Go down
Florence Frederica Floyd
Oczekujący
Florence Frederica Floyd

Schody na błonia - Page 7 Empty Re: Schody na błonia

Czw Gru 11, 2014 9:20 am
Giotto w domu Krukonów? Hmm...ciekawa wizja, ciekawa. Florence faktycznie dziwiło to, że Tiara Przydziału wysłała Gio do Slyherinu. Fakt, czasem mógł się wydawać nieuprzejmy, ale to wynikało z jego zamkniętej postawy i nieprzystępności. Nie wydawał się być okrutny i niemiły jak większość Ślizgonów. Jedyne, co według Flo łączyło chłopaka i innych członków jego domu, to ambicja. Gio wydawał się jej ambitny - nie wiedziała do jakiego celu zmierza, ale widziała, że jakiś chce osiągnąć na pewno. Może pragnie zostać Ministrem Magii? Nawet nie domyślała się, jaka jest prawda...
-Cóż, następnym razem możesz mnie nawet nakarmić, panie "to takie łatwe". - roześmiała się rudowłosa. Wyobraziła sobie, jak Giotto ją karmi i roześmiała się jeszcze bardziej. Urocza wizja, bardzo urocza. Niestety, na żaden obiad nie wybierali się razem w najbliższym czasie, tak więc jej wizja nie mogła być spełniona. No i cóż, Flo rączki miała, jeść potrafiła.
-Hmm...postaram się. W końcu zazwyczaj jestem grzeczna... - powiedziała, posyłając mu tajemniczy uśmiech. Ucieszyła się, że Giotto chce z nią siedzieć. Co prawda jej koleżanki pewnie się mocno zdziwią, gdy Florence nagle usiądzie ze Ślizgonem, ale co tam! Polubiła go, był cholernie inteligentny, przystojny i tak dobrze jej się z nim rozmawiało, więc czemu mieliby razem nie siedzieć?
-Oj tak. Wiosna to moja ulubiona pora roku. Nie jest ani za ciepło, ani za zimno, a wszystko wokół budzi się do życia i robi się tak ślicznie.
Doceniała urodę każdej z pór roku, ale to wiosna była najbliższa jej sercu. Uwielbiała ją i uważała za najlepszy okres z całego roku. No może poza wakacjami. I feriami. I Bożym Narodzeniem. I...
No cóż, Flo miała dużo "najlepszych okresów".
-Pewnie zazdroszczą mi tak przystojnego i ciekawego rozmówcy. - stwierdziła, wzruszając ramionami. Gapią się? Niech się gapią, ich sprawa, że są źle wychowani. Nawet nie odwróciła się w tamtą stronę tylko zabrała za dalsze szkicowanie.
-Niedługo wypad do Hogsmeade, wybierasz się?
Giotto Nero
Oczekujący
Giotto Nero

Schody na błonia - Page 7 Empty Re: Schody na błonia

Czw Gru 11, 2014 9:56 pm
Lekka poprawka, Giotto może i nieczęsto bywał niemiły, jednakże nie zależało to głównie od jego zamknięcia się w sobie, czasem po prostu nie miał ochoty się droczyć, czy też podtrzymywać zbędnej konwersacji, więc jechał po danej osobie jak Bartek po rondzie. Kluczową cechą w doborze domu była ambicja, jednakże wykazywał również inne, mniejsze cechy Ślizgona. Z drugiej strony, równie dobrze mógł trafić do Ravenclaw i nie miałby z tym żadnych problemów. Może gdyby był właśnie u niebieskich, poznałby Florence dużo wcześniej i kto wie, może ona by wywarła na niego jakiś wpływ?
- Ręce masz, więc nie potrzebna Ci moja asysta... - odebrał to jako półżart. Być może była to zła interpretacja, jednakże Giotto chyba na siłę chciał się tam doszukać jakiegoś podtekstu. A może on tego chciał? Nie, to raczej wątpliwe. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić tego, że... karmi ją. To nie byłoby normalne, ani tym bardziej pożądane prze niego w jakikolwiek sposób. Jest dzielna, sama da sobie z tym radę, o!
- Zazwyczaj? - uniósł lekko brwi, uśmiechając się przy tym kącikiem ust. Miał przeczucie, że ruda nie była wcale święta i miała swoje za uszami i chciał się dowiedzieć, co miała na myśli przez to "zazwyczaj". Najwidoczniej Floyd zaraziła go swoją ciekawością, bo takie zachowanie nie było w jego stylu. Ludzie, którzy nie byli powiązani z jego bratem raczej nie byli w obiekcie jego zainteresowań, a tu proszę, Ravenclaw skrywa taki diament, który zamiast szlifować, rysuje sobie błonie Hogwartu.
- Ja uwielbiam lato... bieganie wieczorem po plaży... to jest to. - rozmarzył się na samą myśl o wieczornym sprincie przy księżycu. Tylko on i ciągnący się w nieskończoność piasek, a potem druga taka droga powrotu. Nic nie robiło na kondycje tak dobrze, jak bieganie. A dodać do tego jeszcze po podłożu jakim jest piasek, dodatkowo poprawiało to krążenie oraz równowagę.
- Albo chcą Cię ode mnie ratować. - doskonale znał swoją wartość i już wiele razy słyszał, że jest ciekawym i przystojnym człowiekiem. Z jej ust jednak brzmiało to o wiele... lepiej i powodowało u niego jakieś małe ciarki na plecach, przyjemne ciarki. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i odwrócił głowę w stronę rysowanej przez nią błoni.
- To chyba pytanie retoryczne... - on nie pojechałby do Hogsmeade? Nie dość, że ma tam jeszcze więcej samotności i odosobnienia, to jeszcze w barze może się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy. Kilka osób z pewnością "spodziewa" się jego wizyty i małego przesłuchania, więc będzie zabawnie, na wszelki wypadek weźmie swoją różdżkę. O tym rudej oczywiście nie powie, zostanie raczej przy tym, że ma jeszcze więcej miejsca dla siebie i napije się w końcu ulubionego piwka. Taki przyziemny powód, a kryje za sobą tak poważną rzecz...
Florence Frederica Floyd
Oczekujący
Florence Frederica Floyd

Schody na błonia - Page 7 Empty Re: Schody na błonia

Pią Gru 12, 2014 10:05 pm
Wpływ Flo...na to nie było jeszcze za późno. Ale nim w ogóle Florence przyjdzie do głowy wywieranie wpływu na Giotto, najpierw musi się z nim bardziej zapoznać. Co samo w sobie będzie ciężkie, nie mówiąc już o wywieraniu jakiegoś wpływu na chłopaka. To mogłoby być jak porywanie się z motyką na słońce. Ba, mogło skończyć się tragicznie, gdyby on to ogarnął, a ogarnąłby na pewno.
-Owszem, ale to nie zmienia faktu, że śmieszy mnie ta wizja.
Zachichotała cicho, nadal lekko rozbawiona. Nie było w tym żadnych podtekstów poza tym, że było to uroczo śmieszne. Poważny, zamknięty w sobie Giotto, który karmi Flo w śliniaczku....aaaghr, stop, Florence, czas przestać, bo Twoje myśli idą w złą stronę.
-Możesz spróbować się przekonać, kiedy nie jestem...grzeczna.- powiedziała, posyłając mu wyzywający uśmiech. Podejmie wyzwanie czy się wycofa? Ona wolałaby tą pierwszą opcję, ale co wybierze on, oto jest pytanie...
-I ogniska na plaży! - dodała od siebie Florence z rozmarzeniem na twarzy. Uwielbiała to, że latem mogła odpuścić sobie większą ilość ubrań, pójść prawie naga na plażę, tańczyć i śpiewać przy ognisku, kąpać się w morzu przy świetle księżyca...
Prawie hipisowski tryb życia!
-Jestem dużą dziewczynką, jak będzie trzeba, to dam sobie radę i Krukoni dobrze o tym wiedzą. Nie trzeba mnie ratować. - stwierdziła gniewnie, odwracając twarz w kierunku grupki z Ravenclawu, a potem szybko odwróciła się z jękiem niechęci. - Trzecioroczniacy. A ja przyszłam tutaj specjalnie po to, żeby przed nimi uciec...
Jak oni tu dotarli? Flo zaczynała czuć się prześladowana. Naprawdę, nawet jej samotnia została odkryta przez te bachory?
-W takim razie może zaprosisz mnie na piwo kremowe? - zapytała z niewinnym uśmieszkiem, zastanawiając się, czy to już nie jest już za dużo pewności siebie. Ale co tam, raz się żyje! Najwyżej się nie zgodzi, po raz kolejny przemknęła jej po głowie taka myśl. Zadziwiająco często pojawiała się w jej głowie podczas tej rozmowy.
Giotto Nero
Oczekujący
Giotto Nero

Schody na błonia - Page 7 Empty Re: Schody na błonia

Sob Gru 13, 2014 11:32 am
Idealne podsumowanie całej tej myśli, ciężko byłoby w jakikolwiek sposób dotrzeć do Giotto i prawdę mówiąc, to czy byłby w Slytherinie, czy w Ravenclaw byłoby mało istotne. Z pewnością na śmierć brata zareagowałby tak samo, z tym, że u niebieskich miałby do kogo gębę otworzyć, jednakże wyżalanie się nie było w jego stylu. Z problemami trzeba się przespać, rozwiązać je samemu. Pomoc innych ludzi może być brzemienna w skutkach i niekoniecznie uzyska oczekiwany efekt. Im mniej ludzi wie, tym lepiej. A jeśli nikt nie wie, to już w ogóle bomba.
- Wybacz, nie jestem do tego odpowiednim człowiekiem... - pierwszy jej komentarz odnośnie wizji Gio karmiącego Flo, puścił gdzieś bokiem. Jego odpowiedź była skierowana na drugą wypowiedź rudej, która wręcz kusiła go, by sprawdził czy Floyd potrafi być niegrzeczna. Sprawdzać tego na pewno nie będzie, bo prawdę mówiąc, nie będzie miał kiedy. Mało tego, przez brak czasu też nie może zbytnio spędzać z nią każdej wolnej chwili. W końcu, Quidditch, szkoła, karate, prywatne śledztwo... weź tu znajdź czas na zabawianie rudej ślicznotki. Z drugiej strony, jak się chce, to się umie...
- Ogniska są mi obce akurat. - smutna prawda, jako dzieciak nie organizował takich ognisk, a teraz kiedy jest już nastolatkiem, nie ma humoru, a raczej celu w tym, by iść wieczorem na ognisko. To była jak każda inna impreza, z tym, że odbywała się w plenerze. A on od imprez trzyma się z daleka, gdyż to nie w jego stylu i nie jest mu to potrzebne do życia. Ostatni wypad do puchonów był wyjątkiem, chwilą słabości można rzec.
- Widzę, że masz dużo wielbicieli. Nie zazdroszczę... - sam kiedyś też miał wiele takich osób, które go śledziły, wysyłały listy miłosne, czasem nawet siliły się na spotkanie eye-to-eye. Po wielu latach jednak widząc brak efektu, dziewczyny zrezygnowały z niego, dając mu raz na zawsze spokój, którego chłopak wręcz pożądał. Wiadomo, jak każdy chłopak w tym wieku czasem myślał o zrobieniu jakiejś niegrzecznej rzeczy z dziewczyną, ale póki co się powstrzymywał od tego. Im mniej przyjemności, tym bardziej może się skupić na swoim celu.
- Nie za dużo? Karate, wspólne eliksiry... nie będziesz mieć mnie dość? - spytał wyraźnie zaskoczony jej odpowiedzią. Jakoś ciężko było mu sobie wyobrazić to, że widzą się tak często i spędzają ze sobą dużo czasu. Z drugiej strony, chciał tego, bo czuł, że Florence jest odpowiednią osobą do rozmowy, nie jest kłopotliwa, irytująca, ani natarczywa. Dawno już nie poznał takiej osoby, ale wyraźnie potrzebował potwierdzenia tego, by spotkać się z nią raz jeszcze, poza lekcjami i treningami.


Ostatnio zmieniony przez Giotto Nero dnia Nie Gru 14, 2014 6:54 pm, w całości zmieniany 1 raz
Florence Frederica Floyd
Oczekujący
Florence Frederica Floyd

Schody na błonia - Page 7 Empty Re: Schody na błonia

Sob Gru 13, 2014 5:46 pm
Słysząc jego słowa, zmarszczyła brwi. Zabrzmiało jak...użalanie się nad sobą? "Nie jestem odpowiedni". Albo nie interesowało go poznawanie bliżej Flo, albo nie uważał się godzien jej towarzystwa. Nie uważała, by coś z tego było prawdą, więc jaki był powód jego zachowania?
-Naprawdę? - powiedziała tylko, spoglądając na niego z uniesionymi w górę brwiami. W jej głosie słychać było rozczarowanie - spodziewała się po nim innej odpowiedzi i się zawiodła. Sądziła, że kto jak kto, ale on podejmie wyzwanie.
Ale cóż, nie zawsze się ma to, co się chce mieć.
-Za to ja dawno na żadnym nie byłam, bo Hogwart... Chociaż... - gdyby Giotto znałby Florence dłużej niż to popołudnie, wiedziałby, że czas uciekać. Gdy Krukonka mówiła"chociaż" i urywała zdanie, oznaczało to, że wpadła na jakiś genialny - jej zdaniem - pomysł. A one zazwyczaj kończyły się źle - coś zostało spalone, ktoś się upił i wylądował w rzece... A taka niepozorna ta nasza Flo, niska, słodka i niewinna.
Ale nie zawsze.
-Tak? - zdziwiła się, spoglądając znowu w stronę grupki Krukonów. - To tylko trzeci rok, oni po prostu się nudzą.
Ona i wielbiciele? Większość osób w Hogwarcie na pewno nie wiedziało o jej istnieniu. Znaczy, znała całkiem sporo ludzi, ale...Hogwart był przecież o wiele większy, prawda? Poza tym, zazwyczaj chodziła z głową w chmurach i nie zwracała uwagi na otaczający ją świat, także nawet nie wiedziała, jak ocenić swoje relacje z ludźmi... Czasem potrafiła minąć najlepszą przyjaciółkę bez słowa, bo była tak mocno pogrążona w swoich myślach, że nie zwracała na nic uwagi.
I jak ktoś taki mógł mieć wielbicieli?
-Trochę ciężko mi odpowiedzieć teraz na to pytanie, nie uważasz? - odpowiedziała, posyłając mu delikatny uśmiech. Skąd miała wiedzieć czy za tydzień będzie miała go dość, czy nie?
Giotto Nero
Oczekujący
Giotto Nero

Schody na błonia - Page 7 Empty Re: Schody na błonia

Nie Gru 14, 2014 8:10 pm
Powodem jego zachowania był dystans, który jest zobowiązany zachować. Nie może dopuścić nikogo do siebie, gdyż może to przeszkodzić w wykonaniu swojej wewnętrznej misji. Ciężko było stwierdzić, czy aż tak bardzo dziewczyna go interesuje, by zmienił chociaż odrobinę swoje podejście. Po pierwszym spotkaniu na pewno tego nie zrobi, ale jeśli wciągnie go rozmowa z nią tak jak teraz, przy okazji innych meetingów, to może coś w tej sprawie pójdzie do przodu.
- Wyzwania są dla dzieci. Dorośli powinni dążyć do realizacji celów... - zaiste, potraktował to jak wyzwanie, stąd też takie, a nie inne podejście. Dystans i ambicja, to przeważało w jego zachowaniu, więc to była adekwatna odpowiedź do jego osobowości. Było w tym sporo racji, chociaż z drugiej strony brakowało chłopakowi trochę luzu, przynajmniej w tej chwili. Ciężko było go sprowokować, była to cecha spokoju, ale momentami był wręcz gburowaty i marudny z tego powodu. Ciężko wytrzymać z takim człowiekiem, oj ciężko.
- Chociaż...? - czyżby wzbudziła w nim ciekawość? Na pewno, jednakże jak dużą, tego nikt nie mógł wiedzieć poza nim. On był stworzony do realizacji dobrych pomysłów, ale dobrych, mogą być szalone, mogą być wbrew zasadom, ale nie mogą być głupie. Giotto nie raz już ryzykował, można by rzec, że ryzyko to jego drugie imię, ale by go czymś zainteresować, pomysł musi być naprawdę dobry.
- Po tym co słyszałem o tobie z ust Ślizgonów, wątpię by szli za tobą tylko z powodu wiejącej chujni... - co by nie mówić, kilka rzeczy słyszał na jej temat i prawdę mówiąc, dopiero teraz sobie o tym przypomniał. Najlepsze w tym wszystkim było to, że większość chłopaków z domu Slytherina, chciałoby ją przelecieć, nawet jeśli miała w połowie brudną krew. To nie było często spotykane u "dzieci Salazara", stąd też coś musiało być na rzeczy... I już Giotto wiedział co, była cholernie sexy.
- Imponujesz mi. Wolisz poznać człowieka, niż go skreślać. To dojrzałe podejście... - powiedział to kolejny raz, ale warto było. Florence zyskała wiele na tym, co teraz powiedziała. Mimo tego, że chciał to obrócić wszystko w żart, to jednak nawet nieświadomie dziewczyna wzbudziła u niego większy szacunek i zaufanie. Jeśli dalej będzie iść tym tropem, to faktycznie, może kiedyś spróbuje zobaczyć jej... niegrzeczną stronę.
Florence Frederica Floyd
Oczekujący
Florence Frederica Floyd

Schody na błonia - Page 7 Empty Re: Schody na błonia

Nie Gru 14, 2014 11:44 pm
-Wyzwania często oznaczają dobrą zabawę. Ale nie wszyscy mają na nią czas. - zauważyła, wzruszając ramionami. On chyba nie miał za dużo czasu na zabawę poza Quidditchem, bo nigdy nie spotkała go na żadnej imprezie w Hogwarcie. Może nie lubił imprez? To w sumie też do niego pasowało... Oh, co za poważny człowiek. I jaki trudny do odkrycia! Taki zagadkowy...
-Chociaż...kiedyś Ci powiem o co mi chodziło. - powiedziała tajemniczo, zatrzymując na razie swoje myśli dla siebie. Nie znała go jeszcze zbyt dobrze, nie wiedziała, jak mógłby zareagować na jej propozycje i...nie chciała się o tym przekonywać akurat teraz.
-Ślizgoni o mnie mówią? - zdziwiła się Flo, odgarniając włosy za ucho i spoglądając na niego z zaciekawieniem. Naprawdę? O niej? A gdzie jej anonimowość? No to nieźle Giotto zniszczył jej światopogląd i zburzył przekonanie o tym, że nie jest zbyt rozpoznawalna wśród innych domów. Cóż, w sumie to ją ucieszyło - popularność się przydaje, a Flo nie wzgardzi zainteresowaniem ludzi, nawet ze Slytherinu. Ślizgon też człowiek, a rudowłosa - jak większość kobiet - lubi być podziwiana, o!
-Bardzo mnie cieszy, że to doceniasz. - uśmiechnęła się, po czym odłożyła szkicownik na bok i wstała. - Ale niestety koniec tych komplementów na dziś, czas uciekać. Do zobaczenia na eliksirach!
Złapała swoje rzeczy, pomachała mu dłonią i ruszyła w stronę dormitorium Ravenclawu. Odwróciła się na chwilę i zauważyła, że Giotto także się oddala z tego miejsca...a trzecioklasiści ruszyli za nią. Ugh. Coś czuła, że dzisiaj będzie miała na kim ćwiczyć zaklęcia.

Zt. Flo i Gio.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Schody na błonia - Page 7 Empty Re: Schody na błonia

Wto Sty 13, 2015 1:50 am
To był ciężki czas...
Czas, w którym życie przeleciało Ci przed oczami i sam nie wiedziałeś, jakim sposobem znowu stałeś w tym miejscu, widząc przed sobą ciężkie, toporne mury Hogwartu, tak samo bezimienne, tak samo odległe jak we wszystkich ostatnich latach - kiedy to były przyjemne, kiedy oferowało ciepło? Kiedy cały świat był na wyciągnięcie dłoni? Łapiesz głębszy wdech, przytrzymując poszarpany plecak za rączkę dwoma palcami na poziomie barku, zwisa ci na plecach, przygniatając nieco za dużą kurtkę, zniszczoną, wynoszoną, ale przynajmniej nadal spełniającą swą rolę, by przytrzymywać resztki ciepła, które tak chętnie chciały się wyrywać z twej chłodnej skóry, pod którą tak wolno i leniwie pełzała krew, niby już czysta, niby uwolniona od jarzma bycia podwładnym - spójrz, jaki paradoks... Ty, który chciałeś walczyć przeciwko wampirom, przeciwko całemu złu tego świata, z tą wielką misją ocalenia ziemi... I teraz co..? Co dalej? Miałeś swój cel, który osiągnąłeś, a teraz meta, którą przekroczyłeś, zniknęła - już nie ma nawet wstęgi, która by została na twym ciele, gdyś wpadł nań z rozpędem i zerwał ją jednym ruchem... Wszystko się rozpłynęło. Czas wolności jawił się przed tobą czasem zobojętnienia, czasem bezowocnym... Wszystkie dni, które spędziłeś w Mungu, gdy próbowali odratować marne jestestwo kogoś, kto powinien był umrzeć, przeminęły na pustce w głowie - tylko w tej pustce trwałeś, to nie była nawet ciemność, w której tak dawno się pławiłeś - tu nie było nadziei, tutaj była tylko cisza, która swymi pazurami delikatnie przejeżdżała po twojej świadomości, dając znak o swej nienaturalności i lekkości, którą osiągałeś. Przeczuwałeś, że teraz mogłeś postawić krok w każdym kierunku, brak ograniczeń rozwijał twe czarne skrzydła, które ci ucięli - czyżbyś nagle mógł sięgnąć po życie i nie chwycić w dłonie śmierci..? Lepiej rozbłysnąć raz i spłonąć, niż bez końca trwać w marazmie... Ty to tylko niespełnienie i pragnienie kazało Ci żyć... Czy teraz się coś zmieni? Kącik warg drgnął Ci ku górze, opuściłeś wzrok tak długo wbijany w wysokie wieże, które w końcu stały się twoim domem. Jak mogłeś tak długo unikać miejsca, którego stałeś się cieniem? Wiesz, co jest najśmieszniejsze? Prawie nikt cię tutaj nie zna, nikt Cię tutaj nie trzyma - jesteś naprawdę wolny, możesz sięgnąć po co chcesz, możesz wreszcie spróbować poznać samego siebie, owszem, nadal masz kajdany na sobie, nadal jesteś jedynie zakłamaniem, co przynosi nieszczęście, co unicestwiało wszystko, co kochałeś - taki twój los, takie fatum, które nie pozwalało ci zaznać ukojenia - ukojenia, które teraz odczuwałeś, gdy zamknąłeś oczy i wciągnąłeś powietrze pełnymi płucami, z całych sił. Masz szansę na zmianę? Czy naprawdę coś dla Ciebie Los po tym wszystkim przygotował, coś lepszego? Miałeś ochotę płakać, a jednak ani jedna łza nie zakręciła się nawet w twym oku - wciąż się uśmiechałeś, czując na twarzy dotyk słońca, które nie parzyło, które nie raziło, wreszcie nie było dla Ciebie wrogiem, tak, jakbyś znów odzyskał człowieczeństwo... chociaż zyskałeś coś zupełnie przeciwnego.
Rozchylasz wargi, spod których wynurzają się kły - po co masz je ukrywać? Czemu miałbyś się wstydzić tego, czym jesteś, skoro i tak plotki krążące wokoło mówiły o wszystkim? Opuszczasz plecak na suchy skrawek schodów i siadasz na jednym z kamieni, obracając głowę ku Zakazanemu Lasu. Zbliżają się powoli egzaminy, niby wraz z nimi pełzną ku tobie nowe perspektywy, tylko że nie czujesz nawet potrzeby zdawania ich - ten świat, który leżał teraz u twych stóp, był w swej ponurości inny... Chciałeś poddać się temu złudzeniu, które na razie sprawiało, że stąpasz po wyżynach, a Siostra Śmierć za twymi plecami przestała Cię dotykać i uśmiecha się razem z Tobą. Czas chyba sobie podarować to życie. Ruszyć do przodu i zostawić za plecami wszystko i wszystkich, nie chcesz przyjaciół, nie chcesz znajomych, chcesz tylko wolności, której szukałeś, szukaliście wszyscy, od samego początku... Już zrozumiałeś, na czym polega fenomen samobójstwa... i fenomen samobójstwa nieudanego. Jeśli dać odpowiednie porównanie, to tylko do feniksa, który odradza się z popiołów. Dosłownie. Wymęczony, przestarzały... i w jednym momencie staje się na nowo młody, dobry los zsyła drugą szansę... Jak to inaczej odebrać? Wiara, heh...
Wiara to gówno stworzona przez niemocnych, by odnaleźć sens w bezsensie.
Esmeralda Moore
Hufflepuff
Esmeralda Moore

Schody na błonia - Page 7 Empty Re: Schody na błonia

Wto Sty 13, 2015 2:08 am
Zastanawiasz się co los dla ciebie planuje, cóż tego niestety nikt nie wie. Te słowa zapisane są tylko w naszych liniach na dłoni, ale nie wszyscy potrafią je odczytać. Może i to nawet dobrze, bo gdybyśmy wiedzieli jak nasze życie się potoczy nie było by sensu aby dalej walczyć o dobre życie. Uważasz, że nikt nie jest w stanie ciebie zrozumieć, sądzisz, że tylko ty chcesz polecieć do nieba, ale niestety okazuje się, że to nie było wcale takie łatwe. Czułeś, że spadasz w dół pomimo tego, że rozpaczliwie trzepoczesz swoimi czarnymi skrzydłami. A może w murach tej szkoły znajduje się osoba która czuje się bardzo podobnie, tylko nie ma odwagi aby przyznać się do tego przed samą sobą.
Esmeralda przemierzała powoli błonia szkoły. Nie przypominała tej samej radosnej cyganki którą zapamiętałeś. Jej czarne włosy podrygiwały smutno na delikatnym wietrze, jej kroki były znacznie bardziej ociężałe niż do tej pory. Nawet jej chusty nie wydawały z siebie żadnego dźwięku, zupełnie tak jak by chciały podzielić z nią tą ciszę. Jej zielone oczy uniosły się przez chwilę w górę wpatrując się w chmury które przepływały spokojnie nad jej głową. Ostatnio coś się zmieniło, ten kolorowy ptak zaczął upadać, ktoś trafił w niego kamieniem. Utracił wszystkie swoje barwy, stał się teraz zwykłym szarym przedstawicielem innych ptaków... nawet trudno było rozszyfrować z jakiego gatunku ten ptak pochodził.
Romka popatrzyła przed siebie i już z daleka ujrzała tą znajomą czuprynę. Siedział tam... jak zwykle sam, a jej jak zwykle serce zapłakało cicho. Uśmiechnęła się tylko delikatnie i podeszła cicho do jego osoby i cicho zasiadła obok. Przez pewien czas nic nie mówiła, po prostu wpatrywała się gdzieś przed siebie. Cofnęła się wspomnieniami do tej chwili na wierzy zegarowej. Do tej pory pamiętała jak jej ręka uderzyła w jego skórę. Czy się po tym obudził, czy może zapadł w jeszcze głębszy sen? tego nie mogła wiedzieć, jedno wiedziała... nie chciała pozwolić mu upaść, nie była by w stanie teraz go po prostu opuścić. Dlatego też przybliżyła się do niego trochę i oparła swoją głowę o jego ramię. Jak zwykle w powietrzu uniósł się ten cudowny i mylący wszystkie zmysły zapach jaśminu.
-Co się z tobą działo?- W końcu rozległ się jej delikatny głosik.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Schody na błonia - Page 7 Empty Re: Schody na błonia

Wto Sty 13, 2015 2:25 am
Nie byłoby zabawy, czyż nie..? Co to za przyjemność grać, cóż za przyjemność z bycia wiatrem, który przemyka między pionami na szachownicy i ku utrapieniu wszystkich, nieuchwytny, trącał co jedną, co drugą przewrócił i nie patrzył nawet, czy na pewno stoczyła się z gładkiej nawierzchni, w której wyryto równe kwadraty, po których wszyscy mieli się poruszać, zaś Ty? Nie mogłeś się w tych ramach zamykać, nie mogłeś być też obserwatorem, nie byłbyś sobą - daremna nadzieja dla tych, którzy sądzą, że to nieme fatum, przewodnik Kostuchny, odejdzie i więcej jego nogi nie dotkną ludzkiego padołu - a jednak, oto jesteś, wciąż ten sam, wciąż niezmienny, może bardziej blady, może z podkrążonymi z wyczerpania oczami, boś nie zgodził się na dłuższy pobyt w Mungu, ni w Londynie - wolałeś wrócić i zobaczyć mury przypominające wielką klatkę, wielkie więzienie dla zwierząt, które to zwierzątka grzecznie się po nim poruszały, co niektóre buntownicze wyrywały gdzieś w przód, ale szybko zostawały poskramiane - proszę was, to było naturalnie, że niepełnoletni słuchali tych, którzy byli mądrzejsi od nich... Takich szaleńców, jak Ty, nie było wielu... Tylko jakimś sposobem byli to wszyscy, których przyciągałeś - byłeś jak magnes, jak hipnotyzujący tańczący na krańcu knotu płomień, od którego nie można oderwać spojrzenia... Ktoś kiedyś powiedział, że są osoby, o których się pamięta i osoby, o których się śni.
Kim jesteś Ty?
Nie poruszyłeś się ani o milimetr, nie odwróciłeś spojrzenia, które nie można było powiedzieć, że tonęło w lesie - to las tonął w tej bezgranicznej czerni, to w nich kończył się jeden świat i rozpoczynał drugi, niby czarna dziura, za którą nie da się wejść, by nie przepaść, by nie zniknąć - oczy, których próżno szukać u kogokolwiek innego, jakaś wada genetyczna..? Może wada duchowa..? Wada tej duszy, która nim się urodziła już zapisana była barwami krwi rozlewającej się wokół niego, a więc dusza idealna, by zostać przewodnikiem samej Jeźdźczyni Trupiobladego Konia, czyż nie? Nie zetknąłeś więc tego spojrzenia, wracając do sedna sprawy, ku dwóm szmaragdom w tobie utkwionym, które coraz bardziej się zbliżały, zawsze tak tajemniczych i wabiących również czymś ponadrzeczywistym, zupełnie nieziemskim - nie można ziemskich przywar oczekiwać w zwierciadłach duszy istoty przyzwyczajonej do osiągania niespełnionego błękitu obejmującego cały świat ramionami bez końca - a co to, cóż to? - brak blasku przykrywa płachtą swej większej możliwości dosięgnięcia jej te kruche ramiona drobnej istoty, barwnego ptaka, którego unikałeś, który potem dla Ciebie te barwy zrzucił, a którego teraz chciałeś podziwiać. Powiedziałeś kiedyś Daszy, że pragniesz znaleźć swój skrawek raju i na nowo dostrzegać swoje barwy. Chyba nastał w końcu ten czas. Czas przebudzenia po głębokim, choć krótkotrwałym śnie... Nawet jeśli to ukojenie miałoby trwać tylko parę chwil... niech trwają teraz. Zachowasz je w pamięci. Będziesz pamiętał wszystko co do cala... Dzięki temu nauczysz się znowu wiary tej słabej rasy ludzkiej, ponad którą stanąłeś i ponad którą wzleciałeś; ach, inni, co również chcą latać..? Są tacy - są i będą...
Przecież to właśnie dla nich walczyłeś kiedyś o lepsze jutro.
- Wędrowałem... - Nie potrafiłeś pozbyć się łagodnego uśmiechu z warg... Pozwalałeś jej i sobie na to milczenie, ponieważ zawsze było dla ciebie cenne - łączyło dwie istoty w twoim mniemaniu jak nic innego, będąc łodygą między kwiatem a jego korzeniem, przewodzącą informacje mimochodem i dającą więcej satysfakcji niż same złączone litery dać mogły, wyduszone z krtani. - To była... bardzo daleka podróż. - Dopiero teraz obróciłeś lekko wzrok na tą, która swymi dwoma agresywnymi gestami sprawiła, że wreszcie postanowiłeś zrobić krok, na który dotychczas nie miałeś odwagi... Która dała ci motywację, by odebrać sobie życie. Byle żadna istota już wokół Ciebie nie cierpiała przez to, jakie nieszczęścia sprowadzałeś. Czy teraz już od tej klątwy jesteś wolny? Wątpisz, ale teraz... teraz to wyglądało inaczej. Teraz masz moc. Masz możliwości. I zamierzasz korzystać z tych możliwości, póki masz ku temu okazję.
Jak wieloma jeszcze rzeczami ten delikatny, odziany w zbroję ptak jeszcze cię przerazi?
- Tęskniłaś? - Zapytał z kpiną w głosie. - Wyglądasz żałośnie. Czyżby nie miał kto grać ci muzyki do twego tańca?
Esmeralda Moore
Hufflepuff
Esmeralda Moore

Schody na błonia - Page 7 Empty Re: Schody na błonia

Wto Sty 13, 2015 2:42 am
Ty dostałeś dodatkowych sił, jej ktoś je odebrał. Cyganka gwałtownie obudziła się z tego swojego pięknego snu, ten dziecinny obraz świata rozpłynął się w chwili kiedy pierwsze promienie słońca oświetliły ziemię. W przeciągu jednego dnia to słońce które dawało jej tyle siły, w którym blasku się kąpała i błyszczała stało się jej wrogiem. Pierwszy raz zaczęła odczuwać strach przed kolejnym dniem, i nie chciała aby noc się skończyła. Chciała aby trwała wieczność, aby okryła ją swoją peleryną i pozwoliła trwać w tym swoim pięknym śnie. Tam gdzie wszystko jest wieczne, gdzie nic nie ma prawa się skończyć. Niestety, to było nie możliwe. Dziecinne sny się rozpłynęły, a cyganka dopiero teraz poznała cenę za snucie ich. Czuła jak za rogiem czekają wilki aby rozszarpać to jej marzenie, to takie niewinne i nigdy nie wypowiedziane na głos, nigdy nie sprecyzowane dokładnie, ale jednak najpiękniejsze z nich wszystkich.
Siedziała teraz u twego boku, ten ptak który się zmęczył postanowił odpocząć na twoim ramieniu. Co było w tobie takiego, że ufała na tyle aby zdobyć się na takie gest, tego najmądrzejsi mędrkowie wiedzieć nie będą i nie mają nawet prawa. Ty, jednak za miast pozwolić jej odpocząć machałeś rękami aby przegonić tego ptaka, czy jesteś pewien, że chcesz aby zniknął na zawsze i umarł gdzieś w świecie. Dlaczego odmawiasz jej odpoczynku na twoim ramieniu jeżeli tego tak bardzo w tej chwili potrzebuje. Potrzebuje jakiegoś znaku, że ponownie słońce łaskawie naświetli ją swoimi promieniami... niestety im bardziej chciała w to wierzyć, stawało się to coraz bardziej abstrakcyjne.
-Jeżeli masz być złośliwy to nie będę ciebie niepokoić swoją osobą- Mruknęła i odsunęła się od ciebie, jej głos nie brzmiał zupełnie jak tej Esmeraldy którą poznałeś w komnacie luster. Cała magia zniknęła, jej blask zniknął... pytanie kto go wchłonął? Dlatego też dziewczyna wstała ze swojego miejsca i zaczęła schodzić po schodkach na dół. Czy kiedy ten kwiat zwiędnie zaczniesz doceniać jego piękno... być może dopiero wtedy zapragniesz aby ponownie zaczął żyć, aby znowu kwitł i zachwycał wszystkich swoim urokiem... niestety wtedy będzie już za późno. W tej chwili ta mała biedna istotka była bezbronna... ktoś pozbawił ją kolców które zapewniały jej ochronę, ale mimo wszystko idzie przed siebie, bo jeżeli się zatrzyma umrze... jesteś okrutny Sahirze.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Schody na błonia - Page 7 Empty Re: Schody na błonia

Wto Sty 13, 2015 3:09 am
Takie jest to życie, które nie pyta, czy ktoś ma siłę na "jeszcze" i nie dotknie cię, wpatrując się w twoje usta, byś powiedziała: "dalej"... ono będzie pędzić, chociaż twe oczy z coraz większym niedowierzaniem przyglądać się, jak prędko ziemia, którą chyba znałaś doskonale, obraca się i że nabiera coraz mocniej tempa - coś, czego do tej pory nie odczuwałaś, a co atakuje cię z dnia na dzień. Tak jest z siłą. Tak jest z naszym istnieniem. Nagle Los uderza w twarz - nie wiem, kto dokładnie uderzył w Ciebie, czy może był to cały zbiór wiadomości, które zebrały się na jedną chwilę i które zaatakowały, kiedy wyczuły chwilę słabości - tak jest zazwyczaj, no nie? Zupełnie jak skrytobójcy... Tylko któż chciałby wysłać skrytobójcę na takiego ptaka, jakim byłaś Ty? W oczach Nailaha byłaś pawiem, który rozkładał swój ogon, prezentował dumnie w oczach wszystkich wokół, a jednocześnie nie był tak toporny, nie był tak niezgrabny - lot nie był dla niego problemem - tak, jesteś piękna, lecz czy poza tym cokolwiek w Tobie widział? Dostrzegał wiele, zadziwiająco wiele, tak jak i bez problemu dostrzegał jaki wpływ na niego miałaś i co zrobiłaś przy waszym ostatnim spotkaniu, mając nadzieję, że go obudzisz. Posłałaś go do snu. Nie będziesz tego wiedzieć, nigdy się nie dowiesz - jego ciało nie nosi śladów cięć, na jego szyi nie ma śladu po pętli, ani nie jest połamany, gdyby miał się zrzucić z najwyższej wierzy, gdy kusiło to nie raz, bo przestrzeń, ta kusząca zguba, przyciągała z mocą równą grawitacji, szepcąc do ucha rzeczy, których nikt nie powinien usłyszeć. Więc - Ty, zmęczony ptak, On - wypoczęty przewodnik swej Siostry i teraz - Wy... co do "was" dopisać? Duet nie do pary, duet pomylonych, straceńców życiowych wędrujących swoimi drogami - Wy, dwa koty - kot barwny i kot czarny, które skaczecie często po cudzych płotach i stroszycie się, gdy napotykacie na siebie wzajem - tak, jesteście dwoma wiatrami na jednej szachownicy, to nie może dobrze się zakończyć ni mieć jakiejkolwiek przyszłości bytu w wizji przyszłości. Jesteście siłami, które powinny się omijać dla... dla dobra Esmeraldy. Ponieważ nadal jesteś zniszczeniem samym w sobie.
Taki, co kochać nie rozumie, przegra, chociaż wszystko rozumie, czyż nie? Dlatego Ty kiedyś przegrasz. Bóg Cię pokarze za twą nieczułość.
Czy naprawdę jesteś nieczuły?
Chcesz pamiętać, podczas gdy pamiętasz tak niewiele... wszystkie emocje... one nie należały do Ciebie.
Podniosłeś się, sięgnąłeś po plecak, który przewiesiłeś przez ramię i bez większych przeszkód dogoniłeś cygankę, którą złapałeś za nadgarstek i którą pociągnąłeś w tył, by odwróciła się w twoim kierunku...
I uderzyłeś ją dłonią w twarz.
Tak, jak ona to zrobiła w pewnej wieży.
Lekko uśmiechnięty, wciąż tak samo łagodnie, lekko rozbawiony, ani trochę nie zrażony - uderzyłeś ją lekko, naprawdę lekko, być może będzie miała lekko zaczerwienioną skórę, ale z pewnością nie mogłeś wyrządzić jej większej krzywdy - nie w tym momencie.
Czy jest okrutny?
Oj tak...
Żebyż On jeszcze kochać mógł...
- Przychodzisz do mnie, do pogardy ludzkości, i czego oczekiwałaś? - Że się zmienił? Esmeraldo, Ty naiwna..? - Daj spokój. W końcu nie jestem taki zły. - Puściłeś ją i odsunąłeś się o pół kroku, wpatrując się w jej twarz, szukając kontaktu wzrokowego. - Będziesz zwiewać tylko dlatego, żeś gdzieś pogubiła zbroję i każdy mój sztylet za bardzo cię dosięga? Po co Ci zbroja... Pajęczyce takie jak Ty radzą sobie doskonale bez niej.
Esmeralda Moore
Hufflepuff
Esmeralda Moore

Schody na błonia - Page 7 Empty Re: Schody na błonia

Wto Sty 13, 2015 3:38 am
Dla ciebie wstawał nowy dzień, zaczynało się coś nowego, dla niej nadszedł czas aby się wycofać. Spełniła swoją funkcję. Więc pozwól wsunąć się jej w cień. Dlaczego nawet ty zaczynasz od niej wymagać uśmiechu, nie pozwalasz jej załkać cicho. Naprawdę byłeś takim egoistą jak każdy inny człowiek. Chciałeś zapamiętać ją jako tą uśmiechniętą dziewczynę która przynosi wszystkim nadzieję. Nikt nie zauważył jej łańcuchów, bo każdy został oślepiony pięknem tej cyganki, która przyniosła tobie tylko zgubę. Więc może, jednak nie była tym za kogo wszyscy ją uważali. Nie była aniołem, była wcieleniem zła które miało przynosić tylko śmierć na której ustach jawił się dziecinny uśmieszek.
Poczuła twoją dłoń na swojej twarz. Nie było to mocne uderzenie, ale mimo wszystko zabolało. Włosy przez chwilę zasłoniły jej twarz a zielone oczy zadrżały delikatnie. Byłeś egoistą, nie pomyślałeś o tym, że byłeś jedyną osobą do której mogła przyjść. Dziewczyna z dnia na dzień składała porcelanową twarz, która potrafiła tak śmiesznie kłamać, że da się żyć. A ty udajesz, że tego nie widzisz, co więcej swoją własną ręką zapragnąłeś sprowadzić tego ptaka na ziemię. Szmaragdowe oczy cyganki w końcu zostały skierowane na ciebie, zebrała się w nich woda, która tak bardzo pragnęła popłynąć, ale mimo wszystko dziewczyna nie mogła sobie na to pozwolić. Nie taką Esmeraldę znałeś prawda, musiała trzymać przy tobie twarz. Dlatego też na jej lekko pobladłych ustach pojawił się uśmiech, który prędzej przywodził na myśl grymas bólu... bólu śmierci która zaglądała teraz w jej oczy.
-Uczę się od najlepszych... prawda Sahir- On o ucieczkach wiedział najwięcej.
-Nie Sahir... nie jesteś zły... jesteś ślepy i jednocześnie okrutny- Wyszeptała cicho i wbiła wzrok w ziemię... łzy cały czas kręciły się w jej oczach, ona jednak dzielnie się trzymała. Głos nawet jej nie drżał, ale jednocześnie nie śmiała spojrzeć ci też w oczy. Oto stała tutaj przed tobą, dumna i rozbita. Gratulacje wygrałeś, twoje jest na wierzchu.
-Gratuluję, jesteś zwycięzcą, ja przegrałam. Miałeś rację mówiąc mi to wszystko kiedy próbowałam zawalczyć o twoją duszę. Nie potrzebujesz nikogo, jesteś zbyt silny, a ktoś taki jak ja nie ma prawa ustać obok ciebie... przepraszam, głupie nadzieje głupiego śmiertelnika- Odwróciła się do ciebie plecami, czyżby w końcu łzy przyozdobiły jej policzki, które do tej pory były uniesione w lekkim uśmiechu. Nie dowiesz się tego, bo nie pozowoli ci nigdy więcej zajrzeć w swoje zielone oczy. Nie chciała abyś widział ten mrok który zaczął w nie wchodzić.
-Życie zgniotło pajęczyce, wybrałam sobie złego przeciwnika- Sądziła, że pokona świat, że ma jakie kolwiek z nim szanse, że żyją w symbiozie. Tutaj nagle się okazało, że to było tylko marne złudzenie.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Schody na błonia - Page 7 Empty Re: Schody na błonia

Wto Sty 13, 2015 4:06 am
To był tylko krótki poranek, dla którego czaiły się za horyzontem chmury. I wiesz, że one nadejdą i czekasz na nie - niech przychodzą, i nie ukrywasz swojej twarzy, jak ta, która sądziła, że może ci dorównać, robi to w tym momencie - wiele wiesz, wiele widzisz, chociaż ni twoje czyny, ni twoje gesty, nie muszą świadczyć o tej świadomości świata wokół Ciebie. Potrafisz być zaślepiony, jasne, jesteś w końcu hipokrytą, ale tylko w tym, co dotyczy Ciebie samego, podczas gdy w tym momencie, u kresu twej potęgi, kiedy twe skrzydła przysłaniały horyzont i pochłaniały cieniem wszystkich, którzy się w pobliżu znaleźli, wszystko było klarowne jak nigdy dotąd... przez słońce, które Ciebie, Esmeraldo, oślepiało i sprowadzało na ziemię, której nie chciałaś dotykać, ponieważ nie byłaś stworzona do życia wśród ludzi... nie, ty tutaj nie możesz być, Ty tutaj umierasz, a on spogląda, jak sam do tej śmierci się przyczynia... Twe życie jest Jego. Jego i Śmierci, która przybliżyła się znowu, która znowu cię dotknęła - wyczuwa swymi nozdrzami więdnące kwiecie i róże, która nie będzie się wzbraniać, jeśli teraz po nią sięgnie. Tak samo, jak Ty, skażony krwią, której chcieć nie miałeś, osoba równie czysta, równie szczera, równie dobra, równie bezinteresowna, co ta cyganka... ta osoba, którą byłeś kiedyś, a teraz? - teraz to tylko zlepek cech nieuchwytnych, a zarazem banalnie prostych... zlepek tego, kim byłeś, przełamany w pół, w który to mechanizm włożono serce z roztłuczonego w pył lustra, którym ongiś było.
Potęga i przegrana sama w sobie, w najczystszej postaci.
Ty zaś jesteś Jego koroną tego poranka, wiatrem, który jest tylko mdłym podmuchem przy tym, co on jest w stanie rozpętać, kimś, kto przywodził ze sobą leki na chorobę niesioną przez tą potęgę... Niestety chciałaś wyleczyć wirusa w zalążku... wycelowałaś zbyt wysoko na swe zdolności, Cyganko. I cóż z tego, że kiedy przybędą chmury i nastanie zmierzch, On znowu usiądzie i skryje twarz w dłoniach. Znowu sam. Zawsze sam. Co niby w nim mogłoby ci łamać serce, skoro on sam potrafi być tak bezwzględnym, by własnymi dłońmi dusić cię i wyrywać wszystkie organy, które pozwalały oddychać?
- Ślepy..? - Przechyliłeś głowę na ramię. - Nie jestem ślepy. To Ty uroiłaś sobie, że jestem kimś, kim nigdy nie byłem. - Odepchnij od siebie wszystkich, zrań... Zrań..! ZNISZCZ! - Sama sobie zgotowałaś ten los. Ty nigdy nie byłaś życiowa.- Prawda, bolesna prawda, rzeczywistość uderza coraz mocniej, sztylet za sztyletem rani, a to On je wbija, jak gwoździe do twojej trumny, porusza się bezszelestnie, z gracją drapieżnika, wysuwając się do przodu, aby zaraz się obrócić i stanąć o dwa kroki przed tobą, patrząc na twoją pochyloną głowę - Kat i jego Ofiara... I Ty nie jesteś zły? Może właśnie mu udowodniłaś to, co chciałaś, Esmeraldo...
Lekko drżysz..? Tak, płacz.
Płacz zawsze pomaga.
- Przeprosiny przyjęte. - Nie martw się, On Ci wybaczył... Wybaczył, że byłaś tak marnym dla niego przeciwnikiem. Milczał długą chwilę, jedynie Ci się przypatrując, tej dumie, która nie pozwalała ci uronić łez, dumie, która nadal kazała ci ustać na nogach i która nadal sprawiała, że trzymasz pion, żeś mu posłała to ostatnie spojrzenie, ten uśmieszek... - Nawet bardzo złego przeciwnika. - Żadna wielka nowość.
Nie musisz pokazywać mu swoich oczu, żeby to widział, bo on już za drugim waszym spotkaniem wiedział, że tak się to skończy - tylko to przynosił ludziom, nie dziwiło go to, nie zniechęcało nawet... Heh... ciekawe, naprawdę ciekawe, czy teraz też tak będzie z każdą nowo poznaną osobą... na tym etapie już nawet nie miałeś ochoty poznawać nikogo innego. Powinieneś był umrzeć przed tygodniem, owszem, tak się nie stało - twoja siostra... nie była sprawiedliwa tylko wobec Ciebie. Wolała widzieć, jak upadają wszyscy wokół. Zbyt silny? Jak to żałośnie... brzmi.
- Biegnij, biegnij, Pajęczyco... bo w twoje sieci wpadł szerszeń, który Cię otruł swym jestestwem. Teraz będziesz dogorywać, dopóki nie znajdziesz odtrutki.
Brzdęk! - uderza młotek o gwoździe.
- Wylej morze łez, a potem zaśnij znowu. Wtedy polatasz. - Mrugnął do niej, uśmiechając się kątem, może to dojrzała, a może nie...
Znienawidzi Cię? Chyba tylko tym uczuciem mogłeś się tylko sycić - głęboko zakorzenionym w tobie, który przekazywał realną nienawiść do samego siebie - żadnej miłości nie potrafiłbyś zaakceptować. Żadnego żalu. Żadnego wybaczenia. Mdliły Cię.
Nie należały do Twojej Bajki.
Esmeralda Moore
Hufflepuff
Esmeralda Moore

Schody na błonia - Page 7 Empty Re: Schody na błonia

Wto Sty 13, 2015 4:38 am
Cyganka poznawała w tej chwili zupełnie inny aspekt życia, to nie był plac zabaw, w którym ona do tej pory tak dobrze się bawiła. Nagle ty pojawiłeś się tam, ona ciebie wpuściła tak bardzo wierząc w drugiego człowieka. A ty to perfidnie wykorzystałeś. Zabijałeś ją powoli świadom tego, co ci ta dziewczyna zrobiła złego, czy grzechem było to, że chciała mieć kogoś bliskiego, padło na ciebie. Każdy inny był by zaszczycony tym, że jej szmaragdowe oczy spojrzały akurat na niego... ale nie ty, ty chciałeś znacznie więcej. Pokazałeś jej ten świat który był tak bardzo bezlitosny, zerwałeś z niej ten płaszcz który do tej pory ją chronił i patrzyłeś jak powoli zamarza. Nie musiała stać się wampirem aby stać się tobą, widziałeś jej przemianę, te oczy które do tej pory były takie ciepłe zmieniały się powoli w twoje. Pomimo tego, że nadal wypływały z nich mokre krople, jedyny znak tego, że ta dziewczyna jeszcze dycha, ledwo. Uśmierciłeś ją własnymi rękami, i tylko ty jesteś temu winien. Każde twoje słowo zadawało jej rany których nikt nie wyleczy. Nie miała prawa tego oczekiwać, bo to ona była tym wiatrem który leczył rany innych. W końcu ta dziewczyna pod naporem tego wszystkiego opadła na kolna, klęczała u twoich stóp, wpatrując się w jeden punkt. Słone krople co chwila padały na ziemię wchłaniając się w nią, dając nadzieję, że być może na tym miejscu wykiełkuje jakiś piękny kwiat... nie będzie on niestety wspomnieniem niczego dobrego. Tylko wspomnieniem rozsypanego świata w który ona tak bardzo chciała wierzyć.
-Przykro mi Sahir... nie doceniłeś swojego jadu.- Wyszeptała zaciskając swoje ręce na trawie. Obraz żałości i rozpaczy. Klęczy u twoich stóp, załamana i zrozpaczona, bo ten w któremu oddała tyle myśli postanowił wgnieść ją w ziemię. O to ci chodziło? czy naprawdę do tego chciałeś dojść? Naprawdę nic dla ciebie ta dziewczyna nie znaczyła, nie zostawiła w twoim sercu chociaż by minimalnego odcisku, jej istnienie nie zapisze się w twojej pamięci?
-Zabiłeś mnie... wyrwałeś skrzydła, pozbawiłeś piór... a ja nadal pragnę czuwać u twego boku. Nadal pragnę rozerwać twoje kajdany, i pomóc ci wznieść się. Powiedziałam ci kiedyś, że nie pozbędziesz się mnie tak łatwo- Pomimo tego, że odniosła tak wiele ran, że kolejna próba ustania skończy się dla niej tragicznie, ona to robiła.
-A nawet jeżeli nie chcesz tego to chcę zatracić się z tobą w tym mroku. Abyś chociaż tam nie czuł się tak samotny. Obawiam się, że nie zauważyłeś tego, ale trzymam ciebie i w tej chwili lecimy we dwoje w mrok.- Wyszeptała i podniosła głowę do góry aby popatrzeć na twarz swojego oprawcy. W jej oczach nie było nawet cienia nienawiści. Był smutek, ale kiedy przyjrzał się uważnie mógł zobaczyć tą nadzieję... nadzieję w niego.
-Może i nie jestem życiowa... ale ja jestem gotowa na poświęcenia, nawet jeżeli cena jest tak wielka... ty wolisz uciec, boisz się coś poświęcić aby coś zyskać- Wyszeptała i podniosła się powoli z ziemi. Zbliżała się do ciebie coraz bardziej wbijając swoje zielone oczy w twoje.
-Boisz się Sahir... każde twoje działanie jest przepełnione strachem. Wielki pan wampir którego należy się bać, bo może wyssać krew... okropne. Działasz na oślep, jesteś cholernym tchórzem. Twój jad o zacny szerszeniu naprawdę jest silny... ale nawet jeżeli zabiłeś pajęczyce jej duch będzie ciebie prześladował do końca.- Zaskakujące jak szybko tak dziewczyna potrafiła odzyskać równowagę po tych słowach które usłyszała od ciebie. Normalnie powinna być rozpłaszczona u twoich stóp i szlochać załamana. Ta, jednak zebrała w sobie resztki odwagi i ponownie stanęła z tobą do walki, chociaż by sam ten czyn zasługiwał na szacunek.
Sponsored content

Schody na błonia - Page 7 Empty Re: Schody na błonia

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach