- Dasza Mietanowa
Re: Kręte Schody
Nie Lis 16, 2014 8:03 pm
Dasza zastanawiała się czy nie zostawić dziewczyny samej, skoro przyszła tutaj, bo nikt tędy nie chodził, zapytała, więc:
- Mogę się przysiąść?
Usiadła jednak od razu schodek niżej od Carrie, bo dziewczyna wspomniała dlaczego tutaj siedzi. Końcówki jej włosów zrobiły się ognistorude i Dasza nie mogła przez chwilę oderwac od nich wzroku. Umiejętności metamorfomaga Carrie zawsze robił na niej wrażenie i bardzo żałowała, że ona nie zyskała takiej umiejętności przy urodzeniu.
Tabris miauknął również i postapił kilka kroków do przodu, już zdecydowanie pewniej, stając obok kotki. Dasza uśmiechnęła się, widząc to. Zwróciła się znowu do dziewczyny.
- A co się stało, jesli oczywiście mogę wiedzieć? - zapytała. Nie chciała być wścibska, więc dodała ostatnie słowa. Czasem człowiek chce niektóre rzeczy zostawić dla siebie i Dasza zdecydowanie by to zrozumiała.
- Mogę się przysiąść?
Usiadła jednak od razu schodek niżej od Carrie, bo dziewczyna wspomniała dlaczego tutaj siedzi. Końcówki jej włosów zrobiły się ognistorude i Dasza nie mogła przez chwilę oderwac od nich wzroku. Umiejętności metamorfomaga Carrie zawsze robił na niej wrażenie i bardzo żałowała, że ona nie zyskała takiej umiejętności przy urodzeniu.
Tabris miauknął również i postapił kilka kroków do przodu, już zdecydowanie pewniej, stając obok kotki. Dasza uśmiechnęła się, widząc to. Zwróciła się znowu do dziewczyny.
- A co się stało, jesli oczywiście mogę wiedzieć? - zapytała. Nie chciała być wścibska, więc dodała ostatnie słowa. Czasem człowiek chce niektóre rzeczy zostawić dla siebie i Dasza zdecydowanie by to zrozumiała.
- Carrie Macmillan
Re: Kręte Schody
Nie Lis 16, 2014 8:53 pm
-Siadaj-powiedziała z aprobatą.
Tymczasem Aithne miauknęła zachęcająco, dając do zrozumienia kocurowi, że całkowicie akceptuje jego obecność.
-Hmm... pewien Puchon zaczął się ze mną kłócić, bo przeszkodziłam mu w leżeniu na podłodze i patrzeniu tęsknym wzrokiem na zdjęcie... a ja tylko zapytałam, czy coś się stało, bo wyglądał na strasznie smutnego-wyjaśniła szybko Carrie, w międzyczasie zauważając u siebie zmianę koloru końcówek włosów, wobec czego z nudów zmieniła kolor całej fryzury na czarny z różowymi pasemkami.-Z kolei dziewczyna... ta Krukonka z naszego dormitorium, która nigdy się do nikogo nie odzywa... Sharllote Grisser... przez przypadek potknęła się o mnie na schodach na błonia. Poszłyśmy do dormitorium i zaczęłysmy rozmawiać... w międzyczasie dowiedziałam się trochę o niej i o jej rodzinie, co pozwala mi twierdzić, że przez rodzinę właśnie stała się taka aspołeczna. Pytała mnie, jak stać się bardziej otwartym na znajomości... potem zaproponowałam jej udać się na imprezę do Puchonów, ona odmówiła, a jednocześnie namówiła mnie do tego, bym tam poszła, mimo iż nie za bardzo chciałam, mówiłam jej to ze względu na nią, by nie była taka nieśmiała. A kiedy już wychodziłam i uciekła mi kotka, ona roześmiała się.
Tymczasem Aithne miauknęła zachęcająco, dając do zrozumienia kocurowi, że całkowicie akceptuje jego obecność.
-Hmm... pewien Puchon zaczął się ze mną kłócić, bo przeszkodziłam mu w leżeniu na podłodze i patrzeniu tęsknym wzrokiem na zdjęcie... a ja tylko zapytałam, czy coś się stało, bo wyglądał na strasznie smutnego-wyjaśniła szybko Carrie, w międzyczasie zauważając u siebie zmianę koloru końcówek włosów, wobec czego z nudów zmieniła kolor całej fryzury na czarny z różowymi pasemkami.-Z kolei dziewczyna... ta Krukonka z naszego dormitorium, która nigdy się do nikogo nie odzywa... Sharllote Grisser... przez przypadek potknęła się o mnie na schodach na błonia. Poszłyśmy do dormitorium i zaczęłysmy rozmawiać... w międzyczasie dowiedziałam się trochę o niej i o jej rodzinie, co pozwala mi twierdzić, że przez rodzinę właśnie stała się taka aspołeczna. Pytała mnie, jak stać się bardziej otwartym na znajomości... potem zaproponowałam jej udać się na imprezę do Puchonów, ona odmówiła, a jednocześnie namówiła mnie do tego, bym tam poszła, mimo iż nie za bardzo chciałam, mówiłam jej to ze względu na nią, by nie była taka nieśmiała. A kiedy już wychodziłam i uciekła mi kotka, ona roześmiała się.
- Dasza Mietanowa
Re: Kręte Schody
Pon Lis 17, 2014 9:10 pm
Dasza uniosła brwi, dziwiąc się powodowi złości u Puchona.
- Wiesz, wcale Ci się nie dziwię, że się zdenerwowałaś. Idziesz, pytasz w dobrej wierze, a ktoś na Ciebie naskakuje - skrzywiła się. - I jeszcze Puchon! Oni wydają się być wiecznie uśmiechnięci - stwierdziła, bo i tak jej się wydawało. Jeszcze nie spotkała Puchona, który by był jakoś szczególnie zdenerwowany czy zaczynał się z kimś kłócić. I to z takiego powodu! Zachowaniem ich współlokatorki też się zdziwiła. Rzeczywiście, było nieco odosobniona, ale wydawała jej się dość miła, a na pewno nie tak niemiła, aby kogoś wyśmiewać. No cóż, nie zawsze zgadza się pierwsze wrażenie z prawdziwą osobowością.
- Daj spókój, nie warto się tym przejmować - uśmiechnęła się do niej ciepło. - Nie ma już co nad tym rozmyslać i sie denerwować, zwłaszcza, że oni pewnie już zapomnieli i to tylko Ty szargasz sobie nerwy. Pomyśl o czyms przyjemnym! Ta impreza - zaczęła - była już czy dopiero ma być? - zapytała.
- Wiesz, wcale Ci się nie dziwię, że się zdenerwowałaś. Idziesz, pytasz w dobrej wierze, a ktoś na Ciebie naskakuje - skrzywiła się. - I jeszcze Puchon! Oni wydają się być wiecznie uśmiechnięci - stwierdziła, bo i tak jej się wydawało. Jeszcze nie spotkała Puchona, który by był jakoś szczególnie zdenerwowany czy zaczynał się z kimś kłócić. I to z takiego powodu! Zachowaniem ich współlokatorki też się zdziwiła. Rzeczywiście, było nieco odosobniona, ale wydawała jej się dość miła, a na pewno nie tak niemiła, aby kogoś wyśmiewać. No cóż, nie zawsze zgadza się pierwsze wrażenie z prawdziwą osobowością.
- Daj spókój, nie warto się tym przejmować - uśmiechnęła się do niej ciepło. - Nie ma już co nad tym rozmyslać i sie denerwować, zwłaszcza, że oni pewnie już zapomnieli i to tylko Ty szargasz sobie nerwy. Pomyśl o czyms przyjemnym! Ta impreza - zaczęła - była już czy dopiero ma być? - zapytała.
- Carrie Macmillan
Re: Kręte Schody
Pon Lis 17, 2014 9:39 pm
Westchnęła cicho i skrzywiła się lekko, przypominając sobie, jak chłopak jej powiedział, że w Hogwarcie ocenia się ludzi stereotypowo.
-No właśnie... mi się wydaje, że żaden z domów do niego nie pasuje... a że chyba był mugolakiem, nie mógł być dopasowany do Slytherinu. Kiedy mu powiedziałam to samo, co ty przed chwilą - powiedział, że tutaj ludzie oceniają innych bardzo stereotypowo. Ale przecież w Hufflepuffie ludzie zawsze są mili. Zawsze. Ponieważ mam brata wśród Puchonów, dość często u nich bywam, to wiem, jacy są.
Wysłuchała ponownie, co Dasza ma do powiedzenia i uśmiechnęła się. No cóż, miała rację.
-Wydaje mi się, że powinna jeszcze trwać-powiedziała-ale nie jestem pewna. Można sprawdzić. Przy okazji wpadłabym do Wiktora i w końcu dała mu tą książkę, której z jakiegoś powodu nie mógł wziąć z biblioteki.
Po czym wskazała na wolumin trzymany przez Carrot w ręku.
-No właśnie... mi się wydaje, że żaden z domów do niego nie pasuje... a że chyba był mugolakiem, nie mógł być dopasowany do Slytherinu. Kiedy mu powiedziałam to samo, co ty przed chwilą - powiedział, że tutaj ludzie oceniają innych bardzo stereotypowo. Ale przecież w Hufflepuffie ludzie zawsze są mili. Zawsze. Ponieważ mam brata wśród Puchonów, dość często u nich bywam, to wiem, jacy są.
Wysłuchała ponownie, co Dasza ma do powiedzenia i uśmiechnęła się. No cóż, miała rację.
-Wydaje mi się, że powinna jeszcze trwać-powiedziała-ale nie jestem pewna. Można sprawdzić. Przy okazji wpadłabym do Wiktora i w końcu dała mu tą książkę, której z jakiegoś powodu nie mógł wziąć z biblioteki.
Po czym wskazała na wolumin trzymany przez Carrot w ręku.
- Dasza Mietanowa
Re: Kręte Schody
Pią Lis 21, 2014 1:06 am
Kiwnęła głową i zamyśliła się na chwilę.
- Wiesz, no własnie to nie tyle stereotyp co po prostu.. fakt! Jak mówisz - Puchoni zawsze byli mili i przyjaźni, naprawdę nie znam ucznia z Hufflepuffu, który byłby złośliwy czy ironiczny. To nie stereotyp, tylko tak po prostu jest - stwierdziła. Obie miały takie samo zdanie więc coś w tym chyba jest, prawda? Zresztą czy to złe, że Puchoni uchodzą za grzecznych? Chyba wręcz przeciwnie i zwykle trafiały tam osoby, które pasują do tych cech.
- Można, można! - powiedziała. - Choć dziwnie mi się wpraszać na czyjąś imprezę, więc może poczekam na Ciebie przed ich Pokojem Wspólnym? Jeśli będziesz chciała tam zostać to po prostu wyjdziesz i powiesz - uśmiechnęła się. Nawet jeśli impreza trwa to Dasza nie mogłaby się przemóc, aby przyjśc bez zaproszenia, mimo, że Puchoni nie mieliby nic przeciwko. Czułaby się dziwnie. Co innego, gdyby ktos poprosił ją, aby została. Wtedy od razu ciężar spadłby jej z serca i mogłaby tam wejść bez wyrzutów sumienia. Zwłaszcza, że nigdy nie była w salonie Hufflepuffu!
/przepraszam, że tak długo <3/
- Wiesz, no własnie to nie tyle stereotyp co po prostu.. fakt! Jak mówisz - Puchoni zawsze byli mili i przyjaźni, naprawdę nie znam ucznia z Hufflepuffu, który byłby złośliwy czy ironiczny. To nie stereotyp, tylko tak po prostu jest - stwierdziła. Obie miały takie samo zdanie więc coś w tym chyba jest, prawda? Zresztą czy to złe, że Puchoni uchodzą za grzecznych? Chyba wręcz przeciwnie i zwykle trafiały tam osoby, które pasują do tych cech.
- Można, można! - powiedziała. - Choć dziwnie mi się wpraszać na czyjąś imprezę, więc może poczekam na Ciebie przed ich Pokojem Wspólnym? Jeśli będziesz chciała tam zostać to po prostu wyjdziesz i powiesz - uśmiechnęła się. Nawet jeśli impreza trwa to Dasza nie mogłaby się przemóc, aby przyjśc bez zaproszenia, mimo, że Puchoni nie mieliby nic przeciwko. Czułaby się dziwnie. Co innego, gdyby ktos poprosił ją, aby została. Wtedy od razu ciężar spadłby jej z serca i mogłaby tam wejść bez wyrzutów sumienia. Zwłaszcza, że nigdy nie była w salonie Hufflepuffu!
/przepraszam, że tak długo <3/
- Erin Potter
Re: Kręte Schody
Nie Sty 04, 2015 6:50 pm
Erin miała jeden, ale za to bardzo wielki i poważny problem - sama nie wiedziała, o co jej tak naprawdę chodzi.
Przecież on wyraźnie chciał, aby tam została, chciał jej obecności, chciał, aby z nim porozmawiała, możliwe, że pragnął, aby w końcu zagrali w otwarte karty... ale niee, przecież musiała stamtąd uciec! No bo jakżeby inaczej zrobiłaby ODWAŻNA GRYFONKA?! Cholera, gdyby za nim pobiegła, gdyby złapała go za rękę, zatrzymała, zrobiła cokolwiek, to teraz... teraz mogłoby być już całkiem inaczej. Ich sytuacja mogłaby odwrócić się o 180 stopni...
Mogliby być szczęśliwi. Razem.
A tymczasem... tymczasem mogła jedynie iść przed siebie z ciążącymi na niej wyrzutami sumienia. Kolejnymi już z resztą.
Jej chód był aktualnie baaardzo charakterystyczny - stawiane przez nią kroki były dosłownie jak burza, widać było, że targają nią ogromne pokłady wściekłości i jednocześnie żalu do samej siebie. Nawet warknęła coś do dwóch Krukonów, którzy weszli jej w drogę (szczegół, że byli od niej znacznie wyżsi i gdyby tylko chcieli, to mogliby się z nią za to rozprawić). Była w paskudnym nastroju; doszło nawet do momentu, kiedy z całej siły uderzyła glanem o ścianę, czując potrzebę wyżycia się na czymkolwiek. Oj nieee, nade wszystko nie stawajcie teraz na drodze młodej Potterównie, jeśli nie chcecie stracić życia!
Czekanie na schody zirytowało ją, ale ostatecznie udało jej się wejść nieco wyżej, aby następnie swe kroki skierować w kierunku wieży Gryffindoru. Do pokonania został jeszcze zaledwie mały kawałeczek, tylko jedne, drobne, kręte schody, które przecież nigdy nikomu nie sprawiły żadnego problemu...
Zwyczajnie postawiła na nich pierwszy krok...
...i nagle runęła w dół, zapadając się w malutką, dosłownie klaustrofobiczną przestrzeń, w której ciężko było jej się nawet przesunąć. Poleciała jak kłoda, przewracając się na plecy, a zaraz potem odczuwając ogromny ból po upadku niemalże na całym swym ciele. Wrzasnęła z przerażenia i zaczęła uderzać rękami w górę schodka, który jak gdyby nic się zamknął, nie chcąc uwolnić jej ze swego więzienia. Spanikowała, zaczęła krzyczeć, kopać, przewracać się na wszystkie strony, zupełnie tak, jakby to miało być jakimś hasłem do otwarcia fałszywego stopnia; niestety, bezskutecznie.
Nagle przypomniało jej się, że przecież ma różdżkę - prędko sięgnęła do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą znajdowała się jej torba, by nagle uświadomić sobie, że... nie ma jej przy sobie.
- Cholera... pewnie została na zewnątrz... Merlinie, co teraz..? - wyrzekła sama do siebie, cały czas uderzając otwartymi dłońmi w "sufit" schodka... niestety, bezskutecznie.
Przecież on wyraźnie chciał, aby tam została, chciał jej obecności, chciał, aby z nim porozmawiała, możliwe, że pragnął, aby w końcu zagrali w otwarte karty... ale niee, przecież musiała stamtąd uciec! No bo jakżeby inaczej zrobiłaby ODWAŻNA GRYFONKA?! Cholera, gdyby za nim pobiegła, gdyby złapała go za rękę, zatrzymała, zrobiła cokolwiek, to teraz... teraz mogłoby być już całkiem inaczej. Ich sytuacja mogłaby odwrócić się o 180 stopni...
Mogliby być szczęśliwi. Razem.
A tymczasem... tymczasem mogła jedynie iść przed siebie z ciążącymi na niej wyrzutami sumienia. Kolejnymi już z resztą.
Jej chód był aktualnie baaardzo charakterystyczny - stawiane przez nią kroki były dosłownie jak burza, widać było, że targają nią ogromne pokłady wściekłości i jednocześnie żalu do samej siebie. Nawet warknęła coś do dwóch Krukonów, którzy weszli jej w drogę (szczegół, że byli od niej znacznie wyżsi i gdyby tylko chcieli, to mogliby się z nią za to rozprawić). Była w paskudnym nastroju; doszło nawet do momentu, kiedy z całej siły uderzyła glanem o ścianę, czując potrzebę wyżycia się na czymkolwiek. Oj nieee, nade wszystko nie stawajcie teraz na drodze młodej Potterównie, jeśli nie chcecie stracić życia!
Czekanie na schody zirytowało ją, ale ostatecznie udało jej się wejść nieco wyżej, aby następnie swe kroki skierować w kierunku wieży Gryffindoru. Do pokonania został jeszcze zaledwie mały kawałeczek, tylko jedne, drobne, kręte schody, które przecież nigdy nikomu nie sprawiły żadnego problemu...
Zwyczajnie postawiła na nich pierwszy krok...
...i nagle runęła w dół, zapadając się w malutką, dosłownie klaustrofobiczną przestrzeń, w której ciężko było jej się nawet przesunąć. Poleciała jak kłoda, przewracając się na plecy, a zaraz potem odczuwając ogromny ból po upadku niemalże na całym swym ciele. Wrzasnęła z przerażenia i zaczęła uderzać rękami w górę schodka, który jak gdyby nic się zamknął, nie chcąc uwolnić jej ze swego więzienia. Spanikowała, zaczęła krzyczeć, kopać, przewracać się na wszystkie strony, zupełnie tak, jakby to miało być jakimś hasłem do otwarcia fałszywego stopnia; niestety, bezskutecznie.
Nagle przypomniało jej się, że przecież ma różdżkę - prędko sięgnęła do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą znajdowała się jej torba, by nagle uświadomić sobie, że... nie ma jej przy sobie.
- Cholera... pewnie została na zewnątrz... Merlinie, co teraz..? - wyrzekła sama do siebie, cały czas uderzając otwartymi dłońmi w "sufit" schodka... niestety, bezskutecznie.
- Remus J. Lupin
Re: Kręte Schody
Nie Sty 04, 2015 8:04 pm
Już po zrobieniu kilku pierwszych kroków kusiło go, by zawrócić. By zostawić wszystko w rękach losu i wierzyć, że będzie dobrze. Ale zdroworozsądkowa część Remusa znów opanowała jego umysł, wypierając emocjonalną połowę. Dlatego nie zawrócił, nawet się nie zatrzymał. Pierwszy załom korytarza minął szybkim, ale równym krokiem. Dopiero potem zaczął biec, mijając po drodze zdziwionych uczniów i kilku Gryfonów, którzy przezornie ustąpili mu z drogi. Szok, z jakim uświadomił sobie, co przed chwilą zrobił, powoli zanikał, pozostawiając miejsce lekkiemu zdziwieniu i coraz większej niepewności. Czy dziewczyna zrozumiała jego zachowanie lepiej niż on sam? Czy dostrzegła popłoch w jego oczach?
Zatrzymał się gwałtownie, tylko jakimś cudem nie wpadając na kolejnego Gryfona, całego oblepionego serpentynami i z konfetti we włosach. Wyminął go i skręcił w następny korytarz, oddychając ciężko. Doskonałą masz kondycję, Lunatyku, pomyślał z przekąsem, jakby samemu broniąc się przed oczywistym faktem, że to nie ten krótki bieg wywołał w nim takie wzburzenie i silne bicie serca. Pochylił się, by złapać oddech i na moment zamknął oczy, przywołując obraz dziewczyny, jeszcze na krótką chwilę pozwalając dojść emocjom do głosu. Była dla Remusa jak wilcza pełnia: szalenie groźna, niebezpieczna, targająca całym jego ciałem i duszą, a jednocześnie tak magicznie pociągająca i zachwycająca. Pełnia była nieodłączną częścią jego samego, czymś co go tworzyło i naznaczyło na zawsze. A teraz czuł, że tym samym jest dla niego Gryfonka, niebezpiecznie wtapiająca się w jego życie.
Opanował się w końcu i rozejrzał dookoła, próbując się zorientować, gdzie się znalazł. Na szczęście biegnąc, podświadomie wybierał chyba drogę do miejsca, w którym czuł się najbezpieczniej: gryfońskiego dormitorium. Teraz też zostało mu do przejścia niewiele, minąć dwa korytarze, schody i wspiąć się po nich – brzmiało prosto nawet dla zamroczonego Erin umysłu Remusa. Ale gdy przy drugim kroku stracił oparcie pod stopą, przechylił się niebezpiecznie do przodu, a chwilę później połowa życia stanęła mu przed oczami, gdy spadał z zawrotną prędkością zawrotne dwa metry w dół, cała przezorność, jaką Lunatyk niekiedy się chwalił, okazała się całkowicie nieprzydatna.
Raczej trudno nazwać przezornością wpakowanie się na schody, o których Remus doskonale wiedział, że potrafią być wyjątkowo złośliwe. Chyba właśnie dlatego umieszczono je tutaj, by chronić gryfoński teren przed idiotycznymi kawałami Ślizgonów. Tym razem jednak schodowa pułapka okazała się być wycelowana w niewinnego Gryfona, który już po sekundzie odkrył, że nie jest jej jedyną ofiarą. Pierwszą wskazówką było coś miękkiego, na czym automatycznie oparł dłonie. Drugą – przeraźliwy wrzask (no może nie taki przeraźliwy, ale gdy ktoś krzyczy ci jak szalony do ucha, to właśnie takie masz wrażenie) porównywalny z tym, jakie słychać na mugolskich horrorach. Remusowi zdarzyło się raz czy dwa obejrzeć taki film i choć nie widział w nich nic szczególnego, to te filmowe wrzaski zapamiętał. Trzecia wskazówka to gwałtowne szarpnięcie, przez które musiał się odsunąć, zdejmując dłonie z tego miękkiego czegoś i uderzając głową o drewniane schody. Jęknął z bólu, sięgając palcami do bolącego miejsca, ale na szczęście nie wyczuł pod nimi niczego wilgotnego, skóra więc musiała być cała.
Panująca w środku ciemność była paskudna, ledwie tylko przetykana cieniutkimi pasemkami światła przenikającego przez szpary w drzwiach. Było go jednak zdecydowanie za mało, by mógł dostrzec, z kim przyszło mu dzielić niedolę. A ponieważ jego towarzysz lub towarzyszka nie wydawał się skory do rozmowy, zaczął pierwszy.
- Bardzo przepraszam, że tak wpadłem... bez uprzedzenia – zdobył się nawet na odrobinę wisielczego humoru, bo z każdą kolejną sekundą sytuacja wydawała mu się nie tyle dziwna, co wyjątkowo absurdalna, a przez to nawet nieco śmieszna. Był pewien, że gdyby wpadł tu z Jamesem lub Syriuszem, wynikłaby z tego kolejna przygoda, a może nawet odkryliby kolejne tajemne przejście. - Żyjesz? - dodał, gdy odpowiedziała mu cisza, przerywana jedynie oddechem.
Zatrzymał się gwałtownie, tylko jakimś cudem nie wpadając na kolejnego Gryfona, całego oblepionego serpentynami i z konfetti we włosach. Wyminął go i skręcił w następny korytarz, oddychając ciężko. Doskonałą masz kondycję, Lunatyku, pomyślał z przekąsem, jakby samemu broniąc się przed oczywistym faktem, że to nie ten krótki bieg wywołał w nim takie wzburzenie i silne bicie serca. Pochylił się, by złapać oddech i na moment zamknął oczy, przywołując obraz dziewczyny, jeszcze na krótką chwilę pozwalając dojść emocjom do głosu. Była dla Remusa jak wilcza pełnia: szalenie groźna, niebezpieczna, targająca całym jego ciałem i duszą, a jednocześnie tak magicznie pociągająca i zachwycająca. Pełnia była nieodłączną częścią jego samego, czymś co go tworzyło i naznaczyło na zawsze. A teraz czuł, że tym samym jest dla niego Gryfonka, niebezpiecznie wtapiająca się w jego życie.
Opanował się w końcu i rozejrzał dookoła, próbując się zorientować, gdzie się znalazł. Na szczęście biegnąc, podświadomie wybierał chyba drogę do miejsca, w którym czuł się najbezpieczniej: gryfońskiego dormitorium. Teraz też zostało mu do przejścia niewiele, minąć dwa korytarze, schody i wspiąć się po nich – brzmiało prosto nawet dla zamroczonego Erin umysłu Remusa. Ale gdy przy drugim kroku stracił oparcie pod stopą, przechylił się niebezpiecznie do przodu, a chwilę później połowa życia stanęła mu przed oczami, gdy spadał z zawrotną prędkością zawrotne dwa metry w dół, cała przezorność, jaką Lunatyk niekiedy się chwalił, okazała się całkowicie nieprzydatna.
Raczej trudno nazwać przezornością wpakowanie się na schody, o których Remus doskonale wiedział, że potrafią być wyjątkowo złośliwe. Chyba właśnie dlatego umieszczono je tutaj, by chronić gryfoński teren przed idiotycznymi kawałami Ślizgonów. Tym razem jednak schodowa pułapka okazała się być wycelowana w niewinnego Gryfona, który już po sekundzie odkrył, że nie jest jej jedyną ofiarą. Pierwszą wskazówką było coś miękkiego, na czym automatycznie oparł dłonie. Drugą – przeraźliwy wrzask (no może nie taki przeraźliwy, ale gdy ktoś krzyczy ci jak szalony do ucha, to właśnie takie masz wrażenie) porównywalny z tym, jakie słychać na mugolskich horrorach. Remusowi zdarzyło się raz czy dwa obejrzeć taki film i choć nie widział w nich nic szczególnego, to te filmowe wrzaski zapamiętał. Trzecia wskazówka to gwałtowne szarpnięcie, przez które musiał się odsunąć, zdejmując dłonie z tego miękkiego czegoś i uderzając głową o drewniane schody. Jęknął z bólu, sięgając palcami do bolącego miejsca, ale na szczęście nie wyczuł pod nimi niczego wilgotnego, skóra więc musiała być cała.
Panująca w środku ciemność była paskudna, ledwie tylko przetykana cieniutkimi pasemkami światła przenikającego przez szpary w drzwiach. Było go jednak zdecydowanie za mało, by mógł dostrzec, z kim przyszło mu dzielić niedolę. A ponieważ jego towarzysz lub towarzyszka nie wydawał się skory do rozmowy, zaczął pierwszy.
- Bardzo przepraszam, że tak wpadłem... bez uprzedzenia – zdobył się nawet na odrobinę wisielczego humoru, bo z każdą kolejną sekundą sytuacja wydawała mu się nie tyle dziwna, co wyjątkowo absurdalna, a przez to nawet nieco śmieszna. Był pewien, że gdyby wpadł tu z Jamesem lub Syriuszem, wynikłaby z tego kolejna przygoda, a może nawet odkryliby kolejne tajemne przejście. - Żyjesz? - dodał, gdy odpowiedziała mu cisza, przerywana jedynie oddechem.
- Erin Potter
Re: Kręte Schody
Nie Sty 04, 2015 8:54 pm
Bycie Gryfonką podobno do czegoś zobowiązuje, ale... cholera, nie w momencie, kiedy nagle wpadasz do klaustrofobicznego fałszywego schodka, ledwo mogąc oddychać! Odwaga na ten moment ustąpiła panice i głośnemu dudnieniu pięściami w górną część stopnia. I zapewne trwałaby tak dalej, gdyby nie to, co wydarzyło się później.
Nagle drzwi otworzyły się, a KTOŚ z wielkim hukiem wpadł tuż na nią, doprowadzając jej ciało do jeszcze bardziej opłakanego stanu. Zapewne gdyby nie ochraniacze, które wciąż miała na sobie, uroniłaby parę łez z tego okrutnego bólu, jaki ją przeszył. Jejku, kto mógł mieć równie wielkiego pecha, co ona? I czemu akurat dzisiaj, teraz, skoro przez wszystkie siedem lat, jakie spędziła w tej szkole, nigdy nie było problemu z jakimikolwiek schodkami..? Ze schodami może i tak, to wiadome, każdy w pierwszej klasie ciągle tracił przez nie jakąkolwiek orientację w terenie i gubił kierunki, ale z poszczególnymi stopniami..? Tego jeszcze nie było, przyrzekam!
Był ciężki. Oh, był cholernie ciężki. Musiała mieć do czynienia z facetem, nie było innej opcji. Leżał teraz sobie na niej jak gdyby nigdy nic, twarzą w twarz, bez jakiegokolwiek, nawet najdrobniejszego odstępu... i nagle...
Jego głos uzmysłowił jej, w jak wielkiej czarnej (i przy okazji owłosionej) dupie się znalazła.
- Remus..? - wypowiedziała niemalże szeptem, nie dowierzając własnemu słuchowi. Gryfon przygniatał ją niemal całym ciałem, uniemożliwiając jej jakiekolwiek ruchy - czuła na sobie tylko jego ciepły oddech oraz dość charakterystyczną woń, woń, która kojarzyła jej się z lasem, pergaminem i starymi meblami.
Czy los właśnie z niej zakpił?
- Nie żyję. Nie, ja... nie dowierzam.
Jej serce biło jak nienormalne - a jako, że stykali się ze sobą w praktycznie KAŻDYM miejscu, mógł to z łatwością odczuć.
A, właśnie... podobno oparł dłonie o coś miękkiego...
- RĘCE PRZY SOBIE! - wrzasnęła, szamocząc się i próbując odsunąć jego dłonie od swych piersi, zakrytych wieloma warstwami szaty ochronnej. Jej nagłe poruszenie jednak nie polepszyło sytuacji, ba, można by rzec, że było teraz wręcz jeszcze gorzej - jej uda bowiem dość mocno naparły na jego nogi, tuż przy miejscu, gdzie...
No właśnie.
Nagle ucieszyła się, że w tym miejscu jest prawie całkowicie ciemno, bo inaczej Lupin mógłby ujrzeć jej niemal całkowicie zaczerwienioną twarz. Twarz, która przecież aktualnie znajdowała się tak blisko jego twarzy.
Nagle drzwi otworzyły się, a KTOŚ z wielkim hukiem wpadł tuż na nią, doprowadzając jej ciało do jeszcze bardziej opłakanego stanu. Zapewne gdyby nie ochraniacze, które wciąż miała na sobie, uroniłaby parę łez z tego okrutnego bólu, jaki ją przeszył. Jejku, kto mógł mieć równie wielkiego pecha, co ona? I czemu akurat dzisiaj, teraz, skoro przez wszystkie siedem lat, jakie spędziła w tej szkole, nigdy nie było problemu z jakimikolwiek schodkami..? Ze schodami może i tak, to wiadome, każdy w pierwszej klasie ciągle tracił przez nie jakąkolwiek orientację w terenie i gubił kierunki, ale z poszczególnymi stopniami..? Tego jeszcze nie było, przyrzekam!
Był ciężki. Oh, był cholernie ciężki. Musiała mieć do czynienia z facetem, nie było innej opcji. Leżał teraz sobie na niej jak gdyby nigdy nic, twarzą w twarz, bez jakiegokolwiek, nawet najdrobniejszego odstępu... i nagle...
Jego głos uzmysłowił jej, w jak wielkiej czarnej (i przy okazji owłosionej) dupie się znalazła.
- Remus..? - wypowiedziała niemalże szeptem, nie dowierzając własnemu słuchowi. Gryfon przygniatał ją niemal całym ciałem, uniemożliwiając jej jakiekolwiek ruchy - czuła na sobie tylko jego ciepły oddech oraz dość charakterystyczną woń, woń, która kojarzyła jej się z lasem, pergaminem i starymi meblami.
Czy los właśnie z niej zakpił?
- Nie żyję. Nie, ja... nie dowierzam.
Jej serce biło jak nienormalne - a jako, że stykali się ze sobą w praktycznie KAŻDYM miejscu, mógł to z łatwością odczuć.
A, właśnie... podobno oparł dłonie o coś miękkiego...
- RĘCE PRZY SOBIE! - wrzasnęła, szamocząc się i próbując odsunąć jego dłonie od swych piersi, zakrytych wieloma warstwami szaty ochronnej. Jej nagłe poruszenie jednak nie polepszyło sytuacji, ba, można by rzec, że było teraz wręcz jeszcze gorzej - jej uda bowiem dość mocno naparły na jego nogi, tuż przy miejscu, gdzie...
No właśnie.
Nagle ucieszyła się, że w tym miejscu jest prawie całkowicie ciemno, bo inaczej Lupin mógłby ujrzeć jej niemal całkowicie zaczerwienioną twarz. Twarz, która przecież aktualnie znajdowała się tak blisko jego twarzy.
- Remus J. Lupin
Re: Kręte Schody
Nie Sty 04, 2015 10:07 pm
Tęsknił za przerwaniem tej męczącej ciszy, ale gdy to już nastąpiło, wcale nie poczuł ulgi. Wręcz przeciwnie, dopiero co uspokojone serce znów zaczęło gwałtownie bić, szarpiąc się w jego klatce piersiowej i szaleńczo wystukując jego pragnienie: by pozwolił mu przejąć kontrolę. Cicho wypowiedziane imię zawisło między nimi na moment, rozerwane po chwili kolejnymi słowami, które powoli docierały do jego świadomości.
Nie chciał ich słyszeć, nie chciał wierzyć, że los tak okrutnie z niego zakpił. Idiotyczne przeznaczenie, czy nie wycierpiał już wystarczająco wiele? Czy musisz go jeszcze dobijać, wbijać ostre szpilki w jego starannie ułożony świat, deptać go i przestawiać poukładane na szachownicy pionki? Miał ochotę westchnąć głęboko, dając tym samym upust swojej irytacji na los, ale zamiast tego jego oddech stał się prawie niewyczuwalny, wstrzymywany, jakby Remus chciał ukryć ten mały dowód na swoje istnienie właśnie w tym miejscu.
Nawet gdyby przestał oddychać i tak na niewiele to się zdało. Jego obecność była zbyt wyczuwalna, gdy jego ciało ściśle przylegało do znajdującej się pod nim dziewczyny. Nawet gdyby przestał istnieć, rozpływając się w nicości, jego świadomość zostałaby tutaj, chłonąc każdy gest, każdy ruch, każdy oddech i szept tej drobnej istoty. Wilkołak i panna. Nie mogła dostrzec jego bladego uśmiechu, który pojawił się na Remusowej twarzy na samo wspomnienie tego połączenia słów. Piękna i Bestia.
W tej samej chwili wrzask Pięknej dotarł do jego zamglonego umysłu. Znów się odsunął na tyle, ile mógł, tym razem jednak zachowując więcej ostrożności i ze zdumieniem zauważył, że jego dłonie znów powędrowały tam, gdzie znalazły się na początku. Miękkie coś, co wyczuwał pod palcami, było sportową szatą Gryfonki, a wrzask, który dobiegał jego uszu, świadczył o tym, że pod szatą musiało się znajdować coś wyjątkowo drogiego i cennego. Prawie zachłysnął się powietrzem, na powrót przypominając sobie, jak się oddycha, gdy zrozumiał, co to mógł być za tajemniczy skarb.
- Przepraszam – jęknął z rozpaczą, próbując tak jak ona jeszcze bardziej się odsunąć i wygodniej ułożyć, ale złośliwa przestrzeń pod schodami wcale nie chciała się powiększyć, robiąc im miejsce. Przeciwnie, im bardziej się szarpali, tym Remusowi wydawało się, że miejsca jest coraz mniej, a powietrze coraz gęściejsze. Cóż, to ostatnie z pewnością przestało być wytworem jego wyobraźni, a stało się rzeczywistością, gdy przy kolejnym szarpnięciu ciało dziewczyny znalazło się jeszcze bliżej jego ciała. Za bliżej. Zdecydowanie, absolutnie za blisko.
Ciemność wyostrzała jego zmysły tak bardzo, że czuł każdym nerwem, chronionym podwójną warstwą ubrań i szat, jak jej ciało pod nim drży, a jej biodra i uda ściśle przylegają do... Och. W panice zaczął się gwałtownie szamotać, uderzając ramieniem w schodki, ale te nieugięcie trwały na swoim miejscu, przyprawiając go o lekką klaustrofobię. Nagle zrozumiał, że im bardziej się szarpie, tym mocniej jej napiera na nią swoim ciałem i w końcu jakoś udało mu się uspokoić, chociaż kilka głębokich oddechów wyraźnie świadczyło o jego wzburzeniu.
- Proszę, nie komentujemy tego – mruknął w ciemność, nie do końca określając, o takim „tym mówi”. Czy miał na myśli idiotyczną sytuację, w jakiej się znaleźli, jego nieszczęśliwy upadek, późniejszą paniczną reakcję, czy ten zawstydzający moment, gdy oboje – jak przypuszczał – uświadomili sobie, w jakiej pozycji się znajdują. Ciepłe powietrze, które nagle połaskotało go po policzku, uświadomiło mu jednak jeszcze jedną rzecz: niepokojącą bliskość twarzy Gryfonki. Dla pewności oparł jedną dłonią obok jej dłoni, by przypadkiem znów nie kusiło go, podświadomie! przesunięcie jej w mniej odpowiednie miejsce. Dzięki temu mógł się wygodniej oprzeć i nieco zmniejszyć swój ciężar, którym przygniatał dziewczynę.
Nie chciał ich słyszeć, nie chciał wierzyć, że los tak okrutnie z niego zakpił. Idiotyczne przeznaczenie, czy nie wycierpiał już wystarczająco wiele? Czy musisz go jeszcze dobijać, wbijać ostre szpilki w jego starannie ułożony świat, deptać go i przestawiać poukładane na szachownicy pionki? Miał ochotę westchnąć głęboko, dając tym samym upust swojej irytacji na los, ale zamiast tego jego oddech stał się prawie niewyczuwalny, wstrzymywany, jakby Remus chciał ukryć ten mały dowód na swoje istnienie właśnie w tym miejscu.
Nawet gdyby przestał oddychać i tak na niewiele to się zdało. Jego obecność była zbyt wyczuwalna, gdy jego ciało ściśle przylegało do znajdującej się pod nim dziewczyny. Nawet gdyby przestał istnieć, rozpływając się w nicości, jego świadomość zostałaby tutaj, chłonąc każdy gest, każdy ruch, każdy oddech i szept tej drobnej istoty. Wilkołak i panna. Nie mogła dostrzec jego bladego uśmiechu, który pojawił się na Remusowej twarzy na samo wspomnienie tego połączenia słów. Piękna i Bestia.
W tej samej chwili wrzask Pięknej dotarł do jego zamglonego umysłu. Znów się odsunął na tyle, ile mógł, tym razem jednak zachowując więcej ostrożności i ze zdumieniem zauważył, że jego dłonie znów powędrowały tam, gdzie znalazły się na początku. Miękkie coś, co wyczuwał pod palcami, było sportową szatą Gryfonki, a wrzask, który dobiegał jego uszu, świadczył o tym, że pod szatą musiało się znajdować coś wyjątkowo drogiego i cennego. Prawie zachłysnął się powietrzem, na powrót przypominając sobie, jak się oddycha, gdy zrozumiał, co to mógł być za tajemniczy skarb.
- Przepraszam – jęknął z rozpaczą, próbując tak jak ona jeszcze bardziej się odsunąć i wygodniej ułożyć, ale złośliwa przestrzeń pod schodami wcale nie chciała się powiększyć, robiąc im miejsce. Przeciwnie, im bardziej się szarpali, tym Remusowi wydawało się, że miejsca jest coraz mniej, a powietrze coraz gęściejsze. Cóż, to ostatnie z pewnością przestało być wytworem jego wyobraźni, a stało się rzeczywistością, gdy przy kolejnym szarpnięciu ciało dziewczyny znalazło się jeszcze bliżej jego ciała. Za bliżej. Zdecydowanie, absolutnie za blisko.
Ciemność wyostrzała jego zmysły tak bardzo, że czuł każdym nerwem, chronionym podwójną warstwą ubrań i szat, jak jej ciało pod nim drży, a jej biodra i uda ściśle przylegają do... Och. W panice zaczął się gwałtownie szamotać, uderzając ramieniem w schodki, ale te nieugięcie trwały na swoim miejscu, przyprawiając go o lekką klaustrofobię. Nagle zrozumiał, że im bardziej się szarpie, tym mocniej jej napiera na nią swoim ciałem i w końcu jakoś udało mu się uspokoić, chociaż kilka głębokich oddechów wyraźnie świadczyło o jego wzburzeniu.
- Proszę, nie komentujemy tego – mruknął w ciemność, nie do końca określając, o takim „tym mówi”. Czy miał na myśli idiotyczną sytuację, w jakiej się znaleźli, jego nieszczęśliwy upadek, późniejszą paniczną reakcję, czy ten zawstydzający moment, gdy oboje – jak przypuszczał – uświadomili sobie, w jakiej pozycji się znajdują. Ciepłe powietrze, które nagle połaskotało go po policzku, uświadomiło mu jednak jeszcze jedną rzecz: niepokojącą bliskość twarzy Gryfonki. Dla pewności oparł jedną dłonią obok jej dłoni, by przypadkiem znów nie kusiło go, podświadomie! przesunięcie jej w mniej odpowiednie miejsce. Dzięki temu mógł się wygodniej oprzeć i nieco zmniejszyć swój ciężar, którym przygniatał dziewczynę.
- Mistrz Gry
Re: Kręte Schody
Pon Sty 05, 2015 9:13 pm
Zakończenie sesji pomiędzy Carrie a Daszą.
[z/t dla obu]
[z/t dla obu]
- Erin Potter
Re: Kręte Schody
Wto Sty 06, 2015 5:07 pm
Mówił coś, tak, chyba jakieś pojedyncze słowa wypływały z jego ust, ale Potter tak naprawdę nawet nie była w stanie ich dokładnie opisać. Zapewne gdyby spytano ją po chwili co takiego wypowiedział Gryfon, to skończyłoby się na tym, że jedynie spojrzałaby przed siebie trochę nieobecnym wzrokiem nie wiedząc, co odpowiedzieć. I to nie dlatego, że nagle padło jej na słuch, ale dlatego, że w tej sytuacji nie była w stanie się nad niczym skupić. Unikała go przez te wszystkie tygodnie, chroniła się przed nim i jego obecnością jak tylko mogła, wyciskała z siebie siódme poty żeby tylko usunąć go ze swej pamięci, a tymczasem on wciąż wracał, nieustannie drażniąc jej sumienie, nie pozwalając jej trzeźwo myśleć, ciążąc na jej niespełnionym pragnieniu bliskości. I teraz, kiedy w końcu tą bliskość otrzymała - i to w jakiej ilości! - nie miała zielonego pojęcia, jak tak naprawdę powinna się zachowywać.
Jego twarz znajdowała się tak blisko... raz za razem oblewał jej policzek swym ciepłym oddechem, który dodatkowo odczuwała także przy płatku swego ucha - przez dreszcze na skórze automatycznie lekko poruszyła głową, wyprężając swą szyję z tej drobnej pieszczoty, którą ofiarowywał jej w sposób całkowicie przypadkowy, zapewne i nawet niechciany - bo przecież w końcu "między nimi nic nie było"... patrzyła w tą ciemną otchłań znajdującą się tuż przed jej oczami, w otchłań, która w tym wypadku była dla niej wszystkim - czy to nie ironiczne? Cały sens jej życia i jej istnienia rozpościerał się przed nią tu i teraz, w postaci tego wysokiego, skromnego chłopaka, z którego los tak bardzo uwielbiał kpić. Nie widział jej, ona jego również - ale gdyby tylko mógł, spostrzegłby ogromne iskierki nadziei w jej oczach; te same, które przez ostatnie dwa lata zdołały gdzieś zniknąć. Teraz już nie było ucieczki - i ani on, ani ona, nie mogli sobie niczego przerwać. Przeznaczenie miało się dopełnić.
- R-Remusie... - zaczęła nagle cicho, sama przestraszywszy się swego głosu, który był nad wyraz roztrzęsiony, jakby nie należący do niej samej - Ja... nie chcę tu zostać. Boję się. Nienawidzę ciasnych przestrzeni...
Jakże osoba tak bardzo ceniąca wolność mogłaby lubować się w klaustrofobicznych niemal schodkach? Była w końcu ścigającą, uwielbiała latanie na miotle, mało tego, to, że była animagiem i zamieniała się akurat w kruka, również do czegoś zobowiązywało.
Przesunęła się lekko w bok, po czym spróbowała poruszyć lewą nogą, która zdołała już jej niemal całkowicie zdrętwieć. Zaraz jednak zorientowała się, że niechcący oparła się policzkiem o rękę chłopaka, którą podtrzymywał niemal całe swe ciało tylko dlatego, że przed chwilą wydarła się na niego, aby trzymał swe łapy przy sobie. Zrobiło jej się okropnie głupio. Jej... hm... pozycja również nie należała do najprzyjemniejszych, ale mimo wszystko nadal znajdowała się w o wiele lepszej sytuacji niż Lunatyk, który nie dość, że czuł się przy niej cholernie nieswojo, naciskając na nią, to jeszcze dodatkowo musiał podtrzymywać prawie całe swoje ciało jedną ręką przez jej idiotyczną zachciankę.
Westchnęła cicho i mruknęła:
- Przepraszam za to... jestem po prostu poddenerwowana tym... wszystkim. Nie chciałam Cię tak potraktować. Wiem, że musi Ci być strasznie ciężko, toteż... miej tą rękę... jak i gdzie chcesz. Ekhem.
Spróbowała lekko popchnąć jego przystającą do jej policzka dłoń głową, aby dać mu do zrozumienia, że może już ją uwolnić.
- Masz przy sobie różdżkę? Moja musiała zostać na zewnątrz...
Jego twarz znajdowała się tak blisko... raz za razem oblewał jej policzek swym ciepłym oddechem, który dodatkowo odczuwała także przy płatku swego ucha - przez dreszcze na skórze automatycznie lekko poruszyła głową, wyprężając swą szyję z tej drobnej pieszczoty, którą ofiarowywał jej w sposób całkowicie przypadkowy, zapewne i nawet niechciany - bo przecież w końcu "między nimi nic nie było"... patrzyła w tą ciemną otchłań znajdującą się tuż przed jej oczami, w otchłań, która w tym wypadku była dla niej wszystkim - czy to nie ironiczne? Cały sens jej życia i jej istnienia rozpościerał się przed nią tu i teraz, w postaci tego wysokiego, skromnego chłopaka, z którego los tak bardzo uwielbiał kpić. Nie widział jej, ona jego również - ale gdyby tylko mógł, spostrzegłby ogromne iskierki nadziei w jej oczach; te same, które przez ostatnie dwa lata zdołały gdzieś zniknąć. Teraz już nie było ucieczki - i ani on, ani ona, nie mogli sobie niczego przerwać. Przeznaczenie miało się dopełnić.
- R-Remusie... - zaczęła nagle cicho, sama przestraszywszy się swego głosu, który był nad wyraz roztrzęsiony, jakby nie należący do niej samej - Ja... nie chcę tu zostać. Boję się. Nienawidzę ciasnych przestrzeni...
Jakże osoba tak bardzo ceniąca wolność mogłaby lubować się w klaustrofobicznych niemal schodkach? Była w końcu ścigającą, uwielbiała latanie na miotle, mało tego, to, że była animagiem i zamieniała się akurat w kruka, również do czegoś zobowiązywało.
Przesunęła się lekko w bok, po czym spróbowała poruszyć lewą nogą, która zdołała już jej niemal całkowicie zdrętwieć. Zaraz jednak zorientowała się, że niechcący oparła się policzkiem o rękę chłopaka, którą podtrzymywał niemal całe swe ciało tylko dlatego, że przed chwilą wydarła się na niego, aby trzymał swe łapy przy sobie. Zrobiło jej się okropnie głupio. Jej... hm... pozycja również nie należała do najprzyjemniejszych, ale mimo wszystko nadal znajdowała się w o wiele lepszej sytuacji niż Lunatyk, który nie dość, że czuł się przy niej cholernie nieswojo, naciskając na nią, to jeszcze dodatkowo musiał podtrzymywać prawie całe swoje ciało jedną ręką przez jej idiotyczną zachciankę.
Westchnęła cicho i mruknęła:
- Przepraszam za to... jestem po prostu poddenerwowana tym... wszystkim. Nie chciałam Cię tak potraktować. Wiem, że musi Ci być strasznie ciężko, toteż... miej tą rękę... jak i gdzie chcesz. Ekhem.
Spróbowała lekko popchnąć jego przystającą do jej policzka dłoń głową, aby dać mu do zrozumienia, że może już ją uwolnić.
- Masz przy sobie różdżkę? Moja musiała zostać na zewnątrz...
- Remus J. Lupin
Re: Kręte Schody
Wto Sty 06, 2015 6:36 pm
Merlinie, czy tu nie mogłoby być choć odrobinę jaśniej? Zmrużył oczy i wydawało mu się, że dzięki tym drobnym szczelinkom w drewnie, przez które przedostawały się niewielkie promienie światła, mógł odróżnić zarys leżącej pod nim postaci. Było to jednak zdecydowanie za mało, by cokolwiek dostrzec i Remus bardziej kierował się innymi zmysłami, teraz szczególnie wyostrzonymi przez jej bliskość.
Zdążył już, niestety dość boleśnie, zauważyć, że przestrzeni jest naprawdę mało, mniej niż sądził na początku i każdy gwałtowniejszy ruch groził kolejnymi obrażeniami. Dla własnego bezpieczeństwa postanowił się więc nie ruszać, chociaż tak naprawdę jego wygoda schodziła teraz na drugi plan. W nastoletniej, wchodzącej już prawie że w dorosłość świadomości chłopaka, rodziła się bowiem bardzo nieodpowiednia myśl o tym, że obecna sytuacja nie jest taka zła. To kobiece ciało pod nim było takie miękkie, tak kuszące, że Remus zapragnął na moment się zapomnieć, przytulić policzek do jej policzka, by poczuć, że ona naprawdę istnieje i jest przy nim.
Gdyby wyeliminować element schodowej pułapki i zapomnieć na chwilę, że ta dziewczyna miesza mu w głowie, nie pozwalając się na niczym skupić, to mogłoby być nawet przyjemnie. Chociaż dość upiornie, przez tę paskudną ciemność i nieco krępująco z racji pozycji, w jakiej się znaleźli. Nie był pewien tylko, że bardziej krępował go fakt, że zostali do tego niejako zmuszeni, czy świadomość, że gdyby mógł, nie zawahałby się ponownie przejść tymi schodami.
Znów wypowiedziała jego imię. Tym razem jednak głosem drżącym i tak odmiennym od tego, który słyszał na co dzień. Jeśli nie była przestraszona, to na pewno bardzo zdenerwowana tym, gdzie się znaleźli i jak to na nią wpływa. Chciał ją uspokoić, zapewnić, że zaraz się stąd wydostaną i za kilka dni będą się z tego śmiać, ale zamiast tego milczał. Najchętniej przytuliłby ją do siebie, co jednak wiązało się z ryzykiem, że ją zwyczajnie przygniecie. Ujęły go jej kolejne słowa, a brzmiące w głosie zakłopotanie nawet leciutko go rozbawiło. Cóż, w końcu nie co dzień dostaje się od dziewczyny takie przyzwolenie. Szczególnie w sytuacji, gdy ręka znajdująca się w nieodpowiednim miejscu jest małym problemem w kontekście ich ciał tak ściśle do siebie przylegających. Nawet gdyby chciał się zastosować do jej prowokującej rady (a emocjonalna połowa Remusa bardzo chciała, prawie zagłuszając zdroworozsądkową część jego świadomości), nie mógł tak postąpić. Nie w tych wymuszonych okolicznościach. Mógł jednak zrobić coś, co nie zaszkodziłoby żadnemu z nich, a już na pewno nie spowodowało jakieś nieobyczajnej katastrofy.
Uniósł ostrożnie głowę, czując na policzku łaskoczące go kosmyki jej włosów. Tak łatwo byłoby teraz się poddać. Oprzeć swoje czoło o jej i wyszeptać wszystko, co od długiego czasu mu ciążyło. Czuć na ustach jej oddech i mieć świadomość, że tylko drobne drgnienie dzieli ich od pocałunku. Otrząsnął się z marzeń i wrócił do rzeczywistości, wahając się tylko jedną krótką chwilę, zanim oparł głowę na jej ramieniu, prawie muskając wargami jej szyję.
- Spokojnie, Erin, za chwilę stąd wyjdziemy – powiedział stłumionym głosem, walcząc z pragnieniem, by nie ująć w dłonie jej twarzy i nie przyciągnąć do siebie, pozwalając losowi, by zdecydował za nich. Leciutki dotyk jej policzka wywołał dreszcz, nad którym ledwie zapanował. Mocniej wbił się kolanami w twarde podłoże, by odciążyć swoje biodra i, co tu ukrywać, odsunąć się nieco od dziewczyny, której bliskość zaczęła na niego powoli działać.
- Zaraz nas stąd wyciągnę – powtórzył, zastanawiając się, które z nich bardziej pragnie stąd wyjść. Albo raczej które z nich bardziej pragnęłoby tu zostać. Nagle sobie coś uświadomił i zamknął oczy, zastanawiając się, dlaczego dzisiaj cały wszechświat jest przeciwko niemu. - Tylko hm... różdżka jest w tylnej kieszeni moich spodni, a ja naprawdę – miał nadzieję, że głos brzmiał wystarczająco szczerze, by nie posądziła go o jakiś żałosny podstęp – nie mam do niej jak sięgnąć.
Zdążył już, niestety dość boleśnie, zauważyć, że przestrzeni jest naprawdę mało, mniej niż sądził na początku i każdy gwałtowniejszy ruch groził kolejnymi obrażeniami. Dla własnego bezpieczeństwa postanowił się więc nie ruszać, chociaż tak naprawdę jego wygoda schodziła teraz na drugi plan. W nastoletniej, wchodzącej już prawie że w dorosłość świadomości chłopaka, rodziła się bowiem bardzo nieodpowiednia myśl o tym, że obecna sytuacja nie jest taka zła. To kobiece ciało pod nim było takie miękkie, tak kuszące, że Remus zapragnął na moment się zapomnieć, przytulić policzek do jej policzka, by poczuć, że ona naprawdę istnieje i jest przy nim.
Gdyby wyeliminować element schodowej pułapki i zapomnieć na chwilę, że ta dziewczyna miesza mu w głowie, nie pozwalając się na niczym skupić, to mogłoby być nawet przyjemnie. Chociaż dość upiornie, przez tę paskudną ciemność i nieco krępująco z racji pozycji, w jakiej się znaleźli. Nie był pewien tylko, że bardziej krępował go fakt, że zostali do tego niejako zmuszeni, czy świadomość, że gdyby mógł, nie zawahałby się ponownie przejść tymi schodami.
Znów wypowiedziała jego imię. Tym razem jednak głosem drżącym i tak odmiennym od tego, który słyszał na co dzień. Jeśli nie była przestraszona, to na pewno bardzo zdenerwowana tym, gdzie się znaleźli i jak to na nią wpływa. Chciał ją uspokoić, zapewnić, że zaraz się stąd wydostaną i za kilka dni będą się z tego śmiać, ale zamiast tego milczał. Najchętniej przytuliłby ją do siebie, co jednak wiązało się z ryzykiem, że ją zwyczajnie przygniecie. Ujęły go jej kolejne słowa, a brzmiące w głosie zakłopotanie nawet leciutko go rozbawiło. Cóż, w końcu nie co dzień dostaje się od dziewczyny takie przyzwolenie. Szczególnie w sytuacji, gdy ręka znajdująca się w nieodpowiednim miejscu jest małym problemem w kontekście ich ciał tak ściśle do siebie przylegających. Nawet gdyby chciał się zastosować do jej prowokującej rady (a emocjonalna połowa Remusa bardzo chciała, prawie zagłuszając zdroworozsądkową część jego świadomości), nie mógł tak postąpić. Nie w tych wymuszonych okolicznościach. Mógł jednak zrobić coś, co nie zaszkodziłoby żadnemu z nich, a już na pewno nie spowodowało jakieś nieobyczajnej katastrofy.
Uniósł ostrożnie głowę, czując na policzku łaskoczące go kosmyki jej włosów. Tak łatwo byłoby teraz się poddać. Oprzeć swoje czoło o jej i wyszeptać wszystko, co od długiego czasu mu ciążyło. Czuć na ustach jej oddech i mieć świadomość, że tylko drobne drgnienie dzieli ich od pocałunku. Otrząsnął się z marzeń i wrócił do rzeczywistości, wahając się tylko jedną krótką chwilę, zanim oparł głowę na jej ramieniu, prawie muskając wargami jej szyję.
- Spokojnie, Erin, za chwilę stąd wyjdziemy – powiedział stłumionym głosem, walcząc z pragnieniem, by nie ująć w dłonie jej twarzy i nie przyciągnąć do siebie, pozwalając losowi, by zdecydował za nich. Leciutki dotyk jej policzka wywołał dreszcz, nad którym ledwie zapanował. Mocniej wbił się kolanami w twarde podłoże, by odciążyć swoje biodra i, co tu ukrywać, odsunąć się nieco od dziewczyny, której bliskość zaczęła na niego powoli działać.
- Zaraz nas stąd wyciągnę – powtórzył, zastanawiając się, które z nich bardziej pragnie stąd wyjść. Albo raczej które z nich bardziej pragnęłoby tu zostać. Nagle sobie coś uświadomił i zamknął oczy, zastanawiając się, dlaczego dzisiaj cały wszechświat jest przeciwko niemu. - Tylko hm... różdżka jest w tylnej kieszeni moich spodni, a ja naprawdę – miał nadzieję, że głos brzmiał wystarczająco szczerze, by nie posądziła go o jakiś żałosny podstęp – nie mam do niej jak sięgnąć.
- Erin Potter
Re: Kręte Schody
Wto Sty 06, 2015 7:17 pm
Potter natomiast wyjątkowo cieszyła się z ciemności panujących w tym nad wyraz ciasnym pomieszczeniu. Czuła się przez to o wiele pewniej i bezpieczniej, zupełnie tak, jakby dzięki temu zyskała możliwość ukrycia się w cieniu przed bystrym i czujnym spojrzeniem Lupina. Inaczej mógłby spostrzec każdą, nawet najdrobniejszą zmianę w jej zachowaniu, wyczuć drobne drganie jej brwi, nadzieję ukrytą w jej lekko przymrużonych oczach, ujrzeć delikatnie rozchylone wargi...
W marzeniach była całkiem gdzie indziej, w innym miejscu, można by rzec, że z pewnością o wiele bardziej przytulnym od ich aktualnego miejsca pobytu. Leżała wraz z nim, szczęśliwa, widząc jego uśmiech i radość wypisaną na jego twarzy. Mogła gładzić go po jego bliznach, muskając je wargami i uspokajać, że będzie przy nim już zawsze, cokolwiek by się nie stało...
Jak mocno chciałaby umieć przełamać swe bariery, móc dotknąć go samoistnie, ot tak, po prostu, od siebie, przestać walczyć ze swoimi emocjami... on tak bardzo kusił - fakt, że oparł głowę o jej ramię spowodował, że praktycznie cała drgnęła, a jej serce zabiło znacznie szybszym rytmem. Był teraz tak blisko, dosłownie na wyciągnięcie ręki - jeżeli by tylko chciała, mogłaby go objąć, przytulić do siebie, musnąć wargami jego skroń, wyszeptać, że wszystko już jest dobrze... marzenia... marzenia stałyby się rzeczywistością.
Próbował ją uspokoić, ale nawet jeśli udało mu się z jej obawami dotyczącymi opuszczenia tego miejsca, to nie podołał z wyzwaniem, jaki postawił przed nią - a właściwie to nimi - los. Gdy jednak usłyszała o tym, w jakim miejscu znajduje się jego różdżka, zamrugała kilkakrotnie i westchnęła cicho.
- Ohm... nie uważasz, że to trochę mało bezpieczne miejsce na chowanie różdżki? - wyrzekła rozbawionym tonem tak, aby nieco rozluźnić atmosferę, choć nadal czuć w nim było znaczną nutę niepewności i lekkiego poczucia strachu.
Wyciągnęła w kierunku tylnej kieszeni jego spodni wolną dłoń, po czym, usilnie próbując dosięgnąćpałeczki różdżki, niechcący... musnęła swą ręką jego pośladki.
- P-przepraszam... staram się, ale... ekhem, nie bez przyczyny to James gra na pozycji szukającego... Merlinie.
Dziewczyno, kompromitujesz się jeszcze bardziej. Czy ty naprawdę nie możesz zachowywać się przy nim normalnie?
Raz za razem łapała się na czynieniu i mówieniu przy nim różnych głupstw, co potem skutkowało charakterystycznymi uderzeniami otwartą dłonią w twarz i pluciem sobie w brodę.
Gdy w końcu udało jej się wyciągnąć różdżkę z jego spodni, szybko złapała ją pomiędzy dwa najdłuższe palce, po czym ostrożnie przyciągnęła do siebie i wręczyła mu ją w miarę swoich dość mocno ograniczonych możliwości.
- Co zamierzasz zrobić? - mruknęła kompletnie zażenowana tym, co przed chwilą miało miejsce.
W marzeniach była całkiem gdzie indziej, w innym miejscu, można by rzec, że z pewnością o wiele bardziej przytulnym od ich aktualnego miejsca pobytu. Leżała wraz z nim, szczęśliwa, widząc jego uśmiech i radość wypisaną na jego twarzy. Mogła gładzić go po jego bliznach, muskając je wargami i uspokajać, że będzie przy nim już zawsze, cokolwiek by się nie stało...
Jak mocno chciałaby umieć przełamać swe bariery, móc dotknąć go samoistnie, ot tak, po prostu, od siebie, przestać walczyć ze swoimi emocjami... on tak bardzo kusił - fakt, że oparł głowę o jej ramię spowodował, że praktycznie cała drgnęła, a jej serce zabiło znacznie szybszym rytmem. Był teraz tak blisko, dosłownie na wyciągnięcie ręki - jeżeli by tylko chciała, mogłaby go objąć, przytulić do siebie, musnąć wargami jego skroń, wyszeptać, że wszystko już jest dobrze... marzenia... marzenia stałyby się rzeczywistością.
Próbował ją uspokoić, ale nawet jeśli udało mu się z jej obawami dotyczącymi opuszczenia tego miejsca, to nie podołał z wyzwaniem, jaki postawił przed nią - a właściwie to nimi - los. Gdy jednak usłyszała o tym, w jakim miejscu znajduje się jego różdżka, zamrugała kilkakrotnie i westchnęła cicho.
- Ohm... nie uważasz, że to trochę mało bezpieczne miejsce na chowanie różdżki? - wyrzekła rozbawionym tonem tak, aby nieco rozluźnić atmosferę, choć nadal czuć w nim było znaczną nutę niepewności i lekkiego poczucia strachu.
Wyciągnęła w kierunku tylnej kieszeni jego spodni wolną dłoń, po czym, usilnie próbując dosięgnąć
- P-przepraszam... staram się, ale... ekhem, nie bez przyczyny to James gra na pozycji szukającego... Merlinie.
Dziewczyno, kompromitujesz się jeszcze bardziej. Czy ty naprawdę nie możesz zachowywać się przy nim normalnie?
Raz za razem łapała się na czynieniu i mówieniu przy nim różnych głupstw, co potem skutkowało charakterystycznymi uderzeniami otwartą dłonią w twarz i pluciem sobie w brodę.
Gdy w końcu udało jej się wyciągnąć różdżkę z jego spodni, szybko złapała ją pomiędzy dwa najdłuższe palce, po czym ostrożnie przyciągnęła do siebie i wręczyła mu ją w miarę swoich dość mocno ograniczonych możliwości.
- Co zamierzasz zrobić? - mruknęła kompletnie zażenowana tym, co przed chwilą miało miejsce.
- Remus J. Lupin
Re: Kręte Schody
Wto Sty 06, 2015 9:17 pm
Ty włochaty durniu, naprawdę nie miałeś gdzie pakować tej różdżki? Następnym razem będziesz ją nosił w zębach, skoro doskonale wiesz, jaki paskudny potrafi być los i jakie kawały płatać. Starał się naprawdę nie myśleć o ręce dziewczyny, która uniosła się w górę – czego nie wiedział, ale usłyszał szelest i poczuł lekki ruch jej ciała – i powędrowała na wysokość jego pleców, zsuwając się niżej.
- Mhm... - przyznał jej rację. Zamknął oczy, wyliczając w pamięci wszystkie znane sobie eliksiry na uspokojenie, ale na niewiele się to zdało, bo pod zamkniętymi powiekami widział ją o wiele wyraźniej niż w panujących ciemnościach. Merlinie, dopomóż, pomyślał z rozpaczą, bo jeśli zostanę tu jeszcze chwilę dłużej, to zwariuję i będziemy mieli poważny problem z oszalałym wilkołakiem w czasie kolejnej pełni.
Jego dość nietypowa prośba skierowana do dziewczyny sprawiła, że na moment zapomniał o buzującej w jego głowie mieszance uczuć, a emocjonalny Remus ustąpił pola swojemu nastoletniemu odpowiednikowi, który bardziej skupiał się na dziewczęcym ciele leżącym na ziemi. W pewnym sensie była to ulga: na chwilę pozbyć się ciągłej gonitwy myśli, zadręczania się i próby tłamszenia w sobie tego wszystkiego. Z drugiej strony było jeszcze większą torturą, bo odczuwaną w pełni fizycznie. To siostra Jamesa, powtarzał sobie przez całą wieczność, jaką trwała wędrówka jej ręki w kierunku różdżki, siostra Jamesa, a ty jesteś wilkołakiem. Wilkołakiem! Zdążył oprzytomnieć właśnie w tej samej chwili, gdy dłoń dziewczyny dotknęła tej szlachetnej części Remusa, gdzie plecy przestają być plecami.
Miał ochotę ukryć twarz w dłoniach i jęknąć z rozpaczy. Przemknęła mu nawet myśl, że ona robi to specjalnie, prowokując go i kusząc, jakby testowała jego granice. Jeśli tak, to była już na samej krawędzi.
- Ekhem, wiesz, z dwojga Potterów wolałbym, żeby to nie James szukał mojej różdżki – wysilił się na swobodny ton, próbując ukryć, jakie wrażenie zrobił na nim ten niespodziewany (akurat, doskonale wiedział, że do tego dojdzie, los nie byłby aż tak łaskawy, by im tego oszczędzić) dotyk. - To znaczy... o rany – poczuł jak robi mu się gorąco, gdy dotarło do niego, jak dwuznaczna była to wypowiedź. Odchrząknął i postanowił zamilknąć, odbierając od niej różdżkę w całkowitym milczeniu i trzymając ją możliwie w taki sposób, by przypadkiem nie wpakować jej dziewczynie do oka lub nie wbić w inną część ciała, która aktualnie znalazłaby się w pobliżu.
Co chcę teraz zrobić? Uśmiechnął się lekko na myśl, co naprawdę chciałby teraz zrobić z nią, ale zaraz spochmurniał, wciąż świadomy, że za daleko zapędza się w swoich marzeniach. Zamiast tego w odpowiedzi machnął różdżką, a z jej końca wypłynął strumień światła, rozświetlając pomieszczenie. Skierował różdżkę w bok, by nieco go stłumić i pozwolić się przyzwyczaić ich oczom do nowych warunków. A te okazały się równie nieprzyjemne jak w ciemności: niewielka przestrzeń była praktycznie w całości zajęta przez ich ciała. Na szczęście Remus dostrzegł kilka dodatkowych centymetrów wolnego miejsca tuż obok ramienia dziewczyny i przesunął tam rękę, opierając się na niej z ulgą.
- Nie sądzisz, że to wszystko jest tak absurdalne, że musi być jakimś dziwnym snem? - zapytał w końcu, uśmiechając się tak swobodnie, jakby siedzieli właśnie przed kominkiem i pili gorącą czekoladę. Odchylił głowę maksymalnie do tyłu, zdobywając jeszcze milimetry przestrzeni między ich twarzami. Rety, żeby tylko żadnemu z nich nie zachciało się teraz kichnąć od tego wszechobecnego kurzu.
- Mhm... - przyznał jej rację. Zamknął oczy, wyliczając w pamięci wszystkie znane sobie eliksiry na uspokojenie, ale na niewiele się to zdało, bo pod zamkniętymi powiekami widział ją o wiele wyraźniej niż w panujących ciemnościach. Merlinie, dopomóż, pomyślał z rozpaczą, bo jeśli zostanę tu jeszcze chwilę dłużej, to zwariuję i będziemy mieli poważny problem z oszalałym wilkołakiem w czasie kolejnej pełni.
Jego dość nietypowa prośba skierowana do dziewczyny sprawiła, że na moment zapomniał o buzującej w jego głowie mieszance uczuć, a emocjonalny Remus ustąpił pola swojemu nastoletniemu odpowiednikowi, który bardziej skupiał się na dziewczęcym ciele leżącym na ziemi. W pewnym sensie była to ulga: na chwilę pozbyć się ciągłej gonitwy myśli, zadręczania się i próby tłamszenia w sobie tego wszystkiego. Z drugiej strony było jeszcze większą torturą, bo odczuwaną w pełni fizycznie. To siostra Jamesa, powtarzał sobie przez całą wieczność, jaką trwała wędrówka jej ręki w kierunku różdżki, siostra Jamesa, a ty jesteś wilkołakiem. Wilkołakiem! Zdążył oprzytomnieć właśnie w tej samej chwili, gdy dłoń dziewczyny dotknęła tej szlachetnej części Remusa, gdzie plecy przestają być plecami.
Miał ochotę ukryć twarz w dłoniach i jęknąć z rozpaczy. Przemknęła mu nawet myśl, że ona robi to specjalnie, prowokując go i kusząc, jakby testowała jego granice. Jeśli tak, to była już na samej krawędzi.
- Ekhem, wiesz, z dwojga Potterów wolałbym, żeby to nie James szukał mojej różdżki – wysilił się na swobodny ton, próbując ukryć, jakie wrażenie zrobił na nim ten niespodziewany (akurat, doskonale wiedział, że do tego dojdzie, los nie byłby aż tak łaskawy, by im tego oszczędzić) dotyk. - To znaczy... o rany – poczuł jak robi mu się gorąco, gdy dotarło do niego, jak dwuznaczna była to wypowiedź. Odchrząknął i postanowił zamilknąć, odbierając od niej różdżkę w całkowitym milczeniu i trzymając ją możliwie w taki sposób, by przypadkiem nie wpakować jej dziewczynie do oka lub nie wbić w inną część ciała, która aktualnie znalazłaby się w pobliżu.
Co chcę teraz zrobić? Uśmiechnął się lekko na myśl, co naprawdę chciałby teraz zrobić z nią, ale zaraz spochmurniał, wciąż świadomy, że za daleko zapędza się w swoich marzeniach. Zamiast tego w odpowiedzi machnął różdżką, a z jej końca wypłynął strumień światła, rozświetlając pomieszczenie. Skierował różdżkę w bok, by nieco go stłumić i pozwolić się przyzwyczaić ich oczom do nowych warunków. A te okazały się równie nieprzyjemne jak w ciemności: niewielka przestrzeń była praktycznie w całości zajęta przez ich ciała. Na szczęście Remus dostrzegł kilka dodatkowych centymetrów wolnego miejsca tuż obok ramienia dziewczyny i przesunął tam rękę, opierając się na niej z ulgą.
- Nie sądzisz, że to wszystko jest tak absurdalne, że musi być jakimś dziwnym snem? - zapytał w końcu, uśmiechając się tak swobodnie, jakby siedzieli właśnie przed kominkiem i pili gorącą czekoladę. Odchylił głowę maksymalnie do tyłu, zdobywając jeszcze milimetry przestrzeni między ich twarzami. Rety, żeby tylko żadnemu z nich nie zachciało się teraz kichnąć od tego wszechobecnego kurzu.
- Erin Potter
Re: Kręte Schody
Wto Sty 06, 2015 10:08 pm
Milczał, a te milczenie brzmiało jak odliczanie czasu do momentu, kiedy wybuchnie w końcu jakaś bomba. Bomba w postaci tego, co przypadkowo uczyniła z jego... ekhem, różdżką.
Wiadomo, że poczuła się tym faktem okropnie zażenowana, nie chciała, aby to tak wyszło - w końcu kto by chciał - ale jednocześnie nie mogła oprzeć się jakiejś dziwnej drugiej części samej siebie, która wciąż wyszeptywała jej na ucho nowe obrazy przedstawiające ich dwójkę razem. A obrazy te uwalniały dużo różnych, dość specyficznych uczuć. TAKICH uczuć, że młodej Potter przez moment zrobiło się trochę gorąco i duszno...
W końcu co jak co, ale za dużego przeciągu to tu nie mieli.
Z twarzy aktualnie musiała przypominać niezłego buraka. Przygryzła lekko dolną wargę i niemalże skurczyła się w sobie, zupełnie tak, jakby to miało pomóc jej rozpłynąć się i gdzieś zniknąć. Przecież tak naprawdę wciąż igrała z ogniem - Jesteś egoistką, Potter. Myślisz tylko o sobie. Co z tego, że jesteście tutaj razem, tak naprawdę co z tego, skoro on...
Kiedy usłyszała jego odpowiedź o poszukiwaniu jego różdżki, chcąc nie chcąc, wybuchła śmiechem. Może nie ładnym, nie jakimś nie wiadomo jak pięknym, ale za to śmiechem, który zdołał rozładować całą tą napiętą sytuację. Jej sumienie gdzieś zniknęło, została tylko ta Erin, która... która cieszyła się chwilą i czerpała z chwili tyle, ile mogła.
Śmiała się przez dłuższą chwilę, uśmiechając się od ucha do ucha, zapominając o wszelkich barierach, o ukrywaniu się, o bólu i o tej złośliwej nadziei, którą w sobie nosiła.
- Wiesz, to dość zrozumiałe, że wolałbyś uniknąć szukania różdżki Jamesa. Obawiam się, że gdybyś tylko spróbował, to zaraz musiałbyś zmierzyć się z ogromnym gniewem pewnej rudej bestii - uśmiechnęła się, po czym puściła mu oczko.
Kiedy rozświetlił jej twarz swoją różdżką, mógł ujrzeć jej wesoły wyraz - co prawda przez ten czas zdołała już się nieco uspokoić, ale przestała wreszcie kryć się pod płachtą zdenerwowania i urywanych cząsteczek zdań. Przypominała teraz tą dawną Erin - swobodną, wesołą, roześmianą i szczęśliwą. Udało mu się rozbudzić w niej to, co było w niej najlepsze, za czym nie tylko tęskniła ona sama, ale i jej przyjaciele, tacy, jak na przykład wiecznie roztrząsająca tą sprawę Lily, która praktycznie zawsze bardzo przejmowała się losem czarnowłosej.
- Snem... - przerwała na chwilę, patrząc gdzieś w bok.
- Tak, snem, w którym jestem najszczęśliwszą osobą na świecie, Remusie.
- Ostatnio dość mało sypiam. Nie miewam snów - odrzekła w końcu, uciekając spojrzeniem od jego dokładnie lustrującego ją wzroku. Poczuła się trochę niepewnie, zupełnie tak, jakby postawiła stopy na już i tak nieco popękanym lodzie, którego stan lada chwila miałby się stokrotnie pogorszyć.
Odrzuciła jeden z kosmyków włosów opadających na jej czoło za pomocą dmuchnięcia.
// za wszelkie wszystko przepraszam, post pisany z zawrotami głowy, sennością i ogólnie złym samopoczuciem
Wiadomo, że poczuła się tym faktem okropnie zażenowana, nie chciała, aby to tak wyszło - w końcu kto by chciał - ale jednocześnie nie mogła oprzeć się jakiejś dziwnej drugiej części samej siebie, która wciąż wyszeptywała jej na ucho nowe obrazy przedstawiające ich dwójkę razem. A obrazy te uwalniały dużo różnych, dość specyficznych uczuć. TAKICH uczuć, że młodej Potter przez moment zrobiło się trochę gorąco i duszno...
W końcu co jak co, ale za dużego przeciągu to tu nie mieli.
Z twarzy aktualnie musiała przypominać niezłego buraka. Przygryzła lekko dolną wargę i niemalże skurczyła się w sobie, zupełnie tak, jakby to miało pomóc jej rozpłynąć się i gdzieś zniknąć. Przecież tak naprawdę wciąż igrała z ogniem - Jesteś egoistką, Potter. Myślisz tylko o sobie. Co z tego, że jesteście tutaj razem, tak naprawdę co z tego, skoro on...
Kiedy usłyszała jego odpowiedź o poszukiwaniu jego różdżki, chcąc nie chcąc, wybuchła śmiechem. Może nie ładnym, nie jakimś nie wiadomo jak pięknym, ale za to śmiechem, który zdołał rozładować całą tą napiętą sytuację. Jej sumienie gdzieś zniknęło, została tylko ta Erin, która... która cieszyła się chwilą i czerpała z chwili tyle, ile mogła.
Śmiała się przez dłuższą chwilę, uśmiechając się od ucha do ucha, zapominając o wszelkich barierach, o ukrywaniu się, o bólu i o tej złośliwej nadziei, którą w sobie nosiła.
- Wiesz, to dość zrozumiałe, że wolałbyś uniknąć szukania różdżki Jamesa. Obawiam się, że gdybyś tylko spróbował, to zaraz musiałbyś zmierzyć się z ogromnym gniewem pewnej rudej bestii - uśmiechnęła się, po czym puściła mu oczko.
Kiedy rozświetlił jej twarz swoją różdżką, mógł ujrzeć jej wesoły wyraz - co prawda przez ten czas zdołała już się nieco uspokoić, ale przestała wreszcie kryć się pod płachtą zdenerwowania i urywanych cząsteczek zdań. Przypominała teraz tą dawną Erin - swobodną, wesołą, roześmianą i szczęśliwą. Udało mu się rozbudzić w niej to, co było w niej najlepsze, za czym nie tylko tęskniła ona sama, ale i jej przyjaciele, tacy, jak na przykład wiecznie roztrząsająca tą sprawę Lily, która praktycznie zawsze bardzo przejmowała się losem czarnowłosej.
- Snem... - przerwała na chwilę, patrząc gdzieś w bok.
- Tak, snem, w którym jestem najszczęśliwszą osobą na świecie, Remusie.
- Ostatnio dość mało sypiam. Nie miewam snów - odrzekła w końcu, uciekając spojrzeniem od jego dokładnie lustrującego ją wzroku. Poczuła się trochę niepewnie, zupełnie tak, jakby postawiła stopy na już i tak nieco popękanym lodzie, którego stan lada chwila miałby się stokrotnie pogorszyć.
Odrzuciła jeden z kosmyków włosów opadających na jej czoło za pomocą dmuchnięcia.
// za wszelkie wszystko przepraszam, post pisany z zawrotami głowy, sennością i ogólnie złym samopoczuciem
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach