- Sahir Nailah
Re: Schody na błonia
Wto Sty 13, 2015 5:11 am
Poznaj mrok, zupełnie odmienny od jasnego nieba, po którym podróżowałaś - pozwalał Ci wkroczyć do swojego świata, sama chciałaś go poznać, zobaczyć, zasmakować, dojść do czegoś zupełnie innego - bardziej, czy też mniej świadomie postępowałaś ku zniszczeniu, nie sądząc, że droga może się zakończyć w ten sposób. W sposób, w którym upadłaś przed czarnowłosym chłopakiem na kolanach, który widział i przeżył znacznie więcej, niżbyś sobie wyobrażała, który wrócił z długiej podróży, która była mgnieniem oka - podróży, która miała chronić takich, jak Ty, przed największym złem, jakie wytworzyła ziemia i przed samym sobą zarazem, wiedząc, że nie będziesz mógł opanować tej destrukcji świata wokół siebie prowadzącej zarazem do wyniszczenia samego siebie. Proces będzie postępować, nic się nie zmieni - zmieniać się będzie tylko świat wokół Ciebie pełen aniołów w upadłych, takich, jak Ty. To zaskakujące, że kiedyś nie mógłbyś patrzeć na osobę w takim stanie, a teraz własnoręcznie ją do tego doprowadziłeś, ba! - obserwowałeś z lekko przymrużonymi oczyma, by ten widok zapamiętać - Ty, Ty Potężny, Ty Niepokonany... Nieee, Ty zostałeś tylko złamany i złożony na nowo przez twojego oprawcę, który zniszczył w tobie wszystko to, co piękne, żeby zlepić na swoje podobieństwo.
Więc jesteś.
Nowy Władca Nocy we własnej osobie, awansowany z roli marnego Księcia, z roli zwykłego parobka od razu na najwyższy stołek.
I chłoniesz te krople, które miast na ziemię docierają do twojego wnętrza, gdzie znajdowały się krople duszy, zwilżały ją i zmywały kurz z potłuczonych kawałków szkła perfidnego metaforum serca nadal bijącego nie tylko pod względem fizycznym... ono nadal potrafiło się poruszyć, nadal tak samo potrafiło boleć... Ale nie dzisiaj. Nie tego poranka, kiedy wszystko mogłeś złapać, gdy cały świat był na wyciągnięcie dłoni - tego dnia nie chciałeś wcale grzebać w obskurnym wnętrzu nie dającym żadnych doznań estetycznych, w przyśpieszonym tempie ukończyłeś kurs brania z życia tego, co dobre i ignorować to, co ci się nie podoba. Ach nie, przepraszam - kurs ten trwał od felernej nocy 26 października 1960 roku... Od tej nocy, kiedy przyszedłeś na świat, wydając wyrok na swych rodziców.
Och, ta odtrutka istniała... A posiadasz ją Ty. Bezczelnie świadom tego, że ją ma, że może być inny, że nie musi niszczyć, że może pokusić się na coś lepszego i okazać dobrą stronę - ale wolał pozostać przy egoistycznych wizjach własnego jestestwa, by nie narażać się więcej na rany. Doskonała obojętność i choroba jego własnego jadu, który przelewał na wszystkich innych - on pierwszy zachorował i teraz ta zaraz rozprzestrzeniała się szybciej, niż tacy, jak Ty, Esmeraldo, zdążyli zrozumieć, co się dzieje, jednocześnie jesteś zbyt od niego uzależniona, chcesz nadal coś widzieć w tym mroku... I na tym polega jego potęga. Na tym polega jego przekleństwo. Kiedyś sądził, że wystarczy trwać przy ludziach i dawać im, co najlepsze... To nigdy nie wystarczyło. Miałeś serce dla wszystkich, które ktoś połamał. Jak żyć bez serca?
Patrzysz, jak się podnosi i słuchasz jej słów - oj, przecież zawsze jej słuchałeś, moment był nieistotny - stoicie teraz naprzeciwko siebie, rozpoczynała się następna runda rozgrywki, jest jeden zero dla Ciebie, co będzie dalej..? Twój uśmiech przemienia się w łagodny, nawet ciepły, szkoda tylko, że w tych oczach nie widać nic, tak jak w zwierciadłach duszy Esmeraldy - dziewczyny, która Cię przeraziła... Teraz już ten strach pokonałeś. Opuściłeś rękę, plecak opadł spowrotem na ziemię - jesteście takimi samymi włóczęgami, którzy nie chcą się przywiązywać, ponieważ boją się zobowiązań, a ty zarzucasz mu właśnie ten argument? Możecie mieć siebie, prawda? Każdy musi kogoś mieć. Kogoś, kogo zostawi za plecami, bo wie, że ich drogi i tak się splotą.
Te czarne oczy będą Cię prześladować w każdych snach, Esmeraldo.
Te zielone oczy będą czuwać nad każdym twoim ruchem, Sahirze.
Nie zapomnicie o sobie.
Masz swą wygraną - zapisałaś się głęboko w jego jaźni... w odłamkach szkłach jego serca. Czy w dobry sposób?
- Nie byłbym sobą, gdyby ludzie myśleli o mnie inaczej, panno willo. - Sądziłaś, że się nie dowie, gdy skosztował Twojej krwi? Smak krwi istot takich, jak Ty, zawsze był inny... o wiele doskonalszy. O wiele słodszy. Uzależniający. I same wasze wdzięki, wasz zapach - wszystko to, co mąciło zmysły mężczyznom.
- Kiedyś zrozumiesz, jak niewiele o mnie wiesz. Jak twoje słodkie słowa są omylne... - Wyciągnąłeś do niej dłoń, za którą powiodłeś wzrokiem i oparłeś ją na jej ramieniu - delikatnie, dotyk był ledwo wyczuwalny. Wrócił do kontaktu wzrokowego. - Choć to prawda, że nie szukam zobowiązań. One jedynie krępują. - Bliscy to słabość, w którą zawsze jest wymierzany cios... a ty ze wszystkich stron, w których kroki planowałeś czynić, miałeś wrogów - oni byli, są i będą. Takie prowadziłeś życie, w którym nie chciałeś być okrzyknięty bohaterem i nigdy nim okrzyknięty nie zostaniesz. Nikt nigdy nie będzie wiedzieć prócz paru osób, czegoś w życiu dokonał.
Smutne.
- Nie dramatyzuj. Ty nadal żyjesz. Ja zaś mam twoją odtrutkę. Skoro mnie nie nienawidzisz, to sądzę, że się dogadamy. - Uśmiechnąłeś się tym razem sam do siebie, pod nosem, cofając swoją rękę - dziwne odczucie, jakby dzieliły was całe milenia, jakby tamten kontakt fizyczny był niezbędny... Ach, gdybyś wiedział, że Ona ma tylko Ciebie, ta rozmowa przebiegłaby zupełnie inaczej. Ale nie wiedziałeś. Wiedziałeś o niej bardzo niewiele, tak samo, jak niewiele Ona wiedziała o Tobie. - Zwłaszcza teraz, kiedy musnęłaś emocjami mój świat. Teraz zrozumiesz. - Schylił się, aby plecak podnieść.
Każdy upadek wzmacnia tych, którzy są naprawdę silni.
A Ona silna jest.
Przedstawić wam teraz prawdziwą stronę medalu?
To On tutaj z nią przegrał już podczas pierwszego ich spotkania. To w wierzy było tylko koronacją.
Lecz zawsze był dobrym manipulantem.
Zawsze potrafił posyłać w świt odpowiednie półprawdy.
Pokerzysta doskonały, który zaczął nowe partie.
Więc jesteś.
Nowy Władca Nocy we własnej osobie, awansowany z roli marnego Księcia, z roli zwykłego parobka od razu na najwyższy stołek.
I chłoniesz te krople, które miast na ziemię docierają do twojego wnętrza, gdzie znajdowały się krople duszy, zwilżały ją i zmywały kurz z potłuczonych kawałków szkła perfidnego metaforum serca nadal bijącego nie tylko pod względem fizycznym... ono nadal potrafiło się poruszyć, nadal tak samo potrafiło boleć... Ale nie dzisiaj. Nie tego poranka, kiedy wszystko mogłeś złapać, gdy cały świat był na wyciągnięcie dłoni - tego dnia nie chciałeś wcale grzebać w obskurnym wnętrzu nie dającym żadnych doznań estetycznych, w przyśpieszonym tempie ukończyłeś kurs brania z życia tego, co dobre i ignorować to, co ci się nie podoba. Ach nie, przepraszam - kurs ten trwał od felernej nocy 26 października 1960 roku... Od tej nocy, kiedy przyszedłeś na świat, wydając wyrok na swych rodziców.
Och, ta odtrutka istniała... A posiadasz ją Ty. Bezczelnie świadom tego, że ją ma, że może być inny, że nie musi niszczyć, że może pokusić się na coś lepszego i okazać dobrą stronę - ale wolał pozostać przy egoistycznych wizjach własnego jestestwa, by nie narażać się więcej na rany. Doskonała obojętność i choroba jego własnego jadu, który przelewał na wszystkich innych - on pierwszy zachorował i teraz ta zaraz rozprzestrzeniała się szybciej, niż tacy, jak Ty, Esmeraldo, zdążyli zrozumieć, co się dzieje, jednocześnie jesteś zbyt od niego uzależniona, chcesz nadal coś widzieć w tym mroku... I na tym polega jego potęga. Na tym polega jego przekleństwo. Kiedyś sądził, że wystarczy trwać przy ludziach i dawać im, co najlepsze... To nigdy nie wystarczyło. Miałeś serce dla wszystkich, które ktoś połamał. Jak żyć bez serca?
Patrzysz, jak się podnosi i słuchasz jej słów - oj, przecież zawsze jej słuchałeś, moment był nieistotny - stoicie teraz naprzeciwko siebie, rozpoczynała się następna runda rozgrywki, jest jeden zero dla Ciebie, co będzie dalej..? Twój uśmiech przemienia się w łagodny, nawet ciepły, szkoda tylko, że w tych oczach nie widać nic, tak jak w zwierciadłach duszy Esmeraldy - dziewczyny, która Cię przeraziła... Teraz już ten strach pokonałeś. Opuściłeś rękę, plecak opadł spowrotem na ziemię - jesteście takimi samymi włóczęgami, którzy nie chcą się przywiązywać, ponieważ boją się zobowiązań, a ty zarzucasz mu właśnie ten argument? Możecie mieć siebie, prawda? Każdy musi kogoś mieć. Kogoś, kogo zostawi za plecami, bo wie, że ich drogi i tak się splotą.
Te czarne oczy będą Cię prześladować w każdych snach, Esmeraldo.
Te zielone oczy będą czuwać nad każdym twoim ruchem, Sahirze.
Nie zapomnicie o sobie.
Masz swą wygraną - zapisałaś się głęboko w jego jaźni... w odłamkach szkłach jego serca. Czy w dobry sposób?
- Nie byłbym sobą, gdyby ludzie myśleli o mnie inaczej, panno willo. - Sądziłaś, że się nie dowie, gdy skosztował Twojej krwi? Smak krwi istot takich, jak Ty, zawsze był inny... o wiele doskonalszy. O wiele słodszy. Uzależniający. I same wasze wdzięki, wasz zapach - wszystko to, co mąciło zmysły mężczyznom.
- Kiedyś zrozumiesz, jak niewiele o mnie wiesz. Jak twoje słodkie słowa są omylne... - Wyciągnąłeś do niej dłoń, za którą powiodłeś wzrokiem i oparłeś ją na jej ramieniu - delikatnie, dotyk był ledwo wyczuwalny. Wrócił do kontaktu wzrokowego. - Choć to prawda, że nie szukam zobowiązań. One jedynie krępują. - Bliscy to słabość, w którą zawsze jest wymierzany cios... a ty ze wszystkich stron, w których kroki planowałeś czynić, miałeś wrogów - oni byli, są i będą. Takie prowadziłeś życie, w którym nie chciałeś być okrzyknięty bohaterem i nigdy nim okrzyknięty nie zostaniesz. Nikt nigdy nie będzie wiedzieć prócz paru osób, czegoś w życiu dokonał.
Smutne.
- Nie dramatyzuj. Ty nadal żyjesz. Ja zaś mam twoją odtrutkę. Skoro mnie nie nienawidzisz, to sądzę, że się dogadamy. - Uśmiechnąłeś się tym razem sam do siebie, pod nosem, cofając swoją rękę - dziwne odczucie, jakby dzieliły was całe milenia, jakby tamten kontakt fizyczny był niezbędny... Ach, gdybyś wiedział, że Ona ma tylko Ciebie, ta rozmowa przebiegłaby zupełnie inaczej. Ale nie wiedziałeś. Wiedziałeś o niej bardzo niewiele, tak samo, jak niewiele Ona wiedziała o Tobie. - Zwłaszcza teraz, kiedy musnęłaś emocjami mój świat. Teraz zrozumiesz. - Schylił się, aby plecak podnieść.
Każdy upadek wzmacnia tych, którzy są naprawdę silni.
A Ona silna jest.
Przedstawić wam teraz prawdziwą stronę medalu?
To On tutaj z nią przegrał już podczas pierwszego ich spotkania. To w wierzy było tylko koronacją.
Lecz zawsze był dobrym manipulantem.
Zawsze potrafił posyłać w świt odpowiednie półprawdy.
Pokerzysta doskonały, który zaczął nowe partie.
- Esmeralda Moore
Re: Schody na błonia
Wto Sty 13, 2015 5:35 am
Czuła tą siłę która wpływała do jej ciała, objawiało się to przyjaznym ciepłem, a w jej oczach odbijało się delikatnym blaskiem. Te ogniki na nowo ożyły i tańczyły wesoło.
-Wiedziałam, że wiesz... domyśliłam się już na wieży. Wtedy już czar nie działał tak jak należy- Wyszeptała i założyła sobie spokojnie kosmyk czarnych włosów za ucho. Pomimo tego, że była wilą to ta sieć którą wiła była jak najbardziej prawdziwa. Nie była żadnym złudzeniem, a ty nadal w niej tkwiłeś, chociaż podrygiwałeś cały czas. Chciałeś zachwiać jej poczucie równowagi a jedynie skrzywdziłeś sam siebie. Wszystko wydawało się odbić od niej rykosztem.
-Otwórz oczy Sahir... cały czas skupiasz się na naszych różnicach... a omijasz podobieństwa- Wyszeptała i zaczęła krążyć wokół niego. Wiatr zaczął delikatnie poruszać jej włosami, a zapach jaśminu tego delikatnego kwiatu obwieszczał, że świat odzyskał swój skarb.
-Sądzisz, że nie jestem w stanie zrozumieć co to samotność... co to porzucenie. Jestem podrzutkiem który nie zna swojej historii, po przez czar wili pozbawiona szansy na prawdziwą miłość, albo zwykłą przyjaźń bez żadnych zobowiązań. Wykorzystywana przez innych aby zarabiać pieniądze... cenna, ale jednocześnie nie znacząca kompletnie nic. Trzymana i karmiona tylko dlatego, że mógł być ze mnie jakiś pożytek, a potem zostanę sprzedana jakiemuś cyganowi któremu mam urodzić dużo dzieci, całe życie traktowana przedmiotowo... o to ta Esmeralda którą widziałeś codziennie. Ta sama która pochyliła się nad tobą aby podnieść z ziemi i wytrzeć krew z twych ran. - Uśmiechnęła się delikatnie i mógł poczuć jak dłoń cyganki przesuwa się po jego ciemnych włosach. Ponownie stanęła przed nim i położyła sobie ręce na biodrach.
-Patrzysz, ale nie widzisz. Mówiłeś, że nie jesteś ślepy... a jednak- Czy czuła w tej chwili satysfakcje... nie w żaden sposób. Po prostu podsuwała ci prawdę... zupełnie taką samą jaką ty jeszcze przed chwilą jej chciałeś pokazać.
-Nie umiała bym ciebie nienawidzić, po prostu polubiłam ciebie i zbyt dobrze czuję się w twoim towarzystwie. Nie jestem w stanie powiedzieć o tobie za wiele... ale jedno jest pewne na sto procent... jesteś do mnie podobny w jednej rzeczy... ja też jestem egoistką. I nie chcę być sama nigdy więcej- Powiedziała cicho przeszywając ciebie na wylot. Zupełnie tak jak by jakaś strzała w tej chwili przebiła twoje ciało. To spojrzenie które przynosiło spokój, potrafiło odgonić każdą chmurę jednocześnie stało się tak bardzo bezlitosne i nie zezwalało na jakie kolwiek sprzeciwy.
-Wiedziałam, że wiesz... domyśliłam się już na wieży. Wtedy już czar nie działał tak jak należy- Wyszeptała i założyła sobie spokojnie kosmyk czarnych włosów za ucho. Pomimo tego, że była wilą to ta sieć którą wiła była jak najbardziej prawdziwa. Nie była żadnym złudzeniem, a ty nadal w niej tkwiłeś, chociaż podrygiwałeś cały czas. Chciałeś zachwiać jej poczucie równowagi a jedynie skrzywdziłeś sam siebie. Wszystko wydawało się odbić od niej rykosztem.
-Otwórz oczy Sahir... cały czas skupiasz się na naszych różnicach... a omijasz podobieństwa- Wyszeptała i zaczęła krążyć wokół niego. Wiatr zaczął delikatnie poruszać jej włosami, a zapach jaśminu tego delikatnego kwiatu obwieszczał, że świat odzyskał swój skarb.
-Sądzisz, że nie jestem w stanie zrozumieć co to samotność... co to porzucenie. Jestem podrzutkiem który nie zna swojej historii, po przez czar wili pozbawiona szansy na prawdziwą miłość, albo zwykłą przyjaźń bez żadnych zobowiązań. Wykorzystywana przez innych aby zarabiać pieniądze... cenna, ale jednocześnie nie znacząca kompletnie nic. Trzymana i karmiona tylko dlatego, że mógł być ze mnie jakiś pożytek, a potem zostanę sprzedana jakiemuś cyganowi któremu mam urodzić dużo dzieci, całe życie traktowana przedmiotowo... o to ta Esmeralda którą widziałeś codziennie. Ta sama która pochyliła się nad tobą aby podnieść z ziemi i wytrzeć krew z twych ran. - Uśmiechnęła się delikatnie i mógł poczuć jak dłoń cyganki przesuwa się po jego ciemnych włosach. Ponownie stanęła przed nim i położyła sobie ręce na biodrach.
-Patrzysz, ale nie widzisz. Mówiłeś, że nie jesteś ślepy... a jednak- Czy czuła w tej chwili satysfakcje... nie w żaden sposób. Po prostu podsuwała ci prawdę... zupełnie taką samą jaką ty jeszcze przed chwilą jej chciałeś pokazać.
-Nie umiała bym ciebie nienawidzić, po prostu polubiłam ciebie i zbyt dobrze czuję się w twoim towarzystwie. Nie jestem w stanie powiedzieć o tobie za wiele... ale jedno jest pewne na sto procent... jesteś do mnie podobny w jednej rzeczy... ja też jestem egoistką. I nie chcę być sama nigdy więcej- Powiedziała cicho przeszywając ciebie na wylot. Zupełnie tak jak by jakaś strzała w tej chwili przebiła twoje ciało. To spojrzenie które przynosiło spokój, potrafiło odgonić każdą chmurę jednocześnie stało się tak bardzo bezlitosne i nie zezwalało na jakie kolwiek sprzeciwy.
- Sahir Nailah
Re: Schody na błonia
Wto Sty 13, 2015 6:08 am
Parę słów... oto i jest spowrotem ta, którą miałeś odtrącić i zmiażdżyć - ach, kiedy się tak uśmiechała to cała magia nagle... traciła swój czar i gasła - to te łzy i rozpacz nadawały jej tego pięknego tonu, kiedy zamiast tańczyć stała w miejscu i chwiała się pod najmniejszym naporem wiatru, tym nie mniej nowa rozgrywka musiała się zacząć wyczyszczeniem konta - dla niej nastąpił ten moment, kiedy karty zostawały zebrane ze stołu i można było je przetasować, rozpocząć następne rozdanie. Nie było tutaj meritum. Był tylko tragiczny koniec - dla Ciebie, Esmeraldo, ponieważ On już niżej zejść nie mógł - przekroczył wszystkie granice, których nigdy miał nie ruszać, na jego dłoniach była krew, której nigdy nie chciał mieć, ale teraz już, kiedy stracił przeciwy i minęły mury mógłby to robić z precyzją maszyny, zabijać raz za razem - nauczyła go tego pewna osóbka, która wydawała się bardzo dobra, bardzo ciepła i bardzo niewinna... Ty nie starasz się nawet sprawiać pozorów niewinności. Nie starasz się pokazywać z żadnej z perspektyw... Kiedyś w końcu zdecydujesz, że jednak nie chcesz mieć cyganki u boku i odepchniesz ją od swej łodzi, do której ją wpuściłeś - już zresztą to zrobiłeś, ale ona złapała się wioseł i przytrzymała się jej, walcząc o życie - dopięła swego. Znowu siedziała, choć mokra, po przejściu pewnych doświadczeń, to jednak z możliwością ozdrowienia.
- To, że o nich nie mówię, nie znaczy, że je omijam. - Kolejna rzecz, której musisz się przy nim nauczyć - On jest pokerzystą, On waży słowa, On je splata pod swe dyktando, chociaż akurat Ty nie dałaś się kontrolować, mówiłaś wiele i ciągle próbowałaś te swoje sieci splatać - sieci, w której, to prawda, nawet szerszeń wpadał. W tym momencie nawet się nie szamotałeś. Skoro pajęczyca zbierała się z popiołów, obdarzyłeś ją tym błogosławieństwem, by znów to zrobiła, bo chciałeś zobaczyć, do czego dojdzie po momencie w którym była już niemal przy dnie, który coś łamał na tyle, że nie da się wrócić na stopień, na którym się stało poprzednio. Pokonało to. Dość... zachwycające. Zachęcające - może tak powinienem napisać.
Nie o samotność i nie o porzucenie tutaj rozegrałeś partię - chodziło o samo uczucie łamania, chodziło właśnie o zrównanie z ziemią, kiedy nagle nie mogło się latać - to właśnie chciał ci pokazać, to właśnie chciał, byś zaznała - brutalnie, wiem o tym, ale sama się na to zapisałaś, czyż nie powiedział tego? Ba, ostrzegł Cię, ale tyś nadal tak samo uparta, więc dobrze - niech ta gra trwa, teraz, kiedy z pewnymi rzeczami się pogodził, kiedy pewne fakty zaakceptował - teraz już mógł się z tobą mierzyć bez strachu przysłaniającego mu widok... tego wszystkiego jednak już nie powiedział. Wszak po co? Wyprowadzanie z błędu, snucie dalej tych rozmów... Niee, wolisz pozostać tym ślepym. Wolisz poznawać i słuchać - zawsze taki byłeś. W końcu im więcej przeciwnik o tobie wie prawdy, tym groźniejszy się staje.
- Nasza zabawa sado-maso bardzo mnie bawi. - Przyznałeś jej, nie wodząc nawet za nią spojrzeniem, kiedy zaczęła Cię obchodzić, nie odczuwając zagrożenia większego niż poza tym sprawiającym jakiś rodzaj przyjemności w odmętach jaźni. Dla niego to tak się prezentowało... a te podobieństwa... ach, tak, no mimo wszystko jesteście do siebie podobni, to prawda, a w pewnych aspektach znowu stanowicie przeciwieństwo... wszystko zależało od tego, którą maskę akurat przybierasz, Mistrzu Kłamstw. Ona to jednak traktowała bardziej poważnie z tą jej chęcią, byś przejrzał na oczy, czego Ty nigdy nie zrobisz, a większość Jej słów będzie się odbijać, tak jakby gadała do ściany - tym nie mniej zostałaś zaakceptowana, Cyganko, jesteś z tego powodu rada?
- Egoizm... - Mruknąłeś z ironicznym pół-uśmiechem. - Gdybyś była egoistką trzymałabyś się z dala ode mnie. - Czasem jest to bardziej skomplikowane... ale ten fakt akurat był prosty. Tak, mogła przylegać dlatego do Ciebie, ponieważ wyrastałeś dalece ponad przeciętność, ponieważ wiedziałeś, kim jest i jej naturalny wdzięk nie mieszał ci w umyśle tak, jak każdemu innemu, dlatego chciała uszczknąć coś dla siebie z twojej pustki. Chciała Cię naprawić, boś mógł jej wiele podarować, czy nie tak?
- Widziałem o wiele piękniejszą Esmeraldę. Esmeraldę zalaną, której cień nadal pozostał na delikatnej twarzy w postaci śladów po łzach. - Uniosłeś wyżej jeden z kącików warg. - Ta Esmeralda, którą teraz widzę, znowu ma swoje silne kolory. Widzisz? Już nie wyglądasz żałośnie. - Trochę innym sposobem, ale znowu postawiłeś na tym, na czym postawić miałeś, drastyczniej, niż to było w zamierzaniu, samo wyszło, wszystko przez to, że to dziewczę było nieprzewidywalne, jakby niezrównoważone - cóż, nic dziwnego. Poza tym o wiele bardziej Ci się to podobało - zwalona z nóg, mocno dotknięta realiami - mogła umrzeć, zrozumiałbyś to, świat nie tolerował słabych, ale ona to wykorzystała na swoją korzyść i zbudowała zbroję, która jest jeszcze silniejsza od poprzedniej - zauważasz to, Cyganko?
Nie była człowiekiem.
I wcale nie miałeś tutaj na myśli krwi willi.
- To, że o nich nie mówię, nie znaczy, że je omijam. - Kolejna rzecz, której musisz się przy nim nauczyć - On jest pokerzystą, On waży słowa, On je splata pod swe dyktando, chociaż akurat Ty nie dałaś się kontrolować, mówiłaś wiele i ciągle próbowałaś te swoje sieci splatać - sieci, w której, to prawda, nawet szerszeń wpadał. W tym momencie nawet się nie szamotałeś. Skoro pajęczyca zbierała się z popiołów, obdarzyłeś ją tym błogosławieństwem, by znów to zrobiła, bo chciałeś zobaczyć, do czego dojdzie po momencie w którym była już niemal przy dnie, który coś łamał na tyle, że nie da się wrócić na stopień, na którym się stało poprzednio. Pokonało to. Dość... zachwycające. Zachęcające - może tak powinienem napisać.
Nie o samotność i nie o porzucenie tutaj rozegrałeś partię - chodziło o samo uczucie łamania, chodziło właśnie o zrównanie z ziemią, kiedy nagle nie mogło się latać - to właśnie chciał ci pokazać, to właśnie chciał, byś zaznała - brutalnie, wiem o tym, ale sama się na to zapisałaś, czyż nie powiedział tego? Ba, ostrzegł Cię, ale tyś nadal tak samo uparta, więc dobrze - niech ta gra trwa, teraz, kiedy z pewnymi rzeczami się pogodził, kiedy pewne fakty zaakceptował - teraz już mógł się z tobą mierzyć bez strachu przysłaniającego mu widok... tego wszystkiego jednak już nie powiedział. Wszak po co? Wyprowadzanie z błędu, snucie dalej tych rozmów... Niee, wolisz pozostać tym ślepym. Wolisz poznawać i słuchać - zawsze taki byłeś. W końcu im więcej przeciwnik o tobie wie prawdy, tym groźniejszy się staje.
- Nasza zabawa sado-maso bardzo mnie bawi. - Przyznałeś jej, nie wodząc nawet za nią spojrzeniem, kiedy zaczęła Cię obchodzić, nie odczuwając zagrożenia większego niż poza tym sprawiającym jakiś rodzaj przyjemności w odmętach jaźni. Dla niego to tak się prezentowało... a te podobieństwa... ach, tak, no mimo wszystko jesteście do siebie podobni, to prawda, a w pewnych aspektach znowu stanowicie przeciwieństwo... wszystko zależało od tego, którą maskę akurat przybierasz, Mistrzu Kłamstw. Ona to jednak traktowała bardziej poważnie z tą jej chęcią, byś przejrzał na oczy, czego Ty nigdy nie zrobisz, a większość Jej słów będzie się odbijać, tak jakby gadała do ściany - tym nie mniej zostałaś zaakceptowana, Cyganko, jesteś z tego powodu rada?
- Egoizm... - Mruknąłeś z ironicznym pół-uśmiechem. - Gdybyś była egoistką trzymałabyś się z dala ode mnie. - Czasem jest to bardziej skomplikowane... ale ten fakt akurat był prosty. Tak, mogła przylegać dlatego do Ciebie, ponieważ wyrastałeś dalece ponad przeciętność, ponieważ wiedziałeś, kim jest i jej naturalny wdzięk nie mieszał ci w umyśle tak, jak każdemu innemu, dlatego chciała uszczknąć coś dla siebie z twojej pustki. Chciała Cię naprawić, boś mógł jej wiele podarować, czy nie tak?
- Widziałem o wiele piękniejszą Esmeraldę. Esmeraldę zalaną, której cień nadal pozostał na delikatnej twarzy w postaci śladów po łzach. - Uniosłeś wyżej jeden z kącików warg. - Ta Esmeralda, którą teraz widzę, znowu ma swoje silne kolory. Widzisz? Już nie wyglądasz żałośnie. - Trochę innym sposobem, ale znowu postawiłeś na tym, na czym postawić miałeś, drastyczniej, niż to było w zamierzaniu, samo wyszło, wszystko przez to, że to dziewczę było nieprzewidywalne, jakby niezrównoważone - cóż, nic dziwnego. Poza tym o wiele bardziej Ci się to podobało - zwalona z nóg, mocno dotknięta realiami - mogła umrzeć, zrozumiałbyś to, świat nie tolerował słabych, ale ona to wykorzystała na swoją korzyść i zbudowała zbroję, która jest jeszcze silniejsza od poprzedniej - zauważasz to, Cyganko?
Nie była człowiekiem.
I wcale nie miałeś tutaj na myśli krwi willi.
- Esmeralda Moore
Re: Schody na błonia
Wto Sty 13, 2015 7:34 am
Cyganka miała wiele swoich wcieleń i ty najlepiej o tym wiedziałeś, bo widziałeś ich już tyle. Zarzucasz jej, że ciebie nie zna i może masz rację, ale czy ty jesteś w stanie rozpoznać które z jej wcieleń jest najbliższe prawdy.
-Tylko ty masz taką moc aby tamta Esmeralda się pojawiła... nikt inny tylko ty. Jeżeli tak bardzo ją lubisz... śmiało- Nie widzisz jak ta dziewczyna się poświęca... naturalnie, że to widzisz, ale z jakiego powodu nie chcesz tego dopuścić do siebie. Może nie dowierzasz sam swoim własnym oczom, że znalazła się jakaś istota która nie chciała ciebie skrzywdzić, chociaż mimo wszystko nadal nie byłeś w stanie uwierzyć w jej czyste intencje.
-Gdybyś ty był takim egoistą jak mówisz... nie stała bym tutaj przed tobą- Wyszeptała cicho i o dziwo ten uśmiech zszedł z jej twarzy. Miał tyle okazji aby udowodnić jej że jest tym egoistą za którego się uważał. Z żadnej nie skorzystał, a to o czymś świadczyło. Nie ważne na jak złego chciał wyjść w oczach dziewczyny ona i tak będzie cały czas pamiętać tą chwilę kiedy o mało co nie utonęła. On rzucił się za nią... aby wyciągnąć i uratować, więc to o czymś świadczyło. Kimś dla niego musiała być, chociaż sam chłopak nie chciał się do tego przyznać, więc Esmeralda nie będzie go ciągnąć za język nie widziała w tym najmniejszego sensu.
Splotła dłonie przed sobą a jej czarne włosy opadły na jej ramiona. Więc wielki czarny kruku porwij ją, stoi tutaj przed tobą pokorna i gotowa na to aby poznać twój świat, zabierz ją do samego piekła jeżeli tego będzie wymagała sytuacja, ona pójdzie za tobą dosłownie wszędzie. Jeżeli tak bardzo chcesz jest gotowa zostawić tutaj swój pancerz ochronny i wystawić się na twoje ciosy.
-Dziękuję Sahir...- Wyszeptała w końcu po chwilce milczenia wbijając wzrok w ziemię. Czuła, że była mu to winna jak by na to nie spojrzeć.
-Że mnie obudziłeś...- Tak by dalej śniła ten swój sen o idealnym świecie, ale on taki nie był i nigdy nie będzie. Dostała twardą lekcję i nie zapomni jej nigdy. Te emocje które zaczęły targać jej umysłem były okropne. To uczucie pustki i zimna które przenikało jej ciało, nie było niczym miłym. Wiedziała, że pewnie w jego oczach była jakąś upierdliwą dziewczynką która uczepiła się jak wrzód tyłka, ale dla niej przebywanie w jego towarzystwie było czymś wyjątkowym. Nie musieli się nawet do siebie odzywać, wystarczyło, że był. Po prostu potrzebowała kogoś bliskiego. Nie potrafiła tego powiedzieć głośno bo przecież jej duma cygańska na to nie pozwoli, ale była samotna i to nawet bardzo.
-Tylko ty masz taką moc aby tamta Esmeralda się pojawiła... nikt inny tylko ty. Jeżeli tak bardzo ją lubisz... śmiało- Nie widzisz jak ta dziewczyna się poświęca... naturalnie, że to widzisz, ale z jakiego powodu nie chcesz tego dopuścić do siebie. Może nie dowierzasz sam swoim własnym oczom, że znalazła się jakaś istota która nie chciała ciebie skrzywdzić, chociaż mimo wszystko nadal nie byłeś w stanie uwierzyć w jej czyste intencje.
-Gdybyś ty był takim egoistą jak mówisz... nie stała bym tutaj przed tobą- Wyszeptała cicho i o dziwo ten uśmiech zszedł z jej twarzy. Miał tyle okazji aby udowodnić jej że jest tym egoistą za którego się uważał. Z żadnej nie skorzystał, a to o czymś świadczyło. Nie ważne na jak złego chciał wyjść w oczach dziewczyny ona i tak będzie cały czas pamiętać tą chwilę kiedy o mało co nie utonęła. On rzucił się za nią... aby wyciągnąć i uratować, więc to o czymś świadczyło. Kimś dla niego musiała być, chociaż sam chłopak nie chciał się do tego przyznać, więc Esmeralda nie będzie go ciągnąć za język nie widziała w tym najmniejszego sensu.
Splotła dłonie przed sobą a jej czarne włosy opadły na jej ramiona. Więc wielki czarny kruku porwij ją, stoi tutaj przed tobą pokorna i gotowa na to aby poznać twój świat, zabierz ją do samego piekła jeżeli tego będzie wymagała sytuacja, ona pójdzie za tobą dosłownie wszędzie. Jeżeli tak bardzo chcesz jest gotowa zostawić tutaj swój pancerz ochronny i wystawić się na twoje ciosy.
-Dziękuję Sahir...- Wyszeptała w końcu po chwilce milczenia wbijając wzrok w ziemię. Czuła, że była mu to winna jak by na to nie spojrzeć.
-Że mnie obudziłeś...- Tak by dalej śniła ten swój sen o idealnym świecie, ale on taki nie był i nigdy nie będzie. Dostała twardą lekcję i nie zapomni jej nigdy. Te emocje które zaczęły targać jej umysłem były okropne. To uczucie pustki i zimna które przenikało jej ciało, nie było niczym miłym. Wiedziała, że pewnie w jego oczach była jakąś upierdliwą dziewczynką która uczepiła się jak wrzód tyłka, ale dla niej przebywanie w jego towarzystwie było czymś wyjątkowym. Nie musieli się nawet do siebie odzywać, wystarczyło, że był. Po prostu potrzebowała kogoś bliskiego. Nie potrafiła tego powiedzieć głośno bo przecież jej duma cygańska na to nie pozwoli, ale była samotna i to nawet bardzo.
- Sahir Nailah
Re: Schody na błonia
Wto Sty 13, 2015 8:02 am
Nie wiedział, nie potrafił tego stwierdzić, oprócz posiadania jej samego pnia - tyle że pień ten miał jeszcze wiele słoi, miał warstwę wierzchnią i korę, którą co jakiś czas zrzucał, aby stworzyć nową, kiedy pęczniał i rozrastał się, stając jeszcze silniejszym. Tak samo ona, zdaje się - ma człon, a oprócz tego to jak błądzenie we mgle - oboje siebie dotykali w niej, ale nie rozmywali, by tajemnice pozostawić tajemnicami - przecież sami z nich zbudowani zostali, ze złudzeń, jakie miały mydlić oczy - jeden z nich robił to bardziej świadomie, drugi trochę mniej, prowadzony silniejszymi emocjami, ale to było też coś, co ich łączyło - mieli swoje tabu, których nie naruszali, ponieważ tak było przyjemniej, a jednocześnie kiedy nadszedł odpowiedni moment potrafili zadać jeden celny cios, który uderzał w najsłabszy punkt - jak okrutna to zabawa wiedzą oboje... Nawet jeżeli Sahir tutaj bawił się w Kata, tworząc chorą maskaradę, której rozdziały doprowadziły do spokojnego bajania, w którym jedynie wiatr słuchał historii tych dwóch odmieńców, nie tylko rasowych - wszak wyrastają ponad ludzkość i ponad codzienność - ona bliżej światła, on w pełnej nocy, ten, który uznał, że może po wszystkich stopniach samopoczucia i własnego "ja" chodzić bez żadnych ograniczeń, dopasowując się do tego, z kim rozmawia - takie teorie pojawiły się dnia dzisiejszego, tego popołudnia, które było wszak twoim świtem - dopiero co wróciłeś z Munga, w którym powinieneś jeszcze z tydzień wyleżeć, aby na pewno wydobrzeć po tej paskudnej truciźnie, tylko że tam czułeś się jeszcze bardziej chory. Wolałeś tutaj wrócić, choć po co? Sam nie wiedziałeś - postanowiłeś kierować się tym widzi-mi-się i proszę - nawet nie zdążyłeś wkroczyć w progi tego magicznego miejsca, a już pierwszy figiel pojawił się na horyzoncie. Nuda? Tutaj? Większego oksymoronu nie można było stworzyć - nudzić się mogli tylko ci, którzy prowadzili swoje proste życie... za często zapominasz, że ty też należysz do uczniów. Zapominasz, że ludzie w szóstej klasie to twoi rówieśnicy, a osoby takie jak Esmeralda są od Ciebie starsi. Zresztą kto by powiedział, żeś dzieciak? Twe oczy widziały rzeczy, których większość 50 latków nie dojrzała, nosiłeś znamiona zdarzeń, w których udziału również nie brali, nosiłeś bagaż doświadczeń, z którym przyszło ci handlować w tym dziwnym wieku - bagaż, który nie czekał na rozpakowanie, kiedy już będziesz "gotów" - i oczy te jawnie mówiły, że drzemiąca w tym ciele dusza bardzo dawno już pożegnała się z jakąkolwiek dziecięcością.
- Przecież po to do mnie podeszłaś. Wiesz, podobno amputacja pomaga na każdą ranę. - Przyszłaś jako zraniony ptak, który rzucił w Ciebie kamieniem, potem wszystko potoczyło się samo - ze zwykłej rozmowy przeszło do rozbudzenia pragnienia wchłaniania cierpienia, jakie wokół siebie roztaczałaś. Rozumiałeś Vincenta. Naprawdę dopiero teraz go rozumiałeś... Wypełnianie uczuć czyimś cierpieniem było najbardziej fascynującym przymiotem, czymś, co nasycało jak upojenie krwią, a jednocześnie pozostawiało ślad, w którym umysł wołał zmysłowo: "jeszcze..!" - Mój egoizm to tylko jedna z powłok, tak samo jak pozorne zło.
Możesz siebie nazwać egoistom, ponieważ zamiast delikatnie się obchodzić z ludźmi, potrafiłeś ranić ich z odczuwaniem przyjemności, ale... większość swoich czynów była kierowana ku lepszemu celowi. To... dziwnie brzmi. Tak jak i Ty cały byłeś dziwny.
Wyciągnąwszy do niej rękę położyłeś ją na czubku jej głowy i pomiętoliłeś jej włosy w chaotycznym przesuwaniu dłonią, by zburzyć te piękne, krucze włosy, kiedy tą głowę opuściła, zrywając kontakt wzrokowy, niczym starszy brat, przed którym korzy się siostrzyczka, chociaż to ona tutaj była starsza - nie, nie jesteś sama. Ale uważaj, kiedy zechcesz się zbliżać do tego Kruka, miej to jedynie na uwadze, ponieważ jego maska może przynieść różne odruchy... Oboje nie przewidzicie, co sobą przedstawicie, kiedy dojdzie do następnego spotkania. Przyznając prawdę - wszystko się samo od siebie toczyło, cała ta gra, w której zarówno ty jak i on kierowaliście zdarzeniami po swojej stronie, nie mając większego pojęcia, jak zareaguje druga strona. Nie dnia dzisiejszego.
- Dziękuję, Mała, że mnie obudziłaś.
Podobno jedyne co masz, to złudzenia... Tak, może tak było - na chwilę obecną, dla tej maski twojego poronionego umysłu, teraz to były realne pragnienia i bardzo namacalne drogi. Już nie jesteś tak naprawdę zależnym od kogokolwiek.
Jedziesz.
Przed Tobą jest prosta droga i nieskończone możliwości.
- Dobrze, że się uczysz uciekania. - Skoro już zaczęłaś, to ucz dalej, tylko wyciągaj odpowiednie wnioski na trickach, na których on się przejechał, które okazały się wielkimi porażkami, gdy sądził, że będą doskonałe. - Zdaje się, że musisz zawalczyć o swoją wolność i uciec od pewnych rzeczy. - Cofnął rękę, poprawił plecak i wolnym krokiem ruszył do zamku.
Czuł się zmęczony, osłabiony, a dodatkowa dawka emocji tylko pogrążyła bardziej to uczucie i rozprowadziła po całym ciele - czas wrócić do swojego dormitorium, usiąść przed swoim stolikiem tak, jak co dzień, tylko jako zupełnie inna osoba... a może ta sama... tylko... odmieniona? Heh, zadziwiające, że teoretycznie to zdanie wcale nie ma sensu, a jednocześnie posiada go zbyt wiele.
Oto przed wami ścielą się schody w górę - nic wielkiego, paręnaście niewysokich stopni... a mimo to jak dotąd ciągle wędrowaliście w dół.
Nie dziś.
- Przecież po to do mnie podeszłaś. Wiesz, podobno amputacja pomaga na każdą ranę. - Przyszłaś jako zraniony ptak, który rzucił w Ciebie kamieniem, potem wszystko potoczyło się samo - ze zwykłej rozmowy przeszło do rozbudzenia pragnienia wchłaniania cierpienia, jakie wokół siebie roztaczałaś. Rozumiałeś Vincenta. Naprawdę dopiero teraz go rozumiałeś... Wypełnianie uczuć czyimś cierpieniem było najbardziej fascynującym przymiotem, czymś, co nasycało jak upojenie krwią, a jednocześnie pozostawiało ślad, w którym umysł wołał zmysłowo: "jeszcze..!" - Mój egoizm to tylko jedna z powłok, tak samo jak pozorne zło.
Możesz siebie nazwać egoistom, ponieważ zamiast delikatnie się obchodzić z ludźmi, potrafiłeś ranić ich z odczuwaniem przyjemności, ale... większość swoich czynów była kierowana ku lepszemu celowi. To... dziwnie brzmi. Tak jak i Ty cały byłeś dziwny.
Wyciągnąwszy do niej rękę położyłeś ją na czubku jej głowy i pomiętoliłeś jej włosy w chaotycznym przesuwaniu dłonią, by zburzyć te piękne, krucze włosy, kiedy tą głowę opuściła, zrywając kontakt wzrokowy, niczym starszy brat, przed którym korzy się siostrzyczka, chociaż to ona tutaj była starsza - nie, nie jesteś sama. Ale uważaj, kiedy zechcesz się zbliżać do tego Kruka, miej to jedynie na uwadze, ponieważ jego maska może przynieść różne odruchy... Oboje nie przewidzicie, co sobą przedstawicie, kiedy dojdzie do następnego spotkania. Przyznając prawdę - wszystko się samo od siebie toczyło, cała ta gra, w której zarówno ty jak i on kierowaliście zdarzeniami po swojej stronie, nie mając większego pojęcia, jak zareaguje druga strona. Nie dnia dzisiejszego.
- Dziękuję, Mała, że mnie obudziłaś.
Podobno jedyne co masz, to złudzenia... Tak, może tak było - na chwilę obecną, dla tej maski twojego poronionego umysłu, teraz to były realne pragnienia i bardzo namacalne drogi. Już nie jesteś tak naprawdę zależnym od kogokolwiek.
Jedziesz.
Przed Tobą jest prosta droga i nieskończone możliwości.
- Dobrze, że się uczysz uciekania. - Skoro już zaczęłaś, to ucz dalej, tylko wyciągaj odpowiednie wnioski na trickach, na których on się przejechał, które okazały się wielkimi porażkami, gdy sądził, że będą doskonałe. - Zdaje się, że musisz zawalczyć o swoją wolność i uciec od pewnych rzeczy. - Cofnął rękę, poprawił plecak i wolnym krokiem ruszył do zamku.
Czuł się zmęczony, osłabiony, a dodatkowa dawka emocji tylko pogrążyła bardziej to uczucie i rozprowadziła po całym ciele - czas wrócić do swojego dormitorium, usiąść przed swoim stolikiem tak, jak co dzień, tylko jako zupełnie inna osoba... a może ta sama... tylko... odmieniona? Heh, zadziwiające, że teoretycznie to zdanie wcale nie ma sensu, a jednocześnie posiada go zbyt wiele.
Oto przed wami ścielą się schody w górę - nic wielkiego, paręnaście niewysokich stopni... a mimo to jak dotąd ciągle wędrowaliście w dół.
Nie dziś.
- Esmeralda Moore
Re: Schody na błonia
Wto Sty 13, 2015 9:11 pm
Ona ciebie nie będzie potrzebować, chociaż tak naprawdę tobie próbuje to wmówić. Przecież masz oczy i potrafisz patrzeć. Dziewczyna z każdym kolejnym dniem staje się coraz to silniejsza, chciałeś ją zniszczyć a obróciło się to przeciwko tobie. Odbiła twoje słowa, chociaż nie udało się jej uchronić przed wszystkim. Niektóre słowa będą towarzyszyć jej teraz do końca, ale ona miała coś czego ty już dawno się pozbyłeś. Miała nadzieję, i to ona pozwalało jej znieść ten ból który chciałeś jej zadawać. Jest irytująca prawda? chwast którego nie da się w żaden sposób usunąć, powraca niczym feniks który wstaje z popiołu. Za każdym razem silniejszy, bardziej doświadczony, i jeszcze bardziej kolorowy.
Kiedy wykonałeś ten z pozoru zwykłe gest dziewczyna znieruchomiała, otworzyła szeroko swoje zielone oczy. Jej usta zostały lekko uchylone po tym jak chciała coś powiedzieć, ale nie miała pojęcia co. W tej chwili tak naprawdę zabrakło jej słów. Pierwszy raz powiedziałeś coś na co nie miała żadnej odpowiedzi, dlatego też po prostu uznała, że w tej chwili nie ma sensu próbować szukać wyszukanych słów które miały by dotrzeć do twojego serca. Posłała w twoim kierunku po prostu delikatny uśmiech i popatrzyła z wdzięcznością. Uczy się uciekania, to fakt, ale tak naprawdę była w tym mistrzynią. Nie zauważyłeś. Stworzyła sobie swój świat, swoją iluzje w której pragnęła żyć, a to wszystko tylko po to aby nie dotknąć swoimi nogami ziemi. Dlaczego nie chciała tego zrobić? cóż może dlatego, że bała się tego, że jej nogi nie są przystosowane do stąpania po niej, może kiedy tylko wyląduje na ziemi połamie się i nie będzie w stanie już wzlecieć w niebo, zapomni jak się używa tych skrzydeł które każdy z nas dostawała zaraz po narodzinach.
-Co...- Mruknęła cicho i odwróciła się kiedy ten wspomniał o jej wolności. "Zawalczyć o swoją wolność i uciec od pewnych rzeczy"... nie rozumiała tego, od czego niby miała uciekać. Dlatego też szybko go dogoniła i szła u jego boku. Nie chciała się pytać co miał na myśli mówiąc to, nauczyła się przy nim, że nie warto zadawać mu zbyt wiele pytań bo tak naprawdę nie uzyska na nie jasnej odpowiedzi. Po prostu milczała, ofiarowała mu tą ciszę którą on tak bardzo lubił. Jeżeli wtedy uda się jej zbliżyć do niego to może zamilknąć na wieki. Po chwilce mógł poczuć jak jej mała i ciepła rączka wsuwa się w jego dłoń i delikatnie zaciska ją. Nie trwało to długo bo dziewczyna szybko zabrała swoją rękę zupełnie tak jak spłoszony ptak. Znajomość z nim była jedną wielką grą która nie wiadomo jak się miała skończyć.
Kiedy wykonałeś ten z pozoru zwykłe gest dziewczyna znieruchomiała, otworzyła szeroko swoje zielone oczy. Jej usta zostały lekko uchylone po tym jak chciała coś powiedzieć, ale nie miała pojęcia co. W tej chwili tak naprawdę zabrakło jej słów. Pierwszy raz powiedziałeś coś na co nie miała żadnej odpowiedzi, dlatego też po prostu uznała, że w tej chwili nie ma sensu próbować szukać wyszukanych słów które miały by dotrzeć do twojego serca. Posłała w twoim kierunku po prostu delikatny uśmiech i popatrzyła z wdzięcznością. Uczy się uciekania, to fakt, ale tak naprawdę była w tym mistrzynią. Nie zauważyłeś. Stworzyła sobie swój świat, swoją iluzje w której pragnęła żyć, a to wszystko tylko po to aby nie dotknąć swoimi nogami ziemi. Dlaczego nie chciała tego zrobić? cóż może dlatego, że bała się tego, że jej nogi nie są przystosowane do stąpania po niej, może kiedy tylko wyląduje na ziemi połamie się i nie będzie w stanie już wzlecieć w niebo, zapomni jak się używa tych skrzydeł które każdy z nas dostawała zaraz po narodzinach.
-Co...- Mruknęła cicho i odwróciła się kiedy ten wspomniał o jej wolności. "Zawalczyć o swoją wolność i uciec od pewnych rzeczy"... nie rozumiała tego, od czego niby miała uciekać. Dlatego też szybko go dogoniła i szła u jego boku. Nie chciała się pytać co miał na myśli mówiąc to, nauczyła się przy nim, że nie warto zadawać mu zbyt wiele pytań bo tak naprawdę nie uzyska na nie jasnej odpowiedzi. Po prostu milczała, ofiarowała mu tą ciszę którą on tak bardzo lubił. Jeżeli wtedy uda się jej zbliżyć do niego to może zamilknąć na wieki. Po chwilce mógł poczuć jak jej mała i ciepła rączka wsuwa się w jego dłoń i delikatnie zaciska ją. Nie trwało to długo bo dziewczyna szybko zabrała swoją rękę zupełnie tak jak spłoszony ptak. Znajomość z nim była jedną wielką grą która nie wiadomo jak się miała skończyć.
- Sahir Nailah
Re: Schody na błonia
Wto Sty 13, 2015 9:41 pm
Jej życie trudno było określić ramami ucieczki, kiedy była jak wolny ptak zamknięty w mydlanej bajce, słodkiej i dziecinnie niewinnej, rezydowała w wymiarze poza rzeczywistością i nigdy jej nie doświadczyła, podświadomie chroniła samą siebie, całe swoje dobro i wszystkie swoje barwy, nieświadoma tego, że to tak naprawdę przy mocnym uderzeniu o podłogę, którą jej zapewniłeś i do której pewnie przyczyniła się spora ilość innych istot, będzie w stanie dopiero rozwijać gamy farb, jakimi malowała swój własny kawałek nieba. Mogła latać. Może i życie zmiażdżyło ją jako pajęczyce, ale pająki to odporne stworzenia, nawet ugodzone przez szerszenia mogą przetrwać, zwłaszcza, że jednak Nailah, jak słusznie ci powiedział, dobrze wycenił swą truciznę i z tych samych dłoni, z tych samych oczu i z tych samych ust, z których ją spiłaś, odebrałaś antidotum - daj sobie teraz odrobinę czasu, która wyzwoli jej pełne działanie i spójrz na błękit z innej perspektywy, boś przemieściła fotel, z którego zwykłaś oglądać życie - potem leć dalej. Nailah miał również swoich parę chwil, w których unosił się w nieskończoności bez konieczności odurzania się, ale wiedział, że to tylko drobne sekundy wspomnień lat dawno utraconych, zamazywanych coraz bardziej z każdym następnym rachunkiem sumienia, które wpisywał do swoich ksiąg rozliczeniowych i chował na półkach - ułożone w równych rzędach nigdy się nie kurzyły, nigdy nie dało się o nich zapomnieć... zapominało się tylko, za co tak naprawdę zapłaciłeś. I gdy pytasz o to samego siebie, możesz powiedzieć: wolność. Esmeralda Ci o tym przypomniała. To zawsze o nią walczyłeś. Nie dla samego siebie. Za każdym razem był to krok, by dać tą wolność innym... Tak, syndrom bohatera, Nailah zawsze miał go w sobie, tylko że wraz z wiekiem stawało się to coraz bardziej pokręcone, coraz mocniej komplikowały się zapiski twojego umysłu, nie wiedziałeś, kim jesteś... Aż stwierdziłeś, że nie musisz tego wiedzieć. Zaakceptowałeś wszystko takim, jakim jest - niech będzie, nauczysz się wykorzystywać samego siebie i swe zachcianki w nowym świetle, już było za późno, by ci pomagać, za późno, by wrócić do tego czułego, dobrego Nailaha - serce w nim umarło, dusza zwiędła - te dwa przymioty tliły się resztkami takimi, by zeń nie tworzyć robota, nic ponad to.
Nie zatrzymał się, kiedy cicho wymruczałaś coś pod nosem - coś, co usłyszał, ale na co nie zwrócił uwagi, ciekaw tylko, czy urwaną myśl dokończysz - nie dokończyłaś, zamiast niej go dogoniłaś - słusznie, bo brnięcie w to tylko bardziej zaśmieciłoby Ci umysł, On nie uznawał dawania na tacy gotowych odpowiedzi, nie znał cię na tyle, by ci je dać - sama do nich dotrzyj, sama przejrzyj swoje wnętrze, jesteś bystra, on w to... wierzy. Tak, On w Ciebie wierzy. Niezłe osiągnięcie, co? Wiarą tego aksamitnego uczucia w swej pełności nazwać nie można, zbyt wszystko w nim było przytłumione i niejasne, a jednak był to realny zalążek właśnie niej - tego, czego już nie posiadał, a ty miałaś to w naddatku. Więc - tak, dla niego miałaś teraz przed czym uciekać. Teraz, gdy twoja bajka prysła... ale nie mówił o uciekaniu od realiów. Skreślałaś samą siebie, ponieważ uważałaś, że twoje pochodzenie cokolwiek zmienia, ponieważ poddawałaś się władzy przeszłości - sama to powiedziałaś, czyż nie? Przeszłości, która wpływa mocno na twą przyszłość. Musisz zerwać złoty sznureczek i pójść własną drogą, silniejsza niż wcześniej.
No dalej. Masz przecież zdrowe, silne nogi oraz jeszcze silniejsze skrzydła.
Skierował na Ciebie spojrzenie z nieznikającym uśmieszkiem - co mu po głowie chodziło, o czym dokładnie myślał, czy to wszystko, co dziś się tutaj zdarzyło, było realne, czy to tylko jakiś dziwny sen, niewytłumaczalny ze względu na swój realizm, po którym zaznajemy tylko poplątania myśli? - sięgnął po dłoń, którą zaraz zabrałaś, unosząc ją, by pogładzić ją palcami drugiej ręki, wpatrując się w twoje oblicze, czule i łagodnie - ach, uważaj, ratuj się, Esmeraldo, On jest zniszczeniem, On jest niszczycielem takich, jak Ty... Czemuż nie uciekasz, Niebiański Ptaku..? Tak kusi Cię lot u silnego, Czarnego Kruka..? Tak wabi Cię lot w jego cieniu, bezpiecznym cieniu, który odgoni od ciebie wszystkie kamienie i wszystkie drapieżniki, ale który, kiedy coś mu odbije, sam podrapie Cię szponami i powyrywa lotki..? On jest chory, Esmeraldo, On jest bardzo chory... Nikt zdrowy nie powinien do niego przylegać.
- Nie przekraczaj pewnych granic, Esmeraldo. - Kolejne ostrzeżenie, którego wiedział, że nie musiał mówić, boś pojętą uczennicą... Tylko uważaj, uważaj, bo on po te granice będzie sięgać... - Tylko że gdy sam po nie sięgnę, pozwolisz mi, czyż nie? - Musnął wargami jej knykcie, ale nie puścił jej ciepłych palców, oplatając wokół nich delikatnie swoje. - Nie rób tego. Nie wolno Ci. Nie możesz... upodobnić się do mnie. - Puścił ją, uprzednio wzmacniając uścisk, by ruszyć do przodu - tak, sam, tak, znowu widzisz jego plecy, tak - tak będzie zawsze, ponieważ dobrowolnie skazał się na banicję i ta banicja mu pasowała - samotny wilk, którego ścieżki były zbyt kręte, by kogoś przy sobie utrzymywać. Tylko że Ty nie pozwolisz mu odejść, prawda?
Twoje oczy zawsze będą go prześladować. Już nie doszukiwał się w tym niczego złego.
Przecież nie odchodził smutny.
[z/t x2]
Nie zatrzymał się, kiedy cicho wymruczałaś coś pod nosem - coś, co usłyszał, ale na co nie zwrócił uwagi, ciekaw tylko, czy urwaną myśl dokończysz - nie dokończyłaś, zamiast niej go dogoniłaś - słusznie, bo brnięcie w to tylko bardziej zaśmieciłoby Ci umysł, On nie uznawał dawania na tacy gotowych odpowiedzi, nie znał cię na tyle, by ci je dać - sama do nich dotrzyj, sama przejrzyj swoje wnętrze, jesteś bystra, on w to... wierzy. Tak, On w Ciebie wierzy. Niezłe osiągnięcie, co? Wiarą tego aksamitnego uczucia w swej pełności nazwać nie można, zbyt wszystko w nim było przytłumione i niejasne, a jednak był to realny zalążek właśnie niej - tego, czego już nie posiadał, a ty miałaś to w naddatku. Więc - tak, dla niego miałaś teraz przed czym uciekać. Teraz, gdy twoja bajka prysła... ale nie mówił o uciekaniu od realiów. Skreślałaś samą siebie, ponieważ uważałaś, że twoje pochodzenie cokolwiek zmienia, ponieważ poddawałaś się władzy przeszłości - sama to powiedziałaś, czyż nie? Przeszłości, która wpływa mocno na twą przyszłość. Musisz zerwać złoty sznureczek i pójść własną drogą, silniejsza niż wcześniej.
No dalej. Masz przecież zdrowe, silne nogi oraz jeszcze silniejsze skrzydła.
Skierował na Ciebie spojrzenie z nieznikającym uśmieszkiem - co mu po głowie chodziło, o czym dokładnie myślał, czy to wszystko, co dziś się tutaj zdarzyło, było realne, czy to tylko jakiś dziwny sen, niewytłumaczalny ze względu na swój realizm, po którym zaznajemy tylko poplątania myśli? - sięgnął po dłoń, którą zaraz zabrałaś, unosząc ją, by pogładzić ją palcami drugiej ręki, wpatrując się w twoje oblicze, czule i łagodnie - ach, uważaj, ratuj się, Esmeraldo, On jest zniszczeniem, On jest niszczycielem takich, jak Ty... Czemuż nie uciekasz, Niebiański Ptaku..? Tak kusi Cię lot u silnego, Czarnego Kruka..? Tak wabi Cię lot w jego cieniu, bezpiecznym cieniu, który odgoni od ciebie wszystkie kamienie i wszystkie drapieżniki, ale który, kiedy coś mu odbije, sam podrapie Cię szponami i powyrywa lotki..? On jest chory, Esmeraldo, On jest bardzo chory... Nikt zdrowy nie powinien do niego przylegać.
- Nie przekraczaj pewnych granic, Esmeraldo. - Kolejne ostrzeżenie, którego wiedział, że nie musiał mówić, boś pojętą uczennicą... Tylko uważaj, uważaj, bo on po te granice będzie sięgać... - Tylko że gdy sam po nie sięgnę, pozwolisz mi, czyż nie? - Musnął wargami jej knykcie, ale nie puścił jej ciepłych palców, oplatając wokół nich delikatnie swoje. - Nie rób tego. Nie wolno Ci. Nie możesz... upodobnić się do mnie. - Puścił ją, uprzednio wzmacniając uścisk, by ruszyć do przodu - tak, sam, tak, znowu widzisz jego plecy, tak - tak będzie zawsze, ponieważ dobrowolnie skazał się na banicję i ta banicja mu pasowała - samotny wilk, którego ścieżki były zbyt kręte, by kogoś przy sobie utrzymywać. Tylko że Ty nie pozwolisz mu odejść, prawda?
Twoje oczy zawsze będą go prześladować. Już nie doszukiwał się w tym niczego złego.
Przecież nie odchodził smutny.
[z/t x2]
- Lyrae Fletcher
Re: Schody na błonia
Pon Lut 16, 2015 10:25 pm
Nadchodziła wiosna. Powoli czuć już było to w powietrzu wokół. Wilgoć z topniejącego śniegu wypełniała atmosferę aż po tropopauzę. Choć było niebo przykrywały ciemne chmury, z których padał deszcz, zimowa depresja powoli zaczynała mijać.
Do właśnie tego klimatu można było porównać dziewczynę, siedzącą na schodach, w miejscu, w którym od deszczu chronił ją dach. Niby pochmurnie, niby się nie podobała, jednak nie była też zimna. Nie do końca taka, jak pierwszy lepszy odrzucający Ślizgon. Pomimo noszenia zielonego krawata pod szyją, nadal umiała się uśmiechać do ludzi bez większego powodu. Chyba... Taką miała nadzieję.
Deszcz kapał i kapał.
Aleksander Wielki rozpoczął wyprawę w poszukiwaniu Okeanosa...
Przesuwała końcówką pióra wiecznego po pożółkłym pergaminie. Trzeba było w końcu oddać referat z Historii Magii. Już na samą myśl o pisaniu tego czuła, że chce jej się spać. Nie lubiła biernego mówienia o tym, co było zamiast działania w temacie tego, co będzie... Oczywiście, wiedza z historii była ważna, aby nie powielać głupich błędów głupich ludzi, którzy już to przeszli. Ale tak szczegółowo? Na co to komu potrzebne?
Zerknęła przed siebie, na rozciągające się tuż przed schodami, skąpane w szarości błonia... I poczuła, że ktoś się do niej przysiada. Przesunęła spojrzenie na tę osobę, ale ostatecznie tylko przewróciła oczami.
Znów on...
- Cześć, Steve. - mruknęła pod nosem, wracając do pisania. Wiedziała, że się nie odsunie...
Do właśnie tego klimatu można było porównać dziewczynę, siedzącą na schodach, w miejscu, w którym od deszczu chronił ją dach. Niby pochmurnie, niby się nie podobała, jednak nie była też zimna. Nie do końca taka, jak pierwszy lepszy odrzucający Ślizgon. Pomimo noszenia zielonego krawata pod szyją, nadal umiała się uśmiechać do ludzi bez większego powodu. Chyba... Taką miała nadzieję.
Deszcz kapał i kapał.
Aleksander Wielki rozpoczął wyprawę w poszukiwaniu Okeanosa...
Przesuwała końcówką pióra wiecznego po pożółkłym pergaminie. Trzeba było w końcu oddać referat z Historii Magii. Już na samą myśl o pisaniu tego czuła, że chce jej się spać. Nie lubiła biernego mówienia o tym, co było zamiast działania w temacie tego, co będzie... Oczywiście, wiedza z historii była ważna, aby nie powielać głupich błędów głupich ludzi, którzy już to przeszli. Ale tak szczegółowo? Na co to komu potrzebne?
Zerknęła przed siebie, na rozciągające się tuż przed schodami, skąpane w szarości błonia... I poczuła, że ktoś się do niej przysiada. Przesunęła spojrzenie na tę osobę, ale ostatecznie tylko przewróciła oczami.
Znów on...
- Cześć, Steve. - mruknęła pod nosem, wracając do pisania. Wiedziała, że się nie odsunie...
- Steve Fluffy
Re: Schody na błonia
Pon Lut 16, 2015 10:50 pm
Bilokacja 2 (po evencie z Żerlicą)
Steve Fluffy nie przepadał za wiosną. Nie bardzo potrafił znaleźć racjonalny powód. Być może było coś w tej pogodzie – śnieg powoli się roztapiał, zaczynało być nieco cieplej, ale nie na tyle, aby pozbyć się grubszych ubrań. Fluffy kochał śniegową zimę, a także lato bez deszczu (o co było bardzo trudno na wyspach). A to? Trudno było nazwać to dobrą pogodą. Krukon jednak dzisiaj na to nie zważał, lecz o tym opowiem nieco później.
Wyszedł z Wieży Ravenclawu ubrany w niebieski sweter w białe szlaczki. Sweter miał nawet kaptur, tak na wszelki wypadek. Stefek na tyłek wciągnął ciemne spodnie, założył niebieskie trampki. W dłoniach trzymał fascynującą powieść o smokach oraz jeźdźcach. Była to bardziej książka przygodowa niż oparta na faktach, ale bardzo mu się podobała. Pani Pince sama mu ją poleciła, kiedy ostatnio odwiedził bibliotekę.
Sam nie wiedział, kiedy nogi same przyciągnęły go w stronę drugiego piętra, a mianowicie w kierunku dziedzińca. Miał jakby nigdy nic zejść po schodach, kiedy zatrzymał się pod daszkiem… Spojrzał przed siebie, pokręcił śmiesznie nosem i klepnął sobie na schodku obok Ślizgonki, tak jakby to było najzwyklejsza rzecz na świecie i właściwie był z nią umówiony na spotkanie.
- Kurde. – Położył książkę na kolanach i zmrużył swoje oczy. Podciągnął mocniej sweter, aby naciągnąć go na tyle, aby zasłonił dłonie. Było to nieco trudne, ponieważ miał go dopiero od niedawna i nie był jeszcze na tyle rozciągnięty… Ale to była rzecz Fluffy’ego, więc niedługo się do niego dostosuje. – Miałem nadzieję, że poczytam sobie książkę na dworze, a tu co? No pstro! – Pokręcił z niedowierzaniem głową. Na jakim on świecie żył, skoro nie zauważył, jaka pogoda panuje na zewnątrz? Nawet jeśli nie patrzył w kierunku okien, to przecież powinien usłyszeć dźwięk kropel, które miarowo stukały w szklaną barierę… Jak widać, Stefkowi przydałby się Magiczny Fejsbuk, aby ktoś oznajmił mu, jaka pogoda panuje na zewnątrz, bo sam potrafił zignorować wszystkie oznaki.
- I oczywiście cześć! – Uśmiechnął się tak szeroko, że nawet sama Stefka zaczynała się zastanawiać przed komputerem, czy to jest fizycznie możliwe. Czasami Stefek żyje swoim własnym życiem, a ja nie mam nic do powiedzenia. Jako, że był nieco wścibskim kolesiem, od razu zaczął próbować podejrzeć ponad ramieniem Ly co takiego robi. - Dobrze, że już na to nie chodzę!
Steve Fluffy nie przepadał za wiosną. Nie bardzo potrafił znaleźć racjonalny powód. Być może było coś w tej pogodzie – śnieg powoli się roztapiał, zaczynało być nieco cieplej, ale nie na tyle, aby pozbyć się grubszych ubrań. Fluffy kochał śniegową zimę, a także lato bez deszczu (o co było bardzo trudno na wyspach). A to? Trudno było nazwać to dobrą pogodą. Krukon jednak dzisiaj na to nie zważał, lecz o tym opowiem nieco później.
Wyszedł z Wieży Ravenclawu ubrany w niebieski sweter w białe szlaczki. Sweter miał nawet kaptur, tak na wszelki wypadek. Stefek na tyłek wciągnął ciemne spodnie, założył niebieskie trampki. W dłoniach trzymał fascynującą powieść o smokach oraz jeźdźcach. Była to bardziej książka przygodowa niż oparta na faktach, ale bardzo mu się podobała. Pani Pince sama mu ją poleciła, kiedy ostatnio odwiedził bibliotekę.
Sam nie wiedział, kiedy nogi same przyciągnęły go w stronę drugiego piętra, a mianowicie w kierunku dziedzińca. Miał jakby nigdy nic zejść po schodach, kiedy zatrzymał się pod daszkiem… Spojrzał przed siebie, pokręcił śmiesznie nosem i klepnął sobie na schodku obok Ślizgonki, tak jakby to było najzwyklejsza rzecz na świecie i właściwie był z nią umówiony na spotkanie.
- Kurde. – Położył książkę na kolanach i zmrużył swoje oczy. Podciągnął mocniej sweter, aby naciągnąć go na tyle, aby zasłonił dłonie. Było to nieco trudne, ponieważ miał go dopiero od niedawna i nie był jeszcze na tyle rozciągnięty… Ale to była rzecz Fluffy’ego, więc niedługo się do niego dostosuje. – Miałem nadzieję, że poczytam sobie książkę na dworze, a tu co? No pstro! – Pokręcił z niedowierzaniem głową. Na jakim on świecie żył, skoro nie zauważył, jaka pogoda panuje na zewnątrz? Nawet jeśli nie patrzył w kierunku okien, to przecież powinien usłyszeć dźwięk kropel, które miarowo stukały w szklaną barierę… Jak widać, Stefkowi przydałby się Magiczny Fejsbuk, aby ktoś oznajmił mu, jaka pogoda panuje na zewnątrz, bo sam potrafił zignorować wszystkie oznaki.
- I oczywiście cześć! – Uśmiechnął się tak szeroko, że nawet sama Stefka zaczynała się zastanawiać przed komputerem, czy to jest fizycznie możliwe. Czasami Stefek żyje swoim własnym życiem, a ja nie mam nic do powiedzenia. Jako, że był nieco wścibskim kolesiem, od razu zaczął próbować podejrzeć ponad ramieniem Ly co takiego robi. - Dobrze, że już na to nie chodzę!
- Lyrae Fletcher
Re: Schody na błonia
Pon Lut 16, 2015 11:43 pm
Ten chłopak... Cóż, pojawiał się w jej towarzystwie dość często. Wręcz bardzo często. W sumie dlatego, że sam się przyklejał. Najpierw znała go tylko z widzenia, ze wspólnych lekcji z Krukonami. Któregoś razu dosiadła się do niego, przyszedłszy trochę później niż reszta i zagaiła rozmowę siłą rzeczy. Tak, mimo posiadania zielonego krawata umiała porozmawiać z nim całkiem normalnie i pośmiać się z jego wygłupów.
Dziwne, czyż nie?
Tak czy inaczej, od tego czasu często się do niej przyklejał. Był nieco irytujący, ale nie na tyle, aby zacząć na niego krzyczeć. Nie chciała być odludkiem, stroniącym od ludzi, mimo iż wolała przebywanie w swoim towarzystwie. Jednak życia nie dało się przejść w samotności i kto wie, może za poświęcony czas nawet on będzie miał okazję jej się odwdzięczyć. Albo ona jemu... Nikt nie wie jak postąpią w przyszłości.
- Taki urok marca. Raz słońce, zaraz deszcz. - mruknęła pod nosem. Genialnie porównanie do niej, dokładnie. Raz słońce, raz szaruga. Czasem grad, czasem śnieg. - Co czytasz?
Zadawała pytania niby od niechcenia i w sumie nie było dla niej ważne czy na to odpowie mniej lub bardziej szczegółowo... Nawiązać rozmowę chciała. Skoro już tu był, niech zostanie. To się przyda.
- Przydadzą mi się OWuTeMy z tego... Niestety, bo to strasznie nudne.
Westchnęła głośno. Nie ukrywała swojej niechęci do tego przedmiotu. Naprawdę już wolała Mugoloznawstwo, na którym całkiem sporo się uczyła o przedmiotach, które znała tylko z domu babci Veli... Dziadek Gordon, mugol, wprawdzie już nie żył, ale pozostałości po nim nadal się trzymały. Kto wie, może OWuTeMy z tego przedmiotu też się przydadzą w przyszłości. Egzaminy zbliżały się wielkimi krokami, trzeba było już zaczynać myśleć o podjęciu się jakichś praktyk. Na pewno nie zostanie w szkole. Może Ministerstwo.
- A Ty, co zdajesz?
Dziwne, czyż nie?
Tak czy inaczej, od tego czasu często się do niej przyklejał. Był nieco irytujący, ale nie na tyle, aby zacząć na niego krzyczeć. Nie chciała być odludkiem, stroniącym od ludzi, mimo iż wolała przebywanie w swoim towarzystwie. Jednak życia nie dało się przejść w samotności i kto wie, może za poświęcony czas nawet on będzie miał okazję jej się odwdzięczyć. Albo ona jemu... Nikt nie wie jak postąpią w przyszłości.
- Taki urok marca. Raz słońce, zaraz deszcz. - mruknęła pod nosem. Genialnie porównanie do niej, dokładnie. Raz słońce, raz szaruga. Czasem grad, czasem śnieg. - Co czytasz?
Zadawała pytania niby od niechcenia i w sumie nie było dla niej ważne czy na to odpowie mniej lub bardziej szczegółowo... Nawiązać rozmowę chciała. Skoro już tu był, niech zostanie. To się przyda.
- Przydadzą mi się OWuTeMy z tego... Niestety, bo to strasznie nudne.
Westchnęła głośno. Nie ukrywała swojej niechęci do tego przedmiotu. Naprawdę już wolała Mugoloznawstwo, na którym całkiem sporo się uczyła o przedmiotach, które znała tylko z domu babci Veli... Dziadek Gordon, mugol, wprawdzie już nie żył, ale pozostałości po nim nadal się trzymały. Kto wie, może OWuTeMy z tego przedmiotu też się przydadzą w przyszłości. Egzaminy zbliżały się wielkimi krokami, trzeba było już zaczynać myśleć o podjęciu się jakichś praktyk. Na pewno nie zostanie w szkole. Może Ministerstwo.
- A Ty, co zdajesz?
- Steve Fluffy
Re: Schody na błonia
Wto Lut 17, 2015 12:04 am
Stefek zawsze przyklejał się do osób, które uważał za interesujące. Zresztą mówili, że przyjaciół powinno trzymać się blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Fluffy wolał sobie wrogów nie robić, więc próbował być miły dla każdego. Do czasu oczywiście.
- Nienawidzę marca – mruknął z taką miną jakby przemienił się w Smerfa Marudę. Dla niego ten miesiąc mógłby po prostu nie istnieć, był niepotrzebny. – Chciałbym, aby wreszcie na wyspach przestało padać. Jedyne co można być pewnym to tego, że może zaraz zacząć lać. Być może dlatego dzisiaj nie patrzyłem, co się dzieje za oknem. Miałem wielką nadzieję, że zmienię zdanie co do marca i niestety… Świat mnie nie lubi. – Stefek miał nadzieję, że zaraz się rozpogodzi. Wiedział z doświadczenia, że nawet nie było cienia szansy, aby tak się stało, nie w tych szerokościach geograficznych ani nie w tym miesiącu.
- Kolejną powieść o smokach, tym razem Opowieści jeźdźców smoków. Pani Pince od razu zaatakowała mnie, kiedy wlazłem do biblioteki i powiedziała, że specjalnie dla mnie zamówiła ten jeden egzemplarz. Nie mogłem jej odmówić i nie wypożyczyć tej powieści. – Uśmiechnął się. Miał dobre relacje z bibliotekarką, ponieważ był częstym gościem w jej azylu, nigdy nie spóźniał się z oddawaniem książek ani ich nigdy nie poniszczył. I oczywiście wiedział jak nie zakłócać błogiej ciszy w „literkowym” raju.
- Naprawdę? Na co komu OWuTeM z historii magii? – zdziwił się bardzo, drapiąc się po nosie. Zaraz musiał się odsunąć na chwilę od dziewczyny, skrył się w dłoniach i kichnął mocno. Oho! Przeziębienie go brało. Wieczorem będzie musiał udać się do Skrzydła Szpitalnego po eliksir pieprzowy, tak profilaktycznie.
- Chcesz coś robić z prawem czarodziejskim? – Właściwie to nigdy z nią nie rozmawiał o przyszłości, więc teraz miał tę niepowtarzalną okazję, aby to zrobić.
- Ja? Przecież to proste! Opieka nad magicznymi stworzeniami i obrona przed czarną magią. Mam nadzieję, że Ślimak dopuści mnie do egzaminu z eliksirów. Ostatnio dobrze sobie poradziłem na zaklęciach z Feliksem, więc jestem pełen nadziei. – Byleby tylko nie skończyło się na nadziei, panie Fluffy…
- Nienawidzę marca – mruknął z taką miną jakby przemienił się w Smerfa Marudę. Dla niego ten miesiąc mógłby po prostu nie istnieć, był niepotrzebny. – Chciałbym, aby wreszcie na wyspach przestało padać. Jedyne co można być pewnym to tego, że może zaraz zacząć lać. Być może dlatego dzisiaj nie patrzyłem, co się dzieje za oknem. Miałem wielką nadzieję, że zmienię zdanie co do marca i niestety… Świat mnie nie lubi. – Stefek miał nadzieję, że zaraz się rozpogodzi. Wiedział z doświadczenia, że nawet nie było cienia szansy, aby tak się stało, nie w tych szerokościach geograficznych ani nie w tym miesiącu.
- Kolejną powieść o smokach, tym razem Opowieści jeźdźców smoków. Pani Pince od razu zaatakowała mnie, kiedy wlazłem do biblioteki i powiedziała, że specjalnie dla mnie zamówiła ten jeden egzemplarz. Nie mogłem jej odmówić i nie wypożyczyć tej powieści. – Uśmiechnął się. Miał dobre relacje z bibliotekarką, ponieważ był częstym gościem w jej azylu, nigdy nie spóźniał się z oddawaniem książek ani ich nigdy nie poniszczył. I oczywiście wiedział jak nie zakłócać błogiej ciszy w „literkowym” raju.
- Naprawdę? Na co komu OWuTeM z historii magii? – zdziwił się bardzo, drapiąc się po nosie. Zaraz musiał się odsunąć na chwilę od dziewczyny, skrył się w dłoniach i kichnął mocno. Oho! Przeziębienie go brało. Wieczorem będzie musiał udać się do Skrzydła Szpitalnego po eliksir pieprzowy, tak profilaktycznie.
- Chcesz coś robić z prawem czarodziejskim? – Właściwie to nigdy z nią nie rozmawiał o przyszłości, więc teraz miał tę niepowtarzalną okazję, aby to zrobić.
- Ja? Przecież to proste! Opieka nad magicznymi stworzeniami i obrona przed czarną magią. Mam nadzieję, że Ślimak dopuści mnie do egzaminu z eliksirów. Ostatnio dobrze sobie poradziłem na zaklęciach z Feliksem, więc jestem pełen nadziei. – Byleby tylko nie skończyło się na nadziei, panie Fluffy…
- Lyrae Fletcher
Re: Schody na błonia
Wto Lut 17, 2015 7:28 am
Akurat to podejście do robienia sobie wrogów dzielili. Lyrae nie chciała mieć problemów z ludźmi, które mogłyby zaburzyć jakoś jej względny spokój. Kłótnie ją męczyły. Wolała uciszać problemy, rozwiązywać pokojowo lub dusić w zarodku. Nie wobec każdego taka polityka działała, ale jak na razie najwyraźniej była odpowiednia.
Na twarzy dziewczyny w końcu pojawił się uśmiech. Tym razem rozbawiony.
- Tu nigdy nie przestanie padać, wiesz? Taki urok tego kraju. Szarość i deszcz stały się już symbolem narodowym. - mówiła to pół-żartem, pół-serio. Zamieszkiwała Wielką Brytanię od dziecka, znała doskonale ten klimat. Szaro było nawet latem... Wiosną i jesienią też. Zimą robiło się biało i chyba tylko za to można było lubić tę najzimniejszą porę roku.
Nadszedł marzec, początek wiosny - teraz było najbardziej szaro i ponuro.
- Masz dobre stosunki z panią Pince? Mojego imienia pewnie nawet nie pamięta. - powiedziała rozbawiona. Cóż, była jednym z przezroczystych uczniów, którzy przychodzili niezbyt często, nic nie psuli i nie trzeba było ich uciszać. Po prostu przezroczysta. - Może kiedyś po nią sięgnę. Akurat teraz czytam Chochlika z Kwiatu Piwonii. To jest przygodowa książka, ale jakoś powoli mi idzie. Nie mogę się skupić na czytaniu, kiedy zbliżają się egzaminy.
Czytanie było tutaj głównym zajęciem uczniów. Ona w dzieciństwie czytała niewiele... Kiedy jednak przyszła go Hogwartu chętnie zaczęła zagłębiać się w jakieś lektury, nie koniecznie takie, które są potrzebne na lekcje.
- Mój tata pracuje w departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Mówi, że to byłaby najlepsza opcja, chociaż nie jestem pewna czy chcę tam iść. Zobaczę jak wyjdzie w praktyce, tak czy inaczej OWuTeM po prostu się przyda. - niedziwne było, że Grus Fletcher chciał mieć córkę przy sobie. Hogwart był wprawdzie bezpiecznym miejscem, a jej rodzice w to nie wątpili nawet po ostatnich wydarzeniach, ale ona niedługo opuści tę szkołę. Była częścią rodziny o przeszłości, która mogła czynić ich życie niepewnym w tych czasach.
Zdrajcy krwi.
- I gdzie chcesz pracować z UWuTeMami z tego? - spytała.
Na twarzy dziewczyny w końcu pojawił się uśmiech. Tym razem rozbawiony.
- Tu nigdy nie przestanie padać, wiesz? Taki urok tego kraju. Szarość i deszcz stały się już symbolem narodowym. - mówiła to pół-żartem, pół-serio. Zamieszkiwała Wielką Brytanię od dziecka, znała doskonale ten klimat. Szaro było nawet latem... Wiosną i jesienią też. Zimą robiło się biało i chyba tylko za to można było lubić tę najzimniejszą porę roku.
Nadszedł marzec, początek wiosny - teraz było najbardziej szaro i ponuro.
- Masz dobre stosunki z panią Pince? Mojego imienia pewnie nawet nie pamięta. - powiedziała rozbawiona. Cóż, była jednym z przezroczystych uczniów, którzy przychodzili niezbyt często, nic nie psuli i nie trzeba było ich uciszać. Po prostu przezroczysta. - Może kiedyś po nią sięgnę. Akurat teraz czytam Chochlika z Kwiatu Piwonii. To jest przygodowa książka, ale jakoś powoli mi idzie. Nie mogę się skupić na czytaniu, kiedy zbliżają się egzaminy.
Czytanie było tutaj głównym zajęciem uczniów. Ona w dzieciństwie czytała niewiele... Kiedy jednak przyszła go Hogwartu chętnie zaczęła zagłębiać się w jakieś lektury, nie koniecznie takie, które są potrzebne na lekcje.
- Mój tata pracuje w departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Mówi, że to byłaby najlepsza opcja, chociaż nie jestem pewna czy chcę tam iść. Zobaczę jak wyjdzie w praktyce, tak czy inaczej OWuTeM po prostu się przyda. - niedziwne było, że Grus Fletcher chciał mieć córkę przy sobie. Hogwart był wprawdzie bezpiecznym miejscem, a jej rodzice w to nie wątpili nawet po ostatnich wydarzeniach, ale ona niedługo opuści tę szkołę. Była częścią rodziny o przeszłości, która mogła czynić ich życie niepewnym w tych czasach.
Zdrajcy krwi.
- I gdzie chcesz pracować z UWuTeMami z tego? - spytała.
- Steve Fluffy
Re: Schody na błonia
Wto Lut 17, 2015 7:27 pm
- Chyba poważnie muszę się zastanowić nad zmianą kraju. Nie wiem tylko czy swoje serce oddać Skandynawii czy może ciepłym krajom. Lubię i śnieg i słoneczko. – Podrapał się w okolicach skroni nieco nerwowo, zawsze tak robił, kiedy nad czymś mocno rozmyślał. Właściwie to jeśli zdecyduje się pracować ze smokami, raczej nigdzie nie zagrzeje na dłużej miejsca, ponieważ taka była ta praca, nigdy nie wiadomo było, kiedy i gdzie cię wyślą. Właśnie! Ciekawe jak wyglądają te mistyczne lodowe smoki? Czy to była tylko zwykła bujda na resorach czy może podania i legendy były prawdziwe? Bardzo chciał to zbadać! Może jednak przyszłość wcale nie rysowała się w tak ciemnych kolorach.
- Jestem Krukonem. – Wypiął dumnie pierś. Akurat miał na sobie sweter, a nie szatę, więc nie „błysnął” naszywką z herbem swojego domu. Dziewczyna jednak mogła to sobie wyobrazić. Pewnie gdyby Stefek zostałby wybrany na prefekta (śmiechu warte!), to nawet do zwykłego stroju nosiłby cudowną oznakę. – Jestem częstym gościem. Gdyby pani Pince nie zamykałaby biblioteki na noc, chętnie bym tam spędził i noc. Na lekcjach za bardzo nie uważam, bo mam ważniejsze rzeczy na głowie. Przysiadam więc do tego po zajęciach. – Właściwie to wszyscy o tym wiedzieli. Fluffy miał tendencje do dziwnego rozmarzania się podczas wykładów, nawet profesor McGonagall miała problemy z utrzymaniem go w pełnym skupieniu. Dobrze tylko, że nie był jednym z tych ananasów, którzy całkowicie rozwalali lekcję.
- O czym opowiada ten Chochlik? – zapytał wyraźnie zainteresowany. Człowiek nie powinien żyć tylko i wyłącznie smokami, bo może zwyczajnie zwariować. Stefek powinien znaleźć sobie inne książki do czytania.
- Egzaminy egzaminami… Mi się nie podoba ta cała zabawa. Nagle w szkole zrobiło się tak pusto. Nie wiadomo, gdzie się wszyscy podziali. Tęsknię za chłopakami z dormitorium. Nie ma nawet do kogo gęby otworzyć… Aż nie chce mi się uczyć na testy. – Wzruszył ramionami. Był jedną z niezadowolonych osób podczas uczty, kiedy Dumbledore przedstawiał swój cudowny plan. Uczniowie mu ginęli pod nosem, a on bawił się w bajki. Czy ten człowiek był poważny? Logika (a właściwie to w jego mniemaniu jej brak) dyrektora zbiła z tropu Stefka.
- Ja? – Uśmiechnął się szeroko. – Zawsze marzyłem o tym, aby być łowcą smoków… Albo badaczem. A może jednym i drugim. Jeśli jednak mi nie wyjdzie, może znajdę dla siebie jakąś posadę w Departamencie Tajemnic. Odkrywanie tajemnic pierwotnej magii nie wydaje się być złym pomysłem na życie.
- Jestem Krukonem. – Wypiął dumnie pierś. Akurat miał na sobie sweter, a nie szatę, więc nie „błysnął” naszywką z herbem swojego domu. Dziewczyna jednak mogła to sobie wyobrazić. Pewnie gdyby Stefek zostałby wybrany na prefekta (śmiechu warte!), to nawet do zwykłego stroju nosiłby cudowną oznakę. – Jestem częstym gościem. Gdyby pani Pince nie zamykałaby biblioteki na noc, chętnie bym tam spędził i noc. Na lekcjach za bardzo nie uważam, bo mam ważniejsze rzeczy na głowie. Przysiadam więc do tego po zajęciach. – Właściwie to wszyscy o tym wiedzieli. Fluffy miał tendencje do dziwnego rozmarzania się podczas wykładów, nawet profesor McGonagall miała problemy z utrzymaniem go w pełnym skupieniu. Dobrze tylko, że nie był jednym z tych ananasów, którzy całkowicie rozwalali lekcję.
- O czym opowiada ten Chochlik? – zapytał wyraźnie zainteresowany. Człowiek nie powinien żyć tylko i wyłącznie smokami, bo może zwyczajnie zwariować. Stefek powinien znaleźć sobie inne książki do czytania.
- Egzaminy egzaminami… Mi się nie podoba ta cała zabawa. Nagle w szkole zrobiło się tak pusto. Nie wiadomo, gdzie się wszyscy podziali. Tęsknię za chłopakami z dormitorium. Nie ma nawet do kogo gęby otworzyć… Aż nie chce mi się uczyć na testy. – Wzruszył ramionami. Był jedną z niezadowolonych osób podczas uczty, kiedy Dumbledore przedstawiał swój cudowny plan. Uczniowie mu ginęli pod nosem, a on bawił się w bajki. Czy ten człowiek był poważny? Logika (a właściwie to w jego mniemaniu jej brak) dyrektora zbiła z tropu Stefka.
- Ja? – Uśmiechnął się szeroko. – Zawsze marzyłem o tym, aby być łowcą smoków… Albo badaczem. A może jednym i drugim. Jeśli jednak mi nie wyjdzie, może znajdę dla siebie jakąś posadę w Departamencie Tajemnic. Odkrywanie tajemnic pierwotnej magii nie wydaje się być złym pomysłem na życie.
- Lyrae Fletcher
Re: Schody na błonia
Wto Lut 17, 2015 8:18 pm
Dlaczego ona zawsze w słowach każdego człowieka wyczuwała jakieś dziwne teorie? Teraz tylko westchnęła cicho.
- Nikt nie lubi pośrednich rzeczy. Albo lód albo zieleń.
Tak, dokładnie. Nikt nie lubi tego, co jest po środku. Nikt nie lubi topniejącego śniegu, zimnego deszczu, pożółkłych liści. Jesień i wiosna to właśnie takie pośredniczki, na które zawsze wszyscy narzekają. Lyrae też była taką pośrednią osobą, niby w zieleni... Ale coś w jej charakterze nie pasowało do tego chłodnego koloru. Jej myśli nie płynęły z odpowiednią dozą wolności jak na Ravenclaw, nie była dość odważna do Gryffindoru i zbyt egoistyczna do Hufflepuffu. Nikt nie wiedział na postawie dokładnie jakiej cechy tiara przydziela do domów. Czasem nawet wydaje się, że popełnia błędy...
- Jesteś. A ja Ślizgonką. - mruknęła pod nosem, chwilę patrząc na ułożony przed nią pergamin. Czy to znaczyło, że nie mogła być inteligentna, uprzejma i... odważna? Do tego ostatniego było jej naprawdę daleko. - Zauważyłam, że na lekcjach uciekasz ze swojego ciała. Chyba wolę nie wiedzieć o czym wtedy myślisz.
Jego rozmarzony uśmiech na lekcjach wydawał się czasem trochę przerażający. Nikt nie wiedział co się działo w umyśle Steve'a, ale przynajmniej nie przenosił tego na realny świat. To było na plus, bo prawdopodobnie szkoła nie pozbierałaby się po takim wypadku... Ale mogła tylko przypuszczać co by się działo.
Ona jakoś specjalnie nie chciała narzekać na pustkę w pokoju wspólnym. Z dormitorium zniknęła na jakiś czas Rockers i było jakoś tak... Luźniej. Caroline zawsze sprawiała, że atmosfera była ciężka. Teraz mogła w sumie pogadać tylko z ludźmi z młodszego rocznika. Nie, żeby jej to przeszkadzało.
- O dorosłym chochliku konrwalijskim, który postanowił zwiedzić wyspę, o której krążyły legendy o tajemniczych chochlikożernych potworach. Dotarłam tylko do momentu, kiedy na niej wylądował... Wypożyczyłam ją tydzień temu. - naprawdę miała mało czasu na takie zabawy. OWuTeMy były dla niej ważne i musiała dużo się uczyć, aby napisać je jak najlepiej. - Ale jest ciekawie napisana, więc też możesz po nią sięgnąć.
Plany na przyszłość były teraz tematem bardzo na czasie. Opuszczali Hogwart... Siedem lat w tych murach na pewno będzie wspominać z tęsknotą.
- Tam jest trudno się dostać. - przyznała. - Ale myślę, że dasz radę. Tylko nie odlatuj w chmury na egzaminie.
- Nikt nie lubi pośrednich rzeczy. Albo lód albo zieleń.
Tak, dokładnie. Nikt nie lubi tego, co jest po środku. Nikt nie lubi topniejącego śniegu, zimnego deszczu, pożółkłych liści. Jesień i wiosna to właśnie takie pośredniczki, na które zawsze wszyscy narzekają. Lyrae też była taką pośrednią osobą, niby w zieleni... Ale coś w jej charakterze nie pasowało do tego chłodnego koloru. Jej myśli nie płynęły z odpowiednią dozą wolności jak na Ravenclaw, nie była dość odważna do Gryffindoru i zbyt egoistyczna do Hufflepuffu. Nikt nie wiedział na postawie dokładnie jakiej cechy tiara przydziela do domów. Czasem nawet wydaje się, że popełnia błędy...
- Jesteś. A ja Ślizgonką. - mruknęła pod nosem, chwilę patrząc na ułożony przed nią pergamin. Czy to znaczyło, że nie mogła być inteligentna, uprzejma i... odważna? Do tego ostatniego było jej naprawdę daleko. - Zauważyłam, że na lekcjach uciekasz ze swojego ciała. Chyba wolę nie wiedzieć o czym wtedy myślisz.
Jego rozmarzony uśmiech na lekcjach wydawał się czasem trochę przerażający. Nikt nie wiedział co się działo w umyśle Steve'a, ale przynajmniej nie przenosił tego na realny świat. To było na plus, bo prawdopodobnie szkoła nie pozbierałaby się po takim wypadku... Ale mogła tylko przypuszczać co by się działo.
Ona jakoś specjalnie nie chciała narzekać na pustkę w pokoju wspólnym. Z dormitorium zniknęła na jakiś czas Rockers i było jakoś tak... Luźniej. Caroline zawsze sprawiała, że atmosfera była ciężka. Teraz mogła w sumie pogadać tylko z ludźmi z młodszego rocznika. Nie, żeby jej to przeszkadzało.
- O dorosłym chochliku konrwalijskim, który postanowił zwiedzić wyspę, o której krążyły legendy o tajemniczych chochlikożernych potworach. Dotarłam tylko do momentu, kiedy na niej wylądował... Wypożyczyłam ją tydzień temu. - naprawdę miała mało czasu na takie zabawy. OWuTeMy były dla niej ważne i musiała dużo się uczyć, aby napisać je jak najlepiej. - Ale jest ciekawie napisana, więc też możesz po nią sięgnąć.
Plany na przyszłość były teraz tematem bardzo na czasie. Opuszczali Hogwart... Siedem lat w tych murach na pewno będzie wspominać z tęsknotą.
- Tam jest trudno się dostać. - przyznała. - Ale myślę, że dasz radę. Tylko nie odlatuj w chmury na egzaminie.
- Steve Fluffy
Re: Schody na błonia
Wto Lut 17, 2015 8:50 pm
Stefek uniósł ręce do góry.
- To prawie jak ze zdecydowaniem którą bliźniaczkę lubisz - czy Anabell czy Phoebe. Niby wyglądają identycznie, a jednak coś w ich charakterach jest innego. Kiedy idą razem, zastanawiasz się poważnie nad tym, którą masz pocałować na „dzień dobry”. Zazwyczaj rozpoznaję je po kolorze krawata. Gorzej jeśli założą na siebie normalne ciuchy. – Powiedzmy sobie szczerze, że słowa Stefka wcale nie miały żadnego związku z „pośrednimi rzeczami”. Kto by się tym jednak przejmował? Na pewno nie Krukon.
- Nie myślę o sprośnych rzeczach! – zastrzegł od razu, kiedy usłyszał nieme oskarżenie w jego kierunku. Oparł dłonie na powieści, którą przyniósł sobie do poczytania. Chyba nic z tego nie wyjdzie, ale nie narzekał. Rozmowa z kimś była o wiele ciekawsza niż lektura. Wreszcie miał przed sobą żywego człowieka, z którym mógł spędzić czas.
- No dobrze. Może ostatnio myślałem trochę o bliźniaczkach… Ale kurde. Jestem facetem, tak? – Wzruszył ramionami. Nie wiedział czemu to właściwie dziewczynie mówi, ale chyba ostatnio mocno dobijała go samotność. Anabell zniknęła, więc nie miał z kim ślinić się po Pokoju Wspólnym. Pozostały mu tylko marzenia… i pani Renia Rączkowska.
- To chochliki dorastają? – Przekrzywił dziwnie głowę na bok. Może posiadał wielką wiedzę o smokach, ale inne magiczne stworzenia nieco ignorował. Nie stanowiły dla niego żadnego wyzwania… Chyba, ze były testralami. Stefek nie potrafił ich widzieć, ponieważ nie widział śmierci nikogo. Mając jednak na uwadze to, co się dzieje w Hogwarcie, zapewne ktoś się o to zatroszczy i będzie mógł je zobaczyć.
- Jeśli przeczytasz i będziesz ją oddawała do biblioteki, daj znać! Wypożyczę ją zaraz po Tobie. – Naprawdę miał nadzieję, że Ślizgonka do niego napisze. Tylko żeby czasami się nie przeliczył…
- Postaram się. Szkoda, że wszelkie eliksiry są zakazane, ponieważ bym sobie coś łyknął na skupienie. Pamiętam SUMy… Na historii magii zapatrzyłem się we włosy Rockers. Promienie słońca tak cudownie grały w jej włosach… - Rozmarzył się przez chwilę. Na szczęście szybko wrócił do rzeczywistości. – Co jednak nie sprawia, że to dziewczyna nie dla mnie. Ją mogę sparować tylko z Sama-Wiesz-Kim.
- To prawie jak ze zdecydowaniem którą bliźniaczkę lubisz - czy Anabell czy Phoebe. Niby wyglądają identycznie, a jednak coś w ich charakterach jest innego. Kiedy idą razem, zastanawiasz się poważnie nad tym, którą masz pocałować na „dzień dobry”. Zazwyczaj rozpoznaję je po kolorze krawata. Gorzej jeśli założą na siebie normalne ciuchy. – Powiedzmy sobie szczerze, że słowa Stefka wcale nie miały żadnego związku z „pośrednimi rzeczami”. Kto by się tym jednak przejmował? Na pewno nie Krukon.
- Nie myślę o sprośnych rzeczach! – zastrzegł od razu, kiedy usłyszał nieme oskarżenie w jego kierunku. Oparł dłonie na powieści, którą przyniósł sobie do poczytania. Chyba nic z tego nie wyjdzie, ale nie narzekał. Rozmowa z kimś była o wiele ciekawsza niż lektura. Wreszcie miał przed sobą żywego człowieka, z którym mógł spędzić czas.
- No dobrze. Może ostatnio myślałem trochę o bliźniaczkach… Ale kurde. Jestem facetem, tak? – Wzruszył ramionami. Nie wiedział czemu to właściwie dziewczynie mówi, ale chyba ostatnio mocno dobijała go samotność. Anabell zniknęła, więc nie miał z kim ślinić się po Pokoju Wspólnym. Pozostały mu tylko marzenia… i pani Renia Rączkowska.
- To chochliki dorastają? – Przekrzywił dziwnie głowę na bok. Może posiadał wielką wiedzę o smokach, ale inne magiczne stworzenia nieco ignorował. Nie stanowiły dla niego żadnego wyzwania… Chyba, ze były testralami. Stefek nie potrafił ich widzieć, ponieważ nie widział śmierci nikogo. Mając jednak na uwadze to, co się dzieje w Hogwarcie, zapewne ktoś się o to zatroszczy i będzie mógł je zobaczyć.
- Jeśli przeczytasz i będziesz ją oddawała do biblioteki, daj znać! Wypożyczę ją zaraz po Tobie. – Naprawdę miał nadzieję, że Ślizgonka do niego napisze. Tylko żeby czasami się nie przeliczył…
- Postaram się. Szkoda, że wszelkie eliksiry są zakazane, ponieważ bym sobie coś łyknął na skupienie. Pamiętam SUMy… Na historii magii zapatrzyłem się we włosy Rockers. Promienie słońca tak cudownie grały w jej włosach… - Rozmarzył się przez chwilę. Na szczęście szybko wrócił do rzeczywistości. – Co jednak nie sprawia, że to dziewczyna nie dla mnie. Ją mogę sparować tylko z Sama-Wiesz-Kim.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach