- Gall Cacti
Re: Pokój Wspólny
Sro Paź 21, 2015 10:41 pm
Kelly. Racja. Pamiętał.
Dlaczego wszystkie krukonki, które znał z imienia musiały się tak podobnie nazywać? Kelly, Kaylin, zaraz pojawi się jakaś Katherine, a zaraz za nią, zwabiona słodkim zapachem zagubionego w życiu mężczyzny przybiegnie Catherine. A znając jego szczęście nadszedłby dzień, w którym wszystkie dziewczęta zaatakowałyby go w tym samym momencie. Chwała Bogu, że póki co różniły się kolorystycznie, bo jego pamięć do twarzy była gorsza od beznadziejnej.
- Więc cieszę się, że nie jesteś jedną z nich - Na wpół stwierdził, na wpół zapytał, próbując jednocześnie wciągnąć i wypuścić powietrze z ust.
Warto zaznaczyć, że Gall był w pełni zdrowym, młodym mężczyzną, aktualnie pozbawionym partnerki, który ręce miał zajęte przez potencjalnego mordercę o długości czterdziestu centymetrów bez ogona, a spodnie wypełnione nie tylko kilkoma papierkami po cukierkach i zgniecionymi kawałkami pergaminu, ale i ruchliwą dłonią młodej, niebrzydkiej (choć mało atrakcyjnie poturbowanej) dziewczyny. Na dodatek rudej - lubił rude włosy.
Skoro teraz nakreśliliśmy już dlaczego dokładnie cała ta sytuacja była po prostu zła, nikogo nie powinno zaskoczyć to, że szatyn przypomniał sobie co następuje po wdechu dopiero wtedy, gdy cudze ciepło zniknęło z wysokości jego bioder - a świadomość ta w równym stopniu go rozluźniała i wypełniała goryczą.
No co? Każdy postawiony w takiej sytuacji coś by sobie wyobraził.
Na szczęście emanujący z podrapanej do krwi dłoni (wciąż niedbale owiniętej bandażem, choć po ostatniej szamotaninie opatrunek znalazł się w jeszcze bardziej opłakanym stanie) skutecznie ściągał go na ziemię przypominając, gdzie jest i jaki ma plan działania.
Wizja została zapisana na później, teraz gwiazdą popołudnia znów stawała się Berry.
- W ten sposób..? - Niepewnie zmienił chwyt, wciąż trzymając kotkę przed sobą jak odbezpieczony granat. - Jeśli uda ci się z nią jakoś dogadać uznam, że ona po prostu nie lubi facetów... - Wymamrotał wciąż nieco zaróżowiony ze wstydu, chcąc podtrzymać jakąkolwiek konwersację. - Nie wiem czemu, ale nawet w domu najlepiej dogaduje się z matką.
Przez chwilę stał bez ruchu, trzymając wciąż podirytowaną kocicę w dłoniach, obserwując bacznie poczynania Kelly. Czasami czuł się źle z tym, że nie potrafił dogadać się nawet ze zwierzęciem, z którym mieszkał bez większych przerw przez ponad połowę swojego życia, ale z drugiej strony... cóż. Bycie odbieranym w zły sposób nie było dla niego niczym nowym, nawet się do tego przyzwyczaił i nauczył się to ignorować. Tyle że raz na jakiś czas dochodziło właśnie do takich starć, kończących się błaganiem o pomoc pierwszej napotkanej osoby.
Teraz i tak było lepiej - Kelly póki co nie zostawiła go na lodzie.
- Wybacz cały ten bajzel, chyba nie powinnaś się angażować w takie bitwy w tym stanie... - Wypuścił ze świstem powietrze z ust i przechylił głowę na bok obserwując zwierzę spod półprzymkniętych powiek. - A i tak dzisiaj nie jest tak źle. Wyobraź sobie jak walczymy normalnie.
Dlaczego wszystkie krukonki, które znał z imienia musiały się tak podobnie nazywać? Kelly, Kaylin, zaraz pojawi się jakaś Katherine, a zaraz za nią, zwabiona słodkim zapachem zagubionego w życiu mężczyzny przybiegnie Catherine. A znając jego szczęście nadszedłby dzień, w którym wszystkie dziewczęta zaatakowałyby go w tym samym momencie. Chwała Bogu, że póki co różniły się kolorystycznie, bo jego pamięć do twarzy była gorsza od beznadziejnej.
- Więc cieszę się, że nie jesteś jedną z nich - Na wpół stwierdził, na wpół zapytał, próbując jednocześnie wciągnąć i wypuścić powietrze z ust.
Warto zaznaczyć, że Gall był w pełni zdrowym, młodym mężczyzną, aktualnie pozbawionym partnerki, który ręce miał zajęte przez potencjalnego mordercę o długości czterdziestu centymetrów bez ogona, a spodnie wypełnione nie tylko kilkoma papierkami po cukierkach i zgniecionymi kawałkami pergaminu, ale i ruchliwą dłonią młodej, niebrzydkiej (choć mało atrakcyjnie poturbowanej) dziewczyny. Na dodatek rudej - lubił rude włosy.
Skoro teraz nakreśliliśmy już dlaczego dokładnie cała ta sytuacja była po prostu zła, nikogo nie powinno zaskoczyć to, że szatyn przypomniał sobie co następuje po wdechu dopiero wtedy, gdy cudze ciepło zniknęło z wysokości jego bioder - a świadomość ta w równym stopniu go rozluźniała i wypełniała goryczą.
No co? Każdy postawiony w takiej sytuacji coś by sobie wyobraził.
Na szczęście emanujący z podrapanej do krwi dłoni (wciąż niedbale owiniętej bandażem, choć po ostatniej szamotaninie opatrunek znalazł się w jeszcze bardziej opłakanym stanie) skutecznie ściągał go na ziemię przypominając, gdzie jest i jaki ma plan działania.
Wizja została zapisana na później, teraz gwiazdą popołudnia znów stawała się Berry.
- W ten sposób..? - Niepewnie zmienił chwyt, wciąż trzymając kotkę przed sobą jak odbezpieczony granat. - Jeśli uda ci się z nią jakoś dogadać uznam, że ona po prostu nie lubi facetów... - Wymamrotał wciąż nieco zaróżowiony ze wstydu, chcąc podtrzymać jakąkolwiek konwersację. - Nie wiem czemu, ale nawet w domu najlepiej dogaduje się z matką.
Przez chwilę stał bez ruchu, trzymając wciąż podirytowaną kocicę w dłoniach, obserwując bacznie poczynania Kelly. Czasami czuł się źle z tym, że nie potrafił dogadać się nawet ze zwierzęciem, z którym mieszkał bez większych przerw przez ponad połowę swojego życia, ale z drugiej strony... cóż. Bycie odbieranym w zły sposób nie było dla niego niczym nowym, nawet się do tego przyzwyczaił i nauczył się to ignorować. Tyle że raz na jakiś czas dochodziło właśnie do takich starć, kończących się błaganiem o pomoc pierwszej napotkanej osoby.
Teraz i tak było lepiej - Kelly póki co nie zostawiła go na lodzie.
- Wybacz cały ten bajzel, chyba nie powinnaś się angażować w takie bitwy w tym stanie... - Wypuścił ze świstem powietrze z ust i przechylił głowę na bok obserwując zwierzę spod półprzymkniętych powiek. - A i tak dzisiaj nie jest tak źle. Wyobraź sobie jak walczymy normalnie.
- Kelly McCarthy
Re: Pokój Wspólny
Pią Paź 23, 2015 11:16 am
Ona miała to do siebie, że w większości sytuacji nie widziała nic złego. Nie zastanawiała się nad tym co jest dobre, a co złe. Po prostu to robiła, nie bacząc na konsekwencje, czy na to, jak głupio sytuacja wygląda. I dwuznacznie!
Jednak starała się wygrzebać z jego kieszeni nożyczki w błyskawicznym tempie, aby przypadkiem nikt nie zastał ich w takiej sytuacji, bo niby jak mieliby się z tego wytłumaczyć?
Nożyczki? Ta, jasne...
Triumfalnie wyjęła ów przedmiot z kieszeni Krukona i pomachała nim, zupełnie jakby wyjęła legendarny miecz ze skały. Obeszła chłopaka ostrożnie do okoła i stanęła z nim twarzą... w pierś. Tak, nie należała do kobiet, które mogłyby być modelkami, miała zaledwie metr pięćdziesiąt z dużym hakiem. Zadarła więc głowę i wlepiła w niego wyczekujące spojrzenie, aż posłucha jej polecenia. (...)
Stała tak dłuższą chwilę przyglądając się szamotaninie, cóż... Nie powiedziałaby, że takie małe cudo, jakim był kociak może tak skutecznie toczyć bój z większym i silniejszym od siebie. Uśmiechnęła się, wciąż wlepiając spojrzenie w gwiazdę, która spowodowała to zamieszanie.
- Zamieńmy się. - rzuciła po chwili namysłu i odebrała od niego bombę. Czuła się teraz jak słoń w składzie porcelany, ale co miała zrobić... Jedna rysa na jej ciele więcej, nie robiłaby wielkiej różnicy. Ostatnimi czasy wizyty w Skrzydle Szpitalnym były prawie nieodłączną częścią jej planu dnia. Miała wrażenie, że niedługo z pielęgniarką będą popijać kawę, mówić sobie na ty i dzielić się ploteczkami z Hogwartu. W końcu jeżeli spędza się z kimś większą część dnia, można łatwo się z nim spoufalić, czyż nie? Powracając do boju o śmierć i życie...
Chwyciła kotkę za skórę w okolicy łopatek, a ta zawisła w powietrzu bez ruchu. Magia? Pamiętała jak przypinała spinki do karku Ginger, kiedy ta szamotała się zbyt bardzo, przy nieudolnych próbach wyrwania właścicielki ze snu, ponieważ miska, (choć pełna jedzenia,) wciąż nie była wystarczająco bogata w pokarm i zawsze tej rudej gnidzie czegoś w niej brakowało. I nie, nie było to maltretowanie zwierząt, a raczej weterynaryjne podejście. Tak sobie właśnie tłumaczyła. Objęła dolne łapki kotki, aby ta nie wisiała jak szmata susząca się na sznurze i gdzieś ukradkiem wysunęła ku Gallowi nożyczki.
Według niej ucinanie kotom pazurów to jak pozbawianie człowieka rąk czy nóg, ale skoro Berry była takim drapieżcą... Cóż, trzeba było sprawy bezpieczeństwa stawiać ponad kocią naturę.
- Mój stan w niczym tu nie przeszkadza. Dodaje mi plus dziesięć do przyciągania. Każdy chce wiedzieć co się stało i troszczy się o mnie, dopóki nie wyjawię sekretu. A kiedy wyznaję, że nie pamiętam, szybko się ulatniają, nie widząc we mnie już nic ciekawego. - zaśmiała się krótko. No tak, plotki często żyją swoim życiem i słyszała już pierdyliard historii na temat tego, jakim cudem trafiła do Skrzydła...
Powoli usiadła na kanapie usadawiając nader spokojnego zwierzaka na swoich kolanach. Nie poluźniła uścisku nawet na moment - musiała przyznać, że Berry trochę ją przerażała.
- Zapraszam pana do zabiegu. - wyprostowała jedną nogę, wsuwając ją między siedzisko kanapy, a oparcie. Siedzenie okrakiem naprzeciw chłopaka byłoby również dwuznacznie, gdyby nie kocica spoczywająca między jej udami. Cóż za spotkanie!
Jednak starała się wygrzebać z jego kieszeni nożyczki w błyskawicznym tempie, aby przypadkiem nikt nie zastał ich w takiej sytuacji, bo niby jak mieliby się z tego wytłumaczyć?
Nożyczki? Ta, jasne...
Triumfalnie wyjęła ów przedmiot z kieszeni Krukona i pomachała nim, zupełnie jakby wyjęła legendarny miecz ze skały. Obeszła chłopaka ostrożnie do okoła i stanęła z nim twarzą... w pierś. Tak, nie należała do kobiet, które mogłyby być modelkami, miała zaledwie metr pięćdziesiąt z dużym hakiem. Zadarła więc głowę i wlepiła w niego wyczekujące spojrzenie, aż posłucha jej polecenia. (...)
Stała tak dłuższą chwilę przyglądając się szamotaninie, cóż... Nie powiedziałaby, że takie małe cudo, jakim był kociak może tak skutecznie toczyć bój z większym i silniejszym od siebie. Uśmiechnęła się, wciąż wlepiając spojrzenie w gwiazdę, która spowodowała to zamieszanie.
- Zamieńmy się. - rzuciła po chwili namysłu i odebrała od niego bombę. Czuła się teraz jak słoń w składzie porcelany, ale co miała zrobić... Jedna rysa na jej ciele więcej, nie robiłaby wielkiej różnicy. Ostatnimi czasy wizyty w Skrzydle Szpitalnym były prawie nieodłączną częścią jej planu dnia. Miała wrażenie, że niedługo z pielęgniarką będą popijać kawę, mówić sobie na ty i dzielić się ploteczkami z Hogwartu. W końcu jeżeli spędza się z kimś większą część dnia, można łatwo się z nim spoufalić, czyż nie? Powracając do boju o śmierć i życie...
Chwyciła kotkę za skórę w okolicy łopatek, a ta zawisła w powietrzu bez ruchu. Magia? Pamiętała jak przypinała spinki do karku Ginger, kiedy ta szamotała się zbyt bardzo, przy nieudolnych próbach wyrwania właścicielki ze snu, ponieważ miska, (choć pełna jedzenia,) wciąż nie była wystarczająco bogata w pokarm i zawsze tej rudej gnidzie czegoś w niej brakowało. I nie, nie było to maltretowanie zwierząt, a raczej weterynaryjne podejście. Tak sobie właśnie tłumaczyła. Objęła dolne łapki kotki, aby ta nie wisiała jak szmata susząca się na sznurze i gdzieś ukradkiem wysunęła ku Gallowi nożyczki.
Według niej ucinanie kotom pazurów to jak pozbawianie człowieka rąk czy nóg, ale skoro Berry była takim drapieżcą... Cóż, trzeba było sprawy bezpieczeństwa stawiać ponad kocią naturę.
- Mój stan w niczym tu nie przeszkadza. Dodaje mi plus dziesięć do przyciągania. Każdy chce wiedzieć co się stało i troszczy się o mnie, dopóki nie wyjawię sekretu. A kiedy wyznaję, że nie pamiętam, szybko się ulatniają, nie widząc we mnie już nic ciekawego. - zaśmiała się krótko. No tak, plotki często żyją swoim życiem i słyszała już pierdyliard historii na temat tego, jakim cudem trafiła do Skrzydła...
Powoli usiadła na kanapie usadawiając nader spokojnego zwierzaka na swoich kolanach. Nie poluźniła uścisku nawet na moment - musiała przyznać, że Berry trochę ją przerażała.
- Zapraszam pana do zabiegu. - wyprostowała jedną nogę, wsuwając ją między siedzisko kanapy, a oparcie. Siedzenie okrakiem naprzeciw chłopaka byłoby również dwuznacznie, gdyby nie kocica spoczywająca między jej udami. Cóż za spotkanie!
- Gall Cacti
Re: Pokój Wspólny
Pią Paź 23, 2015 11:55 pm
- W takim razie to "plus dziesięć" jest dość słabe... - Wymamrotał na tyle głośno, żeby była w stanie go usłyszeć, po czym s cichym stęknięciem ukucnął przed fotelem, mierząc kota wzrokiem.
Robiła to złośliwie. Nie miał innego sensownego wyjaśnienia, które w prosty sposób tłumaczyłoby, dlaczego Berry przy kontaktach z innymi wykonywała osobowościowy obrót o sto osiemdziesiąt stopni (no, może sto pięćdziesiąt, w kwestiach gryzienia była otwarta na wszystkich). Owszem, daleko mu było do Doktora Dolittle i często podchodził do zwierząt jak Szatan do budynku szkółki niedzielnej, ale istniały chyba jakieś granice, prawda?
- Berry, małpa z ciebie - Westchnął jeszcze na koniec, po czym nachylił się nieco do przodu ("myśl o kocie, nie o spódnicy, myśl o kocie, nie o spódnicy, myśl o kocie...") i zabrał za przycinanie i zaokrąglanie pazurów swojego pupila z szóstego poziomu piekła.
A mógł po kryjomu przygarnąć kociaka ze schroniska, to nie, siostra zażyczyła sobie rasowego, łysego szczura o podejściu do życia Hitlera z menopauzą.
Kochał ją całym sercem. Kotkę, nie siostrę.
W tym momencie kochał też własne samozaparcie. Nawet poklepał się w myślach po ramieniu za to, że (póki co) nawet raz nie odwrócił spojrzenia od Berry. Zazwyczaj powstrzymywanie się od gapienia na każdą podwiniętą wyżej spódniczkę sprawiało mu nie lada problemy, więc takie drobne zwycięstwa przywracały mu wiarę w dojrzewanie. Kto by pomyślał, że jego problemy rozwiąże wściekła kocica?
- Zdarzały ci się już takie numery z traceniem pamięci? - Zagadnął będąc przy trzecim pazurze lewej łapy. - To trochę dziwne, normalnie pielęgniarka dałaby ci jakieś paskudztwo i machnęła dwa razy różdżką i po tym wszystkim śladu by nie było. A mówię ze swojego doświadczenia człowieka pogryzionego przez wszystko, co przytargali na ONMS - Choć dziewczyna nie miała prawa wiedzieć, że jego myśli schodzą na niewłaściwy tor, postanowił zmienić kurs i skupić się na czymś bardziej przyziemnym. Na szczęście przez brak futra na łapach obcięcie pazurów w odpowiednim miejscu stawało się o połowę łatwiejsze, a on mógł zaangażować w rozmowę to zaoszczędzone dwadzieścia punktów IQ.
- I swoją drogą - jestem Gall, chociaż możesz to wiedzieć. Zdaję sobie sprawę z tego, że łatwo mnie przegapić, z tak karłowatym wzrostem ginę w tłumie pierwszoklasistów, ale lubię sobie wyobrażać, że ludzie zwracają na mnie uwagę mimo to - Mrugnął wesoło do dziewczyny, a po kilku sekundach zębami podciągnął (zsuwające się z palców wprost między ostrza nożyczek) bandaże. - Kawaler, antychryst, uczeń z aspiracjami i podręcznikowy przykład leniwego siódmoklasisty, a wszystko to jeszcze przed południem. Polecam się na przyszłość, wiesz. Koleżankom.
Robiła to złośliwie. Nie miał innego sensownego wyjaśnienia, które w prosty sposób tłumaczyłoby, dlaczego Berry przy kontaktach z innymi wykonywała osobowościowy obrót o sto osiemdziesiąt stopni (no, może sto pięćdziesiąt, w kwestiach gryzienia była otwarta na wszystkich). Owszem, daleko mu było do Doktora Dolittle i często podchodził do zwierząt jak Szatan do budynku szkółki niedzielnej, ale istniały chyba jakieś granice, prawda?
- Berry, małpa z ciebie - Westchnął jeszcze na koniec, po czym nachylił się nieco do przodu ("myśl o kocie, nie o spódnicy, myśl o kocie, nie o spódnicy, myśl o kocie...") i zabrał za przycinanie i zaokrąglanie pazurów swojego pupila z szóstego poziomu piekła.
A mógł po kryjomu przygarnąć kociaka ze schroniska, to nie, siostra zażyczyła sobie rasowego, łysego szczura o podejściu do życia Hitlera z menopauzą.
Kochał ją całym sercem. Kotkę, nie siostrę.
W tym momencie kochał też własne samozaparcie. Nawet poklepał się w myślach po ramieniu za to, że (póki co) nawet raz nie odwrócił spojrzenia od Berry. Zazwyczaj powstrzymywanie się od gapienia na każdą podwiniętą wyżej spódniczkę sprawiało mu nie lada problemy, więc takie drobne zwycięstwa przywracały mu wiarę w dojrzewanie. Kto by pomyślał, że jego problemy rozwiąże wściekła kocica?
- Zdarzały ci się już takie numery z traceniem pamięci? - Zagadnął będąc przy trzecim pazurze lewej łapy. - To trochę dziwne, normalnie pielęgniarka dałaby ci jakieś paskudztwo i machnęła dwa razy różdżką i po tym wszystkim śladu by nie było. A mówię ze swojego doświadczenia człowieka pogryzionego przez wszystko, co przytargali na ONMS - Choć dziewczyna nie miała prawa wiedzieć, że jego myśli schodzą na niewłaściwy tor, postanowił zmienić kurs i skupić się na czymś bardziej przyziemnym. Na szczęście przez brak futra na łapach obcięcie pazurów w odpowiednim miejscu stawało się o połowę łatwiejsze, a on mógł zaangażować w rozmowę to zaoszczędzone dwadzieścia punktów IQ.
- I swoją drogą - jestem Gall, chociaż możesz to wiedzieć. Zdaję sobie sprawę z tego, że łatwo mnie przegapić, z tak karłowatym wzrostem ginę w tłumie pierwszoklasistów, ale lubię sobie wyobrażać, że ludzie zwracają na mnie uwagę mimo to - Mrugnął wesoło do dziewczyny, a po kilku sekundach zębami podciągnął (zsuwające się z palców wprost między ostrza nożyczek) bandaże. - Kawaler, antychryst, uczeń z aspiracjami i podręcznikowy przykład leniwego siódmoklasisty, a wszystko to jeszcze przed południem. Polecam się na przyszłość, wiesz. Koleżankom.
- Kelly McCarthy
Re: Pokój Wspólny
Sob Paź 24, 2015 11:01 am
Jej dłonie wciąż spoczywały na karku kota, który nie ruszył się nawet na moment, jedynie tylko ogon raz na jakiś czas uderzał ją wściekle o udo. Cóż za wspaniały zwierz!
Zaproponowałaby mu zamianę na kilka dni, moze z Ginger lepiej by mu poszło. W końcu jej kocica była (powiedzmy) poukładanym futrzakiem. Czasami tylko urządzała gonitwy i polowania za muchami, czy ćmami, które nocą dostały się do dormitorium, rozwalając przy tym wszystko (i wszystkich) na swojej drodze.
Ale to osobna historia i bardzo długa, odważyłabym się dodać.
- Właściwie pierwszy raz, trochę jakbym wypiła z pięć butelek ognistej i urwałby mi się film. - wzruszyła ramionami radośnie. To była chyba najbardziej jej pasująca wersja wydarzeń. Lepsza od tych serwowanych w plotkach.
Usłyszała nawet ostatnio, że to jej chłopak ją pobił, albo że wpadła do jeziora i potkała Krakena. Wyobraźnia szczególnie młodszych roczników znie znała granic. Zwykle nie wierzyła, że można wymyślać takie bzdury, jednak przekonała się na własnej skórze, co niezbyt ją cieszyło.
- Chciała dać eliskir, który miałby mnie cudownie wyleczyć, ale straciłam za dużo krwi i... No i się męczę. - uśmiechnęła się lekko spuszczając wzrok na Berry. W końcu była jak każda kobieta.
Nie uśmiechało jej się ani trochę paradować po zamku w tak opłakanym stanie i narażać się na plotki. Ale nic innego niestety nie mogła zrobić ani ona ani pielęgniarka. Sprawa oczywiście jest wyjaśniana przez grono pedagogiczne mimo jej ogromnych sprzeciwów.
A co jeżeli to ona sama się o to prosiła?
- ONMS... To chyba twój urok osobisty tak onieśmiela zwierzęta, że czują się zagrożone. - zaśmiała się i poluźniła uchwyt na kotce, aby bardziej jej już nie strofować. Przynajmniej teraz mogli chwilę porozmawiać, bez obmyślania planu jak by to ją podejść i z której strony.
- Szybka reklama, rozumiem. - pokiwała teatralnie głową jak detektywi w serialach. Po chwili stwierdziła, że to nie głupie. Człowiek od razu wie, z kim ma doczynienia.
- Też przedstawiłabym się w ten sposób, ale niestety. Musisz mi wymyślić jakieś chwytliwe hasło. - chwyciła kota w pół i oparła go grzbietem o siebie, aby ułatwić chłopakowi dostęp do pazurów z tyłu. Berry wyciągnęła ku jej twarzy obie łapy i pomachała nimi w powietrzy, jednak bezskutecznie. Bez pazurów była jakaś taka... Mniej szatańska?
Zaproponowałaby mu zamianę na kilka dni, moze z Ginger lepiej by mu poszło. W końcu jej kocica była (powiedzmy) poukładanym futrzakiem. Czasami tylko urządzała gonitwy i polowania za muchami, czy ćmami, które nocą dostały się do dormitorium, rozwalając przy tym wszystko (i wszystkich) na swojej drodze.
Ale to osobna historia i bardzo długa, odważyłabym się dodać.
- Właściwie pierwszy raz, trochę jakbym wypiła z pięć butelek ognistej i urwałby mi się film. - wzruszyła ramionami radośnie. To była chyba najbardziej jej pasująca wersja wydarzeń. Lepsza od tych serwowanych w plotkach.
Usłyszała nawet ostatnio, że to jej chłopak ją pobił, albo że wpadła do jeziora i potkała Krakena. Wyobraźnia szczególnie młodszych roczników znie znała granic. Zwykle nie wierzyła, że można wymyślać takie bzdury, jednak przekonała się na własnej skórze, co niezbyt ją cieszyło.
- Chciała dać eliskir, który miałby mnie cudownie wyleczyć, ale straciłam za dużo krwi i... No i się męczę. - uśmiechnęła się lekko spuszczając wzrok na Berry. W końcu była jak każda kobieta.
Nie uśmiechało jej się ani trochę paradować po zamku w tak opłakanym stanie i narażać się na plotki. Ale nic innego niestety nie mogła zrobić ani ona ani pielęgniarka. Sprawa oczywiście jest wyjaśniana przez grono pedagogiczne mimo jej ogromnych sprzeciwów.
A co jeżeli to ona sama się o to prosiła?
- ONMS... To chyba twój urok osobisty tak onieśmiela zwierzęta, że czują się zagrożone. - zaśmiała się i poluźniła uchwyt na kotce, aby bardziej jej już nie strofować. Przynajmniej teraz mogli chwilę porozmawiać, bez obmyślania planu jak by to ją podejść i z której strony.
- Szybka reklama, rozumiem. - pokiwała teatralnie głową jak detektywi w serialach. Po chwili stwierdziła, że to nie głupie. Człowiek od razu wie, z kim ma doczynienia.
- Też przedstawiłabym się w ten sposób, ale niestety. Musisz mi wymyślić jakieś chwytliwe hasło. - chwyciła kota w pół i oparła go grzbietem o siebie, aby ułatwić chłopakowi dostęp do pazurów z tyłu. Berry wyciągnęła ku jej twarzy obie łapy i pomachała nimi w powietrzy, jednak bezskutecznie. Bez pazurów była jakaś taka... Mniej szatańska?
- Kaylin Wittermore
Re: Pokój Wspólny
Pią Lis 20, 2015 8:47 pm
Kaylin miała jeden z tych tygodni, podczas którego nic, dosłownie nic jej nie wychodziło. Tak przynajmniej myślała do czasu ostatnich zajęć z ONMS, na których choć trochę podniosła swoją samoocenę. Było to nie małym wyczynem, bo mimo wielkich zdolności, zawsze spoglądała na siebie z niezadowoleniem. Ciągle czegoś jej brakowało, czegoś było w jej życiu za mało. I z tym brakiem szła przed siebie robiąc wszystko, by go jakoś załatać. Zaplątać w coś, co będzie chociaż udawało wypełnienie jej pustego miejscami życia.
Niemniej jednak, chodziło o sam dosyć kiepski tydzień. Zdążyła pokłócić się z Irytkiem, choć sama nie wiedziała czy było to kłótnią, duch po prostu zniknął z foszkiem tak wielkim, że nie była w stanie go sobie wyobrazić. W międzyczasie Lupin sprowadził ją na ziemię, co sama potwierdziła jedną jedyną wizytą w gabinecie profesora B. Wiele rzeczy miało prawo dołować ją także tego dnia. Zaczynając od pogody, a kończąc chociażby na całkiem kiepsko rozegranej sytuacji w łazience, gdzie przecież chciała tylko pomóc ledwo znanej Puchonce.
A najgorsze z tego wszystkiego było to, że zbliżały się egzaminy, a ona ciągle znajdowała lepsze rzeczy do roboty, niż nauka. Wracając więc do Pokoju Wspólnego obiecywała sobie, że gdy tylko odbierze od Galla (którego znała już jakiś czas tak swoją drogą, był jedynym starszym Krukonem, którego nie umiała się bać) jego kotkę Berry (którą obiecała się zająć podczas porannej wymiany listów), od razu weźmie się do nauki.
Kiedy jednak znalazła się w środku usłyszała dwa głosy, które świadczyły o tym, że jacyś Krukoni ze sobą rozmawiają. Jeden, męski, znała całkiem nieźle. Drugi kołatał się gdzieś w jej głowie, lecz nie potrafiła połączyć go z twarzą. Kiedy więc ujrzała tę dwójkę od razu jej oczom rzuciła się ruda czupryna Kelly, z którą przecież widziała się ostatnio na zajęciach. I którą zaczęła automatycznie pouczać. Może gdyby była bardziej wrażliwa, zrobiłoby jej się trochę głupio. Była jednak sobą, Kaylin, która zawsze musiała być najlepsza.
- Jak się miewa moje kochanie? - Zapytała ciepłym, pełnym miłości głosem gdy wreszcie ujrzała Berry, do której też zbliżyła się z wyciągniętymi rękoma.
- A cóż to, obcinają ci pazurki? - Zapytała kota, jakby zapominając o obecności ludzi w pomieszczeniu. Pogłaskała stworzenie po głowie wsłuchując się w cichy pomruk wydawany przez futrzaka w tym momencie. Kucnęła przy nogach koleżanki nie przestając pieścić małego, bestialskiego stworzenia.
- Na co czekasz? Skończ to wreszcie, bo biedaczyna się zanudzi. - Dopiero w tej chwili podniosła wzrok na Galla, któremu mimo szorstkiego tonu posłała całkiem przyjazny uśmiech.
Nawet przez chwilę nie zwróciła uwagi na to, jak niezręcznie musiała wyglądać sytuacja pomiędzy Kelly a Gallem, gdy wchodziła do pomieszczenia.
Niemniej jednak, chodziło o sam dosyć kiepski tydzień. Zdążyła pokłócić się z Irytkiem, choć sama nie wiedziała czy było to kłótnią, duch po prostu zniknął z foszkiem tak wielkim, że nie była w stanie go sobie wyobrazić. W międzyczasie Lupin sprowadził ją na ziemię, co sama potwierdziła jedną jedyną wizytą w gabinecie profesora B. Wiele rzeczy miało prawo dołować ją także tego dnia. Zaczynając od pogody, a kończąc chociażby na całkiem kiepsko rozegranej sytuacji w łazience, gdzie przecież chciała tylko pomóc ledwo znanej Puchonce.
A najgorsze z tego wszystkiego było to, że zbliżały się egzaminy, a ona ciągle znajdowała lepsze rzeczy do roboty, niż nauka. Wracając więc do Pokoju Wspólnego obiecywała sobie, że gdy tylko odbierze od Galla (którego znała już jakiś czas tak swoją drogą, był jedynym starszym Krukonem, którego nie umiała się bać) jego kotkę Berry (którą obiecała się zająć podczas porannej wymiany listów), od razu weźmie się do nauki.
Kiedy jednak znalazła się w środku usłyszała dwa głosy, które świadczyły o tym, że jacyś Krukoni ze sobą rozmawiają. Jeden, męski, znała całkiem nieźle. Drugi kołatał się gdzieś w jej głowie, lecz nie potrafiła połączyć go z twarzą. Kiedy więc ujrzała tę dwójkę od razu jej oczom rzuciła się ruda czupryna Kelly, z którą przecież widziała się ostatnio na zajęciach. I którą zaczęła automatycznie pouczać. Może gdyby była bardziej wrażliwa, zrobiłoby jej się trochę głupio. Była jednak sobą, Kaylin, która zawsze musiała być najlepsza.
- Jak się miewa moje kochanie? - Zapytała ciepłym, pełnym miłości głosem gdy wreszcie ujrzała Berry, do której też zbliżyła się z wyciągniętymi rękoma.
- A cóż to, obcinają ci pazurki? - Zapytała kota, jakby zapominając o obecności ludzi w pomieszczeniu. Pogłaskała stworzenie po głowie wsłuchując się w cichy pomruk wydawany przez futrzaka w tym momencie. Kucnęła przy nogach koleżanki nie przestając pieścić małego, bestialskiego stworzenia.
- Na co czekasz? Skończ to wreszcie, bo biedaczyna się zanudzi. - Dopiero w tej chwili podniosła wzrok na Galla, któremu mimo szorstkiego tonu posłała całkiem przyjazny uśmiech.
Nawet przez chwilę nie zwróciła uwagi na to, jak niezręcznie musiała wyglądać sytuacja pomiędzy Kelly a Gallem, gdy wchodziła do pomieszczenia.
- Gall Cacti
Re: Pokój Wspólny
Pią Lis 20, 2015 11:35 pm
Czasami zdarzają się takie dni.
Takie, których nawet nie trzeba opisywać, wystarczy tylko odpowiednio zaintonować zdanie i wszyscy dobrze wiedzą o co chodzi; Świadczy o tym idealnie zsynchronizowane stęknięcie, połączone z opuszczeniem głowy, które to spowodował nagły powrót ciężkich wspomnień o porażce, wstydzie i wsadzeniu do kubka gorącej czekolady mięsnego pasztecika, tuż po zalaniu ciastka owsianego sosem pieczeniowym.
To był taki dzień.
Komentarz o Opiece Gall pozwolił sobie skwitować tylko ciężkim westchnieniem i pełnym bólu spojrzeniem gdzieś z poziomu kolan Kelly. Oboje już dobrze wiedzieli jak wygląda jego współżycie z fauną (pana z czwartego rzędu prosimy o zachowanie powagi, nie mówimy tutaj o niczym zdrożnym), więc szatyn uznał, że tyle wystarczy. Nawet z jego kuloodporną samooceną zbyt częste wracanie w rozmowie do jego porażek bywało bolesne.
- Możemy to uzgodnić przy piwie kremo... - Rzucił lekko, w duszy mając nadzieję na to, że uda im się umówić na coś pokroju randki (już raz trafił między jej kolana, po czymś takim spotkanie wydawało się dość niewinnym pomysłem), ale los najwyraźniej uznał, że zaczynało mu trochę za dobrze iść.
I osobą, która musiała ich podejść akurat w tej chwili był nikt inny jak panna Wittermore.
Szczerze mówiąc Gall nie był pewny, czy bardziej mu przez to ulżyło, czy wręcz przeciwnie. Odkrył za to, że bardzo energiczne wstawanie z podłogi przy użyciu wybicia z kolana jest dość bolesne, gdy ma się masę mięśniową dementora na detoksie.
- Cześć Lin, też miło cię widzieć, u mnie dobrze, a u ciebie? - Wyrecytował z mniejszą ilością sarkazmu niż się spodziewał, rozcierając obolałe kolano. Wzrokiem zaczął wodzić od jednej dziewczyny do drugiej, zastanawiając się gdzie powinien stać, żeby wyglądało to przyzwoicie, na wypadek gdyby ktoś jeszcze postanowił zaszczycić ich swoją obecnością.
Na szczęście mózg blondynki najwyraźniej nie dał sobie rady z jednoczesnym przetworzeniem informacji o kocie i specyficznym układzie ciał pary, która jak dotąd była w pokoju wspólnym zostawiona bez przyzwoitki. W pewnym sensie właśnie za tą prostotę podejścia do świata ją lubił, ale teraz... Cóż, poczuł się nieco urażony, że kocica okazała się od niego ważniejsza. Nie był to co prawda pierwszy raz, a już na pewno nie ostatni, ale jego męska duma nie potrafiła się do tego przyzwyczaić.
Poza tym na miłość boską, Kaylin potraktowała Kelly jak powietrze - aż jemu zrobiło się dziwnie, a był niezaangażowaną osobą trzecią.
Dosłownie.
- Zrób to sama, Gertrudo z Nijvel, nie pozwól mi znęcać się nad tą majestatyczną, łysą pokraką! - Zaintonował dramatycznie, przykładając zabandażowaną dłoń do czoła.
Ostatecznie cichy plebiscyt na to, gdzie powinien się teraz znaleźć, szokującą większością jednego głosu wygrała pozycja "za oparciem fotela". Na odchodne podał Kaylin nożyczki, oraz poczochrał ją lekko po włosach w ramach powitania - tradycji musiało stać się za dość, po czym szybko ominął siedzenie Kelly i oparł łokcie tuż nad jej rudą głową.
- Swoją drogą - znacie się, czy znowu weszłaś na wyższy poziom ignorowania innych, Lin?
Takie, których nawet nie trzeba opisywać, wystarczy tylko odpowiednio zaintonować zdanie i wszyscy dobrze wiedzą o co chodzi; Świadczy o tym idealnie zsynchronizowane stęknięcie, połączone z opuszczeniem głowy, które to spowodował nagły powrót ciężkich wspomnień o porażce, wstydzie i wsadzeniu do kubka gorącej czekolady mięsnego pasztecika, tuż po zalaniu ciastka owsianego sosem pieczeniowym.
To był taki dzień.
Komentarz o Opiece Gall pozwolił sobie skwitować tylko ciężkim westchnieniem i pełnym bólu spojrzeniem gdzieś z poziomu kolan Kelly. Oboje już dobrze wiedzieli jak wygląda jego współżycie z fauną (pana z czwartego rzędu prosimy o zachowanie powagi, nie mówimy tutaj o niczym zdrożnym), więc szatyn uznał, że tyle wystarczy. Nawet z jego kuloodporną samooceną zbyt częste wracanie w rozmowie do jego porażek bywało bolesne.
- Możemy to uzgodnić przy piwie kremo... - Rzucił lekko, w duszy mając nadzieję na to, że uda im się umówić na coś pokroju randki (już raz trafił między jej kolana, po czymś takim spotkanie wydawało się dość niewinnym pomysłem), ale los najwyraźniej uznał, że zaczynało mu trochę za dobrze iść.
I osobą, która musiała ich podejść akurat w tej chwili był nikt inny jak panna Wittermore.
Szczerze mówiąc Gall nie był pewny, czy bardziej mu przez to ulżyło, czy wręcz przeciwnie. Odkrył za to, że bardzo energiczne wstawanie z podłogi przy użyciu wybicia z kolana jest dość bolesne, gdy ma się masę mięśniową dementora na detoksie.
- Cześć Lin, też miło cię widzieć, u mnie dobrze, a u ciebie? - Wyrecytował z mniejszą ilością sarkazmu niż się spodziewał, rozcierając obolałe kolano. Wzrokiem zaczął wodzić od jednej dziewczyny do drugiej, zastanawiając się gdzie powinien stać, żeby wyglądało to przyzwoicie, na wypadek gdyby ktoś jeszcze postanowił zaszczycić ich swoją obecnością.
Na szczęście mózg blondynki najwyraźniej nie dał sobie rady z jednoczesnym przetworzeniem informacji o kocie i specyficznym układzie ciał pary, która jak dotąd była w pokoju wspólnym zostawiona bez przyzwoitki. W pewnym sensie właśnie za tą prostotę podejścia do świata ją lubił, ale teraz... Cóż, poczuł się nieco urażony, że kocica okazała się od niego ważniejsza. Nie był to co prawda pierwszy raz, a już na pewno nie ostatni, ale jego męska duma nie potrafiła się do tego przyzwyczaić.
Poza tym na miłość boską, Kaylin potraktowała Kelly jak powietrze - aż jemu zrobiło się dziwnie, a był niezaangażowaną osobą trzecią.
Dosłownie.
- Zrób to sama, Gertrudo z Nijvel, nie pozwól mi znęcać się nad tą majestatyczną, łysą pokraką! - Zaintonował dramatycznie, przykładając zabandażowaną dłoń do czoła.
Ostatecznie cichy plebiscyt na to, gdzie powinien się teraz znaleźć, szokującą większością jednego głosu wygrała pozycja "za oparciem fotela". Na odchodne podał Kaylin nożyczki, oraz poczochrał ją lekko po włosach w ramach powitania - tradycji musiało stać się za dość, po czym szybko ominął siedzenie Kelly i oparł łokcie tuż nad jej rudą głową.
- Swoją drogą - znacie się, czy znowu weszłaś na wyższy poziom ignorowania innych, Lin?
- Kelly McCarthy
Re: Pokój Wspólny
Sob Lis 21, 2015 12:23 am
Poruszyła się nieznacznie na sofie, kiedy tylko zaczął coś mówić o spotkaniu. Randka?
Nie, na pewno nie. Zapewne chciał tylko porozmawiać w pomieszczeniu, które było spokojniejsze niż to, w którym co chwile latały kocie pazury.
Uniosła jednak obie brwi w geście zdziwienia, ale nie zdążyła nic powiedzieć. Ba! Nawet on nie zdążył dokończyć swojego pytania, bo ktoś im przerwał całkiem miłą pogawędkę. Uniosła powoli glowę na postać blondynki, która niebezpiecznie zaczęła się ku nim zbliżać. Posłała jej nieco głupkowaty uśmiech, który był zabarwiony... zdziwieniem?
Nie poczuła się ani trochę zignorowana przez uczennicę, której imię miała gdzieś na końcu języka. Oczywiście widywały się na zajęciach, mijały na korytarzach, czasem zamieniły kilka słów, jednak nic więcej. Nagle poczuła się nieswojo, ale nie wstała wciąż głaszcząc kotkę gdzieś za lewym uchem. Zwierzę było teraz jej jedynym obiektem zainteresowania, bo cóż miała powiedzieć?
Że miło ją widzieć? Skoro wcale tak nie myślała?
Kiedy Gall upomniał... emmm... KAYLIN! Tak, to zdecydowanie Kay. Pokiwała głową z zadowoleniem, że zdołała sobie przypomnieć jej imię w całości.
- Cześć. - rzuciła szybko w stronę Krukonki, wodząc spojrzeniem to za nim, to za nią. Wstała powoli unosząc kota, który już nieco uspokoił się (zaraz po tym jak Gall się od niej odsunął na bezpieczną odległość). Nie wiedziała czy ma przekazać pałeczkę całkowicie w ręce Kaylin, czy może też jej pomoc, więc trwała tak w najlepsze, w totalnym bezruchu, z kotem niemal przyklejonym do jej klatki piersiowej.
- Poradzisz sobie? - zapytała ostrożnie, jakby miała wrażenie, że zaraz na nią nakrzyczy, lub cholera wie co tam jeszcze. Zdawała się być sympatyczną blondyneczką, jednak kiedy już się ją pozna... Cóż, pierwsze wrażenie nie było najlepsze. Przynajmniej w głowie rudowłosej.
/muszę sobie przypomnieć całą sesję, z następnym postem bardziej się postaram, obiecuję.
Nie, na pewno nie. Zapewne chciał tylko porozmawiać w pomieszczeniu, które było spokojniejsze niż to, w którym co chwile latały kocie pazury.
Uniosła jednak obie brwi w geście zdziwienia, ale nie zdążyła nic powiedzieć. Ba! Nawet on nie zdążył dokończyć swojego pytania, bo ktoś im przerwał całkiem miłą pogawędkę. Uniosła powoli glowę na postać blondynki, która niebezpiecznie zaczęła się ku nim zbliżać. Posłała jej nieco głupkowaty uśmiech, który był zabarwiony... zdziwieniem?
Nie poczuła się ani trochę zignorowana przez uczennicę, której imię miała gdzieś na końcu języka. Oczywiście widywały się na zajęciach, mijały na korytarzach, czasem zamieniły kilka słów, jednak nic więcej. Nagle poczuła się nieswojo, ale nie wstała wciąż głaszcząc kotkę gdzieś za lewym uchem. Zwierzę było teraz jej jedynym obiektem zainteresowania, bo cóż miała powiedzieć?
Że miło ją widzieć? Skoro wcale tak nie myślała?
Kiedy Gall upomniał... emmm... KAYLIN! Tak, to zdecydowanie Kay. Pokiwała głową z zadowoleniem, że zdołała sobie przypomnieć jej imię w całości.
- Cześć. - rzuciła szybko w stronę Krukonki, wodząc spojrzeniem to za nim, to za nią. Wstała powoli unosząc kota, który już nieco uspokoił się (zaraz po tym jak Gall się od niej odsunął na bezpieczną odległość). Nie wiedziała czy ma przekazać pałeczkę całkowicie w ręce Kaylin, czy może też jej pomoc, więc trwała tak w najlepsze, w totalnym bezruchu, z kotem niemal przyklejonym do jej klatki piersiowej.
- Poradzisz sobie? - zapytała ostrożnie, jakby miała wrażenie, że zaraz na nią nakrzyczy, lub cholera wie co tam jeszcze. Zdawała się być sympatyczną blondyneczką, jednak kiedy już się ją pozna... Cóż, pierwsze wrażenie nie było najlepsze. Przynajmniej w głowie rudowłosej.
/muszę sobie przypomnieć całą sesję, z następnym postem bardziej się postaram, obiecuję.
- Kaylin Wittermore
Re: Pokój Wspólny
Sob Lis 21, 2015 3:09 pm
Całkowicie nieświadoma tego, w jakim momencie przerwała rozmowę dwójki Krukonów, Kaylin zupełnie nie zwracając na nich uwagi głaskała kota. Cała jej uwaga skupiła się na tym jednym, uroczym stworzeniu i nie miała ochotę przenosić się na cokolwiek innego, nawet jeżeli byli to ludzie, z którymi jakby nie było, powinna zamienić chociaż kilka słów. Zaczynając od zwykłego przywitania.
Prostota myślenia była w wielu sytuacjach zaletą, choć wiele razy wpakowała ją w dosyć niezręczne sytuacje. O dziwo, zawsze się tak działo w towarzystwie mężczyzn i sama już nie wiedziała, co dokładnie robi nie tak. Właśnie dlatego wolała zwierzęta - nie trzeba było przy nich niepotrzebnie kombinować, wystarczało dawać im odpowiednią ilość uczucia i tyle. Tak przynajmniej było w przypadku dziewczyny, która całkowicie nie potrafiła zrozumieć problemów Galla. Jak można nie radzić sobie ze stworzeniami?
- Hmmm? - Wyrwana z pieszczot, jakimi obdarzała Berry przez chwilę wpatrywała się w jej właściciela, by znowu powrócić do spoglądania w piękne, świecące, kocie oczy. - Ach, bywało lepiej. - Mruknęła cicho, jakby nie chcąc wracać myślami do swoich nastoletnich problemów. Wolała przytulać twarz w ciałko mruczącego stworzenia i miziać je po brzuszku. Z jednej strony musiało to wyglądać dosyć uroczo, a z drugiej było po prostu palanterią.
- A, tak. Cześć. - Na przywitanie Kelly odpowiedziała odrobinę sztywnym, wręcz wyuczonym na pamięć słowem. Mogła sprawiać wrażenie osoby, która dziewczyny po prostu nie lubi bądź chce być nie miła. Tak naprawdę, Kaylin po prostu miała problemy z rozmowami z innymi. Gall przekonał się o tym już dawno temu, podczas ich pierwszego spotkania. Blondynka może i wyglądała uroczo, ale ochrzan potrafiła sprawić całkiem niezły.
- Oczywiście, że to zrobię. Po to tu jestem, żebyś nie zrobił temu biedactwu krzywdy. I nie nazywaj jej pokraką! - Oburzona, choć nie do końca na serio, odebrała nożyczki od Galla i wyciągnęła ręce w stronę Berry. Spojrzała na Kelly pytająco i dopiero po chwili usłyszała jej pytanie. Uśmiechnęła się, choć był to raczej uśmiech pełen pewności siebie i odrobiny zarozumialstwa, niż przyjazny, jakim obdarza się innych w przypadku chwil radości.
- Oczywiście, że sobie poradzę. - Dodała do tego i odebrała kocicę od rudowłosej Krukonki. Usiadła ze stworzeniem na kanapie i zaczęła powoli obcinać jej pazurki i choć Berry nie była najszczęśliwsza, nie oponowała zbyt głośno. Kaylin miała po prostu rękę do zwierząt.
- Nie ignoruję ludzi aż tak bardzo, Wielkoludzie. - Przynajmniej nie świadomie, dziewczyna była zdecydowanie upośledzona jeżeli chodziło o kontakty z innymi.
- Chodzimy razem na zajęcia z ONMS. Kelly, prawda? - Pamięć do nazwisk miała tak samo dobrze rozwiniętą, jak do nauki. - Nie poszło ci z tym Dwurogiem. - Powiedziała głosem całkowicie pozbawionym jakiegokolwiek emocjonalnego zabarwienia. Nie miało ani jej obrazić, ani współczuć, ani... Tak naprawdę, nie miało nic robić. Było po prostu zdaniem wplecionym pomiędzy opiekę nad kocicą starszego Krukona.
Prostota myślenia była w wielu sytuacjach zaletą, choć wiele razy wpakowała ją w dosyć niezręczne sytuacje. O dziwo, zawsze się tak działo w towarzystwie mężczyzn i sama już nie wiedziała, co dokładnie robi nie tak. Właśnie dlatego wolała zwierzęta - nie trzeba było przy nich niepotrzebnie kombinować, wystarczało dawać im odpowiednią ilość uczucia i tyle. Tak przynajmniej było w przypadku dziewczyny, która całkowicie nie potrafiła zrozumieć problemów Galla. Jak można nie radzić sobie ze stworzeniami?
- Hmmm? - Wyrwana z pieszczot, jakimi obdarzała Berry przez chwilę wpatrywała się w jej właściciela, by znowu powrócić do spoglądania w piękne, świecące, kocie oczy. - Ach, bywało lepiej. - Mruknęła cicho, jakby nie chcąc wracać myślami do swoich nastoletnich problemów. Wolała przytulać twarz w ciałko mruczącego stworzenia i miziać je po brzuszku. Z jednej strony musiało to wyglądać dosyć uroczo, a z drugiej było po prostu palanterią.
- A, tak. Cześć. - Na przywitanie Kelly odpowiedziała odrobinę sztywnym, wręcz wyuczonym na pamięć słowem. Mogła sprawiać wrażenie osoby, która dziewczyny po prostu nie lubi bądź chce być nie miła. Tak naprawdę, Kaylin po prostu miała problemy z rozmowami z innymi. Gall przekonał się o tym już dawno temu, podczas ich pierwszego spotkania. Blondynka może i wyglądała uroczo, ale ochrzan potrafiła sprawić całkiem niezły.
- Oczywiście, że to zrobię. Po to tu jestem, żebyś nie zrobił temu biedactwu krzywdy. I nie nazywaj jej pokraką! - Oburzona, choć nie do końca na serio, odebrała nożyczki od Galla i wyciągnęła ręce w stronę Berry. Spojrzała na Kelly pytająco i dopiero po chwili usłyszała jej pytanie. Uśmiechnęła się, choć był to raczej uśmiech pełen pewności siebie i odrobiny zarozumialstwa, niż przyjazny, jakim obdarza się innych w przypadku chwil radości.
- Oczywiście, że sobie poradzę. - Dodała do tego i odebrała kocicę od rudowłosej Krukonki. Usiadła ze stworzeniem na kanapie i zaczęła powoli obcinać jej pazurki i choć Berry nie była najszczęśliwsza, nie oponowała zbyt głośno. Kaylin miała po prostu rękę do zwierząt.
- Nie ignoruję ludzi aż tak bardzo, Wielkoludzie. - Przynajmniej nie świadomie, dziewczyna była zdecydowanie upośledzona jeżeli chodziło o kontakty z innymi.
- Chodzimy razem na zajęcia z ONMS. Kelly, prawda? - Pamięć do nazwisk miała tak samo dobrze rozwiniętą, jak do nauki. - Nie poszło ci z tym Dwurogiem. - Powiedziała głosem całkowicie pozbawionym jakiegokolwiek emocjonalnego zabarwienia. Nie miało ani jej obrazić, ani współczuć, ani... Tak naprawdę, nie miało nic robić. Było po prostu zdaniem wplecionym pomiędzy opiekę nad kocicą starszego Krukona.
- Gall Cacti
Re: Pokój Wspólny
Wto Lis 24, 2015 6:08 pm
- Lin, przykro mi, że muszę być tym, który niszczy twoje marzenia, ale ignorujesz. Jesteś w tym lepsza od rządu Stanów Zjednoczonych, a to już wyczyn godny dyplomu. Pomyśleć, że protestujący przeciwko interwencji w Wietnamie czuli się olani... - Chłopak westchnął ciężko, zwieszając przy tym głowę tak, żeby móc popatrzeć na czubek rudej czupryny, która teraz znajdywała się zaledwie kilka centymetrów pod jego nosem, po czym wprawił swoją czaszkę w lekkie kołysanie - mając przy tym nadzieję na to, że i bez kontaktu wzrokowego blondynka wychwyci w tym ruchu lekką pobłażliwość.
W okłamywaniu samego siebie był mistrzem - podpatrzył to u matki.
- Mogłabyś się nauczyć podchodzić do ludzi jak do zwierząt, bo póki co bardziej się boję o twoje popołudnie niż całą moją przyszłość. A na pewno napisali na ten temat przynajmniej tonę książek. - Cały monolog podsumował wywróceniem oczami i lekkim uciśnięciem nasady nosa.
To nie tak, że jej nie lubił, nawet jeśli czasami nie przebierał w słowach. Po prostu wiedział, że do dziewczyny nie docierają pewne iluzje. Prezentowanie pewnych rzeczy czarno na białym nie tylko oczyszczało powietrze między nimi, ale też ograniczało do absolutnego minimum tłumaczenie jej pewnych, dość trywialnych, zagadnień, oraz skurcze jego jestestwa, które nieuchronnie prowadziły do wrzodów żołądka i siwizny przed trzydziestką.
Kaylin była trochę jak jedyne zwierzę, z którym potrafił się jako-tako obchodzić. Mimo za każdym razem, gdy rozmawiali o czymś innym niż nauce kończył z lekką migreną wywołaną rzucającym się w jego czaszce, oburzonym zdrowym rozsądkiem, nawet jeśli był w pełni przygotowany na to, co go czeka. Rozumiał, że jest młodsza, nieobecna z natury i stworzona po to, żeby inni ją wykorzystywali (miał tylko nadzieję, że w przyzwoitych celach - sam nie wiedział, w którym dokładnie momencie zaczął ją traktować jak kolejną siostrę), ale na wszystko co święte, ona nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Jeśli ignorancja była błogosławieństwem, Kaylin powinni już dawno wpisać do rejestru świętych.
Tylko kto potem czuł się w obowiązku rozwiązywać jej problemy?
On i jego przeklęte sumienie.
- Więc, drogie panie - Zaczął, gdy dziewczyny powiedziały już co chciały na temat najpopularniejszego Dwuroga miesiąca - Będziemy tutaj tak siedzieć jak te sieroty, rozejdziemy się każdy we własną stronę, czy udamy że K Jeden wcale nie wygląda jak niedoszła ofiara Kuby Rozpruwacza, K Dwa jest jednostką w pełni przystosowaną do życia w społeczeństwie, a ja wcale nie mam niczego lepszego do roboty, a ta oto ręka - W ramach przerwy na wzięcie oddechu pomachał zabandażowaną dłonią na wysokości oczu - jest perfekcyjnie opatrzona i nie wymaga kobiecych łez do zaleczenia?
Zanim jednak zdążył skończyć kolejny wywód tego dnia kropką w postaci czarującego uśmiechu, Kelly wstała i z ciężkim do rozszyfrowania, wymamrotanym pożegnaniem (przynajmniej taką miał nadzieję po tym, jak o mały włos nie złamała mu nosa, gdy bez ostrzeżenia postanowiła zerwać się na równe nogi), po czym wystrzeliła przez drzwi pokoju wspólnego z zatrważającą prędkością.
Szatyn przez chwilę wpatrywał się w drzwi z lekko rozdziawionymi ustami, po czym spojrzał na Kaylin z mieszaniną wyrzutu, rozbawienia i lekkiego zakłopotania, jakie poczuł w momencie, w którym złote oczy łysiej kocicy znów zwróciły się w jego kierunku.
To ostatnie postanowił jednak zrzucić na dalszy plan świadomości.
- No i widzisz? Poczuła się urażona.
W okłamywaniu samego siebie był mistrzem - podpatrzył to u matki.
- Mogłabyś się nauczyć podchodzić do ludzi jak do zwierząt, bo póki co bardziej się boję o twoje popołudnie niż całą moją przyszłość. A na pewno napisali na ten temat przynajmniej tonę książek. - Cały monolog podsumował wywróceniem oczami i lekkim uciśnięciem nasady nosa.
To nie tak, że jej nie lubił, nawet jeśli czasami nie przebierał w słowach. Po prostu wiedział, że do dziewczyny nie docierają pewne iluzje. Prezentowanie pewnych rzeczy czarno na białym nie tylko oczyszczało powietrze między nimi, ale też ograniczało do absolutnego minimum tłumaczenie jej pewnych, dość trywialnych, zagadnień, oraz skurcze jego jestestwa, które nieuchronnie prowadziły do wrzodów żołądka i siwizny przed trzydziestką.
Kaylin była trochę jak jedyne zwierzę, z którym potrafił się jako-tako obchodzić. Mimo za każdym razem, gdy rozmawiali o czymś innym niż nauce kończył z lekką migreną wywołaną rzucającym się w jego czaszce, oburzonym zdrowym rozsądkiem, nawet jeśli był w pełni przygotowany na to, co go czeka. Rozumiał, że jest młodsza, nieobecna z natury i stworzona po to, żeby inni ją wykorzystywali (miał tylko nadzieję, że w przyzwoitych celach - sam nie wiedział, w którym dokładnie momencie zaczął ją traktować jak kolejną siostrę), ale na wszystko co święte, ona nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Jeśli ignorancja była błogosławieństwem, Kaylin powinni już dawno wpisać do rejestru świętych.
Tylko kto potem czuł się w obowiązku rozwiązywać jej problemy?
On i jego przeklęte sumienie.
- Więc, drogie panie - Zaczął, gdy dziewczyny powiedziały już co chciały na temat najpopularniejszego Dwuroga miesiąca - Będziemy tutaj tak siedzieć jak te sieroty, rozejdziemy się każdy we własną stronę, czy udamy że K Jeden wcale nie wygląda jak niedoszła ofiara Kuby Rozpruwacza, K Dwa jest jednostką w pełni przystosowaną do życia w społeczeństwie, a ja wcale nie mam niczego lepszego do roboty, a ta oto ręka - W ramach przerwy na wzięcie oddechu pomachał zabandażowaną dłonią na wysokości oczu - jest perfekcyjnie opatrzona i nie wymaga kobiecych łez do zaleczenia?
Zanim jednak zdążył skończyć kolejny wywód tego dnia kropką w postaci czarującego uśmiechu, Kelly wstała i z ciężkim do rozszyfrowania, wymamrotanym pożegnaniem (przynajmniej taką miał nadzieję po tym, jak o mały włos nie złamała mu nosa, gdy bez ostrzeżenia postanowiła zerwać się na równe nogi), po czym wystrzeliła przez drzwi pokoju wspólnego z zatrważającą prędkością.
Szatyn przez chwilę wpatrywał się w drzwi z lekko rozdziawionymi ustami, po czym spojrzał na Kaylin z mieszaniną wyrzutu, rozbawienia i lekkiego zakłopotania, jakie poczuł w momencie, w którym złote oczy łysiej kocicy znów zwróciły się w jego kierunku.
To ostatnie postanowił jednak zrzucić na dalszy plan świadomości.
- No i widzisz? Poczuła się urażona.
Fragment z ucieczką dodany na prośbę Kelly w ramach jej ZT
- Kaylin Wittermore
Re: Pokój Wspólny
Pon Lis 30, 2015 5:05 pm
Wywód o ignorowaniu ludzi po prostu... zignorowała. Nie miała po co z nim dyskutować, dobrze wiedziała, że pewnie by ją przegadał. I być może wtłukłby tym jej coś do głowy, jednak zajęłoby to zbyt dużo czasu. A Kaylin miała go tego dnia mało. Może i spisała się świetnie na zajęciach, ale egzaminy były tuż tuż. Tymczasem dziewczę od dobrych dwóch czy trzech tygodni nie robi nic innego poza wzdychaniem potajemnie do profesora B. czym marnuje każdą wolną chwilę.
- To miłe, że się o mnie martwisz. Ale moja przyszłość ma się dobrze. Bardziej martwiłabym się o ciebie. Zaraz kończysz szkołę a nadal nie umiesz sobie radzić z magicznymi stworzeniami. - Powiedziała nawet nie podnosząc na niego wzroku. Oczywiście nie wyczytała tych wszystkich sygnałów podawanych pomiędzy wierszami. Była na to zbyt... może nie tyle głupia, co prostolinijna.
- Ludzie są dużo trudniejsi od zwierząt. Zwierzęta przekazują proste sygnały, a my... Mieszamy. Mówimy dużo, a zarazem tak niewiele. - Mruknęła cicho, odrobinę zdenerwowana. Nie lubiła tego tematu, zwłaszcza, że towarzyszył jej od małego. Ile razy słyszała od swojej matki, że to czas najwyższy nauczyć się dobrego zachowania. A ona przecież robiła wszystko, krok po kroku z wyuczonej formułki! Nie jej wina, że nie zauważała niektórych znaków.
A może jej?
Sama już nie wiedziała. Wszystko zaczęło jej się jeszcze bardziej mieszać. Żeby nie dać tego po sobie poznać bardziej skupiła się na pielęgnacji jego kotki i westchnęła przeciągle.
- Och, już tak nie płacz na sobą. Ale jeżeli potrzebujesz kobiecych łez, mogę jakąś dziewczynkę porządnie nadepnąć, to może jej jakaś samotna łza opadnie. Tylko nie zapomnij podstawić ręki, bo wtedy cały marny plan pójdzie w łeb. - Powiedziała nic nie robiąc sobie z tego, że Kelly nagle wyszła. Nawet nie odpowiedziała na jej wymamrotane dowiedzenia, o ile to było to - nie była pewna, czy dobrze rozszyfrowała plątaninę ledwo dosłyszalnych literek.
- Nie wydaje mi się, żebym zrobiła coś złego. Jeżeli poczuła się urażona to najwidoczniej jej problem. Prawda? - Zapytała cicho. Właśnie zdała sobie sprawę z tego, że dużo lepiej szły jej rozmowy z mężczyznami. Jakby nie było, do tej pory dogadała się z Lupinem, Gallem, Irytkiem, czy nawet tym Puchonem z Klubu Prostej Kreski. Nie było jednak żadnej dziewczyny, z którą nawiązałaby chociaż zalążek jakiejkolwiek pozytywnej znajomości. No, poza Mercedes, ale ona była sama w sobie specyficzna i nie docierało do niej nawet, jak mówiło się jej prosto w twarz, że jest głupia.
- Proponuję rozejście się w swoje strony, Wielkoludzie. Zajmę się tą twoją księżniczką i wyślę do ciebie jakoś wieczorem. Chciałam jeszcze się dzisiaj pouczyć, a rozmowa mnie od tego tylko odciągnie. - Dodała i podniosła się z kanapy. Dopiero teraz na niego spojrzała i uśmiechnęła się delikatnie, ale zdecydowanie ciepło. Mimo iż rozmawiali ze sobą w dosyć szorstki sposób, lubiła go. Często ją pouczał i zdawał się denerwować na nią częściej niż ktokolwiek, ale dalej chciał rozmawiać. A to był wystarczający argument za tym, by się z nim zadawać. I czasem miała wrażenie, że zachowywał się w stosunku do niej jak brat, którego nigdy nie miała. Zdecydowanie nie narzekała. Zabrała kocicę i zniknęła za drzwiami.
z/t x2
Pomysł na sesję nam trochę "ómorł".
- To miłe, że się o mnie martwisz. Ale moja przyszłość ma się dobrze. Bardziej martwiłabym się o ciebie. Zaraz kończysz szkołę a nadal nie umiesz sobie radzić z magicznymi stworzeniami. - Powiedziała nawet nie podnosząc na niego wzroku. Oczywiście nie wyczytała tych wszystkich sygnałów podawanych pomiędzy wierszami. Była na to zbyt... może nie tyle głupia, co prostolinijna.
- Ludzie są dużo trudniejsi od zwierząt. Zwierzęta przekazują proste sygnały, a my... Mieszamy. Mówimy dużo, a zarazem tak niewiele. - Mruknęła cicho, odrobinę zdenerwowana. Nie lubiła tego tematu, zwłaszcza, że towarzyszył jej od małego. Ile razy słyszała od swojej matki, że to czas najwyższy nauczyć się dobrego zachowania. A ona przecież robiła wszystko, krok po kroku z wyuczonej formułki! Nie jej wina, że nie zauważała niektórych znaków.
A może jej?
Sama już nie wiedziała. Wszystko zaczęło jej się jeszcze bardziej mieszać. Żeby nie dać tego po sobie poznać bardziej skupiła się na pielęgnacji jego kotki i westchnęła przeciągle.
- Och, już tak nie płacz na sobą. Ale jeżeli potrzebujesz kobiecych łez, mogę jakąś dziewczynkę porządnie nadepnąć, to może jej jakaś samotna łza opadnie. Tylko nie zapomnij podstawić ręki, bo wtedy cały marny plan pójdzie w łeb. - Powiedziała nic nie robiąc sobie z tego, że Kelly nagle wyszła. Nawet nie odpowiedziała na jej wymamrotane dowiedzenia, o ile to było to - nie była pewna, czy dobrze rozszyfrowała plątaninę ledwo dosłyszalnych literek.
- Nie wydaje mi się, żebym zrobiła coś złego. Jeżeli poczuła się urażona to najwidoczniej jej problem. Prawda? - Zapytała cicho. Właśnie zdała sobie sprawę z tego, że dużo lepiej szły jej rozmowy z mężczyznami. Jakby nie było, do tej pory dogadała się z Lupinem, Gallem, Irytkiem, czy nawet tym Puchonem z Klubu Prostej Kreski. Nie było jednak żadnej dziewczyny, z którą nawiązałaby chociaż zalążek jakiejkolwiek pozytywnej znajomości. No, poza Mercedes, ale ona była sama w sobie specyficzna i nie docierało do niej nawet, jak mówiło się jej prosto w twarz, że jest głupia.
- Proponuję rozejście się w swoje strony, Wielkoludzie. Zajmę się tą twoją księżniczką i wyślę do ciebie jakoś wieczorem. Chciałam jeszcze się dzisiaj pouczyć, a rozmowa mnie od tego tylko odciągnie. - Dodała i podniosła się z kanapy. Dopiero teraz na niego spojrzała i uśmiechnęła się delikatnie, ale zdecydowanie ciepło. Mimo iż rozmawiali ze sobą w dosyć szorstki sposób, lubiła go. Często ją pouczał i zdawał się denerwować na nią częściej niż ktokolwiek, ale dalej chciał rozmawiać. A to był wystarczający argument za tym, by się z nim zadawać. I czasem miała wrażenie, że zachowywał się w stosunku do niej jak brat, którego nigdy nie miała. Zdecydowanie nie narzekała. Zabrała kocicę i zniknęła za drzwiami.
z/t x2
Pomysł na sesję nam trochę "ómorł".
- Sahir Nailah
Re: Pokój Wspólny
Pon Lis 30, 2015 5:09 pm
Cześć Mała, powiedz mi, co teraz widzisz przed swoimi oczami? Masz na nosie różowe okulary? Świat idealny i spokojny - cały tonący w twojej nieśmiałości w twych błyszczących źrenicach okolonych laguną barwnych tęczówek - no cóż, każdy z nas o czymś marzy, tak i przecież Ty fantazjowałaś - a bardzo brzydko, naprawdę okropne miałaś te fantazje - niezdrowe i pełne grzechu... Co z Ciebie za Aniołek, Malutka? Weź ze sobą kredki i przyjdź do mnie - porozmawiamy, chcesz? Kominek, trzaskający płomień, jedna szklanka - tylko jedna, jedyna, mimo wszystko ten, który posadził swój tyłek na kanapie w pustym pokoju wspólnym nie spodziewał się gości - i wraz z tą szklanką obok szklana butelka - butelka pełna bursztynowego trunku - charakterystyczna woń whiskey rozciągała się od jego szyi, przemieszana z naturalnym zapachem mydła i szamponu, którego używał - czarne kosmyki były jeszcze mokre, pojedyncze krople niby łzy staczały się z kruczych pasm - niby kolor niedozwolony w przyrodzie, wiesz o tym? A teraz dalej - jego oczy, oj, te, których nie rozświetlał płomień kominka - jak zawsze sam, czy to było cokolwiek nowego? Podobno dzisiaj znowu wdał się w bójkę, podobno znowu ktoś trafił do Skrzydła Szpitalnego - plotki! - jak wszyscy je kochamy! - w większości nawet nie staramy się dojrzeć, co w nich jest fikcją, a co prawdą... Jak sądzisz, Mała? Spróbujemy to ustalić? Zobacz, wpadnij - kanapa już czeka, on na niej nie siedzi - usiadł na podłodze, opierając się o nią plecami, w długich, smukłych palcach trzymając szklanicę z whiskey, z głową lekko odchyloną i przekrzywioną na ramię, kiedy pożerał myślami taniec zabawiającej go pomarańczy napędzanej włożonymi do kamiennego zagłębienia drewna, od którego siwy dym ulatywał kominem - przyjdziesz? Znam twe lęki, sama znasz je o wiele lepiej niż ja - ja tutaj tylko polemizuję z kwestią tych różowych okularów, które mogłyby ci przysłaniać świat i ogląd na Chore Osobniki, które naturalnie unikałaś - bardzo mądrze, uszanuję twój instynkt samozachowawczy, z którego najwyraźniej korzystałaś podświadomie.
Lęk?
Nie wstydź się - możemy go wymalować kolorowymi kredkami i przemienić go na coś prześmiewczego - czemu by nie? Nie ma się czego wstydzić - każdy z nas się czegoś boi - tylko że nie zawsze jest to tak oczywiste i ułożone na dłoni - na Jego nie było, a na Twojej? Te twe rozjaśnione blaskiem słońca oczyska, które nieśmiało wodziły po kolejnych sylwetkach, gdy przytrafiało ci się z nimi konfrontować - pasowałoby ci, gdybym nazwał cię otwartą księgą? Nie, oczywiście, że nie - kto by lubił być nią nazywany - ale pozwolę sobie zabrnąć dalej w te tunele - tam, gdzie prawda i fałsz były złudne i bardzo subiektywne, choć ponoć pojęcie "subiektywnej prawdy" w ogóle nie miało prawa bytu - zostańmy jednak w świecie irracjonalizmu - na niego mam pełną tolerancję, może dlatego, że żyłem w błędnym kole mające swoje zakręty - i koniec końców nigdy nie chodziło się w nim w kółko - brakowało nawet wektora wskazującego kierunek, drogowskazów brak - no nic, wsłuchując się w ciszę można było wyciągnąć do niej dłoń i dać się poprowadzić - mam wrażenie, że Ty nie raz się tym suspensem kierowałaś, ale to tylko takie drobne założenie... I ta Księga - w tej oczywistości nie drzemał banał - oto i sekret wspaniały, którego nie pojąłem, czar sam w sobie - jak uczynić samego siebie magicznym, by delikatnością motylich skrzydeł przyciągać? Pyłek na tych skrzydłach - znasz może teorię chaosu?
Jedno uderzenie motylich skrzydeł mogło wywołać tajfun.
Nie wywołuj go, dobrze, Maleńka?
Wampir odstawił szklanicę na stolik do kawy ustawiony po jego lewej stronie, przed kanapą (o którą się opierał plecami, jak wspominałem), i przymknął powieki, opierając się leniwie o blat, ubrany w czarny golf, dobrze dopasowany, podkreślający jego smukłe, twarde ciało o nienapiętych barkach i czarne, mocno poprzecierane i wypłowiałe dżinsy, które pamiętały zdecydowanie lepsze czasy.
Wpadniesz?
Jeśli chcesz, to zapraszam nawet bez kredek.
Lęk?
Nie wstydź się - możemy go wymalować kolorowymi kredkami i przemienić go na coś prześmiewczego - czemu by nie? Nie ma się czego wstydzić - każdy z nas się czegoś boi - tylko że nie zawsze jest to tak oczywiste i ułożone na dłoni - na Jego nie było, a na Twojej? Te twe rozjaśnione blaskiem słońca oczyska, które nieśmiało wodziły po kolejnych sylwetkach, gdy przytrafiało ci się z nimi konfrontować - pasowałoby ci, gdybym nazwał cię otwartą księgą? Nie, oczywiście, że nie - kto by lubił być nią nazywany - ale pozwolę sobie zabrnąć dalej w te tunele - tam, gdzie prawda i fałsz były złudne i bardzo subiektywne, choć ponoć pojęcie "subiektywnej prawdy" w ogóle nie miało prawa bytu - zostańmy jednak w świecie irracjonalizmu - na niego mam pełną tolerancję, może dlatego, że żyłem w błędnym kole mające swoje zakręty - i koniec końców nigdy nie chodziło się w nim w kółko - brakowało nawet wektora wskazującego kierunek, drogowskazów brak - no nic, wsłuchując się w ciszę można było wyciągnąć do niej dłoń i dać się poprowadzić - mam wrażenie, że Ty nie raz się tym suspensem kierowałaś, ale to tylko takie drobne założenie... I ta Księga - w tej oczywistości nie drzemał banał - oto i sekret wspaniały, którego nie pojąłem, czar sam w sobie - jak uczynić samego siebie magicznym, by delikatnością motylich skrzydeł przyciągać? Pyłek na tych skrzydłach - znasz może teorię chaosu?
Jedno uderzenie motylich skrzydeł mogło wywołać tajfun.
Nie wywołuj go, dobrze, Maleńka?
Wampir odstawił szklanicę na stolik do kawy ustawiony po jego lewej stronie, przed kanapą (o którą się opierał plecami, jak wspominałem), i przymknął powieki, opierając się leniwie o blat, ubrany w czarny golf, dobrze dopasowany, podkreślający jego smukłe, twarde ciało o nienapiętych barkach i czarne, mocno poprzecierane i wypłowiałe dżinsy, które pamiętały zdecydowanie lepsze czasy.
Wpadniesz?
Jeśli chcesz, to zapraszam nawet bez kredek.
- Kaylin Wittermore
Re: Pokój Wspólny
Pon Lis 30, 2015 5:09 pm
To był naprawdę dobry dzień. Po gąszczu niezbyt przyjemnych chwil ostatniego tygodnia, lekcja Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami zdawała się być darem od losu, który zadowolił dziewczynę całkowicie. Kaylin była z siebie nieziemsko dumna, jak zawsze, gdy udało jej się coś osiągnąć. Jeszcze bardziej, gdy inni mogli to dostrzec, a najbardziej, gdy ją chwalili. Dzięki nauczycielowi ONMSu mogła poczuć wszystkie stadia zadowolenia z siebie i to zdecydowanie poprawiało jej humor. Aż wstyd przyznać, że tak bardzo skupiła się na rozszalałym Dwurogu, iż nie zauważyła dziejącego się pod jej nosem zamieszania. Zamieszkania, w którym brał udział nie kto inny, jak osławiony pan Nailah, przed którym zawsze zgrabnie umykała. Sama nie wiedziała, czemu się tak działo, instynkt kazał jej uciekać i tak właśnie robiła.
Popołudnie spędziła raczej spokojnie, na tym, co tak bardzo kochała. Wreszcie udało jej się na chwilę zasiąść do książek i powtórzyć materiał z kilku przedmiotów. W międzyczasie pobawiła się trochę z kotką Galla i wypielęgnowała jej, tak bardzo zaniedbane przez Wielkoluda, pazurki. Nie zabrakło w tym też prób pogodzenia Berry z Artemisem, który choć bardzo się starał, za każdym razem zostawał sprowokowany do odwetu. Na samo wspomnienie westchnęła ciężko i stwierdziła, że jeszcze dużo pracy ją czeka, jeżeli chce wprowadzić te stworzenia na pokojową ścieżkę.
Właśnie wracała z biblioteki, w której zaczęło robić się nieznośnie gwarno. Nie lubiła okresów egzaminów tylko dlatego, że większości przypominało się o tym, i powinni się uczyć i zajmowali jej ulubione miejsca. I przeszkadzali niemiłosiernie. Mimo to, mogło być gorzej, a dzisiejszego dnia zrobiła naprawdę dużo. Weszła do pokoju wspólnego bardzo cicho i spokojnie, rozglądając dookoła. Miała taki nawyk, nie lubiła wpadać na ludzi. A gdy już na nich wpadała to albo kończyło się to tak jak z Fleur, albo jak z Kelly dzisiejszego popołudnia. Westchnęła - naprawdę miała problemy w rozmowach z ludźmi. I co gorsza, nie była pewna, czy chciała cokolwiek z tym robić.
Dopiero po chwili ujrzała sylwetkę siedzącą przy stoliku wraz z butelką trunku. Dużo czasu nie zajęło jej domyślenie się, kim był ów osobnik i co tak naprawdę popijał. To nie była jej sprawa, nie obchodziło ją to. Bardziej była wystraszona, że mu w czymś przeszkodzi, a to mogło się skończyć źle. Prawda? No, przynajmniej tak jej się wydawało, w końcu słyszała wiele szeptanych między sobą plotek na temat Sahira.
Przeszłaby dalej, niezauważona, gdyby towarzyszący jej kot nie postanowił spłatać dziewczynie figla i wskoczyć na kanapę tuż obok Krukona. Zwinął się w kłębek i zaczął mruczeć głośno, ocierając się pyszczkiem o ciało chłopaka. Kaylin przez chwilę chciała uciec jak najdalej, ale nie mogła przecież zostawić Artemisa samego. Podeszła powoli i przyjrzała się twarzy starszego kolegi i chrząknęła.
- Przepraszam. Już go zabieram. - Spróbowała podnieść kota, który jednak przytwierdził się pazurami do materiału siedzenia i dał jasno do zrozumienia, że nigdzie nie idzie.
- Chyba cię polubił. - Uśmiechnęła się odrobinę zestresowana i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Na ucieczkę było za późno.
Popołudnie spędziła raczej spokojnie, na tym, co tak bardzo kochała. Wreszcie udało jej się na chwilę zasiąść do książek i powtórzyć materiał z kilku przedmiotów. W międzyczasie pobawiła się trochę z kotką Galla i wypielęgnowała jej, tak bardzo zaniedbane przez Wielkoluda, pazurki. Nie zabrakło w tym też prób pogodzenia Berry z Artemisem, który choć bardzo się starał, za każdym razem zostawał sprowokowany do odwetu. Na samo wspomnienie westchnęła ciężko i stwierdziła, że jeszcze dużo pracy ją czeka, jeżeli chce wprowadzić te stworzenia na pokojową ścieżkę.
Właśnie wracała z biblioteki, w której zaczęło robić się nieznośnie gwarno. Nie lubiła okresów egzaminów tylko dlatego, że większości przypominało się o tym, i powinni się uczyć i zajmowali jej ulubione miejsca. I przeszkadzali niemiłosiernie. Mimo to, mogło być gorzej, a dzisiejszego dnia zrobiła naprawdę dużo. Weszła do pokoju wspólnego bardzo cicho i spokojnie, rozglądając dookoła. Miała taki nawyk, nie lubiła wpadać na ludzi. A gdy już na nich wpadała to albo kończyło się to tak jak z Fleur, albo jak z Kelly dzisiejszego popołudnia. Westchnęła - naprawdę miała problemy w rozmowach z ludźmi. I co gorsza, nie była pewna, czy chciała cokolwiek z tym robić.
Dopiero po chwili ujrzała sylwetkę siedzącą przy stoliku wraz z butelką trunku. Dużo czasu nie zajęło jej domyślenie się, kim był ów osobnik i co tak naprawdę popijał. To nie była jej sprawa, nie obchodziło ją to. Bardziej była wystraszona, że mu w czymś przeszkodzi, a to mogło się skończyć źle. Prawda? No, przynajmniej tak jej się wydawało, w końcu słyszała wiele szeptanych między sobą plotek na temat Sahira.
Przeszłaby dalej, niezauważona, gdyby towarzyszący jej kot nie postanowił spłatać dziewczynie figla i wskoczyć na kanapę tuż obok Krukona. Zwinął się w kłębek i zaczął mruczeć głośno, ocierając się pyszczkiem o ciało chłopaka. Kaylin przez chwilę chciała uciec jak najdalej, ale nie mogła przecież zostawić Artemisa samego. Podeszła powoli i przyjrzała się twarzy starszego kolegi i chrząknęła.
- Przepraszam. Już go zabieram. - Spróbowała podnieść kota, który jednak przytwierdził się pazurami do materiału siedzenia i dał jasno do zrozumienia, że nigdzie nie idzie.
- Chyba cię polubił. - Uśmiechnęła się odrobinę zestresowana i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Na ucieczkę było za późno.
- Sahir Nailah
Re: Pokój Wspólny
Pon Lis 30, 2015 5:11 pm
Nie kochanie, nie będzie tak źle - chociaż twoje różowe okulary lekko zsunęły się z nosa wraz z dreszczem, który przeszedł twe ciało - no nic, możesz je zawsze poprawić - albo chodź, jeszcze bliżej - sam ci je poprawie - czy nie widzisz? Te palce zostały stworzone do trzymania pędzla i z precyzją wodzenia nim po płótnie - na nim pozostawała tylko czarna farba, obojętnie, w jakiej malarz nie spróbowałby zanurzyć barwie włosia końskiego, z którego był ten pędzel zrobiony - każdy ma w końcu jakąś przywarę, a jednostki idealne bytowały tylko właśnie na takich płótnach - i na kartach powieści, gdzie wszystko mogło być skrzętnie skrywane w poalu wykreowanych marzeń sennych, w których ponoć zawsze tkwimy samotnie - ale jeszcze nie teraz, do łóżek była nam dalsza droga - musielibyście ruszyć w osobnych kierunkach, wejść po schodach, rozejść się do swych dormitoriów - daj spokój, mamy jeszcze psory kawałek planszy do uzupełnienia - nie przyniosłaś własnych kredek? Nie szkodzi, dam ci pędzel - wprowadzisz nieco różu na tą marzącą się samą przez siebie, niespokojnie kłębiącą się czerń? Niby jedna barwa - a dynamika w niej mamiła i wciągała swym ruchem - bardzo flegmatycznym, co do tego nie miej wątpliwości - lecz wystarczy, ze sięgniesz doń ręką - ta mgła, cały ten heban, unosił się wokół nas - podoba ci się to? Przybierają kształty nieforemne, ale nawet znalazłbym tam dłonie - te, które zaczynały oplatać się wokół twoich łydek i sięgać wyżej, prześlizgując po biodrach - naprawdę kocham kobiecy wdzięk - i jak na artystę przystało - przystało się nim napawać, dopóki był w zasięgu wzroku, bez zbędnych słów i gestów - nawet prowokował do tego, ta niewieścia woń, do oderwania się od swej bursztynowej, doskonałej Kochanki - Delicji i Zguby w jednym, w której drzemał ten ciężki smutek osiadający na barkach - i wiesz co? Ściągał na dół - zapraszał do zanurzenia się w jednostajnym ruchu mamiącej otchłani obiecującej, że na dnie oceanu leżącego pod niebem pozbawionym księżyca i gwiazd, coś jednak jest - i tak przychodzi w ślepocie poszukiwać na wyczucie miękkiego piasku - i gdy tylko się wydaje, że już się go muska opuszkami - och, przychodzi wtedy rozczarowanie - nie ma skarbu, za to jest bezdech - nagłe wynurzenie, gwałtowne przebudzenie i otrząśnięcie się z czaru - to już, czy jeszcze przez chwileczkę?
Może.
Może dwie chwile w wierze, że przecież cię nie ugryzie, naiwna Dziewczynko.
Rozchylił powieki i przekręcił głowę - tam, właśnie w twoją stronę, Maleńka - lustrujesz go już uważnie wzrokiem? Wzrok przeszyty jakimś chłodem... ach nie, to nie wzrok był nim przeszyty - to sama jego obecność pomimo ognia tańczącego w kominku, wygrywającego, niczym marionetkarz, cienie na waszych ciałach, z ciał tworzący kolejne abstrakcje na podłodze i ścianach - tak się wydłużał nasz teatr, chociaż desek mu było brak i nikt nie zamontował kurtyny, która po zasłonięciu oznaczałaby koniec - więc witaj w moim świecie, spróbujmy się tutaj stolerować i odnaleźć nadany nam scenariusz - pewnie będziemy szyć go na bieżąco - czy w twoim idealnym dniu było w ogóle na to miejsce, Kaylin? Zmierzył cię obojętnym spojrzeniem ze stoickim spokojem pierdolonego mnicha tybetańskiego - ta twarz o dość łagodnych rysach była wręcz niepokojąco obojętna i wyzuta z emocji - obrócił ją zaraz w kierunku kota, udowadniając, że nie jest zapomnianą rzeźbą z marmuru, kiedy bez słowa się poruszył i uniósł tylko po to, by obrócić w kierunku kota i spojrzeć na niego, by wyciągnąć do niego dłoń i przejechać po jego łbie łagodnie palcami - no i co? Kot żyje, ty też żyjesz, Mała - pierwsze koty za płoty, co? Dosłownie i w przenośni. Lubiło się mawiać, pewnie sama to powiedzenie słyszałaś, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.
Ale nie ufaj temu w Jego przypadku.
Nigdy mi nie ufaj, Maleńka Kaylin.
Nieco sztywno okręcił się przodem do kanapy, by położyć na jej rogu, przed kotem, splecione palce dłoni i ułożyć na nich podbródek, wpatrując się w pysk czarnego drapieżnika, tak bezwstydnie zdradzajacego swoją właścicielkę tylko dlatego, że miał takie a nie inne widzi-mi-się - i oto cała natura prawdziwego kota - choćbyś próbował za nim nadążyć, zawsze zdąży wymyślić milion pomysłów po drodze, na które nawet nie wpadniesz, a na końcu i tak wybierze inną drogę, tylko dlatego, że tamten piec wydawał się cieplejszy od tego, na którym zwykł sypiać. Albo po prostu był bliżej.
Wiesz, droga Kaylin, że koty były uważane za zwierzęta czarownic, ponieważ jako jedyne z mugolskich stworzeń potrafiły dostrzegać aury?
I ciągnęły do chorych.
Nie tylko cieleśnie.
Ta Otchłań przeniosła się jednak zaraz z Kota na jakże zakłopotaną twarz kociej właścicielki.
- Jeśli przepraszasz w imieniu kota, to mogłaś sobie darować. Czy może przepraszałaś, bo tak wypada? - Skrzywił nieznacznie wargi w ku dołowi.
Może.
Może dwie chwile w wierze, że przecież cię nie ugryzie, naiwna Dziewczynko.
Rozchylił powieki i przekręcił głowę - tam, właśnie w twoją stronę, Maleńka - lustrujesz go już uważnie wzrokiem? Wzrok przeszyty jakimś chłodem... ach nie, to nie wzrok był nim przeszyty - to sama jego obecność pomimo ognia tańczącego w kominku, wygrywającego, niczym marionetkarz, cienie na waszych ciałach, z ciał tworzący kolejne abstrakcje na podłodze i ścianach - tak się wydłużał nasz teatr, chociaż desek mu było brak i nikt nie zamontował kurtyny, która po zasłonięciu oznaczałaby koniec - więc witaj w moim świecie, spróbujmy się tutaj stolerować i odnaleźć nadany nam scenariusz - pewnie będziemy szyć go na bieżąco - czy w twoim idealnym dniu było w ogóle na to miejsce, Kaylin? Zmierzył cię obojętnym spojrzeniem ze stoickim spokojem pierdolonego mnicha tybetańskiego - ta twarz o dość łagodnych rysach była wręcz niepokojąco obojętna i wyzuta z emocji - obrócił ją zaraz w kierunku kota, udowadniając, że nie jest zapomnianą rzeźbą z marmuru, kiedy bez słowa się poruszył i uniósł tylko po to, by obrócić w kierunku kota i spojrzeć na niego, by wyciągnąć do niego dłoń i przejechać po jego łbie łagodnie palcami - no i co? Kot żyje, ty też żyjesz, Mała - pierwsze koty za płoty, co? Dosłownie i w przenośni. Lubiło się mawiać, pewnie sama to powiedzenie słyszałaś, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.
Ale nie ufaj temu w Jego przypadku.
Nigdy mi nie ufaj, Maleńka Kaylin.
Nieco sztywno okręcił się przodem do kanapy, by położyć na jej rogu, przed kotem, splecione palce dłoni i ułożyć na nich podbródek, wpatrując się w pysk czarnego drapieżnika, tak bezwstydnie zdradzajacego swoją właścicielkę tylko dlatego, że miał takie a nie inne widzi-mi-się - i oto cała natura prawdziwego kota - choćbyś próbował za nim nadążyć, zawsze zdąży wymyślić milion pomysłów po drodze, na które nawet nie wpadniesz, a na końcu i tak wybierze inną drogę, tylko dlatego, że tamten piec wydawał się cieplejszy od tego, na którym zwykł sypiać. Albo po prostu był bliżej.
Wiesz, droga Kaylin, że koty były uważane za zwierzęta czarownic, ponieważ jako jedyne z mugolskich stworzeń potrafiły dostrzegać aury?
I ciągnęły do chorych.
Nie tylko cieleśnie.
Ta Otchłań przeniosła się jednak zaraz z Kota na jakże zakłopotaną twarz kociej właścicielki.
- Jeśli przepraszasz w imieniu kota, to mogłaś sobie darować. Czy może przepraszałaś, bo tak wypada? - Skrzywił nieznacznie wargi w ku dołowi.
- Kaylin Wittermore
Re: Pokój Wspólny
Pon Lis 30, 2015 5:11 pm
Strach. Ach, jakże dobrze znany jej był ten dreszcz przerażenia, które wdzierało się głęboko pod skórę i sprawiało, że całe ciało drżało? Od pierwszego roku była idealną ofiarą do kpin i wyśmiewania się, co część starszych Krukonów lubiła wykorzystywać. Osoby pokroju Fleur zdawały się wyżywać na drobnej blondyneczce każdą swoją frustrację, a ta jak gdyby nigdy nic istniała dalej. Choć bała się, nigdy nie została tak naprawdę złamana. Zawsze pewna siebie wyrażała swoje opinie, niezależnie od późniejszych konsekwencji. Z czasem strach przemienił się w obojętność i już nic nie było wstanie jej zranić. Każde słowo odbijało się od niej, nie docierając do umysłu dziewczyny. Pozornie jednak, bo wciąż była ta Birdie, która najusilniej ze wszystkich uprzykrzała jej życie.
Był też Sahir, który nic Kaylin nigdy nie zrobił. Strach przed nim miał zupełnie inną naturę. Wywodził się z wewnętrznego uczucia, które kazało dziewczynie uciekać, gdy tylko wchodził do pokoju. Ten instynkt, który odziedziczyła po swoich pradawnych przodkach ostrzegający przed drapieżnikiem. Zawsze ufała mu całkowicie i zmywała się, gdy tylko na horyzoncie widać było jego.
Teraz jednak było inaczej. Sama nie wiedziała czemu tak właśnie było, lecz widok Sahira siedzącego w Pokoju Wspólnym w tej jakże ciężkiej atmosferze nie wywołał w niej strachu. Podeszła bliżej, a widząc, że Artemis czuje się w towarzystwie Krukona bardzo dobrze pozwoliła sobie na kucnięcie obok nich obu. Jedną, drobną rączką zaczęła głaskać kota po futrze, nieśmiało spoglądając na chłopaka siedzącego obok.
- Przepraszam, bo niektórym to przeszkadza. Nie wszyscy lubią towarzystwo kotów, a część bardzo denerwuje się na ich tendencje do siadania gdzie tylko im się podoba. Nie lubię też po raz setny wysłuchiwać, jak bardzo powinnam go pilnować, więc od razu uprzedzam. No bo, na Merlina, jak niby utrzymać kota w jednym miejscu? Przecież to stworzenie potrzebuje wolności i swobody! - Rozgadała się. Miała to w zwyczaju, gdy tylko pierwsze lody opadały, a w tym wypadku zdarzyło się to nieziemsko szybko. Nadal głaskając puchate stworzenie odwróciła głowę w stronę Sahira i uśmiechnęła się. Najzwyczajniej w świecie, ciepło choć odrobinę nieśmiało.
Dlaczego tak szybko opuściła gardę? Jeszcze przed chwilą chciała uciec stąd jak najdalej, a teraz siedziała obok niego i mówiła, jak gdyby nigdy nic. Wszystko było zasługą Artemisa, który pomrukiwał radośnie pod dotykiem zarówno palców swojej właścicielki, jak i ich towarzysza. Kaylin bezgranicznie ufała swojemu kotu, a fakt iż on nie uciekał przed Sahirem był dla niej wystarczającym dowodem na to, że nie miała się czego obawiać.
Przynajmniej na razie.
Był też Sahir, który nic Kaylin nigdy nie zrobił. Strach przed nim miał zupełnie inną naturę. Wywodził się z wewnętrznego uczucia, które kazało dziewczynie uciekać, gdy tylko wchodził do pokoju. Ten instynkt, który odziedziczyła po swoich pradawnych przodkach ostrzegający przed drapieżnikiem. Zawsze ufała mu całkowicie i zmywała się, gdy tylko na horyzoncie widać było jego.
Teraz jednak było inaczej. Sama nie wiedziała czemu tak właśnie było, lecz widok Sahira siedzącego w Pokoju Wspólnym w tej jakże ciężkiej atmosferze nie wywołał w niej strachu. Podeszła bliżej, a widząc, że Artemis czuje się w towarzystwie Krukona bardzo dobrze pozwoliła sobie na kucnięcie obok nich obu. Jedną, drobną rączką zaczęła głaskać kota po futrze, nieśmiało spoglądając na chłopaka siedzącego obok.
- Przepraszam, bo niektórym to przeszkadza. Nie wszyscy lubią towarzystwo kotów, a część bardzo denerwuje się na ich tendencje do siadania gdzie tylko im się podoba. Nie lubię też po raz setny wysłuchiwać, jak bardzo powinnam go pilnować, więc od razu uprzedzam. No bo, na Merlina, jak niby utrzymać kota w jednym miejscu? Przecież to stworzenie potrzebuje wolności i swobody! - Rozgadała się. Miała to w zwyczaju, gdy tylko pierwsze lody opadały, a w tym wypadku zdarzyło się to nieziemsko szybko. Nadal głaskając puchate stworzenie odwróciła głowę w stronę Sahira i uśmiechnęła się. Najzwyczajniej w świecie, ciepło choć odrobinę nieśmiało.
Dlaczego tak szybko opuściła gardę? Jeszcze przed chwilą chciała uciec stąd jak najdalej, a teraz siedziała obok niego i mówiła, jak gdyby nigdy nic. Wszystko było zasługą Artemisa, który pomrukiwał radośnie pod dotykiem zarówno palców swojej właścicielki, jak i ich towarzysza. Kaylin bezgranicznie ufała swojemu kotu, a fakt iż on nie uciekał przed Sahirem był dla niej wystarczającym dowodem na to, że nie miała się czego obawiać.
Przynajmniej na razie.
- Sahir Nailah
Re: Pokój Wspólny
Pon Lis 30, 2015 5:12 pm
Istniał pewien rodzaj magicznych drapieżników - pierwsze, co przychodziło z nimi to podświadomy strach - ten instynkt, taki bezcenny - powinnaś mu zaufać, droga Kaylin, a na pewno nie powinnaś zawierzać drugiemu drapieżnikowi takiego samego rodzaju - temu czarnemu kotu, który zamruczał leżąc na kanapie pieszczony przez chwilę przez parę dłoni - swój swojemu oka nie wykole, znasz takie powiedzenie? Więc istniał ten strach - coś ciężkiego, coś mrożącego krew w żyłach, co stawiało wszystkie włoski na karku dęba i wychodziło od dreszczy wypływających na skórę z głębokich właśnie wód podświadomości, zamieniając podświadomą wiedzą na wiedzę w pełni świadomą - i tak oto się uciekało. A potem? Potem przychodziła fascynacja - bo widzisz, ludzie kochają Zakazane Owoce i kochali czerń skrywającą tajemnice - wabiła ich jak płomienie ćmy do siebie - a tam, już zwabionych, pochłaniała i zazwyczaj nie pozwalała już wracać - tak jak i płomień świecy spalał ćmom delikatne skrzydełka... chcesz porozmawiać o dekapitacji nóżek? Wszystko to działało w ciekawości i nagłym poczuciu, że chyba nie ma się czego obawiać, kiedy już całun hebanu otulał jak matka Śmierć swymi dobrymi skrzydłami, chroniąc od podmuchów mrozu - twoje ciało Kaylin wszak było takie drobne... Nadało się do przeźroczystej gablotki, z diademem na skronie, jako przykład Krukońskiej księżniczki niedotkniętej złem tego świata. Ta podstępność tych drapieżników - nadążasz jeszcze? Podstępność kryjąca się właśnie w takim wabieniu, niczym rosiczki - och, ale Sahir zdecydowanie do takich nie należał, spokojnie - był Tygrysem miażdżącym pod swoimi łapami mizerne liski, które nieopatrznie próbowały go przekrzyczeć i udowodnić, że są większe od niego. Więc spokojnie.
Na pewno poczujesz, kiedy rozpocznie się polowanie.
Odwrócony plecami do kota chłopak spojrzał na butelkę stojącą obok siebie i na pustą szklankę, by zaraz sięgnąć do niej dłonią i nalać do niej szlachetnego trunku zabijającego zmysły i umysł skutecznie, chociaż bardzo powoli - odwrócił zaraz głowę w kierunku rozmówczyni, stykając z jej łagodnymi oczami swoje obojętne spojrzenie kiedy nagle wypuściła z siebie całą wiązankę słów i znaczeń - spokojnie, nadążył za nimi wszystkimi, chociaż wydawało się po jego facjacie, że w ogóle nie słuchał - i w sumie, zważając na tą jego minę - nawet nie było mu szczególnie przykro, czy żal z tego powodu.
A mimo to uśmiechnął się - bardzo krótko i ulotnie - prawy kącik jego wargi wzniósł się ku górze i opadł równie szybko, gdy wzrok swój odwrócił do kominka na zakończenie całego przemówienia panny Wittemore.
- Obrończyni uciśnionych niesprawiedliwością ludzką kotów z Ravenclaw. Brzmi całkiem dumnie. - Wzniósł szklanicę w akcie salutu nim upił z niej jednego łyka. - Sądzisz, że problem pretensjonalności innych co do tego kota jest w tobie, czy w tych "innych"?
Na pewno poczujesz, kiedy rozpocznie się polowanie.
Odwrócony plecami do kota chłopak spojrzał na butelkę stojącą obok siebie i na pustą szklankę, by zaraz sięgnąć do niej dłonią i nalać do niej szlachetnego trunku zabijającego zmysły i umysł skutecznie, chociaż bardzo powoli - odwrócił zaraz głowę w kierunku rozmówczyni, stykając z jej łagodnymi oczami swoje obojętne spojrzenie kiedy nagle wypuściła z siebie całą wiązankę słów i znaczeń - spokojnie, nadążył za nimi wszystkimi, chociaż wydawało się po jego facjacie, że w ogóle nie słuchał - i w sumie, zważając na tą jego minę - nawet nie było mu szczególnie przykro, czy żal z tego powodu.
A mimo to uśmiechnął się - bardzo krótko i ulotnie - prawy kącik jego wargi wzniósł się ku górze i opadł równie szybko, gdy wzrok swój odwrócił do kominka na zakończenie całego przemówienia panny Wittemore.
- Obrończyni uciśnionych niesprawiedliwością ludzką kotów z Ravenclaw. Brzmi całkiem dumnie. - Wzniósł szklanicę w akcie salutu nim upił z niej jednego łyka. - Sądzisz, że problem pretensjonalności innych co do tego kota jest w tobie, czy w tych "innych"?
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach