- Prudence Grisham
Re: Magiczny Park
Sob Wrz 26, 2015 8:44 pm
"Świat jest teatrem, aktorami ludzie,
Którzy kolejno wchodzą i znikają."
Prudence nie oczekiwała żadnego zachowania. Chciała dać mu szansę na odejście od niej tak, by nie musiał się zastanawiać nad nią. Okazję do pójścia sobie z myślą, że to przecież ona zachowała się w niekulturalnie i nie ma co z nią na dłużej zostawać. Tyle że on nie postąpił tak. Nie wykorzystał dobrego momentu. Dlaczego? Pannie Grisham nie mieściło się w głowie, że mogła pomylić się w swoim osądzenie. Ludzie zawsze chcą tego samego. Wydrzeć z człowieka wiedzę, mieć kogoś do pożalenia i zniknąć. Ciągle znikają. Z własnego wyboru, z przymusu - umierają duszą albo ciałem. Ciągle. Bez przerwy. Nieustannie. Nie da się zrozumieć dlaczego. Trybiki napędzające nasze umysły stają się skomplikowane, bo dobudowujemy do nich ciągle nowe części. Tym samym nie możemy już znaleźć podstawy, która początkowo go tworzyła. Wynika z tego tyle, że te proste fakty nie docierają w odpowiednie miejsca. Ta informacja właśnie tak obijała się o wnętrze jej mózgu, krążąc i nie wiedząc dokąd się udać. Część "ludzie odruchy" i "kontakty towarzyskie" dawno temu została oddana na złom, bo zwyczajnie nikt z niej przy pracy nad trybikami nie korzystał. Dziś nagle zaistniała potrzeba pójście na śmietnik i rozpoczęcie poszukiwań.
Żaden pracownik przedsiębiorstwa Mózg i Myślenie Prudence SA. Spółka Zoo nie był gotowy na podjęcie takiego ryzyka zawodowego. W umowie o pracę tego nie było, a ubezpieczenie nie pokryłoby ewentualnych uszczerbków na zdrowi. Ostatecznie więc informacja żyła, zwiedzała całą firmę, ale nikt nic z nią konkretnego nie zrobił.
Ta kobieta kochała słowa.
Jak najwięcej słów.
Wszystko, byleby nie kolejna chwila afonii.
Nie reagowała na nią płaczem, tak samo jak niespodziewany dotyk nie wywołał u niej drżenia. Żadnej niezamierzonej zewnętrznej reakcji jeszcze.
Jeszcze, bo w środku walczyły sobie dwa stronnictwa - to, które nosiło nazwę Rozsądek i nie pozwalało m na towarzyskie spotkania i opozycyjne Serce, które wręcz rwało się do tego, żeby spędzać z tym drugim człowiekiem czas. By go poznawać, odkrywać. Strach przed pozostawieniem był przy wielkości pragnienia niewielki. Chciała ufać. Była obrzydliwie naiwna.
Wszyscy mogliby to wykorzystać, a możliwość, że ktoś się o tym dowie jest początkiem jej rychłej śmierci. Cóż jednak zrobić? Ludzie muszą spełniać swoje zachcianki. Mają we krwi egoizm, jakkolwiek by się go nie wyrzekali.
Prudence się nigdy nie wyrzekała tego, że lubi dbać o swój tyłek. Czy ktokolwiek bowiem ma prawo do tego, by krytykować chęć do życia? Że nie ma ochoty umrzeć? Jeśli samolubstwo ma ją ocalić to nie widziała w tym żadnego problemu. Przecież nie zawsze złe rzeczy są robione w złym celu. Nie ma bieli i czerni.
Szary... tak, to bardzo wygodny i chyba jedyny prawdziwy kolor na całej palecie zwanej życiem.
Obróciła swoją głowę na kolanie, odgarnęła włosy i spojrzała na niego.
Naprawdę tu nadal jest.
Uśmiechnęła się szeroko i podniosła głowę, dalej patrząc na niego swoimi błyszczącymi oczami. Zaśmiała się czystym, radosnym dźwiękiem i sięgnęła po pióro.
Nie sądziłam, że gdy podniosę głowę to nadal tu będziesz - Słodka naiwność... tak, tym teraz żyła.
Ale w pięknym kłamstwie jest tak dobrze, że niezbyt chciała je porzucić. Myśl, że przeprowadziła swoją pierwszą najdłuższą "rozmowę" od lat z tym człowiekiem sprawiała, że chciała nie wierzyć w czarne scenariusze Rozsądku.
Którzy kolejno wchodzą i znikają."
Prudence nie oczekiwała żadnego zachowania. Chciała dać mu szansę na odejście od niej tak, by nie musiał się zastanawiać nad nią. Okazję do pójścia sobie z myślą, że to przecież ona zachowała się w niekulturalnie i nie ma co z nią na dłużej zostawać. Tyle że on nie postąpił tak. Nie wykorzystał dobrego momentu. Dlaczego? Pannie Grisham nie mieściło się w głowie, że mogła pomylić się w swoim osądzenie. Ludzie zawsze chcą tego samego. Wydrzeć z człowieka wiedzę, mieć kogoś do pożalenia i zniknąć. Ciągle znikają. Z własnego wyboru, z przymusu - umierają duszą albo ciałem. Ciągle. Bez przerwy. Nieustannie. Nie da się zrozumieć dlaczego. Trybiki napędzające nasze umysły stają się skomplikowane, bo dobudowujemy do nich ciągle nowe części. Tym samym nie możemy już znaleźć podstawy, która początkowo go tworzyła. Wynika z tego tyle, że te proste fakty nie docierają w odpowiednie miejsca. Ta informacja właśnie tak obijała się o wnętrze jej mózgu, krążąc i nie wiedząc dokąd się udać. Część "ludzie odruchy" i "kontakty towarzyskie" dawno temu została oddana na złom, bo zwyczajnie nikt z niej przy pracy nad trybikami nie korzystał. Dziś nagle zaistniała potrzeba pójście na śmietnik i rozpoczęcie poszukiwań.
Żaden pracownik przedsiębiorstwa Mózg i Myślenie Prudence SA. Spółka Zoo nie był gotowy na podjęcie takiego ryzyka zawodowego. W umowie o pracę tego nie było, a ubezpieczenie nie pokryłoby ewentualnych uszczerbków na zdrowi. Ostatecznie więc informacja żyła, zwiedzała całą firmę, ale nikt nic z nią konkretnego nie zrobił.
Ta kobieta kochała słowa.
Jak najwięcej słów.
Wszystko, byleby nie kolejna chwila afonii.
Nie reagowała na nią płaczem, tak samo jak niespodziewany dotyk nie wywołał u niej drżenia. Żadnej niezamierzonej zewnętrznej reakcji jeszcze.
Jeszcze, bo w środku walczyły sobie dwa stronnictwa - to, które nosiło nazwę Rozsądek i nie pozwalało m na towarzyskie spotkania i opozycyjne Serce, które wręcz rwało się do tego, żeby spędzać z tym drugim człowiekiem czas. By go poznawać, odkrywać. Strach przed pozostawieniem był przy wielkości pragnienia niewielki. Chciała ufać. Była obrzydliwie naiwna.
Wszyscy mogliby to wykorzystać, a możliwość, że ktoś się o tym dowie jest początkiem jej rychłej śmierci. Cóż jednak zrobić? Ludzie muszą spełniać swoje zachcianki. Mają we krwi egoizm, jakkolwiek by się go nie wyrzekali.
Prudence się nigdy nie wyrzekała tego, że lubi dbać o swój tyłek. Czy ktokolwiek bowiem ma prawo do tego, by krytykować chęć do życia? Że nie ma ochoty umrzeć? Jeśli samolubstwo ma ją ocalić to nie widziała w tym żadnego problemu. Przecież nie zawsze złe rzeczy są robione w złym celu. Nie ma bieli i czerni.
Szary... tak, to bardzo wygodny i chyba jedyny prawdziwy kolor na całej palecie zwanej życiem.
Obróciła swoją głowę na kolanie, odgarnęła włosy i spojrzała na niego.
Naprawdę tu nadal jest.
Uśmiechnęła się szeroko i podniosła głowę, dalej patrząc na niego swoimi błyszczącymi oczami. Zaśmiała się czystym, radosnym dźwiękiem i sięgnęła po pióro.
Nie sądziłam, że gdy podniosę głowę to nadal tu będziesz - Słodka naiwność... tak, tym teraz żyła.
Ale w pięknym kłamstwie jest tak dobrze, że niezbyt chciała je porzucić. Myśl, że przeprowadziła swoją pierwszą najdłuższą "rozmowę" od lat z tym człowiekiem sprawiała, że chciała nie wierzyć w czarne scenariusze Rozsądku.
- Vakel B. Bułhakow
Re: Magiczny Park
Czw Paź 01, 2015 5:20 pm
Kiedy Bułhakowa sięgnął dźwięk delikatnego śmiechu - posłał rozmówczyni spojrzenie pełne rozpaczliwego wstydu i niezdarnie zabrał rękę, jakby go to oparzyło. Nie wiedział skąd znalazł się w nim ten odruch. Skąd płynęło dziwne uczucie, które pochłonęło go na ten ułamek sekundy.
Ale Bułhakow nie był człowiekiem, który długo pilnował swoich emocji - były efemeryczne jak kobiece humorki. Płomień irytacji zniknął z jego twarzy i znów schował się bezpiecznie pod powierzchnią szaroniebieskich oczu, przez co sprawiał wrażenie tak samo nijakiego, jak wcześniej. Wiatr zawiał mocniej, rozwiewając brązową czuprynę, kiedy ten wpatrywał się w Prudence jak w obrazek, nie myśląc nawet o tym, by znów odwrócić twarz w stronę tafli wody. Dziwnym się to zdawało, bo przecież jeszcze przez chwilę znajdował w niej ukojenie, jakiego nie zaznał od dawna.
Kolejna karta przekazana w zimne dłonie profesora była dla niego niezrozumiała. Nie wiedział o niej nic. Jeszcze. Nie pojmował jej obaw i lęków, tak ciężkich do przyjęcia przez kogoś, kto ze stosunkami międzyludzkimi nie miał większego problemu - przez większość czasu tak czy siak udawał. Ale nie tutaj. Tutaj nie czuł, że musiał ukazać którąkolwiek ze swoich masek. Czuł, że może po prostu siedzieć i być, a to w obecności innych zdarzało się niezwykle rzadko.
Manipulowanie obcymi przychodziło mu ostatnio z taką łatwością, że nawet jego zaczynało zastanawiać jakim sposobem osoba pozornie niedoświadczona w takich czynnościach - bawiła się słowem i gestem w sposób godny podziwu. Być może, choć niekoniecznie, pomogły mu w tym lata spędzone na kolanach. Zarówno przed ojcem, jak i samym Voldemortem. Voldemort. Imię. Nie, to nie było imię. To był pseudonim. Nadany tak niezdarnie, że Vakelowi wydawało się to być dość zabawne. Voldemort lubił brzmieć groźnie. Przerażać. Tylko czy na Vakela faktycznie to działało?
Nie sądziłam, że gdy podniosę głowę to nadal tu będziesz.
Nie miał w zwyczaju tak postępować, ale nie o to teraz chodziło. Nie siedział przy niej, bo uznał to za stosowne, a dlatego, że chciał. Owszem, zaprzeczyłby temu bez chwili zawahania... a jednak - A jednak wciąż jestem.
Tylko cóż to zmieniało?
- Odnoszę wrażenie, że coś cię trapi. Czy jest rzecz, którą mógłbym dla ciebie zrobić?
Pomoc. Mity, mity, mi- Miły. Bułhakow był miły? A skoro nie, to czego mógł chcieć?
Wszystkiego.
On chciał pochłonąć ją w całości.
// Przepraszam za długi brak odpisu i ewentualne błędy. Pisałam to na telefonie. 3
Ale Bułhakow nie był człowiekiem, który długo pilnował swoich emocji - były efemeryczne jak kobiece humorki. Płomień irytacji zniknął z jego twarzy i znów schował się bezpiecznie pod powierzchnią szaroniebieskich oczu, przez co sprawiał wrażenie tak samo nijakiego, jak wcześniej. Wiatr zawiał mocniej, rozwiewając brązową czuprynę, kiedy ten wpatrywał się w Prudence jak w obrazek, nie myśląc nawet o tym, by znów odwrócić twarz w stronę tafli wody. Dziwnym się to zdawało, bo przecież jeszcze przez chwilę znajdował w niej ukojenie, jakiego nie zaznał od dawna.
Kolejna karta przekazana w zimne dłonie profesora była dla niego niezrozumiała. Nie wiedział o niej nic. Jeszcze. Nie pojmował jej obaw i lęków, tak ciężkich do przyjęcia przez kogoś, kto ze stosunkami międzyludzkimi nie miał większego problemu - przez większość czasu tak czy siak udawał. Ale nie tutaj. Tutaj nie czuł, że musiał ukazać którąkolwiek ze swoich masek. Czuł, że może po prostu siedzieć i być, a to w obecności innych zdarzało się niezwykle rzadko.
Manipulowanie obcymi przychodziło mu ostatnio z taką łatwością, że nawet jego zaczynało zastanawiać jakim sposobem osoba pozornie niedoświadczona w takich czynnościach - bawiła się słowem i gestem w sposób godny podziwu. Być może, choć niekoniecznie, pomogły mu w tym lata spędzone na kolanach. Zarówno przed ojcem, jak i samym Voldemortem. Voldemort. Imię. Nie, to nie było imię. To był pseudonim. Nadany tak niezdarnie, że Vakelowi wydawało się to być dość zabawne. Voldemort lubił brzmieć groźnie. Przerażać. Tylko czy na Vakela faktycznie to działało?
Nie sądziłam, że gdy podniosę głowę to nadal tu będziesz.
Nie miał w zwyczaju tak postępować, ale nie o to teraz chodziło. Nie siedział przy niej, bo uznał to za stosowne, a dlatego, że chciał. Owszem, zaprzeczyłby temu bez chwili zawahania... a jednak - A jednak wciąż jestem.
Tylko cóż to zmieniało?
- Odnoszę wrażenie, że coś cię trapi. Czy jest rzecz, którą mógłbym dla ciebie zrobić?
Pomoc. Mity, mity, mi- Miły. Bułhakow był miły? A skoro nie, to czego mógł chcieć?
Wszystkiego.
On chciał pochłonąć ją w całości.
// Przepraszam za długi brak odpisu i ewentualne błędy. Pisałam to na telefonie. 3
- Prudence Grisham
Re: Magiczny Park
Sob Paź 03, 2015 7:14 pm
Po co nakładać maskę w obecności kogoś, kto nawet nie jest szkodliwy? Przecież nie potrafi mówić. Może sobie najwyżej napisać esej o prawdziwej naturze ludzi. Problem jest taki, że nikt by tego nie przeczytał. Nikt nie słucha cichych krzyków. Przynajmniej nie jej. Bo co może być nie tak z cichą, młodą, urokliwą i tajemniczą kobietą? Nic? Oczywiście. Nic, prócz tego, że nie bawi się życiem i z życiem. Że nie może ze spokojem tańczyć w deszczu. Nie może nawet spokojnie oddychać, bo wystarczy chwila ciemności, by zacząć zastanawiać się nad tym, czy zdąży rzucić w kogoś zaklęciem zanim ktoś zrobi to pierwszy. Każdego dnia. Bezustannie. Ciągle. Zawsze.
Przez całe życie.
Siedzenie więc obok niej jest łatwe. Szczególnie, że w oczywisty sposób można grać sobie na jej uczuciach. Kogoś, kto nie zna definicji towarzyskości i zasad jej gry. Kogoś, kto gra po prostu tą samą melodię od wielu lat w taki sposób, że nikt nie domyśla się, iż to nie ta nuta gra w jej duszy. Kogoś, kto wiecznie chodzi z opuszczoną głową. Kogoś, kto nie miesza się w nic, co jest ryzykowne.
Kogoś, kogo z łatwością większość nazwałaby tchórzem. Bo nie wiedzą. Nikt nic tak naprawdę nie wie. Wszystko, co nieznane zaś trwoży. Ludzie zrezygnowali z poznawania dziwactw tego świata. Prudence była dziwadłem.
W obecnych czasach byłaby więc na celowniku, gdyby mogła żyć w zgodzie ze sobą. A kiedy nie możesz się nawet porządnie bronić to zwyczajnie odchodzisz w cień z myślą, że gdyby nie scenariusz losu, dziś mógłbyś być u szczytu sukcesu. Gdyby nie wszyscy ludzie, którzy zniszczyli Twoje plany i marzenia. Twój potencjał i twoją duszę.
Może... morze jest głębokie i może tylko Cię pochłonąć. Nie żadnych "może". Jest tylko to, co zostało z pokruszonego "ja".
Nie lubię, gdy ludzie są tylko na chwilę. Jeśli możesz coś dla mnie zrobić to zdecydowanie jest to nieznikaniedziś nigdy za szybko - pisała to przez dłuższą chwilę, nie mogąc dopasować jednego słowa. Zabawne, że jeden wyraz może być taki problematyczny. Trzeba jednak stosować odpowiednie dopełnienia. W innym wypadku ludzie nie nadążą, a ona nie może się d długo tłumaczyć. Chociaż z tego powinna. Siedziała obok praktycznie obcego człowieka. Pragnęła, by był.
Jej Serce chciało myśleć, że jest tam właśnie dlatego, że sam tego chce, że chce ją poznać.
Jej Rozum krzyczał, by natychmiast przestała tego chcieć.
Zakazane jednak jest najbardziej kuszące.
Naiwne dziecko, jeśli chodzi o ludzi. Ufne. Marzące. Prudence była uosobieniem ślepej wiary w każdego, kto zechciał wyciągnąć do niej rękę w taki sposób, jak Vakel.
Wyciągnęła więc do niego rękę z karteczką.
Najwyżej będzie to pierwszy błąd w życiu - dać komuś znak, że się go potrzebuje. Jakkolwiek by to nie było względem nieznajomego głupie.
Przez całe życie.
Siedzenie więc obok niej jest łatwe. Szczególnie, że w oczywisty sposób można grać sobie na jej uczuciach. Kogoś, kto nie zna definicji towarzyskości i zasad jej gry. Kogoś, kto gra po prostu tą samą melodię od wielu lat w taki sposób, że nikt nie domyśla się, iż to nie ta nuta gra w jej duszy. Kogoś, kto wiecznie chodzi z opuszczoną głową. Kogoś, kto nie miesza się w nic, co jest ryzykowne.
Kogoś, kogo z łatwością większość nazwałaby tchórzem. Bo nie wiedzą. Nikt nic tak naprawdę nie wie. Wszystko, co nieznane zaś trwoży. Ludzie zrezygnowali z poznawania dziwactw tego świata. Prudence była dziwadłem.
W obecnych czasach byłaby więc na celowniku, gdyby mogła żyć w zgodzie ze sobą. A kiedy nie możesz się nawet porządnie bronić to zwyczajnie odchodzisz w cień z myślą, że gdyby nie scenariusz losu, dziś mógłbyś być u szczytu sukcesu. Gdyby nie wszyscy ludzie, którzy zniszczyli Twoje plany i marzenia. Twój potencjał i twoją duszę.
Może... morze jest głębokie i może tylko Cię pochłonąć. Nie żadnych "może". Jest tylko to, co zostało z pokruszonego "ja".
Nie lubię, gdy ludzie są tylko na chwilę. Jeśli możesz coś dla mnie zrobić to zdecydowanie jest to nieznikanie
Jej Serce chciało myśleć, że jest tam właśnie dlatego, że sam tego chce, że chce ją poznać.
Jej Rozum krzyczał, by natychmiast przestała tego chcieć.
Zakazane jednak jest najbardziej kuszące.
Naiwne dziecko, jeśli chodzi o ludzi. Ufne. Marzące. Prudence była uosobieniem ślepej wiary w każdego, kto zechciał wyciągnąć do niej rękę w taki sposób, jak Vakel.
Wyciągnęła więc do niego rękę z karteczką.
Najwyżej będzie to pierwszy błąd w życiu - dać komuś znak, że się go potrzebuje. Jakkolwiek by to nie było względem nieznajomego głupie.
- Vakel B. Bułhakow
Re: Magiczny Park
Wto Paź 06, 2015 8:59 pm
Bułhakow myślał inaczej. A może tylko tak mu się wydawało? Wmawiał sobie, że widzi świat o wiele trudniejszy, bardziej skomplikowany i rozbudowany. Zupełnie odmienny od tego, który dnia każdego obserwowała sunąca przez miasto, szara masa. Był dla siebie tym jedynym, wyjątkowym pępkiem wszechświata, na którego jednocześnie napierał szereg osób, chcących odebrać wszystko, co udało mu się osiągnąć, a z drugiej - ci gorsi, bo obojętni. Nieświadomi.
Prudence mogła taka być. Mógł widzieć ją w ten sposób. Cichą, skrytą niemowę. Pozornie obojętną na otoczenie. Przecież ona mogła być częścią tego szarego potwora, który tylko żył. Mogła być częścią świata, której Bułhakow nienawidził.
Błyszczące oczy kryły się co chwila pod kępą rzęs, dodając jej postaci odrobinę nieśmiałości. Widział, jak pod ich powierzchnią gotuje się coś więcej. A może tylko wmawiał to sobie, tak jak wiele innych rzeczy? Może pod ich powierzchnią nie znajdowało się nic, czego szukał? Na próżno szukał tam tego błysku pragnienia osiągnięcia wielkich rzeczy, nawet jeżeli uniemożliwia nam to los. Zgromadzonej wiedzy. Gęstwiny myśli, emocji i zdarzeń.
Za młodu czuł się dziwnie, kiedy utrzymywał z kimkolwiek kontakt wzrokowy, ale teraz... teraz rozumiał pewne rzeczy bardziej. Ludzie tego potrzebowali. Zajrzeć w siebie nawzajem. Wyszukać podobieństw.
Spojrzenie Bułhakowa było chłodne. Sprawiał wrażenie spłoszonego. Brwi miał lekko zmarszczone. Szaroniebieskie tęczówki z nieukrywaną fascynacją wpatrywały się w panią profesor. Bezwstydnie. Analizowały każdą zmianę na jej twarzy. Każdy ruch, drgnienie. Chłonęły w całości i przetwarzały. Aż wreszcie leniwie przesunęły się w stronę kartki.
Za szybko.
Nie wiedział co odpowiedzieć. Przeczesał włosy palcami. Towarzyszył im teraz cały świat, a on czuł się, jakby utkwili w martwej ciszy. I tylko on mógł przerwać ją słowami, których nie mógł dobrać.
Nie wiedział co odpowiedzieć. Nie rozumiał dlaczego. Nie czuł się przecież zobligowany do zadowolenia jej w jakikolwiek sposób... a może problemem było to właśnie, że czuł, tylko nie chciał tego przyznać? Zainteresowania nieznajomą.
Nie wiedział co odpowiedzieć. Nie chciał rozumieć powodu. Nie był świadom tego, że w ten sposób właśnie zaspokoił jedno z jej pragnień - zyskała kogoś, kto jej imienia już nigdy nie zapomni. I cóż jej było z tego? Mogło umrzeć w wirze wzruszeń nowych i burzliwych, wypalić się, przestać wskrzeszać wspomnienie dnia dzisiejszego.
Ale przyszłość lubiła płatać figle.
Dlatego Bułhakow tak kochał bezpiecznie tu i teraz.
Unikać tego, co zostało z góry napisane.
Desperacja, cisnęło mu się na język. Nie mógł skierować wobec niej takiego komentarza. Nie mógł. Po prostu.
- Kiedy ktoś już dla nas jest, to nie ma nie za szybko, - stwierdził cicho - ale po cóż miałby przywiać mnie tu los, jeżeli nie miałbym trwać przy tobie chociaż ten moment, Prudence?
Na przekór temu to on właśnie został obdarzony darem widzenia tego, co miało dopiero nastąpić.
Prudence mogła taka być. Mógł widzieć ją w ten sposób. Cichą, skrytą niemowę. Pozornie obojętną na otoczenie. Przecież ona mogła być częścią tego szarego potwora, który tylko żył. Mogła być częścią świata, której Bułhakow nienawidził.
Błyszczące oczy kryły się co chwila pod kępą rzęs, dodając jej postaci odrobinę nieśmiałości. Widział, jak pod ich powierzchnią gotuje się coś więcej. A może tylko wmawiał to sobie, tak jak wiele innych rzeczy? Może pod ich powierzchnią nie znajdowało się nic, czego szukał? Na próżno szukał tam tego błysku pragnienia osiągnięcia wielkich rzeczy, nawet jeżeli uniemożliwia nam to los. Zgromadzonej wiedzy. Gęstwiny myśli, emocji i zdarzeń.
Za młodu czuł się dziwnie, kiedy utrzymywał z kimkolwiek kontakt wzrokowy, ale teraz... teraz rozumiał pewne rzeczy bardziej. Ludzie tego potrzebowali. Zajrzeć w siebie nawzajem. Wyszukać podobieństw.
Spojrzenie Bułhakowa było chłodne. Sprawiał wrażenie spłoszonego. Brwi miał lekko zmarszczone. Szaroniebieskie tęczówki z nieukrywaną fascynacją wpatrywały się w panią profesor. Bezwstydnie. Analizowały każdą zmianę na jej twarzy. Każdy ruch, drgnienie. Chłonęły w całości i przetwarzały. Aż wreszcie leniwie przesunęły się w stronę kartki.
Za szybko.
Nie wiedział co odpowiedzieć. Przeczesał włosy palcami. Towarzyszył im teraz cały świat, a on czuł się, jakby utkwili w martwej ciszy. I tylko on mógł przerwać ją słowami, których nie mógł dobrać.
Nie wiedział co odpowiedzieć. Nie rozumiał dlaczego. Nie czuł się przecież zobligowany do zadowolenia jej w jakikolwiek sposób... a może problemem było to właśnie, że czuł, tylko nie chciał tego przyznać? Zainteresowania nieznajomą.
Nie wiedział co odpowiedzieć. Nie chciał rozumieć powodu. Nie był świadom tego, że w ten sposób właśnie zaspokoił jedno z jej pragnień - zyskała kogoś, kto jej imienia już nigdy nie zapomni. I cóż jej było z tego? Mogło umrzeć w wirze wzruszeń nowych i burzliwych, wypalić się, przestać wskrzeszać wspomnienie dnia dzisiejszego.
Ale przyszłość lubiła płatać figle.
Dlatego Bułhakow tak kochał bezpiecznie tu i teraz.
Unikać tego, co zostało z góry napisane.
Desperacja, cisnęło mu się na język. Nie mógł skierować wobec niej takiego komentarza. Nie mógł. Po prostu.
- Kiedy ktoś już dla nas jest, to nie ma nie za szybko, - stwierdził cicho - ale po cóż miałby przywiać mnie tu los, jeżeli nie miałbym trwać przy tobie chociaż ten moment, Prudence?
Na przekór temu to on właśnie został obdarzony darem widzenia tego, co miało dopiero nastąpić.
- Prudence Grisham
Re: Magiczny Park
Sob Paź 10, 2015 6:30 pm
Ten sam świat, który dla Prudence od lat się nie zmieniał. Niby wszędzie to samo niebo, ale ona nie pogardziłaby patrzeniem na nie z innego miejsca. Tam, gdzie ludzie będą chociaż pozornie ciekawsi. Bo na razie nie są. Gdy posiedzi się już trochę dłużej wśród nich jako obserwator to można z łatwością stwierdzić, że są banalni. Oczywistość goni oczywistość. Nigdy nie była jednak częścią tego świata. Równie dobrze mogłaby być duchem, wyszłoby na to samo.
Tak samo byłaby omijana. Nieznana. Pierw wszystko jej odebrano, a teraz nikt nie ma nawet czego zabrać. Prócz tajemnicy. Tej ukrytej w najgłębszej skrytce duszy. Tej samej, która sprawia, że gdy dzieje się coś niebezpiecznego to jej odruchem jej jak najszybsza ucieczka. Tchórzliwe? Owszem. Ale kto będzie karał ją za chęć zachowania życia? I czy naprawdę tak łatwo się określić kogoś tchórzem?
Bo kocha żyć? Bo zrobi dla ocalenia swojej skóry wszystko?
Bo sądzi, że zabijanie jest szare, a nie czarne?
Miała w swoim życiu czas właśnie dokładnie na dwie rzeczy. Rozmyślanie i ukrywanie się. Tak więc, gdy nagle ktoś patrzy w jej oczy, szuka w nich czegoś to jest to porównywalne do rozbierania jej duszy. Ktoś próbuje zdjąć ubrania, które kryją prawdziwe informacje. Problem jest taki, że nie da się bez przerwy chodzić w tych samych ciuchach i nigdy się nie przebrać.
Podobnie jest z rozmyślaniem i pragnieniem. Panna Grisham w swoim życiu pragnęła kiedyś wielu rzeczy. Władzy, potęgi, siły, sukcesów...
Z tego zostało jednak niewiele. Ukryte w pudełku, szczelnie zamkniętym. Choć jak przystało na byłą Krukonkę wciąż zapał do zdobywania wiedzy jest żywy. Ile to razy chciała posiąść księgi zakazane?
Tak, wciąż bardzo chciała, ale nie da się przy nich utrzymywać pozorów. Do tego wszyscy zawsze ją od nich odciągali. Tym samym nie zbliża się do nich. Gdyby jednak nadarzyła się okazja to czemu nie?Z tym nigdy się nie mogła zgodzić - nienauczenie pewnych dziedzin magii. Skoro złe rzeczy czyni się w dobrym celu to czemu nie daje się możliwości poznania źródeł zła i wykorzystania go w inny sposób? Szanse tego ludzkiego, subiektywnego "dobra" byłyby wtedy zdecydowanie większe. Tego jednak też nie zaproponuje.
W końcu dobry pedagog powinien dzielić świat jasno - dobro i zło.
Cóż, Prudence nie jest dobrym pedagogiem.
Z innych zachcianek... tak, byli nimi ludzie. I są. Ujawnia się to pragnienie w takich chwilach, jak ta. Co z tego, że każdy zniknie, skrzywdzi?
Wciąż pragnęła mieć chociaż na chwilę to, co każdy ma na co dzień - drugiego człowieka obok siebie.
Tak, jest zdesperowana. Gdy ktoś daje palec to z zasady się całą rękę.
Vakel dał chwilę, Prudence chciałaby teraz wieczność.
Po to, by w najmniej spodziewanej chwili odwiać - Kolejna kartka, tak prosta w swoim przekazie, a jakże mądra.
Los lubi swoje zabawki.
Szczególnie się nad nimi znęcać.
Dać im na chwilę poczucie bezpieczeństwa, towarzystwa, a potem zostawić ponownie samotnie, co by nie przyzwyczaili się do wygody i spokoju.
Tak samo byłaby omijana. Nieznana. Pierw wszystko jej odebrano, a teraz nikt nie ma nawet czego zabrać. Prócz tajemnicy. Tej ukrytej w najgłębszej skrytce duszy. Tej samej, która sprawia, że gdy dzieje się coś niebezpiecznego to jej odruchem jej jak najszybsza ucieczka. Tchórzliwe? Owszem. Ale kto będzie karał ją za chęć zachowania życia? I czy naprawdę tak łatwo się określić kogoś tchórzem?
Bo kocha żyć? Bo zrobi dla ocalenia swojej skóry wszystko?
Bo sądzi, że zabijanie jest szare, a nie czarne?
Miała w swoim życiu czas właśnie dokładnie na dwie rzeczy. Rozmyślanie i ukrywanie się. Tak więc, gdy nagle ktoś patrzy w jej oczy, szuka w nich czegoś to jest to porównywalne do rozbierania jej duszy. Ktoś próbuje zdjąć ubrania, które kryją prawdziwe informacje. Problem jest taki, że nie da się bez przerwy chodzić w tych samych ciuchach i nigdy się nie przebrać.
Podobnie jest z rozmyślaniem i pragnieniem. Panna Grisham w swoim życiu pragnęła kiedyś wielu rzeczy. Władzy, potęgi, siły, sukcesów...
Z tego zostało jednak niewiele. Ukryte w pudełku, szczelnie zamkniętym. Choć jak przystało na byłą Krukonkę wciąż zapał do zdobywania wiedzy jest żywy. Ile to razy chciała posiąść księgi zakazane?
Tak, wciąż bardzo chciała, ale nie da się przy nich utrzymywać pozorów. Do tego wszyscy zawsze ją od nich odciągali. Tym samym nie zbliża się do nich. Gdyby jednak nadarzyła się okazja to czemu nie?Z tym nigdy się nie mogła zgodzić - nienauczenie pewnych dziedzin magii. Skoro złe rzeczy czyni się w dobrym celu to czemu nie daje się możliwości poznania źródeł zła i wykorzystania go w inny sposób? Szanse tego ludzkiego, subiektywnego "dobra" byłyby wtedy zdecydowanie większe. Tego jednak też nie zaproponuje.
W końcu dobry pedagog powinien dzielić świat jasno - dobro i zło.
Cóż, Prudence nie jest dobrym pedagogiem.
Z innych zachcianek... tak, byli nimi ludzie. I są. Ujawnia się to pragnienie w takich chwilach, jak ta. Co z tego, że każdy zniknie, skrzywdzi?
Wciąż pragnęła mieć chociaż na chwilę to, co każdy ma na co dzień - drugiego człowieka obok siebie.
Tak, jest zdesperowana. Gdy ktoś daje palec to z zasady się całą rękę.
Vakel dał chwilę, Prudence chciałaby teraz wieczność.
Po to, by w najmniej spodziewanej chwili odwiać - Kolejna kartka, tak prosta w swoim przekazie, a jakże mądra.
Los lubi swoje zabawki.
Szczególnie się nad nimi znęcać.
Dać im na chwilę poczucie bezpieczeństwa, towarzystwa, a potem zostawić ponownie samotnie, co by nie przyzwyczaili się do wygody i spokoju.
- Vakel B. Bułhakow
Re: Magiczny Park
Sro Paź 14, 2015 6:02 pm
Bułhakow przez te kilka chwil zdążył się przyzwyczaić. Polubić wpatrujące się w niego z nieukrywaną fascynacją oczy. Twarze ludzi mogły próbować ukryć wiele, ale traciło to sens w ich obliczu, bo dało się z nich wyczytać wszystkie tak pieczołowicie skrywane emocje.
Ale Prudence nic nie ukrywała. Ona podawała mu się jak na tacy, otwarcie przyznając do wszystkiego, jakby był jej znany już od dawna, a przecież był dla niej zupełnie obcym, owianym tajemnicą człowiekiem. Może właśnie ta tajemnica krążąca wokół niego tak ją zaintrygowała? Mogła słyszeć o nim plotki, czytać jego książki, obserwować go na korytarzu, ale czy to sprawiało, że poznawała go bardziej, czy... wręcz przeciwnie - mogło ją tylko oddalić od prawdy? Bo poznać może i mogła, ale czy mogła w ten sposób zrozumieć?
- Z doświadczenia wiem, że wszystko na czym nam zależy bywa wyjątkowo ulotne. - powiedział, rzucając krótkie spojrzenie dłoni, na której niegdyś widniała złota obrączka.
Twoja na zawsze.
Perfidne kłamstwa. Łgarstwo. Manipulacja. W tą jedną sekundę poświęconą na wspomnienie kobiety, która owinęła go sobie wokół palca poczuł się słaby. Potwornie słaby. Jednocześnie coś w nim zabuzowało. Jakby spod skorupy zranionego, cichego człowieka próbował wydostać się przerażający wulkan emocji. Bułhakow we własnej osobie. Próbował to tłumić. Wzrok leniwie przesunął się w stronę tej kojącej, tafli wody, w której odnajdywał tą odrobinę spokoju i siedział tak jeszcze dłuższy moment, milcząc.
- W sztuce tracenia nietrudno dojść do wprawy, - przerwał nagle ciszę - ale może właśnie to chciał osiągnąć ten, który to wszystko stworzył? Wydaje mi się, że z każdym kolejnym dniem coraz bardziej wchodzi mi to w nawyk. Może to trochę kuriozalne, ale z każdym kolejnym dniem znikającym gdzieś za moimi plecami utwierdzam się w przekonaniu, że nawet te rozpalające niegdyś żar wspomnienia stają się powoli bladym cieniem. Tak łatwym do zignorowania...
Tak łatwym do rozproszenia, by nie doprowadzić do wybuchu. Kiedyś... kiedyś to nie skończyłoby się dobrze.
Kiedyś był trochę innym człowiekiem.
Kiedyś był pewien tego, że potrafi kochać, ale czy wciąż? Tego nikt nie wie.
Bułhakow wierzył w przeznaczenie. Niezrywalne nici, które łączą nas z innymi ludźmi. Mityczną siłę kierującą wszystkim i każdym. W wyższość niektórych nad innymi.
Zdawało się tylko, że powoli przestawał wierzyć w siebie.
Siedział więc tutaj, obok ptaszka zamkniętego w klatce. Księżniczki uwięzionej gdzieś wysoko w wieży. Problemem było to, że to niekoniecznie on był stworzony do tego, by ją uwolnić. Jedynym co mógł jej zadać było cierpienie. Uciekaj więc, Prudence. Niech ten wiatr go wywieje.
Ale Prudence nic nie ukrywała. Ona podawała mu się jak na tacy, otwarcie przyznając do wszystkiego, jakby był jej znany już od dawna, a przecież był dla niej zupełnie obcym, owianym tajemnicą człowiekiem. Może właśnie ta tajemnica krążąca wokół niego tak ją zaintrygowała? Mogła słyszeć o nim plotki, czytać jego książki, obserwować go na korytarzu, ale czy to sprawiało, że poznawała go bardziej, czy... wręcz przeciwnie - mogło ją tylko oddalić od prawdy? Bo poznać może i mogła, ale czy mogła w ten sposób zrozumieć?
- Z doświadczenia wiem, że wszystko na czym nam zależy bywa wyjątkowo ulotne. - powiedział, rzucając krótkie spojrzenie dłoni, na której niegdyś widniała złota obrączka.
Twoja na zawsze.
Perfidne kłamstwa. Łgarstwo. Manipulacja. W tą jedną sekundę poświęconą na wspomnienie kobiety, która owinęła go sobie wokół palca poczuł się słaby. Potwornie słaby. Jednocześnie coś w nim zabuzowało. Jakby spod skorupy zranionego, cichego człowieka próbował wydostać się przerażający wulkan emocji. Bułhakow we własnej osobie. Próbował to tłumić. Wzrok leniwie przesunął się w stronę tej kojącej, tafli wody, w której odnajdywał tą odrobinę spokoju i siedział tak jeszcze dłuższy moment, milcząc.
- W sztuce tracenia nietrudno dojść do wprawy, - przerwał nagle ciszę - ale może właśnie to chciał osiągnąć ten, który to wszystko stworzył? Wydaje mi się, że z każdym kolejnym dniem coraz bardziej wchodzi mi to w nawyk. Może to trochę kuriozalne, ale z każdym kolejnym dniem znikającym gdzieś za moimi plecami utwierdzam się w przekonaniu, że nawet te rozpalające niegdyś żar wspomnienia stają się powoli bladym cieniem. Tak łatwym do zignorowania...
Tak łatwym do rozproszenia, by nie doprowadzić do wybuchu. Kiedyś... kiedyś to nie skończyłoby się dobrze.
Kiedyś był trochę innym człowiekiem.
Kiedyś był pewien tego, że potrafi kochać, ale czy wciąż? Tego nikt nie wie.
Bułhakow wierzył w przeznaczenie. Niezrywalne nici, które łączą nas z innymi ludźmi. Mityczną siłę kierującą wszystkim i każdym. W wyższość niektórych nad innymi.
Zdawało się tylko, że powoli przestawał wierzyć w siebie.
Siedział więc tutaj, obok ptaszka zamkniętego w klatce. Księżniczki uwięzionej gdzieś wysoko w wieży. Problemem było to, że to niekoniecznie on był stworzony do tego, by ją uwolnić. Jedynym co mógł jej zadać było cierpienie. Uciekaj więc, Prudence. Niech ten wiatr go wywieje.
- Prudence Grisham
Re: Magiczny Park
Sro Paź 14, 2015 8:49 pm
Czy aby na pewno przyznawała się właśnie do wszystkiego? Nie jest to takie pewne. Oczywiście, że teraz obnażyła sporą część siebie. W każdej jednak opowieści brakuje pewnych części. Nie ma niczego podane na tacy. Raz przeczytany tekst nie daje nam nic, jeśli nie dostaniemy kolejnych prób do zapoznania się z nim na tyle dobrze, by go pojąć i znaleźć wszystko, co kryje się pomiędzy słowami. Poznanie kogokolwiek znaczy zrozumienie. Zrozumienie zaś nie przyjdzie od razu. Panna Grisham Sercem chciała go poznać. Móc kolejny raz przeczytać opowieść w jego postaci. Rozumem zaś wiedziała, że do nie dorzeczne i niebezpieczne. Poznanie oznacza wejście w jakiś świat. Stanięcie po kolorowej stronie. Ucieczka od bezpiecznej szarości. Poznanie to ryzyko przywiązania.
Do ludzi zaś nie wolno się przywiązywać.
Jakiekolwiek uczucia to brak logiki.
Brak logiki to chaos.
Chaos to nadejście rychłej śmierć.
Nauczycielka nie chciała umierać. Jeszcze nie. Prowadzenie marnej imitacji egzystencji wydaje się ciągle lepsze niż jej kompletny brak. Lepiej jej siedzieć jako żywa w klatce, niż martwa poza nią. Problem jest taki, że nikt nie chce towarzyszyć jej w klatce. Czasami tylko ktoś poda jedzenie i wodę. Innym razem nawet zostanie wypuszczona na moment. Tak się właśnie teraz czuła. Chwila wolności, gdy rozmowa nie jest niewygodna i nie zmusza jej do odgrywania swojej osobowości. Chwila w której jest po prostu Prue. Nikim mniej i nikim więcej. Marzyła o zostaniu na wolności.
Wolność jednak sprawi, że każdy strzelec będzie mógł w nią trafić. Nie wiadomo czemu dla Prudence dla której zło nie jest do końca złem, a dobro jest zaledwie jego odmianą, istnieje jeden fakt, który jest strzeżony. Również z samolubnych pobudek. Jej życie byłoby całkiem dobrą kartą przetargową, gdyby prawda się ujawniła. Zaś każde negocjacje mogą kończyć się śmiercią.
Tak, poza tym panna Grisham nie ma większego problemu. Chodzi tylko o życie.
Bowiem ona wciąż łudzi się, iż kiedyś stanie na jakimś kolorze i zacznie naprawdę żyć.
To spotkanie też zignorujesz? - podała mu karteczkę bez uśmiechu na twarzy, ale i bez wyrazu smutku. Żyła w niej chwilowo chęć zdobycia wiedzy. Sam fakt. Czy wszystko jest dla niego nieznaczącym fragmentem świata, czy może choć coś się ulatnia to resztki tego w nim opadają?
Skłamie, czy powie prawdę? Ludzka ciekawość, od tak po prostu. Fascynacja? Istotnie. Gdy nie ma się ciągłych rozmów z ludźmi dorosłymi, a wręcz ciągle po prostu prowadzi się tylko lekcje to zawsze chce się człowiek czegoś nauczyć. Vakel jest dla niej niczym badanie naukowe. Jak długo potrafię z kimś przebywać i prowadzić rozmowę? Jak wiele jestem w stanie zrozumieć? Jak bardzo nie pasuję do ludzi? Jak bardzo nie znam się na kontaktach towarzyskich? Na te i wiele innych pytań może sobie zacząć wreszcie odpowiadać. Jedna "konwersacja", a już wie iż nie wie nic prócz tego, że bycie wśród ludzi to trudna sprawa. Ciągle wymaga myślenia nad tym, co chce się dalej przekazać.
Jak nudne jest jej życie przy tym profesorze.
Ciągle jest tym samym człowiekiem.
Nie ma pojęcia, czy potrafi kochać, ale ma pewność, iż nikt nigdy nie będzie kochał jej.
Miała bowiem świadomość, że jej przeznaczenie jest uparte. Nie ma zamiaru dawać się zmienić. Przynajmniej nie przez jej działania.
Nigdy nie wierzyła w siebie.
Wcale nie chodzi o jej uwolnienie. Wieża nie jest wysoka, klatka nie jest zamknięta. Tak naprawdę wyjście jest możliwe.
Tylko, że na zewnątrz nie ma dokąd pójść. Nie ma nic prócz drogi pełnej snajperów.
On więc nie może zadać jej większego cierpienia niż świat już jej zadał. Przymuszenie do zamykania się z własnej woli jest chyba największą raną, jaką można komuś zadać nie zabijając go.
To nie ona będzie uciekać. Jego wywieje wiatr, a ona zostanie tam dalej.
Sama, zamknięta i bez większego celu niż przeżycie. Jak zwyczajne zwierzę.
Do ludzi zaś nie wolno się przywiązywać.
Jakiekolwiek uczucia to brak logiki.
Brak logiki to chaos.
Chaos to nadejście rychłej śmierć.
Nauczycielka nie chciała umierać. Jeszcze nie. Prowadzenie marnej imitacji egzystencji wydaje się ciągle lepsze niż jej kompletny brak. Lepiej jej siedzieć jako żywa w klatce, niż martwa poza nią. Problem jest taki, że nikt nie chce towarzyszyć jej w klatce. Czasami tylko ktoś poda jedzenie i wodę. Innym razem nawet zostanie wypuszczona na moment. Tak się właśnie teraz czuła. Chwila wolności, gdy rozmowa nie jest niewygodna i nie zmusza jej do odgrywania swojej osobowości. Chwila w której jest po prostu Prue. Nikim mniej i nikim więcej. Marzyła o zostaniu na wolności.
Wolność jednak sprawi, że każdy strzelec będzie mógł w nią trafić. Nie wiadomo czemu dla Prudence dla której zło nie jest do końca złem, a dobro jest zaledwie jego odmianą, istnieje jeden fakt, który jest strzeżony. Również z samolubnych pobudek. Jej życie byłoby całkiem dobrą kartą przetargową, gdyby prawda się ujawniła. Zaś każde negocjacje mogą kończyć się śmiercią.
Tak, poza tym panna Grisham nie ma większego problemu. Chodzi tylko o życie.
Bowiem ona wciąż łudzi się, iż kiedyś stanie na jakimś kolorze i zacznie naprawdę żyć.
To spotkanie też zignorujesz? - podała mu karteczkę bez uśmiechu na twarzy, ale i bez wyrazu smutku. Żyła w niej chwilowo chęć zdobycia wiedzy. Sam fakt. Czy wszystko jest dla niego nieznaczącym fragmentem świata, czy może choć coś się ulatnia to resztki tego w nim opadają?
Skłamie, czy powie prawdę? Ludzka ciekawość, od tak po prostu. Fascynacja? Istotnie. Gdy nie ma się ciągłych rozmów z ludźmi dorosłymi, a wręcz ciągle po prostu prowadzi się tylko lekcje to zawsze chce się człowiek czegoś nauczyć. Vakel jest dla niej niczym badanie naukowe. Jak długo potrafię z kimś przebywać i prowadzić rozmowę? Jak wiele jestem w stanie zrozumieć? Jak bardzo nie pasuję do ludzi? Jak bardzo nie znam się na kontaktach towarzyskich? Na te i wiele innych pytań może sobie zacząć wreszcie odpowiadać. Jedna "konwersacja", a już wie iż nie wie nic prócz tego, że bycie wśród ludzi to trudna sprawa. Ciągle wymaga myślenia nad tym, co chce się dalej przekazać.
Jak nudne jest jej życie przy tym profesorze.
Ciągle jest tym samym człowiekiem.
Nie ma pojęcia, czy potrafi kochać, ale ma pewność, iż nikt nigdy nie będzie kochał jej.
Miała bowiem świadomość, że jej przeznaczenie jest uparte. Nie ma zamiaru dawać się zmienić. Przynajmniej nie przez jej działania.
Nigdy nie wierzyła w siebie.
Wcale nie chodzi o jej uwolnienie. Wieża nie jest wysoka, klatka nie jest zamknięta. Tak naprawdę wyjście jest możliwe.
Tylko, że na zewnątrz nie ma dokąd pójść. Nie ma nic prócz drogi pełnej snajperów.
On więc nie może zadać jej większego cierpienia niż świat już jej zadał. Przymuszenie do zamykania się z własnej woli jest chyba największą raną, jaką można komuś zadać nie zabijając go.
To nie ona będzie uciekać. Jego wywieje wiatr, a ona zostanie tam dalej.
Sama, zamknięta i bez większego celu niż przeżycie. Jak zwyczajne zwierzę.
- Vakel B. Bułhakow
Re: Magiczny Park
Sro Paź 14, 2015 10:42 pm
On w przeciwieństwie do niej wciąż się uśmiechał, chociaż w uśmiechu tym pojawiły się emocje zupełnie nowe. Wyglądał raczej, jakby uśmiechał się do śmierci. Pamiętał jeszcze wzburzenie, które kierowało jego czynami w sytuacjach skrajnej rozpaczy i widział teraz, jak powoli na to obojętniał. Sądził więc, że i o tym wydarzeniu zapomni. Dialogi zleją się ze sobą, widok wody rozmyje w szarości, wraz z tymi błyszczącymi oczami, w które tak entuzjastycznie wpatrywał się od dobrych kilku minut.
Ale Vakel często się mylił. Szczególnie, kiedy chodziło o tak pozorne błahostki jak spotkanie w parku. I choćby dożył tych 2000 lat, nazbierał doświadczeń i kupił sobie ten stereotypowy kapelusz z karykaturalnie zakrzywionym rondem - prawdopodobnie wciąż pozostałby tym samym głupcem którym się urodził. Mimo wszystko nie został porzucony bez powodu - to on był główną przyczyną rozpadu tego dość skomplikowanego związku.
Chmury wreszcie poddały się i na nauczycieli mogły spaść pierwsze, niewinne krople wiosennego deszczu.
- Wbrew pozorom jestem dość kiepski w takich spekulacjach, - stwierdził dość ciężko, odrobinę się przy tym pesząc. Żałośnie musiały brzmieć te słowa z ust wróżbity. Szczególnie, że dzielenie się swoimi spostrzeżeniami na temat przyszłości świata wychodziło mu dość łatwo, kiedy opierał to na swoich pogmatwanych wizjach. - ale sądzę, że nawet gdyby to spotkanie miało się kiedykolwiek zatrzeć - wstał szybko i otrzepał marynarkę z zadziwiającą gracją, po czym podał kobiecie wyciągniętą rękę, by pomóc jej wstać - to czeka nas jeszcze wiele kolejnych. W najbliższym czasie w zamku się nie wybieram. Osiadłem w nim raczej na stałe. - ciągnął - Swoją drogą, wybierasz się przypadkiem w jego stronę? - zapytał spokojnie, oferując kobiecie swoje ramię.
Bądźcie szaleni, ale zachowujcie się jak normalni ludzie. Podejmijcie ryzyko bycia odmiennymi, ale nauczcie się to robić, nie zwracając na siebie uwagi.
Pozorna niewinność Bułhakowa czyniła go człowiekiem jak z obrazka. Zapiętego pod szyję, spokojnego nauczyciela. W jego głowie tliło się jednak zło, którego nie da rady usunąć. Jakby to widmo, ta czerń... doszczętnie przeżarły mu mózg. Ale nie był kompletnie wyprany z emocji. Czuł. Pragnął i pożądał na swój własny, ułomny sposób. To nie Prudence zdawała się tu być zwierzęciem, lecz on. A ona... ona była zagubiona. W swojej klatce. W swojej głowie. Jakkolwiek to chciała nazywać. Mogła stać się ostatnią ostoją człowieczeństwa w jego smutnym życiu, którego koniec dobiegał nieubłaganie.
Zegar tykał, a wojna wisiała w powietrzu jak to widmo.
Obu nie mógł się pozbyć.
Mógł tylko zatopić kły w kimś niewinnym, łapiąc się go jak ostatniej deski ratunku podczas topienia się w morzu bezkresnej ślepoty.
// Możesz zarzucić zt x2
Ale Vakel często się mylił. Szczególnie, kiedy chodziło o tak pozorne błahostki jak spotkanie w parku. I choćby dożył tych 2000 lat, nazbierał doświadczeń i kupił sobie ten stereotypowy kapelusz z karykaturalnie zakrzywionym rondem - prawdopodobnie wciąż pozostałby tym samym głupcem którym się urodził. Mimo wszystko nie został porzucony bez powodu - to on był główną przyczyną rozpadu tego dość skomplikowanego związku.
Chmury wreszcie poddały się i na nauczycieli mogły spaść pierwsze, niewinne krople wiosennego deszczu.
- Wbrew pozorom jestem dość kiepski w takich spekulacjach, - stwierdził dość ciężko, odrobinę się przy tym pesząc. Żałośnie musiały brzmieć te słowa z ust wróżbity. Szczególnie, że dzielenie się swoimi spostrzeżeniami na temat przyszłości świata wychodziło mu dość łatwo, kiedy opierał to na swoich pogmatwanych wizjach. - ale sądzę, że nawet gdyby to spotkanie miało się kiedykolwiek zatrzeć - wstał szybko i otrzepał marynarkę z zadziwiającą gracją, po czym podał kobiecie wyciągniętą rękę, by pomóc jej wstać - to czeka nas jeszcze wiele kolejnych. W najbliższym czasie w zamku się nie wybieram. Osiadłem w nim raczej na stałe. - ciągnął - Swoją drogą, wybierasz się przypadkiem w jego stronę? - zapytał spokojnie, oferując kobiecie swoje ramię.
Bądźcie szaleni, ale zachowujcie się jak normalni ludzie. Podejmijcie ryzyko bycia odmiennymi, ale nauczcie się to robić, nie zwracając na siebie uwagi.
Pozorna niewinność Bułhakowa czyniła go człowiekiem jak z obrazka. Zapiętego pod szyję, spokojnego nauczyciela. W jego głowie tliło się jednak zło, którego nie da rady usunąć. Jakby to widmo, ta czerń... doszczętnie przeżarły mu mózg. Ale nie był kompletnie wyprany z emocji. Czuł. Pragnął i pożądał na swój własny, ułomny sposób. To nie Prudence zdawała się tu być zwierzęciem, lecz on. A ona... ona była zagubiona. W swojej klatce. W swojej głowie. Jakkolwiek to chciała nazywać. Mogła stać się ostatnią ostoją człowieczeństwa w jego smutnym życiu, którego koniec dobiegał nieubłaganie.
Zegar tykał, a wojna wisiała w powietrzu jak to widmo.
Obu nie mógł się pozbyć.
Mógł tylko zatopić kły w kimś niewinnym, łapiąc się go jak ostatniej deski ratunku podczas topienia się w morzu bezkresnej ślepoty.
// Możesz zarzucić zt x2
- Prudence Grisham
Re: Magiczny Park
Sob Paź 17, 2015 4:32 pm
Czemuż miałoby być złym uśmiechać się do śmierci? Czyż nie jest ona tak samo samotna, jak ludzie? Bez przyjaciół, znienawidzona i odpychana od wszystkich. Gdyby ktoś naprawdę przy spotkaniu z nią wykrzywił uprzejmie swoją twarz to zdecydowanie nie byłoby to nic złego. My jednak dziś korzystamy z tego porównania w bardziej negatywnym sensie, a szkoda. Trudno jest zrozumieć inność. Samotności prawie w ogóle nie da się pojąć. Dlaczego? Po co? Przez kogo? Czy są jakieś odpowiedzi na te pytania? Prudence sama nie umiałaby na nie odpowiedzieć. Przecież dookoła jest taka masa ludzi. Nie trudno jest napotkać człowieka na swojej drodze. A mimo tego samotność się zdarza. Nie jest ona tylko fikcją. Panna Grisham jest przykładem wiecznego odczuwania takiego stanu rzeczy.
Gdy jednak los podkłada tak kuszącą propozycje to nie da się mu odmówić. Złapała jego dłoń podnosząc się po czym skinęła twierdząco głową w odpowiedzi na pytanie. Towarzyszenie komuś przez chociaż taką krótką chwilę jest przyjemnym złudzeniem istotności danej sytuacji. Jakby fakt ulotności każdego życia na moment przestawał mieć znaczenie. Oczywiście Prue nigdy nie zmieniałby zdania - potrzebowanie ludzi to ogromny błąd. Który kochała czasami popełniać. Człowiek jako istota społeczna jest zmuszony przystawać z innymi osobnikami swojego gatunku. Nawet jeśli może go to zranić.
Szła więc w kierunku zamku trzymając ramię nieznanego sobie człowieka. Była jej obojętna jego barwa. Ludzkie kolory zawsze takie dla niej są. Nawet czarny da się jakoś wytłumaczyć. Nie ma to większego znaczenia. Chodzi tylko o to, jaki ktoś jest dla niej. Wszystko inne to niepewne informacje. Panna Grisham nie miała zamiaru sądzić, bo jeśli dobro zabija w swoim imieniu to czym różni się od zła? I na odwrót - jeśli zło zabija w imieniu swoich ideałów to czy sam fakt ich posiadania nie oznacza, iż ma więcej cech wspólnych niż różnych z dobrem? Biel i czerń są blisko siebie. Oba kolory mogą oznaczać śmierć, ale i szczęście. Jak miłość i nienawiść - dzieli je cienka granica. Prudence nigdy się nie zgubiła w tym, oj nie. Prudence żyje jak zwierzątko, którego nikt nie chce. Takie, któremu obojętne jest miejsce i czas, zdarzenia dookoła. Liczy się tylko to, co dotyka ją osobiście. Tylko Ci, którzy sami zechcieli podejść i ją pogłaskać. Nie ma w tym jednak czegoś bardzo złego.
Czy ktoś śmie odmówić jej chęci posiadania obok nawet największego potwora, jeśli miałoby ją to uszczęśliwić? Czy odmawianie komuś szczęścia jest słuszne?
Może skończyć się źle, ale... jeśli ktoś tak naprawdę nie uznaje rozłamu na dobre i złe rzeczy to czy ma to jakieś znaczenie?
Czy w ogóle cokolwiek ma jeszcze znaczenie, gdy się coś chce, a nie powinno się tego mieć?
/zt x2
Gdy jednak los podkłada tak kuszącą propozycje to nie da się mu odmówić. Złapała jego dłoń podnosząc się po czym skinęła twierdząco głową w odpowiedzi na pytanie. Towarzyszenie komuś przez chociaż taką krótką chwilę jest przyjemnym złudzeniem istotności danej sytuacji. Jakby fakt ulotności każdego życia na moment przestawał mieć znaczenie. Oczywiście Prue nigdy nie zmieniałby zdania - potrzebowanie ludzi to ogromny błąd. Który kochała czasami popełniać. Człowiek jako istota społeczna jest zmuszony przystawać z innymi osobnikami swojego gatunku. Nawet jeśli może go to zranić.
Szła więc w kierunku zamku trzymając ramię nieznanego sobie człowieka. Była jej obojętna jego barwa. Ludzkie kolory zawsze takie dla niej są. Nawet czarny da się jakoś wytłumaczyć. Nie ma to większego znaczenia. Chodzi tylko o to, jaki ktoś jest dla niej. Wszystko inne to niepewne informacje. Panna Grisham nie miała zamiaru sądzić, bo jeśli dobro zabija w swoim imieniu to czym różni się od zła? I na odwrót - jeśli zło zabija w imieniu swoich ideałów to czy sam fakt ich posiadania nie oznacza, iż ma więcej cech wspólnych niż różnych z dobrem? Biel i czerń są blisko siebie. Oba kolory mogą oznaczać śmierć, ale i szczęście. Jak miłość i nienawiść - dzieli je cienka granica. Prudence nigdy się nie zgubiła w tym, oj nie. Prudence żyje jak zwierzątko, którego nikt nie chce. Takie, któremu obojętne jest miejsce i czas, zdarzenia dookoła. Liczy się tylko to, co dotyka ją osobiście. Tylko Ci, którzy sami zechcieli podejść i ją pogłaskać. Nie ma w tym jednak czegoś bardzo złego.
Czy ktoś śmie odmówić jej chęci posiadania obok nawet największego potwora, jeśli miałoby ją to uszczęśliwić? Czy odmawianie komuś szczęścia jest słuszne?
Może skończyć się źle, ale... jeśli ktoś tak naprawdę nie uznaje rozłamu na dobre i złe rzeczy to czy ma to jakieś znaczenie?
Czy w ogóle cokolwiek ma jeszcze znaczenie, gdy się coś chce, a nie powinno się tego mieć?
/zt x2
- Jules Nox
Re: Magiczny Park
Pon Gru 04, 2017 12:33 pm
Sobota po południu
Skoro sobota, to można się przejść do miasteczka. Nie ma nic lepszego, niż chwila odpoczynku. Teraz jednak był zajęty czymś innym, a dokładniej planowaniem soptkania z pewną niewiastą.
Zobaczył, że gdzieś niedaleko magczy park, więc poprawił torbę, w której smacznie spał blue i skierował swe kroki w tamtą stronę.
Tak, wziął kota i ciekawą książkę. Tylko, że książkę postanowił wziąć, a Blue najzwyczajniej w świecie wpakował się do torby i za żadne skarby nie chciał z niej wyjść. Westchnął cicho.
Wokół nie kręciło się ddużo ludzi, a najbardziej puste miejsce było oddalone od chłopaka kilkanaście metrów. Bez zastanowienia krukon podszedł do niskiej ławeczki schowanej za drzewami i opadł na nią, wcześniej uwalniając się od ciężaru. Oczywiście, nie zapomniał w miejscu niespodziance, zostawić przygotowanego miejsca i prezenciku. Ach ten Jules, jak che to potrafi się postarać!
Jules wyjął kotka, położył sobie na kolana i czekał na dziewczynę. W dłoni trzymał mały bukiecik jasno różowych róż.
Banał, chciał kupić chryzantemy... lecz sprzedawczyni, gdy usłyszała po co mu one są, odwiódł go od tego pomysłu.
No trudno, jakoś będzie musiała mu wybaczyć ten brak oryginalności! Blue obudził się i zaczął rozglądać się po nowej okolicy.
Skoro sobota, to można się przejść do miasteczka. Nie ma nic lepszego, niż chwila odpoczynku. Teraz jednak był zajęty czymś innym, a dokładniej planowaniem soptkania z pewną niewiastą.
Zobaczył, że gdzieś niedaleko magczy park, więc poprawił torbę, w której smacznie spał blue i skierował swe kroki w tamtą stronę.
Tak, wziął kota i ciekawą książkę. Tylko, że książkę postanowił wziąć, a Blue najzwyczajniej w świecie wpakował się do torby i za żadne skarby nie chciał z niej wyjść. Westchnął cicho.
Wokół nie kręciło się ddużo ludzi, a najbardziej puste miejsce było oddalone od chłopaka kilkanaście metrów. Bez zastanowienia krukon podszedł do niskiej ławeczki schowanej za drzewami i opadł na nią, wcześniej uwalniając się od ciężaru. Oczywiście, nie zapomniał w miejscu niespodziance, zostawić przygotowanego miejsca i prezenciku. Ach ten Jules, jak che to potrafi się postarać!
Jules wyjął kotka, położył sobie na kolana i czekał na dziewczynę. W dłoni trzymał mały bukiecik jasno różowych róż.
Banał, chciał kupić chryzantemy... lecz sprzedawczyni, gdy usłyszała po co mu one są, odwiódł go od tego pomysłu.
No trudno, jakoś będzie musiała mu wybaczyć ten brak oryginalności! Blue obudził się i zaczął rozglądać się po nowej okolicy.
- Lilian Lynn
Re: Magiczny Park
Pon Gru 04, 2017 2:16 pm
Liliana była podekscytowana na myśl o spotkaniu chłopaka, nadal dobrze pamiętała jak wygląda ze zdjęcia, które kiedyś dostała, więc siedząc w samochodzie i głaszcząc psa wyobrażała sobie jego twarz. Oczywiście, że w jej wyobraźni wyglądała nico inaczej, bo ludzie się zmieniają, prawda? Chłopak na pewno wygląda o wiele doroślej, może nawet zrobił się z niego młody mężczyzna.... Lil uśmiechnęła się pod nosem, a Jack- jej pies przewodnik szturchnął dłoń właścicielki domagając się pieszczot. W tym momencie ją olśniło, czy Jules kiedykolwiek został poinformowany o tym, że Liliana jest ślepa? Nie mogła za nic w świecie przypomnieć sobie czy kiedyś o tym rozmawiali, czy chociażby napomknęła o tym przy jakiejś konwersacji. Miała tylko nadzieję, że jeśli nigdy o tym nie rozmawiali- bo przecież po wypadku czytała i pisała listy za pomocą różdżki, więc takowych podejrzeń nie mógł mieć- chłopak jej nie odtrąci. W tej samej chwili zaczęła stresować się spotkaniem, a jej dłoń powędrowała do krawędzi białej, sięgającej do połowy ud sukienki, by następnie zacząć miętolić materiał. Są różne sposoby na niwelowanie stresu, a Liliana pozbywała się go zajmując czymś wiecznie niecierpliwe świata dłonie.
Po niecałych ośmiu minutach, kierowca zatrzymał się przed parkiem, a dziewczyna wraz z pomocą Jacka udała się na spotkanie. Pies dokładnie wiedział gdzie ma się udać, więc dając znak przyjaciółce ruszył w stronę ławki zajmowanej przez chłopaka. Kiedy zwierzę się zatrzymało, włosy Lil rozwiał wiatr, a ona jednym gestem dłoni odgarnęła je za ucho. Jack stanął przednimi łapami na miejscu obok chłopaka i polizał delikatnie jego dłoń.
Po niecałych ośmiu minutach, kierowca zatrzymał się przed parkiem, a dziewczyna wraz z pomocą Jacka udała się na spotkanie. Pies dokładnie wiedział gdzie ma się udać, więc dając znak przyjaciółce ruszył w stronę ławki zajmowanej przez chłopaka. Kiedy zwierzę się zatrzymało, włosy Lil rozwiał wiatr, a ona jednym gestem dłoni odgarnęła je za ucho. Jack stanął przednimi łapami na miejscu obok chłopaka i polizał delikatnie jego dłoń.
- Jules Nox
Re: Magiczny Park
Pon Gru 04, 2017 3:14 pm
Park był duży, przestronny i kolorowy. Nie było tu tłoczno, śpiewały ptaki, Czyż to nie cudowne uczucie? Siedząc na ławce porośniętym kwiatami.Czekając na ukochaną osobę. Nie był pewny czy może nazwać Lil ukochaną. Nie wiedział co Puchonka czuje. Darz ją go uczuciem mimo wielu sprzeczek ale ona nigdy się nie zwierzała a może tak a Jules to gdzieś przegapił.
W końcu oderwałł się od różnych myśli i zauważył koleżanke podniosł się i dał jej całusa w policzek przyjrzał się jej, spokojnie. Jak zawsze.
Szybko dał jasne róże i po dobrych minutach, podniósł wzrok.
-Co słychać u mojej ulubionej przyjaciółki,siadasz obok czy spacer?- Uniósł lekko brwi i naprawdę chciał to wiedzieć.
Zwykle nie interesowało go takie rzeczy... Pytania typu, "co tam" lub "co słychać", były dla niego idiotyczne.
W końcu oderwałł się od różnych myśli i zauważył koleżanke podniosł się i dał jej całusa w policzek przyjrzał się jej, spokojnie. Jak zawsze.
Szybko dał jasne róże i po dobrych minutach, podniósł wzrok.
-Co słychać u mojej ulubionej przyjaciółki,siadasz obok czy spacer?- Uniósł lekko brwi i naprawdę chciał to wiedzieć.
Zwykle nie interesowało go takie rzeczy... Pytania typu, "co tam" lub "co słychać", były dla niego idiotyczne.
- Lilian Lynn
Re: Magiczny Park
Pon Gru 04, 2017 3:35 pm
Dziewczyna mogła wyczuć piękną woń różnego rodzaju kwiatów, którą transportował do niej delikatnie otulający wszystko w około wiatr. Dziewczyna słyszała mnóstwo zagłuszonych rozmów, które jak przypuszczała dochodziły gdzieś z głębi parku, a na samą myśl o spacerujących rodzinach z dziećmi, uśmiechnęła się pogodnie. Liliana jest dobrą osobą, gdyby na świecie istniały anioły, to właśnie ta persona byłaby jednym z nich, zdecydowanie. Uśmiech nie zszedł z jej twarzy, kiedy poczuła na swoim policzku ciepło warg przyjaciela, bardzo spodobało jej się to uczucie, co można było wywnioskować po delikatnych rumieńcach pod oczami Puchonki. Jedną dłonią musnęła ucałowane miejsce, a drugą przyjęła kwiaty od chłopaka.
-Nie musiałeś, Jules..-Przysunęła kwiaty do swojej piersi i oddała się całkowicie zapachowi.- To róże?- Zapytała prawie pewna, znała mnóstwo kwiatów, które pachniały podobnie, jednak żadne nie były aż tak mocne.
-Spaceru nigdy nie odmówię- Powiedziała przywołując do siebie psa, który podał przyjaciółce smycz z pętlą na końcu tak, żeby dziewczyna mogła rozpoznać trzymany przedmiot.- Opowiesz mi jak to wygląda? - Nawet gdyby chłopak nie został poinformowany o ślepocie Lil, teraz mógł dobrze ją zauważyć, więc ta nawet nie krępowała się o tym mówić.
-Nie musiałeś, Jules..-Przysunęła kwiaty do swojej piersi i oddała się całkowicie zapachowi.- To róże?- Zapytała prawie pewna, znała mnóstwo kwiatów, które pachniały podobnie, jednak żadne nie były aż tak mocne.
-Spaceru nigdy nie odmówię- Powiedziała przywołując do siebie psa, który podał przyjaciółce smycz z pętlą na końcu tak, żeby dziewczyna mogła rozpoznać trzymany przedmiot.- Opowiesz mi jak to wygląda? - Nawet gdyby chłopak nie został poinformowany o ślepocie Lil, teraz mógł dobrze ją zauważyć, więc ta nawet nie krępowała się o tym mówić.
- Jules Nox
Re: Magiczny Park
Pon Gru 04, 2017 5:09 pm
Spacer był zdecydowanie dobrym pomysłem. Krukon potrzebował oddechu, a przechadzka z przyjaciółką dawała chłopakowi wspaniały pretekst, żeby wreszcie wyjść z czterech ścian.
Jules nie mógł sobie darować, wyznając uczucia dziewczynie że się w niej zakochał. Merlinie, nawet nie był tego pewny!
A przecież zazwyczaj nie mówił niczego,jak nie był w stu procentach pewny. No dobrze. Powiedzmy, że był w Puchonce zakochany.
Na chwilę obecną był pewny tylko, że nie może przestać o niej myśleć i że jest między nimi jakaś niepojęta, niewyjaśniona chemia.
O, i że Krukonwi na niej zależy,zdawał sobie jednak sprawę, że będzie się to wiązało z ustaleniem, czym właściwie jest ich relacja.
Dlaczego dzewczya mogła obstawać przy bezpispiecześctwie u jego boku.
- Więc, Lil... Masz jakiś ulubione zajęcia w szkole?
Jules nie mógł sobie darować, wyznając uczucia dziewczynie że się w niej zakochał. Merlinie, nawet nie był tego pewny!
A przecież zazwyczaj nie mówił niczego,jak nie był w stu procentach pewny. No dobrze. Powiedzmy, że był w Puchonce zakochany.
Na chwilę obecną był pewny tylko, że nie może przestać o niej myśleć i że jest między nimi jakaś niepojęta, niewyjaśniona chemia.
O, i że Krukonwi na niej zależy,zdawał sobie jednak sprawę, że będzie się to wiązało z ustaleniem, czym właściwie jest ich relacja.
Dlaczego dzewczya mogła obstawać przy bezpispiecześctwie u jego boku.
- Więc, Lil... Masz jakiś ulubione zajęcia w szkole?
- Mistrz Gry
Re: Magiczny Park
Sob Kwi 07, 2018 7:32 pm
Zakończenie sesji pomiędzy Julesem a Lilian z powodu zbyt długiego zwlekania z odpisami.
[z/t x2]
[z/t x2]
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|