- Severus Snape
Re: Błonia
Nie Kwi 20, 2014 12:46 am
Ano, pewno, że nie wiedziała o jego uczuciach. Bo i skąd miała je znać? Sevcio doskonale wie, że Lily czuje coś do Pottera, więc skąd miałby wziąć tyle odwagi, by jej o tym opowiedzieć? Zresztą, mógłby jej dniami i nocami opowiadać o swoich uczuciach. Mógłby powiedzieć jej, na przykład, że uwielbia patrzeć w jej oczy. Że nie zna sposobu, by nie zatracić się w jej spojrzeniu. Mógłby dodać również, że chciałby wpatrywać się w nie do końca życia i jeden dzień dłużej.
Tylko... jak?
Ten pieprzony Potter namieszał Ci w głowie, kochana, i już sama nie wiesz co masz myśleć. Świat wydaje Ci się taki zimny i odległy, jakby Słońce zgasło a wraz z nim Ty. Chciałabyś znaleźć złoty środek, by zgłuszyć to uczucie, ale musisz wiedzieć, że będzie to cholernie trudne. Severus by Ci pomógł, ale...
Ale Ty nie wiesz.
Nawet nie wyobrażasz sobie, co panuje w jego głowie. I nawet nie próbuj - od tego mogłaby Ci pęknąć twoja własna. Nie przejmuj się nim, on już znalazł swój złoty środek na upchnięcie tych uczuć do kieszeni. Wystarczy jedna myśl o Potterze i wszystko pryska jak mydlana bańka. Niewiarygodne, jak bardzo słaby czuje się wobec tego Gryfona.
Bo jesteś na wyciągnięcie ręki, a zarazem niewyobrażalnie daleko...
- W sumie nie miałbym nic przeciwko temu. Musieliby zamknąć szkołę, więc mógłbym wrócić do domu... - i nie oglądać huncwotowych twarzy, dodał w myślach. Nie chciał mówić tego głośno, bo wiedział, że to jej przyjaciele i mogłaby się zdenerwować. Bał się tknąć tykającej bomby.
Gryfonka zaskoczyła go, gdy wysmarowała mu twarz zimnym puchem. Przez jego głowę prześlizgnęła mu myśl, że upodabnia się do kameleona, stąd czerwień na jego twarzy. Chciał zmieszać się z kolorem jej włosów. Uznał jednak, że nie warto dzielić się tą myślą.
- Jak przerwa świąteczna? Petunia bardzo dawała Ci popalić? - zapytał zdawkowo, byleby nie milczeć. Bał się ciszy.
Tylko... jak?
Ten pieprzony Potter namieszał Ci w głowie, kochana, i już sama nie wiesz co masz myśleć. Świat wydaje Ci się taki zimny i odległy, jakby Słońce zgasło a wraz z nim Ty. Chciałabyś znaleźć złoty środek, by zgłuszyć to uczucie, ale musisz wiedzieć, że będzie to cholernie trudne. Severus by Ci pomógł, ale...
Ale Ty nie wiesz.
Nawet nie wyobrażasz sobie, co panuje w jego głowie. I nawet nie próbuj - od tego mogłaby Ci pęknąć twoja własna. Nie przejmuj się nim, on już znalazł swój złoty środek na upchnięcie tych uczuć do kieszeni. Wystarczy jedna myśl o Potterze i wszystko pryska jak mydlana bańka. Niewiarygodne, jak bardzo słaby czuje się wobec tego Gryfona.
Bo jesteś na wyciągnięcie ręki, a zarazem niewyobrażalnie daleko...
- W sumie nie miałbym nic przeciwko temu. Musieliby zamknąć szkołę, więc mógłbym wrócić do domu... - i nie oglądać huncwotowych twarzy, dodał w myślach. Nie chciał mówić tego głośno, bo wiedział, że to jej przyjaciele i mogłaby się zdenerwować. Bał się tknąć tykającej bomby.
Gryfonka zaskoczyła go, gdy wysmarowała mu twarz zimnym puchem. Przez jego głowę prześlizgnęła mu myśl, że upodabnia się do kameleona, stąd czerwień na jego twarzy. Chciał zmieszać się z kolorem jej włosów. Uznał jednak, że nie warto dzielić się tą myślą.
- Jak przerwa świąteczna? Petunia bardzo dawała Ci popalić? - zapytał zdawkowo, byleby nie milczeć. Bał się ciszy.
- Lily Evans
Re: Błonia
Pon Kwi 21, 2014 12:21 am
Nie znała i raczej nie pozna ich tak prędko, to było wiadome. Severus nie był taką osobą, jak James żeby otwarcie mówić o swoich uczuciach i to całemu światu. Lily z pewnością by nie wiedziała, jak na nie zareagować. No bo przecież, przyjaźnili się i po prostu nie potrafiła sobie wyobrazić innej sytuacji. Ogólnie to wszystko było takie ciężkie, więc po co myśleć o tym w tej właśnie chwili? Niech choć raz pozwoli, żeby mózg się od tego odciął, żeby choć na chwilę się wyłączył.
Namieszał mi? Może i namieszał, sama już nie wiem, co mam myśleć. To się skomplikowało, wiesz? To nie funkcjonuje, jak powinno. Czy Ty...dałbyś naprawdę radę? Naprawdę sądzisz, że dasz radę z tym, z czym ja sama nie potrafię sobie poradzić? Ach, mój naiwny Severusie! Mój przyjacielu! Mój najdroższy powierniku!
James to James. On... on jest taki różny, jest niczym wichura, pojawia się i znika. Jest oddechem świeżości, mieszanką takich zapachów, że albo ma się go ochotę udusić, albo pozwolić zapanować nad swoim drżącym ciałem. Nienawidzę się czuć tak słabo, wiesz? Wcześniej wszystko było prostsze, wszystko było łatwiejsze, bo go jedynie nienawidziłam, bo BYŁO łatwo go nienawidzić, tak jak to robisz nadal Ty. Choćbym chciała nie umiem zapanować nad niektórymi słabościami i to sprawia mi nieraz taki niesamowity ból, jakby ktoś wbijał mi igły w ciało.
Zatrzymała się i odwróciła do niego gwałtownie, szybko mrugając oczami.
- Chcesz wrócić do swojego domu? Ty to jeszcze nazywasz DOMEM, Sev?! To nie jest normalne, przecież tam jest ON. I ON traktował Cię jak najgorszego śmiecia i ciągle bił Ciebie i Twoją matkę ii... - Lily zrobiła tu pauzę, a jej policzki zaczerwieniły się pod wpływem gniewu. Starała się jednak nad tym zapanować i dodała już spokojniejszym tonem. - To jest nasz dom, Sev. Pamiętasz? Pamiętasz, jak pierwszy raz pojawiliśmy się w Hogwarcie? Wiem, że bywało różnie, że Huncwoci Ci nie dawali żyć, ale patrz! Patrz, jak wszystko się zmienia, jak... nawet oni dali sobie spokój, czyż nie jest lepiej? Severusie! Czyż nie tęskniłbyś za TYM widokiem?
I rozłożyła ręce, jakby chciała objąć nimi to, co ich otaczało. Uśmiechnęła się do siebie i przymknęła powieki, wdychając ten rozkoszny mroźny i orzeźwiający zapach zimy. Evans i Snape. Dwa różne punkty wśród tej całej bieli. Czerwień i czerń.
Po chwili otworzyła szeroko oczy i uśmiechnęła się do niego tak szeroko, że zabolały ją policzki, lecz uśmiech ten zniknął, jak tylko wspomniał o Petunii. Odwróciła wzrok i przygryzła wargę, jak zawsze gdy temat niekoniecznie był dobry.
- Ja... nie byłam w domu. Zostałam w zamku i uczyłam się w dormitorium, a także starałam się wszystko sobie na spokojnie przemyśleć - powiedziała cicho, pocierając ręce i w końcu wracając do niego wzrokiem. - Petunia wraz z rodzicami i z rodziną swojego narzeczonego pojechali gdzieś na święta do jakich dalszych krewnych. Nie chciałam tam jechać, bo doskonale wiem, że mnie tam nie chce, że to byłoby sztucznym przedstawieniem i zarówno ona, jak i ja nie czułybyśmy się dobrze. A tak... było całkiem znośnie. A Tobie jak minęła przerwa? Nie widziałam Cię coś w zamku ostatnimi czasy.
Szybko zmieniła temat, a w jej zielonych oczach błysnęły małe iskierki.
Namieszał mi? Może i namieszał, sama już nie wiem, co mam myśleć. To się skomplikowało, wiesz? To nie funkcjonuje, jak powinno. Czy Ty...dałbyś naprawdę radę? Naprawdę sądzisz, że dasz radę z tym, z czym ja sama nie potrafię sobie poradzić? Ach, mój naiwny Severusie! Mój przyjacielu! Mój najdroższy powierniku!
James to James. On... on jest taki różny, jest niczym wichura, pojawia się i znika. Jest oddechem świeżości, mieszanką takich zapachów, że albo ma się go ochotę udusić, albo pozwolić zapanować nad swoim drżącym ciałem. Nienawidzę się czuć tak słabo, wiesz? Wcześniej wszystko było prostsze, wszystko było łatwiejsze, bo go jedynie nienawidziłam, bo BYŁO łatwo go nienawidzić, tak jak to robisz nadal Ty. Choćbym chciała nie umiem zapanować nad niektórymi słabościami i to sprawia mi nieraz taki niesamowity ból, jakby ktoś wbijał mi igły w ciało.
Zatrzymała się i odwróciła do niego gwałtownie, szybko mrugając oczami.
- Chcesz wrócić do swojego domu? Ty to jeszcze nazywasz DOMEM, Sev?! To nie jest normalne, przecież tam jest ON. I ON traktował Cię jak najgorszego śmiecia i ciągle bił Ciebie i Twoją matkę ii... - Lily zrobiła tu pauzę, a jej policzki zaczerwieniły się pod wpływem gniewu. Starała się jednak nad tym zapanować i dodała już spokojniejszym tonem. - To jest nasz dom, Sev. Pamiętasz? Pamiętasz, jak pierwszy raz pojawiliśmy się w Hogwarcie? Wiem, że bywało różnie, że Huncwoci Ci nie dawali żyć, ale patrz! Patrz, jak wszystko się zmienia, jak... nawet oni dali sobie spokój, czyż nie jest lepiej? Severusie! Czyż nie tęskniłbyś za TYM widokiem?
I rozłożyła ręce, jakby chciała objąć nimi to, co ich otaczało. Uśmiechnęła się do siebie i przymknęła powieki, wdychając ten rozkoszny mroźny i orzeźwiający zapach zimy. Evans i Snape. Dwa różne punkty wśród tej całej bieli. Czerwień i czerń.
Po chwili otworzyła szeroko oczy i uśmiechnęła się do niego tak szeroko, że zabolały ją policzki, lecz uśmiech ten zniknął, jak tylko wspomniał o Petunii. Odwróciła wzrok i przygryzła wargę, jak zawsze gdy temat niekoniecznie był dobry.
- Ja... nie byłam w domu. Zostałam w zamku i uczyłam się w dormitorium, a także starałam się wszystko sobie na spokojnie przemyśleć - powiedziała cicho, pocierając ręce i w końcu wracając do niego wzrokiem. - Petunia wraz z rodzicami i z rodziną swojego narzeczonego pojechali gdzieś na święta do jakich dalszych krewnych. Nie chciałam tam jechać, bo doskonale wiem, że mnie tam nie chce, że to byłoby sztucznym przedstawieniem i zarówno ona, jak i ja nie czułybyśmy się dobrze. A tak... było całkiem znośnie. A Tobie jak minęła przerwa? Nie widziałam Cię coś w zamku ostatnimi czasy.
Szybko zmieniła temat, a w jej zielonych oczach błysnęły małe iskierki.
- Severus Snape
Re: Błonia
Pon Kwi 21, 2014 1:24 pm
Wiem, to wydaje się nieprawdopodobne. Ale wiesz co? Severusowi łatwiej znosić ból fizyczny, niż psychiczny. Zna swojego oprawce i wie na co go stać. Wie czego dopuściłby się ten skurwiel, byleby zniszczyć Ślizgona. Wie również, że Ty nienawidzisz tego gnoja tak samo jak on. Ból fizyczny trwa tylko chwilę, jest jak ułamek sekundy. Matka popłacze, Seva trochę poboli, ale w końcu te parszywe uczucia odchodzą w niepamięć. Medykamenty uciszają ból, a ta szuja daje sobie spokój... na jakiś czas. Śmiało więc można twierdzić, że jego ojciec jest po prostu popierdolony. Ale jeśli trzeba łagodniej to nazwać - jest chory psychicznie i absolutnie nikt nie jest mu w stanie pomóc.
A Sev? On ma chyba podobnie. Próbuje sobie ulżyć, odreagowując na Lilce, sprawiając jej przykrość, a przy okazji niszcząc ich przyjaźń. I to właśnie z tego powodu łatwiej byłoby mu znieść ból zadany przez ojca, niż ból, który zadaje sobie on sam. Może to błahe, zabawne, albo cholera wie jakie, ale.. właśnie takie niewielkie gesty, jak brak uśmiechu, zimny ton czy po prostu dziwna atmosfera powoduje to dziwne uczucie wewnątrz Ślizgona, które można porównywać do bólu.
Gdyby tylko dało się tak łatwo wypowiedzieć swoje myśli... Może wtedy wszystko powróciłoby do normalności, jak sądzisz?
- Lily, spokojnie. Uodporniłem się na ból. - powiedział chłodno. - Nie boli mnie tak jak kiedyś. Jestem.. twardszy? - próbował sam sobie wyjaśnić swoją przemianę wewnętrzną. I chyba mu się udało.
Oczywiście wspomnienie o Petunii, kochanej siostrze Lily, było najgorszym pomysłem, na jaki wpadł. Od tego zimna jego mózg totalnie się zresetował i wyłączył. Przecież Petunia to taka sama wredna istota, jak jego ojciec, z tym że ona nie ma zwyczaju bić Lilki. Są siebie warci i oboje powodują nieprzyjemne myśli. Gdyby tylko można ich zamienić w żuczki i rozdeptać...
- Wybacz. - powiedział nerwowo. - Nie powinienem pytać o Petunię, zapominam się. A ja.. ja wróciłem do domu. Stęskniłem się za matką i nie chciałem, by była sama w tym czasie. Znasz mojego ojca. Wiesz, było tak jak zawsze. Ojciec się wściekał, więc matka mnie zabrała do jakiejś przyjaciółki z pracy. Spędziliśmy u niej parę dni... - westchnął głośno. Te święta nie należały do najweselszych.
Jak każde pozostałe.
A Sev? On ma chyba podobnie. Próbuje sobie ulżyć, odreagowując na Lilce, sprawiając jej przykrość, a przy okazji niszcząc ich przyjaźń. I to właśnie z tego powodu łatwiej byłoby mu znieść ból zadany przez ojca, niż ból, który zadaje sobie on sam. Może to błahe, zabawne, albo cholera wie jakie, ale.. właśnie takie niewielkie gesty, jak brak uśmiechu, zimny ton czy po prostu dziwna atmosfera powoduje to dziwne uczucie wewnątrz Ślizgona, które można porównywać do bólu.
Gdyby tylko dało się tak łatwo wypowiedzieć swoje myśli... Może wtedy wszystko powróciłoby do normalności, jak sądzisz?
- Lily, spokojnie. Uodporniłem się na ból. - powiedział chłodno. - Nie boli mnie tak jak kiedyś. Jestem.. twardszy? - próbował sam sobie wyjaśnić swoją przemianę wewnętrzną. I chyba mu się udało.
Oczywiście wspomnienie o Petunii, kochanej siostrze Lily, było najgorszym pomysłem, na jaki wpadł. Od tego zimna jego mózg totalnie się zresetował i wyłączył. Przecież Petunia to taka sama wredna istota, jak jego ojciec, z tym że ona nie ma zwyczaju bić Lilki. Są siebie warci i oboje powodują nieprzyjemne myśli. Gdyby tylko można ich zamienić w żuczki i rozdeptać...
- Wybacz. - powiedział nerwowo. - Nie powinienem pytać o Petunię, zapominam się. A ja.. ja wróciłem do domu. Stęskniłem się za matką i nie chciałem, by była sama w tym czasie. Znasz mojego ojca. Wiesz, było tak jak zawsze. Ojciec się wściekał, więc matka mnie zabrała do jakiejś przyjaciółki z pracy. Spędziliśmy u niej parę dni... - westchnął głośno. Te święta nie należały do najweselszych.
Jak każde pozostałe.
- Lily Evans
Re: Błonia
Pon Kwi 21, 2014 10:14 pm
Dlaczego jednak to znosisz? Dlaczego więc pozwalasz na takie traktowanie? Powinieneś odejść, opuścić miejsce które sprawia Ci tyle bólu. Przecież jesteś silny, Severusie! Jesteś na tyle silny by wraz z matką opuścić Go i nie pozwolić, by ktoś traktował Cię, jak śmiecia. Bo Ty nie zasługujesz na to, nikt na to nie zasługuje. Wiem, że Huncwoci bywali nie lepsi, że to, co ich bawiło, niekoniecznie bawiło Ciebie. Ale przeżyłeś to, jesteś silny, dasz radę. Wierzę w Ciebie. Gdyby tylko wiedziała... no właśnie. To co? Po raz kolejny zadaję sobie to pytanie, po raz kolejny katuję siebie myślami, których nie potrafię rozszyfrować. Uczucia były takie ciężkie do zrozumienia, wykonanie choćby najmniejszego kroku w stronę serca kosztowało ją wiele wysiłku. Chyba... była zbyt słaba. Ona Lily Evans znalazła swoją piętę achillesową!
Zdziwił ją jego chłodniejszy ton i to jaki wydawał się zdenerwowany przy niej. Nie wiedziała, jak się ma zachować, co powiedzieć, czyżby coś było jednak nie tak? Czyżby jednak nie miał ochoty żeby z nią rozmawiać? W takim razie... po co to wszystko? Po co te całe spotkanie?
- Tu nie chodzi o to, czy jesteś twardszy czy nie. Chodzi o Ciebie całego, Severusie. O to, że nic się nie zmieniło, że pozwalasz na to by taki stan rzeczy trwał. Doskonale wiesz, że gdybyś tylko chciał, mógłbyś odejść, zabrać matkę i opuścić tego gnoja - wypowiedziała te słowa z pewną goryczą, czując jak niemoc ogarnia całe jej ciało. I przy Ślizgonie była dość niska, tak że musiała lekko zadzierać głowę do góry by spojrzeć w jego ciemne oczy.
Gdy skończył mówić, westchnęła i pokręciła rudą głową. Bez słowa podeszła do niego jeszcze bliżej i przytuliła go do siebie. Przymknęła powieki, wdychając jego zapach, tak różny od zapachu Jamesa. Przy nim jednak się nie denerwowała, nie bała się go dotknąć, a jego ciepło było zupełnie różne od tego, które zaznała wcześniej. To było prostsze i pozwalało się jej wyciszyć.
Spójrz, jak pięknie wyglądają opadające płatki śniegu z nieba. Ta cisza wokół Nas jest niesamowita, nieprawdaż? Ale nic nie może trwać wiecznie i w końcu i My stąd znikniemy.
Tęskniłam za Tobą.
Zdziwił ją jego chłodniejszy ton i to jaki wydawał się zdenerwowany przy niej. Nie wiedziała, jak się ma zachować, co powiedzieć, czyżby coś było jednak nie tak? Czyżby jednak nie miał ochoty żeby z nią rozmawiać? W takim razie... po co to wszystko? Po co te całe spotkanie?
- Tu nie chodzi o to, czy jesteś twardszy czy nie. Chodzi o Ciebie całego, Severusie. O to, że nic się nie zmieniło, że pozwalasz na to by taki stan rzeczy trwał. Doskonale wiesz, że gdybyś tylko chciał, mógłbyś odejść, zabrać matkę i opuścić tego gnoja - wypowiedziała te słowa z pewną goryczą, czując jak niemoc ogarnia całe jej ciało. I przy Ślizgonie była dość niska, tak że musiała lekko zadzierać głowę do góry by spojrzeć w jego ciemne oczy.
Gdy skończył mówić, westchnęła i pokręciła rudą głową. Bez słowa podeszła do niego jeszcze bliżej i przytuliła go do siebie. Przymknęła powieki, wdychając jego zapach, tak różny od zapachu Jamesa. Przy nim jednak się nie denerwowała, nie bała się go dotknąć, a jego ciepło było zupełnie różne od tego, które zaznała wcześniej. To było prostsze i pozwalało się jej wyciszyć.
Spójrz, jak pięknie wyglądają opadające płatki śniegu z nieba. Ta cisza wokół Nas jest niesamowita, nieprawdaż? Ale nic nie może trwać wiecznie i w końcu i My stąd znikniemy.
Tęskniłam za Tobą.
- Severus Snape
Re: Błonia
Sob Kwi 26, 2014 12:16 am
Cholernie łatwo Ci mówić. Wiesz dlaczego? Na Ciebie czeka przytulny dom, ciepły kominek, ciasteczka w piekarniku i mleko w lodówce. Łatwo Ci mówić, bo po prostu coś na Ciebie czeka. A na Severusa? Ani przytulnego domu nie ma, ani porządnego ojca... Nawet do garnka czasem nie ma co włożyć. Gdyby chciał odejść... dokąd, powiedz mi. Gdzie miałby pójść? Nie stać go, ani jego matki na wynajęcie skromnej kawalerki. Tułać się po rodzinie też nie będzie, przecież z nikim nie utrzymuje bliższych kontaktów. I Ty każesz mu odejść? Naiwna jesteś Lily, naiwna.
Celem spotkania było... no właśnie, co? Sev już powoli sam się gubił i nie wiedział, co robi w środku zimy na błoniach wraz z Lilką. Powinien siedzieć gdzieś w osamotnieniu, najlepiej jakimś cichym kącie, coby mógł myśli do kupy zebrać...
Gdy jednak miał to wszystko pieprzyć i wrócić do zamku, poczuł jak Gryfonka przylega do jego ciała. Uderzyła w niego gorąca fala, która wywoływała fascynację i ciekawość. A jeszcze bardziej szok i niedowierzanie. Dlaczego go przytuliła? Ta dziwna atmosfera psuła cały ten efekt, sprawiała, że mięśnie Snape'a były sztywne i twarde. Zimno nie pozwalało mu się rozluźnić i zrelaksować, a on... objął ją jeszcze silniej, dociskając jej twarz do swej piersi. W jej ogniste włosy wplótł zimne i zdrętwiałe palce, po czym delikatnie je miział. Poczuł, że jedną nogą wstąpił do raju.
- Lily... - szeptał jej do ucha. - Chciałbym Cię tulić na dzień dobry i do widzenia. Chciałbym się z Tobą widywać, rozmawiać, śmiać się i żartować. Chciałbym.. - jego głos się załamał, nie mógł tego wypowiedzieć. - Och, Lily...
Nawet sobie nie wyobrażasz co bym chciał.
Celem spotkania było... no właśnie, co? Sev już powoli sam się gubił i nie wiedział, co robi w środku zimy na błoniach wraz z Lilką. Powinien siedzieć gdzieś w osamotnieniu, najlepiej jakimś cichym kącie, coby mógł myśli do kupy zebrać...
Gdy jednak miał to wszystko pieprzyć i wrócić do zamku, poczuł jak Gryfonka przylega do jego ciała. Uderzyła w niego gorąca fala, która wywoływała fascynację i ciekawość. A jeszcze bardziej szok i niedowierzanie. Dlaczego go przytuliła? Ta dziwna atmosfera psuła cały ten efekt, sprawiała, że mięśnie Snape'a były sztywne i twarde. Zimno nie pozwalało mu się rozluźnić i zrelaksować, a on... objął ją jeszcze silniej, dociskając jej twarz do swej piersi. W jej ogniste włosy wplótł zimne i zdrętwiałe palce, po czym delikatnie je miział. Poczuł, że jedną nogą wstąpił do raju.
- Lily... - szeptał jej do ucha. - Chciałbym Cię tulić na dzień dobry i do widzenia. Chciałbym się z Tobą widywać, rozmawiać, śmiać się i żartować. Chciałbym.. - jego głos się załamał, nie mógł tego wypowiedzieć. - Och, Lily...
Nawet sobie nie wyobrażasz co bym chciał.
- Lily Evans
Re: Błonia
Czw Maj 01, 2014 1:24 am
Sądzisz, że mimo wszystko to powoduje, że jest szczęśliwa? Może i łatwo jej mówić, bo miała ciepły dom i ciastka i mleko i nie brakowało jej nigdy miłości rodziców. Ale tylko spójrz. Spójrz na jej relację z Petunią, na to jak wszystko się zepsuło za cenę pojawienia się nowej drogi życia, którą nadal kroczy. Oczywiście nie żałuje tego, ale czasami zdarza jej się myśleć o tym, co by było gdyby jednak nie dostała tego listu.
Mógłbyś przyjść do mnie, Severusie. Przyjęłabym Cię. Moja rodzina również. Coś byśmy wymyślili. Wystarczyłoby tylko to, że chcesz zmiany, że nie chcesz się poddawać. Ja? Naiwna? Ach, jeśli naiwność to dla Ciebie szukanie choć małego światełka w tunelu, to możesz to tak nazywać.
Skoro nie wiedział, czego chce, to czemu zwyczajnie nie pozwoli by wszystko szło swoim tempem? Przecież nic mu to nie zaszkodzi, no chyba, że jak wcześniej wspominałam, męczy jego jej towarzystwo.
Uścisk, niby tak niewiele, ale... jednak. Czyż nie tak? Czyż nie tak, Severusie?
Dla niej to było prostsze, mniej skomplikowane, bo cóż Evans w tym temacie nie była jakoś domyśla. Łatwiej było jej nie dostrzegać tych wszystkich znaków, które dawał jej Snape. Czyż nie była z rudowłosej idealna egoistka, hm?
Zacisnęła mocniej powieki, jeszcze bardziej się wtulając te niepozorne ciepło, jakby to miało pomóc i jej i jemu.
Zadrżała delikatnie, pozwalając mu by mówił, by się tego nie bał.
- Ja... - szepnęła do jego ucha. - Severusie. Po prostu bądź. Widuj się ze mną. Rozmawiaj. Śmiej się i żartuj. Po prostu bądź.
Nawet nie wiedziała, co mówiła, że właśnie rozbudzała tylko jego nadzieje, których może nie spełnić, bo kierowała się swoimi egoistycznymi pobudkami. Istotnie, nie wiedziała czego chciał, co siedziało w jego głowie. Jedną dłoń schowała pod jego czarnymi półdługimi włosami, pozwalając by śnieg osadzał się na ich ciałach, stojących bez ruchu.
Mógłbyś przyjść do mnie, Severusie. Przyjęłabym Cię. Moja rodzina również. Coś byśmy wymyślili. Wystarczyłoby tylko to, że chcesz zmiany, że nie chcesz się poddawać. Ja? Naiwna? Ach, jeśli naiwność to dla Ciebie szukanie choć małego światełka w tunelu, to możesz to tak nazywać.
Skoro nie wiedział, czego chce, to czemu zwyczajnie nie pozwoli by wszystko szło swoim tempem? Przecież nic mu to nie zaszkodzi, no chyba, że jak wcześniej wspominałam, męczy jego jej towarzystwo.
Uścisk, niby tak niewiele, ale... jednak. Czyż nie tak? Czyż nie tak, Severusie?
Dla niej to było prostsze, mniej skomplikowane, bo cóż Evans w tym temacie nie była jakoś domyśla. Łatwiej było jej nie dostrzegać tych wszystkich znaków, które dawał jej Snape. Czyż nie była z rudowłosej idealna egoistka, hm?
Zacisnęła mocniej powieki, jeszcze bardziej się wtulając te niepozorne ciepło, jakby to miało pomóc i jej i jemu.
Zadrżała delikatnie, pozwalając mu by mówił, by się tego nie bał.
- Ja... - szepnęła do jego ucha. - Severusie. Po prostu bądź. Widuj się ze mną. Rozmawiaj. Śmiej się i żartuj. Po prostu bądź.
Nawet nie wiedziała, co mówiła, że właśnie rozbudzała tylko jego nadzieje, których może nie spełnić, bo kierowała się swoimi egoistycznymi pobudkami. Istotnie, nie wiedziała czego chciał, co siedziało w jego głowie. Jedną dłoń schowała pod jego czarnymi półdługimi włosami, pozwalając by śnieg osadzał się na ich ciałach, stojących bez ruchu.
- Severus Snape
Re: Błonia
Sob Maj 03, 2014 4:22 am
Rzeczywiście, wizja przeprowadzki wydaje się być prosta jak bułka z masłem. Wystarczyłoby, że Severus spakowałby siebie i swoją matkę, a potem przenieśliby się na nowy grunt, żyjąc długo i szczęśliwie. W tym wszystkim zapomina się o istotnym problemie – panu Tobiaszu Snape. Przecież ten pojebaniec nie dałby im tak łatwo uciec. Mogę dać uciąć sobie rękę, że najpierw rozpętałby awanturę, a następnie by ich skatował za takie wybryki. No bo jakim prawem oni sobie tak po prostu chcą od niego odejść? Nie mogą, nie dał im takiego prawa. A jeśli chcą ryzykować... proszę bardzo. Znajdzie ich gdziekolwiek by nie poszli, a on przecież nie daje za wygraną. To bardzo miłe, że Lily by ich przygarnęła i ugościła, ale... Ale tak się nie da. Nie tak blisko tego drania.
Spojrzał w jej piwne oczy i ujrzał swoje odbicie. Miał przemoczone i lekko tłustawe włosy, a mina malująca się na jego twarzy prędzej przypominała grymas, niźli szczęście. Wyglądał żałośnie i poczuł odrazę do samego siebie.
Dłuższą chwilę wpatrywał się w jej oczy, a potem otrzepał jej plecy z nagromadzonego śniegu.
- Ja też bym tego chciał. - rzekł nieśmiało, choć odważniej niż wcześniej. - Jestem pewien... Ja wiem, że uda nam się naprawić naszą przyjaźń. Nikt ani nic nam w tym nie przeszkodzi, prawda? - próbował samego siebie przekonać, lecz z marnym skutkiem. Wiedział, że to nie będzie takie proste, ale może warto spróbować? Może warto wciąż żyć nadzieją, która dodaje mu skrzydeł i wznosi go ponad pieprzoną rzeczywistość.
Puścił w końcu Lily ze swych objęć by nie męczyć jej dłużej. Uśmiechnął się ciepło i rozejrzał dookoła. Śnieg coraz mocniej prószył, a on sam czuł, że drętwieją mu stopy – w końcu jego buty nie należały do najlepszych.
- Wracajmy już. Robi się coraz zimniej... Jeszcze mi się pochorujesz. - westchnął, smucąc się, że spotkanie z jego ulubioną Gryfonką dobiega końca.
Spojrzał w jej piwne oczy i ujrzał swoje odbicie. Miał przemoczone i lekko tłustawe włosy, a mina malująca się na jego twarzy prędzej przypominała grymas, niźli szczęście. Wyglądał żałośnie i poczuł odrazę do samego siebie.
Dłuższą chwilę wpatrywał się w jej oczy, a potem otrzepał jej plecy z nagromadzonego śniegu.
- Ja też bym tego chciał. - rzekł nieśmiało, choć odważniej niż wcześniej. - Jestem pewien... Ja wiem, że uda nam się naprawić naszą przyjaźń. Nikt ani nic nam w tym nie przeszkodzi, prawda? - próbował samego siebie przekonać, lecz z marnym skutkiem. Wiedział, że to nie będzie takie proste, ale może warto spróbować? Może warto wciąż żyć nadzieją, która dodaje mu skrzydeł i wznosi go ponad pieprzoną rzeczywistość.
Puścił w końcu Lily ze swych objęć by nie męczyć jej dłużej. Uśmiechnął się ciepło i rozejrzał dookoła. Śnieg coraz mocniej prószył, a on sam czuł, że drętwieją mu stopy – w końcu jego buty nie należały do najlepszych.
- Wracajmy już. Robi się coraz zimniej... Jeszcze mi się pochorujesz. - westchnął, smucąc się, że spotkanie z jego ulubioną Gryfonką dobiega końca.
- Lily Evans
Re: Błonia
Sob Maj 03, 2014 5:22 am
Zawsze przecież można znaleźć jakieś wyjście! To niemożliwe, żeby to było takie trudne do zrealizowania, że nie ma jakiegoś haczyka, dzięki któremu można przedostać się do lepszego życia. Nie wyobrażam sobie tego, Severusie. Nie potrafię. Nie potrafię tego przyjąć do swej świadomości. Wiedziałam o wszystkim, zawsze mi mówiłeś, poza tym te ślady na twym ciele...
Zazwyczaj pod tą czarną warstwą ciuchów. Dlatego oni nie wiedzieli. Oni wszyscy dookoła nas, tylko my. Ja i Ty znaliśmy tę tajemnicę i rozumiałam nieraz dlaczego zachowywałeś się tak, jak w otoczeniu Rosiera i całej tej reszty. Ale to bolało, bo stawałeś się inny, stawałeś się groźny i podobny do JEGO zwolenników.
W jego ciemnych oczach dostrzegała rozmazaną siebie, nieśmiało się do niego uśmiechającą. Powinna być pewna i zdecydowana. A tak? Czuła się, jakby była na krawędzi dwóch światów. Ona i on byli z zupełnie innych środowisk, a taka przyjaźń bywała okrutna. Dlatego bała się. Bała się tego, co może nastąpić. Bała się Jego, jak Pottera.
Evans, już czas. Musisz dorosnąć, musisz przestać być tchórzem. Co ty wyczyniasz co? Mieszasz im w głowach, nawet o tym nie wiedząc.
Przełknęła głośno ślinę i odgarnęła kosmyk jego czarnych włosów, jak wtedy gdy byli jeszcze dziećmi, po czym z szeroko otwartymi zielonymi oczami spojrzała odważnie w jego. Po raz kolejny zresztą.
- Naprawimy ją, Sev. Obiecuję Ci to - powiedziała szczerze, lekko drżącym głosem. - Nikt, zobaczysz. Jeśli oboje tego chcemy to uda Nam się to. Trzeba tylko uwierzyć.
Uśmiechnęła się do niego drżąco po czym spojrzała w niebo. Było takie szare, pokryte w całości śnieżnymi chmurami. Zapowiadała się kolejna spora porcja śniegu. Po chwili jej spojrzenie sięgnęło Hogwartu i Severusa.
- Tak. Chodźmy.
Zazwyczaj pod tą czarną warstwą ciuchów. Dlatego oni nie wiedzieli. Oni wszyscy dookoła nas, tylko my. Ja i Ty znaliśmy tę tajemnicę i rozumiałam nieraz dlaczego zachowywałeś się tak, jak w otoczeniu Rosiera i całej tej reszty. Ale to bolało, bo stawałeś się inny, stawałeś się groźny i podobny do JEGO zwolenników.
W jego ciemnych oczach dostrzegała rozmazaną siebie, nieśmiało się do niego uśmiechającą. Powinna być pewna i zdecydowana. A tak? Czuła się, jakby była na krawędzi dwóch światów. Ona i on byli z zupełnie innych środowisk, a taka przyjaźń bywała okrutna. Dlatego bała się. Bała się tego, co może nastąpić. Bała się Jego, jak Pottera.
Evans, już czas. Musisz dorosnąć, musisz przestać być tchórzem. Co ty wyczyniasz co? Mieszasz im w głowach, nawet o tym nie wiedząc.
Przełknęła głośno ślinę i odgarnęła kosmyk jego czarnych włosów, jak wtedy gdy byli jeszcze dziećmi, po czym z szeroko otwartymi zielonymi oczami spojrzała odważnie w jego. Po raz kolejny zresztą.
- Naprawimy ją, Sev. Obiecuję Ci to - powiedziała szczerze, lekko drżącym głosem. - Nikt, zobaczysz. Jeśli oboje tego chcemy to uda Nam się to. Trzeba tylko uwierzyć.
Uśmiechnęła się do niego drżąco po czym spojrzała w niebo. Było takie szare, pokryte w całości śnieżnymi chmurami. Zapowiadała się kolejna spora porcja śniegu. Po chwili jej spojrzenie sięgnęło Hogwartu i Severusa.
- Tak. Chodźmy.
- Severus Snape
Re: Błonia
Sob Maj 03, 2014 5:48 am
Jej słowa sprawiały, że Sev wierzył równocześnie w samego siebie jak i w nich. Wierzył, że już niedługo spotkania z nią nie będą stąpaniem po kruchym ludzie - nie będzie musiał się bać. Wierzył również, że wszystko co dziś usłyszał nie było kłamstwem. Jak bardzo się mylił? To wiedziała tylko Lily Evans. Patrzyła na niego, a jej wzrok przeszywał całe jego ciało. Miał wrażenie, że dziewczyna ma rentgen w oczach i zaraz prześwietli jego głowę. Dowie się o myśli, która męczy jego umysł. Rozpozna jego uczucia i wszelkie lęki z nimi związane. Bał się... Cholernie się bał reakcji na tę wieść. Co by zrobiła? Wyśmiała go? A może w delikatny sposób dałaby mu zrozumienia, że nie jest i nigdy nie będzie kimś takim, jak James Potter?
Poklepał ją po ramieniu, po czym schował dłonie w kieszeń kurtki. Spotkanie zbyt szybko dobiegło końca, ale warunki pogodowe nie są najlepsze, zważając na to, że są na błoniach. Mógł zaproponować inne, cieplejsze miejsce, ale... W ciepłym pomieszczeniu dotkliwiej czułby chłód panny Evans, a tak.. Na dworze mieszał się on z chłodem panującym wokoło.
Leniwie skierowali się do szkoły, gdzie Severus odprowadził Lily pod dormitorium Gryffindoru, a ściślej mówiąc w jego okolice. Nie chciał zbliżać się nazbyt blisko, coby nie spotkać Huncwotów... Sam nabrał tempa i żwawo pomaszerował do swojego dormitorium, by zaszyć się w nim na resztę dnia.
z/t x2
Poklepał ją po ramieniu, po czym schował dłonie w kieszeń kurtki. Spotkanie zbyt szybko dobiegło końca, ale warunki pogodowe nie są najlepsze, zważając na to, że są na błoniach. Mógł zaproponować inne, cieplejsze miejsce, ale... W ciepłym pomieszczeniu dotkliwiej czułby chłód panny Evans, a tak.. Na dworze mieszał się on z chłodem panującym wokoło.
Leniwie skierowali się do szkoły, gdzie Severus odprowadził Lily pod dormitorium Gryffindoru, a ściślej mówiąc w jego okolice. Nie chciał zbliżać się nazbyt blisko, coby nie spotkać Huncwotów... Sam nabrał tempa i żwawo pomaszerował do swojego dormitorium, by zaszyć się w nim na resztę dnia.
z/t x2
- Rhiannon Solflore
Re: Błonia
Czw Wrz 11, 2014 6:33 pm
Rhiannon wesołym krokiem wskoczyła na błonia. No, może bardziej pasowałoby "poturlała się", bo fakt faktem, to się właśnie stało. Dziewczyna była pierdołą, do czego większość ludzi się chyba już przyzwyczaiła. Potrafiła się wywalić na prościutkiej drodze, bez żadnych dziur i innych przeszkód tego typu. A teraz się oczywiście poślizgnęła na lodzie, którego szczerze nienawidziła.
Zaklęła szpetnie, tak, że zakonnice ze Świętej Agnieszki nie byłyby zadowolone. Jej kot też nie był zadowolony, że prawie go zgniotła. To "kochane" stworzenie zawsze się za nią wałęsało, niczym pies. A Gryfonka nienawidziła psów. Ale Behemota kochała, mimo, że był okropnie wybrednym kociskiem.
Leniwie podniosła się z lodu. Podczas tej czynności, zaczęła jeszcze mocniej przeklinać. Mogła przysiąc, że sobie coś zrobiła! I z pewnością nie był to tylko potłuczony tyłek. Kot znowu na nią prychnął, po czym postanowił się zwinąć w kłębek i pospać. Co z nim było nie tak? Był luty, powoli topniejący śnieg, a ten postanowił sobie pospać na lodzie.
Zgarnęła to potworne stworzenie, starając się zejść z lodu bez kolejnego wypadku. I, oczywiście, nie udało się jej to. Znowu się wywaliła, po raz kolejny mocno obijając swoje cztery litery. Los pierdoły jest ciężki.
Zaklęła szpetnie, tak, że zakonnice ze Świętej Agnieszki nie byłyby zadowolone. Jej kot też nie był zadowolony, że prawie go zgniotła. To "kochane" stworzenie zawsze się za nią wałęsało, niczym pies. A Gryfonka nienawidziła psów. Ale Behemota kochała, mimo, że był okropnie wybrednym kociskiem.
Leniwie podniosła się z lodu. Podczas tej czynności, zaczęła jeszcze mocniej przeklinać. Mogła przysiąc, że sobie coś zrobiła! I z pewnością nie był to tylko potłuczony tyłek. Kot znowu na nią prychnął, po czym postanowił się zwinąć w kłębek i pospać. Co z nim było nie tak? Był luty, powoli topniejący śnieg, a ten postanowił sobie pospać na lodzie.
Zgarnęła to potworne stworzenie, starając się zejść z lodu bez kolejnego wypadku. I, oczywiście, nie udało się jej to. Znowu się wywaliła, po raz kolejny mocno obijając swoje cztery litery. Los pierdoły jest ciężki.
- Sahir Nailah
Re: Błonia
Czw Wrz 11, 2014 11:31 pm
- Pomóc ci? - Wyciągnięta dłoń, pomocne słowo do tej, która taki problem miała z przejściem kawałka drogi na tej zgubnej trasie.
Pochylał się nad nią.
Ubrany w czerń, owinięty szalem w barwach krukonów, z ich dumnym godłem na klatce piersiowej - tak, otaczał się hebanem, który obmywał go lepiej, aniżeli jakiekolwiek naturalne cienie wygrywane na glebie i jego plecach przez niedaleko rosnące drzewa, teraz będące zaledwie stertą badyli, a pod którymi znaleźć można było niejednego ucznia latem, który korzystał z ich błogosławieństwa. Taki piękny dzień, który powoli zamierzał chylić się ku końcowi, ale spokojnie, jeszcze parę godzin potrwa, o błękitnym niebie, na którym nie gościła nawet jedna chmurka - naprawdę uczennica domu Lwa wyglądała bardzo spektakularnie, czyniąc swe niezamierzone akrobacje, które na niej zostały wymuszone przez średnią koordynację na zdradliwej nawierzchni, na którą czarnowłosy nie odważył się wejść... ach, no tak... Jego blada skóra, wyważona sylwetka, łagodny łuk brwiowy, pod którym drzemała sama otchłań... dwie niezmierzone, doskonale krucze głębie, w których można było tonąć - zgodnie z zasadą niebezpiecznie było weń zerkać, za łatwo można było się zagubić... Niee... W niej gubiło się od razu, kiedy tylko ośmieliło się wejrzeć głębiej, niż tylko na jej obrzeżki, które jeszcze, od przymusu, odbijały ledwo widoczne poblaski i kontury tego, co przed nimi. Były spokojne, były takie, że choćby głowę dawano w zastaw, nie można było przeczytać ich tajemnic... Opadały na nie tego samego koloru włosy, których kosmyki rozchodziły się we wszystkich kierunkach świata, średnio podatne na jednostajne ułożenie... Tak zwany "twórczy nieład", kiedy to raz uczesało się rankiem, a potem fryz żył własnym życiem, szargany przez wiatr.
Widziałeś, jak szła, a szła bardzo niepewnie, widziałeś jej minę, ruchy jej ciała - byłeś osłabiony, spowolniony, mimo to, przegapić coś takiego? Nikt chyba nie był w stanie - nie zamierzałeś patrzeć, jak się męczy, wybuchać śmiechem, jak inni... Ci "inni", co zamilkli natychmiast, kiedy zobaczyli Ciebie. Niektórzy się skrzywili, większość walnęła nieprzyjemnymi komentarzami, które puściłeś mimo uszu - byłeś tym, który zawsze stał w cieniu, z nikim się nie zadawał, do nikogo nie odzywał, a jednak teraz, ot tak, podszedłeś do kogoś, kogo znałeś z lekcji, kto był jedynie na jakieś "cześć", zanim nie znikałeś, nie wiadomo gdzie, by pomóc. Czy to było aż takie dziwne..?
W twoim wykonaniu... na pewno.
Pochylał się nad nią.
Ubrany w czerń, owinięty szalem w barwach krukonów, z ich dumnym godłem na klatce piersiowej - tak, otaczał się hebanem, który obmywał go lepiej, aniżeli jakiekolwiek naturalne cienie wygrywane na glebie i jego plecach przez niedaleko rosnące drzewa, teraz będące zaledwie stertą badyli, a pod którymi znaleźć można było niejednego ucznia latem, który korzystał z ich błogosławieństwa. Taki piękny dzień, który powoli zamierzał chylić się ku końcowi, ale spokojnie, jeszcze parę godzin potrwa, o błękitnym niebie, na którym nie gościła nawet jedna chmurka - naprawdę uczennica domu Lwa wyglądała bardzo spektakularnie, czyniąc swe niezamierzone akrobacje, które na niej zostały wymuszone przez średnią koordynację na zdradliwej nawierzchni, na którą czarnowłosy nie odważył się wejść... ach, no tak... Jego blada skóra, wyważona sylwetka, łagodny łuk brwiowy, pod którym drzemała sama otchłań... dwie niezmierzone, doskonale krucze głębie, w których można było tonąć - zgodnie z zasadą niebezpiecznie było weń zerkać, za łatwo można było się zagubić... Niee... W niej gubiło się od razu, kiedy tylko ośmieliło się wejrzeć głębiej, niż tylko na jej obrzeżki, które jeszcze, od przymusu, odbijały ledwo widoczne poblaski i kontury tego, co przed nimi. Były spokojne, były takie, że choćby głowę dawano w zastaw, nie można było przeczytać ich tajemnic... Opadały na nie tego samego koloru włosy, których kosmyki rozchodziły się we wszystkich kierunkach świata, średnio podatne na jednostajne ułożenie... Tak zwany "twórczy nieład", kiedy to raz uczesało się rankiem, a potem fryz żył własnym życiem, szargany przez wiatr.
Widziałeś, jak szła, a szła bardzo niepewnie, widziałeś jej minę, ruchy jej ciała - byłeś osłabiony, spowolniony, mimo to, przegapić coś takiego? Nikt chyba nie był w stanie - nie zamierzałeś patrzeć, jak się męczy, wybuchać śmiechem, jak inni... Ci "inni", co zamilkli natychmiast, kiedy zobaczyli Ciebie. Niektórzy się skrzywili, większość walnęła nieprzyjemnymi komentarzami, które puściłeś mimo uszu - byłeś tym, który zawsze stał w cieniu, z nikim się nie zadawał, do nikogo nie odzywał, a jednak teraz, ot tak, podszedłeś do kogoś, kogo znałeś z lekcji, kto był jedynie na jakieś "cześć", zanim nie znikałeś, nie wiadomo gdzie, by pomóc. Czy to było aż takie dziwne..?
W twoim wykonaniu... na pewno.
- Rhiannon Solflore
Re: Błonia
Pią Wrz 12, 2014 12:11 pm
Dziewczyna słyszała śmiechy, które z pewnością były skierowane w jej stronę. Zignorowała je, chociaż wiedziała, że gdyby chciała, to by mogła krzyczeć takie rzeczy, że ludzie wokół natychmiast by zamilkli. Wybuchowy charakter, ot co.
Nagle śmiechy umilkły, a zaczęła słyszeć kilka niezbyt miłych komentarzy, które, jak zobaczyła dopiero po chwili, nie były skierowane w jej stronę. Spojrzała w stronę chłopaka, którego znała jedynie z widzenia. Nie mogła stwierdzić, jak się nazywa, jednak poznawała, że był uczniem Ravenclaw.
Złapała jego rękę i powoli wstała. Posłała najgorsze ze swych spojrzeń w stronę otaczających ich ludzi. A miała ich naprawdę dużo. Uśmiechnęła się do Krukona, po czym grzecznie mu podziękowała. Spojrzała mu prosto w oczy, przez co na chwilę zamarła. Ale tylko na chwilę. Nadal patrzyła mu w oczy, jakby rzucając nieme wyzwanie. Nie miała pojęcia, czym była to początkowa chwila zwątpienia. Te oczy... Cóż, pierwszy raz takie widziała. Ale nadal nie odwracała wzroku, uśmiechając się lekko.
-Mogę poznać twoje imię? - zadała pytanie. Owszem, może i byli w tym samym wieku, może i byli na tym samym roku, jednak ona nigdy nie interesowała się nazwiskami. Nie miała do nich pamięci, chyba że osoba posiadająca to nazwisko była niezwykła. A ten chłopak taki był, więc dziwne, że do tej pory nie wie, jak się nazywa. Ale w sumie, jakoś nie interesowała się ludźmi chodzącymi po Hogwarcie. Wolała samotne, nocne spacery. A jak wiadomo, wtedy mało osób chodzi po korytarzach. No, może nie licząc woźnego, ale on raczej nie jest skory do rozmów. Bardziej do wręczania szlabanów.
Nagle śmiechy umilkły, a zaczęła słyszeć kilka niezbyt miłych komentarzy, które, jak zobaczyła dopiero po chwili, nie były skierowane w jej stronę. Spojrzała w stronę chłopaka, którego znała jedynie z widzenia. Nie mogła stwierdzić, jak się nazywa, jednak poznawała, że był uczniem Ravenclaw.
Złapała jego rękę i powoli wstała. Posłała najgorsze ze swych spojrzeń w stronę otaczających ich ludzi. A miała ich naprawdę dużo. Uśmiechnęła się do Krukona, po czym grzecznie mu podziękowała. Spojrzała mu prosto w oczy, przez co na chwilę zamarła. Ale tylko na chwilę. Nadal patrzyła mu w oczy, jakby rzucając nieme wyzwanie. Nie miała pojęcia, czym była to początkowa chwila zwątpienia. Te oczy... Cóż, pierwszy raz takie widziała. Ale nadal nie odwracała wzroku, uśmiechając się lekko.
-Mogę poznać twoje imię? - zadała pytanie. Owszem, może i byli w tym samym wieku, może i byli na tym samym roku, jednak ona nigdy nie interesowała się nazwiskami. Nie miała do nich pamięci, chyba że osoba posiadająca to nazwisko była niezwykła. A ten chłopak taki był, więc dziwne, że do tej pory nie wie, jak się nazywa. Ale w sumie, jakoś nie interesowała się ludźmi chodzącymi po Hogwarcie. Wolała samotne, nocne spacery. A jak wiadomo, wtedy mało osób chodzi po korytarzach. No, może nie licząc woźnego, ale on raczej nie jest skory do rozmów. Bardziej do wręczania szlabanów.
- Sahir Nailah
Re: Błonia
Pią Wrz 12, 2014 5:10 pm
Zaplótł palce wokół jej dłoni, kiedy ją do niego wyciągnęła i delikatnie pociągnął ją ku górze, kiedy sama zaczynała się zbierać - jego dłonie były zimne niemal tak samo, jak ten śnieg, nie miał rękawiczek, więc dodając do jego naturalnej temperatury ciała ujemną temperaturę z zewnątrz, wszystko stawało się jasne, dlaczego były aż tak zimne... problem w tym, że niewiele osób zdawało sobie sprawę, jak chłodny zazwyczaj był. Puścił, cofając swoją rękę, kiedy już miał pewność, że niewiasta nie fiknie kolejnej wywrotki i nie obije się jeszcze bardziej; przelotnie przejechał (nienachalnie, brońcie bogowie!) po jej sylwetce, sprawdzając, czy się nie skaleczyła, ale wyglądało na to, że skończy się tylko na paru drobnych siniakach i chyba niczym poważniejszym. Bycie pierdołą musiało być naprawdę uciążliwe, i nie - nie była to jedna z myśli, które przeleciałaby przez jego jaźń w tym momencie.
- Sahir Nailah. - Przedstawiłeś się krótko głosem takim, jak zwykle ci towarzyszył - cichym, stonowanym, a zarazem zawierającym w sobie niezmącony spokój. - Chodzimy razem na transmutację, OPCM i ONMS... Rhiannon, prawda? - W przeciwieństwie do niej, Nailah miał paskudnie dobrą pamięć zarówno do nazwisk, jak i do twarzy, ale to wszystko dlatego, że całe jego życie obracało się wokół obserwacji - on nie uczestniczył, był cichym obserwatorem, który niekiedy zbyt wiele zauważał, podczas gdy sam zazwyczaj pozostawał niezauważony. Powinieneś był się uśmiechnąć, gdy już to powiedziałeś, ale twoja twarz nadal wydawała się tak samo pozbawiona emocji, a może to całe wrażenie odbierało się przez oczy, przez głębie spojrzenia, na którą Rhiannon odpowiadała wyzwaniem? Mówią, że oczy były zwierciadłami duszy - zawierałeś więc z nią kontakt wzrokowy - twoja dusza na podstawie tego obrazka? Nie mogło jej chyba być, nikt normalny nie posiadał takich oczu, takiego wejrzenia, które przenikało aż do trzewi, ale... nie siało spustoszenia. Było po prostu przenikliwe, doskonale chroniąc myśli tego, który przenikał.
- Sahir Nailah. - Przedstawiłeś się krótko głosem takim, jak zwykle ci towarzyszył - cichym, stonowanym, a zarazem zawierającym w sobie niezmącony spokój. - Chodzimy razem na transmutację, OPCM i ONMS... Rhiannon, prawda? - W przeciwieństwie do niej, Nailah miał paskudnie dobrą pamięć zarówno do nazwisk, jak i do twarzy, ale to wszystko dlatego, że całe jego życie obracało się wokół obserwacji - on nie uczestniczył, był cichym obserwatorem, który niekiedy zbyt wiele zauważał, podczas gdy sam zazwyczaj pozostawał niezauważony. Powinieneś był się uśmiechnąć, gdy już to powiedziałeś, ale twoja twarz nadal wydawała się tak samo pozbawiona emocji, a może to całe wrażenie odbierało się przez oczy, przez głębie spojrzenia, na którą Rhiannon odpowiadała wyzwaniem? Mówią, że oczy były zwierciadłami duszy - zawierałeś więc z nią kontakt wzrokowy - twoja dusza na podstawie tego obrazka? Nie mogło jej chyba być, nikt normalny nie posiadał takich oczu, takiego wejrzenia, które przenikało aż do trzewi, ale... nie siało spustoszenia. Było po prostu przenikliwe, doskonale chroniąc myśli tego, który przenikał.
- Liam Grey
Re: Błonia
Sro Paź 01, 2014 4:11 pm
Co on tu robi? Pewnie większość zada mu właśnie te pytanie. Jednak ludzie z natury są nieśmiali. On był wyjątkiem. Tylko, że nie miał pojęcia, czego chciał. Totalny głupek! No, ale był i nie zamierzał się wycofywać. Przedarł się przez mały tłumek uczniów i dotarł do jakiejś parki. Uh, jak uroczo to brzmiało, prawda? Przygryzł wargę i zdał sobie sprawę, że w tej cienkiej koszuli w kratę jest naprawdę zimno. Nie mógł poświęcić chwili na jakąś kurtkę czy chociażby na buty! Gdyby to zrobił nie byłby Liamem! Swoją własną Lamą. Czy aby na pewno powinien przeszkadzać?! Pieprzyć to! Podszedł bliżej. Odwrócił się do tłumu i tylko jedno słowo wyszeptał: „sio”. Już po chwili tłum rozrzedził się. Czy był nieuprzejmy, wredny? Jak zawsze! On to traktował jak zaletę. Był świadomy, że tak nie jest. Co go to obchodziło?! Czy miał z tym ktokolwiek problem? Przecież większość spędzała czas w samotności albo tylko obserwowała innych. To było żenadą. Jakby nikt własnego zdania nie miał! Po prostu szok! Zerknął na chłopaka i dziewczynę, którzy chwilę później puścili się za ręce. Och, czyżby nowy temat do plotek? Z pewnością.
- Cześć wam. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem. Naprawdę słodko wyglądacie. Patrzcie, aż śnieg topnieje- zaśmiał się. Przeginał, tak. Jednak gdyby tego nie powiedział to nie byłby sobą. Nie w tym rzecz. Nie zazdrościł. W głębi duszy chciał sobie kogoś znaleźć, ale z drugiej strony nie znalazł odpowiedniej osoby. No i chyba nie znajdzie. Po prostu w pewnych sprawach czuł się inny. Strasznie mu to przeszkadzało. Nie mógł być jak inni, bo był sobą! A on dalej tylko o sobie! Nie myślcie, że całe życie myśli o sobie. Po prostu czasami o pewnych przykrościach (powiedzmy) ma ochotę powspominać.
- mnie pewnie każdy zna, tak? Trudno nie znać.
- Cześć wam. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem. Naprawdę słodko wyglądacie. Patrzcie, aż śnieg topnieje- zaśmiał się. Przeginał, tak. Jednak gdyby tego nie powiedział to nie byłby sobą. Nie w tym rzecz. Nie zazdrościł. W głębi duszy chciał sobie kogoś znaleźć, ale z drugiej strony nie znalazł odpowiedniej osoby. No i chyba nie znajdzie. Po prostu w pewnych sprawach czuł się inny. Strasznie mu to przeszkadzało. Nie mógł być jak inni, bo był sobą! A on dalej tylko o sobie! Nie myślcie, że całe życie myśli o sobie. Po prostu czasami o pewnych przykrościach (powiedzmy) ma ochotę powspominać.
- mnie pewnie każdy zna, tak? Trudno nie znać.
- Kitty Runcorn
Re: Błonia
Czw Paź 02, 2014 11:31 am
Apsik...
Zima.
Apsik...
Czemu ze wszystkich pór roku to ta jedna zawsze musiała się ciągnąć w nieskończoność? Przychodziła kiedy chciała, rozsiadała się na jałowcach igłach jak królowa i tak siedziała, z lubieżnym uśmiechem przyglądając się jak biedni mieszkańcy Północnej Półkuli, jak jeden mąż odmrażają sobie zadki, nosy i uszy. Gdyby mogła, pewnie na tych miejscach by się nie skończyło i cała populacja stałaby się bez kończynowymi tułowiami, bawiącym się w grę, no to co mi teraz odpadnie.
Panna Runcorn w tej dziedzinie nie miała zamiaru robić za wyjątek. Spacerując po błoniach, w cienkim jak na tę porę roku bawełnianym płaszczu, dobrym może na listopad, ale nie nadającym się z żadnej strony na temperatury spadające dużo poniżej zera, grubym swetrze, który pamiętał lepsze czasy swojego życia, datujące się na pierwszą połowę dwudziestego wieku i długim zgniłozielonym szaliku, który jak ten lisi ogon ciągnął się za nią, zahaczając o każdy krzak i zaspę sięgającą powyżej pół metra. Jej celem na dzisiejszy dzień było odmrozić sobie uszy. Jakoś nigdy za nimi nie przepadała, starczały takie dwa kawałki chrząstek i skór, bez jakiegoś większego ładu i składu, w większości przypadkach dodatków brzydko wyglądając i nie nadając się ładnie narysować, za każdym razem przypominającym jakieś dwa dziwne kawałki cukini, zdeformowane i habababa wie co jeszcze.
Apsik...
Chyba jednak brak czapki nie był najlepszą opcją. Z każdym kolejnym krokiem spaceru Kicia wyczuwała, jak krok w krok podąża za nią przeziębienie. Raz po raz oglądała się więc do tyłu by pokazać mu język i później szybko uciec z tego miejsca, mając nadzieje, że w taki sposób uda się jej uniknąć jakże nieprzyjemnego gnicia w Skrzydle Szpitalnym.
Kiedy jej ślizgoński spacer miał się chylić ku końcowi, nagle stało się coś ciekawego. Z pomiędzy zasp skostniałego śniegu wyłoniły się Ślizgonce trzy postacie. Po szybkim rekonesansie wyszło, że do pełnego składu etnicznego brakuje im elementu zielonego. Ukradkowe spojrzenie na szalik i już między tym nieformalnym zgromadzeniem pojawiła się niska, ruda czupryna, mająca w swojej główce bardzo szalony plan, którego wprowadzenie w życie mogło jeszcze chwilę poczekać.
Nie do końca pewna, czy za chwilę nie dojdzie do wielkiego linczu spowodowanego jej zieloną, obślizgłą duszą, postanowiła poznać lepiej te trzy, za pewne bardzo interesujące osobowości. No bo przecież nie można stwierdzić, że ktoś jest nudny bez wcześniejszej choćby krótkiej konwersacji.
Apsik.
Chyba jestem chora.
Zima.
Apsik...
Czemu ze wszystkich pór roku to ta jedna zawsze musiała się ciągnąć w nieskończoność? Przychodziła kiedy chciała, rozsiadała się na jałowcach igłach jak królowa i tak siedziała, z lubieżnym uśmiechem przyglądając się jak biedni mieszkańcy Północnej Półkuli, jak jeden mąż odmrażają sobie zadki, nosy i uszy. Gdyby mogła, pewnie na tych miejscach by się nie skończyło i cała populacja stałaby się bez kończynowymi tułowiami, bawiącym się w grę, no to co mi teraz odpadnie.
Panna Runcorn w tej dziedzinie nie miała zamiaru robić za wyjątek. Spacerując po błoniach, w cienkim jak na tę porę roku bawełnianym płaszczu, dobrym może na listopad, ale nie nadającym się z żadnej strony na temperatury spadające dużo poniżej zera, grubym swetrze, który pamiętał lepsze czasy swojego życia, datujące się na pierwszą połowę dwudziestego wieku i długim zgniłozielonym szaliku, który jak ten lisi ogon ciągnął się za nią, zahaczając o każdy krzak i zaspę sięgającą powyżej pół metra. Jej celem na dzisiejszy dzień było odmrozić sobie uszy. Jakoś nigdy za nimi nie przepadała, starczały takie dwa kawałki chrząstek i skór, bez jakiegoś większego ładu i składu, w większości przypadkach dodatków brzydko wyglądając i nie nadając się ładnie narysować, za każdym razem przypominającym jakieś dwa dziwne kawałki cukini, zdeformowane i habababa wie co jeszcze.
Apsik...
Chyba jednak brak czapki nie był najlepszą opcją. Z każdym kolejnym krokiem spaceru Kicia wyczuwała, jak krok w krok podąża za nią przeziębienie. Raz po raz oglądała się więc do tyłu by pokazać mu język i później szybko uciec z tego miejsca, mając nadzieje, że w taki sposób uda się jej uniknąć jakże nieprzyjemnego gnicia w Skrzydle Szpitalnym.
Kiedy jej ślizgoński spacer miał się chylić ku końcowi, nagle stało się coś ciekawego. Z pomiędzy zasp skostniałego śniegu wyłoniły się Ślizgonce trzy postacie. Po szybkim rekonesansie wyszło, że do pełnego składu etnicznego brakuje im elementu zielonego. Ukradkowe spojrzenie na szalik i już między tym nieformalnym zgromadzeniem pojawiła się niska, ruda czupryna, mająca w swojej główce bardzo szalony plan, którego wprowadzenie w życie mogło jeszcze chwilę poczekać.
Nie do końca pewna, czy za chwilę nie dojdzie do wielkiego linczu spowodowanego jej zieloną, obślizgłą duszą, postanowiła poznać lepiej te trzy, za pewne bardzo interesujące osobowości. No bo przecież nie można stwierdzić, że ktoś jest nudny bez wcześniejszej choćby krótkiej konwersacji.
Apsik.
Chyba jestem chora.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach