- Mistrz Gry
Re: Stary Dąb
Sro Kwi 01, 2015 2:24 pm
The member 'Regulus Black' has done the following action : Rzuć kością
'Pojedynek' :
Result : 4, 2
'Pojedynek' :
Result : 4, 2
- Arianna Jemare
Re: Stary Dąb
Sro Kwi 01, 2015 4:16 pm
Wciąż klęcząc rzucała wystraszone spojrzenia zza blond loków. Wszystko falowało w tym chorym tańcu. Powietrze wstrząsane zaklęciami, ziemia po której pełzły mordercze pędy... Pędy które zabiły Alexandra... Tego samego który chwilę wcześniej ocalił jej życie... Powstrzymała łkanie, ale jej zaklęcie - tak słabe - zniknęło w całym tym rozgardiaszu. Rozgardiaszu spowodowanym... Czym właściwie? Czy cokolwiek mogło być tego warte? I co ona miała z tym wspólnego? Coraz mniej...
Jej udział w bitwie był krótki. Tak jak śmierć. Ledwie bowiem zaklęcie wystrzelone przez wampira sięgnęło piersi, nie było już ciała zdolnego odczuwać ból.
[Śmierć Arianny Jemare]
Jej udział w bitwie był krótki. Tak jak śmierć. Ledwie bowiem zaklęcie wystrzelone przez wampira sięgnęło piersi, nie było już ciała zdolnego odczuwać ból.
[Śmierć Arianny Jemare]
- J.
Re: Stary Dąb
Czw Kwi 02, 2015 7:11 pm
Roześmiała się głośno i swobodnie, czując drgania mięśni brzucha i ciężkie buty uderzające o trawę. Ta, nasączona posoką, mlaskała cicho pod bieżnikiem, gdy dziewczyna zbliżała się jak hiena do swojej ofiary. Spoglądała prosto na zamrożoną w grymasie twarz Ślizgona. Tego Ślizgona, który był na tyle bezczelny by miotać w nią zaklęciami. I to jakimi! Doprawdy, mógł się nieco bardziej postarać, jeżeli już chciał wykorzystać element zaskoczenia. Bo do tego się to sprowadzało, prawda? Przecież to nie tak, że dziewczyna rzuciła w niego urok pierwsza, o nie. Chciał ją unieszkodliwić, być może na dłużej, wykluczyć z walki, którą sama rozpoczęła. Ale przecież nie było to nic osobistego, przynajmniej z jej strony. Chciała jedynie by wiedzieli, pamiętali, kto tak naprawdę stał na piedestale. Nie jakaś Rockers, która niczym samozwańczy władca zwołuje swoich poddanych by oddawali po kolei za nią życie w walce, której nie mieli szans wygrać. Nie liczy się podobno ilość, tylko jakość. A jeżeli wątpiła, że podnosi rękę na tych, którzy stali najwyżej, powinna ją stracić. Wraz z głową, którą jak flagę, dziewczyna natknęła by na kij i dumnie niosła na przedzie szeregu powojennych jeńców.
Przekręciła nieznacznie różdżkę, utrzymując Niewybaczalną Klątwę. Dociskała, czuła jak umysł chłopaka wiotczeje i trzaska pod naporem siły, którą władała. A gdy miała pewność, że kolejny milimetr, następne pchnięcie mocy spali jego obwody, puściła. Zerwała połączenie, cofnęła surową magię, która trzaskała z końca jej różdżki jak ognisty bicz. Była na dosłowne wyciągnięcie ręki, zbliżyła się na odległość nie większą niż wynosiła długość jej buta. Kucnęła przy boku powalonego Regulusa Blacka. Wieść gminna niesie, że ten o to chłopiec, wciąż nieopierzony, błąkał się po zastępach Czarnego Pana. Ile było w tym prawdy? Teraz, gdy stała tak nad jego ledwie przytomnym ciałem, dała by sobie prawicę urżnąć, że za krztynę. Ale źródła Collinsów nie mogły kłamać. Ktoś kto para się taką magią, nie może nie rozpoznać swojego. A on pachniał trupem. Cóż. Niedaleka wizja i skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie jest ona miła jej sercu.
-Nigdy więcej nie podnoś różdżki na mnie i na moją rodzinę.
Czy tak naprawdę wypadało dodać coś jeszcze? Może jak w filmie klasy B „… bo inaczej...” albo coś w rodzaju „… bo pożałujesz.” Bądźmy dorośli. Właśnie powaliła go Cruciatusem, to chyba oczywiste, że dotarła do niego świadomość nieuchronności i kruchości jego żywota, gdyby zdecydował się jednak przeciwstawić. A ona nie była głupia, by przewlec go na swoją stronę. Nóż w plecach boli nieco bardziej i jest dość nieodwracalny w przeciwieństwie… do czego? Do tego by pozwolić mu odejść.
-Odejdź. I nie wracaj. Żyj i przekaż wiadomość innym.
Podniosła się z kucków, wracając wzrokiem do bitwy jaką staczał właśnie Sahir Nailah. Nigdy tak naprawdę nie chciała dla niego źle. Nie chciała go skrzywdzić. Może była po prostu głupia. Tak, była. Nie zdawała sobie sprawy z tego w jakim położeniu się znajduje, jedyne co ją obchodziło to ślepa furia i agresja, która płonęła w jej żyłach. Spalała ich ściany, zatruwając umysł. Nie chciała już tak dłużej żyć. Chciała spokoju. I chciała tego samego dla Sahira.
Nie jest złym człowiekiem, tylko zagubionym. Tak samo jak ona.
Uniosła różdżkę gotowa by w każdej chwili miotnąć kolejne niewybaczalne zaklęcie, przypieczętowując w ten sposób swój własny los.
Przekręciła nieznacznie różdżkę, utrzymując Niewybaczalną Klątwę. Dociskała, czuła jak umysł chłopaka wiotczeje i trzaska pod naporem siły, którą władała. A gdy miała pewność, że kolejny milimetr, następne pchnięcie mocy spali jego obwody, puściła. Zerwała połączenie, cofnęła surową magię, która trzaskała z końca jej różdżki jak ognisty bicz. Była na dosłowne wyciągnięcie ręki, zbliżyła się na odległość nie większą niż wynosiła długość jej buta. Kucnęła przy boku powalonego Regulusa Blacka. Wieść gminna niesie, że ten o to chłopiec, wciąż nieopierzony, błąkał się po zastępach Czarnego Pana. Ile było w tym prawdy? Teraz, gdy stała tak nad jego ledwie przytomnym ciałem, dała by sobie prawicę urżnąć, że za krztynę. Ale źródła Collinsów nie mogły kłamać. Ktoś kto para się taką magią, nie może nie rozpoznać swojego. A on pachniał trupem. Cóż. Niedaleka wizja i skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie jest ona miła jej sercu.
-Nigdy więcej nie podnoś różdżki na mnie i na moją rodzinę.
Czy tak naprawdę wypadało dodać coś jeszcze? Może jak w filmie klasy B „… bo inaczej...” albo coś w rodzaju „… bo pożałujesz.” Bądźmy dorośli. Właśnie powaliła go Cruciatusem, to chyba oczywiste, że dotarła do niego świadomość nieuchronności i kruchości jego żywota, gdyby zdecydował się jednak przeciwstawić. A ona nie była głupia, by przewlec go na swoją stronę. Nóż w plecach boli nieco bardziej i jest dość nieodwracalny w przeciwieństwie… do czego? Do tego by pozwolić mu odejść.
-Odejdź. I nie wracaj. Żyj i przekaż wiadomość innym.
Podniosła się z kucków, wracając wzrokiem do bitwy jaką staczał właśnie Sahir Nailah. Nigdy tak naprawdę nie chciała dla niego źle. Nie chciała go skrzywdzić. Może była po prostu głupia. Tak, była. Nie zdawała sobie sprawy z tego w jakim położeniu się znajduje, jedyne co ją obchodziło to ślepa furia i agresja, która płonęła w jej żyłach. Spalała ich ściany, zatruwając umysł. Nie chciała już tak dłużej żyć. Chciała spokoju. I chciała tego samego dla Sahira.
Nie jest złym człowiekiem, tylko zagubionym. Tak samo jak ona.
Uniosła różdżkę gotowa by w każdej chwili miotnąć kolejne niewybaczalne zaklęcie, przypieczętowując w ten sposób swój własny los.
- Caroline Rockers
Re: Stary Dąb
Czw Kwi 02, 2015 7:13 pm
Wiecie co było naprawdę przykre? Robienie z siebie ofiary. Wiecznej, nienagannej, nieszkodliwej osoby, kiedy prawda była zupełnie inna.
Prawda, Collins? Błaźnie? W ten sposób wystarczająco dobitnie dajesz znać, co sądzisz o tych wszystkich ludziach, którzy się zebrali w tym miejscu wraz z Tobą. Trzymałeś się uparcie naiwnych wierzeń, że przecież nie zrobiliście nic złego! Ot co! Niesprawiedliwa nagonka!
Nawet nie próbuj się usprawiedliwiać. To nic nie da. Nigdy nic nie daje.
Taka jestem dzisiaj zmęczona! Tak mi bardzo źle! Ach, przepraszam! Toż to moje klimaty, kiedy piekło pojawia się na ziemi. O to chodzi! Nakręcamy całe przedstawienie coraz bardziej i bardziej, aż w końcu coś eksploduje i zostaną same zgliszcza!
Nie możesz sobie przypisać większej zasługi, wszystko osiągnąłeś tylko z pomocą martwego, który stanął po Twojej stronie. Ty zaś wolałeś skupić się na mnie. Chcesz mnie, Collins? Proszę bardzo! Zajmę się Tobą szybciej, skoro jesteś taki niecierpliwy.
Używasz takich pięknych frazesów, nadając temu wszystkiemu podniosły charakter. Po jakimś czasie i tak nikt nie będzie pamiętał o tym, co się tutaj wydarzyło. Może się wszak zdążyć, że żadne z Nich nie przeżyje.
Żadne z Nas.
Brudna od błota i kurzu Rockers, niczym zjawa poruszała się wśród uczniów, broniąc się jak najlepiej umiała przed nieznanymi urokami, które świstały blisko jej ciała. Negatywna, toksyczna energia wypełniała jej ciało, sprawiając że osiągała stan najwyższego podniecenia. To nakręcało całą tę wewnętrzną machinę, która tkwiła w jej środku. Pozwalało na swobodniejsze ruchy potwora, którym był wiecznie głodny chaos. Należało czymś go nakarmić. W końcu. Miała w planach najpierw zająć się największym zagrożeniem, którym był dla niej ten pieprzony wampir – jedna z ważniejszych przyczyn jej upadku. Jej upokorzenia. Małego strumyczka łez, który popłynął po jej policzku w tamtym ciemnym korytarzu. Była tym zaślepiona, a nienawiść w połączeniu z szaleństwem, tworzyła naprawdę niebezpieczną mieszankę, której nie dało się racjonalnie zrozumieć. Dopiero później miał być Shane Collins i jego siostrzyczka, którą jakże kojarzyła. Jedno dormitorium robi swoje, prawda? Nawet jeśli się wędrowało swoimi oddzielnymi ścieżkami.
Zwycięstwo nie bało się ani Śmierci, ani Wojny. Dzierżyło wszak cudowną koronę, której nie zamierzało oddać. Na posiadaniu przyjaciół nigdy jej nie zależało, zaś na wrogach..? Zawsze jakoś tak samo wychodziło! Aż chce się jej śmiać, jak sobie pomyśli, jak ludzie traktują ich. Właśnie tych, którzy byli przyczyną zguby tak wielu osób! To oni spalali ciała; narażali je na fizyczne obrażenia, a ona? Ona tylko bawiła się psychiką! Czymś, co nie było przecież widoczne gołym okiem! Czy w takim razie mogłaby być potworem większym od Collinsów i Nailaha?
Potworem paskudniejszym od wampira, którego kły lśniły na tle wiosennego krajobrazu?
Zastanówmy się nad tym bardzo poważnie.
Upodlić..? Skądże znowu! Ach, źle pojmował to, co przy każdym spotkaniu chciała dać mu odczuć. A cóż takiego to było? Zrozumienie. Właściwe nakierowanie. Ale kiedy odrzuca się raz wyciągniętą rękę, to potem za każdym razem chodzi o udowodnienie, że miało się rację. C. przy każdym ich zetknięciu, chciała mu udowodnić, że jest silniejsza od niego. Wytrzymalsza.
Nie zwracała na niego zbytniej uwagi zbyt zaślepiona swoją idealną wizją pokonania Sahira i właśnie w tym tkwił jej błąd. Nie zauważyła, jak nad jej głową pojawia się widmo realnego zagrożenia.
- Magicus extremos – wymruczała pierwsze zaklęcie, kierując ją na samą siebie. Zaklęcie na szczęście zadziałało na jej ciało, pomimo tego, że z każdej strony ktoś padał na ziemię. Wolała się w razie czego ubezpieczyć. Co prawda eliksir dobrego powodzenia miał działać przez cały dzień, ale co szkodzi zastosować jeszcze zaklęcie w razie czego?
I to była akurat słuszna decyzja. W momencie, kiedy już znalazła się naprzeciw Sahira, jej usta ułożyły się w groteskowy uśmiech. Oczy zaś płonęły lodowym ogniem, który tylko czekał na to by ich wszystkich zamrozić. Gdyby tak zadbała o to, by pozbyć się wszystkich uczuć ze swojego serca, zapewne w jakiś sposób by zainteresowała się tymi, którzy umierali wokół niej. Ci ktorzy odważyli się przyjść wraz z nią. By zająć jedną ze stron. A czasem i umrzeć po to by dalej w tym świecie nie cierpieć. Przez chwilę przyglądała się Nailahowi, zanim wykonała kolejny ruch. I wtedy wyskoczył ze swoim zaklęciem. Zareagowała automatycznie.
- Protego!
Na szczęście jej tarcza obroniła ją przed skutkami jego czaru. A kiedy zaś zwrócił jej uwagę, mimowolnie odwróciłą się w stronę Shane’a. I to w samą jebaną porę.
- Protego – krzyknęła z całą mocą, koncentrując się na tym zaklęciu. Na całe szczęście obrona zadziałała, a zaklęcie odbiło się od niej, zmierzając gdzieś w stronę Zakazanego Lasu. Jednakże siła była tak mocna, że runęła na ziemię. A wtedy...no cóż. Krótkotrwale ją zabolało, tak że syknęła. Czuła milion igiełek, które wbijały się w jej lewe ramię, zwiększając tylko jej wściekłość. Po chwili jednak ból zaczął zanikać, więc się powoli zaczęla podnosić.
Jeśli naprawdę sądziłeś, że tak łatwo mnie zabić, to się pomyliłeś w swych obliczeniach.
- Zamknij gębę, szyszymorysynu – zacharczała C. w stronę oddalającego się Sahira i skupiła się już zupełnie na Collinsie. J. póki co zostawiła Regulusowi.
Patrzyła na niego tak, jakby samym wzrokiem mogłaby go zabić. Tak po prostu. Patrzeć, jak jego ciało pada na ziemię bez żadnego sprzeciwu.
Przestała już starać się o to, by zyskać jakiekolwiek jego zrozumienie.
Przestała już liczyć na to, że być może ujrzy w nim kogoś podobnego do siebie...
Nie mogła sobie pozwolić na to, by kierowało nią jakikolwiek okruch uczucia. Czegoś, co nigdy nie zaistnieje.
Nie było tutaj miejsca na żadną litość.
Zebrała w sobie siły, przymykając powieki i udając, że skupiac się na Ślizgonie, który znajdował się naprzeciw niej, by nagle skierować różdżkę na J. i wypowiedzieć w myślach Slugus Eructo.
Nie spierdol tego, Black.
Do kurwy nędzy, nie spierdol.
Po chwili, oddychając szybciej zwróciła się w końcu w stronę Shane’a. Czuła całą swoją furię, która niczym elektryczność przepływała przez całe jej ciało. To nie było zdrowe. Znowu przekraczała granicę.
Całe życie zawieszani...
Na sznurkach...
Cieniutkich...
- Imperio! – Krzyknęła celując prost w jego pierś. Działała szybko, lecz rzucenie takich zaklęć kosztowało ją sporo siły. Pot spływał po jej brudnym czole, a niebieskie tęczówki lśniły tak, jak nigdy wcześniej, kiedy przyglądała się chłopakowi. Nie mogła jednak pozwolić sobie na upadek.
Nie w takiej chwili.
Nie dopóki on wciąż żył i miał się dobrze.
Ale na razie chciała się nim troszkę pobawić, bo w końcu to było ich ostatnie spotkanie.
Ich ostatnie Danse Macabre.
~
Magicus extremos: 1,3 (+1 za PD, +1 za eliksir) – 3,5
Protego 1 - Aresto Monumentum: 2,6 (+1 za PD, +1 za eliksir, +1 za Magicus) – 5,6
Protego 2 - Decollatio: 6,6
Slugus Eructo: 3,2 (+1 za PD, +1 za eliksir, +1 za Magicus) - 6, 5
Imperio: 1,2 (+1 za PD, +1 za eliksir, +1 za Magicus) - 4,5
Caroline Rockers: -8 PŻ, chwilowe zmęczenie
Prawda, Collins? Błaźnie? W ten sposób wystarczająco dobitnie dajesz znać, co sądzisz o tych wszystkich ludziach, którzy się zebrali w tym miejscu wraz z Tobą. Trzymałeś się uparcie naiwnych wierzeń, że przecież nie zrobiliście nic złego! Ot co! Niesprawiedliwa nagonka!
Nawet nie próbuj się usprawiedliwiać. To nic nie da. Nigdy nic nie daje.
Taka jestem dzisiaj zmęczona! Tak mi bardzo źle! Ach, przepraszam! Toż to moje klimaty, kiedy piekło pojawia się na ziemi. O to chodzi! Nakręcamy całe przedstawienie coraz bardziej i bardziej, aż w końcu coś eksploduje i zostaną same zgliszcza!
Nie możesz sobie przypisać większej zasługi, wszystko osiągnąłeś tylko z pomocą martwego, który stanął po Twojej stronie. Ty zaś wolałeś skupić się na mnie. Chcesz mnie, Collins? Proszę bardzo! Zajmę się Tobą szybciej, skoro jesteś taki niecierpliwy.
Używasz takich pięknych frazesów, nadając temu wszystkiemu podniosły charakter. Po jakimś czasie i tak nikt nie będzie pamiętał o tym, co się tutaj wydarzyło. Może się wszak zdążyć, że żadne z Nich nie przeżyje.
Żadne z Nas.
Brudna od błota i kurzu Rockers, niczym zjawa poruszała się wśród uczniów, broniąc się jak najlepiej umiała przed nieznanymi urokami, które świstały blisko jej ciała. Negatywna, toksyczna energia wypełniała jej ciało, sprawiając że osiągała stan najwyższego podniecenia. To nakręcało całą tę wewnętrzną machinę, która tkwiła w jej środku. Pozwalało na swobodniejsze ruchy potwora, którym był wiecznie głodny chaos. Należało czymś go nakarmić. W końcu. Miała w planach najpierw zająć się największym zagrożeniem, którym był dla niej ten pieprzony wampir – jedna z ważniejszych przyczyn jej upadku. Jej upokorzenia. Małego strumyczka łez, który popłynął po jej policzku w tamtym ciemnym korytarzu. Była tym zaślepiona, a nienawiść w połączeniu z szaleństwem, tworzyła naprawdę niebezpieczną mieszankę, której nie dało się racjonalnie zrozumieć. Dopiero później miał być Shane Collins i jego siostrzyczka, którą jakże kojarzyła. Jedno dormitorium robi swoje, prawda? Nawet jeśli się wędrowało swoimi oddzielnymi ścieżkami.
Zwycięstwo nie bało się ani Śmierci, ani Wojny. Dzierżyło wszak cudowną koronę, której nie zamierzało oddać. Na posiadaniu przyjaciół nigdy jej nie zależało, zaś na wrogach..? Zawsze jakoś tak samo wychodziło! Aż chce się jej śmiać, jak sobie pomyśli, jak ludzie traktują ich. Właśnie tych, którzy byli przyczyną zguby tak wielu osób! To oni spalali ciała; narażali je na fizyczne obrażenia, a ona? Ona tylko bawiła się psychiką! Czymś, co nie było przecież widoczne gołym okiem! Czy w takim razie mogłaby być potworem większym od Collinsów i Nailaha?
Potworem paskudniejszym od wampira, którego kły lśniły na tle wiosennego krajobrazu?
Zastanówmy się nad tym bardzo poważnie.
Upodlić..? Skądże znowu! Ach, źle pojmował to, co przy każdym spotkaniu chciała dać mu odczuć. A cóż takiego to było? Zrozumienie. Właściwe nakierowanie. Ale kiedy odrzuca się raz wyciągniętą rękę, to potem za każdym razem chodzi o udowodnienie, że miało się rację. C. przy każdym ich zetknięciu, chciała mu udowodnić, że jest silniejsza od niego. Wytrzymalsza.
Nie zwracała na niego zbytniej uwagi zbyt zaślepiona swoją idealną wizją pokonania Sahira i właśnie w tym tkwił jej błąd. Nie zauważyła, jak nad jej głową pojawia się widmo realnego zagrożenia.
- Magicus extremos – wymruczała pierwsze zaklęcie, kierując ją na samą siebie. Zaklęcie na szczęście zadziałało na jej ciało, pomimo tego, że z każdej strony ktoś padał na ziemię. Wolała się w razie czego ubezpieczyć. Co prawda eliksir dobrego powodzenia miał działać przez cały dzień, ale co szkodzi zastosować jeszcze zaklęcie w razie czego?
I to była akurat słuszna decyzja. W momencie, kiedy już znalazła się naprzeciw Sahira, jej usta ułożyły się w groteskowy uśmiech. Oczy zaś płonęły lodowym ogniem, który tylko czekał na to by ich wszystkich zamrozić. Gdyby tak zadbała o to, by pozbyć się wszystkich uczuć ze swojego serca, zapewne w jakiś sposób by zainteresowała się tymi, którzy umierali wokół niej. Ci ktorzy odważyli się przyjść wraz z nią. By zająć jedną ze stron. A czasem i umrzeć po to by dalej w tym świecie nie cierpieć. Przez chwilę przyglądała się Nailahowi, zanim wykonała kolejny ruch. I wtedy wyskoczył ze swoim zaklęciem. Zareagowała automatycznie.
- Protego!
Na szczęście jej tarcza obroniła ją przed skutkami jego czaru. A kiedy zaś zwrócił jej uwagę, mimowolnie odwróciłą się w stronę Shane’a. I to w samą jebaną porę.
- Protego – krzyknęła z całą mocą, koncentrując się na tym zaklęciu. Na całe szczęście obrona zadziałała, a zaklęcie odbiło się od niej, zmierzając gdzieś w stronę Zakazanego Lasu. Jednakże siła była tak mocna, że runęła na ziemię. A wtedy...no cóż. Krótkotrwale ją zabolało, tak że syknęła. Czuła milion igiełek, które wbijały się w jej lewe ramię, zwiększając tylko jej wściekłość. Po chwili jednak ból zaczął zanikać, więc się powoli zaczęla podnosić.
Jeśli naprawdę sądziłeś, że tak łatwo mnie zabić, to się pomyliłeś w swych obliczeniach.
- Zamknij gębę, szyszymorysynu – zacharczała C. w stronę oddalającego się Sahira i skupiła się już zupełnie na Collinsie. J. póki co zostawiła Regulusowi.
Patrzyła na niego tak, jakby samym wzrokiem mogłaby go zabić. Tak po prostu. Patrzeć, jak jego ciało pada na ziemię bez żadnego sprzeciwu.
Przestała już starać się o to, by zyskać jakiekolwiek jego zrozumienie.
Przestała już liczyć na to, że być może ujrzy w nim kogoś podobnego do siebie...
Nie mogła sobie pozwolić na to, by kierowało nią jakikolwiek okruch uczucia. Czegoś, co nigdy nie zaistnieje.
Nie było tutaj miejsca na żadną litość.
Zebrała w sobie siły, przymykając powieki i udając, że skupiac się na Ślizgonie, który znajdował się naprzeciw niej, by nagle skierować różdżkę na J. i wypowiedzieć w myślach Slugus Eructo.
Nie spierdol tego, Black.
Do kurwy nędzy, nie spierdol.
Po chwili, oddychając szybciej zwróciła się w końcu w stronę Shane’a. Czuła całą swoją furię, która niczym elektryczność przepływała przez całe jej ciało. To nie było zdrowe. Znowu przekraczała granicę.
Całe życie zawieszani...
Na sznurkach...
Cieniutkich...
- Imperio! – Krzyknęła celując prost w jego pierś. Działała szybko, lecz rzucenie takich zaklęć kosztowało ją sporo siły. Pot spływał po jej brudnym czole, a niebieskie tęczówki lśniły tak, jak nigdy wcześniej, kiedy przyglądała się chłopakowi. Nie mogła jednak pozwolić sobie na upadek.
Nie w takiej chwili.
Nie dopóki on wciąż żył i miał się dobrze.
Ale na razie chciała się nim troszkę pobawić, bo w końcu to było ich ostatnie spotkanie.
Ich ostatnie Danse Macabre.
~
Magicus extremos: 1,3 (+1 za PD, +1 za eliksir) – 3,5
Protego 1 - Aresto Monumentum: 2,6 (+1 za PD, +1 za eliksir, +1 za Magicus) – 5,6
Protego 2 - Decollatio: 6,6
Slugus Eructo: 3,2 (+1 za PD, +1 za eliksir, +1 za Magicus) - 6, 5
Imperio: 1,2 (+1 za PD, +1 za eliksir, +1 za Magicus) - 4,5
Caroline Rockers: -8 PŻ, chwilowe zmęczenie
- Mistrz Gry
Re: Stary Dąb
Czw Kwi 02, 2015 7:13 pm
The member 'Caroline Rockers' has done the following action : Rzuć kością
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 1, 3
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 2, 6
--------------------------------
#3 'Pojedynek' :
#3 Result : 6, 6
--------------------------------
#4 'Pojedynek' :
#4 Result : 3, 2
--------------------------------
#5 'Pojedynek' :
#5 Result : 1, 2
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 1, 3
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 2, 6
--------------------------------
#3 'Pojedynek' :
#3 Result : 6, 6
--------------------------------
#4 'Pojedynek' :
#4 Result : 3, 2
--------------------------------
#5 'Pojedynek' :
#5 Result : 1, 2
- Arthur Attaway
Re: Stary Dąb
Czw Kwi 02, 2015 10:49 pm
Wyszedłem na świeże powietrze i wiecie co? Trochę nie było świeże. To z pewnością te płonące, rozdeptane, zgniecione i rozerwane trupy, które przy tej pogodzie dość szybko parowały do atmosfery. Ale nie jestem pewien. Równie dobrze to lipa mogła się pylić.
Kogóż to moje piękne, absolutnie mdłe i szare oczyska widzą? To przecież nikt inny, tylko Collinsowie, Nailah, Rockers i Black. I jakiś tryliard martwych ciał. A przynajmniej mam nadzieję, że były martwe, bo głupio tak leżeć w kawałkach na mokrej trawie. Mama nie mówiła im, że mogą złapać wilka? A ostatnio biegają po lesie. Nawet chyba kogoś rozszarpały, ale co ja tam wiem. Patrząc na rozkład sił, dochodzę do pewnego wniosku. Prostego, naprawdę elementarnego - po rozkładzie sił wnioskuje, że wreszcie od słów przeszli do czynów. Ta cała nagonka na Sahira wydawała się chorym pomysłem od samego początku. To prawdopodobnie jedne z najspokojniejszych uczniów w całym Hogwarcie... cóż... wampir-uczeń. Uczeń wampir? A co to tak naprawdę za różnica. W każdym razie... o czym to ja?
Nailah wyglądał na całkiem zadowolonego z życia. Biegał sobie i hasał po Błoniach w te i z powrotem, choć musiałem ewidentnie przyznać - cholera jasna, miał rozmach. Moje oczyska ujrzały go bowiem w momencie gdy jedno z zaklęć dosłownie rozsadziło ucznia. Rozrywka najwyższych lotów. Dosłownie, pofrunął aż za Dąb, gdy poczułem jak chłodna od prędkości posoka obryzguje mi twarz. Krew i seks wyzwalają najdziksze z instynktów, wiedzieliście o tym? Moja dłoń z automatu powędrowała do włosów, poprawiając długą grzywę tam gdzie jej miejsce. Gdziekolwiek tak naprawdę, byleby nie zasłaniała moich oczu. Myślicie, że to śmieszne? Spróbujcie rzucać crucio, kiedy widzicie tylko w dwóch wymiarach. Niby góra, dół, lewo, prawo, działa... jednak odległość i głębia już niekoniecznie. Schodek po schodku zbliżałem się do ogólnego rozgardiaszu rozczłonkowanych trupów, które nawet Ressurecto by nie obudziło ze snu. Po prawej machnąłem J. która chyba właśnie rzucała wcześniej wspomniane przeze mnie zaklęcie i musiałem to przyznać, nieźle jej szło. Cholernie dobrze sądząc po tym, że Regulus mało nie popuścił w swoje wykrochmalone spodnie od pidżamy... czy co on tam nosi. Przede mną rozciągał się doprawdy majestatyczny widok. Wielu uczniów uciekających tak szybko i daleko jak się dało. Mówię Wam, mało się nie pozabijali po drodze. W sumie... część pewnie spieszyła się bardziej i patrzcie jak skończyli. Nieco z lewej drzewcem machał Krukon, dokładnie na wprost zaklęcie ciskał Shane, a obok Sahira... o Merlinie. Caroline Suka Rockers. Czy był choć jeden człowiek, który darzył ją naprawdę czystym uczuciem, które nie byłoby nienawiścią, albo obrzydzeniem? Cóż... pewnie Shane. Z tego co wywlókł z jego chorego kosza na śmieci, którym była jego czaszka i naprawdę wątła samoświadomość, to realnie ją kochał. I nienawidził. Ale głównie kochał. Według niego było w niej coś, za co warto zabić. Wolność. Nieuległość. Niepodległość. Hey, sokoły.
I wtedy zobaczyłem jak się obraca. Pewnie jeszcze nie miała okazji mnie dojrzeć, choć z pewnością lada moment to zrobi. W końcu w ogólnym pośpiechu i zorganizowanym opuszczaniu Błoni, tylko ja szedłem spokojnym, spacerowym krokiem, niepomny na nic. Wyjątkowo tylko ta czwórka jeszcze ciskała w siebie zaklęcia. Mniejsze grupki rozprawiały się ze sobą gdzieś na obrzeżach, swąd palonych ciał wyraźnie był lepiej wyczuwalny. To jednak nie lipa się pyli. Raczej DNA.
Celowała, a w mojej głowie świeciły się ostrzegawcze światła. Nazwijcie to głębokim pomarańczem świateł drogowych. Hey, cholera jasna. To byli tak naprawdę moi jedyni znajomi. Ci z krwi i kości, nie Ci których przywołałem. Ciekawe co u Lilith skoro o przywoływaniu mowa...
Moje spojrzenie zawisło na twarzy Shane'a którego grymas wyrażał więcej niż tysiąc słów. Zaskoczenie, niedowierzanie, rozczarowanie, widmo realnej zagłady. Widziałem jego ruch, gdy sięgał do kurtki, wyciągając coś na kształt... nie no, stary. Oszczędź nam tego. W tym kiepsko się walczy.
-Magicus Extremos!
Huk jak wystrzał poniósł się po Błoniach, gdy zaklęcie zaczęło poszukiwać swoich nowych nosicieli. Shane i J.
Przykro mi Sah, ale Tobie dopalaczy wystarczy. Przemknęło przez moją głowę, gdy zobaczyłem jak tarmosi dziewczynę za włosy jak szmacianą lalkę. Zabawmy się.
Spojrzałem na swoją różdżkę. Potem spojrzałem na nich. Spojrzałem na różdżkę i spojrzałem na nich. Różdżkę. Na nich. Oni. Różdżka.
-Kurwa.
Kogóż to moje piękne, absolutnie mdłe i szare oczyska widzą? To przecież nikt inny, tylko Collinsowie, Nailah, Rockers i Black. I jakiś tryliard martwych ciał. A przynajmniej mam nadzieję, że były martwe, bo głupio tak leżeć w kawałkach na mokrej trawie. Mama nie mówiła im, że mogą złapać wilka? A ostatnio biegają po lesie. Nawet chyba kogoś rozszarpały, ale co ja tam wiem. Patrząc na rozkład sił, dochodzę do pewnego wniosku. Prostego, naprawdę elementarnego - po rozkładzie sił wnioskuje, że wreszcie od słów przeszli do czynów. Ta cała nagonka na Sahira wydawała się chorym pomysłem od samego początku. To prawdopodobnie jedne z najspokojniejszych uczniów w całym Hogwarcie... cóż... wampir-uczeń. Uczeń wampir? A co to tak naprawdę za różnica. W każdym razie... o czym to ja?
Nailah wyglądał na całkiem zadowolonego z życia. Biegał sobie i hasał po Błoniach w te i z powrotem, choć musiałem ewidentnie przyznać - cholera jasna, miał rozmach. Moje oczyska ujrzały go bowiem w momencie gdy jedno z zaklęć dosłownie rozsadziło ucznia. Rozrywka najwyższych lotów. Dosłownie, pofrunął aż za Dąb, gdy poczułem jak chłodna od prędkości posoka obryzguje mi twarz. Krew i seks wyzwalają najdziksze z instynktów, wiedzieliście o tym? Moja dłoń z automatu powędrowała do włosów, poprawiając długą grzywę tam gdzie jej miejsce. Gdziekolwiek tak naprawdę, byleby nie zasłaniała moich oczu. Myślicie, że to śmieszne? Spróbujcie rzucać crucio, kiedy widzicie tylko w dwóch wymiarach. Niby góra, dół, lewo, prawo, działa... jednak odległość i głębia już niekoniecznie. Schodek po schodku zbliżałem się do ogólnego rozgardiaszu rozczłonkowanych trupów, które nawet Ressurecto by nie obudziło ze snu. Po prawej machnąłem J. która chyba właśnie rzucała wcześniej wspomniane przeze mnie zaklęcie i musiałem to przyznać, nieźle jej szło. Cholernie dobrze sądząc po tym, że Regulus mało nie popuścił w swoje wykrochmalone spodnie od pidżamy... czy co on tam nosi. Przede mną rozciągał się doprawdy majestatyczny widok. Wielu uczniów uciekających tak szybko i daleko jak się dało. Mówię Wam, mało się nie pozabijali po drodze. W sumie... część pewnie spieszyła się bardziej i patrzcie jak skończyli. Nieco z lewej drzewcem machał Krukon, dokładnie na wprost zaklęcie ciskał Shane, a obok Sahira... o Merlinie. Caroline Suka Rockers. Czy był choć jeden człowiek, który darzył ją naprawdę czystym uczuciem, które nie byłoby nienawiścią, albo obrzydzeniem? Cóż... pewnie Shane. Z tego co wywlókł z jego chorego kosza na śmieci, którym była jego czaszka i naprawdę wątła samoświadomość, to realnie ją kochał. I nienawidził. Ale głównie kochał. Według niego było w niej coś, za co warto zabić. Wolność. Nieuległość. Niepodległość. Hey, sokoły.
I wtedy zobaczyłem jak się obraca. Pewnie jeszcze nie miała okazji mnie dojrzeć, choć z pewnością lada moment to zrobi. W końcu w ogólnym pośpiechu i zorganizowanym opuszczaniu Błoni, tylko ja szedłem spokojnym, spacerowym krokiem, niepomny na nic. Wyjątkowo tylko ta czwórka jeszcze ciskała w siebie zaklęcia. Mniejsze grupki rozprawiały się ze sobą gdzieś na obrzeżach, swąd palonych ciał wyraźnie był lepiej wyczuwalny. To jednak nie lipa się pyli. Raczej DNA.
Celowała, a w mojej głowie świeciły się ostrzegawcze światła. Nazwijcie to głębokim pomarańczem świateł drogowych. Hey, cholera jasna. To byli tak naprawdę moi jedyni znajomi. Ci z krwi i kości, nie Ci których przywołałem. Ciekawe co u Lilith skoro o przywoływaniu mowa...
Moje spojrzenie zawisło na twarzy Shane'a którego grymas wyrażał więcej niż tysiąc słów. Zaskoczenie, niedowierzanie, rozczarowanie, widmo realnej zagłady. Widziałem jego ruch, gdy sięgał do kurtki, wyciągając coś na kształt... nie no, stary. Oszczędź nam tego. W tym kiepsko się walczy.
-Magicus Extremos!
Huk jak wystrzał poniósł się po Błoniach, gdy zaklęcie zaczęło poszukiwać swoich nowych nosicieli. Shane i J.
Przykro mi Sah, ale Tobie dopalaczy wystarczy. Przemknęło przez moją głowę, gdy zobaczyłem jak tarmosi dziewczynę za włosy jak szmacianą lalkę. Zabawmy się.
Spojrzałem na swoją różdżkę. Potem spojrzałem na nich. Spojrzałem na różdżkę i spojrzałem na nich. Różdżkę. Na nich. Oni. Różdżka.
-Kurwa.
- Mistrz Gry
Re: Stary Dąb
Czw Kwi 02, 2015 10:49 pm
The member 'Arthur Attaway' has done the following action : Rzuć kością
'Pojedynek' :
Result : 1, 1
'Pojedynek' :
Result : 1, 1
- Sahir Nailah
Re: Stary Dąb
Czw Kwi 02, 2015 11:21 pm
Och, no wiecie, nie to, żeby to było dziwne, że niektórzy są w stanie obrócić parę osób na raz, podczas gdy Ty jesteś w stanie skupić się ledwo na tej jednej, którą właśnie trzymałeś w ramionach, chłonąc jej zapach - zgrozo, nie nazwę samego siebie bogiem, a może powinienem? Dawno temu już jeździłem na trupio bladym koniu mej siostry, tym siwym, tym, na którym galopowała Kostuchna z narzędziem żniw w dłoni, pełna majestatu, nierozumiana - szukać tutaj usprawiedliwień dla niej? Dla samego siebie? Bez urazy, ale Collinsowie naprawdę mało mnie obchodzili. Są dużymi dziećmi, czyż nie potrafią sobie poradzić sami? Chłonę zapach trzymanej dziewczyny, której imienia nie znam - pomieszana jest z ziemią; ziemia i strach, ciekawe, czy trucizna potężnych pnączy wyrosłych na błoniach przesiąknęła do jej krwi, czy się zraniła...
Nie będziesz ryzykować.
Patrzysz, jak przed tobą wybucha jedna z równie randomowych dla ciebie sylwetek - rozpryskuje się na wszystkie strony, zraszając twoją twarz słodko pachnącą posoką - nie było w tej śmierci niczego pięknego, była równie obrzydliwa, co większość tych wypatroszonych trupów porozwieszanych na Akatii dokoła, z których zwisały flaki i wylewały się wnętrzności; pozostało więc zadać sobie pytanie: czy tak wyglądała Twoja utopia? Czy tak miał wyglądać plac zabaw, jakim była ta szkoła, w którym siedziałeś przecież w swoim kącie i zajmowałeś się budowaniem własnego zamku, nikomu nie wadząc...
Nie ryzykowałeś.
Popchnąłeś złotowłosą dziewczynę, kiedy uderzyło w nią zaklęcie paraliżujące na ostre kolce, nie mając ochoty wlec jej bezwładnego ciała przez resztę błoni - miękkim, szybkim krokiem usunąłeś się w bok, dopiero teraz zwracając wzrok na to, co działo się z Rockers i Collinsem - przerzucali się czarami, no jasne, co innego mogli robić..? Potem Juliet, która wisiała nad Regulusem Blackiem - postacią znaną ci tyle, co nic; z imienia i nazwiska, wszak jest ktoś, kto nie zna Blacków? To tak, jakby nie znać Collinsów... Wydawało ci się to nonsensem.
Zatrzymałeś się.
Ryzykujesz.
W całym tym rozgardiaszu twoja dusza nie wznosiła się ponad codzienność. Woń Wojny nie przyprawiała o przyjemne dreszcze - wszystko pustoszało... Im więcej krwi przelewałeś, tym twój umysł stawał się klarowniejszy i bardziej odległy zarazem... Wszak czy to ma sens?
Ach, ludzie tak bardzo boją się śmierci, bólu...
Jaka szkoda, że ty bałeś się życia.
Rozejrzałeś się po polu bitwy, dopiero teraz orientując się, że twój sześcian zniknął, tak i pewnie zniknęło wzmocnienie czarów... Nie podejrzewałeś, że rzucenie tych wszystkich zaklęć będzie męczące, twój błąd.
Nie będziesz ryzykować.
Patrzysz, jak przed tobą wybucha jedna z równie randomowych dla ciebie sylwetek - rozpryskuje się na wszystkie strony, zraszając twoją twarz słodko pachnącą posoką - nie było w tej śmierci niczego pięknego, była równie obrzydliwa, co większość tych wypatroszonych trupów porozwieszanych na Akatii dokoła, z których zwisały flaki i wylewały się wnętrzności; pozostało więc zadać sobie pytanie: czy tak wyglądała Twoja utopia? Czy tak miał wyglądać plac zabaw, jakim była ta szkoła, w którym siedziałeś przecież w swoim kącie i zajmowałeś się budowaniem własnego zamku, nikomu nie wadząc...
Nie ryzykowałeś.
Popchnąłeś złotowłosą dziewczynę, kiedy uderzyło w nią zaklęcie paraliżujące na ostre kolce, nie mając ochoty wlec jej bezwładnego ciała przez resztę błoni - miękkim, szybkim krokiem usunąłeś się w bok, dopiero teraz zwracając wzrok na to, co działo się z Rockers i Collinsem - przerzucali się czarami, no jasne, co innego mogli robić..? Potem Juliet, która wisiała nad Regulusem Blackiem - postacią znaną ci tyle, co nic; z imienia i nazwiska, wszak jest ktoś, kto nie zna Blacków? To tak, jakby nie znać Collinsów... Wydawało ci się to nonsensem.
Zatrzymałeś się.
Ryzykujesz.
W całym tym rozgardiaszu twoja dusza nie wznosiła się ponad codzienność. Woń Wojny nie przyprawiała o przyjemne dreszcze - wszystko pustoszało... Im więcej krwi przelewałeś, tym twój umysł stawał się klarowniejszy i bardziej odległy zarazem... Wszak czy to ma sens?
Ach, ludzie tak bardzo boją się śmierci, bólu...
Jaka szkoda, że ty bałeś się życia.
Rozejrzałeś się po polu bitwy, dopiero teraz orientując się, że twój sześcian zniknął, tak i pewnie zniknęło wzmocnienie czarów... Nie podejrzewałeś, że rzucenie tych wszystkich zaklęć będzie męczące, twój błąd.
- Flame Burnley
Re: Stary Dąb
Pią Kwi 03, 2015 5:29 pm
Jeżeli ktokolwiek mógł jej w tej chwili przeszkodzić w wyjściu na świeże powietrze, to nauczyciele. Widziała ich jak powoli wychodzą z pokoju nauczycielskiego, popijając ostatnie łyki wzmocnionego soczku, szepcąc do siebie nawzajem. Żaden z nich jednak nie miał jeszcze okazji wyjrzeć przez okno, żaden nie dopatrzył się uchybień w protokole, który na Błoniach był złamany nawet w przypisie dolnym. Flame Burnley złapała to co miała pod ręką, związując niesforne kosmyki płomiennorudych włosów w luźny kucyk. Równie rdzawą koszulę narzuciła na śnieżnobiałe ramiona, gotowa by zbiec tak szybko na dół jak tylko się dało. Przez chwilę myślała nawet czy nie złapać swojej przestarzałej miotły i nie zlecieć oknem. Chęci jednak ostudziły jej własne umiejętności - i nie zrozumcie mnie źle. To nie tak, że im nie ufała. Ich po prostu nie było, a miotła leżała tam zakurzona, czekając na lepszego właściciela, który otoczy ją należną opieką. Delikatny kontur dłoni otarł pełne usta, na których perliły się wciąż krople przemyconego wina. Rozszerzone źrenice, skryte pod nieprzytomnymi powiekami, omiatały korytarz, który zapełniał się i belframi i uczniami. Nawet cholera jasna Filch wyszedł ze swojej kanciapy, próbując zatrzymać tych, którzy w podnieceniu rozpoczęli za szybki jego zdaniem krok. Oczywiście młodych adeptów sztuki magicznej było nieco mniej niż zwykle. I może to nawet lepiej, sądząc po tym co działo się na zewnątrz. Flame mogłaby przysiąc, że Hogwart zaatakowali Śmierciożercy, którzy lada moment sforsują stare, ciężkie wrota. Wylęgną się wtedy jak pająki w ciemnym kącie, otoczą ich chmarą, zatłuką jak ostatnie ścierwo, co do jednego. Nic takiego się jednak nie stało, a ona już pokonała ostatnie schody, pozwalając się otulić chłodnemu, wiosennemu powietrzu. Wiatr smagał jej odkryte ramiona, koszula nie powstrzymywała od ostrych ukuć zimna. Wtedy też poczuła płomienny gorąc. Smagnął przestrzeń nad jej uchem jak koniec bicza, tnąc i rwąc wszystko na swojej drodze. Rąbnął o kamienną ścianę zamku. To musiało być cholernie paskudne, czarnomagiczne zaklęcie. Ale czego tak naprawdę może się spodziewać ktokolwiek, kto przekracza w tej chwili bramę? Z okien wychylali się uczniowie, lada moment zbiegną się też nauczyciele, którzy to wszystko przerwą, przepędzą, ukarzą, bo przecież od tego są... kto normalny sprzeciwiałby się nauczycielom? To najwyższa władza w tym miejscu. Oni na pewno to naprawią.
Prawda była jednak zupełnie inna, uderzyła ją jak obuchem, gdy zobaczyła walające się resztki ciał, krew w ilościach, które wystarczyłyby Pani Pomfrey do końca jej życia. Krew, której było tak wiele, że długie dni i noce przeminą, nim na dobre wsiąknie w chłonne podłoże. Czy jest to obraz końca? Czy faktycznie nadeszła niezapowiadana przez najlżejszy szmer apokalipsa? Czy możliwe, że nikt niczego nie zauważył? Delikatny profil jej pełnych warg wyrażał jawne zaskoczenie. Tylna kieszeń nie skrywała jednak już dłużej róźdżki, która smagnęła powietrze ciskając pierwsze z zaklęć.
-Drętwota!
Prosto w chłopaka, który właśnie rzucił na ziemie, borze ducha winną uczennicę. W bestię, która zdawała się radować, napawać samym widokiem zniszczenia jakie sprowadziła. Obok kolejne dwie osoby wymieniały się zaklęciami. Jakiś chłopak i jakaś dziewczyna. O nie...
Flame wytrzeźwiała w kilka sekund. Adrenalina musowała w jej żyłach, wymieszana w proporcjach z magią, o której istnieniu nie zdawała sobie wcześniej miejsca. Wiecie co mówią o cmentarzach? Zbłąkane dusze, chłód, wyraźne wrażenie obecności. To miejsce tętniło. Nie. Dudniła w ziemi magia, pokłady nieprzebrane, dusze które skwierczały powtarzając w nieskończoność swoją własną śmierć. Na pewnym poziomie odczuwała to, była w stanie to wychwycić, choć nie powinna, prawda? Nikt normalny nie ma takich umiejętności. Jednak ona wiedziała. Wiedziała ile osób tu dzisiaj straciło życie. W jaki sposób. Wiedziała nawet co w tej chwili krzyczały, błagając ją o przekazanie rodzicom wiadomości, że kocham, że przepraszam, że nie chce umierać, nie w ten sposób. Nawoływały, targowały się, groziły i przekrzykiwały w agonalnych westchnieniach. Magia zawrzała, czuła jak jej policzki płoną, jak martwi chwytają niewidzialnymi palcami jej dłonie, kierują. Twarze powykręcane w pośmiertnych grymasach. Niektórzy nie mieli ich w cale, byli niematerialną papką, breją jaką widzisz po wymieszaniu wszystkich składników w misce do jajecznicy. Ryknęła w furii, przepełniona nie swoimi emocjami.
-BOMBARDA MAXIMA! GIŃ SKURWYSYNU!
Łzy porwał wiatr.
Drętwota (Sahir Nailah): 6,1
Bombarda Maxima (Sahir Nailah): 1,3
Prawda była jednak zupełnie inna, uderzyła ją jak obuchem, gdy zobaczyła walające się resztki ciał, krew w ilościach, które wystarczyłyby Pani Pomfrey do końca jej życia. Krew, której było tak wiele, że długie dni i noce przeminą, nim na dobre wsiąknie w chłonne podłoże. Czy jest to obraz końca? Czy faktycznie nadeszła niezapowiadana przez najlżejszy szmer apokalipsa? Czy możliwe, że nikt niczego nie zauważył? Delikatny profil jej pełnych warg wyrażał jawne zaskoczenie. Tylna kieszeń nie skrywała jednak już dłużej róźdżki, która smagnęła powietrze ciskając pierwsze z zaklęć.
-Drętwota!
Prosto w chłopaka, który właśnie rzucił na ziemie, borze ducha winną uczennicę. W bestię, która zdawała się radować, napawać samym widokiem zniszczenia jakie sprowadziła. Obok kolejne dwie osoby wymieniały się zaklęciami. Jakiś chłopak i jakaś dziewczyna. O nie...
Flame wytrzeźwiała w kilka sekund. Adrenalina musowała w jej żyłach, wymieszana w proporcjach z magią, o której istnieniu nie zdawała sobie wcześniej miejsca. Wiecie co mówią o cmentarzach? Zbłąkane dusze, chłód, wyraźne wrażenie obecności. To miejsce tętniło. Nie. Dudniła w ziemi magia, pokłady nieprzebrane, dusze które skwierczały powtarzając w nieskończoność swoją własną śmierć. Na pewnym poziomie odczuwała to, była w stanie to wychwycić, choć nie powinna, prawda? Nikt normalny nie ma takich umiejętności. Jednak ona wiedziała. Wiedziała ile osób tu dzisiaj straciło życie. W jaki sposób. Wiedziała nawet co w tej chwili krzyczały, błagając ją o przekazanie rodzicom wiadomości, że kocham, że przepraszam, że nie chce umierać, nie w ten sposób. Nawoływały, targowały się, groziły i przekrzykiwały w agonalnych westchnieniach. Magia zawrzała, czuła jak jej policzki płoną, jak martwi chwytają niewidzialnymi palcami jej dłonie, kierują. Twarze powykręcane w pośmiertnych grymasach. Niektórzy nie mieli ich w cale, byli niematerialną papką, breją jaką widzisz po wymieszaniu wszystkich składników w misce do jajecznicy. Ryknęła w furii, przepełniona nie swoimi emocjami.
-BOMBARDA MAXIMA! GIŃ SKURWYSYNU!
Łzy porwał wiatr.
Drętwota (Sahir Nailah): 6,1
Bombarda Maxima (Sahir Nailah): 1,3
- Mistrz Gry
Re: Stary Dąb
Pią Kwi 03, 2015 5:29 pm
The member 'Flame Burnley' has done the following action : Rzuć kością
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 6, 1
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 1, 3
#1 'Pojedynek' :
#1 Result : 6, 1
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#2 Result : 1, 3
- Shane Collins
Re: Stary Dąb
Pią Kwi 03, 2015 6:19 pm
Czy mógł się spodziewać takiego obrotu sprawy? Z pewnością. Czy się jednak spodziewał? Raczej nie. Jego umysł jak zardzewiała korba, obracał się mozolnie w ciemnych odmętach nieświadomości. A przynajmniej ta cząstka, pierwiastek ludzki, który w nim jeszcze pozostał. Resztę sprzedał, duszę, która ciążyła po wszystkim co zrobił, niegodna by pójść do raju i zbyt zła, by trafić do Siódmego w piekle. Ona jednak poradziła sobie. Wola przetrwania była silniejsza niż chłopak mógł się spodziewać, szczęście, ślepy traf jeżeli wolisz, sprawił, że odbiła wszystkie zaklęcia. Co do jednego. Wzmocniona, wściekła i żądna jego własnego upadku. Ale tak jak wspominałem, czego się spodziewał? Problem leżał u podstaw. Nie spodziewał się dzisiaj niczego. Nie przemyślał żadnego ze swoich kroków, nie postawił na przezorność i nie zabezpieczył własnego, kruchego jak się okazuje żywota. Liczył się tylko Jeździec Wojny, który szarpał raz za razem dłoń, która trzymała drzewiec. Ten magiczny kawałek patyka, który sprawiał, że hucząca pod czaszką magia, znajdowała swoje ujście w ostatnim oddechu padającego na wznak ucznia. Jadowicie żółte ślepia po raz ostatni prawdopodobnie omiotły zgliszcza jakie pozostały po niegdyś pięknym zejściu z zamku. Miejsca, które tak bardzo kochał i nienawidził za swoją prostotę, dobroduszność, pokłady nadziei i miłości, jakie z niego otrzymywał. Nie chciał żadnego z miernych uczuć. Jedyne co w tej chwili miało jakąkolwiek wagę to życie. To które znika w szklistych oczach. Krew, która bryzga z otwartej tętnicy, zalewa jego twarz ciepłym strumieniem. Niektórzy lubią znaczki. Inni kolekcjonują karty z czekoladowych żab. On wolał zabijać. Jego siostra wolała wskrzeszać. A J... ona to chyba nieco inna historia. Inna bajka. Inna książka. Inny jebany gatunek literacki. Jej furia ni jak miała się do jego utraty zdrowego rozsądku i spojrzenia na świat. Ona była pod wieloma względami wciąż czysta, w pewien sposób nieskalana morderstwem z zimną krwią. Zawsze jakiś motyw. Zawsze ta złość, która trawiła jej piękną, srebrzystą duszę. A jemu pozostał niebyt.
Dłoń odruchowo powędrowała do kieszeni skórzanej kurtki, w której paski zadzwoniły cicho. Wszystko zwolniło dla tej jednej chwili. Miękka ściółka jej wnętrza. Paraliżujący ładunek, który poczuł w koniuszkach palców. Sondowała, roztrzaskiwała jego umysł, martwy od lat, szukając tego jednego, jedynego życzenia. Najsilniejszego z pragnień.
"Chcę wygrać. Nie ważne czy umrę. Chcę ją pokonać. Kocham Cię. Czemu nie mogliśmy ułożyć sobie życia? Teraz chyba na to za późno, prawda? Zgiń więc. Umrzyj. Przepadnij. Razem ze mną."
Mięśnie napięły się pod naporem magii, pradawnej, której nie rozumiał werbalnie, ale w pełni doceniał ją na podłożu elementarnego pojmowania. Gdzieś tam jest taki bezpiecznik. Inny. Nowy. Błyszczący, który kusił by go użyć. Wycofać się. Ta magia pokazywała mu wyjście. Więc go włączył, a świat ponownie stał się wyraźny.
-Nie chce umierać... - zdążył wyszeptać zanim sytuacja zmusiła go do podjęcia radykalnych kroków.
-PROTEGO HORRIBILIS!
Powietrze zamarło od siły zaklęcia. Magia popłynęła wokół niego, zamykajac się jak swoista bańka w dokładnej sekundzie uderzenia jednego z najgorszych, znanych czarodziejskiej społeczności zaklęć niewybaczalnych. Imperio zaiskrzyło i implodowało w kontakcie z wyczarowaną tarczą. Ta, prysła jak rzeczona mydlana bańka. Ale skoro już przy tym jesteśmy, wiecie co jest najlepszą obroną? Atak.
-Evanescor! - kolejny ledwie zrozumiały syk opuścił jego gardło, zbyt zniekształcony by był odebrany jako konkretne słowo.
Czuł jak magia wypływa z jego ciała, formuje się we wszystkie rzucone wcześniej zaklęcia, w uroki które wciąż trwają. Zęby trzeszczały złowieszczo w zaciśniętej ze zmęczenia szczęce, gotowe by lada moment pęknąć pod naporem mięśni. Te, jak struny napięte nieprzerwanie pracowały, sprawiając mu wręcz fizyczne cierpienie, wyżymając z siebie ostatnie krople magii, byleby przetrwać to jedno starcie. Wola walki jest w Tobie silna Rockers? Spróbuj go zabić.
Ciska w Rockers pierdem, który stapia jej twarz i umiera.
Protego Horribilis: 4,5
Evanescor: 3,3
Pierd Boga Collinsa: 5,1 (plus siedem do kości za boski dar ciskania w ludzi pierdami na odległość) 12,8 umierasz x.x
Dłoń odruchowo powędrowała do kieszeni skórzanej kurtki, w której paski zadzwoniły cicho. Wszystko zwolniło dla tej jednej chwili. Miękka ściółka jej wnętrza. Paraliżujący ładunek, który poczuł w koniuszkach palców. Sondowała, roztrzaskiwała jego umysł, martwy od lat, szukając tego jednego, jedynego życzenia. Najsilniejszego z pragnień.
"Chcę wygrać. Nie ważne czy umrę. Chcę ją pokonać. Kocham Cię. Czemu nie mogliśmy ułożyć sobie życia? Teraz chyba na to za późno, prawda? Zgiń więc. Umrzyj. Przepadnij. Razem ze mną."
Mięśnie napięły się pod naporem magii, pradawnej, której nie rozumiał werbalnie, ale w pełni doceniał ją na podłożu elementarnego pojmowania. Gdzieś tam jest taki bezpiecznik. Inny. Nowy. Błyszczący, który kusił by go użyć. Wycofać się. Ta magia pokazywała mu wyjście. Więc go włączył, a świat ponownie stał się wyraźny.
-Nie chce umierać... - zdążył wyszeptać zanim sytuacja zmusiła go do podjęcia radykalnych kroków.
-PROTEGO HORRIBILIS!
Powietrze zamarło od siły zaklęcia. Magia popłynęła wokół niego, zamykajac się jak swoista bańka w dokładnej sekundzie uderzenia jednego z najgorszych, znanych czarodziejskiej społeczności zaklęć niewybaczalnych. Imperio zaiskrzyło i implodowało w kontakcie z wyczarowaną tarczą. Ta, prysła jak rzeczona mydlana bańka. Ale skoro już przy tym jesteśmy, wiecie co jest najlepszą obroną? Atak.
-Evanescor! - kolejny ledwie zrozumiały syk opuścił jego gardło, zbyt zniekształcony by był odebrany jako konkretne słowo.
Czuł jak magia wypływa z jego ciała, formuje się we wszystkie rzucone wcześniej zaklęcia, w uroki które wciąż trwają. Zęby trzeszczały złowieszczo w zaciśniętej ze zmęczenia szczęce, gotowe by lada moment pęknąć pod naporem mięśni. Te, jak struny napięte nieprzerwanie pracowały, sprawiając mu wręcz fizyczne cierpienie, wyżymając z siebie ostatnie krople magii, byleby przetrwać to jedno starcie. Wola walki jest w Tobie silna Rockers? Spróbuj go zabić.
Ciska w Rockers pierdem, który stapia jej twarz i umiera.
Protego Horribilis: 4,5
Evanescor: 3,3
Pierd Boga Collinsa: 5,1 (plus siedem do kości za boski dar ciskania w ludzi pierdami na odległość) 12,8 umierasz x.x
- Mistrz Gry
Re: Stary Dąb
Pią Kwi 03, 2015 6:19 pm
The member 'Shane Collins' has done the following action : Rzuć kością
#1'Pojedynek' :
Result : 4, 5
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#1 Result : 3, 3
--------------------------------
#3 'Pojedynek' :
#2 Result : 5, 1
#1'Pojedynek' :
Result : 4, 5
--------------------------------
#2 'Pojedynek' :
#1 Result : 3, 3
--------------------------------
#3 'Pojedynek' :
#2 Result : 5, 1
- Sahir Nailah
Re: Stary Dąb
Pią Kwi 03, 2015 7:07 pm
Śmierć... Śmierci, gdzie jesteś? Ma kochanko, ma siostro najdroższa, coś przyjaciółką mi od dni wczesnych, Ty któraś dotknęła bladych ramion, gdym odnalazł przyjaciela nazwanego Bestią..? Zaniknęłaś w szarości tego dnia, w którym smugi dymu od wyzwolonej magii i wyzwolonych płomieni wzbijały się do firmamentu i przysłaniały nawet błękit. To jest to niebo, do którego nikt się nie chce wzbić. Po którym nikt nie chce latać. Pieśń o tym pulsuje w moich żyłach kojącą melodią – adrenalina? Nie ma adrenaliny. Gniew, żal, złość, radość? Zapomnijcie, nakazano mi być ponad tym, dlatego rozciągam cień skrzydeł nad głowami zebranych i unoszę się tam, gdzie nikt inny unieść by się nie chciał, przesuwając otchłań po martwych, zastygłych w bezruchu twarzach skropionych piękną czerwienią; niektóre były naprawdę zabawnie wygięte, chyba to jednak nietakt z mojej strony, że kąciki warg drgają mi leciutko w odzwierciedleniu tego rozbawienia, które tknęło wnętrze.
Zgrozo – przecież wy nie wiecie jak to jest poszukiwać źródeł doznań, które choć na sekundę rozpaliłyby dłonie i pozwoliły zamalować szarość kolorami. Wiecie? Nie sądzę. Być może polegli tutaj tacy, którzy choć minimalnie zrozumieliby to, co całe swoje życie próbowałem przekazać (niczym piłeczka skacząc, będąc wciąż wprawianym w ruch dłonią dziecka) – przecież to wszystko ma tak naprawdę swój głęboki, zakorzeniony w nas sens, który dla was wszystkich będzie tanią wymówką... nie chcę wam jej sprzedawać. Nienawidzę się tłumaczyć, gdy odpowiedź z drugiej strony i tak będzie ta sama, a usta rozmówcy pozostaną rozciągnięte w pobłażliwym uśmieszku.
Widzicie, jak tutaj teraz pusto..?
Wreszcie możecie wziąć razem ze mną głęboki wdech, przymknąć oczy: słodka cisza niemal bębniła mi w uszach: ile czasu było potrzeba, żeby doprowadzić do tego cudownego stanu zamek, jaki zawsze tętni życiem, które przyprawia mnie o zawroty głowy i spycha w cienie, zmuszając do nienawidzenia i bycia nienawidzonym..? Minęła minuta? Godzina? Jak sądzicie? Kiedy rozchylam zamknięte na parę sekund powieki kompletnie nic się nie zmienia: pojedynczy uczniowie przemykają bokiem, wiodę za nimi Otchłanią... niech uciekają. Stworzyli mnie Potworem? Oto więc jestem. Tylko dla nich. Specjalnie dla nich. Naprawdę mnie to bawi, wiecie? Ława oskarżonych o życie, w którym to sądzie ja wydawałem wyroki, była już pusta: wszyscy poszli na zatracenie... brakowało do szczęścia trofeum z Caroline Rockers... tak bym pomyślał na co dzień; w tej zaś chwili spoglądam na jej plecy i mogę samemu sobie mówią: rozumiem, akceptuję, jestem. Będę. Wielki Władca co się zowie.
Żałosne. Patetczyne.
Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po karku, kiedy moją doskonałą, pustą utopię przerwał czyjś krzyk: krzyk kobiecy, rozkazujący jej różdżce wyrzucić z siebie zaklęcie, które wtopiło się w mój kark, wywołując nieprzyjemną, gęsią skórkę, jaka jeszcze mocniej przewróciła mdłościami w brzuchu... Odwróciłem się, wznosząc różdżkę – widzieliście, jak było blisko? Mogła to być avada. Mogła to być bombarda. Mogło to być cokolwiek. Cokolwiek, co by wyszło... Przesunąłem się w bok, wpatrując się w buzujące zwierciadła dusz delikatnej istoty, jaka stanęła przede mną – gładki krok trwał nieprzerwanie, tak jak lwy obchodzą gazelę podczas polowania miękkim truchtem – w tych zwierciadłach czaiły się wielkie jak groch łzy, z tych zwierciadeł wypływały wielkie jak groch łzy, żłobiąc swą drogę w jej policzkach – Bombarda przez nią rzucona trafiła w powietrze, rozrzucając kawałki ziemi – mógłbym ją nauczyć, jak rzuca się poprawnie ten czar... Tak cudownie jej oczy wołały mą siostrę, by zabrała mnie do wrót Piekieł... Wzywał jej głos...
Wywołałeś myślami Zaklęcie Jedwabnika i zatrzymałeś się nagle, najspokojniej na świecie czekając na następny ruch przeciwniczki...
Zainteresowanie równe temu, które małe dzieci powierzają małpkom w zoo.
Zaklęcie Jedwabnika: 3,6 (+2 oczka z PD)
Zgrozo – przecież wy nie wiecie jak to jest poszukiwać źródeł doznań, które choć na sekundę rozpaliłyby dłonie i pozwoliły zamalować szarość kolorami. Wiecie? Nie sądzę. Być może polegli tutaj tacy, którzy choć minimalnie zrozumieliby to, co całe swoje życie próbowałem przekazać (niczym piłeczka skacząc, będąc wciąż wprawianym w ruch dłonią dziecka) – przecież to wszystko ma tak naprawdę swój głęboki, zakorzeniony w nas sens, który dla was wszystkich będzie tanią wymówką... nie chcę wam jej sprzedawać. Nienawidzę się tłumaczyć, gdy odpowiedź z drugiej strony i tak będzie ta sama, a usta rozmówcy pozostaną rozciągnięte w pobłażliwym uśmieszku.
Widzicie, jak tutaj teraz pusto..?
Wreszcie możecie wziąć razem ze mną głęboki wdech, przymknąć oczy: słodka cisza niemal bębniła mi w uszach: ile czasu było potrzeba, żeby doprowadzić do tego cudownego stanu zamek, jaki zawsze tętni życiem, które przyprawia mnie o zawroty głowy i spycha w cienie, zmuszając do nienawidzenia i bycia nienawidzonym..? Minęła minuta? Godzina? Jak sądzicie? Kiedy rozchylam zamknięte na parę sekund powieki kompletnie nic się nie zmienia: pojedynczy uczniowie przemykają bokiem, wiodę za nimi Otchłanią... niech uciekają. Stworzyli mnie Potworem? Oto więc jestem. Tylko dla nich. Specjalnie dla nich. Naprawdę mnie to bawi, wiecie? Ława oskarżonych o życie, w którym to sądzie ja wydawałem wyroki, była już pusta: wszyscy poszli na zatracenie... brakowało do szczęścia trofeum z Caroline Rockers... tak bym pomyślał na co dzień; w tej zaś chwili spoglądam na jej plecy i mogę samemu sobie mówią: rozumiem, akceptuję, jestem. Będę. Wielki Władca co się zowie.
Żałosne. Patetczyne.
Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po karku, kiedy moją doskonałą, pustą utopię przerwał czyjś krzyk: krzyk kobiecy, rozkazujący jej różdżce wyrzucić z siebie zaklęcie, które wtopiło się w mój kark, wywołując nieprzyjemną, gęsią skórkę, jaka jeszcze mocniej przewróciła mdłościami w brzuchu... Odwróciłem się, wznosząc różdżkę – widzieliście, jak było blisko? Mogła to być avada. Mogła to być bombarda. Mogło to być cokolwiek. Cokolwiek, co by wyszło... Przesunąłem się w bok, wpatrując się w buzujące zwierciadła dusz delikatnej istoty, jaka stanęła przede mną – gładki krok trwał nieprzerwanie, tak jak lwy obchodzą gazelę podczas polowania miękkim truchtem – w tych zwierciadłach czaiły się wielkie jak groch łzy, z tych zwierciadeł wypływały wielkie jak groch łzy, żłobiąc swą drogę w jej policzkach – Bombarda przez nią rzucona trafiła w powietrze, rozrzucając kawałki ziemi – mógłbym ją nauczyć, jak rzuca się poprawnie ten czar... Tak cudownie jej oczy wołały mą siostrę, by zabrała mnie do wrót Piekieł... Wzywał jej głos...
Wywołałeś myślami Zaklęcie Jedwabnika i zatrzymałeś się nagle, najspokojniej na świecie czekając na następny ruch przeciwniczki...
Zainteresowanie równe temu, które małe dzieci powierzają małpkom w zoo.
Zaklęcie Jedwabnika: 3,6 (+2 oczka z PD)
- Mistrz Gry
Re: Stary Dąb
Pią Kwi 03, 2015 7:07 pm
The member 'Sahir Nailah' has done the following action : Rzuć kością
'Pojedynek' :
Result : 1, 4
'Pojedynek' :
Result : 1, 4
- Anna Gold
Re: Stary Dąb
Pią Kwi 03, 2015 7:28 pm
Nie, to nie może być koniec! Przecież tyle jeszcze na nią czekało; harlekiny, których nigdy nie doczytała do końca, otwarta paczka czekoladek, która teraz albo się zmarnuje, albo wykończą ją inne dziewczyny. A tak lubiła ich smak... Teraz czuła tylko krew wyciekającą z jej ciała przez wszelkie możliwe otwory, nawet te, których lepiej nie opisywać. Nie mogła się ruszyć, wciąż sparaliżowana jakimś zaklęciem, a i nikt nie biegł jej z pomocą. "Nie zdążyłam oddać książek do biblioteki..." Zmartwiła się, patrząc tępo przed siebie. "Dobrze, że nie mogę spojrzeć w dół. Wolę nie wiedzieć jak bardzo musiałam pobrudzić ubranie." Światło jej życia gasło nieodwracalnie, podczas, gdy blondynka przejmowała się czy przypadkiem nie rozmazała makijażu i czy puszczą jej ulubioną piosenkę na jej własnym pogrzebie. Z każdą mijającą sekundą jej myśli rozpływały się wraz z jej świadomością, a wreszcie odeszła, żałując, że w ogóle wyszła dziś z łóżka.
[ŚMIERĆ ANNY GOLD]
[ŚMIERĆ ANNY GOLD]
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach