Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
- Mistrz Labiryntu
Park im. Wilfreda Elphicka
Sro Paź 11, 2017 3:45 pm
Wilfred Elphick był pierwszym czarodziejem ugodzonym prze buchorożca. Na cześć tego wydarzenia i samej jego osoby, park ten ochrzczono jego imieniem, a samym jego sercu ustawiono pomnik wyżej wspomnianego magicznego stworzenia. Park ten jest dość dzikim miejscem - oprócz starych, wysokich drzew rośnie tutaj wiele krzewów, które dają schronienie różnym stworzeniom, które upatrzyły sobie to miejsce za dom. Spacerując tutaj zaleca się więc zachować nieco większą ostrożność, aczkolwiek raczej nie znajdzie się tutaj agresywnych gatunków.
- Ezechiel Yaxley
Re: Park im. Wilfreda Elphicka
Sro Paź 11, 2017 3:48 pm
Na początku chciał ich teleportować do swojego domu. Bezpiecznego miejsca, które na pewno nie miało uszu, potem jednak stwierdził, że na pierwszą randkę w interesach nada się coś o wiele mniej... jego własnego. W końcu zarówno ani on nie czuł potrzeby prezentowania komuś zakamarków swego domostwa, ani Alice nie chciała ich zwiedzać.
Byli w parku. Starym, zarośniętym krzakami, stojący na żwirowej ścieżce, którą oblewało wciąż ciepłe światło wieczoru. Odchrząkną.
- No więc... jak ci się wiedzie po skończeniu Hogwartu? Wiem, że wielu nie ludzi tego typu pytań, bo przecież są wakacje, ale masz jakieś plany? Na przykład na poważną pracę? - postanowił zacząć od gadki szmatki, nawet jeśli nie spodziewał się po Hughes jakiejkolwiek szczerej i otwartej odpowiedzi. Tak. To było coś, nad czym musieli współpracować. Jednocześnie skoncentrował się na piwie, otwierając jedną butelkę, a potem drugą i wręczając tę ostatnią Alice z miną, która nie przyjmowała odmowy. Jeszcze będzie miała i czas i szansę na mówienie nie, ale nie teraz.
Byli w parku. Starym, zarośniętym krzakami, stojący na żwirowej ścieżce, którą oblewało wciąż ciepłe światło wieczoru. Odchrząkną.
- No więc... jak ci się wiedzie po skończeniu Hogwartu? Wiem, że wielu nie ludzi tego typu pytań, bo przecież są wakacje, ale masz jakieś plany? Na przykład na poważną pracę? - postanowił zacząć od gadki szmatki, nawet jeśli nie spodziewał się po Hughes jakiejkolwiek szczerej i otwartej odpowiedzi. Tak. To było coś, nad czym musieli współpracować. Jednocześnie skoncentrował się na piwie, otwierając jedną butelkę, a potem drugą i wręczając tę ostatnią Alice z miną, która nie przyjmowała odmowy. Jeszcze będzie miała i czas i szansę na mówienie nie, ale nie teraz.
- Alice Hughes
Re: Park im. Wilfreda Elphicka
Sro Paź 11, 2017 3:50 pm
Alice papierosów nie lubiła. Śmierdziały, nawet jeśli wielbiciele smakowych tytoni twierdzili inaczej, i zdążyła już zauważyć, że delikatny dym, w którym biel mieszała się z błękitem, w ostrym świetle przybierał brudną, brązową barwę. Pomimo tego, zawsze kiedy Blaise przy niej palił, przyglądała się zwiewnym smugom z subtelnym zachwytem. Faktycznie było w tym coś z pocałunku. Pocałunku ze śmiercią, ale ta krótka gra wstępna i tak nie mogła już chłopakowi zaszkodzić.
Bibliotekarzowi robić wyrzutów nie zamierzała, nawet jeśli przez krótką chwilę miała na to ochotę. Zmusiła się jednak do tego, by to co myśleć [i]powinna[i] po raz kolejny wygrało z tym co myśleć [i]chciała[i] i jedyna dezaprobata w jej oczach dotyczyła tego wciąż spoczywającego w dłoni galeona.
Zrozumiała jego intencje. Co nie oznaczało jeszcze, że miała się z nimi zgodzić.
Chwilowo zacisnęła jednak palce na chłodnym krążku. Czegokolwiek miała dotyczyć ta niespodziewana wizyta, nie było sensu zaczynać jej od przepychanki.
I tak z resztą była przekonana, że odda mu monetę. Cóż, nie wiedziała, że tą konkretną widzi po raz ostatni. Wysunęła jej się ona z palców, kiedy Yaxley bez uprzedzenia postanowił ich deportować, a wspomniany wcześniej pijaczek natknął się na nią badając miejsce swojej halucynacji. Od tej pory już zawsze miał ją nosić przy sobie, kolejno w odartej kurtce i skromnej, acz schludnej marynarce, stając się tym samym pierwszą osobą, którą ta - niczego nie świadoma i nie umiejąca jeszcze ze sobą rozmawiać - dwójka ocaliła wspólnymi siłami.
Kolana ugięły się pod nią, gdy stopy uderzyły o ścieżkę. Udało jej się utrzymać na nogach o własnych siłach, a nawet zrobić pewny krok do tyłu, by strzepując ubranie, a tak naprawdę rozluźniając ściśnięte podczas teleportacji mięśnie, móc posłać bibliotekarzowi mało przychylne spojrzenie. Bez protestów przyjęła jednak chłodną butelkę i podniosła ją do ust, nie spuszczając oczu z zarośniętej twarzy.
Skrzywiła się, zezując na etykietę. To miało tak smakować, czy się rozgazowało? Przygryzła usta, zbierając z nich resztki smaku. Przynajmniej nie smakowało jak drewno.
Ruszyła przed siebie, ignorując stojące tu i ówdzie ławki. Nie chciała siadać. Przynajmniej jeszcze nie teraz, kiedy nerwy wciąż miała napięte, a ciekawość walczyła ze stresem. No, przynajmniej nie chodziło o listonosza, dzięki czemu poczuła krótkotrwałą, acz wyraźną ulgę. Kiedy jednak jedno z jej zmartwień wyparowało, natychmiast zastąpiła je innym, dotyczącym tym razem tego, gdzie się znajduje i jak wróci do domu. Niektórzy po prostu musieli martwić się na zapas.
- Jest... dobrze? Kto wie, może Joe awansuje mnie na starszą kelnerkę? - Wspięła się na palce, pokonując kilka metrów krokiem, mogącym być jedynie parodią kuszącego stąpania powabnych niewiast z tacą. Ale nawet jeśli usiłowała przykryć zdenerwowanie rozbawieniem, a udzielona przez nią odpowiedź, zgodnie z oczekiwaniami, na nic nie odpowiadała, musiała w końcu pęknąć.
Blade palce zacisnęły się mocniej na ciemnej butelce. Zatrzymała się.
- Panie Yaxley, jeśli coś się komuś stało, to niech mi pan po prostu powie... - Obróciła się w jego stronę, w napiętym oczekiwaniu. Wątpiła w końcu, żeby Hogwart prowadził statystyki na temat poziomu zadowolenia swoich absolwentów.
Bibliotekarzowi robić wyrzutów nie zamierzała, nawet jeśli przez krótką chwilę miała na to ochotę. Zmusiła się jednak do tego, by to co myśleć [i]powinna[i] po raz kolejny wygrało z tym co myśleć [i]chciała[i] i jedyna dezaprobata w jej oczach dotyczyła tego wciąż spoczywającego w dłoni galeona.
Zrozumiała jego intencje. Co nie oznaczało jeszcze, że miała się z nimi zgodzić.
Chwilowo zacisnęła jednak palce na chłodnym krążku. Czegokolwiek miała dotyczyć ta niespodziewana wizyta, nie było sensu zaczynać jej od przepychanki.
I tak z resztą była przekonana, że odda mu monetę. Cóż, nie wiedziała, że tą konkretną widzi po raz ostatni. Wysunęła jej się ona z palców, kiedy Yaxley bez uprzedzenia postanowił ich deportować, a wspomniany wcześniej pijaczek natknął się na nią badając miejsce swojej halucynacji. Od tej pory już zawsze miał ją nosić przy sobie, kolejno w odartej kurtce i skromnej, acz schludnej marynarce, stając się tym samym pierwszą osobą, którą ta - niczego nie świadoma i nie umiejąca jeszcze ze sobą rozmawiać - dwójka ocaliła wspólnymi siłami.
Kolana ugięły się pod nią, gdy stopy uderzyły o ścieżkę. Udało jej się utrzymać na nogach o własnych siłach, a nawet zrobić pewny krok do tyłu, by strzepując ubranie, a tak naprawdę rozluźniając ściśnięte podczas teleportacji mięśnie, móc posłać bibliotekarzowi mało przychylne spojrzenie. Bez protestów przyjęła jednak chłodną butelkę i podniosła ją do ust, nie spuszczając oczu z zarośniętej twarzy.
Skrzywiła się, zezując na etykietę. To miało tak smakować, czy się rozgazowało? Przygryzła usta, zbierając z nich resztki smaku. Przynajmniej nie smakowało jak drewno.
Ruszyła przed siebie, ignorując stojące tu i ówdzie ławki. Nie chciała siadać. Przynajmniej jeszcze nie teraz, kiedy nerwy wciąż miała napięte, a ciekawość walczyła ze stresem. No, przynajmniej nie chodziło o listonosza, dzięki czemu poczuła krótkotrwałą, acz wyraźną ulgę. Kiedy jednak jedno z jej zmartwień wyparowało, natychmiast zastąpiła je innym, dotyczącym tym razem tego, gdzie się znajduje i jak wróci do domu. Niektórzy po prostu musieli martwić się na zapas.
- Jest... dobrze? Kto wie, może Joe awansuje mnie na starszą kelnerkę? - Wspięła się na palce, pokonując kilka metrów krokiem, mogącym być jedynie parodią kuszącego stąpania powabnych niewiast z tacą. Ale nawet jeśli usiłowała przykryć zdenerwowanie rozbawieniem, a udzielona przez nią odpowiedź, zgodnie z oczekiwaniami, na nic nie odpowiadała, musiała w końcu pęknąć.
Blade palce zacisnęły się mocniej na ciemnej butelce. Zatrzymała się.
- Panie Yaxley, jeśli coś się komuś stało, to niech mi pan po prostu powie... - Obróciła się w jego stronę, w napiętym oczekiwaniu. Wątpiła w końcu, żeby Hogwart prowadził statystyki na temat poziomu zadowolenia swoich absolwentów.
- Ezechiel Yaxley
Re: Park im. Wilfreda Elphicka
Sro Paź 11, 2017 3:51 pm
Yaxley wcale nie zamierzał siadać. Siadanie bowiem w pewien sposób zmuszałoby do chociaż prób podjęcia kontaktu wzrokowego z rozmówcą. I nawet jeśli sama Alice nie zamierzałaby tego praktykować, to on, znając konwenanse i niuanse rozmów, czułby się w niejakim obowiązku. Chętnie więc ruszył w ślad za nią, samemu przyciskając usta do szyjki butelki i pociągając łyk. W przeciwieństwie do towarzyszącej panny, nie grymasił. Piwo było dobre: odpowiednio nagazowane i o głębokim smaku, charakterystycznym dla ciemnych piw. Ezechiel już jako młody chłystek wolał te, od wszelkich jasnych czy delikatnych, bo jak to kiedyś trafnie stwierdziła pewna rudowłosa puchonka, były tak treściwe, że można się było nimi najeść.
- Starszą kelnerkę, tak? - parsknął, wyraźnie rozbawiony tym, co właśnie usłyszał, a z drugiej... nieco tym zażenowany. Zawsze, kiedy słyszał o czarodziejach podejmujących mugolskie prace, uważał to za dobry żart i nieporozumienie i wcale nie chodziło o to, że bibliotekarz miał coś do mugoli, bo nie miał. Bardziej chodziło o to, że taki czarodziej musiał się ukrywać, a jemu taka opcja zupełnie nie odpowiadała.
Kiedy się zatrzymała, wykonał jeszcze za dwa kroki, zanim doszło do niego, że ona wcale nie zamierza za nim dalej podążać. Westchnął.
- Nic się nie stało. A przynajmniej nie do końca. Jeśli martwisz się tym, że Hogwart może coś od ciebie chcieć to nie.. jestem tu prywatnie. Poniekąd. Chodzi o pewną sprawcę. Bardzo delikatną i chcę na początku zaznaczyć, że moje pojawienie się tutaj wiąże się z dużym kredytem zaufania wobec twojej osoby, Alice. - rozglądał się dookoła, po drzewach, jakby były one o wiele ciekawsze jak sama dziewczyna. - Powiedz mi... chciałabyś kontynuować naukę moich zaklęć?
- Starszą kelnerkę, tak? - parsknął, wyraźnie rozbawiony tym, co właśnie usłyszał, a z drugiej... nieco tym zażenowany. Zawsze, kiedy słyszał o czarodziejach podejmujących mugolskie prace, uważał to za dobry żart i nieporozumienie i wcale nie chodziło o to, że bibliotekarz miał coś do mugoli, bo nie miał. Bardziej chodziło o to, że taki czarodziej musiał się ukrywać, a jemu taka opcja zupełnie nie odpowiadała.
Kiedy się zatrzymała, wykonał jeszcze za dwa kroki, zanim doszło do niego, że ona wcale nie zamierza za nim dalej podążać. Westchnął.
- Nic się nie stało. A przynajmniej nie do końca. Jeśli martwisz się tym, że Hogwart może coś od ciebie chcieć to nie.. jestem tu prywatnie. Poniekąd. Chodzi o pewną sprawcę. Bardzo delikatną i chcę na początku zaznaczyć, że moje pojawienie się tutaj wiąże się z dużym kredytem zaufania wobec twojej osoby, Alice. - rozglądał się dookoła, po drzewach, jakby były one o wiele ciekawsze jak sama dziewczyna. - Powiedz mi... chciałabyś kontynuować naukę moich zaklęć?
- Alice Hughes
Re: Park im. Wilfreda Elphicka
Sro Paź 11, 2017 3:53 pm
Konwenanse i ogólne obycie, nie były - wbrew temu co mogło się wydawać na pierwszy, a czasem i dziesiąty rzut oka - dla Alice żadną nowością. Kiedy jednak spotkania spuszczały ze służbowego tonu, relacje nabierały osobistego charakteru, a ludzie zachowywali się tak, jakby mieli pozostać w jej życiu na dłużej, była Puchonka miała spore problemy ze stosowaniem się do wszystkich tych zasad... Cóż, przynajmniej jeden raz, ta cała jej dzikość się na coś przydała. W końcu o wiele łatwiej zahaczało się o poważne tematy, kiedy źrenice mogły krążyć swobodnie, niż wtedy, gdy przyszpilało je nawet najbardziej wyrozumiałe spojrzenie.
- Fakt, raczej się na to nie zanosi... - uśmiechnęła się, choć nie umknęła jej dziwna nuta w jego głosie. Podniosła do ust butelkę i wzięła niewielki łyk piwa. Fakt, że nie smakowało jak drewno był niezmiernie pocieszający, obawiała się jednak, że może okazać się zbyt "treściwe" na pusty żołądek. Zdecydowanie wolała zachować jasność myślenia. Albo chociaż resztki z tego, co jej tam w głowie zostało.
Kiedy bibliotekarz odwracał się w jej stronę, zamarła w pełnym napięcia oczekiwaniu. Ciekawość coraz wyraźniej brała górę nad stresem, potęgowana przez każde wypowiedziane przez mężczyznę słowo.
Alice powoli skinęła głową i w tej samej chwili zaczęła huśtać się na stopach. Słysząc zadane jej pytanie zatrzymała się jednak, a wąska szyjka od butelki odbiła się od jej dolnej wargi.
- Będzie się pan starał o profesurę czy... czy coś? - Zadała pierwsze pytanie, które wpadło jej do głowy, a niepewny z początku głos nabrał entuzjazmu zanim jeszcze skończyła to zdanie. Wspięła się nawet kilka razy na palce, co w luźnej interpretacji mogło zostać uznane za radosne podskoki, a jej brązowe oczy lekko pojaśniały.
- I tak, oczywiście, że tak! Ale... - PUF! Oklapła. - Ale to dzisiaj? Bo muszę nakarmić żabę, ropuchę tak w sumie... I inne... rzeczy... - Spuściła głowę, uwalniając głośne westchnienie. Wiedziała, że się miota. Wreszcie pociągnęła łyk piwa, zdecydowanie większy niż wszystkie poprzednie i podniosła bladą twarzyczkę. Przez chwilę przyglądała się Ezachielowi w milczeniu, jakby zastanawiała się na ile potrafi mu zaufać.
- A tak właściwie to zanim zaczniemy to powinnam coś panu pow... - zawahała się. - Pokazać.
Szybko uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
- U mnie w mieszkaniu. Kiedy już będzie chciał pan zacząć...
Znów przechyliła butelkę, usiłując pozbyć się suchości, która nagle opanowała jej gardło.
- Fakt, raczej się na to nie zanosi... - uśmiechnęła się, choć nie umknęła jej dziwna nuta w jego głosie. Podniosła do ust butelkę i wzięła niewielki łyk piwa. Fakt, że nie smakowało jak drewno był niezmiernie pocieszający, obawiała się jednak, że może okazać się zbyt "treściwe" na pusty żołądek. Zdecydowanie wolała zachować jasność myślenia. Albo chociaż resztki z tego, co jej tam w głowie zostało.
Kiedy bibliotekarz odwracał się w jej stronę, zamarła w pełnym napięcia oczekiwaniu. Ciekawość coraz wyraźniej brała górę nad stresem, potęgowana przez każde wypowiedziane przez mężczyznę słowo.
Alice powoli skinęła głową i w tej samej chwili zaczęła huśtać się na stopach. Słysząc zadane jej pytanie zatrzymała się jednak, a wąska szyjka od butelki odbiła się od jej dolnej wargi.
- Będzie się pan starał o profesurę czy... czy coś? - Zadała pierwsze pytanie, które wpadło jej do głowy, a niepewny z początku głos nabrał entuzjazmu zanim jeszcze skończyła to zdanie. Wspięła się nawet kilka razy na palce, co w luźnej interpretacji mogło zostać uznane za radosne podskoki, a jej brązowe oczy lekko pojaśniały.
- I tak, oczywiście, że tak! Ale... - PUF! Oklapła. - Ale to dzisiaj? Bo muszę nakarmić żabę, ropuchę tak w sumie... I inne... rzeczy... - Spuściła głowę, uwalniając głośne westchnienie. Wiedziała, że się miota. Wreszcie pociągnęła łyk piwa, zdecydowanie większy niż wszystkie poprzednie i podniosła bladą twarzyczkę. Przez chwilę przyglądała się Ezachielowi w milczeniu, jakby zastanawiała się na ile potrafi mu zaufać.
- A tak właściwie to zanim zaczniemy to powinnam coś panu pow... - zawahała się. - Pokazać.
Szybko uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
- U mnie w mieszkaniu. Kiedy już będzie chciał pan zacząć...
Znów przechyliła butelkę, usiłując pozbyć się suchości, która nagle opanowała jej gardło.
- Ezechiel Yaxley
Re: Park im. Wilfreda Elphicka
Sro Paź 11, 2017 3:55 pm
Czy Ezechiel Yaxley zamierzał zostawać w życiu Alice na dłużej? Wątpliwe. A przynajmniej tego w ogóle nie planował. Co prawda mógł zachowywać się coraz bardziej swobodnie, szczególnie teraz, kiedy to były wakacje i żadne sztywne zasady czy zaklęcia iluzoryczne nie mąciły mu w głowie czy na twarzy, ale wciąż... Nauczył się nie przywiązywać. Może i ją polubił. Może i zauważył jej potencjał, a do tego podzielił się nim z osobami trzecimi, ale... sam zastanawiał się czy nie była ona dla niego tylko narzędziem. Kaprysem by stworzyć coś, co mogłoby stanąć po jego stronie. Jakieś egoistyczne pobudki krzyczały w nim, że oto mógł mieć swojego własnego, prywatnego ucznia. Tylko dla siebie. Na własność. I cała ta świadomość nieco go niepokoiła.
- Nie. Do profesury mi daleko. Zapewne wiązało by się to z uczeniem dzieciaków, a do tego nie mam głowy. - bo nie miał. Nie lubił młodzieży, sympatią obdarzając tylko poszczególne jednostki, takie jak ona właśnie. Większość jego niechęci wynikała najpewniej z różnicy wieku czy różnych zamiłowań, ale w większości... dzieciaki po prostu były głupie.
- I nie, nie mówię, że dzisiaj. Tak ogólnie. I co to jest? W sumie możemy zobaczyć to nawet teraz, jeśli ci to nie przeszkadza. Znaczy... dokończymy piwo i możemy się zbierać. Od razu dostawie ci do domu. - bo przecież nie zamierzał jej porzucać w środku n i c z e g o, a przy okazji... no cóż... wolał być ubezpieczony i wiedzieć co też takiego dziewczyna miała mu do pokazania. W końcu zawsze mógł się wycofać zanim cokolwiek się zaczęło.
- Nie. Do profesury mi daleko. Zapewne wiązało by się to z uczeniem dzieciaków, a do tego nie mam głowy. - bo nie miał. Nie lubił młodzieży, sympatią obdarzając tylko poszczególne jednostki, takie jak ona właśnie. Większość jego niechęci wynikała najpewniej z różnicy wieku czy różnych zamiłowań, ale w większości... dzieciaki po prostu były głupie.
- I nie, nie mówię, że dzisiaj. Tak ogólnie. I co to jest? W sumie możemy zobaczyć to nawet teraz, jeśli ci to nie przeszkadza. Znaczy... dokończymy piwo i możemy się zbierać. Od razu dostawie ci do domu. - bo przecież nie zamierzał jej porzucać w środku n i c z e g o, a przy okazji... no cóż... wolał być ubezpieczony i wiedzieć co też takiego dziewczyna miała mu do pokazania. W końcu zawsze mógł się wycofać zanim cokolwiek się zaczęło.
- Alice Hughes
Re: Park im. Wilfreda Elphicka
Sro Paź 11, 2017 3:58 pm
Cały szkopuł polegał na tym, że Yaxley już teraz był w jej życiu obecny zdecydowanie dłużej niż... każdy inny bibliotekarz. Już sama jego dzisiejsza wizyta poruszyła w tym bez wątpienia uwarunkowanym ochronnie dziewczęciu jakąś czujkę i zmuszała do refleksji. Nawet Alice zdawała sobie w końcu sprawę z tego, że pracownicy szkoły raczej nie wyciągali swoich absolwentów na piwo w parku, a ten konkretny mężczyzna, raczący ją alkoholem nie po raz pierwszy, bardzo umiejętnie pociągał przy tym za wszystkie sznurki. Bardziej to wyczuwając, niż świadomie zdając sobie z tego sprawę, poddawała się temu dyskretnemu sterowaniu. Nie przypuszczała w końcu, że myśli Ezechiela mogą być tak... ekhm, zaborcze. No i ciągle wierzyła, że ma nad wszystkim kontrolę.
Jak na człowieka, który nie cierpiał głupich dzieciaków, Yaxley upatrzył sobie wyjątkowo naiwne dziecię... Przy tym też niestety - jak na ironię - piekielnie ostrożne, co zdecydowanie utrudniało kontakt. Tym razem również więc, na wieść o tym, że nie w głowie mu nauczanie młodzieży, brązowe oczy zalśniły podejrzliwością. W końcu czy nie po to tu przyszedł? Przez chwilę naprawdę wierzyła, że cała ta dyskrecja i kredyt zaufania miały dotyczyć referencji spod lady czy czegoś w tym stylu. Pozwalając na to, by szyjka od butelki odbijała się od jej wargi, Alice przyglądała się mężczyźnie z niemym pytaniem. Nic tu się, u licha, kupy nie trzymało. I nie trzeba było być mistrzynią pozorów, żeby zdawać sobie z tego sprawę.
Kolejny łyk ciemnego napoju skrócił jednak galopującą przez jej głowę kalkulację. Nawet jeśli bibliotekarz nie mówił jej wszystkiego, być może potrafił rozwiać jej wątpliwości w sprawie innej, uciążliwej ostatnio kwestii. A to stanowczo było warte tego, żeby na chwilę odpuścić. Dopiła resztę piwa duszkiem.
- Żółta Kamienica 13* - wyciągnęła przed siebie rękę. - Tylko nie bezpośrednio. Nie da się.
*Tu będzie kiedyś adres XD
Jak na człowieka, który nie cierpiał głupich dzieciaków, Yaxley upatrzył sobie wyjątkowo naiwne dziecię... Przy tym też niestety - jak na ironię - piekielnie ostrożne, co zdecydowanie utrudniało kontakt. Tym razem również więc, na wieść o tym, że nie w głowie mu nauczanie młodzieży, brązowe oczy zalśniły podejrzliwością. W końcu czy nie po to tu przyszedł? Przez chwilę naprawdę wierzyła, że cała ta dyskrecja i kredyt zaufania miały dotyczyć referencji spod lady czy czegoś w tym stylu. Pozwalając na to, by szyjka od butelki odbijała się od jej wargi, Alice przyglądała się mężczyźnie z niemym pytaniem. Nic tu się, u licha, kupy nie trzymało. I nie trzeba było być mistrzynią pozorów, żeby zdawać sobie z tego sprawę.
Kolejny łyk ciemnego napoju skrócił jednak galopującą przez jej głowę kalkulację. Nawet jeśli bibliotekarz nie mówił jej wszystkiego, być może potrafił rozwiać jej wątpliwości w sprawie innej, uciążliwej ostatnio kwestii. A to stanowczo było warte tego, żeby na chwilę odpuścić. Dopiła resztę piwa duszkiem.
- Żółta Kamienica 13* - wyciągnęła przed siebie rękę. - Tylko nie bezpośrednio. Nie da się.
*Tu będzie kiedyś adres XD
- Ezechiel Yaxley
Re: Park im. Wilfreda Elphicka
Sro Paź 11, 2017 3:59 pm
Bibliotekarz nie postrzegał jej jako głupią. owszem - była naiwna, jednak nie równało się to z jakimkolwiek upośledzeniem psychicznym, który doprowadzał go do białej gorączki. Nie zadawała bezsensownych pytań, nie wrzeszczała, nie machała łapami na wszystkie strony i chyba przede wszystkim - nie jawiła się jako osoba pewna. To natomiast robiło z niej łatwy... cel, jakkolwiek okropnie by to nie zabrzmiało. Jej postawa po prostu w odpowiednio znikomy sposób nastawała na otoczenie, pozostawiając jemu dość spore pole do zagospodarowania, a jako, że sam nie należał do tych, którzy byli hej do przodu, albo raczej na takiego się już nie kreował, to wszystko zbierało mu odpowiednio wiele czasu, do czego potrzebował ciszy i spokoju.
Nie zwrócił uwagi na podejrzliwość, która zajarzyła się w jej oczach, albo też po prostu ją zignorował. Mogło się to dla niej nie trzymać kupy, ale tylko dlatego, że sama sobie tworzyła konteksty tego spotkania, a kiedy jemu przychodziło do udzielenia jej w odpowiedzi prawdy, puzzle przestawały do siebie pasować. Nie mógł jej jednak zabronić mieć własnych domysłów, szczególnie kiedy nie miał jeszcze woli, żeby powiedzieć jej całą prawdę. Nie wyciągnął więc kolejnego asa z rękawa, żeby rozświetlić nieco zaistniałą sytuację. Zamiast tego po prostu pociągnął parę łyków z butelki.
Jeszcze parę łyków, podczas kiedy ona udzieliła mu informacji dotyczących miejsca zamieszkania. Kronikarz w końcu odwrócił się i podszedł do najbliższej ławki, obok której stał kosz na śmieci i do jego wnętrza wrzucił ciemną butelkę, całkowicie już opróżnioną. Po tym wrócił do dziewczyny i złapał ją za łokieć, teleportując ich natychmiast pod wskazany adres.
Nie zwrócił uwagi na podejrzliwość, która zajarzyła się w jej oczach, albo też po prostu ją zignorował. Mogło się to dla niej nie trzymać kupy, ale tylko dlatego, że sama sobie tworzyła konteksty tego spotkania, a kiedy jemu przychodziło do udzielenia jej w odpowiedzi prawdy, puzzle przestawały do siebie pasować. Nie mógł jej jednak zabronić mieć własnych domysłów, szczególnie kiedy nie miał jeszcze woli, żeby powiedzieć jej całą prawdę. Nie wyciągnął więc kolejnego asa z rękawa, żeby rozświetlić nieco zaistniałą sytuację. Zamiast tego po prostu pociągnął parę łyków z butelki.
Jeszcze parę łyków, podczas kiedy ona udzieliła mu informacji dotyczących miejsca zamieszkania. Kronikarz w końcu odwrócił się i podszedł do najbliższej ławki, obok której stał kosz na śmieci i do jego wnętrza wrzucił ciemną butelkę, całkowicie już opróżnioną. Po tym wrócił do dziewczyny i złapał ją za łokieć, teleportując ich natychmiast pod wskazany adres.
[zt x2]
- Prudence Grisham
Re: Park im. Wilfreda Elphicka
Pon Lis 13, 2017 5:11 pm
Lubiła spokojne miejsca. Takie, gdzie ludzie raczej nie gromadzili się tłumnie, a jednocześnie by nie były to jakieś szemrane zakamarki na Nokturnie. W końcu śmierć jej się nie uśmiechała, a w takich dzielnicach mogłaby zwracać na siebie niepotrzebną uwagę. Wolała więc parki, troszkę zieleni i w ogóle natury samej w sobie. Ten zaś park wcale nie cieszył się aż tak dobrą sławą - w końcu ludzie mimo tego, że raczej od czasów nieszczęśnika z pomnika nikogo życia nie pozbawił wciąż żyją jego opowieścią. Nie zmieniło to jednak jej podejścia. Zdrowy rozsądek i nic złego wydarzyć się nie powinno. Jedynie można być zaskoczonym tym, że takie istotki jeszcze obok występują. W końcu człowiek bardzo łatwo wybija wszystko, by budować swoje domostwa. Ma gdzieś fakt, że nie jest na tej plancie jedynym stworzeniem. Mimo tego rości sobie prawo do krzątania się po nim tak, jakby mógł sobie poradzić bez jakichkolwiek istot żywych poza swoim gatunkiem. Z takimi rozmyślaniami o wielkich, złych ludziach bez szacunku do czegokolwiek szła sobie spokojnie ku najbliższej ławce. W końcu nie miała nic ważniejszego do zrobienia. Pustawy park nie daje wielu możliwości. Nieliczni spacerowicze również jej nie interesowali jakoś szczególnie. Lepiej było obserwować ich z daleka i notować w głowie, co robią. Zastanawiać się dlaczego i po co i czy rzeczywiście tego chcą. To nieco łatwiejsze niż próba rozpoczęcia rozmowy przez niemowę, prawda? Nie za bardzo ma możliwość podejścia i zapytania, co słychać. Co więcej wyglądałoby to komicznie. Nie leży w jej naturze takie coś - lepiej oczekiwać, że innym ewentualnie będzie jakoś szczególnie zależało na jakiejś konwersacji. Jak ktoś się pojawi to pomęczy swoją osobą, a ten osobnik prędzej, czy później ucieknie zmęczony wyczekiwaniem na odpowiedź na jakimś papierzysku. Jeśli się nie pojawi to przynajmniej pozwoli na chłonięcie piękna przyrody w świętym spokoju. Też całkiem niezła opcja ostatecznie, jak na wolny dzień.
- Andrew Wilson
Re: Park im. Wilfreda Elphicka
Pon Lis 13, 2017 7:38 pm
#1
Dzień wcześniej chłopak dostał sowę od pewnego znajomego. W sumie nie tyle co był znajomym, lecz po prostu jego klientem, o! Brunet wykonuje różne usługi osób, które zostały jemu zlecone. Czy to kradzież jakiejś sumy pieniędzy, czy obrazu zbytnio nie stanowiła dla niego większego problemu. O tyle już włamanie się do domów z dobrym zabezpieczeniem już tak. Wiadomo, do pobliskich mieszkań w bloku nie jest trudno się włamać bez zostawienia śladu. Wystarczy umiejętnie pozbyć się zamka w drzwiach - co jest to robotą na 10 sekund, i już jest się w środku.
I takie podobne zlecenie dostał od pana Lacroix, a przynajmniej tak się podpisał w liście. Zlecił Wilsonowi włamanie się do jakiegoś mieszkania w bloku i koniecznie chciał mieć stamtąd obraz jakiegoś malarza. Chłopak co prawda był ciekaw, jaką wartość ma obraz, jednakże w tym biznesie nie wolno zadawać takich typu pytań. Jest tylko adres, wysyłka i potem odpowiednia zapłata. Aż uśmiechnął się na tą myśl, że dostanie za te włamanie trochę pieniędzy.
Z czego co się zorientował, adres mieszkania mieści się zaraz za parkiem, lecz wystarczyło jemu wybranie kilku ścieżek, i już nie wiedział, którą powinien wybrać. Pierwszy raz był w tym parku tak głęboko. Zazwyczaj bywał na obrzeżach parku, aby stamtąd jak najszybciej się ulotnić. A teraz musiał zgłębić się, i oczywiście zgubił się.
Nagle ujrzał jakąś brunetkę, która chyba chciała usiąść na ławce. Może mi pomoże. przeszła chłopakowi takowa myśl, po czym podszedł do niej stojąc tuż obok ławki.
- Przepraszam, może Pani wie, którędy dojść do wschodniej części miasta? Chyba poplątały mi się drogi. - spytał się grzecznie, z uśmiechem na ustach. W sumie nie wyglądał źle jak na pierwsze wrażenie, była i koszula, były i spodnie. Można powiedzieć, że nie odstrasza nikogo swoim strojem.
Dzień wcześniej chłopak dostał sowę od pewnego znajomego. W sumie nie tyle co był znajomym, lecz po prostu jego klientem, o! Brunet wykonuje różne usługi osób, które zostały jemu zlecone. Czy to kradzież jakiejś sumy pieniędzy, czy obrazu zbytnio nie stanowiła dla niego większego problemu. O tyle już włamanie się do domów z dobrym zabezpieczeniem już tak. Wiadomo, do pobliskich mieszkań w bloku nie jest trudno się włamać bez zostawienia śladu. Wystarczy umiejętnie pozbyć się zamka w drzwiach - co jest to robotą na 10 sekund, i już jest się w środku.
I takie podobne zlecenie dostał od pana Lacroix, a przynajmniej tak się podpisał w liście. Zlecił Wilsonowi włamanie się do jakiegoś mieszkania w bloku i koniecznie chciał mieć stamtąd obraz jakiegoś malarza. Chłopak co prawda był ciekaw, jaką wartość ma obraz, jednakże w tym biznesie nie wolno zadawać takich typu pytań. Jest tylko adres, wysyłka i potem odpowiednia zapłata. Aż uśmiechnął się na tą myśl, że dostanie za te włamanie trochę pieniędzy.
Z czego co się zorientował, adres mieszkania mieści się zaraz za parkiem, lecz wystarczyło jemu wybranie kilku ścieżek, i już nie wiedział, którą powinien wybrać. Pierwszy raz był w tym parku tak głęboko. Zazwyczaj bywał na obrzeżach parku, aby stamtąd jak najszybciej się ulotnić. A teraz musiał zgłębić się, i oczywiście zgubił się.
Nagle ujrzał jakąś brunetkę, która chyba chciała usiąść na ławce. Może mi pomoże. przeszła chłopakowi takowa myśl, po czym podszedł do niej stojąc tuż obok ławki.
- Przepraszam, może Pani wie, którędy dojść do wschodniej części miasta? Chyba poplątały mi się drogi. - spytał się grzecznie, z uśmiechem na ustach. W sumie nie wyglądał źle jak na pierwsze wrażenie, była i koszula, były i spodnie. Można powiedzieć, że nie odstrasza nikogo swoim strojem.
- Prudence Grisham
Re: Park im. Wilfreda Elphicka
Pon Lis 13, 2017 8:20 pm
Szczerze liczyła chociaż na przelotne towarzystwo kogokolwiek, kto nie będzie szczególnie niebezpieczny, ale nie podejrzewała, że jej prośba zostanie tak niedokładnie przez jakąś siłę wyższą wysłuchana. Oczywiście nie zamierzała narzekać, ale kiedy ktoś zadaje pytanie krótkiej odpowiedzi i prawdopodobnie chciałby ją otrzymać w miarę sprawnie to jest to nieco problematyczne. Naprawdę byłaby szczerze ucieszona możliwością udzielenia jej tak zwyczajnie! Przyzwyczaiła się jednak, że to nie jej żywot może być taki wygodny. Kiedy całe życie człowiek się do czegoś dostosowuje to potem nie robi to już aż takiego wrażenie. Uśmiechnęła się więc jak najładniej tylko potrafiła i wyjęła z torby papier i pióro. Ta część poszła w miarę sprawnie, więc jeśli nieznajomy nie doznał już szoku, że ktoś taki, jak dorosła kobieta wyglądająca raczej ułożenie może być tak niekulturalna, by się nie odezwać to prawdopodobnie jeszcze stał tam i przyglądał się o co w tym wszystkim chodzi. Szybko więc rzuciła okiem, czy nie zdążył się rozpłynąć gdzieś w poszukiwaniu innego, bardziej komunikatywnego towarzysza i zaczęła skrobać coś naprędce przez co jej zwykle ładne pismo (bo wiele lat praktyki ma już za sobą) wydawało się odzwierciedlać prawdziwy pośpiech. Oczywiście było czytelne, jednak nie robiło aż zniewalającego wrażenia, jak powinno. Nie przejęła się tym jednak jakoś specjalnie, kiedy podawała mężczyźnie kartkę na której mógł znaleźć taki napis. Dla każdego napotkanego człowieka jest to coś nowego. Dla niej zaś to po prostu codzienność i jakoś nie odczuwała specjalnie silnych emocji związanych z... nietypowością tej sytuacji.
Prawdopodobnie wiem. Musiałby pan jednak mieć chwilę, bym mogła to wyjaśnić. - Taki napis ukazał się jego oczom, kiedy już spojrzał na kartkę. Nic wielkiego, tutaj fajerwerków nie będzie. Po prostu jeśli chciał czegokolwiek od niej to będzie potrzebował wystarczająco dużo czasu, by to mogło zaistnieć.
Prawdopodobnie wiem. Musiałby pan jednak mieć chwilę, bym mogła to wyjaśnić. - Taki napis ukazał się jego oczom, kiedy już spojrzał na kartkę. Nic wielkiego, tutaj fajerwerków nie będzie. Po prostu jeśli chciał czegokolwiek od niej to będzie potrzebował wystarczająco dużo czasu, by to mogło zaistnieć.
- Andrew Wilson
Re: Park im. Wilfreda Elphicka
Wto Lis 14, 2017 8:36 am
Chłopak chciał dostać dosyć szybko odpowiedź, ponieważ pragnął bym jak najszybciej już na miejscu pracy. Musiał w końcu rozejrzeć się po okolicy, wybadać ludzi, którzy tam mieszkają. A im dłużej będzie się gubić w tym parku, to na pewno dzisiaj nie wykona tej roboty. Liczył na kobietę, która była naprzeciw niego, że szybko odpowie.
Lecz chyba miała mnie w poważaniu. Tak przynajmniej odczytałem jej ruchy, kiedy sobie wyjęła pergamin i zaczęła coś na nim kreślić. Ech, kobiety. westchnął w myślach i rozejrzał się w poszukiwaniu nowej osoby. Może ktoś inny będzie jemu w stanie pomóc, przynajmniej tak pomyślał w tym momencie.
Lecz nagle spostrzegł, jak kobieta, która miała jego wcześniej gdzieś, teraz jemu podaje skrawek papieru. Zdziwił się i to mocno, ponieważ nie przywykł do takich sytuacji. Dlaczego ona podaje jemu papierek? Dlaczego nic nie powie?
Niepewnie wziął kartkę do ręki i przeczytał krótką wiadomość, która dawała więcej pytań, niż odpowiedzi.
- Co to za jakaś gra? Bernard Panią na mnie nasłał? - spytał się kobiety całkiem zaskoczony. Nie, to było mega dziwne. Może Bernard stwierdził, że sowy są zbyt niebezpieczne i teraz chce do mnie nasyłać jakieś kobiety z dziwnymi wiadomościami? Ponieważ dlaczego inaczej kobieta nic nie mówi? Andrew miał nadzieję, że zagadka zostanie dosyć szybko rozwiązana.
Lecz chyba miała mnie w poważaniu. Tak przynajmniej odczytałem jej ruchy, kiedy sobie wyjęła pergamin i zaczęła coś na nim kreślić. Ech, kobiety. westchnął w myślach i rozejrzał się w poszukiwaniu nowej osoby. Może ktoś inny będzie jemu w stanie pomóc, przynajmniej tak pomyślał w tym momencie.
Lecz nagle spostrzegł, jak kobieta, która miała jego wcześniej gdzieś, teraz jemu podaje skrawek papieru. Zdziwił się i to mocno, ponieważ nie przywykł do takich sytuacji. Dlaczego ona podaje jemu papierek? Dlaczego nic nie powie?
Niepewnie wziął kartkę do ręki i przeczytał krótką wiadomość, która dawała więcej pytań, niż odpowiedzi.
- Co to za jakaś gra? Bernard Panią na mnie nasłał? - spytał się kobiety całkiem zaskoczony. Nie, to było mega dziwne. Może Bernard stwierdził, że sowy są zbyt niebezpieczne i teraz chce do mnie nasyłać jakieś kobiety z dziwnymi wiadomościami? Ponieważ dlaczego inaczej kobieta nic nie mówi? Andrew miał nadzieję, że zagadka zostanie dosyć szybko rozwiązana.
- Prudence Grisham
Re: Park im. Wilfreda Elphicka
Wto Lis 14, 2017 10:22 pm
Nie mogła wiedzieć, że aż tak mu śpieszno, by pobiec dalej przed siebie. Z drugiej jednak strony co by dawała ta świadomość? Nie mogła nagle zacząć odpowiadać niezależnie od tego, jak bardzo wygodne by to dla niego było. Świat ma gdzieś takie zachcianki. Nie chciała mu przecież pracy utrudniać. Po prostu jej żywot nie ułatwił wypełnienia społecznej powinności wobec współobywatela! Taki to los nieuprzejmy, zdarzają mu się takie niefortunne przypadki. Wcale jednak nie była jej obojętna jego obecność. Wręcz przeciwnie! Po prostu trudno jednocześnie dawać ludziom uwagę i pisać i jeszcze sprawiać wrażenie osoby totalnie zwyczajnej, kiedy w odczuciu innych... cóż, to nie jest ani trochę normalne, by kogoś ignorować i nie móc dać jakiegokolwiek znaku z czego takie zachowanie wynika. Starała się jednak w miarę swoich możliwości uśmiechać się do niego życzliwie, by nie wyjść na kompletne dziwadło. Zaskoczyła ją jednak odpowiedź. "Nasyłać" to słowo mało przyjazne i wzbudzające uczucie niepokojące, trudne do opisania. Kim jest więc Bernard? I czemu mógłby w ogóle mieć takie podejrzenia? Śmierdziała jej taka sprawa, ale co niby poradzić, nie jej interes tak naprawdę. Co nie zmienia faktu, że w błąd wprowadzać go nie zamierzała.
Wyjęła więc kolejną i napisała zaledwie:
Spójrz
Podała mu, poczekała aż na nią spojrzy i otworzyła na krótko usta, by pokazać mu co jest grane.
A raczej czego nie ma. Niecodziennie ma się bowiem takiej szczęście, że z osób możliwych do zaczepienia na drodze, zaczepiło się osobę bez języka.
Wyjęła więc kolejną i napisała zaledwie:
Spójrz
Podała mu, poczekała aż na nią spojrzy i otworzyła na krótko usta, by pokazać mu co jest grane.
A raczej czego nie ma. Niecodziennie ma się bowiem takiej szczęście, że z osób możliwych do zaczepienia na drodze, zaczepiło się osobę bez języka.
- Andrew Wilson
Re: Park im. Wilfreda Elphicka
Czw Lis 16, 2017 6:08 pm
Spójrz To było jedyne słowo, które ujrzał na następnej kartce. Zaraz z niej zdjął swój wzrok, który przeniósł się na otwierające się usta. Lekko zmarszczył brwi z tego względu, że to wyglądało po prostu dziwnie. Nawet nieco komicznie. On chciał tylko poprosić o drobną wskazówkę, a kobiety zamiast mówić, karzą zerkać na swoje usta.
No i zerknął. Faktycznie, ku swojemu ujrzał, że osoba przed nim nie ma języka. No to by tłumaczyło, dlaczego ona komunikuje się w ten sposób. Jednakże nie można wykluczyć podejrzeń, że mogła zostać zesłana od Andrewa. Ostatnio ma lekkiego fioła na punkcie bezpieczeństwa. Dla niego nadesłanie niemowy do Wilsona było całkiem możliwe, dlatego musi wybadać dla pewności.
Owszem, widział jej wcześniejszą mimikę zaskoczenia, lecz który złodziej zaufałby od razu takiej osobie? Żaden.
- Więc Pani nic nie może mówić, rozumiem. Ciekawi mnie, co Pani tutaj sama robi w tym parku. W końcu nie jest bezpiecznie tutaj spacerować w samotności, zwłaszcza kiedy nie można zawołać nawet pomocy w chwili niebezpieczeństwa.- oznajmił brunet. Wilson nie chciał jej w żaden sposób urazić, no gdzieś tam! Ale wiedział, kto tutaj lubi kręcić się najbardziej. I z pewnością tutaj nie powinny spacerować osoby bez duszy towarzystwa, a przynajmniej w obecnych czasach. W końcu on sam mógł ją teraz okraść i uciec wiedząc, że nie zawoła żadnej pomocy oraz prawdopodobnie nie zgłosi tego czynu.
Ale nie miał zamiaru okradać niemowy. Już woli zabrać jakiejś czystokrwistej postawionej czarownicy parę galeonów, niż brunetce cokolwiek.
No i zerknął. Faktycznie, ku swojemu ujrzał, że osoba przed nim nie ma języka. No to by tłumaczyło, dlaczego ona komunikuje się w ten sposób. Jednakże nie można wykluczyć podejrzeń, że mogła zostać zesłana od Andrewa. Ostatnio ma lekkiego fioła na punkcie bezpieczeństwa. Dla niego nadesłanie niemowy do Wilsona było całkiem możliwe, dlatego musi wybadać dla pewności.
Owszem, widział jej wcześniejszą mimikę zaskoczenia, lecz który złodziej zaufałby od razu takiej osobie? Żaden.
- Więc Pani nic nie może mówić, rozumiem. Ciekawi mnie, co Pani tutaj sama robi w tym parku. W końcu nie jest bezpiecznie tutaj spacerować w samotności, zwłaszcza kiedy nie można zawołać nawet pomocy w chwili niebezpieczeństwa.- oznajmił brunet. Wilson nie chciał jej w żaden sposób urazić, no gdzieś tam! Ale wiedział, kto tutaj lubi kręcić się najbardziej. I z pewnością tutaj nie powinny spacerować osoby bez duszy towarzystwa, a przynajmniej w obecnych czasach. W końcu on sam mógł ją teraz okraść i uciec wiedząc, że nie zawoła żadnej pomocy oraz prawdopodobnie nie zgłosi tego czynu.
Ale nie miał zamiaru okradać niemowy. Już woli zabrać jakiejś czystokrwistej postawionej czarownicy parę galeonów, niż brunetce cokolwiek.
- Prudence Grisham
Re: Park im. Wilfreda Elphicka
Nie Lis 19, 2017 9:30 pm
Nikt nie mówił, że będzie normalnie. Zresztą jakby miała mu tłumaczyć na piśmie to czekałby wieki na to, aż w końcu coś naskrobie, a potem i tak by nie uwierzył. Przerabiała już to. Wcale nie uśmiecha się jej pokazywanie wszystkim swojego podniebienia, tak naprawdę ta czynność nie była przyjemna, ale mało kto na zdanie "nie mam języka" zareaguje "och, dobrze rozumiem". Z zasady upierają się przy tym, że kłamie albo jest psychiczna, więc jak tutaj ludziom prawdę pisać skoro ci nie wierzą? On nawet nie chciał wierzyć w jej zwyczajne, proste niczym nie podszyte zamiary pobycia w parku w samotności! Nie miała też jakiś szczególnych problemow w tym miejscu nigdy. W końcu nie jest to totalnie bezludne miejsce, więc czemu miałaby się aż tak przejmować? Pewnie po tym spotkaniu i niezwykłych podejrzeniach dopiero zacznie mieć wątpliwości co do tego, czy to aby na pewno odpowiednie miejsce na spacery.
Nie mogą zawołać o pomoc żadne miejsce nie jest do końca bezpieczne - Tyle zapisała, bo nie miała mu więcej nic do powiedzenia w tym temacie. Co za różnica czy ktoś okradnie ją na Pokątnej, tutaj, czy na Nokturnie? Tak, czy tak o pomoc nie zawoła, więc wszystko jedno, a naprawdę chciała czerpać trochę świeżego powietrza. Mimo ogromnego strachu to lubiła dawać sobie chwile wolności. Wolności która pozwalała na wyjście na spacer gdziekolwiek. Zresztą... mniej ludzi to powinno być mniej problemu chyba. Z taką myślą podała mu kolejny zapisek. W końcu tylko winny się tłumaczy, nie zamierzała więc zaprzeczać w kółko, że kogoś takiego nie zna. Co więcej co ona do cholery miałaby robić w parku? Wybierać się na włamanie do czyjegoś domu?
Ach... no tak...
Nie mogą zawołać o pomoc żadne miejsce nie jest do końca bezpieczne - Tyle zapisała, bo nie miała mu więcej nic do powiedzenia w tym temacie. Co za różnica czy ktoś okradnie ją na Pokątnej, tutaj, czy na Nokturnie? Tak, czy tak o pomoc nie zawoła, więc wszystko jedno, a naprawdę chciała czerpać trochę świeżego powietrza. Mimo ogromnego strachu to lubiła dawać sobie chwile wolności. Wolności która pozwalała na wyjście na spacer gdziekolwiek. Zresztą... mniej ludzi to powinno być mniej problemu chyba. Z taką myślą podała mu kolejny zapisek. W końcu tylko winny się tłumaczy, nie zamierzała więc zaprzeczać w kółko, że kogoś takiego nie zna. Co więcej co ona do cholery miałaby robić w parku? Wybierać się na włamanie do czyjegoś domu?
Ach... no tak...
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|