- Colette Warp
Re: Stary Dąb
Pią Kwi 03, 2015 10:26 pm
W szkole było zaskakująco mało ludzi, aż do Colette powoli docierało, że może jednak podjął tę mniej rozgarniętą z decyzji odnośnie pójścia do Hogsmeade pod opieką nauczycieli. A raczej nie-pójścia. W końcu to wszystko rysowało się jako ściśle kontrolowana „impreza” z „mnóstwem niespodzianek” - czyli zapewne ognisko oraz gry, i zabawy integracyjne. Był na zdecydowanie za dużej ilości wycieczek dla dzieci, żeby wiedzieć jak to się skończy. I sądził, że większość pomyśli to samo. No więc: pudło. Nie pomyśleli i teraz Puchon, który przez ostatnie wydarzenia był nabuzowany energią, nie miał nic do roboty. Cóż istniał jeszcze cień szansy, że natknie się na jakiegoś nauczyciela w Hogwarcie i poprosi go o pozwolenie dołączenia do reszty pod jego opieką. W końcu musiał mieć plecy, gdyby dostał się do Hogs tajnym przejściem i nagle ni z gruchy pojawił przy innych bez widniejącego nazwiska na liście i pozwolenia od rodziców albo jakiekolwiek osoby dorosłej, miałby naprawdę spore problemy.
Dlatego też błąkał się bez celu po korytarzach mijając grupki uczniów i zaglądał do otwartych sal, wypytywał i nic... opiekunowie znikli jak kamień w wodę, a dyrektor dla tak trywialnej sprawy był nieosiągalny. Cóż, zawsze pozostawało swego rodzaju przeświadczenie, że skoro nie ma ich w środku, to może są na zewnątrz...? Prócz dziedzińca, jaki już zdążył zwiedzić pozostawały jeszcze Błonia; nawet jeśli nikogo nie spotka przy zagrodzie dla magicznych zwierząt, to mógłby chociaż poradzić się Hargida. To zawsze lepsze niż szukanie pomysłów u Filcha. Albo sama wizja szukania Filcha.
Dlatego zapiął pieczołowicie płaszcz i wyjrzał za główne drzwi, spoglądając na całkiem znośną pogodę na zewnątrz. Musiał okrążyć zamek jeśli taka przyjdzie potrzeba i sprawdzić czy aby nauczyciele na miejscu nie organizują jakiś ciekawych zajęć dla pozostałych uczniów. Może jak szczęście dopisze, to zdąży na to ewentualne ognisko...?
Dziwne odgłosy zaczął słyszeć już niedługo po wyjściu – można to jednak zrzuci na jego energiczny chód, bardzo nie lubił samotnych spacerów i chciał ukrócić czas na nie. Przestał zmierzać do zagrody czy Hagrida, zaczął się zdecydowanie za mocno oddalać od zamczyska i iść w stronę majaczącej w zasięgu wzroku Bijącej Wierzby – teraz kompletnie nieruchomej. Jednak to nie przy niej, ale całkiem niedaleko rozgrywała się jakaś walka...? Jakaś zabawa, konkurs? Co to miało być?! Bezwiednie przyspieszył wręcz do truchtu czując jak torba boleśnie obija mu się o udo i zaczął przybliżać się do gromów, świateł i zbiegowiska jak ćma w stronę ognika. Horror przybrał na odpowiedniej mocy dopiero, kiedy poślizgnął się na trawie i musiał złapać wystającego, sporego głazu, jaki napatoczył mu się po drodze. Wsunął się za niego natychmiast, trwożnie obserwując... te grube cielska czegoś, co wiło się leniwie i potrącało c....ciała...? Martwe członki i korpusy, zmiażdżone, zerwane mięśnie i kawałki flaków po najprawdopodobniejszym zmienieniu kogoś w 2D. ...to wcale nie było śmieszne. Puchon od razu się odwrócił, dostając drgawek i zasłaniał dłonią usta powstrzymując się od wymiotów. Nie czuł smrodu śmierci, chciał żeby zaczęło padać... żeby najmniejsza choćby mżawka wszystko z niego zmywała; spłukiwała też z powrotem do wnętrza jego gardła niedawno zjedzone śniadanie i jednostajnym szumem zagłuszała ciche piski, jakie mimowolnie z siebie wydobywał. Ale nie padało. Było pięknie. Nie zapamiętał prawie nic prócz krwawej rzeźni, dlatego obrócił się jeszcze raz, a potem jeszcze, kiedy na nowo nim wzdrygnęło. I widział figury uczniów oświetlane przez ciskane na siebie nawzajem zaklęcia. Było ich ledwie kilka... deptali po ciałach wcześniej walczących... po całym stosie ciał...
Powinien coś zrobić... ruszyć się do cholery! Zawołać kogoś! Nauczyciel..i... ale gdzie oni byli do cholery?! Powinien lecieć po więcej uczniów? Zaścielić trawę większą ilością cała, jaka położy się na jego sumieniu? A może powinien uciec stąd po prostu i udać, ze nic nie widział...? Absurd. Ale to nie była jego wojna; żadna wojna nie była jego. Nie był książkowym bohaterem, którego wkroczenie cokolwiek zmieni, był drugoplanową postacią, jaka zostanie trafiona zbłąkanym zaklęciem i przysypana przez ziemię. Ale nie mógł tego tak zostawić....! Zakrywał uszy słysząc kolejne piski i krzyki, i kulił się, już samemu słysząc, że przez trudności z dostarczeniem sobie tlenu i drganie gardła oddycha niezwykle głośno. Dusi się. Będzie miał ich na sumieniu! Każdego zabitego lub skrzywdzonego od tej konkretnej chwili, jeśli niczego nie zrobi! Zdjął torbę i zaczął nerwowo przetrząsać jej zawartość w poszukiwaniu różdżki. Wszystko leciało mu z rąk, nawet jeśli kilka razy zdążył musnąć palcami gładkie drewno; a bokiem z wnętrza wytoczyła się maleńka fiolka, jaka klapnęła miękko na trawę. Felix Felicis.... No tak... Wygrał go niedawno. Chwycił maleńkie naczynie w zgrabiałe palce i wlepił weń wzrok. To jakiś znak? Nie miał pomysłu, do czego mógł użyć tak trudny do uwarzenia i ciężki do zrobienia eliksir – żadna okazja nie była wystarczająco dobra.
- W..wszystko się ud..daje, co...? - nadal roztrzęsiony uśmiechnął się do siebie gorzko i bez dalszej zwłoki zabrał za odkorkowywanie specyfiku. Nie chciał myśleć za dużo, jakby pokładał wszystko w magii złotawego płynu, jaka sama podsunie mu pomysły. Chciał się wyłączyć... po prostu wyłączyć i ocknąć po wszystkim. Byle nie w grobie.
Wypił wszystko.
Nie dostał nagłych super mocy. Jego tors nie poszerzył się do rozmiarów trzydrzwiowej szafy ani nie potrafił ciskać laserami z oczu. Właściwie to nie zmieniło się nic, poza tym, że Colette wcisnął swoją torbę w krzak, aby nikomu nie przyszło do głowy podprowadzenie jej. Jakby to nagle w obliczu tragedii miało jakiekolwiek znaczenie... I wyszedł zza kamienia. Bez planu... z kawałkiem pałąka w ręce, pustą fiolką w drugiej i nadzieją, że los pozwoli mu dziś położyć się w łóżku, chociażby w skrzydle szpitalnym.
Przeszedł chyłkiem niedaleko i podniósł różdżkę, w górę szepcąc jedno z prostszych zaklęć, jakie znał. Bubblesi, która sprawiło, że z końca jego różdżki cichutko wysunęły się prawie niewidoczne w obliczu braku słońca bańki mydlane; uniosły się w górę pchane lekkim wiaterkiem i wtedy chłopak machnął ręką znowu.
- Tangeruptio. - nic się nie zmieniło, na moment ledwie błysnęły delikatną, złotawą poświatą, dając znać, że są w pełni naładowane magią. Zostało już tylko jedno. Chłopak nabrał głębszego wdechu i przymknął oczy do połowy patrząc jak jego małe pociski poruszając się stanowczo za wolno i za mocno obniżają.
- Ventus.
Powiew wiatru szarpnął kulkami jakie poszybowały pewniej w stronę walczących i bardzo delikatnie opadły głównie w okolicach pędów, ale większość poza nimi, wyglądając aż groteskowo bajkowo w otoczeniu wojny i śmierci. A kiedy tylko jedna z nich dotknęła czegokolwiek – czy to walczącego, czy trawy, czy pędu, albo martwego ciała, rozległ się ogłuszający huk, jaki rozprysnął dookoła zasłonę dymną. Po nim jeszcze jeden, i kolejny, kolejny, kolejne dwa zaraz po sobie...! Pole walki na kilka minut przykryło się gęstym jak mleko, krztuszącym dymem.
To był ten moment. Colette zakrył wystającym kołnierzem usta i nos, i ruszył w dół , żeby wbić się na obrzeże źródła tej masakry.
//tylko na początek jest taki długi~ *that's what she've said...*//
___________________________
(+2 za Felix Felicis)
Bubblesi - 1,2 => 3,5
Tangeruptio - 5,3 => 6,5
Ventus - 4,5 => 6,6
Dlatego też błąkał się bez celu po korytarzach mijając grupki uczniów i zaglądał do otwartych sal, wypytywał i nic... opiekunowie znikli jak kamień w wodę, a dyrektor dla tak trywialnej sprawy był nieosiągalny. Cóż, zawsze pozostawało swego rodzaju przeświadczenie, że skoro nie ma ich w środku, to może są na zewnątrz...? Prócz dziedzińca, jaki już zdążył zwiedzić pozostawały jeszcze Błonia; nawet jeśli nikogo nie spotka przy zagrodzie dla magicznych zwierząt, to mógłby chociaż poradzić się Hargida. To zawsze lepsze niż szukanie pomysłów u Filcha. Albo sama wizja szukania Filcha.
Dlatego zapiął pieczołowicie płaszcz i wyjrzał za główne drzwi, spoglądając na całkiem znośną pogodę na zewnątrz. Musiał okrążyć zamek jeśli taka przyjdzie potrzeba i sprawdzić czy aby nauczyciele na miejscu nie organizują jakiś ciekawych zajęć dla pozostałych uczniów. Może jak szczęście dopisze, to zdąży na to ewentualne ognisko...?
Dziwne odgłosy zaczął słyszeć już niedługo po wyjściu – można to jednak zrzuci na jego energiczny chód, bardzo nie lubił samotnych spacerów i chciał ukrócić czas na nie. Przestał zmierzać do zagrody czy Hagrida, zaczął się zdecydowanie za mocno oddalać od zamczyska i iść w stronę majaczącej w zasięgu wzroku Bijącej Wierzby – teraz kompletnie nieruchomej. Jednak to nie przy niej, ale całkiem niedaleko rozgrywała się jakaś walka...? Jakaś zabawa, konkurs? Co to miało być?! Bezwiednie przyspieszył wręcz do truchtu czując jak torba boleśnie obija mu się o udo i zaczął przybliżać się do gromów, świateł i zbiegowiska jak ćma w stronę ognika. Horror przybrał na odpowiedniej mocy dopiero, kiedy poślizgnął się na trawie i musiał złapać wystającego, sporego głazu, jaki napatoczył mu się po drodze. Wsunął się za niego natychmiast, trwożnie obserwując... te grube cielska czegoś, co wiło się leniwie i potrącało c....ciała...? Martwe członki i korpusy, zmiażdżone, zerwane mięśnie i kawałki flaków po najprawdopodobniejszym zmienieniu kogoś w 2D. ...to wcale nie było śmieszne. Puchon od razu się odwrócił, dostając drgawek i zasłaniał dłonią usta powstrzymując się od wymiotów. Nie czuł smrodu śmierci, chciał żeby zaczęło padać... żeby najmniejsza choćby mżawka wszystko z niego zmywała; spłukiwała też z powrotem do wnętrza jego gardła niedawno zjedzone śniadanie i jednostajnym szumem zagłuszała ciche piski, jakie mimowolnie z siebie wydobywał. Ale nie padało. Było pięknie. Nie zapamiętał prawie nic prócz krwawej rzeźni, dlatego obrócił się jeszcze raz, a potem jeszcze, kiedy na nowo nim wzdrygnęło. I widział figury uczniów oświetlane przez ciskane na siebie nawzajem zaklęcia. Było ich ledwie kilka... deptali po ciałach wcześniej walczących... po całym stosie ciał...
Powinien coś zrobić... ruszyć się do cholery! Zawołać kogoś! Nauczyciel..i... ale gdzie oni byli do cholery?! Powinien lecieć po więcej uczniów? Zaścielić trawę większą ilością cała, jaka położy się na jego sumieniu? A może powinien uciec stąd po prostu i udać, ze nic nie widział...? Absurd. Ale to nie była jego wojna; żadna wojna nie była jego. Nie był książkowym bohaterem, którego wkroczenie cokolwiek zmieni, był drugoplanową postacią, jaka zostanie trafiona zbłąkanym zaklęciem i przysypana przez ziemię. Ale nie mógł tego tak zostawić....! Zakrywał uszy słysząc kolejne piski i krzyki, i kulił się, już samemu słysząc, że przez trudności z dostarczeniem sobie tlenu i drganie gardła oddycha niezwykle głośno. Dusi się. Będzie miał ich na sumieniu! Każdego zabitego lub skrzywdzonego od tej konkretnej chwili, jeśli niczego nie zrobi! Zdjął torbę i zaczął nerwowo przetrząsać jej zawartość w poszukiwaniu różdżki. Wszystko leciało mu z rąk, nawet jeśli kilka razy zdążył musnąć palcami gładkie drewno; a bokiem z wnętrza wytoczyła się maleńka fiolka, jaka klapnęła miękko na trawę. Felix Felicis.... No tak... Wygrał go niedawno. Chwycił maleńkie naczynie w zgrabiałe palce i wlepił weń wzrok. To jakiś znak? Nie miał pomysłu, do czego mógł użyć tak trudny do uwarzenia i ciężki do zrobienia eliksir – żadna okazja nie była wystarczająco dobra.
- W..wszystko się ud..daje, co...? - nadal roztrzęsiony uśmiechnął się do siebie gorzko i bez dalszej zwłoki zabrał za odkorkowywanie specyfiku. Nie chciał myśleć za dużo, jakby pokładał wszystko w magii złotawego płynu, jaka sama podsunie mu pomysły. Chciał się wyłączyć... po prostu wyłączyć i ocknąć po wszystkim. Byle nie w grobie.
Wypił wszystko.
Nie dostał nagłych super mocy. Jego tors nie poszerzył się do rozmiarów trzydrzwiowej szafy ani nie potrafił ciskać laserami z oczu. Właściwie to nie zmieniło się nic, poza tym, że Colette wcisnął swoją torbę w krzak, aby nikomu nie przyszło do głowy podprowadzenie jej. Jakby to nagle w obliczu tragedii miało jakiekolwiek znaczenie... I wyszedł zza kamienia. Bez planu... z kawałkiem pałąka w ręce, pustą fiolką w drugiej i nadzieją, że los pozwoli mu dziś położyć się w łóżku, chociażby w skrzydle szpitalnym.
Przeszedł chyłkiem niedaleko i podniósł różdżkę, w górę szepcąc jedno z prostszych zaklęć, jakie znał. Bubblesi, która sprawiło, że z końca jego różdżki cichutko wysunęły się prawie niewidoczne w obliczu braku słońca bańki mydlane; uniosły się w górę pchane lekkim wiaterkiem i wtedy chłopak machnął ręką znowu.
- Tangeruptio. - nic się nie zmieniło, na moment ledwie błysnęły delikatną, złotawą poświatą, dając znać, że są w pełni naładowane magią. Zostało już tylko jedno. Chłopak nabrał głębszego wdechu i przymknął oczy do połowy patrząc jak jego małe pociski poruszając się stanowczo za wolno i za mocno obniżają.
- Ventus.
Powiew wiatru szarpnął kulkami jakie poszybowały pewniej w stronę walczących i bardzo delikatnie opadły głównie w okolicach pędów, ale większość poza nimi, wyglądając aż groteskowo bajkowo w otoczeniu wojny i śmierci. A kiedy tylko jedna z nich dotknęła czegokolwiek – czy to walczącego, czy trawy, czy pędu, albo martwego ciała, rozległ się ogłuszający huk, jaki rozprysnął dookoła zasłonę dymną. Po nim jeszcze jeden, i kolejny, kolejny, kolejne dwa zaraz po sobie...! Pole walki na kilka minut przykryło się gęstym jak mleko, krztuszącym dymem.
To był ten moment. Colette zakrył wystającym kołnierzem usta i nos, i ruszył w dół , żeby wbić się na obrzeże źródła tej masakry.
//tylko na początek jest taki długi~ *that's what she've said...*//
___________________________
(+2 za Felix Felicis)
Bubblesi - 1,2 => 3,5
Tangeruptio - 5,3 => 6,5
Ventus - 4,5 => 6,6
- Mistrz Gry
Re: Stary Dąb
Pią Kwi 03, 2015 10:26 pm
The member 'Colette Warp' has done the following action : Rzuć kością
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 1, 2
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 5, 3
--------------------------------
#3 'Pojedynek' :
#3 Result : 4, 5
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 1, 2
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 5, 3
--------------------------------
#3 'Pojedynek' :
#3 Result : 4, 5
- Mistrz Gry
Re: Stary Dąb
Sob Kwi 04, 2015 9:15 am
The member 'J.' has done the following action : Rzuć kością
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 2, 6
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 5, 6
--------------------------------
#3 'Pojedynek' :
#3 Result : 4, 6
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 2, 6
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 5, 6
--------------------------------
#3 'Pojedynek' :
#3 Result : 4, 6
- J.
Re: Stary Dąb
Sob Kwi 04, 2015 9:33 am
Regulus nie miał najwyraźniej chęci do pobudki z ponurego letargu w jaki zapadł. Zresztą, cholera, ona też by nie miała, gdyby ktoś o mało nie wykończył jej Cruciatusem. Może powinna go jednak dobić? Przecież znaków, przekazów było tutaj pełno, nikt nie musiał biegać z informacją po Hogwarcie. A im mniej było świadków tego zdarzenia, tym chyba lepiej? Do tej chwili żaden z nauczycieli nie postanowił zaszczycić ich audiencją, żaden nie wychylił się jeszcze zza okiennic z leniwym uśmiechem podziwiając piękne słońce, które wreszcie wyszło zza chmur. Te jak na modłę rozstąpiły się, rozwiewały i znikały pośród złota i błękitu, nie niepokojąc ich już dłużej.
Wśród tych promieni zauważyła lecące w jej kierunku zaklęcie. Cóż, nie było to może najtrudniejsze w związku z tym, że stała na przeciw cholernej Rockers. Widziała każdy jej ruch, choć dzieliło ich wszystkich może 15-20 metrów. Dla tych z Was którzy mają metrycznego fisia, to około 50-70 stóp. W calach Wam nie podam bo jestem zbyt leniwy dzisiaj.
-Protego!
Tarcza jak dzieło samego Satana z hukiem pojawiła się między blondynką, a tnącym powietrze zaklęciem. J. Jako zwierzątko nie była jednak na tyle głupia, by stać w miejscu jak jej brat, gdy urok leci tak szybko i celnie. Uskoczyła na bok przed świszczącym pociskiem. Niestety. To i tak sięgnęło jej ramienia. Przez chwilę stała nieco oszołomiona, próbując dojść do ładu i składu z tym co się stało. Czy zaklęcie było za słabe? Może jednak Tarcza wystarczyła? Wtedy pierwszy ślimak opuścił jej gardło z głośnym odgłosem rzygu. Jeżeli czymś takim chciała ją wykończyć to z pewnością musiała postarać się o wiele bardziej. Nie wiem. Na przykład wepchnąć drzewiec w jej przełyk. Tak, to mogłoby zatrzymać Collinsównę. Gdzieś już jednak wspominałem, że najlepszą obroną przed kolejnym agresorem jest atak. Zgodnie z tą myślą wycelowała drzewiec w Rockers.
-Decollatio!
Siła zaklęcia mało nie wybiła jej barku, gdy różdżka odskoczyła silnie na bok. Urok jednak, leciał prosto, tam gdzie go posłała. Jeżeli Caroline Rockers chciała się w ten sposób bawić, nie ma problemu. J. Dostarczy jej rozrywki.
Trzecie i ostatnie zaklęcie zostało posłane w kierunku chłopaka. Miała wrażenie, że go skądś kojarzy, ale o jego intencjach przekonała się dopiero chwilę potem. Grad baniek mydlanych. Wyobraźcie to sobie. Avada! Avada! Expeliarmus! Avada! Bańki. Kolorowe. Kurwa. Bańki. Jednak te, nie były jak te które pamiętamy wszyscy z dzieciństwa. Te wybuchały jak granaty rozsypując wokół siebie piach i kamyczki, pozostawiając jedynie kłęby gęstego dymu. Traciła swojego brata z oczu, przestała też dostrzegać Sahira Nailaha. A akurat w jego przypadku to nie wróżyło niczego dobrego. Póki więc wciąż widziała nowo przybyłego członka tej trupy warknęła:
-Impetus!
Jeżeli więź się nawiąże, przekonamy się dość szybko kto jest sprzymierzeńcem, a kto wrogiem. W międzyczasie kolejny ślimak z mokrym plaskiem wydostał się z ciała dziewczyny. Zapowiadał się fantastyczny dzień.
Protego: 2,6 (Caroline Rockers)
Decollatio: 5,6 (Caroline Rockers)
Impetus: 4,6 (Kotlet)
Wśród tych promieni zauważyła lecące w jej kierunku zaklęcie. Cóż, nie było to może najtrudniejsze w związku z tym, że stała na przeciw cholernej Rockers. Widziała każdy jej ruch, choć dzieliło ich wszystkich może 15-20 metrów. Dla tych z Was którzy mają metrycznego fisia, to około 50-70 stóp. W calach Wam nie podam bo jestem zbyt leniwy dzisiaj.
-Protego!
Tarcza jak dzieło samego Satana z hukiem pojawiła się między blondynką, a tnącym powietrze zaklęciem. J. Jako zwierzątko nie była jednak na tyle głupia, by stać w miejscu jak jej brat, gdy urok leci tak szybko i celnie. Uskoczyła na bok przed świszczącym pociskiem. Niestety. To i tak sięgnęło jej ramienia. Przez chwilę stała nieco oszołomiona, próbując dojść do ładu i składu z tym co się stało. Czy zaklęcie było za słabe? Może jednak Tarcza wystarczyła? Wtedy pierwszy ślimak opuścił jej gardło z głośnym odgłosem rzygu. Jeżeli czymś takim chciała ją wykończyć to z pewnością musiała postarać się o wiele bardziej. Nie wiem. Na przykład wepchnąć drzewiec w jej przełyk. Tak, to mogłoby zatrzymać Collinsównę. Gdzieś już jednak wspominałem, że najlepszą obroną przed kolejnym agresorem jest atak. Zgodnie z tą myślą wycelowała drzewiec w Rockers.
-Decollatio!
Siła zaklęcia mało nie wybiła jej barku, gdy różdżka odskoczyła silnie na bok. Urok jednak, leciał prosto, tam gdzie go posłała. Jeżeli Caroline Rockers chciała się w ten sposób bawić, nie ma problemu. J. Dostarczy jej rozrywki.
Trzecie i ostatnie zaklęcie zostało posłane w kierunku chłopaka. Miała wrażenie, że go skądś kojarzy, ale o jego intencjach przekonała się dopiero chwilę potem. Grad baniek mydlanych. Wyobraźcie to sobie. Avada! Avada! Expeliarmus! Avada! Bańki. Kolorowe. Kurwa. Bańki. Jednak te, nie były jak te które pamiętamy wszyscy z dzieciństwa. Te wybuchały jak granaty rozsypując wokół siebie piach i kamyczki, pozostawiając jedynie kłęby gęstego dymu. Traciła swojego brata z oczu, przestała też dostrzegać Sahira Nailaha. A akurat w jego przypadku to nie wróżyło niczego dobrego. Póki więc wciąż widziała nowo przybyłego członka tej trupy warknęła:
-Impetus!
Jeżeli więź się nawiąże, przekonamy się dość szybko kto jest sprzymierzeńcem, a kto wrogiem. W międzyczasie kolejny ślimak z mokrym plaskiem wydostał się z ciała dziewczyny. Zapowiadał się fantastyczny dzień.
Protego: 2,6 (Caroline Rockers)
Decollatio: 5,6 (Caroline Rockers)
Impetus: 4,6 (Kotlet)
- Flame Burnley
Re: Stary Dąb
Sob Kwi 04, 2015 10:01 am
Nieprzerwanie biegła, starała się przegonić natrętne dusze, które szarpały, gryzły, drapały jej własną. Zmniejszyła odległość do absolutnego minimum, próbując zapanować nad bałaganem jaki powstał w jej głowie. Skąd to wszystko się wzięło? Dlaczego ona czuj potępionych, tych, których dusze jeszcze nie znalazły drogi na górę, albo na dół? Dlaczego one właściwie wciąz trwały w tym miejscu? Gniewne, zepsute, zniszczone. Czym zasłużyli sobie w swoim życiu, krótkim, ledwie nastoletnim na to by tkwić na Błoniach. Tych Błoniach na których krew jak wartki strumień spływała po górkach i pagórkach. Para-górkach ciał i resztek ludzi, którzy niegdyś tak jak ona i on mieli swoje aspiracje, marzenia i przyszłość. Zrobiła więc to co przyszło jej jako pierwsze do głowy.
Pięść sięgnęła jego twarzy łamiąc jeden z jego zębów.
-Ty bestio prosto z dna piekła. Mam nadzieję, że resztki Twojego dupska będą smażyć się w głębokiej smole. Obyś nigdy już nie zaznał spokoju.
Kolejny zamach, tym razem dłonią która dzierżyła różdżkę. Czy miała właściwie inny pomysł? Czy magia w jakikolwiek sposób mogła zranić kogoś na podobnym poziomie sztuki? Tego rzemiosła, które najwyraźniej opanował tak dobrze, że nie musi się dłużej zasłaniać przed urokami i zaklęciami? Miała wrażenie, że coś jest z nim nie tak, ale nie była w stanie jasno myśleć. Nie miała też własnego zdania, bo to zagłuszone było przez wyjące nad uchem dusze. Pięść chybiła tym razem jego twarzy, uderzając mocno w jego prawy bark. Poczuła bardziej niż zobaczyła, jak jej różdżka pęka pod siła z jaką zetknęła się z wąpierzem. W świecie magii stara, dobra walka na pięści ginęła w potoku coraz to wymyślniejszych uroków. I dobrze. Kto się w końcu spodziewał czarodzieja, który daje Ci po prostu w ryj? Cały czas na niego napierała, a on cały czas się cofał. Chwyciła leżącą na ziemi różdżkę. Prosty drzewiec, rdzeń z włosów wilii wyczuł ją natychmiast. Nie był zachwycony zmianą, ale najwyraźniej już należał do niej. Dobrze leżała pomiędzy palcami, dość lekka i sztywna, około 10.5 cala.
-Drętwota!
Warknęła, gdy od wampira dzieliło ją może kilka stóp.
Pięść sięgnęła jego twarzy łamiąc jeden z jego zębów.
-Ty bestio prosto z dna piekła. Mam nadzieję, że resztki Twojego dupska będą smażyć się w głębokiej smole. Obyś nigdy już nie zaznał spokoju.
Kolejny zamach, tym razem dłonią która dzierżyła różdżkę. Czy miała właściwie inny pomysł? Czy magia w jakikolwiek sposób mogła zranić kogoś na podobnym poziomie sztuki? Tego rzemiosła, które najwyraźniej opanował tak dobrze, że nie musi się dłużej zasłaniać przed urokami i zaklęciami? Miała wrażenie, że coś jest z nim nie tak, ale nie była w stanie jasno myśleć. Nie miała też własnego zdania, bo to zagłuszone było przez wyjące nad uchem dusze. Pięść chybiła tym razem jego twarzy, uderzając mocno w jego prawy bark. Poczuła bardziej niż zobaczyła, jak jej różdżka pęka pod siła z jaką zetknęła się z wąpierzem. W świecie magii stara, dobra walka na pięści ginęła w potoku coraz to wymyślniejszych uroków. I dobrze. Kto się w końcu spodziewał czarodzieja, który daje Ci po prostu w ryj? Cały czas na niego napierała, a on cały czas się cofał. Chwyciła leżącą na ziemi różdżkę. Prosty drzewiec, rdzeń z włosów wilii wyczuł ją natychmiast. Nie był zachwycony zmianą, ale najwyraźniej już należał do niej. Dobrze leżała pomiędzy palcami, dość lekka i sztywna, około 10.5 cala.
-Drętwota!
Warknęła, gdy od wampira dzieliło ją może kilka stóp.
- Mistrz Gry
Re: Stary Dąb
Sob Kwi 04, 2015 10:01 am
The member 'Flame Burnley' has done the following action : Rzuć kością
'Pojedynek' :
Result : 2, 4
'Pojedynek' :
Result : 2, 4
- Sahir Nailah
Re: Stary Dąb
Sob Kwi 04, 2015 10:26 am
Och, może to sen, Flame? Sen, w którym cudowna woń, jaka dla ciebie była wonią żelaza, tańczyła w naszych nozdrzach,mieszając się ze świeżą ziemią i odorem spalenizny; ciekawe, ilu z tych uczniów powybijało siebie samych, a ilu padło od pnączy? Musiała to być okropna śmierć, nie bardzo sobie taką wyobrażam na własnej skórze, lecz hej! - wydaje mi się, że nadal są tacy, co giną o wiele gorzej, niż zmiażdżeni ramionami mati natury... Bardzo wypaczonej Matki Natury, oczywiście, ale nadal zaliczała się przecież do roślin. Fair enough. Pnącze te były jak swoista ściana, teraz już nieruchome, lecz wciąż zakorzenione w ziemi, nadal w jakiś sposób żyjące – dość szkaradne, czyż nie? Zwłaszcza, że twarda struktura jej naturalnej kory przemieniającej się w żywą tkankę im dalej od ziemi, ciemno-zieloną, ociekała tym, co tak cudownie pachniało...
Wszystko byłoby dobrze, jak sądzę, byłoby nawet bardzo dobrze, gdyby nie jeden, maleńki szczególik... Bańki. Oj taak, bańki, dobrze rozumiecie, nic się wam nie pomyliło: pośród tej masakry nawet one, mydlane, eteryczne, przecinające codzienność, za którymi powiodłeś wzrokiem, unosiły się w przestrzeni – jedna z nich dosłownie przeleciała ci przed nosem... I chyba była to pierwsza z nich. Twój błąd, jak podejrzewam, że zamiast w pełni skupić się na przeciwniczce, cofnąłeś się o pół kroku, uznając, że dziewczyna nie jest już groźna, ponieważ nie miała jak rzucać zaklęć: twoja ignorancja, jak widać, nie znała granic, poczułeś się zdecydowanie zbyt bezpiecznie, cóż w tym dziwnego, wszak Śmierć w swym Królestwie zawsze czuła się bardzo bezpiecznie, zwłaszcza, że gdzieś za jej plecami tańczyła Wojna z obiektem swego chorego uwielbienia: takiego, jakim tylko Wojna darzyć mogła jakiegokolwiek śmiertelnika... Ach, wszak zaraz: Zwycięstwo nie było Śmiertelniczką.
Nie taką, jaką mogłaby się wydawać.
I takim właśnie sposobem, chwilę potem, saldo wybuchów i dymu niemal cię ogłuszyło, wprawiając w kompletne otępienie twoje wrażliwe zmysły: drgnąłeś, napinając się nagel jak struna, kiedy pięść niewiasty dosięgnęła twojego policzka – obróciłeś twarz i przesunąłeś o parę kroków w bok, opierając ciałem na jednym z pnączy, by zaraz, gdy ledwo się dźwignąłeś, czując nieprzyjemny ból szczęki (gdyby to był facet, pewnie byłby w stanie ci ją nawet wyłamać) i splunąłeś krwią, ona już była obok i przywaliła ci w bark – cóż, to uderzenie już zdecydowanie nie zrobiło na tobie wrażenia – uniosłeś wyżej powieki, patrząc na nią z lekkim, ledwo dostrzegalnym zdziwieniem, by złapać jej nadgarstek wolną ręką (i swoją wolną ręką), kiedy ta schyliła się, by podnieść jakąś zabłąkaną różdżkę. Niestety zdążyła. Lecz to nic. Szarpnąłeś ją mocno, z całą siłą, jednocześnie przechodząc za nią, by uniknąć czaru w ciebie wymierzonego, którego krzyk już rodził się w jej gardle i kopnąłeś ją ciężkim buciorem w plecy, by z pełnym impetem posłać ją na śliczniusi, dorodny kolec Akatii....
- 8% HP
Unik: 5
Wszystko byłoby dobrze, jak sądzę, byłoby nawet bardzo dobrze, gdyby nie jeden, maleńki szczególik... Bańki. Oj taak, bańki, dobrze rozumiecie, nic się wam nie pomyliło: pośród tej masakry nawet one, mydlane, eteryczne, przecinające codzienność, za którymi powiodłeś wzrokiem, unosiły się w przestrzeni – jedna z nich dosłownie przeleciała ci przed nosem... I chyba była to pierwsza z nich. Twój błąd, jak podejrzewam, że zamiast w pełni skupić się na przeciwniczce, cofnąłeś się o pół kroku, uznając, że dziewczyna nie jest już groźna, ponieważ nie miała jak rzucać zaklęć: twoja ignorancja, jak widać, nie znała granic, poczułeś się zdecydowanie zbyt bezpiecznie, cóż w tym dziwnego, wszak Śmierć w swym Królestwie zawsze czuła się bardzo bezpiecznie, zwłaszcza, że gdzieś za jej plecami tańczyła Wojna z obiektem swego chorego uwielbienia: takiego, jakim tylko Wojna darzyć mogła jakiegokolwiek śmiertelnika... Ach, wszak zaraz: Zwycięstwo nie było Śmiertelniczką.
Nie taką, jaką mogłaby się wydawać.
I takim właśnie sposobem, chwilę potem, saldo wybuchów i dymu niemal cię ogłuszyło, wprawiając w kompletne otępienie twoje wrażliwe zmysły: drgnąłeś, napinając się nagel jak struna, kiedy pięść niewiasty dosięgnęła twojego policzka – obróciłeś twarz i przesunąłeś o parę kroków w bok, opierając ciałem na jednym z pnączy, by zaraz, gdy ledwo się dźwignąłeś, czując nieprzyjemny ból szczęki (gdyby to był facet, pewnie byłby w stanie ci ją nawet wyłamać) i splunąłeś krwią, ona już była obok i przywaliła ci w bark – cóż, to uderzenie już zdecydowanie nie zrobiło na tobie wrażenia – uniosłeś wyżej powieki, patrząc na nią z lekkim, ledwo dostrzegalnym zdziwieniem, by złapać jej nadgarstek wolną ręką (i swoją wolną ręką), kiedy ta schyliła się, by podnieść jakąś zabłąkaną różdżkę. Niestety zdążyła. Lecz to nic. Szarpnąłeś ją mocno, z całą siłą, jednocześnie przechodząc za nią, by uniknąć czaru w ciebie wymierzonego, którego krzyk już rodził się w jej gardle i kopnąłeś ją ciężkim buciorem w plecy, by z pełnym impetem posłać ją na śliczniusi, dorodny kolec Akatii....
- 8% HP
Unik: 5
- Mistrz Gry
Re: Stary Dąb
Sob Kwi 04, 2015 10:26 am
The member 'Sahir Nailah' has done the following action : Rzuć kością
'Pojedynek' :
Result : 3
'Pojedynek' :
Result : 3
- Colette Warp
Re: Stary Dąb
Sob Kwi 04, 2015 2:19 pm
Nie chciał nikogo zabijać ani krzywdzić, wolał chociażby na początek trochę wszystkich ogłuszyć i przemówić im do rozumu, jeśli wybuchające bańki by nie podziałały, to byłby zmuszony użyć ulubionej broni policji, jaką ta stosowała na agresywnie protestujących: dużej ilości wody pod ciśnieniem. W końcu zrzucanie na bijących się morza ognia albo deszcz trucizny mogło dać wyjątkowo niekorzystnie skutki, nie miał absolutnie żadnej pewności, że to np nie jest grupka uczniów, jaka walczy ze Śmierciożercą, a on da mu po prostu uciec...? Musiał działać z rozmysłem. Trzęsącym się i upojonym silnym eliksirem, rozmysłem.
Pierwsza odpowiedź wyszła ze strony białowłosej czarownicy, jaka od razu postanowiła go zaatakować zaklęciem, którego nie znał, czyli takim, którego nie obejmowała edukacja w Hogwarcie aż do szóstego roku - czyli albo siódmoroczne, albo czarnomagiczne. Elektryzujący dreszcz przebiegł Puchonowi wzdłuż prostującego się kręgosłupa i machnął różdżką, pozwalając by wielka, mieniąca się ślicznym, ujmującym błękitem bańka okrążyła jego i najbliższe metry pustej powierzchni.
- Protego Totalum! - warknął i czując, jak jaszczurka chłodu zmusza go do naprężenia ciała, po prostu odskoczył na bok, patrząc jak zaklęcie rzucone przez dziewczynę - że tak to brzydko ująć: - pierdolnęło w jego barierę z taką siłą, że powietrze aż zakołysało się od magii iskrzącej pomiędzy drżącymi atomami, a bariera rozpłynęła się, widokiem przyprawiając nieomal o słyszenie w odmętach świadomości odgłosu tłuczonego szkła.
Nie było czasu do stracenia. Z klęczek szybko podniósł się i zaczłą biec na złamanie karku w dół lekkiego zbocza na którym się z rozmysłem ustawił, korzystając z okazji, że dym zakrył pole, omijając jedynie walczącą Rockers oraz jakiegoś innego ucznia, którego nie rozpoznawał. Nie udało mu się dobiec wystarczająco blisko zanim dym nie przerzedził się przynajmniej na krańcach pola walki i nie odsłonił mu mdłego widoku na potężną czarownicę.
Znowu nie czekał
- Conjunctivus! - zaklęcie oślepiające wystrzeliło z końca ciemnej różdżki i pomknęło błyskawicznie w stronę dziewczyny, a tuż za nim poleciało kolejne, nad którym Colette nie myślał za długo. Była jedna zasada: nie dać czasu na reakcje! Ani chwili! - Aqua Eructo! - nie, nie chciał jej zrobić krzywdy, wystrzelona woda była po prostu następstwem tego, że na ta protestującą nie podziałały bańki. A zaklęcie podziałało z iście masterską celnością.
________________________________
(+2 za Felix)
- Protego Totalum - 4,6
- unik jako odskok i przeturlanie się - 4
potem:
- Conjunctivus - 4,6
- Aqua Eructo - 6,6
Pierwsza odpowiedź wyszła ze strony białowłosej czarownicy, jaka od razu postanowiła go zaatakować zaklęciem, którego nie znał, czyli takim, którego nie obejmowała edukacja w Hogwarcie aż do szóstego roku - czyli albo siódmoroczne, albo czarnomagiczne. Elektryzujący dreszcz przebiegł Puchonowi wzdłuż prostującego się kręgosłupa i machnął różdżką, pozwalając by wielka, mieniąca się ślicznym, ujmującym błękitem bańka okrążyła jego i najbliższe metry pustej powierzchni.
- Protego Totalum! - warknął i czując, jak jaszczurka chłodu zmusza go do naprężenia ciała, po prostu odskoczył na bok, patrząc jak zaklęcie rzucone przez dziewczynę - że tak to brzydko ująć: - pierdolnęło w jego barierę z taką siłą, że powietrze aż zakołysało się od magii iskrzącej pomiędzy drżącymi atomami, a bariera rozpłynęła się, widokiem przyprawiając nieomal o słyszenie w odmętach świadomości odgłosu tłuczonego szkła.
Nie było czasu do stracenia. Z klęczek szybko podniósł się i zaczłą biec na złamanie karku w dół lekkiego zbocza na którym się z rozmysłem ustawił, korzystając z okazji, że dym zakrył pole, omijając jedynie walczącą Rockers oraz jakiegoś innego ucznia, którego nie rozpoznawał. Nie udało mu się dobiec wystarczająco blisko zanim dym nie przerzedził się przynajmniej na krańcach pola walki i nie odsłonił mu mdłego widoku na potężną czarownicę.
Znowu nie czekał
- Conjunctivus! - zaklęcie oślepiające wystrzeliło z końca ciemnej różdżki i pomknęło błyskawicznie w stronę dziewczyny, a tuż za nim poleciało kolejne, nad którym Colette nie myślał za długo. Była jedna zasada: nie dać czasu na reakcje! Ani chwili! - Aqua Eructo! - nie, nie chciał jej zrobić krzywdy, wystrzelona woda była po prostu następstwem tego, że na ta protestującą nie podziałały bańki. A zaklęcie podziałało z iście masterską celnością.
________________________________
(+2 za Felix)
- Protego Totalum - 4,6
- unik jako odskok i przeturlanie się - 4
potem:
- Conjunctivus - 4,6
- Aqua Eructo - 6,6
- Mistrz Gry
Re: Stary Dąb
Sob Kwi 04, 2015 2:19 pm
The member 'Colette Warp' has done the following action : Rzuć kością
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 2, 4
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 2
--------------------------------
#3 'Pojedynek' :
#1 Result : 2, 4
--------------------------------
#4 'Pojedynek' :
#2 Result : 4, 5
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 2, 4
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 2
--------------------------------
#3 'Pojedynek' :
#1 Result : 2, 4
--------------------------------
#4 'Pojedynek' :
#2 Result : 4, 5
- Mistrz Gry
Re: Stary Dąb
Sob Kwi 04, 2015 6:21 pm
The member 'J.' has done the following action : Rzuć kością
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 2, 3
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 4, 3
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 2, 3
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 4, 3
- J.
Re: Stary Dąb
Sob Kwi 04, 2015 6:26 pm
Doprawdy ileż można krwi przelać i to tej niewinnej, zanim jakiś pieprzony nauczyciel postanowi się jednak zjawić i rozgonić towarzystwo. Albo nawet lepiej. Dołączyć się do walki i zginąć. To by było coś! Cruciatus na uczniu? Meh. Zabicie kilku puchonów i ślizgonów kwasem, albo pnączami Akatii? Meh. Ale zabicie nauczyciela, to jest jednak coś! Uczeń przerósł mistrza i tak dalej. W coś trzeba wierzyć, nie?
Torsje wezbrały, a kolejny ślimakowaty opuścił jej gardło z mokrym mlaskiem. Kiedy to się skończy? Czy w ogóle się skończy? Do końca życia będzie rzygała ślimakami? To nie dość, że nie estetyczne, to i niezbyt wygodne. Trochę ciężko się z kimkolwiek całować. Chociaż… w Japonii na pewno znalazłaby wielu adoratorów. Mimo wszystko w obecnej sytuacji wolałaby jednak, żeby wymioty wreszcie się skończyły.
-Protego. - warknęła nieco słabo, czując jak kolejne porcje śluzu wymykają się przez zacisnięte zęby. Koło się zatacza, a ślimak wypada. I tak bez końca.
-PROTEGO HORRIBILIS.
Jeżeli wyjdzie z tego cało, to idzie na emeryturę.
(możecie mnie w następnej kolejce zabić, jeśli dacie radę)
Protego: 2,3
Protego Horribilis: 4,3
-20PŻ i oślepienie.
Torsje wezbrały, a kolejny ślimakowaty opuścił jej gardło z mokrym mlaskiem. Kiedy to się skończy? Czy w ogóle się skończy? Do końca życia będzie rzygała ślimakami? To nie dość, że nie estetyczne, to i niezbyt wygodne. Trochę ciężko się z kimkolwiek całować. Chociaż… w Japonii na pewno znalazłaby wielu adoratorów. Mimo wszystko w obecnej sytuacji wolałaby jednak, żeby wymioty wreszcie się skończyły.
-Protego. - warknęła nieco słabo, czując jak kolejne porcje śluzu wymykają się przez zacisnięte zęby. Koło się zatacza, a ślimak wypada. I tak bez końca.
-PROTEGO HORRIBILIS.
Jeżeli wyjdzie z tego cało, to idzie na emeryturę.
(możecie mnie w następnej kolejce zabić, jeśli dacie radę)
Protego: 2,3
Protego Horribilis: 4,3
-20PŻ i oślepienie.
- Grey Leviathan
Re: Stary Dąb
Nie Kwi 05, 2015 4:06 pm
Musiał nad jeziorem chwile odpocząć.. .a był to najdziwniejszy odpoczynek w jego życiu, kiedy siedział na ziemi osłabiony i wypruty z energii, powoli odzyskujący wzrok i plujący tymi cholernymi ślimakami na małą górkę niedaleko. I patrzył. Patrzył jak ogień trafi wyschnięty brzeg i pochłania kilka ciał zarówno tych zblazowanych, dziwnych uczniów oraz dwóch rudych wiedźm. Śmierdziało niemiłosiernie, a on powoli przesiąknął zapachem palonej skóry i włosów. I ich nie zdolnym do wytrzymania krzykiem. Zabił kogoś.... przynajmniej jedną bezpośrednio, a druga pośrednio, bo nawet nie miał siły jej pomóc. A teraz nie miał już nawet siły, żeby wstać i uciekać do szkoły, wołać kogokolwiek - nauczycieli chociażby, na Boga. Ale nie siedział tam... i myślał o twarzy Lilith, która z taką łatwością niosła na nich śmierć... jakby właśnie tylko po to tu przyszła. Nie na pojedynek, nie na zabawę, tylko na niesienie śmierci. I nie tylko ona ze sławnych Collinsów była niedaleko dębu. Widział jej siostrę uśpioną jak lalkę i czekającą na atak ze smukłymi palcami zaciśniętymi na różdżce. Nawet stąd słyszał ciskające tam gromy i krzyki. A było ich coraz mniej i mniej... Nie mógł uciekać do szkoły, musiał doprowadzić o tego, żeby Hogwart był bezpieczny od tych świrów. Musiał... dokończyć dzieła.
Nie był morderca, ale pomyślało tym, że na miejscu Aidy mogła pojawić się np Kim...jego kochana, najdroższa Kim mogła znaleźć się w niebezpieczeństwie, bo on postanowił spierdalać... nauczycieli nie było, byli w Hogsmeade a ty dział się horror - ktoś musiał to przerwać. I kto wie, może Pan Leviathan był do tego idealny. Zwłaszcza kiedy wzrok w jego oślepionym oku na nowo zrobił się klarowny, a potok ślimaków ze średnio jakościowo rzuconego zaklęcia urwał się już w połowie drugi tutaj. Wystarczyło zetrzeć ostatki obrzydzenia z warg i przyspieszyć kroku na widok znanego miejsca krwawej kaźni. Garstka... została ich tam tylko garstka.... I widział już uginającą się pod ciężarem zaklęcia czarownicę, oraz jakiegoś chłopaka, który coś do niej mówił. Wyglądał najmniej bojowo ze wszystkich, a Grey'owi dwa trupy na koncie wystarczyły.
- Odsuń się od niej! - warknął, przyspieszając bieg do truchtu i uniósł różdżkę w kierunku Colette. - Desmaio! - machnął ręką i zanim Warp zdążył się zasłonić miotnął nim w tył szczęśliwie omijając pędy z kolcami, ale za dając Puchonowi trochę przeszorować po trawie. Nic to, ten mały był nieważny, Leviathan miał grubszą rybcie na oku... i zdaje się miała podobny problem do niego sprzed dłuższej chwili. I zamierzał to wykorzystać w jeden z bardziej bestialskich sposób, jakie znał. I to bez zwracania niepotrzebnej uwagi.
-Zgiń, zanim zginą przez ciebie inni... ty cholerna wiedźmo! - rzucił nie przerywając truchtu, wściekły wbiegł wprost w ramiona udręczonej czarownicy, z impetem pchając ją na ostre kolce pnączy. Nic Grey'a nie obchodziło, nawet dbanie o własne zdrowie i bezpieczeństwo. chciał jak najszybszej śmierci Collinsów... nie interesowało go już w jaki sposób.
Nadal czuł smród palonych, rudych włosów.
____________________________
Desmaio - powiodło się za obopólnym zgodzeniem się postaci. MOICH postaci xD) -> poniesione przy upadku rany będą wyliczone kostkami na koncie Colette.
Pchnięcie na kolce -> 6,5 biczyyyz!
Nie był morderca, ale pomyślało tym, że na miejscu Aidy mogła pojawić się np Kim...jego kochana, najdroższa Kim mogła znaleźć się w niebezpieczeństwie, bo on postanowił spierdalać... nauczycieli nie było, byli w Hogsmeade a ty dział się horror - ktoś musiał to przerwać. I kto wie, może Pan Leviathan był do tego idealny. Zwłaszcza kiedy wzrok w jego oślepionym oku na nowo zrobił się klarowny, a potok ślimaków ze średnio jakościowo rzuconego zaklęcia urwał się już w połowie drugi tutaj. Wystarczyło zetrzeć ostatki obrzydzenia z warg i przyspieszyć kroku na widok znanego miejsca krwawej kaźni. Garstka... została ich tam tylko garstka.... I widział już uginającą się pod ciężarem zaklęcia czarownicę, oraz jakiegoś chłopaka, który coś do niej mówił. Wyglądał najmniej bojowo ze wszystkich, a Grey'owi dwa trupy na koncie wystarczyły.
- Odsuń się od niej! - warknął, przyspieszając bieg do truchtu i uniósł różdżkę w kierunku Colette. - Desmaio! - machnął ręką i zanim Warp zdążył się zasłonić miotnął nim w tył szczęśliwie omijając pędy z kolcami, ale za dając Puchonowi trochę przeszorować po trawie. Nic to, ten mały był nieważny, Leviathan miał grubszą rybcie na oku... i zdaje się miała podobny problem do niego sprzed dłuższej chwili. I zamierzał to wykorzystać w jeden z bardziej bestialskich sposób, jakie znał. I to bez zwracania niepotrzebnej uwagi.
-Zgiń, zanim zginą przez ciebie inni... ty cholerna wiedźmo! - rzucił nie przerywając truchtu, wściekły wbiegł wprost w ramiona udręczonej czarownicy, z impetem pchając ją na ostre kolce pnączy. Nic Grey'a nie obchodziło, nawet dbanie o własne zdrowie i bezpieczeństwo. chciał jak najszybszej śmierci Collinsów... nie interesowało go już w jaki sposób.
Nadal czuł smród palonych, rudych włosów.
____________________________
Desmaio - powiodło się za obopólnym zgodzeniem się postaci. MOICH postaci xD) -> poniesione przy upadku rany będą wyliczone kostkami na koncie Colette.
Pchnięcie na kolce -> 6,5 biczyyyz!
- Mistrz Gry
Re: Stary Dąb
Nie Kwi 05, 2015 4:06 pm
The member 'Grey Leviathan' has done the following action : Rzuć kością
'Pojedynek' :
Result : 6, 5
'Pojedynek' :
Result : 6, 5
- Regulus Black
Re: Stary Dąb
Nie Kwi 05, 2015 4:50 pm
Śmierć jest nie jest najgorsza. Kiedy odchodzimy, nie ma już szansy powrotu i wszystkie idee, które chcieliśmy przenieść na świat mogą już nie odnaleźć drogi do istnienia, to prawda, jednak prawdziwym powodem całego zniszczenia w tym świecie był ból. Uczucie rozdzierające człowieka, wewnątrz, przyśpieszające bicie serca, kurczące wszystkie możliwe naczynia. Ludzie bali się bólu. Regulus bał się go najbardziej, dlatego dotknięcie klątwą Crusiatusa niemal zatrzymało cały przebieg jego myśli. Spięte ciało zatrzymało się, zupełnie jakby ktoś nacisnął przycisk pauzy, jakby zamieniono go w kamień, a tylko ruch różdżki mógł wywołać u niego jakąkolwiek reakcję.
Te chwile dłużyły się w nieskończoność. Mimo iż był to tak krótki okres czasu, wdawał się wiecznością. Zaklęcie naprawdę dobrze wyszło wprawnej dłoni J. Tym gorzej dla niego, w chwili, kiedy sam powinien zacząć trenować używanie takich zaklęć. Dzisiaj jednak nie przyszedł na niego czas.
Jeszcze nie.
Ból ustał, sam nie wiedział kiedy. Z ust dziewczyny, która rzuciła klątwę zaczęły wypływać ślimaki, co raz... Zerknął w stronę tej, która to zaklęcie rzuciła, starając się unieść na łokcie. Jego ciało odrętwiało nieco, czuł się jakby obudził się po najcięższym treningu Quidditcha w życiu... I jeszcze zjadł coś nieświeżego. Nie był jednak tak obolały, aby nie być w stanie się ruszać.
Uniósł się więc powolnie, patrząc jak blondynka powoli pozbywa się ze swoich ust obrzydliwych ślimaków i w końcu uniósł różdżkę, nie wypowiadajac jednak żadnego słowa. Chciał rzucić zaklęcie Kameleona, jednak ta cholerna różana różdżka ani trochę nie chciała go słuchać. Tym razem się nie udało... Musiała być trefna.
Rzucił więc przedmiotem o ziemię i sam powoli usunął się z pola walki, nie zwracając na siebie uwagi. Jedynie zerknął na J., kiedy jeden z uczniów rzucał na nią potężne zaklęcie i uśmiechnął się pod nosem.
Kiedy minął wielki Dąb, zaczął biec w stronę najbliższego wejścia do szkoły.
[z/t]
Te chwile dłużyły się w nieskończoność. Mimo iż był to tak krótki okres czasu, wdawał się wiecznością. Zaklęcie naprawdę dobrze wyszło wprawnej dłoni J. Tym gorzej dla niego, w chwili, kiedy sam powinien zacząć trenować używanie takich zaklęć. Dzisiaj jednak nie przyszedł na niego czas.
Jeszcze nie.
Ból ustał, sam nie wiedział kiedy. Z ust dziewczyny, która rzuciła klątwę zaczęły wypływać ślimaki, co raz... Zerknął w stronę tej, która to zaklęcie rzuciła, starając się unieść na łokcie. Jego ciało odrętwiało nieco, czuł się jakby obudził się po najcięższym treningu Quidditcha w życiu... I jeszcze zjadł coś nieświeżego. Nie był jednak tak obolały, aby nie być w stanie się ruszać.
Uniósł się więc powolnie, patrząc jak blondynka powoli pozbywa się ze swoich ust obrzydliwych ślimaków i w końcu uniósł różdżkę, nie wypowiadajac jednak żadnego słowa. Chciał rzucić zaklęcie Kameleona, jednak ta cholerna różana różdżka ani trochę nie chciała go słuchać. Tym razem się nie udało... Musiała być trefna.
Rzucił więc przedmiotem o ziemię i sam powoli usunął się z pola walki, nie zwracając na siebie uwagi. Jedynie zerknął na J., kiedy jeden z uczniów rzucał na nią potężne zaklęcie i uśmiechnął się pod nosem.
Kiedy minął wielki Dąb, zaczął biec w stronę najbliższego wejścia do szkoły.
[z/t]
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach