- Joshua Hope
Re: Kręte Schody
Pią Kwi 24, 2015 10:43 am
Jeżeli człowiekowi coś zaczyna się wydawać absurdalnie proste - to jasny znak, że nie wszystko wie. Tak samo było w tej chwili. Przecież to absolutnie oczywiste, że nie mógł się zmienić w węża ot tak. Jasne, potrafił to i owo wyczyniać ze swoim ciałem, ale to nie było jeszcze to. Na pewno nie w sposób jaki ona to prezentowała. A on nie miał pamięci tego wspomnienia. Faktycznie, mógłbym go wprowadzić w tajniki przeszłości jego braci i sióstr, ale czy to cokolwiek by zmieniło? Może inaczej, bo odpowiedź jest prosta. Czy zmieniłoby to w pozytyw te niewiadome negatywy życia puchona? No raczej nie bardzo. A ja jakoś nie mam ochoty później naprawiać jego spaczonej psychiki, bo sam mam za wiele na głowie. Zbyt wiele myśli, chaotycznie wirujących pod moją czaszką, za dużo obrazów, które raz po raz przewijają się przed moimi oczyskami w kiepskiej parodii horroru klasy B. Mam dość... i czuję, że dokładnie tak samo wszystko zaczyna odbierać Joshua. A to nie najlepiej, w końcu powinien być szczęśliwy. Tak jasne, możesz napisać, że przecież jego ukochana zginęła, a on jeszcze o tym nie wie. Możesz napisać, że przecież lada moment wszystko posypię się na jego ciemną czuprynę złotego chłopca, którym jest. Jest moim chłopcem, moim synkiem, którego począłem z wielu udanych, choć nieudanych eksperymentów. Projektów, badań i wyliczeń, które gromadziłem ostatnich kilka lat. A skoro to wszystko jest czymś poparte, to jest skazane na sukces.
-Nie mam pojęcia co się stało... ja... - tym razem to on po prostu poległ, jakby cały świat postanowił sprawdzić jak długo utrzyma go na swoich barkach, jak pewnym nosicielem jest dla całego przekleństwa i inwentarza z jakim słania się na plecach. Usiadł na schodku nad dziewczyną, która doszła chyba do podobnego wniosku, rozkładając się na stopniach, wyciągając się leniwie na całej jego długości. Obrócił się w kierunku niskiego lufciku po swojej prawicy i wypluł kolejną, choć znacznie mniejszą ilość krwi na kamienne mury.
-Co ja tu właściwie robię...? - bezradność wyraźnie malowała się na jego twarzy z każdą chwilą pogłębiana upływającym z niego czasem i energią. Wkładał naprawdę nieprawdopodobny wysiłek by przełamać taflę jaka skryła jego wspomnienia, chciał przebić się przez jej skorupę, wyłuskać chociaż pojedyncze obrazy, uporządkować przebieg wydarzeń, jednak nic takiego nie miało prawa się wydarzyć. Jego umysł ulotnił się z ciała na tych kilka krótkich sekund, gdy szarpali się przy poręczy magicznych schodów, zaryglował się za ścianą, zatrzasnął furtę, by nie stopić się pod wpływem czarnej magii. Nazwijmy to szczęśliwym trafem, zrządzeniem losu, że teraz nie leży powalony jak warzywo, nie ślini się na kamienne tablice ułożone równo ze skrzacią precyzją. Nie dryfuje w otchłani własnej samoświadomości, która pusta, miałaby pozostać już po ostatnie tchnienie.
Ja bym to nazwał kurewskim szczęściem. A może jednak nie było w tym nic szczęśliwego? Wyciągnął z przedniej kieszeni swoich spodni niewielkich rozmiarów piersiówkę, podając ją dziewczynie, która leżała teraz tuż pod nim, schodek niżej.
-Jakim znowu kurwa wężem?
Jego źrenice rozszerzyły się nieznacznie, a tęczówki przestały wreszcie płynąć, zmrożone autentyczną trwogą. Żaden metamorfomag nie może zmienić się całkowicie, więc cholera jasna co tutaj się stało? Dlaczego przemieniał się w węża, dlaczego ani jednej chwili z tego wydarzenia nie pamięta, dlaczego akurat teraz, kiedy miał przemożne wrażenie, że coś jest bardzo nie tak?
Hey, Joshua. Opowiedzieć Ci historię? Uśmiejesz się. Twoja dziewczyna jest martwa.
Jak najbardziej parszywy demon, jak znienawidzone przez ludzi za swoje okrucieństwo bóstwo obserwowałem przez nanosekundę jak moje słowa wżerają się w jego podświadomość, przekuwają jak balonik jego niespokojny umysł, jak na tę jedną chwilę źrenice rozszerzają się strute nagłym przypływem adrenaliny.
Hey, Joshua. Chcesz wiedzieć jak zginęła? Uśmiejesz się.
Jego mięśnie zaczynały niezauważalnie drżeć, ale jestem przekonany, że ani Caroline, ani on tego nie zauważyli.
-Co... co się kurwa stało?
Zimny pot oblał jego skronie, gdy cienka igiełka wwiercała się w kolejne płaty jego mózgu.
-Nie mam pojęcia co się stało... ja... - tym razem to on po prostu poległ, jakby cały świat postanowił sprawdzić jak długo utrzyma go na swoich barkach, jak pewnym nosicielem jest dla całego przekleństwa i inwentarza z jakim słania się na plecach. Usiadł na schodku nad dziewczyną, która doszła chyba do podobnego wniosku, rozkładając się na stopniach, wyciągając się leniwie na całej jego długości. Obrócił się w kierunku niskiego lufciku po swojej prawicy i wypluł kolejną, choć znacznie mniejszą ilość krwi na kamienne mury.
-Co ja tu właściwie robię...? - bezradność wyraźnie malowała się na jego twarzy z każdą chwilą pogłębiana upływającym z niego czasem i energią. Wkładał naprawdę nieprawdopodobny wysiłek by przełamać taflę jaka skryła jego wspomnienia, chciał przebić się przez jej skorupę, wyłuskać chociaż pojedyncze obrazy, uporządkować przebieg wydarzeń, jednak nic takiego nie miało prawa się wydarzyć. Jego umysł ulotnił się z ciała na tych kilka krótkich sekund, gdy szarpali się przy poręczy magicznych schodów, zaryglował się za ścianą, zatrzasnął furtę, by nie stopić się pod wpływem czarnej magii. Nazwijmy to szczęśliwym trafem, zrządzeniem losu, że teraz nie leży powalony jak warzywo, nie ślini się na kamienne tablice ułożone równo ze skrzacią precyzją. Nie dryfuje w otchłani własnej samoświadomości, która pusta, miałaby pozostać już po ostatnie tchnienie.
Ja bym to nazwał kurewskim szczęściem. A może jednak nie było w tym nic szczęśliwego? Wyciągnął z przedniej kieszeni swoich spodni niewielkich rozmiarów piersiówkę, podając ją dziewczynie, która leżała teraz tuż pod nim, schodek niżej.
-Jakim znowu kurwa wężem?
Jego źrenice rozszerzyły się nieznacznie, a tęczówki przestały wreszcie płynąć, zmrożone autentyczną trwogą. Żaden metamorfomag nie może zmienić się całkowicie, więc cholera jasna co tutaj się stało? Dlaczego przemieniał się w węża, dlaczego ani jednej chwili z tego wydarzenia nie pamięta, dlaczego akurat teraz, kiedy miał przemożne wrażenie, że coś jest bardzo nie tak?
Hey, Joshua. Opowiedzieć Ci historię? Uśmiejesz się. Twoja dziewczyna jest martwa.
Jak najbardziej parszywy demon, jak znienawidzone przez ludzi za swoje okrucieństwo bóstwo obserwowałem przez nanosekundę jak moje słowa wżerają się w jego podświadomość, przekuwają jak balonik jego niespokojny umysł, jak na tę jedną chwilę źrenice rozszerzają się strute nagłym przypływem adrenaliny.
Hey, Joshua. Chcesz wiedzieć jak zginęła? Uśmiejesz się.
Jego mięśnie zaczynały niezauważalnie drżeć, ale jestem przekonany, że ani Caroline, ani on tego nie zauważyli.
-Co... co się kurwa stało?
Zimny pot oblał jego skronie, gdy cienka igiełka wwiercała się w kolejne płaty jego mózgu.
- Caroline Rockers
Re: Kręte Schody
Pią Kwi 24, 2015 4:41 pm
Absurdalnie proste...może. Absolutnie oczywiste? Niekoniecznie. Wraz z przekroczeniem linii pomiędzy światem mugoli, gdzie królowała nauka i technologia, a światem czarodziei, gdzie panowała tylko i wyłącznie magia pod różnymi postaciami, wszystko nagle zdaje się być możliwe. Zwłaszcza, kiedy należy się do tego drugiego świata wystarczająco długo; praktycznie od swoich narodzin. Poznaje się wszelkie zwyczaje, reguły, kroki, aby przetrwać i spełniać określone wymagania. Zwłaszcza Ci, którzy pochodzili z czystokrwistych rodzin łatwiej byli narażeni na stanie się marionetkami.
Ona też nią była. Do czasu. Do wielkiego przełomu; nie warto jednak w tym momencie się bardziej zagłębiać.
W każdym razie...coś, co było związane z magią nie mogło być absolutnie oczywiste pod żadnym pozorem. Wierzyła temu, co widziała, a skoro poszczególne części jego ciała zaczęły się zmieniać, przywodząc na myśl węża, to właśnie tak było. Nie była jeszcze na tyle pojebana, żeby coś jej się tylko wydawało.
Też by chciała sobie wcisnąć kilka razy w życiu odpowiedni przycisk, albo wymówić odpowiednie zaklęcie by nagle o czymś zapomnieć, oddalić od siebie...to przecież jednak tworzyło całą ją.
Przepraszam. Całą mnie. Ja jestem nią, ona jest mną. Na tym to polega.
Wirujące obrazy!
Dźwięki zdolne rozsadzić Twoją głową od środka, wijąc się niczym larwy przez kanaliki Twoich uszu..aż do mózgu.
I nagle jedno wielkie BUM!
Urocza Lilith spłonęła, niczym najprawdziwsza wiedźma na swym małym stosie. Byłam tam i to widziałam. Pamiętam też wyraz Jego twarzy, kiedy Jego serce płonęło i ten przenikający mnie do teraz śmiech, który wciąż mnie nawiedzał w najgorszych momentach. I oczywiście ostatnie spojrzenie powędrowało do nadzianej na kolce J. Śluz i krew.
Tylko oni zdawali się utkwić w pamięci. Trójka Collinsów, która poległa.
C. uczestniczyła w tym wszystkim – ba! – sama praktycznie zainicjowała całe te wydarzenie. Ale któż mógł o tym wiedzieć? O tym wszystkim? Chyba tylko zmarli, a oni przecież nie potrafią mówić. Przynajmniej nie w tym stanie, w którym obecnie przebywają...ale to przecież nie jest, aż tak ważne. Nie w tym momencie. Zwłaszcza, kiedy jest się tak nieludzko zmęczonym, że nie ma się ochoty, nawet wstać i sobie iść. Gdzieś, jak najdalej, gdzie można byłoby się wyżyć i wyrzucić z siebie wszystko poprzez jeden głośny krzyk i zedrzeć skórę z palców, aż do krwi. Pozostało więc pozostanie tutaj i spróbować, choć na chwilę zapomnieć o wszystkim. O całym świecie. Choć raz. Przesunęła długimi palcami po swoim pierścieniu, który delikatnie błyskał czerwonym blaskiem. Po chwili poczuła, jak znowu strumyczek krwi z jej łuku brwiowego, kieruje się niżej i niżej, więc wytarła całość rękawem swojej czarnej bluzki. Przymknęła oczy, jakby miała zaraz zasnąć, ale nie była zupełnie śpiąca; całe te zdarzenie zbyt ją rozbudziło, by mogła po prostu tak teraz zasnąć na schodkach krętych schodów.
- Mnie się pytasz? - Parsknęła cichym, niedowierzającym śmiechem i nawet nie zerknęła w jego stronę. Skąd niby miała wiedzieć, co dzieje się w głowie Puchona? Sama miała niezły bałagan we swojej, zwłaszcza że potwór prychał z kpiną na to, że postanowiła od tak zrezygnować.
Ona.
Czarny Łabędź.
Nie chciała walczyć po tym wszystkim.
Nieprawdopodobne.
Otworzyła leniwie jedno oko, kiedy podał jej swoją piersiówkę. Przyjęła ją, niezwykle powoli zaciskając na niej swoje zimne palce, po czym przysunęła do siebie i podejrzliwie powąchała. Nigdy nie wiadomo, czy ktoś nie postanowi wykorzystać okazji i jej się „odwdzięczyć”. Wzięła łyka i odetchnęła z ulgą, rzucając mu krótkie – naprawdę krótkie – wdzięczne spojrzenie. Ale nic poza tym.
- Wężem. Normalnym wężem. Chyba wiesz, jak wygląda wąż, prawda Hope? – Odpowiedziała mu zgryźliwie i oddała mu piersiówkę. Nie rozumiała o co tak naprawdę mu biega; zupełnie jakby nie wiedział, co się właśnie stało, co jak dla niej brzmiało, jak jakiś kiepski dowcip. Drugie oko otworzyło się po chwili i wzrok Rockers powędrował w stronę leżącej nieopodal kurtki Collinsa. Póki co nie miała jak po nią sięgnąć, poza tym jakoś nie miała chęci by to zrobić i sama nie wiedziała czemu. Czy mówiła już, jakie to wszystko jest pojebane?
Hey, dopowiem też kilka swoich parszywych knutów.
Przyczyniłam się do jej śmierci, a także zabiłam kogoś, kto nie był, jak reszta parszywych robaków.
Może lepiej, że nie wiesz o tym. Ani że ja nie wiem o Tobie więcej.
To mogłoby się źle skończysz, nie uważasz?
C. przewróciła oczami i ciężko westchnęła, po czym podpierając się na łokciach, które w połączeniu z niewygodnym podłożem tworzyły uciążliwą mieszankę, wbiła swoje chmurne tęczówki w stronę Joshui.
- Pytasz się mnie, jakbyś rzeczywiście kurwa nie wiedział. Naprawdę mam Ci opowiedzieć, jak się na mnie rzuciłeś, a ja musiałam Ci przywalić, czy możemy to zignorować i udawać, że fantastycznie jest spędzać czas na jebanych, wbijających się w każdą możliwą część ciała schodkach w swoim towarzystwie?
Chmurne tęczówki rozbłysły delikatnie, kiedy przyglądała się jego twarzy i co jakiś czas wracała nimi do znajomej żółci.
Ona też nią była. Do czasu. Do wielkiego przełomu; nie warto jednak w tym momencie się bardziej zagłębiać.
W każdym razie...coś, co było związane z magią nie mogło być absolutnie oczywiste pod żadnym pozorem. Wierzyła temu, co widziała, a skoro poszczególne części jego ciała zaczęły się zmieniać, przywodząc na myśl węża, to właśnie tak było. Nie była jeszcze na tyle pojebana, żeby coś jej się tylko wydawało.
Też by chciała sobie wcisnąć kilka razy w życiu odpowiedni przycisk, albo wymówić odpowiednie zaklęcie by nagle o czymś zapomnieć, oddalić od siebie...to przecież jednak tworzyło całą ją.
Przepraszam. Całą mnie. Ja jestem nią, ona jest mną. Na tym to polega.
Wirujące obrazy!
Dźwięki zdolne rozsadzić Twoją głową od środka, wijąc się niczym larwy przez kanaliki Twoich uszu..aż do mózgu.
I nagle jedno wielkie BUM!
Urocza Lilith spłonęła, niczym najprawdziwsza wiedźma na swym małym stosie. Byłam tam i to widziałam. Pamiętam też wyraz Jego twarzy, kiedy Jego serce płonęło i ten przenikający mnie do teraz śmiech, który wciąż mnie nawiedzał w najgorszych momentach. I oczywiście ostatnie spojrzenie powędrowało do nadzianej na kolce J. Śluz i krew.
Tylko oni zdawali się utkwić w pamięci. Trójka Collinsów, która poległa.
C. uczestniczyła w tym wszystkim – ba! – sama praktycznie zainicjowała całe te wydarzenie. Ale któż mógł o tym wiedzieć? O tym wszystkim? Chyba tylko zmarli, a oni przecież nie potrafią mówić. Przynajmniej nie w tym stanie, w którym obecnie przebywają...ale to przecież nie jest, aż tak ważne. Nie w tym momencie. Zwłaszcza, kiedy jest się tak nieludzko zmęczonym, że nie ma się ochoty, nawet wstać i sobie iść. Gdzieś, jak najdalej, gdzie można byłoby się wyżyć i wyrzucić z siebie wszystko poprzez jeden głośny krzyk i zedrzeć skórę z palców, aż do krwi. Pozostało więc pozostanie tutaj i spróbować, choć na chwilę zapomnieć o wszystkim. O całym świecie. Choć raz. Przesunęła długimi palcami po swoim pierścieniu, który delikatnie błyskał czerwonym blaskiem. Po chwili poczuła, jak znowu strumyczek krwi z jej łuku brwiowego, kieruje się niżej i niżej, więc wytarła całość rękawem swojej czarnej bluzki. Przymknęła oczy, jakby miała zaraz zasnąć, ale nie była zupełnie śpiąca; całe te zdarzenie zbyt ją rozbudziło, by mogła po prostu tak teraz zasnąć na schodkach krętych schodów.
- Mnie się pytasz? - Parsknęła cichym, niedowierzającym śmiechem i nawet nie zerknęła w jego stronę. Skąd niby miała wiedzieć, co dzieje się w głowie Puchona? Sama miała niezły bałagan we swojej, zwłaszcza że potwór prychał z kpiną na to, że postanowiła od tak zrezygnować.
Ona.
Czarny Łabędź.
Nie chciała walczyć po tym wszystkim.
Nieprawdopodobne.
Otworzyła leniwie jedno oko, kiedy podał jej swoją piersiówkę. Przyjęła ją, niezwykle powoli zaciskając na niej swoje zimne palce, po czym przysunęła do siebie i podejrzliwie powąchała. Nigdy nie wiadomo, czy ktoś nie postanowi wykorzystać okazji i jej się „odwdzięczyć”. Wzięła łyka i odetchnęła z ulgą, rzucając mu krótkie – naprawdę krótkie – wdzięczne spojrzenie. Ale nic poza tym.
- Wężem. Normalnym wężem. Chyba wiesz, jak wygląda wąż, prawda Hope? – Odpowiedziała mu zgryźliwie i oddała mu piersiówkę. Nie rozumiała o co tak naprawdę mu biega; zupełnie jakby nie wiedział, co się właśnie stało, co jak dla niej brzmiało, jak jakiś kiepski dowcip. Drugie oko otworzyło się po chwili i wzrok Rockers powędrował w stronę leżącej nieopodal kurtki Collinsa. Póki co nie miała jak po nią sięgnąć, poza tym jakoś nie miała chęci by to zrobić i sama nie wiedziała czemu. Czy mówiła już, jakie to wszystko jest pojebane?
Hey, dopowiem też kilka swoich parszywych knutów.
Przyczyniłam się do jej śmierci, a także zabiłam kogoś, kto nie był, jak reszta parszywych robaków.
Może lepiej, że nie wiesz o tym. Ani że ja nie wiem o Tobie więcej.
To mogłoby się źle skończysz, nie uważasz?
C. przewróciła oczami i ciężko westchnęła, po czym podpierając się na łokciach, które w połączeniu z niewygodnym podłożem tworzyły uciążliwą mieszankę, wbiła swoje chmurne tęczówki w stronę Joshui.
- Pytasz się mnie, jakbyś rzeczywiście kurwa nie wiedział. Naprawdę mam Ci opowiedzieć, jak się na mnie rzuciłeś, a ja musiałam Ci przywalić, czy możemy to zignorować i udawać, że fantastycznie jest spędzać czas na jebanych, wbijających się w każdą możliwą część ciała schodkach w swoim towarzystwie?
Chmurne tęczówki rozbłysły delikatnie, kiedy przyglądała się jego twarzy i co jakiś czas wracała nimi do znajomej żółci.
- Joshua Hope
Re: Kręte Schody
Nie Kwi 26, 2015 1:09 pm
Głęboki wdech. Płuca rozszerzają się, pęcherzyki chłoną zakurzone powietrze, mokre cząsteczki wzbite w górę. Powolny wydech. Świat spowalnia na kilka sekund, pozwala uspokoić nerwy skołatane od niespodziewanych emocji. Głęboki wdech. Życie przemyka w czerwonej fali, rozmywa kontury schodów i murowanych okiennic Zamku Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Powolny wydech. Czerwień ustępuje czerni, gdy guz pęka pod czaszką spłukując wszystko co do tej pory przeżył, wypalając tkanki nieświadomości jadem, który wżera się w pokłady jego podstawowej świadomości. Głęboki wdech. Słowa których nie rozumie, krzyki, łzy tłuką się pod pękającą czaszką. Drętwota. Rictusempra. AccioBombarda. Cruciovadalattio. Zaklęcia zlewają się, słowa z obrazami kreślą na murze Hogwartu swoje krwawe ślady. Ciała padają na brązową trawę, niska mgła spowija je jak pośmiertny całun. Pstryczek gaśnie, a mleczna biel wątleje. Migawka. Julliet Collins wydaje ostatnie tchnienie przebita kolcem Akatii. Migawka. Arthur Attaway niknie w blasku zielonego światła. Migawka. Shane Collins śmieje się w głos, a jego serce zmienia się w popiół. Migawka. Lilith Collins.
Ostry wdech. Joshua, oddychaj. Masz już dość? Naoglądałeś się? A może jednak chcesz wiedzieć kto i jak pozbawił ją życia? Bo mam nadzieję, że zdajesz sobie już sprawę z tego, że to co widzisz to niezbyt odległa przeszłość.
Czas wraca do swojego regularnego biegu, gdy odrzucasz moją propozycje. Strząsasz dłoń, którą Ci podaje, choć robię to w dobrej wierze. Czy uważasz, że nie należy im się sprawiedliwość? Czy ludzie, którzy to zrobili nie powinni za to zapłacić? Cierpieć?
- Nie wiem o czym mówisz. - zwraca się do dziewczyny drżącym z napięcia głosem. Obrazy wypalone pod powiekami drwią z jego jaźni.
- Przecież nie mógłbym się przemienić. Nie jestem animagiem, daj spokój. - przeciera twarz dłońmi bliski łez, gdy obraz jego ukochanej wwierca się głębiej.
Podrywa głowę, gdy słyszy jej słowa. Czy realnie mogło do czegoś takiego dojść? Czy mógł ją zaatakować, a teraz o tym nie pamiętać. Joshua, wiele rzeczy potrafi dziać się bez Twojej wiedzy i zgody. Jeszcze nie zdałeś sobie z tego sprawy? Oni mieli wybór. Podjęli go. Ja jednak nie popełnię drugi raz tego samego błędu, bo jak mawia przysłowie - nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. A widzisz Joshua, akurat ta rzeka to Styks, a ja nie mam zamiaru wyciągać Cię z dna piekieł. Jak będzie trzeba sam Cię tam zepchnę, ale nie pozwolę Ci tego zrobić bez mojej zgody. Jesteś moim tworem i nim pozostaniesz tak długo jak będę tego chciał. Przykro mi.
Żółć blaknie, na jej miejsce przychodzi stal. Szarość tłamsi niepokorny ogień, tęczówki powiększają się.
- Błonia.
Wpatruje się w chmury, które tak nieufnie traktują każdego na swojej drodze. Nie mogę Ci powiedzieć wszystkiego Joshua. Ale możesz mnie od dzisiaj nazywać swoją intuicją.
Ostry wdech. Joshua, oddychaj. Masz już dość? Naoglądałeś się? A może jednak chcesz wiedzieć kto i jak pozbawił ją życia? Bo mam nadzieję, że zdajesz sobie już sprawę z tego, że to co widzisz to niezbyt odległa przeszłość.
Czas wraca do swojego regularnego biegu, gdy odrzucasz moją propozycje. Strząsasz dłoń, którą Ci podaje, choć robię to w dobrej wierze. Czy uważasz, że nie należy im się sprawiedliwość? Czy ludzie, którzy to zrobili nie powinni za to zapłacić? Cierpieć?
- Nie wiem o czym mówisz. - zwraca się do dziewczyny drżącym z napięcia głosem. Obrazy wypalone pod powiekami drwią z jego jaźni.
- Przecież nie mógłbym się przemienić. Nie jestem animagiem, daj spokój. - przeciera twarz dłońmi bliski łez, gdy obraz jego ukochanej wwierca się głębiej.
Podrywa głowę, gdy słyszy jej słowa. Czy realnie mogło do czegoś takiego dojść? Czy mógł ją zaatakować, a teraz o tym nie pamiętać. Joshua, wiele rzeczy potrafi dziać się bez Twojej wiedzy i zgody. Jeszcze nie zdałeś sobie z tego sprawy? Oni mieli wybór. Podjęli go. Ja jednak nie popełnię drugi raz tego samego błędu, bo jak mawia przysłowie - nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. A widzisz Joshua, akurat ta rzeka to Styks, a ja nie mam zamiaru wyciągać Cię z dna piekieł. Jak będzie trzeba sam Cię tam zepchnę, ale nie pozwolę Ci tego zrobić bez mojej zgody. Jesteś moim tworem i nim pozostaniesz tak długo jak będę tego chciał. Przykro mi.
Żółć blaknie, na jej miejsce przychodzi stal. Szarość tłamsi niepokorny ogień, tęczówki powiększają się.
- Błonia.
Wpatruje się w chmury, które tak nieufnie traktują każdego na swojej drodze. Nie mogę Ci powiedzieć wszystkiego Joshua. Ale możesz mnie od dzisiaj nazywać swoją intuicją.
- Caroline Rockers
Re: Kręte Schody
Nie Kwi 26, 2015 6:04 pm
Cały proces oddychania wydawał się być taki skomplikowany.
Więc najpierw wdech, który u niej nie trwał zbyt długo. Im dłużej bowiem wciągała do swoich płuc powietrze, tym bardziej miała wrażenie, że zapada się w jakieś niewidzialnej brei, która próbuje ją wciągnąć głębiej i głębiej.
Następny był więc wydech, jakby chciała w nim chciała zawrzeć cały ten chaos, który obijał się o ścianki jej głowy. Ciężko stwierdzić, czy to w jakikolwiek sposób pozwoliło jej na to, by się uspokoić. Zresztą...chyba już była spokojna; niegroźna i niechętna do tego by go atakować, by użyć na nim jakiegokolwiek zaklęcia. Zdawało się też C., że ból powoli mijał, odchodził gdzieś dalej, ale znając życie pewnie w końcu wróci. Jak nie teraz to później, bo przecież był na to czas. Destrukcyjne emocje zamknęły się w żaróweczkach, a one zaś pozwoliły by ciemność pieszczotliwie je przekryła swoją zasłoną. Pozostał więc niedosyt i gęsta mgła, która leniwie poruszała się po wszystkich wewnętrznych ścieżkach, doprowadzając ją do pozornej obojętności na bodźce zewnętrzne.
Nie chcę sobie przypominać po raz kolejny o tym, co się tam wydarzyło.
Nie chcę znów pozwolić na to, by Jego śmiech rozlegał się w mej głowie.
Czerwień lubi mieszać się z czernią, zwłaszcza kiedy dochodzi do spotkań najwyższych głów, które opuściły Niebo. Zwycięstwo jedzie z przodu; dumne i wyprostowane w swej lśniącej lodowej koronie, a tuż za nim Wojna, spragniona nowych walk i Śmierć, całkowicie oddana idei zabrania, jak największej ilości dusz.
Skrzydła nie wzniosą już Zwycięstwa wyżej. Nie dadzą rady by powtórzyć ten heroiczny czyn.
Wszystkie znaki w końcu znikną, a czy ktokolwiek zapamięta zmarłych na dłużej? Czy komukolwiek będzie, aż tak zależało, by wciąż wracać do tych, których zabrał inny świat? Tylko ich martwe ciała mogły jeszcze cokolwiek znaczyć. I obrazy migoczące w głowach tych, którzy tam byli i to przeżyli.
A przecież Joshui tam nie było. Inaczej to wszystko mogłoby się inaczej rozegrać, nie uważasz?
Ale to tylko ja. To tylko po prostu...ja.
To tylko ja to zaczęłam.
No dalej..! Nie chciałbyś wymierzyć mi swojej sprawiedliwości?
Nie chciałbyś widzieć, jak cierpię? Nie byłbyś przecież jedyny!
- Nie wiem, czy jesteś animagiem, czy połknąłeś jakiś dziwny eliksir i coś Ci zaczęło się rzucać na mózg. Nie pytaj mnie o to. Sam przecież powinieneś wiedzieć, w końcu chyba zdajesz sobie sprawę z tego kim jesteś i co potrafisz - westchnęła nieco zirytowana, widząc jak chłopak zaczyna nie dawać sobie z tym rady. Jedna z ciemnych brew uniosła się do góry w geście niedowierzania, kiedy C. zauważyła, jak Puchon zaczyna przecierać swoją twarz dłońmi. - No nie. Nie mów mi, że będziesz płakał, Hope!
Przejechała dłonią po twarzy zmęczona, czując ze nie ma zupełnie do niczego siły. Jakby wszystko nagle się ulotniło i to od tak! W sumie nawet to, że ją zaatakował nie było teraz ważne; nie czuła co póki bólu, choć pewnie po tej całej przygodzie zostaną jej jakieś siniaki. Miała niemniej nadzieję, że nie będzie musiała się nikomu tłumaczyć, zwłaszcza z krwiaka, którego miała na udzie po tamtym wydarzeniu...
Kiedy tak patrzyła na tego chłopaka, który znajdował się niedaleko niej, zupełnie nie wiedziała, co ma o nim sądzić i czy pozwolić sobie na zachowanie spokoju, skoro poznała namiastkę jego możliwości. No bo hej, przecież w każdej chwili mógłby ją zaatakować ponownie! A jednak nie ruszała się nigdzie. Nawet nie sięgnęła po różdżkę, która leżała nieco niżej, tak samo jak kurtka. Mogłaby w sumie spróbować też wedrzeć się do jego mózgu, ale to nie był chyba najlepszy pomysł.
Zwłaszcza w takim momencie.
Nagle jakby wyrwana z transu, zaczęła dostrzegać kolejne zmiany w jego oczach, co było naprawdę dziwne. W chuj dziwne, nawet można byłoby się pokusić o takie słowa. Na bladym czole pojawiła się jedna pionowa kreska, a paznokcie nagle wbiły się w jej skórę przez materiał bluzki. Chmurne tęczówki rozbłysły dziwnym blaskiem, a w lodzie nastąpiło kolejne pęknięcie.
- O. Co. Ci. Chodzi - wymówiła to niezwykle powoli, po każdym słowie robiąc przerwę i wpatrując się uważnie w te cudaczne tęczówki chłopaka, jakby chciała w nich znaleźć odpowiedź. - Błonia są obecnie niedostępne.
Lód pękał w jej oczach; wyglądał znad gęstych chmur, które nie były zachęcające. Zupełnie. Jedno małe słowo, a sprawiające, że po raz kolejny seria obrazów zagościła w jej głowie, doprowadzając ją do dziwnej melancholii.
Więc najpierw wdech, który u niej nie trwał zbyt długo. Im dłużej bowiem wciągała do swoich płuc powietrze, tym bardziej miała wrażenie, że zapada się w jakieś niewidzialnej brei, która próbuje ją wciągnąć głębiej i głębiej.
Następny był więc wydech, jakby chciała w nim chciała zawrzeć cały ten chaos, który obijał się o ścianki jej głowy. Ciężko stwierdzić, czy to w jakikolwiek sposób pozwoliło jej na to, by się uspokoić. Zresztą...chyba już była spokojna; niegroźna i niechętna do tego by go atakować, by użyć na nim jakiegokolwiek zaklęcia. Zdawało się też C., że ból powoli mijał, odchodził gdzieś dalej, ale znając życie pewnie w końcu wróci. Jak nie teraz to później, bo przecież był na to czas. Destrukcyjne emocje zamknęły się w żaróweczkach, a one zaś pozwoliły by ciemność pieszczotliwie je przekryła swoją zasłoną. Pozostał więc niedosyt i gęsta mgła, która leniwie poruszała się po wszystkich wewnętrznych ścieżkach, doprowadzając ją do pozornej obojętności na bodźce zewnętrzne.
Nie chcę sobie przypominać po raz kolejny o tym, co się tam wydarzyło.
Nie chcę znów pozwolić na to, by Jego śmiech rozlegał się w mej głowie.
Czerwień lubi mieszać się z czernią, zwłaszcza kiedy dochodzi do spotkań najwyższych głów, które opuściły Niebo. Zwycięstwo jedzie z przodu; dumne i wyprostowane w swej lśniącej lodowej koronie, a tuż za nim Wojna, spragniona nowych walk i Śmierć, całkowicie oddana idei zabrania, jak największej ilości dusz.
Skrzydła nie wzniosą już Zwycięstwa wyżej. Nie dadzą rady by powtórzyć ten heroiczny czyn.
Wszystkie znaki w końcu znikną, a czy ktokolwiek zapamięta zmarłych na dłużej? Czy komukolwiek będzie, aż tak zależało, by wciąż wracać do tych, których zabrał inny świat? Tylko ich martwe ciała mogły jeszcze cokolwiek znaczyć. I obrazy migoczące w głowach tych, którzy tam byli i to przeżyli.
A przecież Joshui tam nie było. Inaczej to wszystko mogłoby się inaczej rozegrać, nie uważasz?
Ale to tylko ja. To tylko po prostu...ja.
To tylko ja to zaczęłam.
No dalej..! Nie chciałbyś wymierzyć mi swojej sprawiedliwości?
Nie chciałbyś widzieć, jak cierpię? Nie byłbyś przecież jedyny!
- Nie wiem, czy jesteś animagiem, czy połknąłeś jakiś dziwny eliksir i coś Ci zaczęło się rzucać na mózg. Nie pytaj mnie o to. Sam przecież powinieneś wiedzieć, w końcu chyba zdajesz sobie sprawę z tego kim jesteś i co potrafisz - westchnęła nieco zirytowana, widząc jak chłopak zaczyna nie dawać sobie z tym rady. Jedna z ciemnych brew uniosła się do góry w geście niedowierzania, kiedy C. zauważyła, jak Puchon zaczyna przecierać swoją twarz dłońmi. - No nie. Nie mów mi, że będziesz płakał, Hope!
Przejechała dłonią po twarzy zmęczona, czując ze nie ma zupełnie do niczego siły. Jakby wszystko nagle się ulotniło i to od tak! W sumie nawet to, że ją zaatakował nie było teraz ważne; nie czuła co póki bólu, choć pewnie po tej całej przygodzie zostaną jej jakieś siniaki. Miała niemniej nadzieję, że nie będzie musiała się nikomu tłumaczyć, zwłaszcza z krwiaka, którego miała na udzie po tamtym wydarzeniu...
Kiedy tak patrzyła na tego chłopaka, który znajdował się niedaleko niej, zupełnie nie wiedziała, co ma o nim sądzić i czy pozwolić sobie na zachowanie spokoju, skoro poznała namiastkę jego możliwości. No bo hej, przecież w każdej chwili mógłby ją zaatakować ponownie! A jednak nie ruszała się nigdzie. Nawet nie sięgnęła po różdżkę, która leżała nieco niżej, tak samo jak kurtka. Mogłaby w sumie spróbować też wedrzeć się do jego mózgu, ale to nie był chyba najlepszy pomysł.
Zwłaszcza w takim momencie.
Nagle jakby wyrwana z transu, zaczęła dostrzegać kolejne zmiany w jego oczach, co było naprawdę dziwne. W chuj dziwne, nawet można byłoby się pokusić o takie słowa. Na bladym czole pojawiła się jedna pionowa kreska, a paznokcie nagle wbiły się w jej skórę przez materiał bluzki. Chmurne tęczówki rozbłysły dziwnym blaskiem, a w lodzie nastąpiło kolejne pęknięcie.
- O. Co. Ci. Chodzi - wymówiła to niezwykle powoli, po każdym słowie robiąc przerwę i wpatrując się uważnie w te cudaczne tęczówki chłopaka, jakby chciała w nich znaleźć odpowiedź. - Błonia są obecnie niedostępne.
Lód pękał w jej oczach; wyglądał znad gęstych chmur, które nie były zachęcające. Zupełnie. Jedno małe słowo, a sprawiające, że po raz kolejny seria obrazów zagościła w jej głowie, doprowadzając ją do dziwnej melancholii.
- Joshua Hope
Re: Kręte Schody
Nie Kwi 26, 2015 8:03 pm
Doskonale wiesz o czym mówi, ale nie przyznasz tego na głos. W końcu wiązałoby się to z uznaniem, że o miejscu masakry uczniów wiesz o wiele więcej, niż chciałabyś powiedzieć na głos. Caroline, spokojnie. Nie musisz przecież niczego zdradzać słodkiemu puchonowi. To nie jest tak, że od tej wiedzy zależy jego dalsze życie, to nie punkt zwrotny w młodzieńczej buńczuczności Joshuy. To przecież nie tak, że zarżnie Cię jak świnie, gdy tylko się dowie. A może jednak?
Nie martw się. Sam mu to powiem.
Szarość tęczówek matowieje, jak hartowana stal. Ostrze wykute na potęgę prawowitego właściciela, który wydał duszę w ziemię na zamkowych terenach. Miecz Pański pełny będzie krwi, utłuści się w łoju i we krwi baranków i kozłów, w łoju nerek baranich, bo ofiara Pańska będzie w Bocra, a porażka wielka w ziemi Edomskiej. Księga Izajasza, rozdział trzydziesty czwarty, werset szósty. Spojrzenie, jak rybie oko staje się nagle martwe, uczucia waporyzacją ulatniają się porami, gdzie jak potępieńcza korona więdną na jego skroniach. Chyba nigdy nie liczyłaś na to, że ofiary, których krew przelałaś nie dopadną Cię, gdy najmniej się tego będziesz spodziewała, prawda? A kiedy jest się najmniej ostrożnym? Teraz.
- Ty coś wiesz. Wiesz co się stało na Bło... - urywa na moment, gdy porażający ból głowy odbiera mu mowę. Żelazny pręt od ciemienia, aż po żołądek wypala ukropem drogę ku posadzce. Rozsadza jego ciało, a wtedy zdaje sobie sprawę dlaczego nazywają go Mieczem Pańskim. Szczęki drżą, mięśnie które je zaciskają lada moment skruszą kość jego zębów. Cierpienie ewoluuje, miejsce otwartej rany pozostawionej przez pręt zajmują haki, które równomiernym łupaniem rozdzierają jego jestestwo na dwie osobne części. Zrównoważoną i szaloną. Skąd właściwie wzięła się ta druga? Obawiam się, że mogłem ją nieporadnie ulepić z gliny i żebra pierworodnego, tchnąć w nią życie. Bo mogę, bo mam prawo, bo jestem jego Stwórcą, bo namaszczam go by dokończył swego dzieła. Trwa to milisekundę.
- ... niach. Wiesz coś o Collinsach? - zagląda w zwierciadła jej duszy, choć jego własne są w tej chwili martwe, animuje go magia płynąca w żyłach i moje słowa. Gdy tak siedzę i spoglądam na niego z góry dociera do mnie smutna prawda. Im bardziej ingerujesz w życie swojego dziecka, tym bardziej się wypacza. Im usilniej starasz się wcisnąć je w obraną wcześniej formę, tym trudniej jest to zrobić. A ja mogłem nacisnąć raz za dużo. W końcu jeżeli ktoś pojawia się już w zwierciadle Ain Eingarp, to chyba jest naprawdę istotny. A gdy jest jedynym co tak naprawdę lustro pokazuje... Cholera.
- Wiesz coś o Lilith? - głos przeradza się w cichy pomruk, gdy jego głos opada gwałtownie. Oczywiście, że wie. Joshua, ona to wie lepiej niż ktokolwiek inny.
Chłopak nie wykonuje żadnego ruchu, zamiera. Mogłabyś założyć się o garść miedziaków, że w tej chwili nie pracują nawet jego płuca. Czas dla niego zamiera, gdy każda chwila ciszy przeciąga się w nieskończoną tęsknotę za ukochaną. Doświadczenie podpowiada mi, że cokolwiek teraz się wydarzy, będzie miało zbawienny lub tragiczny wpływ na Joshuę Hope. Na Twoim miejscu dobierałbym słowa naprawdę ostrożnie.
Nie martw się. Sam mu to powiem.
Szarość tęczówek matowieje, jak hartowana stal. Ostrze wykute na potęgę prawowitego właściciela, który wydał duszę w ziemię na zamkowych terenach. Miecz Pański pełny będzie krwi, utłuści się w łoju i we krwi baranków i kozłów, w łoju nerek baranich, bo ofiara Pańska będzie w Bocra, a porażka wielka w ziemi Edomskiej. Księga Izajasza, rozdział trzydziesty czwarty, werset szósty. Spojrzenie, jak rybie oko staje się nagle martwe, uczucia waporyzacją ulatniają się porami, gdzie jak potępieńcza korona więdną na jego skroniach. Chyba nigdy nie liczyłaś na to, że ofiary, których krew przelałaś nie dopadną Cię, gdy najmniej się tego będziesz spodziewała, prawda? A kiedy jest się najmniej ostrożnym? Teraz.
- Ty coś wiesz. Wiesz co się stało na Bło... - urywa na moment, gdy porażający ból głowy odbiera mu mowę. Żelazny pręt od ciemienia, aż po żołądek wypala ukropem drogę ku posadzce. Rozsadza jego ciało, a wtedy zdaje sobie sprawę dlaczego nazywają go Mieczem Pańskim. Szczęki drżą, mięśnie które je zaciskają lada moment skruszą kość jego zębów. Cierpienie ewoluuje, miejsce otwartej rany pozostawionej przez pręt zajmują haki, które równomiernym łupaniem rozdzierają jego jestestwo na dwie osobne części. Zrównoważoną i szaloną. Skąd właściwie wzięła się ta druga? Obawiam się, że mogłem ją nieporadnie ulepić z gliny i żebra pierworodnego, tchnąć w nią życie. Bo mogę, bo mam prawo, bo jestem jego Stwórcą, bo namaszczam go by dokończył swego dzieła. Trwa to milisekundę.
- ... niach. Wiesz coś o Collinsach? - zagląda w zwierciadła jej duszy, choć jego własne są w tej chwili martwe, animuje go magia płynąca w żyłach i moje słowa. Gdy tak siedzę i spoglądam na niego z góry dociera do mnie smutna prawda. Im bardziej ingerujesz w życie swojego dziecka, tym bardziej się wypacza. Im usilniej starasz się wcisnąć je w obraną wcześniej formę, tym trudniej jest to zrobić. A ja mogłem nacisnąć raz za dużo. W końcu jeżeli ktoś pojawia się już w zwierciadle Ain Eingarp, to chyba jest naprawdę istotny. A gdy jest jedynym co tak naprawdę lustro pokazuje... Cholera.
- Wiesz coś o Lilith? - głos przeradza się w cichy pomruk, gdy jego głos opada gwałtownie. Oczywiście, że wie. Joshua, ona to wie lepiej niż ktokolwiek inny.
Chłopak nie wykonuje żadnego ruchu, zamiera. Mogłabyś założyć się o garść miedziaków, że w tej chwili nie pracują nawet jego płuca. Czas dla niego zamiera, gdy każda chwila ciszy przeciąga się w nieskończoną tęsknotę za ukochaną. Doświadczenie podpowiada mi, że cokolwiek teraz się wydarzy, będzie miało zbawienny lub tragiczny wpływ na Joshuę Hope. Na Twoim miejscu dobierałbym słowa naprawdę ostrożnie.
- Caroline Rockers
Re: Kręte Schody
Nie Kwi 26, 2015 8:59 pm
Mógłby dowiedzieć się przecież od kogokolwiek. Szkoła, aż huczała od plotek na ten temat. Na temat domniemanego ataku Śmierciożerców na błoniach. Jednak tylko nieliczni znali prawdę; zaledwie z dwie, a może trzy osoby, które przeżyły. Reszta mogła sobie jedynie układać scenariusze tego całego wydarzenia, wymyślać różne teorie, na które nikt przecież nie odpowie...
Jak mam niby nic spokojna?! Jak mam zachowywać spokój w obliczu zagrożenia, którego macki zaatakowały moje ciało?!
Nie masz cholernego pojęcia o tym, jak to jest, kiedy pewna część Ciebie umiera.
Przynajmniej on nie ma pojęcia. Przynajmniej jeszcze, dopóki Twórca nie postanowi inaczej, wsadzając go w niefortunną sytuację.
Obecnie, mogli się jedynie mierzyć spojrzeniami, aż któreś z nich nie postanowi wykonać decydującego kroku do przodu. Tak to przecież działało - akcja rodzi reakcję. I na odwrót.
Niebezpieczeństwo w każdej chwili mogło spaść na Twoją głowę, odebrać Ci oddech, a wraz z utratą oddechów, przepadała Twoja seria wdechów i wydechów. I następowała śmierć. W taki sposób jedynym poszkodowanym stawał się Joshua Hope - chłopak, który żył przez jakiś czas w swej słodkiej niewiedzy, marząc o upragnionym Edenie w objęciach swojej Lilith.
Tylko że Lilith już nie ma! Należało postawić ostateczny krzyżyk przy jej imieniu i nazwisku, tak jak przy jej siostrze i bracie.
Mam nadzieję, że słyszysz mnie diable, który towarzyszysz mi na każdym najmniejszym kroku. Teraz, gdziekolwiek byś nie był, możesz śmiało obserwować drobne osunięcia się ziemi spod mych nóg i śmiać się do woli. Byłbyś szczęśliwy, gdybym przedwcześnie opuściła ten świat?
Nie obchodzi mnie, że to boli. Chcę mieć kontrolę, chcę idealnej duszy i idealnego ciała. Ale przecież ja jestem tu świrem i dziwakiem, leżąc u stóp Twych, jakbym już ostatecznie poddała się Twojej mocy.
Zwycięstwo było zmęczone całą serią brutalnych walk w imię czegoś więcej, co zaistnieć miało dopiero po jakimś czasie. I korona jej, choć lśniła lodowym blaskiem w egipskich ciemnościach, mogła w każdej chwili z tej głowy spaść. Albo razem z nią, choć C. mogłaby mówić inaczej. Jej naznaczone krwią wargi głosiłyby te słowa, które choć dla niej mogłyby być objawieniem, dla innych byłyby bluźnierstwem. Ale czy za zemstę nie było za wcześnie? Zwycięstwo tylko sięgnęło po Wojnę, zupełnie nie interesując się resztą zgromadzonych na polu walki, pozostawiając ich samych sobie.
Tak silna nienawiść potrafiła być naprawdę urzekająca. W niej tkwiła siła.
Czekała, aż dopowie resztę, jakby nic takiego się nie działo. Delikatnie podniosła się ze schodków do pozycji siedzącej, obserwując z przekrzywioną głową to, jak próbuje zebrać swoje myśli w słowa. Wszystko w niej się zatrzymało w geście oczekiwania na pozostałą zgubną dla niej część wypowiedzi.
Ty odpowiadasz za niego, ja odpowiadam za siebie.
Kolejne pęknięcie. Tym razem mniej widoczne. Coś, jak gdyby zaczęło się zaciskać na jej bryle lodu, zmuszając do jakiejkolwiek reakcji. Skrzywienie twarzy, zagryzienie dolnej wargi, nerwowe przełknięcie śliny.
- Nie ma ich - odparła cicho, jak gdyby to miało wystarczyć. Było jednak jasne, że to zupełnie nie tak. Czy było jej przykro? Czy powinno być jej przykro? Teoretycznie powinno, ale...ciężko to było w jakikolwiek sensowny sposób nazwać. Ciekawe, co ujrzałaby w zwierciadle Ein Eingarp, gdyby spojrzała w nie właśnie w tej chwili. W momencie osłabienia, stracenia na chwilę swej psychozy. Nie była przecież słaba, bo nie miała takiego prawa, ale czuła...zupełnie ciężko stwierdzić, co Caroline Rockers czuła, gdy ktoś w taki sposób domagał się od niej jakiejkolwiek odpowiedzi.
Rude włosy powiewają.
Do nozdrzy dociera smród palonego ciała.
Obie rudowłose wiedźmy płoną.
Na chwilę przymknęła powieki, czując że im dłużej wpatruje się w jego oczy, tym jest gorzej. Powoli przysunęła się do niego, aż jej usta znalazły się blisko jego ucha. Nie należało się w tym doszukiwać żadnych romantycznych znaczeń, zupełnie przecież nie mogło o to chodzić.
- Lilith Collins...nie żyje - cichy, zachrypnięty szept wydobył się z jej czerwonawych warg.
Każdy z Nas ponosi swoją ofiarę.
Ja też ją poniosłam.
Jak mam niby nic spokojna?! Jak mam zachowywać spokój w obliczu zagrożenia, którego macki zaatakowały moje ciało?!
Nie masz cholernego pojęcia o tym, jak to jest, kiedy pewna część Ciebie umiera.
Przynajmniej on nie ma pojęcia. Przynajmniej jeszcze, dopóki Twórca nie postanowi inaczej, wsadzając go w niefortunną sytuację.
Obecnie, mogli się jedynie mierzyć spojrzeniami, aż któreś z nich nie postanowi wykonać decydującego kroku do przodu. Tak to przecież działało - akcja rodzi reakcję. I na odwrót.
Niebezpieczeństwo w każdej chwili mogło spaść na Twoją głowę, odebrać Ci oddech, a wraz z utratą oddechów, przepadała Twoja seria wdechów i wydechów. I następowała śmierć. W taki sposób jedynym poszkodowanym stawał się Joshua Hope - chłopak, który żył przez jakiś czas w swej słodkiej niewiedzy, marząc o upragnionym Edenie w objęciach swojej Lilith.
Tylko że Lilith już nie ma! Należało postawić ostateczny krzyżyk przy jej imieniu i nazwisku, tak jak przy jej siostrze i bracie.
Mam nadzieję, że słyszysz mnie diable, który towarzyszysz mi na każdym najmniejszym kroku. Teraz, gdziekolwiek byś nie był, możesz śmiało obserwować drobne osunięcia się ziemi spod mych nóg i śmiać się do woli. Byłbyś szczęśliwy, gdybym przedwcześnie opuściła ten świat?
Nie obchodzi mnie, że to boli. Chcę mieć kontrolę, chcę idealnej duszy i idealnego ciała. Ale przecież ja jestem tu świrem i dziwakiem, leżąc u stóp Twych, jakbym już ostatecznie poddała się Twojej mocy.
Zwycięstwo było zmęczone całą serią brutalnych walk w imię czegoś więcej, co zaistnieć miało dopiero po jakimś czasie. I korona jej, choć lśniła lodowym blaskiem w egipskich ciemnościach, mogła w każdej chwili z tej głowy spaść. Albo razem z nią, choć C. mogłaby mówić inaczej. Jej naznaczone krwią wargi głosiłyby te słowa, które choć dla niej mogłyby być objawieniem, dla innych byłyby bluźnierstwem. Ale czy za zemstę nie było za wcześnie? Zwycięstwo tylko sięgnęło po Wojnę, zupełnie nie interesując się resztą zgromadzonych na polu walki, pozostawiając ich samych sobie.
Tak silna nienawiść potrafiła być naprawdę urzekająca. W niej tkwiła siła.
Czekała, aż dopowie resztę, jakby nic takiego się nie działo. Delikatnie podniosła się ze schodków do pozycji siedzącej, obserwując z przekrzywioną głową to, jak próbuje zebrać swoje myśli w słowa. Wszystko w niej się zatrzymało w geście oczekiwania na pozostałą zgubną dla niej część wypowiedzi.
Ty odpowiadasz za niego, ja odpowiadam za siebie.
Kolejne pęknięcie. Tym razem mniej widoczne. Coś, jak gdyby zaczęło się zaciskać na jej bryle lodu, zmuszając do jakiejkolwiek reakcji. Skrzywienie twarzy, zagryzienie dolnej wargi, nerwowe przełknięcie śliny.
- Nie ma ich - odparła cicho, jak gdyby to miało wystarczyć. Było jednak jasne, że to zupełnie nie tak. Czy było jej przykro? Czy powinno być jej przykro? Teoretycznie powinno, ale...ciężko to było w jakikolwiek sensowny sposób nazwać. Ciekawe, co ujrzałaby w zwierciadle Ein Eingarp, gdyby spojrzała w nie właśnie w tej chwili. W momencie osłabienia, stracenia na chwilę swej psychozy. Nie była przecież słaba, bo nie miała takiego prawa, ale czuła...zupełnie ciężko stwierdzić, co Caroline Rockers czuła, gdy ktoś w taki sposób domagał się od niej jakiejkolwiek odpowiedzi.
Rude włosy powiewają.
Do nozdrzy dociera smród palonego ciała.
Obie rudowłose wiedźmy płoną.
Na chwilę przymknęła powieki, czując że im dłużej wpatruje się w jego oczy, tym jest gorzej. Powoli przysunęła się do niego, aż jej usta znalazły się blisko jego ucha. Nie należało się w tym doszukiwać żadnych romantycznych znaczeń, zupełnie przecież nie mogło o to chodzić.
- Lilith Collins...nie żyje - cichy, zachrypnięty szept wydobył się z jej czerwonawych warg.
Każdy z Nas ponosi swoją ofiarę.
Ja też ją poniosłam.
- Joshua Hope
Re: Kręte Schody
Pon Kwi 27, 2015 8:16 am
Tym razem czas zatrzymuje swój bieg.
Wzbijam się na swoich skrzydłach, niewidzialny unoszę się do góry, by móc obserwować moment ześlizgu Joshuy Hope. Moment w którym jego dusza na czas krótszy niż oka mgnienie opuszcza ciało, strzaskana brzemieniem słów wypowiedzianych przez Caroline Rockers. Mógłbym tutaj wspomnieć, że ładnie razem wyglądają - ona wsparta na jego ramieniu szepce mu do ucha, on pochyla się w jej kierunku spijając każdą sylabę. Jednak to jego rozszerzone w terrorze oczy karzą przypuszczać, że właśnie zatraca swój rozum. Czy można oszaleć z miłości? Jeżeli tak, to można oszaleć po jej utracie. Wiruje nieco niżej, by móc przyjrzeć się parze na schodach. Pikuje w dół i dostrzegam tlące się pogorzelisko i kilku nauczycieli. W czasie gdy spadam w dół, by wylądować na ich ramionach zatrzymuje mnie absolutna pewność - aura bijąca od chłopaka nie jest już taka sama. Coś w niej czernieje, a szaleństwo jak macki wyrywa płatami zdrową tkankę. Stopklatka przesuwa się minimalnie dając mi możliwość przewidzenia dalszego ciągu zdarzeń. Rozszerzone do granic możliwości źrenice w które wpada najdrobniejszy promyczek światła. Zaciśnięta w pięść dłoń, której wnętrze haratają paznokcie, a widoczne natychmiast kropelki krwi zatrzymują się w przestrzeni pomiędzy posadzką, a ręką. Wibrująca krzywizna szczęki, jawnie dająca znać, że lada moment realnie strzaska się pod naporem mięśni.
Oczy i ten namacalny terror.
Gonitwa myśli o prędkości przekraczającej moje własne pojmowanie.
"Nie. Nie może. Nie, przecież nie ona. Boże, nie. Chryste zlituj się. Każdy, ale nie ona. Przecież ona nie może. Nie ona. Każdy, ale nie ona. Nie mogła. Nie. Ona sobie poradzi. Przecież tak mówiła. Nie mogła zginąć. To pomyłka. Boże, błagam. Zlituj się. Każdy tylko nie ona, każdy tylko nie ona, każdy tylko nie ona, każdy tylko nie ona, każdytylkonieona, każdytylkonie..."
Oddech nie postępuje. Chłopak wraz w otrzymaniem odpowiedzi na którą nie czekał nawet w najśmielszych i najokrutniejszych koszmarach nie rozluźnił się. Nie zachłysnął się powietrzem jak ryba wyrzucona z wody, nie zasyczał jak wąż w wysokiej trawie, nie ryknął jak lwica nad martwym lwiątkiem. Nic takiego się nie wydarzyło. Jego serce, pękające w bezbrzeżnym strachu i cierpieniu galopowało tak szybko, że jego nogi zaraz się zaplączą i upadnie.
Kilka zatrzymanych klatek później.
Dziewczyna odsuwa się od Ciebie Joshua, a Ty krzyżujesz spojrzenie bardziej martwe niż przedtem z jej. Szukasz jakichkolwiek oznak fałszu, potwierdzenia, że to najbardziej popierdolony żart jaki mogłaby podjąć, że to wcale nie jest prawda. Szukasz tego w jej ślicznych niebieskich oczach, rozglądasz się, toniesz w nich w poszukiwaniu tego na czym Ci zależy. Czego szukasz Joshua? Potwierdzenia? Zajrzyj głębiej, a znajdziesz Lilith. Minęły nie całe trzy sekundy od momentu usłyszenia przez Ciebie absurdalnej, chorej prawdy. Wciąż tak naprawdę nie pojmujesz, że to nie żart, choć czujesz jak coś szturcha w potylicę. Coś co już widziałeś, ale odrzuciłeś. Coś rozlewa się od podstawy Twojej czaszki i sunie w kierunku oczu, żeby Ci przypomnieć.
Spłonęła. Ale wcześniej konała w przeraźliwych męczarniach. Ktoś oblał ją kwasem Joshua. Twoja piękna wybranka, Twoja bratnia dusza wyła o swój koniec, choć już nie mogła wydobyć dźwięku z wyżartego kwasem gardła. A kiedy miała nadzieję, że wreszcie odejdzie w niebyt, osunie się w czerń i skona nieprzytomna... nadszedł ogień. Trawił jej ciało, a ona po ostatnią sekundę nie mogła odejść w nieświadomość. Wyobrażasz sobie ten ból, Joshua? Poczuj ten kurewski ból, gdy Twoje ciało trawi ogień, gdy Twoje wyżarte już tkanki skwierczą w nieustępliwych płomieniach. Trafisz tam gdzie ona, a ja zaklepię Ci miejsce w pierwszym rzędzie, Joshua. Ale jessssszzcze nie terazzz...
Czas nabiera swojego tempa.
-Kłamiesz. - dźwięk który wydobywa się z jego gardła przypomina syk z podświadomości. Przywołuje na myśl jej ukochanego, który przecież podobnie do jego wybranki spłonął. Caroline, jeżeli on cierpiał, a spłonęło tylko jego serce, to co czuła Lilith? Jak śmiesz wyciągać jej martwe ciało na powierzchnie, jakim prawem Ty jesteś powiernikiem takich tajemnic? Dlaczego akurat Ty w taki sposób przekazujesz tę informację jej bratniej duszy, jej wybrankowi, jej mężowi którym już nigdy nie zostanie?
I to ja jestem tym chorym, prawda Joshua?
-Kłamiesssz... - teraz nie potrzebuje kurtki, by zalewająca go furia, rozpacz która kotłuje się w nim znalazła ujście w akcjach, a nie reakcjach. Jego oczy przestają być martwe. Płynnie szarość przechodzi w szafir jakim mogła popisać się tylko Julliet Collins. Płynnie szafir przechodzi w szmaragd jakim mogła się popisać tylko jego wybranka. Płynnie szmaragd przechodzi w jadowitą żółć cytrynu, a Ty możesz sobie tylko zdawać sprawę jak wielki błąd popełniłaś. Są rzeczy o wiele gorsze od śmierci, Zwycięstwo.
-KŁAMIESSSSZ! - gardłowy, niski syk wydziera się przez jego obnażone zęby, a szaleństwo figlarnie tańczy w refleksach jego oczu. Kolory mieszają się ze sobą, choć wciąż pozostają krystalicznie czyste.
Gdybyś mogła widzieć to co ja, Caroline. Cztery dusze stoją na schodach, a nie są to tylko wspomnienia. Cztery dusze stoją na schodach, a ich dłonie spoczywają na Joshui. Cztery dusze stoją na schodach, a tylko ich oczy pozostają krystalicznie czyste.
Ressurecto Aeternum, by rządzić wszystkimi. Ressurecto Aeternum, by martwi powstali z grobów. Ressurecto Aeternum, by pokonać Zwycięstwo.
Wąż niezauważalnie ześlizguje się po stopniach, by móc dołączyć do swojego prawowitego właściciela. Żywić się jego szaleństwem, przekazać duszę poprzednika, chociaż Joshua jej nie potrzebuje - wszystkie same do niego przyszły i uśmiechają się nierealnymi uśmiechami.
Ressurecto Aeternum i Czarne Przedmioty, a na zawsze do Ciebie wrócą, Joshua. Chcesz, żeby wrócili... prawwwda?
Syk i śmiech rozdziera na kawałki zdrowy dotąd umysł.
Chcę. Słyszę odpowiedź, choć nie spodziewałem się, że może mi odpowiedzieć. Brama została otwarta. Jak się z tym czujesz Caroline?
Wzbijam się na swoich skrzydłach, niewidzialny unoszę się do góry, by móc obserwować moment ześlizgu Joshuy Hope. Moment w którym jego dusza na czas krótszy niż oka mgnienie opuszcza ciało, strzaskana brzemieniem słów wypowiedzianych przez Caroline Rockers. Mógłbym tutaj wspomnieć, że ładnie razem wyglądają - ona wsparta na jego ramieniu szepce mu do ucha, on pochyla się w jej kierunku spijając każdą sylabę. Jednak to jego rozszerzone w terrorze oczy karzą przypuszczać, że właśnie zatraca swój rozum. Czy można oszaleć z miłości? Jeżeli tak, to można oszaleć po jej utracie. Wiruje nieco niżej, by móc przyjrzeć się parze na schodach. Pikuje w dół i dostrzegam tlące się pogorzelisko i kilku nauczycieli. W czasie gdy spadam w dół, by wylądować na ich ramionach zatrzymuje mnie absolutna pewność - aura bijąca od chłopaka nie jest już taka sama. Coś w niej czernieje, a szaleństwo jak macki wyrywa płatami zdrową tkankę. Stopklatka przesuwa się minimalnie dając mi możliwość przewidzenia dalszego ciągu zdarzeń. Rozszerzone do granic możliwości źrenice w które wpada najdrobniejszy promyczek światła. Zaciśnięta w pięść dłoń, której wnętrze haratają paznokcie, a widoczne natychmiast kropelki krwi zatrzymują się w przestrzeni pomiędzy posadzką, a ręką. Wibrująca krzywizna szczęki, jawnie dająca znać, że lada moment realnie strzaska się pod naporem mięśni.
Oczy i ten namacalny terror.
Gonitwa myśli o prędkości przekraczającej moje własne pojmowanie.
"Nie. Nie może. Nie, przecież nie ona. Boże, nie. Chryste zlituj się. Każdy, ale nie ona. Przecież ona nie może. Nie ona. Każdy, ale nie ona. Nie mogła. Nie. Ona sobie poradzi. Przecież tak mówiła. Nie mogła zginąć. To pomyłka. Boże, błagam. Zlituj się. Każdy tylko nie ona, każdy tylko nie ona, każdy tylko nie ona, każdy tylko nie ona, każdytylkonieona, każdytylkonie..."
Oddech nie postępuje. Chłopak wraz w otrzymaniem odpowiedzi na którą nie czekał nawet w najśmielszych i najokrutniejszych koszmarach nie rozluźnił się. Nie zachłysnął się powietrzem jak ryba wyrzucona z wody, nie zasyczał jak wąż w wysokiej trawie, nie ryknął jak lwica nad martwym lwiątkiem. Nic takiego się nie wydarzyło. Jego serce, pękające w bezbrzeżnym strachu i cierpieniu galopowało tak szybko, że jego nogi zaraz się zaplączą i upadnie.
Kilka zatrzymanych klatek później.
Dziewczyna odsuwa się od Ciebie Joshua, a Ty krzyżujesz spojrzenie bardziej martwe niż przedtem z jej. Szukasz jakichkolwiek oznak fałszu, potwierdzenia, że to najbardziej popierdolony żart jaki mogłaby podjąć, że to wcale nie jest prawda. Szukasz tego w jej ślicznych niebieskich oczach, rozglądasz się, toniesz w nich w poszukiwaniu tego na czym Ci zależy. Czego szukasz Joshua? Potwierdzenia? Zajrzyj głębiej, a znajdziesz Lilith. Minęły nie całe trzy sekundy od momentu usłyszenia przez Ciebie absurdalnej, chorej prawdy. Wciąż tak naprawdę nie pojmujesz, że to nie żart, choć czujesz jak coś szturcha w potylicę. Coś co już widziałeś, ale odrzuciłeś. Coś rozlewa się od podstawy Twojej czaszki i sunie w kierunku oczu, żeby Ci przypomnieć.
Spłonęła. Ale wcześniej konała w przeraźliwych męczarniach. Ktoś oblał ją kwasem Joshua. Twoja piękna wybranka, Twoja bratnia dusza wyła o swój koniec, choć już nie mogła wydobyć dźwięku z wyżartego kwasem gardła. A kiedy miała nadzieję, że wreszcie odejdzie w niebyt, osunie się w czerń i skona nieprzytomna... nadszedł ogień. Trawił jej ciało, a ona po ostatnią sekundę nie mogła odejść w nieświadomość. Wyobrażasz sobie ten ból, Joshua? Poczuj ten kurewski ból, gdy Twoje ciało trawi ogień, gdy Twoje wyżarte już tkanki skwierczą w nieustępliwych płomieniach. Trafisz tam gdzie ona, a ja zaklepię Ci miejsce w pierwszym rzędzie, Joshua. Ale jessssszzcze nie terazzz...
Czas nabiera swojego tempa.
-Kłamiesz. - dźwięk który wydobywa się z jego gardła przypomina syk z podświadomości. Przywołuje na myśl jej ukochanego, który przecież podobnie do jego wybranki spłonął. Caroline, jeżeli on cierpiał, a spłonęło tylko jego serce, to co czuła Lilith? Jak śmiesz wyciągać jej martwe ciało na powierzchnie, jakim prawem Ty jesteś powiernikiem takich tajemnic? Dlaczego akurat Ty w taki sposób przekazujesz tę informację jej bratniej duszy, jej wybrankowi, jej mężowi którym już nigdy nie zostanie?
I to ja jestem tym chorym, prawda Joshua?
-Kłamiesssz... - teraz nie potrzebuje kurtki, by zalewająca go furia, rozpacz która kotłuje się w nim znalazła ujście w akcjach, a nie reakcjach. Jego oczy przestają być martwe. Płynnie szarość przechodzi w szafir jakim mogła popisać się tylko Julliet Collins. Płynnie szafir przechodzi w szmaragd jakim mogła się popisać tylko jego wybranka. Płynnie szmaragd przechodzi w jadowitą żółć cytrynu, a Ty możesz sobie tylko zdawać sprawę jak wielki błąd popełniłaś. Są rzeczy o wiele gorsze od śmierci, Zwycięstwo.
-KŁAMIESSSSZ! - gardłowy, niski syk wydziera się przez jego obnażone zęby, a szaleństwo figlarnie tańczy w refleksach jego oczu. Kolory mieszają się ze sobą, choć wciąż pozostają krystalicznie czyste.
Gdybyś mogła widzieć to co ja, Caroline. Cztery dusze stoją na schodach, a nie są to tylko wspomnienia. Cztery dusze stoją na schodach, a ich dłonie spoczywają na Joshui. Cztery dusze stoją na schodach, a tylko ich oczy pozostają krystalicznie czyste.
Ressurecto Aeternum, by rządzić wszystkimi. Ressurecto Aeternum, by martwi powstali z grobów. Ressurecto Aeternum, by pokonać Zwycięstwo.
Wąż niezauważalnie ześlizguje się po stopniach, by móc dołączyć do swojego prawowitego właściciela. Żywić się jego szaleństwem, przekazać duszę poprzednika, chociaż Joshua jej nie potrzebuje - wszystkie same do niego przyszły i uśmiechają się nierealnymi uśmiechami.
Ressurecto Aeternum i Czarne Przedmioty, a na zawsze do Ciebie wrócą, Joshua. Chcesz, żeby wrócili... prawwwda?
Syk i śmiech rozdziera na kawałki zdrowy dotąd umysł.
Chcę. Słyszę odpowiedź, choć nie spodziewałem się, że może mi odpowiedzieć. Brama została otwarta. Jak się z tym czujesz Caroline?
- Caroline Rockers
Re: Kręte Schody
Pon Kwi 27, 2015 4:55 pm
Czas mógłby zatrzymać się dla mnie i dla Ciebie. Dla reszty zaś, która gdzieś tam w tym zamku była, czas płynął normalnie i nieubłaganie. Mogli więc w każdej chwili skręcić i dostrzec dwójkę ludzi na krętych schodach na V piętrze. Jak myślisz? Zostaliby, czy odeszli, kiedy zauważyliby kim jesteśmy? Z jakiej gliny zostaliśmy ulepieni?
Była szczera; nie próbowała sztuczek, ani też nie pozwalać by cierpienie nie zagościło w jego duszy. Zrobiła to w pewnym sensie nieświadomie, bo przecież skąd mogła wiedzieć, że aż taka więź była pomiędzy Lilith Collins a Joshuą Hope? Wypełniła swój cel, nawet się o to zbytnio nie starając. Obrazek mógłby wyglądać niewinnie i uroczo, niczym jakaś rycina pary, która dba o wszystkie niezbędne pozory, nie przesadzając ani w jedną, ani w drugą stronę. Tylko, że to co było naprawdę pomiędzy C. a Joshuą nie było żadnym romantycznym napięciem, które w każdej chwili było gotowe pęknąć i pozwolić na zanurzenie się w otchłani bliskości. To było jedno wielkie sprawdzanie siebie – świadome, czy też nie – które mogło doprowadzić do nieoczekiwanych skutków.
Nie spuszczała go z oczu, nie chcąc przegapić ani jednej sekundy z tego, co miało właśnie nastąpić. Bez użycia różdżki, ani rąk...zaledwie wymawiając słowa niszczyła go. Niszczyła zapracowaną przez niego samego równowagę wewnętrzną. Dobrze jej znany ogień zaczyna płonąć w jego wnętrzu; z każdą chwilą staje się większy i większy, aż jego ciało zaczyna buchać tym niebezpiecznym gorącem. Krew cicho spływa po jego skórze, opadając na ziemię, a od niej aż, nawet chmurne tęczówki zaczynają jaśnieć. Oczy dziewczyny stają się większe, wewnętrzny lód zaczyna mrozić jej krew, próbując zagłuszyć niezdrową adrenalinę. Nadal nie uważała, żeby sięganie po różdżkę było konieczne.
Chmury płoną lodowym ogniem.
Jednak taka była rzeczywistość. Sielanki się kończą, następuje koniec i trzeba się z tym pogodzić i nieważne, że to tak cholernie boli. I tak nikogo to nie obchodzi. Ktoś może podejdzie i poklepie Cię po ramieniu, powie jak bardzo mu przykro i zniknie zajęty samym sobą i swoimi problemami. Nikt nie będzie przejmować się życiem chłopaka, który stracił ukochaną dłużej, niż jest to konieczne.
Brutalna szczerość bywa przytłaczająca, czyż nie? Ale tylko to mogłeś otrzymać ode mnie. Nie licz, że wzruszy mnie na tyle Twój los bym miała oszczędzić Ci bólu. Wciąż więcej i więcej, to nie miało szansy tak po prostu się zatrzymać.
Machina ruszyła, Nadziejo.
C. odsunęła się od niego na bezpieczną odległość. Nie przepadała zbytnio za taką bliskością; nie była zresztą do niej przyzwyczajona i nauczona, jak postępować w takich momentach. Zresztą zawsze chciała wszystko kontrolować – każdy, choćby najmniejszy ruch. W oczach nie ma niczego, oprócz przeraźliwego chłodu. Krystalicznego lodu, który pękł już w kilku miejscach. Jej twarz jest beznamiętna, jakby nie miała w sobie żadnych uczuć. Zapewne gdyby wiedział wszystko, wolałby żeby to właśnie ona leżała martwa na błoniach, a przed nim siedziała Lilith w swoich rozpuszczonych włosach z uśmiechem mówiąca mu, że wszystko jest w porządku.
Była jednak tylko ona. Chora, zniszczona i bezwzględna, przyglądająca się mu z niezdrowym zainteresowaniem. Rejestrowała każdą jego zmianę i uczucie, które wydobywało się z niego wnętrza na powierzchnię; wszystko zdawało się być w jego oczach.
Bezpośrednio nie zrobiła nic jego wybrance; nawet nie kiwnęła palcem w jej stronę, skupiając się bardziej na jej bracie, który tak bardzo wtedy domagał się jej uwagi. Nie widziała kwasu, którym została oblana, ani też momentu, kiedy wylądowała w ogniu piekielnym. Wszyscy kiedyś umrą. Wszyscy kiedyś odejdą.
Śmierć jest nieugięta w takich sprawach, chociaż czasami C. miała wrażenie, że w jakiś sposób jej mentorka jej sprzyja, nie pozwalając by za wcześnie nadszedł jej koniec. Czy można było więc uznać to za powód do dumy?
Wskazówki zegara zaczęły wirować w swoim tempie.
Pokręciła głową, nie zamierzając nic mówić. Drgnęła jednak od tego syku, który wrył się w jej głowę i zaczął wiercić jedną wielką dziurę. Ból powrócił, a wraz z nim śmiech. Wzięła głębszy wdech, mając wielką ochotę zacząć wyć i przyłożyć ciało do zimnego podłoża.
Zadajesz pytania na które przecież Ci nie odpowiem.
Ciarki przeszły po jej kręgosłupie, kiedy Caroline z całej siły zacisnęła wargi i powieki, próbując zapanować nad bólem. Ciężko było działać w jakikolwiek sposób w takich okolicznościach.
- NIE! – Krzyknęła nagle, kiedy po raz kolejny powtórzył, że kłamie. Oczy gwałtownie się otwierają, natrafiając najpierw na szafir, później na szmaragd, a następnie na jadowitą żółć, która była niczym kwas, który roztapiał zamarznięte serce.
Nie boję się niczego, wiesz?! NICZEGO!
Nie odpowiedziała na jego kolejne powtórzenie, zamiast tego złapała się za głowę, próbując uciszyć syczący chaos i śmiejącego się potwora wewnątrz. Ją samą doprowadzało to wszystko do szaleństwa.
Przerażający uśmiech pojawił się na jej twarzy, kiedy wbiła po raz kolejny w niego spojrzenie. Oczy się delikatnie zwęziły, kiedy zauważyła węża, który pojawił się przy chłopaku. Głowa pulsowała najgorszym możliwym bólem, jakby zaraz miał rozsadzić jej czaszkę.
Nie uda Ci się. A wiesz dlaczego? Bo jesteś na to za słaby.
- Oni...wszyscy...nie...żyją – wymówiła to niezwykle wolno i cicho z tym przerażającym uśmiechem, niemalże wybuchając histerycznym śmiechem. Żaróweczki ostrzegawczo poruszyły się pod jej włosami. A ona sama...przestała się w końcu uśmiechać, a jej zimne dłonie spoczęły na jego ramionach.
Nie bała się go.
Nie mogła się go przecież bać.
Palce wbiły się delikatnie w materiał jego koszulki, kiedy przyglądała się jego oczom.
Przecież chcesz się uspokoić, prawda?
Jeśli nie zatrzymasz tego teraz, to nie zatrzymasz tego nigdy.
Znowu wszystko się powtórzy i będziesz cierpiał jeszcze bardziej.
Była szczera; nie próbowała sztuczek, ani też nie pozwalać by cierpienie nie zagościło w jego duszy. Zrobiła to w pewnym sensie nieświadomie, bo przecież skąd mogła wiedzieć, że aż taka więź była pomiędzy Lilith Collins a Joshuą Hope? Wypełniła swój cel, nawet się o to zbytnio nie starając. Obrazek mógłby wyglądać niewinnie i uroczo, niczym jakaś rycina pary, która dba o wszystkie niezbędne pozory, nie przesadzając ani w jedną, ani w drugą stronę. Tylko, że to co było naprawdę pomiędzy C. a Joshuą nie było żadnym romantycznym napięciem, które w każdej chwili było gotowe pęknąć i pozwolić na zanurzenie się w otchłani bliskości. To było jedno wielkie sprawdzanie siebie – świadome, czy też nie – które mogło doprowadzić do nieoczekiwanych skutków.
Nie spuszczała go z oczu, nie chcąc przegapić ani jednej sekundy z tego, co miało właśnie nastąpić. Bez użycia różdżki, ani rąk...zaledwie wymawiając słowa niszczyła go. Niszczyła zapracowaną przez niego samego równowagę wewnętrzną. Dobrze jej znany ogień zaczyna płonąć w jego wnętrzu; z każdą chwilą staje się większy i większy, aż jego ciało zaczyna buchać tym niebezpiecznym gorącem. Krew cicho spływa po jego skórze, opadając na ziemię, a od niej aż, nawet chmurne tęczówki zaczynają jaśnieć. Oczy dziewczyny stają się większe, wewnętrzny lód zaczyna mrozić jej krew, próbując zagłuszyć niezdrową adrenalinę. Nadal nie uważała, żeby sięganie po różdżkę było konieczne.
Chmury płoną lodowym ogniem.
Jednak taka była rzeczywistość. Sielanki się kończą, następuje koniec i trzeba się z tym pogodzić i nieważne, że to tak cholernie boli. I tak nikogo to nie obchodzi. Ktoś może podejdzie i poklepie Cię po ramieniu, powie jak bardzo mu przykro i zniknie zajęty samym sobą i swoimi problemami. Nikt nie będzie przejmować się życiem chłopaka, który stracił ukochaną dłużej, niż jest to konieczne.
Brutalna szczerość bywa przytłaczająca, czyż nie? Ale tylko to mogłeś otrzymać ode mnie. Nie licz, że wzruszy mnie na tyle Twój los bym miała oszczędzić Ci bólu. Wciąż więcej i więcej, to nie miało szansy tak po prostu się zatrzymać.
Machina ruszyła, Nadziejo.
C. odsunęła się od niego na bezpieczną odległość. Nie przepadała zbytnio za taką bliskością; nie była zresztą do niej przyzwyczajona i nauczona, jak postępować w takich momentach. Zresztą zawsze chciała wszystko kontrolować – każdy, choćby najmniejszy ruch. W oczach nie ma niczego, oprócz przeraźliwego chłodu. Krystalicznego lodu, który pękł już w kilku miejscach. Jej twarz jest beznamiętna, jakby nie miała w sobie żadnych uczuć. Zapewne gdyby wiedział wszystko, wolałby żeby to właśnie ona leżała martwa na błoniach, a przed nim siedziała Lilith w swoich rozpuszczonych włosach z uśmiechem mówiąca mu, że wszystko jest w porządku.
Była jednak tylko ona. Chora, zniszczona i bezwzględna, przyglądająca się mu z niezdrowym zainteresowaniem. Rejestrowała każdą jego zmianę i uczucie, które wydobywało się z niego wnętrza na powierzchnię; wszystko zdawało się być w jego oczach.
Bezpośrednio nie zrobiła nic jego wybrance; nawet nie kiwnęła palcem w jej stronę, skupiając się bardziej na jej bracie, który tak bardzo wtedy domagał się jej uwagi. Nie widziała kwasu, którym została oblana, ani też momentu, kiedy wylądowała w ogniu piekielnym. Wszyscy kiedyś umrą. Wszyscy kiedyś odejdą.
Śmierć jest nieugięta w takich sprawach, chociaż czasami C. miała wrażenie, że w jakiś sposób jej mentorka jej sprzyja, nie pozwalając by za wcześnie nadszedł jej koniec. Czy można było więc uznać to za powód do dumy?
Wskazówki zegara zaczęły wirować w swoim tempie.
Pokręciła głową, nie zamierzając nic mówić. Drgnęła jednak od tego syku, który wrył się w jej głowę i zaczął wiercić jedną wielką dziurę. Ból powrócił, a wraz z nim śmiech. Wzięła głębszy wdech, mając wielką ochotę zacząć wyć i przyłożyć ciało do zimnego podłoża.
Zadajesz pytania na które przecież Ci nie odpowiem.
Ciarki przeszły po jej kręgosłupie, kiedy Caroline z całej siły zacisnęła wargi i powieki, próbując zapanować nad bólem. Ciężko było działać w jakikolwiek sposób w takich okolicznościach.
- NIE! – Krzyknęła nagle, kiedy po raz kolejny powtórzył, że kłamie. Oczy gwałtownie się otwierają, natrafiając najpierw na szafir, później na szmaragd, a następnie na jadowitą żółć, która była niczym kwas, który roztapiał zamarznięte serce.
Nie boję się niczego, wiesz?! NICZEGO!
Nie odpowiedziała na jego kolejne powtórzenie, zamiast tego złapała się za głowę, próbując uciszyć syczący chaos i śmiejącego się potwora wewnątrz. Ją samą doprowadzało to wszystko do szaleństwa.
Przerażający uśmiech pojawił się na jej twarzy, kiedy wbiła po raz kolejny w niego spojrzenie. Oczy się delikatnie zwęziły, kiedy zauważyła węża, który pojawił się przy chłopaku. Głowa pulsowała najgorszym możliwym bólem, jakby zaraz miał rozsadzić jej czaszkę.
Nie uda Ci się. A wiesz dlaczego? Bo jesteś na to za słaby.
- Oni...wszyscy...nie...żyją – wymówiła to niezwykle wolno i cicho z tym przerażającym uśmiechem, niemalże wybuchając histerycznym śmiechem. Żaróweczki ostrzegawczo poruszyły się pod jej włosami. A ona sama...przestała się w końcu uśmiechać, a jej zimne dłonie spoczęły na jego ramionach.
Nie bała się go.
Nie mogła się go przecież bać.
Palce wbiły się delikatnie w materiał jego koszulki, kiedy przyglądała się jego oczom.
Przecież chcesz się uspokoić, prawda?
Jeśli nie zatrzymasz tego teraz, to nie zatrzymasz tego nigdy.
Znowu wszystko się powtórzy i będziesz cierpiał jeszcze bardziej.
- Joshua Hope
Re: Kręte Schody
Pon Kwi 27, 2015 6:50 pm
Pękała, a on to wyczuwał. Skąd wiedział, skąd miał mieć tę absolutną w tej chwili pewność, że siedząca naprzeciw niego dziewczyna właśnie rozpada się na setki o ile nie milardy tysięcy drobnych, ostrych kawałków, których nigdy do końca nie pozbiera? Bo sam czuł się dokładnie tak samo. Czuł jak jego serce i umysł wyżera ta sama ciemność, która jeszcze kilka sekund temu zawładnęła jego ciałem. Tylko cud i opatrzność sprawiły, że nie chwycił jej łabędziej szyi i nie skręcił karku. Dziwne, nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczył, a nagle znikąd tyle głosów, tyle szeptów z ciemności, które nakazują mu ją zabić. Jak mógłby nie wierzyć, kiedy ich jest tak wiele?
Długi na niespełna metr gad zsunął się z ostatniego dzielącego ich stopnia, oplatając jego nogę. Nie czuł strachu, nie czuł obrzydzenia, ani chęci strącenia węża na ziemie byle dalej od siebie. Oczywiście do chłopaka jeszcze nie dotarło co to za stworzenie. Tajpan pustynny, najgroźniejszy ze swoich przedstawicieli, których hodowla musi być regulowana przez prawo, a jest absolutnie zabroniona w centralnej Anglii. Wąż, który zachowywał się zbyt inteligentnie, nawet na najbardziej jadowitego. Sunął wzwyż jego nogi, oplatając ją aż wreszcie Joshua spojrzał w jego ślepia.
Trzask i jego zwierciadło, którym bronił się przed światem zaczęło mienić się swoimi fragmentami.
Ludzie latami ćwiczą legiliminencje i oklumencje by móc bronić się przed atakami na ich wspomnienia. Ludzie latami szlifują umiejętności byleby nigdy nie doszło do sytuacji w których musieliby znich skorzystać. W tej chwili na nic zdała się jego silna wola, na nic zdałyby się jakiekolwiek zaklęcia. Demona nie powstrzyma nawet najczarniejsza magia z której jest zrodzony. Nie pokona go biała magia, ani szara. Jedno spojrzenie w gadzie ślepia i chłopak spada w niebezpieczną otchłań nie swoich wspomnień.
Jest śliczna jak z obrazka. Burza rudych włosów opada miękką falą na jej plecy, wiatr rozwiewa je delikatnie a ona śmieje się do mnie. Nie do mnie. Do niego. Tego w których wspomnieniach w tej chwili jestem i czuję jak opływa mnie ciepło, zarówno jej jak i moje własne. Kocham ją, ale nie tak jak do tej pory ją kochałem. To uczucie jest o wiele czystsze, niepodszyte żadną seksualnością czy pociągiem fizycznym. To jest jak zimowe, bezchmurne niebo. Wpatruje się w jej szmaragdowe oczy i wiem, że zginąłbym za nią. Oddałbym wszystko co mam, byleby była bezpieczna. Słońce ogrzewa nasze twarze kiedy spacerujemy opuszczonym Lasem w którym nie ma dzieci. Cisza przerywana jedynie szelestem zielonych liści towarzyszy nam jak stary przyjaciel, a my nie musimy mu przerywać. Obejmuje ją ramieniem. Łzy spływają z jego nieobecnych, zielonych oczu. Lilith zniknęła, a ja jestem w towarzystwie jej siostry. Znam ją doskonale, spędziliśmy kilkanaście zimowych wieczorów pod rząd sącząc Ognistą i paląc fajki na balkonie. Ale on u jej boku spędził całe życie. On, ja. W tej chwili ta granica jest zbyt płynna bym był pewien, który z nas jest mną. Może żaden. Śmieje się radośnie, a blond pasma wirują na skórzanej kurtce. Dym opuszcza jej pełne usta, a drapieżny uśmiech rozjaśnia szafirowe oczy. To samo uczucie tak czyste jak wiejskie niebo, bez zbędnych świateł, tylko gwiazdy. Uśmiech dociera do moich niebieskich oczu, a wąż nie przerywa spojrzenia. Syczy cicho piosenkę, która łagodzi ból. Zapominam o śmierci, ale nie zapominam o niej. Idealne uczucie wypala się bezboleśnie w moim sercu znakiem który sprawia, że nigdy nie zapomnę. Joshua, przykro mi, ale ona ma rację. Lilith nie żyje. Wiele rrrrzeczy możżżżna jednak zmienić. Nawet śśśśśmierć. Jego mięśnie rozluźniają się, a nienaturalny spokój oblewa go od stóp do głów.
-Przepraszam, nie chciałem. Trzymasz się? Wiem, że tam byłaś. Widzę to w Twoich oczach. - łagodne, gardłowe mruczenie wydobywa się spokojnie i nieprzerwanie. Jego głos nie drży, nie załamuje się.
Posssssssnałeś już Ssssssssssshane'a? Wąż przekręca delikatnie łepek, a chłopak czuje jak syk mięknie z każdą sekundą. Gdyby był nekromantą, zauważyłby całą trójkę, która jak sędziowie osądzali ich zachowania. Shane wystąpił o krok, o ile dusza może zrobić krok z niebytu i pochyla się nad Joshuą. Ten mógłby przysiąc, że poczuł chłodny powiew powietrza, ale to przecież normalne przy oknie. Wąż pochwycił jednak spojrzenie drugiej, nierealnej pary żółtych ślepi. Trzeciej jeżeli liczyć samego gada, Astarotha, demona z ostatniego piekielnego kręgu, który jest w posiadaniu najcenniejszego skarbu - duszy. Wysuwa język, którym tnie powoli, równomiernie powietrze tuż przy uchu Joshuy. W miejscu w którym powinna być głowa Lisiego Gada. Astaroth prześlizguje się na ramię chłopaka, łuski są nadzwyczajnie delikatne jak powietrze. Może on jest po prostu nierealny? Może jest wizualizacją zmęczonego umysłu? A może to to co chłopak zobaczył w żółci jego oczu, pierwotne zło jakie się w nich czai gotowe zmieść wszystko z powierzchni ziemi z chwilą gdy się wydostanie. Joshua nie może tego wiedzieć, nie miał jeszcze styczności z tego rodzajem magii w przeciwieństwie do trójki magów za jego plecami. Wszystko przed Tobą, Joshua. Uratujesz ją. Pomogę Ci wyciągnąć ją z najczarniejszych pieczar ostatnich piekielnych kręgów. Pomogę Ci pokonać demoniczne zastępy potępieńców, bylebyś odzyskał swoją ukochaną. Bo nie ma niczego ważniejszego od miłości. A wiem, że ją kochasz. Inaczej niż ja ją kochałem, ale jesteś warty podjęcia próby. Trzy dusze dotykają jego ramienia, a magiczne wyładowania przenikają zimnem jego kości. Nie są ani białe, ani czarne. Są czyste i pierwotne.
- Wiem, że nie żyją... teraz już to wiem... - mruga, zaskoczony pewnością jak drzemie w tych słowach, zsuwa się z dzielących ich stopni i gładzi delikatnie policzek Caroline. Lód pękł w tak wielu miejscach, miną lata zanim na nowo przyjmie poprzednią twardość. Nie musi być sama. To nie jej wina. To niczyja wina. Koniec zawsze nadchodzi. Nadzieja umiera ostatnia.
Długi na niespełna metr gad zsunął się z ostatniego dzielącego ich stopnia, oplatając jego nogę. Nie czuł strachu, nie czuł obrzydzenia, ani chęci strącenia węża na ziemie byle dalej od siebie. Oczywiście do chłopaka jeszcze nie dotarło co to za stworzenie. Tajpan pustynny, najgroźniejszy ze swoich przedstawicieli, których hodowla musi być regulowana przez prawo, a jest absolutnie zabroniona w centralnej Anglii. Wąż, który zachowywał się zbyt inteligentnie, nawet na najbardziej jadowitego. Sunął wzwyż jego nogi, oplatając ją aż wreszcie Joshua spojrzał w jego ślepia.
Trzask i jego zwierciadło, którym bronił się przed światem zaczęło mienić się swoimi fragmentami.
Ludzie latami ćwiczą legiliminencje i oklumencje by móc bronić się przed atakami na ich wspomnienia. Ludzie latami szlifują umiejętności byleby nigdy nie doszło do sytuacji w których musieliby znich skorzystać. W tej chwili na nic zdała się jego silna wola, na nic zdałyby się jakiekolwiek zaklęcia. Demona nie powstrzyma nawet najczarniejsza magia z której jest zrodzony. Nie pokona go biała magia, ani szara. Jedno spojrzenie w gadzie ślepia i chłopak spada w niebezpieczną otchłań nie swoich wspomnień.
Jest śliczna jak z obrazka. Burza rudych włosów opada miękką falą na jej plecy, wiatr rozwiewa je delikatnie a ona śmieje się do mnie. Nie do mnie. Do niego. Tego w których wspomnieniach w tej chwili jestem i czuję jak opływa mnie ciepło, zarówno jej jak i moje własne. Kocham ją, ale nie tak jak do tej pory ją kochałem. To uczucie jest o wiele czystsze, niepodszyte żadną seksualnością czy pociągiem fizycznym. To jest jak zimowe, bezchmurne niebo. Wpatruje się w jej szmaragdowe oczy i wiem, że zginąłbym za nią. Oddałbym wszystko co mam, byleby była bezpieczna. Słońce ogrzewa nasze twarze kiedy spacerujemy opuszczonym Lasem w którym nie ma dzieci. Cisza przerywana jedynie szelestem zielonych liści towarzyszy nam jak stary przyjaciel, a my nie musimy mu przerywać. Obejmuje ją ramieniem. Łzy spływają z jego nieobecnych, zielonych oczu. Lilith zniknęła, a ja jestem w towarzystwie jej siostry. Znam ją doskonale, spędziliśmy kilkanaście zimowych wieczorów pod rząd sącząc Ognistą i paląc fajki na balkonie. Ale on u jej boku spędził całe życie. On, ja. W tej chwili ta granica jest zbyt płynna bym był pewien, który z nas jest mną. Może żaden. Śmieje się radośnie, a blond pasma wirują na skórzanej kurtce. Dym opuszcza jej pełne usta, a drapieżny uśmiech rozjaśnia szafirowe oczy. To samo uczucie tak czyste jak wiejskie niebo, bez zbędnych świateł, tylko gwiazdy. Uśmiech dociera do moich niebieskich oczu, a wąż nie przerywa spojrzenia. Syczy cicho piosenkę, która łagodzi ból. Zapominam o śmierci, ale nie zapominam o niej. Idealne uczucie wypala się bezboleśnie w moim sercu znakiem który sprawia, że nigdy nie zapomnę. Joshua, przykro mi, ale ona ma rację. Lilith nie żyje. Wiele rrrrzeczy możżżżna jednak zmienić. Nawet śśśśśmierć. Jego mięśnie rozluźniają się, a nienaturalny spokój oblewa go od stóp do głów.
-Przepraszam, nie chciałem. Trzymasz się? Wiem, że tam byłaś. Widzę to w Twoich oczach. - łagodne, gardłowe mruczenie wydobywa się spokojnie i nieprzerwanie. Jego głos nie drży, nie załamuje się.
Posssssssnałeś już Ssssssssssshane'a? Wąż przekręca delikatnie łepek, a chłopak czuje jak syk mięknie z każdą sekundą. Gdyby był nekromantą, zauważyłby całą trójkę, która jak sędziowie osądzali ich zachowania. Shane wystąpił o krok, o ile dusza może zrobić krok z niebytu i pochyla się nad Joshuą. Ten mógłby przysiąc, że poczuł chłodny powiew powietrza, ale to przecież normalne przy oknie. Wąż pochwycił jednak spojrzenie drugiej, nierealnej pary żółtych ślepi. Trzeciej jeżeli liczyć samego gada, Astarotha, demona z ostatniego piekielnego kręgu, który jest w posiadaniu najcenniejszego skarbu - duszy. Wysuwa język, którym tnie powoli, równomiernie powietrze tuż przy uchu Joshuy. W miejscu w którym powinna być głowa Lisiego Gada. Astaroth prześlizguje się na ramię chłopaka, łuski są nadzwyczajnie delikatne jak powietrze. Może on jest po prostu nierealny? Może jest wizualizacją zmęczonego umysłu? A może to to co chłopak zobaczył w żółci jego oczu, pierwotne zło jakie się w nich czai gotowe zmieść wszystko z powierzchni ziemi z chwilą gdy się wydostanie. Joshua nie może tego wiedzieć, nie miał jeszcze styczności z tego rodzajem magii w przeciwieństwie do trójki magów za jego plecami. Wszystko przed Tobą, Joshua. Uratujesz ją. Pomogę Ci wyciągnąć ją z najczarniejszych pieczar ostatnich piekielnych kręgów. Pomogę Ci pokonać demoniczne zastępy potępieńców, bylebyś odzyskał swoją ukochaną. Bo nie ma niczego ważniejszego od miłości. A wiem, że ją kochasz. Inaczej niż ja ją kochałem, ale jesteś warty podjęcia próby. Trzy dusze dotykają jego ramienia, a magiczne wyładowania przenikają zimnem jego kości. Nie są ani białe, ani czarne. Są czyste i pierwotne.
- Wiem, że nie żyją... teraz już to wiem... - mruga, zaskoczony pewnością jak drzemie w tych słowach, zsuwa się z dzielących ich stopni i gładzi delikatnie policzek Caroline. Lód pękł w tak wielu miejscach, miną lata zanim na nowo przyjmie poprzednią twardość. Nie musi być sama. To nie jej wina. To niczyja wina. Koniec zawsze nadchodzi. Nadzieja umiera ostatnia.
- Caroline Rockers
Re: Kręte Schody
Pon Kwi 27, 2015 8:37 pm
Nie lubiła tego uczucia, kiedy nie mogła zapanować nad samą sobą. A przy nim pękała jeszcze bardziej, niż przy innych. Ta sytuacja z Lyrae w dormitorium, która przecież wydarzyła się niedawno wydawała się błaha w porównaniu z tym, co działo się właśnie w tym miejscu i to z kimś, z kim wcześniej nie miała zbytnio do czynienia. Czy to nie dziwne? Nie zwracać na kogoś uwagi przez całe 7 lat, aż do tego momentu. Nie dostrzegać w nim niczego znaczącego, wartego cieplejszego lub zimniejszego uczucia. Może gdyby spotkała go wcześniej w innych okolicznościach, może to wyglądałoby zupełnie inaczej. Był jeszcze Shane...właściwie jego wspomnienie, które było schowane gdzieś tam głęboko w jej szafce, by nie dostało się w niepowołane ręce. Rozpadała się od tego wszystkiego; w końcu przez tyle czasu sama dźwigała ten cały ciężar. Ciesząc się nieludzko z własnego cierpienia, które mieszało się z krzykiem innych osób, które uważały ją za potwora.
Bo tym właśnie była! Była potworem! Maszyną do torturowania, do spoglądania w otchłanie oczu, które wyrażały tysiące emocji, a najczęstszą z nich była czysta nienawiść i strach. A jej? Jej oczy najczęściej były mroźnym lodem.
Stałam, niczym laleczka z saskiej porcelany na stoliku przy oknie, aż mocniejszy podmuch sprawił, że zaczęłam się kruszyć. A teraz sama musiałam sobie radzić z tym by wszystko pozbierać i złożyć siebie w jedną całość.
Dlaczego to nie było takie proste, jak zazwyczaj?
Może gdyby to zrobił, łapiąc ją w swe dłonie i skręcając kark, może...to byłoby lepsze rozwiązanie?
Morze zabrałoby Topielicę ze sobą, dbając o to, by korona nadal była na swoim miejscu.
Ale czy nie za wcześnie?!
Czy nie za łatwo?!
Tak się...poddać?! Pozwolić sobie na śmierć?!
Sama błądziła w swojej ciemności, z której nigdy tak naprawdę nie wyszła. Po kilku próbach, przestała i wchodziła w nią coraz głębiej, pozwalając by szepty i paskudne macki zaciskały się coraz mocniej wokół jej ciała. Ale coś z tego dobrego wynikło! Pozbyła się swych sznureczków, które zazwyczaj sterczały z tyłu i czekały, aż Władca pociągnie i zmusi ją do wykonania kolejnego kroku. Wąż. Znajomy wąż, który należał przecież do Niego, teraz postanowił znaleźć sobie nowego właściciela. Czy to był jakiś żart, że gdzie nie spojrzała widziała coś, co było związane właśnie z Nim? Jakby koniecznie chciał dać jej do zrozumienia, że nie pozbędzie się Go ze swojego życia, że wraz ze spalonym sercem zostali związani. Może w taki sposób szukał zemsty za to, że zginął z jej rąk w takim, a nie innym stylu?
Patrzyła więc, jak Astaroth oplatuje nogę Puchona, jak wspina się coraz wyżej i wyżej. Czy w ogóle nauczyciele zdawali sobie sprawę z tego, czym tym wąż tak naprawdę jest? Jakie niebezpieczne właściwości posiada? Hipnotyzujący gad należący kiedyś do Shane’a sunął więc dalej i nawiązał połączenie z oczami, które przecież nie mogły być mu obce. A jej pozostało tylko tutaj stać i przyglądać się biernie temu wszystkiemu. Pierścień na jej dłoni zachęcająco błyszczał, jakby chciał ją skusić do wykonania kolejnego ruchu.
Do rozpoczęcia psychologicznej gierki, podczas której miałaby szansę dowiedzieć się czegoś więcej.
Chciała się ruszyć. Przerwać to, cokolwiek by to nie było, powstrzymać chłopaka, który był pchany dalej przez niewidzialną siłę – wprost w martwe ramiona, które mogą go zaprowadzić do zguby. I nie tylko jego. Czemu nie mogła tego zostawić w cholerę i po prostu odejść?!
Dlaczego wciąż tu stała, czekając na coś, co mogłoby sprowadzić na nią jeszcze większe kłopoty?!
Była przecież czymś więcej. Byłą Szkarłatną Królową na tej szachownicy, a jednak miała wrażenie, że znajdowali się gdzieś indziej, gdzie aktorzy, którzy zeszli niedawno ze sceny mają do powiedzenia więcej, niż Ci, którzy obecnie się na niej znajdowali.
Gdzieś tam i ona miała swoje wspomnienia, które przecież nie wydawały się, aż tak znaczące, jak te w których obecnie przebywał. Były zupełnie inne...często zniekształcone, a ona w przeciwieństwie do Shane’a, nie miała gdzie indziej swojej duszy. O nie...to coś, co nosiło te miano wciąż było w jej chudym, długim ciele i nie przedstawiało się najlepiej. Obraz wnętrza Ślizgonki był w doprawdy opłakanym stanie. Ale zostawmy to, to przecież nie gra, aż takiej znaczącej roli.
Pod wpływem syku, odrywa się od swoich myśli, a ból nagle przestaje mieć znaczenie. Mogłaby mieć w sumie nawet i dziurę, ale w końcu by się zagoiła. Po jakimś czasie z pewnością. Wewnętrzny wybuch nastąpił niespodziewanie, niczym lodowy ogień zaczął pożerać wszystko na swojej drodze. Cichy histeryczny śmiech opuścił czerwonawe wargi, by następnie zamienić się w słaby skowyt. Niczym zranione zwierzę.
A obiecała sobie, że nie powtórzy tego samego błędu. Błędu, który doprowadził ją na skraj przepaści.
- To nie ma znaczenia... – wyszeptała po chwili, palcami rozmasowując swoje skronie. Seria krótkich wdechów i wydechów, aż jej ciało uspokoiło się na tyle, by nie dać niczego po sobie poznać.
Słabość to wada.
Za słabość się płaci wysoką cenę.
Przestaje zwracać uwagę na otaczającą ją rzeczywistość, zamykając się na chwile w swym małym więzieniu, gdzie może kontrolować wszystkie swoje odruchy. Nie widzi ich, ani normalnie, ani też oczyma wyobraźni. Nie chciałaby zresztą ich zobaczyć, zwłaszcza...tego, któremu wypaliła serce. To byłoby za dużo. A chyba nikt nie chciał, by jeszcze bardziej jej odbiło, prawda? Joshua mógł więc sobie wyobrażać dużo rzeczy, mógł słyszeć głosy w swej głowie, ale ona...ona nie słyszała nic, oprócz upiornej symfonii złożonej z trzasków, syków i rechotu potwora. A gdzieś przez to przebijał się wysoki głos pani matki, zdolnej doprowadzić na skraj rozpaczy, nawet najsilniejszą duszę.
Nie! STOP! Powiedziałam kurwa dosyć!
DOSYĆ TEGO PIERDOLONEGO GÓWNA!
Zagryzła dolną wargę, aż do krwi, której metaliczny smak poczuła na swoim języku. Jej oczy gwałtownie zwróciły się w stronę Joshuy na którym mocno zaciskały się jej palce, jak gdyby próbowały zostawić po sobie ślad na jego ciele. Zamrugała szybciej, kiedy jego słowa dotarły do niej. Ściągnęła więc swoje dłonie, jakby nagle ją coś poraziło, a wtedy on przybliżył się sam. Chciała przesunąć się do tyłu, żeby odległość pomiędzy nimi była, jak największa, ale nie potrafiła.
Przecież się nie bała.
Nie mogła się bać.
In the sea of night where my soul is real
Broken visions let the darkness heal...
Chmurne tęczówki zwęziły się, gdy jego miękka, a przy tym ciepła dłoń dotknęła jej policzka.
Nie powinieneś.
Przecież doskonale wiesz, że nie powinieneś tego robić.
And the dream of life will surely reside
I can hear your heart, I can touch your skin...
Drgnęła po raz kolejny, odwracając od niego spojrzenie.
- I co z tego. I co z tego, że teraz już wiesz...co Ci po tej wiedzy? – Wyszeptała zachrypniętym głosem, unosząc swoją dłoń i kładąc ją na jego, którą ją głaskał. – Nie powinieneś mnie dotykać.
Feel the whole world breathing from within
I can live it here forever inside.
Bo tym właśnie była! Była potworem! Maszyną do torturowania, do spoglądania w otchłanie oczu, które wyrażały tysiące emocji, a najczęstszą z nich była czysta nienawiść i strach. A jej? Jej oczy najczęściej były mroźnym lodem.
Stałam, niczym laleczka z saskiej porcelany na stoliku przy oknie, aż mocniejszy podmuch sprawił, że zaczęłam się kruszyć. A teraz sama musiałam sobie radzić z tym by wszystko pozbierać i złożyć siebie w jedną całość.
Dlaczego to nie było takie proste, jak zazwyczaj?
Może gdyby to zrobił, łapiąc ją w swe dłonie i skręcając kark, może...to byłoby lepsze rozwiązanie?
Morze zabrałoby Topielicę ze sobą, dbając o to, by korona nadal była na swoim miejscu.
Ale czy nie za wcześnie?!
Czy nie za łatwo?!
Tak się...poddać?! Pozwolić sobie na śmierć?!
Sama błądziła w swojej ciemności, z której nigdy tak naprawdę nie wyszła. Po kilku próbach, przestała i wchodziła w nią coraz głębiej, pozwalając by szepty i paskudne macki zaciskały się coraz mocniej wokół jej ciała. Ale coś z tego dobrego wynikło! Pozbyła się swych sznureczków, które zazwyczaj sterczały z tyłu i czekały, aż Władca pociągnie i zmusi ją do wykonania kolejnego kroku. Wąż. Znajomy wąż, który należał przecież do Niego, teraz postanowił znaleźć sobie nowego właściciela. Czy to był jakiś żart, że gdzie nie spojrzała widziała coś, co było związane właśnie z Nim? Jakby koniecznie chciał dać jej do zrozumienia, że nie pozbędzie się Go ze swojego życia, że wraz ze spalonym sercem zostali związani. Może w taki sposób szukał zemsty za to, że zginął z jej rąk w takim, a nie innym stylu?
Patrzyła więc, jak Astaroth oplatuje nogę Puchona, jak wspina się coraz wyżej i wyżej. Czy w ogóle nauczyciele zdawali sobie sprawę z tego, czym tym wąż tak naprawdę jest? Jakie niebezpieczne właściwości posiada? Hipnotyzujący gad należący kiedyś do Shane’a sunął więc dalej i nawiązał połączenie z oczami, które przecież nie mogły być mu obce. A jej pozostało tylko tutaj stać i przyglądać się biernie temu wszystkiemu. Pierścień na jej dłoni zachęcająco błyszczał, jakby chciał ją skusić do wykonania kolejnego ruchu.
Do rozpoczęcia psychologicznej gierki, podczas której miałaby szansę dowiedzieć się czegoś więcej.
Chciała się ruszyć. Przerwać to, cokolwiek by to nie było, powstrzymać chłopaka, który był pchany dalej przez niewidzialną siłę – wprost w martwe ramiona, które mogą go zaprowadzić do zguby. I nie tylko jego. Czemu nie mogła tego zostawić w cholerę i po prostu odejść?!
Dlaczego wciąż tu stała, czekając na coś, co mogłoby sprowadzić na nią jeszcze większe kłopoty?!
Była przecież czymś więcej. Byłą Szkarłatną Królową na tej szachownicy, a jednak miała wrażenie, że znajdowali się gdzieś indziej, gdzie aktorzy, którzy zeszli niedawno ze sceny mają do powiedzenia więcej, niż Ci, którzy obecnie się na niej znajdowali.
Gdzieś tam i ona miała swoje wspomnienia, które przecież nie wydawały się, aż tak znaczące, jak te w których obecnie przebywał. Były zupełnie inne...często zniekształcone, a ona w przeciwieństwie do Shane’a, nie miała gdzie indziej swojej duszy. O nie...to coś, co nosiło te miano wciąż było w jej chudym, długim ciele i nie przedstawiało się najlepiej. Obraz wnętrza Ślizgonki był w doprawdy opłakanym stanie. Ale zostawmy to, to przecież nie gra, aż takiej znaczącej roli.
Pod wpływem syku, odrywa się od swoich myśli, a ból nagle przestaje mieć znaczenie. Mogłaby mieć w sumie nawet i dziurę, ale w końcu by się zagoiła. Po jakimś czasie z pewnością. Wewnętrzny wybuch nastąpił niespodziewanie, niczym lodowy ogień zaczął pożerać wszystko na swojej drodze. Cichy histeryczny śmiech opuścił czerwonawe wargi, by następnie zamienić się w słaby skowyt. Niczym zranione zwierzę.
A obiecała sobie, że nie powtórzy tego samego błędu. Błędu, który doprowadził ją na skraj przepaści.
- To nie ma znaczenia... – wyszeptała po chwili, palcami rozmasowując swoje skronie. Seria krótkich wdechów i wydechów, aż jej ciało uspokoiło się na tyle, by nie dać niczego po sobie poznać.
Słabość to wada.
Za słabość się płaci wysoką cenę.
Przestaje zwracać uwagę na otaczającą ją rzeczywistość, zamykając się na chwile w swym małym więzieniu, gdzie może kontrolować wszystkie swoje odruchy. Nie widzi ich, ani normalnie, ani też oczyma wyobraźni. Nie chciałaby zresztą ich zobaczyć, zwłaszcza...tego, któremu wypaliła serce. To byłoby za dużo. A chyba nikt nie chciał, by jeszcze bardziej jej odbiło, prawda? Joshua mógł więc sobie wyobrażać dużo rzeczy, mógł słyszeć głosy w swej głowie, ale ona...ona nie słyszała nic, oprócz upiornej symfonii złożonej z trzasków, syków i rechotu potwora. A gdzieś przez to przebijał się wysoki głos pani matki, zdolnej doprowadzić na skraj rozpaczy, nawet najsilniejszą duszę.
Nie! STOP! Powiedziałam kurwa dosyć!
DOSYĆ TEGO PIERDOLONEGO GÓWNA!
Zagryzła dolną wargę, aż do krwi, której metaliczny smak poczuła na swoim języku. Jej oczy gwałtownie zwróciły się w stronę Joshuy na którym mocno zaciskały się jej palce, jak gdyby próbowały zostawić po sobie ślad na jego ciele. Zamrugała szybciej, kiedy jego słowa dotarły do niej. Ściągnęła więc swoje dłonie, jakby nagle ją coś poraziło, a wtedy on przybliżył się sam. Chciała przesunąć się do tyłu, żeby odległość pomiędzy nimi była, jak największa, ale nie potrafiła.
Przecież się nie bała.
Nie mogła się bać.
In the sea of night where my soul is real
Broken visions let the darkness heal...
Chmurne tęczówki zwęziły się, gdy jego miękka, a przy tym ciepła dłoń dotknęła jej policzka.
Nie powinieneś.
Przecież doskonale wiesz, że nie powinieneś tego robić.
And the dream of life will surely reside
I can hear your heart, I can touch your skin...
Drgnęła po raz kolejny, odwracając od niego spojrzenie.
- I co z tego. I co z tego, że teraz już wiesz...co Ci po tej wiedzy? – Wyszeptała zachrypniętym głosem, unosząc swoją dłoń i kładąc ją na jego, którą ją głaskał. – Nie powinieneś mnie dotykać.
Feel the whole world breathing from within
I can live it here forever inside.
- Joshua Hope
Re: Kręte Schody
Czw Kwi 30, 2015 5:55 pm
Ciężko się pisze kiedy nie wie się co ma się napisać.
To samo o dziwo dotyczy mówienia. Na pewno nie raz Czytelniku stałeś przed trudną decyzją - co mogę powiedzieć do starego znajomego? Albo co gorsza, do przyjaciela z którym nie rozmawiałem od lat? Jaki temat poruszyć, od czego zacząć, czy cisza musi być taka krępująca? Dlaczego nie można zamknąć ryja i w niej posiedzieć? Przecież wcześniej żadnemu z Was to nie przeszkadzało, a nagle robi się niezręcznie, przypominasz sobie, że zostawiłeś otwarte drzwi, czajnik na gazie, żelazko w lodówce. Cokolwiek byleby jak najszybciej uciec z tej męczącej sytuacji, a przecież nie powinno tak być. Niedawno tak nie było. Czy to jasny sygnał, że nie możecie przebywać już w swoim towarzystwie, że się zmieniliście? To po prostu znak, że jesteście kretynami.
Jeżeli Wam zależy to zawsze znajdziecie siebie. Nie temat.
Dotykał jej delikatnej, mlecznobiałej skóry. Opierał opuszki palców jak pióra na jej policzkach, zatapiał się bezgranicznie w jej odmętach spojrzenia. Wygląda to tanio? Może teksty tego pokroju rzeczywiście nie brzmią już romantycznie. Ale to nie znaczy, że takie nie są. Żółć pozostawiała refleksy na spokojnych toniach jej tęczówek, stał bliżej niej niż którekolwiek później miałoby ochotę przyznać. Czuł ciepły oddech na swoich wargach, kiedy unosiłą głowę, żeby nie stracić go z punktu widzenia. Tak wiele rzeczy mogłoby się wydarzyć, pięknych rzeczy. Mogliby ułożyć sobie jednak życie, mogliby urodzić dwójkę dzieci - będąc praktycznym, to ona musiałaby je urodzić, on miał na to za wąskie biodra. Zamieszkaliby nad fiordem w drewnianym domku z bali i mieliby psa. Czworonóg i pociechy bawiłyby się do upadłego, a popołudniami siadywaliby przy zrobionej przez niego ławeczce i oglądali zachód słońca z kubkiem gorącej herbaty, czy kawy. Dzień zapętlałby się ostatnim ujęciem wspólnego snu, miłosnym westchnieniem w ciszy, ale nie tej krępującej. Tej w której można zamknąć ryja i posiedzieć. Budziłby ich radosny krzyk ich dzieciaków, które szykowałyby w kuchni śniadanie. Oczywiście to byłaby tylko owsianka na mleku, ale wszystko w rejonie dwustu mil na wschód uwalone byłoby czymkolwiek co wpadło w ich małe, dziecięce paluszki.
Mogliby ułożyć sobie życie.
-Kocham Lilith.
Gdyby tego nie powiedział.
-Kocham ją i jeżeli rzeczywiście coś jej się stało na tych Błoniach... jeżeli nie żyje... nie wiem co zrobię... Boże...
Jego oczy nie uciekły jednak na bok. Wciąż wpatrywały się żarliwie w jej, a bliskość innego człowieka wystarczyła żeby nie zapadł się w sobie, nie implodował, nie rozerwał na kawałki pod wpływem własnej magii, która buzowała aż w opuszkach palców. Romantycy nazywają to "iskrzeniem". Hey, maleńka. Zaiskrzyło między nami. Gówno prawda, to po prostu czysta magia, pierwotna, nieujarzmiona, której czasem nie sposób w sobie utrzymać jeżeli już znajdzie ujście.
Delikatnie gładził jej policzek.
Dwoje żółtych ślepi spoglądały w jej.
Jedne lisie...
Drugie trochę mniej.
To samo o dziwo dotyczy mówienia. Na pewno nie raz Czytelniku stałeś przed trudną decyzją - co mogę powiedzieć do starego znajomego? Albo co gorsza, do przyjaciela z którym nie rozmawiałem od lat? Jaki temat poruszyć, od czego zacząć, czy cisza musi być taka krępująca? Dlaczego nie można zamknąć ryja i w niej posiedzieć? Przecież wcześniej żadnemu z Was to nie przeszkadzało, a nagle robi się niezręcznie, przypominasz sobie, że zostawiłeś otwarte drzwi, czajnik na gazie, żelazko w lodówce. Cokolwiek byleby jak najszybciej uciec z tej męczącej sytuacji, a przecież nie powinno tak być. Niedawno tak nie było. Czy to jasny sygnał, że nie możecie przebywać już w swoim towarzystwie, że się zmieniliście? To po prostu znak, że jesteście kretynami.
Jeżeli Wam zależy to zawsze znajdziecie siebie. Nie temat.
Dotykał jej delikatnej, mlecznobiałej skóry. Opierał opuszki palców jak pióra na jej policzkach, zatapiał się bezgranicznie w jej odmętach spojrzenia. Wygląda to tanio? Może teksty tego pokroju rzeczywiście nie brzmią już romantycznie. Ale to nie znaczy, że takie nie są. Żółć pozostawiała refleksy na spokojnych toniach jej tęczówek, stał bliżej niej niż którekolwiek później miałoby ochotę przyznać. Czuł ciepły oddech na swoich wargach, kiedy unosiłą głowę, żeby nie stracić go z punktu widzenia. Tak wiele rzeczy mogłoby się wydarzyć, pięknych rzeczy. Mogliby ułożyć sobie jednak życie, mogliby urodzić dwójkę dzieci - będąc praktycznym, to ona musiałaby je urodzić, on miał na to za wąskie biodra. Zamieszkaliby nad fiordem w drewnianym domku z bali i mieliby psa. Czworonóg i pociechy bawiłyby się do upadłego, a popołudniami siadywaliby przy zrobionej przez niego ławeczce i oglądali zachód słońca z kubkiem gorącej herbaty, czy kawy. Dzień zapętlałby się ostatnim ujęciem wspólnego snu, miłosnym westchnieniem w ciszy, ale nie tej krępującej. Tej w której można zamknąć ryja i posiedzieć. Budziłby ich radosny krzyk ich dzieciaków, które szykowałyby w kuchni śniadanie. Oczywiście to byłaby tylko owsianka na mleku, ale wszystko w rejonie dwustu mil na wschód uwalone byłoby czymkolwiek co wpadło w ich małe, dziecięce paluszki.
Mogliby ułożyć sobie życie.
-Kocham Lilith.
Gdyby tego nie powiedział.
-Kocham ją i jeżeli rzeczywiście coś jej się stało na tych Błoniach... jeżeli nie żyje... nie wiem co zrobię... Boże...
Jego oczy nie uciekły jednak na bok. Wciąż wpatrywały się żarliwie w jej, a bliskość innego człowieka wystarczyła żeby nie zapadł się w sobie, nie implodował, nie rozerwał na kawałki pod wpływem własnej magii, która buzowała aż w opuszkach palców. Romantycy nazywają to "iskrzeniem". Hey, maleńka. Zaiskrzyło między nami. Gówno prawda, to po prostu czysta magia, pierwotna, nieujarzmiona, której czasem nie sposób w sobie utrzymać jeżeli już znajdzie ujście.
Delikatnie gładził jej policzek.
Dwoje żółtych ślepi spoglądały w jej.
Jedne lisie...
Drugie trochę mniej.
- Caroline Rockers
Re: Kręte Schody
Pią Maj 01, 2015 2:29 am
To prawda, zawsze przecież można było posiedzieć i pomilczeć, jeśli ludzie na jakiś sposób się rozumieli. Rozmowa nie była potrzebna tym, którzy bez słów potrafili wyrazić wszystko, co było niezbędne. Czasami jest to kwestia czasu i przeżyć, które Was podzieliły i sprawiły, że nie ma tego, co było kiedyś i nagle można było odnaleźć tysiąc powodów by zwyczajnie wstać i odejść. Jednakże...w takim przypadku, co Nam po tym? Czy są potrzebne Nam słowa? Czy zarówno mnie i Tobie zależy?
Mi nie powinno przecież w najmniejszym stopniu zależeć; powinniśmy zakończyć to tu i teraz. Odejść każdy w swoją stronę, udawać że te spotkanie nie miało miejsca. Okłamać się nawzajem, że wszystko gra, że Ja na dobrą sprawę nie jestem jebnięta, a Tobie nie zaczyna się mieszać w głowie od tego, co dzisiaj Cię spotkało.
Ale to tak nie działa. Nie ma pieprzonej mowy, żeby to w taki sposób funkcjonowało. Błądzę pomiędzy tym, co dzieje się w tym miejscu, a tym, co rozgrywa się w mojej głowie.
Rozmowa ze mną nie uspokaja, nie działa kojąco, nie pozwala odetchnąć świeżym powietrzem. Jest spaczona, działająca destrukcyjnie na zmysły, doprowadzająca do obłędu, albo...do odruchów, których się po sobie ktoś nie spodziewał. Przechodząc z jednej skrajności w drugą...ze złości do rozpaczy, do upadku, do niemocy by się podnieść. Poddać się tej chwili słabości i zapomnieć o wszelkich przyjętych przez samą siebie normach i zasadach. To właśnie czuła C., zupełnie już nie rozumiejąc sytuacji w jakiej się znalazła i nie mogąc zareagować w typowy dla siebie sposób.
Czarny Łabędź nie powinien pozwolić sobie na ten dotyk; odepchnąć, zagrozić, uszkodzić i odejść bezpowrotnie.
Zamiast tego niemalże leżała na niewygodnych schodkach, starając się zachować odpowiednią odległość pomiędzy nim, a sobą. To było cholernie ciężkie i wręcz niewykonalne. Nie mogła się przecież ruszyć! Chmury w jej oczach o dziwo były spokojne; nawet lód który przez nie się przebijał, nie był tym, który chciał go zmiażdżyć. To się w końcu skończy – niewidzialna nić pięknie, a po tej słabości, na którą sobie pozwoliła, nie zostanie żaden ślad.
Naprawdę sądzisz, że to wszystko mogłoby być możliwe? On i Ona. Razem. Mając spokojne życie, dzieci, psa, z dala od codziennej cywilizacji, gdzieś gdzie nie istniałoby coś takiego, jak wojna, a magia przestałaby odgrywać aż taką znaczącą rolę.
Te życie nie jest dla Nas przecież. Nie dla Mnie. Nie dla Ciebie.
To była tylko senna zjawa, która próbowała wciągnąć w tak nierealny scenariusz, który przecież nie miałby szansy się spełnić. On kochał, a ona po prostu...tęskniła. Nie rozumiała tego uczucia, ale zwyczajnie chyba tym właśnie było. Nigdy, ale to nigdy jeszcze tak nie reagowała; może to była kwestia tego, że jeszcze nigdy nikogo nie zabiła. Albo dlatego, że uważała Shane’a Collinsa za kogoś podobnego do siebie, kogoś kto mógłby okazać się...znaczący w jej życiu?
Tego raczej już się nie dowie. Nie będzie miała na to szansy. Mogła więc sobie tkwić na tych schodach z chłopakiem, który zupełnie jeszcze nie rozumiał tego, co się wydarzyło i co miało się wydarzyć.
Z chłopakiem, który miał jadowicie żółte oczy, będące źródłem jej upadku. Jej słabością.
Krew nadal sączyła się z zagryzionej dolnej wargi, kiedy na chwilę uciekła spojrzeniem, jakby nie mogła już dłużej spoglądać w jego oczy. Chyba potrzebowała czegoś, czego mogłaby się pochwycić i przestać im ulegać. To nie było dobre. Nie odpowiedziała na jego pierwsze słowa, dopiero kolejna wypowiedź Joshuy zmusiła ją by znów wrócić do niego spojrzeniem.
- Nie żyje. Nie żyje Ona. Nie żyje J. Nie żyje Shane. Nie żyją. Też nie wiem, co zrobisz... – odparła po chwili bez krzty współczucia. Wpatrywała się za to uważnie w jego tęczówki, jakby chciała coś z nich zrozumieć, dowiedzieć się na temat jego dziwnych zmian zachowań. Wydawało się jej zresztą, że przecież przed chwilą był pogodzony z tym wszystkim. To było jednak bardziej zawiłe.
Tak, jak to, że powinna odepchnąć go i pójść cierpieć w samotności. C. zwyczajnie nie wiedziała, jak się zachować w takiej sytuacji; chyba jeszcze nigdy nie doświadczyła czegoś takiego, że ktoś był tak...blisko.
To nie powinno mieć miejsca.
Nie powinien...
Nie powinien..!
Jej zimna dłoń nadal przykrywała jego, którą wciąż gładził jej policzek, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem, a przecież oboje znali prawdę; to było zaledwie kłamstwo. Długie chude palce przesunęły się po jego ciepłej skórze wyżej, aż znalazły się na ramieniu, a stamtąd przemieściły się na policzek. Caroline ze zmarszczonym czołem, sprawdzała nieznaną powierzchnię należącą do chłopaka. Jej oczy nie uciekały, choć kilka razy było już blisko, zwłaszcza że zupełnie nie panowała nad nietypowymi reakcjami jej ciała, które zdawało się działać bez jej wiedzy.
Joshua był niczym nowy obiekt badawczy; poznawała go poprzez kontakt fizyczny, którego zwykle unikała.
Było inaczej, niż zazwyczaj.
Zupełnie inaczej.
Mi nie powinno przecież w najmniejszym stopniu zależeć; powinniśmy zakończyć to tu i teraz. Odejść każdy w swoją stronę, udawać że te spotkanie nie miało miejsca. Okłamać się nawzajem, że wszystko gra, że Ja na dobrą sprawę nie jestem jebnięta, a Tobie nie zaczyna się mieszać w głowie od tego, co dzisiaj Cię spotkało.
Ale to tak nie działa. Nie ma pieprzonej mowy, żeby to w taki sposób funkcjonowało. Błądzę pomiędzy tym, co dzieje się w tym miejscu, a tym, co rozgrywa się w mojej głowie.
Rozmowa ze mną nie uspokaja, nie działa kojąco, nie pozwala odetchnąć świeżym powietrzem. Jest spaczona, działająca destrukcyjnie na zmysły, doprowadzająca do obłędu, albo...do odruchów, których się po sobie ktoś nie spodziewał. Przechodząc z jednej skrajności w drugą...ze złości do rozpaczy, do upadku, do niemocy by się podnieść. Poddać się tej chwili słabości i zapomnieć o wszelkich przyjętych przez samą siebie normach i zasadach. To właśnie czuła C., zupełnie już nie rozumiejąc sytuacji w jakiej się znalazła i nie mogąc zareagować w typowy dla siebie sposób.
Czarny Łabędź nie powinien pozwolić sobie na ten dotyk; odepchnąć, zagrozić, uszkodzić i odejść bezpowrotnie.
Zamiast tego niemalże leżała na niewygodnych schodkach, starając się zachować odpowiednią odległość pomiędzy nim, a sobą. To było cholernie ciężkie i wręcz niewykonalne. Nie mogła się przecież ruszyć! Chmury w jej oczach o dziwo były spokojne; nawet lód który przez nie się przebijał, nie był tym, który chciał go zmiażdżyć. To się w końcu skończy – niewidzialna nić pięknie, a po tej słabości, na którą sobie pozwoliła, nie zostanie żaden ślad.
Naprawdę sądzisz, że to wszystko mogłoby być możliwe? On i Ona. Razem. Mając spokojne życie, dzieci, psa, z dala od codziennej cywilizacji, gdzieś gdzie nie istniałoby coś takiego, jak wojna, a magia przestałaby odgrywać aż taką znaczącą rolę.
Te życie nie jest dla Nas przecież. Nie dla Mnie. Nie dla Ciebie.
To była tylko senna zjawa, która próbowała wciągnąć w tak nierealny scenariusz, który przecież nie miałby szansy się spełnić. On kochał, a ona po prostu...tęskniła. Nie rozumiała tego uczucia, ale zwyczajnie chyba tym właśnie było. Nigdy, ale to nigdy jeszcze tak nie reagowała; może to była kwestia tego, że jeszcze nigdy nikogo nie zabiła. Albo dlatego, że uważała Shane’a Collinsa za kogoś podobnego do siebie, kogoś kto mógłby okazać się...znaczący w jej życiu?
Tego raczej już się nie dowie. Nie będzie miała na to szansy. Mogła więc sobie tkwić na tych schodach z chłopakiem, który zupełnie jeszcze nie rozumiał tego, co się wydarzyło i co miało się wydarzyć.
Z chłopakiem, który miał jadowicie żółte oczy, będące źródłem jej upadku. Jej słabością.
Krew nadal sączyła się z zagryzionej dolnej wargi, kiedy na chwilę uciekła spojrzeniem, jakby nie mogła już dłużej spoglądać w jego oczy. Chyba potrzebowała czegoś, czego mogłaby się pochwycić i przestać im ulegać. To nie było dobre. Nie odpowiedziała na jego pierwsze słowa, dopiero kolejna wypowiedź Joshuy zmusiła ją by znów wrócić do niego spojrzeniem.
- Nie żyje. Nie żyje Ona. Nie żyje J. Nie żyje Shane. Nie żyją. Też nie wiem, co zrobisz... – odparła po chwili bez krzty współczucia. Wpatrywała się za to uważnie w jego tęczówki, jakby chciała coś z nich zrozumieć, dowiedzieć się na temat jego dziwnych zmian zachowań. Wydawało się jej zresztą, że przecież przed chwilą był pogodzony z tym wszystkim. To było jednak bardziej zawiłe.
Tak, jak to, że powinna odepchnąć go i pójść cierpieć w samotności. C. zwyczajnie nie wiedziała, jak się zachować w takiej sytuacji; chyba jeszcze nigdy nie doświadczyła czegoś takiego, że ktoś był tak...blisko.
To nie powinno mieć miejsca.
Nie powinien...
Nie powinien..!
Jej zimna dłoń nadal przykrywała jego, którą wciąż gładził jej policzek, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem, a przecież oboje znali prawdę; to było zaledwie kłamstwo. Długie chude palce przesunęły się po jego ciepłej skórze wyżej, aż znalazły się na ramieniu, a stamtąd przemieściły się na policzek. Caroline ze zmarszczonym czołem, sprawdzała nieznaną powierzchnię należącą do chłopaka. Jej oczy nie uciekały, choć kilka razy było już blisko, zwłaszcza że zupełnie nie panowała nad nietypowymi reakcjami jej ciała, które zdawało się działać bez jej wiedzy.
Joshua był niczym nowy obiekt badawczy; poznawała go poprzez kontakt fizyczny, którego zwykle unikała.
Było inaczej, niż zazwyczaj.
Zupełnie inaczej.
- Joshua Hope
Re: Kręte Schody
Sro Maj 06, 2015 6:27 pm
Delikatne jak płatki śniegu wirowały wśród nich resztki tego co było niegdyś Błoniami. Leciutkie, przykuwające uwagę opady popiołu były jedynym znakiem, że na zewnątrz nic się nie zmieniło. Oni niezmiennie trwali na schodach, prowadząc rozmowę, zupełnie jakby nikt nie zginął. Zupełnie nikt. Słońce, czerwona kula ziała krwistymi płomieniami, które osuwały się coraz niżej po ziemi. Zbliżał się zachód, a wraz z nim na miękką ściółkę spalonej trawy wypełzali nauczyciele. Jak widma, zmory nie z tego świata snuli się, próbując poskładać ostatnie elementy układanki, która swoją makabrą przytłoczyłaby niejednego futurystycznego artystę. Ale to tylko słowa, a słowa nic nie znaczą.
Są jednak takie, których nie należy wypowiadać, jeżeli nie chce się by wywarły tragiczny wpływ na drugą osobę. „Kocham Cię.” „Będziemy razem już zawsze.” „Nie żyje.” „Zostawiłem żelazko na gazie.”
Palce które gładziły policzek dziewczyny zamarły. Czas znowu spłatał mu figla, a Joshua chyba nie potrafił pojąć przez kilka długich jak wieczność sekund o czym dziewczyna mówi. Nigdy Wam się to nie zdarzyło? Otrzymujecie informacje tak wstrząsającą, tak burzącą podstawy Waszej teraźniejszości i rzeczywistości, że Wasz mózg przez jakiś czas je kompletnie ignoruje. Pole widzenia na skutek adrenaliny rozszerza się i szarzeje, oddech Wam się urywa, a serce zrywa do galopu. Ale jeszcze tych kilka sekund nie rozumiecie tego co do Was powiedziano.
„Nie odpowiedziała na jego pierwsze słowa, dopiero kolejna wypowiedź Joshuy zmusiła ją by znów wrócić do niego spojrzeniem.
- Nie żyje. Nie żyje Ona. Nie żyje J. Nie żyje Shane. Nie żyją. Też nie wiem, co zrobisz... – odparła po chwili bez krzty współczucia. „
Zapalnik trzaska, a spłonka posyła iskry niedowierzania wprost do jego ośrodkowego układu nerwowego. Zimny dreszcz przebiega wzdłuż kręgosłupa, wędruje pewnie sycząc w kontakcie z każdą napotkaną kostką, chrząstką, kością i stawem. Wreszcie gdy dociera do podstawy czaszki, kręgu który nosi dumną nazwę „Atlas” jego czucie w kończynach powraca. Pełne wargi uchylają się nieznacznie, drżą od krwi pompowanej adrenaliną, zakończeń nerwowych porażonych nagłym impulsem. Nie może złapać tchu.
-Coś Ty powiedziała?
Niedowierzanie, wstrząs widać w każdym mięśniu twarzy która wibruje, a okulary osuwają się milimetr po milimetrze z nasady jego nosa. Joshua stracił kontakt z bazą. Dziękujemy Caroline Rockers, jak zwykle spisałaś się na medal.
Wąż doskonale rozczytuje szargające chłopakiem emocje, czy tego chce czy nie, obaj mieli wgląd w dusze, które ciążą w ich ciałach. Astaroth widział czystą biel splamioną kolejnymi kroplami krwi i pęknięciami na idealnej powierzchni. Joshua dojrzał perfekcyjną braterską miłość i wspomnienia po najbliższych. On nie ma rodziny, Caroline. Jest już sam na tym świecie, a jedynymi ludźmi na których mógł polegać, byli właśnie oni. Masz niewątpliwą tendencję do wybierania sobie kulawych kaczątek Ce i choć z trudem można wskazać chociaż jednego osobnika równie niecodziennego jak Shane Collins, moim drugim osobistym typem byłby właśnie Joshua Hope. Miał być przeciwwagą, miał być odtrutką na dekadencki marazm i spleen Ślizgona. Miał być Nadzieją na lepsze jutro i stabilne dzisiaj, wymazaniem przykrej przeszłości i postawieniu na to co tak naprawdę było w ludziach dobre. Ale jak już wspomniałem wcześniej, dzięki Tobie coś w nim pękło, a trzask jak suchej gałązki rozsiał zamęt w jego umyśle.
Jesteś potworem. I w tym wypadku to nie komplement.
Wąż zasyczał wiedziony instynktem i pewnym połączeniem między duszami, uniósł się na ramieniu chłopaka gotowy do skoku, wbicia kłów w największą z tętnic. Dłoń chłopaka w ułamku sekundy sięgnęła łabędziej szyi, a powiew wiatru w tej chwili mógłby strącić dumny Atlas i potoczyć go w dół magicznych schodów. Palce, które jeszcze przed chwilą gładziły blade policzki, teraz zaciskały się u podstawy jej czaszki. Czuł między nimi kręgosłup, przerwę między jej podstawą, a następnym kręgiem. Tak naprawdę nie jest trudno skręcić komuś kark. Trudniej jest się na to zdobyć niż tego dokonać. Czuł huczące w jej szyi ciśnienie, które skutecznie odcinał.
Rzuciłbym nawet kośćmi.
A może wolisz monetę?
To orzeł czy reszka?
Pchnął ją z całej siły jaką posiadał w swoim wypalającym się furią ciele, prosto w ścianę. Tę samą na której znajdowało się okno wychodzące na dogorywające Błonia.
-Każdy jest warty śmierci, bo to ostatnie co można zrobić. Ty nawet na nią nie zasługujesz, szlamo.
Poderwał się, a wraz z nim nowy przyjaciel.
I w końcu nie dotarł na te zajęcia na które miał od początku pójść.
[Z/T]
Są jednak takie, których nie należy wypowiadać, jeżeli nie chce się by wywarły tragiczny wpływ na drugą osobę. „Kocham Cię.” „Będziemy razem już zawsze.” „Nie żyje.” „Zostawiłem żelazko na gazie.”
Palce które gładziły policzek dziewczyny zamarły. Czas znowu spłatał mu figla, a Joshua chyba nie potrafił pojąć przez kilka długich jak wieczność sekund o czym dziewczyna mówi. Nigdy Wam się to nie zdarzyło? Otrzymujecie informacje tak wstrząsającą, tak burzącą podstawy Waszej teraźniejszości i rzeczywistości, że Wasz mózg przez jakiś czas je kompletnie ignoruje. Pole widzenia na skutek adrenaliny rozszerza się i szarzeje, oddech Wam się urywa, a serce zrywa do galopu. Ale jeszcze tych kilka sekund nie rozumiecie tego co do Was powiedziano.
„Nie odpowiedziała na jego pierwsze słowa, dopiero kolejna wypowiedź Joshuy zmusiła ją by znów wrócić do niego spojrzeniem.
- Nie żyje. Nie żyje Ona. Nie żyje J. Nie żyje Shane. Nie żyją. Też nie wiem, co zrobisz... – odparła po chwili bez krzty współczucia. „
Zapalnik trzaska, a spłonka posyła iskry niedowierzania wprost do jego ośrodkowego układu nerwowego. Zimny dreszcz przebiega wzdłuż kręgosłupa, wędruje pewnie sycząc w kontakcie z każdą napotkaną kostką, chrząstką, kością i stawem. Wreszcie gdy dociera do podstawy czaszki, kręgu który nosi dumną nazwę „Atlas” jego czucie w kończynach powraca. Pełne wargi uchylają się nieznacznie, drżą od krwi pompowanej adrenaliną, zakończeń nerwowych porażonych nagłym impulsem. Nie może złapać tchu.
-Coś Ty powiedziała?
Niedowierzanie, wstrząs widać w każdym mięśniu twarzy która wibruje, a okulary osuwają się milimetr po milimetrze z nasady jego nosa. Joshua stracił kontakt z bazą. Dziękujemy Caroline Rockers, jak zwykle spisałaś się na medal.
Wąż doskonale rozczytuje szargające chłopakiem emocje, czy tego chce czy nie, obaj mieli wgląd w dusze, które ciążą w ich ciałach. Astaroth widział czystą biel splamioną kolejnymi kroplami krwi i pęknięciami na idealnej powierzchni. Joshua dojrzał perfekcyjną braterską miłość i wspomnienia po najbliższych. On nie ma rodziny, Caroline. Jest już sam na tym świecie, a jedynymi ludźmi na których mógł polegać, byli właśnie oni. Masz niewątpliwą tendencję do wybierania sobie kulawych kaczątek Ce i choć z trudem można wskazać chociaż jednego osobnika równie niecodziennego jak Shane Collins, moim drugim osobistym typem byłby właśnie Joshua Hope. Miał być przeciwwagą, miał być odtrutką na dekadencki marazm i spleen Ślizgona. Miał być Nadzieją na lepsze jutro i stabilne dzisiaj, wymazaniem przykrej przeszłości i postawieniu na to co tak naprawdę było w ludziach dobre. Ale jak już wspomniałem wcześniej, dzięki Tobie coś w nim pękło, a trzask jak suchej gałązki rozsiał zamęt w jego umyśle.
Jesteś potworem. I w tym wypadku to nie komplement.
Wąż zasyczał wiedziony instynktem i pewnym połączeniem między duszami, uniósł się na ramieniu chłopaka gotowy do skoku, wbicia kłów w największą z tętnic. Dłoń chłopaka w ułamku sekundy sięgnęła łabędziej szyi, a powiew wiatru w tej chwili mógłby strącić dumny Atlas i potoczyć go w dół magicznych schodów. Palce, które jeszcze przed chwilą gładziły blade policzki, teraz zaciskały się u podstawy jej czaszki. Czuł między nimi kręgosłup, przerwę między jej podstawą, a następnym kręgiem. Tak naprawdę nie jest trudno skręcić komuś kark. Trudniej jest się na to zdobyć niż tego dokonać. Czuł huczące w jej szyi ciśnienie, które skutecznie odcinał.
Rzuciłbym nawet kośćmi.
A może wolisz monetę?
To orzeł czy reszka?
Pchnął ją z całej siły jaką posiadał w swoim wypalającym się furią ciele, prosto w ścianę. Tę samą na której znajdowało się okno wychodzące na dogorywające Błonia.
-Każdy jest warty śmierci, bo to ostatnie co można zrobić. Ty nawet na nią nie zasługujesz, szlamo.
Poderwał się, a wraz z nim nowy przyjaciel.
I w końcu nie dotarł na te zajęcia na które miał od początku pójść.
[Z/T]
- Caroline Rockers
Re: Kręte Schody
Sro Maj 06, 2015 9:31 pm
To mimo wszystko nadal były błonia, ale zdecydowanie teraz te miejsce zmieniło swą funkcję i znaczenie. Zakazany teren nadal były otoczony Akatią by oszczędzić, co niektórym uczniom tego wyglądu, a nauczycielom dać szansę na dokładniejsze zbadanie całej sprawy. To nieprawda, że nie zginęli, to nieprawda że oboje w pełni zasługiwali na to by zapomnieć. On zresztą nie chciał wyrzucić ich ze swojej pamięci, a ona zaś...nie potrafiła. Nie do końca.
To przecież było, kryło się pod wodospadem długich ciemnych włosów.
Słońce schodziło coraz niżej, a oni powinni, jak najszybciej ruszyć w swoją stronę by nie łamać przepisów i nie przyciągać uwagi. Czy dane będzie dorosłym odkrycie wszystkiego, co zdarzyło się na błoniach? Na odtworzenie całej układanki jaka miała tam miejsce i wraz z ostatnim krokiem, który wykonała przede wszystkim ona i Sahir, runęła niczym za niechcącym naruszeniem jednej z kostek domina?
Masz rację. Te słowa nic nie znaczą. To wszystko zdawało się nic nie znaczyć.
Dlaczego więc TE słowa miały mieć, aż taką siłę zdolną w taki sposób wstrząsnąć drugim człowiekiem? Bez nawet drgnięcia najmniejszego mięśnia na twarzy, bez odpowiedniego tonu i czynów, które by je poprzedzały?
Słowa. To tylko...słowa.
A, przepraszam! Najwyraźniej nie tylko..!
Poza tym czego się spodziewał? Wieczności? Szczęścia? Zakończenia z pomyślnym uśmiechem i dobrymi fluidami, które otuliłyby go i dały możliwość odetchnięcia?
Nie potrafię. Przepraszam. Nie potrafię. To przecież tylko słowa. A słowa bez emocji bolą mniej i nie są sztuczne. Naprawdę przepraszam za bycie niesztuczną suką, która nie potrafi choć spróbować udawać, że będzie dobrze, że w sumie to chciałabym Cię pocieszyć, przytulić, pozwolić sobie na to, by pójść wraz z Tobą na poziom wyżej i nie traktować, jak śmiecia. Najwyżej skurwysyństwo wypuściło za mocne korzenie by choć trochę poudawać, że jest się kimś innym, albo że to nie problem, żeby podzielić się z kimś ze swoim strachem, obawami i tęsknotą.
Wraz z zatrzymaniem przez Joshuę tego ruchu, C. ocknęła się na tyle by odsunąć od niego swoją dłoń. Coś chyba również w niej pękło – słabość rządziła się swoimi radykalnymi prawami. Nie do końca zresztą rozumiała całą tę zaistniałą sytuację, jakby znajdowała się w zupełnie innym miejscu, albo była kimś...innym? Niee, to nie było odpowiednie stwierdzenie. To działało bardziej na zasadzie, że chyba po raz pierwszy zdawała się podświadomie chcieć z kimś przebywać i po prostu sprawdzić, jak to będzie wyglądać. Jej oczy zamigotały, dłonie zaś wylądowały na jej kolanach, gdzie palce kurczowo zaczęły wbijać się w szorstki materiał spodni. Zamrugała nerwowo, dla odmiany nie mówiąc nic. On zresztą doskonale wiedział, co powiedziała i nie musiała tego kolejny raz powtarzać. Chyba niszczenie każdego na swój chory pokręcony sposób weszło jej w nawyk, choć nawet się tym razem zbytnio nie starała. Nie miała zresztą tego na myśli, gdy udzielała mu odpowiedzi. Nie wpisywała się po prostu w normy, który posiadał każdy człowiek, który wchodził w jakąkolwiek interakcję z drugą osobą. Może kiedyś pani matka mówiła o czymś takim, jak udawane współczucie, jak odpowiednie aktorstwo, które będzie mile widziane przez Twojego rozmówcę. Ale takich lekcji nie chciała pamiętać, trzymała się od nich jak najdalej, tracąc zdrowe podejście do żywego i myślącego człowieka.
Pęknięcia.
Najwyraźniej Puchon znalazł sobie idealne towarzystwo, które miało mu pomóc z wyjściem z przepaści w którą wpadł. Ale to raczej było bardziej, jak spadanie coraz głębiej i głębiej, gdzie w końcu nie będzie szansy na to, żeby mógł dojrzeć choćby iskierkę światła.
To jak Hope? Chcesz poznać moją? Pani matka na powitanie podaje ciasteczka z trucizną, a kiedy tylko się ufnie odwrócisz do niej plecami, obrywasz Cruciatusem. Wspaniałe doświadczenie! Może polubiłbyś się z tatą, a raczej z panem ojcem, który jest wiecznie zajęty, a obecnie nie wiadomo co się z nim dzieje? A może...porozmawiasz z Gereonem, albo z Massimo? O ile pojawią się w tym dniu w rodzinnym domu. To obrazek w stylu „Jesteśmy idealną rodziną”. Myślę, że to mogłoby się sprawdzić. Collinsów była trójka. Rockersów też jest trójka. Sprawne obliczenia, co?
Nie, przecież to nie o to chodzi.
Wybieranie..? Ależ! To była rosyjska ruletka, ale zadziałała tak, że nie wygrał nikt - ba! – oboje ponieśliśmy straty. Oberwałeś Ty, oberwałam i Ja, tracąc twardy i pewny grunt pod nogami, stając się jednym wielkim bałaganem. Oboje w tym siedzimy po uszy; rzuciłeś w moją stronę tłuczkiem, a ja go odbiłam, a potem wszystko wymsknęło się spod kontroli. To nie było celowe wiesz? Nie myśl, że jedynie to chcę robić przez cały czas.
Ciężko było uchronić się przed skutkami ciężkiej piłki, która nagle przypierdala Ci z całą mocą w żołądek, a potem w głowę. I jeszcze pamiętać o tym, że nie było się w tym samym.
Jesteś słabością. Czymś niedozwolonym, dziwnym nierozszyfrowanym nazwiskiem, które zawisło na liście. Niespodziewanym gościem, za którym podążała Wojna.
Ale zgodzę się. Jestem potworem i to raczej nigdy nie było komplementem. Zdziwiłbyś się, ale były chwile, kiedy czasami trafność tego stwierdzenia bolała. Małe zalążki, które w każdej chwili mogłyby wybuchnąć, pochłaniając resztę tego drwiącego obrzydliwego obrazu jej duszy, a przynajmniej tego czegoś, co w niej było.
Ciężka dłoń chłopaka znalazła się na jej szyi, a ona w żaden sposób nie próbowała go powstrzymywać. Jedynie kąciki warg zadrgały jej delikatnie, kiedy tak wpatrywała się w tę hipnotyzującą, toksyczną i niecodzienną żółć. Co powinna zrobić? Zareagować w jakiś szczególny sposób? Dolać oliwy do ognia, prowokując go do tego, by to zrobił, a następnie żył ze świadomością, że kogoś zabił? Pozwolić na to, by sam siebie tym zniszczył?
Możesz rzucać, jeśli chcesz.
Oboje przecież możemy teraz zaryzykować by sprawdzić, czy damy radę.
Nikły smutny uśmiech, który miał zamaskować te uczucie bólu, które rozchodziło się po całym jej ciele, pojawił się na jej zimnej bladej twarzy, kiedy pchnął ją z całej siły na ścianę. Wiecie...można było to porównać do niezwykle bolesnego i krótkiego frunięcia, które zakończyło się uderzeniem. Z całej siły przywaliła głową w chłodną powierzchnię; jeszcze trochę a zapewne skończyłoby się to utratą przytomności, albo zahaczeniem o parapet okna za którym łagodnie zachodziło słońce. Czerwona ciecz delikatnie sączyła się z tyłu głowy, a wachlarz włosów wylądował na jej twarzy. Na jego słowa zareagowała chorym chichotem, który był reakcją tak nie nie miejscu, że idealnie zdawał się wpasować w to wszystko, co się wydarzyło. I pozwalał na to by pod zasłoną ciemnych kosmyków, zimny lód w jej oczach mógł się spokojnie topić, a woda spływać delikatnie po jej chłodnych policzkach.
Kiedy w końcu zdecydowała się na pójście stamtąd – samo podniesienie się było niebywałe ciężkie – za oknem było już ciemno, a księżyc majaczył na niebie w otoczeniu ciemnych, niemalże czarnych chmur.
[z/t]
Caroline Rockers: -25 PŻ za całą sesję
To przecież było, kryło się pod wodospadem długich ciemnych włosów.
Słońce schodziło coraz niżej, a oni powinni, jak najszybciej ruszyć w swoją stronę by nie łamać przepisów i nie przyciągać uwagi. Czy dane będzie dorosłym odkrycie wszystkiego, co zdarzyło się na błoniach? Na odtworzenie całej układanki jaka miała tam miejsce i wraz z ostatnim krokiem, który wykonała przede wszystkim ona i Sahir, runęła niczym za niechcącym naruszeniem jednej z kostek domina?
Masz rację. Te słowa nic nie znaczą. To wszystko zdawało się nic nie znaczyć.
Dlaczego więc TE słowa miały mieć, aż taką siłę zdolną w taki sposób wstrząsnąć drugim człowiekiem? Bez nawet drgnięcia najmniejszego mięśnia na twarzy, bez odpowiedniego tonu i czynów, które by je poprzedzały?
Słowa. To tylko...słowa.
A, przepraszam! Najwyraźniej nie tylko..!
Poza tym czego się spodziewał? Wieczności? Szczęścia? Zakończenia z pomyślnym uśmiechem i dobrymi fluidami, które otuliłyby go i dały możliwość odetchnięcia?
Nie potrafię. Przepraszam. Nie potrafię. To przecież tylko słowa. A słowa bez emocji bolą mniej i nie są sztuczne. Naprawdę przepraszam za bycie niesztuczną suką, która nie potrafi choć spróbować udawać, że będzie dobrze, że w sumie to chciałabym Cię pocieszyć, przytulić, pozwolić sobie na to, by pójść wraz z Tobą na poziom wyżej i nie traktować, jak śmiecia. Najwyżej skurwysyństwo wypuściło za mocne korzenie by choć trochę poudawać, że jest się kimś innym, albo że to nie problem, żeby podzielić się z kimś ze swoim strachem, obawami i tęsknotą.
Wraz z zatrzymaniem przez Joshuę tego ruchu, C. ocknęła się na tyle by odsunąć od niego swoją dłoń. Coś chyba również w niej pękło – słabość rządziła się swoimi radykalnymi prawami. Nie do końca zresztą rozumiała całą tę zaistniałą sytuację, jakby znajdowała się w zupełnie innym miejscu, albo była kimś...innym? Niee, to nie było odpowiednie stwierdzenie. To działało bardziej na zasadzie, że chyba po raz pierwszy zdawała się podświadomie chcieć z kimś przebywać i po prostu sprawdzić, jak to będzie wyglądać. Jej oczy zamigotały, dłonie zaś wylądowały na jej kolanach, gdzie palce kurczowo zaczęły wbijać się w szorstki materiał spodni. Zamrugała nerwowo, dla odmiany nie mówiąc nic. On zresztą doskonale wiedział, co powiedziała i nie musiała tego kolejny raz powtarzać. Chyba niszczenie każdego na swój chory pokręcony sposób weszło jej w nawyk, choć nawet się tym razem zbytnio nie starała. Nie miała zresztą tego na myśli, gdy udzielała mu odpowiedzi. Nie wpisywała się po prostu w normy, który posiadał każdy człowiek, który wchodził w jakąkolwiek interakcję z drugą osobą. Może kiedyś pani matka mówiła o czymś takim, jak udawane współczucie, jak odpowiednie aktorstwo, które będzie mile widziane przez Twojego rozmówcę. Ale takich lekcji nie chciała pamiętać, trzymała się od nich jak najdalej, tracąc zdrowe podejście do żywego i myślącego człowieka.
Pęknięcia.
Najwyraźniej Puchon znalazł sobie idealne towarzystwo, które miało mu pomóc z wyjściem z przepaści w którą wpadł. Ale to raczej było bardziej, jak spadanie coraz głębiej i głębiej, gdzie w końcu nie będzie szansy na to, żeby mógł dojrzeć choćby iskierkę światła.
To jak Hope? Chcesz poznać moją? Pani matka na powitanie podaje ciasteczka z trucizną, a kiedy tylko się ufnie odwrócisz do niej plecami, obrywasz Cruciatusem. Wspaniałe doświadczenie! Może polubiłbyś się z tatą, a raczej z panem ojcem, który jest wiecznie zajęty, a obecnie nie wiadomo co się z nim dzieje? A może...porozmawiasz z Gereonem, albo z Massimo? O ile pojawią się w tym dniu w rodzinnym domu. To obrazek w stylu „Jesteśmy idealną rodziną”. Myślę, że to mogłoby się sprawdzić. Collinsów była trójka. Rockersów też jest trójka. Sprawne obliczenia, co?
Nie, przecież to nie o to chodzi.
Wybieranie..? Ależ! To była rosyjska ruletka, ale zadziałała tak, że nie wygrał nikt - ba! – oboje ponieśliśmy straty. Oberwałeś Ty, oberwałam i Ja, tracąc twardy i pewny grunt pod nogami, stając się jednym wielkim bałaganem. Oboje w tym siedzimy po uszy; rzuciłeś w moją stronę tłuczkiem, a ja go odbiłam, a potem wszystko wymsknęło się spod kontroli. To nie było celowe wiesz? Nie myśl, że jedynie to chcę robić przez cały czas.
Ciężko było uchronić się przed skutkami ciężkiej piłki, która nagle przypierdala Ci z całą mocą w żołądek, a potem w głowę. I jeszcze pamiętać o tym, że nie było się w tym samym.
Jesteś słabością. Czymś niedozwolonym, dziwnym nierozszyfrowanym nazwiskiem, które zawisło na liście. Niespodziewanym gościem, za którym podążała Wojna.
Ale zgodzę się. Jestem potworem i to raczej nigdy nie było komplementem. Zdziwiłbyś się, ale były chwile, kiedy czasami trafność tego stwierdzenia bolała. Małe zalążki, które w każdej chwili mogłyby wybuchnąć, pochłaniając resztę tego drwiącego obrzydliwego obrazu jej duszy, a przynajmniej tego czegoś, co w niej było.
Ciężka dłoń chłopaka znalazła się na jej szyi, a ona w żaden sposób nie próbowała go powstrzymywać. Jedynie kąciki warg zadrgały jej delikatnie, kiedy tak wpatrywała się w tę hipnotyzującą, toksyczną i niecodzienną żółć. Co powinna zrobić? Zareagować w jakiś szczególny sposób? Dolać oliwy do ognia, prowokując go do tego, by to zrobił, a następnie żył ze świadomością, że kogoś zabił? Pozwolić na to, by sam siebie tym zniszczył?
Możesz rzucać, jeśli chcesz.
Oboje przecież możemy teraz zaryzykować by sprawdzić, czy damy radę.
Nikły smutny uśmiech, który miał zamaskować te uczucie bólu, które rozchodziło się po całym jej ciele, pojawił się na jej zimnej bladej twarzy, kiedy pchnął ją z całej siły na ścianę. Wiecie...można było to porównać do niezwykle bolesnego i krótkiego frunięcia, które zakończyło się uderzeniem. Z całej siły przywaliła głową w chłodną powierzchnię; jeszcze trochę a zapewne skończyłoby się to utratą przytomności, albo zahaczeniem o parapet okna za którym łagodnie zachodziło słońce. Czerwona ciecz delikatnie sączyła się z tyłu głowy, a wachlarz włosów wylądował na jej twarzy. Na jego słowa zareagowała chorym chichotem, który był reakcją tak nie nie miejscu, że idealnie zdawał się wpasować w to wszystko, co się wydarzyło. I pozwalał na to by pod zasłoną ciemnych kosmyków, zimny lód w jej oczach mógł się spokojnie topić, a woda spływać delikatnie po jej chłodnych policzkach.
Kiedy w końcu zdecydowała się na pójście stamtąd – samo podniesienie się było niebywałe ciężkie – za oknem było już ciemno, a księżyc majaczył na niebie w otoczeniu ciemnych, niemalże czarnych chmur.
[z/t]
Caroline Rockers: -25 PŻ za całą sesję
- Esmeralda Moore
Re: Kręte Schody
Sob Maj 30, 2015 3:58 pm
Romka kręciła się bez celu po pustych aktualnie korytarzach. Przemówienie dyrektora jakoś nie napawało ją zainteresowaniem, przez co też nie miała najmniejszego zamiaru nawet wchodzić do wielkiej sali. Nie chciała pakować się w te sprawy, nie dotyczyły jej, to nie było jej życie. Do tego wszystkiego co wydarzyło się ostatnio miała mieszane uczucia, nie miała zielonego pojęcia co o tym wszystkim myśleć, może dlatego, że dokładnie nie wiedziała o co tam chodziło. I tutaj widzimy zmiany jakie pojawiły się w dziewczynie. Przed tą pamiętną nocą, śmierć Esmeralda traktowała zupełnie inaczej. Sama się jej nie bała, ale też uważała, że nikt na nią nie zasłużył. Teraz... to wszystko trochę się wypaczyło. W chwili kiedy ludzie walczą w jakiejś ważnej dla siebie sprawie, zawsze muszą być jakieś ofiary, które okazują się być niewinnymi ludźmi. Tak zawsze było, jest i będzie. Z drugiej strony każdy inny człowiek śmierć tłumaczył sobie inaczej, dla jednych był to dopiero początek, coś nowego. Dla innych dopiero wtedy zaczynała się prawdziwa wolność, kiedy to duch mógł swobodnie przemierzać świat, a dla jeszcze innych był to ostateczny koniec cierpienia. Nie ważne od podejścia, dla każdego człowieka śmierć była ostatecznie czymś dobrym, i interesującym.
W końcu nogi dziewczyny doprowadziły ją do krętych schodów. Które również były opustoszałe. Co w tej chwili było jej na rękę. W końcu mogła spokojnie posiedzieć, odpocząć, nie musiała prowadzić wewnętrznej walki pod tytułem "wypić krew tych wszystkich ludzi których mija czy też nie". Z jednego teatru musiała przejść do drugiego. W jednym odgrywała swoje życiowe przedstawienie, którego wydarzenia piszą się na bieżąco, a w drugim... grała człowieka, którym z resztą już dawno przestała być. Musiała tworzyć dla tych śmiertelników iluzję swojego człowieczeństwa. Było to dla niej zupełnie coś nowego, nie musiała nikogo utwierdzać w przekonaniu, że z nią wszystko dobrze, że te dwa kły które wysuwają się tak naprawdę nie istnieją. Kłamstwo ciągnie kolejne kłamstwo, taka była prawda, ale przecież całe życie dziewczyny to oszukaństwo. Nikt tak nie kręci jak cygan, ma to już we krwi, dlatego też mogła czuć się bezpieczna.
Cyganka w końcu zasiadła na zimnym kamiennym schodku, jej czarno czerwona spódnica opadła cicho na ziemię, zasłaniając jej nogi, oparła głowę o ścianę, a jej czarne włosy spłynęły kaskadą po jej ramionach. Przymknęła swoje powieki ukrywając tym samym zielone oczęta.
W końcu nogi dziewczyny doprowadziły ją do krętych schodów. Które również były opustoszałe. Co w tej chwili było jej na rękę. W końcu mogła spokojnie posiedzieć, odpocząć, nie musiała prowadzić wewnętrznej walki pod tytułem "wypić krew tych wszystkich ludzi których mija czy też nie". Z jednego teatru musiała przejść do drugiego. W jednym odgrywała swoje życiowe przedstawienie, którego wydarzenia piszą się na bieżąco, a w drugim... grała człowieka, którym z resztą już dawno przestała być. Musiała tworzyć dla tych śmiertelników iluzję swojego człowieczeństwa. Było to dla niej zupełnie coś nowego, nie musiała nikogo utwierdzać w przekonaniu, że z nią wszystko dobrze, że te dwa kły które wysuwają się tak naprawdę nie istnieją. Kłamstwo ciągnie kolejne kłamstwo, taka była prawda, ale przecież całe życie dziewczyny to oszukaństwo. Nikt tak nie kręci jak cygan, ma to już we krwi, dlatego też mogła czuć się bezpieczna.
Cyganka w końcu zasiadła na zimnym kamiennym schodku, jej czarno czerwona spódnica opadła cicho na ziemię, zasłaniając jej nogi, oparła głowę o ścianę, a jej czarne włosy spłynęły kaskadą po jej ramionach. Przymknęła swoje powieki ukrywając tym samym zielone oczęta.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach