Strona 14 z 15 • 1 ... 8 ... 13, 14, 15
- Sahir Nailah
Re: Schody na błonia
Sob Lip 09, 2016 9:43 pm
Z bardoz dużej niechęci do czegokolwiek nie przechodziło się szybko na chęci - ale Sahir wcale nie miał wielkiego planu, by to, nazwę rzecz lakonicznie, lenistwo porzucać - w końcu był tutaj pierwszy (to prawo pierwszeństwa w skzole zawsze działało), w końcu to on był tutaj szefem rozdania, w końcu to on był drapieżnikiem - i końcowy, najważniejszy powód - to on był tutaj Sahirem Nailahem. Zazwyczaj stawiał na swoim... no chyba że rozmawiał z Alex - z nią nawet Vincent nie potrafił postawić na swoim... ale lepiej nie wspominać o tym, jak to się zakończyło - sam Sahir, wydawało mu się, że też już nie pamięta - wszystkie wspomnienia z okresu życia Nightraya były mgliste, niewyraźne, jakby nie należały do niego albo jakby wydarzyły się setki lat temu, tak jak zmalała sama istota tamtego nauczyciela - ale nie ważne - świat drapieżników nie był tym, który należałby do Amelii, ona po prostu miała się go wystrzegać, starać się raczej nie wchodzić pod pazury pędzących lwów, żeby czasem żadnego nie rozdrażnić - to tylko - tylko i aż tyle. Wszelkie większe, bardziej dramatyczne rozgrywki, lepiej pozostawić tym wielkim kotom - niech się pozabijają między sobą i wtedy wszyscy będą mieli święty, jebany spokój. Amelia wtedy na pewno nie musiałaby żyć w fałszu i starać się wciąż powracać do wiary, że na tym świecie istnieją dobrzy ludzie - śmieszna sprawa, bo na przykład Sahir wiedział, że tacy są - tylko każdy miał jakieś swoje problemy, każdy został z innej gliny ulepiony i każdy tą dobroć okazywał na swój sposób i starał się, jak mógł, umiejscowić w tym złym świecie, tak jak starała się Amelia i wcale o tą wiarę walczyć nie musiał, bo to nawet wiara nie była - to była pewność. Ta pewność realisty - tak jak pewność co do tego, że świat nie jest czarno-biały, a odcienie szarości są tutaj najbardziej popularne, nawet jeśli poruszamy już klasyczne pojęcie dobra i zła. I czy realizm ranił? Nie. Kiedy Sahir się go trzymał, przestając snuć ponure myśl, które ciągnęły się za nim jak smród po gaciach, kiedy puszczał na parę sekund, na jedną chwilę, uprząż koni, które ciągnęły go w tył, ku przeszłości, to wtedy wszystko przestawało boleć - wraz ze zniknięciem bólu znikała też również radość ze świata, ale w jego przypadku to przecież żadne poświęcenie, żadna opłata.
I tak nie posiadał tej radości.
Amelia Wright chyba za to radość posiadała - i pewnie nie chciałaby jej stracić.
Jego dotyk był delikatny - ujął nieco szorstką dłonią jej delikatną dłoń, nie skażoną fizyczną pracą w takim stopniu, jak jego ręce - w końcu była niewiastą - uścisnął ją lekko i cofnął - brak obaw okazał się słuszny - nie straciła ręki. Nie stało się zupełnie nic wielkiego - ręce zostały cofnięte i zakończyło to cofnięcie rytuał powitania.
Mogli przejść dalej.
Mógł z tego jakiegokolwiek braku chęci pozwolić na wyłanianie się maluczkiego zalążka rozmowy - bardzo powoli wysuwało się rozbawienie, nieco rozprężając supeł we wnętrzu, chociaż sam nie wiedział czemu - może dlatego, że dziewczę przyjemnie pachniało, może dlatego, że miała tak czyste i ufne oczy, może dlatego, że Nailah po prostu miał taki nastrój - przy jego kompletnym braku stabilności wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie, przeskakując przez wszystkie walory barw. Mógł jej nie chcieć, by zaraz zaprosić ją do siedzenia - bo niby dlaczego nie?
- Wierzysz w potwory, Amelio? Ciemne twory, które mieszkają pod łóżkiem i chodzą za twoimi plecami, znikając, kiedy próbujesz je namierzyć..? - Było w tym coś niepokojącego... Może dlatego, że nawet się uśmiechnął lekko - dziwnie enigmatycznie, blado, przy pół przymkniętych, mocno podkrążonych, czarnych oczach - a może to ten ton..? Sam temat dotykał wyobraźni.
Koszmary dzieciństwa bardzo rzadko zasypiały.
I tak nie posiadał tej radości.
Amelia Wright chyba za to radość posiadała - i pewnie nie chciałaby jej stracić.
Jego dotyk był delikatny - ujął nieco szorstką dłonią jej delikatną dłoń, nie skażoną fizyczną pracą w takim stopniu, jak jego ręce - w końcu była niewiastą - uścisnął ją lekko i cofnął - brak obaw okazał się słuszny - nie straciła ręki. Nie stało się zupełnie nic wielkiego - ręce zostały cofnięte i zakończyło to cofnięcie rytuał powitania.
Mogli przejść dalej.
Mógł z tego jakiegokolwiek braku chęci pozwolić na wyłanianie się maluczkiego zalążka rozmowy - bardzo powoli wysuwało się rozbawienie, nieco rozprężając supeł we wnętrzu, chociaż sam nie wiedział czemu - może dlatego, że dziewczę przyjemnie pachniało, może dlatego, że miała tak czyste i ufne oczy, może dlatego, że Nailah po prostu miał taki nastrój - przy jego kompletnym braku stabilności wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie, przeskakując przez wszystkie walory barw. Mógł jej nie chcieć, by zaraz zaprosić ją do siedzenia - bo niby dlaczego nie?
- Wierzysz w potwory, Amelio? Ciemne twory, które mieszkają pod łóżkiem i chodzą za twoimi plecami, znikając, kiedy próbujesz je namierzyć..? - Było w tym coś niepokojącego... Może dlatego, że nawet się uśmiechnął lekko - dziwnie enigmatycznie, blado, przy pół przymkniętych, mocno podkrążonych, czarnych oczach - a może to ten ton..? Sam temat dotykał wyobraźni.
Koszmary dzieciństwa bardzo rzadko zasypiały.
- Amelia Wright
Re: Schody na błonia
Sob Lip 09, 2016 10:39 pm
Amelia nie mogłaby być realistką. W jej przypadku oznaczałoby to zbyt chłodną kalkulację i zbyt wiele oczywistości. To zaś mogłoby zabić jej delikatne serduszko. Narazić je na życie w prawdziwym świecie na który nie była gotowa. Widok nieszczęść, zła i cierpienia był sam w sobie okropny, a gdyby miała nagle pojąć, że każdy jest tego częścią i nosi w sobie kawałki tego nawet w chwilach radości to chyba by oszalała. Świadomość, że człowiek jest zdolny do wspaniałych rzeczy to jedno. Wolała jednak zapominać, iż jest on także mistrzem destrukcji. W ogóle zapominanie o wszystkim jest łatwiejsze. Gdyby chciała spamiętać każdą obelgę, głupi żart... Urosłoby to do niebotycznych rozmiarów i w końcu musiałoby się wylać. Ona zaś nie chciała tego złamania. Nie chciała pozwolić na wytwarzanie się muru, który miałby ją na stałe odgrodzić od ludzi. Postawienie go oznaczałoby, że się myliła. Że nie ma dobrych ludzi. Co więcej wyrzekłaby się w ten sposób tego, co tak bardzo w sobie lubiła. Pozostawiłaby gdzieś czułość względem drugiej osoby. Nie potrafiłaby zbliżać się za każdym razem do kogoś, skoro wiedziałaby, że kolejne spotkanie tak naprawdę dobuduje tylko kolejny kawałek jej zapory. Chciała nie być bezbronna, ale z drugiej strony wiedziała, że im bardziej by się broniła, tym trudniej byłoby jej żyć. Nie musiałaby uciekać. Czyli co by robiła? Tego typu pytania przerażały jeszcze bardziej. Puchonka nie wiedziała do końca kim jest i czego by chciała. Każda zmiana utrudniała zaś odnalezienie jakiejś sensownej odpowiedzi.
Amelia nie jest także optymistką w pełnym tego słowa znaczeniu. Musiałaby ciągle się cieszyć i nie przejmować. Ona zaś ciągle się martwiła, obawiała, płakała i wyrażała milion negatywnych emocji, które nie kończyły się pod wpływem super pozytywnych myśli. Bardzo szybko wracała do normalnego życia, ale niemiłe słowa, kolejne upokorzenie, czy inne tego typu rzeczy nie umierały w niej tylko trwały. Niczym drewno dorzucone do ogniska. Nie miała na to wielkiego wpływu. Nie potrafiła szukać we wszystkim pozytywów, bo czasami było po prostu beznadziejnie. Ale lubiła się cieszyć. Nie dało się jej odebrać tego, ponieważ mimo tego bagna, które narastało to ona się z niego wyciągała i żyła dalej. Bo musiała. Zegarki tykają nieubłaganie, nie ma czasu na trwanie we własnych problemach. W dodatku inni mają gorzej, więc jakie prawo do tego miała? W końcu nikt jej jeszcze nie połamał. Nie była też pesymistką. Daleko jej do takiego myślenia, skoro w kółko i w kółko wracała do tych samych strasznych ludzi i próbowała znaleźć szczęście. Amelia chyba w ogólnie nie jest, bo nie pasuje do żadnej kategorii. Jest czymś z każdego po trochu? Mniej więcej.
Zanim udzieliła odpowiedzi na dosyć... nietypowe pytanie, musiała przemyśleć odpowiedź. Wpatrywała się trochę w niego, trochę w krajobraz, nie wiedzą na czym skupić ostatecznie wzrok. Przeskakiwała tak oczami, ale kiedy udzielała odpowiedzi nie spojrzała w jego kierunku. To nie dla niej. Nie bała się tego, co mogłaby dostrzec w cudzych oczach. Raczej była pewna tego, że inni widzą wszystko w jej własnych, a wtedy czuła się naga. Przed obcymi zaś wolała tak nie paradować.
- Nie muszę w nie wierzyć. Największymi potworami są ludzie i to, co siedzi w naszych własnych głowach. Poza tym istnieją jeszcze różne stworzenia, które są... przerażające, ale kwestia mojej wiary w nie bądź jej braku jest nieistotna. Jeśli są to moje stanowisko nie ma znaczenia, jeśli jest przeciwnie to tym bardziej niczego to nie zmienia - Amelia o dziwo nie bała się chodzenia w ciemności, nie obawiała się, że coś może czaić się pod jej łóżkiem. Od zawsze ludzie okazywali się o wiele bardziej przerażającymi istotami. Takimi, które mogą wszystko - szczególnie zranić na miliony sposobów.
Czy ktokolwiek zauważył, że Amelia zaczęła używać zdań i właśnie całkiem długich?
Otóż, tak właśnie to się wydarzyło. Miała czas żeby się uspokoić i nie przejmować specyficzną aurę oraz moment na myślenie, który pozwolił jej stworzyć w głowie wypowiedź. Gotowa zaś forma mogła wyjść na światło dzienne bez zbędnych zająknięć.
Tylko co to wszystko miało do odpowiedzi na pytanie? Amelia nie rozumiała jeszcze, czy istnieje jakiekolwiek powiązanie.
Amelia nie jest także optymistką w pełnym tego słowa znaczeniu. Musiałaby ciągle się cieszyć i nie przejmować. Ona zaś ciągle się martwiła, obawiała, płakała i wyrażała milion negatywnych emocji, które nie kończyły się pod wpływem super pozytywnych myśli. Bardzo szybko wracała do normalnego życia, ale niemiłe słowa, kolejne upokorzenie, czy inne tego typu rzeczy nie umierały w niej tylko trwały. Niczym drewno dorzucone do ogniska. Nie miała na to wielkiego wpływu. Nie potrafiła szukać we wszystkim pozytywów, bo czasami było po prostu beznadziejnie. Ale lubiła się cieszyć. Nie dało się jej odebrać tego, ponieważ mimo tego bagna, które narastało to ona się z niego wyciągała i żyła dalej. Bo musiała. Zegarki tykają nieubłaganie, nie ma czasu na trwanie we własnych problemach. W dodatku inni mają gorzej, więc jakie prawo do tego miała? W końcu nikt jej jeszcze nie połamał. Nie była też pesymistką. Daleko jej do takiego myślenia, skoro w kółko i w kółko wracała do tych samych strasznych ludzi i próbowała znaleźć szczęście. Amelia chyba w ogólnie nie jest, bo nie pasuje do żadnej kategorii. Jest czymś z każdego po trochu? Mniej więcej.
Zanim udzieliła odpowiedzi na dosyć... nietypowe pytanie, musiała przemyśleć odpowiedź. Wpatrywała się trochę w niego, trochę w krajobraz, nie wiedzą na czym skupić ostatecznie wzrok. Przeskakiwała tak oczami, ale kiedy udzielała odpowiedzi nie spojrzała w jego kierunku. To nie dla niej. Nie bała się tego, co mogłaby dostrzec w cudzych oczach. Raczej była pewna tego, że inni widzą wszystko w jej własnych, a wtedy czuła się naga. Przed obcymi zaś wolała tak nie paradować.
- Nie muszę w nie wierzyć. Największymi potworami są ludzie i to, co siedzi w naszych własnych głowach. Poza tym istnieją jeszcze różne stworzenia, które są... przerażające, ale kwestia mojej wiary w nie bądź jej braku jest nieistotna. Jeśli są to moje stanowisko nie ma znaczenia, jeśli jest przeciwnie to tym bardziej niczego to nie zmienia - Amelia o dziwo nie bała się chodzenia w ciemności, nie obawiała się, że coś może czaić się pod jej łóżkiem. Od zawsze ludzie okazywali się o wiele bardziej przerażającymi istotami. Takimi, które mogą wszystko - szczególnie zranić na miliony sposobów.
Czy ktokolwiek zauważył, że Amelia zaczęła używać zdań i właśnie całkiem długich?
Otóż, tak właśnie to się wydarzyło. Miała czas żeby się uspokoić i nie przejmować specyficzną aurę oraz moment na myślenie, który pozwolił jej stworzyć w głowie wypowiedź. Gotowa zaś forma mogła wyjść na światło dzienne bez zbędnych zająknięć.
Tylko co to wszystko miało do odpowiedzi na pytanie? Amelia nie rozumiała jeszcze, czy istnieje jakiekolwiek powiązanie.
- Sahir Nailah
Re: Schody na błonia
Nie Lip 10, 2016 12:23 am
Amelia wydawała się o wiele bardziej skomplikowaną osobą, niż się nią jawiła na pierwszy rzut oka - w końcu w rzucie pierwszym była strachliwą łanią - a Sahir bardzo wiele ich oglądał w swoim życiu i chociaż potrafiły być pociągające, potrafiły poruszać, wyzwalać pożądanie, sprawić, że budziła się potrzeba polowania i gonitwy, to w końcu były tymi samymi sarnami, które w tłumie zupełnie ginęły - bardzo nieliczne pozostawiały po swojej obecności imię zapisane w kalendarzu zdarzeń, którego nie można było zapomnieć nawet kiedy się próbowało - dość ślepa była księgowa, co zapisywała każde z tych zdarzeń, już mówiłem, nie będzie to nowość - niektóre były zamazane, tylko same słowa w postaci imion pozostawały wyryte dłutem w mózgu w postaci blizn, których nie dało się już usunąć i próżno było wierzyć miernie pocieszającym słowom, że czas to wszystko zaleczy - a ten czas zamiast je zaleczać tylko lepiej je konserwował, po prostu ta księgowa musiała sobie nie radzić - nie jej wina, w końcu była ślepa. Przynajmniej błogosławił ją błogostan, w którym nie musiała zazdrościć bardziej zielonej trawy po drugiej stronie płotu - w jej spojrzeniu wszystkie barwy były takie same, bo przecież - nie istniały! - pozostały tylko wspomnienia, jeśli nie urodziła się już ślepą, których sama sobie spisywać nie miała czasu - zbyt była zajęta starą, grubą księgą, w której to stronicach jak na razie na boku, na marginesie, zapisała ołówkiem imię i nazwisko Puchonki, która zjawiła się pewnego popołudnia na schodkach i upuściła kartki, które potem jak łabędzie przeplatające się z białymi gołębicami wzbiły się w przestworza, żeby dołączyć do wielkiego cyklu życia i zlać się z nim jedno - ktoś kiedyś wyrwał je bez żadnego pytania z jezior, przy których wiły sobie gniazda i nad którymi rozpościerały skrzydła...
Trudno mu było przyporządkować tą niewiastę do sarny, chociaż oczy sarnie posiadała - przecież nie posiadała tej gibkości, tej szybkości, jej wdzięczna szyja nie gięła się dopraszając o uwiecznienie na płótnie - może to robiła, tylko on teraz nie potrafił tego dostrzec? Widział jej sylwetkę, ale nic mu ta sylwetka nie mówiła w ciąż zalęgającej się niechęci do podejmowania jakichkolwiek interakcji towarzyskich - wiedział, że nawet jeśli teraz będą udawać, że są normalnymi uczniami, to to się zmieni bardzo szybko - i z czegoś pozornie zbudowanego na podłożu fałszu i niedomówień wszystko runie w dół. Pewnie sam by to zawalił. Szukałby, do jakiego worka charakteru przyporządkować Puchonkę, na której nawet nie potrafił się poprawnie skupić, chociaż nie odrywał aktualnie od niej wzroku, gdy ona własnymi oczyma wędrowała z miejsca do miejsca, dumając nad zadanym pytaniem, które padło, a przy tym szukaniu sprawdzałby jj wytrzymałość, dając upust wszystkiemu, co łatwiej było zdzierżyć, gdy się to wyrzucało, niż przetrzymywało we wnętrzu - paskudne, śmierdzące trupami bagno, w którym banalnie było się zatopić i jeszcze banalniej w nim ugrzęznąć, jeśli nie daj Bóg zatrzymało się w miejscu na dłużej - o tym też wspominałem, tylko... bardziej bajecznie - bagno, ocean? Wszystko to było jedno i to samo - zbyt dalekie od nieważkiego postrzegania rzeczywistości przez Amelię, a raczej jej nadziei co do tego, jaka ta rzeczywistość jest. Ponoć nie wolno tak oszukiwać, nawet samej siebie - oszustwo to oszustwo, grzech jest zawsze tym samym grzechem - więc tak naprawdę grzechem jest ciągła chęć wiary w dzieło boskiego stworzenia, jego najznamienitsze zakończenie, którym był człowiek..?
- Dobra odpowiedź. Ludzie. - Oparł podbródek na jednej z rąk, pochylając się lekko do przodu, przez co przybrał teraz jeszcze bardziej rozlazłą, rozluźnioną pozycję, bez żadnej groźby tego, że w rękawie miał ukrytą różdżkę, a za pazuchą nóż. To tylko Hogwart. Tylko dzieciaki, które fizycznie przecież nie mogły się skrzywdzić... Bezpieczny dom, w którym zginęło zbyt wielu uczniów.
Wypowiedział to tak lekko i spokojnie, że chciało się uwierzyć, że nic więcej nie pozostawało tutaj do dopowiedzenia - tylko uśmiech zniknął z jego warg, przywołany na tych parę chwil - nie było potrzeby nadmiernie się starać o jego zachowanie - tylko bez przesady, bo aż tak sztuczny i wymuszony nie był - przez moment naprawdę poczuł się dość smutnie rozbawiony tym, że się przysiadła - bo obiecał jej, że przedstawi jej powód, dla którego mogłaby uciekać... dość dziwne - nie na tyle jednak, żeby tego nie zaakceptował w tym stanie zwykłym, mentalnym wzruszeniem ramion.
- Jestem takim potworem w ludzkiej skórze. - Było sens podawać wyjaśnienie "dlaczego?" - pewnie sens był - jej ciekawość jednak... nie wydawała się tą, która spalała kopertę z wyrokiem śmierci.
Przecież właśnie udowodniła, że woli ją otworzyć.
- Dlatego ludzie uciekają, a ja zazwyczaj lubię, kiedy to robią. To rozbudza instynkt polowania. - Wyjaśnił jej wciąż tak samo gładko, jakby mówił o popołudniowej herbatce. - Krew przesiąknięta strachem i nienawiścią jest o wiele słodsza. Doprowadza serce ofiary do mocniejszego bicia, wola drapieżnika staje się powodem ofiary do tego, by żyć. To życie jest powodem polowania. - To w ogóle nie pasowało do typowego pokera rozgrywanego przy tym stoliku. Nailah po prostu rzucił swoje karty na stół i je ujawnił. Ta zagrywka nie mogła zostać przed niego wygrana.
Nie był w stanie się skupić na niej na tyle, by analizować dokładnie jej gesty, ruchy, słowa - trawiony delirium postrzegał zaledwie połowę istoty, z którą rozmawiał i zaledwie połowę z tego rozumiał - dlatego wcale nie wydawało się, że siedziała blisko, na wyciągnięcie ręki - raczej oddalona była o miliony mil - i nic nie wskazywało na to, żeby uciekała - chwila, w której chciała to robić, przeminęła i wydawało się, że to tylko chwilowe zawahanie - więc teraz mówiła, nakrywając poprzednią porażkę - ale może zawsze tyle mówiła?
Nailah nic o niej nie wiedział i nie wiedział, czy to dobry moment, by chcieć się czegoś dowiedzieć.
Trudno mu było przyporządkować tą niewiastę do sarny, chociaż oczy sarnie posiadała - przecież nie posiadała tej gibkości, tej szybkości, jej wdzięczna szyja nie gięła się dopraszając o uwiecznienie na płótnie - może to robiła, tylko on teraz nie potrafił tego dostrzec? Widział jej sylwetkę, ale nic mu ta sylwetka nie mówiła w ciąż zalęgającej się niechęci do podejmowania jakichkolwiek interakcji towarzyskich - wiedział, że nawet jeśli teraz będą udawać, że są normalnymi uczniami, to to się zmieni bardzo szybko - i z czegoś pozornie zbudowanego na podłożu fałszu i niedomówień wszystko runie w dół. Pewnie sam by to zawalił. Szukałby, do jakiego worka charakteru przyporządkować Puchonkę, na której nawet nie potrafił się poprawnie skupić, chociaż nie odrywał aktualnie od niej wzroku, gdy ona własnymi oczyma wędrowała z miejsca do miejsca, dumając nad zadanym pytaniem, które padło, a przy tym szukaniu sprawdzałby jj wytrzymałość, dając upust wszystkiemu, co łatwiej było zdzierżyć, gdy się to wyrzucało, niż przetrzymywało we wnętrzu - paskudne, śmierdzące trupami bagno, w którym banalnie było się zatopić i jeszcze banalniej w nim ugrzęznąć, jeśli nie daj Bóg zatrzymało się w miejscu na dłużej - o tym też wspominałem, tylko... bardziej bajecznie - bagno, ocean? Wszystko to było jedno i to samo - zbyt dalekie od nieważkiego postrzegania rzeczywistości przez Amelię, a raczej jej nadziei co do tego, jaka ta rzeczywistość jest. Ponoć nie wolno tak oszukiwać, nawet samej siebie - oszustwo to oszustwo, grzech jest zawsze tym samym grzechem - więc tak naprawdę grzechem jest ciągła chęć wiary w dzieło boskiego stworzenia, jego najznamienitsze zakończenie, którym był człowiek..?
- Dobra odpowiedź. Ludzie. - Oparł podbródek na jednej z rąk, pochylając się lekko do przodu, przez co przybrał teraz jeszcze bardziej rozlazłą, rozluźnioną pozycję, bez żadnej groźby tego, że w rękawie miał ukrytą różdżkę, a za pazuchą nóż. To tylko Hogwart. Tylko dzieciaki, które fizycznie przecież nie mogły się skrzywdzić... Bezpieczny dom, w którym zginęło zbyt wielu uczniów.
Wypowiedział to tak lekko i spokojnie, że chciało się uwierzyć, że nic więcej nie pozostawało tutaj do dopowiedzenia - tylko uśmiech zniknął z jego warg, przywołany na tych parę chwil - nie było potrzeby nadmiernie się starać o jego zachowanie - tylko bez przesady, bo aż tak sztuczny i wymuszony nie był - przez moment naprawdę poczuł się dość smutnie rozbawiony tym, że się przysiadła - bo obiecał jej, że przedstawi jej powód, dla którego mogłaby uciekać... dość dziwne - nie na tyle jednak, żeby tego nie zaakceptował w tym stanie zwykłym, mentalnym wzruszeniem ramion.
- Jestem takim potworem w ludzkiej skórze. - Było sens podawać wyjaśnienie "dlaczego?" - pewnie sens był - jej ciekawość jednak... nie wydawała się tą, która spalała kopertę z wyrokiem śmierci.
Przecież właśnie udowodniła, że woli ją otworzyć.
- Dlatego ludzie uciekają, a ja zazwyczaj lubię, kiedy to robią. To rozbudza instynkt polowania. - Wyjaśnił jej wciąż tak samo gładko, jakby mówił o popołudniowej herbatce. - Krew przesiąknięta strachem i nienawiścią jest o wiele słodsza. Doprowadza serce ofiary do mocniejszego bicia, wola drapieżnika staje się powodem ofiary do tego, by żyć. To życie jest powodem polowania. - To w ogóle nie pasowało do typowego pokera rozgrywanego przy tym stoliku. Nailah po prostu rzucił swoje karty na stół i je ujawnił. Ta zagrywka nie mogła zostać przed niego wygrana.
Nie był w stanie się skupić na niej na tyle, by analizować dokładnie jej gesty, ruchy, słowa - trawiony delirium postrzegał zaledwie połowę istoty, z którą rozmawiał i zaledwie połowę z tego rozumiał - dlatego wcale nie wydawało się, że siedziała blisko, na wyciągnięcie ręki - raczej oddalona była o miliony mil - i nic nie wskazywało na to, żeby uciekała - chwila, w której chciała to robić, przeminęła i wydawało się, że to tylko chwilowe zawahanie - więc teraz mówiła, nakrywając poprzednią porażkę - ale może zawsze tyle mówiła?
Nailah nic o niej nie wiedział i nie wiedział, czy to dobry moment, by chcieć się czegoś dowiedzieć.
- Amelia Wright
Re: Schody na błonia
Nie Lip 10, 2016 11:50 am
Puchonka nie jest wielką zagadką. To istotka z kilkoma marzeniami i wieloma lękami, która próbuje przetrwać walkę z Losem, który lubi podstawiać jej pod nogi kłody, żeby popatrzeć, jak śmiesznie się wywraca. Nie oznacza to jednak, że przez swoją nieśmiałość nie posiada ona czegoś więcej w swoim charakterze. Większość myśli przemyśli, do wypowiedzenia wielu zabraknie jej odwagi, ale to nie znaczy, że nie potrafi mówić, że nie tworzy opinii i że nie posiada światopoglądu w ogóle. Wręcz przeciwnie - mając czas na siedzenie w swoim własnym świecie, zyskała okazję do przebywania sam na sam z wyobraźnią, która pozwala na kreowanie wszystkiego dookoła siebie. Wbrew wszystkim oczekiwaniom Amelia posiadała własny mózg, który pozwalał na jakieś przemyślenia i tego typu sprawy, ale wszystkim tym, którzy jej dokuczają łatwiej żyć w przekonaniu, że panna Wright jest po prostu debilem, który się jąka i nie ma nic do powiedzenia. Bo przecież gdyby ofiara, ta właśnie zwierzyna, przemówiła ludzkim głosem to okazałoby się, że o wiele trudniej jest ją krzywdzić. Zbyt blisko byłoby jej do człowieka, którego ma się obok. To właśnie problem, ponieważ wszyscy usprawiedliwiają swoją łowczą naturę tym, że to przecież tylko na zwierzątka, które im się nie równają. Może rzeczywiście są one gorszego sortu, kto to tam wie... ale nie można odmówić im posiadania uczuć. Ta dziewczyna posiada ich chyba nawet więcej, bo nie umie ich opanować. Jeśli jest smutna to wszyscy wiedzą, że taka właśnie jest. Płacze, kiedy czuje, że musi. Śmieje się, gdy coś ją bawi. To tak, jakby nie miała wyłącznika, nie potrafiła zatrzymać niczego, ukrywać. Wiecznie otwarta księga z której chętni mogą poczytać, tyle że kolejki do niej brak. Fakt, iż sobie nie radzi z interakcjami międzyludzkimi nie oznaczał, że ich nie potrzebowała, czy też nie pragnęła. Można nie umieć pewnych rzeczy, a bardzo ich chcieć, prawda? Jest to zjawisko raczej oczywiste, szczególnie, że najczęściej ciągnie nas do nieosiągalnego. Im wyżej jest owoc, tym bardziej staramy się do niego doskoczyć. Ona zaś chyba kręci się tylko w kółko przyglądając się mu, trudno stwierdzić. A może utonęła we własnym bagnie tylko jeszcze nie zauważyła, że tak jest? Pal licho, nie znała odpowiedzi i niestety, jak to często bywało w jej przypadku - kiedy zaczyna się coś niewygodne to wolała nawet nie zaprzątać sobie tym głowy. Wiedza unieszczęśliwia, a jak już zdążyło się przewinąć - ona lubiła swoją radość i sprowadzanie życia do rzeczy łatwiejszych. Odpowiedź jest satysfakcjonująca wyłącznie w momencie, kiedy chce się ją dostać.
Czyli mogła powiedzieć coś źle? Zasady tej gry by się jej chyba nie spodobały, skoro tak łatwo mogła przegrać z powodu kilku słów, które nie były poprawne według głowy kogoś innego. W przyjaznym domu takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Oaza spokoju i błogości - taka wersja to ta odpowiednia. Niestety Hogwart nie jest do końca idealnym domem. Ale tragedię dzieją się także w innych prawda? Za różnymi ścianami dzieją się różne tragedię, a my, bierni obserwatorzy nie mamy na to większego wpływu. Świadkami są ściany, a my przez nie nie zajrzymy. Czy w ogóle byśmy chcieli? Przecież nasze własne mury kryją w sobie tajemnice. Tysiące rozmów, które nie zawsze powinny ujrzeć światło dziennie. Miliony tajemnic, kłamstw i prawd, które przeznaczone są dla nas lub wybrańców. O wiele lepiej spłonąć tym ścianom razem z sekretami niż otworzyć się na kogoś, kto chciałby poznać to, co ukryte pomiędzy nimi.
Jej fundamenty zadrżały, kiedy do jej uszu dobiegło dziwne stwierdzenie. Niezwykłe, ponieważ mało który łowca wpada do losu z krzykiem, żeby dać znać swoimi ofiarom, by zaczęły się kryć, co poniekąd on właśnie uczynił. Zaniepokoiło ją właśnie to, że nie miało to większego sensu. Chciała odpowiedzi, ale chyba nie tego się spodziewała. W sumie czy ona cokolwiek przemyślała racjonalnie zanim zdecydowała się tutaj usiąść? Czy może jednak pokierowała nią zachcianka? Teraz to już mało istotne. Przyciągnęła do siebie swoje nogi i objęła je rękami, opierając na kolanach głowę, jakby fakt, że się troszkę skurczy, mógłby ukryć ją przed słowami, które mąciły w jej głowie. Słowami, których nie rozumiała, bo nie pasowały jej do niczego, co napotykała. Takie koperty kuszą, więc rozkleja się je, jednak potem uświadamia się sobie błąd i wrzuca do ognia, by więcej nie wydawały z siebie zapraszających szeptów. Teraz jednak jeszcze nie dostrzegała, że coś jest bardzo nie tak. W końcu nic złego się nie dzieje.
Wystarczyło kilka zdań, żeby serduszko zajączka znowu przyspieszyło. Teraz jednak tym bardziej nie zamierzała uciekać. Nie wiedziała, czy mówi prawdę, nie wiedziała, czy nie mówi tego przypadkiem po to, żeby ją wystraszyć. Nie miała pojęcia co robić i jak. Reguły wciąż był niejasne, o ile w ogóle jakieś istniały. Normalni ludzie pewnie obróciliby wszystko w żart albo po prostu odeszli, uznając, że ktoś jest tutaj po prostu dziwny. Tyle, że Amelia nie postrzegała świata tak, jak wszyscy i nigdy nie wykazywała normalnych reakcji społecznych. Więc siedziała tam sobie skulona, czując, że oddech przyspieszył, a serce zaczęło szybciej pompować krew. Wszystko to, czym tak ładnie jej opowiedział, a przecież ona jeszcze nigdzie nie biegła. Wręcz przeciwnie - miała całą masę pytań, które chciałaby zadać, by pojąć, co tu się w ogóle dzieje. Tyle, że nie miała takiej odwagi, by przemówić. Nieśmiałość to cecha z którą trudno walczyć, bo definiuje tak naprawdę każdą, nawet najmniejszą reakcję.
- Nie przypominasz potwora - Nie pasował do jej wizji, wybaczcie. Nie kleiło się jej to. Nie spełniał wymagań z nieistniejącej listy. Mówił rzeczy przez które przechodzą ciarki, ale nie zachowywał się, jak ktoś, kto wsłuchuje się w to bicie serca o którym mówił. Nie wystraszył jej na tyle, by chciała uciekać, a to przecież nie jest takie trudne. Oczywistym mogłoby się wydawać, że po prostu jej jeszcze nie zaatakował, ale dla niej nie było to takie proste. Nie rozumiała dlaczego ona nie ucieka, skoro "ludzie uciekają". Czyżby nie była człowiekiem? Nie widziała zagrożenia? Czy lata obrywania sprawiły, że po prostu jej instynkt ucichł, bo i tak wieczna ucieczka niczego nie zmieniała? Chciała zrozumieć czemu ludzie uciekają przed kimś, kto nie wydawał się jakoś specjalnie innym uczniem od wszystkich. Po co uciekać skoro nie ma powodu? W dodatku wiele rzeczy można mówić, ale jakie to miało odzwierciedlenie w rzeczywistości? Powinna po prostu uwierzyć?
Chciała zapytać, ale tylko przełknęła ślinę niczym w głupim i przerysowanym filmie i znowu spojrzała na krajobraz. Może gdzieś tam jest jakaś odpowiedź? W końcu przyroda to wieczny krąg życia. Gdzieś powinien zostać ślad... którego i tak by nie zauważyła, ale można się łudzić.
Czyli mogła powiedzieć coś źle? Zasady tej gry by się jej chyba nie spodobały, skoro tak łatwo mogła przegrać z powodu kilku słów, które nie były poprawne według głowy kogoś innego. W przyjaznym domu takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Oaza spokoju i błogości - taka wersja to ta odpowiednia. Niestety Hogwart nie jest do końca idealnym domem. Ale tragedię dzieją się także w innych prawda? Za różnymi ścianami dzieją się różne tragedię, a my, bierni obserwatorzy nie mamy na to większego wpływu. Świadkami są ściany, a my przez nie nie zajrzymy. Czy w ogóle byśmy chcieli? Przecież nasze własne mury kryją w sobie tajemnice. Tysiące rozmów, które nie zawsze powinny ujrzeć światło dziennie. Miliony tajemnic, kłamstw i prawd, które przeznaczone są dla nas lub wybrańców. O wiele lepiej spłonąć tym ścianom razem z sekretami niż otworzyć się na kogoś, kto chciałby poznać to, co ukryte pomiędzy nimi.
Jej fundamenty zadrżały, kiedy do jej uszu dobiegło dziwne stwierdzenie. Niezwykłe, ponieważ mało który łowca wpada do losu z krzykiem, żeby dać znać swoimi ofiarom, by zaczęły się kryć, co poniekąd on właśnie uczynił. Zaniepokoiło ją właśnie to, że nie miało to większego sensu. Chciała odpowiedzi, ale chyba nie tego się spodziewała. W sumie czy ona cokolwiek przemyślała racjonalnie zanim zdecydowała się tutaj usiąść? Czy może jednak pokierowała nią zachcianka? Teraz to już mało istotne. Przyciągnęła do siebie swoje nogi i objęła je rękami, opierając na kolanach głowę, jakby fakt, że się troszkę skurczy, mógłby ukryć ją przed słowami, które mąciły w jej głowie. Słowami, których nie rozumiała, bo nie pasowały jej do niczego, co napotykała. Takie koperty kuszą, więc rozkleja się je, jednak potem uświadamia się sobie błąd i wrzuca do ognia, by więcej nie wydawały z siebie zapraszających szeptów. Teraz jednak jeszcze nie dostrzegała, że coś jest bardzo nie tak. W końcu nic złego się nie dzieje.
Wystarczyło kilka zdań, żeby serduszko zajączka znowu przyspieszyło. Teraz jednak tym bardziej nie zamierzała uciekać. Nie wiedziała, czy mówi prawdę, nie wiedziała, czy nie mówi tego przypadkiem po to, żeby ją wystraszyć. Nie miała pojęcia co robić i jak. Reguły wciąż był niejasne, o ile w ogóle jakieś istniały. Normalni ludzie pewnie obróciliby wszystko w żart albo po prostu odeszli, uznając, że ktoś jest tutaj po prostu dziwny. Tyle, że Amelia nie postrzegała świata tak, jak wszyscy i nigdy nie wykazywała normalnych reakcji społecznych. Więc siedziała tam sobie skulona, czując, że oddech przyspieszył, a serce zaczęło szybciej pompować krew. Wszystko to, czym tak ładnie jej opowiedział, a przecież ona jeszcze nigdzie nie biegła. Wręcz przeciwnie - miała całą masę pytań, które chciałaby zadać, by pojąć, co tu się w ogóle dzieje. Tyle, że nie miała takiej odwagi, by przemówić. Nieśmiałość to cecha z którą trudno walczyć, bo definiuje tak naprawdę każdą, nawet najmniejszą reakcję.
- Nie przypominasz potwora - Nie pasował do jej wizji, wybaczcie. Nie kleiło się jej to. Nie spełniał wymagań z nieistniejącej listy. Mówił rzeczy przez które przechodzą ciarki, ale nie zachowywał się, jak ktoś, kto wsłuchuje się w to bicie serca o którym mówił. Nie wystraszył jej na tyle, by chciała uciekać, a to przecież nie jest takie trudne. Oczywistym mogłoby się wydawać, że po prostu jej jeszcze nie zaatakował, ale dla niej nie było to takie proste. Nie rozumiała dlaczego ona nie ucieka, skoro "ludzie uciekają". Czyżby nie była człowiekiem? Nie widziała zagrożenia? Czy lata obrywania sprawiły, że po prostu jej instynkt ucichł, bo i tak wieczna ucieczka niczego nie zmieniała? Chciała zrozumieć czemu ludzie uciekają przed kimś, kto nie wydawał się jakoś specjalnie innym uczniem od wszystkich. Po co uciekać skoro nie ma powodu? W dodatku wiele rzeczy można mówić, ale jakie to miało odzwierciedlenie w rzeczywistości? Powinna po prostu uwierzyć?
Chciała zapytać, ale tylko przełknęła ślinę niczym w głupim i przerysowanym filmie i znowu spojrzała na krajobraz. Może gdzieś tam jest jakaś odpowiedź? W końcu przyroda to wieczny krąg życia. Gdzieś powinien zostać ślad... którego i tak by nie zauważyła, ale można się łudzić.
- Sahir Nailah
Re: Schody na błonia
Nie Lip 10, 2016 5:58 pm
Właśnie w tej normalności i braku skomplikowanie tkwiło skomplikowanie - czarnowłosy tak przywykł do zawiłych treści, do puzzli trójwymiarowych, że kiedy dostawał je ładne i płaskie przestawał rozumieć, co ma z nimi zrobić. Dla niego nie była osobą skomplikowaną Esmeralda, Caroline Rockers czy Shane Collins - dla niego skomplikowane były osoby takie jak Colette Warp, Liv Mendez czy Amelia Wright - w ich otwartości tkwił czar, który przysłaniał jego oczy i nie pozwalał dostrzec wszystkiego, rozmazywał te kontury, które były w gruncie rzeczy wyraziste, elegancko poustawiane - i tam, gdzie jego wzrok nie sięgał, gdzie nie potrafił ująć emocji w myśli, a myśli w słowa, czaił się zakazany owoc, którego tak wszyscy pragnęli i najprostsze istoty najbardziej go zawsze przyciągały, mamiły, szukał ich towarzystwa i podświadomie wcale nie dlatego, żeby zakładać pętle na ich szyję i ciągać nimi po bruku - chyba ta normalność, którą tchnęli, była czymś, co chciał posiadać. Ta niewinność, którą oni mieli, była czymś, za czym tęsknił. Mieli wszystko to, co przywracało wspomnienia i mogło być adorowane - i wszystko to, czego się jednocześnie nienawidziło i chciało zniszczyć, by inni mieli okazję odczuć ten sam ból.
- Oczywiście, że nie. - Przyznał jej całkowitą rację, widząc, jak procesy myślowe wędrują po jej umyśle, ciągnąc coraz dalej - aż przez moment odczuł ciekawość wobec tego, co krążyło po jej umyśle - dobrowolnie dawał się znów pochłaniać jej osobie, chociaż to chyba za dużo powiedziane - delikatnie kradła jego myśli, skupiała je na sobie, wokół siebie, w pewnie całkowicie niezamierzony sposób - cokolwiek się tutaj działo i jakkolwiek nie nazwać by interakcji, w którą popadali, każdy zdrowy na umyśle pewnie rzeczywiście stwierdziłby, że Nailah jest po prostu pieprznięty i nawet nie ma poczucia humoru. Oni o tym rozmawiali jakby nigdy nic. - W końcu mam ludzką skórę. - Abstrakcyjność tej rozmowy stała na wysokim poziomie - jeszcze bardziej abstrakcyjne było to, że Sahir bardzo na poważnie wziął sobie rolę normalnego ucznia, który rozmawia z normalną uczennicą - i rozmawiał, tylko może nadany temat nie bardzo się zgadzał - teatrzyk zaczynał pochłaniać do tego stopnia, że nawet chwilowo żadne obelgi nie cisnęły się na jego usta, żadne złośliwe przytyki - ciężko uznać, czy to sukces, czy raczej zacząć obawiać się następstw, jakie mogą czekać tą słodką istotkę, naiwną i łatwowierną, która brnęła głębiej i głębiej w miejsca, których lepiej było nie poznawać - w końcu brzydota ludzka ustępowała miejsca pięknu, któremu wszyscy o wiele chętniej się przypatrywali, obojętnie na płeć, rasę czystość krwi czy jej status - w pogoni za piękne o wiele łatwiej było pozostawić syf za sobą i przynajmniej udawać, że go nie ma. Zapominać. Gdyby wszyscy widzieli ciemniejszą stronę życia zapewne nie byłaby już ciemna - ludzkie oczy zostały przystosowane do światła dnia i może to był ten specjalny dar Amelii - potrafiła ten dar jak najlepiej wykorzystać, pozwalając by promienie słońca obmył każde zabrudzenie z jej duszy, pozostawiając ją nieskalanie czysto.
Przy Nailahu siedział właśnie mały aniołek, któremu można by dla zabawy połamać skrzydełka, żeby nigdy więcej nie filtrowały kurzu z niezdrowego powietrza - taka ulotna myśl, która nie miała wejść w najbliższym czasie do akcji.
Bardzo uważnie słuchał pracy jej serca, które przyśpieszało w prymitywnym odczuciu zagrożenia. W niepokoju.
Cudowna melodia dla uszu.
- Diabeł przecież nie jest brzydki, nie jest małym, czerwonym ludzikiem z rogami i ogonem z bajek. Jest piękny, bo jest upadłym aniołem. I kiedyś był Bożym ulubieńcem.
- Oczywiście, że nie. - Przyznał jej całkowitą rację, widząc, jak procesy myślowe wędrują po jej umyśle, ciągnąc coraz dalej - aż przez moment odczuł ciekawość wobec tego, co krążyło po jej umyśle - dobrowolnie dawał się znów pochłaniać jej osobie, chociaż to chyba za dużo powiedziane - delikatnie kradła jego myśli, skupiała je na sobie, wokół siebie, w pewnie całkowicie niezamierzony sposób - cokolwiek się tutaj działo i jakkolwiek nie nazwać by interakcji, w którą popadali, każdy zdrowy na umyśle pewnie rzeczywiście stwierdziłby, że Nailah jest po prostu pieprznięty i nawet nie ma poczucia humoru. Oni o tym rozmawiali jakby nigdy nic. - W końcu mam ludzką skórę. - Abstrakcyjność tej rozmowy stała na wysokim poziomie - jeszcze bardziej abstrakcyjne było to, że Sahir bardzo na poważnie wziął sobie rolę normalnego ucznia, który rozmawia z normalną uczennicą - i rozmawiał, tylko może nadany temat nie bardzo się zgadzał - teatrzyk zaczynał pochłaniać do tego stopnia, że nawet chwilowo żadne obelgi nie cisnęły się na jego usta, żadne złośliwe przytyki - ciężko uznać, czy to sukces, czy raczej zacząć obawiać się następstw, jakie mogą czekać tą słodką istotkę, naiwną i łatwowierną, która brnęła głębiej i głębiej w miejsca, których lepiej było nie poznawać - w końcu brzydota ludzka ustępowała miejsca pięknu, któremu wszyscy o wiele chętniej się przypatrywali, obojętnie na płeć, rasę czystość krwi czy jej status - w pogoni za piękne o wiele łatwiej było pozostawić syf za sobą i przynajmniej udawać, że go nie ma. Zapominać. Gdyby wszyscy widzieli ciemniejszą stronę życia zapewne nie byłaby już ciemna - ludzkie oczy zostały przystosowane do światła dnia i może to był ten specjalny dar Amelii - potrafiła ten dar jak najlepiej wykorzystać, pozwalając by promienie słońca obmył każde zabrudzenie z jej duszy, pozostawiając ją nieskalanie czysto.
Przy Nailahu siedział właśnie mały aniołek, któremu można by dla zabawy połamać skrzydełka, żeby nigdy więcej nie filtrowały kurzu z niezdrowego powietrza - taka ulotna myśl, która nie miała wejść w najbliższym czasie do akcji.
Bardzo uważnie słuchał pracy jej serca, które przyśpieszało w prymitywnym odczuciu zagrożenia. W niepokoju.
Cudowna melodia dla uszu.
- Diabeł przecież nie jest brzydki, nie jest małym, czerwonym ludzikiem z rogami i ogonem z bajek. Jest piękny, bo jest upadłym aniołem. I kiedyś był Bożym ulubieńcem.
- Amelia Wright
Re: Schody na błonia
Nie Lip 10, 2016 7:51 pm
W Puchonce urosłaby zazdrość, gdyby wiedziała, że inni posiadają takie zdolności. Ona mając przed sobą puzzle mogła siedzieć godzinami, ale do czasu, kiedy nie otrzymała spójnych komunikatów to nie pojmowała nikogo i niczego. Czasami nawet przy odpowiednim biegu wydarzeń miała ogromny problem z tym. Nie urodziła się osobą, która umie iść po cienkich linkach do celu mimo ich zagmatwania. Musiała się napracować nad każdą rzeczą w swoim życiu, nawet nad zrozumieniem ludzi. Tyle, że ona nie mogła w sobie wykształcić umiejętność manipulacji, złożonego rozumowania ani sprytu. Jej wycofanie od ludzi z powodu podatności na każdą przykrość wykluczało pobranie scenariusza do roli Mistrza Marionetek. Ona sama chyba czuła, że wykorzystywana jest raczej jako sznurek, bo nawet na lalkę niezbyt ją ktoś chciał. Delikatne przedmioty zbyt szybko kończą w koszu niestety. Są nieużytkowe, nieporęczne i nadają się na ozdoby, trofea. Pewnie dlatego są ofiarami. Nadają się do uciekania i złapania, by potem zawisnąć na wyimaginowanej ścianie z osiągnięciami. Dowodami na to, że zostały pojmane takie roślinożerne, tchórzliwe zajączki. Co to za sukces? Amelia nie wiedziała. Nie widziała sensu w tym, bo przecież niszczenie dobrych rzeczy to marnotrawienie ich. Tyle, że ludzie to nie rzeczy. Może dlatego tracili na wartości? W końcu jest ich całkiem sporo na tym świecie. Dla niektórych jeden w tą, czy w tamtą nie robi żadnej widocznej różnicy.
Jej nieszczęsny móżdżek pracował na najwyższych obrotach. Ta sytuacja była niemożliwa do zaistnienia. Panna Wright nie pojmowała o czym w ogóle rozmawiają. Co gorsze nie miała pojęcia, czy do jej uszu dochodzą metafory, czy coś dosłownego. Bo niby skąd miała wiedzieć? Nie znała go. Mogła powiedzieć o nim tyle, co nic. Żadnych faktów, które dawałyby jej chociaż mały drogowskaz na drodze tej konwersacji. Rozmawiała z nim, bo dla niej dziwne rzeczy takimi nie były. Rozmowy są same w sobie takimi ewenementami, że nie mogła odróżnić tej od jakiejś innej. Irracjonalność sytuacji, słów i pieprznięcie kogokolwiek z tutaj obecnych nie została jej uwiadomiona, bo jej umysł nie ma filtru na rzeczy normalne i mniej. Wszystko dookoła się dzieje, a ona rzadko myślała nad kwestią, czy ma na to jakikolwiek wpływ. Jest, jak jest i trzeba się z tym zmierzyć. Przyjmować wszystko i w razie czego niczym sarenka, łania, czy cokolwiek innego - popędzić w drugą stronę, by opóźnić spotkanie z niechcianymi rzeczami. Teraz zaś produkowała się po to, by pojąć chociaż jedną rzecz z tego, co usłyszała. Tyle, że nie mogła. Zbyt mało informacji.
- Ale robi bardzo złe rzeczy. Zrobiłeś kiedyś coś naprawdę złego? - No i patrzcie, powiedziała, co pomyślała. A ponoć niemożliwe się nie zdarza, a obecnie chyba właśnie ma miejsce. Była zaskoczona sama sobą, że aż wyprostowała się i zasłoniła dłonią usta. Oczy prawie jej wypadły, możecie mi wierzyć. Nie każda myśl powinna tak wybiegać przez gardło, a tak jakoś... chciała znaleźć powód, by się uspokoić. Liczyła na odpowiedź normalnego, typowego ucznia, że "niee, oczywiście, że nie, nic gorszego od reszty" i inne tego typu bzdury. Tyle, że nie miała prawa oczekiwać żadnej odpowiedzi na takie pytanie od nieznajomego. Nie wspominając już o tym, że aura tej sytuacji była taka, że chyba jeszcze bardziej przerażała ją opcja, iż może uzyskać inną odpowiedź niż tą, której chciała.
- Ja... przepraszam. Naprawdę nie chciałam... - I znowu pojękiwała coś, robiąc się czerwona. Speszyła się dziewczynka i nie wiedziała, jak to odkręcić. W końcu raz rzucone słowa nie dadzą się wymazać. Gdyby mogła cofnęłaby się, by po prostu przemilczeć jego słowa o diable. O wszystkim. Posiedziałaby sobie znowu w ciszy i nie musiałaby się bać.
A tak teraz dała mu kolejną symfonię do wysłuchania. Uciekła wzrokiem gdzieś hen daleko, a serducho przyspieszyło jeszcze bardziej. W takim tempie to ona szybko nabawi się palpitacji. Ale przynajmniej on ma czego posłuchać.
Jej nieszczęsny móżdżek pracował na najwyższych obrotach. Ta sytuacja była niemożliwa do zaistnienia. Panna Wright nie pojmowała o czym w ogóle rozmawiają. Co gorsze nie miała pojęcia, czy do jej uszu dochodzą metafory, czy coś dosłownego. Bo niby skąd miała wiedzieć? Nie znała go. Mogła powiedzieć o nim tyle, co nic. Żadnych faktów, które dawałyby jej chociaż mały drogowskaz na drodze tej konwersacji. Rozmawiała z nim, bo dla niej dziwne rzeczy takimi nie były. Rozmowy są same w sobie takimi ewenementami, że nie mogła odróżnić tej od jakiejś innej. Irracjonalność sytuacji, słów i pieprznięcie kogokolwiek z tutaj obecnych nie została jej uwiadomiona, bo jej umysł nie ma filtru na rzeczy normalne i mniej. Wszystko dookoła się dzieje, a ona rzadko myślała nad kwestią, czy ma na to jakikolwiek wpływ. Jest, jak jest i trzeba się z tym zmierzyć. Przyjmować wszystko i w razie czego niczym sarenka, łania, czy cokolwiek innego - popędzić w drugą stronę, by opóźnić spotkanie z niechcianymi rzeczami. Teraz zaś produkowała się po to, by pojąć chociaż jedną rzecz z tego, co usłyszała. Tyle, że nie mogła. Zbyt mało informacji.
- Ale robi bardzo złe rzeczy. Zrobiłeś kiedyś coś naprawdę złego? - No i patrzcie, powiedziała, co pomyślała. A ponoć niemożliwe się nie zdarza, a obecnie chyba właśnie ma miejsce. Była zaskoczona sama sobą, że aż wyprostowała się i zasłoniła dłonią usta. Oczy prawie jej wypadły, możecie mi wierzyć. Nie każda myśl powinna tak wybiegać przez gardło, a tak jakoś... chciała znaleźć powód, by się uspokoić. Liczyła na odpowiedź normalnego, typowego ucznia, że "niee, oczywiście, że nie, nic gorszego od reszty" i inne tego typu bzdury. Tyle, że nie miała prawa oczekiwać żadnej odpowiedzi na takie pytanie od nieznajomego. Nie wspominając już o tym, że aura tej sytuacji była taka, że chyba jeszcze bardziej przerażała ją opcja, iż może uzyskać inną odpowiedź niż tą, której chciała.
- Ja... przepraszam. Naprawdę nie chciałam... - I znowu pojękiwała coś, robiąc się czerwona. Speszyła się dziewczynka i nie wiedziała, jak to odkręcić. W końcu raz rzucone słowa nie dadzą się wymazać. Gdyby mogła cofnęłaby się, by po prostu przemilczeć jego słowa o diable. O wszystkim. Posiedziałaby sobie znowu w ciszy i nie musiałaby się bać.
A tak teraz dała mu kolejną symfonię do wysłuchania. Uciekła wzrokiem gdzieś hen daleko, a serducho przyspieszyło jeszcze bardziej. W takim tempie to ona szybko nabawi się palpitacji. Ale przynajmniej on ma czego posłuchać.
- Sahir Nailah
Re: Schody na błonia
Nie Lip 10, 2016 9:57 pm
Hej, zróbmy tak - zazdroszcząc sobie wzajem kolejnych cech, których nawet jeszcze przed sobą nie odkryliśmy (te wyrzucone na stół karty to przecież dopiero pierwsze rozdanie i nikt nie obiecywał kolejnych, ale też nikt nie mówił, że to będzie ostatnia), zamiast zastanawiać się, jakby było, gdybyśmy byli inni, zamienili się miejscami, miast skrycie zbierać w sobie to zawistne pragnienie (bądź nieśmiałe), by posiąść, co poza zasięgiem naszych dłoni, skupmy się wystarczająco mocno, żeby naprawdę się wymienić - no dalej, w końcu co złego może się stać? - zamieńmy się skórami chociaż na parę sekund, tylko musisz w końcu skusić się do kontaktu wzrokowego - zajrzyj w Otchłań i pozwól, by spojrzała w Ciebie, wszystko potem pójdzie bardzo gładko i łatwo, nie musiałaś się niczego obawiać - albo raczej nie będziesz musiała, gdy już poczujesz zdrętwiałe, chłodne palce i ledwo będziesz czuła własne serce - gdy spoglądając na świat odkryjesz, że jest bez barw, chociaż zieleń przybrała najgłębszy kolor, błękit nieba kusił szerokością horyzontu, a barwne kwiaty kołysały się pomiędzy trawami - i niczego nie będziesz się bała, dopóki ten świat będzie tak szary - zupełnie nudny, nie mający swojego sensu, bo prędzej czy później i tak wszystko ulegało destrukcji, zmieniało się, przemijało, jak i przemijali ludzie - bardzo krusi, łatwi do zgięcia... i to pytanie, czy Amelia była człowiekiem? Nie wiem... powiedz mi, kochany Wróbelku - jesteś? Wiem, że nie chciałabyś być potworem - nie, nie wiem - nie dane było posiąść umysłowi wampira tej pewności, że niewinna siedząca przy nim, która wzrokiem wodziła wszędzie (mimo to wcale nie odczuwał tego jako celowego unikania kontaktu wzrokowego), więc zakładanie, że jednak nie chciałabyś stanąć na miejscu tego, który napisał przeklętą kopertę z datą śmierci, podkładając ją pod karty, spoglądając na reakcję tego, który ją otrzymuje, było w jakiś sposób... nudne. Wyjątkowa okazja - dostanie zupełnie białej karty, która nie była zamazywana przypuszczeniami - ona wiedziała, on wiedział niewiele.
Nawet z tą niewiedzą mógł trzymać w dłoniach Owoc Poznania i wodzić ją na pokuszenie, by zechciała go spróbować, zamykając ich w coraz bardziej prywatnym kole, coraz bardziej intymnej bańce, w której się unosili i poza którą mogło nie być innych ludzi - tak zazwyczaj się działo, kiedy rozmowy schodziły z podniesionych głosów zgiełku codzienności korytarzy szkolnych do szeptu - tak się zazwyczaj działo, kiedy Owoc Poznania pojawiał się obok, a Wąż nieustannie ocierał swoim ciałem o policzki, wypowiadając słowa, które lepiej było przemilczeć, mącące ten spokój codzienności - więc właśnie: to tylko słowa dla słów, czy słowa o mocy sprawczej..?
- Parę razy... - Stop - czy na pewno chciała wiedzieć? Dla niego nie miało znaczenia to, czego ona chce, a czego nie - ale dla niej samej wola, ciekawość i samopoczucie właśnie trącały siebie wzajem i zlewały w jedno - doprowadzały do kolejnej palpitacji serca, która coraz milej pieściła uszy drapieżnika i coraz bardziej go rozbudzała, coraz bardziej wyrywała z marazmu, w którym ledwo oddychał - i jedynym powodem braku poruszenia się (równie dobrze mógłby być kamienną rzeźbą, której tylko wargi się poruszały) było to, że nie starał się nawet rozwikłać pytania: po co?. Po co miałby wykonywać ruch, zmieniać stan rzeczy, zmuszać kolejną osobę do ucieczki i do strachu? Z tej perspektywy wydawało mu się to takie bez sensu... Niemal tak samo jak walczenie ze swoją naturą.
- Ale chciałbym być bardziej normalny. - To nawet nie tak, że był bardzo rozbawiony tym, co się tutaj działo - to raczej tak, że odbierał to spotkanie bardziej jak sen. W snach można zaś robić różne dziwne rzeczy - i mówić jeszcze dziwniejsze, nie obawiając się żadnych konsekwencji. - Nie oczekiwałem przeprosin. - Uspokoił ją, chociaż... było też w tym coś niemiłego - to jakby powiedzenie, że te przeprosiny były bez znaczenia, że zostały wyrzucone w błoto. Niepotrzebny balast przeszkadzający w głównym wątku.
Nawet z tą niewiedzą mógł trzymać w dłoniach Owoc Poznania i wodzić ją na pokuszenie, by zechciała go spróbować, zamykając ich w coraz bardziej prywatnym kole, coraz bardziej intymnej bańce, w której się unosili i poza którą mogło nie być innych ludzi - tak zazwyczaj się działo, kiedy rozmowy schodziły z podniesionych głosów zgiełku codzienności korytarzy szkolnych do szeptu - tak się zazwyczaj działo, kiedy Owoc Poznania pojawiał się obok, a Wąż nieustannie ocierał swoim ciałem o policzki, wypowiadając słowa, które lepiej było przemilczeć, mącące ten spokój codzienności - więc właśnie: to tylko słowa dla słów, czy słowa o mocy sprawczej..?
- Parę razy... - Stop - czy na pewno chciała wiedzieć? Dla niego nie miało znaczenia to, czego ona chce, a czego nie - ale dla niej samej wola, ciekawość i samopoczucie właśnie trącały siebie wzajem i zlewały w jedno - doprowadzały do kolejnej palpitacji serca, która coraz milej pieściła uszy drapieżnika i coraz bardziej go rozbudzała, coraz bardziej wyrywała z marazmu, w którym ledwo oddychał - i jedynym powodem braku poruszenia się (równie dobrze mógłby być kamienną rzeźbą, której tylko wargi się poruszały) było to, że nie starał się nawet rozwikłać pytania: po co?. Po co miałby wykonywać ruch, zmieniać stan rzeczy, zmuszać kolejną osobę do ucieczki i do strachu? Z tej perspektywy wydawało mu się to takie bez sensu... Niemal tak samo jak walczenie ze swoją naturą.
- Ale chciałbym być bardziej normalny. - To nawet nie tak, że był bardzo rozbawiony tym, co się tutaj działo - to raczej tak, że odbierał to spotkanie bardziej jak sen. W snach można zaś robić różne dziwne rzeczy - i mówić jeszcze dziwniejsze, nie obawiając się żadnych konsekwencji. - Nie oczekiwałem przeprosin. - Uspokoił ją, chociaż... było też w tym coś niemiłego - to jakby powiedzenie, że te przeprosiny były bez znaczenia, że zostały wyrzucone w błoto. Niepotrzebny balast przeszkadzający w głównym wątku.
- Amelia Wright
Re: Schody na błonia
Pon Lip 11, 2016 10:23 pm
Takie pytania są niezwykle niebezpieczne. Przecież gdyby się tak po prostu wymienili mogłoby się wydarzyć zbyt wiele nieprzewidzianych zdarzeń. Ileż zwrotów akcji nagle zaczęłoby mieć miejsce? W końcu nie da się przewidzieć tak łatwo skutków, kiedy coś tak kruchego rzuci się na głęboką wodę, by zatonąć dla osiągnięcia celu. Ponoć w szarych barwach też można czuć się dobrze, więc jak wielkie byłoby zaskoczenie, gdyby poczucie pewności zaistniało? Koszt tego być może nie należał do małych, ale wrażenie zrobić mogą skutki takiego przedsięwzięcia. Tyle, że Amelia poczuwała się do bycia zwyczajnym, szarym człowieczkiem. Ale czy samo uczucie o czymkolwiek świadczy? Przecież marzyło się jej wiele rzeczy. Nie znała tylko ceny, którą wypadałoby zapłacić za zdobycie ich. Wciąż żyła złudzeniem, że można ciągle zdobywać, robić postępy i wcale nie tracić tego, co już się ma. Chciałaby za darmo pewność siebie, wygadanie i pewnie kilka innych rzeczy. Gdyby miała się wymieniać to raczej by zrezygnowała. Wolała nie mieć nic albo zgarnąć wszystko w takim układzie. Lubiła to, co ma, ale chciałaby coś więcej. Czyżby egoizm? Być może, ale jakże ludzki. Pragnienia to złożona rzecz i z zasady, kiedy złapie są już palec to próbuje się zgarnąć całą rękę. Najwyżej się nie uda, trudno. Chociaż w jej przypadku to lekka przesada, spore uogólnienie. Spróbowałaby pociągnąć rękę, ale raczej zechciałaby jej towarzystwa, a nie uroczego odrąbania, by posiąść ją na własność. Nie chodzi nawet o to, czy chciałaby chociaż pobyć potworem. Lepsze pytanie to to, czy by umiała. Dla niektórych pewnie oczywista sprawa. Mawia się, że człowiek jest ludzki tylko w ludzkich warunkach. Czy aby na pewno? Czy taki Wróbelek, jak ona umiałby być nieludzki?
No i masz Ci los, serducho prawie jej stanęło. Wzięła wdech, który zatrzymał się gdzieś po drodze w jej układzie oddechowym i zastygł w takim stanie, jakby wcale nie było potrzeby, by ta machina dalej działała. Szokowało ją to, że można sypać takimi faktami, jakby wymieniało się zjedzone posiłki. Nie mogła jednak być pierwszym człowiekiem na kuli ziemskiej, który udusił się od wstrzymania powietrza. Nie posiadła takich przywilejów, więc znowu zaczęła oddychać. W końcu jakimś cudem nie zeszła tutaj jeszcze na zawał. Postanowiła, że musi być silniejsza od własnego "ja", ponieważ nadal nie pojmowała. Przecież to słowa. Słowa, które mogą podkładać pod nos milion ściem, kłamstw, żarcików, jak i przerażającą prawdę. Kiedy zaś z jego ust cokolwiek wychodziło to Amelia była bezradna. Podłożono jej puzzle, a ona jest beznadziejna w układanie. Nawet, kiedy dostała je ułożone to kicha, bo szukała brakujących elementów lub takich, które według jej mózgu nie pasują. Takie małe szaleństwo przez nierozumienie świata.
Bo skąd niby miała wiedzieć? Nikt jej nie nauczył tego, jak wygląda poprawna interakcja z kimkolwiek. Przez to siedziała tam sobie jakby ktoś ją zaczarował, by pozostała, a przecież nic jej nie trzymało. Prócz ciekawości rzecz jasna, o ile nieracjonalne odczucia i złudzenia można pod to podciągnąć. W dodatku po kolejnych słowach znowu czuła się winna. Jakby wyrządzała mu wielką krzywdę bojąc się go, skoro chciał być normalniejszy. Znowu jakiś zarzut wobec samej siebie, a on przecież nawet nie był świadom tego, co w tej główce się działo. Nie mógł mieć pojęcia, że była zła na samą siebie, iż tak łatwo organizm reagował zanim ona zdążyła mu na to przyzwolić. Nie mógł wiedzieć, że chciała go polubić. Bardzo starała się lubić innych, wierzcie lub nie. Tyle, że każdy jej to utrudnia. Jakby fakt, że coś tak marnego, jak ona poświęciła im swoje myśli to kara od niebios. Bo przecież nikt nie chce mieć na głowie małego, kruchego Wróbelka. Daleko mu bowiem do psa, który popilnowałby domu albo sowy, która przynajmniej udźwignie jakąś paczuszkę.
- Ja... - No nie? Serio uwsteczniamy się teraz w tej konwersacji? Naprawdę zasmucający fakt. Droga była tak długa, by coś z siebie wykrzesała, a teraz takie coś. Ech, jak widać nie można prosić o zbyt wiele, bo potem czegoś zabraknie i koniec. Tyle, że tutaj jest jeszcze skrawek nadziei. W końcu Amelka, która nie zna się na puzzlach nadal nie ogarniała niczego. Kiedyś zaś trzeba dojść chociaż do najprostszego wniosku.
- A nie jesteś? - Normalny, czyli jaki? Pannie Wright mimo wszystko wydawał się mieścić w ramach zwyczajności. Tyle, że ona go nie zna. Jest dla niej kolejnym człowiekiem, który umie być niemiły, ma swoją historie, przeraża ją jak wszyscy inni, nie wie, co przy nim mówić, a czego nie. W jej oczętach to zwykły chłopak. Tylko tyle, czy aż tyle?
No i masz Ci los, serducho prawie jej stanęło. Wzięła wdech, który zatrzymał się gdzieś po drodze w jej układzie oddechowym i zastygł w takim stanie, jakby wcale nie było potrzeby, by ta machina dalej działała. Szokowało ją to, że można sypać takimi faktami, jakby wymieniało się zjedzone posiłki. Nie mogła jednak być pierwszym człowiekiem na kuli ziemskiej, który udusił się od wstrzymania powietrza. Nie posiadła takich przywilejów, więc znowu zaczęła oddychać. W końcu jakimś cudem nie zeszła tutaj jeszcze na zawał. Postanowiła, że musi być silniejsza od własnego "ja", ponieważ nadal nie pojmowała. Przecież to słowa. Słowa, które mogą podkładać pod nos milion ściem, kłamstw, żarcików, jak i przerażającą prawdę. Kiedy zaś z jego ust cokolwiek wychodziło to Amelia była bezradna. Podłożono jej puzzle, a ona jest beznadziejna w układanie. Nawet, kiedy dostała je ułożone to kicha, bo szukała brakujących elementów lub takich, które według jej mózgu nie pasują. Takie małe szaleństwo przez nierozumienie świata.
Bo skąd niby miała wiedzieć? Nikt jej nie nauczył tego, jak wygląda poprawna interakcja z kimkolwiek. Przez to siedziała tam sobie jakby ktoś ją zaczarował, by pozostała, a przecież nic jej nie trzymało. Prócz ciekawości rzecz jasna, o ile nieracjonalne odczucia i złudzenia można pod to podciągnąć. W dodatku po kolejnych słowach znowu czuła się winna. Jakby wyrządzała mu wielką krzywdę bojąc się go, skoro chciał być normalniejszy. Znowu jakiś zarzut wobec samej siebie, a on przecież nawet nie był świadom tego, co w tej główce się działo. Nie mógł mieć pojęcia, że była zła na samą siebie, iż tak łatwo organizm reagował zanim ona zdążyła mu na to przyzwolić. Nie mógł wiedzieć, że chciała go polubić. Bardzo starała się lubić innych, wierzcie lub nie. Tyle, że każdy jej to utrudnia. Jakby fakt, że coś tak marnego, jak ona poświęciła im swoje myśli to kara od niebios. Bo przecież nikt nie chce mieć na głowie małego, kruchego Wróbelka. Daleko mu bowiem do psa, który popilnowałby domu albo sowy, która przynajmniej udźwignie jakąś paczuszkę.
- Ja... - No nie? Serio uwsteczniamy się teraz w tej konwersacji? Naprawdę zasmucający fakt. Droga była tak długa, by coś z siebie wykrzesała, a teraz takie coś. Ech, jak widać nie można prosić o zbyt wiele, bo potem czegoś zabraknie i koniec. Tyle, że tutaj jest jeszcze skrawek nadziei. W końcu Amelka, która nie zna się na puzzlach nadal nie ogarniała niczego. Kiedyś zaś trzeba dojść chociaż do najprostszego wniosku.
- A nie jesteś? - Normalny, czyli jaki? Pannie Wright mimo wszystko wydawał się mieścić w ramach zwyczajności. Tyle, że ona go nie zna. Jest dla niej kolejnym człowiekiem, który umie być niemiły, ma swoją historie, przeraża ją jak wszyscy inni, nie wie, co przy nim mówić, a czego nie. W jej oczętach to zwykły chłopak. Tylko tyle, czy aż tyle?
- Sahir Nailah
Re: Schody na błonia
Pią Lip 15, 2016 11:09 am
- Chyba nie. - Czym była normalność? Określiłem to już nie raz, określę to i po raz kolejny - normalność to przeciętność, jakby na to nie spojrzeć, więc czy ta przeciętność była koniec końców taka zła? W szkole, w której o wiele łatwiej spotkać było indywiduum aniżeli prostą osobę, która szczerze się uśmiechnie, jak chociażby Kim? Tutaj wszystko było zagrząźnięte w mule, tylko nie każdy mógł to zobaczyć - wyłaniające się z tego mułu ręce żywych trupów pragnęły dodania do kolekcji następnych dusz - wskazywały palcami, że oto trwa wojna, więc należy się do reguł tej wojny dostosować. Ta Wojna, która zmarła, by to pokazać. Śmierć się ostała. W końcu kto to widział, by Śmierć powędrowała w zaświaty..? Tak więc: chyba nie - chyba nie był normalny, bo jego umysłowi i czynom wielce daleko było do wszystkich "normalnych" osób, które widział w swoim otoczeniu - już nawet zbyt daleko mu było do tytułu buntownika z wyboru - był robakiem społeczeństwa, marginesem, którego powinno się pozbyć, bo jak rak zakotwiczał się w umysłach i ciągnął w swoją smętną historię, zapraszając do znienawidzenia bądź próby zrozumienia - szkoda tylko, że nie da się zrozumieć tego, co jest chore i spaczone, dopóki samemu nie jest się chorym - i tak chyba jedyna osoba, która naprawdę go rozumiała, pogrzebana była sześć stóp pod ziemią - pozostało tylko stawać nad jego nagrobkiem i wspominać dobre imię... Dla większości złe - przecież to właśnie Collinsowie zamieszani byli w tragedię, która rozegrała się na błoniach z rzekomym udziałem Śmierciożerców. Kolejni naiwni do kolejki - na tyle naiwni, że sądzili, że uda im się pożreć Śmierć.
Niedoczekanie.
Sahir nieco mocniej zacisnął palce na drobny moment, dotykając niepodwinięty rękaw koszuli - tak, no właśnie - wszystko to, co działo się w jego życiu, było takie dalekie od norm, jak się tylko dało...
- Jestem drapieżnikiem ustawionym w łańcuchu pokarmowym wyżej od ludzi. Z zasady: nie mogę być normalny. - Tłumaczył jej dalej - na spokojnie... spokojnie? No tak, on spokojny był, Ona nie - ten mały aniołek, który w upale dnia przechadzał się po schodach mając nadzieję na samotne popołudnie - może była tylko wytworem jego wyobraźni, zwykłą mayą, co zniknie kiedy już minie delirium, oddalając niesiony ze sobą chłód i okaże się, że nikt taki jak Amelia Wright nigdy nie istniał - nawet jeśli tak było, to w porządku - godził się na to bez zmrużenia oka, nie mając nic do zarzucenia swej wyobraźni, jeśli chciała spływać na niego ukojeniem towarzystwa... tego, którego niby nie chciał, które niby go drażniło, a które przecież pojawiło się na życzenie, którego nawet dokładnie nie sprecyzował... nie pojawiła się w lusterku - pojawiła się w rzeczywistości. Lub tylko w jego głowie.
- Stałem się ofiarą moich własnych łowów. - Mógł do niej mówić, mógł jej powiedzieć wszystko.
Przecież nie istniała.
- Ludzie myślą, że rozumieją nienawiść. Nie rozumieją. Nikt nie jest w stanie zrozumieć nienawiści, dopóki nie znienawidzi dogłębnie samego siebie.
Czy w tej szalonej paplaninie był sens? Był - bardzo ponury, rysujący się krwią na tablicy miast kredą - ale był.
Niedoczekanie.
Sahir nieco mocniej zacisnął palce na drobny moment, dotykając niepodwinięty rękaw koszuli - tak, no właśnie - wszystko to, co działo się w jego życiu, było takie dalekie od norm, jak się tylko dało...
- Jestem drapieżnikiem ustawionym w łańcuchu pokarmowym wyżej od ludzi. Z zasady: nie mogę być normalny. - Tłumaczył jej dalej - na spokojnie... spokojnie? No tak, on spokojny był, Ona nie - ten mały aniołek, który w upale dnia przechadzał się po schodach mając nadzieję na samotne popołudnie - może była tylko wytworem jego wyobraźni, zwykłą mayą, co zniknie kiedy już minie delirium, oddalając niesiony ze sobą chłód i okaże się, że nikt taki jak Amelia Wright nigdy nie istniał - nawet jeśli tak było, to w porządku - godził się na to bez zmrużenia oka, nie mając nic do zarzucenia swej wyobraźni, jeśli chciała spływać na niego ukojeniem towarzystwa... tego, którego niby nie chciał, które niby go drażniło, a które przecież pojawiło się na życzenie, którego nawet dokładnie nie sprecyzował... nie pojawiła się w lusterku - pojawiła się w rzeczywistości. Lub tylko w jego głowie.
- Stałem się ofiarą moich własnych łowów. - Mógł do niej mówić, mógł jej powiedzieć wszystko.
Przecież nie istniała.
- Ludzie myślą, że rozumieją nienawiść. Nie rozumieją. Nikt nie jest w stanie zrozumieć nienawiści, dopóki nie znienawidzi dogłębnie samego siebie.
Czy w tej szalonej paplaninie był sens? Był - bardzo ponury, rysujący się krwią na tablicy miast kredą - ale był.
- Amelia Wright
Re: Schody na błonia
Pią Lip 15, 2016 5:51 pm
Biorąc pod uwagę powyższe okoliczności można więc stwierdzić, że normalność nie istnieje. Mamy natomiast do czynienia z jednostkami bardziej lub mniej skłonnymi do bycia dziwnymi, szalonymi, wychodzącymi poza ramy wyimaginowanej normalności. Może cały świat rzeczywiście jest tylko projekcją naszej wyobraźni i to dlatego ludzie wydają się nam tacy różni? Jakiś filozof z pewnością poparł kiedyś taką teorię. Jest więc prawdopodobne, że wszelkiego rodzaju normy to zaledwie nasze subiektywne oczekiwania wobec świata. Powinien działać na jakiś zasadach, mieć jakiś sens i trzymać się kupy, ale jak na razie to tylko od niego capi w ten sam sposób, bo odrzuca niewyobrażalnie skutecznie skoro placówka edukacyjna pełna pedagogów jako główny cel musi obierać sobie przetrwanie swoje i własnych uczniów. A przecież to tylko założenie, że człowiek nie jest w stanie drugiego zrozumieć. Oczywiście, że potrafi pojąć, co siedzi w innych, tyle że problem tkwi w tym, że każdy wierzy w to, że tak nie jest. Przyjrzymy się tutaj takiej Amelce. Kto by niby ufał w to, że jest zdolna do zrozumienia czyiś motywów do złych czynów? Bądźmy ze sobą szczerzy - praktycznie wszyscy jak jeden mąż wyśmialiby już teorię o tym, iż panna Wright jest w mocy pojąć chociażby coś tak prostego, jak rozmowa bez jąkania się, a co dopiero tak abstrakcyjne rzeczy, jak umieranie, cierpienie, żal, rozgoryczenie. Tak więc skoro nikt nigdy nie dał temu szansy to dlaczego uznaje się, że po prostu nie pojmie tego bez sprawdzenia? Przecież dlatego ona nawet nie wie, czy by umiała, bo nigdy nie próbowała. Delikatność się osacza, traktuje jak wazon, którego nie wolno upuścić. Dlaczego? Otóż przyczyna jest banalna. Nikt nikomu na tyle nie ufa i nikt nie wierzy w niczyje możliwości poznawcze, bo wszyscy to prostu głupi, banalni ludzie. Tylko ludzie, a bycie "tylko" człowiekiem nie niesie ze sobą niczego wyjątkowo. Skoro więc obraz wszystkiego, co istnieje sprowadzamy to bycia "tylko" to niestety, ale daleko się nie posuniemy w takim temacie. Świadomie lub nie - odrzucamy ludzi i tyle. Nie chodzi tutaj oczywiście o pojęcie konkretnej choroby lub spaczenia. Nie, tego rzeczywiście nie da się zrobić, ale naprawdę niewielu jest tych, którzy nigdy nie chorowali. Niewielu jest zdrowych i bez spaczeń. Da się więc zrozumieć, jak to jest się z czymś zmagać. Być może to naiwność, chociaż chyba wypadałoby wykorzystać słowo wiara.
Wiara jest przecież rodzajem naiwności. Może dlatego tak trudno było jej pojąć to wszystko? Nie widziała problemu w byciu normalnym mimo swoich dziwactwach. W absurdalny sposób w jej oczach to się w ogóle nie wyklucza. Nie próbowała nawet zadać pytania, bo konkretna odpowiedź nie ułatwiłaby niczego. Co więcej ponownie nie wiedziała, czy w ogóle powinna wiedzieć, czy chciała, czy on chce żeby wiedziała. Relacje z innymi to naprawdę ciężki kawałek chleba, kiedy ma się w głowie wielki labirynt, którego się nie zna. Bała się, ale jednocześnie robiło jej się okrutnie smutno. Miała ochotę przytulić tę ofiarę, która wedle własnych słów, sama siebie skrzywdziła. Nie była pewna, czy w dobry sposób to wszystko pojmuje, ale to czuła. Czuła, że świat bardzo nieładnie bawi się ludźmi, którzy przecież nie aspirowali do roli zabawek.
Problem jest taki, że oboje przecież mogli zmyślić siebie nawzajem, a skoro Amelia nie istnieje to nie może go dotknąć.
A może jednak słowa mają moc sprawczą i nawet te wypowiedziane we własnej głowie tworzą coś nowego?
- Może tylko używają słowa "rozumiem", by dać znać, że chcą chociaż spróbować albo, że przyjęli po prostu do siebie fakt, że ktoś nienawidzi? - Do kogo było to pytanie? Do tego chłopaka, czy do niej samej? A może do całej ludzkości? Kolejne bezsensowne, nic niewnoszące. Tyle, że tym cichutkim komentarzem chciała zatrzymać łzę, która spływała jej właśnie po policzku, jakby w ogóle mogła ją uciszyć. Tak, Amelia miała wrażenie, że ta płynie hałaśliwie, a nie chciała, by ktokolwiek ją usłyszał.
Nie chciała, żeby ten tutaj, który przed momentem ją przerażał, wiedział, że jest jej po prostu smutno, że ktoś może mówić w taki sposób. Było jej źle ze świadomością, że ktoś może czuć się w ten sposób.
A wiecie, co jest najzabawniejsze? Że czuła to wszystko, a przecież to może być kłamstwo. Przecież łatwo grać na jej emocjach. Puściła jedną dłoń od swoich kolan i chciała nawet go dotknąć w ten typowy, bardzo ludzki sposób, który miał wyrazić współczucie, a może jakąś inną irracjonalną reakcję. Ostatecznie zawiesiła dłoń w połowie drogi i szybko skierowała ją z powrotem na kolana, przytulając się do nich. Mogła zrobić, co chciała, ale bała się, że to znowu nie wpasuje się w reguły tej gry. Mogła też po prostu udawać, że wyciera swoją nieszczęsną łezkę.
Tyle, że zgodnie z rozważaną przez nas nową myślą filozoficzną - to wszystko może dziać się zaledwie w ich głowach, więc jeśli się postara to ona przecież zniknie i nie będzie problemu, prawda?
Wiara jest przecież rodzajem naiwności. Może dlatego tak trudno było jej pojąć to wszystko? Nie widziała problemu w byciu normalnym mimo swoich dziwactwach. W absurdalny sposób w jej oczach to się w ogóle nie wyklucza. Nie próbowała nawet zadać pytania, bo konkretna odpowiedź nie ułatwiłaby niczego. Co więcej ponownie nie wiedziała, czy w ogóle powinna wiedzieć, czy chciała, czy on chce żeby wiedziała. Relacje z innymi to naprawdę ciężki kawałek chleba, kiedy ma się w głowie wielki labirynt, którego się nie zna. Bała się, ale jednocześnie robiło jej się okrutnie smutno. Miała ochotę przytulić tę ofiarę, która wedle własnych słów, sama siebie skrzywdziła. Nie była pewna, czy w dobry sposób to wszystko pojmuje, ale to czuła. Czuła, że świat bardzo nieładnie bawi się ludźmi, którzy przecież nie aspirowali do roli zabawek.
Problem jest taki, że oboje przecież mogli zmyślić siebie nawzajem, a skoro Amelia nie istnieje to nie może go dotknąć.
A może jednak słowa mają moc sprawczą i nawet te wypowiedziane we własnej głowie tworzą coś nowego?
- Może tylko używają słowa "rozumiem", by dać znać, że chcą chociaż spróbować albo, że przyjęli po prostu do siebie fakt, że ktoś nienawidzi? - Do kogo było to pytanie? Do tego chłopaka, czy do niej samej? A może do całej ludzkości? Kolejne bezsensowne, nic niewnoszące. Tyle, że tym cichutkim komentarzem chciała zatrzymać łzę, która spływała jej właśnie po policzku, jakby w ogóle mogła ją uciszyć. Tak, Amelia miała wrażenie, że ta płynie hałaśliwie, a nie chciała, by ktokolwiek ją usłyszał.
Nie chciała, żeby ten tutaj, który przed momentem ją przerażał, wiedział, że jest jej po prostu smutno, że ktoś może mówić w taki sposób. Było jej źle ze świadomością, że ktoś może czuć się w ten sposób.
A wiecie, co jest najzabawniejsze? Że czuła to wszystko, a przecież to może być kłamstwo. Przecież łatwo grać na jej emocjach. Puściła jedną dłoń od swoich kolan i chciała nawet go dotknąć w ten typowy, bardzo ludzki sposób, który miał wyrazić współczucie, a może jakąś inną irracjonalną reakcję. Ostatecznie zawiesiła dłoń w połowie drogi i szybko skierowała ją z powrotem na kolana, przytulając się do nich. Mogła zrobić, co chciała, ale bała się, że to znowu nie wpasuje się w reguły tej gry. Mogła też po prostu udawać, że wyciera swoją nieszczęsną łezkę.
Tyle, że zgodnie z rozważaną przez nas nową myślą filozoficzną - to wszystko może dziać się zaledwie w ich głowach, więc jeśli się postara to ona przecież zniknie i nie będzie problemu, prawda?
- Sahir Nailah
Re: Schody na błonia
Nie Sie 14, 2016 11:33 pm
Jak drapieżnik - przecież nim był, przecież cała ta rozmowa ciągnęła się wokół tego faktu, którego nie ukrywał - nie próbował i nie zamierzał nawet próbować go ukrywać - niech wiedzą wszyscy! - niech dowie się cały świat, że był pierdolonym wampirem, który z wielką przyjemnością wypija z innych krew i niech skończą ze swoim jeszcze bardziej pierdolonym gadaniem, że tak, jasne, akceptujemy tutaj wampiry - lecz wampir pijący ludzka krew? - skandal, obraza! - śledził jej ruchy - przyciągał je jak magnes, podczas gdy jej ręce zostawały ukute w żelazo - albo wręcz na odwrót? To ona była tutaj żywa, to on był martwy - nie w ten dosłowny sposób - och, jego serce wszak biło, oddychał jak wszyscy inni, nie można było zaprzeczyć - a jednak nie było w tym spojrzeniu duszy, nie było w tej Otchłani nawet maleńkiego, zdrowego ziarenka, które mogłoby być chociażby zalążkiem życia - schorowany był to wzrok, ale twarz nie wyrażała szaleństwa - przecież wydawał się w tym niepokoju, który budował klocek po klocku, cegiełka po cegiełce, bardzo naturalny i spokojny - cóż więc, to wszystko to kłamstwo? Każde ze słów, które wyciekły z równych, apetycznych, wąskich warg? - z całą pewnością były równie miękkie w dotyku, co jego skóra - i nie potrzeba było nawet jakiegokolwiek zetknięcia się ze sobą, żeby wyobraźnia dodawała dwa do dwóch - suma czterech była też naturalna, tak?
- Może. - Przytaknięcie - tak... to słowo znów samo pcha się na ekran: naturalne? Niepewność słów i gestów przesiąkała do ich codzienności, kiedy ich światy otarły się o siebie wzajem - mimo, że zupełnie inne, to jakoś ciężko było powiedzieć, że aż tak od siebie odległe - w końcu ta umiłowana, strachliwa kruszyna dryfowała na swojej planecie po różnych przestrzeniach, zapewne parę rzeczy już słyszała, parę widziała - i to, że dzisiaj akurat przyszło jej spotkać jego, było pewnie pechem, który czasem przytrafia się każdemu - spróbujcie w nim znaleźć złoty środek, co będzie kluczem, żeby wyjść zeń bez szwanku - będę życzyć ci, Amelko, powodzenia - akurat ty mogłaś uwierzyć, że tutaj naprawdę drżały jeszcze jakiekolwiek dobre intencje i że to naprawdę była... samotność. Co większego mogło śnić w objęciach Otchłani, jeśli nie samotność?
Jednak ta wyciągnięta dłoń nigdy nie dosięgnęła swojego celu.
- Zapytaj o to paru więcej ludzi. Jak już nauczysz się tak pytać od pierwszego spojrzenia. - Jednak potrafiła - nawet jeśli całość jej myśli wciąż nie chciała wyciec na światło dnia, kryjąc się i nawarstwiając w jej mózgu, to niezaprzeczalnie - potrafiła. Jeśli więc Ty wierzyłaś w te intencje, to ja uwierzę w to, że znajdziesz odpowiednie miejsce do wyłożenia swoich słów, z których uzbierasz zdania i pojawi się niezbędna odwaga, gdy runą już mury własnych blokad i obaw, które będziesz mogła wyciągnąć do każdego - a strach minie, możesz mi zaufać? Komuś, kto zdradził ci, że pożera takich, jak Ty?
Kto nie dosłownie powiedział ci, że jest po prostu kurwa lepszy.
Tak, pewnie możesz.
Przecież właśnie taką dziewczyną jesteś.
Nailah podniósł się i zabrał ze schodka swoją torbę, której klapę odchylił, żeby poprawnie ułożyć jej zawartość, aby nie obijała mu się nierównościami o udo - i co najważniejsze żeby lusterku nic się nie stało - i obdarzył dziewczynę jeszcze jednym, długim spojrzeniem, wsunąwszy dłonie w kieszenie spodni.
- Trzymaj się ramy i majtek mamy, maleńka. - Puścił do niej oczko i skierował się w stronę szkoły.
[z/t]
- Może. - Przytaknięcie - tak... to słowo znów samo pcha się na ekran: naturalne? Niepewność słów i gestów przesiąkała do ich codzienności, kiedy ich światy otarły się o siebie wzajem - mimo, że zupełnie inne, to jakoś ciężko było powiedzieć, że aż tak od siebie odległe - w końcu ta umiłowana, strachliwa kruszyna dryfowała na swojej planecie po różnych przestrzeniach, zapewne parę rzeczy już słyszała, parę widziała - i to, że dzisiaj akurat przyszło jej spotkać jego, było pewnie pechem, który czasem przytrafia się każdemu - spróbujcie w nim znaleźć złoty środek, co będzie kluczem, żeby wyjść zeń bez szwanku - będę życzyć ci, Amelko, powodzenia - akurat ty mogłaś uwierzyć, że tutaj naprawdę drżały jeszcze jakiekolwiek dobre intencje i że to naprawdę była... samotność. Co większego mogło śnić w objęciach Otchłani, jeśli nie samotność?
Jednak ta wyciągnięta dłoń nigdy nie dosięgnęła swojego celu.
- Zapytaj o to paru więcej ludzi. Jak już nauczysz się tak pytać od pierwszego spojrzenia. - Jednak potrafiła - nawet jeśli całość jej myśli wciąż nie chciała wyciec na światło dnia, kryjąc się i nawarstwiając w jej mózgu, to niezaprzeczalnie - potrafiła. Jeśli więc Ty wierzyłaś w te intencje, to ja uwierzę w to, że znajdziesz odpowiednie miejsce do wyłożenia swoich słów, z których uzbierasz zdania i pojawi się niezbędna odwaga, gdy runą już mury własnych blokad i obaw, które będziesz mogła wyciągnąć do każdego - a strach minie, możesz mi zaufać? Komuś, kto zdradził ci, że pożera takich, jak Ty?
Kto nie dosłownie powiedział ci, że jest po prostu kurwa lepszy.
Tak, pewnie możesz.
Przecież właśnie taką dziewczyną jesteś.
Nailah podniósł się i zabrał ze schodka swoją torbę, której klapę odchylił, żeby poprawnie ułożyć jej zawartość, aby nie obijała mu się nierównościami o udo - i co najważniejsze żeby lusterku nic się nie stało - i obdarzył dziewczynę jeszcze jednym, długim spojrzeniem, wsunąwszy dłonie w kieszenie spodni.
- Trzymaj się ramy i majtek mamy, maleńka. - Puścił do niej oczko i skierował się w stronę szkoły.
[z/t]
- Amelia Wright
Re: Schody na błonia
Czw Sie 18, 2016 3:52 pm
Wierzyła w wiele rzeczy, bo piękne kłamstwa sprawiały, że we wszystkich złych rzeczach jest jakiś sens. Że nie cierpi się na darmo, a ludzi, nawet tych beznadziejnych można darzyć sympatią. Tyle, że w ten sposób właśnie wytwarzają się takie kruche maleństwa, które wierząc we wszystko w końcu nabierają podejrzeń i kończy się na niczym. To błędne koło się toczyło, ale... taką jest właśnie dziewczyną. Będzie smuciła się nad losem straconych, zagubionych, skrzywdzonych, jak i tych, którzy sami doprowadzili się do takiego stanu. Nad tymi, którzy krzywdząc innych, jeszcze bardziej ranią samych siebie. Bezsensu. Tak, zdecydowanie politowanie i płacz nad tymi, którzy nawet nie chcą, by ktoś widział w nich coś więcej niż bestię jest rodzajem ogromnej głupoty. Jest w tym jednak jakaś sprawiedliwość i równość. Umiejętność zlitowania się nad każdym to wyzwanie, które nie każdy podejmuje. Łatwo współczuć ofierze.
A czy ktokolwiek pomyślał kiedy, że oprawca sam mógł lub nawet jest ofiarą?
Życia, Losu, systemu, Śmierci, przypadku, innego oprawcy, złego dzieciństwa, okrutnego zbiegu okoliczności? Czegokolwiek, co dzieje się każdego dnia. Och, nie? Cóż, właśnie dlatego jest to uczciwe - czuć żal nad tych, których nie rozumiemy. Nie siedzimy przecież w cudzej głowie. Możemy więc widzieć tylko kawałek historii, nigdy nie dowiedzieć się, jakie jest jej zakończenie i wyciągać własne wnioski. Dopisywać resztę. Bo kto niby zabroni? Pod czaszką nie ma ograniczeń i dlatego pewnie uwierzyłaby w to, że mury opadną, usta się rozwiążą, a głowa będzie kiedyś z tego zadowolona.
Zaśmiała się na to... pożegnanie? Nie rozumiała chyba nic z tego, co przed chwilą miało miejsce. W jednej chwili płakała, w drugiej trzęsła się, w trzeciej uśmiechała, w innej... ech, szkoda gadać. Rozchwianie emocjonalne po czymś takim może się chyba tylko pogłębić, ale jakoś nie czuła się z tym wszystkim źle. Podniosła się po dłuższej chwili i podążyła gdziekolwiek po cokolwiek. Nie miało już większego znaczenia gdzie i po co, bo nie było tak, jak zwykle.
Po prostu było inaczej niż zwykle i to niby niczego nie zmienia.
Ale mimo tego jest wręcz przeciwnie.
/zt
A czy ktokolwiek pomyślał kiedy, że oprawca sam mógł lub nawet jest ofiarą?
Życia, Losu, systemu, Śmierci, przypadku, innego oprawcy, złego dzieciństwa, okrutnego zbiegu okoliczności? Czegokolwiek, co dzieje się każdego dnia. Och, nie? Cóż, właśnie dlatego jest to uczciwe - czuć żal nad tych, których nie rozumiemy. Nie siedzimy przecież w cudzej głowie. Możemy więc widzieć tylko kawałek historii, nigdy nie dowiedzieć się, jakie jest jej zakończenie i wyciągać własne wnioski. Dopisywać resztę. Bo kto niby zabroni? Pod czaszką nie ma ograniczeń i dlatego pewnie uwierzyłaby w to, że mury opadną, usta się rozwiążą, a głowa będzie kiedyś z tego zadowolona.
Zaśmiała się na to... pożegnanie? Nie rozumiała chyba nic z tego, co przed chwilą miało miejsce. W jednej chwili płakała, w drugiej trzęsła się, w trzeciej uśmiechała, w innej... ech, szkoda gadać. Rozchwianie emocjonalne po czymś takim może się chyba tylko pogłębić, ale jakoś nie czuła się z tym wszystkim źle. Podniosła się po dłuższej chwili i podążyła gdziekolwiek po cokolwiek. Nie miało już większego znaczenia gdzie i po co, bo nie było tak, jak zwykle.
Po prostu było inaczej niż zwykle i to niby niczego nie zmienia.
Ale mimo tego jest wręcz przeciwnie.
/zt
- Silver Burke
Re: Schody na błonia
Sob Paź 29, 2016 8:19 pm
Od ostatniej rozmowy z Giotto minęło kilka dni i w tym czasie Silver raczej nie rozmawiała z innymi uczniami. Konwersacje ograniczały się do grzecznych powitań i wymuszonych uprzejmości, takich jak zapytanie o egzaminy. Nuda. Mimo wszystko Burke nie miała o to pretensji, bo przecież większość uczniów próbowała jeszcze powtórzyć sobie chociaż trochę materiału przed testami... a ci bardziej "błyskotliwi" dopiero teraz zaczynali naukę.
Ślizgonka na przekór temu wszystkiemu od razu po napisaniu egzaminu podreptała do kuchni, z której wzięła dwa banany, a następnie skierowała się na dziedziniec i klapnęła na schodach. Tego dnia planowała opuścić obiad i nacieszyć się początkiem lata.
Właściwie nie wiedziała dlaczego wzięła ze sobą akurat banany. Przecież jakoś specjalnie nie przepadała za tymi owocami! Lubiła je dopóki były jeszcze zielonkawe, a więc nie do końca dojrzałe i rozciapane. Nie chcąc robić już wyższej filozofii z konsumpcji banana, po prostu oderwała jeden owoc od drugiego i na chwilę się zatrzymała. Właściwie to, od której strony powinno się je otwierać? Och, od zawsze miała w tej kwestii dylemat! Tam gdzie był ten dłuższy ogonek niby było trochę łatwiej, ponieważ w przeciwieństwie do drugiego końca nie miała tak upapranych palców w lepkim miąższu. Zdecydowała się pójść na łatwiznę, jednak złośliwy banan od razu wyczuł jej zamiary i pękł pionowo. Fuknęła zirytowana i spróbowała rozerwać skórkę owocu i wtedy szatański pomiot matki natury odpuścił. Dumna z siebie obrała go ze skóry i powoli zaczęła jeść. Był odrobinę zbyt dojrzały, bowiem nawet nie musiała go gryźć, a on rozpływał się w jej ustach pozostawiając za sobą zbyt słodki posmak. Westchnęła niezadowolona. Tyle trudu na marne! Mimo wszystko cieszyła się, że nie jest pokryty tymi wstrętnymi brązowymi plamami, od których ciarki przechodziły ją po plecach z obrzydzenia.
Ślizgonka na przekór temu wszystkiemu od razu po napisaniu egzaminu podreptała do kuchni, z której wzięła dwa banany, a następnie skierowała się na dziedziniec i klapnęła na schodach. Tego dnia planowała opuścić obiad i nacieszyć się początkiem lata.
Właściwie nie wiedziała dlaczego wzięła ze sobą akurat banany. Przecież jakoś specjalnie nie przepadała za tymi owocami! Lubiła je dopóki były jeszcze zielonkawe, a więc nie do końca dojrzałe i rozciapane. Nie chcąc robić już wyższej filozofii z konsumpcji banana, po prostu oderwała jeden owoc od drugiego i na chwilę się zatrzymała. Właściwie to, od której strony powinno się je otwierać? Och, od zawsze miała w tej kwestii dylemat! Tam gdzie był ten dłuższy ogonek niby było trochę łatwiej, ponieważ w przeciwieństwie do drugiego końca nie miała tak upapranych palców w lepkim miąższu. Zdecydowała się pójść na łatwiznę, jednak złośliwy banan od razu wyczuł jej zamiary i pękł pionowo. Fuknęła zirytowana i spróbowała rozerwać skórkę owocu i wtedy szatański pomiot matki natury odpuścił. Dumna z siebie obrała go ze skóry i powoli zaczęła jeść. Był odrobinę zbyt dojrzały, bowiem nawet nie musiała go gryźć, a on rozpływał się w jej ustach pozostawiając za sobą zbyt słodki posmak. Westchnęła niezadowolona. Tyle trudu na marne! Mimo wszystko cieszyła się, że nie jest pokryty tymi wstrętnymi brązowymi plamami, od których ciarki przechodziły ją po plecach z obrzydzenia.
- Evan Rosier
Re: Schody na błonia
Nie Paź 30, 2016 10:41 pm
Nie miał problemów z unikaniem innych uczniów, bowiem nikt specjalnie nie chciał z nim rozmawiać. Nie narzekał na ten fakt i sam nie rozpoczynał żadnej nieudolnej konwersacji. Również zamiast przejmować się egzaminami i nauką do nich, wolał całymi dniami się obijać. Nie było to trudne, gdyż raczej nikt się nim nie interesował, gdy spacerował błoniami. Dzisiaj, jak i innego dnia, gdy miał już dosyć śmierdzących pomieszczeń Hogwartu, schodził schodami na błonia. Nie dotarł do miejsca, gdyż drogę zagradzała mu Ślizgonka. Jadła banana.
Nie lubił bananów. Nie lubił rzeczy w tak wesołych kolorach, więc pierwsze miejsce zajmowały śliwki i wszystko, co dało się z nich zrobić. Jednak w czerwcu trudno było o ten przysmak nawet w niezwykłej kuchni Hogwartu. Ponieważ nie był na obiedzie, bo jak zwykle nie chciało mu się przebywać w jednym miejscu z debilami, jakoś też nie poszedł do kuchni, aby zjeść w samotności, to postanowił się poczęstować. Oczywiście bez pytania oderwał sobie jeden z owoców od kiści. Były lekko zielonkawe przez co bardziej apetyczne niż, gdy były obrzydliwie żółte. Przełamał bez problemu dłuższą końcówkę owocu i obrał do połowy ze skórki, aby ugryźć koniuszek żółtobiałego miąższu.
Przeżuwając wpatrywał się w błonia. Stał obok dziewczyny, chociaż zamierzał iść dalej.
- Czerwone są lepsze - powiedział do Silver i spojrzał na nią nieokreślonym wzrokiem. Z cieniem pogardy, a przecież dobrze wiedział, że w Hogwarcie nie było takich egzotycznych rarytasów. Automatycznie przeżuwał dalej.
Nie lubił bananów. Nie lubił rzeczy w tak wesołych kolorach, więc pierwsze miejsce zajmowały śliwki i wszystko, co dało się z nich zrobić. Jednak w czerwcu trudno było o ten przysmak nawet w niezwykłej kuchni Hogwartu. Ponieważ nie był na obiedzie, bo jak zwykle nie chciało mu się przebywać w jednym miejscu z debilami, jakoś też nie poszedł do kuchni, aby zjeść w samotności, to postanowił się poczęstować. Oczywiście bez pytania oderwał sobie jeden z owoców od kiści. Były lekko zielonkawe przez co bardziej apetyczne niż, gdy były obrzydliwie żółte. Przełamał bez problemu dłuższą końcówkę owocu i obrał do połowy ze skórki, aby ugryźć koniuszek żółtobiałego miąższu.
Przeżuwając wpatrywał się w błonia. Stał obok dziewczyny, chociaż zamierzał iść dalej.
- Czerwone są lepsze - powiedział do Silver i spojrzał na nią nieokreślonym wzrokiem. Z cieniem pogardy, a przecież dobrze wiedział, że w Hogwarcie nie było takich egzotycznych rarytasów. Automatycznie przeżuwał dalej.
- Silver Burke
Re: Schody na błonia
Wto Lis 01, 2016 5:58 pm
Trwała tak sama wygrzewając się w letnim słońcu, gdy nagle usłyszała za sobą kroki. Nie odwróciła się, obstawiając, iż należą one do gajowego, jednak kiedy były już bardzo blisko niej uznała, że to nie mógł być chód Hagrida - przy tej masie wszystkie drobne kamyczki prawdopodobnie zaczęłyby drżeć. Mimo to wpatrywała się przed siebie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, dopóki ktoś bezczelnie nie podpierdzielił jej sprzed nosa banana. Oburzona podniosła wzrok, lecz kiedy dostrzegła twarz Rosiera stwierdziła, że nie ma sensu się wykłócać. I tak by wyszło na jego, więc tylko niepotrzebnie strzępiłaby sobie język.
- Kiepskie podziękowanie za podzielenie się obiadem - wzruszyła beznamiętnie ramionami i ugryzła kolejny kawałek owocu. Nie liczyła na wdzięczność, uchowaj Salazarze! Przecież Ślizgoni raczej rzadko dziękowali, a jedynie brali to na co mieli ochotę - nie, wcale nie uogólniała, bo po prostu tak było.
- Dokąd to się pan wybiera? - Zapytała zadzierając głowę do góry i mrużąc oczy. Nie, żeby była znowu ciekawa, jednak jakoś próbowała podtrzymać rozmowę, do tego bardzo nieudolnie. Nie znała się na tym, co tu ukrywać. W domu węża i tak nie było do kogo otworzyć ust, bo większość albo udawała tajemniczych, albo po prostu była gburowata, a reszta to były dzieci od pierwszego do trzeciego roku.
- Kiepskie podziękowanie za podzielenie się obiadem - wzruszyła beznamiętnie ramionami i ugryzła kolejny kawałek owocu. Nie liczyła na wdzięczność, uchowaj Salazarze! Przecież Ślizgoni raczej rzadko dziękowali, a jedynie brali to na co mieli ochotę - nie, wcale nie uogólniała, bo po prostu tak było.
- Dokąd to się pan wybiera? - Zapytała zadzierając głowę do góry i mrużąc oczy. Nie, żeby była znowu ciekawa, jednak jakoś próbowała podtrzymać rozmowę, do tego bardzo nieudolnie. Nie znała się na tym, co tu ukrywać. W domu węża i tak nie było do kogo otworzyć ust, bo większość albo udawała tajemniczych, albo po prostu była gburowata, a reszta to były dzieci od pierwszego do trzeciego roku.
Strona 14 z 15 • 1 ... 8 ... 13, 14, 15
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach