Go down
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Fontanna - Page 5 Empty Re: Fontanna

Sro Sty 14, 2015 6:48 pm
Dlatego będziesz określana naiwną, dlatego jeszcze nie raz usłyszy od niego słowa okrutne, powtórzy wiele razy, żeś żałosna, tak też będzie na ciebie patrzył, jak na robaka, który przyczepił się do jego ubrania i tylko przeszkadza, a on będzie cię uderzał, żebyś spadła - jesteś dla siebie bardzo surowa, a może to naprawdę naiwność? Nie wiedział, jak ma odebrać to, co dokładnie do niego czujesz i po co dla takiego człowieka jak On chowasz wiarę, ale wiesz? Jego to nie bardzo interesowało. Tak, wola poznania, tak, potęga w rękach, która pozwalała okręcać ludzi i naginać ich do samego siebie - bo widzisz, czarnowłosy był jak taran, którego żelazna psychika zamiast przerażać wszystkich wkoło, fascynowała i była czynnikiem, dla którego chciało mu się zaufać - w całym upadku, jakim sobą reprezentował, był potęgą, z którą trzeba się było liczyć, jak skulone dziecko w rogu pokoju, które obojętnie obserwuje świat, ale podniesie się i uderzy bardzo mocno, kiedy tylko znajdzie się coś, co sprawi, że odczuje potrzebę rozwinięcia skrzydeł. One odpadną, one znikną, wszystko wróci do normy i schowa się, obwiązane na szpule zwierzęcego magnetyzmu drapieżnika, jaki w sobie niewątpliwie posiadał - tajemnice i mrok, ach! - czy jest coś, co bardziej pociągało kobiety? Powiedział Ci już, że również sądził, że walczenie z własną naturą sprawi, że zostanie zaakceptowany, a tymczasem on dotarł do innych wniosku i poszedł w odwrotnym kierunku - zaakceptował ją. Zaakceptował i coraz bardziej się w niej pławił, dlatego dochodziło do momentów, które kiedyś były nie do pomyślenia, takich momentów, kiedy cierpienie było czystą przyjemnością - cierpienie kogoś. Niestety miało to swoje wady i plusy, a Nailah był już za bardzo zmęczony, żeby walczyć z wampiryzmem tak, jak to robił przez ostatnie lata, wzbraniając się i nienawidząc faktu tytułu Księcia Nocy. Heh, któż by podejrzewał, że teraz ten dzieciak jest najważniejszą personą w świecie wampirów?
Kolejny łyk whiskey.
Niestety (albo stety) wampirza krew miała to do siebie, że wszystkie trucizny działały lżej, tak samo i alkoholu potrzeba było znacznie więcej do upicia się - zapach whiskey i kwiatowej woni mieszał się w powietrzu razem z charakterystyczną nutą przemijającej zimy, gdy ziemia odtajała po zamrożeniu i sterty liści z jesiennej pożogi wyłaniały się spod śniegowych zasp - był to bardzo przyjemny zapach, którego nie chciałeś zabijać paloną nikotyną - papierosy były czymś, czego nie lubiłeś, a mimo to po nie sięgałeś - tak, hipokryta, tak, on o tym wie, ale dla niego łączenie wszystkich tych przeciwieństw było naturalne, jemu to nie przeszkadzało - tak samo, jak to, że dzisiaj może powiedzieć kocham i kochać naprawdę, a jutro już będzie nienawidził i pogardzał. Dlatego lepiej było go nie lubić i trzymać się z daleka. Nie dlatego, że mógł zabić. Był nieomal pewien, że nie potrafiłby zaatakować kogoś i go uśmiercić z żądzy krwi. Zresztą urazy fizyczne nie były wcale aż takie złe - po ostatnich tygodniach spędzonych z Vincentem pojął to jak nigdy wcześniej.
Cisza... wymowna cisza, którą przerywały tylko odległe rozmowy osób nieznajomych, pojedyncze śmiechy, czasami ktoś przemknął przez dziedziniec tuż za waszymi plecami... A Wy, tak blisko siebie, jak kamienne rzeźby, jak schowani poza przestrzenią i czasem, wsłuchujący się w szum wiatru; tak, to Wy, dwie istoty dalekie i bliskie sobie zarazem... Gdybyś tylko wiedziała, Esmeraldo, jak On Cię ceni... Nie dowiesz się, zapewne nie powie Ci tego nigdy - pozostanie ci snuć domysły i... wierzyć.
Uczucie, że ktoś w Ciebie wierzył, było naprawdę przyjemne.
Milczeli jeszcze długo - On pił, Ona trwała u Jego boku, dopóki zmierzch i chłód nie stały się zbyt uciążliwe i przegoniły tą dwójkę...
Kim byli?
Sam chciałbym to wiedzieć...
[z/t x2]
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Fontanna - Page 5 Empty Re: Fontanna

Sro Sty 28, 2015 2:40 pm
Od ostatniego picia i felernego spoczynku w Pokoju Wspólnym Ravenclaw'u minęły... trzy dni. Tak, na pewno trzy; Col musiał się upewniać, bo przez przespanie prawie piętnastu godzin dni koszmarnie mu się rozciągnęły. Zapylał na zajęcia, póki te jeszcze trwały i nie zamrożono ich na czas szkolnej 'Bajkowej Zabawy'. Nie zdarzyło się też nic nieoczekiwanego, ani śladu Bazyliszka, nikt nie umarł, jego pomysł z Klubem Komediantów nie poruszył się ani o krok w stronę realizacji i nie dostał na zajęciach żadnego Trolla. A mimo to chodził jakiś taki... przybity. Tak, to dobre słowo. I teraz nie dało się tego zrzucić na wymęczenie organizmu alkoholem, cały już wyleciał, zwłaszcza o wieczorem w dniu melanżu nad jeziorem. Było mu wtedy okropnie niedobrze. A dzisiaj nawet kilkoro jego znajomych chciało się przed wieczorem kopsnąć do Hogsmeade i kupić jakieś słodycze i zwykle Warp był pierwszy do rzucenia się na Czekoladowe Żaby i żelki, ale dzisiaj jedynie dał im listę i odprowadził do wyjścia dokładnie wytyczając jakie smaki mają wziąć. Może dlatego, że dość już miał zabawy na ten tydzień i wolał trochę sobie po-gburzyć w samotności? ...nie, to nie w jego stylu, ale czemu nie miałby wykorzystać tego, że jego sługi poszły zakupić mu ambrozje do jedzenia, i poćwiczyć nieco zaklęcia, nad którymi nadal pracował...? Dziedziniec wydawał się do tego idealny, zwłaszcza okolcie fontanny, która nie byłą już tak romantyczna i czarująca zimą (kiedy była wyłączona) i nie oblegało jej zbyt wielu uczniów. Praktycznie żadnego.
Colette przysiadł na jej skraju i wyciągnął różdżkę przyglądając się jej. Za to grzebanie w kieszeni przerwał mu nagły, zbliżający się szelest, przez który musiał się natychmiast schylić, żeby – na Boga! - nie dostać własną, rozpędzoną sową w twarz. To Rademenes, poszybował jeszcze nieco dalej, zwolnił i z lekkim, niebezpiecznym ślizgiem przysiadł na oparciu pokrytej śniegiem ławki. Po czym ptak spojrzał na swojego prostującego się Pana i pisnął, jednocześnie wypuszczając z dzioba niewielkie list, który to pacnął na drewniane siedzisko.
- Głupi... jesteś nieobliczalny. - Colette pokręcił głową i wstał, kierując się do swojego zwierzaka. Podniósł lis z kupki śniegu i otrzepał go, po czym przyjrzał się mu trochę dokładniej. - Co ty mi tu przynosisz... i jeszcze czapeczka ci się przekrzywiła. - zauważył i sięgnął w stronę sowy, która automatycznie wyprostowała się z głupim wyrazem na twarzy i dała sobie spokojnie poprawić piracką, czarną czapeczkę ze znakiem czaszki i dwóch skrzyżowanych kości, którą miała gumką podczepioną do łebka. Panie i Panowie, temu zwierzęciu nie działa się żadna krzywda. Słowo daję.
Chłopak jedna ręką gładził Rademenesa pod dziobem, a drugą rozwijał... zaskakująco krótki liścik. Właściwie to raczej notkę. Notatkę. Nie zmieniło to jednak faktu, że stał tak wpatrzony w nią dobre kilka minut. A potem sięgnął do przewieszonej przez ramie torby z książkami – gdzieś tam musiało być jego pióro. Po prostu musiało. Napełnił je szybko maleńką ilością atramentu i zaczął odpisywać nieco krzywo na już gotowym liście. Chwile mu to zajęło, ale pod koniec na powrót złożył list do pozycji wyjściowej i wcisnął go ptaszynie w dziób.
- Ok, Radziu. Skup się. - pochylił się i spojrzał ptaszynie wprost w jej czekoladowe oczyska. - Znajdź poprzedniego nadawce, ok? Zwróć list. Już! - macnął ręką i spłoszył sowę, która błyskawicznie oderwała się do oparcia, pouderzała skrzydłami w miejscu i skręciła ostro, wylatując znów w górę i znikając właścicielowi z oczu.
- Obyś nie zabił mojej sowy za to, że przyłoży Ci w głowę. - mruknął do siebie, kiedy pomyślał o Sahirze i specyficznym sposobie swojego zwierzaka na sygnalizowanie, że ma przesyłkę. Wpakował swoje rzeczy z powrotem do torby i przysiadł na fontannie. Siedział, a potem wygiął się w tył i położył na niej, krzyżując nogi w kostkach, a dłonie na brzuchu. Czyli w sensie, że co...? Że między nimi wszystko okej, czy może to raczej takie pożegnalne przeprosiny, które mają pozostawić w jego głowie wspomnienie tego milszego wampira?
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Fontanna - Page 5 Empty Re: Fontanna

Sro Sty 28, 2015 3:25 pm
Nie powinieneś był pisać tego listu, no jasne, wiem to - powinieneś był zapomnieć, tak jak i ten dzieciak - mógł, albo chciał, nie wiedziałeś, jakie uczucia skrywa jego serce i chyba wiedzieć nie chciałeś - egoistycznie krążyłeś wokół własnej osoby i własnych potrzeb, z których i tak żadnej nie potrafiłeś zaspokoić, miotając się jak pies na uwięzi, który wierzy w swoją wolność, podczas gdy próbuje zerwać się do biegu nagle się okazuje, iż nosem ryje po ziemi, bo łańcuch, który trzyma go przy budzie, nagle cały ten zryw wyhamowuje - zamiast wolność jest smak i zapach gleby, ach, chyba mogło być gorzej, prawda? Przypominasz sobie więc, by nie biec - tak, nawet najgłupszy kundel potrafi przez chwilę zapamiętać nauczkę, którą dostał, żeby nie ponawiać takiej akcji - tutaj wkracza bardzo wielkie "ale", poprzez które... mimo wszystko po pewnym czasie, krótszym bądź dłuższym, zależy od inteligencji (może od rasy?) zwierzaka, znowu następuje wychylenie się ze swego drewnianego domku, żeby poniuchać świeże powietrze... i kolejny sprint! Po nim kolejna gleba... Nieskończoność plotła tą systematykę wydarzeń od samego początku narodzin Sahira Nailaha, a On sam, jak widać, niewiele potrafił na swój pociąg do co poniektórych istot poradzić, tak samo jak na swą łatwowierność, która przedstawiała mu wszystko w pozornie optymistycznych barwach, przynajmniej do takich osób, jakim był Colette. Niebezpieczeństwo przy nim? Możliwość zaznania smaku zdrady, wbicia sztyletu w plecy..? Rozważając to wszystko, co twoja jaźń przywodziła Ci na kraniec języka, brałeś pod uwagę każdą z możliwości, ale... nie potrafiłeś się tym przejąć. Czemu? Chyba to niewiara w fakt możliwości zostania zabranym przez własną siostrę... Nie, to nie to - to po prostu twoja natura pokerzysty, która pozwala zagrywać każdą kartą, a karta twego życia zawsze leżała obok, wystawiona i widoczna dla każdego, tylko dlatego, żeś nigdy szacunku do swego żywota nie posiadał - co się dziwić, skoro od urodzenia było ono zdeptywane z ziemią jak u najprawdziwszego karalucha, którego nie zabito tylko dlatego, że był on cholernie do ubicia trudny... tak i od samego początku wykształcono w nim naturalną walkę o ten bezwartościowy byt. Wydaje się, że to się wyklucza... Nie, jeśli spojrzy się na naturę każdej istoty, w którą wpisano konieczność chronienia jestestwa za wszelką cenę.
Złapałeś więc sowę - dziwaczną sowę, której spojrzenie było... dziwne było. Pachniała jednak Colem - oj taak, trudno, żebyś ten zapach zapomniał - nie mogłeś się na nim skupiać, bo wwiercał ci się w myśl pragnieniem zapolowania - capnąłeś ją i przypiąłeś do jej nogi krótki liścik, by posłać ją do swego właściciela - swoją drogą jaki pupil, taki właściciel... Colette też powinien wszędzie latać z tą dziwaczną czapeczką pirata, wyglądałby po prostu idealnie! Jeszcze dajcie mu szablę do ręki, rum do drugiej i cała szkoła nagle runęłaby w przeciągu jednego dnia... Siłą rzeczy pokręciłeś głową na tą myśl i z gitarą wdrapałeś się na dach sowiarni, gdzie kiedyś zwykłeś przesiadywać z pewną osobą, która jako pierwsza nauczyła Cię na nowo uśmiechać się, gdy ledwo potrafiłeś się do kogokolwiek odezwać, kierowany wewnętrznymi blokadami, a jednocześnie pragnieniem bycia przygarniętym przez kogoś - w tych wspomnieniach nie drzemał smutek - wyzbyłeś się ich... przynajmniej tego dnia. Właśnie dziś, gdy ból był rzeczą obcą, gdzie nie było żadnych ponurych myśli, a tylko lekka głowa - oto Ty i Nieskończoność, ramię przy ramieniu, gdzie nie było nawet miejsca dla twojej zazdrosnej siostry - potem zapłacisz jej z nawiązką za to, że się jej pozbyłeś, na pewno tego zażąda, jednak teraz żyjmy chwilą i poddajmy się całkowitemu zapomnieniu...
Zapomnieniu, które przerwała ta sama sowa, która z trzaskiem przywaliła Ci w potylicę, gdyś Ty wpatrywał się w linię horyzontu łączącej ciemne morze drzew z szaro-błękitnym niebem - z przymrozku zostało tyle, co nic - pojedyncze chmury osnuwające firmament w każdej chwili mogły się zebrać, by zwiastować deszcz - typowa, angielska pogoda...
- Co jest kurwa?! - Wymknęło Ci się automatycznie - obróciłeś się, by złapać zwierze za kark i podnieść je sobie przed oczy - oj, czapeczka mu się przekrzywiła... Drugą ręką sięgnąłeś na tył głowy, ale skończyło się chyba tylko na małym rozcięciu skóry, bo ledwo co zabarwiło ci szkarłatem palce, gdy przejechałeś po pulsującym bólem miejscu. - Zaszlachtuję Cię na miejscu... głupia kupka piór... - Mruknąłeś, sięgając po karteluszkę, która mu ta jakże "mondra" bestia przywlokła... i w tym samym momencie zwierze wyplątało się z twojego uścisku. - Wracaj tu..! Nosz... - Zmiętoliłeś przekleństwo w ustach i zamiast skupiać się na uciekinierze, przeniosłeś w końcu zainteresowanie na pozostawioną wiadomość.
Wezwanie na dziedziniec...
Niedobrze...
Więc czemu poczułeś zadowolenie?
Zsunąłeś się na dół i wolnym krokiem skierowałeś się do miejsca, w które Katedralny Smok Cię zaprosił - bardzo masochistyczny Smok, należałoby dodać, powinieneś aż zainteresować się tym gatunkiem i chyba zgłosić go do Departamentu Kontroli nad Magicznymi Zwierzętami, bo zdaje się, żeś odkrył kompletnie nową odmianę tych wielkich, niebezpiecznych jaszczurek - dość niesamowitą odmianę, należałoby dodać... Z pewnością trudno go było przyrównać do innych krewniaków (nie, wcale nie mam tutaj na myśli różnic tak trywialnych jak wielkość, czy też brak łusek, kto by na takie rzeczy zwracał uwagę, no proszę was...).
- Twoja sowa jest już trupem. - Obwieściłeś cierpko, mrużąc oczy, kiedy wyłoniłeś się z cienia przejścia, wchodząc na dziedziniec z gitarą opartą na barku - głowa nadal Cię bolała i pewnie szybko nie przestanie. - Jaka sowa taki właściciel. - Skrzywił się okropnie z niezadowoleniem.
Sahir Nailah - miły jak zwykle.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Fontanna - Page 5 Empty Re: Fontanna

Sro Sty 28, 2015 5:39 pm
Był ciekaw czy jego zaradna sówka odnajdzie Mrocznego Lorda na terenie szkoły... albo i poza nią. Bo to wcale nie tak, że nie dało się zauważyć mrocznej aury i czarnej chmury sunącej przez korytarze, wieże, Dormitorium i błonia. A może ptaki widziały to trochę inaczej? Niosę list dla drapieżnika o wyjątkowo złym humorze. Można było sobie wyobrażać jak wampir zareaguje na zderzenie z szalonym piratem; a może uniknie? W końcu pewnie słyszał i czuł więcej, może poczułby narastające niebezpieczeństwo spadające mu z nieba? Chyba, że był zbyt dumny i nie zadzierał głowy, naiwnie wierząc, że nikt i nic się na niego nie rzuci. Pod tym względem Rademenes był po prostu szalony i mierzył wszystkich swoją własną, równą miarą – mam dla ciebie list człowiekuuu~! BAM.
To był sprawny system, po prostu nie dało się go nie zauważyć. Zresztą na co dzień i bez wlatywania ludziom w twarze był wyjątkowo nieudanym ninją. Można to było zobaczyć po tym jak śledził Krokuna i co chwile albo szybował albo przysiadał na czymś wygodnym i obserwował go do chwili, kiedy miał go w zasięgu ręki. Sytuacja ta utrzymała się do momentu przedostania się na dziedziniec, gdzie sowa zajęła poprzednie miejsce na ławce i zaczęła z lubością czyścić pióra na skrzydłach. Nie musiała się już w końcu nigdzie ruszać: jej Pan był na miejscu i wyglądał jakby drzemał na chłodnym kamieniu otaczającym fontannę. A jednak, drgnął słysząc słowa wampira i zaśmiał się pod nosem, najpierw cicho, a potem już całkiem głośno, bo uderzyła go wizja samego zderzenia, jaka zapętliła się w jego umyśle i powtarzała bez końca.
- Rademenes jest najlepszym powodem na to, żeby nie poruszać się po Hogwarcie z głową w chmurach. - wyjaśnił spokojnie i otworzył jedno, brązowe oko spoglądając na Krukona, który przy okazji przytargał ze sobą jakiś instrument. - Naprawdę nie uchyliłeś się od ataku i przyłożył... - nie, nie wytrzymał i tym razem musiał objąć rękami brzuch i ugiąć nogi w kolanach. - I zderzył się z tobą... Szkoda, że mnie tam nie było.
Humor nagle mu wrócił. Chyba właśnie dla takich chwil i wspomnień żył. Wyprostował nogi, jak w pozycji świeczki i jednym ich szybkim machnięciem przeważył się do pozycji siedzącej. Znowu na szachownicy: Arlekin i Koń naprzeciwko siebie, ale tym razem jakby nie było tej ciemnej mgły i ciemności, patrzyli tylko na siebie i żaden ani drgnął.
- Masz na myśli to, że też powinienem przy powitaniu wskakiwać ci np. na plecy? - podniósł brwi lekko i zerknął na sowę. - Albo nosić czapeczki na gumkach. Zmieniam mu je co miesiąc. ...albo kiedy mi się przypomni.
Nie miał o co oprzeć się plecami, ale trwał w tej niekomfortowej pozycji i przeniósł wzrok n krańce swojego płaszcza, którymi bawił się w palcach. Dziwne było to ich spotkanie; jeszcze pół godziny temu pewnie oboje sądzili, że ich mała zażyłość to już gnijący jeleni trup, którego późną nocą jakieś macki powoli przesuwały w głąb czarnego lasu, żeby wszyscy okoliczni mieszkańcy rzucili się na ucztę. No... chociaż może jeszcze nie, jeleń jeszcze dychał – sparaliżowany i wystraszony, szurany po chłodnej ziemi i już słyszący warkot ze strony czerni niegościnnego boru. I dźwięki kapiącej śliny.
Colette nie miał w zwyczaju poddawać się, ale nie miał też w zwyczaju męczyć i gnębić ludzi, którzy na dobra sprawę przecież nic mu nie zrobili; a wiercenie Sahirowi dziury w brzuchu swoją namolną obecnością nie było w stylu Smoczydła. Nie, kiedy ktoś autentycznie nie chciał go obok i mógł zrobić naprawdę wiele, żeby go do tego przekonać. Puchon mógłby się poderwać, postawić i walczyć, ale potrzebował znaku. Jednego, maleńkiego znaku, że walka nie jest na marne i jest jeszcze o co się tłuc. No i dostał. Mały wariat w pirackiej czapeczce mu go przyniósł.
- Sądziłem, że już więcej nie będziesz chciał ze mną gadać. Wiesz: miałem nie wchodzić ci w drogę, dlatego podjąłem decyzję, że to ty wejdziesz w moją i nie będziesz się miał do czego przyczepić. - słychać i widać było, że jakoś sztucznie i na nowo ostrożnie próbuje złapać z Sahirem jakiś kontakt na każdej możliwej do poruszenia tematycznie, płaszczyźnie.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Fontanna - Page 5 Empty Re: Fontanna

Sro Sty 28, 2015 6:07 pm
Sowy to były iście... mistyczne stworzenia. Jakimś testralom, smokom, czy jednorożcom, poświęcało się wieki badań, a co z sowami? Jakim cudem potrafiły znaleźć nadawcę, którego na oczy nie widziały, w domu, którego jak dotąd też nie odwiedziły? I w dodatku nie ważne, jak był ten nadawca, czy to wilkołak z piekła rodem czy wampir siedzący na tronie, co zabija wszystko, co się rusza, one i tak dostarczały te listy i co dziwne - w sumie rzadko zdarzało im się ginąć, zupełnie, jakby były obtoczone od dnia stworzenia w łasce Bożej, która złośliwemu Losowi nie pozwalała im czynić większej krzywdy, a już na pewno nie tej na masową skalę - cholerne stworzenia, które wręcz sparkliły swym życiowym fartem i które przez to aż chciało się stłuc na kwaśne jabłko... Osobiście zdecydowanie mogłeś przyznać, że pomimo tej niepozorności miały w sobie tyle magii, że można by dzięki takiej jednej wypełnić całą wannę, tymczasem ich mnóstwo latało wokół Hogwartu, a jeszcze więcej odpoczywało w sowiarni, gdzie miały swych sowich kumpli siedzących, śpiących i czuwających jeden obok drugiego... każda ze swym uniwersalnym charakterkiem, niebanalnie inteligentne... nie, dobra, przepraszam, wymazuję to ostatnie - niektóre za wielką inteligencją nie grzeszyły...
Sahir nastroszył się iście po kociemu, obnażając zaciśnięte kły, kiedy namierzył wredną sowę, którą przez całą drogę próbował złapać, ale ta czmychała mu, kiedy już miał sięgać po różdżkę (nie, nie był gotów na bieganie po ścianach, żeby ptaka dosięgnąć), takim sposobem wylądował tu, gdzie jego oczy najpierw zauważyły właściciela, a dopiero potem jego pupila i niech cię diabli wszystkie porwą, jeśli dzisiaj nie uda ci się obedrzeć go ze skóry i wrzucić do garnka... albo najlepiej obu! O! To jest dopiero myśl! Bo jeszcze Colette gotów sobie sprawić nową, równie... "mondrom". A może ty po prostu nie lubisz biednego Rademenesa, ponieważ macie ze sobą coś wspólnego..? No wiesz, w sumie sam nie masz lepszych nawyków zachowań od niego, też potrafisz ot tak, na wstępie, na dzień dobry, przypierdolić komuś raz a porządnie, tylko po to, żeby przekazać jakąś wspaniałomyślną wiadomość typu, że dana osoba jest gównem, śmieciem i tym podobne, miłe rzeczy, od których cieplej się od razu na sercu ludzkim robi...
- To wcale nie jest śmieszne! - Warknąłeś, już wyrywając różdżkę zza szaty, by ją wycelować w tą sowę... ale znowu czmychnęła - na nic się chyba jednak patyk zda, na całe zresztą szczęście - schowałeś go na swoje miejsce i zsunąłeś z ramienia gitarę, zatrzymując się parę kroków przed rozmówcą, by zsunąć gitarę z barku i oprzeć ją na brukowanej kostce, na której potem oparłeś nadgarstki, lekko się pochylając i wpatrując (bardzo cierpliwie) w twarz Puchona, czekając, aż ten przestanie się śmiać - wydawało Ci się w pewnym momencie, że już mu tak zostanie, jakoś te chwile zbyt namiętnie się przeciągały, jakby nawet zegary chciały Ci poprawić znakomity humor... wierzcie lub nie, ale w sumie nastrój Nailaha był zadziwiająco dobry. Oprócz tego, że bolała go głowa. I chęci zabicia tej sowy. Jeśli te dwa ująć, to patrząc subiektywnie z punktu widzenia czarnowłosego, osiągał niemal stan euforyczny... który w przetłumaczeniu na "nasze" (czyli odczuwanie osób NORMALNYCH mniej czy bardziej) byłoby to... minimalne zadowolenie? Mały procent ukontentowania?
- Ha... ha... ha... - Przedrzeźniał chłopaka, przechylając przy każdym efektywnie zwolnionym "ha" głowę na boki. - Żebyś wiedział! Zacznę ci robić kapelusze i stroił w nie, a po wskoczeniu na moje plecy lepiej żebyś zwiewał tak jak ona - wycelował gwałtownie palcem w niebo - bo będziesz słyszał tylko świst zaklęć! - Jaka to była chora wizja..! Colette pirat atakujący Cię nie wiadomo kiedy, o każdej porze dnia i nocy i Ty, goniący go potem po wszystkich korytarzach jak skończony idiota. Nie... to była zdecydowanie zbyt... zła... wizja...
Czarnowłosy odetchnął, doprowadzając swoją irytację do porządku, by przymknąć oczy i się wyprostować - prezentował się jak zwykle - długi, czarny płaszcz, ciężkie, obdarte buciory, czarne, proste spodnie i czarny, gładki sweter noszący naszywkę Ravenclawu widniejący pod rozpiętym płaszczem.
- Nic mi o tym nie wiadomo... - Mruknąłeś w odpowiedzi na ostatnie zdanie, odwracając głowę, by ściągnąć lekko brwi.
Jak to wszystko wytłumaczyć? Jak to wytłumaczyć przed samym sobą? Jak usprawiedliwić egoistyczną chęć... by z kimś przebywać i rozmawiać, najnormalniej na świecie?
- Poczekam, aż ty będziesz miał dość. - Odetchnąłeś głęboko i uniosłeś instrument, żeby podejść do fontanny i położyć go tam, siadając tuż obok Puchona, by pochylił się i oparte łokciami na udach dłonie zapleść ze sobą wzajem, podnosząc wzrok i kierując go przed siebie.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Fontanna - Page 5 Empty Re: Fontanna

Sro Sty 28, 2015 6:43 pm
Rademenes za każdym razem, kiedy widział różdżkę Nailaha na wierzchu, natychmiast podrywał się i zaczynał krążyć i szybować tak szybko i zręcznie, że nie sposób było w nią trafić, jakby zwierze było o krok przed samym narodzeniem się myśli w głowie przeciwnika i od razu ścinało, albo zmieniało tor lotu. Dlatego nie było dziwne, że wampir póki co dał za wygraną, schował broń i przybliżył się wraz ze swoim instrumentem, który od razu przyciągnął uwagę Colette.
- Na twoim miejscu nie majtałbym przed nim różdżką tak swobodnie, już raz mi moją zabrał, kiedy chciałem go oduczyć zderzania się z ludźmi. Wyniósł ją na szczyt najwyższej wieży i musiałem się mocno nagimnastykować, żeby znaleźć kogoś, kto pomógłby mi ją stamtąd ściągnąć. Parszywy i podstępny z niego zwierzak. - mruknął i spojrzał na moment przez ramię rozmówcy, jak pirat znowu wraca, przysiada na nisko osadzonej gałęzi dębu i stroszy piórka. Potem przycupuje na łapach i patrzy na tę dwójkę znużony.
Owszem uspokojenie się trochę Colette zajęło, no bo... wystarczyło spojrzeć na Sahira. Taki dumny, z nienadszarpniętą pewnością siebie; wysoki ale smukły, o mrocznym wyżerającym się w dusze spojrzeniem... po prostu dostał w łeb sową. No i znowu Col zaczął się śmiać, cholera no!
- Phah! Przepraszam, ale to... no... to naprawdę magiczna i cenna chwila. Nie może zostać zapomniana. - szczerzył się jak głupi i przesunął lekko, by zrobić kompanowi miejsce obok siebie i... powoli... jakby nigdy nic... cały napięty wychylił się do tyłu i oparł plecami o jego bok. Na razie łagodnie, zaledwie... marnym procencikiem swojej wagi, gotowy w każdej chwili do odskoczenia w razie ataku.
Tak było dużo wygodniej. I cieplej.
- Sądzisz, że dobry byłby ze mnie korsarz? Nie boje się brnąć przez Morze Martwe. - zauważył z wciąż nie odpuszczającym, idiotycznym humorem. - Świat zaklęć, naprawdę? Ale jakich? Tych niewybaczalnych czy raczej takich, które dorobią mi świński ogon? - ok, trochę (dosłownie odrobinkę) mocniej i pewniej się o niego oparł. Miał tak zostać, odetchnąć głęboko, przymknąć oczy i pomilczeć chwilę, chłonąć, że jedna coś mu się z tym Czarnym Widmem udało osiągnąć. Nawet, jeśli czeka ich jeszcze daleka droga. Ale następny, puszczony od tak komentarz aż ścisnął mu żołądek i odwrócił głowę w stronę czarnowłosego, automatycznie poprawiając zsuwające się z nosa okulary.
- „Nic mi o tym nie wiadomo”? Jaja chyba sobie robisz albo kac urywa ci film... mgh... nic mi o tym nie wiadomo... - fuknął i zaplótł ręce na piersi chwilę gapiąc się przed siebie i męcząc zębami dolną wargę. - Ale przeprosiny przyjmuje. No i... fajnie, że się tu dotoczyłeś.
Znowu lekko obrócił głowę i zerknął na drewniany, stylowy instrument. Chyba przyszedł czas na kolejną zmianę tematu.
- Przeszkodziłem ci w wyrywaniu lasek na gitarę?
Sahir pobrzdękujący miłosne ballady i wianuszek dziewcząt z każdego z domów, wzdychających i atakujących go spojrzeniami, pełnymi skrzących się iskierek? Nie wyglądało to jak cel jego życia, ale jakby nie patrzeć, to był oto cel życia każdego mężczyzny.
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Fontanna - Page 5 Empty Re: Fontanna

Sro Sty 28, 2015 7:12 pm
No toć i właśnie w tym krył się cały problem sytuacji - to wredne ptaszysko zwyczajnie nie potrafiło usiedzieć w miejscu i w dodatku nie wydawało się nawet najmniej zdenerwowane odruchami drapieżnika, który próbował ją pochwycić - ot, fruwała sobie, no skoro już musiała unikać celowanej broni to unikała, no co zrobić, ale żeby robiło to na niej najmniejsze wrażenie..? A skądże! Była ostoją pierdolonego spokoju, co tylko w sumie przez całą drogę tutaj rozsierdzało Nailaha bardziej... ale to chyba lepiej, że jej nie dorwał, właściciel nie należał w końcu do osób, co serca nie posiadały i na stratę pupila wzruszały ramionami, mówiąc, że no trudno, kupię sobie nową - przynajmniej z dotychczasowego obcowania z nim wyciągnąłeś takie wnioski... A może błędne? BO co ty o nim w sumie wiedziałeś? Że otoczony kumplami, że wesoły, rozgadany i uśmiechnięty - niby zwyczajny, powinien być więc bardzo prosty w obyciu, a jednak nie - za każdym razem ciągnął Cię za futro i głaskał pod włos, a kiedy próbowałeś go ugryźć, to łapał Cię za kark i unieruchamiał, wprawiają w osłupienie - w końcu odpowiedni chwyt zawsze gwarantował unieruchomienie tej miniaturowej wersji czworonożnej bestii... Naprawdę... to sprawiało, że zamiast się nadal wściekać i poświęcać dłuższą uwagę Radkowi, przestał krążyć za nim po niebie i skupił się tutaj, na ziemi, gdzie też wylądował, a mimo wszystko ramiona wolności nadal zastępowały oparcie tych dłoni Śmierci - gdyby ktoś próbował zrobić wykres zmian nastrojów Nailaha... byłoby to z pewnością niesamowite. Jak rozwydrzona księżniczka na wiecznym, nie mijającym PMS'ie - kto by więc uwierzył, że Sahir był kiedyś wiecznie spokojny i nigdy, ale to przenigdy nie wpadał w gniew?
- Tresura wyszła Ci doprawdy świetnie... - Mruknąłeś z ledwo wydobytym z siebie śmiechem, ale nie był to w najmniejszej nawet części śmiech wymuszony - uniosłeś jeden kącik warg, znowu sięgając na tył głowy, by sprawdzić, czy krew nadal leci, ale najwyraźniej się wszystko zasklepiło, bo poczułeś tylko szorstką nawierzchnię strupka, a wraz z tym dotykiem kolejny impuls bólu. - Bardzo magiczna. - Obwieściłeś, krytycznie oglądając się na towarzysza. - Sowa, która wlatuje mi na głowę. Sowa z CZAPECZKĄ PIRATA, która zrobiła desant. - Nie widziałeś w tym niczego magicznego, ale w tym momencie uśmiech Coletta był zaraźliwy, więc i Ty się uśmiechnąłeś całkowicie nieświadomie, och, bo czemu nie? Tylko jak się to spotkanie skończy? Znowu będzie dobrze, a potem znowu Cię odpierdoli, ponieważ Twój mózg nie przywykł do lepszych chwil przez zbyt długi okres czasu? Od bardzo dawna nie miałeś jakiegokolwiek spotkania, które skończyłoby się chociażby w neutralny sposób, nie mówiąc już o pozytywnym zakończeniu - wydawało się to całkowicie abstrakcyjne, skłonność destrukcji i autodestrukcji za bardzo Cię przeżarła...
Twoja prywatna, tak mocno pielęgnowana klątwa.
- Okropny chyba... - Odgryzłeś się. - Już mam wizję plastyczną... - Pokręciłeś z niedowierzaniem głową i oparłeś ją na wyprostowanych palcach, przymykając oczy - o zgrozo, ratujcie, cóż to za godzina paradoksów się zaczęła..? Halo, policja? Proszę przyjechać na Magic Lullaby, bo sowa Coletta spowodowała wstrząśnienie mózgu zuego i groźnego wampira..! - Takie co dorabiają uszy zajęcze i ogonem. I zamienia ubranie w różowy lateks. - Znów się cicho zaśmiałeś, nieco nieruchomiejąc, kiedy poczułeś dotyk, a potem mocniejszy nacisk na plecach.
Nie lubiłeś kontaktu fizycznego, zawsze starałeś się go ograniczyć do minimum... Nie licząc chwil, kiedy ci odbijało i budziła się ta strona, która odpowiedzialna była za polowanie, tym nie mniej nic nie powiedziałeś i nie odsunąłeś się, po chwili odprężyłeś nawet, oglądając przez ramię na Coletta akurat w momencie, kiedy i On oglądnął się na Ciebie, więc automatycznie wasze spojrzenia się napotkały.
- Tak by było lepiej. - Spojrzałeś znów przed siebie. - Jestem zwiastunem nieszczęść i sam mam różne dziwne odpały. - Co przecież zresztą banalnie jest zauważyć, nie trzeba nie wiadomo ile czarnowłosego znać. - Zresztą zadawanie się ze mną skaże Cię zapewne na prześladowania. - Akurat, już widziałeś, jak wszyscy będą reagować na Coletta, jeśli ten za wiele będzie się z Tobą włóczył - maleńki przedsmak tego był przecież te 3 dni temu, w Pokoju Wspólnym Kruków, przedsmak tego był pierwszego dnia, kiedy ze sobą rozmawiali, wtedy, gdy oskarżyli Coletta o to, że to On Bazyliszka obudził, czy jak to tam dokładnie było, tylko dlatego, że sam ma węża... Ludzie zawsze byli krótkowzroczni.
Poczułeś nieprzyjemne dreszcze, które spowodowały kolejną falę kilkunasto sekundowego odrętwienia - Ty, chodzący po szkole z gitarą, albo grający na korytarzach, żeby zbierać wokół siebie niewiasty... Kolejna jakaś popieprzona wizja, którą wolałbyś jednak wygonić ze swego umysłu - naprawdę miałeś się bardzo dobrze bez tego typu podobnych rozważań... To fakt, to nie było normalne, w twoim wieku każdy zdrowy chłopak uganiał się za dziewczynami, skłamałbyś, gdybyś powiedział, że pociąg seksualny jest Ci obcy, ale zbliżenie się do kogokolwiek... sam akt...
Drgnąłeś niespokojnie, zaciskając powieki, przez twarz przeszedł grymas bólu.
- Daj spokój, nie ma godnej Julii w tej szkole, której mógłbym grać serenady pod balkonem. - Och damn, niech Cię licho, jeśli nie próbowałeś... Kolejna rzecz z serii: to było dawno i nieprawda.
Zaś branie pod uwagę "miłości"? Tej MI-ŁO-ŚCI?!
Dobry żart.
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Fontanna - Page 5 Empty Re: Fontanna

Sro Sty 28, 2015 8:38 pm
Po raz kolejny na wspomnienie o sowie-piracie, robiącej desant Col wybuchł jeszcze głośniej i trząsł się cały, na przemian pochylając i prostując, żeby nabrać tchu. I już, już po kilku minutach prawie się uspokoił.... i znowu! Aż zaczął szurać nogami po kamieniu fontanny, jeszcze o mało co do niej nie wpadając. Chyba miał gdzieś, że echo jego śmiechu niesie się najbliższymi korytarzami i przebudził właśnie swoją usypiająca już z wolna sowę. Dopiero jak odezwał się kujący w brzuch i policzki ból, drgnął ostatni raz, opierając się już ufnie o rozmówce i robił już tylko ciche 'podsmiechówki', ocierając jednocześnie łzy z kącików oczu.
- Od dziś będę ci cyklicznie przysyłał listy. Totalnie. - skwitował, aż czerwony od nadmiaru przemęczenia, jaki sprezentował przed chwilą swojemu ciału. To był pierwszy raz, kiedy tak mocno popuścił sobie na wolności i o mało nie posikał przy wampirze ze śmiechu. A ten nic mu nie zrobił... chyba nawet nie czuł się specjalnie urażony, podczas gdy wtedy w Pokoju Wspólnym Krukonów najpewniej oberwałby w twarz tak samo jak tamten... Edmund... Edward... wszystko jedno. Sahir to osobliwość skrajności, nie krył się z tym, więc Colette mógł to stwierdzić już po kilku dniach znajomości, ale nawet mimo to jeszcze nie odstraszyli siebie nawzajem permanentnie. Całe szczęście dla Colette, Sahir nie znał zasady: „Jeśli twoja druga połówka (albo przyjaciel) się z ciebie śmieje, to powoli przekręcaj jej głowę w bok do momentu, aż usłyszysz trzaśnięcie”. Chociaż i w przypadku tego karalucha i w przypadku wielkiego korsarza, nie było tak łatwo się ich pozbyć.
- Okropnym? Łamiesz mi serce... Był bym jak... jak jakiś Różnooki[i]. Albo [i]Bezbrody. Na ramieniu zawsze siedziałaby mi sowa z bliźniaczą czapeczką i miałbym swoją łajbę o nazwie: „Srogi pęd” (z mnóstwem dzielnej załogi na pokładzie) i mknął bym nią przez bezmiar oceanu. Z pewnością być mi towarzyszył~! Ku przygodzie, skarbom, spotkaniom z syrenami i... jakiś różowy lateks?! - aż się wzdrygnął słysząc to i machinalnie spojrzał na wampira. - Masz okrutną i perwersyjną wyobraźnię... jest w ogóle takie zaklęcie? - po raz kolejny w swoim życiu wolał się upewnić, żeby potem nie było, że ma tylko jeden kompletny uniform szkolnego mundurka, bo resztę zmieniono po kolei w lateksowy kostium pielęgniarza, francuskiego pokoj...owego(?), policjanta i strażaka. By nie. DOBRY BOŻE OBY NIE. Oby perwersyjnych zaklęć w tej placówce nie uczono; nawet na fakultetach psia mać.
Jak zrównał z nim spojrzenie tak blisko, sam natychmiast uciekł, żeby gapić się przed siebie.
- Nie przeszkadzam ci tu...? - zagaił odnośnie opierania się i na nowo ugiął nogi w kolanach. - Z całym szacunkiem: a pozwolisz mi samemu decydować? Chyba sam najlepiej wiem czego chcę i na co się porywam. ...chyba. Po prostu nie jasne jest dla mnie twoje postępowanie – przynosisz mnie aż z błoni na sam szczyt wieży, dajesz wodę na zmaltretowane gardło i zamiast zrzucać z wyjebką na podłogę; dajesz mi miejsce na sofie. A jednocześnie sekundę potem masz w zanadrzu pełno asów, żebym pożałował wszystkiego, co przy tobie powiem. Nie rzadko jeszcze zanim to wypowiem. - odparł szczerze, chcąc mieć tę sprawę wyjaśnioną i obrócił powoli głowę w jego stronę. - Lubisz w końcu moje towarzystwo, czy nie?
Zobaczył ślad bólu na jego twarzy. Właściwie to podstępność Colette działała nawet wtedy, kiedy nie do końca nad nią panował i tym swobodnym tekstem upiekł podprogową pieczeń na małym ogniu. Sahir nikogo nie miał. Ba.. nie miał nawet dla kogo się poświecić i wybrzdękać choć parę akordów...? I z jego wypowiedzi wynikało, że nie prędko miało się to zmienić. Nie mógł nazwać tego śmiesznego, łaskoczącego uczucia, które poruszyło mu się w żołądku, kiedy ta informacja do niego doszła. Nie powinno być pozytywne, w końcu nie można się cieszyć z czyjejś samotności.
Zjechał wzrokiem z powrotem na gitarę i zmrużył dwukolorowe oczy.
- A była kiedykolwiek? - zagaił i cmoknął jeszcze chwilę się nad czymś zastanawiając. - A potrafisz zagrać coś ciekawego? Masz smykałkę muzyka?
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Fontanna - Page 5 Empty Re: Fontanna

Sro Sty 28, 2015 9:19 pm
Nawet jeśli ten śmiech nie niósł się fizycznie po korytarzach i nie odbijał od ścian, żeby rozświetlać całe to względnie bezpieczne miejsce, o które Dumbledore starał się dbać - ale jakie on miał możliwości? - to niósł się po twojej głowie i czułeś się z tym dobrze. Na pewno miał możliwości większe od Ciebie - dawał z siebie zapewne, co mógł, więc poniekąd nie powinieneś być na niego zły, że nie był ci w stanie pomóc, kiedy o tą pomoc do niego przyszedłeś, niemal błagając na kolanach - przecież miał na głowie wszystkich uczniów, każdą istotę tutaj, więc czemu miałby ci poświęcać swoją uwagę? Tylko że poza nim nie miałeś nikogo... Ten czarodziej był teraz niemal jak twój wróg - nienawidziłeś go, nie potrafiłeś się zmusić w najmniejszym stopniu, żeby pójść do niego i pomóc mu wyjaśnić sporą część problemów, które się kotłowały w zamku, a wiedziałeś, że masz sporą wiedzę, której nikt już nie posiądzie, ponieważ ten, którego o wszystko oskarżono, kopnął w kalendarz i najwyraźniej nie czuł potrzeby powracania jako duch. Całe szczęście. Egzorcyzmy byłyby niezbędne.
- Nie. - Zaprzeczył od razu, bardzo stanowczo, ale w sumie pół żartem, pół serio, dało się to wyraźnie odczuć w jego intonacji - kto normalnie chciałby się narażać na pilnowanie się cały czas, czy czasem nie jest atakowany od tyłu przez niecną i podstępną istotę, by oberwać potem w łeb? Musiałbyś zaopatrzyć się w hełm i to jakiś bardzo porządny hełm - bo podejrzewałeś, że tak, jak się potrafiłeś przed każdym ukryć, tak niestety nawet twoje zdolności nie sprostają systemowi nawigacji sowy (szkoda, że w tych latach takiej nawigacji jeszcze nie było). One miały jakiś radar samo namierzający, czy cholera wie co jeszcze... Opierał się już równie lekko o plecy Coletta, co on o jego, nie widząc w tym większego problemu - to było tak normalne, że aż w twoim mniemaniu kompletnie dziwne i nienaturalne (ach ta logika).
- Nigdy nawet nie byłem nad morzem. - Przyznałeś bez ogródek, próbując wyobrazić sobie taką podróż - musiałaby być niesamowita... płynięcie łodzią pewnie było podobne do lotu - wyobrażałeś sobie bryzę morską, kołysanie się statku - przynajmniej próbowałeś to sobie wyobrazić na tyle, na ile mogłeś, nigdy podobnych rzeczy nie przeżywszy - poruszałeś się tylko po Londynie i to w ograniczonym stopniu, Hogwart był twoją najdłuższą życiową wycieczką - w sumie nigdy nawet nie myślałeś o tym, żeby gdziekolwiek poza to miast uciec... Zamieniło się ono w swoiste więzienie, twój ograniczony świat nie był w stanie przyswoić możliwości, że poza nim coś jeszcze istnieje... tak, też miałeś klapki na oczach, wiedziałeś to, ale bardzo ciężko było z nimi walczyć, zwłaszcza, gdy nie było się pewnym, czy w ogóle chce się podejmować tego heroicznego czynu, wymagającego proporcjonalnie włożonych weń sił, gdzie przydawały się one na o wiele bardziej przyziemne sprawy na "tu" i "teraz". Myślenie przyszłościowo nigdy nie było twoim najmocniejszym atrybutem. Sama zresztą przyszłość była Ciebie zbyt abstrakcyjnym pojęciem. Coś, co będzie za rok? Za dwa lata? Pięć lat? A najbardziej absurdalne było to, że nie czekała Cię śmierć ze starości. Wieczne trwanie...
Zaśmiał się kiedy Colette przestał snuć swoją wizję, skupiając się na lateksie.
- Byłbyś najbardziej dziwacznym piratem, jakiego nosiła ta ziemia. - Co do tego na pewno oboje się zgadzaliście ze sobą. Sięgnąłeś do kieszeni, w której trzymałeś pomiętą paczkę papierosów, którą udało ci się wygrzebać jeszcze z torby, żeby zapalić jednego. Nie lubiłeś zapachu palonej nikotyny, ale... był skutecznie intensywny, żeby przegonić wszelakie inne bodźce na nozdrza oddziałujące, a w dodatku sam akt, samo strzepywanie popiołu z krańca spalonej bibuły... było w jakiś sposób uspakajające. - Pewnie jest... ale nawet jeśli istnieje, nie chciałbym się z nim zetknąć. - Brwi drgnęły mu ku górze w pewnej oznace dezaprobaty dla ludzkiej wyobraźni, a także i tej swojej, która w ogóle pozwalała ci aż za bardzo plastycznie sobie coś takiego roić przed oczyma.
- Nie przeszkadzasz. - Początkowo pokręciłeś lekko głową, ale uzmysłowiłeś sobie, że ciężko żeby Colette to zauważył, skoro siedzi do Ciebie plecami, więc odpowiedziałeś słownie. - Jesteś całkiem wygodnym fotelem, mogę Cię zatrudnić na cały etat. - W zasadzie nie wiedziałeś, co w zamian możesz zaoferować... brak wpierdolu? Nie przejdzie z twoim wybuchowym i zmiennych charakterkiem. Że go nie pogryziesz? Oj, wątpliwe, prędzej czy później urządzisz sobie na niego polowanie, za dobrze pachniał...
Zastanawiałeś się jednak bardziej nad tym, co usłyszałeś potem i zarazem tym, co mógłbyś wyrzec w tym momencie. Niejasne jest dla niego twoje postępowanie - cóż, dla ciebie... w zasadzie niby rozumiałeś, co robisz, przecież nie traciłeś kontroli nad zmysłami, wszystko robiłeś dobrowolnie, czasem na przekór sobie, czasem na przekór światu, ale ilość impulsów, jaka w tym wszystkim była zawarta i silnych emocji, nie bardzo pozwalała na proste wytłumaczenie tego. A też nie chciałeś się w zasadzie tłumaczyć z banalnej przyczyny - nie oczekiwałeś od nikogo zrozumienia, ponieważ zrozumienie zazwyczaj prowadziło do chęci zbliżenia się, a każdy, któremu próbowałeś coś wyjaśnić i kto chciał się zbliżyć - znikał. Każdy pies się uczy na błędach, wspominałem o tym..? Jest pewna przypowiastka o kocie, który usiadł pewnego razu na rozgrzanej płycie kuchennej - kot, naturalnie, więcej już na niej nie usiadł. Nie usiadł też już jednak i na zimnej.
- Polubiłem Cię. Dlaczego więc miałbym Cię tam zostawić? - Tak, to w sumie nie wyjaśniało wiele, wręcz przeciwnie, patrząc na jego zachowanie tylko dodawało większego mindfucka i roiło w głowie jeszcze więcej pytań... no i zdecydowanie odpowiadało tylko na maleńką część tego, co Colette powiedział.
- Jak to się mówi: to było dawno i nie prawda. - Czy naprawdę się zakochałeś? W Juliet? Ze wszystkich osób, które po prostu wykreśliłeś ze swego życiorysu - jej jedynej nie potrafiłeś. Ją jedyną wspominałeś. I po niej nigdy już nie czułeś tego samego - ledwo marnie zbliżone odczucia... ale też nie nazwałbyś tego wielką miłością. Zdecydowanie nie posiadało w sobie niczego wielkiego, niczego wzniosłego... - Gram odkąd pamiętam. - Czy ja wiem, czy to odpowiedź na pytanie? - Wiążę z tym sporo swojej przyszłości, więc mam nadzieję, że jakąś tam smykałkę mam. - Chociaż nie bardzo ludzie mieli jak to ocenić, bo przed nikim się z gitarą nie obnosiłeś, tak samo zresztą jak z rysunkiem... przez tyle lat tylko dwie osoby wiedziały w ogóle, że rysujesz. No, nie licząc tych z kółka...
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Fontanna - Page 5 Empty Re: Fontanna

Sro Sty 28, 2015 10:17 pm
Ze spotkania na spotkanie było jakby lepiej. Colette częściej się siał, tym samym podjudzając wampira do tego samego. Zmniejszał się fizyczny i mentalny dystans. No i prawie obijali się po głowach własnymi zwierzętami.
- Będę. - trzymał twardo, spoglądając przed siebie z zadowolonym uśmiechem. - Czasem w liście możesz zawrzeć więcej treści niż w najdłuższej rozmowie. Taak... - aż przypomniał mu się inny cytat, zasłyszany gdzieś. - A noce są stworzone po to, by mówić rzeczy, których nie da się powiedzieć za dnia.
Niezależnie od tego jaki Sahir miał stosunek do sowy wlatującej mu na dzień dobry bez pardonu w twarz, to akurat takie zachowanie można było u Rademenesa pojąć za... sympatie. Był to po prostu ptak o delikatności papieru ściernego, który mimo wszystko chciał zawsze wypełnić swoje zadanie odpowiednio, dać znać, że przybył akurat do tej konkretnej osoby i coś dla niej ma. Przysiąść gdzieś i dopilnować, by przesyłka trafiła do jej rąk. Natomiast nielubianej osobie zrzucał po prostu list na głowę, gdzieś mając, ze wiatr mógł go zwiać, mógł wpaść w kałużę albo w zaspę i odlatywał jakby nigdy nic. A próba ochronienia się ogromnym hełmem pewnie zakończyłaby się... cóż, po prostu przyjąć można, ze sprawa wynalezienia dzwonu została już dzięki temu rozwikłana. Po tygodniu wspólnej wymiany listami Sahir miały ową barierę wyjątkowo obtłuczoną, bo Raduś był niezniszczalny. Był Sahirem wśród sów.
- Nigdy? - przesunął się lekko w dół, żeby oprzeć potylice częściowo o kark, częściowo o ramię rozmówcy. - Cóż... ma ono swoje minusy: woda jest zimna i czasem mogą ci się zakręcić blisko plaży te mendy meduzy, raz cię tylko musną parzydełkami i zostaje ślad na całe życie. Albo nawet paraliż. Albo śmierć. Ale te śmiercionośne trzymają się bliżej raf koralowych. Ale tych akurat nie widziałem... tylko w telewizji. W każdym razie kiedyś złapałem jedną, jak byłem dzieckiem do wiaderka. Była taka maleńka, jak moja pięść i praktycznie nie miała parzydełek, sama poduszka. Pokazałem ją tylko innym i wpuściłem z powrotem. Tylko inne dzieciaki wywlekały je biedne na plaże i dźgały patykiem, albo łapały di wiaderek i trzymały tam, aż te się praktycznie nie zagotowały.... Pokolenie bez empatii. - aż zamilkł. Chyba ze złości, zupełnie zapominając o głównym torze rozmowy, ale kiedy zerknął kątem oka na śpiącego na drzewie Rademenesa wróciło mu nieco z trzeźwości w tej chwili. - No nic, ale niepowtarzalnym plusem są fale. Tu mamy spokojne jezioro... w którym zresztą nie popływasz, jeśli nie jesteś zdeklarowanym samobójcą, ale tam... - aż gwizdnął cicho. - Niektóre osiągały nawet kilka metrów, na górze zwieńczone białym i grzywami piany. Są piękne, ale cholernie niebezpieczne, potrafią utopić i pomimo największych starań wciągnąć cię w sekundę byle dalej od brzegu. Przyroda jest chyba najpiękniejszy mi najbardziej subtelnym seryjnym mordercą.
Miał do tego bardzo swobodne podejście, nawet wtedy, kiedy sam wciągany przez fale bał się o swoje życie. Tata skoczył do wody za nim i wrócili do domu roztrzęsieni; a wieczorem w radiu poinformowano śmierć dwóch dziewczynek, którymi fale bezlitośnie miotnęły o falochron. Czy to nie śmieszne...? Colette nie potrafił policzyć na palcach wszystkich swoich rąk i nóg sytuacji w których o mało co nie zginął – i nadal żył. Wymykał się Śmierci z taneczną gracją, niezależnie jak mocno miała go już w swoich objęciach. Gdyby istniał jakikolwiek detektor to wykrywający, to gdyby oświetlić nim Puchona, widać by było dziesiątki śladów po palcach Kostuchy, które łagodnie ześlizgiwały się o skórze i puszczały go z powrotem w czułe ramiona życia. Bez większego uszczerbku na zdrowiu.
- Ty również sprawujesz się niezgorzej. - przyznał z kolejnym wyszczerzem, gibiąc się przez chwilę na boki, jakby mościł się na nim wygodniej. Początkowo sądził, że z temperamentem Krukona, prędzej nadzieje się na jego kolce albo piąchę, niż sobie tak spokojnie posiedzi. I jeszcze wskoczy awansem z 'pożywienia' na 'fotel'. To nadal mniej kłów w pobliżu. - Ja ciebie też. Więc nie mów mi więcej, żebym spierdalał.
Użył lekko proszącego tonu i przymknął oczy, wsłuchując się w tembr głosu wampira, od którego prawie wibrowało powietrze. A więc jednak ktoś był... jakaś Julia, która zdobyła jego sympatie. Ciekawe tylko co się z nią stało? Warp modlił się, żeby ta nie leżała już w grobie, z taką tragedią nie byłby wstanie pomóc poradzić sobie Sahirowi. Piękna, enigmatyczna Julia. Musiała być piękna, albo odważna... albo musiała być owieczką nie byle jaką. Na zwykłe kobiety Sahir na pewno nie zwracał uwagi.
Na pewno nie.
Mina Cola trochę stężałą i otworzył oczy do połowy.
- Zagrałbyś mi coś?
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Fontanna - Page 5 Empty Re: Fontanna

Sro Sty 28, 2015 10:54 pm
On... nie miał w ogóle w zwyczaju, nie w czasach obecnych, by spoglądać na normalnych ludzi, czymkolwiek ten wyznacznik normalności w jego głowie był - w zasadzie to teraz w ogóle z nikim nie rozmawiał, kto jako pierwszy do niego podszedł - zazwyczaj były to krótkie rozmowy, które potem kończyły się na dwóch spotkaniach, kiedy każdy miał już dość wampira - jasne, istniały wyjątki, takie zawsze istnieją - takie u masochistów, którzy utkwili sobie chorą potrzebę ratowania Cię w swych głupich łbach, ale tych pomijałeś - mógłbyś ich wyzywać od największych idiotów, a i tak uważasz ich w głębi siebie za wartościowe osoby, które jedynie potrzebują mocniejszego wstrząśnienia i pójścia przed siebie, a co najważniejsze... dania ci świętego spokoju. Nie chciałeś, żeby ktokolwiek Ci pomagał, nie chciałeś wielkiego współczucia (nie, tak naprawdę czasem bardzo go potrzebowałeś, czasem chciałeś, żeby ktoś płakał za Ciebie, Ty już na to nie miałeś siły), ani mówienia, że będzie dobrze - nic cię bardziej nie rozsierdzało, niż te dwa słowa... Przynajmniej nie w chwili, kiedy oczekiwało się czegoś więcej, kiedy już chociaż część się otworzyło... W zasadzie to była tylko jedna jedyna osoba do tej pory, której przedstawiłeś marny zarys swego życiorysu - były to ramy bez żadnych szczegółów, krótki i zwarty przebieg historii kogoś, kto został ochrzczony mianem "Sahir Nailah". Nigdy nikomu nie opowiedziałeś wszystkiego. Nie czułeś takiej potrzeby. Przecież gadanie nic nie zmieni...
- Heh, mów mi jeszcze... - Strzepnąłeś kolejną porcję popiołu, by zaciągnąć się nową dawką dymu - człowiek, który cytuje Ci coś, co rozumiałeś jak nikt, a jednocześnie czemu mogłeś zaprzeczać najżarliwiej pod słońcem - bo to właśnie nocą natura nakazywała polować, wyłazić z nor i wyostrzać zmysły, by odczuwać potęgę w żyłach, którą można było spożytkować we wszystkich kierunkach, byle tylko dorwać się do upragnionego celu, którym była szyja nieszczęśnika - na samą myśl o tym w głowie się kręciło i miało się ochotę poddać cichuteńkiemu szeptowi, by puścić lejce czegoś więcej, niż tylko wyobraźni... - Zawsze lepiej wychodziło mi pisanie. - Dlatego piszesz teksty piosenek, dlatego rysujesz, dlatego grasz. Każdy musi w jakiś sposób wyrażać swe emocje - to, że potem to wszystko wrzucałeś do kominka i patrzyłeś, jak całą twoją pracę pochłania ogień... cóż... W pisaniu nie przeszkadza żaden czynnik z zewnątrz - można przelewać na papier wszystkie myśli, które się porządkowało, zaś tak o, przy spotkaniu..? Z drugiej strony jak przyjemnie było z kimś po prostu posiedzieć i pogawędzić, tak o - od głupot w postaci jakiegoś pojebanego lateksu (dobrze, że tego akurat sobie nie zwizualizowałeś), po pływanie po oceanach na łodzi... A to, co Colette ci opowiadał, brzmiało jak zupełna bajka, w którą bardzo trudno uwierzyć, bo jak przyrównywać ocean, gdzie podobno wody jest po sam horyzont, a fale gigantyczne, do takiego jeziora..? Więcej, o wiele więcej wody zebranej w jednym miejscu, więcej błękitu, który zlewał się z niebem... Tak, wszystkie te malunki, które widziałeś w księgach w bibliotece Hogwartu, wszystko to pamiętasz, ale jak to jest zobaczyć taką potęgę zebraną w jednym miejscu, na własne oczy..? Kiedyś może dane Ci będzie wybrać się na taką plażę, gdzie piasek jest złoty, a silny wiatr porywa do tańca wiatr, jednak nie śpieszno Ci było przerabiać tą myśl w marzenie - nawet to najmniejsze. Masz całą wieczność przed sobą, do cholery, przy twoim "szczęściu" i niechęci twej siostry, by zabrać Cię na drugą stronę Styksu, zapewne będziesz miał więc i wystarczająco czasu, by zwiedzić wiele zakamarków nie tylko Anglii, ale też, kto wie... całego świata..?
Nic nie odpowiadałeś - przez cały czas jedynie go słuchałeś, tworząc wizje, snując istne baśnie pośród baśni, podczas której papieros w końcu się skończył i przyszło go przygasić na boku fontanny, by wsunąć niedopałka do pustego pudełka. Ciekawe, swoją drogą, czy ktoś znalazł tam te butelki - oby nikt ich nie zobaczył i nie było afery, nie miałeś ochoty stawiać się w biurze Filcha - zresztą, szczerze powiedz, czy Ty kiedykolwiek odsiedziałeś jakiś szlaban? Czy kiedykolwiek woźnemu dałeś się złapać? W swoich pierwszych latach pobytu tutaj nie - tylko dlatego, że byłeś grzecznym aniołkiem, a potem... potem unikanie woźnego stało się pestką z masłem, kiedy przyszło do wyostrzenia zmysłów i polepszenia kondycji fizycznej.
Nie bardzo natomiast wiedziałeś, co masz odpowiedzieć na tą... prośbę. To brzmiało jak prośba, a Ty bardzo chciałeś jej ulec, lecz obiecywać cokolwiek..? Z tym, jaki bajzel potrafił tworzyć się w twojej głowie, z tym, że nie potrafiłeś przewidzieć własnego zachowania, że w sumie nie znałeś siebie, a jednocześnie, spłycając jak najbardziej swój charakter, mógłbyś powiedzieć, że doskonale się rozumiesz - kolejny śliski i trudny temat, którego nie chciałeś poruszać, nad którym nie chciałeś i nie zamierzałeś się zastanawiać, przynajmniej nie dzisiaj...
- Uwaga... - Mruknąłeś, po czym pochyliłeś się do przodu, żeby sięgnąć po instrument i spuściłeś nogi na ziemię, by usiąść znowu prosto, bokiem do Coletta, kładąc gitarę na udzie, by zaraz przejechać palcami po strunach, by upewnić się, że jest nastrojona - dawno jej nie używałeś... Tak jak praktycznie wszystkie ciuchy Nailaha nosiła na sobie znamiona ciężkiego żywota i starości - na pewno nie można było powiedzieć, że jest nowa, ale sam czarnowłosy nie zwracał na to większej uwagi - były, jakie były, życie nauczyło go szanować to, co się dostało - w świecie magii było łatwiej - o wiele łatwiej naprawić cokolwiek, kiedy świat mugoli nie był w stanie sobie z tym poradzić - zresztą tutaj wszystko było prostsze. Może i wokół było więcej niebezpieczeństw, nie da się ukryć, ale z drugiej strony mugole byli tak samo na nie narażeni, tylko mieli gorzej, bo nie zdawali sobie z niego nawet sprawy.
W sumie nie bardzo wiedziałeś, co miałbyś zagrać - niczego z dedykacją dla tego dzieciaka zdecydowanie nie miałeś, a po głowie tłukły ci się aktualnie tylko trzy utwory włącznie z ich akordami i tekstami...
- Nie gwarantuję, że wpasuję się w gusta. - Kącik warg znów drgnął Ci do uśmiechu. - I nie gwarantuję, że nigdy więcej tego nie powiem. Dzisiaj mogę kochać, jutro nienawidzić. - To była kwintesencja, to krótkie zdanie, całej twojej osobowości, całej zmienności... nie, nawet źle... Bardziej by pasowało, że w tej godzinie kochasz, w następnej nienawidzisz - mógłbym wymieniać całą gamę emocji, która potrafiła Nailahem kierować...
Więc postanowiłeś zagrać to, co napisałeś na pożegnanie, kiedy sądziłeś, że to naprawdę będzie twój ostatni wpis, kiedyś się machnął na samobójczy krok...
To było zabawne.
To było naprawdę zabawne wspomnienie...
- Zamknąłem drzwi i okna
straciłem wzrok i mowę
zgasiłem ogień w moim domu
w posłaniach wrzeszczą wrony
zmrożone szronem drogi
nikogo nigdy już nie spotkam...

Pomiędzy mną a bogiem
pomiędzy mną a światem
pomiędzy wszystkim rośnie noc
zasiałem wiatr za oknem
wychodzę zawstydzony
sam w mrok wychodzę zbierać plon

Nim zamienię się w kamień
rozrzucę na wiatr
moje listy z wierszami
moją wiarę i czas
nim zamienię się w kamień
wykrzyczę do gwiazd
że nikogo z nas nie winie...

Nie próbuj do mnie dzwonić
nie próbuj szukać drogi
spaliłem wszystkie fotografie
horyzont tonie w mroku
nadchodzi piękny koniec...
Zabrakło słów zabrakło znaczeń

Na pewno będzie wojna
na pewno coś się stanie
niepokój rośnie w moich snach
zwycięży paranoja
zabierze całą wiarę
jak mam ocalić się od zła

Nim zamienię się w kamień
rozrzucę na wiatr
moje listy z wierszami
moją wiarę i czas
nim zamienię się w kamień
wykrzyczę do gwiazd
że nikogo z nas nie minie... strach...
avatar
Oczekujący
Colette Warp

Fontanna - Page 5 Empty Re: Fontanna

Czw Sty 29, 2015 12:18 am
Zawsze miał dar do bajdurzenia. Potrafił tworzyć na poczekaniu epickie bajki z cudnym i ważnym morałem, niewymuszonymi sytuacjami i dialogami oraz postaciami, które nie zachowywały się jak wycięta z kartonu banda. Potrafił też ubierać w odpowiednie słowa każde zdanie nawet, kiedy opowiadał o zwykłych zdarzeniach – zawsze uważał, że pośpiech wtedy jest katastrofą, miał zboczenie na punkcie odpowiedniego oddania emocji i przykładał się do tego z koronkową starannością. Dlatego postarał się oddać morze takim, jakim było... sam zdecydowanie wolał góry i niesamowicie czyste górskie jeziora, które niezależnie czy miały 20 centymetrów czy cztery metry głębokości – nadal wydawało ci się, że możesz się schylić i chwycić kamyczek z idealnie widocznego dna. Ale wkładało się całą rękę aż po ramię a on nadal wydawał się nieosiągalny i jak trudno było powiedzieć jak głęboko będzie się trzeba zanurzyć, jak nisko zanurkować, żeby do niego dotrzeć. I czy w ogóle się da czy starczy powietrza w płucach, bo woda choć słodka i przejrzysta, dusiła i topiła tak, jak każda inna.
Ale bardzo dziwny było powiedzieć Sahirowi, że przypomina górskie jezioro. Bo nie przypominał... dno nie było widoczne i muliste; nie wiadomo było co się wyciągnie. A nawet jeśli końce palców prześlizgnęły się po jakimś kształcie, to mógł ruszył się i podniósł w górę opiłki ciemnej mgły, jakie zakrywały widok. Czasem, ale tylko czasem, Colette wydawało się, że musnął coś na tym dnie i sięgał uporczywie dalej, ledwie co jakiś czas wzbijając się w górę żeby zaczerpnąć powietrza. Ale tym razem zrobił coś niesamowitego i naprawdę za coś złapał! A raczej... coś złapało za niego.
Poruszył się, oderwał od chłopaka i sam usiadł tak, jak on, obserwując z jakim namaszczeniem czarnowłosy dobywa zniszczonego, ale pełnego wspomnień instrumentu. Nie wymagającym dyskusji faktem było to, że tak istotne przedmioty nabierały duszy tylko z biegiem czasu i zniszczeń. Nowiutka gitara nigdy nie brzmiała tak jak ta, która spoczywała latami w rekach artysty. Taka, która kilka razy zadała mu ból pękającą struną, a on jej podczas zapaści weny artystycznej. Ona utwardzała jego palce, a on przecierał jej drewno – ujarzmiał jak wierne zwierze.
Colette podciągnął jedno kolano pod brodę, żeby oprzeć o nie policzek i przyjrzeć temu, jak Sahir przygotowuje się do gry. Zresztą... nie tylko Puchońską uwagę zwrócił ten niecodzienny występ.
- Zabawne... zabrzmiałeś przez chwilę jakby Cie obchodziło czy mi się spodoba. - uśmiechnął się wdzięcznie i kiwnął lekko głową pokazując, że był gotowy.
A potem zjechał wzrokiem na sprawnie gładzące po strunach palce – już od pierwszych akordów tempo było po trosze hipnotyczne i a dźwięki przyjemne zapętlone. Nawet mimo słów piosenki, które pasowały... oczywiście, że pasowały do wampira i były niepokojące, to wydawały się tak nafaszerowane emocjami, że lekkie, przyjemne ciarki zadomowiły się na dobre w lędźwiach chłopaka, a potem powoli płynęły w górę po wygiętych plecach – wprost na kark.
Powinien teraz zamknąć oczy i trwać w zupełnej ciszy, rozsmakować się w muzyce, która byłą tworzona, nie nagrana, tworzona(!) tuż obok niego. I to jeszcze przez nikogo innego, jak Sahira. Ale udało mu się je z lekkim uśmieszkiem przymknąć ledwie na samym początku. Wraz z końcem zwrotki uchylił je jednak do połowy i zamiast obserwować palce patrzył niezmiennie na twarz chłopaka, chyba nawet nie tracąc cennych setnych sekundy na mruganie, jakby bał się, że coś mu umknie – coś istotnego. Właściwie to mogła być pierwsza i ostatnia taka sytuacja w jego życiu; że wampir robi coś całkowicie i zupełnie dla niego. Ciarki przepłynęły z pleców na brzuch i zmusiły go do mocniejszego zaciśnięcia dłoni na obejmowanej łydce. Uśmieszek zniknął, bo przestał skupiać się na mięśniach twarzy, nawet przestał skupiać na reszcie uczniaków i na samego sobie. Zastygł w miejscu jak posąg; nadal wsłuchany w każdą pojedynczą nutę i w każde słowo, ale teraz zaczynał jakby wychodzić ze swojego ciała i niechcący wypuścił z wrażenia smycz z czymś, co powinno rygorystycznie trzymać się przy jego nodze. A kundel ruszył z kopyta wybijając łapami rytm serca Smoka i sprawił, że ogromne zwierze poruszyło się na swojej górze złota i mieczy, i jednym nieopatrznym machnięciem ogona wzbudziło nagłą lawinę złota, jaka zaczęła zasypywać całe jego cielsko. Nie bolało. Na Boga, to nigdy nie bolało! To dorabiało skrzydła, sprawiało, że miało się nowe pomysły, nowe siły, rozwijało każdą swoja zaletę i talent do szczytu ich ewolucji, kazało się starać i obdarowywało czymś, czego nie mogły dać ani galeony, ani mugolskie pieniądze. Ani nawet magia. Żaden eliksir i żadne zaklęcie nie miało takiej mocy jak ta. Nic tez nie pobudzało tak wyobraźni, nie podsuwało pod oczy obrazów, jakie nigdy więcej nie powinny tam zagościć i jakich nikt pod żadnym pozorem nie powinien zobaczyć. Jak w gorączce męczyły, nie dały się odgonić, a jednocześnie wreszcie przynosiły ze sobą ciepło nieporównywalne do żadnego innego. To było wreszcie to gorące palenisko do którego mógł włożyć dłonie, a jęzory tego ognia pogładziłyby go po dłoniach z czułością wyczekanej, wiernej kochanki i sprawiły, że palce oblekła by miodowa łuna. Ona sprawiała, że wszystko nagle szło łatwiej, że miało się wreszcie realny powód na to, żeby rano wstawać i cieszyć się z każdej sekundy dnia, mieć zawsze do czego wracać... i mieć gwarancje, że to zawsze będzie po twojej stronie, nawet jeśli po drugiej będzie stał cały świat. To coś.
Albo ten ktoś.
Nie zauważył, kiedy Sahir skończył. Siedział dalej jak pokryty zaklęciem Drętwoty, nie dając więcej znaków życia poza ciągle delikatnie poruszającą się klatką piersiową. Wystarczyło kilka minut piosenki i już nie patrzył na wampira w ten sam sposób, ciężki do sklasyfikowania. Nie był ani pozytywny, ani negatywny, jak zawieszony w neutralnej przestrzeni, ale mocniejszy niż całą reszta zebrana do kupy; tak po prawdzie wyglądał jakby miał na szyi ogromny kaganiec z wielkim łańcuchem, który teraz był jedyną rzeczą, jaka powstrzymywała go od zrobienia czegoś, co mogłoby na dobre zniszczyć dosłownie wszystko. I wtedy stało się coś nieoczekiwanego: Colette poczuł wilgoć, jaka zamigotała mu tuż pod nosem i powoli sięgnęła krawędzi wargi. Odruchowo powoli sięgnął tam, dotknął jej i oddalił, by zobaczyć co to. A kiedy zobaczył gesty, rubinowy ślad połyskujący mu na palcach, automatycznie przycisnął cała dłoń do ust i odskoczył, chwiejnie stając na nogach i rzucając na boki spłoszone, rozbiegane spojrzenie. Pochylił się szybko, żeby porwać torbę na ramię i wydukał tylko ciche, stłumione przez dłoń. Jeszcze nigdy w jego krótkim życiu tak desperackie:
- Przepraszam...!
Obrócił się i praktycznie puścił się biegiem w stronę szkoły, tym razem zasłaniając sobie twarz obojgiem rąk. Nie biegł do Munga... musiał natychmiast uciec jak najdalej i samemu sobie z tym poradzić.
Było naprawdę bardzo niedobrze...

z/t
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Fontanna - Page 5 Empty Re: Fontanna

Czw Sty 29, 2015 12:44 am
Emocje..? Pierwsze nuty były tylko przeciągnięciami palców po strunach - hipnotyzującym, wtłaczającym w prywatny świat Sahira rytmem, który nie dawał ułaskawienia wolności, jeśli tylko potrafiło się słuchać i jeśli słuchać się chciało. Nie było komentarza, czy chcesz, by mu się spodobało - w zasadzie nie brałeś pod uwagę żadnych pochwał do tego, co robiłeś - zawsze to robiłeś tylko dla siebie... nie, przepraszam, jeszcze w sierocińcu grałeś dla dzieciaków, żeby choć na krótką chwilę się uśmiechnęły, nawet jeśli kiedyś trzeba było gitarę odłożyć i powiedzieć im, że muszą wracać - tym nie mniej kiedy już popłynął mocny głos..? Wtedy wszechświat się rozpływał - pozostawałeś sam jedyny, byś wreszcie rozpłynął się z dalszą częścią słów, wpatrzony gdzieś przed siebie, wpatrzony w miejscu, w którym horyzont naprawdę tonął w mroku, gdzie wszystko zlewało się w jedną pustkę, uwalniając wszystkie emocje, nad którymi nagle nie miało się kontroli, nad którymi nawet nie chciało się mieć kontroli... Bo co to za pieśń, która niczego sobą nie reprezentuje..? To, czy ktoś był w stanie te wszystkie odczucia objąć umysłem, czy był w stanie zrozumieć, że każde słowo tutaj, każde zdanie, ma swój konkretny cel, który coś opisywał - to już inna sprawa... Bo tk jak oklasków, tak i Nailah nie oczekiwał zrozumienia, ograniczony do swego własnego świata, realia były odcięte rosnącą Nocą, której skrzydła sięgały bezbrzeżnych krańców, najbardziej empirycznych zakończeń...
Tak, chciał grać, chciał wyrwać się z brudnego świata, do którego należał, chciał przestać chlać co noc po opuszczeniu Hogwartu i obijania sobie mord w ciemnych uliczkach - chciał przed tym wszystkim uciec, chciał uwierzyć, że może znaleźć swój skrawek raju, swoje kolory, które chyba gdzieś tam jeszcze na niego czekają - pragnął spokoju, choć przez parę lat, pragnął normalności - dla Czarnego Kota to były naprawdę wielkie i skromne zarazem marzenia... Wystarczy mu mała klitka, nawet nie musi mieć na prąd, byle było na opłacenie czterech ścian i wody, bo przecież widział po zmroku, bo przecież nie musiał jeść... nie, jasne, ale musiał polować. I to całkowicie zaprzeczało możliwości spokojnego życia - On jakby tego nie dostrzegał, nie próbował się tym nawet przejmować, tak samym jak tym, że nie ma ograniczonego życia do maksymalnie 100 lat i że z niczym nie musi się śpieszyć - ach, czy kiedykolwiek się śpieszył..?
Poezja brnęła dalej w swoich złowrogich nutach, a wraz z jej biegiem wyostrzał się głos Sahira, który zwrócił już uwagę tych, którzy przechodzili obok - nie to, żeby było to kompletną nowością, w końcu nie od dziś chodził na kółko muzyczne i plastyczne, ale żeby grał ot tak, na dziedzińcu? - to już nowością było... Dla nich to zwykła piosenka, ponura i smutna, dla niego to cała gama emocji rozsierdzających serce, które wprawiały krtanie w drganie i wydobywały te niepokojące dźwięki, które zakończyły się niemalże krzykiem, wydłużającym się...
Przecież strach nie mógł minąć żadnej istoty żywej.
I nagle wszystko ucichło.
Sahir obrócił głowę, żeby spojrzeć na Coletta, a jego wyraz twarzy nieco go wybił z tropu - nie spodziewał się niczego wielkiego, zwykłe "było spoko", jakiś uśmiech, poklepanie po ramieniu... Tymczasem on wyglądał tak, jakby rozumiał. Jakby to On śpiewał ten utwór nie Ty. Zmroziło Cię, nieprzyjemny, chłodny dreszcz przebiegł po karku, gdy odwzajemniałeś jego spojrzenie swoim zdumionym... i nagle twój wzrok z tych dwukolorowych tęczówek powędrował do jego nosa, z którego potoczyła się kropelka krwi...
Już rozchyliłeś wargi, żeby coś powiedzieć, gdy ten po prostu przeprosił i uciekł... A Ty? Ty zostałeś w bezruchu, nie mogąc za bardzo określić uczucia chłodu, nie mając nawet ochoty na najmniejsze drgnięcie mięśni... Bo przecież zabrakło słów, zabrakło znaczeń - tak właśnie paranoja zabierała całą wiarę w miejscu, gdzie nie dało się ocalić od zła - minęło sporo czasu, zanim stąd się ruszyłeś - położyłeś się na murku i leżałeś, wpatrując się w zachmurzone niebo, marznąc, ale nadal odczuwałeś tą samą wolność, przygniecioną jedynie faktem zagrania czegoś, czego pewnie nigdy grać nie powinieneś. Minuty zamieniały się w godziny, a te płynęły w swoim tempie - zaczęło się ściemniać, wszędzie zaczynało robić się pusto, godzina policyjna nadchodziła wielkimi krokami, ale to nie ona przepłoszyła Cię z dziedzińca, a sam deszcz, którego jedna z kropel rozbiła Ci się na czole...
[z/t]
Sahir Nailah
Oczekujący
Sahir Nailah

Fontanna - Page 5 Empty Re: Fontanna

Sob Kwi 18, 2015 5:01 pm
Zacznijmy naszą nielubianą rzeczywistość od tego, co się lubi – rozumiecie – wystawiam wam właśnie przed nos wielki znak "stop", nad którym dopisano pośpiesznie ściekającą, ale już zaschniętą farbą: "you decide". Po pierwsze. Po drugie: kolejny znak, na nim już napisano: "Uwaga!" na równie czerwonym tle, byś na pewno nie przegapił, podróżniku, byś rozumiał, że dalej poprowadzić cię już może tylko głupota (możecie ją śmiało mylić z odwagą), ciekawość (wiecie doskonale, iż jest ona pierwszym stopniem do Piekła) lub... ślepota – popularna, ludzka choroba, która wiąże się nie z dramatycznym tonięciem w czerni, jak to Zack Raven ujmował (chyba miał prawo, w końcu on był fizycznie ślepy), a z zamykaniem umysłu i serca na przerażająco realne rzeczy w przerażająco zakłamanej rzeczywistości. Żeby nie było nieporozumień – to wasze kłamstwo. Nie moje. Och, lecz o czym ja też wypisuję? Wszak to nie nieświadoma owieczka krążyła wokół wilka (który przebierać się w owczą skórę nawet nie próbował), a istota świadoma i myśląca, ta, której ślepota nie groziła i prawdopodobnie grozić nie będzie – nie, nie, to jedna z tych jednostek, które białe futro narzucą na kark, by wtopić się w tłum i zrównywać z szarością, sprawiając wrażenie niegroźnych... Tymczasem to są właśnie ci, którzy byli najgroźniejsi. Archibald Gamp we własnej osobie! - tai spokojny, taki... zapomniany. Łączył się z cieniem, do którego przynależał, ciekawe zaś, czy cień ten odebrał już od niego zapłatę za dobrowolne ofiarowywanie mu swego ciała i duszy? Dzieci Zatracenia kochały sprzedawać swoją duszę diabłu, w swym pragnieniu poznania upadku tak zacietrzewieni, że gotowi brać kolejne kontrakty na oślep, byle tylko złapać coś dla siebie. Byle tylko... uchronić samych siebie i swe sekrety.
Zacząłem rzeczywistość od tych rzeczy lubianych – zauważył z was ktoś paradoks nie wypisania ani jednej pozytywnej rzeczy?
Czarnowłosy wampir leżał na ławce przy fontannie, z nogami na niej wyciągniętymi, dłońmi splecionymi pod głową, jednak oczyma otwartymi – Otchłaniami, które miast zatapiać się w niebie – niebo zatapiały w sobie, to szare, to ponure, to, które zwiastować miało deszcz, a przez które nie było zbyt wielu chętnych do wychodzenia na zewnątrz,nawet by się przewietrzyć – nie rozumiem, dlaczego zimny wiatr i lodowate krople sączone przez niebiosa wzbudzały naturalny instynkt pragnienia ucieczki – już nie chodzi nawet o kwestię możliwości złapania przeziębienia, a o samo depresyjne nastawienie, które przemieniało się w pozytywną energię, jeśli tylko robiło się cieplej, a błękit dekorowała jedynie złocista, płonąca gwiazda, największa z największych, która ofiarowywała życie całemu globowi. Deszcz wszak... był spokojem. Deszcz był obmywającym wnętrze zjawiskiem przyrodniczym, który poprzez melancholię sprowadzał spokój do skatowanych codziennością dusz.
W tym momencie wszystkie znaki stopu i ostrzeżeń przestawały mieć znaczenie – wszak jak ktoś owionięty taką pustką i spokojem może być niebezpieczny?
I nagle odkrywasz, drogi czytelniku, że w zasadzie całe to pisanie nie ma większego sensu.
Archibald Gamp
Oczekujący
Archibald Gamp

Fontanna - Page 5 Empty Re: Fontanna

Sob Kwi 18, 2015 10:34 pm
Co się lubi... Hmm, a może ja powinienem zacząć od tego, co JA lubię?
Niektórzy z was pewnie się nad tym zastanawiali. Co może lubić ktoś taki jak Archibald Gamp? Cholernie trudne pytanie. Bo widzicie... Ja też tego nie wiem. Nie, nie, nie róbcie takich sceptycznych min. Naprawdę. Nigdy nie miałem pojęcia, co na to odpowiadać. Zawsze rzucałem wtedy czymś banalnym i uniwersalnym. I, nie, to nie jest tak, że nie lubię niczego. Są rzeczy, które robię częściej, które sprawiają mi jakąś przyjemność, które są mi w pewnym stopniu bliższe. Ale czy mógłbym powiedzieć, że je lubię? Hmm, mam wrażenie, że w znacznej większości przypadków byłoby to nadużyciem.
Jest jeszcze jedna kwestia. Określenie czegoś mianem "lubianego", wiąże się z przypisaniem sobie pewnej etykietki. Wiecie, co mam na myśli? Lubisz jabłka - jesteś osobą lubiącą jabłka. Ot, przykład może banalny i nie obrazujący wystarczająco "szkodliwości" tego mechanizmu. Ale właśnie w tym sęk. Nie chciałem się definiować. Wiem, wiem, niektórzy ludzie wręcz tego potrzebują. Chcą się poprzez to poznać. Dla mnie, wszelkiego rodzaju określanie się, wiąże się jedynie z pozbawianiem się pewnego rodzaju wolności. Po co więc miałbym narzucać sobie dodatkowe ograniczenia?
Co więc lubię? Właściwie, to nie odpowiedziałem wam na to pytanie. Z drugiej strony - powiedziałem aż nadto. Sęk w tym, czy potraficie słuchać. No, w tym przypadku - czytać.
Chodziłem po dziedzińcu bez większego celu. Jak zwykle. Nie zwracając zbytniej uwagi na ludzi wokół. Chociaż nie, może inaczej. Zwracałem uwagę prawie na każdego, kogo mijałem. Większość jednak nie była w stanie przykuć jej choć na chwilę dłużej.
Zatrzymałem się w pobliżu fontanny bez większego celu. Jak zwykle. Pogoda nie zachęcała do opuszczania zamku, więc nie było tu zbytnich tłumów. Właściwie to w pobliżu nie było praktycznie nikogo, poza czarnowłosym chłopakiem. Pozornie, równie bezbarwnym, co reszta. Chociaż, może nie? Nie wiem, nie zamierzałem wchodzić z nim w żadne interakcje. W końcu, nie zapominajcie, byłem przecież Archibaldem. Więc może problem nie polegał na tym, że nikt nie potrafił przykuć mojej uwagi? Może to ja nikomu na to nie pozwalałem?
Nie ważne. W każdym razie, stałem tam, patrząc w bliżej nieokreślony punkt, bez większego celu. Jak zwykle.
Sponsored content

Fontanna - Page 5 Empty Re: Fontanna

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach