aby widzieć ją całą. Spoglądam na Hugo, który jak na razie siedzi cicho i obserwuje nas uważnie.
- Dobrze, przepraszam - mówię chłodno, a na ich twarzach maluje się zdziwienie. Pierwszy raz w życiu usłyszeli ode mnie te słowa. Czy są one szczere? Nie. Nie uważam, abym miał ich za co przepraszać. To że nie przyszedłem, może być kwestią zamierzonego czynu albo wręcz przypadkiem, jednak po tych paru latach powinni przyzwyczaić się do faktu, że moje zachowanie często bywa lekko... nieprzewidywalne. Umawiając się ze mną na spotkanie istnieje ryzyko, że nie przyjdę. Ale czemu miałbym ich przepraszać? Tak czy owak nie zamierzam z nimi dłużej dyskutować - A teraz może łaskawie dacie mi wejść do zamku? - rzucam i przechodzę pomiędzy nimi, otwierając przed sobą drzwi i znikając we wnętrzu. Nie obchodzi mnie już, czy pójdą za mną, czy też postanowią zostać.
- Hugo Ganthier
Re: Błonia
Wto Sty 07, 2014 6:46 pm
Słuchał w milczeniu monologu Victorii, zerkając to na jedno, to na drugie. Trochę zdziwiło go, że dziewczyna trzyma nerwy na wodzy. Kiedy mówiła, że "nauczy go raz na zawsze, że nie wystawia się przyjaciół", wyobraził sobie Rory nacierającą śniegiem Darrena. Albo Rory nacierającą śnieg Darrenem. W każdym razie nie sądził, że atmosfera będzie tak gęsta, i że skutecznie powoła go do milczenia. Miał maleńką iskierkę nadziei, ledwie zauważalną, ale miał, że Granville weźmie sobie chociaż trochę jej słowa do siebie. Głównie ze względu na Victorię. To zawsze było skomplikowane i Hugo zaczynał uważać, że dotarcie do niego przestaje mieć sens. Ona jednak do tej pory się nie poddała. I właśnie dlatego wezbrał w nim gniew, gdy zobaczył, jak ich przyjaciel jest obojętny na te słowa.
Przyjaciel. Czy to słowo w ogóle cokolwiek dla niego znaczy? Czy kiedykolwiek znaczyło?
Już chciał to powiedzieć na głos, przerwać te kilka dłużących się sekund ciszy, zapadłych po słowach Rory, ale zanim to zrobił, odezwał się Darren.
- Dobrze, przepraszam. - Wredny, chamski... co? Huh? Jego złość ustąpiła miejsca dezorientacji, bo to akurat słowo plasowało się na ostatnim miejscu na (nie)Wielkiej Liście Darrenowskich Wypowiedzi. - A teraz może łaskawie dacie mi wejść do zamku? - i rzekłszy to, przepchnął się między nas i zniknął za drzwiami.
- Jasne. - palnął Hugo odzyskawszy mowę w gębie. - Panie przodem.
Przyjaciel. Czy to słowo w ogóle cokolwiek dla niego znaczy? Czy kiedykolwiek znaczyło?
Już chciał to powiedzieć na głos, przerwać te kilka dłużących się sekund ciszy, zapadłych po słowach Rory, ale zanim to zrobił, odezwał się Darren.
- Dobrze, przepraszam. - Wredny, chamski... co? Huh? Jego złość ustąpiła miejsca dezorientacji, bo to akurat słowo plasowało się na ostatnim miejscu na (nie)Wielkiej Liście Darrenowskich Wypowiedzi. - A teraz może łaskawie dacie mi wejść do zamku? - i rzekłszy to, przepchnął się między nas i zniknął za drzwiami.
- Jasne. - palnął Hugo odzyskawszy mowę w gębie. - Panie przodem.
- Victoria Atterbury
Re: Błonia
Wto Sty 07, 2014 9:26 pm
Już kiedy niespodziewanie cofnął się, czuła, że szykuje się na coś dużego.
- Dobrze, przepraszam. - Te dwa słowa wystarczyły, by zachwiać jej mały, wewnętrzny świat, by porządnie i ostatecznie wytrącił ją z równowagi. Zamrugała kilkukrotnie, nie dowierzając własnym uszom.
Darren Granville właśnie ją przeprosił - pomyślała, a wówczas ta myśl zaczęła odbijać się echem w jej głowie jeszcze przez najbliższą minutę. Nie mogła, a wręcz bała się cokolwiek powiedzieć. Istniało ryzyko, że jeśli teraz otworzy buzię, nie wydusi z siebie nic konstruktywnego, ale będzie głupio stała z rozdziawionymi ustami przez resztę czasu i tamten będzie się z niej śmiał.
Już i tak ledwo usłyszała, że cokolwiek mówi, a potem pozwoliła mu tak po prostu przepchnąć się obok siebie, nawet nie próbując go zatrzymać.
Ktoś mógłby zapytać, dlaczego tak bardzo się tym przejęła, mimo że zauważyła ton, jakim to wypowiedział? Dlatego, że do tej pory myślała, że wypowiedzenia słowa "przepraszam" bez cienia sarkazmu w jego wykonaniu było niemożliwe. A teraz, pomijając fakt, iż zaintonował je tak samo jak słowo rzucone mimochodem to i tak patrzył prosto na nich i to właśnie sprawiło, że poczuła się tak dziwnie. Dziwnie nie znaczy zadowolona, dumna z siebie, chociaż tak właśnie powinno być, prawda? Przecież na to czekała od zawsze - jakikolwiek progres w procesie jego uczłowieczenia, pokazania mu, że czuć nie oznacza być słabym. Można powiedzieć, że to jest właśnie to - ten jeden krok w przód, jednak Victoria zamiast skakać z radości lub przynajmniej uśmiechnąć się triumfująco, nie potrafi zebrać myśli.
- Jasne. - Usłyszała drugi głos i wtedy dopiero przypomniała sobie, że nadal był z nią Hugo. Podniosła na niego wzrok, a wtedy on odezwał się po raz drugi. - Panie przodem.
To nie jest normalne - pomyślała. Nigdy nic na niego działało, a teraz tak zwyczajnie ustąpił.
Co mu się stało?
Czuła, że to nieprawdopodobne, żeby nagle nastąpiło coś takiego, bo raz nie podniosła głosu. Doszła więc do wniosku, że albo przyczyna leżała gdzie indziej albo po prostu go nie zna.
- W porządku - odparła sucho i minęła próg, przytrzymując drzwi przyjacielowi.
Jeśli nie chodzi jednak o mnie to dlaczego mimo wszystko nie czuję się z tym dobrze?
/ Pewnie kręte schody na V piętrze + Hugo /
- Dobrze, przepraszam. - Te dwa słowa wystarczyły, by zachwiać jej mały, wewnętrzny świat, by porządnie i ostatecznie wytrącił ją z równowagi. Zamrugała kilkukrotnie, nie dowierzając własnym uszom.
Darren Granville właśnie ją przeprosił - pomyślała, a wówczas ta myśl zaczęła odbijać się echem w jej głowie jeszcze przez najbliższą minutę. Nie mogła, a wręcz bała się cokolwiek powiedzieć. Istniało ryzyko, że jeśli teraz otworzy buzię, nie wydusi z siebie nic konstruktywnego, ale będzie głupio stała z rozdziawionymi ustami przez resztę czasu i tamten będzie się z niej śmiał.
Już i tak ledwo usłyszała, że cokolwiek mówi, a potem pozwoliła mu tak po prostu przepchnąć się obok siebie, nawet nie próbując go zatrzymać.
Ktoś mógłby zapytać, dlaczego tak bardzo się tym przejęła, mimo że zauważyła ton, jakim to wypowiedział? Dlatego, że do tej pory myślała, że wypowiedzenia słowa "przepraszam" bez cienia sarkazmu w jego wykonaniu było niemożliwe. A teraz, pomijając fakt, iż zaintonował je tak samo jak słowo rzucone mimochodem to i tak patrzył prosto na nich i to właśnie sprawiło, że poczuła się tak dziwnie. Dziwnie nie znaczy zadowolona, dumna z siebie, chociaż tak właśnie powinno być, prawda? Przecież na to czekała od zawsze - jakikolwiek progres w procesie jego uczłowieczenia, pokazania mu, że czuć nie oznacza być słabym. Można powiedzieć, że to jest właśnie to - ten jeden krok w przód, jednak Victoria zamiast skakać z radości lub przynajmniej uśmiechnąć się triumfująco, nie potrafi zebrać myśli.
- Jasne. - Usłyszała drugi głos i wtedy dopiero przypomniała sobie, że nadal był z nią Hugo. Podniosła na niego wzrok, a wtedy on odezwał się po raz drugi. - Panie przodem.
To nie jest normalne - pomyślała. Nigdy nic na niego działało, a teraz tak zwyczajnie ustąpił.
Co mu się stało?
Czuła, że to nieprawdopodobne, żeby nagle nastąpiło coś takiego, bo raz nie podniosła głosu. Doszła więc do wniosku, że albo przyczyna leżała gdzie indziej albo po prostu go nie zna.
- W porządku - odparła sucho i minęła próg, przytrzymując drzwi przyjacielowi.
Jeśli nie chodzi jednak o mnie to dlaczego mimo wszystko nie czuję się z tym dobrze?
/ Pewnie kręte schody na V piętrze + Hugo /
- Amber Brickstone
Re: Błonia
Sro Sty 08, 2014 11:38 pm
Bitwa na śnieżki wykończyła ją totalnie, także zaróżowiona i rozbawiona wręcz do łez padła na kolana na miękki puch, a następnie na plecy. Jej blond włosy rozlały się na rażącej po oczach bieli. Oddychała szybko, co chwila wtrącając krótki napad śmiechu.
-Boli.. mnie brzuch... -wydusiła, oglądając się na Dorcas. Poszalały dziewczynki jak mało kto! Obie tak cudownie zmęczone i rozluźnione... czego chcieć więcej?
-Może skusisz się na małą przechadzkę, co? Obiecuję być grzeczna.. -zrobiła słodką minkę do koleżanki z piekła rodem. A co!
-Albo na wypad do kuchni po czekoladę, i tak pójdzie w cycki! -podniosła się, padając teraz na brzuch. Wcale, a wcale nie było jej zimno!
krótki, wiem.. ale wena nie ta :<
-Boli.. mnie brzuch... -wydusiła, oglądając się na Dorcas. Poszalały dziewczynki jak mało kto! Obie tak cudownie zmęczone i rozluźnione... czego chcieć więcej?
-Może skusisz się na małą przechadzkę, co? Obiecuję być grzeczna.. -zrobiła słodką minkę do koleżanki z piekła rodem. A co!
-Albo na wypad do kuchni po czekoladę, i tak pójdzie w cycki! -podniosła się, padając teraz na brzuch. Wcale, a wcale nie było jej zimno!
krótki, wiem.. ale wena nie ta :<
- Mike Jerkins
Re: Błonia
Nie Lut 02, 2014 8:34 pm
W pewien mroźny, słoneczny dzień wybrał się na przechadzkę po otaczających zamek , porośniętych bujną trawą błoniach, obecnie pokrytych białym sypkim śniegiem, który iskrzył się w promieniach słońca. Przechadzając się tak, natknął się nieopodal Wierzby Bijącej na Krukonkę ze swojej klasy, która zawsze mu się podobała, jednak nigdy nie miał odwagi powiedzieć jej tego wprost.
-Siema!-przywitał się z nią, podchodząc do niej.-Ładny dziś dzień, co nie?-zagadał uśmiechnąwszy się szeroko.
-Siema!-przywitał się z nią, podchodząc do niej.-Ładny dziś dzień, co nie?-zagadał uśmiechnąwszy się szeroko.
- Rose Madder
Re: Błonia
Pon Lut 03, 2014 6:19 am
Grudzień w tym roku ciągnął się w nieskończoność. Rose miała wrażenie, że wszystko umierało z każdym kolejnym dniem. Najpierw rośliny, a teraz jakby ludzie... Coraz rzadziej spotykało się ich na błoniach, o ile ktokolwiek został w Hogwarcie na święta, które już niebawem nadejdą. Rosie nie miała ochoty wracać do domu. Znalazła się w nowym otoczeniu, więc pustki, które niedługo nastaną, prawdopodobnie będą jej sprzyjać. A nóż zaprzyjaźni się tu z kimś, z kim wcześniej nie zamieniła ani słowa? Gdy ludzi wokół mniej, łatwiej przychodzą takie gesty.
Śnieg, mróz... Paskudna pogoda. Jeśli temperatura podskoczy o parę stopni, to zrobi się niezła ciapa, a Krukonka już na pewno nie wysunie nosa z zamku. Nie znosiła zimy, zdecydowanie.
Ale dziś, kiedy miała taki wyśmienity humor, nawet ta pogoda jej nie przeszkadzała. Była całkiem przyjemna; sypki śnieg, parę stopni na minusie. Można powiedzieć, że znośnie. Przechadzając się po błoniach, niedaleko Wierzby Bijącej, zaczepił ją pewien chłopak. Niestety, nie kojarzyła go. Wydawało jej się, że skądś kojarzy tę twarz... Skąd? Uśmiechnęła się do niego i kiwnęła głową.
- Wybacz mi to pytanie... Skąd Cię znam? - spytała, za cholerę nie mogła sobie przypomnieć.
Śnieg, mróz... Paskudna pogoda. Jeśli temperatura podskoczy o parę stopni, to zrobi się niezła ciapa, a Krukonka już na pewno nie wysunie nosa z zamku. Nie znosiła zimy, zdecydowanie.
Ale dziś, kiedy miała taki wyśmienity humor, nawet ta pogoda jej nie przeszkadzała. Była całkiem przyjemna; sypki śnieg, parę stopni na minusie. Można powiedzieć, że znośnie. Przechadzając się po błoniach, niedaleko Wierzby Bijącej, zaczepił ją pewien chłopak. Niestety, nie kojarzyła go. Wydawało jej się, że skądś kojarzy tę twarz... Skąd? Uśmiechnęła się do niego i kiwnęła głową.
- Wybacz mi to pytanie... Skąd Cię znam? - spytała, za cholerę nie mogła sobie przypomnieć.
- Mike Jerkins
Re: Błonia
Pon Lut 03, 2014 10:47 pm
-Jak to skąd? Przecież chodzimy razem na zajęcia.-powiedział z rozbawieniem-Jestem Mike, a Ty to Rosie, czyż nie?-zapytał chcąc sie upewnić, co do jej imienia.
Strona 1 z 18 • 1, 2, 3 ... 9 ... 18
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach