Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
- Enzo Nero
Re: Gwiezdne Wejście
Pon Lut 27, 2017 5:51 pm
Enzo stał sobie i obserwował przesuwającą się kolejkę myśląc tylko o tym by w końcu napić się alkoholu. Suszyło go już od kilku dobrych godzin jednak nie psuł sobie smaku jakimiś innymi specyfikami chcąc podkreślić smak barnabasa wypitego na balu ze swoi bratem, dodatkowo tak długi czas oczekiwania na pewno bardziej podkreśli smak tego wykwintnego trunku jakim był ten alkohol. Kiedy McKinnon wymyślała tematy do rozmowy z młodym Ślizgonem, on zajęty był wymyślaniem okazji do wzniesienia toastu. Kilka już miał, jak na przykład zakończenie terapii związanej z nadużywaniem przez niego alkoholu. Słysząc jej słowa na początku spojrzał na nią jak na jakąś chorą psychicznie w końcu przecież nie pożyczał jej wędki (jego ulubiony kijek) jednak dopiero słysząc dalszą część jej wypowiedzi skminił że chodzi jej o różdżkę.
- No bo wiesz, jakby Ci to delikatnie powiedzieć. Ona jest moja i musi spełniać moje potrzeby, a nie Twoje. - Powiedział patrząc na nią z lekkim zakłopotaniem.
Uznał że powinien być dżentelmenem i używać bardziej odpowiedniego języka w rozmowie z kobietą niż "To chyba normalne dzbanie".
- Wcale Ci nie pomogłem. To wszystko był przypadek i wcale nie słodki. Ciesz się że nie zrobiłem z tego użytku. - Mruknął kryjąc swoje lekkie zakłopotanie.
- Nie słyszałem, ale jakby na to nie patrzeć to prawda. Przecież powiedziałaś "Jeśli chcesz odzyskać swoją różdżkę spraw by ten bal był nie zapomniany". Czyżbyś zapomniała? A i możesz mi ją już oddać? Dziwnie się bez niej czuję - Dodał po krótkiej chwili spoglądając znowu na nią.
Ciekaw był co wymyśli aby nie oddawać mu tego patyka. Sama obiecała że odda mu ją przed balem jak tylko po nią przyjdzie.
- No bo wiesz, jakby Ci to delikatnie powiedzieć. Ona jest moja i musi spełniać moje potrzeby, a nie Twoje. - Powiedział patrząc na nią z lekkim zakłopotaniem.
Uznał że powinien być dżentelmenem i używać bardziej odpowiedniego języka w rozmowie z kobietą niż "To chyba normalne dzbanie".
- Wcale Ci nie pomogłem. To wszystko był przypadek i wcale nie słodki. Ciesz się że nie zrobiłem z tego użytku. - Mruknął kryjąc swoje lekkie zakłopotanie.
- Nie słyszałem, ale jakby na to nie patrzeć to prawda. Przecież powiedziałaś "Jeśli chcesz odzyskać swoją różdżkę spraw by ten bal był nie zapomniany". Czyżbyś zapomniała? A i możesz mi ją już oddać? Dziwnie się bez niej czuję - Dodał po krótkiej chwili spoglądając znowu na nią.
Ciekaw był co wymyśli aby nie oddawać mu tego patyka. Sama obiecała że odda mu ją przed balem jak tylko po nią przyjdzie.
- Mistrz Gry
Re: Gwiezdne Wejście
Pon Lut 27, 2017 11:01 pm
Kolejka się zrobiła niemała ku wyjątkowemu niezadowoleniu woźnemu, który teraz miał przed sobą najgorszą parę jaką widział świat. Przynajmniej przez te kilka minut zanim kolejni gówniarze się nie pojawią w zasięgu jego wzroku. Słuchał tej wymiany chcąc nie chcąc, niemalże przewracając oczami, bo co to miało znaczyć?! Czasu nie było a ich teraz na pogawędki wzięło! Tyle roboty jest, daj panie Boże mu zdrowie.
- No już, bo jeszcze słowo i nie wejdziecie! Pogawędki to se morzecie tam... o ile przejdziecie resztę kontrolijni - posłał im mściwy uśmiech pod koniec, głównie w stronę Nathaniela. W istocie pan Greed nie umiał czytać, najpewniej miał problemy ze wzrokiem, skoro buty wysokiej jakości uznał za jakieś mugolskie niesprawdzone trampki. I do tego brudne a przecież były to lśniące nowością i czystością oxfordy. Nawet Argus to wiedział, niezadowolony mamrocząc pod nosem do siebie. Dzikie, krzaczaste brwi woźnego uniosły się do góry na widok tego wybuchu i na chwilę wyglądał jakby go spetryfikowało, niemniej później poczerwieniał na twarzy, bo jak to tak PUBLICZNIE o takich sprawach, toż to wstyd nawet dla tej Powarlelewny, co to partnerką tego smarka była. I śmiał jeszcze jego urządzenie obrazić! Przecież to niezawodne cudeńko było, pobłogosławione nawet przez dobre rączki pani Sprout i McGonagalalal!
- O NIE SMARKACZU TAG NIE BENDZIE! NIE POZWOLEM, NIE ZYCZEM SOBIE - i zaczął pluć śliną, która na szczęście Nathaniela i Nathalie ich nie trafiła. Bezczelny gówniarz mu jeszcze grozi! Miarka się przebrała! Argus Filch był ważną osobowością w tym zamku i nikt nie miał prawa tak go traktować i to jeszcze przy innych smarkach i gdy za plecami miał całe grono pedagogiczne! - SIEM JHESZCZE ZDZIWISZ! Nie chcesz po dobroci? To inaczej to załatwimy!
Podszedł do niego i podwinął mu sukienkę, bo się z takim taboretem pieścić nie będzie. Bielizna była na swoim miejscu, a oprócz niej... coś jeszcze tam się znajdowało i nie tylko wątpliwej jakości narząd! Woźny sam był mężczyzną więc sporo wiedział przecież. Prawdziwy mężczyzna w końcu nie upokorzyłby tak swojej wybranki!
- AHA! Chciałeś gówniarzu mnie oszukać, ale nie maaa, o nie! - I nie czekając po odpowiedź, wykrywaczem poszturchał tajemniczy obiekt w majtkach się znajdujący. Spojrzał jeszcze na Nathalie, bo ona była najbliżej i mogła cokolwiek zobaczyć nieodpowiedniego.
- Panna niech se lepiej oczy zasłoni - burknął i kiedy to uczyniła, urządzeniem mu tę bieliznę zsunął na tyle by piersiówka mogła wylecieć. Oczy oczywiście przymknął z dziwną odrazą, bo przecież on do płci pięknej głębokie żywił uczucia a nie do swojej. Nathaniel mógł być pewien, że woźny mu tego nie zapomni. Szybko mu to poprawił, bo przecież pięknych swych oczu splamić nie chciał. Będzie musiał umyć po wszystkim ręce. Reszta sukienki opadła sobie łagodnie a on zajął się piersiówką. Zadowolony, że uczeń przyłapany na gorącym uczynku, odkręcił i powąchał. Zakaszlał od tego dziwnego zapachu, co mu się ze zgniłym kompotem skojarzyło - prawie jak nalewka.
- Co to ma ekhe ekhe być?! - Chyba dostał od tego kataru. Zakręcił i mu wręczył jego własność z powrotem, wycierając dłonie o swój stary garnitur. Sprawdził szybko Nathalie i kazał im iść dalej. Kiedy przeszli przez próg rozeszła się surowa krytyka, ale tylko w stronę Krukona. Głosy zaczęły komentować strój i zupełny brak stylu, a także pouczać go w różnych innych kwestiach, każąc mu poprawić chociaż włosy. Nathalie otrzymała niewielki, przewiązany wstążką bukiecik w kolorze jej sukienki a także podwiązkę koloru filetowego. Nathaniel zaś jedwabną chustkę, która odpowiadała bukiecikowi kolorem. Zostało Wam zrobione również zdjęcie.
Spojrzenie profesor Sprout było pełne zdumienia, ale uśmiechnęła się do Powell, kiwając w jej stronę krótko głową jakby chciała jej dodać tym otuchy. Co zaś do profesora Flitwicka... cóż, nie wyglądał na zachwyconego, prędzej na zakłopotanego, jedynie westchnął i pokręcił głową z dezaprobatą.
Teraz mogliście się udać tam, gdzie chcieliście.
Również Sharon została sprawdzona, tym razem poszło to znaczniej szybciej. Otrzymała malutki bukiecik w kolorze swojej sukienki i fioletową podwiązkę.
- No już, bo jeszcze słowo i nie wejdziecie! Pogawędki to se morzecie tam... o ile przejdziecie resztę kontrolijni - posłał im mściwy uśmiech pod koniec, głównie w stronę Nathaniela. W istocie pan Greed nie umiał czytać, najpewniej miał problemy ze wzrokiem, skoro buty wysokiej jakości uznał za jakieś mugolskie niesprawdzone trampki. I do tego brudne a przecież były to lśniące nowością i czystością oxfordy. Nawet Argus to wiedział, niezadowolony mamrocząc pod nosem do siebie. Dzikie, krzaczaste brwi woźnego uniosły się do góry na widok tego wybuchu i na chwilę wyglądał jakby go spetryfikowało, niemniej później poczerwieniał na twarzy, bo jak to tak PUBLICZNIE o takich sprawach, toż to wstyd nawet dla tej Powarlelewny, co to partnerką tego smarka była. I śmiał jeszcze jego urządzenie obrazić! Przecież to niezawodne cudeńko było, pobłogosławione nawet przez dobre rączki pani Sprout i McGonagalalal!
- O NIE SMARKACZU TAG NIE BENDZIE! NIE POZWOLEM, NIE ZYCZEM SOBIE - i zaczął pluć śliną, która na szczęście Nathaniela i Nathalie ich nie trafiła. Bezczelny gówniarz mu jeszcze grozi! Miarka się przebrała! Argus Filch był ważną osobowością w tym zamku i nikt nie miał prawa tak go traktować i to jeszcze przy innych smarkach i gdy za plecami miał całe grono pedagogiczne! - SIEM JHESZCZE ZDZIWISZ! Nie chcesz po dobroci? To inaczej to załatwimy!
Podszedł do niego i podwinął mu sukienkę, bo się z takim taboretem pieścić nie będzie. Bielizna była na swoim miejscu, a oprócz niej... coś jeszcze tam się znajdowało i nie tylko wątpliwej jakości narząd! Woźny sam był mężczyzną więc sporo wiedział przecież. Prawdziwy mężczyzna w końcu nie upokorzyłby tak swojej wybranki!
- AHA! Chciałeś gówniarzu mnie oszukać, ale nie maaa, o nie! - I nie czekając po odpowiedź, wykrywaczem poszturchał tajemniczy obiekt w majtkach się znajdujący. Spojrzał jeszcze na Nathalie, bo ona była najbliżej i mogła cokolwiek zobaczyć nieodpowiedniego.
- Panna niech se lepiej oczy zasłoni - burknął i kiedy to uczyniła, urządzeniem mu tę bieliznę zsunął na tyle by piersiówka mogła wylecieć. Oczy oczywiście przymknął z dziwną odrazą, bo przecież on do płci pięknej głębokie żywił uczucia a nie do swojej. Nathaniel mógł być pewien, że woźny mu tego nie zapomni. Szybko mu to poprawił, bo przecież pięknych swych oczu splamić nie chciał. Będzie musiał umyć po wszystkim ręce. Reszta sukienki opadła sobie łagodnie a on zajął się piersiówką. Zadowolony, że uczeń przyłapany na gorącym uczynku, odkręcił i powąchał. Zakaszlał od tego dziwnego zapachu, co mu się ze zgniłym kompotem skojarzyło - prawie jak nalewka.
- Co to ma ekhe ekhe być?! - Chyba dostał od tego kataru. Zakręcił i mu wręczył jego własność z powrotem, wycierając dłonie o swój stary garnitur. Sprawdził szybko Nathalie i kazał im iść dalej. Kiedy przeszli przez próg rozeszła się surowa krytyka, ale tylko w stronę Krukona. Głosy zaczęły komentować strój i zupełny brak stylu, a także pouczać go w różnych innych kwestiach, każąc mu poprawić chociaż włosy. Nathalie otrzymała niewielki, przewiązany wstążką bukiecik w kolorze jej sukienki a także podwiązkę koloru filetowego. Nathaniel zaś jedwabną chustkę, która odpowiadała bukiecikowi kolorem. Zostało Wam zrobione również zdjęcie.
Spojrzenie profesor Sprout było pełne zdumienia, ale uśmiechnęła się do Powell, kiwając w jej stronę krótko głową jakby chciała jej dodać tym otuchy. Co zaś do profesora Flitwicka... cóż, nie wyglądał na zachwyconego, prędzej na zakłopotanego, jedynie westchnął i pokręcił głową z dezaprobatą.
Teraz mogliście się udać tam, gdzie chcieliście.
Również Sharon została sprawdzona, tym razem poszło to znaczniej szybciej. Otrzymała malutki bukiecik w kolorze swojej sukienki i fioletową podwiązkę.
- Marlene McKinnon
Re: Gwiezdne Wejście
Wto Lut 28, 2017 10:53 pm
On chyba nie myślał, że ona jest aż tak głupia, prawda? Bo i owszem, od czasu do czasu lubiła poudawać blondynkę, która nie miała absolutnie żadnego pojęcia o życiu, ale ej, nie była głupia! Doskonale wiedziała, że jego różdżka miała spełniać jego oczekiwania, ale przecież mogła sobie odrobinę ponarzekać. Szczególnie, że na na egzaminie z obrony różdżka zamiast porządnej tarczy wyczarowała jej olbrzymi bukiet rumianków. I nie, to w najmniejszym stopniu nie miało nic wspólnego z umiejętnościami młodej Krukonki.
Wywróciła oczami. - Tak, tak - pokiwała lekko głową - przecież wiem. Tak sobie marudzę po prostu.
- Słucham? - Parsknęła, słysząc jego kolejne słowa. Doskonale pamiętała moment w którym młodszy Nero zorientował się, że to ona posiada jego różdżkę (mogła sobie dać rękę uciąć, że to Lotta ją wsypała) i jakoś wcale nie kojarzyła żeby tego typu słowa padły z jej ust. - Wiesz co Nero, teraz to wygląda tak jakbym gwizdnęła Ci tę różdżkę tylko po to żeby zaciągnąć Cię na bal. - Mówiąc to na jej ustach pojawił się delikatnych uśmiech. Bo owszem, jakiś czas temu przemknęło jej przez myśl żeby zaoferować swoje towarzystwo pewnemu ślizgonowi (ta myśl była w zasadzie jeszcze zabawniejsza od poprzedniej), ale to nie o tego ślizgona chodziło. - A z tego co pamiętam - dodała - to ten tekst brzmiał troszkę inaczej. Powiedziałam "Jeśli chcesz odzyskać swoją różdżkę to spraw aby twój kuzyn postarał się by ten bal był niezapomniany dla Charlotte", ale oczywiście mogłeś coś źle usłyszeć, nie mówię, że nie.
Gdy zapytał o różdżkę, Marlene akurat odwracała głowę w kierunku woźnego i Krukona z roku niżej. - Co mówisz? A, różdżka, tak... - niepewnie zawiesiła głos, jednak moment ten trwał tak krótko, że raczej nikt nie doszukałby się w nim nuty zawahania. - Leży u mnie w dormitorium. - skłamała. No bo co miała powiedzieć? "W sumie to ją zgubiłam, ale nie martw się, znajdę ją, a jeśli nie to kupisz sobie nową i mnie przy okazji też bo aktualnie na nic mnie nie stać?" No dajcie spokój.
W pełni rozumiała, że chłopak może się bez niej dziwnie czuć. W końcu jakiś czas temu sama czuła się źle z powodu utraty magicznego kijka i odstawiała przepiękny pokaz histerii przed jednym ze szkolnych pracowników, ale kurczę, chociaż naprawdę bardzo chciała nie mogła mu jej teraz oddać. I na tę myśl poczuła w okolicach brzucha nieprzyjemny skurcz. - Mam nadzieję, że nas Filch nie zatrzyma prawda? - Zapytała półgłosem zmieniając temat. - Bo wiesz, ta sukienka trochę mnie kosztowała i wolałabym żeby ludzie podziwiali ją na sali, a nie przed nią.
Wywróciła oczami. - Tak, tak - pokiwała lekko głową - przecież wiem. Tak sobie marudzę po prostu.
- Słucham? - Parsknęła, słysząc jego kolejne słowa. Doskonale pamiętała moment w którym młodszy Nero zorientował się, że to ona posiada jego różdżkę (mogła sobie dać rękę uciąć, że to Lotta ją wsypała) i jakoś wcale nie kojarzyła żeby tego typu słowa padły z jej ust. - Wiesz co Nero, teraz to wygląda tak jakbym gwizdnęła Ci tę różdżkę tylko po to żeby zaciągnąć Cię na bal. - Mówiąc to na jej ustach pojawił się delikatnych uśmiech. Bo owszem, jakiś czas temu przemknęło jej przez myśl żeby zaoferować swoje towarzystwo pewnemu ślizgonowi (ta myśl była w zasadzie jeszcze zabawniejsza od poprzedniej), ale to nie o tego ślizgona chodziło. - A z tego co pamiętam - dodała - to ten tekst brzmiał troszkę inaczej. Powiedziałam "Jeśli chcesz odzyskać swoją różdżkę to spraw aby twój kuzyn postarał się by ten bal był niezapomniany dla Charlotte", ale oczywiście mogłeś coś źle usłyszeć, nie mówię, że nie.
Gdy zapytał o różdżkę, Marlene akurat odwracała głowę w kierunku woźnego i Krukona z roku niżej. - Co mówisz? A, różdżka, tak... - niepewnie zawiesiła głos, jednak moment ten trwał tak krótko, że raczej nikt nie doszukałby się w nim nuty zawahania. - Leży u mnie w dormitorium. - skłamała. No bo co miała powiedzieć? "W sumie to ją zgubiłam, ale nie martw się, znajdę ją, a jeśli nie to kupisz sobie nową i mnie przy okazji też bo aktualnie na nic mnie nie stać?" No dajcie spokój.
W pełni rozumiała, że chłopak może się bez niej dziwnie czuć. W końcu jakiś czas temu sama czuła się źle z powodu utraty magicznego kijka i odstawiała przepiękny pokaz histerii przed jednym ze szkolnych pracowników, ale kurczę, chociaż naprawdę bardzo chciała nie mogła mu jej teraz oddać. I na tę myśl poczuła w okolicach brzucha nieprzyjemny skurcz. - Mam nadzieję, że nas Filch nie zatrzyma prawda? - Zapytała półgłosem zmieniając temat. - Bo wiesz, ta sukienka trochę mnie kosztowała i wolałabym żeby ludzie podziwiali ją na sali, a nie przed nią.
- Mistrz Gry
Re: Gwiezdne Wejście
Sro Mar 01, 2017 12:38 am
Przesuwało się to już sprawniej odkąd z zasięgu wzroku zniknęła mu poprzednia para. Jak on nienawidził tych wszystkich smarków, a w dwójkach stawali się jeszcze bardziej nieznośni niż zwykle. Jak na złość. Wytarł jeszcze w spodnie swój sprzęt do sprawdzania, magicznie zaczarowany, bo jakby inaczej, to nie świat mugoli by na jakieś cuda kwiatki działało. Skrzywił się na widok Enzo, sprawdzając go dokładnie i z niezadowoleniem stwierdzając, że gówniarz był czysty. Zbyt podejrzane rzeczy się tu działy!
- Idź, idź żeś, nie stujtu jak drewniany dziad - mruknął zgryźliwie, po czym sprawdził pospiesznie jego towarzyszkę, bo przecież z dziewczętami to delikatniej trzeba. Niczego również nie wykrył. Marlene i Enzo mogli w końcu przekroczyć próg Wielkiej Sali. Profesor Slughorn był już mniej zaskoczony, jedynie pokiwał krótko głową, zaś profesor Flitwick po tym, co widział przed chwilą jedynie posłał nikły, nieco blady uśmiech Krukonce.
Rozległy się ciche magiczne fanfary, może jedynie jeden cichy głosik skomentował kiepskie buty Nero i brak biżuterii u McKinnon. Dziewczyna otrzymała niewielki przewiązany wstążką bukiecik w kolorze jej sukienki a także podwiązkę koloru filetowego. Enzo zaś jedwabną chustkę, która odpowiadała bukiecikowi kolorem. Zostało Wam zrobione również zdjęcie.
Teraz mogliście iść tam, gdzie chcieliście.
- Idź, idź żeś, nie stujtu jak drewniany dziad - mruknął zgryźliwie, po czym sprawdził pospiesznie jego towarzyszkę, bo przecież z dziewczętami to delikatniej trzeba. Niczego również nie wykrył. Marlene i Enzo mogli w końcu przekroczyć próg Wielkiej Sali. Profesor Slughorn był już mniej zaskoczony, jedynie pokiwał krótko głową, zaś profesor Flitwick po tym, co widział przed chwilą jedynie posłał nikły, nieco blady uśmiech Krukonce.
Rozległy się ciche magiczne fanfary, może jedynie jeden cichy głosik skomentował kiepskie buty Nero i brak biżuterii u McKinnon. Dziewczyna otrzymała niewielki przewiązany wstążką bukiecik w kolorze jej sukienki a także podwiązkę koloru filetowego. Enzo zaś jedwabną chustkę, która odpowiadała bukiecikowi kolorem. Zostało Wam zrobione również zdjęcie.
Teraz mogliście iść tam, gdzie chcieliście.
- Mistrz Gry
Re: Gwiezdne Wejście
Sob Mar 04, 2017 7:35 pm
- Następna - rozległ się niezadowolony głos woźnego, który dokładnie sprawdził Liliannę. Niczego nieodpowiedniego nie znalazł, więc tylko przepuścił ją dalej. Rozległy się ciche i krótkie magiczne fanfary a dziewczyna otrzymała bukiecik w kolorze swojej sukienki a także fioletową podwiązkę. Profesor Slughorn uśmiechnął się do niej jak tylko ją zobaczył.
Kolejka oczywiście przesuwała się dalej i w końcu wypadło na Minabiego i Amelię. Minabi wyglądał nieco ekscentrycznie pomimo zachowanych norm ubierania się, zaś jego partnerka ubrana w prostą, choć niecodzienną szatę prezentowała się całkiem uroczo. Chłopak posłał uśmiech woźnemu na co on łypnął na niego jednym okiem, sprawdził bardzo dokładnie - w końcu to podejrzany i przepuścił dalej, mamrocząc przekleństwa do siebie. Parę przywitało kilka głosów krytyki, które mówiły o niechlujstwie i nieodpowiednim dobraniu kolorów. Amelia otrzymała bukiecik w kolorze swojej sukienki a także fioletową podwiązkę czystości, Minabi zaś jedwabną chusteczkę.
Przywitał ich kiwnięcie głowy profesora Flitwicka i machanie profesor Sprout.
Wielka Sala witała.
Kolejka oczywiście przesuwała się dalej i w końcu wypadło na Minabiego i Amelię. Minabi wyglądał nieco ekscentrycznie pomimo zachowanych norm ubierania się, zaś jego partnerka ubrana w prostą, choć niecodzienną szatę prezentowała się całkiem uroczo. Chłopak posłał uśmiech woźnemu na co on łypnął na niego jednym okiem, sprawdził bardzo dokładnie - w końcu to podejrzany i przepuścił dalej, mamrocząc przekleństwa do siebie. Parę przywitało kilka głosów krytyki, które mówiły o niechlujstwie i nieodpowiednim dobraniu kolorów. Amelia otrzymała bukiecik w kolorze swojej sukienki a także fioletową podwiązkę czystości, Minabi zaś jedwabną chusteczkę.
Przywitał ich kiwnięcie głowy profesora Flitwicka i machanie profesor Sprout.
Wielka Sala witała.
- Claire Slattery
Re: Gwiezdne Wejście
Pon Mar 06, 2017 11:05 am
I w końcu Bal! Zabawa i w ogóle. Cały dzień chodziła podekscytowana nie mogąc już się doczekać!
Z resztą od kilku dni wpatrywała się w swoją przygotowaną sukienkę. Nie miała na nią za wiele funduszy, bo w końcu nie poprosi rodziców o pieniądze, co to to nie! Musiały jej wystarczyć własne oszczędności i szczerze była całkiem zadowolona. Była dość skromna, ale za to miała w sobie to coś i oczywiście była żółta, więc nic więcej chcieć nie mogła. Udało jej się zdobyć do tego czarne buty na dość odpowiednim obcasie z prześlicznymi łańcuszkami w rozsądnej cenie.
Siedziała już od kilkunastu w pokoju wspólnym całkowicie gotowa i czekała na Pottera. Zaczęła się już irytować, jeśli ją wystawi, to skończy źle! Po pół godzinie stwierdziła, że pójdzie sama. Miałaby odpuścić sobie bal? Nie ma mowy! Z partnerem czy bez i tak miała zamiar się świetnie bawić.
Zeszła na dół i stanęła w kolejce do wielkiej sali, jej zdaniem trochę przesadzali z tym sprawdzaniem każdego, ale no cóż, zasady, to zasady i trzeba się ich trzymać!
Z resztą od kilku dni wpatrywała się w swoją przygotowaną sukienkę. Nie miała na nią za wiele funduszy, bo w końcu nie poprosi rodziców o pieniądze, co to to nie! Musiały jej wystarczyć własne oszczędności i szczerze była całkiem zadowolona. Była dość skromna, ale za to miała w sobie to coś i oczywiście była żółta, więc nic więcej chcieć nie mogła. Udało jej się zdobyć do tego czarne buty na dość odpowiednim obcasie z prześlicznymi łańcuszkami w rozsądnej cenie.
Siedziała już od kilkunastu w pokoju wspólnym całkowicie gotowa i czekała na Pottera. Zaczęła się już irytować, jeśli ją wystawi, to skończy źle! Po pół godzinie stwierdziła, że pójdzie sama. Miałaby odpuścić sobie bal? Nie ma mowy! Z partnerem czy bez i tak miała zamiar się świetnie bawić.
Zeszła na dół i stanęła w kolejce do wielkiej sali, jej zdaniem trochę przesadzali z tym sprawdzaniem każdego, ale no cóż, zasady, to zasady i trzeba się ich trzymać!
- Simon Jordan
Re: Gwiezdne Wejście
Pon Mar 06, 2017 9:51 pm
Cały dzień nic nie jadł ze świadomością, że wieczorem czeka go bal, na którym naje się do woli. Nie, nie miał zamiaru tańczyć i zastanawiał się w sumie po co w ogóle zamawiał te całe dodatki do stroju. Fakt, były całkiem ładne i zadziwiająco dobrze na nim leżały, no ale jednak teraz trochę żałował, że je zamówił. W końcu to bal pożegnalny, a tuż po nim czeka podróż do domu, o ile swoje miejsce zamieszkania domem można nazwać. Zerknął na zegarek. Super. Jak zwykle umodelował swoją lwią grzywę, włożył wyjściowy garnitur, wlał do magicznej piersiówki, którą zamówił wraz z ubraniem całą butelkę Ognistej Whisky i schował ją do wewnętrznej kieszeni marynarki. Miał nadzieję, iż Eliksirowa przygoda spełni swoją reklamę i woźny jej nie zauważy. Ostatnie zerknięcie w lustro, poprawienie włosów i ruszył do Wielkiej Sali, by tuż przed nią zmieszać się z tłumem. Poruszał się powoli do przodu, czekając na swoją kolej, gdy coś okrągłego mignęło mu w tłumie kawałek przed nim, a konkretniej czyjś tyłek obity we fioletową kieckę. Przepchnął się przed innych nie zważając na protesty i wyszczerzył się w uśmiechu jak tylko tym kimś we fiolecie okazał się nie kto inny jak Sharon. Cóż. Jej widok trochę go zaskoczył. Nie miała swojej zwykłej, nieco ulizanej fryzury. Fakt, nie miała makijażu, ale najwidoczniej nie lubiła i miała sukienkę.
- Cześć, Sharon - powiedział zwyczajnie. Dzisiaj będzie dla niej miły, co mu szkodzi? Chyba, że znowu ją czymś przestraszy. - Też nie masz osoby towarzyszącej, jak widzę - westchnął przeciągle. W sumie to on nie miał bo odkładał to z dnia na dzień i w efekcie wszystkie konkretne dziewczyny zdążyły już sobie kogoś znaleźć. Wolał więc iść sam albo z jakaś niezbyt wyjściową osobą. Wybrał pierwszą opcję z uwagi na to, że było tu dużo żarcia i dużo słodyczy, czyli coś co Jordan kocha najbardziej.
- Cześć, Sharon - powiedział zwyczajnie. Dzisiaj będzie dla niej miły, co mu szkodzi? Chyba, że znowu ją czymś przestraszy. - Też nie masz osoby towarzyszącej, jak widzę - westchnął przeciągle. W sumie to on nie miał bo odkładał to z dnia na dzień i w efekcie wszystkie konkretne dziewczyny zdążyły już sobie kogoś znaleźć. Wolał więc iść sam albo z jakaś niezbyt wyjściową osobą. Wybrał pierwszą opcję z uwagi na to, że było tu dużo żarcia i dużo słodyczy, czyli coś co Jordan kocha najbardziej.
- Rossie Moody
Re: Gwiezdne Wejście
Wto Mar 07, 2017 1:17 am
Bale, dla dziewczyny tak naprawdę nie były niczym fascynującym. W końcu w jej domu matka regularnie wyprawiała wszelkiego rodzaju, bankiety, przyjęcia, kolacje rodzinne. A ona na nich musiała siedzieć, i uśmiechać się... bardzo sztucznie się uśmiechać. Nienawidziła tego gwaru który wówczas w ich domu panował, oraz zakłamania. Wszyscy udawali, że interesuje ich życie najbliższej rodziny. Niestety prawda była z lekka inna. Robili to, bo tak wypadało. Przecież to wszystko to były tylko umowne zachowania. Gdyby ludzie umówili się, że wypada nosić twaróg na głowie to Rossie była ciekawa ile osób tak naprawdę na to by się zdecydowało. Niestety podobnie jak ze spotkań rodzinnych, tak samo z tego balu nie mogła się w żaden sposób wymigać. Matka dała jej w ostatnim liście jasno do zrozumienia, że chce czy nie pójdzie na ten bal i będzie się dobrze bawić. Niestety Rossie miała z lekka inne zdanie jeżeli chodzi o definicję dobrej zabawy.
Dziewczyna siedziała spokojnie w dormitorium puchonów, i czesała swoje włosy, które miały piękny odcień blondu, tak jasnego, że wiele osób powiedziałoby, że są wręcz białe. Rozmyślała, zastanawiała się nad tym czy uda się jej mimo wszystko uniknąć tego przykrego obowiązku. Niestety z każdym kolejnym argumentem zdawała sobie sprawę z tego, że nie miała na to najmniejszej szansy. Dlatego też odłożyła szczotkę na łóżko i podeszła do paczki, którą dostała od matki. Wiedziała, że to na pewno sukienka na dzisiejszy bal, ale nie była pewna jakiego wyboru dokonała jej rodzicielka. Zaczęła powoli i delikatnie rozdzierać warstwy papieru w które były zawinięte ubrania. Oczom dziewczyny o dziwo nie ukazała się wielka suknia balowa, z ciągnącym się po ziemi trenem, a tego się spodziewała. Za miast tego znajdowała się tam bardzo ładna zwiewna sukienka, długa sukienka, o kolorze różowym, lekko ciemniejszym u dołu kreacji. Oczywiście do kreacji było dołączone buty na obcasie o podobnym kolorze, oraz trochę świecidełek, które wedle matki najpewniej miałyby podkreślić jej urodę. Rossie szybko zrzuciła z siebie szlafrok, który miała aktualnie na sobie. Poczuła jak jej włosy opadają jej miękką falą na nagie w tej chwili plecy. Nie czuła się skrępowana przecież i tak nikogo tutaj nie było, wszyscy byli już na balu. Dlatego też zaczęła wciągać powoli sukienkę na siebie, czując przyjemny chłód materiału. Dziewczyna chciała czy nie musiała przyznać, że matka trafiła w dziesiątkę z doborem ubrań. Nie minęła chwila kiedy na zgrane nóżki dziewczyny zostały założone buty, a nałożenie biżuterii to była już tylko formalność. Nadal pozostawało tylko pytanie co zrobić z włosami. Przecież nie wyjdzie z taką szopą na głowie. Dlatego też wyjęła różdżkę i machnęła nią krótko w powietrzu, a jej włosy samoistnie zaczęły się powoli zaplatać, tworząc pięknego, fantazyjnego warkocza, który łagodnie wylądował na jej lewym ramieniu. Teraz była gotowa, mogła iść na dół i... no właśnie i co. Nie miała partnera, o co matka zrobiła jej już nie jedną awanturę. Przecież jak to możliwe, aby ona, przedstawicielka takiego rodu poszła na bal sam. A i Rossie sama uważała to za duży minus. No, ale nie można mieć przecież wszystkiego w życiu. Trzeba cieszyć się z tego co już mamy. Dlatego też blondynka wyszła z dormitorium, przeszła przez pokój wspólny, i wyszła na korytarz lochów.
Okolice wielkiej sali były zaiste cudnie przystrojone. Szkoła ta zawsze wyglądała jak z bajki, ale teraz to już wyjątkowo. W takim otoczeniu w końcu każda dziewczyna będzie mogła poczuć się jak prawdziwa księżniczka. Dziewczyna kiedy tylko weszła w tłum ludzi, narzuciła na swoją twarz delikatny uśmieszek. Nie chciała nikomu pokazać tego, że nie odpowiada jej bycie tutaj, w końcu nie chciała tak naprawdę nikomu psuć zabawy swoimi dąsami... chociaż może kiedyś by trzeba było. Zapomnieć na chwilę o etykiecie i krzyknąć raz a wyraźnie, aby wszyscy usłyszeli, że ona o coś prosi. Szybkim krokiem podeszła do miejsca, gdzie woźny obmacywał uczniów, aby sprawdzić czy oby na pewno niczego nie przenoszą. Jeżeli zapędzi się w stosunku do Rossie, to dla niego ten bal na pewno będzie nie zapomniany. No, ale nie ma co zakładać najgorszego. Podeszła do bramy, gdzie stał woźny i posłała mu delikatny uśmiech. Rozłożyła ręce na boki ciała zupełnie tak jak ptak, który właśnie chciał odlecieć, i czekała aż ten spełni swój obowiązek.
Strój Rossie jak by ktoś pytał
Dziewczyna siedziała spokojnie w dormitorium puchonów, i czesała swoje włosy, które miały piękny odcień blondu, tak jasnego, że wiele osób powiedziałoby, że są wręcz białe. Rozmyślała, zastanawiała się nad tym czy uda się jej mimo wszystko uniknąć tego przykrego obowiązku. Niestety z każdym kolejnym argumentem zdawała sobie sprawę z tego, że nie miała na to najmniejszej szansy. Dlatego też odłożyła szczotkę na łóżko i podeszła do paczki, którą dostała od matki. Wiedziała, że to na pewno sukienka na dzisiejszy bal, ale nie była pewna jakiego wyboru dokonała jej rodzicielka. Zaczęła powoli i delikatnie rozdzierać warstwy papieru w które były zawinięte ubrania. Oczom dziewczyny o dziwo nie ukazała się wielka suknia balowa, z ciągnącym się po ziemi trenem, a tego się spodziewała. Za miast tego znajdowała się tam bardzo ładna zwiewna sukienka, długa sukienka, o kolorze różowym, lekko ciemniejszym u dołu kreacji. Oczywiście do kreacji było dołączone buty na obcasie o podobnym kolorze, oraz trochę świecidełek, które wedle matki najpewniej miałyby podkreślić jej urodę. Rossie szybko zrzuciła z siebie szlafrok, który miała aktualnie na sobie. Poczuła jak jej włosy opadają jej miękką falą na nagie w tej chwili plecy. Nie czuła się skrępowana przecież i tak nikogo tutaj nie było, wszyscy byli już na balu. Dlatego też zaczęła wciągać powoli sukienkę na siebie, czując przyjemny chłód materiału. Dziewczyna chciała czy nie musiała przyznać, że matka trafiła w dziesiątkę z doborem ubrań. Nie minęła chwila kiedy na zgrane nóżki dziewczyny zostały założone buty, a nałożenie biżuterii to była już tylko formalność. Nadal pozostawało tylko pytanie co zrobić z włosami. Przecież nie wyjdzie z taką szopą na głowie. Dlatego też wyjęła różdżkę i machnęła nią krótko w powietrzu, a jej włosy samoistnie zaczęły się powoli zaplatać, tworząc pięknego, fantazyjnego warkocza, który łagodnie wylądował na jej lewym ramieniu. Teraz była gotowa, mogła iść na dół i... no właśnie i co. Nie miała partnera, o co matka zrobiła jej już nie jedną awanturę. Przecież jak to możliwe, aby ona, przedstawicielka takiego rodu poszła na bal sam. A i Rossie sama uważała to za duży minus. No, ale nie można mieć przecież wszystkiego w życiu. Trzeba cieszyć się z tego co już mamy. Dlatego też blondynka wyszła z dormitorium, przeszła przez pokój wspólny, i wyszła na korytarz lochów.
Okolice wielkiej sali były zaiste cudnie przystrojone. Szkoła ta zawsze wyglądała jak z bajki, ale teraz to już wyjątkowo. W takim otoczeniu w końcu każda dziewczyna będzie mogła poczuć się jak prawdziwa księżniczka. Dziewczyna kiedy tylko weszła w tłum ludzi, narzuciła na swoją twarz delikatny uśmieszek. Nie chciała nikomu pokazać tego, że nie odpowiada jej bycie tutaj, w końcu nie chciała tak naprawdę nikomu psuć zabawy swoimi dąsami... chociaż może kiedyś by trzeba było. Zapomnieć na chwilę o etykiecie i krzyknąć raz a wyraźnie, aby wszyscy usłyszeli, że ona o coś prosi. Szybkim krokiem podeszła do miejsca, gdzie woźny obmacywał uczniów, aby sprawdzić czy oby na pewno niczego nie przenoszą. Jeżeli zapędzi się w stosunku do Rossie, to dla niego ten bal na pewno będzie nie zapomniany. No, ale nie ma co zakładać najgorszego. Podeszła do bramy, gdzie stał woźny i posłała mu delikatny uśmiech. Rozłożyła ręce na boki ciała zupełnie tak jak ptak, który właśnie chciał odlecieć, i czekała aż ten spełni swój obowiązek.
Strój Rossie jak by ktoś pytał
- Mistrz Gry
Re: Gwiezdne Wejście
Sro Mar 08, 2017 1:30 am
Ten wścibski i nieprzejednany woźny właśnie czyhał na resztę delikwentów. W końcu odpowiednio musiał ich sprawdzić, bo nie wiadomo, co tym smarkom do głowy przyjdzie. Spojrzał skwaszony na Snape'a, odwzajemniając to złowrogie spojrzenie - na kilometr mu smarkacz śmierdział czarną magią i nikt nie wmówi mu, że jest inaczej - i zajął się jego przeszukiwaniem. Potarmosił, przetrzepał, ale niczego nie znalazł.
- Idże i zejdź mi z oczu, pókim dobry - sprawdził jeszcze swój biedny, poszkodowany z powodu tego blondyna w sukience sprzęt. Będzie musiał go porządnie wyczyścić po wszystkim. Severusa w tym czasie powitało kilka słów krytyki na temat jego skromnej szaty, za prostej i bez odpowiedniego wdzięku. Otrzymał również jedwabną chusteczkę, a profesor Slughorn posłał mu szeroki, zadowolony uśmiech. W ostatnim momencie dołączyła też do Snape'a zarumieniona Evans, z jednym kwiatkiem we włosach drugim w dłoni. Ubrana dość skromnie, ale za to ładnie, choć to zależy oczywiście od gustu. Również została sprawdzona przez woźnego i jakiś głosik skomentował jej buty, ale... ale. Pojawiły się także fanfary.
Otrzymała bukiecik pod kolor swej sukienki i fioletową podwiązkę, a także uważne, ale jakże miłe spojrzenie profesor McGonagall.
Przy Claire woźny się trochę nagimnastykował z powodu tych, jak dla niego, krzykliwych butów. Pomarudził, dodał coś o zasadach zachowania i przepuścił. Pojawiły się krótkie uwagi odnośnie cudacznego, za kolorowego stroju. Dziewczyna otrzymała bukiecik w kolorze swej sukienki, podwiązkę w kolorze fioletowym a także krótkie kiwnięcie głową profesor McGonagall. Może jedynie zwęziła wargi na widok tych butów. Nie powiedziała jednak nic.
Spojrzenia niektórych dziewcząt przyciągał Simon, który pojawił się na horyzoncie w swoim stroju. Kiedy już Sharon i kilka innych osób zostało wpuszczonych, przyszła kolej na niego. Argus bardzo dokładnie swoim przyrządem go posprawdzał i...
- Aha! MAM CIĘ! ZA-KA-ZA-NE! - Zawołał szczęśliwym, choć złośliwym głosem. No wreszcie coś się dzieje, choć ponoć, co za dużo wrażeń to niezdrowo. Bez słowa wyciągnął mu piersiówkę z wewnętrznej kieszeni szatomarynarki czy jak to się zwało, bo się z gówniarzami pieścić nie będzie. Nauczył się przy tamtym jak się to kończy. Odkręcił i okazało się, że to nie był alkohol tylko jakiś sok. Spleśniały jak to ocenił swym fachowym nosem. Co oni tam wlewali i po co z tym przychodzili?!
- ZABIERAM. Skończyły się żarty wredne smarki, odbierze se to jutro - mruknął i schował do kieszeni swego garnituru. Simon w istocie nie mógł mieć Ognistej Whisky, gdyż taki alkohol nie był tak po prostu dostępny w Hogwarcie. Najwyraźniej ktoś go nabrał. Przepuścił go dalej i pojawiły się magiczne fanfary a on sam otrzymał jedwabną chusteczkę. Profesor Sprout mu pomachała z nieco niepewną miną.
No i proszę, kolejna i do tego z podejrzliwym uśmiechem! Na pewno coś kombinowała, woźny był tego pewien. Sprawdzał ją i sprawdzał i nic nie wykrył. Warknął krótko i ją przepuścił dalej. Rozległy się i tym razem magiczne fanfary, a dziewczynie został wręczony bukiecik kwiatów w kolorze jej sukienki a także fioletowa podwiązka. Nauczycielka Zielarstwa posłała jej szeroki uśmiech.
Wielka Sala Was wszystkich oficjalnie witała.
- Idże i zejdź mi z oczu, pókim dobry - sprawdził jeszcze swój biedny, poszkodowany z powodu tego blondyna w sukience sprzęt. Będzie musiał go porządnie wyczyścić po wszystkim. Severusa w tym czasie powitało kilka słów krytyki na temat jego skromnej szaty, za prostej i bez odpowiedniego wdzięku. Otrzymał również jedwabną chusteczkę, a profesor Slughorn posłał mu szeroki, zadowolony uśmiech. W ostatnim momencie dołączyła też do Snape'a zarumieniona Evans, z jednym kwiatkiem we włosach drugim w dłoni. Ubrana dość skromnie, ale za to ładnie, choć to zależy oczywiście od gustu. Również została sprawdzona przez woźnego i jakiś głosik skomentował jej buty, ale... ale. Pojawiły się także fanfary.
Otrzymała bukiecik pod kolor swej sukienki i fioletową podwiązkę, a także uważne, ale jakże miłe spojrzenie profesor McGonagall.
Przy Claire woźny się trochę nagimnastykował z powodu tych, jak dla niego, krzykliwych butów. Pomarudził, dodał coś o zasadach zachowania i przepuścił. Pojawiły się krótkie uwagi odnośnie cudacznego, za kolorowego stroju. Dziewczyna otrzymała bukiecik w kolorze swej sukienki, podwiązkę w kolorze fioletowym a także krótkie kiwnięcie głową profesor McGonagall. Może jedynie zwęziła wargi na widok tych butów. Nie powiedziała jednak nic.
Spojrzenia niektórych dziewcząt przyciągał Simon, który pojawił się na horyzoncie w swoim stroju. Kiedy już Sharon i kilka innych osób zostało wpuszczonych, przyszła kolej na niego. Argus bardzo dokładnie swoim przyrządem go posprawdzał i...
- Aha! MAM CIĘ! ZA-KA-ZA-NE! - Zawołał szczęśliwym, choć złośliwym głosem. No wreszcie coś się dzieje, choć ponoć, co za dużo wrażeń to niezdrowo. Bez słowa wyciągnął mu piersiówkę z wewnętrznej kieszeni szatomarynarki czy jak to się zwało, bo się z gówniarzami pieścić nie będzie. Nauczył się przy tamtym jak się to kończy. Odkręcił i okazało się, że to nie był alkohol tylko jakiś sok. Spleśniały jak to ocenił swym fachowym nosem. Co oni tam wlewali i po co z tym przychodzili?!
- ZABIERAM. Skończyły się żarty wredne smarki, odbierze se to jutro - mruknął i schował do kieszeni swego garnituru. Simon w istocie nie mógł mieć Ognistej Whisky, gdyż taki alkohol nie był tak po prostu dostępny w Hogwarcie. Najwyraźniej ktoś go nabrał. Przepuścił go dalej i pojawiły się magiczne fanfary a on sam otrzymał jedwabną chusteczkę. Profesor Sprout mu pomachała z nieco niepewną miną.
No i proszę, kolejna i do tego z podejrzliwym uśmiechem! Na pewno coś kombinowała, woźny był tego pewien. Sprawdzał ją i sprawdzał i nic nie wykrył. Warknął krótko i ją przepuścił dalej. Rozległy się i tym razem magiczne fanfary, a dziewczynie został wręczony bukiecik kwiatów w kolorze jej sukienki a także fioletowa podwiązka. Nauczycielka Zielarstwa posłała jej szeroki uśmiech.
Wielka Sala Was wszystkich oficjalnie witała.
- Lilianna Wayne
Re: Gwiezdne Wejście
Sro Mar 08, 2017 8:14 pm
No proszę, szczerze nie spodziewała się, że będzie świadkiem takiej sceny. Wiedziała doskonale o tym, że uczniowie na taką imprezę będą chcieli wnosić różne rzeczy i to takie zakazane na szkolnych zabawach, ale autentycznie nie była nawet na skraju myśli o tym, jakie cyrki będą w niektórych przypadkach się rozgrywać przy przeszukaniu poszczególnych osób. Szczerze, to nawet ona sama jak się szykowała, miała przez chwilę pomysł w głowie, czy przypadkiem nie wziąć sobie czegoś, co pomoże jej się lepiej bawić, ale doszła do wniosku, że: po pierwszej nie ma sensu, bo i tak pewnie by ją złapali na wejściu; po drugie, nie miała ochoty na jakieś kompromitujące sytuacje zanim impreza się zaczęła.
Gdy w końcu woźny uporał się z osobami, jakie znalazły się przed nią Lilianna po prostu do niego podeszła i nie przeszkadzając mu w pracy pozwoliła się przeszukać, rzucając w jego stronę tylko "dobry wieczór", a potem gdy ją przepuścił "dobranoc", po czym udała się dalej. Kiedy przeszła przez wejście i rozległy się ciche fanfary uśmiechnęła się lekko do siebie. Potem odebrała i podwiązkę i bukiecik. Odetchnęła głęboko, to teraz czas się zrelaksować i dobrze bawić, prawda? Dokładnie, na to przyszedł teraz czas. Młoda czarodziejka odwzajemniła uśmiech profesora po czym ruszyła dalej.
Gdy w końcu woźny uporał się z osobami, jakie znalazły się przed nią Lilianna po prostu do niego podeszła i nie przeszkadzając mu w pracy pozwoliła się przeszukać, rzucając w jego stronę tylko "dobry wieczór", a potem gdy ją przepuścił "dobranoc", po czym udała się dalej. Kiedy przeszła przez wejście i rozległy się ciche fanfary uśmiechnęła się lekko do siebie. Potem odebrała i podwiązkę i bukiecik. Odetchnęła głęboko, to teraz czas się zrelaksować i dobrze bawić, prawda? Dokładnie, na to przyszedł teraz czas. Młoda czarodziejka odwzajemniła uśmiech profesora po czym ruszyła dalej.
- Rossie Moody
Re: Gwiezdne Wejście
Sro Mar 08, 2017 9:34 pm
Ah stary dobry Argus. Jak zawsze czujny, i zdecydowanie przewrażliwiony. W jego świecie każdy uczeń był recydywistą który powinien być poszukiwany listem gończym, a w najgorszym wypadku niektórzy najpewniej dla niego uciekli z Azkabanu, a on sam bardzo często sprawiał wrażenie jak by nie rozumiał, dlaczego dyrektor godzi się na ukrywanie przestępców. Prawda była, jednak taka, że to wszystko były jego fantazje. Dzieciaki tutaj faktycznie często płatały figle, ale w większości były to tylko niewinne żarciki, które tak naprawdę nikomu jeszcze nie zaszkodziły. No, może parę razy kilku pierwszorocznych trafiło do skrzydła szpitalnego, ale po dwóch dniach z reguły wychodziły.
Przeszukiwał ją dokładnie, być może nawet aż za bardzo dokładnie, ale dziewczyna tylko uśmiechnęła się lekko, a kiedy ten wyraźnie niezadowolony z tego, że nic nie znalazł i pokazał, że może iść dalej, skinęła tylko w jego kierunku, wymijając z należytą gracją. Odebrała tylko jeszcze kwiatka, którego zaraz przymocowała do warkocza który luźno spoczywał na jej ramieniu. Pozostawało tak naprawdę pytanie jak ma u licha założyć podwiązkę, aby nikt nie widział. W końcu nie wypadało jej od tak po prostu obnażać swojego ciała. Dlatego też jak na razie ściskała kawałek materiału w zamkniętej dłoni. Nim jeszcze przestąpiła próg wielkiej sali w jej głowie pojawił się surowy głos matki.
-"Wyprostuj się, wciągnij brzuch, stopy równo, głowa uniesiona do góry"- Zaiste rodzicielka w domu urządzała jej najprawdziwszą musztrę. Niestety Rossie chciała czy nie musiała przyznać, że swego rodzaju zarozumiałość zawsze szła w parze z czystością krwi. Najwyraźniej od samego początku było to wpisane w geny czystokrwistych. Dlatego też brązowooka od razu przyjęła prawidłową pozę, która wedle Pani Matki była tą prawidłową, i jedyną godną dla czarownicy z czystokrwistego rodu. Dziewczyna wysunęła nogę do przodu przekraczając w końcu z godnością próg wielkiej sali. Fanfary się rozległy, a w jej kierunku zostały skierowane poszczególne pary oczu. Uśmiechnęła się delikatnie, po czym zaczęła kroczyć przez wielką salę, oraz skinęła lekko głową w kierunku Pani profesor zielarstwa.
z/t Gwiezdny kąt z Fontanną Radości
Przeszukiwał ją dokładnie, być może nawet aż za bardzo dokładnie, ale dziewczyna tylko uśmiechnęła się lekko, a kiedy ten wyraźnie niezadowolony z tego, że nic nie znalazł i pokazał, że może iść dalej, skinęła tylko w jego kierunku, wymijając z należytą gracją. Odebrała tylko jeszcze kwiatka, którego zaraz przymocowała do warkocza który luźno spoczywał na jej ramieniu. Pozostawało tak naprawdę pytanie jak ma u licha założyć podwiązkę, aby nikt nie widział. W końcu nie wypadało jej od tak po prostu obnażać swojego ciała. Dlatego też jak na razie ściskała kawałek materiału w zamkniętej dłoni. Nim jeszcze przestąpiła próg wielkiej sali w jej głowie pojawił się surowy głos matki.
-"Wyprostuj się, wciągnij brzuch, stopy równo, głowa uniesiona do góry"- Zaiste rodzicielka w domu urządzała jej najprawdziwszą musztrę. Niestety Rossie chciała czy nie musiała przyznać, że swego rodzaju zarozumiałość zawsze szła w parze z czystością krwi. Najwyraźniej od samego początku było to wpisane w geny czystokrwistych. Dlatego też brązowooka od razu przyjęła prawidłową pozę, która wedle Pani Matki była tą prawidłową, i jedyną godną dla czarownicy z czystokrwistego rodu. Dziewczyna wysunęła nogę do przodu przekraczając w końcu z godnością próg wielkiej sali. Fanfary się rozległy, a w jej kierunku zostały skierowane poszczególne pary oczu. Uśmiechnęła się delikatnie, po czym zaczęła kroczyć przez wielką salę, oraz skinęła lekko głową w kierunku Pani profesor zielarstwa.
z/t Gwiezdny kąt z Fontanną Radości
- Caroline Rockers
Re: Gwiezdne Wejście
Nie Mar 19, 2017 11:51 pm
Była trochę spóźniona, ale z takim towarzystwem to raczej nie powinno dziwić. Nie spodziewała się, że szykowanie rzeczywiście zajmie Lestrange'owi więcej niż jej, bo na litość Merlina, ponoć to ona tutaj była dziewczyną. Mimo wszystko, bo w tych swoich rudych kudłach jej narzeczony sam był z dziewczyną mylony. To, że na co dzień Rockers chodziła w stylu czarodziejskiego marginesu społecznego zwanego rajem dla wszelakich kreatur, ćpunów, goblinów sprzedających podróby mieczy i innych cudawianek, muzyków krzykliwych ruchów łączących dwa najgorsze strony świata to inna sprawa. Pani Matka nauczyła, wpoiła, więc przynajmniej dzisiaj musiała prezentować się dobrze, zresztą robiła to głównie dla swojego ojca by mu dać śmiesznie gówniane zdjęcia i by choć na chwilę ujrzeć jego uśmiech. Tyle jej wystarczyło. Mogłaby wymieniać jeszcze więcej, ale i po co, ogólny rozrachunek i tak wychodził na niekorzyść jej lenistwa i indywidualności.
Cóż za tragizm!
Zamierzała jednak jak to przez większość czasu czyniła, igrać z tym ogniem, z tymi uwagami i potencjalnymi karami, wzbogacając swój bogaty strój wykonany z miękkiego, płynnego materiału w iście morskim odcieniu, choć bardziej wpadało to w jeszcze ciemniejszą odmianę niebieszczu, transmutacyjnymi zaklęciami. Zmieniła część "gorsetową" sprawiając, że między zmarszczeniami znajdowały się drobne sople lodu, przypominające te prawdziwe, rękawy zaś miały ciemnieć, jeśli humor jej nie będzie najlepszy; musiała do tego zajrzeć do zaklęć użytkowych. Buty z mocnym obcasem w podobnym kolorze jak sukienka tkwiły już na jej stopach, rękawiczki, których opis bardzo jej się spodobał tak przy okazji, również zostały ubrane. Kolejna była biżuteria, najbardziej odpowiadała jej z całej oferty, no i maska. Ach i jeszcze kieszonka, którą umieściła w okolicach biodra i zmniejszając papierosy oraz alkohol wsadziła je do tej kryjówki. Bez tego nie mogłoby być wieczoru, nie w towarzystwie Lestrange'owej gnidy, choć powinna bardziej powiedzieć gnid, jako że pan Rudolf aka Avellin zapewne również się pojawi by mieć na uczniów oko i pomóc gronu pedagogicznego. Ach! Wspaniały, troskliwy praktykant, który rozpieszcza swoich ulubieńców Cruciatusami.
Kiedy w końcu Rabastan opuścił swoje gniazdo wyglądając tak jakby ubierała go jego własna matka - co raczej jej nie dziwiło, w końcu był przykładnym paniczem - chwyciła go jakże chętnie, kurwa jej mać, za ramię i dała się poprowadzić, choć ciężko właściwie było stwierdzić, kto kogo prowadził.
- Och, mam taką nadzieję, że będziemy się dzisiaj wspaniale bawić, kochanie - zaszczebiotała tak fałszywie, tak słodko, że aż czuła jak żółć podchodzi jej do gardła. Dobrze, że miała rękawiczki, bo jej szpony niechybnie zatopiłyby się w miękkiej, drogiej szacie Ślizgona. Jej chłodne oczy wędrowały po lochach przez które przechodzili by następnie schodkami zawędrować na parter, a stamtąd... cóż prosto w ten tłum rozchichotanych larw i najgorszych... ych, nieważne.
Bardzo zaborczo poprowadziła swojego partnera, dumnie omijając to zgromadzenie i pozbawione smaku towarzystwo, nie przejmując się uwagami, zupełnie jakby coś takiego jak kolejka nie istniało.
Jak wygodnie.
Stanęła przed woźnym i bardzo "niechcący" nadepnęła na but Rabastana.
- Och przepraszam, kochanie! Mam podmuchać? - Spytała z troską, zakrywając umalowane delikatną czerwienią usta by ukryć zadowolony z siebie uśmiech. Włosy miała też na szczęście spięte a w nie wplecione niewielkie kwiatowe elementy w zgaszonym odcieniu. Oczy były ostrożnie podkreślone, policzki także. Jej ukochany posłał jej fałszywy uśmiech i odsunął się by pocałować jej dłoń i zapewnić, że nic mu nie jest, ale oczy, te chłodne, wyrachowane oczy zdradzały wszystko.
Była pewna.
Była tego absurdalnie pewna.
Wyprostowała się, udając, że ją to nie obchodzi i skupiła się na Filchu, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą.
Cóż za tragizm!
Zamierzała jednak jak to przez większość czasu czyniła, igrać z tym ogniem, z tymi uwagami i potencjalnymi karami, wzbogacając swój bogaty strój wykonany z miękkiego, płynnego materiału w iście morskim odcieniu, choć bardziej wpadało to w jeszcze ciemniejszą odmianę niebieszczu, transmutacyjnymi zaklęciami. Zmieniła część "gorsetową" sprawiając, że między zmarszczeniami znajdowały się drobne sople lodu, przypominające te prawdziwe, rękawy zaś miały ciemnieć, jeśli humor jej nie będzie najlepszy; musiała do tego zajrzeć do zaklęć użytkowych. Buty z mocnym obcasem w podobnym kolorze jak sukienka tkwiły już na jej stopach, rękawiczki, których opis bardzo jej się spodobał tak przy okazji, również zostały ubrane. Kolejna była biżuteria, najbardziej odpowiadała jej z całej oferty, no i maska. Ach i jeszcze kieszonka, którą umieściła w okolicach biodra i zmniejszając papierosy oraz alkohol wsadziła je do tej kryjówki. Bez tego nie mogłoby być wieczoru, nie w towarzystwie Lestrange'owej gnidy, choć powinna bardziej powiedzieć gnid, jako że pan Rudolf aka Avellin zapewne również się pojawi by mieć na uczniów oko i pomóc gronu pedagogicznego. Ach! Wspaniały, troskliwy praktykant, który rozpieszcza swoich ulubieńców Cruciatusami.
Kiedy w końcu Rabastan opuścił swoje gniazdo wyglądając tak jakby ubierała go jego własna matka - co raczej jej nie dziwiło, w końcu był przykładnym paniczem - chwyciła go jakże chętnie, kurwa jej mać, za ramię i dała się poprowadzić, choć ciężko właściwie było stwierdzić, kto kogo prowadził.
- Och, mam taką nadzieję, że będziemy się dzisiaj wspaniale bawić, kochanie - zaszczebiotała tak fałszywie, tak słodko, że aż czuła jak żółć podchodzi jej do gardła. Dobrze, że miała rękawiczki, bo jej szpony niechybnie zatopiłyby się w miękkiej, drogiej szacie Ślizgona. Jej chłodne oczy wędrowały po lochach przez które przechodzili by następnie schodkami zawędrować na parter, a stamtąd... cóż prosto w ten tłum rozchichotanych larw i najgorszych... ych, nieważne.
Bardzo zaborczo poprowadziła swojego partnera, dumnie omijając to zgromadzenie i pozbawione smaku towarzystwo, nie przejmując się uwagami, zupełnie jakby coś takiego jak kolejka nie istniało.
Jak wygodnie.
Stanęła przed woźnym i bardzo "niechcący" nadepnęła na but Rabastana.
- Och przepraszam, kochanie! Mam podmuchać? - Spytała z troską, zakrywając umalowane delikatną czerwienią usta by ukryć zadowolony z siebie uśmiech. Włosy miała też na szczęście spięte a w nie wplecione niewielkie kwiatowe elementy w zgaszonym odcieniu. Oczy były ostrożnie podkreślone, policzki także. Jej ukochany posłał jej fałszywy uśmiech i odsunął się by pocałować jej dłoń i zapewnić, że nic mu nie jest, ale oczy, te chłodne, wyrachowane oczy zdradzały wszystko.
Była pewna.
Była tego absurdalnie pewna.
Wyprostowała się, udając, że ją to nie obchodzi i skupiła się na Filchu, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą.
- Ismael Blake
Re: Gwiezdne Wejście
Nie Mar 19, 2017 11:52 pm
Prawdę powiedziawszy rudowłosa nie miało jakiejś wyjątkowej chęci pojawiania się na balu. A przynajmniej było tak do momentu, kiedy to Colette nie zaprosił jej. Wręczył jej wtedy kwiaty, a ona wzięła to wszystko za żart i zdzieliła go nimi po łbie. Oczywiście - potem wszystko się wyjaśniło, ale czy żałowała? Oczywiście, że nie. Swoim skromnym zdaniem zareagowała tak, jak powinna, bo też najwyraźniej na zapas - chłopak pierzchnął z Hogwartu jakiś czas potem, przez co ona została się sama, z jakimś jego marnym wytłumaczeniem, czemu to nie będzie mu dane stawić się na całą imprezę.
W sumie nie przyjęła tego jakoś źle. I pewnie nawet nie wyszłaby tego wieczora z dormitorium, gdyby nie fakt, że kupiła już kieckę i buty. Wydała swoje cenne galeony, to teraz musiała się w nie odziać. Była też jeszcze inna kwestia - dokładniej ciekawość. W końcu był to bal pożegnalny i pewna grupka osób, z którymi to właśnie mieli się żegnać, miała pokazać na co ich stać, a przynajmniej większość Hogwartu miała tego typu nadzieje. Nadzieje, o których została zapewniona przez jednego z członków owej grupy. Te czynniki sprawiły, że w końcu ruszyła swój tyłek, upięła włosy i założyła wspomnianą już sukienkę w kolorze czerwonego wina - prezent, który przysłała jej matka, gdy tylko dowiedziała się, nie wiadomo skąd, że jej ukochana, bo jedyna córka, wybiera się na tego rodzaju wydarzenie.
W końcu zeszła i ustawiła się w kolejce do ulubionego woźnego całej szkoły. Miała tylko nadzieję, że jej nie opluje.
W sumie nie przyjęła tego jakoś źle. I pewnie nawet nie wyszłaby tego wieczora z dormitorium, gdyby nie fakt, że kupiła już kieckę i buty. Wydała swoje cenne galeony, to teraz musiała się w nie odziać. Była też jeszcze inna kwestia - dokładniej ciekawość. W końcu był to bal pożegnalny i pewna grupka osób, z którymi to właśnie mieli się żegnać, miała pokazać na co ich stać, a przynajmniej większość Hogwartu miała tego typu nadzieje. Nadzieje, o których została zapewniona przez jednego z członków owej grupy. Te czynniki sprawiły, że w końcu ruszyła swój tyłek, upięła włosy i założyła wspomnianą już sukienkę w kolorze czerwonego wina - prezent, który przysłała jej matka, gdy tylko dowiedziała się, nie wiadomo skąd, że jej ukochana, bo jedyna córka, wybiera się na tego rodzaju wydarzenie.
W końcu zeszła i ustawiła się w kolejce do ulubionego woźnego całej szkoły. Miała tylko nadzieję, że jej nie opluje.
- Syriusz Black
Re: Gwiezdne Wejście
Wto Mar 21, 2017 2:40 am
Spóźnił się. Prawdopodobnie drobnym nieporozumieniem byłoby rzec, że odrobinkę. Prawdę mówiąc, ta jego odrobinka nijak nie mogłaby wliczać się do tego zapasu czasu, w jakim wypadało jeszcze przyjść na oficjalny bal. Ale, ale! Czy się tym przejmował? Nie, raczej nie. Zwłaszcza że wcześniej nie próżnował, a jego zbyt późne zawitanie na imprezie nie miało wiele wspólnego z czystym lenistwem. Z próżniactwem też, choć powinien mieć swoje wielkie wejście, nie. Nie? Nie dosyć, że to właśnie on należał do tej, khe-khem, chwalebnej grupy już wkrótce mającej opuścić mury tego przybytku niedoli i lekcyjnych tortur. Nie dość, że grupowe spotkania były poniekąd jego żywiołem, bo zawsze coś się na nich działo. Nie dość, że…
Mógłby szukać naprawdę wielu powodów, przez które zbagatelizowałby swoje spóźnienie, ale ostatecznie postanowił to sobie darować. W końcu najważniejsze było to, że pojawił się na tym swoistym wydarzeniu roku, czując się z tym naprawdę nieźle. Być może nie całkiem jak ryba w wodzie albo raczej – jak pies w zabłoconym, atrakcyjnie śmierdzącym dole, ale bardziej dobrze niżeli przyzwoicie, a to było już coś. Poza tym... Czuł, że tego dnia już przynajmniej ten jeden raz pozytywnie przysłużył się ludzkości, więc swój dobry uczynek mógł uznać za zaliczony. Nadeszła pora na korzystanie z wieczoru.
Oczywiście, byłoby stanowczo zbyt prosto, gdyby udało mu się niepostrzeżenie wślizgnąć przez drzwi. Oj, nie, nie, nie. Jak na złość, Filch najwyraźniej nie zamierzał opuszczać swojego – o dziwo… albo i nie o dziwo, nadal otoczonego przez uczniów – stanowiska. Co mu się zresztą dziwić, raczej nie szyto odpowiednich szat wyjściowych dla kotów, więc nie mógł swobodnie bawić się na balu ze swoją jedyną miłością, co oznaczało kolejną porcję dręczenia dzieciaków. I choć na samo wyobrażenie tego człowieka i jego równie odstawionego kota, cóż, Syriusz uśmiechnął się pod nosem, szybko przyszło mu zmierzyć się z burkliwym, ogólnie rzuconym komentarzem na temat spóźnień i tego, jak kiedyś traktowało się uczniów, którzy nie mieli szacunku do czyjegoś czasu.
Szczęście w nieszczęściu, Black wydał dosyć sporo na strój i nie postanowił przyjść w swoim ulubionym wydaniu ubrań – podświadomie licząc, że nie będzie to jednosezonowy wydatek albo przynajmniej co nieco mu się ten biznes zwróci– więc mógł uniknąć bonusowej porcji filchowego odpowiednika jadu. Choć częściowo, bo kto wiedział, co temu staremu piernikowi miało wpaść do głowy. Jego podejścia nie dało się przewidzieć. Z punktu widzenia kogoś takiego jak Syriusz, momentami bardziej śmieszącego niż szkodliwego dla uczniowskiej psychiki.
Zeskakując z ostatniego stopnia schodów i ruszając dziarskim krokiem w kierunku reszty spóźnialskich dusz, ostatecznie przystanął na samym koniuszku kolejki. Zaczynając rozglądać się dookoła, choć na tym etapie niewiele było do obserwowania. Przynajmniej do czasu, kiedy nie dostrzegł znajomej twarzy. Wtedy to bowiem przeszedł na bok kolejeczki, aby po kilku chwilach znaleźć się te dwa… trzy – nie liczył – miejsca bliżej Filcha. No i panienki Blake, której to posłał jeden ze swoich najbardziej zawadiackich, może nieco wyzywających, nakłaniających do podjęcia rozmowy uśmieszków.
- Czerwony? Kolor Gryffindoru? – Nadal nie przestając połowicznie się uśmiechać, uniósł brew, wyraźnie rozbawiony zaistniałą sytuacją. W końcu nie tak znowu codziennie czekało się wspólnie w kolejeczce do zebrania opierdzielu od naczelnego piernika szkoły, ignorując przy tym te dwa – czy trzy, no – niezadowolone burknięcia za plecami.
Mógłby szukać naprawdę wielu powodów, przez które zbagatelizowałby swoje spóźnienie, ale ostatecznie postanowił to sobie darować. W końcu najważniejsze było to, że pojawił się na tym swoistym wydarzeniu roku, czując się z tym naprawdę nieźle. Być może nie całkiem jak ryba w wodzie albo raczej – jak pies w zabłoconym, atrakcyjnie śmierdzącym dole, ale bardziej dobrze niżeli przyzwoicie, a to było już coś. Poza tym... Czuł, że tego dnia już przynajmniej ten jeden raz pozytywnie przysłużył się ludzkości, więc swój dobry uczynek mógł uznać za zaliczony. Nadeszła pora na korzystanie z wieczoru.
Oczywiście, byłoby stanowczo zbyt prosto, gdyby udało mu się niepostrzeżenie wślizgnąć przez drzwi. Oj, nie, nie, nie. Jak na złość, Filch najwyraźniej nie zamierzał opuszczać swojego – o dziwo… albo i nie o dziwo, nadal otoczonego przez uczniów – stanowiska. Co mu się zresztą dziwić, raczej nie szyto odpowiednich szat wyjściowych dla kotów, więc nie mógł swobodnie bawić się na balu ze swoją jedyną miłością, co oznaczało kolejną porcję dręczenia dzieciaków. I choć na samo wyobrażenie tego człowieka i jego równie odstawionego kota, cóż, Syriusz uśmiechnął się pod nosem, szybko przyszło mu zmierzyć się z burkliwym, ogólnie rzuconym komentarzem na temat spóźnień i tego, jak kiedyś traktowało się uczniów, którzy nie mieli szacunku do czyjegoś czasu.
Szczęście w nieszczęściu, Black wydał dosyć sporo na strój i nie postanowił przyjść w swoim ulubionym wydaniu ubrań – podświadomie licząc, że nie będzie to jednosezonowy wydatek albo przynajmniej co nieco mu się ten biznes zwróci– więc mógł uniknąć bonusowej porcji filchowego odpowiednika jadu. Choć częściowo, bo kto wiedział, co temu staremu piernikowi miało wpaść do głowy. Jego podejścia nie dało się przewidzieć. Z punktu widzenia kogoś takiego jak Syriusz, momentami bardziej śmieszącego niż szkodliwego dla uczniowskiej psychiki.
Zeskakując z ostatniego stopnia schodów i ruszając dziarskim krokiem w kierunku reszty spóźnialskich dusz, ostatecznie przystanął na samym koniuszku kolejki. Zaczynając rozglądać się dookoła, choć na tym etapie niewiele było do obserwowania. Przynajmniej do czasu, kiedy nie dostrzegł znajomej twarzy. Wtedy to bowiem przeszedł na bok kolejeczki, aby po kilku chwilach znaleźć się te dwa… trzy – nie liczył – miejsca bliżej Filcha. No i panienki Blake, której to posłał jeden ze swoich najbardziej zawadiackich, może nieco wyzywających, nakłaniających do podjęcia rozmowy uśmieszków.
- Czerwony? Kolor Gryffindoru? – Nadal nie przestając połowicznie się uśmiechać, uniósł brew, wyraźnie rozbawiony zaistniałą sytuacją. W końcu nie tak znowu codziennie czekało się wspólnie w kolejeczce do zebrania opierdzielu od naczelnego piernika szkoły, ignorując przy tym te dwa – czy trzy, no – niezadowolone burknięcia za plecami.
- Ismael Blake
Re: Gwiezdne Wejście
Wto Mar 21, 2017 10:37 pm
Zajmowała swoje miejsce w kolejce grzecznie, z umiarkowanym zainteresowaniem obserwując to, co działo się przed nią. Wyglądała poza ramionami par znajdujących się bliżej w kolejce i patrzyła jak Filch sprawdza kolejnych delikwentów poszukiwaniu... chyba czegokolwiek, co pozwoliłoby mu uniemożliwienie dzieciakom zabawy. Jeszcze nie tak dawno, na Dniach Kariery, jego sierściuch latał na kopniakach pewnej Gryfonki, więc pewnie teraz postanowił zemścić się za to upodlenie na każdym kto trafiłby mu się w ręce. Właśnie zabrał się Simona, kiedy usłyszała, że ktoś coś do niej mówi. Odwróciła głowę, spojrzenie dwukolorowych oczu kierując na Gryfona, który znalazł się obok niej. Spojrzała w kierunku końca kolejki, pobieżnie licząc ile to właśnie osób spoglądało na Blacka ze zniesmaczeniem za wepchnięcie się do kolejki.
- Gryffindoru? - powtórzyła za nim, zerkając w dół, na materiał sukienki, jednocześnie nieznacznie unosząc go, jakby chcąc lepiej mu się przyjrzeć. Faktycznie - jakoś wcześniej nie przyszło jej do głowy to skojarzenie. - Chyba daleko mi do tego waszego kociaka z obrazka. - uśmiechnęła się niemal identycznie jak on, nie chcąc chyba pozostawać gdzieś w tyle, albo nie podjąć niewypowiedzianego wyzwania. Gdzieś na początku swojej przygody z Hogwartem, zaraz po przydzieleniu do odpowiedniego domu, zastanawiała się, czy nie powinna znaleźć się gdzieś indziej, mając w głowie wierszyki, którymi opisywano poszczególne domy i szybko doszła do wniosku, że powinna raczej trafić do Slytherinu, albo właśnie stać się jedną z Gryfonów. Szybko jednak zmieniła zdanie, gdy tylko poczuła na własnej skórze jaki rozgardiasz panuje w dormitorium Puchonów. Czuła się tam jak ryba w wodzie; wieczna rozróba i stwarzanie problemów przychodziła im wszystkim z łatwością i to nie tak, że gdzie indziej tego nie było, ale nagle rymowanka zmieniła nieco kontekst. Przestała być ważna.
- Widzę, że mój plan zostania całkiem przypadkowo twoją randką idzie w odpowiednim kierunku. - poszerzyła nieco swój uśmiech, nie zmieniając jednak jego tonu; wciąż był zaczepny i pasujący raczej do rasowego szelmy. Nawiązywała oczywiście do ich rozmowy na balkonie, kiedy to uciekając od wszystkich innych wpadli na siebie i przyszło im rozmawiać o jakichś szemranych teoriach spiskowych, które miała mieć w zanadrzu ona sama. Co prawda nikogo nie zrzuciła z balkonu, ani nie nakarmiła żadną niewiastą kałamarnicy mieszkającej w jeziorze, ale no... obok niej stał właśnie Black i nie wyglądał, jakby zaraz miała do niego dołączyć zaproszona partnerka.
- Gryffindoru? - powtórzyła za nim, zerkając w dół, na materiał sukienki, jednocześnie nieznacznie unosząc go, jakby chcąc lepiej mu się przyjrzeć. Faktycznie - jakoś wcześniej nie przyszło jej do głowy to skojarzenie. - Chyba daleko mi do tego waszego kociaka z obrazka. - uśmiechnęła się niemal identycznie jak on, nie chcąc chyba pozostawać gdzieś w tyle, albo nie podjąć niewypowiedzianego wyzwania. Gdzieś na początku swojej przygody z Hogwartem, zaraz po przydzieleniu do odpowiedniego domu, zastanawiała się, czy nie powinna znaleźć się gdzieś indziej, mając w głowie wierszyki, którymi opisywano poszczególne domy i szybko doszła do wniosku, że powinna raczej trafić do Slytherinu, albo właśnie stać się jedną z Gryfonów. Szybko jednak zmieniła zdanie, gdy tylko poczuła na własnej skórze jaki rozgardiasz panuje w dormitorium Puchonów. Czuła się tam jak ryba w wodzie; wieczna rozróba i stwarzanie problemów przychodziła im wszystkim z łatwością i to nie tak, że gdzie indziej tego nie było, ale nagle rymowanka zmieniła nieco kontekst. Przestała być ważna.
- Widzę, że mój plan zostania całkiem przypadkowo twoją randką idzie w odpowiednim kierunku. - poszerzyła nieco swój uśmiech, nie zmieniając jednak jego tonu; wciąż był zaczepny i pasujący raczej do rasowego szelmy. Nawiązywała oczywiście do ich rozmowy na balkonie, kiedy to uciekając od wszystkich innych wpadli na siebie i przyszło im rozmawiać o jakichś szemranych teoriach spiskowych, które miała mieć w zanadrzu ona sama. Co prawda nikogo nie zrzuciła z balkonu, ani nie nakarmiła żadną niewiastą kałamarnicy mieszkającej w jeziorze, ale no... obok niej stał właśnie Black i nie wyglądał, jakby zaraz miała do niego dołączyć zaproszona partnerka.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach