- Anabell Nightmare
Re: Fontanna
Sro Sty 07, 2015 10:44 am
Uśmiechnęła się pod nosem kiedy zobaczyła jak śmiesznie porusza ustami. Uniosła brew do góry, kiedy usłyszała tytuł o którym sama pomyślała. Czyżby przypadek? Choć tak naprawdę nie miała pojęcia, że taka książka istnieje. Biblioteka skrywa naprawdę ciekawe książki w swym wnętrzu.
- Aaa.,. Hm. Znam dwie książki, które wymieniłeś choć z samej nazwy, przypadek? - Zaśmiała się wesolo pod nosem. Będąc w bibliotece widziała te tytuły choć wcale ją one nie interesowały.
- Twoja sowa najwidoczniej tez ma coś z krukona. - W końcu wszystko jest możliwe w świecie magii. Kiedy tylko jej stopy dotknęły ziemi niemal od razu poczuła się pewniej.
- Hm trochę chłodne powietrze, wyczuwam wilgotność w powietrzu i dostrzeglam okularnika co wpadł mi w oko. - Zaczepnie puściła mu oczko spoglądając na niego z dołu. Cofnela się o krok do tylu by mogła go lepiej widzieć. Jakoś lepiej się jej rozmawia, kiedy oboje siedzą, wtedy jego wzrost nie jest aż tak bardzo odczuwalny dla niej.
- Aaa.,. Hm. Znam dwie książki, które wymieniłeś choć z samej nazwy, przypadek? - Zaśmiała się wesolo pod nosem. Będąc w bibliotece widziała te tytuły choć wcale ją one nie interesowały.
- Twoja sowa najwidoczniej tez ma coś z krukona. - W końcu wszystko jest możliwe w świecie magii. Kiedy tylko jej stopy dotknęły ziemi niemal od razu poczuła się pewniej.
- Hm trochę chłodne powietrze, wyczuwam wilgotność w powietrzu i dostrzeglam okularnika co wpadł mi w oko. - Zaczepnie puściła mu oczko spoglądając na niego z dołu. Cofnela się o krok do tylu by mogła go lepiej widzieć. Jakoś lepiej się jej rozmawia, kiedy oboje siedzą, wtedy jego wzrost nie jest aż tak bardzo odczuwalny dla niej.
- Steve Fluffy
Re: Fontanna
Sro Sty 07, 2015 10:52 am
Fluffy nie miał zielonego pojęcia, że znowu stało się coś dziwnego i powiedział coś, o czym dziewczyna pomyślała wcześniej. Może jednak to już było ich przeznaczenie, aby być razem? Możliwe!
- Może to i dobrze, że ich nie czytałaś. W pewnych momentach są potwornie cukierkowe. Niczego się z nich nie nauczyłem, a te wszystkie opisy… Mają się właściwie nijak do rzeczywistości. – Co zresztą podkreślił na samym początku. Czytał jeszcze Tysiąc technik całowania, ale do tego by się nie przyznał. Na szczęście nie próbował tego ćwiczyć na lustrze, nie musicie wiec sobie tego wyobrażać.
- O widzisz! Ciekawe tylko gdzie się podział ten okularnik? – Zaczął się rozglądać, a potem poprawił okulary na nosie. – Niech mnie! To ja jestem tym okularnikiem! – Głupie żarty jak zwykle się go trzymały. Spojrzał z ukosa na dziewczynę i uśmiechnął się do niej szeroko.
- To co? Zmykamy do zamku? Może i jest wiosna, ale wczesna i tak co raz zimniej się robi. Nie chcę, abyś dostała przeze mnie kataru. To nie byłby chyba najlepszy początek związku, prawda? – Pewnie i tak by się nią opiekował, robił dla niej wszystko, okłady, eliksiry, ale i tak wolał tego na razie uniknąć. Problemy niech się właściwie nigdy nie pojawiają!
- Może to i dobrze, że ich nie czytałaś. W pewnych momentach są potwornie cukierkowe. Niczego się z nich nie nauczyłem, a te wszystkie opisy… Mają się właściwie nijak do rzeczywistości. – Co zresztą podkreślił na samym początku. Czytał jeszcze Tysiąc technik całowania, ale do tego by się nie przyznał. Na szczęście nie próbował tego ćwiczyć na lustrze, nie musicie wiec sobie tego wyobrażać.
- O widzisz! Ciekawe tylko gdzie się podział ten okularnik? – Zaczął się rozglądać, a potem poprawił okulary na nosie. – Niech mnie! To ja jestem tym okularnikiem! – Głupie żarty jak zwykle się go trzymały. Spojrzał z ukosa na dziewczynę i uśmiechnął się do niej szeroko.
- To co? Zmykamy do zamku? Może i jest wiosna, ale wczesna i tak co raz zimniej się robi. Nie chcę, abyś dostała przeze mnie kataru. To nie byłby chyba najlepszy początek związku, prawda? – Pewnie i tak by się nią opiekował, robił dla niej wszystko, okłady, eliksiry, ale i tak wolał tego na razie uniknąć. Problemy niech się właściwie nigdy nie pojawiają!
- Anabell Nightmare
Re: Fontanna
Sro Sty 07, 2015 11:05 am
Az dziwne, że na trafiła na te konkretne dwa egzemplarze, ale najwyżej tak musiało być więc niech już tak pozostanie.
- W książkach niektóre porady się przydają, a skoro czytałeś tak namiętnie książki to nie znalazłeś nic o calowaniu? - Toż to były tylko jej przypuszczenia o tym calowaniu, ale kto wie. Choć sama czytała taką jedną książkę jednak nie przeczytała nawet ćwiartki tego co było w jej lekturze.
- Tak możemy wracać, chciałabym abyśmy poszli do wspólnego pokoju...Znaczy jeżeli chcesz i masz czas czy coś. - Opuściła wzrok zaklopotana i spojrzała gdzigdzieś w bok.
- Możesz wybrać inne miejsce. - Dodała po chwili, nie chciała mu narzucać jakiś miejsc. Tak tylko zaproponowała.
- No tak nie byłby to ciekawy początek. - Uśmiechnęła się pod nosem lekko splatając swoje ręce na wysokości swojego brzucha.
- W książkach niektóre porady się przydają, a skoro czytałeś tak namiętnie książki to nie znalazłeś nic o calowaniu? - Toż to były tylko jej przypuszczenia o tym calowaniu, ale kto wie. Choć sama czytała taką jedną książkę jednak nie przeczytała nawet ćwiartki tego co było w jej lekturze.
- Tak możemy wracać, chciałabym abyśmy poszli do wspólnego pokoju...Znaczy jeżeli chcesz i masz czas czy coś. - Opuściła wzrok zaklopotana i spojrzała gdzigdzieś w bok.
- Możesz wybrać inne miejsce. - Dodała po chwili, nie chciała mu narzucać jakiś miejsc. Tak tylko zaproponowała.
- No tak nie byłby to ciekawy początek. - Uśmiechnęła się pod nosem lekko splatając swoje ręce na wysokości swojego brzucha.
- Steve Fluffy
Re: Fontanna
Sro Sty 07, 2015 11:11 am
A to podstępna kobieta! Chciała wyciągnąć z niego wszystkie informacje! Jednak do przeczytania tej książki nie zamierzał się przyznawać. Za to uśmiechnął się nieco tajemniczo.
- A były takie, ale niezbyt ciekawe. – Machnął ręką. – I bardzo trudno je dostać. Dużo uczniaków chce je wypożyczyć. Chociaż niektórzy zamiast całowania, od razu pędzą, aby wypożyczyć… Tysiąc magicznych sposobów uprawiania magicznej miłości – wyrecytował tytuł. – Uprzedzając jednak Twoje pytanie, nigdy nawet nie mogłem wpisać się w kolejkę, bo była za długa. Może to i dobrze? – Zaśmiał się. Fluffy już taki był. Wesoły i podchodzący do wszystkiego z wielką rezerwą. Ale niektóre sekrety wolał zachować dla siebie. Tylko dla siebie.
- Pokój wspólny brzmi dobrze. Mam tyle książek, że znajdę sobie coś do roboty. Ty też masz. Może akurat się nam poszczęści i miejsce obok kominka będzie wolne i będziemy mogli się swobodnie wygrzać? – Miał taką cichą nadzieję, bo naprawdę chciał sprawdzić na własnej skórze jak to jest, uczyć się z kimś. Chwycił ją za dłoń delikatnie i powoli nie śpiesząc się, razem poszli do Wieży Ravenclawu.
[Z tematu oboje!]
- A były takie, ale niezbyt ciekawe. – Machnął ręką. – I bardzo trudno je dostać. Dużo uczniaków chce je wypożyczyć. Chociaż niektórzy zamiast całowania, od razu pędzą, aby wypożyczyć… Tysiąc magicznych sposobów uprawiania magicznej miłości – wyrecytował tytuł. – Uprzedzając jednak Twoje pytanie, nigdy nawet nie mogłem wpisać się w kolejkę, bo była za długa. Może to i dobrze? – Zaśmiał się. Fluffy już taki był. Wesoły i podchodzący do wszystkiego z wielką rezerwą. Ale niektóre sekrety wolał zachować dla siebie. Tylko dla siebie.
- Pokój wspólny brzmi dobrze. Mam tyle książek, że znajdę sobie coś do roboty. Ty też masz. Może akurat się nam poszczęści i miejsce obok kominka będzie wolne i będziemy mogli się swobodnie wygrzać? – Miał taką cichą nadzieję, bo naprawdę chciał sprawdzić na własnej skórze jak to jest, uczyć się z kimś. Chwycił ją za dłoń delikatnie i powoli nie śpiesząc się, razem poszli do Wieży Ravenclawu.
[Z tematu oboje!]
- Esmeralda Moore
Re: Fontanna
Wto Sty 13, 2015 11:31 pm
Cyganka szła obok wampira w milczeniu. Aktualnie nie wiedziała co mogła by mu powiedzieć. Owszem mogła by pozwolić mu ponownie iść samotnie przed siebie, ale tym razem znowu zrządzenie losu sprawiło, że szli w tym samym kierunku. Może tak było od początku, może obydwoje dążyli do tego samego tylko różnymi sposobami. Sahir był martwy, przynajmniej tak sam o sobie mówił. Gdybyś zadał to samo pytanie Esme "czy jesteś żywa" najpewniej nie odpowiedziała by na to pytanie, bo taka się nie czuła. Obydwoje nosiliście nad swoimi głowami klątwę. Ty nie mogłeś mieć przy sobie nikogo bliskiego dlatego, że po prostu nikt nie chciałby aż tak narażać własnego życia. Ona była wilą i cyganką jednocześnie. Ponoć pochodzenie nie ma znaczenia, ale w jej wypadku tak było. Wiele osób wolało trzymać się od cyganów z daleka. Byli wyrzutkami społeczeństwa, tak jak ty. Czar wili wcale nie pomagał, sprawiał, że dziewczyna nie umiała uwierzyć w taką bezinteresowność drugiego człowieka w stosunku do niej. Teraz kiedy Sahir wiedział o tym kim jest, być może spojrzy na nią znacznie inaczej. Może nie będzie już tym kolorowym ptakiem który musi wiecznie się uśmiechać... może on jedyny zrozumie, że w jej cygańskiej duszy nie zawsze grała muzyka. Czasami panowała cisza która przyozdabiana jej łzami... niemymi i tak bardzo nierealnymi, ale jak najbardziej potrzebne. Ale mimo wszystko wstydzi się przy tobie płakać. Ogólnie łzy które nawet przed chwilą spływały po jej twarzy do tej pory paliły ją niemiłosiernie... i pewnie gdyby mogła płakała by dalej. Niestety nie mogła, świat jej na to nie pozwalał. Dał jej bardzo trudną rolę w tym życiu. Być pocieszycielem wszystkim nie jest wcale łatwo, człowiek porzuca swoje marzenia, swoje życia i przyjmuje sny innych, ale przecież trudno je kontynuować, a mimo wszystko ona musiała. Schodziła na ziemię tylko wtedy kiedy ktoś wyraźnie wymówił jej imię, ale i wtedy nie dotykała ziemi, kiedy przestała być potrzebna wracała do swojego królestwa gdzie przeznaczona była jej wieczna samotność. Teraz postanowiła zejść ze swojego tronu do ciebie Sahirze, tylko do ciebie, dotknęła swoimi stopami ziemi a kiedy upadła ty jej nie złapałeś. Ta cyganeczka nie miała ci, jednak tego za złe. Nie wierzyła w twoje zło które rzekomo tkwiło w tobie. Za każdym razem kiedy ją zwodziłeś ona wmawiała sobie, że miałeś pewnie inne sprawy na głowie, zależało jej tylko na tym abyś ty się dobrze czuł a nie ona. Wystawiała ci się, przyjęła pozycję twojej marionetki którą mogłeś pozbawiać kończyn, wyrywać włosy z głowy, dźgać nożem a ona nigdy się nie zniszczy i za każdym razem będzie wracać... tylko czy ty chcesz widzieć ją na takiej pozycji?
-Mówiłeś, że nie mogę stać się taka jak ty... ale to się dzieje już, nie widzisz- Wyszeptała cicho wyprzedzając go trochę i zasiadła spokojnie na skrawku fontanny.
-Oczywiście, że jeżeli będziesz chciał przekroczyć granice to ci na to pozwolę, od tego istnieję. Przynoszę ludziom szczęście i spełnienie. Jeżeli tobie sprawia radość krzywdzenie mię, ja nie mam innego wyjścia muszę się na to zgadzać- Była tym kim chcieli ją widzieć inni. Była tylko przedmiotem w rękach ludzi i od zawsze zdawała sobie z tego sprawę, chociaż nie raz próbowała łudzić się, że wcale tak nie jest. Niestety życie za każdym razem udowadniało jej, że się myli. Może kiedyś kiedy była jeszcze w niebie, kiedy była aniołem, została skazana za bliżej nie określoną zbrodnię, musiała podpisać umowę która sprawiała, że nigdy nie miała zaznać szczęścia na tej ziemi. Ale w tej chwili łamała tą umowę, bo odczuwała swego rodzaju szczęście kiedy była u jego boku, wtedy na jej twarzy pojawiał się delikatny uśmiech, ale nie wiadomo czy był prawdziwy.
-Mówiłeś, że nie mogę stać się taka jak ty... ale to się dzieje już, nie widzisz- Wyszeptała cicho wyprzedzając go trochę i zasiadła spokojnie na skrawku fontanny.
-Oczywiście, że jeżeli będziesz chciał przekroczyć granice to ci na to pozwolę, od tego istnieję. Przynoszę ludziom szczęście i spełnienie. Jeżeli tobie sprawia radość krzywdzenie mię, ja nie mam innego wyjścia muszę się na to zgadzać- Była tym kim chcieli ją widzieć inni. Była tylko przedmiotem w rękach ludzi i od zawsze zdawała sobie z tego sprawę, chociaż nie raz próbowała łudzić się, że wcale tak nie jest. Niestety życie za każdym razem udowadniało jej, że się myli. Może kiedyś kiedy była jeszcze w niebie, kiedy była aniołem, została skazana za bliżej nie określoną zbrodnię, musiała podpisać umowę która sprawiała, że nigdy nie miała zaznać szczęścia na tej ziemi. Ale w tej chwili łamała tą umowę, bo odczuwała swego rodzaju szczęście kiedy była u jego boku, wtedy na jej twarzy pojawiał się delikatny uśmiech, ale nie wiadomo czy był prawdziwy.
- Sahir Nailah
Re: Fontanna
Sro Sty 14, 2015 12:02 am
Miał odejść, pozostawić Cię samą - właśnie, bo tutaj nie tylko On był sam, chociaż ta myśl mu uciekała - samotność, rany, oto coś, czym naprawdę można się przejmować, coś, do czego nie została ludzkość stworzona, ni przyzwyczajona, każdy musi mieć jakiś kontakt z kimś, a mimo to sądzisz, że tak kolorowa istota, jak ona, mająca w sobie tyle ciepła, nie jest sama, że znalazła tutaj wielu "przyjaciół", jak to się pięknie mówiło - słowo, które rozumiesz, ale które również bywa zwodnicze jak nic innego, pełne nadziei samych w sobie, łączące się od razu z zaufaniem - Cyganka nie ma przyjaciół, ciekawe, czy kiedykolwiek ich miała..? Nie, Sahir nie odtrącał ludzi tylko dlatego, że był wampirem, że może stracić zmysły pewnego razu i zabić kogoś, na kim będzie mu zależało - to była główna przyczyna, a i owszem, nie da się ukryć, ale jego największym bólem było to, że On był śmiercią samą w sobie. Toksyczny, przy kim nie da się uśmiechać, bo Ty sam jesteś w stanie ledwo co utrzymać na dłużej ten uśmiech... nie chcesz widzieć w kółko tych smutnych, zapłakanych twarzy - wokół Ciebie są tylko takie, jesteś tym zmęczony, znużony, nienawidzisz samego siebie, nie potrafisz spoglądać na swoją twarz - tak jak Esmeralda odgrywasz swoją rolę ducha w społeczeństwie i jesteś takim, jakim ludzie chcą cię widzieć.
Tak, to znowu się zaczyna, nadchodzi czas marazmu, siły ulatują - nadchodzi twój zmierzch, lepiej skryj się przed nim w domu... Zmierzch, księżyc, który fizycznie niósłby siłę, a psychicznie przynosił zmęczenie, niechęć i znużenie, przez które nie miałeś ochoty już iść dalej, zwłaszcza, kiedy postać Esme wyłoniła się zza twych pleców, przegoniła Cię i przysiadła na murku fontanny, mając najwyraźniej ochotę na dalszą część rozmowy. Nie widziałeś niczego złego w byciu smutnym, nie widziałeś niczego złego w łzach, ani w samobójstwie - przecież to wszystko, każdy skrawek depresji, żalu i negatywnych uczuć również tworzy człowieka, świat nie jest kolorowy, na pewno nie teraz, kiedy Śmierciożercy szaleją wokół i nie wiadomo, co przyniesie jutro, czy pożoga nie zapuka do wrót Hogwartu... Zatrzymał się, kiedy wypowiedziała swoje zdanie, chociaż w zasadzie miał już odchodzić - zatrzymał i odwrócił powoli, by podejść do murku i położyć na nim plecak, by usiąść tuż obok niej.
- Widzę. - Odparł wprost - trudno by było nie zauważyć, a mimo to coś tak chorego sprawiało ci przyjemność... Odetchnąłeś, pochylając się w przód, by oprzeć na kolanach łokcie, wodząc wzrokiem po pustym dziedzińcu, przez który przemykali pojedynczy uczniowie. - Nie przynosi mi to radości... - Tylko co? Jak to nazwać? Jak to określić? - Chociaż jest w tym ponura prawda. - Uśmiechnąłeś się, podśmiewując cicho pod nosem z własnych myśli, które nabiegały do głowy i otaczały ją szczelnym płaszczem. - Wciąż do Ciebie nie dociera, że jedyne, co możesz przynieść, to samej sobie zniszczenie przy mnie? Ciągle mnie fascynuje co takie jak Ty we mnie dostrzegają. Głupota. Wspaniałe wizje zbawienia świata i ludzkości... - Pokręciłeś głową, kierując wzrok na swoje palce, które wygiąłeś, splatając ze sobą połowicznie. - Możemy sobie o tym pogadać, naturalnie, ale i tak Ty będziesz ciągle do mnie przylepiona, a Ja się Ciebie nie pozbędę, nawet wiedząc, jak się tak skończy... Bezowocna pogawędka. - A Ty takich bezowocnych dyskusji nie lubiłeś, w których każda strona miała swoją rację, swoją słuszną rację i nie macie szansy nawiązania porozumienia. Szkoda. Wielka szkoda... Wszystko ciągle zamykało się w tym, że Ty... Ty nie chciałeś być tak naprawdę samotny. Od zawsze za bardzo kochałeś ludzkość... teraz tą miłość potrafiłeś okazać tylko poprzez niszczenie wszystkiego wokół siebie.
- Będę sięgać po te granice, dopóki nie zniszczę cię doszczętnie, dopóki nie odbiorę Ci wszystkiego... - Zamknąłeś palce w pięści. Wcale Cię to nie uszczęśliwiało. Czy możesz więc to zmienić? - Będę to robić, żeby coś poczuć. - Odwróciłeś twarz, żeby spojrzeć na dziewczę, takie piękne, o łagodnym spojrzeniu, ale nie wesołym... - Wcale nie chcę tego robić, Esmeraldo. Wolę z oddali obserwować takie istoty, jak Ty... - Wyprostował się. - Niestety jestem narkotykiem. - Przekręcił się i usiadł do niej przodem, jedną nogę przekładając nad murkiem, by oprzeć ją w fontannie - jeszcze nie było tam wody. - Wyczuwasz ten ponury sens? - Uśmiechnąłeś się, a nie był to uśmiech wesoły, był to uśmiech... uśmiech kogoś, kogo naprawdę można nazwać Władcą Nocy. Ciemnością. Kryjący w sobie ponurą satysfakcję, coś bardzo spaczonego i chorego... i równocześnie coś niezmiernie tym rozbawionego i świadomego tej choroby.
Tak, to znowu się zaczyna, nadchodzi czas marazmu, siły ulatują - nadchodzi twój zmierzch, lepiej skryj się przed nim w domu... Zmierzch, księżyc, który fizycznie niósłby siłę, a psychicznie przynosił zmęczenie, niechęć i znużenie, przez które nie miałeś ochoty już iść dalej, zwłaszcza, kiedy postać Esme wyłoniła się zza twych pleców, przegoniła Cię i przysiadła na murku fontanny, mając najwyraźniej ochotę na dalszą część rozmowy. Nie widziałeś niczego złego w byciu smutnym, nie widziałeś niczego złego w łzach, ani w samobójstwie - przecież to wszystko, każdy skrawek depresji, żalu i negatywnych uczuć również tworzy człowieka, świat nie jest kolorowy, na pewno nie teraz, kiedy Śmierciożercy szaleją wokół i nie wiadomo, co przyniesie jutro, czy pożoga nie zapuka do wrót Hogwartu... Zatrzymał się, kiedy wypowiedziała swoje zdanie, chociaż w zasadzie miał już odchodzić - zatrzymał i odwrócił powoli, by podejść do murku i położyć na nim plecak, by usiąść tuż obok niej.
- Widzę. - Odparł wprost - trudno by było nie zauważyć, a mimo to coś tak chorego sprawiało ci przyjemność... Odetchnąłeś, pochylając się w przód, by oprzeć na kolanach łokcie, wodząc wzrokiem po pustym dziedzińcu, przez który przemykali pojedynczy uczniowie. - Nie przynosi mi to radości... - Tylko co? Jak to nazwać? Jak to określić? - Chociaż jest w tym ponura prawda. - Uśmiechnąłeś się, podśmiewując cicho pod nosem z własnych myśli, które nabiegały do głowy i otaczały ją szczelnym płaszczem. - Wciąż do Ciebie nie dociera, że jedyne, co możesz przynieść, to samej sobie zniszczenie przy mnie? Ciągle mnie fascynuje co takie jak Ty we mnie dostrzegają. Głupota. Wspaniałe wizje zbawienia świata i ludzkości... - Pokręciłeś głową, kierując wzrok na swoje palce, które wygiąłeś, splatając ze sobą połowicznie. - Możemy sobie o tym pogadać, naturalnie, ale i tak Ty będziesz ciągle do mnie przylepiona, a Ja się Ciebie nie pozbędę, nawet wiedząc, jak się tak skończy... Bezowocna pogawędka. - A Ty takich bezowocnych dyskusji nie lubiłeś, w których każda strona miała swoją rację, swoją słuszną rację i nie macie szansy nawiązania porozumienia. Szkoda. Wielka szkoda... Wszystko ciągle zamykało się w tym, że Ty... Ty nie chciałeś być tak naprawdę samotny. Od zawsze za bardzo kochałeś ludzkość... teraz tą miłość potrafiłeś okazać tylko poprzez niszczenie wszystkiego wokół siebie.
- Będę sięgać po te granice, dopóki nie zniszczę cię doszczętnie, dopóki nie odbiorę Ci wszystkiego... - Zamknąłeś palce w pięści. Wcale Cię to nie uszczęśliwiało. Czy możesz więc to zmienić? - Będę to robić, żeby coś poczuć. - Odwróciłeś twarz, żeby spojrzeć na dziewczę, takie piękne, o łagodnym spojrzeniu, ale nie wesołym... - Wcale nie chcę tego robić, Esmeraldo. Wolę z oddali obserwować takie istoty, jak Ty... - Wyprostował się. - Niestety jestem narkotykiem. - Przekręcił się i usiadł do niej przodem, jedną nogę przekładając nad murkiem, by oprzeć ją w fontannie - jeszcze nie było tam wody. - Wyczuwasz ten ponury sens? - Uśmiechnąłeś się, a nie był to uśmiech wesoły, był to uśmiech... uśmiech kogoś, kogo naprawdę można nazwać Władcą Nocy. Ciemnością. Kryjący w sobie ponurą satysfakcję, coś bardzo spaczonego i chorego... i równocześnie coś niezmiernie tym rozbawionego i świadomego tej choroby.
- Esmeralda Moore
Re: Fontanna
Sro Sty 14, 2015 1:35 am
Cyganka popatrzyła na niego. Gdyby jej oczy nie przyzwyczaiły się do oszukiwania wszystkich dookoła co byś w nich zobaczył? rozbicie?, smutek?, samotność? cóż tego tak naprawdę nikt nie wie. Tylko sama dziewczyna wiedziała co się czai w jej sercu, a może i sama tak naprawdę nie była tego do końca pewna. Po prostu zaczęła żyć pewnymi schematami. Te błyski w jej oczach potrafiły pojawić się na jej zawołanie równie szybko jak zniknąć. Gdybyś tylko wiedział, ale nie ty się nawet nie domyślałeś, i nigdy nie domyślisz ona ci na to nie pozwoli. Znalazłeś się w jej grze, nie ona w twojej. Śmieszne, że nie potrafisz pozna tych samych uczuć u kogoś innego, dokładnie tych samych które wstrząsały twoim sercem.
-Obawiam się, że to jest nie możliwe abyś mi odebrał wszystko- Wyszeptała cicho, jak może to zrobić, jeżeli ona i tak nie ma już nic. Ta choroba zjadała jej drzewo już od pewnego czasu, ale to nie była bynajmniej twoja trucizna. Ty byłeś tylko nic nie znaczącym czynnikiem ubocznym którego ona nie przewidziała, a mimo wszystko chciała przelać z siebie resztkę swojej zdrowej duszy w twoje ciało. Dlaczego? bo łudziła się, że otworzysz oczy, że będziesz w stanie spojrzeć w głąb jej duszy, że usłyszysz jej niemy krzyk... nie usłyszysz, bo nawet ty nie potrafisz dopuścić do siebie wizji, że pod tymi kolarami które prezentuje przed tobą mogą kryć się tylko czarne barwy. Nie chcesz jej pozwolić na zatracenie się w mroku... być może tego którego w tej chwili tak bardzo potrzebowała. Jej łzy które widziałeś przed chwilą były łaską tego świata, łaską który pozwolił jej zapłakać tylko na chwilę, ale to nie wystarczyło aby przynieść jej ukojenie. Ona była chora Sahir, śmiertelnie, i jeżeli los się nie odmieni ta Esmeralda którą poznałeś w komnacie luster przestanie istnieć... chociaż czy ona kiedy kolwiek istniała?
-Jeżeli życie chce mnie zniszczyć... niech niszczy, jeżeli rozkaże mi wbić sobie nóż w serce zrobię to. Po prostu- I to ty podobno przyjaźniłeś się ze śmiercią?, ona stała się jej kochankiem, położyła się na niej i czekała cierpliwie na to co się stanie dalej. Popatrzyła w twoje oczy i uśmiechnęła się lekko w twoim kierunku. Wyciągała już swoją malutką rączkę w twoim kierunku aby przyłożyć delikatnie do twojego policzka. Czujesz jej ciepło prawda? ale czy to też nie jest iluzja którą stworzyła specjalnie dla ciebie. Musisz zrozumieć, nie zranisz jej jeszcze bardziej to jest nie możliwe. Wyrok w jej sprawie już prawie zapadł i nie znajdzie się nikt kto by się z nim nie zgodził.
-Możesz się pozbyć i ty doskonale wiesz jak, ale nie będziesz w stanie tego zrobić. Już wcześniej tego nie zrobiłeś. Nie musisz się o mnie martwić, martw się o siebie- Zabrała swoją rękę i odsunęła się od ciebie. Tak było za każdym razem wymykała ci się z rąk, wracała do swojej krainy którą ty widziałeś jako coś najpiękniejszego na całej ziemi, ale wbrew pozorom nie różniła się kompletnie niczym od twojej.
-Obawiam się, że to jest nie możliwe abyś mi odebrał wszystko- Wyszeptała cicho, jak może to zrobić, jeżeli ona i tak nie ma już nic. Ta choroba zjadała jej drzewo już od pewnego czasu, ale to nie była bynajmniej twoja trucizna. Ty byłeś tylko nic nie znaczącym czynnikiem ubocznym którego ona nie przewidziała, a mimo wszystko chciała przelać z siebie resztkę swojej zdrowej duszy w twoje ciało. Dlaczego? bo łudziła się, że otworzysz oczy, że będziesz w stanie spojrzeć w głąb jej duszy, że usłyszysz jej niemy krzyk... nie usłyszysz, bo nawet ty nie potrafisz dopuścić do siebie wizji, że pod tymi kolarami które prezentuje przed tobą mogą kryć się tylko czarne barwy. Nie chcesz jej pozwolić na zatracenie się w mroku... być może tego którego w tej chwili tak bardzo potrzebowała. Jej łzy które widziałeś przed chwilą były łaską tego świata, łaską który pozwolił jej zapłakać tylko na chwilę, ale to nie wystarczyło aby przynieść jej ukojenie. Ona była chora Sahir, śmiertelnie, i jeżeli los się nie odmieni ta Esmeralda którą poznałeś w komnacie luster przestanie istnieć... chociaż czy ona kiedy kolwiek istniała?
-Jeżeli życie chce mnie zniszczyć... niech niszczy, jeżeli rozkaże mi wbić sobie nóż w serce zrobię to. Po prostu- I to ty podobno przyjaźniłeś się ze śmiercią?, ona stała się jej kochankiem, położyła się na niej i czekała cierpliwie na to co się stanie dalej. Popatrzyła w twoje oczy i uśmiechnęła się lekko w twoim kierunku. Wyciągała już swoją malutką rączkę w twoim kierunku aby przyłożyć delikatnie do twojego policzka. Czujesz jej ciepło prawda? ale czy to też nie jest iluzja którą stworzyła specjalnie dla ciebie. Musisz zrozumieć, nie zranisz jej jeszcze bardziej to jest nie możliwe. Wyrok w jej sprawie już prawie zapadł i nie znajdzie się nikt kto by się z nim nie zgodził.
-Możesz się pozbyć i ty doskonale wiesz jak, ale nie będziesz w stanie tego zrobić. Już wcześniej tego nie zrobiłeś. Nie musisz się o mnie martwić, martw się o siebie- Zabrała swoją rękę i odsunęła się od ciebie. Tak było za każdym razem wymykała ci się z rąk, wracała do swojej krainy którą ty widziałeś jako coś najpiękniejszego na całej ziemi, ale wbrew pozorom nie różniła się kompletnie niczym od twojej.
- Sahir Nailah
Re: Fontanna
Sro Sty 14, 2015 2:14 am
Miał tylko wizję pierwszego zderzenia z nią - od tamtej chwili wiedział, że jest graczem, którego nie może lekceważyć, który jeszcze skuteczniej tkał wizje kłamstw, ponieważ nie ograniczał ich do samego siebie i nie unikał przy tym ludzi, a zarzucał sieci na innych, ba - pozwalał robaczkom w nie wpadać, czy to karaluchom, czy to pięknym motylom, potem owijała ich w kokon i pożerała, ale po to, aby mogli się przekształcić w coś lepszego, przynajmniej jej zdaniem - i oto kolejna cecha, w której jesteście do siebie podobni. Nikt was nie zrozumie. Nie tak dokładnie. Macie swoje światy i chowacie się za nimi, macie swoje klapki na oczach, które was ograniczają i nie pozwalają na znalezienie ulgi w postaci zrozumienia, chociaż Ty nadal miałaś tą mizerną nadzieję i tego poszukiwałaś, a on to porzucił, wybierając drogę samotnika i straceńca, woląc działać, niż bajek szukać i błądzić w nieskończoności, która usłana już była tylko bólem. Ty masz siłę, która daje ci możliwość prowadzenia maskarad, a siła Nailaha szybko się wyczerpywała, sprawiając, że jego maski szybko pękały - ta pozorność faktu, że na niczym mu nie zależy, ha, chciałby, żeby tak było... Słodka paranoja, słodka udręka, którą pielęgnował, którą kochał i nienawidził jednocześnie - to, co pozwalało mu nie być robotem i mimo przeciwności losu nadal szukać sposobów na odczuwanie... Ach, Esme, gdybyś tylko dała mu znak, gdyby tylko twoje oczy coś wyrażały - ale wyrażały tylko ciepło, podczas gdy jego wyrażały jeno pustkę - tak możecie stać naprzeciwko siebie i grać w nieskończoność pokera, błądząc po omacku i próbując znaleźć w waszych jestestwach coś dla siebie, oboje nie przyzwyczajeni do opowiadania o swoich problemach, nawykli do słuchania o nich i przyjmowania do siebie zwierzeń... Jesteście beznadziejni, jesteście żałośni, tylko co te prawdy zmienią? Sahir dostawał od Ciebie jedynie niezgodności merytoryczne, które zdążyły zwrócić jego uwagę, ale dokonałaś tego, czego nikt zrobić nie potrafił - dlatego pierwszego dnia od Ciebie uciekł.
Wiedział, że tak się to skończy i teraz tylko wiedział, że nie rozumie.
Twoja bajka w jego oczach była przepiękna, a Ty byłaś Niebiańskim Ptakiem, którego chciał zmiażdżyć z ziemią, a jednocześnie pragnął, by leciał jak najwyżej, by podziwiać jego ulotność i wolność doskonałą - to wszystko twoje iluzje, sama je tkasz, Esmeraldo, jesteś zbyt dumna na okazanie słabości, zbyt dumna, by się tak oszmacić i sponiewierać jak Nailah - dlatego on uważał, że masz wiele do stracenia, choć nie masz nic, zupełnie jak on - tak samo beznadziejni... Rozumiałaś go więcej, niż On Ciebie. Jak długo to jeszcze potrwa? Jak długo prowadzić będziesz tą maskaradę? Będziesz czekać, aż z każdym uderzeniem sztyletu, który w ciebie wymierzał, zaczniesz się wykrwawiać? Będziesz czekać na zupełne połamanie skrzydeł? Wiesz, co masz do stracenia? Właśnie tą zdolność, właśnie tą siłę - siłę do tkania tą sieci. On też ją kiedyś posiadał. Chociaż było beznadziejnie zawsze się uśmiechał. I dojdziesz do tego momentu, w którym jest On - to jest właśnie samo dno... masz do niego jeden, może dwa stopnie... Ciągle uciekasz w górę, wierzysz w swoją siłę - wiara! Wiara zawsze czyni cuda, jak dobrze, że chowasz ją w swym szklistym sercu, delikatnym i łagodnym... Schemat? To nie schemat, to emocje, które wciąż masz.
Co w tej chorej grze w końcu jest prawdą?
Możesz uciekać, jeśli dobrowolnie uciekniesz, On się nawet ucieszy - uwolnisz się przynajmniej i dasz mu święty spokój - nie o to walczysz, Sahirze? O co w zasadzie oboje walczycie? Na czym polega ta potyczka? Jest trudna, o wiele trudniejsza niż wszystkie pozostałe, w których wiedźma przygotowywała swoją sieć i wreszcie złapała w nią szerszenia, który choć ją skaleczył, to był w głębi siebie zbyt łagodny, by się jej pozbyć, nawet jeśli ciągle miał do tego drogę wolną.
Teraz, kiedy usłyszałeś te wszystkie słowa, kiedy dodawałeś dwa do dwóch, lekko mrużąc oczy, pamiętając spojrzenie, którym ona przecięła cię niczym sztyletem, pozostawiając na skórze dziwny dreszcz, nie przerażenia - to był dreszcz przyjemny, bo w tych szmaragdach wtedy w jednym momencie zajaśniało tyle mocy, tyle energii, która teraz, która dzisiaj, cały czas się rozmywała... Chciała płakać, w jej duszy się to czaiło, kiedy do Ciebie podeszła dnia dzisiejszego, czaiło się to w jej zwierciadłach duszy. Ważysz każdą chwilę, każde spotkanie z nią, każde słowo, które wypowiedziała, układając swoje puzzle - jest ciężko, a Ty nie jesteś pewien, czy w ogóle na układanki masz ochotę, nużą Cię, nie chcesz poznawać ludzi, nie chcesz ich rozumieć, nie chcesz, żeby też ktokolwiek Cię rozumiał. Odpowiadasz sobie na wszystko nienawiścią i od wszystkiego uciekasz. Teraz możesz to zmienić. Naprawdę możesz... Czy masz siłę? Czy w tobie cokolwiek się jeszcze takiego tli? Może zrób to tak po prostu, od niechcenia i nie mieszaj w to emocjonalności? Łatwo powiedzieć...
- Nadal masz siłę, której ja już nie mam, by uśmiechać się nawet, gdy jest ciężko... Jesteś więc pewna, że to nic? Czy nie jesteś zbyt dumna, żeby okazywać słabość i by płakać? Kiedy tą siłę stracisz... Tylko to Ci pozostanie. - Pozostanie Ci bycie jak On. Nie życzył Ci tego. Ale też nie życzył Ci, byś żyła inaczej, niż Niebiański ptak.
To wszystko jest zbyt męczące, to od razu wkrada się do twego serca, to boli - zaciska pięść na tym organie i zatrzymuje oddech - pochylasz głowę, twarz przysłaniają czarne kosmyki, bo nie chcesz myśleć, nie chcesz się zastanawiać, kim ta wiedźma jest, dlaczego się na Tobie uwzięła, dlaczego Cię niszczy - kolejna runda i tym razem przegrałeś Ty - tak możecie w siebie rzucać kamieniami wzajemnie i zaciskać pętle na swych szyjach. Tak będzie. Rzecz będzie trwać nieskończenie, a Wy zamiast się od siebie oddalać coraz bardziej się przybliżacie. O co chodzi?
Unosisz rękę, by podrapać się po potylicy i znowu głowę unieść.
- Znowu wyglądasz żałośnie. - Uśmiechnąłeś się lekko, ale nie złośliwie - był to uśmiech... jakiś kapryśny, dziwny... arogancki. Tak, można to nazwać uśmiechem aroganckim. Nie zamierzałeś przegrywać. Nie zamierzałeś swoim słabością wziąć nad sobą góry.
Nie ufasz jej.
Nie potrafisz jej zaufać - tej cennej istocie, której nie chcesz tracić, której życie sobie przywłaszczyłeś.
Jej dłoń ześlizgnęła się z twojego policzka, ciepła i ulotna... dłoń, za którą można tęsknić.
- Mam ci odpowiedzieć tym samym? - Tym, że ma się o niego nie martwić, a martwić o samą siebie. - To zabrzmiało, jakbyś ze mnie kpiła. - Wyprostował się, wypuszczając powoli powietrze z płuc, ledwo dosłyszalnie - dobrze więc, znowu sięgniesz po tą siłę, znowu sięgniesz do jądra ciemności, by rozprysnąć je na boki i przywołać do siebie Pustkę - tą samą, która była twą potęgą i rozkładała twoje czarne skrzydła. Jesteś gotowa na ewentualne kolejne rany? To stawało się naturalnie, poza jego kontrolą, kiedy ty ulatywałaś w przestrzenie, On nagle rozkładał potężne skrzydła, jakby gotów, by strącić Cię i ponownie mocno uderzyć Tobą o ziemię.
- Martw się o siebie. - Powtórzył za tobą z kpiną. - To nie Ja tu jestem osobą chowającą się w iluzji, która nie chce stąpać po ziemi. To nie ja tutaj mogę stracić swoją siłę. Niedobrze mi od fałszu, którym wypełniasz przestrzeń między nami już od pierwszej chwili. Nienawidzę pięknych iluzji. - Ponieważ one bolą jak nic innego. - Narzekałaś, że przez krew willi nie masz przyjaciół ani miłości i nigdy ich mieć nie będziesz, Esmeraldo. Ponieważ Ty nawet nie starasz się nad tą krwią zapanować. To Ja tu potrzebuję pomocy? - I znów pytanie z jawną kpiną.
Wie, co mówi.
Przecież On tyle lat się uczył, jak zapanować nad wampirzym jestestwem.
Wiedział, że tak się to skończy i teraz tylko wiedział, że nie rozumie.
Twoja bajka w jego oczach była przepiękna, a Ty byłaś Niebiańskim Ptakiem, którego chciał zmiażdżyć z ziemią, a jednocześnie pragnął, by leciał jak najwyżej, by podziwiać jego ulotność i wolność doskonałą - to wszystko twoje iluzje, sama je tkasz, Esmeraldo, jesteś zbyt dumna na okazanie słabości, zbyt dumna, by się tak oszmacić i sponiewierać jak Nailah - dlatego on uważał, że masz wiele do stracenia, choć nie masz nic, zupełnie jak on - tak samo beznadziejni... Rozumiałaś go więcej, niż On Ciebie. Jak długo to jeszcze potrwa? Jak długo prowadzić będziesz tą maskaradę? Będziesz czekać, aż z każdym uderzeniem sztyletu, który w ciebie wymierzał, zaczniesz się wykrwawiać? Będziesz czekać na zupełne połamanie skrzydeł? Wiesz, co masz do stracenia? Właśnie tą zdolność, właśnie tą siłę - siłę do tkania tą sieci. On też ją kiedyś posiadał. Chociaż było beznadziejnie zawsze się uśmiechał. I dojdziesz do tego momentu, w którym jest On - to jest właśnie samo dno... masz do niego jeden, może dwa stopnie... Ciągle uciekasz w górę, wierzysz w swoją siłę - wiara! Wiara zawsze czyni cuda, jak dobrze, że chowasz ją w swym szklistym sercu, delikatnym i łagodnym... Schemat? To nie schemat, to emocje, które wciąż masz.
Co w tej chorej grze w końcu jest prawdą?
Możesz uciekać, jeśli dobrowolnie uciekniesz, On się nawet ucieszy - uwolnisz się przynajmniej i dasz mu święty spokój - nie o to walczysz, Sahirze? O co w zasadzie oboje walczycie? Na czym polega ta potyczka? Jest trudna, o wiele trudniejsza niż wszystkie pozostałe, w których wiedźma przygotowywała swoją sieć i wreszcie złapała w nią szerszenia, który choć ją skaleczył, to był w głębi siebie zbyt łagodny, by się jej pozbyć, nawet jeśli ciągle miał do tego drogę wolną.
Teraz, kiedy usłyszałeś te wszystkie słowa, kiedy dodawałeś dwa do dwóch, lekko mrużąc oczy, pamiętając spojrzenie, którym ona przecięła cię niczym sztyletem, pozostawiając na skórze dziwny dreszcz, nie przerażenia - to był dreszcz przyjemny, bo w tych szmaragdach wtedy w jednym momencie zajaśniało tyle mocy, tyle energii, która teraz, która dzisiaj, cały czas się rozmywała... Chciała płakać, w jej duszy się to czaiło, kiedy do Ciebie podeszła dnia dzisiejszego, czaiło się to w jej zwierciadłach duszy. Ważysz każdą chwilę, każde spotkanie z nią, każde słowo, które wypowiedziała, układając swoje puzzle - jest ciężko, a Ty nie jesteś pewien, czy w ogóle na układanki masz ochotę, nużą Cię, nie chcesz poznawać ludzi, nie chcesz ich rozumieć, nie chcesz, żeby też ktokolwiek Cię rozumiał. Odpowiadasz sobie na wszystko nienawiścią i od wszystkiego uciekasz. Teraz możesz to zmienić. Naprawdę możesz... Czy masz siłę? Czy w tobie cokolwiek się jeszcze takiego tli? Może zrób to tak po prostu, od niechcenia i nie mieszaj w to emocjonalności? Łatwo powiedzieć...
- Nadal masz siłę, której ja już nie mam, by uśmiechać się nawet, gdy jest ciężko... Jesteś więc pewna, że to nic? Czy nie jesteś zbyt dumna, żeby okazywać słabość i by płakać? Kiedy tą siłę stracisz... Tylko to Ci pozostanie. - Pozostanie Ci bycie jak On. Nie życzył Ci tego. Ale też nie życzył Ci, byś żyła inaczej, niż Niebiański ptak.
To wszystko jest zbyt męczące, to od razu wkrada się do twego serca, to boli - zaciska pięść na tym organie i zatrzymuje oddech - pochylasz głowę, twarz przysłaniają czarne kosmyki, bo nie chcesz myśleć, nie chcesz się zastanawiać, kim ta wiedźma jest, dlaczego się na Tobie uwzięła, dlaczego Cię niszczy - kolejna runda i tym razem przegrałeś Ty - tak możecie w siebie rzucać kamieniami wzajemnie i zaciskać pętle na swych szyjach. Tak będzie. Rzecz będzie trwać nieskończenie, a Wy zamiast się od siebie oddalać coraz bardziej się przybliżacie. O co chodzi?
Unosisz rękę, by podrapać się po potylicy i znowu głowę unieść.
- Znowu wyglądasz żałośnie. - Uśmiechnąłeś się lekko, ale nie złośliwie - był to uśmiech... jakiś kapryśny, dziwny... arogancki. Tak, można to nazwać uśmiechem aroganckim. Nie zamierzałeś przegrywać. Nie zamierzałeś swoim słabością wziąć nad sobą góry.
Nie ufasz jej.
Nie potrafisz jej zaufać - tej cennej istocie, której nie chcesz tracić, której życie sobie przywłaszczyłeś.
Jej dłoń ześlizgnęła się z twojego policzka, ciepła i ulotna... dłoń, za którą można tęsknić.
- Mam ci odpowiedzieć tym samym? - Tym, że ma się o niego nie martwić, a martwić o samą siebie. - To zabrzmiało, jakbyś ze mnie kpiła. - Wyprostował się, wypuszczając powoli powietrze z płuc, ledwo dosłyszalnie - dobrze więc, znowu sięgniesz po tą siłę, znowu sięgniesz do jądra ciemności, by rozprysnąć je na boki i przywołać do siebie Pustkę - tą samą, która była twą potęgą i rozkładała twoje czarne skrzydła. Jesteś gotowa na ewentualne kolejne rany? To stawało się naturalnie, poza jego kontrolą, kiedy ty ulatywałaś w przestrzenie, On nagle rozkładał potężne skrzydła, jakby gotów, by strącić Cię i ponownie mocno uderzyć Tobą o ziemię.
- Martw się o siebie. - Powtórzył za tobą z kpiną. - To nie Ja tu jestem osobą chowającą się w iluzji, która nie chce stąpać po ziemi. To nie ja tutaj mogę stracić swoją siłę. Niedobrze mi od fałszu, którym wypełniasz przestrzeń między nami już od pierwszej chwili. Nienawidzę pięknych iluzji. - Ponieważ one bolą jak nic innego. - Narzekałaś, że przez krew willi nie masz przyjaciół ani miłości i nigdy ich mieć nie będziesz, Esmeraldo. Ponieważ Ty nawet nie starasz się nad tą krwią zapanować. To Ja tu potrzebuję pomocy? - I znów pytanie z jawną kpiną.
Wie, co mówi.
Przecież On tyle lat się uczył, jak zapanować nad wampirzym jestestwem.
- Esmeralda Moore
Re: Fontanna
Sro Sty 14, 2015 3:50 am
Gdyby się otworzyła i schowała dumę do kieszeni i pokazała co grało jej w duszy tak naprawdę co byś wtedy zrobił? chwyciłbyś ją za rękę i odciągnął od krawędzi tej przepaści do której jeszcze nie tak dawno ciebie doprowadziła. Tym razem to ty byłeś obserwatorem tego jak zastanawia się nad tym czy nie skoczyć... ale za każdym razem ona zapewniała, że nie ma najmniejszego zamiaru skoczyć. Gdybyś poznał prawdę, nie zrobił byś nic, bo było by dla ciebie to tak abstrakcyjne. Przecież cały czas miałeś w głowie tą Esmeraldę z pięknymi szmaragdowymi oczami w których kryła się chęć życia. Nawet teraz to widziałeś, ale to była maska, prawda była taka, że chęć już dawno zniknęła a przy życiu przetrzymywało ją bliżej nie określone pragnienie. Próbowała odzyskać swoją nadzieję którą zapodziała gdzieś, mimo wszystko nie mogła jej znaleźć, a żyć bez nadziei to tak samo jak po prostu umrzeć. I ten ptak teraz umierał, na twoich rękach, mogłeś go dobić albo spróbować ocalić... ale nie znajdziesz w sobie tej siły, i ona o tym wiedziała. Teraz chciała tylko umrzeć przy tobie, abyś mógł okryć jej ciało mrokiem i sprawić, że wszyscy o niej zapomną. Mogłeś zrobić dla niej tak naprawdę tylko tyle.
-Tak samo jak ty ze mnie sobie kpisz na każdym twoim kroku- Myślisz, że nie domyślała się, wiedziała, że w swojej głowie tak naprawdę ją wyśmiewasz. Przecież była dla ciebie tylko nic nie znaczącą śmiertelniczką która postanowiła zagrać w twoją grę. A ty obserwowałeś jak ona sobie radzi. Takie kwiaty jak ona nie są stworzone do takich starć jak to. Nigdy nie były, ale mimo wszystko każdy od niej tego wymagał. Nawet ty, chciałeś widzieć w niej siłę, kogoś kto chce walczyć. Dlaczego nie mogła stać się tobą, może dla niektórych istot pogrążenie się w mroku jest znaczenie lepsze niż bezcelowe istnienie, ale nie... ona nie mogła sobie na to pozwolić. Przecież ktoś musi się uśmiechać kiedy ludziom zabraknie na to siły. Wszyscy na to przystawali z wielką chęcią, ale nikt nigdy nie podszedł i nie zapytał się tej cyganeczki która postanowiła wziąć na swoje barki krzywdy całego tego świata, ale okazywało się, że było to zdecydowanie za wiele jak na nią. Niestety nie poprosi nikogo aby ją odciążył bo wiedziała, że nikt tego nie zrobi.
-Każdy z nas potrzebuje pomocy- Powiedziała cicho i popatrzyła na niego. Czy dziewczyna kiedy kolwiek powiedziała, że jej nie potrzebuję.
-To, że nic nie mówię wcale nie oznacza, że czegoś nie ma- Kojarzysz te słowa, bardzo podobną rzecz powiedziałeś jej przed chwilą... tam na schodkach. "jeżeli o czymś nie mówię, nie oznacza, że nie widzę", tak mniej więcej powiedziałeś. Dziewczyna jak nikt doskonale rozumiał, że omijanie problemów wcale ich nie likwiduje... ale gdybyś tylko wiedział.
-Masz rację... nie próbuję już nad tym zapanować... bo po co. Przecież to nic nie zmieni. Ludzie będą patrzeć na mnie w ten sam sposób. Łańcuchy same nie opadną od tak- W tej chwili nie problemem był jej urok wili, a jej charakter... ta jej kolorowa spódnica która z początku miała przynosić jej ukojenie, ale stała się największym wrogiem dziewczyny.
-Tak samo jak ty ze mnie sobie kpisz na każdym twoim kroku- Myślisz, że nie domyślała się, wiedziała, że w swojej głowie tak naprawdę ją wyśmiewasz. Przecież była dla ciebie tylko nic nie znaczącą śmiertelniczką która postanowiła zagrać w twoją grę. A ty obserwowałeś jak ona sobie radzi. Takie kwiaty jak ona nie są stworzone do takich starć jak to. Nigdy nie były, ale mimo wszystko każdy od niej tego wymagał. Nawet ty, chciałeś widzieć w niej siłę, kogoś kto chce walczyć. Dlaczego nie mogła stać się tobą, może dla niektórych istot pogrążenie się w mroku jest znaczenie lepsze niż bezcelowe istnienie, ale nie... ona nie mogła sobie na to pozwolić. Przecież ktoś musi się uśmiechać kiedy ludziom zabraknie na to siły. Wszyscy na to przystawali z wielką chęcią, ale nikt nigdy nie podszedł i nie zapytał się tej cyganeczki która postanowiła wziąć na swoje barki krzywdy całego tego świata, ale okazywało się, że było to zdecydowanie za wiele jak na nią. Niestety nie poprosi nikogo aby ją odciążył bo wiedziała, że nikt tego nie zrobi.
-Każdy z nas potrzebuje pomocy- Powiedziała cicho i popatrzyła na niego. Czy dziewczyna kiedy kolwiek powiedziała, że jej nie potrzebuję.
-To, że nic nie mówię wcale nie oznacza, że czegoś nie ma- Kojarzysz te słowa, bardzo podobną rzecz powiedziałeś jej przed chwilą... tam na schodkach. "jeżeli o czymś nie mówię, nie oznacza, że nie widzę", tak mniej więcej powiedziałeś. Dziewczyna jak nikt doskonale rozumiał, że omijanie problemów wcale ich nie likwiduje... ale gdybyś tylko wiedział.
-Masz rację... nie próbuję już nad tym zapanować... bo po co. Przecież to nic nie zmieni. Ludzie będą patrzeć na mnie w ten sam sposób. Łańcuchy same nie opadną od tak- W tej chwili nie problemem był jej urok wili, a jej charakter... ta jej kolorowa spódnica która z początku miała przynosić jej ukojenie, ale stała się największym wrogiem dziewczyny.
- Sahir Nailah
Re: Fontanna
Sro Sty 14, 2015 5:35 am
Pytanie, które zostało zadane w strefie nie docierającej do myśli postaci, poza ich głowami, będącym aurą, która się splatała ze sobą wzajem, żeby wypełniać nicość eteru, bardzo istotne pytanie, chyba uznam za retoryczne i nie wymagające odpowiedzi - tak mi się chwiało między koniecznością powiedzenia czegoś ważnego, a tym, gdzie mówić nic nie trzeba - tutaj jednak dokończę, dodam swe trzy grosze. W tych trzech groszach, które z dłoni wypuszczę, będziesz odpowiedź miała w postaci wspomnienia. Wspomnienia tego, kiedy Esmeralda Moore już spadła z klifu, a On, nie zastanawiając się nawet nad swoim bezpieczeństwem, skoczył za nią, by nie utonęła. Monety nadal opadają, nadal błyszczy w nich słońce lepszego jutra i obietnic nadziei, więc będę kontynuował - wszak teraz miałby możliwość złapania jej, zanim wpadnie, a sam, uwierz - wierzysz? - sam jej nie zepchnie, naprawdę, naprawdę ją ocali, kiedy tylko da się mu do dłoni tą szansę... Och, a to nie złudzenie? Wszystko tutaj troi się i czworzy, aby wreszcie ustalić, gdzie jest prawda, a gdzie zakłamanie w charakterach obu tych postaci - jakże to wiedzieć nam, narratorom, którzy jesteśmy jeno postronnymi obserwatorami, gdy ta dwójka sama nie wie dokładnie, co kryje się w ich wnętrzu i nawet nie próbując wziąć do rąk nożyc, by przeciąć nici, za którymi kryły się nieprzemierzone skarby. Jesteście tymi skarbami. Choć czarnowłosy demon w ludzkiej skórze, któremu powiedziano, że jest bardziej ludzki, niż inni, pchał tą łagodną łanię ku urwiska, osaczał ją swoją osobą w miejscu, w którym stała już od dawna, a on tylko pomagał jej udowodnić samej sobie, jak wiele w tym miejscu beznadziei i jaki prosty jest krok w przepaść, to zguby tej łani nie chciał... Była tym, co On utracił i w chwilach takich, jak ta, kiedy szaleństwo nie grało na skrzypcach jego umysłu, wywołując satysfakcję z cierpienia, chciał tylko wiedzieć - posądźcie go o typową Krukońskość, posądźcie go o to, że wreszcie zebrał swoje siły i znowu wykorzystał swoją siłę manipulacji. Wreszcie Esmeralda Moore mu uległa i poddała się jego słowom, po raz pierwszy przebiłeś się przez sieć jej kłamstw na tyle mocno, żeby odkryć prawdę i dojrzeć, że to piękne, kwitnące drzewo, jest w rzeczywistości pogryzione i wydrążone przez korniki.
To odkrycie go naprawdę zdziwiło.
Dziwiło go to, że jest drzewem, które przed kornikami się nie broni, a wokół nie ma nikogo, kto by pomógł je te korniki zwalczyć - przylgnął więc do pnia, dotknął kory dłońmi, ściągając brwi, oszołomiony prawdą i doskonałością, z jaką ta prawda została ukryta przed tobą. PRZED TOBĄ! Pierwszy raz komuś udało się ciebie oszukać aż do tego stopnia... Nie potrafiłeś tego zaakceptować, nie chciałeś tego akceptować - rozum nie przyjmował faktu do świadomości, chociaż wszystkie znaki na niebie i ziemi aż o nim trąbiły, uderzając w ciebie piorunami i rozpościerając się po każdym zakamarku komórek.
Jak to się stało?
Czy zmieniłaś się teraz w jego oczach? Czy wizja radosnego dziewczęcia z niebios, beztroskiego, ale cwanego i chytrego, z beznadziejną i żałosną misją zbawienia świata coś przemieniła? Fizycznie nadal siedzisz w tej samej pozycji i wpatrujesz się w nią - jedyne, co się zmieniło, to brak uśmiechu - jedynym odzwierciedleniem mimiki były lekko uniesione brwi, zupełnie, jakby niemo ją o coś pytał - ta czerń nie pozwalała chociażby próbować się domyślić o to. Poczekajcie - chyba coś w tym stylu - próbuję połączyć wątki - gdyż objawienie, jakie się przed tobą ukazało po przekroczeniu kurtyny i zajrzeniu na backstage, było zbyt jasne, aby od razu móc się po nim pozbierać - jak wybuch supernowej, której wcale się nie spodziewałeś.
Słuszne wrażenie cię przeżerało - wrażenie, że tak naprawdę niczego nie możesz połączyć i zrozumieć. Teraz zaś śmiesznym było, jak ta prawda była na wyciągnięcie ręki, tuż pod twoim nosem, ta dziewczyna ciągle próbowała ci to przekazać...
- Też tak pomyślałem... - Byłeś w stanie tylko tyle jej odpowiedzieć, wyprostowany, z dłońmi położonymi na udach, nie mrugałeś, gdy nawiązywałeś kontakt wzrokowy, niby intensywny, ale twoje spojrzenie nie przecinało - twoje spojrzenie pochłaniało. Zaprasza Cię czerń, czy to nie na nią czekałaś, Esmeraldo? Podaj dłoń swej kochance, podaj dłoń jego siostrze i zatańczcie w dwójkę przed oczami czarnowłosego, zabawcie go kolejnym dramatem, być może jego życie tylko na tym już pomaga - na odszukiwaniu marnych powłok odczuć, które mogą przebić szpilkami chłodne powietrze otaczające waszą dwójkę. Miałeś chyba powiedzieć zupełnie coś innego - nie będziesz kłamać, nigdy nie zwykłeś tego robić. Półprawdy? Zawsze. Lecz kłamstwa? Nie. Nigdy nie okłamałeś ani jednej osoby i nie zamierzasz tego robić, choć większości twoje słowa mogłyby podpadać pod kłamstwa, często wszak zaprzeczały same sobie... nic nie mogłeś poradzić na to, że nie potrafiłeś zachować stabilności emocjonalnej, a charakter przechylał się na różne strony w zależności od pociągniętej struny.
Też tak pomyślałeś, że ludzie nie zmienią patrzenia na ciebie, nie ważne, czy będziesz walczyć ze swoją naturą, czy też nie.
- Wiesz, czemu byłaś taka piękna w momencie, gdy upadłaś przede mną na kolana, kiedy zapłakałaś? - Nie zamierzał oczekiwać od niej odpowiedzi, ponieważ sam kontynuował. - Ponieważ byłaś sobą. Przez tą krótką chwilę byłaś prawdziwą sobą. Podeszłaś uśmiechnięta sądząc, że tego nie zauważę? Nie jestem idiotą, którego byłabyś w stanie dłuższy czas mamić swymi iluzjami.
Co teraz czujesz, prócz zdziwienia? Czujesz cokolwiek? Jesteś jak natchniony, jakby naładowała twe jestestwo nową dawką mocy - naturalnie, oto Ty i ta twoja natura, która jeszcze nie wyginęła - natura, która kazała poznawać, badać, natura... która kazała ratować na swój sposób - bo byłeś tym fenomenem, który i samobójstwo za ratunek uważał, który akceptował wiele rzeczy - przecież jesteś bratem Śmierci, Ty pieprzony hipokryto.
- Fascynujące... ciekawe, czy to krew willi ułatwiła ci mamienie mnie, czy to tylko twoje zdolności manipulacji... - przymrużyłeś lekko oczy i przejechałeś palcami od dolnej wargi do podbródka i dalej po linii szczęki. Ni to się zaśmiał, ni prychnął pod nosem, odwracając wzrok. - Żałosne. - Słowo, które naprawdę lubiłeś. Słowo, które odzwierciedlało bardzo wiele. Słowo, które ubrałeś w niedowierzanie i rozbawienie, a zamiast wymierzyć w nią, wymierzyłeś tym razem w samego siebie - wciąż ten sam temat się przewija - ten, w którym nie chcesz uwierzyć, że Ona przez ten cały czas cierpiała w ciszy obok Ciebie, a Ty nawet nie zauważyłeś jej sygnałów, zbyt zajęty sobą.
Serce mocniej Ci uderzyło, oddech zmienił się na głębszy, mocniejszy, rozchyliłeś nieco wargi, spomiędzy których widać było wydłużone kły i podniosłeś się, zakrywając dłonią usta, by przejść się po dziedzińcu, zalany falą frustracji.
Wykiwała Cię.
Bezczelnie Cię wykiwała, oferując Ci piękną bajkę.
Perfidnie Cię okłamała.
Kiedyś była barwnym Rajskim Ptakiem, ale teraz jest tylko ptakiem z powyrywanymi piórami, połamanymi skrzydłami, który spogląda z dołu z tą popapraną nadzieją w oczach. Nadzieją? Nie, chyba prędzej wiarą... a może to też kłamstwo? Co w niej jest prawdziwe? Może ona sama jest wytworem twojej wyobraźni, może zwariowałeś już do reszty?
Sahir chodził równym krokiem w tą i spowrotem z mocnym, skupionym spojrzeniem, niby tykająca bomba zegarowa, którą ni pozostawić samej sobie, ni próbować ją rozbroić.
Widzisz?
Sądziłeś, że żaden człowiek już Cię nie zaskoczy.
Czarnowłosy w końcu się zatrzymał.
I otchłań wreszcie wróciła do Esmeraldy Moore.
To odkrycie go naprawdę zdziwiło.
Dziwiło go to, że jest drzewem, które przed kornikami się nie broni, a wokół nie ma nikogo, kto by pomógł je te korniki zwalczyć - przylgnął więc do pnia, dotknął kory dłońmi, ściągając brwi, oszołomiony prawdą i doskonałością, z jaką ta prawda została ukryta przed tobą. PRZED TOBĄ! Pierwszy raz komuś udało się ciebie oszukać aż do tego stopnia... Nie potrafiłeś tego zaakceptować, nie chciałeś tego akceptować - rozum nie przyjmował faktu do świadomości, chociaż wszystkie znaki na niebie i ziemi aż o nim trąbiły, uderzając w ciebie piorunami i rozpościerając się po każdym zakamarku komórek.
Jak to się stało?
Czy zmieniłaś się teraz w jego oczach? Czy wizja radosnego dziewczęcia z niebios, beztroskiego, ale cwanego i chytrego, z beznadziejną i żałosną misją zbawienia świata coś przemieniła? Fizycznie nadal siedzisz w tej samej pozycji i wpatrujesz się w nią - jedyne, co się zmieniło, to brak uśmiechu - jedynym odzwierciedleniem mimiki były lekko uniesione brwi, zupełnie, jakby niemo ją o coś pytał - ta czerń nie pozwalała chociażby próbować się domyślić o to. Poczekajcie - chyba coś w tym stylu - próbuję połączyć wątki - gdyż objawienie, jakie się przed tobą ukazało po przekroczeniu kurtyny i zajrzeniu na backstage, było zbyt jasne, aby od razu móc się po nim pozbierać - jak wybuch supernowej, której wcale się nie spodziewałeś.
Słuszne wrażenie cię przeżerało - wrażenie, że tak naprawdę niczego nie możesz połączyć i zrozumieć. Teraz zaś śmiesznym było, jak ta prawda była na wyciągnięcie ręki, tuż pod twoim nosem, ta dziewczyna ciągle próbowała ci to przekazać...
- Też tak pomyślałem... - Byłeś w stanie tylko tyle jej odpowiedzieć, wyprostowany, z dłońmi położonymi na udach, nie mrugałeś, gdy nawiązywałeś kontakt wzrokowy, niby intensywny, ale twoje spojrzenie nie przecinało - twoje spojrzenie pochłaniało. Zaprasza Cię czerń, czy to nie na nią czekałaś, Esmeraldo? Podaj dłoń swej kochance, podaj dłoń jego siostrze i zatańczcie w dwójkę przed oczami czarnowłosego, zabawcie go kolejnym dramatem, być może jego życie tylko na tym już pomaga - na odszukiwaniu marnych powłok odczuć, które mogą przebić szpilkami chłodne powietrze otaczające waszą dwójkę. Miałeś chyba powiedzieć zupełnie coś innego - nie będziesz kłamać, nigdy nie zwykłeś tego robić. Półprawdy? Zawsze. Lecz kłamstwa? Nie. Nigdy nie okłamałeś ani jednej osoby i nie zamierzasz tego robić, choć większości twoje słowa mogłyby podpadać pod kłamstwa, często wszak zaprzeczały same sobie... nic nie mogłeś poradzić na to, że nie potrafiłeś zachować stabilności emocjonalnej, a charakter przechylał się na różne strony w zależności od pociągniętej struny.
Też tak pomyślałeś, że ludzie nie zmienią patrzenia na ciebie, nie ważne, czy będziesz walczyć ze swoją naturą, czy też nie.
- Wiesz, czemu byłaś taka piękna w momencie, gdy upadłaś przede mną na kolana, kiedy zapłakałaś? - Nie zamierzał oczekiwać od niej odpowiedzi, ponieważ sam kontynuował. - Ponieważ byłaś sobą. Przez tą krótką chwilę byłaś prawdziwą sobą. Podeszłaś uśmiechnięta sądząc, że tego nie zauważę? Nie jestem idiotą, którego byłabyś w stanie dłuższy czas mamić swymi iluzjami.
Co teraz czujesz, prócz zdziwienia? Czujesz cokolwiek? Jesteś jak natchniony, jakby naładowała twe jestestwo nową dawką mocy - naturalnie, oto Ty i ta twoja natura, która jeszcze nie wyginęła - natura, która kazała poznawać, badać, natura... która kazała ratować na swój sposób - bo byłeś tym fenomenem, który i samobójstwo za ratunek uważał, który akceptował wiele rzeczy - przecież jesteś bratem Śmierci, Ty pieprzony hipokryto.
- Fascynujące... ciekawe, czy to krew willi ułatwiła ci mamienie mnie, czy to tylko twoje zdolności manipulacji... - przymrużyłeś lekko oczy i przejechałeś palcami od dolnej wargi do podbródka i dalej po linii szczęki. Ni to się zaśmiał, ni prychnął pod nosem, odwracając wzrok. - Żałosne. - Słowo, które naprawdę lubiłeś. Słowo, które odzwierciedlało bardzo wiele. Słowo, które ubrałeś w niedowierzanie i rozbawienie, a zamiast wymierzyć w nią, wymierzyłeś tym razem w samego siebie - wciąż ten sam temat się przewija - ten, w którym nie chcesz uwierzyć, że Ona przez ten cały czas cierpiała w ciszy obok Ciebie, a Ty nawet nie zauważyłeś jej sygnałów, zbyt zajęty sobą.
Serce mocniej Ci uderzyło, oddech zmienił się na głębszy, mocniejszy, rozchyliłeś nieco wargi, spomiędzy których widać było wydłużone kły i podniosłeś się, zakrywając dłonią usta, by przejść się po dziedzińcu, zalany falą frustracji.
Wykiwała Cię.
Bezczelnie Cię wykiwała, oferując Ci piękną bajkę.
Perfidnie Cię okłamała.
Kiedyś była barwnym Rajskim Ptakiem, ale teraz jest tylko ptakiem z powyrywanymi piórami, połamanymi skrzydłami, który spogląda z dołu z tą popapraną nadzieją w oczach. Nadzieją? Nie, chyba prędzej wiarą... a może to też kłamstwo? Co w niej jest prawdziwe? Może ona sama jest wytworem twojej wyobraźni, może zwariowałeś już do reszty?
Sahir chodził równym krokiem w tą i spowrotem z mocnym, skupionym spojrzeniem, niby tykająca bomba zegarowa, którą ni pozostawić samej sobie, ni próbować ją rozbroić.
Widzisz?
Sądziłeś, że żaden człowiek już Cię nie zaskoczy.
Czarnowłosy w końcu się zatrzymał.
I otchłań wreszcie wróciła do Esmeraldy Moore.
- Esmeralda Moore
Re: Fontanna
Sro Sty 14, 2015 6:06 am
Widzisz teraz? nie wszystko jest takie jak widzisz. Te jej barwy miały sprawić abyś ty się lepiej poczuł nie ona. Bo dla niej nie było ratunku... przynajmniej w jej oczach. To drzewo które ujrzałeś było idealnym tego przykładem. Piękny obraz ogrodu który ci pokazała nigdy nie należał do niej, ona nie była już różą. Jedynie smętną łodygą która wystawała z ziemi. Mogła udawać do woli, że nadal jest pięknym kwiatem bo tak naprawdę wszyscy ją omijali. Kurtyna opadła, aktorzy wyszli na scenę zdejmując w końcu swoje kostiumy. Jeszcze tylko ukłony i wszystko się skończy.
Widzisz Esmeraldo zauważył nareszcie zauważył... więc dlaczego czujesz się z tym tak podle. Przecież to ty miałaś dawać mu nadzieję, miałaś uśmiechać się za niego. Oczy przez chwilę się jej ponownie zaszkliły, łzy nie popłynęły. A miała ich naprawdę dużo.
-Brawo... odkryłeś prawdę. Jestem oszustką, małą handlarką złudzeń. Idź... idź przed siebie. Moje zadanie w tej chwili się skończyło, więc mogę wrócić do mojego więzienia- Co zrobisz Sahirze, przytulisz ją, padniesz na kolana i zaczniesz przepraszać, że nic nie zauważyłeś. Będziesz teraz ty walczyć o jej światło... czym? twoje kły w tej chwili nie były wcale groźne, wydawały się być zaledwie tylko małymi gwoździkami. Ty walczyłeś o to aby nigdy nie stała się tobą, ale nie zauważyłeś, że już dawno to się stało. Esmeralda którą poznałeś tak naprawdę nigdy się nie narodziła, czy jej taniec był kiedy kolwiek przepełniony radością, czy jej pieśni kiedy kolwiek opiewały ten piękny świat. Może słyszałeś tylko to na co ci ona pozwoliła, widziałeś tylko to co ona ci pokazała. Wszystko inne sprytnie ukryła nawet przed twoimi przenikliwymi oczami. Trafiłeś na znacznie silniejszego drapieżnika niż ty... nie... to nie to, trafiłeś na kameleona który potrafił ukryć się przed tobą tak dobrze, że nie mogłeś go zobaczyć. Ukazywał ci się tylko przez chwilę, tylko wtedy kiedy tracił poczucie swojej równowagi. Cyganka milczała nie chciała ciebie ranić, to nie było w jej zamyśle. Nie chciała po prostu być dla ciebie ciężarem. Miałeś wystarczająco wiele swoich. To dziewczę ponownie się topiło, już szła na dno, za chwile uderzy plecami o dno i nikt jej już nie wyratuje. Ty nie uwolnisz jej z tych łancuchów które ją krępowały od zawsze, a były dłuższe i cięższe niż twoje. Byłeś na to za słaby.
-Fakt... nie jesteś idiotą... chociaż bardzo wolno łączysz wątki- Wyszeptała cicho i podeszła do niego. Położyła mu delikatnie rękę na ramieniu i popatrzyła mu w oczy. Poznajesz to spojrzenie? tak teraz to widzisz wyraźnie. Nie ma już tych wesołych ogników, zniknęły przepadły. Te zielone oczy nagle stały się tak bardzo podobne do twoich. Nie umiałeś dostrzec w nich tej chęci walki, jedynie poddanie się i dogorywanie na zimnej ziemi bez nikogo bliskiego. Na jej do tej pory malinowych usteczkach pojawił się delikatny aczkolwiek ponury uśmiech... chyba najbardziej ponury jaki kiedy kolwiek widziałeś. Nie Sahir, ten ptak tracił już nawet wiarę, stawał się tylko pustą skorupą. Byłeś przy niej ten cały czas, a mimo to nic nie widziałeś, teraz nie wiadomo czy nie jest już za późno na jaki kolwiek ratunek. Minęła ciebie i podeszła do pobliskiego drzewa które rosło. Chciała iść dalej, ale nagle siły ją opuściły. Oparła się o nie ramieniem, po czym osunęła się na ziemię. Jej chusta zabrzęczała smutno, nie wydawała już tych radosnych dźwięków, umierała razem z nią, a on ponownie klęczała na ziemi obdarta ze wszystkich sił, zniszczyłeś jej teatr przez co nie mogła już dalej udawać, że daje radę żyć.
Widzisz Esmeraldo zauważył nareszcie zauważył... więc dlaczego czujesz się z tym tak podle. Przecież to ty miałaś dawać mu nadzieję, miałaś uśmiechać się za niego. Oczy przez chwilę się jej ponownie zaszkliły, łzy nie popłynęły. A miała ich naprawdę dużo.
-Brawo... odkryłeś prawdę. Jestem oszustką, małą handlarką złudzeń. Idź... idź przed siebie. Moje zadanie w tej chwili się skończyło, więc mogę wrócić do mojego więzienia- Co zrobisz Sahirze, przytulisz ją, padniesz na kolana i zaczniesz przepraszać, że nic nie zauważyłeś. Będziesz teraz ty walczyć o jej światło... czym? twoje kły w tej chwili nie były wcale groźne, wydawały się być zaledwie tylko małymi gwoździkami. Ty walczyłeś o to aby nigdy nie stała się tobą, ale nie zauważyłeś, że już dawno to się stało. Esmeralda którą poznałeś tak naprawdę nigdy się nie narodziła, czy jej taniec był kiedy kolwiek przepełniony radością, czy jej pieśni kiedy kolwiek opiewały ten piękny świat. Może słyszałeś tylko to na co ci ona pozwoliła, widziałeś tylko to co ona ci pokazała. Wszystko inne sprytnie ukryła nawet przed twoimi przenikliwymi oczami. Trafiłeś na znacznie silniejszego drapieżnika niż ty... nie... to nie to, trafiłeś na kameleona który potrafił ukryć się przed tobą tak dobrze, że nie mogłeś go zobaczyć. Ukazywał ci się tylko przez chwilę, tylko wtedy kiedy tracił poczucie swojej równowagi. Cyganka milczała nie chciała ciebie ranić, to nie było w jej zamyśle. Nie chciała po prostu być dla ciebie ciężarem. Miałeś wystarczająco wiele swoich. To dziewczę ponownie się topiło, już szła na dno, za chwile uderzy plecami o dno i nikt jej już nie wyratuje. Ty nie uwolnisz jej z tych łancuchów które ją krępowały od zawsze, a były dłuższe i cięższe niż twoje. Byłeś na to za słaby.
-Fakt... nie jesteś idiotą... chociaż bardzo wolno łączysz wątki- Wyszeptała cicho i podeszła do niego. Położyła mu delikatnie rękę na ramieniu i popatrzyła mu w oczy. Poznajesz to spojrzenie? tak teraz to widzisz wyraźnie. Nie ma już tych wesołych ogników, zniknęły przepadły. Te zielone oczy nagle stały się tak bardzo podobne do twoich. Nie umiałeś dostrzec w nich tej chęci walki, jedynie poddanie się i dogorywanie na zimnej ziemi bez nikogo bliskiego. Na jej do tej pory malinowych usteczkach pojawił się delikatny aczkolwiek ponury uśmiech... chyba najbardziej ponury jaki kiedy kolwiek widziałeś. Nie Sahir, ten ptak tracił już nawet wiarę, stawał się tylko pustą skorupą. Byłeś przy niej ten cały czas, a mimo to nic nie widziałeś, teraz nie wiadomo czy nie jest już za późno na jaki kolwiek ratunek. Minęła ciebie i podeszła do pobliskiego drzewa które rosło. Chciała iść dalej, ale nagle siły ją opuściły. Oparła się o nie ramieniem, po czym osunęła się na ziemię. Jej chusta zabrzęczała smutno, nie wydawała już tych radosnych dźwięków, umierała razem z nią, a on ponownie klęczała na ziemi obdarta ze wszystkich sił, zniszczyłeś jej teatr przez co nie mogła już dalej udawać, że daje radę żyć.
- Sahir Nailah
Re: Fontanna
Sro Sty 14, 2015 7:14 am
Od samego początku drzewa nie szumiały w tym ogrodzie rzeczywiście, nawet gdy był piękny - przekazywał, drgając w twej sieci, że nie pragnie tej ułudy, uciekał od baśni, jaką nuciły mu liście drgające na wietrze, którym to wiatrem byłaś Ty, wplątując się w czerń jego włosów i nie pozwalając o swej obecności zapomnieć - widzisz, twój Miniaturowy Ogród Kłamstw miał upaść, a razem z nim Ty - przegniła, przeznaczona tylko do ścięcia, samotna i nie chciana przez nikogo... Pewnie chcą Cię tylko Ci, którzy widzą w tobie wiłę, kusi ich twoja cielesność i drażni to, jak latasz, tymczasem jedyny świadomy gość w twych włościach chciał patrzeć, jak latasz, a jednocześnie nie pozwalał sobie na to, czując tą niekontrolowaną potrzebę wplątania cię w soczysto zielone źdźbła trawy, abyś zaznała smaku jego uczuć i przestała go zwodzić za nos. Nic tu nie pasowało. Żaden puzzel do siebie nie pasował. Krążyłeś po omacku, dotykałeś pień za pniem, poszukując ścieżki, która doprowadzi cię do serca tego odzwierciedlenia snu, gdzie złapiesz się mocniej realiów. Obojętnie, co o tobie by nie myśleli - jesteś realistą, zawsze patrzysz na możliwe - pesymizm i optymizm to tylko dwie ewentualne dróżki, którymi można się pokierować i je rozważyć w razie konieczności podejmowania drastycznych decyzji - kwintesencją twego rozumowania zawsze był ten sam, niezmienny realizm. Dlatego nie pasował ci nadmierny optymizm. Dlatego wkurwiał cię pesymizm i wkurwiałeś się jednocześnie na samego siebie i wszystkich wokół, którzy przesadnie cierpienie odbierali, udowadniając sobie co wieczór, iż jesteś tylko rozbitkiem na skałach, który stara się poskładać swoje kości - gdy się budziłeś były tylko utwardzone i miękły znów, gdy nastawał zmierzch - jak każda maszyna na baterie miałeś swą wytrzymałość - oto napotkałeś jeszcze większy mechanizm od Ciebie.
Na imię jej było: Esmeralda.
Jesteś wstrząśnięty. Wstrząśnięty i zszokowany tym, że Mianiaturowy Ogród stworzony dla Ciebie się burzył - łapiesz liście, które masowo zaczęły opadać z obumierającego drzewa, a gdy nie możesz ich pomieścić w ramionach, odrzucasz na podłoże, by raz jeszcze objąć smukły pień i przytrzymać go, słysząc ponury jęk, jakby zaraz drewno miało złamać się pod własnym ciężarem, wygryzione od środka. Wiatr szepce: proszę, nie upadaj, wiatr nie dowierza i muska rześkim powiewem liściasty dywan, przesuwając go między twoimi nogami i zwiewając na bok.
Wszyscy zawsze przy tobie upadają.
Zawsze doprowadzasz do tego upadku.
Mówiłeś przecież: zniszczysz ją. Ach, ona ciągle była zniszczona. Ty jedynie wyrwałeś prawdziwe uczucia z jej piersi i w zalążku zakończyłeś proces okłamywania wszystkich wokół i samej siebie.
Pojebało Cię? - Niemo pytały wargi, gdy patrzyłeś na jej kruchą i słabą, beznadziejnie słabą sylwetkę - od początku wiedziałeś, że Ona nie jest graczką dla Ciebie, czemu więc Ona dobrowolnie rzuciła Ci rękawicę? Samobójczyni, o cudne drzewo w dalekiej przeszłości, czegóż oczekujesz od tego, który wyrwał Cię z ramion śmierci, co mógłby ci dać, co zaoferować? Na co liczyłaś, gdy zgodziłaś się na waszą wspólną maskaradę? To nadal twoje rozdanie, to nadal twój czas, nawet jeśli barwy twego obrazu zaczynały być zmywane w zastraszającym tempie. Gdzie teraz pójść i jaki wykonać ruch? Stoicie przed wyborem, a te wybory...
Miałeś wrócić i uwierzyć w lepsze jutro, chyba tak to było - dostałeś, Nailah, drugą szansę, masz ją zmarnować? Znowu poświęcić się innym, czy może wreszcie zająć sobą? Co wybierasz? Nie chcesz wybierać. Nie chcesz ani pierwszego, ani drugiego, nie chcesz też odwrócić się i odejść, nie przejmując kompletnie niczym - teraz tylko obserwujesz, do diaska, ty zawsze obserwujesz - jak ta nimfa wstaje, jak chwiejnym krokiem rusza przed siebie i jak w końcu opada z sił po ledwo paru krokach. Niezły się tutaj dramat zrobił. Naprawdę twa siostra zatańczyła ze swoją kochanką - i to jak..!
Pokręciłeś lekko głową, odetchnąłeś głęboko, próbując odnaleźć swoje rozpierzchnięte myśli, które prysły wraz z Ogrodem i z drzewem, które wymknęło się z twojego uścisku i runęło - huk pozwolił się ogarnąć - sięgnąłeś do plecaka, z którego wyciągnąłeś szklaną butelkę do połowy napełnioną bursztynowym trunkiem, a który zaraz opróżniłeś w kolejnej jednej czwartej na jeden haust - porządna dawka whiskey, od której ilości nawet ty się skrzywiłeś, otrząsając się, nim zakręciłeś naczynie i schowałeś na swoje miejsce, próbując zmyć z języka nadmiar przelanych procentów - co innego pozostało? Płakać? Modlić się? Paść na kolana?
- Ja pierdole... Ty weź wstań z tej ziemi, przecież się przeziębisz. - Skierował w końcu po dłuższej chwili opryskliwe słowa, machnąwszy ręką z niecierpliwością, gdyś do niej w końcu podszedł i wcale nie delikatnie szarpnąłeś ją za rękę, podnosząc do pionu i podtrzymując, gdyby miała się zachwiać. - Jesteś zajebiście piękna, okej? Tylko spróbuj jeszcze raz mnie łapać w takie iluzje, a mnie wkurwisz. - I schylił się, żeby ją ująć, niczym księżniczkę i unieść spowrotem ku fontannie, na której ją posadził, kucając przed nią i ujmując jej dłonie, które złożył na jej udach, spoglądając jej w oczy po ponownym odetchnięciu. Nie, nadal nie wierzył w to, co się stało. Tak, nadal w zasadzie nie wiedział, o co chodzi, czy czasem nie powinien się uszczypnąć, ale alkohol też przyjemnie rozluźnił i zdążył cieplejszą falą rozmyć się pod skórą. - Zresztą i tak mnie wkurwił fakt, że tak długo dałem się nabierać, ale możemy pominąć ten etap... - Dodał pośpiesznie i zatrzymał dech, jak i słowa, na dłuższą chwilę. - Tylko nie pieprz głupot, jak to powinienem odejść, dobra, bo od tego jestem ja, nie chcę konkurencji. - Oklapnął na ziemię, puszczając jej palce, by sięgnąć po whiskey i pociągnąć z niej kilka łyków, kierując spojrzenie na pobliskie drzewo - stuknął butelką o bruk, by sięgnąć do kieszeni po stare pudełko po papierosach, które służyło za papierośnicę i wyciągnąć jedną fajkę - rzadko palił, oj bardzo rzadko, nie lubił zapachu palonego tytoniu... ale on nie bardzo musiał się przejmować rakiem, czy czymś w tym rodzaju.
Obejrzałeś się przez ramię, żeby sprawdzić, czy nikogo czasem nie ma - twoje zmysły wyostrzone do granic możliwości, niczym sonda, przebiegły teren - a poszukiwałeś kogoś bardzo konkretnego... Woźnego mianowicie, którego spotkać nie miałeś ochoty.
- Ja pierdole, nie wierzę... - Rzadko paliłeś i rzadko też przeklinałeś, zwłaszcza przy kobietach. Jak i Esme była pierwszą kobietą, którą uderzyłeś. - Dobra jesteś. Jesteś naprawdę dobra... - Uśmiechnąłeś się do samego siebie.
Na imię jej było: Esmeralda.
Jesteś wstrząśnięty. Wstrząśnięty i zszokowany tym, że Mianiaturowy Ogród stworzony dla Ciebie się burzył - łapiesz liście, które masowo zaczęły opadać z obumierającego drzewa, a gdy nie możesz ich pomieścić w ramionach, odrzucasz na podłoże, by raz jeszcze objąć smukły pień i przytrzymać go, słysząc ponury jęk, jakby zaraz drewno miało złamać się pod własnym ciężarem, wygryzione od środka. Wiatr szepce: proszę, nie upadaj, wiatr nie dowierza i muska rześkim powiewem liściasty dywan, przesuwając go między twoimi nogami i zwiewając na bok.
Wszyscy zawsze przy tobie upadają.
Zawsze doprowadzasz do tego upadku.
Mówiłeś przecież: zniszczysz ją. Ach, ona ciągle była zniszczona. Ty jedynie wyrwałeś prawdziwe uczucia z jej piersi i w zalążku zakończyłeś proces okłamywania wszystkich wokół i samej siebie.
Pojebało Cię? - Niemo pytały wargi, gdy patrzyłeś na jej kruchą i słabą, beznadziejnie słabą sylwetkę - od początku wiedziałeś, że Ona nie jest graczką dla Ciebie, czemu więc Ona dobrowolnie rzuciła Ci rękawicę? Samobójczyni, o cudne drzewo w dalekiej przeszłości, czegóż oczekujesz od tego, który wyrwał Cię z ramion śmierci, co mógłby ci dać, co zaoferować? Na co liczyłaś, gdy zgodziłaś się na waszą wspólną maskaradę? To nadal twoje rozdanie, to nadal twój czas, nawet jeśli barwy twego obrazu zaczynały być zmywane w zastraszającym tempie. Gdzie teraz pójść i jaki wykonać ruch? Stoicie przed wyborem, a te wybory...
Miałeś wrócić i uwierzyć w lepsze jutro, chyba tak to było - dostałeś, Nailah, drugą szansę, masz ją zmarnować? Znowu poświęcić się innym, czy może wreszcie zająć sobą? Co wybierasz? Nie chcesz wybierać. Nie chcesz ani pierwszego, ani drugiego, nie chcesz też odwrócić się i odejść, nie przejmując kompletnie niczym - teraz tylko obserwujesz, do diaska, ty zawsze obserwujesz - jak ta nimfa wstaje, jak chwiejnym krokiem rusza przed siebie i jak w końcu opada z sił po ledwo paru krokach. Niezły się tutaj dramat zrobił. Naprawdę twa siostra zatańczyła ze swoją kochanką - i to jak..!
Pokręciłeś lekko głową, odetchnąłeś głęboko, próbując odnaleźć swoje rozpierzchnięte myśli, które prysły wraz z Ogrodem i z drzewem, które wymknęło się z twojego uścisku i runęło - huk pozwolił się ogarnąć - sięgnąłeś do plecaka, z którego wyciągnąłeś szklaną butelkę do połowy napełnioną bursztynowym trunkiem, a który zaraz opróżniłeś w kolejnej jednej czwartej na jeden haust - porządna dawka whiskey, od której ilości nawet ty się skrzywiłeś, otrząsając się, nim zakręciłeś naczynie i schowałeś na swoje miejsce, próbując zmyć z języka nadmiar przelanych procentów - co innego pozostało? Płakać? Modlić się? Paść na kolana?
- Ja pierdole... Ty weź wstań z tej ziemi, przecież się przeziębisz. - Skierował w końcu po dłuższej chwili opryskliwe słowa, machnąwszy ręką z niecierpliwością, gdyś do niej w końcu podszedł i wcale nie delikatnie szarpnąłeś ją za rękę, podnosząc do pionu i podtrzymując, gdyby miała się zachwiać. - Jesteś zajebiście piękna, okej? Tylko spróbuj jeszcze raz mnie łapać w takie iluzje, a mnie wkurwisz. - I schylił się, żeby ją ująć, niczym księżniczkę i unieść spowrotem ku fontannie, na której ją posadził, kucając przed nią i ujmując jej dłonie, które złożył na jej udach, spoglądając jej w oczy po ponownym odetchnięciu. Nie, nadal nie wierzył w to, co się stało. Tak, nadal w zasadzie nie wiedział, o co chodzi, czy czasem nie powinien się uszczypnąć, ale alkohol też przyjemnie rozluźnił i zdążył cieplejszą falą rozmyć się pod skórą. - Zresztą i tak mnie wkurwił fakt, że tak długo dałem się nabierać, ale możemy pominąć ten etap... - Dodał pośpiesznie i zatrzymał dech, jak i słowa, na dłuższą chwilę. - Tylko nie pieprz głupot, jak to powinienem odejść, dobra, bo od tego jestem ja, nie chcę konkurencji. - Oklapnął na ziemię, puszczając jej palce, by sięgnąć po whiskey i pociągnąć z niej kilka łyków, kierując spojrzenie na pobliskie drzewo - stuknął butelką o bruk, by sięgnąć do kieszeni po stare pudełko po papierosach, które służyło za papierośnicę i wyciągnąć jedną fajkę - rzadko palił, oj bardzo rzadko, nie lubił zapachu palonego tytoniu... ale on nie bardzo musiał się przejmować rakiem, czy czymś w tym rodzaju.
Obejrzałeś się przez ramię, żeby sprawdzić, czy nikogo czasem nie ma - twoje zmysły wyostrzone do granic możliwości, niczym sonda, przebiegły teren - a poszukiwałeś kogoś bardzo konkretnego... Woźnego mianowicie, którego spotkać nie miałeś ochoty.
- Ja pierdole, nie wierzę... - Rzadko paliłeś i rzadko też przeklinałeś, zwłaszcza przy kobietach. Jak i Esme była pierwszą kobietą, którą uderzyłeś. - Dobra jesteś. Jesteś naprawdę dobra... - Uśmiechnąłeś się do samego siebie.
- Esmeralda Moore
Re: Fontanna
Sro Sty 14, 2015 7:51 am
Dziewczyna klęczała na ziemi, przecież tak to lubiłeś... przed chwilą sam doprowadziłeś ją do łez i ponownego upadku. Co więc się zmieniło w tak krótkim czasie, czyżby drgnęło ci serce? przecież ty go nie masz, tak wmawiałeś wszystkim. Czyżby sam tworzyłeś iluzje, na to wychodzi. Niestety trafiłeś na kogoś kto był w tym jeszcze lepszy. Przecież ty stworzyłeś ją stosunkowo niedawno, cyganka tworzyła ją od zawsze, stała się tym mistrzynią. Nie ma co się dziwić, że poległeś. Miała zamiar już nie wstawać, nie chciała bo po prostu przestała widzieć w tym jaki kolwiek sens, czy ten motyl jeszcze potrafił marzyć... nie wydaje mi się, chociaż jedno marzenie nadal się w niej tliło. Nosiło ono twoje imię Sahir. Było tak wyraźne, że nawet ty potrafiłeś dostrzec.
Dziewczyna poczuła jak jakaś siła ją podrywa z ziemi i stawia na równe nogi. Czyjeś dłonie znacznie silniejsze niż jej mogło by się wydawać. A wcześniej w jej oczach byłeś kimś kto nie był by w stanie zdobyć się na taki gest. Wpatrywała się w twoje oczy... pustki nie było, ale za to pojawiło się nie mniejsze zdziwienie niż u ciebie. Czy przypadkiem nie zasnęła pod tym drzewem. Czy nie przyśniło się jej to wszystko teraz. Przecież to było tak bardzo nie realne.
-Ja...j...- Nie dał ci nawet wypowiedzieć tego co chciałaś bo po prostu ujął ciebie, nie chciałeś aby to drzewo runęło, dlaczego? czym ono różniło się od miliona innych drzew które rosły wokół ciebie, dlaczego tak bardzo upodobałeś sobie akurat to?
Zasiadła na murku fontanny czując jak wsuwasz swoje dłonie w jej, ona odruchowo je zacisnęła, mocno i pewnie, zupełnie tak jak by chciała wierzyć w to, że to właśnie te dłonie ją ochronią, że odegnasz chmury nad jej głową, że zaczniesz podlewać nowo ten ogród który został zniszczony przez burzę... ale już nie obcy, ale jej... i tylko jej.
-Sahir...- Wypowiedziała cicho... nie wiedziała co miała by powiedzieć, albo zrobić w tej chwili. Jego słowa cały czas huczały ci w głowie. Zsunęła się z murku. Zbliżyła się do ciebie, i po prostu objęła wtulając się w ciebie. Przymknęła swoje zielone oczy próbując rozkoszować się tą chwila spokoju którą jej podarowałeś... być może nie świadomie, ale w ostatniej chwili.
-Nie zmieniaj się...- Wyszeptała cicho, ale nie otwierała oczu, ani nie puszczała ciebie.
-Proszę cię... możesz mnie wyśmiać... nazwać naiwną, żałosną... albo nie musisz wcale w to wierzyć. Ale ja lubię ciebie... CIEBIE- Zaakcentowała to słowo jeszcze mocniej. Cały ten czas nie widziałeś tego, nie chciała ciebie zmienić, nie próbowała nawet tego robić. Bo nie widziała w tym nawet sensu.
-Poznałam ciebie takiego i takiego polubiłam. Jeżeli ty się dobrze czujesz w tym jaki jesteś, to taki zostań.- Odsunęła się w końcu od ciebie aby spojrzeć w twoją twarz. Wyciągnęła swoją rękę na której znajdowały się pozłacane bransoletki w twoim kierunku i odgarnęła parę czarnych kosmyków. Po jej twarzy płynęły łzy... te same które ukrywała w swoim wnętrzu. Czyż nie za taką Esmeraldą tęskniłeś... widzisz jak jej twarz zaczyna powoli się zmieniać, jak ten blask który wcześniej ci usiłowała na siłę wcisnąć powraca... ale tym razem prawdziwy, nie wyimaginowany. Zapach jaśminu wydawał się ponownie rozkwitać na nowo, a może to tylko twoje złudzenie kiedy chciałeś uwierzyć w to, że jesteś w stanie podjąć kolejną próbę.
Dziewczyna poczuła jak jakaś siła ją podrywa z ziemi i stawia na równe nogi. Czyjeś dłonie znacznie silniejsze niż jej mogło by się wydawać. A wcześniej w jej oczach byłeś kimś kto nie był by w stanie zdobyć się na taki gest. Wpatrywała się w twoje oczy... pustki nie było, ale za to pojawiło się nie mniejsze zdziwienie niż u ciebie. Czy przypadkiem nie zasnęła pod tym drzewem. Czy nie przyśniło się jej to wszystko teraz. Przecież to było tak bardzo nie realne.
-Ja...j...- Nie dał ci nawet wypowiedzieć tego co chciałaś bo po prostu ujął ciebie, nie chciałeś aby to drzewo runęło, dlaczego? czym ono różniło się od miliona innych drzew które rosły wokół ciebie, dlaczego tak bardzo upodobałeś sobie akurat to?
Zasiadła na murku fontanny czując jak wsuwasz swoje dłonie w jej, ona odruchowo je zacisnęła, mocno i pewnie, zupełnie tak jak by chciała wierzyć w to, że to właśnie te dłonie ją ochronią, że odegnasz chmury nad jej głową, że zaczniesz podlewać nowo ten ogród który został zniszczony przez burzę... ale już nie obcy, ale jej... i tylko jej.
-Sahir...- Wypowiedziała cicho... nie wiedziała co miała by powiedzieć, albo zrobić w tej chwili. Jego słowa cały czas huczały ci w głowie. Zsunęła się z murku. Zbliżyła się do ciebie, i po prostu objęła wtulając się w ciebie. Przymknęła swoje zielone oczy próbując rozkoszować się tą chwila spokoju którą jej podarowałeś... być może nie świadomie, ale w ostatniej chwili.
-Nie zmieniaj się...- Wyszeptała cicho, ale nie otwierała oczu, ani nie puszczała ciebie.
-Proszę cię... możesz mnie wyśmiać... nazwać naiwną, żałosną... albo nie musisz wcale w to wierzyć. Ale ja lubię ciebie... CIEBIE- Zaakcentowała to słowo jeszcze mocniej. Cały ten czas nie widziałeś tego, nie chciała ciebie zmienić, nie próbowała nawet tego robić. Bo nie widziała w tym nawet sensu.
-Poznałam ciebie takiego i takiego polubiłam. Jeżeli ty się dobrze czujesz w tym jaki jesteś, to taki zostań.- Odsunęła się w końcu od ciebie aby spojrzeć w twoją twarz. Wyciągnęła swoją rękę na której znajdowały się pozłacane bransoletki w twoim kierunku i odgarnęła parę czarnych kosmyków. Po jej twarzy płynęły łzy... te same które ukrywała w swoim wnętrzu. Czyż nie za taką Esmeraldą tęskniłeś... widzisz jak jej twarz zaczyna powoli się zmieniać, jak ten blask który wcześniej ci usiłowała na siłę wcisnąć powraca... ale tym razem prawdziwy, nie wyimaginowany. Zapach jaśminu wydawał się ponownie rozkwitać na nowo, a może to tylko twoje złudzenie kiedy chciałeś uwierzyć w to, że jesteś w stanie podjąć kolejną próbę.
- Sahir Nailah
Re: Fontanna
Sro Sty 14, 2015 5:41 pm
Wiesz jeszcze bardzo mało, serce daje Ci znak, że goni cię czas, bo nurt życia nadal chce cię posiadać w swoich falach - opuść łódź na taflę, nie lękaj się, wyjdź ze swojego brzydkiego ogrodu kłamstw i porzuć go na rzecz rzeczywistości - patrz, co Ci ten wampir zaproponował, popatrz, jakie abstrakcje zaczynają być ci podsuwane pod sam nos - ciągle mówiłaś, że umrzesz, jeśli tylko dotkniesz podłoża - rzeczywiście, umierasz teraz nad brzegiem za płotem innego świata, który stworzyłaś dla innych, a w tym właśnie zaklęłaś swój własny ponury sens - widzisz, dlatego nie powinniście byli się spotkać, tak sądzę - oboje zostajecie zdruzgotani wewnętrznie, chłopak kaleczy sobie dłonie, kiedy gwałtownie rozrywa płot, aby zderzyć fałsz z rzeczywistością - musiał zrozumieć, bardzo mi przykro, to może jest egoizm, że nie pozwolił ci się przy sobie uśmiechać, chociaż to tego oczekiwałaś i nie spodziewałaś się, że czarnowłosy potraktuje Cię tak brutalnie i jego brutalność będzie prowadziła w objęcia rozpaczy, w jakiej się pogrążałaś - nie zeszłaś w dół po tych schodkach, ty się po nich stoczyłaś, obdarł cię z siły i teraz patrzył, jak to znosisz, zupełnie jakbyś była jakimś marnym obiektem doświadczalnym, nową zabaweczką w dłoniach wariata. Ty jednak od razu pytasz, czy to serce w nim drgnęło... Sam nie wiem, może to naprawdę serce, a może to szok, niedowierzanie i jednocześnie szacunek do Ciebie, wiesz? Szacunek jako kogoś, kto okazał się od niego lepszy w temacie, w których nie spodziewał się żadnego poważnego zagrożenia, w którym przywykł tak do bycia górą, że przestał nawet szczególnie się starać - oto dlaczego tak późno połączył wszystkie fakty, które mu dostarczałaś. Zawsze chciałaś się stoczyć. Zawsze chciałaś, żeby twoją zbroję rozbito i obdarto z niej - pewnie nie w taki sposób, ale przecież gdybyś do tego nie dążyła nie dawałabyś mu takich wskazówek, które wreszcie pozwolą mu z samej ramy ułożyć wszystkie elementy układanki i zobaczyć pełen obraz brzydoty w postaci upadku.
Rozchyliłeś ręce, kiedy się zbliżyła i wtuliła w ciebie - w jednej dłoni miałeś różdżkę, którą chciałeś odpalić fajkę przytrzymywaną teraz w wargach - nie odwzajemniłeś tego ludzkiego odruchu, czując przyjemny zapach, który otulił ci nozdrza i sprawił, że złapałeś papierosa i ułożyłeś tą dłoń na plecach dziewczęcia, wbijając wzrok przed siebie, słuchając, jak oferuje Ci samego siebie - przecież wiedziałeś, że przekroczy granice, nie - że ty po tą granicę, do której nie powinieneś się zbliżać, przejdziesz, nie nawykły do opierania się pragnieniu wiedzy, obojętnie, co by się działo.
Tak sobie to tłumacz, bo mimo wszystko też nie chciałeś zostawać całkiem sam, całkiem anonimowy w tłumie... Tylko że tego nigdy nie przyznasz przed sobą, a co dopiero na głos - nie dopuszczałeś tej myśli nawet na parę milimetrów.
Nie odpowiadasz na spojrzenie tych zielonych ocząt.
Nailah zerknął je na drobną chwilę, by ujrzeć, co się w nich czai, by zaraz to spojrzenie opuścić - dwie fale się w nim ścierały, rozum, kiedy już zdziwienie z niego spływało, zaczynał wariować, pytając o samego siebie, pytając o nią, poruszając tematy niewygodne, których jako jedynych poruszać nie chciałeś, by zachowywać swoją równowagę - tak, ty też masz taki ogród, dlatego jak miałbyś się gniewać, że ona go posiadała i wciągnęła doń? Nie chcesz pytać o to, kim jesteś, jaki jesteś, nie chcesz wiedzieć, jakim ona cię widzi i co to znaczy "być sobą" - jesteś, jaki jesteś, to ci wystarczy, potrafisz analizować i przenikać wszystko doskonale, tylko samego siebie i całego syfu, jaki drzemał w twym sercu, rozumieć nie chciałeś - niech on pozostanie tam schowany, wystarczy, że i tak wszystko przesiąka, każdy twój ruch, każdy twój gest i spojrzenie.
Wyciągnąłeś paczkę, by schować papierosa i wrzuciłeś ją do otworzonej kostki położonej na murku fontanny, by zaraz tą samą dłonią sięgnąć do włosów i przejechać po nich palcami - naprawdę to wszystko musiało się dzisiaj zdarzyć? Jesteś zmęczony, nie chcesz, nie chce ci się, nie chce ci się już mówić, nie masz co powiedzieć, nie chciałeś wiedzieć tego wszystkiego, nie chciałeś jej do siebie bardziej przywiązywać, chyba jednak nie chciałeś jej poznawać? - teraz cała lawina automatycznej ochrony, aby nie ruszać własnego serca, aby nie biło, a pozostało w uśpieniu, bez uczuć, rozpoczynała działać w bardzo sprawnym mechanizmie.
Jak możesz go lubić?
Dobrze się czuć?
Dobry żart.
Czujesz jej dotyk, delikatny i czuły, bardziej przyziemny, niż każdy dotyk dotąd, tak i unosisz wzrok i spoglądasz w zwierciadła duszy roniące łzy - smutny, melancholijny widok naprawdę pięknej kobiety, której urodę doceniałeś, która pięknie pachniała, ale której nigdy tego nie powiedziałeś, bo dotykałeś ją ledwo kijem od szczotki, odtrącając od siebie, aby trzymała się na odległość - nadal miałeś taką potrzebę w sobie. By nie pozwolić jej się zbliżyć. Silniejszą niż przy kimkolwiek, ponieważ i ona miała silniejszą wolę, jak i dorównywała ci zdolnością gry pozorów - bierzesz kolejny ciężki oddech, skrzywiłeś się nieco i pokręciłeś głową, nie zrywając już z nią kontaktu wzrokowego.
- Dziękuję za przyzwolenie na powtarzanie nadanych ci przydomków... - Mruknąłeś, nawiązując naturalnie do tego, że powiedziała, iż możesz ją nazywać naiwną i żałosną - trudno uwierzyć, że On Cię naprawdę lubił, prawda? Taki był - wredny, cyniczny, ponury, opryskliwy i sarkastyczny - proszę bardzo, cała gama wad, które zawsze pokazywał jako pierwsze, trudno w nim było dostrzec te pozytywne cechy - ukrywał je w sobie, zupełnie na opak niż każdy normalny człowiek, ba - niż nawet Ty, Esmeraldo, chociaż zdecydowanie byłaś kimś o wiele doskonalszym od człowieka - tym Niebiańskim Ptakiem, zniszczonym, ale nadal Ptakiem...
- Brak mi słów, prawdę powiedziawszy. - Co miałbyś jej powiedzieć? Sięgnąłeś po butelkę, przyglądając się barwie trunku w środku. - Wiesz, że nie zamierzam Cię przepraszać, no nie? - Uśmiechnąłeś się lekko, ponawiając kontakt wzrokowy. - Oto My, Ci źli, Ci złamani. Witaj, Siostro. - Nie był to uśmiech miły - miał w sobie ciążący we wnętrzu mrok, ponurą samoświadomość i świadomość świata wokół. Czy teraz się cokolwiek między wami zmieniło? Nie, niewiele, tak sądzę... Tylko że niewiele w przypadku Nailaha zawsze było całą milą.
Rozchyliłeś ręce, kiedy się zbliżyła i wtuliła w ciebie - w jednej dłoni miałeś różdżkę, którą chciałeś odpalić fajkę przytrzymywaną teraz w wargach - nie odwzajemniłeś tego ludzkiego odruchu, czując przyjemny zapach, który otulił ci nozdrza i sprawił, że złapałeś papierosa i ułożyłeś tą dłoń na plecach dziewczęcia, wbijając wzrok przed siebie, słuchając, jak oferuje Ci samego siebie - przecież wiedziałeś, że przekroczy granice, nie - że ty po tą granicę, do której nie powinieneś się zbliżać, przejdziesz, nie nawykły do opierania się pragnieniu wiedzy, obojętnie, co by się działo.
Tak sobie to tłumacz, bo mimo wszystko też nie chciałeś zostawać całkiem sam, całkiem anonimowy w tłumie... Tylko że tego nigdy nie przyznasz przed sobą, a co dopiero na głos - nie dopuszczałeś tej myśli nawet na parę milimetrów.
Nie odpowiadasz na spojrzenie tych zielonych ocząt.
Nailah zerknął je na drobną chwilę, by ujrzeć, co się w nich czai, by zaraz to spojrzenie opuścić - dwie fale się w nim ścierały, rozum, kiedy już zdziwienie z niego spływało, zaczynał wariować, pytając o samego siebie, pytając o nią, poruszając tematy niewygodne, których jako jedynych poruszać nie chciałeś, by zachowywać swoją równowagę - tak, ty też masz taki ogród, dlatego jak miałbyś się gniewać, że ona go posiadała i wciągnęła doń? Nie chcesz pytać o to, kim jesteś, jaki jesteś, nie chcesz wiedzieć, jakim ona cię widzi i co to znaczy "być sobą" - jesteś, jaki jesteś, to ci wystarczy, potrafisz analizować i przenikać wszystko doskonale, tylko samego siebie i całego syfu, jaki drzemał w twym sercu, rozumieć nie chciałeś - niech on pozostanie tam schowany, wystarczy, że i tak wszystko przesiąka, każdy twój ruch, każdy twój gest i spojrzenie.
Wyciągnąłeś paczkę, by schować papierosa i wrzuciłeś ją do otworzonej kostki położonej na murku fontanny, by zaraz tą samą dłonią sięgnąć do włosów i przejechać po nich palcami - naprawdę to wszystko musiało się dzisiaj zdarzyć? Jesteś zmęczony, nie chcesz, nie chce ci się, nie chce ci się już mówić, nie masz co powiedzieć, nie chciałeś wiedzieć tego wszystkiego, nie chciałeś jej do siebie bardziej przywiązywać, chyba jednak nie chciałeś jej poznawać? - teraz cała lawina automatycznej ochrony, aby nie ruszać własnego serca, aby nie biło, a pozostało w uśpieniu, bez uczuć, rozpoczynała działać w bardzo sprawnym mechanizmie.
Jak możesz go lubić?
Dobrze się czuć?
Dobry żart.
Czujesz jej dotyk, delikatny i czuły, bardziej przyziemny, niż każdy dotyk dotąd, tak i unosisz wzrok i spoglądasz w zwierciadła duszy roniące łzy - smutny, melancholijny widok naprawdę pięknej kobiety, której urodę doceniałeś, która pięknie pachniała, ale której nigdy tego nie powiedziałeś, bo dotykałeś ją ledwo kijem od szczotki, odtrącając od siebie, aby trzymała się na odległość - nadal miałeś taką potrzebę w sobie. By nie pozwolić jej się zbliżyć. Silniejszą niż przy kimkolwiek, ponieważ i ona miała silniejszą wolę, jak i dorównywała ci zdolnością gry pozorów - bierzesz kolejny ciężki oddech, skrzywiłeś się nieco i pokręciłeś głową, nie zrywając już z nią kontaktu wzrokowego.
- Dziękuję za przyzwolenie na powtarzanie nadanych ci przydomków... - Mruknąłeś, nawiązując naturalnie do tego, że powiedziała, iż możesz ją nazywać naiwną i żałosną - trudno uwierzyć, że On Cię naprawdę lubił, prawda? Taki był - wredny, cyniczny, ponury, opryskliwy i sarkastyczny - proszę bardzo, cała gama wad, które zawsze pokazywał jako pierwsze, trudno w nim było dostrzec te pozytywne cechy - ukrywał je w sobie, zupełnie na opak niż każdy normalny człowiek, ba - niż nawet Ty, Esmeraldo, chociaż zdecydowanie byłaś kimś o wiele doskonalszym od człowieka - tym Niebiańskim Ptakiem, zniszczonym, ale nadal Ptakiem...
- Brak mi słów, prawdę powiedziawszy. - Co miałbyś jej powiedzieć? Sięgnąłeś po butelkę, przyglądając się barwie trunku w środku. - Wiesz, że nie zamierzam Cię przepraszać, no nie? - Uśmiechnąłeś się lekko, ponawiając kontakt wzrokowy. - Oto My, Ci źli, Ci złamani. Witaj, Siostro. - Nie był to uśmiech miły - miał w sobie ciążący we wnętrzu mrok, ponurą samoświadomość i świadomość świata wokół. Czy teraz się cokolwiek między wami zmieniło? Nie, niewiele, tak sądzę... Tylko że niewiele w przypadku Nailaha zawsze było całą milą.
- Esmeralda Moore
Re: Fontanna
Sro Sty 14, 2015 6:15 pm
Esmeralda doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że będziesz ją cały czas odtrącał, wiedziała to, ale mimo wszystko nadal siedziało w niej coś, co nie pozwalało jej ciebie zostawić. Mógłbyś jej powiedzieć najokrutniejszą prawdę, wyrwać jej żywcem serce, a ona i tak by spoglądała na ciebie z tą samą ufnością. Ponoć to ty miałeś wpaść w jej sieci, a wyszło na to, że to ona szamotała się teraz w pajęczynie... swojej własnej pajęczynie która utkała specjalnie dla ciebie. Niestety straciła na chwilę czujność, i nogi jej się podwinęły, przez co sama sie już w niej zamotała. A ty przyglądałeś się z oddali, wahając się nad tym co zrobić. Rzucić się na ratunek, czy może jednak pozostać biernym widzem. Jeden i drugi wybór miał swoje konsekwencje, i żadne nie były korzystne dla twojej osoby. Jeżeli zdecydujesz się na ratunek istnieje szansa, że obydwoje zaplączecie się w tej sieci, i będziecie razem umierać, ale nie umiałeś z drugiej stać bacznie i się przyglądać temu wszystkiemu. Bo nagle pojawiła się w tobie myśl, że nie chcesz aby ta dziewczyna zginęła. W tej chwili musiałeś tak naprawdę wybrać tylko mniejsze zło, ale z drugiej strony zdaj sobie sprawę z jednej bardzo ważnej rzeczy. Nie usłyszysz z jej ust nigdy "Sahir pomóż mi" nie dlatego, że nie mogła na tobie polegać, ale dlatego, że jej duma na to nie pozwoli. Oj tak obydwoje byliście tak bardzo dumnymi istotami. Pomimo tego, że chciało by się ukryć gdzieś pod ziemią to cały czas idziecie przed siebie z podniesioną głową. I liczycie na łut szczęścia, że ktoś akurat przejdzie obok i zainteresuje się tym co się dzieje w waszych duszach.
-Nie wymagam przeprosin... nie szukam ich tam gdzie ich nie powinno być- Sądzisz, że ją uraziłeś swoimi słowami, tak naprawdę myślisz? nie do wiary jak ty jeszcze o niej mało wiesz, obawiam się, że będziecie musieli zaczynać tą znajomość zupełnie od nowa. W chwili kiedy ty byłeś dla niej niczym otwarta księga, to ona była dla ciebie białymi kartkami. A ty nadal siedziałeś przy stole i wpatrywałeś się w tą biel, tak zachłannie, jak byś miał nadzieje, że nagle zaczną pojawiać się tam litery. Dobrze strzeżesz swoich sekretów dobra cyganko, nie pozwalasz aby ktoś miał wgląd do nich, szczególnie ktoś kogo nie potrafisz do końca określić. Dziewczyna usiadła obok ciebie i splotła swoje dłonie na twoim ramieniu. Po czym oparła głowę, jej czarne włosy spłynęły po twoim ciele. Nie mówiła już nic, pozwoliła po raz kolejny ci milczeć, zatracić się w tej ciszy... tak pamiętała co mówiłeś, lubiłeś to, wolałeś ciszę od tysiąca słów, więc się dostosowała do ciebie. Wiedziała, że w tym tańcu ktoś będzie musiał ulec. Ty nie miałeś zamiaru tego robić, więc zrobiła to ona. Poślubiała ciemność tylko dlatego abyś lepiej lepiej się czuł w jej towarzystwie.
-Jeżeli brak ci słów... to po prostu nie mów- Powiedziała krótko. Właśnie w takich chwilach jak ta i ona potrafiła docenić cisze. Potrafiła być bardzo wymowna... chociaż w twoim wypadku nie była do końca pewna czy to było dobre. Nie wiedziała jak by miała się przy tobie zachowywać. W końcu w tobie było tyle sprzeczności. Mówisz, że cieszysz się kiedy płacze, ale z drugiej strony nie potrafisz tego znieść... a podobno to kobiety są niezdecydowane.
-Nie wymagam przeprosin... nie szukam ich tam gdzie ich nie powinno być- Sądzisz, że ją uraziłeś swoimi słowami, tak naprawdę myślisz? nie do wiary jak ty jeszcze o niej mało wiesz, obawiam się, że będziecie musieli zaczynać tą znajomość zupełnie od nowa. W chwili kiedy ty byłeś dla niej niczym otwarta księga, to ona była dla ciebie białymi kartkami. A ty nadal siedziałeś przy stole i wpatrywałeś się w tą biel, tak zachłannie, jak byś miał nadzieje, że nagle zaczną pojawiać się tam litery. Dobrze strzeżesz swoich sekretów dobra cyganko, nie pozwalasz aby ktoś miał wgląd do nich, szczególnie ktoś kogo nie potrafisz do końca określić. Dziewczyna usiadła obok ciebie i splotła swoje dłonie na twoim ramieniu. Po czym oparła głowę, jej czarne włosy spłynęły po twoim ciele. Nie mówiła już nic, pozwoliła po raz kolejny ci milczeć, zatracić się w tej ciszy... tak pamiętała co mówiłeś, lubiłeś to, wolałeś ciszę od tysiąca słów, więc się dostosowała do ciebie. Wiedziała, że w tym tańcu ktoś będzie musiał ulec. Ty nie miałeś zamiaru tego robić, więc zrobiła to ona. Poślubiała ciemność tylko dlatego abyś lepiej lepiej się czuł w jej towarzystwie.
-Jeżeli brak ci słów... to po prostu nie mów- Powiedziała krótko. Właśnie w takich chwilach jak ta i ona potrafiła docenić cisze. Potrafiła być bardzo wymowna... chociaż w twoim wypadku nie była do końca pewna czy to było dobre. Nie wiedziała jak by miała się przy tobie zachowywać. W końcu w tobie było tyle sprzeczności. Mówisz, że cieszysz się kiedy płacze, ale z drugiej strony nie potrafisz tego znieść... a podobno to kobiety są niezdecydowane.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach