- Mistrz Gry
Re: Mała sala
Wto Sty 26, 2016 4:39 pm
The member 'Rudolf Lestrange' has done the following action : Rzuć kością
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 3, 4
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 1, 5
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 3, 4
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 1, 5
- Caroline Rockers
Re: Mała sala
Sro Sty 27, 2016 6:01 am
Teraz w tym okresie kwiaty mogły rozkwitać by potem bez przeszkód można było je ściąć i podziwiać jak szybko umierają. Kiedyś chciała być takim kwiatem, którym ktoś zapragnąłby mieć; nie zdawała sobie nawet sprawy jak to się stało, że wpadła w sidła swojej własnej głupoty, gdy po raz kolejny chowała się za pergaminami pełnych słów, które potem stawały się czymś trwałym, uwiecznionym w dźwiękach pierwszego instrumentu i pozwalała by myśli szły tak niemądrym rytmem. Przeszły obraz jej życia a obecny znacząco się różniły. Lekcje odniosły odpowiedni skutek i z róży z drobnymi kolcami przeistoczyła się w oleandra pospolitego o splamionych czerwienią płatkach. Już nie chciała być schwycona i umieszczona w wazonie dla nikogo. Teraz wręcz pragnęła by choć jeden płatek trafił do czyichś ust i wywołał depresję samobójczą i niezdrowe palpitacje serca.
Deszcz padał. Rytmicznie uderzał o okna, wpadał nawet odrobinę przez te mniejsze i otwarte w małej sali. Łzy Nieba nie szczędziły żalu, który jednak nie wywołał odpowiedniego efektu na ich dwójce; wszak nie mieli w sobie ani krzty współczucia i świadomości, że ich grzechy ledwo mieszczą się na barkach ich fizycznych ciał. Szaleństwo leniwie przeciągnęło się i miękko wylądowało na szkolnych błoniach by zaczerpnąć świeżego powietrza zanim zaśnie i będzie w spokoju rozkoszować się dzisiejszym daniem. Dym nie był dla niej wyczuwalny, nozdrza zresztą wśród tego ludzkiego zapachu pragnęły wyłapać świeży podmuch deszczu. Tymczasowe milczące zawieszenie broni było czymś niezwykle umownym, zupełnie nie świadczącym o tym, że to się utrzyma. Okoliczności nie były, co prawda, sprzyjające, ale nie potrafiła nadal ze swojej głowy wyrzucić obrazu jego upokorzenia, który wciąż czekał na realizację. Jeśli nie teraz to kiedy indziej - mieli przecież jeszcze trochę czasu.
A Ty nie chcesz uciekać, prawda? W końcu inaczej byś ze mną nie dyskutował. Ach, naiwny! Gdybym mogła, byłabym wobec ciebie jeszcze bardziej bezwzględna. Zanurzyłabym się w twoim wewnętrznym sanktuarium, odsłoniła to, co chowa się pod już rozczochraną czupryną.
Niepewności? Prędzej rozrywającej zwierzęcego pragnienia by być wyżej w hierarchii. Oto my! Oto my - właśni kaci! Czy zdarzy się tak, że przy następnym spotkaniu posuniemy się dalej, chcąc ostatecznie wyrwać insygnia władzy tego drugiego?
Przecież nie przegrywam. Nigdy.
Poprzekręcane głowy, roztrzaskane oczy i upływający Czas, pływający w uciekającej czerwonej cieczy i wydzierający ostatni spokojny oddech. Miała jeszcze w kieszeni Jokera, ale nie mogła go użyć w tym stanie i nie bez różdżki. To była naprawdę mocna, ale też i niebezpieczna - zwłaszcza dla niej - karta. Karta, która pozwoliłaby jeszcze mocniej utrzymać jej się na gładkiej powierzchni i bezwzględnie sięgnąć po jego wciąż palące się serce by ostudzić je swoimi zamarzniętymi palcami. To, co obecnie dzierżyła w swojej dłoni musiało jej wystarczyć. Skoro była graczem, musiała być pewna. Musiała być pewna, bo inaczej wszystko trafiłby szlag. Nie zamierzała odchodzić od stołu. Nie teraz.
Byłam Królową Śniegu. Królową, która łaknęła kolejnego tytułu, a wiesz jakiego? Królowej Serc. A wszystko to po to, by umocnić swoją pozycję, swoje nieprzemijające zwycięstwo. Nikt jednak nie powiedział, że z Tobą będzie łatwo, ale nic nie szkodzi, bo mi się nigdzie nie spieszy. Prawy kącik uniósł się jawnie do góry, a chmurne oczy błysnęły krótkim i gwałtownym blaskiem.
- Szybka odpowiedź, ale ja nie odpuszczę. Trzy życzenia i jeden wymóg, który zrealizujesz od razu. Nie więcej, nie mniej. Doceń to, że i tak obniżyłam wymagania, a przecież... - zatrzymała się na chwilę, by ostrożnie pochylić się do przodu, opierając drżące, niosące ślady po łańcuchach, ręce o swoje kolana. - Przecież nie byłabym Ci dać niczego, co nie mógłbyś zrealizować, prawda?
Wbiła krótkie spojrzenie w paczkę papierosów, które wyciągnął. Chmurne tęczówki śledziły ich przemieszczenie się i spoczęcie na ławce, a także... ten drobny gest w jej stronę. W końcu wróciła do niego spojrzeniem w którym zamajaczyło coś na kształt... wdzięczności? Zadowolenia? A może wręcz zrozumienia, które mimowolnie chciało złapać tę cienką nić, która zawisła między nimi w tamtym momencie? Poruszyła się powoli, starając się nie doprowadzić do tego by jej własne ciało ją upokorzyło. Przynajmniej nie przed nim - gdzieś w jego oczach widziała, że pewnie tylko na to czekał, że chciał zobaczyć jak ulega fizycznym słabościom, które odsłonił na kilka dobrych minut. Sięgnęła po paczkę, wyciągnęła drżąco jednego papierosa i umieściła go między pękniętymi, pokrytymi zakrzepniętą krwią wargami. Następnie wymacała zapalniczkę, która wcześniej należała do Shane'a i za jej pomocą odpaliła tytoniowego skręta, zaciągając się łapczywie. I to był błąd. W chwili, gdy wypowiedział "Pierożku", Caroline zakrztusiła się i aż jej łzy stanęły w oczach, kiedy nastąpiła seria ostrego kaszlu. W jednej dłoni trzymała papierosa, drugą zaś uderzała samą siebie w plecy, co tylko sprawiało, że ból stawał się jeszcze bardziej nieznośny. W końcu jej przeszło i wzięła głębszy oddech, patrząc na skrzata, który się pojawił, otrzymał rozkaz i zniknął by go wykonać.
Chyba sobie żartujesz. Powiedz, że żartujesz.
Prychnęła cicho pod nosem, zwracając głowę w stronę okna, ponownie zaciągając się papierosem. Tym razem mniej łapczywie. Kątem oka dostrzegła, że skrzat wrócił w błyskawicznym tempie, niosąc butelkę i dwie lampki. Pokręciła krótko głową z niedowierzaniem i ułożyła swoje nogi na ławce, czując jak ledwo się poruszają. Przewróciła oczami, widząc jak popisuje się przed nią i stara się ją podrażnić, posiadając w sobie jeszcze więcej pychy niż w trakcie ich pojedynku.
Przełykając gorycz niezadowolenia i przy okazji własnej dumy, chwyciła za butelkę i patrząc mu prosto w oczy pociągnęła z niej duży łyk, zagłuszając wszystko szumem procentów, które przedostawały się do jej żołądka przez usta. Usta, które zostały splamione czerwienią wina. Następnie sama postawiła przed nim naczynie wypełnione alkoholem.
- Trzy i wstępny wymóg - mruknęła cicho, krzyżując ręce na klatce piersiowej, patrząc na niego nieco błyszczącymi oczyma. Alkohol przepływający przez jej żyły pozwolił zapomnieć jej na chwilę o bólu, który trzymał w garści całe ciało. Chmury nie znikały, po prostu zatrzymały się w miejscu. Sięgnęła po swoją torbę, która spoczywała niedaleko krzesła na którym obecnie siedziała i wyciągnęła z niej drugie pióro, a także małe lusterko, które następnie rzuciła z całej siły, którą jeszcze w sobie posiadała, na ziemię. Roztrzaskało się pod jej stopami.
Schyliła się powoli, sycząc cicho pod nosem z bólu, który wraz z tą czynnością wzrósł, złapała ostrożnie większy kawałek szkła i podniosła się wraz z nim, znów napotykając jego spojrzenie. Po kilku sekundach przejechała szkłem na wysokości nadgarstka, robiąc małe nacięcie. Przyglądała się jak krew powoli wypływa z rany, a następnie zamoczyła w niej swoje pióro.
Jesteś głupcem, wiesz? Jesteś głupcem, Rudolfie.
Nie spuszczała go z oka.
- Wystarczy, że się zgodzisz. Nie tego chcesz? Nie chcesz bym milczała?
Krew nadal kreśliła drogę na jej skórze, gdy spoglądała na jego wyczekująco. Papieros ledwo się trzymał między wskazującym a środkowym palcem.
Deszcz padał. Rytmicznie uderzał o okna, wpadał nawet odrobinę przez te mniejsze i otwarte w małej sali. Łzy Nieba nie szczędziły żalu, który jednak nie wywołał odpowiedniego efektu na ich dwójce; wszak nie mieli w sobie ani krzty współczucia i świadomości, że ich grzechy ledwo mieszczą się na barkach ich fizycznych ciał. Szaleństwo leniwie przeciągnęło się i miękko wylądowało na szkolnych błoniach by zaczerpnąć świeżego powietrza zanim zaśnie i będzie w spokoju rozkoszować się dzisiejszym daniem. Dym nie był dla niej wyczuwalny, nozdrza zresztą wśród tego ludzkiego zapachu pragnęły wyłapać świeży podmuch deszczu. Tymczasowe milczące zawieszenie broni było czymś niezwykle umownym, zupełnie nie świadczącym o tym, że to się utrzyma. Okoliczności nie były, co prawda, sprzyjające, ale nie potrafiła nadal ze swojej głowy wyrzucić obrazu jego upokorzenia, który wciąż czekał na realizację. Jeśli nie teraz to kiedy indziej - mieli przecież jeszcze trochę czasu.
A Ty nie chcesz uciekać, prawda? W końcu inaczej byś ze mną nie dyskutował. Ach, naiwny! Gdybym mogła, byłabym wobec ciebie jeszcze bardziej bezwzględna. Zanurzyłabym się w twoim wewnętrznym sanktuarium, odsłoniła to, co chowa się pod już rozczochraną czupryną.
Niepewności? Prędzej rozrywającej zwierzęcego pragnienia by być wyżej w hierarchii. Oto my! Oto my - właśni kaci! Czy zdarzy się tak, że przy następnym spotkaniu posuniemy się dalej, chcąc ostatecznie wyrwać insygnia władzy tego drugiego?
Przecież nie przegrywam. Nigdy.
Poprzekręcane głowy, roztrzaskane oczy i upływający Czas, pływający w uciekającej czerwonej cieczy i wydzierający ostatni spokojny oddech. Miała jeszcze w kieszeni Jokera, ale nie mogła go użyć w tym stanie i nie bez różdżki. To była naprawdę mocna, ale też i niebezpieczna - zwłaszcza dla niej - karta. Karta, która pozwoliłaby jeszcze mocniej utrzymać jej się na gładkiej powierzchni i bezwzględnie sięgnąć po jego wciąż palące się serce by ostudzić je swoimi zamarzniętymi palcami. To, co obecnie dzierżyła w swojej dłoni musiało jej wystarczyć. Skoro była graczem, musiała być pewna. Musiała być pewna, bo inaczej wszystko trafiłby szlag. Nie zamierzała odchodzić od stołu. Nie teraz.
Byłam Królową Śniegu. Królową, która łaknęła kolejnego tytułu, a wiesz jakiego? Królowej Serc. A wszystko to po to, by umocnić swoją pozycję, swoje nieprzemijające zwycięstwo. Nikt jednak nie powiedział, że z Tobą będzie łatwo, ale nic nie szkodzi, bo mi się nigdzie nie spieszy. Prawy kącik uniósł się jawnie do góry, a chmurne oczy błysnęły krótkim i gwałtownym blaskiem.
- Szybka odpowiedź, ale ja nie odpuszczę. Trzy życzenia i jeden wymóg, który zrealizujesz od razu. Nie więcej, nie mniej. Doceń to, że i tak obniżyłam wymagania, a przecież... - zatrzymała się na chwilę, by ostrożnie pochylić się do przodu, opierając drżące, niosące ślady po łańcuchach, ręce o swoje kolana. - Przecież nie byłabym Ci dać niczego, co nie mógłbyś zrealizować, prawda?
Wbiła krótkie spojrzenie w paczkę papierosów, które wyciągnął. Chmurne tęczówki śledziły ich przemieszczenie się i spoczęcie na ławce, a także... ten drobny gest w jej stronę. W końcu wróciła do niego spojrzeniem w którym zamajaczyło coś na kształt... wdzięczności? Zadowolenia? A może wręcz zrozumienia, które mimowolnie chciało złapać tę cienką nić, która zawisła między nimi w tamtym momencie? Poruszyła się powoli, starając się nie doprowadzić do tego by jej własne ciało ją upokorzyło. Przynajmniej nie przed nim - gdzieś w jego oczach widziała, że pewnie tylko na to czekał, że chciał zobaczyć jak ulega fizycznym słabościom, które odsłonił na kilka dobrych minut. Sięgnęła po paczkę, wyciągnęła drżąco jednego papierosa i umieściła go między pękniętymi, pokrytymi zakrzepniętą krwią wargami. Następnie wymacała zapalniczkę, która wcześniej należała do Shane'a i za jej pomocą odpaliła tytoniowego skręta, zaciągając się łapczywie. I to był błąd. W chwili, gdy wypowiedział "Pierożku", Caroline zakrztusiła się i aż jej łzy stanęły w oczach, kiedy nastąpiła seria ostrego kaszlu. W jednej dłoni trzymała papierosa, drugą zaś uderzała samą siebie w plecy, co tylko sprawiało, że ból stawał się jeszcze bardziej nieznośny. W końcu jej przeszło i wzięła głębszy oddech, patrząc na skrzata, który się pojawił, otrzymał rozkaz i zniknął by go wykonać.
Chyba sobie żartujesz. Powiedz, że żartujesz.
Prychnęła cicho pod nosem, zwracając głowę w stronę okna, ponownie zaciągając się papierosem. Tym razem mniej łapczywie. Kątem oka dostrzegła, że skrzat wrócił w błyskawicznym tempie, niosąc butelkę i dwie lampki. Pokręciła krótko głową z niedowierzaniem i ułożyła swoje nogi na ławce, czując jak ledwo się poruszają. Przewróciła oczami, widząc jak popisuje się przed nią i stara się ją podrażnić, posiadając w sobie jeszcze więcej pychy niż w trakcie ich pojedynku.
Przełykając gorycz niezadowolenia i przy okazji własnej dumy, chwyciła za butelkę i patrząc mu prosto w oczy pociągnęła z niej duży łyk, zagłuszając wszystko szumem procentów, które przedostawały się do jej żołądka przez usta. Usta, które zostały splamione czerwienią wina. Następnie sama postawiła przed nim naczynie wypełnione alkoholem.
- Trzy i wstępny wymóg - mruknęła cicho, krzyżując ręce na klatce piersiowej, patrząc na niego nieco błyszczącymi oczyma. Alkohol przepływający przez jej żyły pozwolił zapomnieć jej na chwilę o bólu, który trzymał w garści całe ciało. Chmury nie znikały, po prostu zatrzymały się w miejscu. Sięgnęła po swoją torbę, która spoczywała niedaleko krzesła na którym obecnie siedziała i wyciągnęła z niej drugie pióro, a także małe lusterko, które następnie rzuciła z całej siły, którą jeszcze w sobie posiadała, na ziemię. Roztrzaskało się pod jej stopami.
Schyliła się powoli, sycząc cicho pod nosem z bólu, który wraz z tą czynnością wzrósł, złapała ostrożnie większy kawałek szkła i podniosła się wraz z nim, znów napotykając jego spojrzenie. Po kilku sekundach przejechała szkłem na wysokości nadgarstka, robiąc małe nacięcie. Przyglądała się jak krew powoli wypływa z rany, a następnie zamoczyła w niej swoje pióro.
Jesteś głupcem, wiesz? Jesteś głupcem, Rudolfie.
Nie spuszczała go z oka.
- Wystarczy, że się zgodzisz. Nie tego chcesz? Nie chcesz bym milczała?
Krew nadal kreśliła drogę na jej skórze, gdy spoglądała na jego wyczekująco. Papieros ledwo się trzymał między wskazującym a środkowym palcem.
- Rudolf Lestrange
Re: Mała sala
Sro Sty 27, 2016 10:26 pm
Młode pąki nie będą miały okazji zakwitnąć. Zwiędną, zmarnieją w zatęchłej atmosferze nienawiści i żądzy krwi. Martwe płatki uścielą błonia, niczym ofiary ostatniej bitwy. Chociaż ta dwójka Jeźdźców ucztowała na bólu i cierpieniu, nie sądzę, by nawet oni mogli ukazać się światu w pełnej swej okazałości. Gleba, na której próbowali wyrosnąć, zbytecznie została skażona. Kwestia Czasu, nim życiodajna woda ostatecznie zmieni się w gęstą krew, rujnującą ich kruche organizmy od wewnątrz.
Droga Caroline - kiedy przestałaś wierzyć w szczęśliwe zakończenia?
Szczęśliwych zakończeń nie wkładało się już między bajki. Upychało się je w kostnicach, w trumnach, w wyprutych jelitach, w popiołach dawnych domostw. Szczęśliwe zakończenia dogorywały w samotności, napełniając wyżarte jadem serca smutkiem. I tak miały więcej szczęścia niż sumienie czy litość. Im przynajmniej przysługiwał pochówek.
Jak myślisz, czy ktoś zaprzątnie sobie głowę grzebaniem naszych pozbawionych życia ciał?
Czy będzie to jedno z Twoich życzeń, urocza Ślizgonko? Bym nie omieszkał wdeptania Cię w mokrą glebę, gdy już upadniesz pod światłem mej różdżki - ostatecznie, nieodwracalnie? A może zażyczysz sobie, bym wcale jej nie użył? Bym dotknął Twego ciała, pięściami pieszcząc centymetry obrzmiałej skóry, bym wyrył wspomnienie swej obecności pod posiniaczoną, zakrwawioną tkanką?
- Trzy życzenia i jeden wymóg - powtórzył w zamyśleniu, palcami wybijając nieznanym im rytm na blacie ławki. - Pod jednym warunkiem. Żadne z tych życzeń nie zagrozi ani mojemu życiu, ani mojej wolności.
Były to dość luźne ograniczenia, nie pętały możliwości Rockers tak, jak magiczne łańcuchy. W gruncie rzeczy jednak, było niewiele rzeczy, które miały dla Rudolfa większe znaczenie, niż jego życie czy wolność. To nie do końca tak, że lękał się śmierci, nie. Po prostu cuchnęła ona smrodem niezaspokojonych pragnień i niezrealizowanych ambicji. Odebranie Lestrange'owi wolności było zaledwie kolejną formą zabójstwa.
Z nieskrępowanym zaskoczeniem i zadowoleniem obserwował cienką strużkę krwi, która oplątała nadgarstek młodego dziewczęcia. A jednak, nie była aż tak przewidywalna. Z uśmiechem, który pełen był szczerej satysfakcji, sam sięgnął po prowizoryczne ostrze.
- Nie spodziewałem się, że już przy pierwszym spotkaniu będziesz chciała dzielić się ze mną płynami ustrojowymi, Caroline. Bardzo śmiałe, bardzo śmiałe. - Jemu udało się powstrzymać nieśmiały dźwięk, który groził wydostaniem się na zewnątrz.
Czymże była tak wątła rana w porównaniu do większości jego wojennych trofeów?
Ból nigdy nie robił na nim większego wrażenia, odgrywał tylko rolę swoistego amuletu, który pomagał mu utrzymać kontakt z rzeczywistością. Zresztą, cel uświęca środki. Skinął tylko głową w kierunku niezapisanego jeszcze pergaminu, by ponaglić dziewczynę. Nie miał zamiaru ubrudzić sobie szat własną dłonią. Było coś niepokojącego w wizji ich splatających się korzeni. Mieli dzielić choćby najmniejszą część swych żyć, mieli żyć w chwiejnej symbiozie. Nie, nie tego spodziewał się Rudolf wkraczając do małej sali. Ani trochę.
Droga Caroline - kiedy przestałaś wierzyć w szczęśliwe zakończenia?
Szczęśliwych zakończeń nie wkładało się już między bajki. Upychało się je w kostnicach, w trumnach, w wyprutych jelitach, w popiołach dawnych domostw. Szczęśliwe zakończenia dogorywały w samotności, napełniając wyżarte jadem serca smutkiem. I tak miały więcej szczęścia niż sumienie czy litość. Im przynajmniej przysługiwał pochówek.
Jak myślisz, czy ktoś zaprzątnie sobie głowę grzebaniem naszych pozbawionych życia ciał?
Czy będzie to jedno z Twoich życzeń, urocza Ślizgonko? Bym nie omieszkał wdeptania Cię w mokrą glebę, gdy już upadniesz pod światłem mej różdżki - ostatecznie, nieodwracalnie? A może zażyczysz sobie, bym wcale jej nie użył? Bym dotknął Twego ciała, pięściami pieszcząc centymetry obrzmiałej skóry, bym wyrył wspomnienie swej obecności pod posiniaczoną, zakrwawioną tkanką?
- Trzy życzenia i jeden wymóg - powtórzył w zamyśleniu, palcami wybijając nieznanym im rytm na blacie ławki. - Pod jednym warunkiem. Żadne z tych życzeń nie zagrozi ani mojemu życiu, ani mojej wolności.
Były to dość luźne ograniczenia, nie pętały możliwości Rockers tak, jak magiczne łańcuchy. W gruncie rzeczy jednak, było niewiele rzeczy, które miały dla Rudolfa większe znaczenie, niż jego życie czy wolność. To nie do końca tak, że lękał się śmierci, nie. Po prostu cuchnęła ona smrodem niezaspokojonych pragnień i niezrealizowanych ambicji. Odebranie Lestrange'owi wolności było zaledwie kolejną formą zabójstwa.
Z nieskrępowanym zaskoczeniem i zadowoleniem obserwował cienką strużkę krwi, która oplątała nadgarstek młodego dziewczęcia. A jednak, nie była aż tak przewidywalna. Z uśmiechem, który pełen był szczerej satysfakcji, sam sięgnął po prowizoryczne ostrze.
- Nie spodziewałem się, że już przy pierwszym spotkaniu będziesz chciała dzielić się ze mną płynami ustrojowymi, Caroline. Bardzo śmiałe, bardzo śmiałe. - Jemu udało się powstrzymać nieśmiały dźwięk, który groził wydostaniem się na zewnątrz.
Czymże była tak wątła rana w porównaniu do większości jego wojennych trofeów?
Ból nigdy nie robił na nim większego wrażenia, odgrywał tylko rolę swoistego amuletu, który pomagał mu utrzymać kontakt z rzeczywistością. Zresztą, cel uświęca środki. Skinął tylko głową w kierunku niezapisanego jeszcze pergaminu, by ponaglić dziewczynę. Nie miał zamiaru ubrudzić sobie szat własną dłonią. Było coś niepokojącego w wizji ich splatających się korzeni. Mieli dzielić choćby najmniejszą część swych żyć, mieli żyć w chwiejnej symbiozie. Nie, nie tego spodziewał się Rudolf wkraczając do małej sali. Ani trochę.
- Caroline Rockers
Re: Mała sala
Czw Sty 28, 2016 1:49 am
Kwiaty potrafiły bardzo szybko adaptować się do zmian w otoczeniu. Nawet jeśli nawóz, który zostałby użyty nie należałby do najzdrowszych to mimo wszystko pąki miały szansę rozkwitnąć i ukazywać swe złowrogie piękno tylko tym nielicznym, którzy odważyliby się przekroczyć niewidzialną granicę. Gdy zaś nadejdzie ich koniec ich delikatne acz trujące płatki stworzą najpiękniejszą, najbardziej morderczą ścieżkę na świecie. Bitwa została zakopana na czas nieokreślony, dopóki komuś nie uda się odkryć całej prawdy, lecz... jaka ona właściwie była? Czy ktoś byłby w stanie szczerze odpowiedzieć na te pytanie? Ktoś żywy? Tajemnice kryjące się w czeluściach Ciemności zdawały się być póki co nienaruszone. Kręciła się wokół Głodu, który zajmował centralne miejsce w tym pomieszczeniu, stanowiąc jedną z najniebezpieczniejszych istot, które poruszały się po tym żałosnym świecie. Świecie, który wszak oczekiwał oczyszczenia. Mimo wyczerpującej walki, jednego z pierwszych ich starć, nie pokryli jeszcze całkowicie błota pod ich stopami krwią tak gęstą jak rozłożyste ciemne chmury na niebie. Robiła więc krótkie taneczne kroki wokół tego, który zdawał się być wiecznie nienasycony. Raz w oczy rzucały się pojedyncze pióra smętnie zwisające z jej pleców, innym razem ogon i kły godne węża, a na samym końcu oślepiała je korona.
Zadajesz problematyczne pytania, wiesz? Czy sam nie szukałeś szczęśliwego zakończenia, słodkiego zapomnienia w czyichś ramionach, spełnienia wszystkich swoich marzeń i ambicji? Czyż nie było tak, Rudolfie? Ty, który swą postawą mógłbyś prześcignąć samego Narcyza!
Piękno nieuchronnego przemijania pełnych, wdzięcznych chwil sprawiało, że i ona czuła się lepiej. Czyjeś rozczarowania były wdzięcznym widokiem dla jej oczu i kojącą muzyką dla jej uszu, zwłaszcza, gdy bezpośrednio maczała w tym palce.
Zatroszczymy się o nie sami. Nasze grzechy przecież były dobre.
Moje życzenia? Zobaczysz. Będziesz niczym ten dżin, którego wywołam z lampy w odpowiednim momencie. I gdy zrobię to raz, to będziesz czekał na kolejny i potem na jeszcze kolejny. I zanim się obejrzysz, nastąpi koniec.
Jeśli zatonę, Ty zatoniesz ze mną, a za nami podąży sznur niewiernych. Oszukamy wszystkich wokoło, by zyskać przewagę. A wtedy na koniec odbędziemy ostatni pojedynek. Pięści otworzą się, palce zanurzą się w skórze, oczy wywrócą się do góry nogami, uśmiech rozszerzy się do niebotycznych rozmiarów, gdy będziemy wyłamywać sobie nawzajem wszystkie stawy.
Wolisz załatwić to za pomocą magii czy jednak pokusić się o mugolskie, plugawe praktyki?
Nie musieli mówić za dużo by się zrozumieć. W tej ciszy było coś znajomego, niemalże namacalnego, a zarazem budzącego w jakiś sposób jej dezorientację, zdenerwowanie. Miała wrażenie, że ta cienka nić znajdująca się między nimi błyszczy od niewidzialnych iskier. Może i tak było lepiej...?
- Nie zagrozi. Gdybym miała osiągnąć swoje ostateczne zwycięstwo w taki sposób to nie sprawiłoby mi to żadnej przyjemności - mruknęła w odpowiedzi, delikatnie przeciągając się. Jego myśli zdawały się płynąć zupełnie innym nurtem niż wcześniej; czerń zdawała się płynąć szybciej w jego oczach. Nawet mimowolnie ciało Ślizgonki przekrzywiło się do przodu, ignorując uporczywy ból, gdy ta zdawała się być zbyt pochłonięta odkryciem, co ukrywa się za czarną obronną tarczą. Zaciągnęła się szybko i odetchnęła ponownie głęboko, przyglądając się jak on sam sięga po kawałek rozbitego lusterka. Kącik jej warg drgnął.
- Ale Ty potrafisz być zabawny! Długo nad tym myślałeś, czy te żarty suche jak odchody bachanek same do ciebie przychodzą? Zresztą, nieważne - wydęła wargi, ciężko westchnęła, a na koniec dopaliła papierosa i zgasła go, rzucając na ziemię i przygniatając swoim butem.
Dźwięk nie był bardziej kwestią bólu; chodziło o sam fakt przełknięcia własnego upokorzenia by móc nadal z Lestrangem rozmawiać na w miarę normalnej płaszczyźnie. Duma... walka z własną dumą była najcięższa. Skinęła również głową i sięgnęła po niezapisany pergamin, zapisując powoli, nieco drżącym pochyłym pismem warunki ich transakcji. Zatrzymała się na chwilę i spojrzała na niego dziwnie rozkojarzonym wzrokiem.
- Ja, Caroline Rockers dnia dzisiejszego, czyli 27 kwietnia 1978 roku zobowiązuje się do zachowania milczenia w zamian za dotrzymanie warunków przez Rudolfa Lestrange'a... - przeczytała na głos, ponownie maczając pióro w swojej krwi, która powoli zaczęła krzepnąć na jej gładkiej, białej skórze. - Jakieś uwagi? Zastrzeżenia? Jeśli nie, to podpiszmy jednocześnie.
Gdy się zgodził i oboje złożyli swoje podpisy na pergaminie, jej bladsze niż zazwyczaj lico rozjaśnił nikły uśmiech. Odgarnęła kosmyki, które się razem skleiły z powodu jej śliny i krwi, i podniosła się ostrożnie, zostawiając na ławce pergamin.
Ledwo trzymała się na nogach, ale to nie miało w tym momencie dla niej znaczenia. Liczyło się jedno; obecny cel jasny jak jedna z kłamliwych gwiazd, które miała właśnie szansę sięgnąć.
- A teraz... mój drogi... Rudolfie - wypowiedziała to chrapliwie, nie spuszczając go z oczu. - Teraz czas na mój wymóg. Moim wymogiem jest...
Zrobiła krótką pauzą, rozkoszując się tą krótką chwilą napięcia, która działała na nią lepiej niż alkohol.
- Jest to, żebyś przede mną klęknął. Teraz.
Czy nadal uważasz, że będziemy żyć ze sobą w symbiozie?
Czyż nie byliśmy za to za pyszni?
Zadajesz problematyczne pytania, wiesz? Czy sam nie szukałeś szczęśliwego zakończenia, słodkiego zapomnienia w czyichś ramionach, spełnienia wszystkich swoich marzeń i ambicji? Czyż nie było tak, Rudolfie? Ty, który swą postawą mógłbyś prześcignąć samego Narcyza!
Piękno nieuchronnego przemijania pełnych, wdzięcznych chwil sprawiało, że i ona czuła się lepiej. Czyjeś rozczarowania były wdzięcznym widokiem dla jej oczu i kojącą muzyką dla jej uszu, zwłaszcza, gdy bezpośrednio maczała w tym palce.
Zatroszczymy się o nie sami. Nasze grzechy przecież były dobre.
Moje życzenia? Zobaczysz. Będziesz niczym ten dżin, którego wywołam z lampy w odpowiednim momencie. I gdy zrobię to raz, to będziesz czekał na kolejny i potem na jeszcze kolejny. I zanim się obejrzysz, nastąpi koniec.
Jeśli zatonę, Ty zatoniesz ze mną, a za nami podąży sznur niewiernych. Oszukamy wszystkich wokoło, by zyskać przewagę. A wtedy na koniec odbędziemy ostatni pojedynek. Pięści otworzą się, palce zanurzą się w skórze, oczy wywrócą się do góry nogami, uśmiech rozszerzy się do niebotycznych rozmiarów, gdy będziemy wyłamywać sobie nawzajem wszystkie stawy.
Wolisz załatwić to za pomocą magii czy jednak pokusić się o mugolskie, plugawe praktyki?
Nie musieli mówić za dużo by się zrozumieć. W tej ciszy było coś znajomego, niemalże namacalnego, a zarazem budzącego w jakiś sposób jej dezorientację, zdenerwowanie. Miała wrażenie, że ta cienka nić znajdująca się między nimi błyszczy od niewidzialnych iskier. Może i tak było lepiej...?
- Nie zagrozi. Gdybym miała osiągnąć swoje ostateczne zwycięstwo w taki sposób to nie sprawiłoby mi to żadnej przyjemności - mruknęła w odpowiedzi, delikatnie przeciągając się. Jego myśli zdawały się płynąć zupełnie innym nurtem niż wcześniej; czerń zdawała się płynąć szybciej w jego oczach. Nawet mimowolnie ciało Ślizgonki przekrzywiło się do przodu, ignorując uporczywy ból, gdy ta zdawała się być zbyt pochłonięta odkryciem, co ukrywa się za czarną obronną tarczą. Zaciągnęła się szybko i odetchnęła ponownie głęboko, przyglądając się jak on sam sięga po kawałek rozbitego lusterka. Kącik jej warg drgnął.
- Ale Ty potrafisz być zabawny! Długo nad tym myślałeś, czy te żarty suche jak odchody bachanek same do ciebie przychodzą? Zresztą, nieważne - wydęła wargi, ciężko westchnęła, a na koniec dopaliła papierosa i zgasła go, rzucając na ziemię i przygniatając swoim butem.
Dźwięk nie był bardziej kwestią bólu; chodziło o sam fakt przełknięcia własnego upokorzenia by móc nadal z Lestrangem rozmawiać na w miarę normalnej płaszczyźnie. Duma... walka z własną dumą była najcięższa. Skinęła również głową i sięgnęła po niezapisany pergamin, zapisując powoli, nieco drżącym pochyłym pismem warunki ich transakcji. Zatrzymała się na chwilę i spojrzała na niego dziwnie rozkojarzonym wzrokiem.
- Ja, Caroline Rockers dnia dzisiejszego, czyli 27 kwietnia 1978 roku zobowiązuje się do zachowania milczenia w zamian za dotrzymanie warunków przez Rudolfa Lestrange'a... - przeczytała na głos, ponownie maczając pióro w swojej krwi, która powoli zaczęła krzepnąć na jej gładkiej, białej skórze. - Jakieś uwagi? Zastrzeżenia? Jeśli nie, to podpiszmy jednocześnie.
Gdy się zgodził i oboje złożyli swoje podpisy na pergaminie, jej bladsze niż zazwyczaj lico rozjaśnił nikły uśmiech. Odgarnęła kosmyki, które się razem skleiły z powodu jej śliny i krwi, i podniosła się ostrożnie, zostawiając na ławce pergamin.
Ledwo trzymała się na nogach, ale to nie miało w tym momencie dla niej znaczenia. Liczyło się jedno; obecny cel jasny jak jedna z kłamliwych gwiazd, które miała właśnie szansę sięgnąć.
- A teraz... mój drogi... Rudolfie - wypowiedziała to chrapliwie, nie spuszczając go z oczu. - Teraz czas na mój wymóg. Moim wymogiem jest...
Zrobiła krótką pauzą, rozkoszując się tą krótką chwilą napięcia, która działała na nią lepiej niż alkohol.
- Jest to, żebyś przede mną klęknął. Teraz.
Czy nadal uważasz, że będziemy żyć ze sobą w symbiozie?
Czyż nie byliśmy za to za pyszni?
- Rudolf Lestrange
Re: Mała sala
Czw Sty 28, 2016 1:56 am
Wszystko bowiem było nadzwyczaj barwną iluzją, nawet natura pospolitego kwiecia. Jakże niefortunny był to żywot, porzucać swą tożsamość, nim zdążym stać się jej pewnym. Jednego dnia w zielonymi łodygami płynęła czysta woda, drugiego zaś chciwe korzenie chłonęły z wypłowiałej gleby krew i rozpacz - jedyne, czego w ich świecie było przecież pod dostatkiem. Te przyziemne przebłyski piękna w powleczonej deszczowymi chmurami rzeczywistości były już rzadkością, lecz nawet owa sporadyczność miała wkrótce ulec destrukcji, zastąpiona przez zaledwie kolejny z owoców czarodziejskiej desperacji. Ludzie z taką zaciekłością upierali się przy zatruwaniu swym wściekłym jadem siebie wzajemnie, wszystkich żyjących istot, że przetrwanie tej powoli murszejącej planety zdawało się być tylko kwestią, którą w najbliższej przyszłości należało rozwiązać. Czas jednakże radował się ich lękiem - Apokalipsa nadejdzie niczym grom z jasnego nieba, zrywając swych Jeźdźców z łóżek.
Zaspanymi oczyma wodzić będą po uniwersum, które było, lecz istnieć przestać miało. Spojrzą raz ostatni na dawno już zgniłe plony swych poczynań i na ziarna możliwości, które nigdy nie miały zostać zasiane, wraz z wzburzonymi falami oceanów powstając ze swoich legowisk. Włożywszy swe wysłużone szaty, wzniesą się na wiernych rumakach, ruszając galopem ku zachodzącemu słońcu swego istnienia, by rozpocząć ostatni dzień swej pracy. Gdy jednakże spełnią już swe obowiązki, nadejdzie czas na odpoczynek. Nadejście czas na sen, nocnych mar pozbawiony i nie ofiarujący pobudki.
Być może tego dnia legniemy obok siebie, zasypiając przy akompaniamencie naszych zespolonych w śmierci oddechów. Być może to Twa twarz będzie ostatnim, co przyjdzie mi ujrzeć, piękna i niewzruszona wobec nieuchronnej klęski. Tak bardzo pragnę ujrzeć ostatnie ze tchnień opuszczające Twe wargi - nawet, jeśli kosztowałoby mnie te kilka cennych chwil przed zaśnięciem. Kilka drogich momentów, gdy świadomość szybuje ku niebiosom, nieobciążona piętnem ciała. Wiedz, że tyle dla mnie jesteś warta.
- Wybacz, zapomniałem o Twej niezależności i samodzielności, Caroline. - skwitował, godząc się jednocześnie na postawione przez nią warunki. - Do dzieła więc!
Na potwierdzenie swych słów zaczerpnął kolejnego łyka słodkiego alkoholu. Pomimo niewątpliwej wprawy w spożywaniu wszelkiego rodzaju trunków, ciepło zaczęło powoli pełznąć w dół jego ciała, rozluźniając wszelkie mięśnie. Rudolf umiłował sobie ten element łagodnej, cichej przyjemności, która rozplątywała wszystkie supły w spiętej tkance, cierpliwie zmierzając ku przyniesieniu mu ulgi. W rodzinnej posiadłości zwykł był pijać znacznie więcej i znacznie mniej alkoholu potrzebując. Hogwart był dla niego niczym mityczny labirynt, wewnątrz którego czekał nań odrażający potwór. W czarodziejskiej szkole owa kreatura nie miała twarzy - lub raczej miała ich tyle, ile osobników błądziło jej korytarzami. Najstraszniejsza była ta Rudolfa, która szczerzyła się do niego złośliwie. Bał się popełnienia błędu. Dzisiejsza sytuacja była niczym więcej niż błahą pomyłką, będącą w ostatnim stadium naprawy. Potwór nie przybrał dziś twarzy Caroline. Rockers pozbawiona została tej szansy z momentem, w którym ostatnia kropla Rudolfowej krwi splamiła pergamin.
Uczennica splamiła sielankowo spokojną harmonię, która zdążyła niemalże ukołysać szaleństwo Lestrange'a do snu. Smok obudził się, zdezorientowany, rozkojarzony, pojedynczym machnięciem skrzydeł przeganiając każdą z rozszyfrowywalnych myśli swego gospodarza. Pustka, jaka wypełniła w owym momencie twarz Śmierciożercy trwała ułamek sekundy, nim uśmiechnął się czarująco, bez najmniejszego zmieszania.
- Oczywiście, ma pani - odpowiedział na wymóg dziewczyny, wstając z krzesła i poprawiając koszulę przylegającą obsceniczne do jego ciała.
Odszedł od dziewczyny na kilka kroków, upewniając się, że ujrzy go w całej jego pokonanej okazałości, gdy padnie przed nią na kolana. Spoglądając Ślizgonce w oczy, zszedł na lewe kolano, lewe ramię składając za plecami.
- Pozwól więc, o Zwyciężczyni, bym miał zaszczyt uszczęśliwienia was trzy razy w mym życiu. Pozwól, bym stał się waszym doradcą, waszym obrońcą, waszym mieczem wymierzającym sprawiedliwe kary. - rzekł uroczyście, zachowując powagę sytuacji, by wreszcie spuścić wzrok na podłogę, uginając przed dziewczęciem kark. Prawą dłonią wyciągnął z tylnej kieszeni spodni różdżkę dziewczyny, składając ją następnie w ofierze u swych stóp. W lewej ręce, spoczywającej do tej pory spokojnie za plecami trzymał jednakże swój własny kawałek drewna. - Tak więc różdżka nie będzie już wam potrzebna. Reducto!
Wycelował w ułamku sekundy, lecz nie czekał by ujrzeć swe dzieło. Wstał i obrócił się na pięcie, zmierzając szybko ku wyjściu z sali. Rockers była bezbronna. Jej zmysły przytłumione były przecież alkoholem, resztkami bólu i zmęczeniem. Dała oślepić się swojej satysfakcji, lecz teraz to zadowalający dźwięk roztrzaskanym w mikrofragmenty cisu różdżki wypełnił małą komnatę. Nie miała szansy, by zareagować w odpowiednim momencie. Jedyne, co jej pozostało, to rozkoszowanie się winem Lestrange'a i jego papierosami, gdyż on sam już zamykał za sobą drzwi, z twarzą promieniującą samozadowoleniem. Lśniące zęby ukazane w uśmiechu zastąpiły ostre kły, gdy szykował się do niewątpliwie niepokojącej podróży do swych kwater. Potwór miał dziś spać snem kamiennym, a zgłębienie labiryntu nie stanowiło już zagrożenia.
Do Twej porażki przyczynił się Głód wygranej, słodkie Zwycięstwo. Co za dużo, to nie zdrowo.
---
Reducto: 6,6
Kolejny rzut odrzucony
// ZT[/b]
Zaspanymi oczyma wodzić będą po uniwersum, które było, lecz istnieć przestać miało. Spojrzą raz ostatni na dawno już zgniłe plony swych poczynań i na ziarna możliwości, które nigdy nie miały zostać zasiane, wraz z wzburzonymi falami oceanów powstając ze swoich legowisk. Włożywszy swe wysłużone szaty, wzniesą się na wiernych rumakach, ruszając galopem ku zachodzącemu słońcu swego istnienia, by rozpocząć ostatni dzień swej pracy. Gdy jednakże spełnią już swe obowiązki, nadejdzie czas na odpoczynek. Nadejście czas na sen, nocnych mar pozbawiony i nie ofiarujący pobudki.
Być może tego dnia legniemy obok siebie, zasypiając przy akompaniamencie naszych zespolonych w śmierci oddechów. Być może to Twa twarz będzie ostatnim, co przyjdzie mi ujrzeć, piękna i niewzruszona wobec nieuchronnej klęski. Tak bardzo pragnę ujrzeć ostatnie ze tchnień opuszczające Twe wargi - nawet, jeśli kosztowałoby mnie te kilka cennych chwil przed zaśnięciem. Kilka drogich momentów, gdy świadomość szybuje ku niebiosom, nieobciążona piętnem ciała. Wiedz, że tyle dla mnie jesteś warta.
- Wybacz, zapomniałem o Twej niezależności i samodzielności, Caroline. - skwitował, godząc się jednocześnie na postawione przez nią warunki. - Do dzieła więc!
Na potwierdzenie swych słów zaczerpnął kolejnego łyka słodkiego alkoholu. Pomimo niewątpliwej wprawy w spożywaniu wszelkiego rodzaju trunków, ciepło zaczęło powoli pełznąć w dół jego ciała, rozluźniając wszelkie mięśnie. Rudolf umiłował sobie ten element łagodnej, cichej przyjemności, która rozplątywała wszystkie supły w spiętej tkance, cierpliwie zmierzając ku przyniesieniu mu ulgi. W rodzinnej posiadłości zwykł był pijać znacznie więcej i znacznie mniej alkoholu potrzebując. Hogwart był dla niego niczym mityczny labirynt, wewnątrz którego czekał nań odrażający potwór. W czarodziejskiej szkole owa kreatura nie miała twarzy - lub raczej miała ich tyle, ile osobników błądziło jej korytarzami. Najstraszniejsza była ta Rudolfa, która szczerzyła się do niego złośliwie. Bał się popełnienia błędu. Dzisiejsza sytuacja była niczym więcej niż błahą pomyłką, będącą w ostatnim stadium naprawy. Potwór nie przybrał dziś twarzy Caroline. Rockers pozbawiona została tej szansy z momentem, w którym ostatnia kropla Rudolfowej krwi splamiła pergamin.
Uczennica splamiła sielankowo spokojną harmonię, która zdążyła niemalże ukołysać szaleństwo Lestrange'a do snu. Smok obudził się, zdezorientowany, rozkojarzony, pojedynczym machnięciem skrzydeł przeganiając każdą z rozszyfrowywalnych myśli swego gospodarza. Pustka, jaka wypełniła w owym momencie twarz Śmierciożercy trwała ułamek sekundy, nim uśmiechnął się czarująco, bez najmniejszego zmieszania.
- Oczywiście, ma pani - odpowiedział na wymóg dziewczyny, wstając z krzesła i poprawiając koszulę przylegającą obsceniczne do jego ciała.
Odszedł od dziewczyny na kilka kroków, upewniając się, że ujrzy go w całej jego pokonanej okazałości, gdy padnie przed nią na kolana. Spoglądając Ślizgonce w oczy, zszedł na lewe kolano, lewe ramię składając za plecami.
- Pozwól więc, o Zwyciężczyni, bym miał zaszczyt uszczęśliwienia was trzy razy w mym życiu. Pozwól, bym stał się waszym doradcą, waszym obrońcą, waszym mieczem wymierzającym sprawiedliwe kary. - rzekł uroczyście, zachowując powagę sytuacji, by wreszcie spuścić wzrok na podłogę, uginając przed dziewczęciem kark. Prawą dłonią wyciągnął z tylnej kieszeni spodni różdżkę dziewczyny, składając ją następnie w ofierze u swych stóp. W lewej ręce, spoczywającej do tej pory spokojnie za plecami trzymał jednakże swój własny kawałek drewna. - Tak więc różdżka nie będzie już wam potrzebna. Reducto!
Wycelował w ułamku sekundy, lecz nie czekał by ujrzeć swe dzieło. Wstał i obrócił się na pięcie, zmierzając szybko ku wyjściu z sali. Rockers była bezbronna. Jej zmysły przytłumione były przecież alkoholem, resztkami bólu i zmęczeniem. Dała oślepić się swojej satysfakcji, lecz teraz to zadowalający dźwięk roztrzaskanym w mikrofragmenty cisu różdżki wypełnił małą komnatę. Nie miała szansy, by zareagować w odpowiednim momencie. Jedyne, co jej pozostało, to rozkoszowanie się winem Lestrange'a i jego papierosami, gdyż on sam już zamykał za sobą drzwi, z twarzą promieniującą samozadowoleniem. Lśniące zęby ukazane w uśmiechu zastąpiły ostre kły, gdy szykował się do niewątpliwie niepokojącej podróży do swych kwater. Potwór miał dziś spać snem kamiennym, a zgłębienie labiryntu nie stanowiło już zagrożenia.
Do Twej porażki przyczynił się Głód wygranej, słodkie Zwycięstwo. Co za dużo, to nie zdrowo.
---
Reducto: 6,6
Kolejny rzut odrzucony
// ZT[/b]
- Mistrz Gry
Re: Mała sala
Czw Sty 28, 2016 1:56 am
The member 'Rudolf Lestrange' has done the following action : Rzuć kością
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 5, 5
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 1, 3
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 5, 5
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 1, 3
- Caroline Rockers
Re: Mała sala
Pią Sty 29, 2016 9:44 pm
Iluzja, iluzja...! A może jednak wszystko było realne, tylko musiało szybko ulegać zmianie? A może tak naprawdę nigdy nie istnieliśmy i wcale nas tu nie ma, a to co czujemy to zaledwie chory żart fałszywej siły, która uległa nudzie? Otoczenie się zmieniało, więc skoro kwiat nie chciał zginąć, musiał zrobić tyle, ile mógł by zmienić odpowiednio swoje funkcjonowanie.
Czy w takiej formie nie był on piękniejszy?
Konflikty pojawiały się i znikały niczym kolejne akty następujące po sobie ku uciesze widzów by urozmaicić im całą sztukę. Same szczęśliwe, komediowe czy też odrobinę dramatyczne sceny potrafiły po jakimś czasie nużyć, stawać się żałosnym przyzwyczajeniem. Dlatego więc Czas i Los igrali z człowieczeństwem i obdarowywali niektóre jednostki czymś więcej.
Jesteśmy szczęściarzami! A właściwie to ja jestem, bo Ciebie już za serce chwyta słabość, ogień roztapia mury, ukazując głębie w której chciałbyś kogoś zamknąć. Żywą osobę, którą mógłbyś wywyższyć.
To byłby kiepski zwrot akcji. Zawiedziesz mnie, mój przeciwniku?
Dasz mi się tak szybko pokonać?
Apokalipsy większe i mniejsze, osobiste i światowe... to należało na razie zostawić, umieścić w kolejce, by móc poukładać cały plan, który niczym puzzle rozsypał się po zaplamionej czerwienią podłodze. By można było zobaczyć, co kryje się w tej układance, należało najpierw odnaleźć drobne, pasujące elementy a potem przejść do tych większych kawałków, mających przedstawiać główną wizję. Dopiero wtedy będą mogli powstać ostatni raz, próbując odkryć sekret nieśmiertelności i wydrzeć wszystkie życia, składając ofiary przed Sądem Ostatecznym, gdzie Sprawiedliwość odmierzy ich grzechy na wadze.
Sen? Sen... będę pływać w tym śnie w czerni i nie będę już zła na to, że nie widzę, bo ja wcale nie będę chciała nic dostrzec. I może nawet kilka sekund przed samym zaśnięciem zapomnę kim jestem, kim jesteś ty i co robimy. I może wtedy właśnie będzie Ci dane coś dostrzec. Nie wcześniej, nie później.
W dniu w którym mi ulegniesz, dasz mi ostateczne zwycięstwo i poniesiesz druzgocącą klęskę. Przecież nie mógłbyś żyć w moich łańcuchach, skoro tak umiłowałeś sobie nieistniejącą wolność.
Temu, co mię ni trzyma, ni puszcza, hołduję.
Anim związan od niego, ani rozwiązany;
nibym wolny, a jednak ciężą mi kajdany –
anim żyw, ani troski próżen się być czuję.
Być może przyjdzie umrzeć nam samotnie, byśmy mogli czuć się jak przez całe życie. Paradoksalnie. Może to właśnie ja będę obserwować jak układasz się do snu, być może moja ręka przeniknie twoją klatkę piersiową, odnajdując w twym ciele ostatni ledwie ludzki element.
Nie powinien być tak naiwny, by przypisywać jej tak zarozumiałą wartość. Kłaniali się przed własnymi słabościami, będąc na tyle naiwnymi potworami. Musieli się kryć wśród ludzi, póki jeszcze mogli, póki ich prawdziwa tożsamość nie została całkowicie zdemaskowana. Można było się nawet pokusić o stwierdzenie, że obecna sytuacja Rudolfa była korzystniejsza od tej w której znajdowała się ona. Walczyła zaciekle, krzycząc w środku, nawet nie z bólu do którego się zdążyła przyzwyczaić. Krzyczała, gdy tylko patrzyła na jego twarz, gdy napotykała jego głodne spojrzenie, które nigdy się nie nasyci. Uległ dziecięcemu kaprysowi a teraz musiał za to płacić. Tak jak ona. Ich krew naznaczyła pergamin, który szybko spoczął w jego kieszeni. Nie grał - a jeśli nawet to bardzo łatwo i chętnie ściągał swoją maskę w przeciwieństwie do brata, który już dawno zatonął w swym fałszu. W starszym Lestrange'u było coś autentycznego, coś co sprawiało, że nie potrafiła go traktować z przymrużeniem oka; pasja. Jego pasja była
na tyle intensywna, ze mimowolnie chciała sprawdzić jak daleko jest w stanie się posunąć.
Rudolf jednak również nie był w stanie utrzymać samego siebie w ryzach bez pomocy przypadkowych ról, które trafiały mu co jakiś czas w ręce. I tym razem nie chciał jej w pełni oddać zwycięzca. Przypominało to nagłe chwytanie węża za ogon i unoszenie go do góry dla zwykłej zachcianki.
Stała na nogach, czując że zaraz padnie na podłogę, dlatego też oparła się o najbliższe krzesło, biorąc głębszy wdech. Uśmiechnęła się nikle i zgryźliwie do niego, nie mogąc jednak w pełni odczuwać satysfakcji płynącej z tego gestu, bowiem jej stan był naprawdę kiepski. Nie mogła niemniej zamknąć oczu, musiała patrzeć jak robi to, co tak desperacko pragnęła ujrzeć. I zrobił to. Nawet jego karykaturalne wypowiedzi tego nie zepsuły. Przymknęła powieki z zadowoleniem, oddychając ciężej.
- ... Jak chcesz to potrafisz... - wychrypiała zmęczona i otworzyła oczy akurat by zobaczyć jak jej różdżka ląduje na ziemi. Popękane wargi zadrżały krótko ze zdenerwowania. Nie zdążyła się odezwać, zaprotestować, zrobić cokolwiek by temu zapobiec i jej różdżka stała się zaledwie zbiorem małych kawałków. Chmurne oczy się zatrzymały, dłonie bardzo powoli zacisnęły się w pięści, a gdy zamknął za sobą drzwi to z jej gardła wydostał się przeciągły krzyk. Potępieńczy, bezsilny, prześmiewczy, pełen nieopisanego zdziwienia. Ciało powoli osunęło się na ziemię, kolana ugięły się pod nią, rozsuwając się w geście abstrakcyjnej pozy upadłego Czarnego Łabędzia. Gdy minęło kilka minut i jej wzrok napotkał butelkę, sięgnęła po nią, łapczywie wypijając resztę trunku. Następnie pozbierała resztki po swojej różdżce, zgarnęła paczkę papierosów i chwiejnym powolnym ruchem, starając się po drodze unikać prefektów, nauczycieli i całej reszty, skierowała się do lochów, szlochając bezdźwięcznie.
Po Głodzie wygranej, zawsze następuje czas na rozliczenie się z posiłku, zwłaszcza gdy Głód ma u mnie niebotyczne długi.
Kły Wilka będą ładnie wyglądać na mojej szyi.
[z/t]
Jako jeden z Mistrzów Gry, pozwalam sobie od razu rozliczyć Caroline i Rudolfa z pojedynku.
Caroline Rockers: -40 PŻ, 8 PD
Rudolf Lestrange: -28 PŻ, 13 PD
Czy w takiej formie nie był on piękniejszy?
Konflikty pojawiały się i znikały niczym kolejne akty następujące po sobie ku uciesze widzów by urozmaicić im całą sztukę. Same szczęśliwe, komediowe czy też odrobinę dramatyczne sceny potrafiły po jakimś czasie nużyć, stawać się żałosnym przyzwyczajeniem. Dlatego więc Czas i Los igrali z człowieczeństwem i obdarowywali niektóre jednostki czymś więcej.
Jesteśmy szczęściarzami! A właściwie to ja jestem, bo Ciebie już za serce chwyta słabość, ogień roztapia mury, ukazując głębie w której chciałbyś kogoś zamknąć. Żywą osobę, którą mógłbyś wywyższyć.
To byłby kiepski zwrot akcji. Zawiedziesz mnie, mój przeciwniku?
Dasz mi się tak szybko pokonać?
Apokalipsy większe i mniejsze, osobiste i światowe... to należało na razie zostawić, umieścić w kolejce, by móc poukładać cały plan, który niczym puzzle rozsypał się po zaplamionej czerwienią podłodze. By można było zobaczyć, co kryje się w tej układance, należało najpierw odnaleźć drobne, pasujące elementy a potem przejść do tych większych kawałków, mających przedstawiać główną wizję. Dopiero wtedy będą mogli powstać ostatni raz, próbując odkryć sekret nieśmiertelności i wydrzeć wszystkie życia, składając ofiary przed Sądem Ostatecznym, gdzie Sprawiedliwość odmierzy ich grzechy na wadze.
Sen? Sen... będę pływać w tym śnie w czerni i nie będę już zła na to, że nie widzę, bo ja wcale nie będę chciała nic dostrzec. I może nawet kilka sekund przed samym zaśnięciem zapomnę kim jestem, kim jesteś ty i co robimy. I może wtedy właśnie będzie Ci dane coś dostrzec. Nie wcześniej, nie później.
W dniu w którym mi ulegniesz, dasz mi ostateczne zwycięstwo i poniesiesz druzgocącą klęskę. Przecież nie mógłbyś żyć w moich łańcuchach, skoro tak umiłowałeś sobie nieistniejącą wolność.
Temu, co mię ni trzyma, ni puszcza, hołduję.
Anim związan od niego, ani rozwiązany;
nibym wolny, a jednak ciężą mi kajdany –
anim żyw, ani troski próżen się być czuję.
Być może przyjdzie umrzeć nam samotnie, byśmy mogli czuć się jak przez całe życie. Paradoksalnie. Może to właśnie ja będę obserwować jak układasz się do snu, być może moja ręka przeniknie twoją klatkę piersiową, odnajdując w twym ciele ostatni ledwie ludzki element.
Nie powinien być tak naiwny, by przypisywać jej tak zarozumiałą wartość. Kłaniali się przed własnymi słabościami, będąc na tyle naiwnymi potworami. Musieli się kryć wśród ludzi, póki jeszcze mogli, póki ich prawdziwa tożsamość nie została całkowicie zdemaskowana. Można było się nawet pokusić o stwierdzenie, że obecna sytuacja Rudolfa była korzystniejsza od tej w której znajdowała się ona. Walczyła zaciekle, krzycząc w środku, nawet nie z bólu do którego się zdążyła przyzwyczaić. Krzyczała, gdy tylko patrzyła na jego twarz, gdy napotykała jego głodne spojrzenie, które nigdy się nie nasyci. Uległ dziecięcemu kaprysowi a teraz musiał za to płacić. Tak jak ona. Ich krew naznaczyła pergamin, który szybko spoczął w jego kieszeni. Nie grał - a jeśli nawet to bardzo łatwo i chętnie ściągał swoją maskę w przeciwieństwie do brata, który już dawno zatonął w swym fałszu. W starszym Lestrange'u było coś autentycznego, coś co sprawiało, że nie potrafiła go traktować z przymrużeniem oka; pasja. Jego pasja była
na tyle intensywna, ze mimowolnie chciała sprawdzić jak daleko jest w stanie się posunąć.
Rudolf jednak również nie był w stanie utrzymać samego siebie w ryzach bez pomocy przypadkowych ról, które trafiały mu co jakiś czas w ręce. I tym razem nie chciał jej w pełni oddać zwycięzca. Przypominało to nagłe chwytanie węża za ogon i unoszenie go do góry dla zwykłej zachcianki.
Stała na nogach, czując że zaraz padnie na podłogę, dlatego też oparła się o najbliższe krzesło, biorąc głębszy wdech. Uśmiechnęła się nikle i zgryźliwie do niego, nie mogąc jednak w pełni odczuwać satysfakcji płynącej z tego gestu, bowiem jej stan był naprawdę kiepski. Nie mogła niemniej zamknąć oczu, musiała patrzeć jak robi to, co tak desperacko pragnęła ujrzeć. I zrobił to. Nawet jego karykaturalne wypowiedzi tego nie zepsuły. Przymknęła powieki z zadowoleniem, oddychając ciężej.
- ... Jak chcesz to potrafisz... - wychrypiała zmęczona i otworzyła oczy akurat by zobaczyć jak jej różdżka ląduje na ziemi. Popękane wargi zadrżały krótko ze zdenerwowania. Nie zdążyła się odezwać, zaprotestować, zrobić cokolwiek by temu zapobiec i jej różdżka stała się zaledwie zbiorem małych kawałków. Chmurne oczy się zatrzymały, dłonie bardzo powoli zacisnęły się w pięści, a gdy zamknął za sobą drzwi to z jej gardła wydostał się przeciągły krzyk. Potępieńczy, bezsilny, prześmiewczy, pełen nieopisanego zdziwienia. Ciało powoli osunęło się na ziemię, kolana ugięły się pod nią, rozsuwając się w geście abstrakcyjnej pozy upadłego Czarnego Łabędzia. Gdy minęło kilka minut i jej wzrok napotkał butelkę, sięgnęła po nią, łapczywie wypijając resztę trunku. Następnie pozbierała resztki po swojej różdżce, zgarnęła paczkę papierosów i chwiejnym powolnym ruchem, starając się po drodze unikać prefektów, nauczycieli i całej reszty, skierowała się do lochów, szlochając bezdźwięcznie.
Po Głodzie wygranej, zawsze następuje czas na rozliczenie się z posiłku, zwłaszcza gdy Głód ma u mnie niebotyczne długi.
Kły Wilka będą ładnie wyglądać na mojej szyi.
[z/t]
Jako jeden z Mistrzów Gry, pozwalam sobie od razu rozliczyć Caroline i Rudolfa z pojedynku.
Caroline Rockers: -40 PŻ, 8 PD
Rudolf Lestrange: -28 PŻ, 13 PD
- Felice Felicis
Re: Mała sala
Pią Lut 12, 2016 1:07 pm
(popołudnie) 10 maja 1978 roku
Felice nieśmiało otworzyła drzwi do sali i zlustrowała ją spojrzeniem. Pusto... No w końcu. To było już któreś podejście do znalezienia sali zdatnej do ćwiczenia zaklęć, w poprzednich natknęła się na nielegalny pojedynek, na obściskującą się parę i na podejrzanie szepczących pierwszoklasistów. A jednak udało się i w końcu mogła zabrać się do nauki.
Sala była... Dziwna. Tylko jedno malutkie okno... Trudno. Ważne, że jest pusta. Felice rozejrzała się jeszcze raz, czy na pewno nikogo nie ma, po czym wyciągnęła z torby puchar po soku dyniowym, który zwędziła z Wielkiej Sali w czasie obiadu. Usiadła na posadzce na środku sali i postawiła puchar przed sobą.
- Jak to było, jak to było... - mruczała pod nosem, wertując książkę pożyczoną ze szkolnej biblioteki. - O, jest. Zaklęcie wypełniające ponownie puchar... dalej, dalej... Inkantacja Repleo. Dobrze.
Krukonka podniosła różdżkę i zataczając nią okrąg nad pucharem, w wielkim skupieniu wypowiedziała zaklęcie:
- Repleo!
Chwilę nic się nie działo i dziewczyna już poczuła się zawiedziona, kiedy naczynie bardzo powoli zaczęło napełniać się pomarańczowym płynem. Ah, jakże ona się cieszyła! Pierwszy raz wypowiedziała zaklęcie i ono podziałało! Ależ była świetna w czarowaniu... Banalne zaklęcie. A sok z dyni? Skosztowała i z zadowoleniem stwierdziła, że jest tak samo wyborny jak ten na śniadaniu. A więc tak tylko dla zasady jeszcze raz.
- Repleo! - rzuciła od niechcenia, spodziewając się łatwego sukcesu, ale ten nie nadszedł. Fel zaskoczona spojrzała na puchar, który ani myślał znów się napełnić. Khem. Musiało jej się pomylić, pewnie tylko sobie wyobraziła, że rzuca zaklęcie. Ponownie wypowiedziała inkantację i sprawdziła efekt. Zadziałało, ale płynu było ledwie troszeczkę na dnie.
- Do licha, REPLEO! - wypaliła Felice z nieukrywanym zniecierpliwieniem. Puchar wydał z siebie dźwięczne bulgotanie, a następnie wystrzelił fontanną soku dyniowego prosto na Krukonkę.
Felice nieśmiało otworzyła drzwi do sali i zlustrowała ją spojrzeniem. Pusto... No w końcu. To było już któreś podejście do znalezienia sali zdatnej do ćwiczenia zaklęć, w poprzednich natknęła się na nielegalny pojedynek, na obściskującą się parę i na podejrzanie szepczących pierwszoklasistów. A jednak udało się i w końcu mogła zabrać się do nauki.
Sala była... Dziwna. Tylko jedno malutkie okno... Trudno. Ważne, że jest pusta. Felice rozejrzała się jeszcze raz, czy na pewno nikogo nie ma, po czym wyciągnęła z torby puchar po soku dyniowym, który zwędziła z Wielkiej Sali w czasie obiadu. Usiadła na posadzce na środku sali i postawiła puchar przed sobą.
- Jak to było, jak to było... - mruczała pod nosem, wertując książkę pożyczoną ze szkolnej biblioteki. - O, jest. Zaklęcie wypełniające ponownie puchar... dalej, dalej... Inkantacja Repleo. Dobrze.
Krukonka podniosła różdżkę i zataczając nią okrąg nad pucharem, w wielkim skupieniu wypowiedziała zaklęcie:
- Repleo!
Chwilę nic się nie działo i dziewczyna już poczuła się zawiedziona, kiedy naczynie bardzo powoli zaczęło napełniać się pomarańczowym płynem. Ah, jakże ona się cieszyła! Pierwszy raz wypowiedziała zaklęcie i ono podziałało! Ależ była świetna w czarowaniu... Banalne zaklęcie. A sok z dyni? Skosztowała i z zadowoleniem stwierdziła, że jest tak samo wyborny jak ten na śniadaniu. A więc tak tylko dla zasady jeszcze raz.
- Repleo! - rzuciła od niechcenia, spodziewając się łatwego sukcesu, ale ten nie nadszedł. Fel zaskoczona spojrzała na puchar, który ani myślał znów się napełnić. Khem. Musiało jej się pomylić, pewnie tylko sobie wyobraziła, że rzuca zaklęcie. Ponownie wypowiedziała inkantację i sprawdziła efekt. Zadziałało, ale płynu było ledwie troszeczkę na dnie.
- Do licha, REPLEO! - wypaliła Felice z nieukrywanym zniecierpliwieniem. Puchar wydał z siebie dźwięczne bulgotanie, a następnie wystrzelił fontanną soku dyniowego prosto na Krukonkę.
- Mistrz Gry
Re: Mała sala
Pią Lut 12, 2016 1:07 pm
The member 'Felice Felicis' has done the following action : Rzuć kością
#1 'Lekcja' :
#1 Result :
--------------------------------
#2 'Lekcja' :
#2 Result :
--------------------------------
#3 'Lekcja' :
#3 Result :
--------------------------------
#4 'Lekcja' :
#4 Result :
#1 'Lekcja' :
#1 Result :
--------------------------------
#2 'Lekcja' :
#2 Result :
--------------------------------
#3 'Lekcja' :
#3 Result :
--------------------------------
#4 'Lekcja' :
#4 Result :
- Maggie Sulivan
Re: Mała sala
Pią Lut 12, 2016 3:33 pm
To nie tak, że znowu próbowała się schować w miejscu, gdzie nie znajdzie jej poltergeist. Przecież nie ukryła się w lochach, tylko na III piętrze. Na chybił trafił wleciała do jakiegoś pomieszczenia, gdzie przypadkowo natrafiła na Krukonkę. Ustawiła swoje przezroczyste ciało pod ścianą, tak, żeby uczennica ćwicząca zaklęcie nie mogła jej zauważyć. Była duchem, więc Felice nie mogła jej nawet usłyszeć, dopóki zjawa nie wyda z siebie żadnego dźwięku.
Dopiero gdy sok dyniowy oblał biedną uczennicę, Maggie wybuchła cichym śmiechem. Pamiętała jak sama uczyła się rzucać, ów zaklęcie. Wtedy oblała sokiem dyniowym dwie swoje koleżanki, a sam wyszła z tego bez żadnej kropli na swej szacie.
- Nie złość się tak, bo zaraz zalejesz całą salę sokiem dyniowym.
Zaśmiała się, wlepiając spojrzenie w pomarańczową ciesz tryskającą z pucharka.
- A sok dyniowy trudno sprać z ubrań. Mogłaś wybrać kielich w którym była woda.
Dopiero gdy sok dyniowy oblał biedną uczennicę, Maggie wybuchła cichym śmiechem. Pamiętała jak sama uczyła się rzucać, ów zaklęcie. Wtedy oblała sokiem dyniowym dwie swoje koleżanki, a sam wyszła z tego bez żadnej kropli na swej szacie.
- Nie złość się tak, bo zaraz zalejesz całą salę sokiem dyniowym.
Zaśmiała się, wlepiając spojrzenie w pomarańczową ciesz tryskającą z pucharka.
- A sok dyniowy trudno sprać z ubrań. Mogłaś wybrać kielich w którym była woda.
- Felice Felicis
Re: Mała sala
Pią Lut 12, 2016 4:06 pm
Felice aż podskoczyla w miejscu, słysząc obcy głos. Nie spodziewała się tu nikogo... Przecież sprawdzała, sala była pusta... Dopiero kiedy puchar zakończył dyniową fontannę, mogła się rozejrzeć wkoło. Potrzebowała dłuższą chwilę, zanim spostrzegła pod ścianą sylwetkę niematerialnej dziewczyny.
- Nauka wymaga poświęceń... - powiedziała głosem pełnym determinacji i rzuciła zaklęcie raz jeszcze. - Repleo!
Puchar zatrząsł się i... kaszlnął. Na szacie Felice pojawił się glut niebezpiecznie przypominający zieloną flegmą. Bleh...
- Metodą prób i błędów na szczyty gór zwanych wiedzą... - wygłosiła bojowym tonem, po czym dźgnęła badawczo substancję na ubraniach. - O matko... Ale ochyda...
- Nauka wymaga poświęceń... - powiedziała głosem pełnym determinacji i rzuciła zaklęcie raz jeszcze. - Repleo!
Puchar zatrząsł się i... kaszlnął. Na szacie Felice pojawił się glut niebezpiecznie przypominający zieloną flegmą. Bleh...
- Metodą prób i błędów na szczyty gór zwanych wiedzą... - wygłosiła bojowym tonem, po czym dźgnęła badawczo substancję na ubraniach. - O matko... Ale ochyda...
- Mistrz Gry
Re: Mała sala
Pią Lut 12, 2016 4:06 pm
The member 'Felice Felicis' has done the following action : Rzuć kością
'Lekcja' :
Result :
'Lekcja' :
Result :
- Maggie Sulivan
Re: Mała sala
Pią Lut 12, 2016 4:41 pm
Zaciekawiona rezultatem czaru zbliżyła się nieco do dziewczyny, tylko po to, żeby zobaczyć więcej przedstawienia.
Przeniosła spojrzenie z dziewczyny na puchar, kiedy wypluł z siebie coś co wyglądem przypominało roczny sok dyniowy. Odruchowo odskoczyła od kielicha, aby przypadkowo nie oberwać zieloną flegmą.
- Wiesz... Sok dyniowy powinien być pomarańczowy, a nie zielony.
Prychnęła cichym śmiechem, zasłaniając usta ręką.
- Zataczasz trochę krzywy okrąg. Spróbuj zrobić trochę większe koło, ale trochę dokładniejsze.
Poradziła nieznajomej, która wbrew pozorom wcale nie musiała jej posłuchać. Uczennica i tak rzuci czar po swojemu.
Przeniosła spojrzenie z dziewczyny na puchar, kiedy wypluł z siebie coś co wyglądem przypominało roczny sok dyniowy. Odruchowo odskoczyła od kielicha, aby przypadkowo nie oberwać zieloną flegmą.
- Wiesz... Sok dyniowy powinien być pomarańczowy, a nie zielony.
Prychnęła cichym śmiechem, zasłaniając usta ręką.
- Zataczasz trochę krzywy okrąg. Spróbuj zrobić trochę większe koło, ale trochę dokładniejsze.
Poradziła nieznajomej, która wbrew pozorom wcale nie musiała jej posłuchać. Uczennica i tak rzuci czar po swojemu.
- Felice Felicis
Re: Mała sala
Pią Lut 12, 2016 4:44 pm
Felice spojrzała na nią z zaciekawieniem. Może duszyczka miała rację? Zawsze warto spróbować. Zrobiła jeszcze jedno podejście i stosując się do rad znów rzuciła czar. Puchar spokojnie napełnił się pomarańczowym płynem, bez żadnych dodatkowych atrakcji. A może to taka złośliwość zaklęcia? Krukonka ostrożnie powąchała i skosztowała płyn.
- Faktycznie! Miałaś rację!- ucieszyła się Felice. - Może chcesz troch... am. Wybacz.
Felice spojrzała na ducha przepraszająco i sama dopiła soczek. Następnie wytarła puchar w rękaw szaty i schowała go do torby. Ona już gorzej nie mogła wyglądać, a nie chciała pobrudzić pomarańczowym płynem również zawartości torby.
- Tergeo. - powiedziała, wskazując różdżką ubrania, które po chwili znów zalśniły czystością. - Dziękuję ci bardzo za pomoc! Jeśli byłoby coś, co i ja mogłabym dla ciebie zrobić...
- Faktycznie! Miałaś rację!- ucieszyła się Felice. - Może chcesz troch... am. Wybacz.
Felice spojrzała na ducha przepraszająco i sama dopiła soczek. Następnie wytarła puchar w rękaw szaty i schowała go do torby. Ona już gorzej nie mogła wyglądać, a nie chciała pobrudzić pomarańczowym płynem również zawartości torby.
- Tergeo. - powiedziała, wskazując różdżką ubrania, które po chwili znów zalśniły czystością. - Dziękuję ci bardzo za pomoc! Jeśli byłoby coś, co i ja mogłabym dla ciebie zrobić...
- Mistrz Gry
Re: Mała sala
Pią Lut 12, 2016 4:44 pm
The member 'Felice Felicis' has done the following action : Rzuć kością
#1 'Lekcja' :
#1 Result :
--------------------------------
#2 'Lekcja' :
#2 Result :
#1 'Lekcja' :
#1 Result :
--------------------------------
#2 'Lekcja' :
#2 Result :
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach