- Sahir Nailah
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Pon Cze 08, 2015 8:58 pm
Nie płaczą dlatego, że są słabi..? Co za smutna,żałosna bzdura, wygodna wymówka dla tych wszystkich mizernych pionków, które można przewrócić jednym pstryknięciem palców, nie mniej, nie więcej - nie istnieje paradoks "silnego, co silnym był za długo", przynajmniej, no wiecie, mi nic o tym nie wiadomo! Jeśli masz ochotę ryczeć i korzystać z tego wygodnego wymigania się od przyznania prawdy, która zakole oczy, droga wolna, świat jest w końcu pełen samo-oszukańczych aktów, które prowadzą do coraz głębszego kopania sobie grobu pod nogami - nie, żeby to było złe, nie będę aż takim hipokretynem, by to potępiać - to kolejna wygoda, szczerze wam powiem - okazja do tego, by tchórze mogli chować swój łeb w piachu, niczym strusie, kiedy tylko wyczują niebezpieczeństwo na karku...
- Ależ to wzruszające... - Zatrzymał się - stał za ich plecami, na tej uroczo-kiepskiej alejce, która prowadziła na dziedziniec i biegła gdzieś dalej, ku błoniom, na których zazwyczaj wspaniała społeczność uczniowska zwykła spędzać swój drogocenny czas, śmiejąc się, rozmawiając i bełkocząc swoje pseudo-mądre rozmowa, o, tak jak ta teraz... której przysłuchiwałeś się... nie, skłamałbym, gdybym napisał, żeś się jej przysłuchiwał od dłuższego czasu - no wiecie, te wyczulone zmysły, które pozwalają słyszeć zdecydowanie więcej, niż czasami chciało się usłyszeć, więc i parę zdań udało ci się wyłowić w zimnym wietrze, który chłostał namokniętymi, rozkładającymi się liśćmi po butwiejącej trawie, co dopiero zdołała się wynurzyć spod śniegu i już powoli widać było, jak kwitnie na nowo, wciąż nosząc na sobie ślady Białej Śmierci, jaka co roku nawiedzała ten padół, po którym przyszło nam wszystkim stąpać. Tak, zatrzymałeś się, trzymając jedną dłoń w kieszeni płaszcza, a drugą papierosa, kiedy oczami godnymi miana samej otchłani wpatrywałeś się w dwójkę nieznanych ci uczniów pochodzących z twojego domu - przynajmniej panna Ellie była ci bliżej nie znana, ten drugi już miał bliżej ku szlachetnie brzmiącemu "rozpoznaniu" - no przecież, że tak, głupio by było nie wiedzieć, zwłaszcza komuś takiemu, jak ty, że masz we własnym domu Kruka kogoś, kto był spokrewniony z samym Ministrem Magii! Chociaż czy czystą krwią mógł się popisać to już inna sprawa, która w sumie obchodziła cię tyle, co ten zeszłoroczny śnieg, o którym już poniekąd pojawiło się nikłe wspomnienie... - Raczcie wybaczyć, moje serce zadrżało słysząc jakże pełne pocieszenia słowa... - Wysunął rękę z kieszeni i przyłożył ją do klatki piersiowej - ironia? Sarkazm? W jego mrukliwym głosie nie było go słychać, tak jak i nie było tego widać w twarzy wyjawiającej znudzenie, bo chyba tak najlepiej było ten rodzaj mimiki określić. Dwóch uciekinierów z pogrzebu, no proszę, proszę, cóż za rebeliantów przyszło ci tutaj spotkać! Nic tylko brać ich pod ramię i prowadzić buntowniczą ścieżką ku autodestrukcji i wyjebania ze szkoły, ekipa, jak się patrzy!
Wsunąłeś papierosa za ucho, zakładając za nie kilka kosmyków czarnych włosów, ciągle mokrych - pogoda dzisiaj przyprawiała pewnie niejednego o chęć schronienia się w ciepłych (haha, dobry żart) i BEZPIECZNYCH murach Hogwartu, no a jakże!, tym nie mniej nie zasługiwałbyś na miano Czarnego Kota, gdybyś nie wędrował własnymi ścieżkami - na szczęście nie masz dosłownego futra, które prezentowałoby się niechlujnie (jakby naprawdę cię to obchodziło), coby czmychać pod dach - zawsze lepiej tam, gdzie nikogo nie ma, czyli najlepiej - NA DACHU. Wracając do czegoś, co budowało pewien ciąg przyczynowo-skutkowy - włożenie nieodpalonego papierosa za ucho, uwolnienie sobie rąk, by nimi zaklaskać w iście flegmatyczny sposób - no zasługiwali na to!
- Opływacie tak głęboką rozpaczą, że rzygać mi się chce. - Oj tak, tak, wciąż ten niezmienny ton... i o ile jeszcze niewieście mógłby odpuścić, tak od lepszego dnia (a dnia wcale lepszego nie miał), tak mężczyźnie? A gdzie tam! Słabe łańcucha ogniwa pokarmowego się wycinało w pień...
- Ależ to wzruszające... - Zatrzymał się - stał za ich plecami, na tej uroczo-kiepskiej alejce, która prowadziła na dziedziniec i biegła gdzieś dalej, ku błoniom, na których zazwyczaj wspaniała społeczność uczniowska zwykła spędzać swój drogocenny czas, śmiejąc się, rozmawiając i bełkocząc swoje pseudo-mądre rozmowa, o, tak jak ta teraz... której przysłuchiwałeś się... nie, skłamałbym, gdybym napisał, żeś się jej przysłuchiwał od dłuższego czasu - no wiecie, te wyczulone zmysły, które pozwalają słyszeć zdecydowanie więcej, niż czasami chciało się usłyszeć, więc i parę zdań udało ci się wyłowić w zimnym wietrze, który chłostał namokniętymi, rozkładającymi się liśćmi po butwiejącej trawie, co dopiero zdołała się wynurzyć spod śniegu i już powoli widać było, jak kwitnie na nowo, wciąż nosząc na sobie ślady Białej Śmierci, jaka co roku nawiedzała ten padół, po którym przyszło nam wszystkim stąpać. Tak, zatrzymałeś się, trzymając jedną dłoń w kieszeni płaszcza, a drugą papierosa, kiedy oczami godnymi miana samej otchłani wpatrywałeś się w dwójkę nieznanych ci uczniów pochodzących z twojego domu - przynajmniej panna Ellie była ci bliżej nie znana, ten drugi już miał bliżej ku szlachetnie brzmiącemu "rozpoznaniu" - no przecież, że tak, głupio by było nie wiedzieć, zwłaszcza komuś takiemu, jak ty, że masz we własnym domu Kruka kogoś, kto był spokrewniony z samym Ministrem Magii! Chociaż czy czystą krwią mógł się popisać to już inna sprawa, która w sumie obchodziła cię tyle, co ten zeszłoroczny śnieg, o którym już poniekąd pojawiło się nikłe wspomnienie... - Raczcie wybaczyć, moje serce zadrżało słysząc jakże pełne pocieszenia słowa... - Wysunął rękę z kieszeni i przyłożył ją do klatki piersiowej - ironia? Sarkazm? W jego mrukliwym głosie nie było go słychać, tak jak i nie było tego widać w twarzy wyjawiającej znudzenie, bo chyba tak najlepiej było ten rodzaj mimiki określić. Dwóch uciekinierów z pogrzebu, no proszę, proszę, cóż za rebeliantów przyszło ci tutaj spotkać! Nic tylko brać ich pod ramię i prowadzić buntowniczą ścieżką ku autodestrukcji i wyjebania ze szkoły, ekipa, jak się patrzy!
Wsunąłeś papierosa za ucho, zakładając za nie kilka kosmyków czarnych włosów, ciągle mokrych - pogoda dzisiaj przyprawiała pewnie niejednego o chęć schronienia się w ciepłych (haha, dobry żart) i BEZPIECZNYCH murach Hogwartu, no a jakże!, tym nie mniej nie zasługiwałbyś na miano Czarnego Kota, gdybyś nie wędrował własnymi ścieżkami - na szczęście nie masz dosłownego futra, które prezentowałoby się niechlujnie (jakby naprawdę cię to obchodziło), coby czmychać pod dach - zawsze lepiej tam, gdzie nikogo nie ma, czyli najlepiej - NA DACHU. Wracając do czegoś, co budowało pewien ciąg przyczynowo-skutkowy - włożenie nieodpalonego papierosa za ucho, uwolnienie sobie rąk, by nimi zaklaskać w iście flegmatyczny sposób - no zasługiwali na to!
- Opływacie tak głęboką rozpaczą, że rzygać mi się chce. - Oj tak, tak, wciąż ten niezmienny ton... i o ile jeszcze niewieście mógłby odpuścić, tak od lepszego dnia (a dnia wcale lepszego nie miał), tak mężczyźnie? A gdzie tam! Słabe łańcucha ogniwa pokarmowego się wycinało w pień...
- Mathias Rökkur
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Pon Cze 08, 2015 10:11 pm
Dobrze, że są na tym świecie osoby, które potrafią zachować się... ludzko. Kiedy tylko Mathias pomyśli o tym, że już ten świat stracił ludzi, to Ellie rozwiewa na nowo te wątpliwości i wręcz w takich chwilach jak ta rozświetla mu drogę, po czym on sam błyszczy w swym majestacie człowieczeństwa. Twoje spojrzenie, Ellie daje mu nadzieję na to, że będzie ostatecznie lepiej, a nie gorzej... Bo czy może być gorzej? Chyba nie.
Całe szczęście, że Mathias miał jedynie takie momenty przełamania, ogólne zmęczenie potrafiło w nim siedzieć parę dni, ale momenty kulminacyjne, jak ten niedawny są tylko u niego chwilowe... Całe szczęście... westchnął cicho na jej żartobliwą uwagę i uśmiechnął się do Ciebie kącikiem ust, poprawiłaś mu humor tymi słowami, choć były takie proste... To jest właśnie to. Piękno w prostocie.
- Nikt nie może... Ale są ludzie, którzy powinni być jak najdłużej czy tego chcesz czy nie. Ktoś musi podnieść słabszych, żeby rosnęli w sile. -
Tak... Może i sam by nic nie zdziałał... Ale by przynajmniej próbował, no... nie wiem, poszedł po kogoś, cokolwiek. A tak to ta świadomość, że jako opiekun nie tylko domu, ale i zamku nie zapobiegł czemuś takiemu, to było bardzo godzące w godność i pytanie czy Krukon sam w sobie będzie potrafił się zrehabilitować z tego... Pośrednio był winny tej śmierci 11 osób... Może sam z siebie nie sprawił, że to wszystko się stało, ale może mniej osób przynajmniej by zginęło... Ehh... Gadanie nie wróci im życia. Trzeba żyć z tym ciężarem i iść do przodu.
Uśmiechnął się delikatnie mimo wszystko, bo nienawidził przygnębiającej atmosfery na dłuższą metę, a kiedy tylko chciał wziąć tą całą sytuacje, to wkroczył on... Słynny Czarny Kot Hogwartu. Sahir Nailah. Naczelny, młodociany wampir. Zawsze się mijali, lecz teraz los kazał im się skonfrontować na dłuższą chwilę... Niemal starcie tytanów, niczym światło i cień. Przeciwne charaktery we własnej konfrontacji.
Mathias dobrze Cię nie znał, Nailah, ale nie był tak ślepy, jak większość i nie rzuci się na Ciebie z osinowym kołkiem, choć rezerwa nadal pozostaje... Chcąc nie chcąc miałeś swoją reputację, nad którą pewnie zawzięcie pracowałeś.
Od razu zrzucił słabości ze swojej twarzy, a nawet jego twarz i czarne spojrzenie, tak pozornie podobne do Twojego mogło przypominać samego Liama... Jak się z tym czujesz? Krew nie jest Twoją sprawą. Niemniej pewne gesty mogli mieć podobne w pewnych sytuacjach... Mimo wszystko jeden ród... I drugie tyle sekretów.
Krukon może i miał chwile słabości, ale nie można mu zarzucić chowania głowy w piasek! Zachowawczość nie jest tchórzostwem, mój drogi! Nie ma go tu, bo wolał uniknąć nieprzyjemności, które znając pewne osoby były nieuniknione... Wolał się w to nie mieszać. Może i powinien był, jako Prefekt, ale są też dorośli. Niech pokażą, co potrafią, nie?
Rokkurowa krew ma przed sobą czarnego kota Hogwartu, który mógłby zobaczyć białego kruka tego zamku... No właśnie niczym światło i cień. Przeciwieństwa prędzej czy później się przyciągają, a kiedy tylko się pojawiłeś, to wszelkie ślady jego słabości niemal prysły. Nie był to pozór. To była adaptacja, mój drogi.
Chcesz doprowadzić Krukona do samodestrukcji? Nie tak szybko... Pokazuje Ci to, co chcesz zobaczyć. Że jest tylko słaby i że niby udaje kogoś silnego. Skąd masz pewność, że jego słabość jest druzgocząca? Skąd masz pewność, że przyjąłby ochoczo ścieżkę samodestrukcji?
Mathias żyje w mroku, by mrok pokonywać. Nie jest jego rezydentem, jest jego obserwatorem. Poradzi sobie bez niego i prędzej czy później ujawni swoje asy, które zna tylko on. Biały kruk.
Może i te mury nie są tak bezpieczne, jak kiedyś. Niemniej nie musi to oznaczać, że zawsze takie będą.
Prychnął kpiąco na Twoją całokształtową ironię, którą aż tryskałeś gestami i głosem. Rokkur do Ciebie osobiście nic nie miał. Nie zrobiłeś mu krzywdy bezpośrednio, więc nie zachowa się, jak barbarzyńca. Wie, kim jesteś i liczy się z tym, ale wie też, że potrafisz być dobrą osobą. Udowodniła to niejaka Elizabeth Cook... Tak, Sahirze. Ona. Udowodniła Mathiasowi, że diabeł nie taki straszny, jak zwyklą go malować.
W co Ty grasz, czarny kocie? Czy Ty w ogóle grasz? Co chcesz osiągnąć? Pozostawić po sobie?
Niczym opiekun Domu stanął nieco przed Elizabeth, a do Ciebie nastawiony był z rezerwą. W zasadzie, to był wobec Ciebie neutralny... Nowość? W końcu ktoś, kto nie rzuca się z motyką na słońce?
- Rzygać, to mi się chce Twoją wszechobecną ironią. Też nie miałeś ochoty patrzeć na ten cyrk przy drzewie? -
Założył ręce na pierś, a Avernus, który zresztą miał wspólne oczy z Mathiasem był przez chwilę niespokojny na ramieniu Ellie. Zostałaś zresztą poproszona gestem ręki Mathiasa, żebyś nie dobywała różdżki, bo nie ma takiej potrzeby... A i nie chcemy traktować gościa wrogo, prawda? Nie rzucił się na nas z różdżką, więc i my tego nie róbmy.
Dobre serce na tym świecie jest odwagą, nie słabością... Teraz to rozumiem.
Całe szczęście, że Mathias miał jedynie takie momenty przełamania, ogólne zmęczenie potrafiło w nim siedzieć parę dni, ale momenty kulminacyjne, jak ten niedawny są tylko u niego chwilowe... Całe szczęście... westchnął cicho na jej żartobliwą uwagę i uśmiechnął się do Ciebie kącikiem ust, poprawiłaś mu humor tymi słowami, choć były takie proste... To jest właśnie to. Piękno w prostocie.
- Nikt nie może... Ale są ludzie, którzy powinni być jak najdłużej czy tego chcesz czy nie. Ktoś musi podnieść słabszych, żeby rosnęli w sile. -
Tak... Może i sam by nic nie zdziałał... Ale by przynajmniej próbował, no... nie wiem, poszedł po kogoś, cokolwiek. A tak to ta świadomość, że jako opiekun nie tylko domu, ale i zamku nie zapobiegł czemuś takiemu, to było bardzo godzące w godność i pytanie czy Krukon sam w sobie będzie potrafił się zrehabilitować z tego... Pośrednio był winny tej śmierci 11 osób... Może sam z siebie nie sprawił, że to wszystko się stało, ale może mniej osób przynajmniej by zginęło... Ehh... Gadanie nie wróci im życia. Trzeba żyć z tym ciężarem i iść do przodu.
Uśmiechnął się delikatnie mimo wszystko, bo nienawidził przygnębiającej atmosfery na dłuższą metę, a kiedy tylko chciał wziąć tą całą sytuacje, to wkroczył on... Słynny Czarny Kot Hogwartu. Sahir Nailah. Naczelny, młodociany wampir. Zawsze się mijali, lecz teraz los kazał im się skonfrontować na dłuższą chwilę... Niemal starcie tytanów, niczym światło i cień. Przeciwne charaktery we własnej konfrontacji.
Mathias dobrze Cię nie znał, Nailah, ale nie był tak ślepy, jak większość i nie rzuci się na Ciebie z osinowym kołkiem, choć rezerwa nadal pozostaje... Chcąc nie chcąc miałeś swoją reputację, nad którą pewnie zawzięcie pracowałeś.
Od razu zrzucił słabości ze swojej twarzy, a nawet jego twarz i czarne spojrzenie, tak pozornie podobne do Twojego mogło przypominać samego Liama... Jak się z tym czujesz? Krew nie jest Twoją sprawą. Niemniej pewne gesty mogli mieć podobne w pewnych sytuacjach... Mimo wszystko jeden ród... I drugie tyle sekretów.
Krukon może i miał chwile słabości, ale nie można mu zarzucić chowania głowy w piasek! Zachowawczość nie jest tchórzostwem, mój drogi! Nie ma go tu, bo wolał uniknąć nieprzyjemności, które znając pewne osoby były nieuniknione... Wolał się w to nie mieszać. Może i powinien był, jako Prefekt, ale są też dorośli. Niech pokażą, co potrafią, nie?
Rokkurowa krew ma przed sobą czarnego kota Hogwartu, który mógłby zobaczyć białego kruka tego zamku... No właśnie niczym światło i cień. Przeciwieństwa prędzej czy później się przyciągają, a kiedy tylko się pojawiłeś, to wszelkie ślady jego słabości niemal prysły. Nie był to pozór. To była adaptacja, mój drogi.
Chcesz doprowadzić Krukona do samodestrukcji? Nie tak szybko... Pokazuje Ci to, co chcesz zobaczyć. Że jest tylko słaby i że niby udaje kogoś silnego. Skąd masz pewność, że jego słabość jest druzgocząca? Skąd masz pewność, że przyjąłby ochoczo ścieżkę samodestrukcji?
Mathias żyje w mroku, by mrok pokonywać. Nie jest jego rezydentem, jest jego obserwatorem. Poradzi sobie bez niego i prędzej czy później ujawni swoje asy, które zna tylko on. Biały kruk.
Może i te mury nie są tak bezpieczne, jak kiedyś. Niemniej nie musi to oznaczać, że zawsze takie będą.
Prychnął kpiąco na Twoją całokształtową ironię, którą aż tryskałeś gestami i głosem. Rokkur do Ciebie osobiście nic nie miał. Nie zrobiłeś mu krzywdy bezpośrednio, więc nie zachowa się, jak barbarzyńca. Wie, kim jesteś i liczy się z tym, ale wie też, że potrafisz być dobrą osobą. Udowodniła to niejaka Elizabeth Cook... Tak, Sahirze. Ona. Udowodniła Mathiasowi, że diabeł nie taki straszny, jak zwyklą go malować.
W co Ty grasz, czarny kocie? Czy Ty w ogóle grasz? Co chcesz osiągnąć? Pozostawić po sobie?
Niczym opiekun Domu stanął nieco przed Elizabeth, a do Ciebie nastawiony był z rezerwą. W zasadzie, to był wobec Ciebie neutralny... Nowość? W końcu ktoś, kto nie rzuca się z motyką na słońce?
- Rzygać, to mi się chce Twoją wszechobecną ironią. Też nie miałeś ochoty patrzeć na ten cyrk przy drzewie? -
Założył ręce na pierś, a Avernus, który zresztą miał wspólne oczy z Mathiasem był przez chwilę niespokojny na ramieniu Ellie. Zostałaś zresztą poproszona gestem ręki Mathiasa, żebyś nie dobywała różdżki, bo nie ma takiej potrzeby... A i nie chcemy traktować gościa wrogo, prawda? Nie rzucił się na nas z różdżką, więc i my tego nie róbmy.
- Ellie Griffith
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Pon Cze 08, 2015 10:26 pm
Sahir, rzuć okiem na drugi gif w moim podpisie. Tak bardzo pasuje mi do tej sytuacji xD
W pierwszej chwili nawet nie zauważyła przybycia Sahira, całą swoją uwagę poświęcając Mathiasowi. W pewnym sensie mogła go zrozumieć, bo podobnie do niego, również miała tendencję do brania odpowiedzialności za wszystkich i obwiniania się, jeżeli coś poszło tak, jak nie powinno. A śmierć jedenastu uczniów na terenie zamku z pewnością nigdy nie powinna mieć miejsca.
Ogólnie jej obecność miała to do siebie, że szybko poprawiała ludziom humory. Albo znacznie je pogarszała, zależy od osoby. Ale mniejsza o większość! W każdym razie Ellie była tak pozytywną i kochaną osobą, że w jej towarzystwie ciężko było się smucić. Oczywiście daleko było jej do ciepłej kluski, czy osoby nadmiernie uprzejmej. Znała w tym umiar.
Uśmiech rozpromienił jej buzię, gdy nastrój chłopaka nieznacznie się polepszył. Lubiła, gdy ludzie z którymi była blisko ( a czy tego chciał czy nie, Mathiego darzyła sporą dozą sympatii ) uśmiechali się. Wtedy i jej humor automatycznie, niemal natychmiastowo się poprawiał.
Już miała się odezwać, gdy do jej uszu dobiegł głos Sahira. Zmarszczyła lekko brwi, kierując spojrzenie w jego stronę. I w tym miejscu powinniśmy wyjaśnić sobie jedną kwestię.
Ellie nie była załamana z powodu śmierci tych uczniów. Nie znała ich. Zdarzenia te sprawiły, że na swój sposób spoważniała, zaczęła rozmyślać o różnych kwestiach, które na co dzień wydawały się bardzo odległe.
W każdym razie rozsądna osoba po prostu pożegnałaby się i oddaliła stąd, unikając jakichkolwiek potyczek słownych. Ale czy ktoś mówił, że Ellie jest rozsądna? Nie byłaby sobą, gdyby nie weszła w tą głupią dyskusję.
- Cieszę się, że moje słowa tak na Ciebie zadziałały.- odparła, całkowicie niewzruszona jego głosem przepełnionym ironią. Zdenerwował ją, zasmucił? Nic z tego - Ellie czuła się, jakby tekst który rzucił w ich stronę był swojego rodzaju wyzwaniem.
- Przyniosłabym Ci jakieś wiaderko, ale w sumie aż taka miła nie będę. - dodała, gdy ten stwierdził, że ma odruchy wymiotne. Może chory jest, czy coś?
W pierwszej chwili nawet nie zauważyła przybycia Sahira, całą swoją uwagę poświęcając Mathiasowi. W pewnym sensie mogła go zrozumieć, bo podobnie do niego, również miała tendencję do brania odpowiedzialności za wszystkich i obwiniania się, jeżeli coś poszło tak, jak nie powinno. A śmierć jedenastu uczniów na terenie zamku z pewnością nigdy nie powinna mieć miejsca.
Ogólnie jej obecność miała to do siebie, że szybko poprawiała ludziom humory. Albo znacznie je pogarszała, zależy od osoby. Ale mniejsza o większość! W każdym razie Ellie była tak pozytywną i kochaną osobą, że w jej towarzystwie ciężko było się smucić. Oczywiście daleko było jej do ciepłej kluski, czy osoby nadmiernie uprzejmej. Znała w tym umiar.
Uśmiech rozpromienił jej buzię, gdy nastrój chłopaka nieznacznie się polepszył. Lubiła, gdy ludzie z którymi była blisko ( a czy tego chciał czy nie, Mathiego darzyła sporą dozą sympatii ) uśmiechali się. Wtedy i jej humor automatycznie, niemal natychmiastowo się poprawiał.
Już miała się odezwać, gdy do jej uszu dobiegł głos Sahira. Zmarszczyła lekko brwi, kierując spojrzenie w jego stronę. I w tym miejscu powinniśmy wyjaśnić sobie jedną kwestię.
Ellie nie była załamana z powodu śmierci tych uczniów. Nie znała ich. Zdarzenia te sprawiły, że na swój sposób spoważniała, zaczęła rozmyślać o różnych kwestiach, które na co dzień wydawały się bardzo odległe.
W każdym razie rozsądna osoba po prostu pożegnałaby się i oddaliła stąd, unikając jakichkolwiek potyczek słownych. Ale czy ktoś mówił, że Ellie jest rozsądna? Nie byłaby sobą, gdyby nie weszła w tą głupią dyskusję.
- Cieszę się, że moje słowa tak na Ciebie zadziałały.- odparła, całkowicie niewzruszona jego głosem przepełnionym ironią. Zdenerwował ją, zasmucił? Nic z tego - Ellie czuła się, jakby tekst który rzucił w ich stronę był swojego rodzaju wyzwaniem.
- Przyniosłabym Ci jakieś wiaderko, ale w sumie aż taka miła nie będę. - dodała, gdy ten stwierdził, że ma odruchy wymiotne. Może chory jest, czy coś?
Ta, na głowę.
Kolejne słowa Mathiasa sprawiły, że zerknęła na Niego.
- Cyrk?- powtórzyła, chcąc dowiedzieć się, chociaż w skrócie, co się wydarzyło.
- Cyrk?- powtórzyła, chcąc dowiedzieć się, chociaż w skrócie, co się wydarzyło.
- Sahir Nailah
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Pon Cze 08, 2015 10:51 pm
Gówno, nie nadzieja! Nie ma nadziei, jest tylko pożoga, pył z Apokalipsy, jaka miała się odkładać na świecie - mieliście wszyscy cierpieć, na wasze barki spadać miało przerażenie, niechęć, trwoga przed samym bogiem, które zamordowałem własnymi rękoma, tego ślepego, tego wyobcowanego, tego imiennika nadziei samej w sobie! Kiedy tak na was patrzę, na ciebie, słodka Ellie, na Ciebie, Mathiasie, to rzygać mi się chce - naprawdę... tacy młodzi, tacy pseudo-twardzi, pseudo szczęśliwi, pseudo siebie wzajem pocieszający i jakże sobie bliscy, mogący zagadać do każdego w tej pierdołowatej szkole, żeby tylko się wyżalić - no doprawdy, poczekajcie, polecę po paczkę chusteczek, bo zaraz poleją się me łzy czyste, rzęsiste i dołączę do tego kółeczka wzajemnej adoracji, może mi też pozwolicie swoje grzechy i ciężary oprzeć na waszych barkach, hmm..? Może nadstawicie ramię, żebym mógł się podeprzeć? och ie, chwileczkę, poczekajcie, zapomniałem, że takie akty są dla ciot, które nie mają jaj i kompletnie wyrywały się ze wszystkich przymiotów mi niezbędnych, dlatego ogranicze się do cudownego wlepiania w was oczu... i nawet nie pokuszę się o cień uprzejmego zainteresowania - mimo to, śmiało, możecie mi to wytknąć palcami - zatrzymałem się, żeby wtrącić swoje trzy grosze, w końcu nie będę taki... musiałem się poddać tej chwilowej podchciewajce, raczcie darować, w końcu me wampirze namiętności niewiele się różnią od tych waszych, jakże ludzkich...
... I nic dziwnego, że zanotować go było ciężko - poruszał się bezszelestnie, nie słychać było jego kroków, kiedy się zbliżał, a przy szeleście starych liści, wyrwanych gdzieś spod drzew ku pamięci zamierzchłej jesieni, nawet trudno było dosłyszeć szelestu szaty - może i nie wypadało mu tak podsłuchiwać, tylko fajnie by było, gdyby jeszcze się tym przejął - wtedy natomiast - cóż byłby z niego za Czarny Kot, co umiłował ponad wszystko wyznaczenie własnych ścieżek po bezdrożach, jakich nie przetarła jeszcze noga ludzka? Zdradzę wam, jak to z mojej, jakże cudownej, narratorskiej perspektywy wygląda: jesteście sobie, we dwóch, Ellie i Mathias z Krukolandii, w jakiej panują osoby inteligentne i skore do nauki, rozmawiacie i nagle wtrąca się taki Sahir, również z waszego domu, któremu lepiej by było, zdaje się, w barwach Ślizgolandii - co więc robicie? Tworzycie mur. Nie jest tak? Dystans - bo tak nakazuje czysty rozsądek, wiecie - w końcu od głupoty do odwagi jest tylko bardzo cienka, niewyczuwalna wręcz granica... Pojawiają się palisady, wilcze doły - oho, drapieżnik zjawił się na horyzoncie, jedna ofiara już czuje respekt, zbiera się w kupę, stawia na baczność swoje myśli, druga zaś strachu ni minimalnie nie odczuwa - nie da się od nich wyczuć tej słodkiej woni, jaka pobudza wszystkie myśli i zaprasza Bestię do pogoni za słabszymi, to i nie ma gwałtowniejszych ruchów - może tylko szczęk zębów, niesłyszalny dla tamtej dwójki... No i co, Nailah? Masz przed sobą marnych człowieczków, którzy najwyraźniej nie boją się spoglądać na Ciebie z góry...
- Oooł, cóż za cięta riposta. - Uniosłeś lekko podbródek i wyciągnąłeś lewy kącik warg ku górze, nic ująć - trafiły ci się wyjątkowo buntownicze sztuki, które najwyraźniej za punkt honoru postawiły sobie jego... obronę - i bardzo dobrze, przynajmniej nie będzie nudno, cudowna odmiana po tym całym pierdoleniu tam, podczas pogrzebu... podczas tej rozwałki godnej przedszkolaków. - Nie poszedłem na pogrzeb żeby bawić się w piaskownicy dla pięciolatków. - Odparłeś spokojnie, przenosząc wzrok z Mathiasa na Ellie, która również podniosła na Ciebie spojrzenie - taki... delikatny kwiat! Jeden z wielu, chociaż ten konkretny sprawił, że ponownie uśmiechnąłeś się z drwiną na krótki moment - bardziej rosiczka, niż delikatny kwiat, ale i rosiczki koniec końców były tylko bezbronnymi roślinami, którym wystarczyło złamać cienką łodyżkę - tak i ona się prezentowała w twych oczach... bo i jak łatwo byłoby zgiąć, przełamać ludzki kark..? Banalnie... Czy to więc musiała być gra? No nie wiem, pewnie szokiem byłoby dla was, że to czysta rzeczywistość..? Śmiałe odpowiadanie na spojrzenia, włamywanie się z buta do wnętrz, porywanie w łapy opatrzone całą gamą pazurów, ksiąg ich własnych "ja", by przewertowywać kartki - och, któraś się uszkodzi..? No trudno, taki już los tych słabych...
Ludzie mają w naturze wpisaną autodestrukcję w geny.
Dlatego byli gorsi od zwierząt.
- Widzę, że małe kundelki jak zwykle potrafią głośno ujadać. - Naciągnąłeś palce, rozprostowując je, zginając je lekko na kształt pazurów, to znów prostując i zwijając w pięść, by wreszcie rozluźnić mięśnie na całym ciele i wypuścić nabrane powietrze w płuca przez nozdrza ze spokojem - jakże złudnym spokojem...
Znacie to powiedzenie o ciszy przed burzą..?
... I nic dziwnego, że zanotować go było ciężko - poruszał się bezszelestnie, nie słychać było jego kroków, kiedy się zbliżał, a przy szeleście starych liści, wyrwanych gdzieś spod drzew ku pamięci zamierzchłej jesieni, nawet trudno było dosłyszeć szelestu szaty - może i nie wypadało mu tak podsłuchiwać, tylko fajnie by było, gdyby jeszcze się tym przejął - wtedy natomiast - cóż byłby z niego za Czarny Kot, co umiłował ponad wszystko wyznaczenie własnych ścieżek po bezdrożach, jakich nie przetarła jeszcze noga ludzka? Zdradzę wam, jak to z mojej, jakże cudownej, narratorskiej perspektywy wygląda: jesteście sobie, we dwóch, Ellie i Mathias z Krukolandii, w jakiej panują osoby inteligentne i skore do nauki, rozmawiacie i nagle wtrąca się taki Sahir, również z waszego domu, któremu lepiej by było, zdaje się, w barwach Ślizgolandii - co więc robicie? Tworzycie mur. Nie jest tak? Dystans - bo tak nakazuje czysty rozsądek, wiecie - w końcu od głupoty do odwagi jest tylko bardzo cienka, niewyczuwalna wręcz granica... Pojawiają się palisady, wilcze doły - oho, drapieżnik zjawił się na horyzoncie, jedna ofiara już czuje respekt, zbiera się w kupę, stawia na baczność swoje myśli, druga zaś strachu ni minimalnie nie odczuwa - nie da się od nich wyczuć tej słodkiej woni, jaka pobudza wszystkie myśli i zaprasza Bestię do pogoni za słabszymi, to i nie ma gwałtowniejszych ruchów - może tylko szczęk zębów, niesłyszalny dla tamtej dwójki... No i co, Nailah? Masz przed sobą marnych człowieczków, którzy najwyraźniej nie boją się spoglądać na Ciebie z góry...
- Oooł, cóż za cięta riposta. - Uniosłeś lekko podbródek i wyciągnąłeś lewy kącik warg ku górze, nic ująć - trafiły ci się wyjątkowo buntownicze sztuki, które najwyraźniej za punkt honoru postawiły sobie jego... obronę - i bardzo dobrze, przynajmniej nie będzie nudno, cudowna odmiana po tym całym pierdoleniu tam, podczas pogrzebu... podczas tej rozwałki godnej przedszkolaków. - Nie poszedłem na pogrzeb żeby bawić się w piaskownicy dla pięciolatków. - Odparłeś spokojnie, przenosząc wzrok z Mathiasa na Ellie, która również podniosła na Ciebie spojrzenie - taki... delikatny kwiat! Jeden z wielu, chociaż ten konkretny sprawił, że ponownie uśmiechnąłeś się z drwiną na krótki moment - bardziej rosiczka, niż delikatny kwiat, ale i rosiczki koniec końców były tylko bezbronnymi roślinami, którym wystarczyło złamać cienką łodyżkę - tak i ona się prezentowała w twych oczach... bo i jak łatwo byłoby zgiąć, przełamać ludzki kark..? Banalnie... Czy to więc musiała być gra? No nie wiem, pewnie szokiem byłoby dla was, że to czysta rzeczywistość..? Śmiałe odpowiadanie na spojrzenia, włamywanie się z buta do wnętrz, porywanie w łapy opatrzone całą gamą pazurów, ksiąg ich własnych "ja", by przewertowywać kartki - och, któraś się uszkodzi..? No trudno, taki już los tych słabych...
Ludzie mają w naturze wpisaną autodestrukcję w geny.
Dlatego byli gorsi od zwierząt.
- Widzę, że małe kundelki jak zwykle potrafią głośno ujadać. - Naciągnąłeś palce, rozprostowując je, zginając je lekko na kształt pazurów, to znów prostując i zwijając w pięść, by wreszcie rozluźnić mięśnie na całym ciele i wypuścić nabrane powietrze w płuca przez nozdrza ze spokojem - jakże złudnym spokojem...
Znacie to powiedzenie o ciszy przed burzą..?
- Mathias Rökkur
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Wto Cze 09, 2015 6:50 am
Pomimo tego, że znałaś umiar w uprzejmościach, to bardo mu pomogłaś tymi drobnymi gestami... Było mu to potrzebne. Może i Mathias miał w sobie trochę ciepłej kluchy, ale nauczył się szybko to wyłączać, kiedy tylko pojawiał się na przykład taki Sahir, który posilał się wręcz takimi zachowaniami... Prawda, Sahirze? Żywisz się na słabościach innych?
Lubiłaś, kiedy ktoś, kogo darzyłaś sympatią uśmiechał się przy Tobie... To działało w dwie strony.
Pokręcił głową, kiedy tylko zagrałaś w jego grę... Nie chodzi o patrzenie z góry. Może i nie plasowałeś się do typowego Krukona... Ale nadal należysz do tego Domu. Tiara z jakiegoś powodu usadowiła Cię tutaj, więc nie patrzył na Ciebie, jak na... kogoś, kim trzeba gardzić? Może i Mathias miał awersję do wampirów... Ale czy mu się dziwić? Sporo namieszały ostatnio, więc i ostrożność się pojawiła. Zachowuje zimną krew i ostrożność, bo wie, na co Cię stać, tym samym gestami prosi koleżankę o powstrzymanie języka i zachowanie ogłady... Przyszedł pogadać, póki co, a że sobie kpi z ludzkich emocji, to już inna kwestia... Życie może i mu nie ułatwiało, ale sam wybrał swój los i to, kim będzie. To był jego wybór.
Kątem oka spojrzał na Ellie nie tracąc uwagi z Nailaha cały czas.
- Cyrk... Przypuzczałem, że kilka osób nie powstrzyma nerwów na tym pogrzebie, dlatego też usunąłem się stamtąd. Sahir potwierdził, że miałem rację. I Ellie, nie musisz być taka uszczypliwa... -
Właśnie... Może i odszedł też z powodu migreny wywołanej tamtejszą magią prawdopodobnie, ale kiedy tylko zauważył... Specyficzne towarzystwo, to nie potrzeba było jasnowidzenia do stwierdzenia, że ten pogrzeb będzie spokojny... Przecież zawsze komuś jakaś szajba odpali... Czasami to Rokkur się zastanawiał czy jest w Hogwarcie czy w domie wariatów do cholery...
Ellie, on doceniał, że nie dajesz sobie w kaszkę dmuchać nie ważne z jakiego powodu, ale w grę Sahira trudno się gra, subtelnie Ci to zasugerował.
Po chwili zwrócił się w pełni do Ciebie, Sahirze. Westchnął, pokręcił głową i spokojnym tonem odniósł do Twojej jakże "subtelnej" ironii i kpiny.
- Skoro nie lubisz się bawić w piaskownicy, to odpuść sobie tą ironię. Nie mam ochoty się bawić w riposty. Zakładam, że Ty też. Daj jej spokój... Każdy z nas ma jakiś charakterek, prawda? -
Właśnie, Sahirze. Myślisz, że jesteś taki buuu, niebezpieczny, bo jesteś wampirem? Chyba zapomniałeś o tym, czym jest człowieczeństwo. Może i ludzie ulegają emocjom... ale i wampiry nadal mają w sobie coś z człowieka czy tego chcesz czy nie.
Złapał Cię za słówko, pieprzony Rokkur. Twoje ruchy palcami nie zrobiły na nim większego wrażenia. Nie zdziwiłby się, gdybyś zaatakował, ale czy od razu trzeba wychodzić z założenia, że rzucisz się, jak dziki? Nie dawali Ci powodu, samotniku, więc i nie podjąłeś się ataku. Cisza przed burzą może i była, niemniej nie musi to oznaczać, że burza zapadnie w tym momencie... O ile w ogóle zapadnie. Nie każdy zwiastun burzy kończy się takową w końcu.
Geny nie decydują o tym, kim jesteś, Sahirze. Rodzisz się z pustą tablicą, którą tylko Ty decydujesz, jak wypełnisz.
Delikatnym kwiatem może i jest sie z wyglądu, ale nigdy nie wiesz czy na łodyżce nie ma kolców... Skubańce lubią je chować. "Cicha woda brzegi rwie". Jakież to mądre i prawdziwe słowa. Widzisz to, co chcesz widzieć... Jesteś ślepy, Sahirze. I Sahir, Pokazywanie słabości jest odwagą, niczym do wstydu... Twoja ignorancja jest próbą ucieczki i pójściem na łatwiznę... Kiedy się tego nauczysz? W końcu Cię zmęczy uciekanie i co wtedy poczniesz?
Lubiłaś, kiedy ktoś, kogo darzyłaś sympatią uśmiechał się przy Tobie... To działało w dwie strony.
Pokręcił głową, kiedy tylko zagrałaś w jego grę... Nie chodzi o patrzenie z góry. Może i nie plasowałeś się do typowego Krukona... Ale nadal należysz do tego Domu. Tiara z jakiegoś powodu usadowiła Cię tutaj, więc nie patrzył na Ciebie, jak na... kogoś, kim trzeba gardzić? Może i Mathias miał awersję do wampirów... Ale czy mu się dziwić? Sporo namieszały ostatnio, więc i ostrożność się pojawiła. Zachowuje zimną krew i ostrożność, bo wie, na co Cię stać, tym samym gestami prosi koleżankę o powstrzymanie języka i zachowanie ogłady... Przyszedł pogadać, póki co, a że sobie kpi z ludzkich emocji, to już inna kwestia... Życie może i mu nie ułatwiało, ale sam wybrał swój los i to, kim będzie. To był jego wybór.
Kątem oka spojrzał na Ellie nie tracąc uwagi z Nailaha cały czas.
- Cyrk... Przypuzczałem, że kilka osób nie powstrzyma nerwów na tym pogrzebie, dlatego też usunąłem się stamtąd. Sahir potwierdził, że miałem rację. I Ellie, nie musisz być taka uszczypliwa... -
Właśnie... Może i odszedł też z powodu migreny wywołanej tamtejszą magią prawdopodobnie, ale kiedy tylko zauważył... Specyficzne towarzystwo, to nie potrzeba było jasnowidzenia do stwierdzenia, że ten pogrzeb będzie spokojny... Przecież zawsze komuś jakaś szajba odpali... Czasami to Rokkur się zastanawiał czy jest w Hogwarcie czy w domie wariatów do cholery...
Ellie, on doceniał, że nie dajesz sobie w kaszkę dmuchać nie ważne z jakiego powodu, ale w grę Sahira trudno się gra, subtelnie Ci to zasugerował.
Po chwili zwrócił się w pełni do Ciebie, Sahirze. Westchnął, pokręcił głową i spokojnym tonem odniósł do Twojej jakże "subtelnej" ironii i kpiny.
- Skoro nie lubisz się bawić w piaskownicy, to odpuść sobie tą ironię. Nie mam ochoty się bawić w riposty. Zakładam, że Ty też. Daj jej spokój... Każdy z nas ma jakiś charakterek, prawda? -
Właśnie, Sahirze. Myślisz, że jesteś taki buuu, niebezpieczny, bo jesteś wampirem? Chyba zapomniałeś o tym, czym jest człowieczeństwo. Może i ludzie ulegają emocjom... ale i wampiry nadal mają w sobie coś z człowieka czy tego chcesz czy nie.
Złapał Cię za słówko, pieprzony Rokkur. Twoje ruchy palcami nie zrobiły na nim większego wrażenia. Nie zdziwiłby się, gdybyś zaatakował, ale czy od razu trzeba wychodzić z założenia, że rzucisz się, jak dziki? Nie dawali Ci powodu, samotniku, więc i nie podjąłeś się ataku. Cisza przed burzą może i była, niemniej nie musi to oznaczać, że burza zapadnie w tym momencie... O ile w ogóle zapadnie. Nie każdy zwiastun burzy kończy się takową w końcu.
Geny nie decydują o tym, kim jesteś, Sahirze. Rodzisz się z pustą tablicą, którą tylko Ty decydujesz, jak wypełnisz.
Delikatnym kwiatem może i jest sie z wyglądu, ale nigdy nie wiesz czy na łodyżce nie ma kolców... Skubańce lubią je chować. "Cicha woda brzegi rwie". Jakież to mądre i prawdziwe słowa. Widzisz to, co chcesz widzieć... Jesteś ślepy, Sahirze. I Sahir, Pokazywanie słabości jest odwagą, niczym do wstydu... Twoja ignorancja jest próbą ucieczki i pójściem na łatwiznę... Kiedy się tego nauczysz? W końcu Cię zmęczy uciekanie i co wtedy poczniesz?
- Ellie Griffith
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Wto Cze 09, 2015 1:20 pm
Podzielenie się z kimś swymi myślami, wypowiedzenie ich na głos... nie było słabością. Wręcz przeciwnie. Słabością był strach przez zmierzeniem się z własnymi lękami i rzeczami, które nas dręczą. Ludzie byli istotami stadnymi już od początku istnienia świata. Potrzebowali siebie nawzajem by przetrwać. Być może teraz poradzilibyśmy sobie samotnie, bez bliskich - ale po co skazywać się na samotność, jeżeli wcale nie musieliśmy? Zaufanie drugiej osobie często niosło rozczarowanie, jednak zdarzały się i relacje szczere, bezinteresowne. Prościej było odrzucić to i udawać samotnika, niż dążyć do stworzenia czegoś satysfakcjonującego i wyjątkowego.
Dziwne, że Sahir mógł odczuć, że Ellie patrzyła na niego z góry. Ani na chwilę nie pomyślała, że mogłaby być od niego lepsza i spoglądać na niego z wyższością? Dystans? Ona nie znała tego pojęcia. Przybyły Krukon bardzo niewłaściwie interpretował jej słowa, ale można mu to wybaczyć - w końcu nie znał jej, miał prawo mieć swoje zdanie.
To on zaczął dyskusję, a ona po prostu ją kontynowała. Jeżeli myślał, że wystraszy ją i zmusi do ucieczki... cóż Sahirze, trafiłeś na złą osobę.
Nie zamierzała pokazać, że wraz z Mathiasem są dobrzy, a Sahir to ten zły, który zaburzył ich spokój i równowagę. Nie myślała w ten sposób ani przez chwilę.
Rzuciła Rokkurowi spojrzenie pełne wyrzutu. Ona, uszczypliwa?! Ona nie była uszczypliwa, po prostu odpowiedziała takim samym tonem, jakim zagadał do nich Sahir. To się nazywa umiejętność przystosowania do rozmówcy, która zresztą jest bardzo przydatna w dzisiejszych czasach. Gdyby podszedł do nich i zagadał " Co tam u was mordeczki?", odpowiedziałaby "Wszystko spoko ziomeczku, a u Ciebie?". Gdyby rzucił im się w ramiona, odwzajemniła... no dobra, może nie przeginajmy.
- Jestem szczera. - odburknęła pod nosem. Już miała dodać, że niestety, nigdzie nie widzi tu wiadra i nawet gdyby chciała podsunąć je chłopakowi pod nos, nie będzie takiej możliwości. Póki co spasowała jednak, nie wiedząc jak potoczy się dalszy tor rozmowy.
Nie chciała walczyć, co to, to nie. O ile starć się nie bała i w razie takiej konieczności była w stanie stawić temu czoła, tak za głupotę uznawała potyczkę z kimś, z kim teoretycznie powinni się lubić. No, może nawet nie lubić, a przynajmniej tolerować. Nie wymagajmy w końcu od biednego Sahira, by obdarzył ją jakimkolwiek pozytywnym uczuciem.
Westchnęła wymownie, zerkając to na jednego, to na drugiego. Od przybycia Sahira atmosfera się zagęściła, ale on sam do tego doprowadził i wciąż było mu mało. Może taki właśnie miał sposób na rozrywkę?
Dziwne, że Sahir mógł odczuć, że Ellie patrzyła na niego z góry. Ani na chwilę nie pomyślała, że mogłaby być od niego lepsza i spoglądać na niego z wyższością? Dystans? Ona nie znała tego pojęcia. Przybyły Krukon bardzo niewłaściwie interpretował jej słowa, ale można mu to wybaczyć - w końcu nie znał jej, miał prawo mieć swoje zdanie.
To on zaczął dyskusję, a ona po prostu ją kontynowała. Jeżeli myślał, że wystraszy ją i zmusi do ucieczki... cóż Sahirze, trafiłeś na złą osobę.
Nie zamierzała pokazać, że wraz z Mathiasem są dobrzy, a Sahir to ten zły, który zaburzył ich spokój i równowagę. Nie myślała w ten sposób ani przez chwilę.
Rzuciła Rokkurowi spojrzenie pełne wyrzutu. Ona, uszczypliwa?! Ona nie była uszczypliwa, po prostu odpowiedziała takim samym tonem, jakim zagadał do nich Sahir. To się nazywa umiejętność przystosowania do rozmówcy, która zresztą jest bardzo przydatna w dzisiejszych czasach. Gdyby podszedł do nich i zagadał " Co tam u was mordeczki?", odpowiedziałaby "Wszystko spoko ziomeczku, a u Ciebie?". Gdyby rzucił im się w ramiona, odwzajemniła... no dobra, może nie przeginajmy.
- Jestem szczera. - odburknęła pod nosem. Już miała dodać, że niestety, nigdzie nie widzi tu wiadra i nawet gdyby chciała podsunąć je chłopakowi pod nos, nie będzie takiej możliwości. Póki co spasowała jednak, nie wiedząc jak potoczy się dalszy tor rozmowy.
Nie chciała walczyć, co to, to nie. O ile starć się nie bała i w razie takiej konieczności była w stanie stawić temu czoła, tak za głupotę uznawała potyczkę z kimś, z kim teoretycznie powinni się lubić. No, może nawet nie lubić, a przynajmniej tolerować. Nie wymagajmy w końcu od biednego Sahira, by obdarzył ją jakimkolwiek pozytywnym uczuciem.
Westchnęła wymownie, zerkając to na jednego, to na drugiego. Od przybycia Sahira atmosfera się zagęściła, ale on sam do tego doprowadził i wciąż było mu mało. Może taki właśnie miał sposób na rozrywkę?
- Sahir Nailah
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Wto Cze 09, 2015 6:05 pm
Och, och, och, zaczynam wyczuwać tutaj jakąś skromność, przynajmniej z perspektywy tego oto Spektrum Czerni, które ciągle stało w tym samym miejscu, w którym się zatrzymało, wydają się, iż nawet nie potrzebuje takiej trywialnej rzeczy, jak oddychanie - tak, tak, nazwałbym go rzeźbą, której twórca przybrał ją w iści naturalną perukę i założył nań ludzkie ciuchy, by wszystkiemu nadać jeszcze bardziej upiornego wyrazu, jakoby ten niemy strażnik miał poruszyć się, kiedy tylko ktoś odważy się przejść obok niego - stety czy niestety niemy nie był i strażnikiem też go bardzo trudno było nazwać, zwłaszcza takim nieruchomym, nawet jeśli teraz wykazywał wszystkie oznaki spokoju typowe dla pogody szykującej się na to, by niebo przecięte zostało białymi pasmami błyskawic, a w uszach rozbrzmiał huk informujący, że burza już tuż tuż, a pędzi coraz prędzej na podmuchach wiatru - tylko kto by tam bał się burzy..? Wiecie - wystarczy się przed nią schronić w domu i wszystko jest okej, każdy szczęśliwy i bezpieczny... gorzej, jeśli łapie cię ona w pustym polu, gdzie ani jednego drzewa, nie ma gdzie się skryć i nie wiadomo, czy biec przed siebie, czy położyć się plackiem i liczyć na zbawienie, cud Boży? Ponoć na nie liczyć nie warto, ale, sami rozumiecie, kiedy nie ma na co liczyć (nawet na siebie) lepiej już wierzyć w "suprise mutherfuckers", niż rozkładać ręce i przyjąć na klatę śmierć... przynajmniej tak uważają ludzie, no a ta dwójka niewątpliwie się do nich zaliczała... Więc pytanie, czy Sahir Nailah żywił się na ludzkich słabościach..? Och, jasne, że chcielibyście wiedzieć, a co, jeśli wam powiem, że Ellie była tutaj bliższa prawdy? To tylko czysta rozrywka, nie miejcie mi tego za złe, prosty sposób na wyładowanie chociaż częściowego natłoku negatywnej aury, jaka osiadła na barkach wszystkich, którzy weszli pod Stary Dąb, którego teren skażony był teraz czarną magią - doprawdy, to nic osobistego, to właśnie sposób na to "oddziaływanie społeczne", w którym ponoć wszyscy byliśmy zwierzętami stadnymi - jasne, znowu się zgodzę - WY jesteście tymi zwierzętami, zwierzyną łowną, a on..? Zwierzę jedno z wielu, ale to z rodzaju tych chadzających własnymi ścieżkami, które rozszarpuje inne zwierzęta, nawet własnego gatunku, kiedy wejdą na jego teren. Wiecie, jakie zwierze mam na myśli..?
Kota.
Nailah uniósł jedną brew i zaplótł ręce na klatce piersiowej, uśmiechając się z wyraźnym rozbawieniem, kiedy usłyszał słowa Rokkura, a potem odpowiedź, niemal natychmiastową, na to Krukonki, która mu towarzyszyła - no, no, jednak będzie z nimi więcej funu, niż przypuszczałeś, proszę bardzo! - jakiś przewrażliwiony osobnik, który stara się z tobą obchodzić jak ze zgniłym jajkiem i dziewczyneczka, która usłużnie go słucha, chociaż chyba sama nie wie, dlaczego to robi, bo ewidentnie nie odczuwała obaw przed twoją osobą, chyba w najśmielszych koszmarach nie sądziła nawet, że coś mógłbyś jej zrobić - gdyby nie to, że byliście w dość otwartym miejscu, gdzie zewsząd pojawić się mogli jacyś nauczyciele, czy inni uczniowie, chętnie zmieniłbyś jej pogląd na ten temat, uświadamiając, że owszem - powinna się ciebie bać - gdy ofiara się nie boi automatycznie zabiera ci to połowę przyjemności, jaką mogłeś zaczerpnąć ze wszelakich, frywolnych zabaw, w które wciągałeś każdego, komu przeciąłeś drogę, zwiastując oczywistego pecha - inna sprawa, że bardzo często ty sam tego pecha sprowadzałeś, prawda? Więc nie ma się co dziwić, że nie było żadnego "co tam u was, mordeczki" - takie wyjście z sytuacji od początku skazane było na porażkę. Na niemożliwe do realizacji... Nie wiem, jak znakomity nastrój musiałby mieć Nailah... chyba musiałby być porządnie śćpany jakimś gównem.
Nie dosłownie.
- Widzę, że ma tu miejsce jakaś małżeńska kłótnia... Nie krępujcie się, jako wasze Zgniłe Jajko mogę sobie tutaj spokojnie nietykany postać i po przysłuchiwać się. - Zauważył z rozbawieniem i przebłyskiem nawet jakiegoś rodzaju śmiechu, bardzo delikatnego, który wplótł się między te słowa, dodając im specyficznego ubarwienia, który tylko potwierdzał, jakiego łacha darł z tej dwójki przed nim stojącej - gdyby była tutaj jakaś ławeczka to nawet by sobie usiadł, by podziwiać ten rodzinny, jakże szczery teatrzyk, bo warto było! Mógłbyś jeszcze dolewać im oliwy do ognia, och - właśnie to robisz! Popychasz ich pogrzebaczem i prowadzisz, jak owieczki, prosto w ogień, żeby sami się ostrzygli, upiekli i jeszcze najlepiej przyrządzili - bo są chyba do tego skłonni, chociaż jeszcze nie potrafiłeś dokładnie ocenić, jaka relacja ich łączyła, oprócz tego, że Ellie najwyraźniej darzyła tego Krukona jakiegoś rodzaju... szacunkiem, o ile było to odpowiednie słowo wpasowujące się w sytuację - tak czy siak, nazwanie Nailaha ślepym - trochę znudziło mi się już to tak samo, jak nazywanie go kłamcą, a mimo to po raz kolejny rozbawiło - już nie tak, jak wcześniej, nie aż do łez - i po raz kolejny nie mogę odżałować, że Sahir nie może przeglądać myśli innych, bo on śmiałby się do rozpuku jeszcze głośniej, niż ja - ale co zrobić, ile postaci, tyle osądów... I przynajmniej dzięki temu wciąż jest się jak śmiać z dobrych, choć starych, żartów.
- To bardzo interesujące, że przypisujesz ironię pięciolatkom, panie Prefekcie. - Uśmiechnąłeś się jeszcze szerzej, coraz bardziej i bardziej ubawiony - w takich aż szkoda było różdżkę wymierzać, kiedy potrafili tak zająć nawet bez miotania zaklęć - zresztą, jakby to drugie było niezbędne, nie przesadzajmy, Nailah nie tak często znowu wdawał się w bójki... zazwyczaj może dlatego, że ludzie usilni próbowali się w nie z nim nie wdawać..? Tak, chyba to też miało tutaj swoje 4 grosze do dorzucenia. - Miła Krukoneczko, masz swojego Rycerza na Białym Koniu, to doprawdy niesamowite. - Zwróciłeś się bezpośrednio do niej, zmieniając kierunek odbijania piłeczki, coby było ciekawiej - w końcu trzymasz w dłoni obosieczny miecz, szkoda marnować jego możliwości, kiedy ma się dwa kierunku, w których można nim machać. - Najwyraźniej jednak twój Rycerz sugeruję, że szczerość jest tutaj nie na miejscu. - Pokiwałeś parę razy głową, zwijając wargi w wąską kreskę, przyjmując jakże dotknięty wyraz twarzy, jakże smutny i przejęty..!
Dać spokój?
Nie, nieee, Mathiasie..!
On się dopiero rozkręcał!
Kota.
Nailah uniósł jedną brew i zaplótł ręce na klatce piersiowej, uśmiechając się z wyraźnym rozbawieniem, kiedy usłyszał słowa Rokkura, a potem odpowiedź, niemal natychmiastową, na to Krukonki, która mu towarzyszyła - no, no, jednak będzie z nimi więcej funu, niż przypuszczałeś, proszę bardzo! - jakiś przewrażliwiony osobnik, który stara się z tobą obchodzić jak ze zgniłym jajkiem i dziewczyneczka, która usłużnie go słucha, chociaż chyba sama nie wie, dlaczego to robi, bo ewidentnie nie odczuwała obaw przed twoją osobą, chyba w najśmielszych koszmarach nie sądziła nawet, że coś mógłbyś jej zrobić - gdyby nie to, że byliście w dość otwartym miejscu, gdzie zewsząd pojawić się mogli jacyś nauczyciele, czy inni uczniowie, chętnie zmieniłbyś jej pogląd na ten temat, uświadamiając, że owszem - powinna się ciebie bać - gdy ofiara się nie boi automatycznie zabiera ci to połowę przyjemności, jaką mogłeś zaczerpnąć ze wszelakich, frywolnych zabaw, w które wciągałeś każdego, komu przeciąłeś drogę, zwiastując oczywistego pecha - inna sprawa, że bardzo często ty sam tego pecha sprowadzałeś, prawda? Więc nie ma się co dziwić, że nie było żadnego "co tam u was, mordeczki" - takie wyjście z sytuacji od początku skazane było na porażkę. Na niemożliwe do realizacji... Nie wiem, jak znakomity nastrój musiałby mieć Nailah... chyba musiałby być porządnie śćpany jakimś gównem.
Nie dosłownie.
- Widzę, że ma tu miejsce jakaś małżeńska kłótnia... Nie krępujcie się, jako wasze Zgniłe Jajko mogę sobie tutaj spokojnie nietykany postać i po przysłuchiwać się. - Zauważył z rozbawieniem i przebłyskiem nawet jakiegoś rodzaju śmiechu, bardzo delikatnego, który wplótł się między te słowa, dodając im specyficznego ubarwienia, który tylko potwierdzał, jakiego łacha darł z tej dwójki przed nim stojącej - gdyby była tutaj jakaś ławeczka to nawet by sobie usiadł, by podziwiać ten rodzinny, jakże szczery teatrzyk, bo warto było! Mógłbyś jeszcze dolewać im oliwy do ognia, och - właśnie to robisz! Popychasz ich pogrzebaczem i prowadzisz, jak owieczki, prosto w ogień, żeby sami się ostrzygli, upiekli i jeszcze najlepiej przyrządzili - bo są chyba do tego skłonni, chociaż jeszcze nie potrafiłeś dokładnie ocenić, jaka relacja ich łączyła, oprócz tego, że Ellie najwyraźniej darzyła tego Krukona jakiegoś rodzaju... szacunkiem, o ile było to odpowiednie słowo wpasowujące się w sytuację - tak czy siak, nazwanie Nailaha ślepym - trochę znudziło mi się już to tak samo, jak nazywanie go kłamcą, a mimo to po raz kolejny rozbawiło - już nie tak, jak wcześniej, nie aż do łez - i po raz kolejny nie mogę odżałować, że Sahir nie może przeglądać myśli innych, bo on śmiałby się do rozpuku jeszcze głośniej, niż ja - ale co zrobić, ile postaci, tyle osądów... I przynajmniej dzięki temu wciąż jest się jak śmiać z dobrych, choć starych, żartów.
- To bardzo interesujące, że przypisujesz ironię pięciolatkom, panie Prefekcie. - Uśmiechnąłeś się jeszcze szerzej, coraz bardziej i bardziej ubawiony - w takich aż szkoda było różdżkę wymierzać, kiedy potrafili tak zająć nawet bez miotania zaklęć - zresztą, jakby to drugie było niezbędne, nie przesadzajmy, Nailah nie tak często znowu wdawał się w bójki... zazwyczaj może dlatego, że ludzie usilni próbowali się w nie z nim nie wdawać..? Tak, chyba to też miało tutaj swoje 4 grosze do dorzucenia. - Miła Krukoneczko, masz swojego Rycerza na Białym Koniu, to doprawdy niesamowite. - Zwróciłeś się bezpośrednio do niej, zmieniając kierunek odbijania piłeczki, coby było ciekawiej - w końcu trzymasz w dłoni obosieczny miecz, szkoda marnować jego możliwości, kiedy ma się dwa kierunku, w których można nim machać. - Najwyraźniej jednak twój Rycerz sugeruję, że szczerość jest tutaj nie na miejscu. - Pokiwałeś parę razy głową, zwijając wargi w wąską kreskę, przyjmując jakże dotknięty wyraz twarzy, jakże smutny i przejęty..!
Dać spokój?
Nie, nieee, Mathiasie..!
On się dopiero rozkręcał!
- Mathias Rökkur
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Wto Cze 09, 2015 9:01 pm
Nienawidził takich sytuacji. Nienawidził. Krukoni czasami byli zbyt inteligentni... Co masz powiedzieć, żeby pogodzić wszystkich? Myślisz, że ubierasz słowa właściwie, a i tak ktoś Ciebie źle zinterpretuje... Jak to potrafiło frustrować... Oj potrafiło.
Westchnął, kiedy usłyszał słowa swojej przyjaciółki w zasadzie i nic nie odpowiedział, ale i nie skarcił... Myśli miał, ale stwierdził, że w obecnej sytuacji poradzisz sobie sama... Sama wiesz najlepiej, jak się odgryźć, a on nie będzie Ci w tym przeszkadzać.
A czy żywienie się słabościami nie jest rozrywką samo w sobie? Chyba oboje mieli przynajmniej po części rację, prawda?
Prychnął z kpiną na słowa o zgniłym jajku, niemniej nadal zachowywał powagę, zerknął na Ellie i na Ciebie, po czym zaskakująco spokojnie postanowił Cię oświecić, jak bardzo się myliłeś co do tego.
- Lubisz prowokować, co? Każdego traktuję równo. Nie licz, że Ciebie potraktuję wyjątkowo. Należysz do tego Domu. Kiedy inni traktują Cię, jak śmiecia i nieudacznika, to ja łamię tą regułę. Szkoda, że tak bardzo źle oceniasz ludzi... -
Pokręcił głową dając Ci sugestię, że lubisz przekręcać czyjeś słowa na własną korzyść i nadzieję, że otrzymasz łaskę, której tak naprawdę zapewne nie chciałeś... Tak było?
Póki co Mathias nic do Ciebie nie ma, bo takie kpiny są na poziomie piaskownicy, o której jeszcze tak "dojrzale" się wypowiadałeś. Rokkura w to nie wmieszasz... A przynajmniej nie tak łatwo. Ludzie zrobili Ci krzywdę, no dobrze. Ale sposób, w jaki ich taktujesz mimo wszystko jest bardzo... Zniechęcający, delikatnie mówiąc.
Zabawny jest ten Twój koncept drapieżcy i zwierzyny... Jak Ty nisko upadasz myśląc, że wampiryzm i "znajomości" dają Ci prawo do bycia "kimś"... Żałosne... Tak bardzo nie lubisz szanować innych, a wymagasz tego od nich... Jesteś hipokrytą. Nie jesteś kłamcą. Mówisz, co myślisz, ale hipokryzją tryskasz niesamowicie... Aż chciałoby się powiedzieć, że jesteś jednym, wielkim paradoksem...
Znowu pokręcił głową, kiedy tylko zakpiłeś sobie z niego... Niejednokrotnie zresztą, ale puścił to mimo uszu... Nie byłeś warty jakiegokolwiek nerwu tak, jak on nie był warty Twojego machnięcia różdżką. Jesteście kwita.
- Ależ czy ja powiedziałem, że szczerość nie jest na miejscu? Mówiłem o kpinie. Nienawiść buduje nienawiść i dobrze o tym wiesz, Sahirze... Po co Ci to oprócz pożywki? I odpuść sobie tytuły, jeśli masz z tego kpić. Jestem Mathias, jeśli tego nie wiesz. -
Ty byś nie znał? Pff... Jeszcze ma czelność Ci się obnosić z imieniem, co? Co on sobie wyobraża? Przecież jest na "TWOIM" terenie... Cały Hogwart, a może i nawet świat jest Twoim terenem polowań, hm? Może tak naprawdę Czarny Pan jest Twoją marionetką? Niebywałe!
Jesteś zbyt pewny siebie.
Pokręcił głową na słowa o białym rycerzu i postanowił je przemilczeć nie dając się prowokować. Nie zobaczysz jego nerwów prędko. Zachowywał mimo wszystko zimną krew.
A co do Ellie... Chyba chciał się nią na swój sposób opiekować, jak starszy brat... a może i ktoś więcej. Znał Twoją historię aż za dobrze... I nie potrafił Ci nie współczuć i wspierać, kiedy tylko się dało... Poza tym odwzajemniałaś to, więc sympatia i swoisty respekt jest tutaj obustronny... Dobrze, że tu jesteś, Ellie, bo wystarczy sam fakt Twojej obecności, żeby Mathiasowi nie puściły nerwy... Oj dobrze, że jesteś... Nawet chyba nie wiesz, jak bardzo teraz pomagasz mu... A poza tym jest zaciekawiony Twoją zadziornością. Miał okazję ją zobaczyć kilka razy i po jakimś czasie stwierdził, że nie powstrzyma Cię przynajmniej na trochę i zobaczy, jak bardzo rwiesz brzegi.
Westchnął, kiedy usłyszał słowa swojej przyjaciółki w zasadzie i nic nie odpowiedział, ale i nie skarcił... Myśli miał, ale stwierdził, że w obecnej sytuacji poradzisz sobie sama... Sama wiesz najlepiej, jak się odgryźć, a on nie będzie Ci w tym przeszkadzać.
A czy żywienie się słabościami nie jest rozrywką samo w sobie? Chyba oboje mieli przynajmniej po części rację, prawda?
Prychnął z kpiną na słowa o zgniłym jajku, niemniej nadal zachowywał powagę, zerknął na Ellie i na Ciebie, po czym zaskakująco spokojnie postanowił Cię oświecić, jak bardzo się myliłeś co do tego.
- Lubisz prowokować, co? Każdego traktuję równo. Nie licz, że Ciebie potraktuję wyjątkowo. Należysz do tego Domu. Kiedy inni traktują Cię, jak śmiecia i nieudacznika, to ja łamię tą regułę. Szkoda, że tak bardzo źle oceniasz ludzi... -
Pokręcił głową dając Ci sugestię, że lubisz przekręcać czyjeś słowa na własną korzyść i nadzieję, że otrzymasz łaskę, której tak naprawdę zapewne nie chciałeś... Tak było?
Póki co Mathias nic do Ciebie nie ma, bo takie kpiny są na poziomie piaskownicy, o której jeszcze tak "dojrzale" się wypowiadałeś. Rokkura w to nie wmieszasz... A przynajmniej nie tak łatwo. Ludzie zrobili Ci krzywdę, no dobrze. Ale sposób, w jaki ich taktujesz mimo wszystko jest bardzo... Zniechęcający, delikatnie mówiąc.
Zabawny jest ten Twój koncept drapieżcy i zwierzyny... Jak Ty nisko upadasz myśląc, że wampiryzm i "znajomości" dają Ci prawo do bycia "kimś"... Żałosne... Tak bardzo nie lubisz szanować innych, a wymagasz tego od nich... Jesteś hipokrytą. Nie jesteś kłamcą. Mówisz, co myślisz, ale hipokryzją tryskasz niesamowicie... Aż chciałoby się powiedzieć, że jesteś jednym, wielkim paradoksem...
Znowu pokręcił głową, kiedy tylko zakpiłeś sobie z niego... Niejednokrotnie zresztą, ale puścił to mimo uszu... Nie byłeś warty jakiegokolwiek nerwu tak, jak on nie był warty Twojego machnięcia różdżką. Jesteście kwita.
- Ależ czy ja powiedziałem, że szczerość nie jest na miejscu? Mówiłem o kpinie. Nienawiść buduje nienawiść i dobrze o tym wiesz, Sahirze... Po co Ci to oprócz pożywki? I odpuść sobie tytuły, jeśli masz z tego kpić. Jestem Mathias, jeśli tego nie wiesz. -
Ty byś nie znał? Pff... Jeszcze ma czelność Ci się obnosić z imieniem, co? Co on sobie wyobraża? Przecież jest na "TWOIM" terenie... Cały Hogwart, a może i nawet świat jest Twoim terenem polowań, hm? Może tak naprawdę Czarny Pan jest Twoją marionetką? Niebywałe!
Jesteś zbyt pewny siebie.
Pokręcił głową na słowa o białym rycerzu i postanowił je przemilczeć nie dając się prowokować. Nie zobaczysz jego nerwów prędko. Zachowywał mimo wszystko zimną krew.
A co do Ellie... Chyba chciał się nią na swój sposób opiekować, jak starszy brat... a może i ktoś więcej. Znał Twoją historię aż za dobrze... I nie potrafił Ci nie współczuć i wspierać, kiedy tylko się dało... Poza tym odwzajemniałaś to, więc sympatia i swoisty respekt jest tutaj obustronny... Dobrze, że tu jesteś, Ellie, bo wystarczy sam fakt Twojej obecności, żeby Mathiasowi nie puściły nerwy... Oj dobrze, że jesteś... Nawet chyba nie wiesz, jak bardzo teraz pomagasz mu... A poza tym jest zaciekawiony Twoją zadziornością. Miał okazję ją zobaczyć kilka razy i po jakimś czasie stwierdził, że nie powstrzyma Cię przynajmniej na trochę i zobaczy, jak bardzo rwiesz brzegi.
- Ellie Griffith
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Sro Cze 10, 2015 9:44 am
Koty były wyjątkowe. Wszystkie potrafiły chodzić swoimi ścieżkami, jakby całkowicie odrzucając to, za czym podążają inni. Nie były tak głupie jak psy, które za byle nagrodę zrobiłyby wszystko dla swego właściciela, byle jaka pochwała ich nie zadowalała. Mogłeś próbować dostosować go do siebie, a on i tak patrzyłby na ciebie z rozbawieniem, wiedząc że i tak nie dasz rady niczego osiągnąć.
Ale kiedy polowanie już się znudziło, a ścieżki zostały dokładnie zbadane, kot wracał do swojego właściciela, kładł się tuż obok niego, dając mu pozwolenie na to, by przez chwilę mógł rozkoszować się dotykiem jego miękkiego futerka. Nie tylko Ty byłeś tu kotem, Sahirze, nie tylko Ty znałeś ich zwyczaje i zachowanie.
Ellie przywiązywała się do ludzi, jednak nigdy nie pozwoliłaby, by któryś z nich mówił jej co ma robić. Obok samotności, równie silnie nienawidziła zniewolenia i ograniczeń. Drażniły ją ciasne pomieszczenia i to, gdy ktoś próbował nią rządzić. Nie wszyscy byli dobrymi doradcami, niektórzy po prostu nadużywali swej władzy z różnych powodów.
Gdyby miała mniej dystansu do siebie, słowo o małżeństwie z pewnością skrępowałoby ją i na swój sposób wybiło z rytmu. Być może nawet zamknęłaby się już całkowicie, pozwalając Sahirowi prowadzić monolog, który na celu miał... no właśnie, jaki w tym był cel? Zapoznanie się z nimi? Poprawienie sobie nastroju drażnieniem innych? Nie czuła złości, nawet przez chwilę. Miała wrażenie - tak jak wcześniej o tym wspomniałam, że Sahir swoimi słowami rzucił im wyzwanie. Być może lubił obserwować ludzi, ich reakcje na niecodzienne sytuacje. Na te pytanie mógł odpowiedzieć tylko i wyłącznie on.
- Zawsze się tak przedstawiasz?- odezwała się, unosząc lekko brwi. Interesujące określenie. Czy tego chciał, czy nie, coraz bardziej zaczynała go lubić. Nietuzinkowość i wyróżnianie się z tłumu to było coś, co w pewnym sensie ją interesowało.
No fakt, z racji że zaczęliśmy rozmowę w nieco inny sposób niż na ogół się to zaczynało, trójka Krukonów zapomniała o przedstawieniu się. Mathiego oczywiście znała, bo jakżeby inaczej - w końcu według Nailaha byli małżeństwem, a trochę nie na miejscu jest nie znać swojego małżonka.
- Elisabeth. Ale możesz mówić na mnie Ellie, ta oficjalna forma jest taka popularna...- dodała, będąc już psychicznie przygotowaną na jakiś niewybredny komentarz z jego strony. Dajmy mu jednak szansę!
Stwierdzenie o księciu na białym koniu rozbawiło ją znacznie, czego nawet nie próbowała ukrywać. Nigdy nie patrzyła na Mathiego w taki sposób, jednak może faktycznie powinna zacząć? Pasowałaby mu jakaś zbroja, biały koń i miecz. Problem był w tym, że ona nie widziała siebie w roli księżniczki w opresji. Księżniczki były piękne, zawsze pokrzywdzone i czekające na ratunek - jej brakowało urody, a z większością problemów radziła sobie sama. A przynajmniej tak się starała.
Ujęła Mathiasa pod ramię, w sposób bezpośredni, acz nie dwuznaczny - na jej twarzy pojawił się pogodny uśmiech.
- Prawda? Mnie też to cieszy.- odparła.
Być może zrobiła to nieco podświadomie - coś podpowiadało jej, że Mathi nie ma aż takiej dużej cierpliwości i na zachowanie Nailaha patrzy w zupełnie inny sposób niż ona.
Ale kiedy polowanie już się znudziło, a ścieżki zostały dokładnie zbadane, kot wracał do swojego właściciela, kładł się tuż obok niego, dając mu pozwolenie na to, by przez chwilę mógł rozkoszować się dotykiem jego miękkiego futerka. Nie tylko Ty byłeś tu kotem, Sahirze, nie tylko Ty znałeś ich zwyczaje i zachowanie.
Ellie przywiązywała się do ludzi, jednak nigdy nie pozwoliłaby, by któryś z nich mówił jej co ma robić. Obok samotności, równie silnie nienawidziła zniewolenia i ograniczeń. Drażniły ją ciasne pomieszczenia i to, gdy ktoś próbował nią rządzić. Nie wszyscy byli dobrymi doradcami, niektórzy po prostu nadużywali swej władzy z różnych powodów.
Gdyby miała mniej dystansu do siebie, słowo o małżeństwie z pewnością skrępowałoby ją i na swój sposób wybiło z rytmu. Być może nawet zamknęłaby się już całkowicie, pozwalając Sahirowi prowadzić monolog, który na celu miał... no właśnie, jaki w tym był cel? Zapoznanie się z nimi? Poprawienie sobie nastroju drażnieniem innych? Nie czuła złości, nawet przez chwilę. Miała wrażenie - tak jak wcześniej o tym wspomniałam, że Sahir swoimi słowami rzucił im wyzwanie. Być może lubił obserwować ludzi, ich reakcje na niecodzienne sytuacje. Na te pytanie mógł odpowiedzieć tylko i wyłącznie on.
- Zawsze się tak przedstawiasz?- odezwała się, unosząc lekko brwi. Interesujące określenie. Czy tego chciał, czy nie, coraz bardziej zaczynała go lubić. Nietuzinkowość i wyróżnianie się z tłumu to było coś, co w pewnym sensie ją interesowało.
No fakt, z racji że zaczęliśmy rozmowę w nieco inny sposób niż na ogół się to zaczynało, trójka Krukonów zapomniała o przedstawieniu się. Mathiego oczywiście znała, bo jakżeby inaczej - w końcu według Nailaha byli małżeństwem, a trochę nie na miejscu jest nie znać swojego małżonka.
- Elisabeth. Ale możesz mówić na mnie Ellie, ta oficjalna forma jest taka popularna...- dodała, będąc już psychicznie przygotowaną na jakiś niewybredny komentarz z jego strony. Dajmy mu jednak szansę!
Stwierdzenie o księciu na białym koniu rozbawiło ją znacznie, czego nawet nie próbowała ukrywać. Nigdy nie patrzyła na Mathiego w taki sposób, jednak może faktycznie powinna zacząć? Pasowałaby mu jakaś zbroja, biały koń i miecz. Problem był w tym, że ona nie widziała siebie w roli księżniczki w opresji. Księżniczki były piękne, zawsze pokrzywdzone i czekające na ratunek - jej brakowało urody, a z większością problemów radziła sobie sama. A przynajmniej tak się starała.
Ujęła Mathiasa pod ramię, w sposób bezpośredni, acz nie dwuznaczny - na jej twarzy pojawił się pogodny uśmiech.
- Prawda? Mnie też to cieszy.- odparła.
Być może zrobiła to nieco podświadomie - coś podpowiadało jej, że Mathi nie ma aż takiej dużej cierpliwości i na zachowanie Nailaha patrzy w zupełnie inny sposób niż ona.
- Sahir Nailah
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Sro Cze 10, 2015 10:47 am
Ludzie kochają uważać się za inteligentnych, za zdolnych do zapanowania nad swoim maleńkim światkiem, który wokół siebie stworzyli, czasami nad tym większym i nad światami innych, jeśli tylko pałeczka przodownika padła do odpowiednio utalentowanej dłoni - tym nie mniej wszystko ogranicza się do tego consensusu, że kochamy wręcz uważać się w jakiś sposób za "dobrych"! Jedni zadowolą się tym, że są dobrzy w przeskakiwaniu z nogi na nogę podczas używania skakanki, a drudzy nie będą w stanie zachwycić się sobą nawet kiedy zdobędą cały świat - czasami pozostaje ten niedosyt, który sprawia, że sięgamy po więcej, przemy dalej, naprzód, ucierając sobie szlaki przez nieprzyjazne tereny, by poddawać siebie i innych samo-sprawdzeniu - ten świat, który znacie, jest tylko minimalistyczną, namacalną częścią całej rzeczywistości, jaka rozciągała swe ramiona ponad waszymi głowami, niczym sama Śmierć prostująca swoje skrzydła, by odetchnąć trupimi ustami na waszych karkach, wyciągając już kościste palce - nie da się jej dostrzec, nie da się jej wyczuć, a jednak jest ten chłód, tóry wzdraga ciałem, powoduje, że podświadomość w postaci instynktu samozachowawczego nakazuje się wycofywać - w takim momencie, kiedy więdły kwiaty, rozkwitały Dzieci Nocy, które żerowały na życiu, będąc niczym więcej, niż pasożytami, jednak jak doskonale przystosowanymi do egzystencji pasożytami, sterczącymi dumnie na szczycie łańcucha pokarmowego z koroną Nocy zdobiącą skronie - tak, właśnie Ci, za którymi Siostra Śmierć chadzała, by poznawać coraz to nowe córy i synów, jakich mogłaby ze sobą zabrać za Styks, gdzie czekał już w swej łodzi Charon - wiecie, doskonale wiecie, o czym mówię - przynajmniej pan Rokkur wiedział, przecież był tam, na tych błoniach, na pogrzebie, przecież... och, gdyby nie to, że jeszcze niedawno padało i wszystko było mokre, jak i sam Nailah przemoczony był do suchej nitki (debilne powiedzonko...), to nawet by jego uwadze nie umknęły...czyżby łzy? Czyżby aż taka wielka słabość i żałość tłoczyła serce Mathiasa, który teraz tak mocno starał się stawiać potężny mur między sobą i Ellie, by rozgrodził go od naturalnego przeciwnika, naturalnego drapieżcy, dla którego ta dwójka nie była niczym więcej, niż czystą rozrywką, workami z krwią? Widzicie, moi mili - jest bardzo wiele rodzai udawania, gierek aktorskich, rozgrywek manipulacyjnych - a to, co się tutaj odbywa, uwierzcie mi, toczy się w samym Pierwszym Kręgu Piekieł - tylko czekać, aż Pan Zmarłych, Nosiciel Światła, zasiądzie z nimi do tego tete-a-tete, by z uśmiechem na wargach przyglądnąć się, cóż tym razem śmiertelni zdziałają przeciwko nieśmiertelnemu? Zjednoczą swe siły, czy może pobiegną w przeciwnych kierunkach..?
A biegli.
I nie umknęło to Otchłani oczu Sahira Nailaha, która prześlizgnęła się z uroczej rozmówczyni na marmurowego rozmówcę, na którego ramieniu spoczywał Kruk, a któremu to sam czarnowłosy nie poświęcił nawet maleńkiego grama uwagi - widzicie, wbrew pozorom, na uwagę trzeba zasłużyć - uwaga oznaczała, że na stole pojawiały się puzzelki, każde opatrzone odpowiednim imieniem i nazwiskiem, każde osobliwe na swój sposób - bo Sahir Nailah zbierał do swej kolekcji jedynie dusze warte uwagi, wyrywał je z trzewi, by przelatywały, podarte, między jego palcami, lecz więzić..? Wszak uciekały zawsze wolno... Jedne w lepszy, inne w gorszym stanie.
W końcu Sahir Nailah... nie miał przyjaciół.
Rozumiecie, jaki ciężar drzemie w pojęciu "przyjaźń"? Jakimi kajdanami i łańcuchami jest dla kogoś, kto korzystając ze skrzydeł swej dobrej siostry-Śmierci, unosił się pośród cieni i stapiał z nimi ku hołdowi słodkiej wolności..?
- Słucham? - Sahir... zaśmiał się. Oj tak - roześmiał się, głośno i wyraźnie, kładąc dłoń na brzuchu, by zaraz lekko skrzywić i pochylić nieco w przód, zanim się wyprostował, by otrzeć knykciem dolną powiekę, jakby wycierał ją z łzy, pociągając teatralnie nosem. - Toś mnie rozbawił, Rycerzyku, udało ci się. - Przechylił głowę na ramię. - Szkoda, że tak kiepsko oceniasz ludzi... - Bang! Kolejny rykoszet - dalej, dalej, bawmy się dalej, zabawa się coraz mocniej nakręca..! - Inaczej wiedziałbyś, że głęboko w poważaniu mam to, jak traktujesz mnie ty, czy reszta marnych robaczków... I tak, zaszczycę cię odpowiedzią na twoje pytanie, uwielbiam prowokować. - Rozłożył ramiona z bezczelnym uśmiechem na facjacie, który ciągle nie chciał zeń zniknąć, łącząc się z wewnętrznymi doznaniami co do tej konwersacji - przynajmniej tak mogę wam napisać, byście pojmowali to, co wasze oczy mogą dostrzec i co są w stanie zanalizować, ponoć niedobrze jest kłapać jadaczką za dużo, w końcu to milczenie było złotem, zaś mowa - tylko srebrem.
Srebro zaś, jak wiadomo, było zabójcze dla wampirów.
Łaskę! Ha! O jakiej tutaj łasce my mówimy? Chyba jednak kompletnie poprzekręcały się tutaj pewne role, jak widzę, mimo jakże gorliwych zapewnień, że nie ma żadnego patrzenia odgórnie - darujcie, aczkolwiek myśli biegające po głowie Mathiasa właśnie takie były, a tymczasem to Sahir oskarżany był o hipokretynizm, ha! Jak widać krótka piłkę mordę obija, lepiej nie wojować mieczem, słodziutki, kiedy nie potrafi się nim posługiwać, ponieważ bardzo łatwo od niego zginąć... zwłaszcza stojąc przed kimś, kto wyciągał najmniejsze słabostki i potknięcia z człowieka, kiedy ten tylko je okazał - a po tobie, Mathiasie, było widać bardzo wiele - chyba tylko i wyłącznie to powodowało, że Sahir, miast poddać się wcześniejszej irytacji, przeszedł na stronę rozbawienia - wolał sobie pooglądać jeszcze dłużej, jak wiele żałości w jego osobę przelewasz i jak wiele... hmmm... politowania. Bo to było coś na wzór zdystansowanego politowania. Tylko, wiesz, co za dużo, to nie zdrowo, jak to mawiają, zwłaszcza przy tak zdradliwych uczuciach.
Zdaje się, że taki Mathias nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, jaka różnica jest między respektem pochodzącym od bycia podziwianym, a respektem pochodzącym od bycia... tym, któremu ustępuje się z drogi, by nie zakończyć przedwcześnie swego życia.
Na szacunek u pana Nailaha, odpowiadając ci bardzo wprost, panie Rokkur, trzeba było zapracować, a on, czy go wymagał od innych? Och, wszak nikogo nie zmuszał do padania przed nim na kolana, czy bicia pokłonów.
- Bardzo dobrze, że ją buduje - nienawiść jest o wiele potężniejszym mostem od miłości... - Na jego wąskich wargach pojawił się nikły uśmiech, który w zasadzie, równie dobrze... mógł nic nie oznaczać. Czerń bardzo dobrze skrywała sekrety swego pana, czyniąc go pustą skorupą, predatorem przybranym w hebanowy płaszcz i smoliste włosy, a którego wpuszczono na dziedzińce Hogwartu, by czasem uczniowie nie czuli się zbyt bezpiecznie i by pamiętali, iż życie doczesne poza tymi murami będzie jeszcze bardziej bolesne od tego jednego spotkania z tym postrachem szkolnych kątów... - Dlaczego? Bardzo lubię tytuły. - Odparł z rozbawieniem. - Ty zostaniesz Rycerzykiem, a ty... - Wskazał flegmatycznym gestem palca na Ellie. - Rosiczką. Zbyt pyskata na banalną stokrotkę. - karty, karty, karty... Mistrz Rozdania w tym pokerze wysypywał na stół coraz więcej kart - trzeba je ogarniać, nadążać za wszystkimi, prześcigać się - jest dwóch na jednego, no dawajcie, śmiało, ruszcie do przodu, przecież dacie radę..! Chcecie wiedzieć, o co gramy..? Sssszzz... jeszcze nie teraz, cichutko... Zdradzę wam to na koniec. - Nieee, nie zawsze, ale najwyraźniej Rycerzyk z Zapałek bardzo nie lubi konfliktów... - Przeniosłeś przeszywającą otchłań na Rokkurana krótką chwilę, kiedy niewiasta objęła jego ramię, ale bynajmniej nie po to, by szukać pomocy - uśmiech zniknął z facjaty wampira, ale nie pojawił się żaden uszczypliwy komentarz, nastała cisza... cisza przedłożona ciężarem Otchłani, jaka zawisła nad dwójką rozmówców - no tak, oczywiście, gruchające gołąbki...
- No tak... - Odezwał się w końcu kwaśno, powoli, lekko skrzywiony. - Rycerzyk z Zapałek i Mizerna Rosiczka... Para godna korony Balu Bożonarodzeniowego... - Oj tak, tego samego, który został zrujnowany przez Bazyliszka, który, jak się szczęśliwie okazało, nikogo nie zabił - parę osób spetryfikowanych dawno już zostało wyleczonych. Tym razem już cynizm wyraźnie się przez niego przelewał, pozwolił to nawet odczuć w swojej intonacji. - Moglibyście się już przesunąć. Zagradzacie mi drogę.
Równie dobrze mógłby powiedzieć: znudziłem się wami.
Ach, koty, droga Ellie... owszem, jeśli jest się kotem, który od początku znał czułość ludzkiej ręki - słodkie aż do porzygu... Jeśli jednak urodziło się na wolności, w mroźny, zimowy wieczór, z dala od ludzkiej osady, przy boku truchlejącej matki i umierających pobratymców w myśl zasady, iż przetrwa tylko najsilniejszy, to jedyną reakcją na wyciągającą się, ludzką dłoń było podrapanie jej - a potem skoczenie mu do oczu, by je wydrapać, i do gardzieli, by już na pewno nigdy więcej się nie podniósł i z tej ręki użytku nie zrobił...
Ten świat to jedna, wielka dżungla.
A biegli.
I nie umknęło to Otchłani oczu Sahira Nailaha, która prześlizgnęła się z uroczej rozmówczyni na marmurowego rozmówcę, na którego ramieniu spoczywał Kruk, a któremu to sam czarnowłosy nie poświęcił nawet maleńkiego grama uwagi - widzicie, wbrew pozorom, na uwagę trzeba zasłużyć - uwaga oznaczała, że na stole pojawiały się puzzelki, każde opatrzone odpowiednim imieniem i nazwiskiem, każde osobliwe na swój sposób - bo Sahir Nailah zbierał do swej kolekcji jedynie dusze warte uwagi, wyrywał je z trzewi, by przelatywały, podarte, między jego palcami, lecz więzić..? Wszak uciekały zawsze wolno... Jedne w lepszy, inne w gorszym stanie.
W końcu Sahir Nailah... nie miał przyjaciół.
Rozumiecie, jaki ciężar drzemie w pojęciu "przyjaźń"? Jakimi kajdanami i łańcuchami jest dla kogoś, kto korzystając ze skrzydeł swej dobrej siostry-Śmierci, unosił się pośród cieni i stapiał z nimi ku hołdowi słodkiej wolności..?
- Słucham? - Sahir... zaśmiał się. Oj tak - roześmiał się, głośno i wyraźnie, kładąc dłoń na brzuchu, by zaraz lekko skrzywić i pochylić nieco w przód, zanim się wyprostował, by otrzeć knykciem dolną powiekę, jakby wycierał ją z łzy, pociągając teatralnie nosem. - Toś mnie rozbawił, Rycerzyku, udało ci się. - Przechylił głowę na ramię. - Szkoda, że tak kiepsko oceniasz ludzi... - Bang! Kolejny rykoszet - dalej, dalej, bawmy się dalej, zabawa się coraz mocniej nakręca..! - Inaczej wiedziałbyś, że głęboko w poważaniu mam to, jak traktujesz mnie ty, czy reszta marnych robaczków... I tak, zaszczycę cię odpowiedzią na twoje pytanie, uwielbiam prowokować. - Rozłożył ramiona z bezczelnym uśmiechem na facjacie, który ciągle nie chciał zeń zniknąć, łącząc się z wewnętrznymi doznaniami co do tej konwersacji - przynajmniej tak mogę wam napisać, byście pojmowali to, co wasze oczy mogą dostrzec i co są w stanie zanalizować, ponoć niedobrze jest kłapać jadaczką za dużo, w końcu to milczenie było złotem, zaś mowa - tylko srebrem.
Srebro zaś, jak wiadomo, było zabójcze dla wampirów.
Łaskę! Ha! O jakiej tutaj łasce my mówimy? Chyba jednak kompletnie poprzekręcały się tutaj pewne role, jak widzę, mimo jakże gorliwych zapewnień, że nie ma żadnego patrzenia odgórnie - darujcie, aczkolwiek myśli biegające po głowie Mathiasa właśnie takie były, a tymczasem to Sahir oskarżany był o hipokretynizm, ha! Jak widać krótka piłkę mordę obija, lepiej nie wojować mieczem, słodziutki, kiedy nie potrafi się nim posługiwać, ponieważ bardzo łatwo od niego zginąć... zwłaszcza stojąc przed kimś, kto wyciągał najmniejsze słabostki i potknięcia z człowieka, kiedy ten tylko je okazał - a po tobie, Mathiasie, było widać bardzo wiele - chyba tylko i wyłącznie to powodowało, że Sahir, miast poddać się wcześniejszej irytacji, przeszedł na stronę rozbawienia - wolał sobie pooglądać jeszcze dłużej, jak wiele żałości w jego osobę przelewasz i jak wiele... hmmm... politowania. Bo to było coś na wzór zdystansowanego politowania. Tylko, wiesz, co za dużo, to nie zdrowo, jak to mawiają, zwłaszcza przy tak zdradliwych uczuciach.
Zdaje się, że taki Mathias nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, jaka różnica jest między respektem pochodzącym od bycia podziwianym, a respektem pochodzącym od bycia... tym, któremu ustępuje się z drogi, by nie zakończyć przedwcześnie swego życia.
Na szacunek u pana Nailaha, odpowiadając ci bardzo wprost, panie Rokkur, trzeba było zapracować, a on, czy go wymagał od innych? Och, wszak nikogo nie zmuszał do padania przed nim na kolana, czy bicia pokłonów.
- Bardzo dobrze, że ją buduje - nienawiść jest o wiele potężniejszym mostem od miłości... - Na jego wąskich wargach pojawił się nikły uśmiech, który w zasadzie, równie dobrze... mógł nic nie oznaczać. Czerń bardzo dobrze skrywała sekrety swego pana, czyniąc go pustą skorupą, predatorem przybranym w hebanowy płaszcz i smoliste włosy, a którego wpuszczono na dziedzińce Hogwartu, by czasem uczniowie nie czuli się zbyt bezpiecznie i by pamiętali, iż życie doczesne poza tymi murami będzie jeszcze bardziej bolesne od tego jednego spotkania z tym postrachem szkolnych kątów... - Dlaczego? Bardzo lubię tytuły. - Odparł z rozbawieniem. - Ty zostaniesz Rycerzykiem, a ty... - Wskazał flegmatycznym gestem palca na Ellie. - Rosiczką. Zbyt pyskata na banalną stokrotkę. - karty, karty, karty... Mistrz Rozdania w tym pokerze wysypywał na stół coraz więcej kart - trzeba je ogarniać, nadążać za wszystkimi, prześcigać się - jest dwóch na jednego, no dawajcie, śmiało, ruszcie do przodu, przecież dacie radę..! Chcecie wiedzieć, o co gramy..? Sssszzz... jeszcze nie teraz, cichutko... Zdradzę wam to na koniec. - Nieee, nie zawsze, ale najwyraźniej Rycerzyk z Zapałek bardzo nie lubi konfliktów... - Przeniosłeś przeszywającą otchłań na Rokkurana krótką chwilę, kiedy niewiasta objęła jego ramię, ale bynajmniej nie po to, by szukać pomocy - uśmiech zniknął z facjaty wampira, ale nie pojawił się żaden uszczypliwy komentarz, nastała cisza... cisza przedłożona ciężarem Otchłani, jaka zawisła nad dwójką rozmówców - no tak, oczywiście, gruchające gołąbki...
- No tak... - Odezwał się w końcu kwaśno, powoli, lekko skrzywiony. - Rycerzyk z Zapałek i Mizerna Rosiczka... Para godna korony Balu Bożonarodzeniowego... - Oj tak, tego samego, który został zrujnowany przez Bazyliszka, który, jak się szczęśliwie okazało, nikogo nie zabił - parę osób spetryfikowanych dawno już zostało wyleczonych. Tym razem już cynizm wyraźnie się przez niego przelewał, pozwolił to nawet odczuć w swojej intonacji. - Moglibyście się już przesunąć. Zagradzacie mi drogę.
Równie dobrze mógłby powiedzieć: znudziłem się wami.
Ach, koty, droga Ellie... owszem, jeśli jest się kotem, który od początku znał czułość ludzkiej ręki - słodkie aż do porzygu... Jeśli jednak urodziło się na wolności, w mroźny, zimowy wieczór, z dala od ludzkiej osady, przy boku truchlejącej matki i umierających pobratymców w myśl zasady, iż przetrwa tylko najsilniejszy, to jedyną reakcją na wyciągającą się, ludzką dłoń było podrapanie jej - a potem skoczenie mu do oczu, by je wydrapać, i do gardzieli, by już na pewno nigdy więcej się nie podniósł i z tej ręki użytku nie zrobił...
Ten świat to jedna, wielka dżungla.
- Mathias Rökkur
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Czw Cze 11, 2015 8:23 am
Koty... Mathias się na nich aż tak się nie znał, choć miał blisko siebie nie byle jaką kotkę... Której towarzystwo lubił i dawał to do zrozumienia... Może i nie było to bezinteresowne dla kocicy, ale Mathias rozkoszował się tym futerkiem bez wątpienia...
Za to znał kruki, jak własną kieszeń, w końcu ze swoim nigdy się nie rozstawał... od lat... odkąd pamięta... Może i dobrze, że teraz zniknął i nie... komplikował obecnej sytuacji.
Jeśli nadużywanie władzy było aluzją do Mathiasa, to była ona błędna. Zawsze wychodził z założenia, że na autorytet trzeba zasłużyć, a zniewalać nikogo nie chciał, bo sam nie lubił być zniewalany... jeśli nie było to konieczne.
Małżeństwo... Heh. Przechodziło to przez myśl co prawda, no ale... Nie ma co tak szaleć, teraz jest "ciekawsza" sytuacja do ogarnięcia, czyż nie?
Skoro Sahir ich sfatał... To chyba dobrze się stało, że wzięłaś go bliżej siebie i oczywiście idąc za ciosem odwzajemnił to i zbliżył się na tyle, że Sahir mógł uznać małżeństwo za prawdziwe. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy to zrobiłaś... Podobało mu się to, lepiej nie szło tego rozegrać...
Może i nasza kocica nie jest jeszcze w opresji... lecz urody i wdzięku w mniemaniu Rokkura jej nie brakowało... Mięciutko... Miło... Ciepło...
Czy Mathiasowi pasowałaby zbroja, miecz i koń? On nie umiał odpowiedzieć na to pytanie, lecz jeśli uważasz, że tak, to coś w tym może być.
Gdyby był sam na sam, to już dawno byłoby widać irytację w jego węglowych oczach, ale milutkie futerko sprawiało, że się uspokajał i cała ta sytuacja bardziej go nużyła, niż irytowała... Dobra robota, Ellie!
Niedosyt i chęc przekraczania kolejnych granic jest bardzo ludzką cechą, Sahirze. Czy tego chcesz czy nie, to i Ty masz w sobie człowieczeństwo, choć uparcie możesz temu zaprzeczyć... albo uznać to za zarazę, Twój wybór.
Śmierć może i jest końcem życia... ale żyjemy po to, żeby doświadczyć cudów tego daru, każdy kolejny dzień jest darem, a nie przypisanym prawem. Szczególnie Ty, który uważasz się za nieśmiertelnego powinieneś to wiedzieć.
Dla Ciebie przyjaźń była kajdanami, dla Rokkura skrzydłami. Każdy z was wychował się i otaczał innym środowiskiem, a tego wzorce odzwierciedlają się teraz.
Mathias współczuł tym, którzy cierpią z powodu śmierci tej jedenastki... i uważał się po części za winnego tego wszystkiego, jego człowieczeństwo było na wysokim poziomie, stąd ronił łzy, ale postawił przed Tobą mur, zebyś nie mógł tak łątwo sięgnąć jego umysłu... Oj nie pozwoli Ci na to ta łatwo.
Pokręcił głową i westchnął ze znużenia, kiedy tylko zacząłeś jeszcze bardziej kpić. Myślisz, że go sprowokujesz? Nie wyszło. Pomogła mu w tym nie byle jaka przyjaźń, którą tak przeklinałeś. Co prawda jest to broń obosieczna, no ale dobrze użyta zdziała cuda.
- Wiem, że masz to w poważaniu, po prostu jest mi Ciebie żal... po prostu. -
I nie powiedział to z żadną kpiną, a wręcz przeciwnie. Współczuł Tobie jak jasna cholera... Bo najwyraźniej nie zaznałeś odpowiednich uczuć w odpowiedni sposób... Ciebie nie należy przeklinać, a współczuć Ci... tak.
Tytuły, które mu przypisujesz nie wziął do siebie... Zarzuczasz mu hipokretynizm... Chyba obaj tkwią w świecie własnych pojęć i ideałów w takim razie...
I gwoli ścisłości Rokkur nie zamierza być podziwiany, a wręcz przeciwnie, a to, że jesteś wampirem, to nie oznacza, że ma się Ciebie bąć... Jeszcze czego! Ot tak nie zobaczysz w jego oczach strachu...
Znów pokręcił głową, ale nie miał ochoty przemawiać i po prostu przemilczał wszystko to, co miałeś do "powiedzenia". Obaj możecie mówić do siebie, jak do ścian, tak naprawdę... Smutne, ale prawdziwe.
Nie zagra z Tobą w karty, bo jest znużony tą piaskownicą, którą prezentujez, a którą tak potępiałeś... W takie karty nie zagra.
Skoro tak, to postanowił odgrodzić Ci drogę, jeśli faktycznie masz już ich po dziurki w nosie... Proszę bardzo. Mathias nie zagradza Ci już drogi, idź! Znajdź sobie lepsze zajęcie od tej pary nudziarzy i gruchających gołąbków...
Dalsza rozmowa nie ma sensu. Nic nie wniesie... Ty się nimi znudziłeś... chyba Mathias może powiedzieć to samo, bo brzmisz jak stara kaseta, która się zacięła... Nie dogadacie się. Przynajmniej nie teraz.
- Droga wolna, nie zagradzam Ci już. -
Powiedział spokojnie, a nawet zachęcił Cię do odejścia, skoro byłeś taki niechętny, a ich towarzystwo miałeś w poważaniu. Niech sobie żyją we własnej iluzji, nie?
Za to znał kruki, jak własną kieszeń, w końcu ze swoim nigdy się nie rozstawał... od lat... odkąd pamięta... Może i dobrze, że teraz zniknął i nie... komplikował obecnej sytuacji.
Jeśli nadużywanie władzy było aluzją do Mathiasa, to była ona błędna. Zawsze wychodził z założenia, że na autorytet trzeba zasłużyć, a zniewalać nikogo nie chciał, bo sam nie lubił być zniewalany... jeśli nie było to konieczne.
Małżeństwo... Heh. Przechodziło to przez myśl co prawda, no ale... Nie ma co tak szaleć, teraz jest "ciekawsza" sytuacja do ogarnięcia, czyż nie?
Skoro Sahir ich sfatał... To chyba dobrze się stało, że wzięłaś go bliżej siebie i oczywiście idąc za ciosem odwzajemnił to i zbliżył się na tyle, że Sahir mógł uznać małżeństwo za prawdziwe. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy to zrobiłaś... Podobało mu się to, lepiej nie szło tego rozegrać...
Może i nasza kocica nie jest jeszcze w opresji... lecz urody i wdzięku w mniemaniu Rokkura jej nie brakowało... Mięciutko... Miło... Ciepło...
Czy Mathiasowi pasowałaby zbroja, miecz i koń? On nie umiał odpowiedzieć na to pytanie, lecz jeśli uważasz, że tak, to coś w tym może być.
Gdyby był sam na sam, to już dawno byłoby widać irytację w jego węglowych oczach, ale milutkie futerko sprawiało, że się uspokajał i cała ta sytuacja bardziej go nużyła, niż irytowała... Dobra robota, Ellie!
Niedosyt i chęc przekraczania kolejnych granic jest bardzo ludzką cechą, Sahirze. Czy tego chcesz czy nie, to i Ty masz w sobie człowieczeństwo, choć uparcie możesz temu zaprzeczyć... albo uznać to za zarazę, Twój wybór.
Śmierć może i jest końcem życia... ale żyjemy po to, żeby doświadczyć cudów tego daru, każdy kolejny dzień jest darem, a nie przypisanym prawem. Szczególnie Ty, który uważasz się za nieśmiertelnego powinieneś to wiedzieć.
Dla Ciebie przyjaźń była kajdanami, dla Rokkura skrzydłami. Każdy z was wychował się i otaczał innym środowiskiem, a tego wzorce odzwierciedlają się teraz.
Mathias współczuł tym, którzy cierpią z powodu śmierci tej jedenastki... i uważał się po części za winnego tego wszystkiego, jego człowieczeństwo było na wysokim poziomie, stąd ronił łzy, ale postawił przed Tobą mur, zebyś nie mógł tak łątwo sięgnąć jego umysłu... Oj nie pozwoli Ci na to ta łatwo.
Pokręcił głową i westchnął ze znużenia, kiedy tylko zacząłeś jeszcze bardziej kpić. Myślisz, że go sprowokujesz? Nie wyszło. Pomogła mu w tym nie byle jaka przyjaźń, którą tak przeklinałeś. Co prawda jest to broń obosieczna, no ale dobrze użyta zdziała cuda.
- Wiem, że masz to w poważaniu, po prostu jest mi Ciebie żal... po prostu. -
I nie powiedział to z żadną kpiną, a wręcz przeciwnie. Współczuł Tobie jak jasna cholera... Bo najwyraźniej nie zaznałeś odpowiednich uczuć w odpowiedni sposób... Ciebie nie należy przeklinać, a współczuć Ci... tak.
Tytuły, które mu przypisujesz nie wziął do siebie... Zarzuczasz mu hipokretynizm... Chyba obaj tkwią w świecie własnych pojęć i ideałów w takim razie...
I gwoli ścisłości Rokkur nie zamierza być podziwiany, a wręcz przeciwnie, a to, że jesteś wampirem, to nie oznacza, że ma się Ciebie bąć... Jeszcze czego! Ot tak nie zobaczysz w jego oczach strachu...
Znów pokręcił głową, ale nie miał ochoty przemawiać i po prostu przemilczał wszystko to, co miałeś do "powiedzenia". Obaj możecie mówić do siebie, jak do ścian, tak naprawdę... Smutne, ale prawdziwe.
Nie zagra z Tobą w karty, bo jest znużony tą piaskownicą, którą prezentujez, a którą tak potępiałeś... W takie karty nie zagra.
Skoro tak, to postanowił odgrodzić Ci drogę, jeśli faktycznie masz już ich po dziurki w nosie... Proszę bardzo. Mathias nie zagradza Ci już drogi, idź! Znajdź sobie lepsze zajęcie od tej pary nudziarzy i gruchających gołąbków...
Dalsza rozmowa nie ma sensu. Nic nie wniesie... Ty się nimi znudziłeś... chyba Mathias może powiedzieć to samo, bo brzmisz jak stara kaseta, która się zacięła... Nie dogadacie się. Przynajmniej nie teraz.
- Droga wolna, nie zagradzam Ci już. -
Powiedział spokojnie, a nawet zachęcił Cię do odejścia, skoro byłeś taki niechętny, a ich towarzystwo miałeś w poważaniu. Niech sobie żyją we własnej iluzji, nie?
- Ellie Griffith
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Czw Cze 11, 2015 8:49 am
Sahir był specyficzny, tego nie można było mu odmówić. Prowokował, z rozbawieniem obserwując reakcje innych na jego słowa i czyny. Być może był przyzwyczajony do tego, że większość uczniów posłusznie schodziła mu z drogi, a gdy zaczynał swój monolog, nadstawiała drugi policzek. Ale nie Ellie. Nie byłaby sobą, gdyby nie powiedziała swoich racji, które być może on miał totalnie w poważaniu - to akurat był dla niej szczegół. Gdyby zawsze miała denerwować się o to, że coś nie idzie zgodnie z jej planem, cały czas chodziłaby z naburmuszoną miną.
Pozwoliła mu się roześmiać, cały czas trzymając Mathiego pod ręką. Kiedyś pewnie czuł się nieswojo, jednak teraz zdawał sie być przyzwyczajony do jej bezpośredniości i otwartości. Nie miała najmniejszych skrupułów, by objąć przyjaciela lub by rzucić się komuś w ramiona.
Przezwisko jakim ją obdarzył powinno ją poirytować, wszak nie była ani pyskata ani nieprzyjemna. Odbijała tylko piłeczkę, odpowiadała na wyzwanie, które im rzucił, a i tak została nazwana rosiczką. Mimo to roześmiała się.
- Zawsze lepiej być Rosiczką niż Zgniłym Jajkiem.- odparła, wzruszając lekko ramionami. Mógłby stwierdzić, że jest niemiła, ale przecież to on sam określił w ten sposób swoją osobę, a ona z grzeczności nie zaprzeczyła.
Póki co nie przychodziło jej żadne interesujące określenie na chłopaka, jednak skoro byli w tym samym domu, z pewnością nie raz nadarzy się okazja kolejnej rozmowy. Sprawiał wrażenie zgorzkniałego, zbyt poważnego jak na swój wiek. Nic mu nie odpowiadało, każde słowo, każdy jej gest spotykały się z jego ironią. Nie chciała wnikać w jego osobowość, bo on najwyraźniej sobie tego nie życzył.
Choć uważnie słuchała jego następnych słów, tym razem postanowiła je przemilczeć. Być może znalazłaby jakąś odpowiedź, jednak nie zamierzała tego robić, bo on i tak wiedział swoje, więc niezależnie od tego jak bardzo starałaby się, Sahir zignorowałaby to. Nie dogadali się, choć próbowała. Następne próby były bezcelowe.
I może frytki do tego?- przemknęło jej przez myśl, gdy ten zakomunikował, by "gołąbki", jak to ich uroczo nazywał się przesunęły. Ha, niedoczekanie!
- Zawsze możesz przejść obok nas, nie będziemy Cię zatrzymywać.- odpowiedziała, starając się zachować spokojny ton głosu.
Pozwoliła mu się roześmiać, cały czas trzymając Mathiego pod ręką. Kiedyś pewnie czuł się nieswojo, jednak teraz zdawał sie być przyzwyczajony do jej bezpośredniości i otwartości. Nie miała najmniejszych skrupułów, by objąć przyjaciela lub by rzucić się komuś w ramiona.
Przezwisko jakim ją obdarzył powinno ją poirytować, wszak nie była ani pyskata ani nieprzyjemna. Odbijała tylko piłeczkę, odpowiadała na wyzwanie, które im rzucił, a i tak została nazwana rosiczką. Mimo to roześmiała się.
- Zawsze lepiej być Rosiczką niż Zgniłym Jajkiem.- odparła, wzruszając lekko ramionami. Mógłby stwierdzić, że jest niemiła, ale przecież to on sam określił w ten sposób swoją osobę, a ona z grzeczności nie zaprzeczyła.
Póki co nie przychodziło jej żadne interesujące określenie na chłopaka, jednak skoro byli w tym samym domu, z pewnością nie raz nadarzy się okazja kolejnej rozmowy. Sprawiał wrażenie zgorzkniałego, zbyt poważnego jak na swój wiek. Nic mu nie odpowiadało, każde słowo, każdy jej gest spotykały się z jego ironią. Nie chciała wnikać w jego osobowość, bo on najwyraźniej sobie tego nie życzył.
Choć uważnie słuchała jego następnych słów, tym razem postanowiła je przemilczeć. Być może znalazłaby jakąś odpowiedź, jednak nie zamierzała tego robić, bo on i tak wiedział swoje, więc niezależnie od tego jak bardzo starałaby się, Sahir zignorowałaby to. Nie dogadali się, choć próbowała. Następne próby były bezcelowe.
I może frytki do tego?- przemknęło jej przez myśl, gdy ten zakomunikował, by "gołąbki", jak to ich uroczo nazywał się przesunęły. Ha, niedoczekanie!
- Zawsze możesz przejść obok nas, nie będziemy Cię zatrzymywać.- odpowiedziała, starając się zachować spokojny ton głosu.
- Sahir Nailah
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Czw Cze 11, 2015 9:34 am
Cóż więc pozostaje mi powiedzieć - że Kruki od zawsze były Dziećmi Śmierci, jej wiernymi posłańcami? Obserwowała przez ich oczy, z punktu Niebios, do którego nie miała dostępu ze swym miotem, ludzkość, która rozwijała się wiek za wiekiem, rok za rokiem, prowadząc odważną ekspansję, mięsożercy krążący w grupach, niepozornie stąpający pośród traw i śniegów, by zwiastować swą Chlebodawczynię i sławić jej miano po wsze czasy - i nie sposób powiedzieć, czy ludzie bardziej się ich bali, czy bardziej woleli udawać, że w ogóle nie istnieją. Co osoba, to stanowisko.
- Zdecydowanie. - Uśmiechnął się i puścił do Ellie oczko... czy może to tylko było jakieś dziwne złudzenie? Wiecie, nie potrafię zaprzeczyć, jak i nie potrafił zaprzeczyć Nailah, że wszystko zdawało się lepsze od Zgniłego Jajka - gdyby tylko mieć minimum czasu na zastanowienie, to podpowiem wam, co by z tego wyszło - że każde słowo tego drapieżnika stojącego przed tymi, którzy zostali naznaczeni przez dotyk Śmierci jako "ofiary", było nieprzypadkowe i bardzo starannie dobrane w kolejnym dowodzie, że wszystko to było grą toczącą się przy jednym stoliku, a oni stali po przeciwnych jego stronach - Ellie jednak nie dostosowywała się do zagrywek partnera, ha! - też mi żona godna króla! - wchodziła mu w paradę i wysypywała za niego wszystkie karty, wyrywają mu je wręcz z dłoni - ale tak to już bywało, że kiedy partnerka miała jaja, od razu podejmowała wiatr w żagle i zostawiała partnera z tyłu, nawet się nie oglądając, przejmując na siebie całą inicjatywę - no właśnie, ciekawa osóbka, błyszcząca swoją barwą, a wampir uwielbiał zbierać jasne barwy do swej kolekcji, bawiąc się z nimi mocniej i mocniej, by sprawdzać, kiedy będą jaśniały mocniej, a kiedy będą ciemnieć. Gdyby spojrzeć na aurę Mathiasa - byłaby ciemno brązowa - och, nie ukrywajmy, Sahira pociągało piękno w całym spaczonym pojmowaniu, w którym on piękno rozumiał - a piękno to chciał posiadać i przygarniać do piersi, by je niszczyć i budować na nowo, by szukać stron słabych i dodawać do nich swoje trzy grosze, ale o ile z panią Griffith bawiło się dobrze, o tyle Mathias tylko stał z boku i krzywił się niemiłosiernie, aż chciało się mu przypieprzyć w twarz, by przestał tak spinać cztery litery i też pokusił się o rozdanie w tym pokerze - przecież to tylko niewinna gra, nikt tutaj nie postawi w zastaw swojej duszy... prawda? Ajć, wszyscy wiemy, jak hazard potrafi wciągać, odmawiając możliwości porzucenia go - może to dlatego krewniak Ministra Magii tak bardzo się przed nim wzbraniał..? Jakiekolwiek były jego powody, były strzeżone bardzo dobrze, bo umykały Otchłani oczu Nailaha, który nie potrafił włamać się do jego wnętrza i rozerwać go na pół - nie dzisiaj, nie teraz, z pewnością nie, kiedy była obok jeszcze jedna rozmówczyni.
Tylko że to spotkanie nie miało pozostawić po sobie dobrego wrażenia.
Od początku skazane było na sączony przez Czarnego Kota jad.
- Coś ty powiedział?! - Tyle i tylko tyle, tyle i aż tyle - ciągle za mało i ciągle za dużo, zbyt agresywne warknięcie, zbyt stężałe rysy twarzy, obnażone kły, napięte mięśnie - potem czas był już tylko mizernym znacznikiem pojmowania tego, co się potoczyć mogło i jak wszystko mogło się zmienić - dorosłość w całym swoim spektakularnym znaczeniu obejmowała ciało chłopaka, który niby miał tylko siedemnaście lat, wciąż zbyt młody, a jednak nadal zbyt przesiąknięty światem i prawdami, które ze sobą niósł, zbyt zdziczały kot, by można było pogłaskać go choćby pod włos - mówcie, słuchajcie, lecz nie dotykajcie - trwajcie po swojej drugiej strony barykady - ach, to tylko Mathias tworzył ten niewidzialny mur, który aż trzeszczał od ofensywy prowadzonej ze strony Spektrum Czerni - tutaj nie mogło być remisu proponowanego na początku, tka i uderzył pierwszy promień z ciemnych chmur wiszących nad głowami Tego, Który Miał Bronić i Tej, Która nie Pozostawała Dłużna - oboje pasujący do siebie jak chleb do nieba, lecz tu nie dane było mi być rozjemcą, Śmierć wszak była bezstronna, zabierała wszystkich po równo - tych mądrych, tych utalentowanych i tych brzydkich też, dbając o przeprawę najmniejszych robaczków - więc taak, na was także przyjdzie pora, tylko nie dziś, chyba jeszcze nie w tej godzinie - zatkajcie uszy, to błyskawice... - mimo kręcenia się wokół i podrywania swej czarnej, utkanej z hebanu Nocy, szaty do tańca w bezszelestnych krokach prowadzonych po tym padole, niepoddana grawitacji - ach, ach, brak strachu! - strach nie był niczym złym, był całkowicie naturalny, był bardzo mile widziany, zazwyczaj nawet niezbędny, by przetrwać - nie wszyscy jednak mieli na tyle mocno rozwinięty instynkt, by go odczuwać w odpowiednich momentach - taką cenę płaciło się za tą wspaniałą urbanizację, za tworzenie wielkich miast i coraz większe "uspołecznianie się" - co w tym pięknego, co w tym dobrego? Krok za krokiem, krok za krokiem - ludzkość wraz z wiekami coraz prędzej prowadzi się do samozagłady, ale nie będę znów tego wątku rozwijać - grunt, że konsensus wszystkim jest znany.
Ten czas - ten spowolniony czas, kiedy wydawało się, że czarnowłosy zrobił tylko jeden krok, a jednak zrobił ich parę i znalazł się przed Rokkurem, by zrobić to, co miał ochotę zrobić już na początku tego spotkania, a przed czym się powstrzymywał - obiecałeś, przecież obiecałeś! - i popatrz, popatrz tylko na siebie, na swoje spięte mięśnie, na ten jakże płynny, jakże szybki ruch... - nigdy nie byłem dobry w dotrzymywaniu obietnic...
Twoja pięść wylądowała na policzku Mathiasa - nie pytajcie, czy było mu z tym fajnie - zobaczcie, tutaj jest jeden cierpiący, zobaczcie - wykorzystany został przez silniejszego rówieśnika, który był najwyraźniej tak tępy, że nawet nie uczęszczał z nim do klasy, bo kiblował rok w szkole, a który teraz mu przywalił - odsunąłeś się w tył i strzepnąłeś dłonią, czując na niej przyjemny odcisk zderzenia się z kością policzkową - krzywił się - krzywił się niemiłosiernie, a to, co gościło na jego twarzy było wybuchową mieszanką zimnej furii, która prowadziła Otchłań do wirowania i pochłaniania świata naokoło niej - w tym momencie fakt, że obok stała podtrzymująca Mathiasa Ellie kompletnie się nie liczył - miałeś się pilnować, nie możesz dostać nagany... On jest prefektem! - Bierzesz głębszy wdech i cofasz o kolejny krok, syk wydobywa się spomiędzy twoich zaciśniętych zębów, jakże zwierzęcy syk, mający z ludzkim tyle wspólnego, co nic - skoro już zacząłeś, to dokończ, przecież jesteś spragniony...
Zamknijcie się!
- Tsss... - Wampir odwrócił się na pięcie, nie dodając już nic do tego pożegnania - podobno gesty wyrażają więcej, niż tysiąc słów, prawda..?
Posłaniec Śmierci rozbił się w ciemnych chmurach i cieniach rzucanych przez mury zamku.
[z/t]
Mathias Rokkur: - 7%PŻ
- Zdecydowanie. - Uśmiechnął się i puścił do Ellie oczko... czy może to tylko było jakieś dziwne złudzenie? Wiecie, nie potrafię zaprzeczyć, jak i nie potrafił zaprzeczyć Nailah, że wszystko zdawało się lepsze od Zgniłego Jajka - gdyby tylko mieć minimum czasu na zastanowienie, to podpowiem wam, co by z tego wyszło - że każde słowo tego drapieżnika stojącego przed tymi, którzy zostali naznaczeni przez dotyk Śmierci jako "ofiary", było nieprzypadkowe i bardzo starannie dobrane w kolejnym dowodzie, że wszystko to było grą toczącą się przy jednym stoliku, a oni stali po przeciwnych jego stronach - Ellie jednak nie dostosowywała się do zagrywek partnera, ha! - też mi żona godna króla! - wchodziła mu w paradę i wysypywała za niego wszystkie karty, wyrywają mu je wręcz z dłoni - ale tak to już bywało, że kiedy partnerka miała jaja, od razu podejmowała wiatr w żagle i zostawiała partnera z tyłu, nawet się nie oglądając, przejmując na siebie całą inicjatywę - no właśnie, ciekawa osóbka, błyszcząca swoją barwą, a wampir uwielbiał zbierać jasne barwy do swej kolekcji, bawiąc się z nimi mocniej i mocniej, by sprawdzać, kiedy będą jaśniały mocniej, a kiedy będą ciemnieć. Gdyby spojrzeć na aurę Mathiasa - byłaby ciemno brązowa - och, nie ukrywajmy, Sahira pociągało piękno w całym spaczonym pojmowaniu, w którym on piękno rozumiał - a piękno to chciał posiadać i przygarniać do piersi, by je niszczyć i budować na nowo, by szukać stron słabych i dodawać do nich swoje trzy grosze, ale o ile z panią Griffith bawiło się dobrze, o tyle Mathias tylko stał z boku i krzywił się niemiłosiernie, aż chciało się mu przypieprzyć w twarz, by przestał tak spinać cztery litery i też pokusił się o rozdanie w tym pokerze - przecież to tylko niewinna gra, nikt tutaj nie postawi w zastaw swojej duszy... prawda? Ajć, wszyscy wiemy, jak hazard potrafi wciągać, odmawiając możliwości porzucenia go - może to dlatego krewniak Ministra Magii tak bardzo się przed nim wzbraniał..? Jakiekolwiek były jego powody, były strzeżone bardzo dobrze, bo umykały Otchłani oczu Nailaha, który nie potrafił włamać się do jego wnętrza i rozerwać go na pół - nie dzisiaj, nie teraz, z pewnością nie, kiedy była obok jeszcze jedna rozmówczyni.
Tylko że to spotkanie nie miało pozostawić po sobie dobrego wrażenia.
Od początku skazane było na sączony przez Czarnego Kota jad.
- Coś ty powiedział?! - Tyle i tylko tyle, tyle i aż tyle - ciągle za mało i ciągle za dużo, zbyt agresywne warknięcie, zbyt stężałe rysy twarzy, obnażone kły, napięte mięśnie - potem czas był już tylko mizernym znacznikiem pojmowania tego, co się potoczyć mogło i jak wszystko mogło się zmienić - dorosłość w całym swoim spektakularnym znaczeniu obejmowała ciało chłopaka, który niby miał tylko siedemnaście lat, wciąż zbyt młody, a jednak nadal zbyt przesiąknięty światem i prawdami, które ze sobą niósł, zbyt zdziczały kot, by można było pogłaskać go choćby pod włos - mówcie, słuchajcie, lecz nie dotykajcie - trwajcie po swojej drugiej strony barykady - ach, to tylko Mathias tworzył ten niewidzialny mur, który aż trzeszczał od ofensywy prowadzonej ze strony Spektrum Czerni - tutaj nie mogło być remisu proponowanego na początku, tka i uderzył pierwszy promień z ciemnych chmur wiszących nad głowami Tego, Który Miał Bronić i Tej, Która nie Pozostawała Dłużna - oboje pasujący do siebie jak chleb do nieba, lecz tu nie dane było mi być rozjemcą, Śmierć wszak była bezstronna, zabierała wszystkich po równo - tych mądrych, tych utalentowanych i tych brzydkich też, dbając o przeprawę najmniejszych robaczków - więc taak, na was także przyjdzie pora, tylko nie dziś, chyba jeszcze nie w tej godzinie - zatkajcie uszy, to błyskawice... - mimo kręcenia się wokół i podrywania swej czarnej, utkanej z hebanu Nocy, szaty do tańca w bezszelestnych krokach prowadzonych po tym padole, niepoddana grawitacji - ach, ach, brak strachu! - strach nie był niczym złym, był całkowicie naturalny, był bardzo mile widziany, zazwyczaj nawet niezbędny, by przetrwać - nie wszyscy jednak mieli na tyle mocno rozwinięty instynkt, by go odczuwać w odpowiednich momentach - taką cenę płaciło się za tą wspaniałą urbanizację, za tworzenie wielkich miast i coraz większe "uspołecznianie się" - co w tym pięknego, co w tym dobrego? Krok za krokiem, krok za krokiem - ludzkość wraz z wiekami coraz prędzej prowadzi się do samozagłady, ale nie będę znów tego wątku rozwijać - grunt, że konsensus wszystkim jest znany.
Ten czas - ten spowolniony czas, kiedy wydawało się, że czarnowłosy zrobił tylko jeden krok, a jednak zrobił ich parę i znalazł się przed Rokkurem, by zrobić to, co miał ochotę zrobić już na początku tego spotkania, a przed czym się powstrzymywał - obiecałeś, przecież obiecałeś! - i popatrz, popatrz tylko na siebie, na swoje spięte mięśnie, na ten jakże płynny, jakże szybki ruch... - nigdy nie byłem dobry w dotrzymywaniu obietnic...
Twoja pięść wylądowała na policzku Mathiasa - nie pytajcie, czy było mu z tym fajnie - zobaczcie, tutaj jest jeden cierpiący, zobaczcie - wykorzystany został przez silniejszego rówieśnika, który był najwyraźniej tak tępy, że nawet nie uczęszczał z nim do klasy, bo kiblował rok w szkole, a który teraz mu przywalił - odsunąłeś się w tył i strzepnąłeś dłonią, czując na niej przyjemny odcisk zderzenia się z kością policzkową - krzywił się - krzywił się niemiłosiernie, a to, co gościło na jego twarzy było wybuchową mieszanką zimnej furii, która prowadziła Otchłań do wirowania i pochłaniania świata naokoło niej - w tym momencie fakt, że obok stała podtrzymująca Mathiasa Ellie kompletnie się nie liczył - miałeś się pilnować, nie możesz dostać nagany... On jest prefektem! - Bierzesz głębszy wdech i cofasz o kolejny krok, syk wydobywa się spomiędzy twoich zaciśniętych zębów, jakże zwierzęcy syk, mający z ludzkim tyle wspólnego, co nic - skoro już zacząłeś, to dokończ, przecież jesteś spragniony...
Zamknijcie się!
- Tsss... - Wampir odwrócił się na pięcie, nie dodając już nic do tego pożegnania - podobno gesty wyrażają więcej, niż tysiąc słów, prawda..?
Posłaniec Śmierci rozbił się w ciemnych chmurach i cieniach rzucanych przez mury zamku.
[z/t]
Mathias Rokkur: - 7%PŻ
- Mathias Rökkur
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Pią Cze 12, 2015 10:16 am
Są ludzie, o ile Sahira można jako tako nazwać człowiekiem, którzy nie mogą albo nie chcą się odnaleźć w panujących czasach. Ucieczka od wszystkiego, co miłe, zurbanizowane, nowoczesne, piękne. Tak to wyglądało, a jak było naprawdę?
Nawzajem nie przejrzycie swoich myśli... postawiliście sobie mury, których tajemnice pilnie strzeżecie.
Może i aura Mathiasa była ciemnobrązowa, ale była taka na pokaz dla Ciebie, prawdziwej aury długo nie poznasz, a jaka by była? Może kiedyś zobaczysz... może kiedyś.
Ellie nie wyrwała kart Mathiasowi, on sam je jej podał, bo ona w hazardzie czuła się, jak ryba w wodzie. Miałeś rację w tym, że Rokkur dostrzegał ogromne zagrożenie uzależnienia się od tego i nie ufał sobie na tyle, żeby potem łatwo z tego wybrnąć, kiedy tylko mógł, to mierzył siły na zamiary, a aktorzyna był z niego przeciętny, więc zamiast jakoś mocno blefować, to ostatecznie postawił na neutralność.
Twoje pożegnanie... myślałeś, że zhańbisz go? Niedoczekanie Twoje! Starał się traktować Cię w miarę normalnie, być wobec Ciebie szczery, ale skoro tak na to reagowałeś, to nie byłeś wart nawet przejęcia się tą sytuacją. Uśmiechnął się kącikiem ust, pogładził swój policzek, który zetknął się z pięścią Sahira, nieco bolało, bo jednak uderzenie miało swoją siłę, ale nie był na tyle rozpuszczony, jak myślałeś, że się przy Tobie popłacze. Niedoczekanie Twoje! Wypluł trochę krwi i na tym się skończyło, przytrzymywał dłonią obolałą szczękę.
W myślach miał ochotę Ci oddać, ale stwierdził, że będzie ponad tą piaskownicę i nie zagra w Twoją grę pomimo usilnych zaproszeń... Przykro mi, nie poradziłeś sobie, Nailah.
Westchnął ciężko, kiedy tylko oddaliłeś się i w końcu mógł z siebie wyrzucić myśli, którymi podzielił się septem z Ellie, co byś przypadkiem ich nie usłyszał swoimi zmysłami.
- Jak nisko upadł ograniczając się do takich środków. Tylko może być mi żal takich ludzi. -
Pokręcił głową nieco zawiedziony Twoją reakcją. Liczył, że będziesz... ciekawszym graczem, a okazałeś się strasznie schematyczny... Szkoda.
- Dobrze, że byłaś, bo agresja zaczęła rosnąć, a nie powinienem sam wymierzać kar... -
Zwrócił się do Ciebie, kocico, której futerek tak bardzo uspokajał chłopaka, wręcz zadziwiająco i ujął rękę pewniej i posłał Ci lekki uśmiech. Faktycznie kiedyś by się poczuł skrępowany tym, lecz teraz wręcz tego potrzebował.
- Szkoda, że musiałaś to wszystko zobaczyć... Że musiałaś zobaczyć go z takiej strony. -
A Ty już wiedziałaś, co sobie myślał. Miał wątpliwości czy mógł rozegrać to lepiej czy może wręcz przeciwnie i załagodził tą sytuację, która najwyraźniej była skazana na taki koniec? Może powinien był ulec pierwotnemu instynktowi i wszcząć bójkę, a może zachował się odpowiednio pomimo ograniczeń Prefekta?
Przynajmniej cieszył się z tego, że Tobie w tym momencie się nic nie stało, a uwagę Sahira zrzucił bardziej na siebie. Jesteś bezpieczna.
Niestety chcąc nie chcąc miał mętlik w głowie, z którym znowu musisz sobie poradzić... który to już rok tak ogarniasz?
Nawzajem nie przejrzycie swoich myśli... postawiliście sobie mury, których tajemnice pilnie strzeżecie.
Może i aura Mathiasa była ciemnobrązowa, ale była taka na pokaz dla Ciebie, prawdziwej aury długo nie poznasz, a jaka by była? Może kiedyś zobaczysz... może kiedyś.
Ellie nie wyrwała kart Mathiasowi, on sam je jej podał, bo ona w hazardzie czuła się, jak ryba w wodzie. Miałeś rację w tym, że Rokkur dostrzegał ogromne zagrożenie uzależnienia się od tego i nie ufał sobie na tyle, żeby potem łatwo z tego wybrnąć, kiedy tylko mógł, to mierzył siły na zamiary, a aktorzyna był z niego przeciętny, więc zamiast jakoś mocno blefować, to ostatecznie postawił na neutralność.
Twoje pożegnanie... myślałeś, że zhańbisz go? Niedoczekanie Twoje! Starał się traktować Cię w miarę normalnie, być wobec Ciebie szczery, ale skoro tak na to reagowałeś, to nie byłeś wart nawet przejęcia się tą sytuacją. Uśmiechnął się kącikiem ust, pogładził swój policzek, który zetknął się z pięścią Sahira, nieco bolało, bo jednak uderzenie miało swoją siłę, ale nie był na tyle rozpuszczony, jak myślałeś, że się przy Tobie popłacze. Niedoczekanie Twoje! Wypluł trochę krwi i na tym się skończyło, przytrzymywał dłonią obolałą szczękę.
W myślach miał ochotę Ci oddać, ale stwierdził, że będzie ponad tą piaskownicę i nie zagra w Twoją grę pomimo usilnych zaproszeń... Przykro mi, nie poradziłeś sobie, Nailah.
Westchnął ciężko, kiedy tylko oddaliłeś się i w końcu mógł z siebie wyrzucić myśli, którymi podzielił się septem z Ellie, co byś przypadkiem ich nie usłyszał swoimi zmysłami.
- Jak nisko upadł ograniczając się do takich środków. Tylko może być mi żal takich ludzi. -
Pokręcił głową nieco zawiedziony Twoją reakcją. Liczył, że będziesz... ciekawszym graczem, a okazałeś się strasznie schematyczny... Szkoda.
- Dobrze, że byłaś, bo agresja zaczęła rosnąć, a nie powinienem sam wymierzać kar... -
Zwrócił się do Ciebie, kocico, której futerek tak bardzo uspokajał chłopaka, wręcz zadziwiająco i ujął rękę pewniej i posłał Ci lekki uśmiech. Faktycznie kiedyś by się poczuł skrępowany tym, lecz teraz wręcz tego potrzebował.
- Szkoda, że musiałaś to wszystko zobaczyć... Że musiałaś zobaczyć go z takiej strony. -
A Ty już wiedziałaś, co sobie myślał. Miał wątpliwości czy mógł rozegrać to lepiej czy może wręcz przeciwnie i załagodził tą sytuację, która najwyraźniej była skazana na taki koniec? Może powinien był ulec pierwotnemu instynktowi i wszcząć bójkę, a może zachował się odpowiednio pomimo ograniczeń Prefekta?
Przynajmniej cieszył się z tego, że Tobie w tym momencie się nic nie stało, a uwagę Sahira zrzucił bardziej na siebie. Jesteś bezpieczna.
Niestety chcąc nie chcąc miał mętlik w głowie, z którym znowu musisz sobie poradzić... który to już rok tak ogarniasz?
- Ellie Griffith
Re: Alejka prowadząca do dziedzińca
Sob Cze 13, 2015 4:45 pm
Być może Mathias znał nieco lepiej Sahira, stąd wiedział, że najrozsądniej jest pozwolić mu się wygadać i nie komentować tego w żaden sposób. Pogada sobie, pogada i z braku jakiejkolwiek odpowiedzi po prostu odpuści. Ellie wiedziała jednak, że to nie działa w ten sposób.
Nie uwłaczając wampirkowi, ale niektórzy ludzie byli jak dzieci i na ich zaczepki trzeba było odpowiedzieć. W przeciwnym razie osobnik taki szybko się niecierpliwił i irytował, coraz to bardziej szarpiąc za rękaw, domagając się reakcji. Zresztą, dyskusja jaka wynikła z tego spotkania była zabawna i interesująca - Ellie nie żałowała, że się w nią wciągnęła. Do czasu.
Następne wydarzenia potoczyły się szybko, zdecydowanie za szybko, by dziewczyna była w stanie w jakikolwiek sposób zareagować. Może to i lepiej? Znając jej bojowy charakter, mogłoby wyniknąć z tego coś totalnie nieprzyjemnego, zarówno dla Sahira jak i dla niej. Tym razem to ona byłaby jak taki nastroszony kogucik, gotowy do ataku.
Nagły wzrost irytacji w głosie Sahira i jedno krótkie uderzenie. Ellie poderwała się, z nieco opóźnionym zapłonem wydając z siebie ciche piśnięcie. Z początku wyglądała na skołowaną i zaskoczoną całym tym zajściem, jednak gdy powoli uświadomiła sobie, że jej przyjaciel dostał po nosie całkowicie bez powodu, zebrała się w niej złość i gniew. Policzki Krukonki znacznie poczerwieniały, dłonie mimowolnie zacisnęła w pięść.
- Ty...- zaczęła, jednak Sahir nie był zainteresowany dalszą rozmową. Już miała zatrzymać go i również sprawdzić twardość jego nosa, jednak w ostatniej chwili zrozumiała, że rozsąniej będzie zostać tu, z Mathiasem. I tak się odegra.
- Co za bałwan i kretyn! Miał jakiś pms, wahania nastroju czy co? Nie daruję mu tego, zamorduję, wskrzeszę i zmorduję znowu...- mruczała pod nosem, nawet nie próbując ukryć emocji, jakie nią targnęły. Dopiero gdy skierowała spojrzenie w stronę chłopaka, jej wzrok stał się nieco bardziej miękki.
- Wszystko okej?- odezwała się. Nieznaczny uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy Mathi wcale nie wyglądał tak źle, jak to mogło zdawać się na początku.
Być może faktycznie, dobrze że tu była. A być może to właśnie przez nią zaistniała taka a nie inna sytuacja. W końcu gdyby nie zagadała chłopaka, on być może już dawno byłby w zamku i nie doszłoby do starcia. Teraz jednak nie ma co gdybać, było już po, powinni myśleć o teraźniejszości a nie zawracać sobie głowę czymś, na co nie mieli już wpływu.
Wzruszyła lekko ramionami na jego słowa.
- Będzie miał szansę zreflektowania. Co nie zmienia faktu, że i tak go zamorduję.- odparła pogodnym tonem głosu. - To co, wracamy do zamku? - dodała.
Nie uwłaczając wampirkowi, ale niektórzy ludzie byli jak dzieci i na ich zaczepki trzeba było odpowiedzieć. W przeciwnym razie osobnik taki szybko się niecierpliwił i irytował, coraz to bardziej szarpiąc za rękaw, domagając się reakcji. Zresztą, dyskusja jaka wynikła z tego spotkania była zabawna i interesująca - Ellie nie żałowała, że się w nią wciągnęła. Do czasu.
Następne wydarzenia potoczyły się szybko, zdecydowanie za szybko, by dziewczyna była w stanie w jakikolwiek sposób zareagować. Może to i lepiej? Znając jej bojowy charakter, mogłoby wyniknąć z tego coś totalnie nieprzyjemnego, zarówno dla Sahira jak i dla niej. Tym razem to ona byłaby jak taki nastroszony kogucik, gotowy do ataku.
Nagły wzrost irytacji w głosie Sahira i jedno krótkie uderzenie. Ellie poderwała się, z nieco opóźnionym zapłonem wydając z siebie ciche piśnięcie. Z początku wyglądała na skołowaną i zaskoczoną całym tym zajściem, jednak gdy powoli uświadomiła sobie, że jej przyjaciel dostał po nosie całkowicie bez powodu, zebrała się w niej złość i gniew. Policzki Krukonki znacznie poczerwieniały, dłonie mimowolnie zacisnęła w pięść.
- Ty...- zaczęła, jednak Sahir nie był zainteresowany dalszą rozmową. Już miała zatrzymać go i również sprawdzić twardość jego nosa, jednak w ostatniej chwili zrozumiała, że rozsąniej będzie zostać tu, z Mathiasem. I tak się odegra.
- Co za bałwan i kretyn! Miał jakiś pms, wahania nastroju czy co? Nie daruję mu tego, zamorduję, wskrzeszę i zmorduję znowu...- mruczała pod nosem, nawet nie próbując ukryć emocji, jakie nią targnęły. Dopiero gdy skierowała spojrzenie w stronę chłopaka, jej wzrok stał się nieco bardziej miękki.
- Wszystko okej?- odezwała się. Nieznaczny uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy Mathi wcale nie wyglądał tak źle, jak to mogło zdawać się na początku.
Być może faktycznie, dobrze że tu była. A być może to właśnie przez nią zaistniała taka a nie inna sytuacja. W końcu gdyby nie zagadała chłopaka, on być może już dawno byłby w zamku i nie doszłoby do starcia. Teraz jednak nie ma co gdybać, było już po, powinni myśleć o teraźniejszości a nie zawracać sobie głowę czymś, na co nie mieli już wpływu.
Wzruszyła lekko ramionami na jego słowa.
- Będzie miał szansę zreflektowania. Co nie zmienia faktu, że i tak go zamorduję.- odparła pogodnym tonem głosu. - To co, wracamy do zamku? - dodała.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach